12
1 Pismo studentów Instytutu Edukacji Medialnej i Dziennikarstwa UKSW Numer 5 listopad 2004 O twórz któregokolwiek dnia ga zetę, a znajdziesz w niej zawsze informację, że gdzieś na świecie ktoś jest więziony, torturowany lub skazany na śmierć, bowiem rządowi nie odpowiadają jego przekonania lub religia, jaką wyznaje. Tymi slowami rozpocząl się obszerny ar- tykul pt. Zapomniani więźniowie, opubli- kowany 28. maja 1961 roku w brytyjskiej gazecie The Observer. Jego autor nie przy- puszczal zapewne, że jednorazowa akcja już po pól roku przeksztalci się w olbrzymi międzynarodowy ruch – dający początek organizacji Amnesty International. (dokończenie na stronie 5) Ponadto w numerze: P od takim haslem 20 września br. wykladowcy Collegium Civitas zorganizowali spotkanie panelo- we w siedzibie uczelni na 12. piętrze Pa- lacu Kultury i Nauki. Jak się okazalo owi wykladowcy to elita polskiej żurnalisty- ki: Tomasz Wróblewski z „Newsweeka”, Grzegorz Miecugow, twórca informacyj- nego kanalu TVN 24 oraz Adam Szost- kiewicz, publicysta „Polityki”. Panel byl częścią odbywającego się we wrześniu VIII Festiwalu Nauki. Paneliści rozpoczynając dyskusję stwierdzili, że dla dziennikarza najważ- niejsza jest wiedza, a podstawowe umie- jętności dotyczą sposobów zdodywania i przekazywania jej. Co zatem dziennikarz musi wiedzieć? Grzegorz Miecugow stwierdzil, że dobry żurnalista czyta, slu- cha, ogląda wszystko, co mu wpadnie w ręce. Niestety trochę musi wiedzieć o wszystkim, bo nigdy nie wiadomo, co mu się przyda w pracy. (dokończenie na stronie 2) We wrześniu 2004 roku odeszla od nas nasza koleżanka Hania Ulanava Wierzymy, że żyje ogarnięta miloscią w Bogu. Prosimy wszystkich o modlitwę. Studenci II roku IEMiD Za wielkimi slowami” rozmowa z Adamem Szostkiewiczem ............................................strona 3 Samochód dla studenta ............................................strona 7 Biblioteka dla lenia ............................................strona 9 Prawda w teologii czy w życiu felieton ..........................................strona 12 Budujemy spoleczeństwo Fundacja Nowego Tysiąclecia ............................................strona 8 Zdąże, czy nie? dla kogo stypendia socjalne? ..........................................strona 10 Uniwersytet Kardynala Stefana Wyszyńskiego w Warszawie Instytut Edukacji Medialnej i Dziennikarstwa oraz Instytut Historii organizują z okazji 20. rocznicy męczeń- skiej śmierci ks. Jerzego Popieluszki sympozjum na temat: KS. JERZY POPIELUSZKO - W SLUŻBIE KOŚCIOLA I POLSKI Termin: 24 listopada 2004 r. godz. 10.00- 13.30. Miejsce: Aula im. Jana Pawla II, Dewajtis 5 foto: Archiwum Plomień dający nadzieję Dawid Zaraziński Co dziennikarz musi umieć? Piotr Drzewiecki

Obserwator nr 5 listopad 2004

Embed Size (px)

DESCRIPTION

 

Citation preview

Page 1: Obserwator nr 5 listopad 2004

1

Pismo studentów Instytutu EdukacjiMedialnej i Dziennikarstwa UKSW

Numer 5listopad 2004

Otwórz któregokolwiek dnia gazetę, a znajdziesz w niej zawszeinformację, że gdzieś na świecie ktoś

jest więziony, torturowany lub skazany naśmierć, bowiem rządowi nie odpowiadają jegoprzekonania lub religia, jaką wyznaje.

Tymi słowami rozpoczął się obszerny ar-tykuł pt. Zapomniani więźniowie, opubli-kowany 28. maja 1961 roku w brytyjskiejgazecie The Observer. Jego autor nie przy-puszczał zapewne, że jednorazowa akcjajuż po pół roku przekształci się w olbrzymimiędzynarodowy ruch – dający początekorganizacji Amnesty International.

(dokończenie na stronie 5)

Ponadto w numerze:

Pod takim hasłem 20 września br.wykładowcy Collegium Civitaszorganizowali spotkanie panelo-

we w siedzibie uczelni na 12. piętrze Pa-łacu Kultury i Nauki. Jak się okazało owiwykładowcy to elita polskiej żurnalisty-ki: Tomasz Wróblewski z „Newsweeka”,Grzegorz Miecugow, twórca informacyj-nego kanału TVN 24 oraz Adam Szost-kiewicz, publicysta „Polityki”. Panel byłczęścią odbywającego się we wrześniuVIII Festiwalu Nauki.

Paneliści rozpoczynając dyskusjęstwierdzili, że dla dziennikarza najważ-niejsza jest wiedza, a podstawowe umie-jętności dotyczą sposobów zdodywania iprzekazywania jej. Co zatem dziennikarzmusi wiedzieć? Grzegorz Miecugowstwierdził, że dobry żurnalista czyta, słu-cha, ogląda wszystko, co mu wpadnie wręce. Niestety trochę musi wiedzieć owszystkim, bo nigdy nie wiadomo, co musię przyda w pracy.

(dokończenie na stronie 2)

We wrześniu 2004 rokuodeszła od nas nasza

koleżanka

Hania UlanavaWierzymy, że żyje ogarnięta

miłoscią w Bogu.

Prosimy wszystkich o modlitwę.

Studenci II roku IEMiD

„Za wielkimi słowami”rozmowa z Adamem Szostkiewiczem............................................strona 3

Samochód dla studenta............................................strona 7

Biblioteka dla lenia............................................strona 9

Prawda w teologii czy w życiufelieton..........................................strona 12

Budujemy społeczeństwoFundacja Nowego Tysiąclecia............................................strona 8

Zdąże, czy nie?dla kogo stypendia socjalne?..........................................strona 10

Uniwersytet KardynałaStefana Wyszyńskiego w WarszawieInstytut Edukacji Medialnej

i Dziennikarstwaoraz Instytut Historii

organizują z okazji 20. rocznicy męczeń-skiej śmierci ks. Jerzego Popiełuszki

sympozjum na temat:

KS. JERZY POPIEŁUSZKO- W SŁUŻBIE KOŚCIOŁA

I POLSKI

Termin: 24 listopada 2004 r.godz. 10.00- 13.30.

Miejsce: Aula im. Jana Pawła II, Dewajtis 5

foto: Archiwum

Płomień dającynadziejęDawid Zaraziński

Co dziennikarzmusi umieć?Piotr Drzewiecki

Page 2: Obserwator nr 5 listopad 2004

2

Numer 5 (listopad 2004)

- Trzeba dobrze orientować się w histo-rii, dużo wiedzieć o religii - bo ta jesti będzie ważną częścią życia, o głównychideach, które kręcą tym światem. Trzeba jaknajszybciej zdobyć jak najwięcej informa-cji, ale co najważniejsze, umieć je z sensemspożytkować - tak podstawową umiejętnośćdziennikarską określił Adam Szostkiewicz.Tomasz Wróblewski porównał dziennika-rzy do aktorów, którzy lubią się pokazy-wać i popisywać wiedzą, której do końcatak naprawdę nie mają.

- Szczycą się powierzchownością. O wie-lu rzeczach nie mają pojęcia, ale potrafiąszybko poznawać - uważa naczelny „New-sweeka”. Jego zdaniem klucz do dobregodziennikarstwa tkwi w tym, że się lubi lu-dzi i chce się z nimi rozmawiać. Adeptomsztuki słowa zalecał zajęcia z logiki.

- Dziennikarz przede wszystkim musi po-trafić odróżniać prawdę od fałszu - stwier-dza Wróblewski. Logika, to prócz talentui nie spóźniania sięjedna z trzech skła-dowych elementówprzepisu na dobre-go żurnalistę. Awszystko powinno być okraszone ciężkąpracą.W dziennikarstwie często pojawia siędylemat: schlebiać swojemu odbiorcy czyzaciekawić go czymś nowym. Paneliści bylizgodni, że liczy się jedno i drugie, a dzien-nikarze są tym lepsi, im lepiej potrafią do-trzeć do swoich odbiorców.

- Albo robimy gazetę dla siebie, pisząco tym, co nas interesuję, także po to, żebyczytać teksty nasze i naszych kolegów albogazetę dla masowego odbiorcy. Trzeba szu-kać środka między tymi skrajnościami - za-leca Szostkiewicz.

Miecugow przedstawił metodę pracydziennikarza dzieląc ją na cztery fazy: (1)słyszeć - czyli być ciekawym, obserwować,dziwić się światu np. dlaczego tu wisi tengzyms, choć nie powinien? (2) pytać - naj-pierw wiedzieć kogo, wiedzieć gdzie szu-kać informacji. Najtrudniejsze są dwie na-stępne techniki: (3) zrozumieć, czyli pojąćistotę sprawy, o której się pisze oraz (4) tłu-maczyć, opowiadać o tej istocie w prostychsłowach swojemu odbiorcy.

Zdaniem Szostkiewicza dziennikarz tokulturalny dyletant, ale z naciskiem na sło-wo «kulturalny».- Przede wszystkim pełni on rolę tłumacza,pośrednika między naukową, specjali-styczną czy też niszową wiedzą a szerszą

publicznością - uważa publicysta „Polity-ki”.

Wróblewski opowiadał o trzech pięcząt-kach, którymi stempluje niedopracowaneteksty dziennikarzy „Newsweeka”.- Pierwsza - „o co tu chodzi?”, druga -„gdzie jest sedno?” i trzecia „i co z tego?”.Z wielu artykułów nic nie wynika, w wieluniewiadomo, co autor chce powiedzieći gdzie tkwi istota problemu. Niektórzy mnieza to nie lubią, ale te problemy tak częstopojawiają się w tekstach, że postanowiłemzrobić sobie trzy takie pieczątki - stwierdzaWróblewski. Szostkiewicz zauważył, że dzienni-karzom często niedostaje fundamentalnych umie-jętności, a taką jest wyjaśnienie terminów uży-wanych w przekazie medialnym.

- Ostatnio przygotowano wiele materia-łów o tzw. funduszu kościelnym, a zbyt małotakich któe wyjaśniałyby czym on jest, kie-dy i dlaczego powstał - zauważa Szostkie-wicz.

Podkreślano też znaczenie uczciwościw dziennikarstwie, odporności na negatywnywpływ świata polityki i biznesu.

- Dziennikarze są częstomanipulowani i wpro-wadzani w błąd, stądtak ważna jest logika,o której mówiłem. Ale

z roku na rok prasa jest coraz bardziej doj-rzała. Niestety polskie prawo prasowe jestnieprzychylne dziennikarzowi i stawia gow defensywie. Bardzo łatwo go oskarżyć -uważa Wróblewski. Podkreślił też bezsensow-ność autoryzacji tekstów, bo jego zdaniem tak jakw Ameryce, wystarczy zapis na taśmie magneto-fonowej.

Mówiono też o absurdalności sprosto-wań.- Po roku, kiedy wszyscy już zapomnielio sprawie ukazuje się sprostowanie mniejwięcej takiej treści „przepraszam Pana X,że wtedy a wtedy nazwałem go złodziejem”.To powielanie niedobrego sygnału. Dużolepszy skutek przynosi ponownie przygo-towany, pozytywny materiał na dany temat- radzi Miecugow.

Co ciekawe żaden z panelistów nie planowałbyć dziennikarzem. Miecugow dwa lata studio-wał filozofię, pracował w teatralnej szatni, a wogólniaku deklarował, że nigdy nie będzie dzien-nikarzem. W latach 80. zakochał się jednakw radiu. Szostkiewicz chciał być nauczycielemi po trosze mu się udało, bo ten rodzaj dziennikar-stwa, jaki uprawia, bliski jest nauczaniu. Dzien-nikarska droga Wróblewskiego wiodła, jaksam mówi, przez fabryki i szyby naftoweAmeryki, a teraz częściej zajmuje się finan-sami niż pisaniem.

Koło Naukowe Studentów IEMiD Adres korespondencyjny:ul. Dewajtis 5 01-185 WarszawaDziekanat Wydziału Teologicznegoz dopiskiem: „Koło NaukoweStudentów IEMiD” Adres internetowy:www.emid.net Adres e-mail:[email protected]

REDAKTOR NACZELNY:Grażyna Koper ([email protected])REDAKCJA:Maciej Jan Broniarz ([email protected])Aleksandra Krawiec ([email protected])Anna Stadnicka ([email protected])Skład:Michał Markowicz ([email protected])

wersja elektroniczna „Obserwatora”dostępna podwww.emid.net/obserwator/

Dziennikarz powinien słyszeć, pytać,rozumieć, tłumaczyć

Myśl numeru:„Zrób z miłości to, czego inni nie zrobiliby dla pieniędzy”

„Jesteśmy wezwani do budowania przyszło-ści opartej na miłości Boga i bliźniego. Dobudowania „cywilizacji miłości”.  Jan Paweł II

Drogi czytelniku!Dziś kolejny numer naszego pisma trafia

w Twoje ręce. To nasze pierwsze powakacyjnespotkanie, zatem chcielibyśmy powitać Waswszystkich w tym roku akademickim życząc Wamsił, wszelkiej pomyślności, oraz samych życio-wych sukcesów.

Naszym zadaniem jest obserwować , czyli nietylko dostrzegać i opisywać,  ale również śle-dzić, analizować i reagować na wszystko to, conas otacza.

W niniejszym numerze w szczególny sposóbskoncentrowaliśmy się na szeroko pojętej dzia-łalności społecznej. Naszą ambicją było ukazaniesensu istnienia organizacji i fundacji, którychgłównym założeniem jest pomoc drugiemu czło-wiekowi, oraz obrona godności i Praw człowie-ka. Znajdziecie tu również wiele o tym, jaki i kimdziennikarz być powinien.

 Czekamy na uwagi, komentarze, propozycje

i teksty z Waszej strony. Piszcie do [email protected]

Nowemu opiekunowi Koła Naukowego ks. drJarosławowi A. Sobkowiakowi życzymy, abyz nowych obowiązków czerpał wiele satysfakcjii radości.

Pragniemy również podziękować ks. dr. To-maszowi Stępniowi za dwuletnią opiekę nad na-szym Kołem Naukowym. Jesteśmy bardzowdzięczni za wszelką okazaną nam pomoc,wsparcie, dobre słowo, a przede wszystkim zaobecność. Dziękujemy również KatarzynieKucewicz, byłej redaktor naczelnej za po-święcenie i prace.

Co dziennikarz musi umieć(dokończenie ze strony 1)

Page 3: Obserwator nr 5 listopad 2004

3

Numer 5 (listopad 2004)

Pierwsze pytanie będzie być może trywialne i mało oryginalne, ale czywg Pana dziennikarstwo jest zawo-

dem czy misją? A jeśli misją, to jak by jaPan zdefiniował

Niewątpliwie to jest zawód. Misja? Zależyod pokolenia i od medium. Żyjemy w ta-kim systemie, w którym mamy też mediaelektroniczne, wśród elektronicznychmamy publiczne i komercyjne. To samodotyczy rynku prasowego. To samo doty-czy w ogóle form wypowiedzi w społeczeń-stwie informatycznym. Jeszcze nie mówi-my o tak ważnym medium, jak Internet.Więc od momentu jak się sytuacja terazustawiła, czy skomplikowała, że jest tyleróżnych form docierania do ludzi z infor-macją, z przekazem, to naturalnie jestogromna grupa ludzi, którzy pracują w ta-kich mediach, dla których to jest wyłącz-nie zawód. Zakładamy wielkodusznie, zechcą go wykonywać jak najlepiej, ale niezaprzątają ich zwykle pytania o misję. Imwystarczy proste pytanie: „ Co mam zro-bić, żeby nikt nie mógł zarzucić mnie czyfirmie, w której pracuje, że ja cos przekrę-ciłem, skłamałem, powiedziałem nie tak,jak naprawdę było”. To też jest pytanieetyczne i w tym sensie wielu ludzi jest za-dowolonych i uważa, że to jest wszystko,co naprawdę możemy od nich oczekiwać.Dla takiej grupy, ogromnej jak myślę, py-tanie o misję nie ma sensu. Oni takiegopytania już nie bardzo rozumieją. Misja.Jaka misja? Co by miało być tą misją? Jestgrupa malejąca, do której ja częściowo na-leżę, która uważa, że to pytanie ma jednaksens. Misja jako problem, o którym możnarozmawiać pojawia się w chwilach kryzy-su, jak się dzieje cos ważnego, albo strasz-nego, co zaprząta uwagę, publiczną, to wte-dy zaczynamy się tez zastanawiać jak sięz takiego zadania media wywiązują. Kiedysię rozpoczął dramat 11 września, albo kie-dy się rozpoczął dramat w Biesłanie, to za-częliśmy też się zastanawiać, przynajmniejniektórzy, czy media robią to, co do nichnależy tak, jak powinny, czy nie są stronni-cze. Zwłaszcza w odniesieniu do 11 wrze-śnia takie były zarzuty, że media, głównieamerykańskie brały jedną stronę, nieuwzględniały racji drugiej strony, cokol-wiek to znaczy. W Biesłanie zaczęliśmy sięzastanawiać czy media były dostatecznie

Adam Szostkiewicz - ur. 1952 r. - dzienni-karz, tłumacz literatury anglojęzycznej,autor książki pt. „Przebudzony. Opowieśćo Buddzie i o tym, czego w buddyzmie szu-kają ludzie Zachodu” (wyd. Sic!, 2004).

W latach 1988-1999 w ,,Tygodniku Po-wszechnym'', od 1999 w ,,Polityce”. Ko-mentator spraw międzynarodowych w te-lewizji i radio, członek Rady Języka Pol-skiego, laureat nagrody publicystycznejKrakowskiej Fundacji Kultury.

dociekliwe, dostatecznie szybkie, bywszystkie szczegóły tej tragedii przedsta-wić. To zahacza o pytanie o misję, dlategoże w tradycyjnym znaczeniu misja mediówmiała polegać na tym, że one powinny słu-żyć pokojowi społecznemu, pogłębianiuwiedzy o świecie, ułatwianiu rozumieniaprocesów, które w świecie zachodzą. Czylioczekiwano, że media, zwłaszcza poważ-ne, opiniotwórcze, będą broniły jakiejś za-sadniczej sprawy czy idei. Mianowicie ta-

kiej, żeby właśnie żyło się ludziom rozum-niej, bardziej moralnie. Czy to jest dzisiajaktualne? Moim zdaniem jest. Te pytaniamożna stawiać. Ale podkreślam, że jest co-raz większa grupa ludzi w tym zawodzie,który trochę znam, zwłaszcza w młodymi najmłodszym pokoleniu, dla których tepytania nie rezonują. Oni poprzestają natym, ze chcą porządnie wykonywać swójzawód. Pytanie o misję ma sens, ale jestcoraz mniej zrozumiałe zawodowo, dlatych którzy teraz wykonują zawód dzien-nikarski, a to się wiąże też z tym, ze zmie-niła się natura systemu mediów- on sięogromnie rozrósł i ogromnie zróżnicował.Pytanie o misję to było pytanie typowe dlaprasy drukowanej, która docierała do nie-wielu ludzi, elit i wtedy to pytanie byłopowszechnie zrozumiałe. I ci, którzy two-rzyli taką prasę, i czytelnicy doskonale ro-zumieli, że jest np. misja inteligencji. Tenświat się skończył, tego świata nie ma. Te-raz podstawowym medium jest telewizja.

Czasy komunizmu minęły, a wraz z niminp. instytucja cenzury. Na piedestale sta-nęła wolność słowa. Ale czy dziennikarzmoże być do końca wolny, pracując w okre-ślonym medium? Mamy np. przypadekgazety, która specjalnie zatrudnia mło-dych, niedoświadczonych dziennikarzyz prowincji, by tym łatwiej podporządko-wać ich swojej linii programowej. Jak tojest z ową wolnością? Czy może ktoś dzien-nikarzowi dyktuje jej określoną postać?

Jeśli ktoś chce zobaczyć wolność musi po-równywać. Musi pójść do biblioteki i zo-baczyć jak wyglądała prasa z okresu Pol-ski Ludowej i porównać z tym, co jest dzi-siaj. Różnica jest przecież ogromna i to, zeistniała cenzura jako instytucja było czymśszalenie groźnym i niszczącym dla wolno-ści słowa. Ktoś, kto jest młody może miećwrażenie, ze niewiele się zmieniło. Liniaprogramowa w jakimś medium - od po-czątku istnienia mediów zawsze było tak,ze jakaś linia była. Media to nie są bytyabstrakcyjne - to są zawsze zespoły ludzie.To ludzie maja określone poglądy politycz-ne, filozoficzne, moralne, maja swoje inte-resy. Nie ma w tym nic dziwnego, gdyżmedia są w tym sensie zróżnicowane i tepodziały, które tradycyjnie występują, żesą media bardziej liberalnie nastawione,bardziej lewicowo, prawicowo, konserwa-tywnie, nacjonalistycznie mają sens. Waż-ny element nowy w systemie rynkowym,w którym żyjemy, to są interesy gospodar-cze mediów. Media, jeśli się utrzymująz tego, co zarobią, a większość mediów, tyl-ko z wyjątkiem publicznych czy sponso-rowanych co w Polsce właściwie nie funk-cjonuje, są w rękach prywatnych. To zna-czy, że w systemie rynkowym przedewszystkim medium musi na siebie zarobić,żeby mogło funkcjonować. Zarabia zesprzedaży ( prenumerata, sprzedaż detalicz-na) plus z reklam. Dużo większe zagroże-nie dla wolności słowa w mediach płyniez tego sektora. Jeśli medium musi się utrzy-mywać z reklam to się dwa razy zastanowiczy nada materiał, który w niekorzystnymświetle przedstawia tego reklamodawcę, boutraci wtedy dochód. To jest bardzo dużyproblem. Jest taki chwiejny stan równowa-gi, że reklamodawcy też starają się nie na-ciskać zbyt mocno, bo wiedza, że gdzieśw końcu muszą zamieszczają te reklamy.Nie mniej jednak znam przypadki takiegonacisku. O ile ja wiem, w „Polityce” takienaciski się kończą w ten sposób, że redak-cja rezygnuje z danego reklamodawcy, ale

Za wielkimi słowamiZ Adamem Szostkiewiczemrozmawia Anna Stadnicka

Page 4: Obserwator nr 5 listopad 2004

4

Numer 5 (listopad 2004)

„Polityka” jest dużym pismem, może so-bie pozwolić na ten rodzaj odmowy. Innemedia, zwłaszcza media lokalne, związanez samorządami, są bezradne. To jest dużyproblem w Polsce i duże zagrożenie dlawolności słowa. Zagrażają też ludzkie emo-cje. Konkretne medium jest robione przezkonkretnych ludzi. Kiedy im coś nie pasu-je, to albo będą atakować, albo będą mil-czeć. Liczące się media starają się byćotwarte, ale tu też są granice. Uważam, żejest to zjawisko, z którym trzeba żyć, choćsię tym nie zachwycam.

W książce „ABC etyki” ( autorzy: TadeuszStyczeń SDS oraz Jarosław Merecki SDS -przyp. red.) znalazłam określenie, iż moż-na wyróżnić trzy ujęcia etyki: eudajmoni-styczne, deontoniczne oraz personalistycz-ne. Wydaje się, iż tylko temu ostatniemuujęciu należy się pełnoprawnie nazwa ety-ki. A jakie ujecie bliższe jest etyce dzienni-karskiej?

Nie ma czegoś takiego jak media, jeden twór,zbiór, drużyna ludzi o takich samych poglądach.To pierwsze założenie, o którym trzeba pamiętać.Media są dziś niezwykle skomplikowanym świa-tem, można wskazywać wiele zawodów, któredla ułatwienia nazywamy zawodem dziennikar-skim. Jak pracuje się w radiu komercyjnym, tojest to zupełnie inny rodzaj pracy i inny rodzajwyzwań, problemów, także moralnych, niż jakpracuje się w takim medium, jak radio publicznei prowadzi się program kulturalny, a nie sport czyinformacje. Jest pewien wspólny pułap, któ-rym jest złota reguła dziennikarstwa, którajest obowiązująca wszędzie, tzn. staram sięmożliwie najlepiej jak mogę napisać alboprzygotować materiał jak było czy jak jest.To jest jedyny generalny nakaz etyczny wmediach. Cała reszta jest tak różna, że zu-pełnie inny rodzaj problemów mają dzien-nikarze telewizyjni, radiowi, prasowi, in-ternetowi itd. , poza tym jednym, że staramsię być uczciwy i rzeczowy, w przekazywa-niu informacji, oddzielaniu własnego ko-mentarza od informacji, w zbieraniu mate-riałów, w pytaniu jednej i drugiej stronykonfliktu. To jest bardzo trudne, bo np.w prasie katolickiej to jest kłopot, dlatego,że prasa katolicka z definicji nie będziepopierała przerywania ciąży, a z drugiejstrony to jest ważny problem społeczny,gdzie się ścierają racje różnych ludzi, tak-że niewierzących. Co ma zrobić człowiek,który pracuje w mediach katolickich?Wszystko jedno gdzie pracuje, ale złota re-guła dziennikarska jego też obowiązuje.

Ma najpierw uczciwie przedstawić kontr-argumenty, racje jednej i drugiej strony, je-śli pisze materiał informacyjny. Jeśli to jestkomentarz, publicystyka można mu wła-sny pogląd przedstawić. Jak się uwolnimyod takiego złudzenia, że jest jedno zwie-rzę, które się nazywa media, jak przyjmie-my, że jest jedna zasada, która wszystkichobowiązuje, przy całym zróżnicowaniu -zasada uczciwości i rzetelności, to jestwszystko, co możemy powiedzieć. Całareszta to jest rozdrabnianie się.

Wielką falę prote-stów w mediach wy-wołały zdjęciaprzedstawiająceofiary z Iraku. W ta-kiej kwestii potrzeb-ne chyba są ogólnewytyczne.

Pisałem np. w arty-kule „Wioska ga-piów” ( „Niezbęd-nik inteligenta” do-datek do „Polityki”nr 38/2004), jak nas uczono w BBC, zanimjeszcze pracowaliśmy na antenie, jakie sąszczegółowe zasady dotyczące, jak najbar-dziej moralnego problemu, jakim cierpie-nie człowieka. Gdy pracujesz w telewizji,masz materiały filmowe pokazujące cier-piących ludzi, masz materiały filmowe zzamachu terrorystycznego, masz materia-ły, które pokazują ofiary tego zamachu,często są to okropne zdjęcia, pokazującezmasakrowane ciała, albo pokazujące zroz-paczonych, cierpiących ludzi, bo oni stra-cili swoich bliskich, czy znajomych. Pyta-nie jest takie: co my z tego co mamy poka-żemy? BBC mówiło zawsze - nie pokazu-jemy ofiar, nie pokazujemy szczątków ludz-kich, nie pokazujemy cierpiących ludzi, gdyż to narusza ich intymność. A winnych stacjach daje się jak najwięcej krwi,trupów. Jest swoista rywalizacja - jedni po-kazali, tyle, to my pokażemy więcej, jak wprzypadku filmów w Internecie z egzeku-cji zakładników, które mają miejsce w Ira-ku. Nic nie można z tym zrobić niestetyi jest to problem nierozwiązywalny.

Podstawą w tej pracy jest więc......

Wracamy więc do punktu wyjścia. Są za-wsze konkretni ludzie i oni biorą na siebieciężar moralnej decyzji. Nie można fałszo-wać świadomie, bo całej prawdy nie powie

się nigdy do końca - to jest jasne. To wyni-ka z mediów, zwłaszcza elektronicznych,zawsze się pokazuje rzeczy elementarne,najważniejsze, upraszcza się przekaz. Li-czy się też osoba, która w swoim sumieniurozstrzyga: co pokażę, co biorę, kogo za-praszam. Ktokolwiek myśli, że da się coświęcej powiedzieć po prostu nie zna na codzień pracy dziennikarskiej, medialnej,wszystkich tych wyzwań, tych trudności,tych zagadek, albo uprawia oderwaną odrzeczywistości teoretyczna refleksję, którą

foto: Archiwum

ludzie się będą zajmować, pisać grube książ-ki, urządzać konferencje, ale to sedna spra-wy nie uchwyci. Sedno sprawy jest takie,ze to jest zawód taki, że nawet w tygodni-kach dzisiaj, które mają wolniejsze tempo,większy dystans, ale nawet tutaj ta presjacodziennej rzeczywistości, która się zmie-nia z godziny na godzinę, jest tak straszna,że za każdym razem to jest loteria, gdziepodejmujemy ciągłe decyzje. Nie ma jed-nak tak, ze uniknie się wpadek. To jest nie-realne. Natomiast można mówić tylkoo generalnej busoli, którą jest sumienie.

Dziękuję bardzo za rozmowę.

eudajmonizm - filoz. pogląd etyczny, wi-dzący w dążeniu do szczęścia osobistegonajwyższe dobro i jedyny stały motor po-stępowania moralnego ludzi; por. epikure-izm.deontologia - filoz. dział etyki zajmującysię obowiązkami moralnymi; (d. lekarska)etyka lekarska, normująca obowiązki mo-ralne lekarza względem pacjentów i kole-gów-lekarzy.personalizm - kierunek filoz. oparty na me-tafizycznym a. relig. założeniu, że rozwójosobowości człowieka jest źródłem i celemżycia jednostkowego i społ.

Page 5: Obserwator nr 5 listopad 2004

5

Numer 5 (listopad 2004)

Historia i teraźniejszość

Artykuł zawierał apel do wszystkich lu-dzi, by w sposób pokojowy protestowaliprzeciwko więzieniu kobiet i mężczyzn zaich poglądy lub wyznanie. Peter Benenson– znany prawnik i społecznik – napisał tentekst oburzony doniesieniem o aresztowa-niu i skazaniu na 7 lat więzienia dwóchportugalskich studentek, które w jednejz lizbońskich kawiarni wzniosły toast zawolność.

W ciągu miesiąca tysiące ludzi wyraziłoswoją gotowość pomocy. Wpływały takżedoniesienia o innych więźniach sumienia,czyli ludziach prze-śladowanych za wy-znawanie swoichprzekonań. Sam ter-min „więzień su-mienia” wkrótce nastałe zagościł w ję-zyku stosunkówm i ę d z y n a r o d o -wych.

Po roku nowo-powstała organiza-cja wysłała swoichprzedstawicieli do4 krajów. Wkrótcew 7 państwach po-wstały lokalne od-działy. Zawrotnieszybko rozwijającesię stowarzyszenie,określone mianemjednego z najwięk-szych szaleństw na-szych czasów,w 1977 roku uhono-rowane zostało po-kojową Nagrodą No-bla, a w 1978 Nagrodą Praw Człowiekaprzyznaną przez ONZ.

Dziś AI zrzesza prawie dwa miliony człon-ków w 140 krajach. W ponad 100 istniejągrupy lokalne, młodzieżowe, studenckiei specjalistyczne. Jest organizacją uznanąi szanowaną, wysyłającą przedstawicieli naspotkania z rządami i organizacjami mię-dzyrządowymi, takimi jak ONZ. Działal-ność Amnesty International ma zasięg glo-balny. Polska, która zwłaszcza w latach 80.była obecna w pracach organizacji jakokraj, w którym wielu działaczy podziemiabyło uznanych za więźniów sumienia, od

2003 roku jest jej oficjalną, międzynaro-dową sekcją.

Wizja

Wizją Amnesty International jest świat,w którym każdemu człowiekowi przysłu-gują prawa zapisane w Powszechnej Dekla-racji Praw Człowieka. Są to więc: wolnośćprzekonań, słowa i zgromadzeń, prawo dopracy i stosownego standardu życia, rów-ność wobec prawa, prawo do małżeństwa,prawo do nauki i do udziału w życiu kultu-ralnym danej społeczności. AI walczyo uwolnienie wszystkich więźniów sumie-nia, o zapewnienie wszystkim więźniom po-litycznym rzetelnego procesu sądowego,o zniesienie kary śmierci i tortur, o pocią-gnięcie do odpowiedzialności wszystkich

sprawców naruszeńpraw człowieka.

P o d s t a w ądziałalności AI jest ba-danie naruszeń prawczłowieka, publikowa-nie informacji na ich te-mat i prowadzenie dzia-łań mających na celupołożeniu im kresu.Członkowie organizacjiprowadzą kampanie narzecz osiągnięcia kon-kretnych celów. Obec-nie przeprowadzanajest miedzy innymikampania Stop przemo-cy wobec kobiet.

Przede wszystkimaktywność

Form przemocy jest bar-dzo dużo, ale postanowio-no skoncentrować się nadwóch: przemocy domo-

wej i przemocy w czasie i pokonfliktach zbrojnych. Celem kampanii jest przedewszystkim uświadomienie ludziom skali proble-mu, uświadomienie, że to dzieje się wszędzie,w każdym kraju – mówi Mirella Panek, rzecz-niczka prasowa Amnesty International w Polsce.Statystyki są przerażające: o wiele więcej kobietw wieku od 15 do 44 lat umiera na skutek prze-mocy niż na raka, malarię czy w wypadkach dro-gowych. A według badań CBOS z 2002 roku coósma Polka przyznała, że co najmniej raz zo-stała uderzona przez partnera podczas mał-żeńskiej awantury.

Każdego roku Amnesty publikuje specjalnyraport, który zawiera opis sytuacji praw człowie

ka w ponad 100 krajach. Stara się nie robić listylepszych i gorszych krajów, bo w każdym kraju,jak się okazuje, można znaleźć przypadki łamaniapraw człowieka.

Sudan – kilkadziesiąt tysięcy ludzi straciło życie,kilka milionów jest uchodźcami koczującymi nagranicy z Czadem, z minimalnym dostępem dopomocy humanitarnej. Chiny – największa liczbawykonywanych egzekucji. Korea Północna – nikttak naprawdę nie wie jaka jest tam skala proble-

mu: prześladowań, zaginięć, tortur; trudno uzy-skać jakiekolwiek wiarygodne informacje. USA– tu nadal stosuje się karę śmierci; kraj ten sprze-ciwia się istnieniu i działaniu międzynarodowegotrybunału sprawiedliwości; egzekucje wykonujesię na osobach, które były nieletnie w czasie po-pełnienia przestępstwa, co stawia je w rzędzietakich krajów jak Jemen, czy Arabia Saudyjska.Wymieniać można w nieskończoność – każdy krajma swoją specyficzną sprawę.

Kto tworzy organizację? Amnesty ma charak-

foto: www.amnesty-international.dk

Płomień dający nadzieję(dokończenie ze strony 1)

Artykuł 1

Wszyscy ludzie rodzą się wolni i równi pod wzglę-dem swej godności i swych praw. Są oni obdarze-ni rozumem i sumieniem i powinni postępowaćwobec innych w duchu braterstwa.

Artykuł 2

Każdy człowiek posiada wszystkie prawa i wol-ności zawarte w niniejszej Deklaracji bez wzglę-du na jakiekolwiek różnice rasy, koloru, płci, ję-zyka, wyznania, poglądów politycznych i innych,narodowości, pochodzenia społecznego, majątku,urodzenia lub jakiegokolwiek innego stanu.

Powszechna Deklaracja Praw Człowieka

Page 6: Obserwator nr 5 listopad 2004

6

Numer 5 (listopad 2004)

ter masowy – każdy może zostać jej człon-kiem. Przynależność do ruchu daje możli-wość wpływania na to czym organizacjabędzie się zajmować, możliwość uczestni-czenia w bieżących zadaniach. Tu nie mar-nuje się żadnego talent – przydaje się zna-jomość języków, kreatywność, umiejętnośćpracy w grupie. Praca w Amnesty opierasię na wolontariacie. To, co dzieje sięw całym ruchu zbudowane jest na dobrejchęci i wolnym czasie ludzi, którzy wierząw to, o co walczy Amnesty.

Płomień dający nadzieję

Znakiem organizacji jest okolona dru-tem kolczastym świeca. Inspiracją przytworzeniu logo było stare, chińskie przy-słowie: lepiej zapal świecę, niż byś miałprzeklinać ciemność. To symbol nadzieidla wszystkich prześladowanych, bezpraw-nie więzionych. To wyraz pamięci i troskitych, którzy walczą o sprawiedliwość dlawszystkich ludzi.

Peter Benenson miał powiedzieć: „Taświeca nie płonie dla nas, ale dla tychwszystkich, których nie zdołaliśmy oswo-bodzić z więzień, których zabito, którychtorturowano, których porwano, którzy za-ginęli. Ta świeca płonie dla nich właśnie...”

Celem ludzi zrzeszonych w Amnesty In-ternational jest zerwanie okalającego świe-cę drutu, uwolnienie ludzi więzionych tyl-ko za to, że odważyli się korzystać ze swo-ich podstawowych praw – do wolnego sło-wa, sumienia. Jak mówią sami członkowieorganizacji – to samo jądro przesłania, ja-kie niesie Amnesty.

Sprawa nas wszystkich

Trudno mi zawrzeć w tak niewielu słowachcałą moc i wizję Amnesty International, organi-zacji świetnie zarządzanej i skutecznej. Organi-zacji, w której na konkretne wyniki trzeba zapra-cować – nie ma tu miejsca na pustosłowie i ogól-niki. Liczy się konkret. Oto warunek sukcesu,którym jest niesienie orędzia nadziei, walki o lep-szy świat.

Czterdzieści trzy lata temu sumienia tysięcyludzi zostały poruszone zamieszczonym w TheObserver artykule. Dziś, w polskim, studenckimObserwatorze dostajemy podobną szansę. Przy-najmniej na to, by zadać sobie pytanie: co robiędla ludzi, którzy cierpią prześladowania dla spra-wiedliwości?

Wszelkie informacje dotyczące Amnesty In-ternational można znaleźć nawww.amnesty.org.pl

Czy dobrymi chęciami można dziecku zrobić krzywdę? Tak, jeżeli np. zamiast wyhowania zostanie mu zaserwowana ho-

dowla (słowa niby podobne, ale jednak bardzoróżne w swej istocie). Weźmy np. taką fermękur: to my ustalamy, co i w jakiej ilości będą jadły,gdzie będą miały grzędy, a co najważniejsze ilejajek dziennie muszą znosić, aby można powie-dzieć, że są dobrymi nioskami. Porównanie możeprozaiczne, ale w ostatnich latach coraz więcejrodziców chciałoby ustalić przyszłość swojegodziecka na kilkanaście lat w przód. Wybór szkoły,pasji, przyjaciół-a wszystko po to, żeby małe po-ciechy były szczęśliwe. Nasuwa się więc pytanieczy należy inwestować w dzieci? Jeżeli tak to jakbardzo i czy jest pewna granica, której żaden ro-dzic przekroczyć nie po-winien? Odgórnym za-łożeniem każdej inwe-stycji, bez względu na to,jaka by ona nie była sąkorzyści z niej wynika-jące. W zależności odsprytu, umiejętnościoraz przebiegu pewnychzdarzeń inwestor ( czyliten, który musi coś stra-cić, żeby potem zyskać)odnosi je wcześniej,później lub wcale. Jeżelizatem tą sytuację prze-łożylibyśmy na najnow-szy model wychowania,to można bez wątpieniastwierdzić, że rodzice chcieliby ze swoich dzieci „ubić niezły interes”.

Zaczyna się od przedszkola (najlepiej prywat-nego). To tutaj rozbudza się w dziecku pewnepasje, które po nastu latach ćwiczeń i praktykidadzą nam wybitnego intelektualistę, z któregojak to zwykło się mówić można być dumnym.Języki obce jak wiadomo to teraz podstawa, bezktórej potem trudno o dobra pracę, natomiast kół-ko teatralne rozbudza w młodym człowieku wraż-liwość, zdolność do zapamiętywania i uczy jakredukować tremę. Potem przychodzi posłać ma-łego geniusza do szkoły podstawowej i średniej,gdzie nadszedł czas na rozwój talentu muzyczne-go, plastycznego, nie zapominając o innych języ-kach obcych, oraz sporcie. Czas wolny o ile znaj-dzie się na niego czas jest poświęcany na treningi,

korepetycje (bo i o nich nie wolno przecież zapo-mnieć), kurs tańca, oraz udział w jakiejś organi-zacji dla przykładu w harcerstwie. Potem studia zpraktyką zawodowa rozpoczętą już na pierwszymroku, oraz dobra praca. Rodzice rosną wzwyżi wszerz z dumy nad swoim genialnym dziec-kiem, wciąż mając w pamięci, że to ich wkładuczynił z niego kogoś o tak szerokich horyzon-tach. Zaplanowali mu życie i plan się powiódł -jednym słowem inwestycja udana, nadszedł czasna zyski. I tu zaczynają się schody. Jeżeli rodziceoprócz zdolności manualnych, muzycznych czyjakichkolwiek innych nie nauczą swoich dziecinp. szacunku do ludzi, to niestety prawdopodob-nie na starość zostaną umieszczeni w najdroż-szym, jaki istnieje domu starców. „Przecież toidealne dla nich miejsce. Tam im będzie dobrze:ludzie w podobnym wieku, basen z jackusi, plat-forma cyfrowa, dużo zieleni. Czego chcieć wię-cej – tata można przecież rozwijać swoje pragnie-nie napisania książki, na która nigdy nie miał cza-su, a mama zawsze mówiła, że lubi szydełkować.To jest dla nich najlepsze miejsce”.

To brzmi jak paradoks, lecz niestety taka możebyć prawda. Pierwszym i podstawowym środo-

wiskiem, w jakim wycho-wuje się człowiek jest ro-dzina. To tam powinnymieć miejsce rozmowy,lekcje miłości, zrozumie-nia i wzajemnego szacun-ku. A jeżeli okazuje się, żepo pewnym czasie cośszwankuje to i korepety-cje są jak najbardziej wska-zane. Nic nie zastąpi rów-nież kontaktu z rówieśni-kami, a czas spędzony nagraniu w podchody uczysolidarności i poczuciawspólnoty. Jak pokazująróżnego rodzaju badania,dzieci szczególnie te naj-

młodsze myślą tak, jak ich rodzice. Jeżeli zatemtata chce zapalić w synu pasję do piłki nożnej, tonie ma nic prostszego niż spędzenie niedzielnegopopołudnia na boisku. Podobnie jest z tańcem,muzyką, czy językami obcymi (w ostatecznościto na takie rzeczy też nigdy nie jest za późno).Jed-no jest pewne: dzieci należy wychowywać, a niehodować; pokazywać pewne drogi jest rzeczą jaknajbardziej słuszną, ale w pewnym momencie na-leży dać wolny wybór; i co najważniejsze- dziecinie są po to, aby realizowały nasze niespełnione(często z powodów materialnych) marzenia. Nietrzeba mieć Super Dzieciaka żeby być z niegodumnym. Z drugiej strony, można mieć Normal-ne Dziecko, ale uważać, że jest wyjątkowe.

Wyh(od)owanie-czy warto planowaćprzyszłość dziecka nanajbliższych 25 lat?Grazyna Koper

foto: www.plfoto.com

Page 7: Obserwator nr 5 listopad 2004

7

Numer 4 (listopad 2004)

W USA samochód stał się tak powszechnym i tanim środkiem,że prawie każdy może sobie

na niego pozwolić. W Polsce takich cza-sów szybko się nie doczekamy. Mało za-można kieszeń, np. kieszeń studenta, ob-ciążenia wynikające z zakupu i utrzyma-nia samochodu nie jest w stanie wytrzy-mać.

Każdy, lub prawie każdy, marzy o wła-snych czterech kółkach. Wiadomo, samo-chód to cudownie ułatwiające życie urzą-dzenie, lecz niestety bardzo drogie i niemam tu na myśli tylko ceny zakupu. Corazdroższe paliwo, mechanicy zdziercy i bar-dzo drogie ubezpieczenia, czynią z samo-chodu towar luksusowy. A ci, którzy bezsamochodu obejść się nie mogą wydają najego utrzymanie lwią część dochodów.

Producenci aut, bacznie obserwującrynek, zaczęli myśleć o klientach z mniejzasobnymi portfelami, tworząc autka miej-skie. Małe, zgrabne i ekonomiczne podbi-

ły serca mieszczuchów.Jednak ich cena nie zma-lała na tyle, aby osoba zbardzo szczupłym port-felem mogła sobie na niepozwolić. Wydatek rzędu25000 zł lub raty 500 złmiesięcznie to zdecydo-wanie zbyt dużo.

Alternatywą jestkupno samochodu uży-wanego. Ale pojawia siętu również spore ryzykoi możliwość wystąpieniadodatkowych kosztów.Jeżeli nie mamy żyłki mechanika będzie-my zmuszeni z każdą głupotką, która przysprzęcie już nadwyrężonym, może się po-jawiać bardzo często, biegać do fachowca.A ten może nas bardzo dużo kosztować.

A jeżeli nawet troszkę znamy się na me-chanice to jest to dopiero połowa sukcesu.Trzeba mieć jeszcze gdzie samochód trzy-mać, co mieszkając w mieście nie jest oczy-wiste. Kupić lub wynająć w Warszawie dom

z garażem to nie lada wyczyn.Jest jeszcze jedno wyjście –

motor. W porównaniu z samocho-dem – tani i oszczędny, a przy tymszybki i świetnie nadający się dojazdy po mieście. Lecz jeśli chce-my mieć pojazd na cały rok, mo-tor odpada. Przy naszym klima-cie pojazd ten będzie nam służyłmaksimum przez pół roku. Zimęi sporą część jesieni przestałby wgarażu.

Czy zatem można połączyćkabinę samochodu i oszczędnośćmotocykla? Wydaje się, że pro-

ducenci pojazdów są na dobrej drodze, bytaki efekt osiągnąć. Firma Renault przed-stawiła ostatnio projekt skutera, z dachemi trzema kołami który ma być bezpieczniej-

szy od „otwartego” odpowiednika i dodat-kowo, w pewnym stopniu, odporny na wa-runki atmosferyczne.

Krok dalej poszła włoska firma Piaggiotworząc samochód z duszą motocykla. Mo-del M500 to malutki, dwuosobowy samo-chodzik, z silnikiem o pojemności 550 ccmi mocą 5,5 KM. Co ważne, pojazd ten możeprowadzić szesnastolatek posiadający pra-wo jazdy kat. B1. Masa własna 350 kg gwa-rantuje bardzo małe zużycie paliwa, a ma-lutki silniczek obniży koszty ubezpiecze-nia. Na koniec jednak największa wada –cena. Pojazd ten kosztuje 10000 euro, cowydaję się ceną niezwykle zawyżoną i zpewnością stanie się on drogim prezentemdla niepełnoletniego kierowcy.

Czy zatem istnieje idealny samochód dlastudenta? Wydaje się, że na razie nie, cho-ciaż zauważalna tendencja do robienia po-jazdów tanich przy zakupie i eksploatacjirodzi nadzieję, że za parę lat taki powsta-nie. Może będzie to właśnie obudowanyskuter, najlepiej rodzimej produkcji. Dwamiejsca, schowek na plecak, mały silniczeki w drogę na uczelnie. Bo przecież co jesttak naprawdę ważne, gdy portfel nie nale-ży do grubasów: byleby wsiąść, byleby byłociepło i byleby jechało...

Samochód dlastudentaMichał Kubik

Piaggio M500. Małe, ładne, ekonomiczne, lecz niestety bardz o drogie

Jeszcze kilkanaście lat temu Fiat 126p zdobił większość polskich podwórek. Niektórzyszydzili, że maszynka do mielenia mięsa ma bardziej skomplikowaną konstrukcję

Czy zastanawiałeś się kiedykolwiek co dzieje się z audycją radiową tuż po jej zakończeniu?

Czy to co usłyszałeś w radiu przepada wmomencie kiedy wyłączasz swój radiood-biornik?

Nie, nie odlatuje w zapomnienie niektó-rym jedynie pozostawiając swe fragmentyw pamięci. Wszystko co zostało wyemito-wane na antenie trafia do Archiwum. Tam

dokładnie przesłuchane, opisaneprzez fachowców, następnie ska-talogowane trafia na półkę mię-dzy tysiące innych nagrań.

Archiwum Polskiego Radia S.A.obecnie posiada łącznie blisko500 tys. sztuk nagrań analogo-wych oraz około12 tys. nagrań cyfrowych.Jest to największe tego rodzaju w Polscezbiór często o unikatowej wartości.

W Fonotece Słownej PR można znaleźćwypowiedzi ludzi nauki i kultury, którew znaczący sposób nadawały bieg historii,między innymi: J.Piłsudski, W.Witos, kard.Stefan Wyszyński czy papież Jan Paweł II.

Fonoteka Muzyczna PR oprócz wystę-pów najwybitniejszych artystów „na żywo”przed mikrofonem PR, posiada nagraniaz wielu wydarzeń muzycznych, takich jak:Konkursy Chopinowskie, Jazz Jamboree...

Strona internetowa archiwum:http://www.radio.com.pl/archiwum/

Bogactwo dźwiękówKamil Kawałko

Page 8: Obserwator nr 5 listopad 2004

8

Numer 5 (listopad 2004)

Co wiesz o Fundacji Dzieło Nowego Tysiąclecia? - takie pytanie zadałam kilku moim znajomym.

Odpowiedzi były różne:Paweł: „Nic. Na pewno coś na ten tematjest w internecie.”Grażyna: „To oni organizują Dzień Pa-pieski i przyznają nagrody Totus. Ale nicwięcej niestety nie potrafię powiedzieć.”Michał: „Nie znam się na fundacjach. Napewno zbierają pieniądze, żeby potem po-magać jakimś dzieciakom.”Wiemy niewiele lub nic, więc postanowi-łam uzupełnić, też własne, informacje.

Siedziba główna

Wczesnym przedpołudniem ruszamw drogę. Wysiadam z tramwaju i szukamadresu. Dochodzę na miejsce, a tam napis:Sekretariat Episkopatu Polski. To chyba tu,myślę. Siostrzyczka na portierni utwierdzamnie w moim przekonaniu: „Drugie pię-tro, pokój 247” - mówi. Lekko zdenerwo-wana pukam do drzwi oklejonych plakata-mi informującymi o obchodach Dnia Pa-pieskiego. Z wnętrza dobiega głos: „Pro-szę” i już nie mam odwrotu.

W biurze są trzy osoby: Ania, Agatai Andrzej - od niedawna stali pracownicy. Wypo-sażenie tego niewielkiego pomieszczenia (cho-ciaż pewnie mają ich kilka) też jest skromne: biur-ka, kilka szafek, trzy komputery, kartonowe pu-dełka i na ścianie mapa z podziałem diecezjalnymPolski. Ogólny porządek w nieporządku. Wciążktoś wchodzi i wychodzi, głównie młodzi ludzie- jak się później dowiaduję - stypendyści, dzwo-nią telefony...

Nawet sąsiadki są zainteresowane

Kto by pomyślał: Fundacja KonferencjiEpiskopatu Polski istnieje zaledwie od1999 roku, a już odniosła tak duży sukcesmedialny. Rokrocznie w niedzielę poprze-dzającą wybór kard. Karola Wojtyły naStolicę Piotrową głośno jest o ogólnopol-skich zbiórkach pieniędzy, o nagrodachTotus Tuus, o koncertach i sympozjach po-święconych nauczaniu papieskiemu. Trą-bią o tym nie tylko prasa, radio i telewizja,ale co ciekawsze także sąsiadki przed blo-kiem! I czemu tu się dziwić, przecież Pola-cy kochają Papieża i wszystko co się z nimłączy. A Dzień Papieski to duże wydarze-nie, w organizację którego zaangażowanejest dodatkowo harcerstwo, Akcja Katolic-ka, Oaza i inne stowarzyszenia. Zebranepieniążki pomagają młodzieży w zdoby-ciu wykształcenia – a jednocześnie włą-czają każdego z nas w budowę „żywegopomnika” wdzięczności dla Ojca Święte-go. „Zawsze po takiej zbiórce dzwonią donas ludzie i pytają, jak można otrzymać sty-pendium” - mówi Agata. A warunki są pro-ste: średnia 4.5 lub szczególne uzdolnie-nia w jakiejś dziedzinie, niewielki dochódna osobę, miasto lub wieś do 10000 miesz-kańców. Jak łatwo zauważyć, pomoc otrzy-mają uzdolnione i niezamożne dzieci przezkilkuletni okres nauki – począwszy od gim-nazjum, przez liceum a kończąc na stu-

diach. Już prawie 1200dzieci i młodzieży ko-rzysta z takiej formy po-mocy – za pośrednic-twem Fundacji. Wśródstypendystów są młodziz całej Polski, wieluz diecezji szczecińsko-kamieśkiej, ełckieji przemyskiej.

Ale to nie wszystko.Program stypendialny todopiero początek góry.Fundacja docenia teżosoby i grupy związanez działalnością chrześci

jańską. Potwierdzeniemtego są przyznawane corocznie nagrodyTotus Tuus: 50 tys.zł. i statuetka anioła.Tzw. katolickie Noble są wyrazem uznaniaza wybitne osiągnięcia:- w promocji człowieka, pracy charytatyw-nej i edukacyjno – wychowawczej;- w dziedzinie kultury chrześcijańskiej;- w propagowaniu nauczania Jana Pawła II;- w dziedzinie mediów dla upamiętnieniabp. Jana Chrapka oraz jego roli w ukazy-

waniu osoby i nauczania Jana Pawła II.Statuetką na półce mogą się już pochwa-

lić ks. Jan Twardowski, Władysław Barto-szewski, prof. Jerzy Nowosielski, „Ziarno”,„Niedziela”, „Gość Niedzielny”...

Marzenia się spełniają

Nie lada gratką są też nagrody w Kon-kursie Akademickim im.Biskupa JanaChrapka, a mianowicie indeksy na wydzia-ły dziennikarskie Uniwersytetów: Warszaw-skiego i Jagiellońskiego. Uczelnie wyszłyz inicjatywą do młodych zdolnych (kryte-ria podobne jak przy stypendiach), ale teżwymagają talentu: należy napisać esej np.o tym, że w życiu nie ma nic za darmo (2003)i reportaż o konfliktach lokalnych. Pro-gram ma być w niedługim czasie rozsze-rzony o studia prawnicze...

Dodatkowo wyróżniający się studencidziennikarstwa mogą starać się o specjalneroczne staże zawodowe w redakcjach naj-większych polskich mediów.

Zawsze otwarte

Nie myślcie sobie, że stypendyści dostająraz na miesiąc pieniążki i koniec! Młodzizwiązani z Fundacją są niejako zobowią-zani do wolontariatu. Tworzą jedna rodzi-nę: co roku odbywają się obozy integrują-ce, ma powstać program współpracyz Niemcami, wysyłają sobie kartki świą-teczne. „Zawsze mogą tu przyjść, zostawićkwiatki i rzeczy w piwnicy ” - śmieje sięAnia.

Rozlega się pukanie do drzwi - to listo-nosz. Przyniósł lity od podopiecznych zdrugiego końca Polski. Zorganizowali usiebie Dzień Papieski i zbiórkę pieniędzy– przesyłają zdjęcia i podziękowania zamateriały otrzymane z Warszawy .

Pierwszy Obóz Stypendystów Fundacji „Dzieło Nowego Tysiąclecia” Kraków 2003

BudujemyspołeczeństwoUrszula Murawska

Page 9: Obserwator nr 5 listopad 2004

9

Numer 5 (listopad 2004)

Biblioteka UKSW wkracza w XXIwiek. Wypełnienie rewersu prze-kracza Twoje możliwości? Nie

szkodzi! Zamów książki przez Internet!

Już nie musisz zazdrościć koledze z UWwygody zamawiania książek znanejz BUWu. Od tego roku akademickiego mo-żesz złożyć rewersy drogą elektroniczną,nie ruszając się nawet z domu! Co więcejod razu możesz sprawdzić czy dana książ-ka jest dostępna. Jeśli akurat jest wypoży-czona to obok sygnatury widnieje ostatecz-ny termin zwrotu. Uproszczono także sys-

tem szukania książek w katalogu on-line.Aby skorzystać z nowego systemu trze-

ba się wcześniej zarejestrować. Formularzrejestracyjny jest przed studentami dobrzeukryty. Zdradzę Wam tajemnicę, że aby siędo niego dostać należy najpierw po lewejstronie wybrać „Katalog biblioteki” a póź-niej „Katalog Druków Zwartych Bibliote-ki UKSW z możliwością rezerwacji on-line”. Następnie wchodzimy w jedynymlink na białej stronie (?) i po ukazaniu siękolejnej odsłony wybieramy „rejestracjęużytkowników katalogu”. Proste prawda?Do wypełnienia formularza będą Wam po-trzebne dane osobowe, numer indeksui karty bibliotecznej oraz e-mail. Po zatwier-dzeniu wpisanych danych pozostaje już

tylko czekać na mail z danymi potrzebny-mi do zalogowania się. Ja wiadomość z lo-ginem i hasłem dostałem po około 24 go-dzinach.

Na koniec dwie uwagi. Dostępu do for-mularza rejestracyjnego bardziej nie moż-na już było chyba zamotać. Szkoda rów-nież, ze nie ma możliwości logowania sięz poziomu strony głównej. Co prawda mójoptymizm osłabiło 40 minutowe czekaniena odebranie zamówionych książek, jed-nak nie zrażam się tym i czekam na kolejneudogodnienia.

Strona internetowa Biblioteki UKSW do-stępna jest pod adresem:www.biblioteka.uksw.edu.pl

Pole bitwy

Gdzieś głęboko w nas jest niezwykłe pragnienie pokoju. Podejrzewam, że to między innymi dlatego

czujemy ciepło w okolicy worka osierdzio-wego, gdy o tymże pokoju mówi najsłyn-niejszy papa świata, Jan Paweł II. Wszyst-ko jedno czy wierzący, czy niewierzący;„praktykujący” czy nie; bardziej czy mniejpobożni, smakujemy w słowach Papy, bomiła nam jest ta mowa. Jakby ktoś nas dra-pał za uchem. Swoją drogą, kto by niechciał, żeby jego słowa spełniły się w na-szej codzienności. Ach! Już to widzę: zerostresu, kończę sobie spokojnie studia,z miejsca dostaję ciepłą posadkę, z którejjestem zadowolony, klawa żonka, miesz-kanko, udane dzieciaki, pies merdając ogo-nem przynosi gazetę. Jednym słowem: do-mowe ognisko wesoło sobie potrzaskuje –trzask, prask!

Czy nie ma w tobie takiego pragnie-nia pokoju i... świętego spokoju? Jest! Todobrze, bo mówią, że pochodzi od Kogośfajnego, kto nie daje tego na darmo.. Jed-nak świat jest brutalny, a wielu z nas zbytpóźno zdaje sobie sprawę, że rodzimy sięw środku pola bitwy. Największej jaka kie-dykolwiek miała i będzie miała miejsce.Bitwy, która toczy się o nas. „Ten dobry”walczy z „tym złym”.Gdy zorientujemy się,że wokół nas wrze, a co gorsza trwa strzela-nina, rozpaczliwie próbujemy znaleźć miej-sce, w którym można by się schować. Wska-kujemy za mieszkanko albo klawą żonkę.Wtedy czeka nas kolejne niemiłe zasko-czenie. Okazuje się, że nie ma miejsca,

w którym można by się ukryć przed strza-łami. Co za pech!

Wiesz już, że nie czmychniesz z polabitwy. Zaczynasz – choć to nie zawsze jestproste – orientować się: kto przyjaciel,a kto wróg. Gdy zidentyfikujesz adwersarz,czeka cię kolejna – chyba największa –dawka przerażenia. Dojdziesz do wniosku,że WRÓG CHCE CIĘ ZABIĆ. Nie dość, że

trwa bitwa i nie można stamtąd uciec, to –co gorsza – strzelają, a na dodatek do cie-bie. Sytuacja staje się niemal beznadziej-na, gdy zdajesz sobie sprawę z potęgi wro-ga i swojej słabości. Zamykasz oczy – możew ten sposób uciekniesz. Co widzisz?

Siebie na skraju skalnego urwiska,a od strony lądu pędzi w twoją stronę stadodzikich zwierząt: ogień z nozdrzy, pianaz pysków, wściekłość w oczach – za nimitumany kurzu. Myślisz: „To może jednaklepiej będzie, gdy otworzę oczy”. Jesteśw punkcie wyjścia. Musisz podjąć decy-zję: udajesz, że ciepła posadka, fotel, kap-cie i pies to wcale nie ucieczka w Matrixalbo ruszasz na wroga. Nagle dochodzisz

do wniosku, że Papa wcale nie chciał dra-pać cię za uchem. On wzywał cię do walki,a poza tym, że jest ciepłym i mądrym, star-szym człowiekiem, jest nieugiętym wojow-nikiem. Są ludzie, rzucają się na wroga,wbrew logice świata pchają się na pierwsząlinię frontu. Ruszają do Mordoru i wspi-nają się na Górę Przeznaczenia, by znisz-czyć Pierścień Władzy. Robią to, mimo że

inni nazywają ich szaleńcami. Ruszają,chociaż mogliby siedzieć w słodkim i zie-lonym „Hobitkowie”. Czy umiera w nichpragnienie pokoju? Nie! Po prostu zdająsobie sprawę, że prawdziwego pokoju do-świadczą – jak Ktoś kiedyś ładnie powie-dział – w „domu Ojca”, a teraz musząo niego walczyć.

Takim ludziom będą poświęcone kolejneodcinki „Z pierwszej linii frontu”. Będą to roz-mowy z przedstawicielami mediów, twór-cami kultury i politykami, którzy zaciągnęlisię po stronie „Tego dobrego” i nadstawiająkarku na pierwszej linii frontu. Zachęcamcię żołnierzu, abyś ich poznał.Spocznij!

foto: Archiwum

Z pierwszej linii frontuMarcin Gutowski

Biblioteka dla leniaPiotr Słowik

Page 10: Obserwator nr 5 listopad 2004

10

Numer 5 (listopad 2004)

Tylko 11 dni - tyle czasu na złożenie wniosków mieli studenciUKSW, którzy w tym roku chcie-

liby otrzymać stypendium socjalne.

Zajęcia na naszym Uniwersytecie roz-po-częły się 27. IX. Wymagania dotycząceotrzymania stypendium socjalnego byływywieszone na pierwszym piętrze w sta-rym budynku, natomiast kwestionariuszemożna było składać do 10. X. Można bypowiedzieć, że 2 tygodnie to szmat czasu,aby uzyskać potrzebne nam druki, ale zpewnością nie powie tego nikt, kto kiedy-kolwiek załatwiał coś w państwowych urzę-dach.

Po spojrzeniu na kalendarz widzimy, że akurat10. X to Niedziela, a na 11 przypada akurat ofi-cjalne rozpoczęcie roku akademickiego, a więcDział Stypendialny nieczynny. Wniosek z tegotaki, że zostało nam juz tylko 11 dni. Oczywiścienikt nie miał nic przeciwko temu, aby zebraniepliku dokumentów i złożenie ich w dziale stypen-dialnym dokonało się już przed pierwszym dniemubiegłego miesiąca. Problem „tylko” w tym, że wtakim kraju jak Polska graniczy to wręcz z cu-dem.

„Szczęśliwcami” powinni czuć się jedynacy,mający rodziców na rencie lub emeryturze, gdyżwtedy należało tylko wziąć 3 ostatnie odcinki tychświadczeń, oraz wypełnić i złożyć wniosek wpok. 313. Lecz i to nie wydaje się być genialnymrozwiązaniem: z powodu niewielkiej liczby do-mowników miesięczny dochód na jednego człon-ka rodziny, może i tak być zbyt wysoki. Z drugiejstrony, gdy mamy rodzeństwo, to nie w każdejszkole zaświadczenie o byciu uczniem zosta-nie wypisane jak w naszym sekretariacie „

od ręki”. Na innych uczelniach wyższychnajpierw należy wypisać wniosek, że chcesię takie zaświadczenie otrzymać; potemodczekać dwa dni, natomiast trzeciego podżadnym pozorem nie należy pojawiać sięprzed 14. Rano usłyszelibyśmy komunikat„ Czy ja Panu (Pani)obie-cywałam, że na dzisiaj bę-dzie? Skoro tak, to dzisiajjeszcze się nie skończyło,proszę przyjść po połu-dniu.

Czy od chodzenia poszkolnych sekretariatachmoże być coś gorszego?Oczywiście, że tak np.Urząd Skarbowy, lub teżBiuro Pracy. W UrzędzieSkarbowym wszystko kla-ruje się w okolicach jednego do dwóch ty-godni. Tam to się dopiero dzieje! Najpierwpani na dole musi napisać karteczkę, jakiezaświadczenie i komu jest potrzebne. No-tatkę odbiera pani z góry, która w kompu-terze znajduje daną osobę i drukuje, co trze-ba. Brzmi prosto, ale jak się okazuje ta bar-dzo trudna i zawiła procedura trwa niekie-dy 14 dni. „Proszę czekać, zaświadczenieo dochodzie w ciągu 10 dni zostanie wy-słane pocztą”. Pozostaje tylko błagać nakolanach, aby załatwić coś wcześniej.Może się uda, może nie. Myślę, że kawa,lub czekoladki od razu zwiększyłyby szan-se, ale jeżeli, ktoś nie uznaje takich sposo-bów i nie lubi płaszczyć się przed urzędni-kami? Wtedy niestety to wszystko trwa dłu-żej i bardziej mozolnie - „ Taka jest proce-dura, przykro mi, ale nic nie da się zrobić”.

Zaświadczenie z Biura Pracy biorą np.młodzi bezrobotni bez prawa do zasiłku,którzy wciąż pozostają na utrzymaniu ro-dziców. No i niestety jak łatwo się domy-

śleć otrzymanie go przysporzy nam kolej-nych kilku godzin, a nawet dni w zależno-ści od tego, gdzie przyjdzie nam sprawęzałatwiać.

No i co tu jest grane? Według mnie sękjest w tym, żeby jak najmniej studentów

takie stypendium otrzymało. A jak to uczy-nić? Po prostu zniechęcić. Podać takie wy-magania, z którymi trudno będzie się upo-rać w tak krótkim czasie. Część osób jakpomyśli o tych wszystkich społecznych ko-lejkach rezygnuje z czegoś, co po prostuim się należy. 11 dni to stanowczo za krót-ko. W najgorszej sytuacji są studenci pierw-szego roku, gdyż oni przez pierwsze dnizajęci sprawami takimi jak: szkolenie bi-blioteczne, czy BHP, nie maja po prostugłowy do zastanawiania się nad sprawą sty-pendium socjalnego.

Ostatecznie pozwolono studentom złożyć kwe-stionariusze 12.X, ale za pierwszy miesiąc naukijak powiedziała kierowniczka działu stypendial-nego „Studenci pieniędzy nie dostaną”. Problempolega na tym, czy ktoś nie mógł wcześniej spoj-rzeć do kalendarza i dostrzec że na 14 dni w którenależało zebrać wymagane dokumenty przypa-dały 2 soboty i niedziele, oraz rozpoczęcie RokuAkademickiego. A to niestety dla niektórych oka-zało się zbyt krótkim terminem.

W ciągu kilku ostatnich miesięcyodbyły się trzy Seminaria z cyklu Horyzont 2020 pt.: „Jaka

Warszawa”. Pierwsze z nich miało miejscew Łazienkach Królewskich 29 czerwca, bra-li w nim udział przedstawiciele organiza-cji zrzeszających przedsiębiorców. Uczest-ników drugiego spotkania gościła, 21 paź-dziernika warszawska SGH. Tym razemo przyszłości stolicy dyskutowali studenciwarszawskich uczelni. Trzecie spotkanie

odbyło się w pałacu w Wilanowie, jegouczestnikami byli przedstawiciele świa-ta kultury i sportu, a także ludzie zaj-mujący się turystyką i ochroną środo-wiska. Seminaria zorganizowane zosta-ły z inicjatywy władz miasta, w ramachkonsultacji społecznych „Strategii roz-woju Warszawy do roku 2020”. Zdecy-dowanie najbardziej istotne i ciekawedla nas studentów było drugie Semina-rium, którego byłem uczestnikiem.

Na spotkanie dotarłem w ostatniejchwili. Szybko przeszedłem przezdrzwi, które już zamykała jedna z or-ganizatorek. Na samym początku zas-koczyły mnie dwie rzeczy: po pierwsze naplakatach napisane było, że na spotkaniu

foto: www.polskaludowa.com

Jedno z warszawskich osiedli zamkniętych

Zdążę, czy też nie?Grażyna Koper

będzie Lech Kaczyński - zamiast niego zo-baczyłem jednak jego zastępcę Sławomira

WarszawskiehoryzontyŁukasz Sobiecki

Page 11: Obserwator nr 5 listopad 2004

11

Numer 5 (listopad 2004)

Skrzypka, po drugie ilość naszych kole-gów, którzy zawiedli podobnie jak pan pre-zydent. Tuż po chwilowym powitaniu go-ści i podziękowaniach, złożonych przezpana Skrzypka na ręce rektora SGH prof.dr hab. Marka Rockiego, rozpoczęła sięczęść właściwa. Pierwsze pół godziny upły-nęło nam na słuchaniu o planowanych in-westycjach infrastrukturalnych - w metro,oczyszczalnię ścieków i drogi. Znudzonyfachowym językiem pana prezydenta za-cząłem rozglądać się po auli i zaobserwo-wałem z ulgą, iż nie tylko ja czuję się tulaikiem. Na szczęście już po kilku chwi-lach organizatorzy oddali głos przedstawi-cielowi pierwszej grupy studentów. Staralisię oni, zresztą skutecznie, pokazać namWarszawę jako wielkie pole bitwy dla róż-norakich kontrastów. I tak obok zdjęć no-woczesnych osiedli, wyrastających ostat-nio jak grzyby po deszczu, zobaczyliśmypozostałość po „dobrym gospodarzu Gier-ku” tj. obdrapane i straszące produkty fa-bryk „wielkiej płyty”. Obok pięknych i zie-lonych parków miejskich, wyglądające jakparodia rzeczywistości przyosiedlowe bo-iska, zapewne również pamiętające czasypolsko - radzieckiej przyjaźni. A już wręczidealnym przykładem warszawskich kon-trastów było zdjęcie flag McDonaldaz PKiN w tle. Kolejny projekt przedstawiłnam kolega z berlińskiej politechniki. Niemógł on zrozumieć czemu w Warszawie jesttak wiele osiedli zamkniętych, bo około200. Dla porównania w Berlinie jest tylkojedno - „Arkadien”. Jego zdaniembudowanie takich osiedli możezrobić z naszej stolicy miasto szla-banów i murów. Uważa, że władzei media powinny znaleźć rozwią-zanie dla problemu biedy i wyni-kającej z niej przestępczości za-miast budować nastrój grozy, któ-ry wymusza na mieszkańcach wy-bieranie mieszkań za „murem”.Zaraz po zakończeniu prezentacjido głosu dopuszczono nie mogą-cego usiedzieć z emocji prof. An-toniego Kuklińskiego przewodni-czącego Klubu Rzymskiegow Polsce (wg internetowej ency-klopedii PWN apolityczna organiza-cja powstała 1968 r. z inicjatywy A. Peccei,grupująca stu naukowców i działaczy gosp.z ponad 50 krajów; pełni funkcję inicjato-ra i mecenasa badań nad problematyką glo-balną). Kiedy tylko stanął przed nami za-raz stwierdził że - „ten referat jest komplet-nym nieporozumieniem. Nie wolno rozta-piać się w tysiącach szczególików. Trzeba

nakreślić wizję, co mamyznaczyć za 20 lat w kon-tekście europejskim. I py-tać: co jest złe? Jak wy-korzystaliśmy 15 lat wol-ności? Zmarnowaliśmyje. Nie budujemy pierw-szorzędnego europejskie-go miasta, lecz trzecio-rzędne miasto amerykań-skie. Nie wolno namzmarnować kolejnych 15lat” Zanim jeszcze skoń-czył mówić, dostał mocoklasków od słuchaczy.Dodał jeszcze, że zapra-sza wszystkich zebranychna spotkanie organizowane przez jego klubw styczniu, po czym wyszedł zostawiającdość zaskoczonych organizatorów i zaczer-wienionego S. Skrzypka. Dla uspokojenianerwowej sytuacji postanowiono zejść natematy z pozoru mniej kontrowersyjne. Stu-dentki wydziału Geografii i Studiów Re-gionalnych zajęły się problematyką este-tyki warszawskiej. Warte wspomnienia sąpomysły takie jak przekształcenie prawe-go brzegu Wisły w wielki park, w którymmożna by usiąść na ławeczce i podziwiaćpiękno Starego Miasta albo pograć w sza-chy lub warcaby, a za chwilę wsiąść dowodnego tramwaju i popłynąć na lewybrzeg do jednego z otwartych przez całyrok ogródka piwnego. Istotną kwestią jakąporuszyły nasze koleżanki jest temat dość

przyziemny, bo chodzi o chodniki i popra-wę ich jakości. Jak mówiła jedna ze stu-dentek i potwierdzić może każdy, kto choćraz chodził po stolicy, na chodnikach „moż-na skręcić kostki i przeżyć wstrząs estetycz-ny - takie są tandetne i brzydkie”. A jeślijesteśmy już przy aspekcie piękna nie spo-sób nie przypomnieć o absolwentce ASP

Widok z prawego brzegu Wisły na Centrum Warszawy

Czy tak będzie wyglądała Warszawa za 100 lat?

w Warszawie, która przedstawiła dość cie-kawy i innowacyjny pomysł nadania kształ-tu artystycznego Warszawie przez umiesz-czanie w typowych miejscach nietypowychdzieł sztuki. Jako przykład podała swójprojekt ustawienia przy gmachu głównymSGH w Al. Niepodległości szklanej kuliwtopionej w chodnik, w środku której prze-chodzień mógłby usiąść i popatrzeć na War-szawę odbijającą się w bańkach mydlanych,które wydobywać miałyby się z dna owejkuli. Wydaje mi się, że fontanna jaką projektancicentrum handlowego „Arkadia” ustawili na pla-cu przed głównym wejściem jest trochę w duchutego co ona nam proponowała. Po tym ostatnimwystąpieniu nastąpiła przerwa, podczas której każ-dy z uczestników mógł się posilić w bufecie jakifirma cateringowa ustawiła przed wejściem do

auli. Uczestnicy korzystali z niego dośćchętnie, gdyż był on darmowy.

S. Skrzypek po zakończeniu podzię-kował wszystkim za ich pomysłyi wkład pracy. Powiedział również, żeweźmie je pod uwagę przy dalszym pla-nowaniu. Patrząc jednak obiektywniena całe spotkanie można było zobaczyć,że wizja Warszawy prezentowana przezstudentów była zupełnie inna, niż tajaką w swoim wystąpieniu zaprezento-wał nam pan prezydent. Czyżby był tokolejny z kontrastów? Czy faktycznieWarszawa nie zmierza już do Europy,a w stronę Ameryki. Czy staniemy sięmieszkańcami podrzędnej Amerykań-

skiej metropolii, czy też pokażemy świa-tu czym jest Polskość. Prof. Kukliński mówił, żepodstawą problemu Warszawy jest elita politycz-na kraju - czy miał rację i jeśli tak to czy może sięto zmienić. Cóż nie wiem - bo i skąd miałbym towiedzieć, ale „w moich snach wciąż Warszawapełna ulic, placów, drzew(...)” . Warszawa - na-sza Warszawa ...

Page 12: Obserwator nr 5 listopad 2004

12

Numer 5 (listopad 2004)

Od wielu lat zmagam się w sobiez problemem tzw. decyzji społecznych,czyli takich, w których niby człowiek

się nie ubrudzi. Dotyczą one pozornie czegoś, cojest poza człowiekiem: pracy, w której nie jestszefem, studiów, na których nie zawsze jest pod-miotem, wyborów, na które nie ma wpływu, na-wet dyskusji na roku, którym bezwiednie ulega.A wszystko to, by zachowując piękny obraz sie-bie (u siebie), nie wypaść jednocześnie z tzw.codziennej gry.

Gdyby pytanie Piłata zamienić na twierdzenie,można by powiedzieć: Cóż, to jest prawda. Bynie ulec wizjom postmodernistycznym (bo niemożna!), i nie być posądzonym o relatywizm,przy jednoczesnym praktycznym zwalnianiu sięz prawdy, próbuje się więc strasznie prawdęskomplikować, że niby taka trudna, taka złożona,a jednocześnie tak bardzo niezależna. Kiedy sły-szę takie właśnie stwierdzenia, pytam siebie, comoże oznaczać słowo „niezależna”, w odniesie-niu do prawdy, bo przecież jest ona zgodnościączegoś z czymś. Wniosek nasuwa się prosty: sko-ro ma być niezależna, to musi być czystą nie-zgodnością, albo zgodnością z czymś, co nie uza-leżnia. Prawda niezależna (czyli niezgodna) jest

jednak na naszym gruncie dość niebezpieczna.Odrzucamy więc koncepcję prawdy niezależneji staramy się budować prawdę zgodną. Zgodnąz pracą, w której nie jest się szefem, ze studiami,na których nie jest się podmiotem, z wyborami,w których się nie wybiera…

Pozostaje pocieszenie w prawdzie teologicz-nej. Można ją bowiem nazwać za wielkim teolo-giem – prawdą symfoniczną. Brzmi nieźle. Dzi-wi tylko fakt, że ta symfonia nie uspokaja. Pokoncercie wielości prawd w naszym wykonaniu,jesteśmy spragnieni nawet kłamstwa, byle tylkobyło jedno, pewne i prawdziwie symfonicznie.Silniejszym wystarcza populizm. A jednak jestprawda w teologii. Ta zrodzona z dystansu, po-kory i trwania. Ta prawda uczy, że nie ma decyzjispołecznych, że za każdą stoi człowiek, chociażczasem się skrywa... Prawda istnieje, a istniejącw teologii, chce istnieć w życiu.

Wieczór, w który to piszę jest szczególny. Takblisko nas jest ks. Jerzy, ten od powtórzonej praw-dy o złu, które trzeba dobrem zwyciężać. Tymdobrem w opozycji do zła nie musi być męczeń-stwo. Czasem wystarczy zwykła konsekwencjaw zachowaniu jasnej postawy wobec prawdy. Ści-szyliśmy głos, mówimy już prawie szeptem,o tym, co jeszcze do niedawna było piękne. I tonie dlatego, że jest późno. Dlatego, że boimy sięprawdy. Dlatego, że cenimy ją, ale inaczej niż ks.Jerzy. Prawda kosztuje. Musi kosztować. Inaczejprzestaje być prawdą, gdyż jako zgodność niejest owocem kompromisu, ale śmiercią wygody

i komformizmu. Czy boli? Czasem bardzo. I dla-tego jest wielka.

Pamiętam czasy, gdy – jak w teorii odruchów –wstawało się z miejsca na widok profesorów(oczywiście nie wszystkich). Byli tacy, którzy bylijak prawda – zgodni z poglądami, które głosili.Wielu z nich mówiło ospale, wymagało od naswysiłku dotrwania do końca. Rekompensowalito jednak stokrotnie, uczyli prawdy i świadczylio niej. Dlaczego dzisiaj prawie nie wstajemy, dla-czego przycichliśmy? Może dlatego, że wątpie-nie Piłata nas przekonało, iż prawda została ska-zana, czeka tylko z zawieszonym wyrokiem zacenę milczenia.

Cóż, to jest prawda. Ale ten smutny wniosekjest po to, by sprowokować. Nie sztucznie, meto-dycznie. Ma sprowokować prawdziwie do po-stawienia znaku zapytania przy tym twierdze-niu. Wtedy zachowując pokorę wobec prawdy,zacznie się jej szukać i nią żyć. A jest wiele powo-dów, które zobowiązują. Spoza rocznicowych,jeden szczególnie ważny dla naszej pluralistycz-nej uczelni: fakt, iż wszyscy jesteśmy dziećmiUniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego.To daje, a przynajmniej powinno dawać siłę, pew-ność i tożsamość. Jest też element drugoplano-wy, to nasze ślubowanie i prawda o tym, że obiet-nic należy dotrzymywać. W przeciwnym raziebylibyśmy godni pożałowania bardziej niż inni.Wierzę jednak, że student jest uczniem szczegól-nym, który ma już swoje zdanie, nie tylko prze-ciwne, ale również adekwatne… jak prawda.

Sobota, 18:06, Empik, tłum ludzi, nieznają się, nie kontaktowali się wcześniej, w trzy minuty stają się jedno-

ścią, tacy kumple od wygłupów. Łączy ichjedno -chcą irracjonalnej zabawy. Będąją mieć - w końcu to flash mob.

Stawiają na oryginalność

Flash mob - to określenie pochodzące z językaangielskiego. W wolnym tłumaczeniu oznacza„tłum w momencie”, co doskonale obrazuje ideęzjawiska. Grupa ludzi, 3 minuty i przemyślaneaktorstwo. Niektórzy traktują to jako kolejnywytwór „zachodu”. Niezrozumiała, tajemnicza za-bawa. Tajemnicy jednak nie ma. Każde spotkaniejest skrupulatnie przygotowywane, a sam sukcestkwi w szczegółach. Dokładne wytyczne co domiejsca, godziny i sposobu zachowania podawa-ne są na stronach wirtualnych na niedługo przedmitingiem. Króluje oryginalność i odmienność.

Sami uczestnicy, a co najważniejsze i obserwato-rzy muszą czuć się zaskoczeni. Jednym z pomy-słów było markowanie zombie, innym udawanieżółwi. Wszystko dzieje się w jednym momencie,w dużej grupie, gdzie wstyd zostaje zatarty, a przezto początkowe założenia spełnione. Widowiskate stają się atrakcyjne nie tylko dla bezpośrednichuczestników, czujących, że biorą udział w czymśco niweluje ich codzienne poczucie nudy, alei przypadkowych świadków. Zdarzają się i skraj-ne reakcje na flash moby. Na forach interento-wych do dziś wspominany jest pan, który na wi-dok pięćdziesięciu ludzi w okularach przeciwsło-necznych, równocześnie klikających długopisa-mi, uciekł z przerażeniem.

Kto idzie z nami?

Znudzeni ludzie, niesklasyfikowani przez żadnekryteria, poszukujący czegoś nowego- właśnietak ogólnikowo opisuje się uczestników takichspotkań. Kontaktują się najczęściej przez inter-net. Jak mówi jeden z nich to najlepsza dro-ga by zachęcić jak największa rzeszę „no-wicjuszy”. Ktoś wspomni, opowie, zainte-resuje- przyjdą i inni. Organizator polskichflash mobów, firmujący jedną ze stron in-

ternetowych (www.flashmob.com.pl) po-święconych ów zjawisku, przyznaje, żepoczątki były ciężkie. Tak jak wszystko taki to trzeba było „sprzedać”. Kampanii re-klamowej jednak nie było. Produkt obro-nił się sam. Ludzie pragną szaleństwa, na-wet gdy sami sobie je zorganizują i będąkontrolować.

Co jest grane?

Choć wydawałoby się, że podobne wy-stąpienia mają charakter komercyjny, to pa-radoksalnie bezpośredni uczestnicy chcąpozostać anonimowi. Ideą przekazywanąprzez twórców pierwowzoru flash moba jestnie interesowanie mediów zjawiskiem. Napytanie dziennikarzy polecono odpowia-dać: ale co jest grane? Udając, że nie wiesię o co chodzi. I rzeczywiście czy byłobyto prawdziwe jeśli miałoby masowy cel?To co niecodzienne stałoby się typowe za-tem zatraciłoby sens. A to samych zaintere-sowanych na pewno by odrzuciło. Przeko-nuje Cię ta ideologia-dołącz do nich, niepoznają Cię personalnie, ale będzie imz pewnością raźniej.

Prawda w teologiiczy w życiuks. dr Jarosław Sobkowiak MIC

SzaleństwokontrolowaneDagmara Górska