3
RAZEM osobno lepsze życie JAK BYĆ PARĄ? ale ZDJĘCIA Rodney Smith Dzieci, praca, dom. Niby świetne z nas małżeństwo, ale kiedy mamy chwilę spokoju, każde ucieka we własny świat. Zainwestujmy w związek! Zatrzymajmy się na chwilę, popatrzmy na siebie, a nie w laptopa. Trochę się nawet wspólnie ponudźmy... mówi psychoterapeuta Jacek Masłowski w rozmowie z Anną Maruszeczko. 78 | URODA ŻYCIA

lepsze życie JAK BYĆ PARĄ? ale - masculinum.orgmasculinum.org/wp-content/uploads/2014/11/URODAzycia_razemOsobno.pdf · gdy się w coś w pełni zaangażuję, mam szansę dostać

Embed Size (px)

Citation preview

R A Z E M

osobno

lepsze życie JAK BYĆ PARĄ?

ale Z D J Ę C I A Rodney Smith

Dzieci, praca, dom. Niby świetne z nas małżeństwo, ale kiedy mamy chwilę spokoju, każde ucieka we własny

świat. Zainwestujmy w związek! Zatrzymajmy się na chwilę, popatrzmy na siebie, a nie w laptopa. Trochę się

nawet wspólnie ponudźmy... – mówi psychoterapeuta Jacek Masłowski w rozmowie z Anną Maruszeczko.

78 | U R O D A Ż Y C I A

T akie zjawisko: na oko dobre małżeństwo, a jak się przyjrzeć, to dobre tylko w dzieleniu się zadaniami. Praca, dom, szkoła, zajęcia pozalekcyjne dzieci, zaku-py – to całkiem sprawnie

funkcjonuje. Ale gdy małżonkowie już zorganizują sobie chwilę świętego spo-koju, to każde z osobna siada do swojego przyjaciela laptopa, tudzież przyjaciela telewizora. Niby na chwilę, a zjada nam to całe wieczory.Dorzuciłbym do tego obrazka smartfony. Coraz częściej widzę pary, które siedzą na-przeciw siebie przy stoliku i każde patrzy w swój telefon. Spędzają w ten sposób większą część spotkania. Ciekawe.

Czego oni tam szukają?Wygląda na to, że życie par, o których mówimy, to kierat. W relacjach partner-skich coraz częściej patrzymy na siebie jak na odkurzacz, pralkę, lodówkę – przed-miot, sprzęt, który ma wykonać jakąś czynność. Oczywiście, towarzyszy temu też sporo napięć, więc istnieje ryzyko, że skoncentrowanie się na życiu typu „Para. Spółka z o.o.” sprawi, że będziemy się traktowali jak pracownicy, a nie jak ludzie sobie bliscy. Dlatego myślę, że ci małżon-kowie po godzinach w internecie szukają emocji – czegoś takiego, czego już sami sobie nie dają. Nie dlatego, że nie potrafią, tylko dlatego, że zapomnieli o tym. Tutaj brakuje więzi emocjonalnej, która byłaby podsycana.

A dlaczego nie jest podsycana? Dlatego, że żyjemy w kieracie, czy też wychodzimy z założenia, że więź rodzi się sama?Podstawową sprawą jest ów nadmiar spraw, jakie bierzemy na siebie. Inwestu-jemy swoją energię i uwagę w tak wiele działań, że kiedy przychodzi czas, gdy możemy stanąć naprzeciw siebie, pojawia się oczekiwanie: „Ty uzupełnij mój deficyt energetyczny”. Z drugiej strony jest to samo: „Ja już nie mam siły. Ja teraz po-trzebuję czasu dla siebie”. I ten człowiek, który miał być najważniejszy, zostaje ode-pchnięty. Ludzie zapominają, że to zwią-zek jest najlepszą inwestycją. Jesteśmy bombardowani przez media zachętami: zrób jeszcze to, to jest atrakcyjne, jak to zrobisz, będziesz zadowolony... Dajemy się uwodzić takim informacjom. Nato-miast codzienne wspólne bycie razem okazuje się dla nas supertrudne. W ogóle

bycie staje się dla ludzi supertrudne. Dzia-łanie staje się czymś, co zastępuje bycie.

Łatwiej pracować na dwóch etatach, niż spędzić cały weekend z rodziną.Spójrzmy na aktywność zawodową Pola-ków w dużych miastach: pracują na pełny etat, oprócz tego jest jakiś wolontariat, język, dorabiają gdzieś... I tak naprawdę nigdzie nie są w pełni zaangażowani. Jestem tutaj, ale myślami przy tym, co będę robić za godzinę. A tylko wtedy, gdy się w coś w pełni zaangażuję, mam szansę dostać z powrotem energię, którą zainwestowałem. Jeśli partner ma podob-ny sposób bycia, to żyjemy w osobnych światach. Na początku jeszcze ze sobą sy-piamy i to nas trzyma, ale potem w takim układzie wszystko zaczyna się rozjeżdżać.

Dlaczego na to pozwalamy?Trochę ulegamy modzie związanej z tym, co ma być dla nas priorytetem. Reklama i seriale podpowiadają tysiące różnych rzeczy, ale rzadko można tam zobaczyć ludzi, którzy siedzą i się na siebie patrzą. Taki nieruchomy obraz w telewizorze nie może przecież istnieć. I co jest ważne: żeby działać, musimy być skądś zasilani. Tak się składa, że tym czymś, co zasila człowieka do działania, są najczęściej bliskie relacje. Kłopot w tym, że coraz bardziej za bliski-mi relacjami tęsknimy, a jednocześnie coraz bardziej się ich boimy. I coraz mniej potrafimy je budować. Zaczyna się pętla: „Chciałbym z tobą być, ale się boję. Więc trochę z tobą jestem, ale zaraz uciekam do różnych zajęć, które pozwolą mi bu-dować swój narcystyczny obraz. Zobacz, jaki jestem świetny, bo: robię to, robię tamto, byłem tu, mam to”. Ludziom dzisiaj naprawdę trudno się ze sobą spotkać.

Muszę zadbać o swój narcystyczny świat albo muszę popracować: „Teraz trzeba szanować pracę, więc spokojnie, tylko odbiorę maile i jestem z tobą”. Niby OK, ale obie strony czują, że coś jest nie tak.Dbanie o rodzinę kojarzy się z dostarcza-niem pieniędzy. Ale to jest tylko przyno-szenie pieniędzy, dbałość o jeden aspekt funkcjonowania rodziny. Często jest to wygodna wymówka, ucieczka od bycia w bliskich relacjach, które wymagają jednak większego wysiłku.Rozmawiałem kiedyś z ojcami, zrealizo-wanymi zawodowo, zarabiającymi dobre pieniądze, którzy mieli odbyć warsztaty ze swoimi dziećmi. Sam na sam. Każdy

z nich po dwóch, trzech tygodniach marzył, żeby wrócić do pracy. Bo to jest znacznie łatwiejsze, mniej energochłon-ne, reguły są jaśniejsze, nawet można markować tę robotę (śmiech). Przy dzieciakach nie ma szans. To samo jest z partnerem. On też potrzebuje kontaktu, naszej uwagi. I jeżeli tego nie dostaje, wypracowuje strategię obronną – albo zaspokaja potrzebę gdzie indziej, albo zaczyna się wycofywanie tej potrzeby. Coraz częściej przecież pojawiają się takie stwierdzenia: po co mi kobieta, po co mi mężczyzna; sam/sama potrafię na siebie zarobić.

Sytuacja z ostatniej towarzyskiej chwili: mama trójki dzieci, dobrze sytuowana, pracująca, z supportem w postaci teścio-wej, denerwuje się, że mąż, choć cudowny, jest wiecznie nieobecny, nawet gdy jest. „Czy małżeństwo ma szansę przetrwać wobec tego?” − pyta. Z zewnątrz jej rodzina wygląda na świetną.Patrząc na statystyki, szanse są coraz mniejsze. Pobiliśmy właśnie niechlubny rekord najmniejszej liczby zawieranych małżeństw i jednocześnie największej liczby rozwodów. Mam poczucie, że my po prostu nie wytrzymujemy presji, którą zresztą sami zapraszamy do swoje-go życia. Pomagają nam w tym te wszyst-kie gadżety elektroniczne. Kiedyś, kiedy kończyłem pracę, to kończyłem pracę.

Teraz praca nigdy się nie kończy. Nie potrafimy zadbać o to, żeby ją skoń-czyć. Większość z nas, prawdopodobnie z poczucia lęku, że nam coś ucieknie, albo z poczucia lęku, że przestaniemy być ważni, cały czas jest uwiązana na tej smyczy. I mamy mejlozę, telefoniozę, cały czas warujemy, czy aby ktoś czegoś od nas nie potrzebuje. Pod warunkiem że nie są to nasi bliscy. Bo co ci bliscy właściwie mogą nam dać, czego już nie mamy?

Więc gdy jedno się coraz częściej zamyka w swoim kącie, drugie próbuje interwe-niować, bo cierpi w odstawce. Domaga się uwagi, a gdy się nie udaje, też zaczyna się wycofywać, nawet gdzieś poza rodzinę.Szuka sobie miejsca.

I czasem znajduje je sobie w wirtualu – w zastępczym życiu.Nic dziwnego, skoro jego partner cały czas – oczywiście nie wprost – wysyła mu taki komunikat: „Słyszę cię, ale cię nie

słucham”, czyli nie jesteś dla mnie ważny/ważna. Bo jeszcze muszę dopiąć jeden projekt, pojechać w delegację, bo jeszcze muszę zarobić następne dwa tysiące zło-tych. To jest często kalka z naszego życia w rodzinach, w których się wychowali-śmy. Jako dzieci przychodziliśmy do ro-dziców, żeby się z nimi czymś podzielić: „Tato, tato, zobacz”, ale tato nie patrzył. Często podobny rodzic pojawia się w postaci naszego partnera, który mówi: „OK, Marysiu, jeszcze tylko zrobię to i już jestem dla ciebie”, ale jest zmęczony... To dotyczy najczęściej mężczyzn.

Coraz częściej kobiet...Tak, ale w przypadku mężczyzn to jest kontynuacja: cały czas żyjemy w stereo-typie, że męskość równa się dostarczanie środków, po drugie – wynieśliśmy z domu przykład nieobecnych ojców, więc jeśli ja pracuję, zarabiam na rodzinę, to już przecież o nią dbam i wszystko jest OK. Co prawda mój syn mnie nie widzi pięć dni w tygodniu, ale dbam. Nie dbam? Ma fajne zabawki, chodzi do dobrego przedszkola. To po co te pretensje? Z ko-bietami jest inaczej – one zaczynają funk-cjonować w taki sposób trochę z rozpaczy. Ich niezależność jest podszyta lękiem przed współzależnością. Odnoszę wra-żenie, że kobiety wychodzą ze związków z przekonaniem, że nie warto na nikim polegać, ale też nie warto się sobą dzielić. Bo albo za dużo dałam i ktoś to wszystko zabrał i nie dał mi tyle, ile chciałam, albo się przejechałam, bo zaufałam za bardzo i zostałam skrzywdzona. Oprócz tego jest taki silny przekaz, że to niezależność jest najwyższym poziomem rozwoju społecz-nego. Co jest oczywistą bzdurą.

Znowu błąd w założeniu?Poznałem kiedyś Hinduskę, która przez wiele lat mieszkała w Londynie, zrobiła doktorat, ale wróciła do Indii. Spotkałem ją, gdy podróżowała ze swoją typową hin-duską rodziną: 17–20 osób, seniorzy rodu, ich dzieci i dzieci ich dzieci. Pytam, dla-czego zrezygnowała z high life’u w Lon-dynie. „Rozejrzyj się, kobiety w Europie mają fajne zabawki, ale nie mają się z kim nimi bawić”, powiedziała. To jest istota, odpowiedź na pytanie, dlaczego w Indiach jest bardzo mały odsetek epizodów depre-syjnych, a w Wielkiej Brytanii – bardzo duży. My po prostu zapomnieliśmy, że to, co jest najważniejsze, to właśnie zdrowe relacje z bliskimi ludźmi. One dają nam

poczucie bezpieczeństwa, przynależności, sensu. Często słyszę od ludzi, z którymi pracuję w terapii: „Ja nie wiem, po co żyję”. Dopiero gdy ten ktoś odkryje, że żyje też dla kogoś, zaczyna się poczucie sensu.

Rachel Cusk, autorka „Po. O małżeństwie i rozstaniu”, napisała książkę o tym, że nie rozumiała, na czym polega małżeństwo, i żałuje, że się rozwiodła. Czytelnicy roz-wodnicy zareagowali wręcz agresją wobec niej. Spodziewali się, że przeczytają coś krzepiącego, typu: rozwód był początkiem nowego lepszego rozdziału w życiu.Ponieważ chcieliby się utwierdzić w prze-konaniu, którego de facto nie mają.Kolejna rzecz – tęsknimy za bliskością, ale w ogóle nie wiemy, co to znaczy. Po fazie hormonalnej, gdy już nie trzy-mamy się za ręce, patrząc sobie w oczy, myślimy, że nam się bliskość skończyła, a przecież ona dopiero się zaczyna. Ludzie myślą, że miłość to bajka.

„Żyli długo i szczęśliwie” – tak często kończą się bajki. Tymczasem wtedy, kiedy

kończy się bajka, zaczyna się wspólne życie, które może być tak samo trudne, jak piękne i ciekawe.Wtedy zaczyna się budowanie związku. To wymaga wysiłku, a my jesteśmy obcią-żeni różnymi innymi rzeczami. To wy-maga też wiedzy, uważności na siebie samego i swoje potrzeby oraz na po-trzeby drugiego człowieka. To wymaga osadzenia się w tu i teraz. Jest cała masa takich warunków, które muszą być speł-nione. Właściwie najtrudniejszą rzeczą, jaka jest w życiu do zrobienia przy budo-waniu zdrowych, bliskich relacji, jest to, żeby w związek zainwestować. Tymcza-sem tę najważniejszą rzecz traktujemy jak produkt z supermarketu, bo on zawsze tam jest, a w dodatku jest w promocji.

A może przesadzamy z tym zapracowaniem i brakiem czasu. Może przyczyną kryzysu relacji mimo wszystko nie jest też Facebóg?

Może małżeństwa dobija wirus nudy, którym coraz więcej par jest zainfekowanych?Jak słucham o nudzie, to wyraźnie słyszę, że kryje się za tym też nieumiejętność bycia w samotności, w ciszy, samemu ze sobą. Trudno się dziwić: skoro przez większość mojego życia jestem silnie bodźcowany, to gdy mogę się wreszcie zatrzymać i liczba bodźców spada, zaczy-nam się nudzić. Oczekujemy, że partner będzie nas bodźcował tak samo jak szef w korporacji. Oczywiście, możemy wybrać sobie takiego, który co chwilę będzie nam dokopywał. Ludzie to robią, ale potem się rozwodzą, bo to jest na dłuższą metę nie do wytrzymania. Inna rzecz, że aby się nie nudzić, to najpierw trzeba umieć poszukać samego siebie.

Wygospodarowanie sobie ciszy i czasu na myślenie o sobie i sobie nawzajem? My się raczej zagłuszamy – sami siebie i siebie nawzajem.Oczekujemy, że partner będzie „komi-kiem”, „superbohaterem”, który zapewni nam performance. Mamy bardzo duże

Dopóki szukamy niezależności, szarpiemy się. Prędzej znajdujemy samotność, której się boimy

lepsze życie JAK BYĆ PARĄ?

80 | U R O D A Ż Y C I A U R O D A Ż Y C I A | 81

82 | U R O D A Ż Y C I A

REKL

AMA

oczekiwania. Do tego dochodzi syndrom kołyskowy, czyli „Domyśl się!”. Jest jeden moment w życiu, kiedy trzeba się domy-ślać, o co chodzi drugiemu człowiekowi – faza przedwerbalna, kiedy dziecko jest w kołysce i płacze.

Żeby mówić o oczekiwaniach czy o swoich potrzebach, trzeba je poznać.A to wymaga wysiłku. Jak usiądę sobie na tarasie przed domem i otworzę piwo, to czy mi się na pewno chce pić piwo? Czy może chcę się trochę zagłuszyć? A może widziałem reklamę, która pokazuje, że jak siedzę z piwem, to jest superfajny czas? Cały czas jesteśmy poddawani indoktry-nacji związanej z naszymi potrzebami czy zachciankami. Osoby, które mają za sobą epizod bycia tylko ze sobą trochę dłużej niż pięć godzin (chrześcijanie np. mają swoje miejsca odosobnienia), dopiero zaczynają mieć wgląd we własne potrze-by. Okazuje się, że jest ich bardzo mało i można je bardzo łatwo zaspokoić. Warto wykonać ten wysiłek. Bliskość polega właśnie na tym, że jestem autentyczny, jak wśród przyjaciół. A my ten bazowy związek, który ma być oparty na bliskiej relacji, budujemy narcystycznie.

Więc żeby zbudować autentyczną więź, trzeba po prostu przerzedzić terminarz?I głowę (śmiech). Przypomina mi się scena z „American Beauty”, kiedy mał-żeństwo jest już naprawdę na skraju rozpadu i facet, po pewnym czasie bycia pierdołą domową, „budzi się”, zaczyna się wściekać i rzucać talerzami o ściany. W pewnym momencie wraca jego żona, a on leży na sofie z otwartą butelką piwa i zaczyna ją uwodzić: „A pamiętasz, jak byłaś młoda, siedzieliśmy na dachu, ty byłaś nago, pokazywałaś biust pilotom samolotów…” i widać, że w kobietę wstę-puje życie. Prawie dochodzi do zbliżenia. Niestety, ona odwraca głowę i widzi, że butelka z piwem jest niebezpiecznie prze-chylona: „Zaraz wylejesz piwo na kana-pę!” – i to jest koniec imprezy. To, co jest w scenie wymowne, to powrót do korzeni. „Coś nas kiedyś łączyło”, to znaczy, że w tym związku cały czas jest potencjał. On nie zniknął, tylko pozwoliliśmy sobie go zakopać. Taka archeologia może być bardzo interesująca.

Wierzy pan w archeologię?Oczywiście! Ktoś mądry powiedział kie-dyś: „Miłość buduje się poprzez robienie

rzeczy wspólnie”. To jest najważniejsza rzecz, żeby w tym całym zgiełku, wza-jemnych pretensjach i oczekiwaniach, pamiętać o tym jednym elemencie – umówić się, że np. raz w tygodniu jemy wspólny obiad, raz w miesiącu wychodzi-my do kina, na tańce itd. Szukać w tym siebie i odkrywać. Zadbać. Inspirować się. Przecież ten drugi człowiek ma to, czego ja nigdy nie będę miał – ma inny ogląd świata. Niefajnie jest być samemu.

Gdy pojawia się poczucie, że „brak mi bli-skości”, nie szukamy winy w sobie, tylko myślimy„bo on mi tego nie daje”.Pewnie, a czemu ma dawać?! Od dawa-nia byli rodzice, a w związku jesteśmy od wymieniania się. To jest zasadnicza różnica. Jak popatrzymy na poszczegól-ne fazy rozwoju, to startujemy od fazy kompletnej zależności w dzieciństwie. Potem jest faza niezależności, czyli buntu nastolatków: „Bo ja jestem taki! Ja wam pokażę i nic mi nie zrobicie!”. Większość ludzi zatrzymuje się w tej fazie, a na do-datek uznaje, że to jest ich maksymalny poziom rozwoju. A dalej jest coś znacznie fajniejszego: współzależność. Tak napraw-dę wszyscy jesteśmy od siebie współzależ-ni. Ktoś kiedyś upiekł bułkę, którą pani dzisiaj zjadła, ktoś kiedyś stworzył szkołę, którą skończyłem, żeby móc dzisiaj być terapeutą. Non stop jesteśmy w zależnoś-ciach i współtworzymy rzeczywistość. Dokładnie to samo dzieje się na pozio-mie naszego związku. Dopóki szukamy niezależności, to się szarpiemy. Prędzej znajdziemy samotność, której się boimy.

W moim otoczeniu chyba w równym stopniu wierzy się w pracę nad związkiem, co się z niej kpi. „Jak to już wymaga pracy, to lepiej się rozstać”, słychać często.Posłużę się metaforą: mam dwa samo-chody – jeden stary, drugi nowy. Jak jadę ze starym do serwisu, można w nim różne rzeczy ponaprawiać, jak jadę z nowym, nie ma co naprawiać, tylko trzeba wy-mienić. W naszej kulturze nie opłaca się naprawiać, łatwiej kupić coś nowego.

Ale czy łatwiej znaczy lepiej? Poza tym, co my tu, w tych egoistycznych czasach, wiemy o małżeństwie?! (Śmiech).Wchodzenie w związek małżeński i wy-powiedzenie przysięgi to jakby powie-dzenie sobie: „Jestem po to, żeby służyć tobie, a żeby służyć tobie, muszę zadbać o siebie,o ciebie i o to, co jest między

nami”. Ale jak jest dobrze, to nie trzeba pracować nad związkiem, bo on sam się kręci. Kiedy jednak ogień gaśnie, ktoś musi porąbać drewno, przynieść je i do-rzucić do kominka. I tego właśnie dzisiaj brakuje. To jest ten narcystyczny przekaz: „Ja jestem najważniejszy, a ty sobie radź”.

Co można powiedzieć zaawansowanym związkom, które stanęły w obliczu takiego niebezpieczeństwa, które poczuły, że żyją razem, ale osobno?Po pierwsze, warto sprawdzić, co nas łączyło na początku. Po drugie, nie ulec mitowi, że zbyt dużo złego się stało, wybaczyć sobie. Po trzecie, zacząć szukać w związku siebie samego, ale też zobaczyć drugiego człowieka. Po czwarte, trochę się zatrzymać, pobyć i rozkoszować się tym byciem. Po piąte, stworzyć wspólne rytuały, które łączą. I przede wszystkim popatrzeć na siebie z wdzięcznością, że jest się tutaj, w tym miejscu.

Problem w tym, że rzadko dwoje chce jed-nocześnie. Jak powiedzieć, że mi zależy, skoro wydaje się to upokarzające? Jednak ambicja też jest ważna w związkach.Właśnie nie. Ważna jest pokora. Ktoś kiedyś powiedział mi: „Brak ambicji czyni wolnym” i wierzę, że rzeczywiście tak jest. Ktoś, kto ma przewagę świadomości i energii, ten wpływa na cały system. Jeżeli dwoje nie chce naraz, to didżejem w takiej sytuacji jest ten, który chce. To on zarządza. Robi coś, co dla mnie akurat w tym momencie jest bardzo trudne. I robiąc to, jednocześnie o coś mnie prosi. A ta prośba jest najczęściej o jedną rzecz… O miłość.

ROZMAWIAŁA: Anna Maruszeczko

JACEK MASŁOWSKI psychoterapeuta i filozof;

prowadzi warsztaty rozwoju osobistego dla mężczyzn, prezes

fundacji Masculinum.

lepsze życie JAK BYĆ PARĄ?

Po. O małżeństwie i rozstaniuRachel CuskCzarne 2013

Rozwód jest czymś tak powszechnym, że często myślimy o nim jako o przykrej formalności. Tymczasem Rachel Cusk

porównuje stan po rozstaniu do żałoby, bo wraz z rozpadem małżeństwa umiera jakaś

część nas. Tu nie ma happy endu, jest cierpienie, które dotyka wszystkich, także dzieci.

Warto przeczytać i przemyśleć.

Ekonomia miłościSzczęście w związku a zmywanie...

Paula Szuchman, Jenny Anderson, W.A.B. 2013Czy małżeństwo przypomina partnerstwo

w biznesie, a dom to rynek, na którym każdy z partnerów wie, co i jakim kosztem chce osiągnąć? „Ekonomia miłości” to książka zabawna i z pomysłem. Jeden z krytyków

napisał, że to lektura dla każdego, kto chce być „sprytniejszy w miłości i mądrzejszy w ekonomii”.

Męskość. Nowe spojrzenieSteve Biddulph

Rebis 2012Książki o mężczyznach czytają zwykle kobiety,

które chcą dowiedzieć się, co „siedzi” w ich partnerach i co z nimi jest nie tak. Biddulph

zastanawia się, czym dzisiaj jest męskość, co oznacza bycie mężczyzną w rodzinie, pracy, w gronie przyjaciół. Analizuje maski, za którymi

chowają się faceci. Lektura obowiązkowa.

Polecamy! Kilka ważnych

książek o związkach

fot.

mat

eria

ły p

raso

we