Upload
margerytka87
View
226
Download
3
Embed Size (px)
DESCRIPTION
Â
Citation preview
O mnie
Absolwentka Wydziału Polonistyki
Uniwersytetu Warszawskiego,
(specjalizacja literaturoznawczo-
językoznawcza, magister filologii
polskiej). Moja praca magisterska
została na pisana w Instytucie
Polonistyki Stosowanej, dotyczyła
cenzury w książkach Tadeusza
Konwickiego.
Ukończyłam praktyki w redakcji
portalu Zdrowiewieszjak.pl gdzie
później pracowałam jako copywriter.
Przez pewien czas pisałam różnego rodzaju teksty i relacje z wydarzeń dla
projektu Akademia Przyszłości Stowarzyszenia WIOSNA, w którym to projekcie
byłam wolontariuszką przez trzy lata.
Jestem osobą sumienną, obowiązkową, często w moich tekstach wykorzystuję
różne nieszablonowe pomysły.
Od zleceniodawcy wymagam poszanowania mojej pracy. Zwykle nie zajmuję się
pisaniem w weekendy.
Kilka moich tekstów
Na czym polega Racjonalna Terapia Zachowań?
(tekst online dostępny TUTAJ)
Rysunek 1: źródło: opracowanie własne autorki
Podstawą RTZ, czyli Racjonalnej Terapii Zachowań, jest założenie, że to nie fakty
wywołują nasze emocje (lęk, radość, smutek, przygnębienie), ale nasze przekonania o
tych faktach. Utożsamianie RTZ z nauką pozytywnego myślenia jest jednak zbyt dużym
uproszczeniem.
Model autoterapii
Racjonalna Terapia Zachowań jest opracowanym przez Maxie’go C. Mautlsby’ego
poznawczo-behawioralnym modelem samopomocy, uzdrowienia samego siebie za
pomocą zmiany swoich przekonań na temat otaczającej rzeczywistości i ludzi. Na czym
jednak polega?
Punktem wyjścia jest założenie, że to od nas samych zależy jak oddziałuje na nas
rzeczywistość i to nie okoliczności wpływają na nasze emocje, ale sposób, w jaki je
postrzegamy.
Zdrowe i chore przekonania
Jednym z założeń RTZ jest podział przekonań na zdrowe i chore. Jednak, o czym warto
pamiętać, to, co w tej chwili jest dla mnie zdrowe, nie musi być dla mnie takie za jakiś
czas, a to, co zdrowe dla mnie, nie musi takie być dla kogoś innego.
Jak odróżnić niezdrowe przekonania od zdrowych? Tutaj pomocne może się okazać pięć
pytań. Czy moje przekonanie:
Jest oparte na faktach?
Pomaga mi osiągać moje bliższe i dalsze cele?
Pomaga mi unikać konfliktów?
Pozwala mi czuć się tak, jak chcę się czuć i to bez użycia alkoholu lub narkotyków?
Chroni moje życie, zdrowie lub poczucie mojej własnej wartości?
Na pytania można odpowiedzieć tylko: TAK, NIE. Jeśli odpowiedź na minimum trzy z
powyższych pytań brzmi TAK, to przekonanie możemy uznać za zdrowe. Jeśli
odpowiedź na minimum trzy z tych pytań brzmi NIE, to wówczas mamy do czynienia z
niezdrowym przekonaniem.
Przykład? Jeśli mam przekonanie: Uprawianie joggingu sprawi, że będę się czuła
potwornie zmęczona (a na przykład chcę schudnąć, a poza tym czuć się lepiej),
odpowiedzi na pięć pytań mogę zapisać tak: N,N,N,N,N. Moje przekonanie jest więc
chore. Mogę więc zamienić je na takie przekonanie: Uprawianie joggingu niesie ze sobą
wiele korzyści. Jeśli zadam sobie pięć pytań, odpowiedzi mogą brzmieć następująco:
T,T,T,T,T. To przekonanie jest zdrowe i jeśli będę do niego często wracać, zacznę w nie
wierzyć, a to z kolei zmieni mój stosunek do biegania i przestanę je traktować jako coś
nieprzyjemnego, a być może zacznie mi ono sprawiać przyjemność.
Zmiana na lepsze
Jeśli nasze przekonanie jest niezdrowe, możemy je zamienić na zdrowe. Ważne jest
jednak, by nowe przekonanie było silniejsze emocjonalnie (miało dla nas większą
wartość emocjonalną) niż chore. Przydatne jest częste wracanie do nowego przekonania
tak, by pozwolić na jego utrwalenie się.
Jak zaszkodzić komuś, kto jest w żałobie?
(tekst online dostępny TUTAJ)
Zdjęcie 1: fot. Małgorzata Włodarczyk
Dziś kilka złotych, srebrnych i posrebrzanych rad - jak sprawić, by przeżywanie żałoby
było jeszcze trudniejsze. Bo jakby to powiedzieć... co to takiego, stracić kogoś? To
przecież taki banał, nic nieznacząca rzecz, przecież każdy kogoś stracił, każdy wie, jak to
jest i każdy wie, co najlepiej w takiej sytuacji zrobić. A co, jeśli nie? Cóż, jeśli nie wie, to
niech przeczyta ten tekst.
1. Mów, że nie ona jedna straciła kogoś bliskiego, że wielu ludzi musi sobie radzić z taką
sytuacją. Że przecież tylu ludzi zostało blisko niej i dla nich musi żyć. Że nie ona pierwsza
i nie ostatnia.
2. Pytaj: długo jeszcze będziesz beczeć? No weź już nie płacz, ile można?
3. Drąż temat: bardzo cierpisz, bardzo Ci jego/jej brakuje?
4. Bądź gruborskórny jak tylko się da: im szybciej się uodporni, tym lepiej. Życie nie jest
różowe, a im szybciej ktoś się otrząśnie, tym lepiej.
5. Mów: moja mama... (przyjaciółka, koleżanka, szwagierka) poradziła sobie szybko ze
stratą, nie rozumiem, dlaczego Ty... Przecież świadomość tego, że inni poradzili sobie
szybciej i skuteczniej, dodaje skrzydeł jak nic innego.
6. Dawaj złote rady w stylu: to powinnaś, tamtego nie powinnaś, musisz, powinno się,
dobrze jest, nie zastanawiając się, czy te konkretnie rady mają zastosowanie w tej
konkretnej sytuacji. Rady to rady, powinno się je przyjąć.
7. Namawiaj na wyjście do ludzi, przecież nie można siedzieć w domu, albo spędzać
godzin na cmentarzu albo w domu na rozmyślaniach, po co? Wyjść do ludzi i wszystko
stanie się prostsze.
8. Rób z siebie ofiarę jak to wiele z siebie dajesz, a ta druga osoba ani trochę tego dobra
nie docenia, jest niewdzięczna, nie umie nawet się ucieszyć, że ktoś chce coś dla niej
zrobić i w ogóle jest jakaś nie tego.
9. Wypominaj, jak wiele poświęcasz by było lepiej, jak wiele Cię to kosztuje, że przecież
musisz, że przez wzgląd na zmarłą osobę i tak dalej. To najlepszy sposób na sprawienie,
by być w końcu docenionym.
10. Na każdym kroku "wiedz lepiej".
Powyższa lista obejmuje zachowania, które w czasie kiedy cierpiałam po śmierci Mamy
najbardziej pod słońcem wytrącały mnie z i tak chwiejnej i kruchej równowagi.
Mam dziwne wrażenie, że nie tylko ja tak czułam i nie tylko wokół mnie były osoby z
takim nastawieniem.
Za tydzień tekst o zachowaniach zgoła odmiennych czyli: jak pomóc komuś, kto cierpi.
NIEWIDZIALNA? NIEWIDZIALNI?
(tekst online dostępny TUTAJ)
Zdjęcie 2: fot. Małgorzata Włodarczyk
WYSTAWA, PO KTÓREJ OPROWADZAJĄ NIEWIDOMI? ZAMIANA RÓL? JAK ODNALEŹĆ
SIĘ W CIEMNOŚCI? CZY DZIECI BĘDĄ SIĘ TAM DOBRZE CZUŁY? NASI PODOPIECZNI Z
WOLSKIEGO KOLEGIUM ODWIEDZILI WARSZAWSKĄ NIEWIDZIALNĄ WYSTAWĘ.
Co by było gdybym nic nie widział?
Kaj przypomniał sobie nagle krzaczek róży, dom, rodziców, babkę, Gerdę i wszystko, co się
stało i zrobiło mu się tak smutno, tak smutno w tej wielkiej, białej, pustej, strasznej sali, że
wybuchnął ogromnym płaczem, a ze łzami spłynął natychmiast i drugi okruch szkła
czarodziejskiego, który mu tkwił w oku
Hans Christian Andersen: Królowa Śniegu
Zastanawialiście się kiedyś, jak to byłoby zupełnie nie widzieć otaczającego was świata,
żyć w kompletnych ciemnościach? Tak jak Kaj widział świat w zniekształcony sposób,
tak i Wam zapewne ciężko wyobrazić sobie życie kogoś, kto jest zupełnie niewidomy.
Dzieci z kolegium Syrenki wraz ze swoimi tutorami mogły się o tym przekonać,
odwiedzając Niewidzialną Wystawę. Zziębnięci i zasypani śniegiem (niczym Kaj po
podróży z Królową Śniegu przez arktyczne zamiecie dotarliśmy na Niewidzialną
Wystawę gdzie zostaliśmy bardzo miło powitani.
Najpierw zapoznaliśmy się z zasadami panującymi na wystawie i rozpoczęliśmy
zwiedzanie od ‘widzialnej’ części wystawy, gdzie mogliśmy zobaczyć różne przedmioty
ułatwiające życie niewidomym osobom. Tak dzieci jak i tutorzy nie mogli odgadnąć, że
dziwny, plastikowy przedmiot o podłużnym kształcie pomaga wlać do kubka
odpowiednią ilość wody, a okrągłe „coś” może w łatwy sposób podzielić np. jabłko na
kawałki. Nie obyło się bez wyjaśnień ze strony naszych niewidomych przewodników.
Mogliśmy też zobaczyć maszynę do pisania alfabetem Braille’a, jak też dotknąć tekstu
pisanego tym alfabetem. Zobaczyliśmy też i usłyszeliśmy mówiący zegarek, i termometr.
Dowiedzieliśmy się też, skąd wziął się pomysł na powstanie Niewidzialnej Wystawy:
został zainspirowany historią małżeństwa w którym żona postanowiła doświadczyć, jak
czuje się jej mąż, który stracił wzrok i z tego powodu zupełnie zaciemniła mieszkanie.
Później wraz z naszym niewidomym przewodnikiem wkroczyliśmy w krainę ciemności.
Nie da się ukryć, że wszyscy poczuli się nieco zdezorientowani, a niekiedy i spanikowani
z powodu absolutnej ciemności w jakiej się znaleźliśmy. Dzieci starały się być blisko
swoich tutorów, idąc ostrożnie krok za krokiem, a i tutorzy czuli się dość niepewnie.
Nie obyło się bez zabawnych sytuacji i pytań dzieci „czy trudno być niewidzialnym”, a
często w czasie zwiedzania można było usłyszeć: „ej, kto się o mnie opiera?” albo:
„proszę pani, to pani jest przede mną?” i sytuacji, kiedy ktoś mówił: „no, TUTAJ jest
krzesło” i słyszał w odpowiedzi: „i co, może mi je POKAŻESZ?”
Wspólnie usiłowaliśmy odgadnąć na co się w ciemności natknęliśmy i nierzadko byliśmy
mocno zaskoczeni, słysząc później odpowiedź naszego przewodnika, zupełnie inną niż
to, czego się spodziewaliśmy.
W pewnym momencie jedno z dzieci zdziwione zapytało, czy tutaj, na Niewidzialnej
Wystawie zawsze jest zupełnie ciemno i słysząc, że tak, spytało, czy w czasie sprzątania
również. Nasz przewodnik odpowiedział, że dla niego naprawdę nie ma różnicy czy
świeci się światło, czy nie – on ZAWSZE widzi tyle, co my teraz.
W ciemności tylko głos, zapach i dotyk pomagały nam się zorientować, co jest wokół nas
i to było o wiele bardziej przekonujące niż jakiekolwiek opisy tego, jak może się czuć
ktoś niewidomy. Zapewne wielu z nas jeszcze długo po wyjściu zdarzało się pomyśleć, że
tak bardzo nie doceniamy tego, że widzimy, albo, że jak Kaj – widzieliśmy nieprawdziwie
(życie kogoś niewidomego).
Bardzo dziękujemy za możliwość odwiedzenia Niewidzialnej Wystawy! Było naprawdę
niesamowicie!
Jak pomóc komuś, kto jest w żałobie?
(tekst online dostępny TUTAJ)
Zdjęcie 3: fot. Małgorzata Włodarczyk
Tydzień temu na blogu pojawił się przewrotny tekst o tym, jak zaszkodzić osobie, która
cierpi z powodu utraty kogoś bliskiego. Dziś więc tak dla równowagi: kilka rad
dotyczących tego, jak w tak delikatnej sytuacji nie być słoniem w składzie porcelany.
Jeśli ktoś Ci bliski jest w żałobie, a Ty nie wiesz jak się zachować, to myślę, że ten tekst
może Ci trochę rozjaśnić w głowie.
1. Jeśli nie wiesz, co powiedzieć to powiedz: nie wiem co powiedzieć. Nie udawaj, że
wiesz doskonale, jak się zachować, daj spokój z pozowaniem i ukrywaniem faktu, że w
obliczu takiej straty najzwyczajniej nie wiesz jak zareagować. Świat się nie zawali jeśli to
przyznasz, a na pewno druga osoba poczuje się choć odrobinę lepiej.
2. Bądź. Powiedz, że gdyby Cię potrzebowała - jesteś, wysłuchasz, pozwolisz się
wypłakać, przytulić. Myślisz, że to niewiele? Wręcz przeciwnie, to bardzo dużo. Czasem o
wiele więcej, niż mogłoby się wydawać.
3. Czasem z pozoru drobne rzeczy są ważne, jeśli możesz czasem zrobić coś typu: zrobić
zakupy, odebrać dziecko z przedszkola, ugotować dobry obiad czy zabrać na spacer-
zrób to. Choć nie na siłę.
4. Uszanuj pragnienie zostania sam na sam z własnymi myślami. Uszanuj, że może nie
chcieć "wyjść do ludzi", uśmiechać się sztucznie i spędzać czasu na radosnych
aktywnościach.
5. Zaakceptuj sposób, w jaki przeżywa swoją żałobę. Jedni odcinają się od ludzi, ubierają
się w czerń od stóp do głów, inni bawią się do upadłego i nie założą nawet czarnej
wstążki. Jednak ocenianie ludzi pod kątem tego, co robią, a czego nie - jest słabe. Ile
ludzi, tyle sposobów przeżywania straty, a nie nam oceniać, który z nich jest "jedyny
słuszny".
6. Pozwól płakać. Tak po prostu.
7. Daj odczuć, że niezależnie od wszystkiego, jest dla Ciebie ważną i tak samo
wartościową osobą. Że szanujesz ból, a jednocześnie traktujesz ją normalnie, zwyczajnie
i bez bezsensownego użalania się.
8. Załóż, że wiele z różnych gwałtownych emocjonalnych reakcji wiąże się z tym, że
cierpi z powodu straty, a to cierpienie ją przerasta. Branie tego do siebie, albo jeszcze
gorzej: reagowanie tym samym i wdawanie się w sprzeczki jest jednym z gorszych
pomysłów.
9. Załóż, że żałoba to taki proces, który po prostu trzeba przetrwać, nie da się go
przyspieszyć, przeskoczyć pewnych etapów, czy w ogóle go uniknąć. Daj czas, po prostu.
To, czego człowiek sam sobie nie pozwoli przeżyć od początku do końca, wcześniej czy
później wróci ze zdwojoną siłą, niszcząc. Co prawda nawet "dobrze" przeżyta żałoba nie
sprawi, że przestanie boleć, ale na pewno pozwoli cieszyć się życiem.
10. Miej oczy szeroko otwarte. Jeśli widzisz, że z drugą osobą dzieje się coś złego, nie
wahaj się poszukać pomocy. Nie powiem Ci, że po takim a takim czasie żałoba powinna
minąć, albo że po takim i takim już się nie płacze. Ale jeśli będziesz mieć poczucie, że
dzieje się coś złego, nie wahaj się przekonać do pójścia do psychologa czy psychiatry- to
nie wstyd, a czasem może uratować życie.
Warsztaty robotyczne dla Akademii Przyszłości
Zdjęcie 4: fot. Małgorzata Włodarczyk
(tekst online dostępny TUTAJ)
We wtorek 13 grudnia o godz. 16 Warszawa po raz dwudziesty już przeżywa rocznicę
wybuchu stanu wojennego na terenie całego kraju. Był to czas smutku. Ale my, kolegium
Akademii Przyszłości, ten dzień będziemy kojarzyć głównie z niezwykle interesujących i
wciągających warsztatów chemicznych i robotycznych, które zorganizowała specjalnie
dla nas firma iCount. "Czasem, jeszcze przed śniadaniem wierzę w sześć niemożliwych
rzeczy" (Alicja w Krainie Czarów) O ile Alicja jeszcze przed śniadaniem skłonna była
uwierzyć w sześć niemożliwych rzeczy, odkąd dołączyłam do Akademii Przyszłości
uwierzyłam w o wiele więcej „niemożliwości”. Choćby i tym razem, na warsztatach
robotycznych. Niemożliwe? Czyżby?
Pierwszą niemożliwą rzeczą tego popołudnia była myśl, że coś mogłoby rozproszyć mój
zły humor. Skoro nie udało się tego dokonać kotom, czekoladzie, śmiesznym filmom i
długim spacerom to dlaczego warsztaty robotyczne miałyby zmienić coś w tym
względzie? Wystarczyło spotkanie pod szkołą z coraz bardziej znajomymi ludźmi,
wystarczył początek naszej podróży, mała katastrofa czyli „nasz autobus zderzył się z
innym więc wracamy na pętlę”, wystarczyły rozmowy poważne i zgoła niepoważne,
wybuchy śmiechu i entuzjazm w oczach, żebym się przekonała, że, a jakże,myliłam się. I,
co zaskakujące, jak przyjemnie było się tym razem pomylić. Ponury nastrój prysł i już
nie wrócił tego popołudnia. Drugą niemożliwą rzeczą było spóźnienie się na nasze
warsztaty. Mimo wszelkich starań i dobrych chęci, dotarcie na czas nie okazało się
wykonalne. Warto jednak zauważyć, że czas spędzony w drodze nie był czasem
straconym - w żadnym razie. Nie obyło się bez urazów, potyczek z biletami, ale też
niespodzianek i miłych rozmów. Ostatecznie jednak dotarliśmy na miejsce, choć
zupełnie nie o czasie.
Trzecią niemożliwą rzeczą było stwierdzenie, że chemia może zaciekawić i że może też
sprawić, że na naszych oczach wyrosną miniaturowe ogrody pełne zieleni. Okazało się,
że owszem, obie te rzecz są jak najbardziej możliwe. Nie tylko dzieciaki z
zafascynowaniem obserwowały powstające w szklanych zlewkach miniaturowe
„ogrody”, w których na naszych oczach pojawiały się miniaturowe „roślinki” w różnych
odcieniach zieleni i brązu, błyskawicznie zwiększając swoje rozmiary i zaskakując
kształtami. Następnie nadszedł czas na pisanie atramentem sympatycznym, czyli takim,
którego nie widać wtedy, kiedy tego nie chcemy i który widać kiedy sobie tego życzymy.
Niektórzy z nas pisali na kartkach swoje imię, bądź nietypowe „wyznania”, w stylu: Kuba
lubi Weronikę :). Później byliśmy świadkami zgoła magicznej przemiany: wody w
„wino”, „wina” w „herbatę”, a tej ostatniej znów w wodę. Wszystkiemu winne były
substancje chemiczne znajdujące się w szklanych pojemnikach, sprawiające, że woda
zmieniała swoje zabarwienie.
Z zapałem czekaliśmy na obiecane wybuchy, tudzież choćby odrobinę dymu ale spotkał
nas zawód, bo nawet magiczna, samozapalająca się substancja, nie chciała się palić. Po
tym, jak sympatyczna pani przygotowała doświadczenie na nowo, okazało się, że
poprzednie doświadczenie, owszem ma zamiar się udać i zapaliły się obie substancje.
Tym samym, choć bez wybuchów, nie obeszło się bez dymu. Innymi słowy: była niezła
zadyma! Czwartą niemożliwą rzeczą w którą przyszło nam uwierzyć, było: zbuduję
takiego robota, który będzie działał, jeździł i sam omijał przeszkody. Z klocków?
Przecież to niemożliwe. Doprawdy? Usiedliśmy przy długim stole, na którym znajdowały
się przeróżne klockowe drobiazgi bardzo przydatne przy tworzeniu robotów. Po
krótkiej instrukcji wszyscy (no prawie) pochyliliśmy się nad klockami i podpatrując
sąsiadów zaczęliśmy budować pierwsze roboty.
Sympatyczni panowie tłumaczyli nam co i jak, kiedy mieliśmy wątpliwości i ostatecznie
okazało się, że i ta „niemożliwa rzecz” (czyli zbudowanie robota) jest jak najbardziej
możliwa. Przed każdym z nas stał bowiem własnoręcznie zbudowany robot, umiejący po
odpowiednim zaprogramowaniu takie rzeczy jak na przykład omijanie przeszkód,
miganie światłami czy nawet... dość już zaawansowane kłapanie paszczą (krokodylą) i
machanie ogonem (psim lub również krokodylim). Ostatecznie zbudowane przez nas
roboty spotkały się na „ringu”. Wszyscy mieliśmy niezłą frajdę z ich obserwowania.
Piątą niemożliwą rzeczą tego wieczoru było dotarcie na czas na przystanek. Ostatecznie
pełen zapału marsz po błotnistej ścieżce i pośpieszny bieg, kiedy było już naprawdę
blisko załatwiły sprawę i zdążyliśmy! Po tym, jak wszyscy załadowaliśmy się do
autobusu, nastąpiło dzielenie się wrażeniami z całego popołudnia, wzajemne żarty i
przekomarzanki. Wysiadając, mieliśmy cichą nadzieję, że ludziom wokół nas nie
popękały bębenki w uszach (no dobrze, aż tak tragicznie nie było), bo że się jeszcze
przez jakiś czas uśmiechali, to już bardzo prawdopodobne. Szóstą, a zarazem ostatnią
niemożliwą rzeczą tego wieczoru była myśl: że to już koniec na dziś. Po pełnych
szaleństw godzinach wróciliśmy pod szkołę i tak zakończyliśmy ten niezapomniany
dzień, rozchodząc się każdy w swoją stronę, z niezatartymi wspomnieniami tego jakże
miło spędzonego czasu. Tym, którzy nie byli z nami pozostaje tylko żałować i uwierzyć
na słowo, że dzięki Akademii Przyszłości można uwierzyć w więcej „niemożliwych
rzeczy” i nie mniej fascynujących niż te, w które przyszło uwierzyć Alicji: Sześć
niemożliwych rzeczy. Wyliczaj je, Alicjo. Jeden: Jest mikstura, od której człowiek się
kurczy. Dwa: I jest ciastko, od którego człowiek rośnie. Trzy: Są zwierzęta, które mówią.
Cztery, Alicjo! Jest znikający kot. Pięć. Kraina Czarów naprawdę istnieje! Sześć: Zaraz
zgładzę Żaberzwłoka. Ja na przykład nie wierzyłam, że napiszę relację, w której będę
stanie opisać wszystkie niezapomniane wydarzenia, tymczasem okazało się, że to jak
najbardziej możliwe, a przy tym: niesie ze sobą mnóstwo frajdy.
Czy tworzenie biżuterii może czegoś nauczyć? Czy może nam pomóc wyrobić w
sobie umiejętności przydatne w codziennym życiu?
(tekst dostępny online TUTAJ)
Zdjęcie 5: Małgorzata Włodarczyk
Kiedy zaczynałam swoją przygodę z tworzeniem biżuterii, byłam uboższa o kilka
umiejętności, które uzyskałam po pewnym czasie od rozpoczęcia mojej przygody z
handmade’m.
Czego może więc nauczyć taka pasja?
1. Zaczynania z konkretną wizją i planem jaki będzie efekt
Każdy, kto choć raz próbował zrobić np. bransoletkę, wie, że nie mając kompletnie
pomysłu na nią, nie zrobi kompletnie nic. Zaczynanie z nadzieją, że „coś się po drodze
wymyśli” jest z góry skazane na niepowodzenie. Za to, jeśli mamy jakąś wizję, o wiele
łatwiej pokonywać po drodze różne trudności lub… modyfikować swój plan.
2. Otwartości na zmiany i poprawki – zmiany w nakreślonym planie to nic
strasznego.
No właśnie: kiedy coś nie idzie tak, jak tego chcemy, nitki się plączą a druciki łamią, a
koraliki jak na złość strzelają w najmniej dostępny kąt pokoju – możemy albo rzucić całą
robotę w diabli, albo wytrwale upierać się przy swoim, albo niekiedy – zupełnie zmienić
koncepcję. Przygoda z tworzeniem biżuterii może przekonać, że taka zmiana koncepcji
to nic złego.
3. Cierpliwości wspieranej przez wizję końca
Z moich doświadczeń wynika, że jeśli mamy konkretną wizję tego, jaki ma być końcowy
efekt naszej pracy, łatwiej pokonać zdarzające się po drodze utrudnienia. Łatwiej też
pokonać własne zniechęcenie, „opór materii” czy momenty kiedy człowiek ma
serdecznie dość „tej całej dłubaniny”.
4. Wytrwałości i „zawziętości” przy podejmowaniu kolejnych prób by robić coś
lepiej/ładniej
Jak mam jakiś konkretny pomysł, jaki ma być docelowy efekt, a wyjdzie… nie do końca
tak, jak to sobie zaplanowałam… To wręcz mnie korci, by spróbować jeszcze raz i
osiągnąć lepszy efekt. Że ja nie dam rady???- pytam sama siebie. I z reguły owszem, daję
radę.
5. Skupienia się całą sobą na tym, co robię.
Teoretycznie można próbować jednocześnie robić sobie obiad, rozmawiać przez telefon
i tworzyć bransoletkę jednak… nie polecam takiego combo, jeśli chcecie, żeby w każdym
z tych przypadków zakończyło się to co najmniej zadowalającym efektem. Kiedy
skupiam się na tym co robię – tak na Maksa, cała reszta świata na ten czas przestaje
istnieć i jest mi z tym całkiem dobrze. To pomaga nabrać dystansu do wielu rzeczy i
czasem jest naprawdę zbawienne. Poza tym skupiając się na czymś na 100% na pewno
jestem w stanie osiągnąć o wiele lepszy efekt niż dzieląc swoją uwagę na kilka spraw i
zadań.
6. Cenienia siebie i wartości „dzieła moich rąk”.
Jeśli ja nie docenię tego, co robię, inni też nie będą. Choć czasem, oczywiście, warto
skonsultować z ludźmi, których zdanie się ceni, ile owe „dzieło moich rąk” jest warte,
żeby uniknąć drugiej skrajności czyli przecenienia. Na to, jak wyceniam to co robię ma
wpływ to, ile kosztowały poszczególne części składowe i jak wiele czasu poświęciłam na
pracę nad końcowym efektem.
7. To, że czegoś nie umiem, albo nie robię tego tak jakbym chciała, znaczy tylko że
TERAZ tak nie jest, ale może być.
Swego czasu miałam duży problem z odpowiednim zakańczaniem czy to bransoletki czy
kolczyka. Po prostu zawsze, ale to zawsze coś mi tam na koniec nie pasowało, jakaś
końcówka drucika albo żyłki wystawała i nijak nie dawała się „ujarzmić”. Denerwowało
mnie to strasznie, ale z każdą kolejną zrobioną rzeczą, udawało mi się to coraz lepiej i
byłam już w stanie niektóre rzeczy „rozebrać do rosołu” i poprawić tak, by efekt
końcowy był idealny.
8. Szukania inspiracji wszędzie
Dosłownie wszędzie: czasem będzie to czyjaś bransoletka, sposób połączenia różnych
zaskakujących materiałów, a czasem splot pnących się gałązek w parku czy sposób, w
jaki łączą się metalowe elementy mijanej właśnie bramy. Brzmi zaskakująco? Serio,
pomysły da się znaleźć wszędzie. Jednak żeby coś z nich wynikło… trzeba je zapisać.
9. Zapisywanie pomysłów by nie uleciały i planowania tego co zdobię w
najdziwniejszych miejscach
Staram się mieć zawsze przy sobie coś do pisania. By móc w razie potrzeby sięgnąć po to
i rozrysować pomysł na bransoletkę, kolczyki czy naszyjnik, niezależnie od tego, czy
właśnie robię sobie obiad, jadę komunikacją miejską czy jestem na spacerze w parku.
Pomysły na to, co mogłabym zrobić, serio przychodzą mi do głowy w najdziwniejszych
miejscach. To, co zapisane jest jakby utrwalone i już zupełnie „nie wyparuje” z głowy,
zawsze będzie można do tego wrócić. Pod jednym wszakże warunkiem: warto mieć przy
sobie notes, choćby mały. Kartki, karteczki i karteluszki wszelkiej maści zdecydowanie
zbyt łatwo się gubią.
10. Robienia przerw by wrócić ze świeżymi pomysłami i siłami.
Czasem przychodzi mi do głowy pomysł na coś fajnego. Siadam więc z tym wszystkim:
koralikami, drucikami i narzędziami i zaczynam działać. A tu, jak na złość, wszystko się
plącze, miesza, a koraliki strzelają w najbardziej niedostępny kąt pokoju. Z
doświadczenia wiem, że wtedy lepiej sobie dać spokój i zwyczajnie odpocząć. Nie ma nic
złego w odłożeniu wszystkiego na trochę i wróceniu do tego za jakiś czas. Nasze
pomysły mogą na tym jedynie zyskać. A i przerwy są czasem wręcz niezbędne by nabrać
dystansu do tego, co tworzymy.
Gościnne posty na blogu Szminka podróży:
Subiektywny alfabet o Warszawie cz. 1
Subiektywny alfabet o Warszawie cz. 2
Subiektywny alfabet o Warszawie cz. 3