46

W numerze - nowakonfederacja.pl · Nowy podział zdaje się dziś organizować najważniejsze procesy poli - tyczne, począwszy od wyborów w Grecji, poprzez neoimperialny skok Rosji,

  • Upload
    lamminh

  • View
    215

  • Download
    0

Embed Size (px)

Citation preview

W numerze:

Globaliści vs. lokaliściMichał Kuź . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 3

Nowa niebezpieczna klasa sięgnie po władzę?Z Guyem Standingiem rozmawia Aleksandra Rybińska. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 10

Samooszustwo blokuje PolskęRafał Matyja . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 15

Opór jest możliwyZ prof. Kunibertem Rafferem rozmawia Stefan Sękowski . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 20

Jest alternatywa!Bartłomiej Radziejewski. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 24

Jak partie mogą budować polską soft power na WschodziePiotr Trudnowski . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 29

Na drodze do globalnego konfliktu Z Jackiem Bartosiakiem rozmawia Mariusz Majewski. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 35

Danina krwi, danina pracyKrzysztof Wołodźko . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 39

2

Internetowy Miesięcznik Idei, nr 3(57)/2015, 4–31 marca 2015 www.nowakonfederacja.pl

3

Internetowy Miesięcznik Idei, nr 3(57)/2015, 4–31 marca 2015 www.nowakonfederacja.pl

Codziennie w Polsce i na świecie powstająanalizy tych czy innych zmian na „lewej”czy „prawej” stronie sceny politycznej.Tymczasem coraz więcej wskazuje na to,że mówienie o prawicy i lewicy w trady-cyjnym tych słów znaczeniu zaczyna byćproblematyczne. Dzisiejsza tak zwana le-wica jest bowiem czymś zupełnie innymniż kilkadziesiąt lat temu. Zmieniło sięteż nie do poznania to, co nazywamy pra-wicą. Czy jednak umiemy te określeniazastąpić jakimś nowym, trafniejszym po-działem? Cóż, pewnych przyzwyczajeńszczególnie trudno jest się pozbyć. Naj-wolniej zmienia się zaś język, którym po-litykę opisujemy.

Trójdylemat

Dla wielu ludzi obserwujących globalnągospodarkę po upadku dwubiegunowegopodziału na świat realnego socjalizmui kapitalizmu stało się jasne, że ta dawnaalternatywa zostanie zastąpiona nową.W 1997 znany ekonomista Dany Rodriksformułował, na przykład, teorię trójdy-

lematu, która w skrócie głosi, że z trzechwartości: 1) narodowej suwerenności, 2)pełnej integracji z globalnymi rynkami(w pełni wolnego handlu) i 3) demokracji,nowoczesne państwo możne na raz po-siadać tylko dwie. W kontekście polskimwnioski płynące z myśli Rodrika szerokoeksploruje zaś wybitny intelektualistamłodego pokolenia Jan Filip Staniłko.Skupia się on jednak raczej na zagadnie-niach czysto gospodarczych. Tymczasemwarto podkreślić, że tak postawiony pro-blem tworzy też zupełnie nowe linie po-działów politycznych.

Dawne spory pomiędzy kapitałemi pracą oraz tradycją i wolnością państwomrozwiniętym udało się rozwiązać poprzezkompromisową formułę demokratycznego,narodowego państwa opiekuńczego z gos-podarką rynkową. Blok wschodni z So-wietami na czele chciał zaś wprawdzieiść inną drogą, ale w końcu – daleko niezaszedł.

W nowym milenium coraz istotniejszestało się natomiast to, czy państwa, którez takim trudem opanowały kiedyś rozsa-

Michał KuźRedaktor „Nowej Konfederacji”

Nowy podział zdaje się dziś organizować najważniejsze procesy poli-tyczne, począwszy od wyborów w Grecji, poprzez neoimperialny skokRosji, na powstaniu Państwa Islamskiego skończywszy

Globaliści vs. lokaliści

dzające je siły, będą w stanie dochowaćpowziętych wcześniej zobowiązań wobecnowych pokoleń, i to w warunkach po-stępującej globalizacji. Stąd w myśl trój-dylematu nowe podziały polityczne prze-biegać muszą teraz na linii państwowalokalność versus globalizm oraz kulturowezakorzenienie versus kosmopolityzm. In-nymi słowy, pochodzący z czasów rewolucjifrancuskiej podział na tradycyjną lewicęi prawicę stał się dla rzeczywistej politykiznacznie mniej istotny. To nowy podziałna globalistów i lokalistów zdaje się dziśorganizować niemal wszystkie najważ-niejsze procesy polityczne, począwszy odwyborów w Grecji, poprzez neoimperialnyskok Rosji, na powstaniu Państwa Islam-skiego skończywszy.

Globaliści to przy tym ci, którzy opo-wiadają się za niczym nieskrępowanymirynkami i rytualną już w dużym stopniudemokracją, a przeciw suwerenności po-litycznej, dającej słabszym członkom spo-łeczeństwa realną ochronę przed gospo-darczymi zawirowaniami. Lokaliści to zaści, którzy wybierają suwerenność w ramachtradycyjnych podmiotów politycznych i sązwolennikami zahamowania gospodarczejglobalizacji. Zachodni lokaliści wyróżniająsię zaś jeszcze dodatkowo tym, że dlawiększości z nich suwerenność to równieżsuwerenność ludu, a nie tylko państwa,odwołują się więc do idei demokracji prze-ciwko oświeconemu technokratyzmowi.

W warstwie religii i obyczajów glo-baliści, by zwyciężyć, muszą podważyćwszelkie odmienności i kulturowe „nie-równości”. Również te dotyczące języka,religii, historii, a nawet – w dalszej per-spektywie – podziału na płcie. Lokaliściodwrotnie: by mieć podstawę do budo-wania suwerenności muszą bronić od-rębności i swoistości swoich ludów poli-tycznych.

Taka dynamika tworzy zaś kluczowydylemat egzystencjalny dla tradycyjnejlewicy i prawicy. Dawna lewica w sytuacjinowego sporu musi bowiem wybierać:albo zrezygnuje z walki z tradycyjnymiinstytucjami takimi jak rodzina czy kościółalbo z socjalności. Porzucenie haseł rów-nościowych zamienia ją jednak w rodzajklubu globalnych proto-arystokratów (kas-ta ta nie jest jeszcze w pełni zamknięta),

którzy są niezwykle tolerancyjni i „oświe-ceni”, ale za cenę jawnej pogardy dla swo-ich współobywateli, bądź też stania siępożytecznymi idiotami globalnego kapi-tału. Jeśli zaś lewicowcy przepraszają sięz tradycyjnymi kodami kulturowymi tozostają wyklęci z wygodnych globalistycz-nych salonów i saloników. Instytucje lo-kalistycznej post-lewicy nie mogą, naprzykład, liczyć na sute dotacje od opa-nowanych przez kapitał partii władzy ta-kich jak PO, czy też na datki płynącewprost od „książąt” nowego ładu, ludzipokroju George’a Sorosa. By zrozumiećtę logikę wystarczy porównać trudny lossoc-tradycjonalistycznego pisma, jakimjest „Nowy Obywatel” z lewacko-globa-listyczną „Krytyką Polityczną”, która niema przecież najmniejszych problemówze ściąganiem tłustych kąsków z rozmai-tych, „pańskich” stołów.

4

Internetowy Miesięcznik Idei, nr 3(57)/2015, 4–31 marca 2015 www.nowakonfederacja.pl

Globaliści opowiadają się za

niczym nieskrępowanymi

rynkami i rytualną już

w dużym stopniu

demokracją, a przeciw

suwerenności politycznej

Z kolei dawna prawica musi dziś wy-bierać czy jest za zakorzenieniem, czy zapełną swobodą przepływów kapitałowych.Porzucając jednak element klasycznegoliberalizmu oddaje nowe obszary we wła-danie władzy politycznej, czemu dotądsię przecież sprzeciwiała. Co gorsza, jeślinie jest ostrożna w formułowaniu swojegoprzekazu może narazić się na oskarżeniao faszyzm. Z kolei idąc w przeciwnymkierunku i walcząc o wolność kapitałuprawicowiec często okupuje ten ruch albowezwaniem do skrajnego zamordyzmuz likwidacją wyborów włącznie (np. Kor-win-Mikke) albo utartą duszy i zapisaniemsię do obozu globalistycznego jako zmar-ginalizowany głosiciel reglamentowanegokonserwatyzmu (np. Rostowski i Sikorski).

Postęp umarł, feudalizm żyje!

Przewrotność nowego podziału polegawięc na tym, że w jego wyniku ludziedawnej lewicy (za pracą i wolnością) i pra-wicy (za kapitałem i tradycją) często nie-jako zamieniają się miejscami w kwestiachgospodarczych. Większość emancypacyj-nych działań tak zwanej nowej (globalis-tycznej) lewicy realnie przygotowuje bo-wiem grunt pod niespotykane od ponadstu lat nierówności gospodarcze i tworzytematy zastępcze pozwalające związanez tym problemy zakryć. Kapitał nie chcebowiem drukować instrukcji obsługi pralekw stu językach i dostosowywać produkcjirozrywkowej do lokalnej specyfiki i wraż-liwości widzów. Bardzo chciałby też za-trudniać wszędzie na świecie tak samowykształconych, spolegliwych i podobniemyślących pracowników, którzy przy tymnie udawaliby się nigdy na urlopy rodzi-cielskie. Kapitał mógłby wtedy poruszaćsię jeszcze szybciej i swobodniej. Po zużyciuzasobów ludzkich i naturalnych w jednym

miejscu jeszcze łatwiej byłoby mu np.przenieść produkcję gdzie indziej. Ustan-daryzowany człowiek i ustandaryzowanyprodukt to byłaby – z punktu widzeniazarządzających tym kapitałem elit i opła-canych przez nie organizacji – ogromnaoszczędność! Jak empirycznie dowiódłzaś niedawno francuski ekonomista Tho-mas Piketty, wraz ze wzrostem zyskówpochodzących z inwestowania kapitałuwzrastają równocześnie lawinowo nie-równości społeczne. I to globalnie.

Wpisuje się to dość dobrze w teorięnowego, post-państwowego średniowiecza,którą w Polsce rozwijał i Lech Jęczmyka także, nieco inaczej rozkładając akcenty,autor tego tekstu. Ostateczne zwycięstwopartii globalnego kapitału oznaczałobybowiem przekształcenie jej członków w za-mkniętą kastę nowych arystokratów i ichdworzan przy równoczesnym cofnięciurozwoju reszty ludzkości o setki lat wstecz.Przez jakiś czas taki świat może nawetcałkiem sprawnie funkcjonować. W dalszejperspektywie grozi nam jednak chaos po-lityczny oraz zatrzymanie postępu tech-nologicznego, albo wręcz jego regres.

Co zaś z powszechną edukacją? Cóż,nowy polski maturzysta, który uczy sięz historii tylko wybranych zagadnień

5

Internetowy Miesięcznik Idei, nr 3(57)/2015, 4–31 marca 2015 www.nowakonfederacja.pl

Lokaliści wybierają

suwerenność w ramach

tradycyjnych podmiotów

politycznych i są

zwolennikami

zahamowania gospodarczej

globalizacji

i zbiera pracowicie „skillsy” by brylowaćw międzynarodowych rankingach, nie jestprzecież jakimś wyzwolonym od bagażuprzeszłości obywatelem świata, tylko ro-botnym, globalnym chłopem pańszczyź-nianym. Ludzką maszyną, którą globalnifeudałowie mogą zagonić do dowolnychzadań w niemal dowolnym miejscu. Taksamo jak dawniej kosmopolitycznym arys-tokratom było dokładnie obojętnie czyich poddani są Flamandami, Szwabamiczy też Szkotami: ważne, aby płacili conależne.

Sumienia wrażliwszych członków elitzawsze można zaś uspokoić tanim senty-mentalizmem. Czymś w rodzaju wielka-nocnej kwesty Izabeli Łęckiej. Na tej samejzasadzie młody polski nowolewicowiecmyśli dziś, że walczy z globalizacją, bokupuje kawę z certyfikowanych uprawi od czasu do czasu podpisze on-line pe-tycję w sprawie pracujących dla Apple’achińskich robotników. Tymczasem w tychkontekstach gdzie jego głos ma faktycznepolitycznie znaczenie, ta sama osoba w łyż-ce wody gotowa jest utopić nietoleran-cyjnego i ciemnego Polaka-katola. KulturęIndian z lasów deszczowych z jakiś po-wodów trzeba bowiem chronić, a chłopówspod Biłgoraju cywilizować, europeizowaći gonić do pracy w „korpo” metodami po-dobnymi do tych, jakimi kiedyś zaganianoich do pańszczyzny.

Co ciekawe, mocne oskarżenie tego,co dziś uchodzi za postępowość i lewico-wość o realną regresywność i elitaryzm,zostało już jawnie sformułowane przeznajzdolniejszego bodajże współczesnegomyśliciela lewicowego, jakim jest SlavojŽižek. Pisze o tym w swojej ostatniejksiążce, a jeszcze mocniej podkreśla w nie-których wywiadach. W „Living in the EndTimes” („Żyjąc w końcu czasów”) Žižekpodkreśla, że europejska lewica umarła

dwa razy. Najpierw wraz z upadkiem ko-munizmu, a potem wraz z upadkiem so-cjaldemokracji, kiedy w końcu zupełnieniemal swoje ideały zdradziła. W wywia-dzie udzielonym cztery lata temu „New-sweekowi” Žižek, komentując europejskapolitykę, stwierdził więc: „nowy podziałjuż się dokonał. Zamiast tradycyjnej dwu-biegunowości, podziału na partię centro-lewicową i centroprawicową, które zmie-niają się u władzy, mamy dziś do czynieniaz jedną formacją w centrum sceny poli-tycznej: partią liberalnego kapitalizmu.Z obyczajowego punktu widzenia jest po-stępowa, opowiada się za legalizacją abor-cji, za prawami dla homoseksualistówitd. Główną jej opozycją staje się prawicapopulistyczna”.

Oczywiście w Europie rozdźwięk tennajszybciej dokonał się na peryferiach,tam gdzie zachodnie państwo opiekuńczebyło najsłabsze (południe) lub w ogólenie zdążyło się po upadku komunizmurozwinąć (Europa Środkowo-Wschodnia).Reszta tak zwanego Zachodu szybko jed-nak zmierza w tym samym kierunku.Stary ład polityczny zwykle najszybciejkruszy się bowiem na rubieżach, w centrumza to – niespodziewanie długo gnije.

Mordor jest na Domaniewskiej!

Choć jednak podział globalistyczno-loka-listyczny jest coraz bardziej widoczny, tonie wytworzył on jeszcze wyraźnych toż-samości nowych partii politycznych. Jestwięc ciągle ciekawie, wciąż mogą się zda-rzać nagłe secesje i niespodziewane ruchy.W Grecji rzekomo ultralewicowa Syrizawspółtworzy rząd ze skrajną prawicą. Na-wet Marine Le Pen z francuskiego FrontuNarodowego ma dla greckich lewakówniejedno ciepłe słowo. W Polsce, którajest jak na swój region raczej konserwa-

6

Internetowy Miesięcznik Idei, nr 3(57)/2015, 4–31 marca 2015 www.nowakonfederacja.pl

tywna, ostentacyjny, wulgarny globalizmPalikota nie zyskał poklasku. LokalistycznyPiS walczy więc z nieco lepiej maskującąswój globalizm PO. SLD zaś, pouczoneprzykładem Janusza P., skręca obyczajowow prawo. Nie bez przyczyny MagdalenaOgórek nagle okazuje się nieco „zrefor-mowaną” katoliczką, która bardzo szanujepapieża Franciszka.

W większości kwestii obyczajowo-duchowych to jednak raczej globalizmczuje się swobodniej, może wtedy zdoby-wać łatwe punkty za permisywizm i w pełnirozwinąć wachlarz swoich socjo-technicz-nych możliwości. To stawia europejskichlokalistów – działających przecież w ra-mach demokracji – w niezwykle trudnympołożeniu. Z jednej strony, muszą sięgnąćpo centrum, z drugiej – powoli budowaćtożsamość, na której ich lokalność sięopiera.

Szczęśliwie w dobie kryzysu to pat-riotyzm gospodarczy gra pierwsze skrzyp-ce. Młodsze pokolenia rdzennych Euro-pejczyków owszem, według większościbadań są bardziej konserwatywne, ro-dzinne i religijne. Ale do tradycji wracająjuż od trochę innej, bardziej pragmatycznejstrony. Nie popierają już narodowej kul-tury, rodziny czy nawet religii w prostym,emocjonalnym odruchu. Ku własnemuzaskoczeniu, odkrywają za to z wolna uży-teczność konserwatywnych wartości jakopunktu oparcia dla swoich aspiracji i po-trzeby zakorzenia. Młodzież lokalistycznaodróżnia też też coraz lepiej tematy za-stępcze post-polityki od kwestii realnych.Znakiem czasów jest tu referendumw sprawie małżeństw homoseksualnych,które na Słowacji przepadło z powoduzbyt niskiej frekwencji. Podobnie w Polscenie powiodło się ostatnio rozpętanie ko-lejnej burzy wokół in vitro i uczynieniaz niego elementu kampanii prawicy.

Należy bowiem powiedzieć wprost,że w warunkach europejskiej polityki po-żytecznym idiotą globalizmu jest seksual-nie zacietrzewiona prawicowość, któradokonuje rytualnych tanów wokół pod-rzuconych jej z zewnątrz tematów. Tym-czasem narodowy lokalizm musi wybieraćswoje potyczki rozważnie i w pewnychkwestiach wychodzić wahającemu się spo-łeczeństwu naprzeciw, wykazując swojąwłasną „mądrość etapu”. To on jest terazsłabszy, musi więc szukać raczej punktówwspólnych niż spornych w dialogu z wy-borcą i potencjalnym stronnikiem. Niewolno mu też dawać się brać na medialnylep i w odpowiedzi na zaczepki obozuglobalistycznego powinien raczej obnażaćideologiczną próżność adwersarza niż ta-plać się w mało poważnej kazuistyce.

A zawalczyć o duszę „leminga” przy-chodzi przecież i tak coraz łatwiej. Poniżanii wyzyskiwani przez zagraniczne koncernypracownicy z wielkiego kompleksu biu-rowców przy ulicy Domaniewskiej w War-szawie ochrzcili tę część miasta mianem„Mordoru na Domaniewskiej”. Strona fa-cebookowa, której autorzy ukuli ten ter-min, jest już zjawiskiem niemal kultowym.A przecież jeszcze tak niedawno, kiedywpisywało się do Google „siedziba szatana”

7

Internetowy Miesięcznik Idei, nr 3(57)/2015, 4–31 marca 2015 www.nowakonfederacja.pl

Pożytecznym idiotą

globalizmu jest dziś

seksualnie zacietrzewiona

prawicowość, która

dokonuje rytualnych tanów

wokół podrzuconych jej

z zewnątrz tematów

na pierwszym miejscu wyskakiwała stronaRadia Maryja. Dziś także tak zwani „młodziwykształceni” pewnie nadal nie kochająprzesadnie ojca Rydzyka, wiedzą jednakprzynajmniej, że siedliska zła należy chybaszukać gdzie indziej.

Zawalczyć o człowieka

Łatwego wyjścia z trójdylematu na raziebrak. No chyba, że chcemy zaryzykowaćbudowę światowego państwa, które obecneglobalne elity szybko zamieniłyby zapewnew światową tyranię. Tymczasem trwa więcniekontrolowana ucieczka od globalizacji,która w różnych miejscach przybiera roz-maite, często sprzeczne formy. Świat Isla-mu silnie się radykalizuje religijnie i prze-żywa co raz to nowe wstrząsy związanez brutalnymi próbami odbudowania Ka-lifatu. Rosja chce odbudowywać coś nakształt carskiego imperium. Chiny chcą byćznowu „Państwem Środka” dla całej Azji.

Europa najpierw chciała (dość przy-tomnie) stworzyć konfederację państwnarodowych. Potem poniosła jednak po-rażkę, próbując przekształcić się w bardziejspoistą ponadnarodową federację. Terazw naszej części świata naprzeciw partiiglobalnego średniowiecza stają więc przedewszystkim obrońcy interesów państw na-rodowych i rzecznicy klasy średniej.

Co można w tej sytuacji zrobić w Pol-sce? Cóż, jakkolwiek naiwnie to zabrzmi,to najlepiej jest zawalczyć o człowiekai jego godność. Nie każdy chce przecieżmieszkać na osiedlu strzeżonym jak za-mczysko i otaczać się w pracy otępiałymi,prekariackimi niewolnikami. Nawet, jeśliświat spowiją w końcu mroki nowegośredniowiecza, narodowy, egalitarny re-publikanizm może w niektórych oazachpozostać silną marką, która będzie ludzinadal przyciągać.

W UE istnieje obecnie, na przykład,swobodny przepływ kapitału inwestycyj-nego i ludzi. I właśnie o kapitał i ludzipaństwa europejskie zażarcie dziś kon-kurują. Problem polega na tym, że niektóreze strategii przyciągania inwestycji ludziodpychają i każdy kraj musi sam się za-stanowić, co mu się bardziej w danej

chwili opłaca. Polska przez ostatnie 25 latskupiła się na przyciąganiu inwestorówniskimi kosztami siły roboczej. W efekcie,owszem, widzimy na ulicach więcej lśnią-cych biurowców, ale za to – coraz mniejludzi. W Europie łatwo jest się przemiesz-czać. W Polsce zaś stosunek płac do kosz-tów życia mało kogo satysfakcjonuje, a ja-kość usług publicznych w stosunku doponoszonych obciążeń jest wręcz żenująca.

Ba, mamy do czynienia z pierwszymod dawna pokoleniem wchodzącym w do-rosłość, które pod każdym niemal socjoe-

8

Internetowy Miesięcznik Idei, nr 3(57)/2015, 4–31 marca 2015 www.nowakonfederacja.pl

Sumienia wrażliwszych

członków elit zawsze można

uspokoić tanim

sentymentalizmem. Młody

polski nowolewicowiec

myśli dziś, że walczy

z globalizacją, bo kupuje

kawę z certyfikowanych

upraw i od czasu do czasu

podpisze on-line petycję

w sprawie pracujących dla

apple’a chińskich

robotników

konomicznym względem będzie w sytuacjigorszej niż jego rodzicie. Łudzimy sięjeszcze, że przybysze ze wschodu w cu-downy sposób uratują naszą gospodarkęi demografię. Tymczasem mogą oni tylkopomóc nam nieco wyhamować przed nie-uchronnym zderzeniem ze ścianą. Pozatym, przy obecnym systemie rabunkowejeksploatacji polskich zasobów ludzkich,jesteśmy dla większości imigrantów tylkoprzystankiem w drodze do lepszej przy-szłości na dalszym Zachodzie.

Mówiąc wprost, Polska jest dziś kra-jem słabym, drogim i podłym, bo nie chceszanować nawet tych talentów, które sama

wykształciła. A przecież tak być nie musi,przecież możemy o ludzi zawalczyć.Wspierając tworzenie nowych miejsc pra-cy, zachęcając przedsiębiorców do inwe-stycji w nowe technologie. Repolonizującsektor bankowy i inwestując środki bu-dżetowe w edukację oraz obronność. Mo-żemy wreszcie dopracować się własnegomodelu rozwoju, jak choćby Skandyna-wowie. Musimy jednak zrozumieć, żestare podziały na lewicę i prawicę orazrytualne wokół tych podziałów spory corazmniej już znaczą. Lub też, co gorsza, sącynicznie rozgrywane przez bynajmniejnam niesłużące grupy interesu.

9

Internetowy Miesięcznik Idei, nr 3(57)/2015, 4–31 marca 2015 www.nowakonfederacja.pl

10

Internetowy Miesięcznik Idei, nr 3(57)/2015, 4–31 marca 2015 www.nowakonfederacja.pl

W marksistowskiej teorii mieliśmy bur-żuazję, klasę średnią i proletariat. Panutworzył nową kategorię: ludzi pracu-jących po kilkanaście godzin na dobęna umowach śmieciowych – prekariat.Czy prekariusze to nowi proletariusze,czy coś zupełnie innego?

Wydaje mi się, że te stare etykiety straciłyjuż nieco na aktualności. Prekariat różnisię od proletariatu w trzech wymiarach.Podczas gdy proletariusz podlegał prole-taryzacji, co oznacza, że był warunkowanydo tego, by akceptować życie pełne ciężkiej,ale stabilnej pracy, prekariusz jest wa-runkowany to tego, by akceptować życiepełne ciężkiej, ale niestabilnej pracy. Tyle,że brak stabilności i bezpieczeństwa panujew przypadku prekariusza nie tylko w pracy,ale również poza nią. To pierwsza różnica,dość fundamentalna.

Druga polega na różnicy w dystrybucji.Prekariusz uzyskuje dochód wyłączniez pensji. I ten dochód jest niepewny i malejez czasem. Proletariat, czyli robotnicy pra-cujący na pełen etat w fabrykach, na wszyst-kich etapach swej historii otrzymywał wy-nagrodzenie także w formach niepienięż-nych. Był to dostęp do zasiłków, emerytur,rent, pomocy państwa i sieci wsparcia napoziomie wspólnoty. Na to prekariusz liczyćnie może. Inaczej niż proletariat w XX wie-ku, prekariat w XXI wieku doświadczawięc chronicznej niepewności. Ryzyko szo-ków jest nieznane. Podczas gdy proletariuszwiedział, że szoki mogą wyniknąć z wy-padków, bezrobocia, macierzyństwa, cho-roby, prekariusz nie jest w stanie przewidziećszoków, z którymi przyjdzie mu się zmierzyć.A gdy już nadejdą – nie może liczyć na po-moc państwa w postaci emerytur, płatnychurlopów, chorobowego.

Guy StaNdiNGekonomista, twórca pojęcia „prekariatu”

Prekariat urósł już na tyle, by mógł stać się siłą polityczną. Są to w więk-szości ludzie młodzi, dobrze wykształceni. Plutokraci może na krótką metęwygrywają, ale tylko na krótką metę

Nowa niebezpieczna klasa sięgnie po władzę?

Z Guyem Standingiem rozmawia aleksandra Rybińska

Jest to dziś zresztą źródłem napięćmiędzy nowym prekariatem a tym, cozostało z proletariatu. Bo proletariat wciążistnieje, podobnie jak klasa średnia, którama pewne posady i stabilne pensje, możesobie też pozwolić na wakacje. Te grupynie znikną. Różnica między „kiedyś”a „dziś” jest przede wszystkim taka, że li-czebność klas, które cieszą się stabilnością– maleje. Członkowie tych klas coraz czę-ściej lądują w prekariacie, który doświad-cza chronicznych pułapek biedy.

Trzecim wymiarem jest to, że preka-riat to pierwsza klasa ludzi pracujących,która zamiast z czasem zyskiwać prawa– traci je. Traci prawa obywatelskie, kul-turowe, społeczne i gospodarcze, któreinne klasy przed nim wywalczyły. Kultu-rowe, bo prekariusze nie przynależą dodominującej społeczności. Polityczne, bonie czują się reprezentowani przez partie.Socjalne, bo nie mają dostępu do gwa-rantowanych przez państwo przywilejów.I gospodarcze, bo nie mogą wykonywaćwyuczonego zawodu.

Ale najgorszy aspekt prekariatu toten, że jego członkowie są żebrakami.Muszą żebrać o przysługi, przypodobaćsię biurokratom. Spełniać warunki. Odstaćswoje w kolejce, by otrzymać ochłapy.

Niektórym taka forma zatrudnienia od-powiada. Pozwala na łatwą zmianęmiejsca pracy, a nawet całkowitą reo-rientację zawodową. Mało kto chcedziś pracować przez 30 lat w tej samejfirmie, na tym samym stanowisku…

To romantyczna opowieść mijająca sięz rzeczywistością. Prawda jest taka, żeprekariuszom brakuje zawodowej tożsa-mości. Narracji, która nadałaby ich życiurytm. Dziś są dziennikarzami, jutro mogąbyć zupełnie kimś innym. I to nie dobro-

wolnie, tylko z przymusu. Wykonują częstopracę wyraźnie poniżej swoich kwalifikacji.Nawet jeśli ktoś ma wysokie wykształcenie,umiejętności i kontakty oraz wysokie wy-nagrodzenie, jutro może nie mieć nic.I wylądować w prekariacie, stracić zawo-dową tożsamość i być zmuszonym dotego, by wykonywać pracę niemającą nicwspólnego z jego wykształceniem i wy-uczonym zawodem.

Zauważyłem, że szczególnie dzien-nikarze rozumieją sytuację prekariatu, bowiększości z nich grozi taki właśnie los.

Prekariusze nie cierpią także w takimsamym wymiarze co proletariusze na fał-szywą świadomość. Proletariusz częstomyśli: „mam stabilną, pełnowymiarowąpracę, która będzie trwała tak długo jakbędzie trwała firma, która mnie zatrudnia.Wszyscy jesteśmy częścią wspólnoty”.Proletariusze utożsamiają się z firmą,w której pracują, są wobec niej lojalni.Członek prekariatu ma raczej skłonnośćdo tego, by traktować swoją pracę instru-mentalnie. I nie cierpi na fałszywą świa-domość, że praca da mu szczęście i speł-nienie. W końcu w każdej chwili możnago wymienić na następną osobę, tak poprostu, z dnia na dzień.

Prekariusz jest wykorzystywany takżepoza czasem pracy, bo musi wykonywaćdodatkowe zadania, które nie podlegająwynagrodzeniu. Proletariusz uczył się za-wodowych umiejętności, jeśli się takich

11

Internetowy Miesięcznik Idei, nr 3(57)/2015, 4–31 marca 2015 www.nowakonfederacja.pl

inaczej niż proletariat

w XX wieku, prekariat

w XXi wieku doświadcza

chronicznej niepewności

uczył, na początku swej drogi zawodowej.I wykonywał tą samą pracę przez całeżycie, a technologie pracy rozwijały siępowoli, więc miał czas się ich nauczyći akumulował doświadczenie. Coraz więcejczłonków prekariatu ciągle musi uczyćsię nowych umiejętności – i to błyska-wicznie. Często poświęcając na to czaswolny. To rodzi frustrację, wyobcowanie,gniew. Ludzie stają się pasywni, tracąpewność siebie. I może najgorszy aspekttego wszystkiego: wynagrodzenia w pre-kariacie nie wzrosną w przeciągu najbliż-szych dziesięciu lat. Bo globalizacja wy-wiera presję na pensje – i to w dół.

Czyli prekariat to efekt globalizacji?

Prekariat jest wynikiem globalizacji, zmiantechnologicznych oraz neoliberalnychstrategii, uskutecznianych od lat 80-tychXX wieku. Kiedyś, gdy rosła produktyw-ność, rosły także pensje. Jeśli spojrzy sięjednak na dane z ostatnich 20–30 lat,wyraźnie widać, że gdy produktywnośćrosła, płace realne ulegały stagnacji, a wprzypadku prekariatu – wyraźnie malały.To kuriozalne zjawisko.

Dzieje się tak, ponieważ do głosu do-szli piewcy konkurencyjności. Wedługnich państwa muszą być konkurencyjnetak samo jak przedsiębiorstwa, a żebyzyskać na globalnym rynku przewagę, na-leży ciąć koszty pracy. Czyli obniżać pensje,likwidować przywileje pracownicze itd.Zyskują na tym korporacje, krótko mó-wiąc: kapitał. Dzięki temu prekariat sięstale powiększa. Globalny kapitalizm do-maga się niskich płac, elastycznych godzin,outsourcingu. To problem strukturalny.

Trudno oczekiwać, byśmy wrócili dziś,w dobie Internetu, globalizacji i zwięk-

szonej mobilności do form zatrudnieniaz XX a nawet XIX wieku...

Zgadzam się. Zresztą ówczesny modelpracy nie był żadną nirwaną. Prekariatwcale nie chce do tego wrócić. Chodzi ra-czej o zmianę systemu redystrybucji orazzwiększenie ilości praw przyznawanychludziom. To co widzimy teraz, wraz z sze-rzeniem się prekariatu, to poszukiwanienowych instytucji. W tym celu powstałruch Occupy Wallstreet, o to walczą Grecy,Włosi, Hiszpanie, cała południowa Europa.Ludzie nie chcą być dłużej niewolnikamibanków i korporacji. Obecnie mamy ne-gocjacje transatlantyckiej umowy handlu,która zapewne zwiększy presję na rynekpracy po obu stronach Atlantyku.

Możemy temu jednak przeciwdziałać.Prekariat urósł już na tyle, by mógł staćsię siłą polityczną. Są to w większościludzie młodzi, dobrze wykształceni. Plu-tokraci może na krótką metę wygrywają,ale tylko na krótką metę. Przez lata lewicawzruszała ramionami, mówiła, że niemożna nic zrobić. Teraz powoli budzi sięze snu królewny. W Hiszpanii mamyPodemos – partię prekariuszy, która możewygrać wybory parlamentarne. W Grecji– Syrizę, która właśnie doszła do władzy.Lewica odzyskuje świadomość.

Banksterzy nie muszą rządzić świa-tem. Jesteśmy silniejsi od nich. Oni niemają żadnej legitymacji. Potrzebujemy

12

Internetowy Miesięcznik Idei, nr 3(57)/2015, 4–31 marca 2015 www.nowakonfederacja.pl

Banksterzy nie muszą

rządzić światem. Jesteśmy

silniejsi od nich

optymizmu. Możemy doprowadzić dozmiany tylko wtedy, jeśli uwierzymy, żezmiana jest możliwa. Osobiście popieramwprowadzenie uniwersalnego, podstawo-wego dochodu. Dla wszystkich. Wypła-canego przez państwo. Inaczej będziemymusieli się zmierzyć z rosnąca liczbą ludzioscylujących na granicy nędzy.

Coś mi to przypomina. W Polsce lu-dowej mieliśmy zasadę: „czy się stoi,czy się leży, dwa tysiączki się należy”.Nie przyniosło to zbyt dobrych efektów.Zachodnie społeczne gospodarki ryn-kowe także doświadczyły tego zjawis-ka, zwanego „pułapką nieaktywności”,gdy zasiłki były na tyle wysokie, że lu-dzie nie czuli zachęty do podjęcia pra-cę. Chyba nie o to chodzi? W końcuktoś musi zapracować na ten podsta-wowy dochód…

Podstawowy dochód to coś zupełnie in-nego. W krajach realnego socjalizmuludzie udawali, że pracują, a państwoudawało, że im płaci. Nie o to chodzi.Rzecz w tym, by ludzie mieli możliwośćdecydowania o tym, ile chcą pracowaći w jaki sposób spędzać czas. Piszę o tymw nowej książce „A Precariat Charter:From Denizens to Citizens” („Karta pre-kariatu: od mieszkańców do obywateli”).Mogą zarobić na życie na rynku, ale po-winni mieć jakąś siatkę bezpieczeństwa,egzystencjalne minimum, które pozwoliim przeżyć. Kupić jedzenie i opłacić czynsz.Jeśli ktoś chce jednak żyć lepiej – czegochce 99 proc. ludzi – to będzie musiałpodjąć pracę. W komunizmie nie byłozachęty do pracy, bo pracując czy nie, niedało się poprawić bytu. My chcemy, byludzie mieli udział w zyskach z systemugospodarczego. Musimy więc zmienić sys-tem. Zresztą to neoliberałowie tak na-

prawdę doprowadzili do powstania pułapkinieaktywności, w końcu praca na umo-wach śmieciowych z najniższym wyna-grodzeniem jest na tyle nieatrakcyjna, żewielu ludzi woli pobierać zasiłki.

Wciąż nie odpowiedział pan na pytanieskąd mają się wziąć na to pieniądze.Założenie, że większości ludzi będziesię chciało pracować w sytuacji, gdymożna będzie żyć wygodnie nie robiącnic – jest dość ryzykowne…

Należy podnieść podatki najbogatszym,co zaproponował zresztą prezydent FrancjiFrançois Hollande, odebrać korporacjomulgi podatkowe, zmniejszyć biurokrację.Krótko mówiąc: odebrać przywileje naj-bogatszym. Prekariusz, którego faktyczneobciążenie wynosi nawet 80 procent, płacidziś wyższe podatki niż korporacja. Boza wszystko musi płacić sam: za służbęzdrowia, za przedszkole dla dzieci. Krótkomówiąc: wydaje większość wynagrodzeniana świadczenia, które powinien dostaćod państwa za darmo. To niesprawiedliwe.Moim zdaniem, jeśli ktoś decyduje się nanajniżej płatną pracę, nie powinien tracićpodstawowych świadczeń. Musi być tasieć bezpieczeństwa. Gdy człowiek niejest bezustannie zajęty walką o przetrwaniema czas na to, by być obywatelem, anga-żować się społecznie, pomagać innym,zajmować się rodziną. Przestaje być pa-sywny, staje się świadomym obywatelem.

Czy prekariat to zjawisko ograniczonedo zachodnich, rozwiniętych gospo-darek? Co z gospodarkami wschodzą-cymi?

W wielu wschodzących gospodarkach pre-kariat jest proporcjonalnie mniejszy niżw Wielkiej Brytanii, Polsce czy Japonii.

13

Internetowy Miesięcznik Idei, nr 3(57)/2015, 4–31 marca 2015 www.nowakonfederacja.pl

Ale istnieje, w ośrodkach miejskich, boglobalizacja powoli także i tam dociera.Są to młodzi, dobrze wykształceni ludziebez tożsamości zawodowej. Zmuszeni doelastyczności, do adaptacji. Jeśli chodzio liczby absolutne, to największy prekariatistnieje obecnie w Chinach, Japonii i KoreiPołudniowej. Tamtejsze korporacje naj-chętniej posługują się prekariatem. Tyleże władze w Pekinie są tym bardzo zmart-wione, ponieważ ten prekariat zalewachińskie miasta. Tam rozumieją jak nie-

bezpieczna jest rosnąca masa prekariatudla społecznego pokoju. I chcą temu prze-ciwdziałać. Byłem niedawno w Chinachz serią wykładów i przekonałem się o tym.Często pracuję w Indiach, gdzie testujemypilotażowo podstawowy dochód. I przynosito pozytywne efekty. Ludzie nie musząsię bać o egzystencję, więc uruchamiająwłasną działalność gospodarczą, produk-tywność rośnie, powstają nowe miejscapracy. A więc: tak, prekariat to zjawiskoglobalne. I rośnie bardzo szybko.

14

Internetowy Miesięcznik Idei, nr 3(57)/2015, 4–31 marca 2015 www.nowakonfederacja.pl

aLeKSaNdRa RyBińSKaRedaktor „Nowej Konfederacji”,publicystka wPolityce.pl

15

Internetowy Miesięcznik Idei, nr 3(57)/2015, 4–31 marca 2015 www.nowakonfederacja.pl

Konstatacja taka umożliwiłaby równieżinne myślenie o własnych zasobach, mogącstać się swego rodzaju intelektualnymkołem zamachowym rozwoju. Samo uzna-nie peryferyjności własnego kraju oczywi-ście nie wystarczy. Jeżeli nie będzie połą-czone z próbą odwrócenia obecnego cen-tralistyczno-hierarchicznego modelu funk-cjonowania polskiej elity, nie będzie moż-liwa sensowna „gra peryferyjnością”, po-legająca na zmierzeniu się w sposób twórczyz kondycją własnego państwa i rolą, jakąodgrywa i może odgrywać w Europie. Wąs-ka centralna elita pełniąca rolę pośrednikamiędzy centrami rozwoju a „krajem po-chodzenia” czuje bowiem, że dotąd możebyć beneficjentem tej roli, dokąd ukrytypozostaje sam peryferyjny status kraju.

Czekając na dwie rewolucje

I choć nie potrafię przewidzieć ani pożą-danej ani możliwej sekwencji zdarzeń, touważam, że istnieje ścisły związek międzyuznaniem wspomnianej wyżej „gry pery-feryjnością” za podstawowe zadanie obec-

nej generacji polskich elit a poszerzającąjej szeregi i intelektualny potencjał re-wolucją, która zniszczy mentalny i insty-tucjonalny centralizm. Jeżeli bowiemszczegóły polskiej peryferyjności będąpodlegały negocjacjom z szeroką i poli-centryczną elitą, to będzie to korzystniejszeniż dotychczas, gdy partnerem rozmówbyła wąska elita centralna.

Obie zmiany – ta polegająca na uzna-niu peryferyjnego statusu Polski jako pun-ktu wyjścia do dalszej gry i ta, która obalicentralistyczny model funkcjonowaniaelit – mają przede wszystkim charakterrewolucji umysłowych. To nie znaczy, żesą łatwiejsze od tych instytucjonalnych,bo narzędzia obrony językowego i inte-lektualnego status quo są dostateczniesprawne, by zablokować jakiekolwiekzmiany. Zwłaszcza, gdy wytłumaczy siępretendentom do roli elit, że status pery-feryjny uwłacza ich godności, że odbieraprawomocność ich karierom i jest wyra-zem psychicznej frustracji.

Tymczasem w peryferyjności nie cho-dzi o symbole, poczucie „zapóźnienia”

Rafał MatyJaStały współpracownik „Nowej Konfederacji”

Uznanie przez naszą elitę faktu, że Rzeczpospolita jest krajem peryferyj-nym oszczędziło by nam wiele sił, złudzeń, zbędnych dyskusji. Co więcej,taka konkluzja mogłaby się stać źródłem siły

Samooszustwo blokuje Polskę

czy cywilizacyjną „gorszość”. Polską pe-ryferyjność wyznacza nie poziom dochodunarodowego, ale fakty trudniejsze do szyb-kiej zmiany, choćby struktura własnościbanków i mediów, czy fakt, że korzystanieze środków europejskich jako głównegoźródła inwestycji jest formą rozwoju za-leżnego. Długofalowymi skutkami tej nieu-świadomionej peryferyjności jest abdy-kowanie z tworzenia własnych strategiirozwojowych, życie na koszt przyszłychpokoleń, zgoda na korozję kluczowychinstytucji publicznych – np. wymiarusprawiedliwości, edukacji, szkolnictwawyższego (szerzej pisałem o tym w tekście„Peryferyjność – wyzwanie czy fatum?”).

Większa część elity funkcjonuje uda-jąc, że tego nie widzi, że są to sprawydrugorzędne. Docenia szczególnie teaspekty peryferyjności, które gwarantująjej nie tylko wzrost osobistego dostatku,ale też bardzo silną pozycję wewnątrzkraju. Mniejsza część elity – niesłusznieutożsamiana z opozycją – żyje w nadzieizmiany sposobu rządzenia, który będziewyrażał bardziej podmiotowe stanowiskoPolski, przede wszystkim w sferze sym-bolicznej. Bohaterem tej drugiej częścibył węgierski premier Viktor Órban. Byłdopóki słuchano bardzo ogólnych dekla-racji „antykolonialnych” i w typowy dlanas sposób nie zadawano pytania o cenętakiej polityki. Kiedy okazało się, że statuspaństwa peryferyjnego pozwala na jedynierozgrywanie alternatywnych wariantówsojuszu z silnymi tego świata – fascynacjaÓrbanem zmalała.

Narkotyk głupiej polityki

Najpoważniejszym sposobem demobili-zacji elity, jej aspiracji do kontrolowaniaspraw publicznych, poczucia odpowie-dzialności za instytucje itp. stał się w ostat-

niej dekadzie narkotyk głupiej polityki.W prywatnych rozmowach wielu ludzinależących do elit dostrzega degradacjętej sfery, ale w wypowiedziach publicznychuważa za swój obowiązek albo „chronićPolskę przed Kaczyńskim”, albo „dawaćświadectwo prawdzie o nikczemności rzą-dów Tuska i PO”. Publiczne stanowiskaobu części elity uległy wskutek tego dalekoidącej prymitywizacji, a one same pozba-wiły się roli recenzenta działań władzy.

Skutkiem tego współczesnym polskimelitom brakuje sposobu pożytecznego od-działywania na sprawy publiczne. W stop-niu drastycznym brakuje go najmłodszejgeneracji tych elit. Starsze albo zajęływpływowe miejsca w państwowo-społecz-nej hierarchii, albo przynajmniej wypra-cowały sobie jakieś namiastki wpływu.Ukształtowały postawy i pozy stwarzającepozór uczestnictwa w sporze o Polskę bezkonieczności konfrontowania swoich sta-nowisk z nowymi zjawiskami społecznymi,gospodarczymi czy politycznymi. Zakon-serwowały status quo z roku 2007, a tosprawia, że ci, którzy pojawili się w życiupublicznym po tej dacie mogą co najwyżejzająć pozycje na marginesach wielkiego,narkotycznego sporu.

16

Internetowy Miesięcznik Idei, nr 3(57)/2015, 4–31 marca 2015 www.nowakonfederacja.pl

Wąska centralna elita

pełniąca rolę pośrednika

między centrami rozwoju

a „krajem pochodzenia”

czuje, że dotąd może być

beneficjentem tej roli, dokąd

ukryty pozostaje sam

peryferyjny status kraju

Sporu, który jednak powoli wyczer-puje swoje możliwości. Gra o władzę –nawet tę niewielką i pozorną – może byćdzięki osobowości głównych aktorów fas-cynująca bądź nudna. Walka o prezyden-turę między Wałęsą a Kwaśniewskim, czyKaczyńskim a Tuskiem była spektaklembardziej emocjonującym niż wskazywałabyna to ustrojowa stawka, o którą się zma-gano. Dziś nawet ten pozór prawdziwejpolityki, jakim jest spór między odmien-nymi stanowiskami, rywalizacja ciekawychosobowości – został nam odebrany.

Można nad tym ubolewać, ale możnateż potraktować ten moment gorzkiejprawdy, jako okazję do powtórzenia po-ważniejszej tezy na temat polskiej polityki.Jest ona jałowa nie tylko ze względu naomawiane w mediach treści, nie tylko zewzględu na słabe przygotowanie meryto-ryczne partyjnych elit, ale ze względu nato, że całkowicie abstrahuje od na połyperyferyjnego statusu Polski. Dziś nawetzdeklarowani wrogowie „establishmentu”czy „mainstreamu” nie są w stanie uznaćfaktu, że to status peryferii określa naszemożliwości jako państwa a zarazem wy-kreśla inny, niż rozgrywany między POa PiS, sensowny spór. Spór, którego treściąmogłyby stać się działania na rzecz kon-kurencyjności gospodarki i eksportu, klu-czowe strategie publiczne, pomysł na roz-wój (uwzględniający zarówno rolę kilkumetropolii, jak i kilkudziesięciu średnichmiast), czy dostosowana do dających sięuruchomić zasobów koncepcja miejscaPolski w Europie.

Ostatni rok sprawia, że ten peryfe-ryjny status stał się niemal oczywistyw sferze polityki wschodniej. Nie wiem,jak długo można słuchać debat o tym, conależy zrobić w kwestii wojny rosyjsko-ukraińskiej w sytuacji, gdy coraz bardziejpewne jest, że nie zrobimy w tej sprawie

niczego istotnego. Nawet w sferze we-wnętrznej i symbolicznej – Jarosław Ka-czyński nie przyjdzie na Radę Bezpie-czeństwa Narodowego, a Ewa Kopacz nieprzeprowadzi konsultacji międzypartyj-nych w sprawie poważniejszej niż budżetypartycypacyjne w samorządach. Zresztąmoże i dobrze, bo efektem takiego szczytumogłaby stać się kolejna inicjatywa paleniaświatełek w oknach czy przypinania nie-biesko-żółtych kokardek.

Postawmy ten sam problem z innejstrony. O czym świadczą – w kontekściesytuacji na wschodzie Europy – decyzjeo postawieniu na czele rządu Ewy Kopacz(choć może rozsądne byłoby powierzeniejej steru partii), czy oddaniu MSZ Grze-gorzowi Schetynie? Albo Tusk nie zna sięna ludziach (w co wątpię) albo wie do-skonale, że te decyzje nie będą miały klu-czowego znaczenia w sprawie tak poważnejjak konflikt zbrojny między dwoma na-szymi sąsiadami. Moment na ekspery-menty i gry personalne – którymi Tuskraczył nas już wielokrotnie od 2007 roku,by przypomnieć choćby nominacje Gra-barczyka czy Muchy w resortach leżącychpoza zakresem ich kompetencji – minął.Jednak nie tylko lider Platformy ten faktprzegapił.

Polska elita polityczna tak daleceprzyzwyczaiła się do roli konsumentówpomyślnej koniunktury międzynarodowej,że zapomniała iż status państwa peryfe-ryjnego – nawet średniej wielkości –oznacza, że nie ma ono większego wpływuna to, czy przypada mu w udziale los be-neficjenta sytuacji międzynarodowej czyteż - jej ofiary. Obecna generacja politykówzaufała swoim życiorysom – ludzi, którzy„pokonali komunizm” – tak dalece, żezapomniała o twardych prawach rządzą-cych statusem krajów tej części Europyod trzystu lat.

17

Internetowy Miesięcznik Idei, nr 3(57)/2015, 4–31 marca 2015 www.nowakonfederacja.pl

Inna elita ?

Polityka jest dziś w Polsce zbyt słaba,zbyt zależna od sondaży, koniunktur gos-podarczych oraz oczekiwań własnego za-plecza, by określać trwałe i długofalowecele. Abdykacja elity z roli recenzentawładzy doprowadziła do daleko idącegozaniżenia standardów. Politycy mogąostentacyjnie lekceważyć jej opinie, kry-tyczne wypowiedzi, nawet dobre rady. Tęutratę roli recenzenta wzmocnił jeszczecentralistyczno-hierarchiczny model, jakiprzyjęła elita po okresie rządów PiS. Tencentralizm oznacza, że w debacie pub-licznej uczestniczy w poważny sposóbniewielki i łatwy do „ogarnięcia” krągosób. Przewidywalność wypowiedzi stałasię swego rodzaju przepustką do progra-mów telewizyjnych, czy na łamy „prasytożsamościowej” (obu stron sporu).

Kręgi opiniotwórcze stają się zakład-nikiem prostej roli: dolewania oliwy doognia w sporze na osi PiS-PO oraz legity-mizowania obecnej nieuświadomionej pe-ryferyjności jako „najlepszego okresuw historii Polski”. Tymczasem gra pery-feryjnością (a nie sama peryferyjność!)wymaga istnienia elity posiadającej realnywpływ na sprawy publiczne i nie uwikłanejw bieżące gry polityczne, medialne czybiznesowe.

Szansą na zmianę postawy elit jestz jednej strony zmiana pokoleniowa, którabędzie – z naturalnych przyczyn – postę-pować dość wolno, oraz obalenie scen-tralizowanego modelu funkcjonowania,które może przebiegać względnie szybko,a nawet gwałtownie. Jestem przekonany,że gdyby w każdym mieście aspirującymdo statusu metropolii wydawano poważnydziennik i jeden tygodnik opinii, nie mie-libyśmy ciągłego międlenia czterech czypięciu abstrakcyjnych tematów, którymi

żyje niewielki krąg zawodowych komen-tatorów wszystkiego: od skandali oby-czajowych do trendów globalnych, bylenie były to sprawy istotne dla polskiegoInterioru.

Specjaliści ci uważają, że można na-zwać Sosnowiec miastem śląskim, a o By-tomiu powiedzieć, że liczy sobie kilka-dziesiąt tysięcy mieszkańców, bo to niesą sprawy ważne. Ważne jest to, jakichsłów użył Stefan Niesiołowski, jak odpo-wiedziała mu Beata Kempa. Ważne jestto, że jeden z kandydatów na prezydentanie wie jak nazywa się szef ONZ, a nie-ważne jest to, co wie na temat realiówżycia w jednym z biedniejszych polskichwojewództw.

Głębokie zerwanie z centralizmempolega oczywiście na poważniejszych zmia-nach instytucjonalnych, czy nawet infras-trukturalnych. By stało się możliwe ko-nieczne jest jednak poważne zakwestio-nowanie centralizmu mentalnego. Cen-tralizmu, który sprawia, że w obdarzonynajwyższym autorytetem organ sądow-niczy „nie uznaje” narodowości śląskiej,

18

Internetowy Miesięcznik Idei, nr 3(57)/2015, 4–31 marca 2015 www.nowakonfederacja.pl

Głębokie zerwanie

z centralizmem polega

oczywiście na

poważniejszych zmianach

instytucjonalnych, czy

nawet infrastrukturalnych.

By stało się możliwe

konieczne jest jednak

poważne zakwestionowanie

centralizmu mentalnego

wbrew apolitycznej deklaracji 800 tys.obywateli wyrażonej w spisie powszechnym.

Podobnie – poglądem zgubnym jestobawa, że samorządowe województwa„odpadną od Polski”. Na razie dość lek-komyślnie odpada od niej zachwyconasobą Warszawa, ostentacyjnie lekceważącaproblemy „reszty kraju”. Złudzenia cen-tralizmu są dziś jedną z najsilniejszychbarier rozwojowych utrudniających wy-korzystanie tego co nowa moda nazwała„kapitałem ludzkim”, branie pod uwagęinnych niż etatystyczny punktów widzenia,wzmacniania argumentów nie należącychdo logiki określanej przez polityczne i gos-podarcze centra współczesnego świata.

Ta inna, nowa elita to zmiana nietylko personalna (więcej osób młodych,szeroka reprezentacja dużych i średnichośrodków), ale również zasadnicza rewizjapomysłu na własną funkcję. W historiiPolski żadne okoliczności zewnętrzne niezwalniały elit społecznych z obowiązkutroski o sprawy publiczne. Jej zakresbywał bardzo ograniczony przez narzuconez zewnątrz porządki, ale rzadko prowadziłdo powszechnej abdykacji.

Dziś wielu ludzi wykonujących za-wody, z których dotychczas rekrutowałysię elity lokalne i ogólnopolskie przyjęłopostawę wycofania się, uznania, że od-powiedzialność za sprawy publiczne spadłana polityków i urzędników. W wielu mias-

tach pojęcie elity utożsamia się z osobamipełniącymi po prostu wysokie urzędy.Grupy, która patrzyłaby im na ręce, for-mułowała dalekowzroczne cele, ustalałaich hierarchię i pilnowała spraw najważ-niejszych – po prostu nie ma. Na scenieogólnopolskiej dominują poglądy stron-nicze, pozbawione dystansu lub oceniającepolitykę wyłącznie przez pryzmat „mar-ketingowej” zręczności w ożywianiu i przy-krywaniu tematów, budowaniu wizerun-ków itp.

Zabobon samoczynności

Od tego czy uda się wytworzyć elitę, którabędzie zdolna do programowania strategiipolitycznych, mobilizowania aktywnościspołecznej, recenzowania polityki zależydziś więcej niż od zmian ściśle politycz-nych, od tworzenia alternatyw partyjnych.Największym zabobonem w tej kwestiijest teza, że powstawanie elit społecznychjest procesem samoczynnym, nie dającymsię zaplanować, rozumnie wspierać. Tenzabobon jest jedynie uzasadnieniem bier-ności i akceptacji status quo. Każdy ruch„elitotwórczy” jest zwykle pochodną ja-kiegoś projektu i planu, pomysłu ideowegoi instytucjonalnego. A to, że zawsze wy-chodzi trochę inaczej niż wyobrażali sobieprojektujący sprawia jedynie, że cała przy-goda staje się jeszcze ciekawsza.

19

Internetowy Miesięcznik Idei, nr 3(57)/2015, 4–31 marca 2015 www.nowakonfederacja.pl

20

Internetowy Miesięcznik Idei, nr 3(57)/2015, 4–31 marca 2015 www.nowakonfederacja.pl

Rok 2008 pokazał, jak bardzo państwaperyferyjne są powiązane z centramifinansowymi i jak te ostatnie mogąeksportować do biedniejszych swojeproblemy gospodarcze. Czy słabsimogą się jakoś bronić?

To zjawisko dotyczy nie tylko państwbiedniejszych – przecież upadek LehmanBrothers dotknął całą Unię Europejską,choć niewątpliwie jedne państwa (np.Niemcy) w mniejszym stopniu, niż inne(np. Irlandię). Odnośnie do meritum py-tania: można się bronić przed tymi nega-tywnymi zjawiskami. Przykładowo w 2013roku podczas rozmów Rundy z Ad-Dauhy[trwające od 2001 r. negocjacje dotyczącedalszej liberalizacji światowego handlu –przyp. red.], które odbyły się w Bali, usta-lono, że biedniejsze państwa mogą sobiezapewnić bezpieczeństwo żywnościowe,które wcześniej wpisały do umów takżepaństwa przemysłowe. W związku z azja-tyckim kryzysem finansowym w 1997 rokuMalezja wykorzystała swoje możliwości

jako członka Międzynarodowego FunduszuWalutowego i wprowadziła kontrolę prze-pływu kapitału. Niestety, niewiele państwz tych możliwości korzysta. Ale one ist-nieją.

Czy to jest możliwe jedynie na drodzeumów międzynarodowych?

Na forum MFW po kryzysie w 2008 rokuzmieniono sposób głosowania. Część sta-nowisk dyrektorów zarządzających, wśródktórych Europa była nadreprezentowana,została oddana państwom rozwijającymsię. To ostatecznie nie zostało zrealizo-wane. Dlatego państwa rozwijające sięszukają alternatyw. Powstaje na przykład„Bank Południa”, Nowy Bank Rozwoju,założony przez Brazylię, Rosję, Indie,Chiny i Republikę Południowej Afryki.

To może być realna alternatywa, czyjest to raczej symbol tego, że państwatakie jak te zrzeszone w BRICS chcąkonkurować gospodarczo z USA?

KuNiBeRt RaffeRaustriacki profesor ekonomii, były konsultant ONZ ds. Rozwoju Przemysłowego

Państwa peryferyjne mogą się skutecznie bronić przed negatywnymi kon-sekwencjami globalizacji. Muszą tylko chcieć

Opór jest możliwy

Z prof. Kunibertem Rafferem rozmawia Stefan Sękowski

To zależy oczywiście od tego, jaka będzierzeczywista polityka tego banku. Obecniema się ona opierać na MFW, naśladowaćFundusz – w tym sensie nie jest to rze-czywista alternatywa. Ale gdyby miałarzeczywiście prowadzić własną politykę -będzie alternatywą.

Mówimy tu znowu o ogromnych gos-podarkach. Mniejsze mogą sobie po-móc na własną rękę?

Dobrym przykładem jest Islandia. To pań-stwo, o którym się prawie nie mówi. Tamtrzy prywatne banki spowodowały długiw wysokości mniej-więcej dziewięciokrot-ności PKB kraju. To państwo zdecydowałosię, także dzięki dwóm referendom, nieprzejmować w całości tych długów i powzględnie krótkim czasie wyleczyło sięz kryzysu i ma znów dostęp do rynkówkapitałowych. Zdewaluowało także znacz-nie swoją walutę, co miało ogromne zna-czenie dla jej konkurencyjności. PrzykładIslandii to prawdziwa historia sukcesu,która pokazuje, że warto prowadzić al-ternatywną politykę.

Dlaczego jednak polityka w Irlandiiczy Grecji nie odnosi sukcesu?

Bo nie może. Irlandia jest w nieco lepszejsytuacji. Wcześniej uprawiała, wedle kry-teriów z Maastricht, doskonałą politykę.Stosunek długu do PKB wynosił ok. 25proc., o wiele lepszy, niż np. w Niemczech.Irlandię wtrąciło w kryzys uspołecznieniedługów spekulacyjnych sektora banko-wego, pod naciskiem Europejskiego BankuCentralnego. W Grecji sytuacja była zu-pełnie inna: rząd, zamiast podwyższyćpodatki, po osiągniętym za pomocąoszustw wejściu do strefy euro zdecydowałsię na łatwiejszy wariant, czyli tanie kre-

dyty. Wina leży jednak także po stroniekrajów-wierzycieli, które powinny byłysprawdzić, czy Grecja rzeczywiście spełniakryteria, czego nie zrobiły.

Winna jest także wspólna waluta euro?

Tak, już w swej konstrukcji. Istnieje ładnywykres MFW, który pokazuje, jak z bie-giem lat rozwija się bilans płatniczy państwpółnocnej i południowej Europy. Północma coraz większą nadwyżkę, zwłaszczaNiemcy, a Południe coraz większy deficyt.

Jeśli płyniemy na 100 m, każdy możepłynąć tak szybko, jak potrafi i wygrywa,gdy jest szybszy. Ale gdy decydujemy siępłynąć synchronicznie, ten, kto płynie le-piej bądź szybciej, musi się dopasowaćdo partnera. W unii walutowej pływamysynchronicznie. W tej sytuacji budowanadwyżki przez Niemcy szkodzi całej stre-fie euro.

Jak powinna wyglądać europejska po-lityka gospodarcza, by wszystkie pań-stwa mogły pływać synchronicznie?

Przede wszystkim RFN powinna przezinną politykę wewnętrzną umożliwić bu-dowę importu z Południa. Zmniejszeniedeficytu krajów południa możliwe jest

21

Internetowy Miesięcznik Idei, nr 3(57)/2015, 4–31 marca 2015 www.nowakonfederacja.pl

Miliardy euro, które

z państw europejskich

popłynęły do Grecji, tak

naprawdę przez nią

przepłynęły i trafiły do

banków i spekulantów

jedynie wtedy, gdy będą mogły eksporto-wać. Jednak jeśli jednocześnie Niemcystarają się agresywnie stać mistrzemświata w eksporcie, to mamy problem.Nie mamy w Europie wspólnej politykifiskalnej, jak np. w USA. To nie byłobykłopotem, gdybyśmy przestrzegali trak-tatów europejskich. Istnieją przecież za-pisy, które zakazują państwom przejmo-wania długów innych państw. Tę zasadęzłamano.

UE nie powinna pomagać Grecji w spła-cie długów?

Najlepiej by było, gdyby Grecja ogłosiłaniewypłacalność, czego nie zrobiła. Alebyły też inne drogi wyjścia. PrzykładowoDaniel Gros i Thomas Mayer (wówczasgłówny ekonomista Deutsche Banku) jużw 2010 roku proponowali, by odpuścićGrekom połowę długu. Prywatni wierzy-ciele straciliby mniej, niż stracili późniejdzięki tzw. pakietom pomocowym, wszyscy– łącznie z Polakami – oszczędzilibyśmypieniądze, które płaciliśmy Grekom. Z koleisami Grecy staliby się dzięki stosunkowi60 proc. długu do PKB gospodarczo zres-trukturyzowani i oszczędziliby sobie dra-stycznych „reform”, które łamały prawaczłowieka.

Słucham?

Dam panu przykład: była uczennica mojejżony – Greczynka – musiała patrzeć, jakjej ojciec umiera w szpitalu, ponieważz powodu oszczędności nie można byłozakupić potrzebnych leków. Uważam toza łamanie praw człowieka. W tym samymczasie Grecja przewodniczyła UE, a rea-lizację planów oszczędnościowych oce-niano jako bardzo dobrą. Sytuacja, w którejludzie umierają, ponieważ nie ma pie-

niędzy na leki, nie powinna mieć miejscaw cywilizowanym kraju. To wszystkodziało się w wyniku polityki oszczędności,które nie przynoszą korzystnych skutków.Od kiedy w Grecji stosuje się narzuconąprzez Trojkę [tak nazywa się trzech wiel-kich kredytodawców: UE, MFW i EBC,którzy udzielili Grecji pierwszego pakietupomocowego w 2010 r. – przyp. red.] su-rową politykę oszczędnościową, drastycz-nie wzrosło bezrobocie, zwłaszcza wśródludzi młodych, zmalał też PKB. Na po-czątku tak zwanej akcji ratunkowej długpubliczny wynosił 120 proc. PKB – dziśmają 175 proc. Jeśli ktoś złamie nogę i popięciu latach pobytu w szpitalu ma zła-maną praktycznie każdą kosteczkę, trudnoto określać jako rozsądną i skuteczną in-terwencję medyczną. Z tym trzeba skoń-czyć.

Chce to zrobić nowy rząd Alexisa Tsip-rasa. Jak ocenia pan ich propozycjeodejścia od polityki oszczędności i do-prowadzenia do cięcia długu?

Uważam je za bardzo potrzebne i ważne,a nowego ministra finansów Grecji, JanisaWafurakisa – zresztą mojego przyjaciela– za bardzo kompetentnego znawcę ma-terii.

Grecy muszą wzmocnić wewnętrznąsiłę nabywczą. Trzeba sobie zdać też spra-wę z tego, że długi Grecji są nie do spła-cenia. Mohammed El-Erian z towarzystwainwestycyjnego PIMCO twierdzi, że długi,które przewyższają 90 proc. rocznegoPKB, są niespłacalne. Moim zdaniem dzi-siejsi greccy politycy grają rolę chłopca,który krzyczy, że cesarz jest nagi – mówiąprawdę o tym, że miliardy euro, którez państw europejskich popłynęły do Grecji,tak naprawdę przez nią przepłynęły i trafiłydo banków i spekulantów.

22

Internetowy Miesięcznik Idei, nr 3(57)/2015, 4–31 marca 2015 www.nowakonfederacja.pl

Jednak czy Syriza obiecując Grekomaktywną politykę socjalną nie chcetak naprawdę powrotu do działań, któredoprowadziły do kryzysu?

To zależy od tego, jak ta polityka będzierealizowana. Jednak gdy ogłoszę niewy-płacalność, wierzyciel nie może mi odebraćostatniego płaszcza, ponieważ wtedy za-marznę. Tymczasem nie chroni się Grecjijako dłużnika. Trojka niszczy tam życie -a to jest skandalem.

Czy to jest w ogóle do zrobienia? Nie-mcy są przeciwne cięciu długu Grecji.

W 1953 roku w Londynie m.in. Grecyi Irlandczycy bardzo wspaniałomyślnieodpuścili Niemcom ich długi. Tsiprastwierdzi, że możliwym rozwiązaniem by-łoby zastosowanie układu londyńskiegodo Grecji, czego Niemcy nie chcą. Wcześ-niejsze rządy Grecji były skorumpowane,nieskuteczne, ale w porównaniu do tego,co zrobili Niemcy w czasie II wojny świa-towej to są drobnostki. Rząd niemieckinie ma więc prawa powoływać się terazna argumenty moralne. Abstrahując odtego, te wszystkie pakiety ratunkowe sąpo prostu niezgodne z prawem. Jeśli prze-czytamy Art. 125 Traktatu o Unii Euro-

pejskiej, to się okaże, że ręczenie za innepaństwo jest absolutnie zabronione, bezwyjątku. W państwach UE doprowadzonoparlamenty do przyjęcia tych programówpomocowych ze wskazaniem: cokolwieksię stanie, nie będzie bailoutu. Po uzys-kaniu zgody i tak go przeprowadzono. Tooszustwo!

Nową politykę ma w Grecji realizowaćdość egzotyczny rząd – w koalicjęweszły partie radykalnie lewicowa i na-rodowo-konserwatywna. Kończy sięstary podział na prawicę i lewicę?

Po ostatnich wyborach Syrizie zabrakłodwóch mandatów, by móc samodzielnierządzić Grecją. Potrzebowali kogoś, ktoda im większość. Jedynym wspólnymmianownikiem obu partnerów koalicyj-nych jest sprzeciw wobec łamiącej prawaczłowieka polityki oszczędności. Gdy tylkoten punkt zostanie zrealizowany, dojdziedo różnic. Jednak dopóki kwestia długu– absolutnie kluczowa w obecnej sytuacji– dominuje problematykę politycznąw Grecji, ta koalicja będzie się trzymać.

Czy to samo może stać się także w in-nych krajach, które zmagają się z po-dobnymi problemami?

Wątpię, gdyż aby tak różne obozy mogłysię porozumieć, musi dojść do sytuacjikrańcowej. Nie wydaje mi się, by Syrizęi Niezależnych Greków łączyło cokolwiekpoza kwestią długu – obecnie kluczowądla greckiej polityki.

23

Internetowy Miesięcznik Idei, nr 3(57)/2015, 4–31 marca 2015 www.nowakonfederacja.pl

unijne pakiety ratunkowe

są po prostu niezgodne

z prawem

StefaN SęKOWSKiRedaktor „Nowej Konfederacji”,dziennikarz „Gościa Niedzielnego”

24

Internetowy Miesięcznik Idei, nr 3(57)/2015, 4–31 marca 2015 www.nowakonfederacja.pl

Wyobraźmy sobie, że przyjaciel przekonujenas, że główne zasady, na jakich opieramyswoje życie – relacje z ludźmi, chowaniedzieci, zarządzanie pieniędzmi – są fun-damentalnie błędne. A jako takie, grożąnam we wszystkich sferach życia skutkamiprzeciwnymi do zamierzonych. Argumen-tacja przyjaciela jest przy tym niezbita.Co możemy zrobić? Albo przeprowadzićw swoim życiu bolesną rewolucję, albouporczywie trwać w stanie obecnym, dba-jąc bardziej o krótkotrwały komfort psy-chiczny, niż o długofalowe konsekwencje.

W takiej sytuacji są liberalno-demo-kratyczne narody zachodnie, odkąd przed-stawiciele nurtu nauk społecznych zwa-nego behawioralizmem wysadzili w po-wietrze intelektualne fundamenty, na któ-rych te społeczeństwa się opierają. Badaczeci przekonująco pokazali, że dogmato ludzkiej racjonalności, leżący u podstawtak demoliberalnej polityki, jak i gospo-darki, jest teoretyczną fikcją. W rzeczy-wistości, ludzie zachowują się tak tylkoniekiedy, w pozostałych przypadkach kie-rując się upraszczającymi schematami

poznawczymi, emocjami, moralnością,bądź – racjonalnością inaczej rozumianą.Bardziej szczegółowo istotę rewolucji be-hawioralnej opisaliśmy już na łamach„Nowej Konfederacji”, tam więc zainte-resowanych detalami Czytelników odsyłam(„NK” nr 2/2015).

„Nie” dla katastrofizmu

Tu zaś chcę się skupić na fundamentalnych,wciąż nienależycie (w Polsce: prawie wcale)docenianych konsekwencjach tego prze-wrotu. Prowadzi on niektórych do myśleniagłęboko pesymistycznego, wręcz katastro-ficznego: skoro obywatel i uczestnik rynkuokazują się być nieracjonalni, to liberalnademokracja i wolny rynek są nie do utrzy-mania. Czeka nas więc najprawdopodob-niej era wieszczonego już nie raz „mięk-kiego despotyzmu”, który za fasadąwszechobecnej swobody wyboru, korzys-tając z rosnącej gwałtownie dzięki zdo-byczom behawioralizmu wiedzy o ludzkichzachowaniach – będzie łatwo manipulowałtak obywatelem, jak i konsumentem.

BaRtłOMieJ RadZieJeWSKiRedaktor naczelny „Nowej Konfederacji”

Zagrożenie despotyzmem nowego typu jest realne i należy je mieć stalena uwadze. Ale jednocześnie, wbrew katastrofistom: istnieje inna opcja.Jest nią republikanizm neoklasyczny

Jest alternatywa!

Dobrym przykładem tego rodzajukatastrofizmu jest niedawny esej MichałaKuzia. W „Przewrocie behawioralnymi dwóch końcach historii” („NK” nr 1/2015)czytamy, że „nowe, inteligentniejsze ty-ranie nie będą stosować już brutalnejprzemocy. Będą natomiast potrafiły z dzie-cinną niemal łatwością wywołać miłość,nienawiść i pożądanie swoich poddanych”.Kuź opatruje wprawdzie tę tezę zastrze-żeniem, że będzie tak, „jeśli zmaterializująsię wizje technokratycznego despotyzmu”.Jednak sugerowana przez niego trzeciadroga (między obaloną utopią „końca his-torii”, a możliwością wiecznego „miękkiegodespotyzmu”) – jest wizją zupełnie nie-przekonującą.

Co proponuje bowiem Kuź po oba-leniu dogmatu o ludzkiej racjonalności?„Szczyptę hipokryzji oraz odrobinę wiary”.Stając w obliczu fundamentalnych skutkówprzewrotu behawioralnego, do którychnależy możliwość triumfu despotyzmunowej generacji, mamy więc: troszkę po-udawać, że ludzie rozumieją więcej niżwiemy, że rozumieją, i – wbrew faktomi racjonalnym przesłankom – troszkę po-wierzyć, że „jakoś to będzie”.

Optymizm Kuzia jest zatem opartyna przesłankach tak słabych, że w gruncierzeczy tylko wzmacnia katastroficzną wy-mowę reszty jego wywodu. Chcę tymcza-sem pokazać, że taki pesymizm jest nietylko niekonstruktywny – ale i nieuza-sadniony.

Po ratunek do klasyków

Owszem, zagrożenie despotyzmem no-wego typu jest realne i należy je miećstale na uwadze. Ale jednocześnie, wbrewkatastrofistom: istnieje poważna alterna-tywa. Jest nią tradycja klasyczna i związanyz nią dawny republikanizm.

Rzecz w tym, że przewrót behawio-ralny rzeczywiście obala demokratycznyliberalizm. Zarazem jednak, jak postaramsię pokazać, jest niesprzeczny z klasycznymrepublikanizmem. A ponieważ nie istnieje,z tego co wiem, inny nurt umysłowy, zdol-ny i skłonny do obrony idei wolności,praworządności i równości w stopniu po-równywalnym z demoliberalizmem, wobecupadku tego ostatniego – wzmocnienierepublikanizmu jest jedyną i pilnie po-trzebną alternatywą.

Tradycja klasyczna (którą, za Alas-dairem MacIntyrem, pozwalam sobie na-zywać tradycją arystotelesowską) zajmo-wała względem pytania o ludzką naturęstanowisko realistyczne. Uznając dążenieczłowieka do dobra i rozumności, widziałajednocześnie, jak słabym i podatnym naściągające go ze ścieżki przeznaczenia po-kusy jest on stworzeniem. Dlatego nakażdym kroku podkreślała koniecznośćnieustannej autorefleksji i ascetycznegowręcz treningu dla osiągnięcia pełni swoichmożliwości poprzez samo-panowanie,czyli poddanie żądz i ambicji władzy ro-zumu.

25

Internetowy Miesięcznik Idei, nr 3(57)/2015, 4–31 marca 2015 www.nowakonfederacja.pl

tradycja arystotelesowska

jest stanowiskiem

realistycznym i

elitarystycznym. W tym

sensie jest antytezą

dominującej dziś tradycji

oświeceniowej, na której

opiera się demoliberalizm

Klasycy doskonale rozumieli, że choćpójście tą drogą leży w ludzkiej naturze,to ze względu na jej trud – jest dostępnatylko dla nielicznych. Ta elita, możliwieinkluzywna, powinna rządzić państwem– i być wzorem dla warstw niższych. Po-nieważ jej rola jest tak podstawowa, toprzede wszystkim jej kształcenie i właściwefunkcjonowanie decyduje o losach kraju.

Tradycja arystotelesowska jest więcstanowiskiem realistycznym i elitarystycz-nym. W tym sensie jest antytezą domi-nującej dziś tradycji oświeceniowej, naktórej opiera się demoliberalizm. Ta ostat-nia głosi przyrodzoną i powszechną ra-cjonalność, krępowaną jedynie religią i in-nymi formami tradycyjnej kultury. Że jestto filozofia fałszywa i o potencjalnie ka-tastrofalnych skutkach, różni myślicieleargumentowali od dawna. Ich głos byłjednak zakrzykiwany lub ignorowany.

Rewolucja behawioralna przyszła imniespodziewanie z odsieczą, obalając ra-cjonalistyczną utopię oświecenia za po-mocą dowodów empirycznych. Co zadzi-wia, to to, że ten potężny sojusznik jesttak mało doceniany, jeśli w ogóle zauwa-żany…

Dwuznaczna moc ludu

Jak to się ma do demokracji? Znów, od-wrotnie niż dzisiejsza, tradycja arystote-lesowska była nie tylko najdalsza od jejkultu, ale też widziała i przestrzegała, jakłatwo prymat równości może prowadzićdo tyranii większości lub do oligarchii.Skoro bowiem zwykli ludzie są tak częstonieracjonalni, wpływowa mniejszość możenimi łatwo manipulować dla własnychcelów.

Stąd już Platon, dostrzegając pozy-tywne walory demokracji, postulowałw swoich późniejszych dziełach jej zmie-

szanie z monarchią. Arystoteles podchwyciłi rozwinął tę koncepcję, pokazując, żenajlepsze państwo powinno harmonijniełączyć elementy demokracji, arystokracjii monarchii. Tak rozumiana idea ustrojumieszanego stała się podstawą myśleniarepublikańskiego w starożytności, potemw średniowieczu, i jest nią po dziś dzień.

Oczywiście, klasycznie republikańskisłownik może się dziś wydawać niecoanachroniczny. Zamiast o elemencie arys-tokratycznym łatwiej jest pewnie mówićo elitach, zamiast o pierwiastku monar-chicznym – o wybitnej jednostce stojącejna czele władzy wykonawczej. Istota spra-wy pozostaje jednak niezmienna: chodzio takie połączenie wpływów ludu, eliti wybitnych przywódców, aby wykorzystaćjak najwięcej osób i żywiołów dla dobrawspólnego; i żeby te wpływy nawzajemsię balansowały i ograniczały, minimali-zując ryzyko tyranii jednostki, mniejszości– lub większości.

Na gruncie takiego myślenia, zasad-nicza rola demokracji w państwie jest nietylko możliwa, ale i pożądana. Wbrewsupozycjom z różnych stron, do obronyjest również powszechne prawo wyborcze.Nie implikuje ono bowiem jeszcze tyraniiwiększości. W rzeczywistości republikań-skiej, wpływ szerokiej rzeszy głosującychobywateli jest na rozliczne sposoby ba-lansowany, w ostatecznym rozrachunkuoznaczając mniej więcej tyle, co prawo

26

Internetowy Miesięcznik Idei, nr 3(57)/2015, 4–31 marca 2015 www.nowakonfederacja.pl

Nadmiar demokracji

radykalnie wzmacnia

ciążenie systemu ku

oligarchii lub tyranii

uczniów do wyrażenia swojej opinii o nau-czycielu. Ideałem byłby nauczyciel mogącykontrolować przebieg dyskusji, nienara-żony na skończenie z przysłowiowym już„śmietnikiem na głowie”, ale zarazemzmuszony wsłuchiwać się w krytycznegłosy i skłaniany do nieustannego samo-doskonalenia.

Jest kwestią sporną, czy dzisiejszedemokracje liberalne są jeszcze republi-kami, czy już nie. Na pewno się z nichwywodzą: najważniejsze państwa Zachodunajpierw stały się republikami, by na-stępnie szybciej lub wolniej się demokra-tyzować. Nie ma też wątpliwości co dotego, że ten ostatni proces oznaczał jed-nocześnie coraz głębsze nasiąkanie ideo-logią oświecenia, w tym błędnymi dog-matami o powszechnej i przyrodzonej ra-cjonalności.

Wiemy też o jego skutku w postaciskrajnego demokratyzmu, którego zwo-lennicy domagają się demokratyzacjiwszystkich dziedzin życia, łącznie z ro-dziną, szkołą, kościołem i sztuką. Na grun-cie tradycji klasycznej jest to oczywiste

barbarzyństwo, przed którym należy siębronić. Demokracja ma do odegraniaważną rolę, ale ograniczoną do określonychdziedzin życia; nietrzymana w ryzach –prowadzi nieuchronnie do jakiejś formytyranii.

Problem w tym, że radykalny demo-kratyzm jest od jakiegoś czasu w głównymnurcie zachodniej polityki, zasadniczowspółodpowiadając za jej degenerację.Nowożytny republikanizm liberalny okazałsię zbyt silnie uwikłany w kulturę oświe-cenia, aby się przed ekspansją tej skraj-ności skutecznie obronić. W efekcie, mamydziś silnie zdemokratyzowaną kulturę,debatę, politykę, i realne wpływy ludu –coraz sprawniej ograniczanego i mani-pulowanego przez pasożytnicze elity –na najniższym od dawna poziomie. Jestto paradoks tylko pozorny, bo uważniczytelnicy republikańskich klasyków do-skonale znają wspomniany mechanizm:nadmiar demokracji radykalnie wzmacniaciążenie systemu ku oligarchii lub tyranii.

Tylko republikanizm neoklasyczny

Wobec bankructwa demoliberalizmu, któ-re rewolucja behawioralna ostateczniei dobitnie ujawnia, i w obliczu niewydol-ności liberalnego, postoświeceniowegorepublikanizmu, na jedyną alternatywędla coraz wyraźniejszego zagrożenia no-wym despotyzmem – wyrasta moim zda-niem republikanizm neoklasyczny. Sta-rożytna tradycja arystotelesowska, jakrównież doświadczenie m.in. PierwszejRzeczpospolitej pokazują, że republika-nizm nieliberalny, nieuwikłany w oświe-cenie – jest możliwy. Wyzwania naszejepoki dyktują z kolei, że jest konieczny.

Na czym miałby w praktyce polegać?Spośród odwiecznych wartości naczelnychrepublikanizmu (dobra wspólnego, spraw-

27

Internetowy Miesięcznik Idei, nr 3(57)/2015, 4–31 marca 2015 www.nowakonfederacja.pl

Starożytna tradycja

arystotelesowska, jak

również doświadczenie

m.in. Pierwszej

Rzeczpospolitej pokazują, że

republikanizm nieliberalny,

nieuwikłany w oświecenie -

jest możliwy. Wyzwania

naszej epoki dyktują z kolei,

że jest konieczny

nego państwa, ustroju mieszanego, silnejwspólnoty obywatelskiej, rządów spra-wiedliwego i jasnego prawa, gwarancjiwolności i własności, cnót obywatelskich)każda jest rozumiana istotnie lub diamet-ralnie inaczej – twierdzę, że lepiej i doj-rzalej – niż w liberalizmie. To temat natraktat z filozofii polityki. Tu poprzestańmyna konstatacji, że na szczególną uwagęzasługują te elementy, które zostały przeznowoczesność szczególnie zdegradowane,i nad którymi należy w związku z tymnajpilniej i najintensywniej pracować.

Są to moim zdaniem: elitaryzm i na-cisk na kształtowanie cnót obywatelskichpoprzez edukację i wychowanie. Osłabienie

pierwszego doprowadziło do zalania współ-czesnej arystokracji przez prymitywnychambicjuszy i chciwych dorobkiewiczów,nadających obecnie ton „elitom drapież-czym”. Osłabienie drugiego uczyniło prze-ciętnego obywatela intelektualnie bez-radnym wobec złożoności dzisiejszej po-lityki, a przez to – łatwym celem mani-pulacji.

Odwrócenie tego trendu jest możliwe.Warunkiem jest szeroki, intelektualno-polityczny front na rzecz zmian w duchuneoklasycznego republikanizmu. Głównealternatywy to: zbankrutowany demoli-beralizm i despotyzm nowej generacji.

Ja już wybrałem. A Wy?

28

Internetowy Miesięcznik Idei, nr 3(57)/2015, 4–31 marca 2015 www.nowakonfederacja.pl

29

Internetowy Miesięcznik Idei, nr 3(57)/2015, 4–31 marca 2015 www.nowakonfederacja.pl

Rok temu mogliśmy obserwować, jak wo-bec pogarszającej się sytuacji politycznejna Ukrainie na polskiej scenie politycznejdoszło do bezprecedensowego zawieszeniabroni. W czasie sejmowej debaty JarosławKaczyński oklaskiwał Donalda Tuska i viceversa. Z perspektywy czasu wydaje się,że tak jak wszystkie ruchy przywódcówzwalczających się plemion i te gesty po-dyktowane były nie racją stanu, a jedyniestanowiły reakcję na krótkotrwałe ocze-kiwanie opinii publicznej. Tymczasemwłaśnie konsensus na rzecz tworzeniaskutecznych narzędzi dla polskiej politykiwschodniej i regionalnej powinien byćtym, co wykracza poza dychotomiczny,partyjny spór.

W niedawnym numerze „Nowej Kon-federacji” rozważaliśmy warianty tworze-nia „polskiej mocarstwowości”. W arty-kułach, z których zasadniczym kierunkiemtrudno się nie zgodzić, zabrakło wyjaś-nienia powodów, dlaczego polska politykaw regionie pozostaje od lat nieskuteczna.Bez tej diagnozy i wyciągnięcia z niejwniosków trudno skutecznie zrealizować

choćby najsłuszniejszą koncepcję. Twier-dzę, że są dwa powody zasadnicze powodynieudolności polityki wschodniej.

Brakujące narzędzia

Po pierwsze, w sensie instytucjonalnympo prostu nie stworzyliśmy narzędzi doprowadzenia skutecznej polityki. Niechuproszczonym symbolem tego, jaką rolęmyślenie o tworzeniu instytucji zdolnychdo rozumienia i kreowania polityki za-granicznej zajmuje w głowach polskichelit, będzie proste zestawienie budżetowe.Na Ośrodek Studiów Wschodnich im.Marka Karpia, jedną z nielicznych insty-tucji publicznych, o której panuje dośćpowszechne przekonanie, że nam się po1989 roku udała, przeznaczono w budżeciena 2014 r. 9,1 miliona złotych. Tymczasemprzykładowo na działalność Polskiej Or-ganizacji Turystycznej wydaliśmy w 2013 r.ponad 39 milionów złotych z budżetupaństwa i kolejne 52,5 miliona ze środkóweuropejskich. Z kolei w 2014 na sejmowepartie polityczne (PO, PiS, PSL, SLD

PiOtR tRudNOWSKiStały współpracownik „Nowej Konfederacji”, członek warszawskiego zespołu Klubu Jagiellońskiego

Aby stworzyć skuteczną politykę regionalną, potrzebujemy zaangażowa-nia wykraczającego poza to uprawiane oficjalnymi dyplomatycznymi kana-łami

Jak partie mogą budować polską soft power na Wschodzie

i Twój Ruch) wydaliśmy 54 miliony zło-tych.

Co zatrważające, w ciągu roku odEuroMajdanu, nie pojawił się żaden istotnypostulat instytucjonalnego wzmocnienianarzędzi do realizowania tej polityki. Zaprzywołanym spektaklem wzajemnychoklasków nie poszły – choć mogły – anipostulaty dofinansowania OSW, ani po-mysły na poprawę kształcenia na kierun-kach wschodoznawczych czy internacjo-logicznych, ani wreszcie koncepcja sys-temowego zaangażowania ich najlepszychabsolwentów na rzecz polskiej racji stanu.Uczciwość każe odnotować pozytywniesię na tym tle wyróżniające uruchomieniekilku dodatkowych rządowych konkursówgrantowych dla organizacji pozarządowychna zadania w zakresie współpracy pol-sko-ukraińskiej i poszerzenie „polskiegoErasmusa”, pakietu stypendialnego dlaUkraińców chcących studiować w Polsce.Tyle tylko, że to doraźne działania, a nieinstytucjonalna reforma.

Urządowienie

Tu dochodzimy do drugiej zasadniczejsłabości naszej polityki wschodniej. Niemalw całości jest dziś ona realizowana przezczynnik rządowy: dyplomatów oraz od-powiednie departamenty innych resortówi instytucji publicznych. To oczywiste, żepolitykę zagraniczną prowadzi przedewszystkim rząd. Ale też – jest to stanowczoniedostateczne. By skutecznie budowaćpozycję Polski konieczne jest dziś zaan-gażowanie liderów NGO, ekspertów nie-zależnych think tanków i, last but notleast, działaczy partii politycznych.

Rzecz w tym, że jest to dziś możliwetylko w tym zakresie, w jakim przedsta-wicielom tych tytularnie pozarządowychinstytucji uda się pozyskać środki bądź

to od rządu polskiego, bądź pośrednio odrządu jakiegoś innego państwa. W zakresiedziałania na arenie międzynarodowejtrudno więc nazywać organizacje trzeciegosektora „pozarządowymi”.

Właśnie z powodu systemu finanso-wania nasza obecność na Wschodzie jestw najlepszym wypadku jednonurtowa,a w praktyce – często „niepolityczna”.Podejmowane inicjatywy mają najczęściejcharakter charytatywny, edukacyjny czy„proeuropejski”. Na budowanie politycz-nych relacji, politykę historyczną czy bu-dowanie więzów intelektualnych brakujepieniędzy, czasu i odwagi.

Czas wykorzystać partie

Półtora roku temu na łamach portaluEastbook Paweł Purski opublikował nie-zwykle cenny esej pod wiele mówiącymtytułem „To nie jest kolejny tekst o Gied-royciu”. Autor zwracał uwagę, że realizacjipolskich interesów na Wschodzie nie służyani nieustanne rozprawianie nad ideamii sporami sprzed lat, ani tym bardziejzrzeczenie się polskiej polityki wschodniejna rzecz mitycznej „unijnej politykiwschodniej”. Zwracał uwagę na fasado-wość strategii grantowej polskiego rządu(„W błędzie są ci, którzy twierdzą, że spo-

30

Internetowy Miesięcznik Idei, nr 3(57)/2015, 4–31 marca 2015 www.nowakonfederacja.pl

co zatrważające, w ciągu

roku od euroMajdanu, nie

pojawił się żaden istotny

postulat instytucjonalnego

wzmocnienia polskiej

polityki wschodniej

łeczeństwo obywatelskie powstaje dziękiszkoleniom na temat korzystania z mediówspołecznościowych”) i pewną perfidię,którą kierują się Amerykanie, Niemcy czyFrancuzi wspierając nasze NGO-sy w ichdziałaniach na Wschodzie („przyznają do-finansowanie polskim NGO, dzięki czemuprzyrządzają dwie pieczenie na jednymogniu: wychowują nad Wisłą pokoleniepozytywnie nastawionych do siebie spo-łeczników i zapewniają widoczność i wpły-wy swych organizacji, w dłuższej per-spektywie przejmując polskie kontakty”).

Purski zadał wówczas istotne pytanieo rolę polskich partii politycznych, które„przecież co roku pobierają subwencjez budżetu państwa, które milionami zło-tych zalegają potem na kontach partyj-nych”.

Ograniczona, ale inspirująca debatawokół tekstu odbywała się latem 2013roku, czyli na kilka miesięcy przed Euro-Majdanem. Wówczas słuszna idea zachę-cenia partii do przeznaczenia części swoichpieniędzy na działalność na Wschodziewydawała mi się całkowitym political fic-tion.

Wojna na Ukrainie powinna jednakzmienić myślenie polskich elit o 180stopni. Coraz poważniejsze zagrożeniewojną hybrydową w kolejnych państwach,nasilająca się propaganda rosyjska i wresz-cie kompromitacja unijnej politykiwschodniej powinny skłonić partie dopoważnej refleksji nad propozycją zaan-gażowania partyjnych pieniędzy na Wscho-dzie. Zwłaszcza, że specyfika rozpoczętegoroku wyborczego sprawia, że stoimy przedwyjątkową okazją, by partie do takiegoruchu nakłonić.

Można bowiem ubolewać, że polskieelity tak chętnie realizują projekty za pie-niądze podatników np. zza Odry. Dużomądrzej byłoby jednak – idąc tokiem my-

ślenia wyrażonym przez Michała Kuziaw znakomitym eseju z grudniowego nu-meru „NK” – uczyć się od Niemców i zbu-dować narzędzia do skutecznego oddzia-ływania polskich partii na elity na Wscho-dzie.

25 proc. partyjnego budżetu na polskiwymiar Partnerstwa Wschodniego

Obszarem oddziaływania takiego progra-mu powinny być kraje PartnerstwaWschodniego, a więc Armenia, Azerbej-dżan, Białoruś, Gruzja, Mołdawia i Ukrai-na. Te państwa w największym stopniusą dziś narażone na oddziaływanie rosyj-skiej, antypolskiej i antyeuropejskiej pro-pagandy. Rozpoczęcie w tych krajachdziałalności polskich partii i ich zapleczabyłoby znakomitym impulsem dla oży-wienia zainicjowanego przez Polskę i Szwe-cję programu. Istnienie PartnerstwaWschodniego jest znakomitym argumen-tem do prowadzenia w tych państwachdziałalności przez polską elitę polityczną.Wreszcie wykorzystanie tego klucza po-winno uchronić nas również przed ewen-tualnym zarzutem „kolonizatorskiego”podejścia do tych państw, z czym z pew-nością spotkalibyśmy się, inicjując ana-logiczne działania w państwach bałtyckichczy krajach Grupy Wyszehradzkiej.

Oczywiście modelowo byłoby znako-micie, gdyby wzorem niemieckich fundacjipolitycznych działalność taka nie ograni-czała się jedynie do sześciu państw Part-nerstwa. Realnym ograniczeniem są jed-nak finanse. Sensowną propozycją wydajesię postulat wydatkowania przez partie25 proc. otrzymywanej subwencji na dzia-łalność w tych państwach. Postulat prze-kazywania takiej części wydatków na dzia-łalność ekspercką pojawiał się w projektachustawy o fundacjach politycznych, osta-

31

Internetowy Miesięcznik Idei, nr 3(57)/2015, 4–31 marca 2015 www.nowakonfederacja.pl

tecznie zgłoszonej w tej kadencji przezposłów Platformy Obywatelskiej, ale dodziś niegłosowanej. W praktyce oznaczato budżet ok. 13,5 miliona złotych. Tokwota, która po podzieleniu na kilka (dziś:pięć) partii i sześć państw pozwalałabyna prowadzenie przez każdą z formacjiw każdym w państw może nieimponują-cych, ale konkretnych przedsięwzięć.

Każdej z partii należy pozostawićpewną dowolność, wynikającą choćby zespecyfiki regionu i różnych pomysłów nabudowę naszej politycznej obecności w in-nych krajach. Od decyzji partii powinnozależeć, czy będą w państwach PartnerstwaWschodniego otwierać partyjne instytutywzorem niemieckich fundacji politycznych,budować w Polsce silne zaplecze ekspertówds. wschodu, aktywnie działające „w te-renie” (seminaria, szkolenia, doradztwo,uczestnictwo w grupach roboczych etc.),przyznawać granty tamtejszym NGO-som(znów: na wzór niemieckich instytucjitypu Fundacja Adenauera czy Eberta),czy dofinansowywać już dziś działającena Wschodzie polskie NGO-sy.

Pić wódkę w Kijowie i Tbilisi

Nawet, gdy politycy zdecydują się jedyniemocno zaktywizować „polityczną turystykęna Wschód”, to i tak uczynimy krokw przód. Polityka to również, a być może –w postkomunistycznym kręgu kulturowym– przede wszystkim, wspólne picie wódkiprzez przedstawicieli elity czy przyszłejelity. Ostatecznie lepiej, by młodzieżówkapartyjna PO imprezowała w Kijowie z mło-dzieżówkami ukraińskich, proeuropejskichpartii, niżby te same pieniądze wydawanona imprezy we własnym gronie w war-szawskim lokalu go-go, już bez Ukraińców.Zakładam jednak, może naiwnie, że zob-ligowani do wydatkowania dużych środ-

ków na politykę na Wschodzie politycyspróbują chociaż stworzyć poważne, silneinstytucje i zaplecze eksperckie dla swoichformacji.

Najważniejszym argumentem narzecz takiego systemu jest upolitycznienienaszych relacji z partnerami z Mołdawii,Gruzji czy Ukrainy i uczynienie ich realniewielowektorowymi. Oficjalna dyplomacjana pewne działania pozwolić sobie niemoże. Tymczasem, gdy prowadzić bę-dziemy politykę także za pośrednictwempartii, to nikogo nie będzie dziwić, żeprzykładowo Prawo i Sprawiedliwość bę-dzie inwestować w politykę historycznąna Ukrainie, a Twój Ruch wesprze akty-wistów LGBT w Azerbejdżanie. Wówczas,maszerując w osobnych kolumnach, po-litycy tak różnych formacji jak partie Ka-czyńskiego i Palikota – będą wspólniezbliżać Polskę do celu, jakim jest rozwójnastawionych pozytywnie do nas elit naobszarze dawnego Związku Sowieckiego.

Gdyby partie zdecydowały się realniebudować swoją aktywność w sześciu pań-stwach Partnerstwa, to politycznie byli-byśmy dużo lepiej przygotowani do ko-

32

Internetowy Miesięcznik Idei, nr 3(57)/2015, 4–31 marca 2015 www.nowakonfederacja.pl

Maszerując w osobnych

kolumnach, politycy tak

różnych formacji jak partie

Kaczyńskiego i Palikota –

mogliby wspólnie zbliżać

Polskę do celu, jakim jest

rozwój nastawionych

pozytywnie do nas elit na

obszarze dawnego ZSRS

lejnych politycznych zawirowań w regionie.Bez względu na to, jak bardzo niespo-dziewanie potoczyłyby się wydarzenia po-lityczne w którymś z państw, prawdopo-dobnie na zapleczu polskich partii będziektoś, kto elitę obejmującą władzę będzieznał: szkolił ją, brał udział w intelektual-nych seminariach czy nawet pił z jej przed-stawicielami wspomnianą wódkę. Nietrzeba chyba tłumaczyć, że takie znajo-mości i wiedza byłyby istotnym wsparciemdla polskich służb dyplomatycznych i jakpozytywnie wpłynęłyby na ciągłość polskiejpolityki na Wschodzie.

Sprzyjające okoliczności

Dlaczego twierdzę, że ten program to dziśnie political fiction, ale scenariusz możliwydo realizacji?

Po pierwsze sądzę, że doświadczeniaEuroMajdanu, radykalizacja polityki ro-syjskiej i postępujący w Rosji kryzys spra-wiają, że polscy politycy są gotowi podjąćdziałania na rzecz aktywizacji naszej obec-ności w państwach Partnerstwa. To niezła wola, ale słabość intelektualna zapleczapartii sprawiła, że żadnych działań narzecz budowy systemowych rozwiązańwzmocnienia naszego wpływu na politykęna Wschodzie nie podjęto.

Po drugie, mamy nasilający się nastróji poparcie społeczne dla zmiany systemufinansowania polityki. Przekonanie, żesystem w obecnym kształcie jest nieprze-jrzysty i sprzyja marnotrawstwu publicz-nych pieniędzy jest powszechne. Podwpływem medialnych doniesień o „gar-niturach i cygarach” większość partii za-deklarowała chęć likwidacji subwencjii dotacji lub radykalnego ich ograniczenia.To pomysły szkodliwe i populistyczne,ale właśnie one mogą stać się punktemwyjścia do poważnej, eksperckiej i oby-

watelskiej inicjatywy zmiany. Skoro nicnie wskazuje na to, że znajdzie się więk-szość sejmowa dla całościowej reformybudżetowego finansowania dla partii, towarto zły system zacząć naprawiać choćbyna raty.

Po trzecie, sprzyja temu właśnie aryt-metyka sejmowa i specyfika roku wybor-czego. W tej kadencji złożono pięć pro-jektów dotyczących zmiany systemu fi-nansowania partii: projekt ustawy o fun-dacjach politycznych i cztery partyjneprojekty postulujące likwidację (PO i TR)lub ograniczenie finansowania partii z bu-dżetu (SLD i Solidarna Polska). Choćbyz politycznego wyrachowania przed wy-borami partie będą dążyły do głosowniaw tej sprawie.

Wiemy, że na ograniczenie subwencjiani stworzenie krajowych fundacji poli-tycznych nie ma zgody ani PiS, ani PSL.To sytuacja szczególnie niekorzystna dlaPiS, bo konsekwentnie głosując „przeciw”stanie się łatwym obiektem populistycz-nych ataków. Paradoksalnie jest jednaktakże niespecjalnie wygodna dla partiirządzącej: choć po ewentualnym głoso-waniu w tej sprawie uzyska nowe paliwodo podsycania ataków na PiS, to jedno-cześnie przyzna się, że kolejny raz nie jestw stanie przekonać do „fundamentalnych”dla tożsamości Platformy reform własnegokoalicjanta. W tej sytuacji utworzenie„funduszu wschodniego” powinno byćwygodnym dla wszystkich (pewnie pozaPSL i SLD, których elektorat jest sprawamiwschodnimi mało zainteresowany) kom-promisem. Zdolność do współpracy ponadpartyjnymi podziałami akurat w zakresiepolityki zagranicznej jest mile widzianaprzez opinię publiczną, a przyjęcie projektuoznaczałoby też realne samoograniczeniesię polityków poprzez redukcję ich bu-dżetów na partyjną propagandę i przywi-

33

Internetowy Miesięcznik Idei, nr 3(57)/2015, 4–31 marca 2015 www.nowakonfederacja.pl

leje o 25 proc. W kampanii wyborczej toargumenty nie do przecenienia.

Kiełbasa wyborcza może być zdrowa

Po czwarte, nie bez znaczenia pozostajązbliżające się wybory prezydenckie. Po-parcie postulatu stworzenia „funduszuwschodniego” jest idealnym argumentemw przedwyborczym wyścigu. Na podjęciuinicjatywy w obszarze polityki między-narodowej powinno zależeć każdemuz kandydatów.

W oczywisty wręcz sposób ten pomysłwspółgra ze sposobem sprawowania urzę-du przez prezydenta Bronisława Komo-rowskiego. Wobec ciekawego, ale niekon-kretnego dorobku eksperckiego kończącejsię prezydentury przeprowadzenie takiejreformy mogłaby stać się symbolem my-ślenia o interesie Polski w regionie ponad,a nawet wbrew partyjnej logice. To również

nie lada okazja dla Andrzeja Dudy, którymógłby Komorowskiemu „podebrać” niecoz jego znakomicie odbieranego przez Po-laków stylu. Gdyby zaś udało mu się prze-konać PiS do głosowania za taką inicja-tywą, to mógłby w bardzo konkretny spo-sób udowodnić, że rzeczywiście zamierzabyć kontynuatorem najlepiej rozumianegodziedzictwa prezydenta Lecha Kaczyń-skiego.

Doświadczenie uczy, że właśniew okresie przedwyborczym trudno partiomnie zagłosować nawet wbrew swojemuinteresowi – w obawie przed medialnymlinczem. Tak właśnie, głosami egzotycz-nych koalicji, uchwalono w 2007 rokuUstawę o Karcie Polaka czy podatkowąulgę prorodzinną. Miejmy nadzieję, żew tym roku wyborczym politycy przyokazji wojny o głosy dadzą się namówićna zwiększenie podmiotowość Rzeczpos-politej w regionie.

34

Internetowy Miesięcznik Idei, nr 3(57)/2015, 4–31 marca 2015 www.nowakonfederacja.pl

35

Internetowy Miesięcznik Idei, nr 3(57)/2015, 4–31 marca 2015 www.nowakonfederacja.pl

Kto obecnie rządzi na Zachodnim Pa-cyfiku? Głównie tego obszaru dotyczypański raport dla Narodowego CentrumStudiów Strategicznych „Ucieczka doprzodu”, mówiący o przyszłości armiiamerykańskiej?

To jest dobre pytanie, bo nikt się o tymnie przekona, jeśli nie rozstrzygnie się tokonfrontacyjnie. Mamy do czynienia z sy-tuacją, że dotychczasowe bezapelacyjnerządy amerykańskie na Pacyfiku zostałyco najmniej zakwestionowane. Potęga po-lityczna USA oparta jest o możliwość pro-jekcji siły na morzach i oceanach świata.To znaczy, że mogą oni ze swoimi siłamiprzypłynąć czy przylecieć w dane miejsceświata i bazując na swojej dominacji namorzach i ocenach, zaprowadzać swojeporządki w rejonie.

Okazuje się, że na Pacyfiku nie jest totakie oczywiste?

Amerykanie muszą się liczyć z tym, żew przypadku jakiegokolwiek starcia zbroj-

nego z Chinami nie ma już pewności, żewygrają. Muszą też brać pod uwagę, żeponiosą istotne straty. A to jest trudnedo zaakceptowania. Waszyngton jest roz-gorączkowany, bo nowe technologie woj-skowe, które mogą zostać zastosowaneprzeciwko nim – w dużym skrócie –umożliwiają zwalczanie sił operacyjnychUSA oraz wykonywanie uderzeń na ame-rykańskie regionalne bazy w tzw. Rim-landzie (na obrzeżach Eurazji) z odległościprzewyższających zasięg ofensywnych sys-temów amerykańskich.

Mowa o Chinach i potencjale militar-nym, który udało im się wytworzyćw ostatnich latach.

Chiny opanowały strategie zwalczaniaprojekcji siły USA na Zachodnim Pacyfikuaż po tak zwany pierwszy łańcuch wysp:Japonię, Riukiu, Tajwan, Luzon, Filipiny,Morze Południowochińskie, a nawet powielką bazę wojskową na bardzo ważnejgeostrategicznie wyspie Guam. Bez do-stępu do bezpiecznych portów przeładun-

JaceK BaRtOSiaKStały współpracownik „Nowej Konfederacji”ekspert Narodowego Centrum Studiów Strategicznych

Chiny wysyłają państwom Azji Południowo-Wschodniej sygnał, że dotych-czasowy ład z Ameryką w centrum - może zostać wywrócony

Na drodze do globalnego konfliktu

Z Jackiem Bartosiakiem rozmawia Mariusz Majewski

kowych Amerykanie nie będą mogli de-santować lub utrzymać w bliskości kon-fliktu żadnych poważniejszych sił lądo-wych. Ponadto, bez dostępu do baz od-dalonych nie dalej niż 500–1000 mil odprzeciwnika większość aktualnego lot-nictwa USA będzie bezużyteczna, ze wzglę-du na ograniczony zasięg taktyczny sa-molotów i konieczność tankowania w po-wietrzu. Stad tak zdecydowane działaniadotyczące nowej strategii.

Chiny tymczasem pokazują państwomw regionie, że może nie warto handlowaći układać się ze Stanami Zjednoczonymi.Może lepiej orientować się na ich konku-renta. To taki chiński sygnał, że dotych-czasowy ład z USA w centrum – możezostać wywrócony.

Kiedy i dlaczego zachwiała się domi-nująca pozycja Stanów Zjednoczonychna Pacyfiku?

Główny powód to nieprzerwany, ogromnywzrost gospodarczy Chin, którego nie dasię porównać z niczym. Nie ma on swojegoodpowiednika w historii gospodarczejświata. Nigdy duże państwa nie rozwijałysię w takim tempie przez tak długi okres.Dla mocarstwowej polityki Stanów Zjed-noczonych to fundamentalna sprawa. Na

dodatek Chiny są wpięte w globalny systemhandlu. Trudno je tak po prostu odciąć.Zbyt zajęci wojnami na Bliskim Wschodzie,w Afganistanie – Amerykanie przespalimoment, kiedy mogli jeszcze poprzeztwardą politykę gospodarczą powstrzymaćniebezpieczny dla nich wzrost Chin. Niedość, że tego nie zrobili, to jeszcze w 2008roku przyszedł słynny kryzys, który znacz-nie osłabił rolę Stanów Zjednoczonychw globalnym układzie.

Dla Polaków Zachodni Pacyfik to bar-dzo egzotyczny region. Dlaczego mie-liby się interesować tamtejszymi gramipolitycznymi?

Zachodni Pacyfik to dziś główna magistralaświatowej gospodarki, przez którą prze-chodzi większość towarów. Jest kluczowydla tego, kto rządzi lub chce rządzić świa-tem. Nic dziwnego, że Państwo Środkapróbuje wypchnąć z niego Stany Zjedno-czone, tak jak USA wypchnęły w XIXwieku potęgi europejskie z Morza Kara-ibskiego i zachodniej półkuli. Natomiaststrategicznym celem Ameryki jest zapobiectemu, aby region Zachodniego Pacyfikuzdominowała jakakolwiek inna siła.

„Nowa Strategia Offsetowa” to projektytechnologiczne, które mają naprawićzaniedbania militarne na Pacyfiku i do-prowadzić do utrzymania przez USAstatusu jedynego globalnego super-mocarstwa.

Amerykanie chcą skokowo zwiększyć po-tencjał swoich sił zbrojnych. Filaramitechnologicznymi potencjalnych przewagmają być: bezzałogowe operacje powietrz-ne i podwodne, wojna podwodna w całyswoim spektrum (w tym w nowych od-słonach i o znacznie szerszym zasięgu),

36

Internetowy Miesięcznik Idei, nr 3(57)/2015, 4–31 marca 2015 www.nowakonfederacja.pl

amerykanie przespali

moment, kiedy mogli jeszcze

poprzez twardą politykę

gospodarczą powstrzymać

niebezpieczny dla nich

wzrost chin

operacje powietrzne bardzo dalekiego(także globalnego) zasięgu o obniżonejwykrywalności, złożone bojowe procesyinżynieryjne, ich integracja i współdzia-łanie. A więc robotyka i zautomatyzowanewspółdziałanie autonomicznych systemów,połączonych w celu jednolitego zobrazo-wania pola walki.

Czy ta walka o wpływy na Pacyfikumoże wymknąć się spod kontroli i do-prowadzić do konfliktu o globalnymznaczeniu?

Myślę, że jesteśmy na drodze do tego.Zresztą od 2010 roku stratedzy amery-kańscy pracują nad koncepcją wojny po-wietrzno-morskiej na Zachodnim Pacyfiku,która ma przywrócić zdolność do sku-tecznej projekcji siły w tej części świataw obliczu modernizacji chińskiej. A za-tem – utrzymać hegemonię USA w re-gionie.

Co Amerykanie odkryli w toku przy-gotowań tej koncepcji?

Zauważyli, że muszą uciec Chińczykomi mocno rozwinąć zdolność prowadzeniawojny w powietrzu, na wodzie i pod wodą.Zdali sobie sprawę, że w kwestii rozpoz-nania są całkowicie uzależnieni od kos-mosu. A nie jest to już bezpieczne miejsce,którego nie można zaatakować, oślepiającsystemy rozpoznawcze oparte na sieciGPS. Chcąc się uniezależnić od kosmosuoraz systemu GPS i stworzyć nową, dzia-łającą non stop w czasie rzeczywistymsieć systemów komunikacyjno-obserwa-cyjnych, opartą o nowoczesne drony i innebezzałogowe systemy lotnicze. Sieć będzienaprawdę gęsta i łatwo będzie można wy-mienić i uzupełnić utracony element sieci.

Będzie działać nawet jeśli przeciwnikzniszczy jej element.

Jak taki konflikt na Zachodnim Pacyfikubędzie wyglądał?

Myśląc o tym niepotrzebnie uciekamy dotakich obrazów jak wojna nuklearna czycoś takiego. Chodzi o to, na kogo będąorientować się inni. Kto zdobędzie domi-nującą pozycję. Chiny wcale nie muszą

mieć więcej samolotów, żołnierzy, czywięcej floty i lotniskowców. Ważne, żeopanowały posługiwanie się geografiąwojskową do uzyskiwania swoich celów.Dla ich osiągnięcia wystarczy, jeśli wy-pchną amerykańskie interesy z wybrzeżyZachodniego Pacyfiku. Uda im się tozrobić jeśli posiądą zdolność zniszczeniabaz amerykańskich lub baz ich sojuszni-ków, o których wspominałem na początku,a Stany Zjednoczone nie będą mogły temuprzeciwdziałać. Jeśli zobaczą, że nie wy-grają, albo poniosą zbyt wielkie straty –będą zmuszone zrezygnować ze swoichwpływów w regionie.

Mówimy dużo o dwóch mocarstwach,ale w tle jest również trzecie. Nie spo-sób nie zapytać o rolę Rosji w tej sy-tuacji.

37

Internetowy Miesięcznik Idei, nr 3(57)/2015, 4–31 marca 2015 www.nowakonfederacja.pl

Kosmos nie jest już

bezpiecznym miejscem,

którego nie można

zaatakować, oślepiając

systemy rozpoznawcze

oparte na sieci GPS

Moskwa próbuje rozgrywać amerykań-sko-chiński konflikt o dominację w Eurazji.Gdy słucham szefa rosyjskiej dyplomacjiSiergieja Ławrowa, to nie mam wątpli-wości: Kreml doskonale wyczuwa, że zmie-nia się ład światowy. Zdaje sobie sprawę,że Amerykanie muszą skoncentrować sięna Pacyfiku. Siłą rzeczy musi się to doko-nać z poważnym kosztem dla spoistościNATO, dla Europy, a więc także dla Polski.

Rosja już się ustawia pod przyszłezmiany i chce zakończyć nowe rozdaniew obozie zwycięzców. Niezależnie o tego,kto wygra ten spór. Moim zdaniem wcho-dzimy w bardzo niebezpieczne lata.

W jaki sposób ta mocarstwowa graodbije się na naszej części Europy?

Rosjanie będą testowali całą tę sy-tuację. Będą próbowali przesuwać granicei retorycznie pytać, gdzie są ci Amerykaniei co z gwarancjami bezpieczeństwa, któredawali. Państwa europejskie zdadzą sobiesprawę z tego, że sytuacja się zmieniai trzeba szukać nowych sojuszów, nowegoKongresu Wiedeńskiego, czy jakkolwiekto nazwiemy. Komunikat do innych pań-stw jest jasny: orientujcie się na nas,względnie poszukujcie nowej formuły bez-pieczeństwa, stara z Amerykanami w cen-trum się wyczerpała. W Europie już jestto realizowane. Rosja chce tego samegow całej Eurazji.

Co nowa amerykańska strategia ozna-cza dla Polski?

Byliśmy i nadal jesteśmy tak zapatrzeniw potęgę Stanów Zjednoczonych, że niezdajemy sobie sprawy, że Amerykanie niedysponują już wystarczającą liczbą ukom-pletowanych ciężkich brygad lądowych,które mogliby tu wysłać w razie zagrożenia.Radosław Sikorski mówił o dwóch ciężkichbrygadach… Amerykanie musieliby jechyba zbierać z całego świata.

Rosjanie wiedzą, że Stany Zjedno-czone muszą zmienić swoją politykę woj-skową i uniezależniać się od baz w naszymregionie, których są zakładnikami w przy-padku konfliktu. W związku z tym niebędą chcieli istotnie stacjonować w Eu-ropie Środkowo-Wschodniej. Jeśli ich do-minacja się utrzyma, będą starali się za-mienić stacjonowanie na działania dale-kiego zasięgu z terytorium amerykańskie-go. Nie twierdzę, że ich obecność tutajbędzie całkowicie wygaszona, bo zostaniejakieś zaplecze, ale to już będzie innyświat.

Dla Polski nie ma innej drogi jak bu-dowa całkowitej autonomii w rozpoznaniuoperacyjnym, strategicznym. Własne sa-telity, własne systemy bezzałogowe. Krótkomówiąc: rozwijanie własnej myśli tech-nologicznej i strategicznej, oraz, rzeczjasna – silnej armii.

Raport „Ucieczka do przodu – przyszłośćmodernizacji technicznej sił zbrojnychUSA” można przeczytać, klikając tu. Pub-likację wydało Narodowe Centrum Stu-diów Strategicznych.

38

Internetowy Miesięcznik Idei, nr 3(57)/2015, 4–31 marca 2015 www.nowakonfederacja.pl

MaRiuSZ MaJeWSKidziennikarz „Gościa Niedzielnego”

39

Internetowy Miesięcznik Idei, nr 3(57)/2015, 4–31 marca 2015 www.nowakonfederacja.pl

Na łamach najnowszej teki „Pressji”(nr 38) poświęconej „prześnionemu na-cjonalizmowi” ukazał się artykuł RafałaŁętochy „Myśl narodowa między poli-tycznym realizmem a romantyzmem”,w którym autor stwierdza, że „pojęcia ro-mantyzmu i realizmu politycznego zwykłoprzedstawiać się jako przeciwstawne i ago-nistyczne szkoły myślenia o polityce”.

Łętocha przypomina, że RomanDmowski na kartach „Myśli nowoczesnegoPolaka” dokonał systematycznej krytykiromantyzmu politycznego, obarczając gowiną za klęski narodowe w XIX wieku.W swojej krytyce poezji romantycznej,którą uznawał za źródło szkodliwych in-surekcyjnych czynów i myśli Dmowskipisał: „my jeszcze jesteśmy tak mało uspo-łecznieni, tak mało ucywilizowani poli-tycznie, iż, chcąc być «dobrymi Polakami»,musimy robić sobie z patriotyzmu religię,a każda religia musi mieć swoje księgiświęte; ale nawet najreligijniejsi ludzieumieją oświetlać kościoły elektrycznością,gdy my w swej świątyni narodowej palimyciągle stare woskowe świece”.

Ale krakowski historyk idei nie refe-ruje jedynie opinii „ojca prawodawcy”polskiej endecji. Stara się wykazać – nakonkretnych historycznych przykładach,odnoszących się do Obozu Wielkiej Polski– że tradycja endecka to zarówno realizm,jak i romantyzm polityczny. Podobnie jakŁętocha uważam, że nie trzeba tych kon-cepcji traktować jako wykluczających się,gdyż w polskiej historii dokonywano ichsyntezy.

Bić się czy pracować u podstaw?

Spór ideowo-polityczny, który referujekrakowski historyk idei nie jest jedyniedziedzictwem polskiej endecji. Całościowodotyczy jednego z największych antago-nizmów polskiej metapolityki. Wyraża sięon w pytaniu: bić się czy pracować u pod-staw? Podręcznikowy opis, który pamię-tam jeszcze z czasów swojej podstawoweji licealnej edukacji nakładał na to pytaniesztywny podział: na tradycję romantyczną,insurekcyjną, i tradycję realistyczną, po-zytywistyczną, organicznikowską. W tym

KRZySZtOf WOłOdźKOStały współpracownik „Nowej Konfederacji”

Romantyzm bez realizmu był na ogół lekkoduchostwem. Realizm bezromantyzmu okazywał się nierzadko „patriotyzmem folksdojczów”. Sensma tylko ich synteza

danina krwi, danina pracy

ujęciu romantycy bili się i umierali zapolską wolność. A realiści zakładali spół-dzielnie, edukowali „prosty lud” i kładlibruk. W grę nie wchodzi jedynie chrono-logiczny podział: to sztuczne rozdzieleniejest bardziej elementarne, metapolityczne.

Jeszcze jedno aktualne odniesienie:Michał Kuź w artykule „Prawicy marszna zachód” („Nowa Konfederacja” nr 1(55) /2015) zwrócił uwagę na interesującya rzadko uświadamiany fakt. Otóż „bo-haterami, od których nazwy biorą ulicei szkoły w Wielkopolsce, nie są zwyklepowstańcy (a przynajmniej nie ci, którzypowstańcami jedynie pozostali), tylkospołecznicy, organizatorzy życia gospo-darczego, fabrykanci. (...) Nawet starygenerał Dezydery Chłapowski pamiętanyjest tu wcale nie za swoje przygody napo-leońsko-listopadowe. Wielkopolanie widząw nim raczej wydawcę, oddanego regio-nowi posła do pruskiego parlamentu i or-ganizatora przeciwdziałającego germani-zacji towarzystwa kredytowego”. Powyższauwaga nie ma jedynie zasięgu lokalnego,wielkopolskiego. Znakomicie komponujesię z uwagami Łętochy dotyczącymi (prze-zwyciężenia) antagonizmu między rea-lizmem i romantyzmem.

Mit o przeciwstawności realizmu i ro-mantyzmu politycznego wraca do nas razpo raz, w różnych odsłonach. Choćbyw formie sporów o Powstanie Warszaw-skie. „Romantycy” powiadają: trzeba byłowalczyć. „Realiści”: nie należało walczyć.Warto zrozumieć, że opisywane w tensposób zagadnienie nie pozwala wyjaśnićkwestii o wiele bardziej elementarnej,czyli skąd wzięła się na początku II Rze-czypospolitej całkiem znaczna liczba kadri wykształcona elita, zdolna wziąć nasiebie obowiązki państwowe w wyzwolo-nym kraju. Jak to się stało, że ta samaw gruncie rzeczy elita oraz młodziutkie

pokolenie jej wychowanków po ponaddwudziestu latach od odzyskania niepo-dległości były zdolne bić się? Właśniew ramach najpotężniejszego w dziejachII wojny światowej państwa podziemnego,które wymagało efektywnych instytucjinie tylko o charakterze militarnym. Byłyto pokolenia zdolne stworzyć państwo,jak i walczyć za nie (w ramach znakomiciezorganizowanych konspiracyjnych struk-tur), ponieważ nie traktowały przeciw-stawnie tradycji romantycznych i pozy-tywistycznych, na których wyrosły.

Na śmietniku wyobraźni

Nasz kontakt z tamtymi pokoleniami i ichrzeczywistą myślą został poważnie ogra-niczony. Wraz z narodzinami Polski Lu-dowej doszło do zastąpienia (a częściowowchłonięcia) przedwojennych polskichelit, wyrosłych jeszcze na XIX-wiecznychtradycjach, nowymi, odpowiednimi dlapaństwa satelickiego wobec Sowietów.A nowa władza wykorzystała klęskę Po-wstania Warszawskiego do własnych ce-lów. Gdy Polska Ludowa przejęła monopolna kulturę masową, wówczas „spadko-biercy Powstania Warszawskiego” musieli

40

Internetowy Miesięcznik Idei, nr 3(57)/2015, 4–31 marca 2015 www.nowakonfederacja.pl

elity ii RP były zarówno

zdolne stworzyć państwo,

jak i walczyć za nie,

ponieważ nie traktowały

przeciwstawnie tradycji

romantycznych i

pozytywistycznych, na

których wyrosły

wylądować „na śmietniku historii”, czyściślej: na śmietniku wyobraźni przetrze-bionego kataklizmem II Wojny Światowejspołeczeństwa.

Dogodny dla komunistów przekazpod adresem „tamtych” głosił: potrafiliściesię tylko bić, sprowadziliście zagładę naWarszawę. Do tej opowieści zaprzęgniętotakże zwyczajowy pokoleniowy spór mię-dzy „młodymi” i „starymi”: młody AndrzejWajda (ur. 1926 r.) ze swoim „Kanałem”(1956 r.) i nieco starszy od niego AndrzejMunk (ur. 1921 r.), reżyser filmu „Eroica”(1957 r.) wyszydzili i obrazili „starych”,czyli pokolenia „sanacyjnej Polski”.

Pozwalało to zdyskredytować nietylko przywódców powstania 1944 r.i przedwojenną „faszystowską Polskę”.Umożliwiało także zdeprecjonowanie ca-łościowego dorobku przedwojennej elitykraju, tej samej, która budowała pod-ziemną Armię Krajową i podziemne in-stytucje polityczne, a do trudnej pracy naniwie państwowej i społecznej II RP przy-chodziła nierzadko ze społecznikowskichorganizacji czasów zaborów.

Prosty i wygodnie zafałszowany po-dział na „młodych” i „starych”, na „ro-mantyków” i „pragmatyków” był komu-nistom na rękę. Oczywiście, PRL-owskanarracja mocno podkreślała tradycje in-surekcyjne czasów zaborów, ale im bliżejbyło II Rzeczypospolitej, tym bardziejusuwała w cień prawdziwą historię po-kolenia, któremu przyszło żyć i pod koniecXIX w., i w czasach II RP, a wreszcie do-czekało państwa pod kuratelą wschodniegosąsiada.

Krytyka mitu wymaga rozmowy o fak-tach. W potocznej opinii, dotyczącej przed-wojennych elit powiada się: były one pat-riotyczne i oddane społecznemu dobru.Nie jest to tak oczywiste, jeśli przypo-mnimy sobie „Karierę Nikodema Dyzmy”

Tadeusza Dołęgi-Mostowicza. Ale jakiepraktyczne formy przybierał patriotyzmtamtych pokoleń? Bardzo często był topatriotyzm społecznikowski (co nie ozna-cza jedynie pracy spółdzielczej), opartyna pracach na rzecz samoorganizacji i sa-mopomocy społecznej. A do tego bardzosilnie powiązany z doświadczeniem i kul-tem walki o niepodległość. Znaczny wpływna to miała biografia polityczna JózefaPiłsudskiego, tradycje legionowe i niepo-dległościowo-socjalistyczne. Stąd też wy-rastał, ubrany w oficjalne formy instytu-cjonalnego wsparcia, kult weteranów po-wstania styczniowego w czasach II Rzecz-pospolitej.

Rodowody niepokornych

Na kartach „Rodowodów niepokornych”Bohdan Cywiński opisał pokolenie, któreweszło w dorosłe życie u schyłku XIX w.i po kilku dekadach, w dojrzałym wiekuzasiliło elity II Rzeczypospolitej. Cywińskimówi o ludziach nielicznych, ale nadzwy-czaj aktywnych w działaniach społecznych,kulturalnych, ukazuje Polaków zdolnychstworzyć rozgałęzione i bogate podziemneżycie polityczne. Dostrzega ich różnorod-ność: byli wśród nich wychowani na schył-kowym pozytywizmie działacze społecz-no-oświatowi, byli socjaliści, łączący kwes-tie klasowe z nowymi formami walki o nie-podległość (stąd choćby Organizacja Bo-jowa PPS), byli tam także twórcy przy-szłego ruchu narodowego.

Wszyscy oni mieli pewne istotne ce-chy wspólne, które spowodowały, że stalisię godni miana elity. „Na tle ogółu, lęka-jącego się niebezpiecznej, bo przecież nie-legalnej działalności społeczno-ideowej,na tle dość powszechnego – jak się zdaje– w tym pokoleniu zmaterializowaniai bezideowości, stanowili oni cenne elity

41

Internetowy Miesięcznik Idei, nr 3(57)/2015, 4–31 marca 2015 www.nowakonfederacja.pl

nonkonformistyczne, które stać było nadokonanie wyborów ideowych, w każdymprzypadku oznaczające płynięcie pod prąd,zakwestionowanie własnej kariery, częstonawet wolności, a w momentach krańco-wych – życia”. W tym pokoleniu – pomimowszystkich dzielących je różnic – etospatriotyzmu nie oznaczał górnolotnychwzdychań nad „umęczoną ojczyzną”, alepracę u podstaw i zdolność do złożeniadaniny krwi, a przynajmniej – komfortuwłasnego życia.

Warto przytoczyć choćby jeden kon-kretny przykład. Jan Wolski (ur. 1888 r.)swoją biografią niemal wzorcowo wpisujesię w zaproponowaną tutaj analizę i rein-terpretację omawianego mitu. Wolski byłanarchistą, członkiem PPS, żołnierzemw wojnie z bolszewikami, teoretykiemi działaczem spółdzielczości w czasachmiędzywojnia. Był uczniem Edwarda Ab-ramowskiego, a sam – w starszym wieku– został jednym z ideowych mentorówpóźniejszego premiera III RP Jana Olszew-skiego (rocznik 1930).

Młody Wolski w 1915 r., w trakciewarszawskiego zebrania PPS, został aresz-

towany przez niemiecką żandarmerię.Półtora roku spędził w więzieniach i obo-zach jenieckich. W 1917 r. podjął działal-ność społeczną w ramach uniwersytetuludowego, spółdzielczości spożywców.W czasach II RP pracował w „Społem”,szerzył spółdzielczość wśród uczniów,a także... w szeregach wojska. We wrześniu1939 r., gdy niemiecka armia atakowałapolską stolicę, został powołany przez pre-zydenta stolicy Stefana Starzyńskiego doMiejskiego Zespołu Aprowizacyjnego, po-wstałego na bazie „Społem”. W poświę-conym mu szkicu „Historia pewnej szla-chetności” Remigiusz Okraska przypo-mina: „w czasie wojny wielokrotnie udzie-lał pomocy ukrywającym się osobom,w tym Żydom, pozostawał w kontakciez władzami Polski Podziemnej, wykładałna nielegalnych kursach kształceniowych,zaś dowodzona przezeń centrala spół-dzielczości pracy zrezygnowała z zamówieńod hitlerowców”.

Wymowny jest dalszy ciąg tej historii.Wolski po wojnie nie zdecydował się naemigrację, podjął pracę, którą znał oddekad. Raz jeszcze Okraska: „spółdziel-czość Polski »ludowej« szybko okazałasię monstrualnym, biurokratycznym two-rem, pełnym karierowiczów, których nieinteresowało żadne wyzwalanie pracow-ników najemnych z wyzysku i stosunkówpoddaństwa”. Widząc co się dzieje, Wolskijuż jesienią 1945 r. zrezygnował z pracyw Łodzi, gdzie miał koordynować zadaniaspółdzielczości pracy. Zamieszkał w Kra-kowie. Na Uniwersytecie Jagiellońskimprowadził przez jakiś czas wykłady w Stu-dium Spółdzielczym, ale w 1949 r. odsu-nięto go od tego. Pod Krakowem stworzyłCentralny Ośrodek Szkoleniowy Spół-dzielczości Pracy, ale komuniści rozwiązaliplacówkę. Na krótko wrócił do łask poPaździerniku 1956 r. „Ale i dla niego „od-

42

Internetowy Miesięcznik Idei, nr 3(57)/2015, 4–31 marca 2015 www.nowakonfederacja.pl

Żeby zbudować efektywne,

złożone instytucje

polityczne, najpierw trzeba

osiągnąć elementarną

zdolność do tworzenia

oddolnych, własnych

instytucji opartych na

„czystym kapitale

społecznym”

wilż” nie trwała długo. Aparat scentrali-zowanej spółdzielczości stanowił na ogółjuż tylko karykaturę przedwojennego do-robku pokoleń rodzimych społeczników.Wolski zmarł 12 lipca 1975 r.

Co robić?

Ta historia dobrze pokazuje, w jaki sposóbPRL niszczyła wśród Polaków z trudemprzecież budowany instynkt samoorga-nizacji społecznej, od którego zaczyna sięwszelkie życie organizacyjne i instytucjo-nalne narodów. Niestety, często zapomi-namy w dzisiejszych warunkach o tymprostym fakcie: żeby zbudować efektywne,złożone instytucje polityczne, najpierwtrzeba osiągnąć elementarną zdolność dotworzenia oddolnych, własnych instytucjiopartych na „czystym kapitale społecz-nym”. Inaczej wplątujemy się w logikęzapożyczeń i imitacyjnych formuł mo-dernizacji. A wynikające stąd problemydodatkowo wzmacniane są – na bardzoróżnych szczeblach – przez instytucjeskorumpowane dekadami PRL. Mówiło tym Arkadiusz Peisert w wywiadzie natemat spółdzielczości mieszkaniowej, jakiprzeprowadziłem z nim dla „Nowej Kon-federacji”.

Co czynić w tej sytuacji? Po pierwsze,trzeba wreszcie, poza logiką utartegosporu lewica-prawica, przyjrzeć się baczniehistorii przynajmniej jednego polskiegostulecia z okładem. Czyli dekad od końcaXIX w. do początku XXI w. To one sąnaszą „prawdziwą historią”. Musimy poz-nać jej autentyczną zawartość, żeby rze-telnie zrozumieć siebie. Dobrze widać, że

nie jest to ani „historia lewicowa”, ani„historia prawicowa”. Najistotniejsze w niejjest to, jaka była rzeczywiście i w jaki sposóbbudowała się w jej obrębie autentycznapolska metapolityczność i samoorganizacjanarodowa, społeczna, obywatelska.

Po drugie, po dwudziestu pięciu latachIII RP jesteśmy na etapie oddolnego od-budowywania więzi społecznych, a rodzi-me realia tego nie ułatwiają. Dopiero za„pracą u podstaw” mogą iść efektywneinstytucje i samosterowna polska polityka.Nie oznacza to jednak, że tradycja ro-mantyczna, oparta na „daninie krwi” byłaczymś gorszym, albo że „nowoczesny pat-riotyzm” musi w sobie zawierać jako nie-zbędny pierwiastek odrzucenie rodzimychtradycji powstańczych. To one zawieraływ sobie ten element, który nie tyle chroniłpolską odrębność, co nierzadko stanowiłtamę wobec zaprzaństwa i zdrady firmo-wanej hasłami „realnej polityki”. Stąd,żeby zrozumieć pokolenia, które chciaływalczyć i pracować, trzeba zrozumieć ichfaktyczną, złożoną tożsamość. Radykalizmcelów łączył się w ich przypadku z prag-matyzmem metod. To stanowi w naszychdzisiejszych warunkach godną odrabianialekcję własnej historii.

Nasza sytuacja jest dwuznaczna.Z jednej strony dysponujemy własnympaństwem, z drugiej - coraz rzadziej mamyzłudzenia co do jego dalece dysfunkcyjnegocharakteru. Stąd – w kolejnych pokole-niach – wciąż bardzo aktualną okazujesię dyskusja dotycząca tego, co znaczypolska niepodległość, co znaczy polskasuwerenność: kulturowa, historyczna, in-stytucjonalna i społeczno-gospodarcza.

43

Internetowy Miesięcznik Idei, nr 3(57)/2015, 4–31 marca 2015 www.nowakonfederacja.pl

Wesprzyj nas

Jeśli nas cenisz – wesprzyj nas!

Podstawą naszej działalności są stałe, comiesięczne darowizny. Nawetjeśli są niewielkie, dają poczucie stabilności i pozwalają planować aktywność.

Darowizny prosimy kierować na rachunek bankowy wydawcy „NowejKonfederacji”, Fundacji Nowa Rzeczpospolita: 09 1560 0013 2376 9529 10000001 (Getin Bank). W tytule przelewów najlepiej wpisać: „darowizna”. Jeślizamierzają Państwo wspierać nas stale, bardzo prosimy o tytuł przelewu:„stała darowizna”.

Dlaczego warto nas wesprzeć? Przynajmniej z pięciu powodów:

1. „NK” jest próbą stworzenia niskokosztowej poważnej alternatywy dlaupadających – finansowo i intelektualnie – mediów głównego nurtu. Stądtakże nowy model pozyskiwania funduszy – poprzez mecenat obywatelski

2. dostajemy wiele sygnałów, że udaje nam się realizować założonecele: poważnie debatować o państwie i polityce, transmitować do szerokiejpubliczności ważne idee naukowe i eksperckie, aktualizować polską tradycjęrepublikańską. Sygnały te płyną zwłaszcza od przedstawicieli inteligencji

3. począwszy od października 2013, udawało nam się co tydzień publi-kować (od października 2014 r. jesteśmy miesięcznikiem) nowy numer „NK”,poruszając tematy tyleż ważne, ile nieobecne w debacie, jak np. neokolonizacjaPolski, przebudowa globalnego ładu politycznego czy władza sondaży

4. mamy wpływ na kształtowanie opinii, zwłaszcza elit. Czyta nas średnio4,5 tys. osób tygodniowo, regularnie występujemy w telewizji, inspirujemyinne media do podejmowania wprowadzanych przez nas tematów, naszeteksty są chętnie przedrukowywane przez popularne portale

5. darowizny na rzecz fundacji są w Polsce (art. 16 ustawy o fundacjach)zwolnione z podatku. Co więcej, podlegają odliczeniu od podatku zarównoprzez osoby fizyczne, jak i prawne, zgodnie z przepisami ustaw o podatku do-chodowym od osób fizycznych i prawnych.

44

Internetowy Miesięcznik Idei, nr 3(57)/2015, 4–31 marca 2015 www.nowakonfederacja.pl

O nas

„Nowa Konfederacja” to pierwszy w Polsce internetowy miesięcznik idei.Koncentrujemy się na tematyce politycznej o znaczeniu strategicznym. „NK”to medium misyjne, tworzone przez obywateli – dla obywateli. Jako pierwsiw Polsce działamy profesjonalnie wyłącznie dzięki wsparciu Darczyńców.

Stawiamy sobie trzy cele główne.

Po pierwsze, chcemy tworzyć miejsce poważnej debatyo państwie i polityce.Dziś takiego miejsca w Polsce brakuje. Wskutek postępujących procesów

tabloidyzacji oraz uzależnienia mediów opiniotwórczych od partii i wielkiegokapitału, brak ten staje się coraz bardziej dotkliwy.

Stąd, w środowisku skupionym dawniej wokół kwartalnika „RzeczyWspólne” – poszerzonym po rozstaniu z Fundacją Republikańską w kwietniu2013 o nowe osoby – powstał pomysł stworzenia internetowego tygodnika/mie-sięcznika idei. Niekomercyjnego i niezależnego medium, wskrzeszającegoformułę głębokiej publicystyki. Mającego dostarczać zaawansowanej wiedzyo polityce w przystępnej formie.

Nasz drugi cel to pełnienie roli pośrednikamiędzy światem ekspercko-akademickim a medialnym.Współczesna Polska jest intelektualną półpustynią: dominacja tematów

trzeciorzędnych sprawia, że o sprawach istotnych mówi się i dyskutuje rzadko,a jeśli już, to zazwyczaj na niskim poziomie. Niemniej w świecie akademickimi eksperckim rodzą się niekiedy ważne diagnozy i idee. Media głównegonurtu przeważnie je ignorują. „Nowa Konfederacja” – ma je przybliżać.

Cel trzeci to aktualizacja polskiej tradycji republikańskiej.Republikanizm przyniósł swego czasu Polsce rozkwit pod każdym względem.

Uważamy, że jest wciąż najlepszym sposobem myślenia o polityce – i uprawianiajej. Co więcej, w dobie kryzysu demokracji, jawi się jako zarazem remediumi alternatywa dla liberalizmu. Jednak polska tradycja republikańska zostaław dużym stopniu zapomniana. Dążymy do jej przypomnienia i dostosowaniado wymogów współczesności.

Dlaczego konfederacja? Bo to instytucja esencjonalna dla polskiej tradycjirepublikańskiej – związek obywateli dążących razem do dobra wspólnegow sytuacji, gdy inne instytucje zawodzą. W naszej historii konfederacje bywałychwalebne (konfederacja warszawska 1573 r., sejmy skonfederowane jakoremedium na liberum veto), bywały też zgubne (Targowica). Niemniej, zawszebyły potężnym narzędziem obywatelskiego wpływu na politykę.

Dzisiejszy upadek debaty publicznej domaga się nowej konfederacji!

45

Internetowy Miesięcznik Idei, nr 3(57)/2015, 4–31 marca 2015 www.nowakonfederacja.pl

„Nową Konfederację” tworzą

Stali Darczyńcy:Osiemdziesięciu Sześciu Anonimowych Stałych Darczyńców, Andrzej Dobro-wolski, Paweł Gałus, Bartłomiej Kachniarz, Piotr Kubiak, Sławomir Lisiecki,Michał Macierzyński, Jerzy Martini, „mieszkaniec Bytomia”, Marek Nowakowski,Krzysztof Poradzisz, Piotr Woźny

Pozostali Darczyńcy:Stu Siedmiu Anonimowych Darczyńców, Jacek Bartosiak, Piotr Remiszewski.(Lista Darczyńców jest uaktualniana na początku każdego miesiąca)

Redakcja:Michał Kuź, Bartłomiej Radziejewski (redaktor naczelny), Aleksandra Rybińska,Stefan Sękowski

Stali współpracownicy:Jacek Bartosiak, Michał Beim, Krzysztof Bosak, Tomasz Grzegorz Grosse,Maciej Gurtowski, Bartłomiej Kachniarz, Krzysztof Koehler, Andrzej Maśnica,Rafał Matyja, Anna Mieszczanek, Barbara Molska, Agnieszka Nogal, TomaszPichór, Adam Radzimski, Stefan Sękowski, Zbigniew Stawrowski, Tomasz Szat-kowski, Piotr Trudnowski, Stanisław Tyszka, Krzysztof Wołodźko, Piotr Woyke

Grafika (okładki): Kinga Promińska

Skład: Rafał Siwik

Wydawca: Fundacja Nowa Rzeczpospolita

Kontakt: [email protected]

Adres (wyłącznie do korespondencji):Fundacja Nowa RzeczpospolitaAl. Solidarności 115, lok. 2, 00-140 Warszawa

46

Internetowy Miesięcznik Idei, nr 3(57)/2015, 4–31 marca 2015 www.nowakonfederacja.pl