1
4 KURIER WNET POLSKIE·LOSY W kinach jest wyświetlany film Wojtka Smarzowskiego „Wołyń”. Pan pochodzi z Wołynia. Urodziłem się w pobliżu Lwowa, w Ra- wie Ruskiej. We Lwowie pracowała mo- ja mama, była asystentką wuja, który nazywał Kopczacki i miał kancelarię prawną. W roku ’43 urodził się mój brat i matka go zostawiła u babci po stronie polskiej, a ja z nią znalazłem się na Wołyniu. Ci, którzy oglądali film „Wołyń” pamiętają ostatnią scenę… W której na wozie leży wycieńczo- na dziewczyna z dzieckiem? Byłem wtedy mały i nie wiem, na ile dobrze pamiętam, ale w tej scenie jest dużo z tego, co opowiedziałem scena- rzystom. W filmie główna bohaterka przedziera się przez las z dzieckiem, które ma już 4 lata. I widać, że horda tych, którzy polowali na Polaków, zbliża się do nich bardzo szybko... Banderowcy. Nie wszyscy byli banderowcami, ban- derowcy byli elitą. Duża część tych, którzy polowali, to byli zwykli Ukra- ińcy, sąsiedzi. Z jednym rozmawiałem często po wojnie, kiedy przyjeżdżałem w czasie studiów na tamte tereny. I kiedy wydawało się, że ten pościg ją dorwie, bo przecież ona musiała się dostosować do tempa dziecka, poja- wiła się na przecince grupa żołnierzy Werhmachtu, którzy zobaczyli, co się święci. Ona wbiegła między tych żoł- nierzy, a oni wyprowadzili ją z lasu. Jaka była Pana mama? Mama była zagorzałą Polką. Lubiła głośno mówić o tym, że te tereny na- leżą do Polaków. Robiła to w różnych miejscach, bo jeździła często służbowo, załatwiała różne sprawy jako pracow- nica kancelarii prawnej. Tak samo za- chowywała się w życiu towarzyskim. Jak na tamte czasy była zbyt aktywna. Miał Pan więcej rodzeństwa? Nie, było nas tylko dwóch, ja i Michał. Jak mówiłem, brat został u babci, ko- ło Rawy Ruskiej, w Siedliskach, które znalazły się potem w Polsce. Rawa Ru- ska została po stronie rosyjskiej. Tam przechodziła granica polsko-niemiec– ka. Brat nie może niczego pamiętać, bo był niemowlakiem. Ja natomiast pamiętam... Co stało się później? Pamiętam, że jakiś żołnierz wziął mnie na ręce i że dostałem kawałek czeko- lady. Nie wiem, dlaczego akurat taki epizod pozostał mi głowie. Pamiętam, jak ten Niemiec wziął mnie na ręce i dał mi kawałek czekolady. Kiedy to się działo? W czasie tych wszystkich wydarzeń, w 1943 roku. Ciepło było, lato. Pamię- tam jeszcze, jak furmanką jechaliśmy, jechaliśmy, a potem spałem. Okazało się, że żeśmy się znaleźli po stronie polskiej. Minął jakiś czas i jak się uspokoiło – wiosną ’45 roku, bo to nie była ani zima, ani jesień – matka postanowiła pójść na Wołyń, bo tam chyba została rodzina. O razu nikt się nie odważył tam iść, ale następnego roku mama chciała zoba- czyć, co tam się dzieje. I tam ją dorwa- li, i rozstrzelali. Dwaj, ojciec z synem, którzy według tego, co do mnie dotarło, otrzymali rozkaz wcześniej. Ten wyrok na niej już wisiał, kiedy była w Polsce. I jak się tam znów znalazła, to ją dor– wali. Ona tam była znaną osobą. Ta kan- celaria była znana i przez to ona też. Franciszka Własinowicz-Bożek. Wyrok miał wykonać ojciec z sy- nem, według oświadczenia tego syna z 2005 roku. Jego ojciec nie żył, był starszym człowiekiem już w latach czterdziestych. Jak Pan się o tym dowiedział? Zawiadomiono mnie. Ten syn poprosił księdza i policjanta, bo chciał podykto- wać zeznanie. Wiedział, że umiera, był stary i schorowany... To było w miej- scowości Prusie. Matka mówiła im: mam w Polsce dwoje małych dzieci. Jedno ma nie- całe dwa lata, a drugie sześć. Ich oj- ciec siedzi w więzieniu, w Workucie, i nie pomoże im. A oni na to, że jest im strasznie przykro, ale wyrok mają na piśmie i muszą go wykonać. I wykonali. Kim oni byli? Po prosu dwaj Ukraińcy. Działacze UPA. To żadna tajemnica, oni byli bojownikami UPA. Kim był Pański ojciec? Ojciec przywędrował ze Słowacji, był wojskowym. Na jego temat wiem sto- sunkowo mało, ale miał mundur. Jak wrócił w ’39 roku, po 17 września, ka- zał matce wyprasować ten mundur. Na szczęście gdzieś schował pistolet, bo za jego posiadanie nawet w ’45 roku zos– tałby rozstrzelany. Oczywiście któryś z sąsiadów zakablował do NKWD. To był ’44 rok, Armia Czerwona szła na Berlin. Odbył się proces, stolik nakry- ty suknem, był prokurator, sędzia, nie było tylko obrońcy. I wyrok – 15 lat więzienia. I wysłano go do Workuty. Historia nie z tej ziemi, on tam przeżył, bo komendant zapytał więź- niów, Niemców i Polaków, kto ma jaki zawód. Ojciec zgłosił, że jest stolarzem, bo raz w domu, rzekomo – to babcia opowiadała – zrobił stołek do siedzenia przed domem. I zostawili go w stolarni. W stolarni była temperatura około pię- ciu stopni, a w lesie minus pięćdziesiąt. Na pierwszy ogień poszli Niemcy, żaden z nich nie przeżył pracy przy wycinaniu drzew, a ojciec przeżył. Stalin umarł i wszystko runęło, ich rozpuścili. A do niego... bo ojciec był przystojniaczkiem; zalecała się do niego nauczycielka języka rosyjskiego w obo- zie. On już wiedział, że matka i ja z bra- tem zginęliśmy w czasie wojny. Ożenił się z tą nauczycielką i syna, który im się urodził, nazwał Paweł Bożyk. I ten Paweł Bożyk po latach ożenił się z dziewczy- ną, która była córką komendanta łagru. Córka generała. To paradoks, temat na jakieś sensacyjny czy kryminalny sce- nariusz. No i wyjechali na Ukrainę, bo ten generał był Ukraińcem. Generał już nie żył, a oni mieszkali w miejscowo- ści Lebiedień, na północny wschód od Kijowa. Małe miasteczko, parę tysięcy mieszkańców. Ja ojca znalazłem przez Czerwo- ny Krzyż, bo mi ktoś doniósł, że on żyje. Nie otrzymałem od niego odpo- wiedzi. Z Czerwonego Krzyża dosta- łem wiadomość, że owszem, taki żyje, mieszka w Uchcie, niedaleko Workuty. I adres podali. To ja potem napisałem tak, że mu chyba w pięty poszło: co z ciebie za ojciec, ja tu całe życie ty- ram samotnie z młodszym bratem, a ty sobie tam żyjesz! Bo się nie przyznał, skubaniec, że ma żonę i syna. I przy- jechał potem do Polski bez zapowie- dzi. Pamiętam, że wracałem wtedy z li- kwidacji szkód. W wakacje musiałem zarabiać, bo wprawdzie dostawałem stypendium i akademik, ale pieniędzy do kieszeni nic. Były lata sześćdziesiąte. Studio- wałem na Wydziale Ekonomicznym Uniwersytetu Warszawskiego. Skoń- czyłem kurs ubezpieczeniowy PZU i jeździłem... Likwidowałem szkody w uprawach. Gradowe, powodziowe. Zarabiałem zupełnie przyzwoicie, to mi wystarczało na cały rok. Kiedyś, w końcu sierpnia, jadę tramwajem z dworca. Na Nowym Świe- cie wsiada mój kolega i mówi: „Jedź szybko do akademika, bo na twoim łóżku śpi od tygodnia jakiś Ruski”. „Jak to, Ruski?”. Nie mogłem przyspieszyć tramwaju, ale, już podminowany, ja- dę do tego akademika. Jak szedłem po Grochowskiej, drugi mówi: „Jesteś wreszcie, idź do akademika, bo twój ojciec ochrzania twoją sympatię”. To była dziewczyna niezwykle modna, w wąskich spodniach, jakby An- no Domini 2016, rozpuszczone włosy. Wchodzę do holu i co widzę? Stoi jakiś facet bez płaszcza, ale w kapeluszu, i ją ochrzania: „To nie przystoi, żeby dziew- czyna chodziła w takich wąskich spod- niach! W Związku Radzieckim dziew- czyny w ogóle w spodniach nie chodzą. A te włosy? Nie można ich trochę ob- ciąć? Albo związać?”. Ja się wkurzyłem i mówię: „Ty chyba jesteś moim ojcem?”. „A tak!” „Kto ci pozwolił w ten sposób mówić do mojej dziewczyny? To bez- czelność!”. On się lekko zmieszał, mówi: „Widzę, że musimy pójść do Osiedlanki (taka knajpa w pobliżu), wypić po setce, żebyśmy mogli rozmawiać”. „Ja nie piję” – powiadam. No, ale poszedłem z nim do tej restauracji, rozmowa się nie kleiła. Pokłóciliśmy się na dobre i on pojechał do rodziny. Jak mówił po polsku? Kiepsko. Tyle lat mówił po rosyjsku, że straszliwie kaleczył polski. No nic, poje- chał. Dwa lata później zaprosił mnie do Workuty. Wsiadłem w pociąg. Pamię- tam z tej podróży jedną rzecz. W po- ciągu do Moskwy były tabliczki „nie wychylać się”, a z Moskwy do Workuty, kiedy pociąg się ani razu nie zatrzymy- wał – „nie wychylać się, zabije!”. Ojciec wyszedł po mnie z żoną i dzieckiem. To był dla mnie taki szok, że powiedziałem: „Jak to? Nie mogłeś mi powiedzieć w Polsce? Wyjeżdżam jutro”. W końcu wyjechałem pojutrze. A on mówi: „Nie wracaj do Warszawy, my ci załatwimy pobyt nad Morzem Czarnym”. Załatwili, ale Moskwie nie można było kupić biletu do Tuapse, tego kuror- tu, bo zaproszenie dotyczyło Workuty. Poświęciłem na to dwa tygodnie. Byłem piekielnie uparty. Naczelnik miał się poja- wić na dworcu pojutrze. Był, powiedział, że nic z tego. Dyrektor. Do jego biura wpuszczono mnie po tygodniu, powie- dział, że nie jest w stanie nic zmienić, muszę wracać do Polski albo na Sybe- rię. A po półtora tygodnia powiedziano mi, że będzie „samyj gławnyj naczalnik” – jakiś dyrektor departamentu bezpie- ki czy wiceminister. Wszedłem do ga- binetu, on siedział za dużym biurkiem, posadził mnie i mówi: „wy kto?”. „Polski student”. „A w czom dieło?” „Chcę jechać nad Morze Czarne, a wy mnie nie pusz- czacie”. „Związek Radziecki nie puszcza studenta, obywatela Polski, nad Morze Czarne?” Zadzwonił, wszedł jakiś czło- wiek, a on mówi: „Co się dzieje? Gdzie my jesteśmy? Natychmiast, przy mnie, przybić na tym pieczątkę!”. No i przybił pieczątkę, i pojechałem nad Morze Czar- ne. Takie miałem przygody. Moja rodzina odwiedziła mnie jeszcze ze dwa czy trzy razy. Ten chło- pak też przyjeżdżał. Raz przyjechał z żoną, tą córką generała. Ale nie mo- gliśmy się dogadać, byliśmy ulepieni z innej gliny. Co robił ojciec, zanim został dzięki temu stołkowi stolarzem? Był wojskowym, oficerem, chyba pod- porucznikiem. Co mogą robić wojsko- wi? Nie miał żadnego zawodu. Jak mat- ka żyła, to za niego wszystko robiła. Była energiczną kobietą. Jeździł Pan później na Wołyń? Z bratem i kuzynem pojechaliśmy do- piero w 2005 roku. Czy wtedy, to już ponad 10 lat te- mu, były możliwe rozmowy o tej masakrze Polaków? Nie były możliwe i nie było żadnych rozmów. Była tylko jedna sprawa, mia- nowicie Kwaśniewski opublikował wte- dy przeprosiny wobec Ukraińców, za akcję Wisła. Jak on to zrobił? W „Gazecie Wyborczej” ukazał się na trzeciej stronie tekst: „Przepraszamy braci Ukraińców za akcję Wisła”. I podpisał: „prezydent Polski”? Tak jest. Mnie zawiadomiono, że będzie coś takiego, i ja wysłałem oświadczenie – jakim prawem? Kto upoważnił Aleksan- dra Kwaśniewskiego do przepraszania w moim imieniu? I wyłuszczyłem, że chodzi o moją matkę, że ona bez- podstawnie została rozstrzelana. I oni opublikowali to moje duże oświadcze- nie w całości, pod tymi przeprosina- mi Kwaśniewskiego. To miało bardzo duże reperkusje. Zaproponowano mi w związku z tym nawet funkcję wice- przewodniczącego Wołyniaków, ale od- mówiłem. Nie chciałem wiązać awan- su w Związku Wołyniaków z tragiczną śmiercią mojej matki. Jej prochy zostały pochowane na cmentarzu św. Katarzy- ny, proboszcz tej parafii, ks. Maj, znalazł piękne miejsce na mogiłę. Moja żona również tam jest pochowana. Czy Aleksander Kwaśniewski zarea- gował jakoś na Pana oświadczenie? Nie. „Gazeta Wyborcza” specjalnie – bo mogła przecież opublikować dzień po- tem, gdzieś dalej – bardzo wyróżniła to moje oświadczenie. Miała w tym jakiś cel, ale Kwaśniewski nie zareagował. On znał mnie, ale zapewne nie wiedział, że taka sytuacja istniała. Kiedy go spot- kałem, powtórzyłem mu zdecydowa- nie, że nie życzę sobie, żeby w moim imieniu ktoś przepraszał Ukraińców, bo mnie nikt dotychczas nie przeprosił. Co on na to? Nic nie mówił. Nie było nic do powie- dzenia. Wróćmy do filmu. Poproszono mnie o ocenę pierwszej wer- sji scenariusza i zgłosiłem trochę uwag. Przede wszystkim do tła społecznego. To na filmie nie do końca zostało zmienio- ne. Pokazano, że Ukraińcy i Polacy żyli przed tymi wydarzeniami jak brat z bra- tem, pobierali się, sąsiadowali – a to nie była prawda. Sytuacja wyglądała tak, że do Polaków przylgnęła nazwa „polskie pany”, bo nie mieszkali w chałupach. W filmie padają takie słowa. Tak, w wyniku tej dyskusji, bo myśmy prowadzili długą dyskusję, ale już nie było możliwości pokazania miejsca za- mieszkania głównej bohaterki w takim klasycznym domu. Tam potem był je- den taki moment, kiedy Ukraińcy sza- brują we dworze... Ale dwór? Dwór. Nie każdy Polak miał dwór, ale mieli małe dworki. Na czym to polega- ło? Że były jakieś dwie kolumny, ganek, to było pobielone, ogrodzone jakimś płotem. Po ogrodzie nie biegały krowy i świnie. Jeżeli były zabudowania go- spodarskie, to poza tym ogrodzeniem. Polacy się wysoko nosili i inaczej się też ubierali. Schludnie. Były wydzielone enklawy – polskie, ukraińskie i żydowskie. Tak, ale to nawet nie o to chodzi. W po- równaniu z posiadłością takiego Polaka, dom ukraiński to była po prostu cha- łupa. Ukraińcy czuli się ludźmi dru- giej kategorii, co nie było bez wpływu na stosunki polsko-ukraińskie. Mieli mniej pieniędzy, byli gorzej traktowa- ni. Jak Ukrainiec poszedł do Żyda do karczmy, to ten nie dał mu kredytu. Ta scena jest. Tak, ale chyba z Polakiem. Natomiast Polacy mieli większe możliwości. To by- ła pierwsza sprawa, którą poruszyłem. Druga – że w pierwszej wersji filmu było za dużo krwi. Obecna wersja jest już porządnie ociosana z tego wszyst- kiego. Ta pierwsza ociekała krwią, było bardzo dużo drastycznych scen. Po- wiedziałem, że ja bym część tych scen wyeliminował i one wypadły. I była jeszcze trzecia sprawa: pier- wotnie film miał się skończyć Maj- danem w Kijowie. I wszyscy, którzy pracowaliśmy przy tym filmie, po- wiedzieliśmy, że z jakiej racji, niech to będzie dokument historyczny, co ma z tym wspólnego Majdan? Ocena Majdanu jest bardzo skomplikowana i to na szczęście wypadło. I chcieliśmy, żeby film się kończył długą sekwencją powrotu tej dziew- czyny, która się uratowała. Trzeba było uratować też dziecko, symbolicznie, dla przyszłych pokoleń. To dziecko to jest syn Ukraińca. To dziecko to jest syn Ukraińca. I to znalazło swój finał w filmie. To jest bardzo ważny, polski film. Nie wiem, nie chcę się za bardzo rozpędzać i wymądrzać, ale nie wiem, czy nie jeden z najważniej- szych? Proszę sobie wyobrazić, że ja jestem profesorem akademickim i prowadzę wykład w tym semestrze, na którym mam 100% Ukraińców. I to są ludzie z Ukrainy Zachodniej... Na jakim kierunku studiów? Ekonomia międzynarodowa. Dobrze znają język polski. I kiedyś jeden z nich mnie zapytał, za kim ja jestem? Za Rosja- nami, którzy zabrali Donbas, czy za Ukra- ińcami, którzy bronią Donbasu? Odpo- wiedziałem filozoficznie, co ucięło już dalsze pytania. Powiedziałem tak: „A wy bylibyście za kim? Mojego ojca aresz- towali Rosjanie, NKWD, dostał 15 lat więzienia za to, że był przed wojną żoł- nierzem, i nigdy do Polski nie wrócił, a ja musiałem się sam wychowywać. A matka została rozstrzelana przez banderowców, Ukraińców, tylko dlatego, że była Polką. Moglibyście odpowiedzieć za mnie na to pytanie?”. Cisza była, śmiertelna cisza. Czy rozwinęła się potem dyskusja? W ogóle nie chcieli dyskutować. Tylko już mi nie zadają pytań na te tematy. A czy byli na tym filmie? Pytałem, czy widzieli „Wołyń”, zgłosiły się dwie osoby. Myślę, że powinniśmy wyproduko- wać milion kopii i wysyłać, rozda- wać. Może wyrzucą, ale jednak mo- że część obejrzy? Na Ukrainie podjęli uchwałę parlamen- tarną, która wyraźnie grozi konsekwen- cjami każdemu, kto będzie negatywnie się wypowiadał na temat ich bohaterów. Jakaś gazeta drukowała wywiad z kimś, kto się nazywa Szurwetycz czy Szur- tycz, jakieś trudne nazwisko, a z tego wywiadu ziała absolutna nienawiść do Polaków. Zrównano sprawę tego straszne- go pogromu z akcją Wisła. Powie- dzieli „jak wy tak, to my tak”. Ich naukowcy, którzy do nas przyjeż- dżają, oglądają, słuchają, a jak wra- cają tam, to już nie mówią tego sa- mego, co mówili w Polsce. U siebie chyba się boją. Kiedy była akcja Wisła, miałem 8 lat i jedną scenę zapamiętałem na ca- łe życie. Żołnierze KBW tam, gdzie mieszkała moja babcia, penetrowali las. Przynieśli ciało młodego żołnie- rza, a ja się przemyciłem (wszyscy by- li przejęci tym, co się działo) między nogami tych żołnierzy i zobaczyłem. Jak odchylili prześcieradło, tam leżało coś, o czym trudno powiedzieć, że było człowiekiem. Z tego człowieka zdarto skórę w 100%. I on się jeszcze ruszał, ale wkrótce zmarł. Ukraińcy, zwłaszcza w miejsco- wościach – notabene Bożyki, Goraj – mieli pod ziemią całe kazamaty. Tam były sale konferencyjne. Wszystko wy- bite drewnem, były ścieżki ewakuacyj- ne, wszystko było. Ci żołnierze szli i w pewnym mo- mencie... Ukraińcy mieli tam pery- skopy i chwila nieuwagi spowodowa- ła, że drzewko odchyliło się do góry, ten żołnierz akurat dał krok do przodu i wpadł. Czyli to był polski żołnierz, złapa- ny przez upowców. Tak, i muszę powiedzieć, dlaczego oni tak długo przetrwali. Ponieważ np. w miejscowości, gdzie mieszkała mo- ja babcia, 50% to byli Ukraińcy. Z tego co najmniej połowa sympatyków UPA. Pomagali swoim. Pomagali. Pamiętam, że po wojnie wrócił młody człowiek, który był w polskiej albo w ruskiej armii, przymusowo wzięty, bez nogi. On mnie pytał, jak to się stało, że myśmy tutaj zachowali życie? Bo na za- chodniej Ukrainie i we wschodniej Polsce tamte bandy działały do ’47 roku. Gdyby nie było akcji Wisła, one by tam działały jeszcze co najmniej kilka lat. Tam w nocy jeździły furmanki ukraińskie, pukano do drzwi i – prosiak, sto kilo pszenicy, karto- fle! Zabierano. Oni się musieli wyżywić. Dopiero w momencie, kiedy Ukraińców stamtąd wysiedlono, ustało to wszyst- ko, bo tamci nie mieli możliwości dalej funkcjonować. Ale czy w trakcie tego wysiedlenia nie było morderstw? Nie było. Nie można porównywać Wo- łynia z akcją Wisła. To robią ludzie, którzy nie wiedzą, o czym piszą. Ja myślę, że oni wiedzą, ale po pro- stu kłamią. Tego nie można w żadnym wypadku porównywać, ponieważ Wołyń był za- planowaną akcją eksterminacji, nato- miast akcja Wisła zapobiegła temu, że- by nie dokarmiać banderowców, tych band. Akcja Wisła była działaniem pro- filaktycznym, a poza tym nikomu włos z głowy nie spadł, tylko ich wysiedlono na północ Polski, a potem i tak wrócili. Bardzo dziękuję za rozmowę. K Historia nie z tej ziemi Z Pawłem Bożykiem, profesorem nauk ekonomicznych i politykiem, członkiem Komitetu Nauk Ekonomicznych PAN, o rzezi wołyńskiej i akcji Wisła rozmawia Stefan Truszczyński. Krzyż z napisem w języku ukraińskim: „Tu są pochowani ci, którzy zginęli w kościele w 1944” FOT. HENRYK BAJEWICZ (CC BY-SA 3.0)

Krzyż z napisem w języku ukraińskim: „Tu są pochowani ci ...kdmp.org/images/news/spotkania/wmediach/11_01_17/wywiad.pdf · O razu nikt się nie odważył tam iść, ale następnego

Embed Size (px)

Citation preview

Page 1: Krzyż z napisem w języku ukraińskim: „Tu są pochowani ci ...kdmp.org/images/news/spotkania/wmediach/11_01_17/wywiad.pdf · O razu nikt się nie odważył tam iść, ale następnego

4KURIER WNeT

P O L S K I E · L O S Y

W  kinach jest wyświetlany fi lm Wojtka Smarzowskiego „Wołyń”. Pan pochodzi z Wołynia.Urodziłem się w pobliżu Lwowa, w Ra-wie Ruskiej. We Lwowie pracowała mo-ja mama, była asystentką wuja, który nazywał Kopczacki i miał kancelarię prawną. W roku ’43 urodził się mój brat i matka go zostawiła u babci po stronie polskiej, a ja z nią znalazłem się na Wołyniu.

Ci, którzy oglądali fi lm „Wołyń” pamiętają ostatnią scenę…

W której na wozie leży wycieńczo-na dziewczyna z dzieckiem?Byłem wtedy mały i nie wiem, na ile dobrze pamiętam, ale w tej scenie jest dużo z tego, co opowiedziałem scena-rzystom. W fi lmie główna bohaterka przedziera się przez las z dzieckiem, które ma już 4 lata. I widać, że horda tych, którzy polowali na Polaków, zbliża się do nich bardzo szybko...

Banderowcy.Nie wszyscy byli banderowcami, ban-derowcy byli elitą. Duża część tych, którzy polowali, to byli zwykli Ukra-ińcy, sąsiedzi. Z jednym rozmawiałem często po wojnie, kiedy przyjeżdżałem w czasie studiów na tamte tereny.

I kiedy wydawało się, że ten pościg ją dorwie, bo przecież ona musiała się dostosować do tempa dziecka, poja-wiła się na przecince grupa żołnierzy Werhmachtu, którzy zobaczyli, co się święci. Ona wbiegła między tych żoł-nierzy, a oni wyprowadzili ją z lasu.

Jaka była Pana mama?Mama była zagorzałą Polką. Lubiła głośno mówić o tym, że te tereny na-leżą do Polaków. Robiła to w różnych miejscach, bo jeździła często służbowo, załatwiała różne sprawy jako pracow-nica kancelarii prawnej. Tak samo za-chowywała się w życiu towarzyskim. Jak na tamte czasy była zbyt aktywna.

Miał Pan więcej rodzeństwa?Nie, było nas tylko dwóch, ja i Michał. Jak mówiłem, brat został u babci, ko-ło Rawy Ruskiej, w Siedliskach, które znalazły się potem w Polsce. Rawa Ru-ska została po stronie rosyjskiej. Tam przechodziła granica polsko-niemiec–ka. Brat nie może niczego pamiętać, bo był niemowlakiem. Ja natomiast pamiętam...

Co stało się później?Pamiętam, że jakiś żołnierz wziął mnie na ręce i że dostałem kawałek czeko-lady. Nie wiem, dlaczego akurat taki epizod pozostał mi głowie. Pamiętam, jak ten Niemiec wziął mnie na ręce i dał mi kawałek czekolady.

Kiedy to się działo?W czasie tych wszystkich wydarzeń, w 1943 roku. Ciepło było, lato. Pamię-tam jeszcze, jak furmanką jechaliśmy, jechaliśmy, a potem spałem. Okazało się, że żeśmy się znaleźli po stronie polskiej.Minął jakiś czas i jak się uspokoiło – wiosną ’45 roku, bo to nie była ani zima, ani jesień – matka postanowiła pójść na Wołyń, bo tam chyba została rodzina. O razu nikt się nie odważył tam iść, ale następnego roku mama chciała zoba-czyć, co tam się dzieje. I tam ją dorwa-li, i rozstrzelali. Dwaj, ojciec z synem, którzy według tego, co do mnie dotarło, otrzymali rozkaz wcześniej. Ten wyrok na niej już wisiał, kiedy była w Polsce. I jak się tam znów znalazła, to ją dor–wali. Ona tam była znaną osobą. Ta kan-celaria była znana i przez to ona też. Franciszka Własinowicz-Bożek.

Wyrok miał wykonać ojciec z sy-nem, według oświadczenia tego syna z 2005 roku. Jego ojciec nie żył, był starszym człowiekiem już w  latach czterdziestych.

Jak Pan się o tym dowiedział?Zawiadomiono mnie. Ten syn poprosił księdza i policjanta, bo chciał podykto-wać zeznanie. Wiedział, że umiera, był stary i schorowany... To było w miej-scowości Prusie.

Matka mówiła im: mam w Polsce dwoje małych dzieci. Jedno ma nie-całe dwa lata, a drugie sześć. Ich oj-ciec siedzi w więzieniu, w Workucie, i nie pomoże im. A oni na to, że jest im strasznie przykro, ale wyrok mają na piśmie i muszą go wykonać. I wykonali.

Kim oni byli?Po prosu dwaj Ukraińcy. Działacze UPA. To żadna tajemnica, oni byli bojownikami UPA.

Kim był Pański ojciec?Ojciec przywędrował ze Słowacji, był wojskowym. Na jego temat wiem sto-sunkowo mało, ale miał mundur. Jak

wrócił w ’39 roku, po 17 września, ka-zał matce wyprasować ten mundur. Na szczęście gdzieś schował pistolet, bo za jego posiadanie nawet w ’45 roku zos–tałby rozstrzelany. Oczywiście któryś z sąsiadów zakablował do NKWD. To był ’44 rok, Armia Czerwona szła na Berlin. Odbył się proces, stolik nakry-ty suknem, był prokurator, sędzia, nie było tylko obrońcy. I wyrok – 15 lat więzienia. I wysłano go do Workuty.

Historia nie z  tej ziemi, on tam przeżył, bo komendant zapytał więź-niów, Niemców i Polaków, kto ma jaki zawód. Ojciec zgłosił, że jest stolarzem, bo raz w domu, rzekomo – to babcia opowiadała – zrobił stołek do siedzenia przed domem. I zostawili go w stolarni. W stolarni była temperatura około pię-ciu stopni, a w lesie minus pięćdziesiąt. Na pierwszy ogień poszli Niemcy, żaden z nich nie przeżył pracy przy wycinaniu drzew, a ojciec przeżył.

Stalin umarł i wszystko runęło, ich rozpuścili. A do niego... bo ojciec był przystojniaczkiem; zalecała się do niego nauczycielka języka rosyjskiego w obo-zie. On już wiedział, że matka i ja z bra-tem zginęliśmy w czasie wojny. Ożenił się z tą nauczycielką i syna, który im się urodził, nazwał Paweł Bożyk. I ten Paweł Bożyk po latach ożenił się z dziewczy-ną, która była córką komendanta łagru. Córka generała. To paradoks, temat na jakieś sensacyjny czy kryminalny sce-nariusz. No i wyjechali na Ukrainę, bo ten generał był Ukraińcem. Generał już nie żył, a oni mieszkali w miejscowo-ści Lebiedień, na północny wschód od Kijowa. Małe miasteczko, parę tysięcy mieszkańców.

Ja ojca znalazłem przez Czerwo-ny Krzyż, bo mi ktoś doniósł, że on żyje. Nie otrzymałem od niego odpo-wiedzi. Z Czerwonego Krzyża dosta-łem wiadomość, że owszem, taki żyje, mieszka w Uchcie, niedaleko Workuty. I adres podali. To ja potem napisałem tak, że mu chyba w pięty poszło: co z ciebie za ojciec, ja tu całe życie ty-ram samotnie z młodszym bratem, a ty sobie tam żyjesz! Bo się nie przyznał, skubaniec, że ma żonę i syna. I przy-jechał potem do Polski bez zapowie-dzi. Pamiętam, że wracałem wtedy z li-kwidacji szkód. W wakacje musiałem zarabiać, bo wprawdzie dostawałem stypendium i akademik, ale pieniędzy do kieszeni nic.

Były lata sześćdziesiąte. Studio-wałem na Wydziale Ekonomicznym

Uniwersytetu Warszawskiego. Skoń-czyłem kurs ubezpieczeniowy PZU i jeździłem... Likwidowałem szkody w uprawach. Gradowe, powodziowe. Zarabiałem zupełnie przyzwoicie, to mi wystarczało na cały rok.

Kiedyś, w  końcu sierpnia, jadę tramwajem z dworca. Na Nowym Świe-cie wsiada mój kolega i mówi: „Jedź szybko do akademika, bo na twoim łóżku śpi od tygodnia jakiś Ruski”. „Jak to, Ruski?”. Nie mogłem przyspieszyć tramwaju, ale, już podminowany, ja-dę do tego akademika. Jak szedłem po Grochowskiej, drugi mówi: „Jesteś wreszcie, idź do akademika, bo twój ojciec ochrzania twoją sympatię”.

To była dziewczyna niezwykle modna, w wąskich spodniach, jakby An-no Domini 2016, rozpuszczone włosy. Wchodzę do holu i co widzę? Stoi jakiś facet bez płaszcza, ale w kapeluszu, i ją ochrzania: „To nie przystoi, żeby dziew-czyna chodziła w takich wąskich spod-niach! W Związku Radzieckim dziew-czyny w ogóle w spodniach nie chodzą. A te włosy? Nie można ich trochę ob-ciąć? Albo związać?”. Ja się wkurzyłem i mówię: „Ty chyba jesteś moim ojcem?”. „A tak!” „Kto ci pozwolił w ten sposób mówić do mojej dziewczyny? To bez-czelność!”. On się lekko zmieszał, mówi: „Widzę, że musimy pójść do Osiedlanki (taka knajpa w pobliżu), wypić po setce, żebyśmy mogli rozmawiać”. „Ja nie piję” – powiadam. No, ale poszedłem z nim do tej restauracji, rozmowa się nie kleiła. Pokłóciliśmy się na dobre i on pojechał do rodziny.

Jak mówił po polsku?Kiepsko. Tyle lat mówił po rosyjsku, że straszliwie kaleczył polski. No nic, poje-chał. Dwa lata później zaprosił mnie do Workuty. Wsiadłem w pociąg. Pamię-tam z tej podróży jedną rzecz. W po-ciągu do Moskwy były tabliczki „nie wychylać się”, a z Moskwy do Workuty, kiedy pociąg się ani razu nie zatrzymy-wał – „nie wychylać się, zabije!”.

Ojciec wyszedł po mnie z żoną i dzieckiem. To był dla mnie taki szok, że powiedziałem: „Jak to? Nie mogłeś mi powiedzieć w Polsce? Wyjeżdżam jutro”. W końcu wyjechałem pojutrze. A on mówi: „Nie wracaj do Warszawy, my ci załatwimy pobyt nad Morzem Czarnym”.

Załatwili, ale Moskwie nie można było kupić biletu do Tuapse, tego kuror-tu, bo zaproszenie dotyczyło Workuty.

Poświęciłem na to dwa tygodnie. Byłem piekielnie uparty. Naczelnik miał się poja-wić na dworcu pojutrze. Był, powiedział, że nic z tego. Dyrektor. Do jego biura wpuszczono mnie po tygodniu, powie-dział, że nie jest w stanie nic zmienić, muszę wracać do Polski albo na Sybe-rię. A po półtora tygodnia powiedziano mi, że będzie „samyj gławnyj naczalnik” – jakiś dyrektor departamentu bezpie-ki czy wiceminister. Wszedłem do ga-binetu, on siedział za dużym biurkiem, posadził mnie i mówi: „wy kto?”. „Polski student”. „A w czom dieło?” „Chcę jechać nad Morze Czarne, a wy mnie nie pusz-czacie”. „Związek Radziecki nie puszcza studenta, obywatela Polski, nad Morze Czarne?” Zadzwonił, wszedł jakiś czło-wiek, a on mówi: „Co się dzieje? Gdzie my jesteśmy? Natychmiast, przy mnie, przybić na tym pieczątkę!”. No i przybił pieczątkę, i pojechałem nad Morze Czar-ne. Takie miałem przygody.

Moja rodzina odwiedziła mnie jeszcze ze dwa czy trzy razy. Ten chło-pak też przyjeżdżał. Raz przyjechał z żoną, tą córką generała. Ale nie mo-gliśmy się dogadać, byliśmy ulepieni z innej gliny.

Co robił ojciec, zanim został dzięki temu stołkowi stolarzem?Był wojskowym, ofi cerem, chyba pod-porucznikiem. Co mogą robić wojsko-wi? Nie miał żadnego zawodu. Jak mat-ka żyła, to za niego wszystko robiła. Była energiczną kobietą.

Jeździł Pan później na Wołyń?Z bratem i kuzynem pojechaliśmy do-piero w 2005 roku.

Czy wtedy, to już ponad 10 lat te-mu, były możliwe rozmowy o tej masakrze Polaków?Nie były możliwe i nie było żadnych rozmów. Była tylko jedna sprawa, mia-nowicie Kwaśniewski opublikował wte-dy przeprosiny wobec Ukraińców, za akcję Wisła.

Jak on to zrobił?W „Gazecie Wyborczej” ukazał się na trzeciej stronie tekst: „Przepraszamy braci Ukraińców za akcję Wisła”.

I podpisał: „prezydent Polski”?Tak jest. Mnie zawiadomiono, że będzie coś takiego, i ja wysłałem oświadczenie – jakim prawem? Kto upoważnił Aleksan-dra Kwaśniewskiego do przepraszania

w  moim imieniu? I  wyłuszczyłem, że chodzi o moją matkę, że ona bez-podstawnie została rozstrzelana. I oni opublikowali to moje duże oświadcze-nie w całości, pod tymi przeprosina-mi Kwaśniewskiego. To miało bardzo duże reperkusje. Zaproponowano mi w związku z tym nawet funkcję wice-przewodniczącego Wołyniaków, ale od-mówiłem. Nie chciałem wiązać awan-su w Związku Wołyniaków z tragiczną śmiercią mojej matki. Jej prochy zostały pochowane na cmentarzu św. Katarzy-ny, proboszcz tej parafi i, ks. Maj, znalazł piękne miejsce na mogiłę. Moja żona również tam jest pochowana.

Czy Aleksander Kwaśniewski zarea-gował jakoś na Pana oświadczenie?Nie. „Gazeta Wyborcza” specjalnie – bo mogła przecież opublikować dzień po-tem, gdzieś dalej – bardzo wyróżniła to moje oświadczenie. Miała w tym jakiś cel, ale Kwaśniewski nie zareagował. On znał mnie, ale zapewne nie wiedział, że taka sytuacja istniała. Kiedy go spot-kałem, powtórzyłem mu zdecydowa-nie, że nie życzę sobie, żeby w moim imieniu ktoś przepraszał Ukraińców, bo mnie nikt dotychczas nie przeprosił.

Co on na to?Nic nie mówił. Nie było nic do powie-dzenia.

Wróćmy do fi lmu.Poproszono mnie o ocenę pierwszej wer-sji scenariusza i zgłosiłem trochę uwag. Przede wszystkim do tła społecznego. To na fi lmie nie do końca zostało zmienio-ne. Pokazano, że Ukraińcy i Polacy żyli przed tymi wydarzeniami jak brat z bra-tem, pobierali się, sąsiadowali – a to nie była prawda. Sytuacja wyglądała tak, że do Polaków przylgnęła nazwa „polskie pany”, bo nie mieszkali w chałupach.

W fi lmie padają takie słowa.Tak, w wyniku tej dyskusji, bo myśmy prowadzili długą dyskusję, ale już nie było możliwości pokazania miejsca za-mieszkania głównej bohaterki w takim klasycznym domu. Tam potem był je-den taki moment, kiedy Ukraińcy sza-brują we dworze...

Ale dwór?Dwór. Nie każdy Polak miał dwór, ale mieli małe dworki. Na czym to polega-ło? Że były jakieś dwie kolumny, ganek, to było pobielone, ogrodzone jakimś płotem. Po ogrodzie nie biegały krowy i świnie. Jeżeli były zabudowania go-spodarskie, to poza tym ogrodzeniem. Polacy się wysoko nosili i inaczej się też ubierali. Schludnie.

Były wydzielone enklawy – polskie, ukraińskie i żydowskie.Tak, ale to nawet nie o to chodzi. W po-równaniu z posiadłością takiego Polaka, dom ukraiński to była po prostu cha-łupa. Ukraińcy czuli się ludźmi dru-giej kategorii, co nie było bez wpływu na stosunki polsko-ukraińskie. Mieli mniej pieniędzy, byli gorzej traktowa-ni. Jak Ukrainiec poszedł do Żyda do karczmy, to ten nie dał mu kredytu.

Ta scena jest.Tak, ale chyba z Polakiem. Natomiast Polacy mieli większe możliwości. To by-ła pierwsza sprawa, którą poruszyłem. Druga – że w pierwszej wersji fi lmu było za dużo krwi. Obecna wersja jest już porządnie ociosana z tego wszyst-kiego. Ta pierwsza ociekała krwią, było bardzo dużo drastycznych scen. Po-wiedziałem, że ja bym część tych scen wyeliminował i one wypadły.

I była jeszcze trzecia sprawa: pier-wotnie fi lm miał się skończyć Maj-danem w Kijowie. I wszyscy, którzy pracowaliśmy przy tym fi lmie, po-wiedzieliśmy, że z jakiej racji, niech to będzie dokument historyczny, co ma z tym wspólnego Majdan? Ocena Majdanu jest bardzo skomplikowana i to na szczęście wypadło.

I chcieliśmy, żeby fi lm się kończył długą sekwencją powrotu tej dziew-czyny, która się uratowała. Trzeba było uratować też dziecko, symbolicznie, dla przyszłych pokoleń.

To dziecko to jest syn Ukraińca.To dziecko to jest syn Ukraińca. I to znalazło swój fi nał w fi lmie.

To jest bardzo ważny, polski fi lm. Nie wiem, nie chcę się za bardzo rozpędzać i  wymądrzać, ale nie wiem, czy nie jeden z najważniej-szych?Proszę sobie wyobrazić, że ja jestem profesorem akademickim i prowadzę wykład w tym semestrze, na którym mam 100% Ukraińców. I to są ludzie z Ukrainy Zachodniej...

Na jakim kierunku studiów?Ekonomia międzynarodowa. Dobrze znają język polski. I kiedyś jeden z nich mnie zapytał, za kim ja jestem? Za Rosja-nami, którzy zabrali Donbas, czy za Ukra-ińcami, którzy bronią Donbasu? Odpo-wiedziałem fi lozofi cznie, co ucięło już dalsze pytania. Powiedziałem tak: „A wy bylibyście za kim? Mojego ojca aresz-towali Rosjanie, NKWD, dostał 15 lat więzienia za to, że był przed wojną żoł-nierzem, i nigdy do Polski nie wrócił, a ja musiałem się sam wychowywać. A matka została rozstrzelana przez banderowców, Ukraińców, tylko dlatego, że była Polką. Moglibyście odpowiedzieć za mnie na to pytanie?”. Cisza była, śmiertelna cisza.

Czy rozwinęła się potem dyskusja?W ogóle nie chcieli dyskutować. Tylko już mi nie zadają pytań na te tematy.

A czy byli na tym fi lmie?Pytałem, czy widzieli „Wołyń”, zgłosiły się dwie osoby.

Myślę, że powinniśmy wyproduko-wać milion kopii i wysyłać, rozda-wać. Może wyrzucą, ale jednak mo-że część obejrzy?Na Ukrainie podjęli uchwałę parlamen-tarną, która wyraźnie grozi konsekwen-cjami każdemu, kto będzie negatywnie się wypowiadał na temat ich bohaterów. Jakaś gazeta drukowała wywiad z kimś, kto się nazywa Szurwetycz czy Szur-tycz, jakieś trudne nazwisko, a z tego wywiadu ziała absolutna nienawiść do Polaków.

Zrównano sprawę tego straszne-go pogromu z akcją Wisła. Powie-dzieli „jak wy tak, to my tak”. Ich naukowcy, którzy do nas przyjeż-dżają, oglądają, słuchają, a jak wra-cają tam, to już nie mówią tego sa-mego, co mówili w Polsce. U siebie chyba się boją.Kiedy była akcja Wisła, miałem 8 lat i  jedną scenę zapamiętałem na ca-łe życie. Żołnierze KBW tam, gdzie mieszkała moja babcia, penetrowali las. Przynieśli ciało młodego żołnie-rza, a ja się przemyciłem (wszyscy by-li przejęci tym, co się działo) między nogami tych żołnierzy i zobaczyłem. Jak odchylili prześcieradło, tam leżało coś, o czym trudno powiedzieć, że było człowiekiem. Z tego człowieka zdarto skórę w 100%. I on się jeszcze ruszał, ale wkrótce zmarł.

Ukraińcy, zwłaszcza w miejsco-wościach – notabene Bożyki, Goraj – mieli pod ziemią całe kazamaty. Tam były sale konferencyjne. Wszystko wy-bite drewnem, były ścieżki ewakuacyj-ne, wszystko było.

Ci żołnierze szli i w pewnym mo-mencie... Ukraińcy mieli tam pery-skopy i chwila nieuwagi spowodowa-ła, że drzewko odchyliło się do góry, ten żołnierz akurat dał krok do przodu i wpadł.

Czyli to był polski żołnierz, złapa-ny przez upowców.Tak, i muszę powiedzieć, dlaczego oni tak długo przetrwali. Ponieważ np. w miejscowości, gdzie mieszkała mo-ja babcia, 50% to byli Ukraińcy. Z tego co najmniej połowa sympatyków UPA.

Pomagali swoim.Pomagali. Pamiętam, że po wojnie wrócił młody człowiek, który był w polskiej albo w ruskiej armii, przymusowo wzięty, bez nogi. On mnie pytał, jak to się stało, że myśmy tutaj zachowali życie? Bo na za-chodniej Ukrainie i we wschodniej Polsce tamte bandy działały do ’47 roku. Gdyby nie było akcji Wisła, one by tam działały jeszcze co najmniej kilka lat. Tam w nocy jeździły furmanki ukraińskie, pukano do drzwi i – prosiak, sto kilo pszenicy, karto-fl e! Zabierano. Oni się musieli wyżywić. Dopiero w momencie, kiedy Ukraińców stamtąd wysiedlono, ustało to wszyst-ko, bo tamci nie mieli możliwości dalej funkcjonować.

Ale czy w trakcie tego wysiedlenia nie było morderstw?Nie było. Nie można porównywać Wo-łynia z akcją Wisła. To robią ludzie, którzy nie wiedzą, o czym piszą.

Ja myślę, że oni wiedzą, ale po pro-stu kłamią.Tego nie można w żadnym wypadku porównywać, ponieważ Wołyń był za-planowaną akcją eksterminacji, nato-miast akcja Wisła zapobiegła temu, że-by nie dokarmiać banderowców, tych band. Akcja Wisła była działaniem pro-fi laktycznym, a poza tym nikomu włos z głowy nie spadł, tylko ich wysiedlono na północ Polski, a potem i tak wrócili.

Bardzo dziękuję za rozmowę. K

P O L S K I E · L O S Y

Historia nie z tej ziemiZ Pawłem Bożykiem, profesorem nauk ekonomicznych i politykiem, członkiem Komitetu Nauk Ekonomicznych PAN, o rzezi wołyńskiej i akcji Wisła rozmawia

Stefan Truszczyński.

Krzyż z napisem w języku ukraińskim: „Tu są pochowani ci, którzy zginęli w kościele w 1944”

FOT.

HEN

RYK

BAJE

WIC

Z (C

C B

Y-SA

3.0

)