4
I fot.: Archiwum Trybów dodatek studentów Politechniki Krakowskiej Panie Doktorze, jest Pan prezesem zarządu szpi- tala Ojców Bonifratrów w Krakowie. Jaka była Pańska droga do powoła- nia lekarskiego, a później do tego miejsca, w którym się obecnie znajdujemy? – W mojej rodzinie nie było tradycji lekarskich. Mama – anglistka, a tato – inżynier. Tylko brat mo- jej babci był lekarzem. Tak więc do swojego powołania doszedłem samodzielnie. Dopiero przed maturą, którą zdawałem w krakowskim V Liceum Ogólnokształcącym, podjąłem decyzję o studiach medycznych. Jest Pan w gronie osób, które doprowadziły do odzy- skania przez Ojców Bonifra- trów szpitala przy ul. Try- nitarskiej w Krakowie. – Tak, rzeczywiście, w 1991 r. Zostałem powo- łany przez dr. Kazimierza Kaperę, wiceministra zdrowia w rządzie Jana Krzysztofa Bieleckiego, na stanowisko dyrektora ówczesnego szpitala im. Edmunda Biernackiego. 15 lat temu szpital powrócił do Zakonu Bonifratrów, a ja kie- rowałem nim dalej, aż do maja ubiegłego roku. Wcześniej, 1 stycznia ubiegłego roku zostałem powołany na stanowi- sko prezesa spółki Boni Fratres Cracoviensis, która zarządza tą historyczną krakowską placów- ką. W 1991 r., kiedy prowin- cjałem Zakonu był o. Hubert Matusiewicz, rozpoczęliśmy drogę do odzyskania szpitala przez Bonifratrów. Szpital im. Biernackiego, jako instytucja państwowa, został zlikwido- wany. Jednocześnie w jego miejsce powołano placówkę niepublicznej Służby Zdrowia, która jest własnością prowincji Zakonu. Na przełomie 1996 i 1997 r. pełniłem właściwie trzy funkcje: dyrektora szpitala im. Biernackiego, jego likwi- datora z ramienia wojewody małopolskiego oraz dyrektora nowo utworzonego szpitala św. Jana Grandego. Wtedy był to pierwszy niepubliczny szpital w Polsce, który przetarł drogę do reprywatyzacji innych podobnych placówek. Dziękujmy zatem Bogu, że szpital wrócił do Ojców Bonifratrów bez procesów sądowych, na zasadzie poro- zumienia między stronami. Bł. Jan Paweł II wielokrot- nie podkreślał, że służba chorym to służba samemu Chrystusowi. Chciałbym zapytać, jak Pan Doktor postrzega elementy duchowe, religijne w pracy lekarza? – We współczesnej, stechnicyzowanej medycynie większe znaczenie przykłada się do danego przypadku cho- robowego niż do konkretnego pacjenta. Już podczas studiów powinno się przygotowywać lekarzy do tego, aby widzieli pacjenta holistycznie – nie jako przypadek chorobowy, ale całościowo, jako chore- go człowieka. Musimy mieć świadomość tego, że nieza- leżnie od posiadanego sprzętu diagnostycznego, nic nie zastąpi bezpośredniego kon- taktu z chorym człowiekiem, a także z jego rodziną. Trzeba dostrzegać też duchowe potrzeby pacjenta, które mogą być mniej lub bardziej ukryte i starać się je zaspokajać. Domyślam się, że w tym szpitalu dobrze szczegól- nie przebiega współpraca pomiędzy kapelanami – Ojcami Bonifratrami a personelem medycznym – lekarzami i pielęgniarkami. – Szpital ma ponad 300 pracowników i są to ludzie o różnej historii, trudno więc oczekiwać, aby myśleli tak samo. Staramy się prowadzić proces integrowania ludzi i wprowadzać taką atmosferę, która sprzyja patrzeniu na człowieka chorego jako na ca- łość cielesno-duchową. Jeżeli słyszymy opinie z zewnątrz, że jest tu dobra atmosfera, to należy się z tego cieszyć i dziękować Bogu, że takich ludzi nam tu posyła. To jest też pewien styl, który wyni- ka stąd, że wszędzie, gdzie to możliwe, pracują siostry zakonne. Nie tylko na stano- wiskach kierowniczych, zarzą- dzając pielęgniarkami, ale też jako szeregowe pielęgniarki na oddziałach. Właściwie na każdym oddziale pracują po dwie, trzy siostry zakonne i już sama ich obecność stwa- rza inną atmosferę. Widziałem piękne zdjęcie kaplicy szpitalnej i myślę, że często przebywają tam na modlitwie czy adoracji Najświętszego Sakramen- tu zarówno pacjenci, jak i personel medyczny. Jak Pan Doktor ocenia ak- tualną sytuację szpitala i jakie widzi perspektywy, może nie na dziesięciolecia, ale na najbliższe lata? – Historycznie rzecz biorąc, nasz szpital, który wrócił w 1997 r. do Zakonu Bonifratrów, przetarł szlak dla innych szpitali bonifra- terskich. Jesteśmy już teraz rodziną szpitali. Obecnie w Polsce funkcjonują cztery nasze szpitale: w Krakowie, Katowicach, Łodzi oraz w Piaskach-Marysinie koło Poznania. 1 maja ubiegłego roku zostałem poproszony przez Ojca Prowincjała, aby objąć funkcję dyrektora kurii prowincjalnej do spraw roz- woju i integracji całej polskiej prowincji. Aby zajmować się strategią i integracją wszyst- kich naszych jednostek. Próbujemy myśleć w katego- riach grupy kapitałowej i jest to element, który Zakon zaczął wprowadzać już na całym świecie. Czujemy się wszyscy – bracia i współpracownicy – jedną rodziną Świętego Jana Bonifraterska służba chorym Z dr. Markiem Krobickim, laureatem tego- rocznej Nagrody im. Ciesielskiego, preze- sem zarządu spółki Boni Fratres Cracovien- sis, prowadzącej Szpital Zakonu Bonifratrów Św. Jana Grandego w Krakowie, rozmawia dr inż. Antoni Zięba.

PK - Tryby. Katolicki miesięcznik studencki - luty 2012

Embed Size (px)

DESCRIPTION

11 numer Trybów. Katolicki miesięcznik studencki - wkładka Politechniki Krakowskiej - luty 2012

Citation preview

Page 1: PK - Tryby. Katolicki miesięcznik studencki - luty 2012

I

fot.:

Arc

hiw

um T

rybó

w

dodatek studentów Politechniki Krakowskiej

Panie Doktorze, jest Pan prezesem zarządu szpi-tala Ojców Bonifratrów w Krakowie. Jaka była Pańska droga do powoła-nia lekarskiego, a później do tego miejsca, w którym się obecnie znajdujemy?

– W mojej rodzinie nie było tradycji lekarskich. Mama – anglistka, a tato – inżynier. Tylko brat mo-jej babci był lekarzem. Tak więc do swojego powołania doszedłem samodzielnie. Dopiero przed maturą, którą zdawałem w krakowskim V Liceum Ogólnokształcącym, podjąłem decyzję o studiach medycznych.

Jest Pan w gronie osób, które doprowadziły do odzy-skania przez Ojców Bonifra-trów szpitala przy ul. Try-nitarskiej w Krakowie.

– Tak, rzeczywiście, w 1991 r. Zostałem powo-łany przez dr. Kazimierza Kaperę, wiceministra zdrowia w rządzie Jana Krzysztofa Bieleckiego, na stanowisko dyrektora ówczesnego szpitala im. Edmunda Biernackiego. 15 lat temu szpital powrócił do Zakonu Bonifratrów, a ja kie-rowałem nim dalej, aż do maja ubiegłego roku. Wcześniej, 1 stycznia ubiegłego roku zostałem powołany na stanowi-sko prezesa spółki Boni Fratres Cracoviensis, która zarządza tą historyczną krakowską placów-ką. W 1991 r., kiedy prowin-cjałem Zakonu był o. Hubert Matusiewicz, rozpoczęliśmy drogę do odzyskania szpitala przez Bonifratrów. Szpital im. Biernackiego, jako instytucja państwowa, został zlikwido-wany. Jednocześnie w jego miejsce powołano placówkę niepublicznej Służby Zdrowia, która jest własnością prowincji Zakonu. Na przełomie 1996 i 1997 r. pełniłem właściwie trzy funkcje: dyrektora szpitala im. Biernackiego, jego likwi-datora z ramienia wojewody małopolskiego oraz dyrektora nowo utworzonego szpitala św. Jana Grandego. Wtedy był to pierwszy niepubliczny szpital w Polsce, który przetarł drogę do reprywatyzacji innych podobnych placówek.

Dziękujmy zatem Bogu, że szpital wrócił do Ojców Bonifratrów bez procesów sądowych, na zasadzie poro-zumienia między stronami. Bł. Jan Paweł II wielokrot-nie podkreślał, że służba chorym to służba samemu Chrystusowi. Chciałbym zapytać, jak Pan Doktor postrzega elementy duchowe, religijne w pracy lekarza?

– We współczesnej, stechnicyzowanej medycynie większe znaczenie przykłada się do danego przypadku cho-robowego niż do konkretnego pacjenta. Już podczas studiów powinno się przygotowywać lekarzy do tego, aby widzieli pacjenta holistycznie – nie jako przypadek chorobowy,

ale całościowo, jako chore-go człowieka. Musimy mieć świadomość tego, że nieza-leżnie od posiadanego sprzętu diagnostycznego, nic nie zastąpi bezpośredniego kon-taktu z chorym człowiekiem, a także z jego rodziną. Trzeba dostrzegać też duchowe potrzeby pacjenta, które mogą być mniej lub bardziej ukryte i starać się je zaspokajać.

Domyślam się, że w tym szpitalu dobrze szczegól-nie przebiega współpraca pomiędzy kapelanami – Ojcami Bonifratrami a personelem medycznym – lekarzami i pielęgniarkami.

– Szpital ma ponad 300 pracowników i są to ludzie

o różnej historii, trudno więc oczekiwać, aby myśleli tak samo. Staramy się prowadzić proces integrowania ludzi i wprowadzać taką atmosferę, która sprzyja patrzeniu na człowieka chorego jako na ca-łość cielesno-duchową. Jeżeli słyszymy opinie z zewnątrz, że jest tu dobra atmosfera, to należy się z tego cieszyć i dziękować Bogu, że takich ludzi nam tu posyła. To jest też pewien styl, który wyni-ka stąd, że wszędzie, gdzie to możliwe, pracują siostry zakonne. Nie tylko na stano-wiskach kierowniczych, zarzą-dzając pielęgniarkami, ale też jako szeregowe pielęgniarki na oddziałach. Właściwie na każdym oddziale pracują po dwie, trzy siostry zakonne i już sama ich obecność stwa-rza inną atmosferę.

Widziałem piękne zdjęcie kaplicy szpitalnej i myślę, że często przebywają tam na modlitwie czy adoracji Najświętszego Sakramen-tu zarówno pacjenci, jak i personel medyczny. Jak Pan Doktor ocenia ak-tualną sytuację szpitala i jakie widzi perspektywy, może nie na dziesięciolecia, ale na najbliższe lata?

– Historycznie rzecz biorąc, nasz szpital, który wrócił w 1997 r. do Zakonu Bonifratrów, przetarł szlak dla innych szpitali bonifra-terskich. Jesteśmy już teraz rodziną szpitali. Obecnie w Polsce funkcjonują cztery nasze szpitale: w Krakowie, Katowicach, Łodzi oraz w Piaskach-Marysinie koło Poznania. 1 maja ubiegłego roku zostałem poproszony przez Ojca Prowincjała, aby objąć funkcję dyrektora kurii prowincjalnej do spraw roz-woju i integracji całej polskiej prowincji. Aby zajmować się strategią i integracją wszyst-kich naszych jednostek. Próbujemy myśleć w katego-riach grupy kapitałowej i jest to element, który Zakon zaczął wprowadzać już na całym świecie.

Czujemy się wszyscy – bracia i współpracownicy – jedną rodziną Świętego Jana

Bonifraterska służba chorym

Z dr. Markiem Krobickim, laureatem tego-rocznej Nagrody im. Ciesielskiego, preze-sem zarządu spółki Boni Fratres Cracovien-sis, prowadzącej Szpital Zakonu Bonifratrów Św. Jana Grandego w Krakowie, rozmawia

dr inż. Antoni Zięba.

Page 2: PK - Tryby. Katolicki miesięcznik studencki - luty 2012

TRYBY nr 2(11)/2012 Dodatek Politechniki KrakowskiejII

Tryby PK

Bożego, zjednoczoną nie tylko powołaniem medycznym, ale też charyzmatem wyrastają-cym z duchowości naszego założyciela, który ponad 500 lat temu podjął opiekę nad chorymi. To on stworzył mo-del współpracy pomiędzy za-konnikami – którzy składają specjalny, czwarty ślub troski o chorych, ślub szpitalnictwa – i osobami świeckimi.

Jako dyrektor kurii pro-wincjalnej czy prezes spółki, jestem odpowiedzialny za realizację tego charyzmatu na równi z braćmi. Naszym zada-niem jest budowanie rodziny Świętego Jana Bożego, która w Polsce liczy około 80 braci i około 1500 osób świeckich. Na świecie te dysproporcje są jeszcze większe.

Chciałbym teraz zapy-tać o związki Pana Dokto-ra z osobą patrona naszej nagrody, Sługi Bożego Jerzego Ciesielskiego. Czy Pan Doktor znał osobiście Sługę Bożego Jerzego, może rodzina Pana miała kontakt z Nim czy z Jego małżon-

ką, bo przecież Kraków nie jest znowu taki duży?

– Moi rodzice, podob-nie jak Sługa Boży Jerzy Ciesielski i Jego żona, należeli do akademickiego duszpa-sterstwa przy kościele św. Floriana, prowadzonego wówczas przez ks. Karola Wojtyłę. To środowisko przyjaciół późniejszego Ojca Świętego było kręgiem, z którym kontakty utrzymu-ję do dziś, zaś lata mojego dzieciństwa i młodości to czas spotkań z rodziną Sługi Bożego, wspólnego przeży-wania wielkich chwil związa-nych z powołaniem ks. kard. Karola Wojtyły na Stolicę Piotrową, Jego Pontyfikatem, aż po pożegnanie na placu Św. Piotra. Moi rodzice do końca swojego życia przyjaźnili się z Panią Danutą Ciesielską, zaś z Jego córką Marysią znamy się od dzieciństwa, począwszy od kolędowych spotkań na Kanoniczej i Franciszkańskiej.

Panie Doktorze, chciał-bym jeszcze nawiązać do spraw rodzinnych – prze-

cież nasza nagroda jest nagrodą imienia Sługi Bożego Jerzego Ciesiel-skiego – ojca rodziny.

– Moje małżeństwo za-wdzięczam pośrednio Ojcom Bonifratrom i temu szpitalowi. Tu bowiem poznałem moją przyszłą żonę, która pracowała jako młody lekarz internista w oddziale chorób wewnętrz-nych. W tym roku minęło 25 lat naszego małżeństwa. W tym czasie, pomimo licznych obo-wiązków rodzinnych i prowa-dzenia domu, żona znalazła jeszcze czas, by zdobyć kolejne specjalizacje – z geriatrii i an-giologii. Podziwiam ją za to!

Pan Bóg obdarował nas trójką dzieci. Najstarszy syn ma 22 lata i studiuje medycynę, młodszy jest na turystyce w Uniwersytecie Ekonomicznym, a 19-letnia córka rozpoczęła właśnie stu-dia pedagogiczne w zakresie wychowania przedszkolnego i chciałaby zajmować się naj-młodszymi dziećmi.

Co Pan, jako osoba ze stosownym stażem mał-

żeńskim, chciałby przeka-zać naszym czytelnikom, wśród których są przecież osoby, które niedawno zawarły związek małżeński lub w najbliższym czasie planują małżeństwo?

– Przede wszystkim trzeba chronić więzi rodzinne przed współczesną gonitwą. Będąc dyrektorem szpitala, w którym dokonywały się pierwsze w Polsce zmiany własnościo-we, musiałem wiele czasu poświęcać pracy zawodowej, co powodowało, że czasu dla rodziny miałem mniej niż bym chciał. Dziś brakuje trochę tych chwil, które przeminęły i nieraz tego żałuję, więc jeśli mogę coś radzić, to by być z sobą jak najczęściej, słuchać siebie nawzajem i celebrować wspólne chwile. W naszej ro-dzinie piękne jest to, że ciągle jeszcze – choć dzieci to już prawie dorosłe osoby – mamy taką potrzebę, by przynajmniej w wakacje, chociaż na tydzień, zgrać wszystkie indywidualne plany urlopowe i być razem.

Dziękuję za rozmowę.

Patron nagrody

Fundacja „Źródło”, ustana-wiając w 1997 r. Nagrodę, przy-jęła za jej Patrona Sługę Bożego Jerzego Ciesielskiego – ojca rodzi-ny. W tegorocznym przedstawieniu Patrona Nagrody przywołujemy tekst zamieszczony na tablicy, któ-rą ufundowali przyjaciele Jerzego Ciesielskiego. W „cudowny” spo-sób, jak na ówczesne czasy PRL-u, w urzędach centralnych uzyskano przydział reglamentowanej mie-dzi, a w Wydziale Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk w Krakowie otrzymano zgodę na wykonanie od-lewu. Tablica została umieszczona w Kolegiacie św. Anny, przy wej-ściu, po prawej stronie.

Nagroda im. Sługi Bożego

Jerzego Ciesielskiego – ojca rodzinyJuż po raz szesnasty Kapituła Nagrody „Źródła” wyróżnia osobę, która w szcze-

gólny sposób zasłużyła się w działalności na rzecz umacniania rodzin. Dotychczas laureatami nagrody byli: red. Jan Maria JACKOWSKI, dr Paweł WOSICKI, mgr inż. Józef DĄBROWSKI, mecenas Zbigniew CHOJNACKI, mgr Antoni SZYMAŃSKI, red. Czesław RYSZKA, prof. Włodzimierz FIJAŁKOWSKI, dr Rafał MICHALIK, Stanisław KOGUT, dr inż. Marian PALUCH, prof. Franciszek ADAMSKI, prof. Włodzimierz BOJARSKI, prof. Gabriel TUROWSKI, o. dr Tadeusz RYDZYK, ks. bp Stanisław STEFANEK.

W 2012 r. Nagrodę otrzymał lek. med. Marek Krobicki

Urodził się w Krakowie w 1956 r. Jest lekarzem internistą. Po ukończe-niu studiów i stażu rozpoczął pra-cę w Szpitalu im. E. Biernackiego w Krakowie na Oddziale Chorób Wewnętrznych. W 1991 r. został dyrektorem tego szpitala. Wkrótce potem szpital powrócił do prawo-witych właścicieli, czyli Zakonu Bonifratrów, a Marek Krobicki na-dal, przez następnych 16 lat, kierował tym szpitalem jako jego dyrektor. W początkowym okresie torował drogę do reprywatyzacji innych po-dobnych placówek. 1 stycznia 2011 r. został Prezesem Spółki „Boni Fratres Cracoviensis”, a od maja współpra-cuje z władzami Zakonu na stanowi-sku Dyrektora w Kurii Prowincjalnej wspierając i koordynując wszyst-kie dzieła prowadzone przez Zakon w Polsce. Przed 25 laty przyjmując Sakrament Małżeństwa z Beatą, dali początek rodzinie, w której docho-wali się trójki dzieci: synów Jędrzeja i Bartosza oraz córki Marii. Szczyci się obecnością w „Środowisku”, które tworzą studenci z duszpaster-stwa akademickiego prowadzonego przez ks. Karola Wojtyłę wraz z ich dziećmi.

Tekst umieszczony na tablicy został opracowany przez Gabriela Turowskiego:

Pamięci Jerzego Ciesielskiego dr. inż. budownictwa – Docenta

Politechniki Krakowskiej – wykł. Uniwersytetu w Chartumie

ur. 12.II.1929 w Krakowie. Zginął wraz z dziećmi Katarzyną i Piotrem w katastrofie statku

na Nilu w Chartumie 9.X.1970 + Chrześcijanin XX wieku.

Życiem swym dawał świadectwo miłości Boga i bliźnich +

w pierwszą rocznicę śmierci i spotkania z Panem

TRYBY nr 2(11)/2012 Dodatek Politechniki KrakowskiejII

Page 3: PK - Tryby. Katolicki miesięcznik studencki - luty 2012

III

Tryby PK

Jobs zmarł 5 października ubiegłego roku i przez

kilka kolejnych dni, czy nawet tygodni, w mediach było duże poruszenie w związku z jego osobą. Dominowało poczucie, że świat stracił geniusza i wi-zjonera. Wkrótce po pogrze-bie ukazała się biografia Jobsa pióra Waltera Isaacsona, któ-rego do jej napisania „nama-ścił” kilka lat przed śmiercią sam Jobs. Potwierdza ona po-wszechne przekonanie o wiel-kości Jobsa, ale też „sprowadza go na ziemię”, pokazując mniej spektakularne, a czasem rów-nież negatywne aspekty jego osobowości.

W garażu

Wiemy, że Jobs razem ze Stevem Wozniakiem w 1977 w słynnym już garażu swo-jego ojca założył firmę Apple Computer. Wyceniono ją wte-dy na 5,309 dolarów. Trzy lata później firma była warta 1,79 miliardów dolarów. Obecnie jej wartość rynkowa to 365 mi-liardów dolarów.

Nie ma wątpliwości co do finansowego sukcesu Jobsa, ale to nie obsesja pieniędzy stworzyła Apple. Zrodziła ją pasja robienia pięknych i moż-liwie najlepszych produktów, wyniesiona przez Jobsa jeszcze z rodzinnego domu. Jego przy-brany ojciec budował domy, które łączyły w sobie funkcjo-nalność, prostotę i piękno. Już jako szef Apple’a Jobs starał się zarażać pracowników fir-my umiłowaniem pięknych przedmiotów i w tym celu pokazywał im wyroby jubi-lerskie, szklane cuda słynne-go Tiffaniego i tłumaczył, na czym ich piękno polega.

Think Different

Hasłem wywoławczym Jobsa było bycie innym albo osławione już Think Different, tj. „myśl inaczej”. Takie dą-żenie do oryginalności było w nim posunięte do ekstre-mum i przejawiało się w tym, że często nie uznawał reguł rzeczywistości. Jak czegoś za-pragnął, rzeczywistość miała

mu paść do stóp. Była w tym megalomania, ale też nieustę-pliwość, która pomagała mu osiągać to, co zamierzał. Jobs wyznawał zasadę, że dręcze-nie ludzi pytaniem o to, czego chcą, nie ma sensu. Twierdził, że ludzie tego nie wiedzą, aż do momentu, kiedy im się to coś pokaże. Był w tym wier-nym uczniem Henry’ego Forda, który mówił, że jeśli

słuchałby czego ludzie chcą, to musiałby dać im silniejsze konie i nigdy nie wyproduko-wałby samochodu.

Ostatnie lata to pasmo ol-brzymich sukcesów Jobsa i jego firmy. Największe hity komercyjne ostatnich lat: iPod, iPhone, iPad to jego technicz-ne dzieci. Nie da się ukryć, że jego obsesja na punkcie dbało-ści o najdrobniejsze szczegóły

była jednym z kluczy do sukce-su. A zależało mu na naprawdę drobnych rzeczach. Osobiście uczestniczył w projektowa-niu np. wtyczki do gniazdka. Kilkanaście dni poświęcił dyskusjom tylko nad tym, jak dalece zaokrąglić brzegi w obudowie komputera Apple II. W efekcie produkty były perfekcyjnie dopracowane.

Prawdziwa zmora

Ale nie wszystko, co Jobs robił, odniosło sukces. Zaledwie kilka lat po stwo-rzeniu Apple’a został z niego wyrzucony, a firma w między-czasie stanęła na skraju ban-kructwa. Niektóre produkty wymyślone przez Jobsa oka-zały się technologicznymi nie-wypałami i właśnie jego obse-sje były tego przyczyną. Uparł się na przykład, że komputer NeXT musi być w kształcie idealnego sześcianu. Pomysł okazał się prawdziwą zmorą dla inżynierów, bo ułożenie komponentów w takiej obudo-wie było bardzo niewygodne i kosztowne. Jobs nie słuchał żadnych głosów z zewnątrz, ufając całkowicie swojej in-tuicji. Cały projekt okazał się kompletną klapą.

Z ludźmi też różnie mu się układało. Z jednej strony, potrafił inspirować i moty-wować, z drugiej zaś krzyw-dzić i poniżać. Zarażał swoją pasją innych do tego stopnia, że ludzie woleli rezygnować z bardziej prestiżowych i le-piej płatnych stanowisk, byle tylko pracować z nim. Ale tych samych ludzi i ich pracę często oceniał jako bezwarto-ściową (tyle że w wulgarnych słowach). Potrafił bardzo szyb-ko przejść od wychwalania do krytyki, złośliwości czy nawet mszczenia się nad każdym, kto w czymś mu podpadł. Był ka-pryśny i „humorzasty”.

Jedną z jego obsesji było jedzenie. Przez większość ży-cia był radykalnym wegetaria-ninem. Miał okresy, gdy jadał tylko owoce. Gdy zdiagnozo-wano u niego raka, postanowił, że wyleczy go dietą. Żywił się tylko sokiem z marchwi

Czy guru musi być święty?W kategoriach ewangelicznych Steve Jobs był niewątpliwie człowiekiem "tego świata". Ale jak Jezus w Ewangelii chwalił roztrop-ność synów tego świata, tak pewnie po-

chwaliłby gorliwość i pasję Jobsa. Kto wie, może nawet dałby go nam jako przykład

do naśladowania.

Paweł Adamczyk SJ / DEON.pl

fot.:

wik

iped

ia.o

rg /

Mat

t Yoh

e

Page 4: PK - Tryby. Katolicki miesięcznik studencki - luty 2012

TRYBY nr 2(11)/2012 Dodatek Politechniki KrakowskiejIV

Tryby PK

Postać ks. Krzysztofa Wąsa, dusz-pasterza akademickiego studentów Politechniki Krakowskiej, przedstawia-liśmy Wam w numerze grudniowym. Niejednokrotnie młodzi ludzie zwracają się do niego ze swoimi wątpliwościami czy rozterkami. Na łamach „Trybów” przyto-czymy odpowiedzi na dwa wybrane pyta-nia. Jeżeli i Wy chcecie zadać prywatnie ks. Krzysztofowi swoje pytanie, piszcie: [email protected].

i owoców, a wszelkie głosy rozsądku skłaniające go do poddania się operacji, ignorował.

Lekcja pokory

Choroba okazała się tym aspektem rze-czywistości, który nie pozwolił się ujarz-mić i nagiąć do silnej woli Jobsa. Walczył

z nowotworem przez kilka lat, by w koń-cu pogodzić się z koniecznością odejścia. Choć był megalomanem, to śmierć przyjął jako lekcję pokory.

Ludzie tacy jak Jobs trafiają się rzad-ko. Niekoniecznie nadają się na świętych, ale przez swoje osiągnięcia i bogactwo swojej osobowości potrafią inspirować i uczyć. Niezależnie od tego, jaką moralną

ocenę wystawimy Jobsowi, pozostanie on ikoną umiejętnego łączenia technologicz-nego wizjonerstwa z komercyjnym sukce-sem i pasją piękna. Może też być dla wielu przykładem, jak konsekwentnie realizo-wać swoje pasje i zamierzenia.

Źródło: Deon.pl

O co pytają młodzi?

Jaki sens mają nasze modlitwy, jeżeli Bóg i tak zrobi, co będzie uważał za stosowne?

Nasze modlitwy potrafią zmienić bieg wydarzeń. Tego jesteśmy świadka-mi nawet w naszych czasach. Pan Jezus kiedyś powiedział: „Proście a otrzy-macie, szukajcie a znajdziecie”. Nieraz słyszałem świadectwo, jak ktoś wypro-sił dla swego syna łaskę nawrócenia. Wszyscy wokół mówili, że z niego to już nic nie będzie, a tutaj wytrwała modli-twa jednej kobiety odmieniła wszystko. Albo pewnemu panu dawali tylko trzy miesiące życia, a on żyje już trzy lata od tamtej wiadomości podanej przez leka-rza i ma się dobrze.

Pamiętam wydarzenie z pieszej piel-grzymki na Jasną Górę. Byłem jeszcze wtedy w seminarium i pełniłem posłu-gę kwatermistrza (czyli tego, kto szukał miejsc noclegowych dla pielgrzymów). Pewnego dnia strasznie lało. Nie mogli-śmy znaleźć miejsc na nocleg. Ludzie nie otwierali, bo leje, zimno i prawie wszystkie domy były dla nas zamknięte. Była godz. 11.00, a my mieliśmy tylko

20 noclegów na 300-osobową grupę. Nie wiedzieliśmy co robić. W końcu pomy-śleliśmy: pomódlmy się w tej intencji, niech Pan Jezus się zatroszczy o miej-sca dla ludzi. W końcu pielgrzymuje-my do Jego Matki. Staliśmy w strugach deszczu i powoli, z wiarą zmówiliśmy modlitwę „Ojcze nasz”. Na końcu ktoś powiedział: „Św. Judo Tadeuszu, pa-tronie od spraw beznadziejnych, módl się za nami”. I poszliśmy szukać miejsc noclegowych. Można w to nie uwierzyć, ale po pół godziny od naszej modlitwy wyszło słońce, a ludzie zaczęli otwie-rać swoje domy. O 16.00 mieliśmy ok. 500 noclegów, czyli ponad 200 więcej niż potrzebowała nasz grupa, więc mo-gliśmy się podzielić z inną. Dla mnie osobiście to był cud i dowód na to, że Bóg bardzo szybko wysłuchuje naszych modlitw. Dlatego ufam i mocno wierzę, że nasza modlitwa może zmienić bieg wydarzeń.

Czy ksiądz może być rodzicem chrzestnym?

Jeżeli ktoś został rodzicem chrzest-nym jeszcze przed wstąpieniem do se-minarium duchownego, to pozostaje nim nadal, nawet jeżeli w czasie obec-nym jest kapłanem. Natomiast jeżeli mężczyzna teraz jest księdzem i ktoś z rodziny poprosi o to, aby to on został ojcem chrzestnym, powinien zapytać o zgodę swojego biskupa. Pewnie spy-tasz: dlaczego? Dlatego, że ksiądz nie jest w stanie zapewnić wystarczającej opieki temu dziecku. Oczywiście, du-chową jak najbardziej, ale np. gdyby rodzice zginęli w wypadku, trzeba by się było tym dzieckiem zająć. A roz-liczne obowiązki księdza mu na to nie pozwalają. Z reguły ksiądz nie zostaje więc ojcem chrzestnym.

fot.:

Arc

hiw

um p

ryw

atne