16
209 CZęść TRZECIA ANTYGONA I HAMLET DLA TEATRU ULICZNEGO 208 TEATRA POLSKIE ROK KATASTROFY Dramat krzyżowy

Teatra polskie. Rok katastrofy

Embed Size (px)

DESCRIPTION

"Teatra polskie. Rok katastrofy" to książka o dramatycznych wydarzeniach i przedstawieniach, jakie miały miejsce w Polsce między 10 kwietnia 2010 a 10 kwietnia 2011, a zarazem próba odpowiedzi na to, co ze sobą przyniosły. Autor opisuje, analizuje i interpretuje kolejne akty całorocznego dramatu od rozpoczynającej go katastrofy, przez ceremonie żałobne, kampanię wyborczą, „obronę krzyża” i uliczną wojnę o pamięć, po wielki finał rocznicowych obchodów. Spoglądając na nie z perspektywy badacza przedstawień i performansów, stara się wyjść poza doraźne spory i komentarze polityczne. Tematem książki nie są przyczyny katastrofy smoleńskiej, lecz jej – równie katastrofalne – skutki: to, co ujawniło się i ustanowiło w ich trakcie w teatrze narodowym Krakowskiego Przedmieścia. Wśród okrzyków „tu jest Polska!” czas najwyższy zadać pytanie jaka?

Citation preview

Page 1: Teatra polskie. Rok katastrofy

209 c z ę ś ć T R z E c I A A N T Y g O N A I H A m L E T D L A T E A T R u u L I c z N E g O

208 T E A T R A P O L S K I E R O K K A T A S T R O F Y

Dramatkrzyżowy

Page 2: Teatra polskie. Rok katastrofy

211 c z ę ś ć c z W A R T A D R A m A T K R z Y ż O W Y210 T E A T R A P O L S K I E R O K K A T A S T R O F Y

Page 3: Teatra polskie. Rok katastrofy

213 c z ę ś ć c z W A R T A D R A m A T K R z Y ż O W Y212 T E A T R A P O L S K I E R O K K A T A S T R O F Y

Nastąpiło szczególne podstawienie: zamiast sporu o przyczynę katastrofy i sposób uczczenia osób, które w niej zginęły, rozpętała się na Krakowskim Przedmieściu, w samym środku upalnego lata, święta, napowietrzna wojna z krzyżem o narodowość naszą, o przyszłość Polski, Kościoła i świata.

Page 4: Teatra polskie. Rok katastrofy

215 c z ę ś ć c z W A R T A D R A m A T K R z Y ż O W Y214 T E A T R A P O L S K I E R O K K A T A S T R O F Y

Byli prawdziwymi rewolucjonistami, którzy odrzucali wszelkie układy i akceptowali tylko taki porządek, który był zgodny z ich wiarą. Byli też prawdziwymi romantykami, których słowa w uszach uczonych w piśmie brzmiały jak „duby smalone”.

Page 5: Teatra polskie. Rok katastrofy

217 c z ę ś ć c z W A R T A D R A m A T K R z Y ż O W Y216 T E A T R A P O L S K I E R O K K A T A S T R O F Y

Erupcja ta rzeczywiście przekraczała granice mieszczańskiej przyzwoitości i dobrego smaku, kompromitując wszystkich salonowych skandalistów i klubowych rewolucjonistów. Ku ich (i nie tylko ich) zaskoczeniu zamiast nowego wspaniałego świata bunt (i to zwycięski) podniósł świat raczej stary i groteskowy. Postacie jak z obrazów Bruegla czy Boscha, obłąkana Karusia, emerytowane Siłaczki – wszyscy oni zostali w końcu pokonani przez widowiskową politykę, ale pozostawili ślad – niepokojący i nie dający się oswoić. ślad spotkania z ludem, który okazuje się innym. ślad spotkania z innym, który okazuje się jak najbardziej swój.

Page 6: Teatra polskie. Rok katastrofy

219 c z ę ś ć c z W A R T A D R A m A T K R z Y ż O W Y218 T E A T R A P O L S K I E R O K K A T A S T R O F Y

Page 7: Teatra polskie. Rok katastrofy

221 c z ę ś ć c z W A R T A D R A m A T K R z Y ż O W Y220 T E A T R A P O L S K I E R O K K A T A S T R O F Y

Powiedziałem kiedyś, że ich wystąpienie było wyrazem gniewu. Ale to nieprawda – było wyrazem wiary: ciemnej, nieortodoksyjnej, szalonej, ale silnej w aktach spełnienia.

Page 8: Teatra polskie. Rok katastrofy

223 c z ę ś ć c z W A R T A D R A m A T K R z Y ż O W Y222 T E A T R A P O L S K I E R O K K A T A S T R O F Y

Page 9: Teatra polskie. Rok katastrofy

225 c z ę ś ć c z W A R T A D R A m A T K R z Y ż O W Y224 T E A T R A P O L S K I E R O K K A T A S T R O F Y

Prześmiewcy spod Pałacu w większości pozostali wierni strategii błazeńskiej – parodystycznych i bluźnierczych przesunięć, doprowadzania postulatów i przekonań przeciwnika do absurdu. Nie wydaje się, by jako zbiorowość reprezentowali coś, co mogłoby stanowić podstawę jakiegokolwiek trwalszego politycznego ruchu – i właśnie w tej niespójności i nietrwałości tkwiła ich siła.

Page 10: Teatra polskie. Rok katastrofy

227 c z ę ś ć c z W A R T A D R A m A T K R z Y ż O W Y226 T E A T R A P O L S K I E R O K K A T A S T R O F Y

Karnawałopodobny charakter manifestacji podkreślały maski i peruki włożone przez niektórych uczestników, a ustanawiało czasowe i przestrzenne oddzielenie od codzienności.

Page 11: Teatra polskie. Rok katastrofy

229 c z ę ś ć c z W A R T A D R A m A T K R z Y ż O W Y228 T E A T R A P O L S K I E R O K K A T A S T R O F Y

całość demonstracji przebiegała jednak w atmosferze zabawy, niekiedy „ciemnej”, przekraczającej granice ekscesu, niemniej jednak – zabawy.

Page 12: Teatra polskie. Rok katastrofy

247 c z ę ś ć c z W A R T A D R A m A T K R z Y ż O W Y246 T E A T R A P O L S K I E R O K K A T A S T R O F Y

Rokosz sierpniowy

Zgodnie z zapowiedziami kilkunastoosobowa grupa obrońców krzyża spędziła pod nim noc z 2 na 3 sierpnia na czuwaniu i modlitwie. Nad ranem doszło do pierwszego, niezwykle znaczącego aktu nad-ciągającej dramatycznej kontrowersji – straż miejska ogrodziła teren w bezpośrednim sąsiedztwie krzyża metalowymi, ażurowymi barier-kami, używanymi zazwyczaj do oddzielania demonstrantów od osób postronnych. Co ważne, ludzi skupionych wokół krzyża nie usunięto, lecz pozostawiono ich na wydzielonej barierkami scenie i przekształ-cono tym samym w aktorów mających wkrótce nastąpić wydarzeń. Działanie to miało znamiona racjonalnego postępowania zabezpiecza-jącego (chodziło zapewne o to, żeby zawczasu zminimalizować liczbę obrońców znajdujących się bezpośrednio pod krzyżem), ale najwyraź-niej nie wzięto pod uwagę jego bardzo poważnych konsekwencji per-formatywnych. Wyróżnienie przez wydzielenie nałożyło na niewielką grupę aktorów szczególne zobowiązanie reprezentowania nieobecnych, a to, że byli oglądani i wspierani przez „kibiców”, nakręcało spiralę eskalacji działań. Po wydzieleniu sceny i obsadzeniu w roli „ostatnich obrońców” ludzie zgromadzeni pod krzyżem, obserwowani przez tłum zwolenników, nie mogli się cofnąć. Barierki sprawiały też, że wszystko, co działo się w wydzielonej przestrzeni, działo się na oczach widzów, nie można było się ukryć, wypaść z roli ani choćby podjąć próby negocjacji. Konieczna była otwarta gra, nawet przesadna, ale bez podwójnego dna i hipokryzji. Do takiej gry lepiej byli przygotowani obrońcy. Nic też dziwnego, że wkrótce przejęli oni scenę i – by użyć żargonowego określenia – ukradli show zapowiadanym protagonistom i mistrzom ceremonii.

Wydzielenie sceny i widowni wiązało się też z przygotowaniem mediów do relacjonowania wydarzeń. Pod Pałacem Prezydenckim wyznaczono miejsca dla kamerzystów, którzy je transmitowali na żywo w stacjach informacyjnych. Popularne portale internetowe zapraszały na transmisję live w taki sam sposób, jak zwykły to czynić z okazji ważnych meczów piłkarskich, skoków Małysza czy innych wydarzeń sportowych. Przeniesienie krzyża miało być ekscytującym eventem, po którym wszyscy spodziewali się czegoś niezwykłego.

Wraz z upływem czasu napięcie wokół sceny narodowej pod Pałacem Prezydenckim rosło. Za barierkami gromadziło się coraz wię-cej osób, wśród których dominowali zwolennicy pozostawienia krzyża. W odpowiedzi na apel ogłoszony wcześniej, między innymi na antenie Radia Maryja, część z nich przyniosła własne krzyże, w tym „krzyż numer dwa”, który chciano postawić po spodziewanym usunięciu pierwszego w tym samym miejscu. Pozbawieni możliwości działania na arenie pod Pałacem ludzie stojący za barierkami stawali się stopniowo coraz bardziej aktywni: wznosili okrzyki, wdawali się w kłótnie z prze-chodniami i przeciwnikami krzyża, rozdawali apel o jego pozostawie-nie. Co jakiś czas dochodziło do minikonfrontacji i solowych akcji przypominających pojedynki harcowników.

Także obrońcy krzyża znajdujący się na scenie podejmowali wyraziste działania performatywne. Najbardziej znanym i zarazem najbardziej spektakularnym była akcja Joanny Burzyńskiej, nazywanej potem „Joanną od krzyża”, która usiłowała przywiązać się do górnej części jego pionowej belki, przekładając przez nią taśmę trzymaną mocno w dłoniach. Po dłuższej szamotaninie została przez strażników miejskich siłą oderwana od krzyża, zaś kordon sił porządkowych od-dzielił centralny symbol od jego obrońców.

Akcje tego typu, odbywające się jeszcze zanim podjęto próbę przeniesienia krzyża, stanowiły jasny znak, że planowana uroczystość nie będzie przebiegała spokojnie. Wobec konsekwentnego, biernego oporu większości obrońców i aktywnej (a nawet nadaktywnej) po-stawy części z nich trudno było się spodziewać, że procesja z duchow-nymi i harcerzami będzie mogła spokojnie przejść przez wydzieloną scenę i w zapowiedzianie podniosły sposób wynieść czczony symbol.

Page 13: Teatra polskie. Rok katastrofy

249 c z ę ś ć c z W A R T A D R A m A T K R z Y ż O W Y248 T E A T R A P O L S K I E R O K K A T A S T R O F Y

Na kilkadziesiąt minut przez planowanym początkiem uro-czystości jej scena właściwie już była zajęta, pełna mniej lub bardziej spektakularnych akcji. Część obrońców cały czas modliła się pod krzyżem, ale jednocześnie ich liderzy dążyli do aktywizacji tłumu zgromadzonego za barierkami. Pojawiły się znane z akcji Solidarności nawoływania: „Chodźcie z nami”, które wkrótce przekształciły się w skandowane hasło: „Jeśli jesteście Polakami, chodźcie z nami”, będące performatywnym wyzwaniem (i wykluczeniem): kto nie idzie z nami, kto do nas nie dołącza – nie jest Polakiem. Ponieważ zaś dołą-czenie było blokowane przez siły porządkowe, chcący dowieść swojej polskości tłum zaczął na nie napierać z ogromnym impetem. Powstał w ten sposób niezwykły obraz: metonimiczna scena narodowa, symbo-liczne centrum Polski zajmowane przez garstkę stojącą pod krzyżem i szturmowane przez tłum, który chce do niej dołączyć. Nic dziwnego, że na głowy broniących dostępu strażników posypały się najgorsze inwektywy: „gestapo”, „mordercy”.

Może budzić zdziwienie, że organizatorzy uroczystości nie zdecydowali się na usunięcie niewielkiej grupki obrońców z miejsca przygotowanego na potrzeby innych występów. Jest jasne, że władze i siły porządkowe nie chciały rozwiązań siłowych, zwłaszcza w obec-ności mediów i licznych potencjalnych przeciwników takiej akcji. Obrońców krzyża można było jednak usunąć rankiem, w chwili ustawiania barierek, kiedy na Krakowskim Przedmieściu było mało ludzi i bodaj jedna tylko kamera, z której zdjęcia znalazły się w filmie Ewy Stankiewicz. Że jej obecność nie stanowiła problemu, dowodzi to, że późniejsze usuwanie obrońców spod krzyża też było filmowane i w niczym nie zmieniało to przebiegu akcji. Wydaje się więc, że dowództwo sił porządkowych od początku zakładało pozostawienie obrońców na wydzielonej scenie. Później, gdy sytuacja była już bardzo napięta, zaczęły się nerwowe konsultacje i narady. Straż miejska i policja wydawały się gotowe do usunięcia protestujących. Co chwila dochodziło do przepychanek, jakby siły porządkowe chciały prze-testować siłę ewentualnego oporu. Nikt jednak nie wydał polecenia usunięcia obrońców, być może z obawy przed reakcją zgromadzonych i mediów, a być może w poczuciu, że przeniesienie krzyża i likwidacja

dopiero co ustanowionej sceny tak naprawdę wcale nie jest w interesie najważniejszych uczestników konfliktu.

Brzmi to może dziwnie, ale bezradność wszystkich władz odpowiedzialnych za przygotowanie uroczystości rodzi we mnie podejrzenie, że brakowało im determinacji i wyobraźni potrzebnych do działania zgodnego z zawartym niedawno porozumieniem. O ile obawy związane z użyciem siły były zrozumiałe, o tyle zupełnym zaskoczeniem było to, co wydarzyło się pod Pałacem Prezydenckim w porze, na którą zaplanowano ceremonię przeniesienia krzyża.

Zamiast zapowiadanej procesji i „oprawy liturgicznej” (co-kolwiek by to znaczyło) pod krzyż przybyli nieliczni harcerze, kilku urzędników z Kancelarii Prezydenta z doglądającym przebiegu wyda-rzeń ministrem Jackiem Michałowskim oraz… czterej księża z kościoła Świętej Anny, kompletnie nieprzygotowani na sytuację, z jaką będą musieli się zmierzyć. Ich pojawienie się stanowiło ostateczny znak, że oto rozpoczyna się próba usuwania krzyża. Właśnie „próba usuwania”, a nie uroczystość przeniesienia, ponieważ żadnych znamion uroczy-stości pod Pałacem nie było. Gdy kurz po 3 sierpnia opadł, pojawiły się pytania, dlaczego po krzyż nie przyszli warszawscy hierarchowie, z arcybiskupem Nyczem na czele, i w tak lubianej przez Kościół „ubogaconej”, neobarokowej oprawie procesyjnej nie przenieśli go cere-monialnie i uroczyście na przygotowane miejsce. Pytania takie wydają się o tyle zasadne, że kierowane są pod adresem ludzi zajmujących się zawodowo między innymi odprawianiem rytuałów i organizowaniem ceremonii, specjalistów, dowodzących w wielu przypadkach wielkiej wiedzy i niemałych talentów organizacyjnych i wykonawczych. Trudno przypuszczać, że warszawska Kuria, która niecałe dwa miesiące wcześniej współorganizowała monumentalną uroczystość beatyfikacji księdza Jerzego Popiełuszki, nie miała sił i środków, by wyposażyć w odpowiednią moc przedstawieniową ceremonię przeniesienia krzyża spod Pałacu Prezydenckiego. Niewiarygodne wydaje się także przypuszczenie, że arcybiskup Nycz i jego współ-pracownicy nie zdawali sobie sprawy z powagi i znaczenia sytuacji. Wyrażana wielokrotnie obawa przed wykorzystaniem znaku Męki Chrystusa do walki politycznej sugerowała potrzebę zaangażowania

Page 14: Teatra polskie. Rok katastrofy

251 c z ę ś ć c z W A R T A D R A m A T K R z Y ż O W Y250 T E A T R A P O L S K I E R O K K A T A S T R O F Y

się w zapobieżenie temu zagrożeniu inaczej niż tylko przez wydawanie komunikatów i moralizowanie w czasie kazań. O ile wiem, nikt nigdy nie udzielił żadnego wyjaśnienia w tej kwestii. Nie chcę podejrzewać Kurii o podwójną grę i pozorowanie współpracy na rzecz przeniesienia krzyża, z jednoczesnym dążeniem do jego pozostawienia pod Pałacem. Bardziej prawdopodobnym wytłumaczeniem wydaje mi się pewna ostrożność czy też niechęć do zajmowania eksponowanego miejsca na już wydzielonej scenie konfliktu. Kościół z uporem powtarzał, że nie jest stroną w tym sporze, co – nawet jeśli było prawdą w odniesieniu do bezpośrednich i faktycznych jego uczestników (choć wciąż słyszę, że Kościół to wspólnota wiernych, więc i za tych wiernych zgroma-dzonych pod krzyżem brać powinien odpowiedzialność) – miało się nijak do poziomu symbolicznego, na jakim spór się toczył. Krzyż stojący pod Pałacem był przez jego przeciwników postrzegany jako znak wkroczenia Kościoła katolickiego w przestrzeń publiczną. Mimo powszechnego poczucia, że Kościół – i to Kościół instytucjonalny, hierarchia – jest w tym konflikcie jednym z najważniejszych aktorów, hierarchowie wybrali strategię gry w głuchy telefon i formalistycznego powtarzania: „Nie jesteśmy stroną w tym sporze”. W rezultacie tego unikania otwartego włączenia się do dramatycznej rozgrywki Kościół znalazł się w pułapce. Koniec końców, musiał się pojawić na scenie pod krzyżem, a że pojawił się, usiłując nadal na niej nie zaistnieć, niemal natychmiast został zdemaskowany i dosłownie przepędzony.

To jedna z najbardziej niezwykłych scen dramatu krzyżowego. Czwórka wystraszonych księży, ubranych w proste białe komże (żadnych znamion wyróżniających, żadnego „ubogacania”), próbuje z trzymanych w rękach modlitewników odczytywać przygotowane formuły nabożeństwa. Naprzeciwko i wokół nich obrońcy krzyża ze łzami w oczach proszą, by im go nie zabierać. Jedna z kobiet pod-chodzi i całuje wiodącego grupę proboszcza kościoła Świętej Anny w dłoń. Ktoś krzyczy, że nie mają prawa nazywać się księżmi, bo ich powinnością jest obrona krzyża. Ktoś proponuje, by pomodlić się za kapłanów. Ludzie odmawiają „Ojcze nasz” i „Zdrowaś Mario”, a księża niemal odruchowo zaczynają modlić się wraz z nimi. Sprzeczności fałszywej sytuacji, w jakiej się znaleźli, sprzeczności polityki, jaką

usiłuje realizować Kościół katolicki w Polsce, dążąc do zrównoważenia rozrywających go napięć, skupiły się jak w soczewce i uderzyły w tych czterech nieszczęsnych księży, którzy okazali się bezbronni wobec namiętnej, niemal szalonej wiary obrońców krzyża. Po chwili bez-radnego spoglądania na tych, którzy stali się zgorszeniem dla Żydów, a głupstwem dla Greków, kapłani odeszli ku czuwającemu z boku nad całością wydarzeń ministrowi Michałowskiemu i zaczęli z nim rozma-wiać o tym, co robić dalej.

Po dłuższej chwili minister zdecydowanym krokiem podszedł do stojących w pobliżu dziennikarzy i oznajmił, że wobec nagroma-dzonych emocji po rozmowie z księżmi z kościoła Świętej Anny uznał, że przeniesienie krzyża tego dnia jest niemożliwe. Nie odpowiadając na dalsze pytania, odszedł w stronę Pałacu.

W większości ocen i interpretacji nie zgadzam się z Ewą Stankiewicz, ale w przypadku tej sceny trudno odmówić racji jej stwierdzeniu, że był to pokaz pogardy dla ludzi znajdujących się pod Pałacem 6 . Dodałbym tylko, że był to zarazem pokaz podstawowego sposobu, w jaki władza (niezależnie od partyjnych barw) porozumiewa się ze społeczeństwem. Decyzja dotycząca tego, co dzieje się tu i te-raz, zostaje przekazana drugiej stronie sporu – grupie stojącej kilka, może kilkanaście metrów dalej, za pośrednictwem mediów. W filmie Ewy Stankiewicz widać, jak dziennikarze biegną po oświadczeniu Michałowskiego ku obrońcom, by dowiedzieć się, co sądzą o decyzji ministra, a ci – kompletnie zaskoczeni – nie wiedzą, co powie-dzieć. Jeden z mężczyzn pyta zdumiony: „Dlaczego nikt z nami nie porozmawiał?”.

Ważne pytanie. Z obrońcami krzyża ze strony władzy roz-mawiali tylko strażnicy miejscy i dziennikarze. Pierwsi i drudzy nie stanowili jednak podmiotów sporu i nie było w ich mocy prowadzenie jakichkolwiek negocjacji. Ani wcześniej, ani w dniu planowanej uroczystości nie pojawił się pod Pałacem żaden reprezentant wła-dzy państwowej czy kościelnej, który podjąłby próbę przekonania

6 Zob.: Mamy obowiązek dokumentować rzeczywistość. Z twórcami filmu Krzyż rozmawia Karolina Wichowska, [w:] Krzyż, Kraków 2011, s. 47, 48.

Page 15: Teatra polskie. Rok katastrofy

253 c z ę ś ć c z W A R T A D R A m A T K R z Y ż O W Y252 T E A T R A P O L S K I E R O K K A T A S T R O F Y

zgromadzonych na Krakowskim Przedmieściu ludzi, by zgodzili się na przeniesienie krzyża. Obrońcy od początku byli traktowani jak „przeszkoda terenowa”, odmówiono im prawa zabierania głosu w negocjacjach dotyczących czczonego przez nich i uważanego za własny symbolu i wykluczono ich z grona „poważnych” partnerów. W ten sposób wręcz zmuszono ich do dokonania „rokoszu” i zajęcia sceny przygotowanej dla innych, bo tylko dzięki temu mogli zaistnieć w przestrzeni i świadomości publicznej. W efekcie dokonali jednej z pierwszych od dawna ludowych rewolt w polskim życiu politycznym, zaskakując kontrolerów areny swoim zdeterminowaniem.

Kim byli ci ludzie? Pytając o to, nie mam na myśli ich indywi-dualnych losów, lecz raczej rolę, jaką im przypisywano i jaką odegrali w dramacie krzyżowym. W mediach głównego nurtu przedstawiano ich konsekwentnie jako fanatyków i oszołomów, uniemożliwiających „normalny” przebieg spraw. I rzeczywiście pod pewnym względem byli to szaleńcy. Nie dlatego żeby ich kondycja psychiczna była jakoś szczególnie zła. Zapewne wśród osób trwających pod krzyżem byli ludzie o mniej lub bardziej poważnych problemach emocjonalnych. Jestem też przekonany, że ich sposób widzenia świata, rozumienia obecnej sytuacji w Polsce, wyjaśniania przyczyn katastrofy smoleńskiej i umiejscawiania siebie w całej tej sieci był oparty na wmówieniach, fantazjach, uprzedzeniach, przeniesieniach, wyparciach i innych mniej lub bardziej skomplikowanych procesach psychicznych. Nie sądzę jed-nak, by pod tym względem zdecydowanie różnili się od sporej części społeczeństwa, które nawet jeśli nie podziela ich poglądów, to w swo-ich opiniach, przekonaniach i sympatiach jest równie nieracjonalne. „Szaleństwo”, jakie cechowało obrońców krzyża, miało charakter romantyczny, graniczyło z natchnieniem, działaniem pod wpływem mocy, nad którymi nie da się zapanować, przede wszystkim mocy wiary w słuszność bronionej sprawy, potęgowanej jeszcze przez po-czucie wyobcowania. Niezgoda, która nimi kierowała, niezależnie od oceny ich przekonań, była prawdziwie buntowniczą siłą sprzeciwu wo-bec „normalności”, z konieczności opartej na kompromisach, ugodach i ustępstwach. Obrońcy krzyża nie chcieli ustępować – byli gotowi do rozmów tylko o tyle, o ile wieść one mogły do przekonania adwersarza

do własnych racji czy też raczej własnej wizji. Bo obrońcy byli widzą-cymi – znali „prawdę”, wierzyli w nią i byli gotowi o nią walczyć. Ich adwersarze tej siły wiary nie mieli, a argumenty, które przytaczali, zawsze były słabsze od tych płynących z wewnętrznego przekonania „krzyżowych szaleńców”. W tym sensie obrońcy krzyża byli grupką ostatnich ludzi wiernych wydarzeniu i dążących do ustanowienia subiektywnej uniwersalności na wzór Świętego Pawła reinterpretowa-nego przez Alaina Badiou. Byli prawdziwymi rewolucjonistami, którzy odrzucali wszelkie układy i akceptowali tylko porządek zgodny ze swoją wiarą.

Ich sierpniowy występ był dla wielu „oświeconych” skandalem, zgorszeniem, widowiskiem godnym pożałowania, niemieszczącym się w „cywilizowanych standardach”. Nawet ich polityczni sojusznicy nie kwapili się, by ich popierać. Obrońcy krzyża, przejmując, przynajmniej na chwilę i częściowo, kontrolę nad sceną centralną narodowego dramatu, wprowadzali do niego ton dawno niesłyszany, ambiwa-lentny, być może nawet groźny, ale obdarzony mocą, której nie mają polityczne kłótnie i związkowe protesty. Powiedziałem kiedyś, że ich wystąpienie było wyrazem gniewu. Ale to nieprawda – było wyrazem wiary, ciemnej, nieortodoksyjnej, szalonej, ale silnej w aktach spełnia-nia. Wiary, która nagle wytrysnęła spod zaskorupiałej lawy w miejscu przygotowanym na potrzeby ceremonii stanowiącej kolejną sekwencję politycznej gry. Erupcja ta rzeczywiście przekraczała granice miesz-czańskiej przyzwoitości i dobrego smaku, kompromitując wszystkich salonowych skandalistów i klubowych rewolucjonistów. Ku ich – i nie tylko ich – zaskoczeniu zamiast nowego wspaniałego świata bunt, i to zwycięski, podniósł świat raczej stary i mocno groteskowy. Postacie jak z obrazów Bruegla czy Boscha, obłąkana Karusia, emerytowane Siłaczki, wszyscy oni zostali w końcu pokonani przez widowiskową politykę, ale pozostawili ślad – niepokojący i niedający się oswoić. Ślad spotkania z „ludem”, który okazuje się „innym”. Ślad spotkania z innym, który okazuje się jak najbardziej swój.

To, co wydarzyło się 3 sierpnia, oznaczało kompromitację logiki racjonalnej i wielki tryumf logiki symbolicznej, dowodząc zarazem, że lekceważenie tej drugiej wiedzie do politycznej klęski, zaś

Page 16: Teatra polskie. Rok katastrofy

255 c z ę ś ć c z W A R T A D R A m A T K R z Y ż O W Y254 T E A T R A P O L S K I E R O K K A T A S T R O F Y

umiejętność jej wykorzystania pozwala na stworzenie bardzo poważnej siły politycznej i prowadzenie gry o wysokim stopniu wyrafinowania i skuteczności. Wedle logiki racjonalnej przeniesienie krzyża zapla-nowane wspólnie przez władze kościelne i państwowe powinno było zakończyć konflikt. Symboliczna moc Kościoła, dla którego krzyż jest znakiem podstawowym, oraz moc państwa, dysponującego – z defi-nicji – aparatem koniecznego przymusu, powinny były wystarczyć choćby do wykonania podstawowej czynności usunięcia osi konfliktu z przestrzeni publicznej. Tymczasem nastąpiło coś zupełnie innego – władze kościelna i państwowa pojawiły się w przestrzeni podnie-sionej przez nie same do rangi centralnej sceny polskiej jako słabe, pozbawione swoich podstawowych atrybutów. Zwycięstwo rokoszu sierpniowego oznaczało klęskę władz państwowych i kościelnych jako takich. Jeśli nawet jakieś kalkulacje polityczne sprawiały, że obie strony nie chciały realizacji zawartego porozumienia czy też były zain-teresowane podtrzymaniem konfliktu, to ujawnienie i wystawienie na Krakowskim Przedmieściu ich słabości pociągnęło za sobą określone i poważne konsekwencje.

Akcje krzyżowe

Odstąpienie od zamiaru przeniesienia krzyża spowodowało, że scena przygotowana dla władzy została całkowicie przejęta przez jej przeciwników. Tłum za barierkami zaczął wznosić jednoznacznie antyrządowe okrzyki, i to nie tylko mające jakiś związek z sytuacją (pojawiające się już wcześniej „Tusk musi odejść”), ale też zupełnie od niej niezależne („Całe zło to PO”, „Tuska cuda to obłuda”). Jednak wraz z opadaniem napięcia te bojowe hasła zamieniały się stopniowo w niemal zabawowe piosenki (śpiewana na melodię Quantanamera drwiąca prośba do pani prezydent Warszawy: „Weź te barierki, hej, Hanka, weź te barierki”) oraz w okrzyki wyrażające narastające po-czucie tryumfu („Dziękujemy!”). W pewnym momencie pod krzyżem pojawił się wspierający obrońców ksiądz Stanisław Małkowski, przed-stawiany jako przyjaciel księdza Popiełuszki. Pobłogosławił i pokropił wodą święconą krzyż, modląc się do Boga o jego pozostawienie w tym miejscu (później był za to i podobne działania wezwany do Kurii i zagrożony karami kościelnymi). Wreszcie barierki oddzielające ludzi zgromadzonych wokół sceny wydarzeń zostały usunięte, a dotychcza-sowi widzaktorzy wkroczyli ławą na scenę, skandując: „Zwycięstwo! Zwycięstwo!”. Po chwili potwierdzili swój tryumf, intonując „Jeszcze Polska nie zginęła.”