24

Rick Yancey, "Piąta fala. Bezkresne morze"

Embed Size (px)

DESCRIPTION

 

Citation preview

Page 1: Rick Yancey, "Piąta fala. Bezkresne morze"
Page 2: Rick Yancey, "Piąta fala. Bezkresne morze"
Page 3: Rick Yancey, "Piąta fala. Bezkresne morze"
Page 4: Rick Yancey, "Piąta fala. Bezkresne morze"

Tytuł oryginału: The Infinite Sea

Copyright © 2014 by Rick Yancey

Copyright © for the translation by Marcin Wróbel

Projekt okładki: Eliza Luty

Fotografia miasta na okładce: © iStockphoto.com / panolixxim

Opieka redakcyjna: Eliza Kasprzak-Kozikowska, Anna Małocha

Opracowanie typograficzne książki: Daniel Malak

Adiustacja, korekta i łamanie: Zespół – Wydawnictwo PLUS

ISBN 978-83-7515-290-6

www.otwarte.eu

Zamówienia: Dział Handlowy, ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków,tel. (12) 61 99 569

Zapraszamy do księgarni internetowej Wydawnictwa Znak,w której można kupić książki Wydawnictwa Otwartego: www.znak.com.pl

Page 5: Rick Yancey, "Piąta fala. Bezkresne morze"

Dla Sandy, strażniczki nieskończoności

Page 6: Rick Yancey, "Piąta fala. Bezkresne morze"
Page 7: Rick Yancey, "Piąta fala. Bezkresne morze"

„Bo moja miłość równie jest głębokaJak morze, równie jak ono bezkresna”.

William Shakespeare, Romeo i Julia,tłum. J. Paszkowski

Page 8: Rick Yancey, "Piąta fala. Bezkresne morze"
Page 9: Rick Yancey, "Piąta fala. Bezkresne morze"

KSIĘGA PIERWSZA

Page 10: Rick Yancey, "Piąta fala. Bezkresne morze"
Page 11: Rick Yancey, "Piąta fala. Bezkresne morze"

I

Problem szczurów

Page 12: Rick Yancey, "Piąta fala. Bezkresne morze"
Page 13: Rick Yancey, "Piąta fala. Bezkresne morze"

13

1

Świat jest zegarkiem z poluzowaną sprężyną.Słyszę ją w skrobaniu lodowatych pazurów mrozu o szyby.

Potrafię to wywęszyć w woni zapleśniałych wykładzin i obła-żących tapet starego hotelu. Czuję to w piersi śpiącej Filiżanki. Bicie jej serca, rytm oddechów, ciepło parujące w zimnym po-wietrzu – to wszystko ostatnie drgnienia sprężyny zegarka.

Po drugiej stronie pokoju Cassie Sullivan trzyma war-tę przy oknie. Księżycowy blask przesączający się przez nie-wielkie rozdarcia w zasłonie za plecami dziewczyny wydoby-wa z mroku zamarzającą parę unoszącą się z jej ust. Tuż obok niej, pod górą koców leżących na łóżku, śpi jej ledwie widocz-ny braciszek. Cassie krąży między oknem i łóżkiem, odwra-cając głowę z regularnością wahadła. Jej ruch, jej oddechy, tak jak oddechy Nuggeta, Filiżanki i moje również, są ostatnimi drgnieniami sprężyny zegarka.

Wygramoliłam się z łóżka. Filiżanka jęknęła przez sen i zagrzebała się głębiej pod przykrycia. Natychmiast poczu-łam lodowate powietrze przenikające aż do kości, choć do spania zdjęłam tylko buty i kurtkę. Zgarnęłam je z podłogi

Page 14: Rick Yancey, "Piąta fala. Bezkresne morze"

14

u stóp łóżka. Sullivan nie spuszczała mnie z oczu, gdy wcią-gałam buty i podeszłam do szafy, by zabrać plecak i karabin. Stanęłam obok niej przy oknie. Miałam wrażenie, że powin-nam coś powiedzieć. W końcu mogłyśmy się już nigdy wię-cej nie zobaczyć.

– A więc to tak – odezwała się Cassie. Jej jasna skóra lśni-ła w blasku księżyca, a piegi zdawały się unosić w powietrzu wokół nosa i policzków.

– Ano tak – odpowiedziałam, przewieszając karabin przez ramię.

– A możesz mi coś wyjaśnić? Wiem, skąd się wzięła ksywka Dumbo: to przez uszy. Nugget dostał swoją, bo jest taki mały, Filiżanka podobnie. Nie bardzo wiem, dlaczego Zombie się tak nazywa, a Ben nie chce mi wyjaśnić, za to Pączka nazwali tak, bo jest okrąglutki. Ale skąd się wzięła ksywka Ringer?

Wiedziałam, dokąd to zmierza. Cassie nie była pewna, czy powinna ufać komukolwiek poza Zombie’em i swoim bratem. Samo brzmienie mojego przezwiska wzbudzało w niej para-noję.

– Jestem człowiekiem.– Taa... – Spojrzała przez szparę w zasłonach na oblodzo-

ny parking piętro niżej. – Już to kiedyś od kogoś słyszałam. I uwierzyłam mu jak głupia.

– Wcale nie taka głupia, biorąc pod uwagę okoliczności.– Daj spokój, Ringer – prychnęła. – Nie udawaj. Wiem, że

nie wierzysz w to, co mówiłam o Evanie.– Wierzę ci, ale ta historia nie ma sensu.Ruszyłam do drzwi, nie czekając na jej odpowiedź.

Naciskanie Cassie Sullivan w sprawie Evana Walkera nie było dobrym pomysłem. Nie miałam jej tego za złe. Uchwyciła się go kurczowo niczym gałęzi wystającej ponad krawędzią klifu, a to, że zniknął, nie miało dla niej znaczenia. Sprawiało na-wet, że trzymała się jeszcze mocniej.

Page 15: Rick Yancey, "Piąta fala. Bezkresne morze"

15

Filiżanka milczała, czułam jednak, że na mnie patrzy. Wiedziałam, że nie śpi. Ponownie podeszłam do łóżka.

– Weź mnie ze sobą – szepnęła dziewczynka.Pokręciłam głową. Przerabiałam to już setki razy.– To nie potrwa długo. Wrócę za parę dni.– Obiecujesz?Nic z tego, Filiżanko. Obietnice to jedyna waluta, jaka

nam pozostała. Należy je oszczędzać. Spojrzałam na jej drżą-cą wargę i wilgotne oczy.

– Hej – szepnęłam. – Żołnierzu... pamiętasz, co ci mówi-łam? – Z trudem powstrzymałam się przed wzięciem jej w ra-miona. – Jakie są nasze priorytety?

– Żadnego marudzenia – odpowiedziała posłusznie.– Bo co się dzieje, kiedy marudzimy?– Stajemy się miękcy.– I co wtedy?– Giniemy.– A chcemy zginąć?Dziewczynka potrząsnęła głową.– Jeszcze nie.Pogładziłam ją po twarzy. Po jej chłodnych policzkach

płynęły ciepłe łzy. Jeszcze nie. Jako że czas ludzkości dobiegł końca, Filiżanka jest kobietą w średnim wieku. Ja i Sullivan jesteśmy stare, a Zombie? Najstarszy z najstarszych.

Czekał na mnie w hotelowym westybulu ubrany w nar-ciarską kurtkę i jaskrawożółtą bluzę z kapturem, które zna-lazł w hotelu: uciekając z obozu Przystań, Zombie miał na so-bie tylko pobrudzony lekarski kitel. Jego pokryta krzaczastą brodą twarz zdradzała objawy szkarlatyny. Nasz dwunastolet-ni medyk załatał jakoś ranę postrzałową, pamiątkę, którą mu pozostawiłam podczas ucieczki z Przystani, jednak musiała się wdać jakaś infekcja. Przyciskając rękę do boku, opierał się o kontuar recepcji i próbował udawać, że wszystko w porządku.

Page 16: Rick Yancey, "Piąta fala. Bezkresne morze"

16

– Myślałem już, że zmieniłaś zdanie – odezwał się, patrząc na mnie z prowokacyjnym błyskiem w oku. Choć równie do-brze mógł to być efekt gorączki.

– Filiżanka – wyjaśniłam, kręcąc głową.– Nic jej nie będzie. – Pozwolił sobie na uwolnienie jednego

z tych swoich zabójczych, kojących uśmiechów. Najwyraźniej nie nauczył się jeszcze, jak ważne są obietnice, nie szafowałby nimi bowiem tak beztrosko.

– Nie martwię się o nią – stwierdziłam. – Za to ty wyglą-dasz, jakbyś miał umrzeć.

– To ta pogoda. Wywiera fatalny wpływ na moje samo-poczucie. – Podkreślił żarcik kolejnym uśmiechem i pochy-lił się w moją stronę, oczekując, że odpowiem tym samym. – Pewnego dnia będziesz się musiała w końcu uśmiechnąć, sze-regowa Ringer. Świat rozleci się wtedy na kawałki.

– Nie jestem gotowa, aby wziąć na siebie tak wielką odpo-wiedzialność.

Zaśmiał się. Miałam wrażenie, że w jego piersi coś za-zgrzytało.

– Weź. – Podał mi kolejną broszurkę z przewodnikiem po jaskiniach.

– Mam już taką.– Weź. Na wszelki wypadek.– Przecież się nie zgubię.– Pączek pójdzie z tobą – oznajmił.– Zapomnij.– To ja tu dowodzę. Idzie z tobą.– Potrzebujesz go tutaj bardziej niż ja.Pokiwał głową. Wiedział, że się sprzeciwię, ale musiał

spróbować.– Może powinniśmy to odwołać. – Westchnął. – Przecież

tutaj nie jest tak najgorzej. Tysiące pluskiew, setki szczu-rów, kilkanaście trupów, za to widok z okna jest po prostu

Page 17: Rick Yancey, "Piąta fala. Bezkresne morze"

17

fantastyczny... – zażartował, próbując sprowokować mnie do uśmiechu, a potem pokazał trzymany w ręku folder. „20 stop-ni Celsjusza przez cały rok!”

– Chyba że akurat pada śnieg albo znowu zrobi się zimno. Mamy problem, Zombie. Już i tak za długo tu siedzimy.

Nie potrafiłam tego zrozumieć. Obgadaliśmy to już ze wszystkich stron, a on wciąż upierał się przy swoim. Czasem naprawdę się o niego martwiłam.

– Musimy spróbować i wiesz, że nie możemy tego zrobić na ślepo – mówiłam dalej. – Istnieje szansa, że ktoś przetrwał w tych jaskiniach, ale nie powinniśmy zakładać, że rozwiną przed nami czerwony dywan, zwłaszcza jeśli natrafili na jed-nego z tych uciszaczy, o których mówiła Sullivan.

– Albo rekrutów. Takich jak my.– Dlatego chcę to sprawdzić. Wrócę za parę dni.– Wierzę, że dotrzymasz tej obietnicy.– To nie jest obietnica.Nie zostało już nic więcej do powiedzenia. Chociaż o mi-

lionach rzeczy nigdy nie rozmawialiśmy. Oboje musieliśmy myśleć o tym, że możemy się już nigdy nie zobaczyć, ponie-waż usłyszałam, jak mówi:

– Dziękuję, że uratowałaś mi życie.– Wpakowałam w ciebie kulkę. Możesz od tego umrzeć.Pokręcił głową. Jego oczy błyszczały od gorączki, miał

wysuszone, poszarzałe usta. Dlaczego nazwali go Zombie? Brzmiało to jak zła wróżba. Przypomniałam sobie nasze pierwsze spotkanie – robił pompki na kostkach, jego twarz była wykręcona z bólu, a krew z rąk ściekała na asfalt dziedziń-ca. Musiałam zapytać, kim jest ten koleś. „To Zombie” – padła odpowiedź. Mówili też, że udało mu się przetrwać zarazę, ale im nie wierzyłam. Nikomu nie udało się pokonać choroby. To był wyrok śmierci. Wrzeszczący na niego sierżant Reznik nie zwracał uwagi, że chłopak w zakrwawionym dresie dawno już

Page 18: Rick Yancey, "Piąta fala. Bezkresne morze"

18

osiągnął kres sił. Zupełnie nie rozumiał, dlaczego byłam za-skoczona, gdy rozkazał mi strzelić do Zombie’ego, aby spełnić obietnicę daną Nuggetowi. Jeśli patrzysz śmierci w oczy i to ona mrugnie pierwsza, nic już nie wydaje się niemożliwe.

Nawet czytanie w myślach.– Wiem, co ci chodzi po głowie – oznajmił Zombie.– Nie. Wcale nie wiesz.– Zastanawiasz się, czy powinnaś pocałować mnie na po-

żegnanie.– Dlaczego to robisz? – zapytałam. – Po co ze mną flirtu-

jesz?– Bo to normalne. Nie stęskniłaś się za normalnością? –

Spojrzał mi prosto w oczy, a ja jak zwykle nie byłam pewna, czego w nich szuka. – Za wypadami do kina w sobotę, loda-mi, sprawdzaniem nowych statusów na Twitterze?

Pokręciłam głową.– Nie używałam Twittera.– To może Facebooka?Zaczynało mnie to trochę wkurzać. Czasem nie potrafi-

łam zrozumieć, jakim cudem przetrwał tak długo. Tęsknota za tym, co straciliśmy, jest równie głupia jak nadzieja na to, co nigdy nie nadejdzie. W obu przypadkach na końcu czeka rozpacz.

– Nieważne – odparłam. – To już nie ma żadnego zna-czenia.

Usłyszałam jego śmiech wydobywający się gdzieś z głębi brzucha. Wytrysnął z niego jak para wodna z gejzeru i nie potrafiłam się już dłużej wkurzać. Wiedziałam, że próbuje za-działać na mnie swoim urokiem, ale wiedza ta w żaden spo-sób nie umniejszała efektu. To kolejny powód, dlaczego czu-łam się przy nim niepewnie.

– To zabawne, jak wiele myśleliśmy o tym, co się stało – stwierdził. – A wiesz, co tak naprawdę jest ważne? – Zamilkł,

Page 19: Rick Yancey, "Piąta fala. Bezkresne morze"

czekając na moją odpowiedź, ale czułam, że próbuje mnie wkręcić, więc milczałam. – Dzwonek lekcyjny – dopowie-dział w końcu.

Zapędził mnie w kozi róg. Wiedziałam, że próbuje mną manipulować, ale nie potrafiłam się temu przeciwstawić.

– Dzwonek lekcyjny?– Tak. Najzwyklejszy dźwięk na świecie. Kiedy to wszystko

się skończy, znów usłyszymy dzwonki. – Przytknął palec do ściany, jakby nie dowierzał, że rozumiem, o co mu chodzi. – Pomyśl tylko! Kiedy znowu usłyszymy ten dźwięk, będzie to oznaczało powrót normalności. Dzieci znów będą pędzić do sal, nudzić się na lekcjach i czekać na dźwięk dzwonka, zasta-nawiając się, co będą robić tego wieczoru, w najbliższy week-end czy za pięćdziesiąt lat. Tak samo jak my będą się uczy-ły o katastrofach naturalnych i wojnach światowych. Wiesz: „w wyniku inwazji obcych zginęło siedem miliardów ludzi” i nagle dzwonek, wszyscy wstają z miejsc i idą do stołówki, gdzie będą narzekać na rozgotowane ziemniaki. „Nieźle, sie-dem miliardów trupów. Całkiem sporo. To przykre. Będziesz jadł te ziemniaki?” Tak właśnie wygląda normalność. To jest najważniejsze.

Najwyraźniej wcale nie żartował.– Rozgotowane ziemniaki?– Dobra, jak tam chcesz. Bredzę bez sensu i jestem idiotą.Uśmiechnął się. Krzaczasta broda podkreślała biel jego zę-

bów. Przez to, co wcześniej powiedział, zaczęłam się zastana-wiać, czy zarost nad jego górną wargą zacząłby mnie łaskotać, gdybym go faktycznie pocałowała na pożegnanie.

Odepchnęłam od siebie tę myśl. Obietnice są bezcenne, a pocałunek to też forma obietnicy.

Page 20: Rick Yancey, "Piąta fala. Bezkresne morze"
Page 21: Rick Yancey, "Piąta fala. Bezkresne morze"

21

2

Światło gwiazd sączące się z bezchmurnego, czarnego nie-ba oblewało autostradę perłowym blaskiem. Wysuszone tra-wy kołysały się na wietrze, bezlistne drzewa potrząsały gałę-ziami. Nie licząc wycia wiatru nad martwą ziemią, nad całym światem zapadła zimowa cisza.

Przykucnęłam za SUV-em i po raz ostatni spojrzałam na hotel. Przeciętny, jednopiętrowy biały klocek, jeden z wielu na tej ulicy. Od dziury w ziemi, która kiedyś nosiła nazwę Przystań, dzieliło go jakieś dziesięć kilometrów. Nazwaliśmy go hotel Walker, upamiętniając sprawcę wybuchu, który zmiótł obóz. Sullivan twierdziła, że to właśnie tu umówi-ła się na spotkanie z Evanem. Moim zdaniem byliśmy zbyt blisko miejsca, z którego uciekliśmy, budynek słabo nada-wał się do obrony, a Evan Walker najprawdopodobniej zgi-nął. Próbowałam przekonać Zombie’ego, że nie ma sensu na niego czekać, ale zostałam przegłosowana. Jeśli Walker fak-tycznie był jednym z tamtych, to mógł znaleźć jakiś sposób na przetrwanie.

– Jaki? – dopytywałam.

Page 22: Rick Yancey, "Piąta fala. Bezkresne morze"

22

– Mieli kapsuły ratunkowe – przypomniała Sullivan.– No i?Spojrzała na mnie spod uniesionych brwi i wzięła głębo-

ki oddech.– No i... mógł uciec w jednej z nich.W milczeniu spojrzałyśmy sobie w oczy. – I tak musimy znaleźć jakąś kryjówkę – wtrącił się Zombie,

który nie znalazł jeszcze przewodnika po jaskiniach. – A Wal-ker zasłużył sobie na to, żebyśmy mu wierzyli.

– W co mamy wierzyć? – zapytałam.– Że jest tym, kim twierdzi, że jest. – Zombie spojrzał na

Sullivan, która wciąż przewiercała mnie spojrzeniem. – I że dotrzyma obietnicy.

– Przysięgał, że mnie odnajdzie – wyjaśniła dziewczyna.– Widziałam ten samolot transportowy – przypomnia-

łam. – Nie zauważyłam żadnych kapsuł ratunkowych.– To, że ich nie widziałaś, nie oznacza, że... – Na piegowa-

tej twarzy Sullivan pojawił się rumieniec.– To nie ma sensu. – Odwróciłam się do Zombie’ego. –

Dlaczego ktoś tysiąckrotnie bardziej rozwinięty niż my miał-by zdradzić dla nas własną rasę?

– Nie dopytywałem dlaczego – odparł Zombie z delikat-nym uśmieszkiem.

– Ta cała historia nie trzyma się kupy – kontynuowałam. – Czysta świadomość okupująca ludzkie ciało. Przecież jeśli nie mają ciał, to niepotrzebna im planeta.

– Może potrzebują jej do czegoś innego. – Zombie starał się ze wszystkich sił coś wymyślić.

– Niby do czego? Hodowli zwierząt? A może przylecieli tu na wakacje? – W mojej głowie wciąż rozbrzmiewał cichy, iry-tujący głos, który podpowiadał, że coś się tu nie zgadza. Ale nie wiedziałam co. Myśl uciekała, jeśli tylko próbowałam się na niej skupić.

Page 23: Rick Yancey, "Piąta fala. Bezkresne morze"

– Nie miałam czasu dopytywać o szczegóły – odcięła się wściekła Sullivan. – Byłam zajęta ratowaniem własnego brata z obozu śmierci.

Uznałam, że lepiej będzie odpuścić. Wyglądała, jakby za chwilę miała jej eksplodować głowa.

Patrząc teraz w stronę hotelu, dostrzegałam zarys tej samej głowy w oknie na pierwszym piętrze. To naprawdę nie był do-bry pomysł – stanowiła doskonały cel dla snajpera. A następ-ny uciszacz, na jakiego się natknie, może nie być tak kochli-wy jak pierwszy.

Przemknęłam się ku drzewom porastającym pobocze. Pod moimi butami chrzęściły zamarznięte resztki jesieni. Liście zwinięte niczym pięści, śmieci i ludzkie kości poroz-wlekane przez padlinożerców. W chłodnym powietrzu uno-siła się odległa woń dymu. Planeta będzie płonąć przez setki lat. Ogień pochłonie drewno, plastik, gumę i tkaniny, a woda, wiatr i czas poradzą sobie z kamieniami i stalą, zamieniając je w pył. Wyobrażaliśmy sobie miasta zniszczone bombami obcych i promieniami śmierci, okazało się, że wystarczy czas i Matka Natura, by nie pozostał żaden ślad.

Oraz zgodnie z tym, co mówiła Sullivan, żadne ludzkie ciało. Choć ciała nie były im do niczego potrzebne – to rów-nież jej słowa.

Coś tutaj nie grało. Bezcielesne byty nie potrzebują rze-czywistej planety. Ale Sullivan nie chciała o tym słuchać, a Zombie zachowywał się tak, jakby nie miało to znaczenia. Jego zdaniem istotne było tylko to, że chcieli pozbyć się ludz-kości. Cała reszta to nieistotny szum.

Być może miał rację. Ale nie czułam się przekonana.Przede wszystkim z powodu szczurów.Zapomniałam mu powiedzieć o szczurach.

Page 24: Rick Yancey, "Piąta fala. Bezkresne morze"