63
Biuletyn DWS.org.pl ISSN 2080-5780 spis treści No cóż… z opóźnieniem, ale jest. Wszystkich PT Czytel- ników przepraszam, ale czasem tak bywa. Zaczynamy od dawki teorii. Tekst o doktrynach wojen- nych to rozdział pracy doktorskiej niedawno obronionej przez Łukasza Przybyło (Mordena) na Akademii Obrony Narodowej. Całość, jak dochodzą mnie słuchy powinna się jeszcze w tym roku pojawić w pewnym zaprzyjaźnionym wydawnictwie :D. Ale o tym we właściwym czasie. Szacowni Autorzy RRiKS nie przestają mnie zadziwiać. Ich uparte dążenie do wyjaśniania kolejnych zagadek każe zastanowić się, czy nie minęli się powołaniem. CBA, ABW i wszystkie inne skróty mogłyby się od Kamila i Ryszarda uczyć… Jak sądzę jeszcze jeden „nieśmiertelny” dla niektó- rych forumowiczów temat umrze śmiercią naturalną. Forumowa Grupa MW tym razem w silnym składzie. Relacja-opowiadanie kmdra Konrada Namieśniowskiego z podróży ORP Wicher na Maderę, podana do druku przez Andrzeja S. Bartelskiego, jest ciekawym przyczynkiem nie tylko do dziejów PMW, ale i do bigrafii Marszałka. Co młod- si Czytelnicy zapoznają sie przy okazji z ciężkimi objawami kultu jednostki (co prawda – jak powiadał pewien znany historyk – „Był kult, ale i była jednostka!”). Forumowy Wicher, czyli Wojtek Budziłło, przedstawia trzeci odcinek opowieści o losach polskich okrętów pod- wodnych we wrześniu 1939, tym razem Żbika. Jak łatwo policzyć, zostały jeszcze dwa. Krzysztof Lam opisuje dość precyzyjnie operację ame- rykańskiego lotnictwa morskiego przeciw Japonii, bez- pośrednio porzedzającą inwazję na Iwo-Jimie. Jak sądzę, mógłby się ten tekst spokojnie ukazać w niejednym „bran- żowym” czasopiśmie, a niejeden „branżowy” autor mógłby się od Ozawy czegoś nauczyć. Na koniec sięgnąłem po autora z zewnątrz. A to dlate- go, iż forumowicze rzadko wychodzą poza zakres czaso- wy forum. Kryzys kubański wydaje się na tyle ciekawy, by przypomnieć Wam PT Autorzy, że zakres czasowy Biulety- nu jest duuużo szerszy. Tekst Arkadiusza Kłosowskiego jest fragmentem jego pracy magisterskiej napisanej na Akade- mii Humanistycznej w Pułtusku. Tadeusz Zawadzki (TZaw1) numer 8 – wiosna 2010 Biuletyn.DWS.org.pl nr 8 – wiosna 2010 Wydawca, redakcja, DTP: Tadeusz Zawadzki [email protected] Projekt graficzny: Teresa Oleszczuk Biuletyn jest bezpłatny. Prawa Autorów są chronione ustawami i konwencjami międzynarodowymi. Kopiowanie, przedruk i wykorzystanie fragmentów obszer- niejszych niż przewiduje ustawa tylko za zgodą Autorów. ISSN 2080-5780 Łukasz Przybyło (Morden) Doktryny wojenne Francji, Wielkiej Brytanii i Niemiec w początkowym okresie I wojny światowej – rok 1914 ............................ 2 Ryszard Rybka, Kamil Stepan (RRiKS) L.850/III.Mob., czyli o dacie wycofania Korpusu Interwencyjnego ..................... 21 Konrad Namieśniowski [red.] Andrzej S. Bartelski (crolick) Pierwszy Marszałek wraca z Madery ............ 26 Wojciech Budziłło (Wicher) Działania bojowe ORP Żbik we wrześniu 1939 roku......................... 40 Krzysztof Lam (Ozawa) TF 58 u bram Japonii. Działania US Navy przeciwko Wyspom Japońskim oraz przeciwdziałanie obrońców, 16-17 lutego 1945 r ....................... 45 Arkadiusz Kłosowski Kuba miejscem starcia dwóch mocarstw – USA i ZSRR .................................... 57

biuletyn dws-08.pdf

Embed Size (px)

Citation preview

Page 1: biuletyn dws-08.pdf

Biuletyn DWS.org.plISSN 2080-5780

s p i s t r e ś c i

No cóż… z opóźnieniem, ale jest. Wszystkich PT Czytel-ników przepraszam, ale czasem tak bywa.

Zaczynamy od dawki teorii. Tekst o doktrynach wojen-nych to rozdział pracy doktorskiej niedawno obronionej przez Łukasza Przybyło (Mordena) na Akademii Obrony Narodowej. Całość, jak dochodzą mnie słuchy powinna się jeszcze w tym roku pojawić w pewnym zaprzyjaźnionym wydawnictwie :D. Ale o tym we właściwym czasie.

Szacowni Autorzy RRiKS nie przestają mnie zadziwiać. Ich uparte dążenie do wyjaśniania kolejnych zagadek każe zastanowić się, czy nie minęli się powołaniem. CBA, ABW i wszystkie inne skróty mogłyby się od Kamila i Ryszarda uczyć… Jak sądzę jeszcze jeden „nieśmiertelny” dla niektó-rych forumowiczów temat umrze śmiercią naturalną.

Forumowa Grupa MW tym razem w silnym składzie. Relacja-opowiadanie kmdra Konrada Namieśniowskiego z podróży ORP Wicher na Maderę, podana do druku przez Andrzeja S. Bartelskiego, jest ciekawym przyczynkiem nie tylko do dziejów PMW, ale i do bigrafii Marszałka. Co młod-si Czytelnicy zapoznają sie przy okazji z ciężkimi objawami kultu jednostki (co prawda – jak powiadał pewien znany historyk – „Był kult, ale i była jednostka!”).

Forumowy Wicher, czyli Wojtek Budziłło, przedstawia trzeci odcinek opowieści o losach polskich okrętów pod-wodnych we wrześniu 1939, tym razem Żbika. Jak łatwo policzyć, zostały jeszcze dwa.

Krzysztof Lam opisuje dość precyzyjnie operację ame-rykańskiego lotnictwa morskiego przeciw Japonii, bez-pośrednio porzedzającą inwazję na Iwo-Jimie. Jak sądzę, mógłby się ten tekst spokojnie ukazać w niejednym „bran-żowym” czasopiśmie, a niejeden „branżowy” autor mógłby się od Ozawy czegoś nauczyć.

Na koniec sięgnąłem po autora z zewnątrz. A to dlate-go, iż forumowicze rzadko wychodzą poza zakres czaso-wy forum. Kryzys kubański wydaje się na tyle ciekawy, by przypomnieć Wam PT Autorzy, że zakres czasowy Biulety-nu jest duuużo szerszy. Tekst Arkadiusza Kłosowskiego jest fragmentem jego pracy magisterskiej napisanej na Akade-mii Humanistycznej w Pułtusku.

Tadeusz Zawadzki (TZaw1)

numer 8 – wiosna 2010

Biuletyn.DWS.org.plnr 8 – wiosna 2010

Wydawca, redakcja, DTP:Tadeusz Zawadzki

[email protected]

Projekt graficzny:Teresa Oleszczuk

Biuletyn jest bezpłatny. Prawa Autorów są chronione ustawami i konwencjami międzynarodowymi.

Kopiowanie, przedruk i wykorzystanie fragmentów obszer-niejszych niż przewiduje ustawa tylko za zgodą Autorów.

ISSN 2080-5780

Łukasz Przybyło (Morden)

Doktryny wojenne Francji, Wielkiej Brytanii i Niemiec w początkowym okresie I wojny światowej – rok 1914. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 2

Ryszard Rybka, Kamil Stepan (RRiKS)

L.850/III.Mob., czyli o dacie wycofania Korpusu Interwencyjnego . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 21

Konrad Namieśniowski

[red.] Andrzej S. Bartelski (crolick)

Pierwszy Marszałek wraca z Madery . . . . . . . . . . . .26

Wojciech Budziłło (Wicher)

Działania bojowe ORP Żbik we wrześniu 1939 roku. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .40

Krzysztof Lam (Ozawa)

TF 58 u bram Japonii. Działania US Navy przeciwko Wyspom Japońskim oraz przeciwdziałanie obrońców, 16-17 lutego 1945 r. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .45

Arkadiusz Kłosowski

Kuba miejscem starcia dwóch mocarstw – USA i ZSRR . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .57

Page 2: biuletyn dws-08.pdf

BIuletyN DWS.org.pl2

numer 8 – wiosna 2010

Kiedy w sierpniu 1914 roku Europa wyruszyła na wojnę wszyscy byli pewni, że konflikt zakończy się szybko, najwy-żej po kilku miesiącach. Tak się jednak nie stało, a niezwykle intensywne walki trwały ponad cztery lata. Równocześnie sama wojna przyjęła niespodziewaną dla walczących formę pozycyjną, z rozbudowanymi liniami okopów i umocnień, ze zwiększającą się wykładniczo z roku na rok siłą ognia, z nowym sprzętem – takim jak czołgi czy samoloty, z całymi narodami zaangażowanymi w sposób totalny w zmagania wojenne.

Celem rozważań jest znalezienie odpowiedzi na następu-jące pytania:

Dlaczego nowa forma i czas trwania działań wojen- —nych był takim zaskoczeniem dla wszystkich stron konfliktu i jakie czynniki to spowodowały?W jaki sposób Francja, wielka Brytania i Niemcy przy- —gotowały się doktrynalnie do I wojny światowej?Jak przebiegał proces dostosowywania doktryny do —realiów pola walki w początkowym okresie I wojny światowej?

DOśWIADCZENIA Z WOJEN W LATACh 1871–1914

Armie, które wyruszyły na I Wojnę światową były w swojej istocie bardzo do siebie podobne. Ich korzenie leżały w „na-poleońskim systemie wojny” oraz w koncepcjach pruskiego Sztabu Generalnego, którego uosobieniem był feldmarszałek helmuth von Moltke starszy1. Po 1870 roku wszystkie państwa europejskie zaadaptowały do swoich specyficznych warunków narzędzia używane z takim sukcesem przez Niemców – po-wszechny pobór, koleje żelazne, telegraf, karabin z magazyn-kiem czy działa odtylcowe. Naśladownictwo poszło tak daleko, że wszystkie europejskie Sztaby Generalne zaczęły stosować pruską metodę planowania wojny – z naciskiem na szczegó-łowo opracowane działania ofensywne. Podstawowymi do-świadczeniami historycznymi, które ukształtowały wojskowych w przededniu I wojny światowej były wojny napoleońskie, kampanie h. v. Moltkego w 1866 i 1870 roku oraz w pewnym stopniu historia starożytna (np. bitwa pod Kannami2).

Zapomniano o niezwykle ważnej właściwości konfliktów

1 Por. F. herre, Moltke, Warszawa 19992 W szczególności chodzi tu o dzieło A. v. Schlieffena, Cannae, Fort Leavenworth 1931, i prace h. Delbrücka dotyczące historii wojskowości.

Doktryny wojenne Francji, Wielkiej Brytanii i Niemiec

w początkowym okresie I wojny światowej – rok 1914

Łukasz Przybyło (Morden)@

zbrojnych, ze szczególną ostrością zaprezentowaną w wojnach Cesarstwa Francuskiego z resztą Europy (szczególnie po 1809 r.) kiedy ciągły – blisko 20-letni – konflikt spowodował wyrównanie się potencjałów bojowych armii i utratę przewagi początkowo reprezentowanej przez Napoleona. W latach po zakończeniu wojny francusko-pruskiej wszystkie armie europejskie zaczęły osiągać równowagę umiejętności, jeśli nie potencjałów.

Do 1914 roku miały miejsce cztery duże wojny między kra-jami europejskimi (Turcja miała wtedy jeszcze duże posiadło-ści w Europie) lub z zachodniego kręgu kulturowego i jedna kolonialna, które znacząco wpływały na postrzeganie ówczes-nego pola walki przez armie europejskie. Były to:

amerykańska wojna secesyjna 1861–1865, —wojna rosyjsko-turecka 1887–1888, —wojna burska 1899–1902, —wojna rosyjsko-japońska 1905–1907, —wojny bałkańskie 1912–1913. —

W konfliktach tych wystąpiły już wszystkie elementy, któ-re zaskoczyły uczestników I wojny światowej. Jednak żadna ze stron nie wyciągnęła z nich wniosków i nie przystosowała swojej doktryny do zmienionych realiów pola walki, ponieważ doświadczenia uczestników wojen z lat 1861–1913 były często sprzeczne. Cały czas największy wpływ na rządy i generalicję europejską miały dwie wojny stoczone przez Prusy pod kie-rownictwem Moltkego i Bismarcka w latach 1866 i 1870–1871, odpowiednio przeciw Austrii i Francji. Były to konflikty o ogra-niczonych celach i wydarzyły się w latach kiedy nowoczesne metody wytwórcze dopiero zaczynały zmieniać oblicze ów-czesnych sił zbrojnych. Mimo wielkiego natężenia trwały one krótko np. w porównaniu do wojny secesyjnej – dlatego też ta ostatnia została ujęta jako jedna z wojen mająca wpływ na tworzenie doktryn wojennych przed 1914 r., chociaż chrono-logicznie miała miejsce wcześniej niż niemieckie wojny zjed-noczeniowe z lat 1864–1871.

Amerykańska wojna secesyjna 1861–1865Już w czasie wojny secesyjnej okazało się, że armie dyspo-

nujące względnie równymi potencjałami mogą toczyć wojnę, która nie skończy się szybko, jeśli żadna ze stron nie zostanie złamana moralnie i będzie chciała kontynuować walkę zbroj-ną. Mobilizacja całego społeczeństwa i gospodarki, która na-stąpiła w czasie konfliktu Północy z Południem, nie miała sobie równej we wcześniejszej historii. Jednak stosunek europej-skiego establishmentu wojskowego do wojny secesyjnej był

Page 3: biuletyn dws-08.pdf

BIuletyN DWS.org.pl3

numer 8 – wiosna 2010

pełen lekceważenia i arogancji. Prawie wszyscy z wysłanych przez państwa europejskie obserwatorów uważali, że ochotni-cze armie Północy i Południa nie byłyby w stanie stawić czoła świetnie wyszkolonym i często zawodowym armiom Francji, Wielkiej Brytanii czy Prus. Jaskrawe przykłady niekompetencji sztabów3 i chwiejności moralnej żołnierzy były przejaskrawia-ne i uznawane za regułę. Szef pruskiego Sztabu Generalnego – h. v. Moltke, uważał, że brak umiejętności w zakresie sztuki wojennej i strategii, który według niego zaprezentowały obie strony wojny secesyjnej nie mógłby mieć miejsca w Euro-pie. Wiele elementów obecnych w czasie konfliktu Północy z Południem rzeczywiście stosowano w Prusach z większymi umiejętnościami np. użycie telegrafu, czy kolei żelaznych. Za-rozumiałość nie pozwoliła generałom spojrzeć na tę wojnę z dystansu i wyciągnąć wniosków, takich jak:

istnieje możliwość olbrzymiej mobilizacji narodu —i jego gospodarki4, co przy względnie równych poten-cjałach, prowadzi do długiej wojny na wyczerpanie,przegrana jednej ze stron jest wypadkową wyczerpa- —nia i upadku morale,siła ognia zaczyna dominować na polu walki, co pro- —wadzi do wzrostu znaczenia fortyfikacji polowych (po-jawiają się okopy i drut kolczasty); piechota okopuje się zarówno w ataku, jak i w obronie, a atak frontalny staje się bardzo kosztowny,olbrzymią rolę zaczyna odgrywać szeroko rozumiana —logistyka (w tym zabezpieczenie medyczne) w związ-ku z masowością armii,blokada morska niszczy długoterminową zdolność do —oporu, tak jak stało się to w przypadku Konfederacji,kawaleria nie daje się już używać do zmasowanych —szarż i uderzeń białą bronią, jest natomiast skuteczna jako bardzo mobilna piechota wykonująca manewr na flanki przeciwnika lub rajdy na głębokie jego tyły5.

Wojna rosyjsko-turecka 1877–1878Kolejnym potwierdzeniem zmieniającej się sytuacji na

polu walki gdzie nad manewrem zaczynała przeważać siła ognia była wojna rosyjsko-turecka w latach 1877–1878. Zde-cydowanie słabsza armia Turcji potrafiła dzięki fortyfikacjom polowym, wysokiej woli walki i w miarę nowoczesnemu, jak na ówczesne warunki, uzbrojeniu prowadzić skuteczne walki obronne przeciw carskiej Rosji i jej sojusznikom. Oto kilka cy-tatów obrazujących bitwę pod Plewną, które równie dobrze mogłyby opisywać zdarzenia z czasu I Wojny światowej:

3 Dywizja piechoty szturmowała redutę Bas-tabya. Teren nie został przed bitwą dokładnie rozpoznany i kolejne pododdzia-ły dywizji brnąc w błocie, we mgle, dostały się pod gwałtow-ny ogień załogi reduty uzbrojonej w powtarzalne karabiny. Dywizja poniosła ciężkie straty i stosunkowo szybko poszła

3 Szczególnie po stronie Unii, w pierwszym okresie wojny, kiedy większość kor-pusu oficerskiego opowiedziała się po stronie Konfederacji.4 Obie strony wojny secesyjnej zmobilizowały razem około 4,3 miliona żołnie-rzy (w tym Konfederacja 1,4 miliona), liczba niespotykana do tej pory w historii – ponownie osiągnięta dopiero podczas I wojny światowej. Por. J.F.C. Fuller, The conduct of war, London 1962; s. 103. 5 A. Bevin, Jak zwyciężali wielcy dowódcy. Od Hannibala do MacArthura, Amber, Warszawa 2007; s. 104–124, rozdział pt. „Sherman”

w rozsypkę. (…) Pułk za pułkiem załamywał się i ginął w ogniu reduty Ömer-tabya. Wysyłanie poszczególnych pułków do po-stępujących po sobie natarć przypominało bicie głową w mur, zwłaszcza że artyleria przerwała ogień, aby nie razić własnej piechoty. W dodatku nacierający żołnierze mieli mało amuni-cji, gdyż dowódcy oczekiwali zdobycia stanowisk nieprzyjacie-la tradycyjnym atakiem na bagnety. (…) Żołnierze nie zważa-jąc na głód i zmęczenie walką odczuwali konieczność okopa-nia się i nie żałowali na ten cel ostatka sił. Ryli lub raczej dłubali ziemię bagnetami, pałaszami, skrobali manierkami, grzebali rękami, byle tylko osłonić się od ognia z trzech stron6.Rosyjskie doświadczenia z wojny z Turcją nie spowodowały

znaczących zmian w postrzeganiu charakteru ówczesnej wal-ki zbrojnej przez inne państwa. Teatr działań wojennych był całkowicie zapóźniony rozwojowo. Nie istniała tam gęsta sieć kolejowa czy telegraficzna. Sami przeciwnicy traktowani byli też z pewnym lekceważeniem. Turcy uważani byli za słabych żołnierzy, a samo Imperium Otomańskie mogło przecież istnieć tylko dzięki poparciu udzielanemu mu przez Wielkie Mocar-stwa. Zapóźnienie cywilizacyjne Rosji obnażone w czasie wojny krymskiej, mimo że szybko nadrabiane, nie powodowało wśród ówczesnych obserwatorów wojskowych chęci uczenia się cze-gokolwiek od carskiej armii, oprócz technikaliów na najniższym taktycznym poziomie walki, tj. jakości amunicji, karabinów, ko-nieczności wyposażenia piechoty w łopatki saperskie itp. Nad-to, niekompetencja większości rosyjskich generałów była nieza-przeczalna, czego dowodem były szturmy Plewny, w której oko-pał się Osman-Pasza i straty idące w dziesiątki tysięcy zabitych i rannych – poświęconych bez sensu i bez mrugnięcia okiem.

Prawidłowo przeanalizowana, wojna rosyjsko-turecka po-twierdzała wnioski płynące z wojny secesyjnej. Wyraźnie już wy-stępuje olbrzymia siła ognia jaką dysponują armie co powoduje, że żołnierz chowa się w ziemi, a frontalne szturmy w gęstych kolumnowych formacjach, na okopanego przeciwnika stają się samobójstwem7. Umiejętne stosowanie kawalerii, spieszanej do walki na bliskie odległości i używanie jej do głębokich rajdów w głębi terytorium przeciwnika może przynosić doskonałe re-zultaty. Co ciekawe, nie tylko Kozacy sprawdzili się w tej roli zna-komicie, ale też pozostałe regimenty jazdy rosyjskiej. Gen. hurko był w stanie również używać swoich kawalerzystów do rozpo-znania, czego osiągnąć nie potrafił Moltke, ani inni dowódcy armii zachodnioeuropejskich. Znowu pojawiają się czynniki tak charakterystyczne dla pola walki podczas I wojny światowej.

Charakterystyczne cechy wojny rosyjsko-tureckiej:olbrzymie zwiększenie siły ognia dzięki karabinom —powtarzalnym,szukanie osłony przed coraz silniejszym ogniem po- —przez fortyfikacje polowe (okopy, drut kolczasty),utrata mobilności taktycznej przez kawalerię, która —nie mogła poruszać się wierzchem pod ogniem kara-binów powtarzalnych,trudności w kontroli ciągle rozrastającej się armii, któ- —ra manewrowała na coraz większym terenie,

6 B. Brodecki, Szypka i Plewna 1877, Warszawa, Wyd. MON 1986, s. 162–172.7 J. Sikorski, Historia wojskowości powszechnej do końca XIX w., MON, Warszawa 1978, s. 587–589.

Page 4: biuletyn dws-08.pdf

BIuletyN DWS.org.pl4

numer 8 – wiosna 2010

brak mobilnych środków łączności, —niska mobilność operacyjna piechoty – ograniczona —do szybkości marszu, w porównaniu do mobilności strategicznej zapewnianej przez koleje.

Wojna burska 1899–1902Rozpoczęta w 1899 r. wojna Wielkiej Brytanii z Burami,

obnażyła całkowite nieprzygotowanie tego państwa do no-woczesnej wojny. Mimo założenia w 1858 r. Akademii Szta-bowej w Camberley – co było reakcją na braki w umiejętnoś-ciach angielskiej kadry dowódczej, wykazane z całą ostrością w czasie wojny krymskiej, armia brytyjska znowu okazała się nieprzygotowana do wojny z przeciwnikiem dysponującym równorzędną lub nawet lepszą bronią. Program nauczania dotyczył głównie kampanii prowadzonych w Europie w latach 1856–1871, choć pewną uwagę kierowano również ku wojnie secesyjnej. Akademia sztabowa kładła nacisk na logistykę ko-lejową – z taka wirtuozerią użytą przez Prusy i USA w drugiej połowie XIX wieku. Nie sięgano w zasadzie do doświadczeń bojowych armii brytyjskiej w szeregu jej wojen kolonialnych, które uważano za odstępstwo od reguły lub do zdarzeń star-szych niż wojny napoleońskie8.

Armia burska była zupełnie innym przeciwnikiem od tego z jakim Brytyjczycy planowali spotkać się na polu bitwy. Była ona w całości kawaleryjska – choć walczyła pieszo, uzbrojona w doskonałe karabiny Mausera i około 100 nowoczesnych, od-tylcowych dział produkcji m.in. Kruppa oraz 37 ckm-ów typu Maxim9. Burowie od dziecka przyzwyczajeni byli do jazdy kon-nej, a broń palna stanowiła bardzo często ich „narzędzie pracy” – stąd olbrzymi odsetek doskonałych strzelców. Ponadto na-ród ten miał niesamowicie silne morale, które złamały dopiero brytyjskie obozy koncentracyjne10.

Armia angielska była początkowo kompletnie nieprzygoto-wana do radzenia sobie z tego rodzaju przeciwnikiem. Od po-czątku kampanii przeciw Burom szwankowała logistyka, gdyż południowa Afryka nie obfitowała w linie kolejowe. Dodatkowo armia brytyjska była uzbrojona w przestarzały sprzęt, a stosowana przez nią taktyka była kompletnie niedopasowana do ówczesne-go pola walki. Artyleria nie wspierała efektywnie piechoty, gdyż efekt działania szrapneli, w które ją głównie wyposażono, był znacząco słabszy niż przewidywano, szczególnie przeciw okopa-nej piechocie. Brytyjscy artylerzyści wykazywali się zwyczajową odwagą i hartem ducha, podchodząc na najbliższe dystanse, aby wspomóc swoich towarzyszy i ponosząc wysokie straty11.

Dowódcy kawalerii cały czas marzyli o przełamującej szarży z użyciem białej broni, nie dopuszczając do siebie myśli, że ros-

8 W. McElwee, The Art of War: Waterloo to Mons, s. 108.9 D. Fierla, Wojna burska 1899–1902, Bellona, Warszawa 2002, s. 10.10 Niezwykłe okrucieństwo Anglików wobec Burów (zarówno cywili jak i żoł-nierzy) było przedsmakiem tego co będzie działo się w następnych latach w Eu-ropie. Sami Burowie (hol. farmer; rolnik) byli niezależnymi, przyzwyczajonymi do niebezpieczeństw i ciężkiej pracy, głęboko wierzącymi protestantami (nie dziwi więc, że prowadzili niezwykle efektywne działania partyzanckie w oparciu o Biblię). Dlatego też po klęsce „regularnej” armii burskiej bardzo długo trwała wojna partyzancka przeciw Anglikom.11 Np. 62 bateria w czasie bitwy nad rzeką Modder, w ciągu kilkunastu minut wspierania własnej piechoty straciła trzech oficerów, dziewiętnastu żołnierzy i dwadzieścia dwa konie – przestając być skuteczną jednostką. W bitwie pod Colenso dwie brytyjskie baterie zostały wybite do nogi wspierając natarcie pie-choty.

nąca siła ognia piechoty uniemożliwia w zasadzie takie dzia-łania. Wyposażenie i wierzchowce brytyjskich kawalerzystów były kompletnie nieprzystosowane do warunków taktycznych oraz przyrodniczych panujących w latach 1899–1900 w połu-dniowej Afryce12. Tylko niektóre regimenty wyszkolone były w walce pieszej, choć przemieszczały się konno – pochodziły one głównie z dominiów (Kanada i Australia). Okazały się one niezwykle użyteczne i niezbędne do osiągnięcia końcowego zwycięstwa.

Taktyka piechoty była równie przestarzała jak pozostałych rodzajów broni. Już w 1870 r. okazało się, że czołowe natar-cie w szyku kolumnowym na przeciwnika znajdującego się na przygotowanych zawczasu pozycjach i dysponującego nowoczesnym karabinem, prowadzi do bardzo ciężkich strat i ma małe szanse powodzenia. Brytyjczycy jednak powtórzyli wszystkie błędy dowództwa pruskiego spod St. Private i rosyj-skiego spod Plewny, atakując okopanych Burów w kolumnach kompanijnych. W bitwie nad rzeką Modder w ciągu jednego dnia walki siły brytyjskie pod dowództwem lorda Methuena straciła 10% swoich sił (1000 żołnierzy – w tym 500 w pierw-szych dziesięciu minutach starcia) atakując frontalnie całkowi-cie dla nich niewidoczne oddziały burskie, które pod koniec dnia spokojnie wycofały się ponosząc przy tym minimalne straty13. W czasie tzw. „czarnego tygodnia” armia brytyjska pod dowództwem niekompetentnego gen. Bullera14, straciła ponad 3000 zabitych, rannych i wziętych do niewoli – przy stratach Burów wynoszących 40 zabitych i rannych. Po raz ko-lejny od czasu wojny secesyjnej objawiła się na polach bitew nowa (i ciągle rosnąca) siła ognia.

Wnioski płynące z wojny burskiej 1899–1902:szturm piechoty na przygotowane pozycje wroga —(okopy, zasieki) jest bardzo trudny lub nawet niemoż-liwy przy zastosowaniu szyku kolumnowego,zarówno w ataku jak i obronie pojawia się szyk roz- —proszony,przesunięcie się nacisku z walki wręcz na walkę ogniową, —kawaleria i artyleria strzelająca z odkrytych stanowisk, —staje się bardzo wrażliwa na ogień piechoty,kawaleria nie jest w stanie dokonać szarży na białą —broń ze względu na wielką siłę ognia jaką dysponuje wróg, choć jej użyteczność pozostaje dalej duża jako dragonii, tj. przemieszczającej się konno piechoty oraz jako sił rozpoznawczych,szrapnele są nieskuteczne wobec okopanego prze- —ciwnika,ze względu na rozległy obszar działań wojennych, —tworzone są samowystarczalne oddziały składające się ze wszystkich rodzajów broni (piechoty, kawalerii i artylerii),łączność i dowodzenie na poziomie taktycznym oraz —operacyjnym staje się niezwykle trudne,

12 Przykładem są np. buty do jazdy konnej, które zupełnie nie nadawały się do chodzenia pieszo, por. E. McElwee, Art of war…, op. cit., s. 110.13 R. Citino, R. Citino, Quest for decisive victory. From stalemate to blitzkrieg in Europe, 1899–1940, University Press of Kansas 2002, s. 34-35.14 G. Regan, Największe błędy militarne w historii wojen, Bellona, Warszawa 2006; s. 16–25.

Page 5: biuletyn dws-08.pdf

BIuletyN DWS.org.pl5

numer 8 – wiosna 2010

wojna partyzancka jest bardzo trudna do stłumienia —bez uderzenia w popierające ją społeczeństwo (naród).

W końcu mobilizacja sił Imperium Brytyjskiego, wymiana dowódców oraz bezwzględna pacyfikacja terytoriów zamiesz-kałych przez Burów dała oczekiwane zwycięstwo.

Wojna japońsko-rosyjska 1904–1905Przedostatnią wojną „epoki Moltkego”, który ukształtował

przecież ówczesny sposób prowadzenia działań wojennych, było starcie pomiędzy Japonią i Rosją w latach 1904–190515. Japończycy wkroczyli na światową scenę polityczną stosun-kowo niedawno, bo po roku 1853, kiedy to amerykańskie pa-rowce pod dowództwem komandora Perry’ego zmusiły Kraj Kwitnącej Wiśni do otwarcia swych granic. Bardzo wysoka jedność narodowa i religijna Japończyków, poparta wybitną osobowością cesarza Matsuhito pozwoliła Japonii uniknąć losu ówczesnych Chin. Dzięki polityce, która przyjęła wkrót-ce nazwę „rewolucji Mejdżi” (tj. światłych rządów) udało się cesarzowi szybko unowocześnić kraj, przyjmując i adaptując wzorce zachodnioeuropejskie. Szybko rozwijająca się Japonia, a zwłaszcza jej przemysł potrzebowały nowych rynków zbytu – stąd ekspansja w kierunku zachodnim, na teren Korei i Chin. Wojna z tym ostatnim państwem w latach 1894–1895 wpro-wadziła Japonię do grona wielkich mocarstw. Nieuchronny konflikt zawisł nad Azją, gdyż w tym samym czasie nastąpił wzrost tendencji ekspansjonistycznych w Rosji16.

Armia japońska szkolona była przez niemieckich instrukto-rów i swoje pierwsze doświadczenia zdobyła w czasie wojny z Chinami. Była w miarę nowocześnie wyposażona – w tym w karabiny maszynowe. Japonia szczególny nacisk położyła na szybki rozwój floty, która dla wyspiarskiego przecież pań-stwa, była warunkiem koniecznym osiągnięcia bezpieczeń-stwa. W dziele tym pomagali usilnie Brytyjczycy – szukający przeciwwagi dla Rosji na Dalekim Wschodzie.

Wojna rozpoczęła się zaskakującym uderzeniem japońskiej floty na Port Artur i zniszczeniem rosyjskiej eskadry daleko-wschodniej. Szybko nastąpił też desant wojsk lądowych i ob-lężenie rosyjskiej bazy morskiej. Jednocześnie armia japońska zajmowała Mandżurię, gdzie miała się w przyszłości zetrzeć z nadchodzącymi z zachodu siłami rosyjskimi transportowa-nymi koleją transsyberyjską. Na wojnę rosyjsko-japońską w la-tach 1904–1905 składały się trzy osobne bitwy/kampanie. Na północy w Mandżurii siły Japonii walczyły z rosyjską odsieczą dla Port Artur, broniącego się przed oblężeniem i kolejnymi szturmami. Kampania morska znalazła zaś swoje spełnienie podczas bitwy pod Cuszimą, kiedy to flota bałtycka opłynąw-szy pół świata została zniszczona przez okręty admirała Togo.

Wojna na lądzie tylko w części potwierdzała doświadcze-nia wojen z ostatniego półwiecza. Oblężenie Port Artur to był

15 Por. J.N. Westwood, Por. J.N. Westwood, Russia against Japan 1904–1905. A new look at the russo-japanese war, London 1986; D. Walder, The short victorious war. The russo-japa-nese conflict 1904–05, London 1973; J. Dyskant, A. Michałek, Cuszima – Port Artur 1905, Bellona, Warszawa 2005.16 Por. M. Żywczyński, Historia powszechna 1789–1870, PWN, Warszawa 1990, s. 527-529; J. Pajewski, Historia powszechna 1871–1918, PWN, Warszawa 1982, s. 259–271; rozwój japońskiej bazy ekonomicznej przed wojną z Rosją opisuje niezwykle ciekawie David Landes w książce Bogactwo i nędza narodów, Muza, Warszawa 2005, s. 398–438.

kolejny Sewastopol i Plewna – tyle, że z nowocześniejszym, a więc bardziej zabójczym, uzbrojeniem. Trzy szturmy japoń-skie na kamieniste wzgórza okalające Port Artur zakończyły się straszliwymi stratami dla oblegających. Pierwszy z nich odbył się 19 sierpnia 1904r. i kosztował Japończyków ponad 18 tys. zabitych i rannych17. Okazało się, że piechota – nawet dobrze wyszkolona i o bardzo wysokim morale, przy wsparciu nowo-czesnej artylerii, nie jest w stanie przebyć ostatnich 300 m w otwartym terenie, aby dotrzeć do dobrze przygotowanych po-zycji wroga. Do łask powróciła sztuka oblężnicza – z podkopa-mi, minowaniem pod umocnieniami przeciwnika, czy kontr-podkopami, jak i ciężka artyleria oblężnicza. Trzeci szturm japoński kosztował ich blisko 20 tys. zabitych i rannych, przy dwudziestokrotnie niższych stratach Rosjan. Jednak żołnierze rosyjscy stracili – Górę Wysoką – kluczową pozycję obronną Port Artur. Dzięki poświęceniu piechurów artyleria japońska mogła swobodnie ostrzeliwać wnętrze twierdzy. Port Artur poddał się 8 grudnia 1904 r.

W Mandżurii Rosjanie starali się jak najszybciej zwiększyć liczebność swojej armii. Jednak linia transsyberyjska miała zdecydowanie za małą przepustowość, oceniano, że trzeba blisko 4–6 tygodni, aby przerzucić pułk piechoty z Moskwy do harbina. Armia rosyjska zwiększyła swoją liczebność z po-czątkowych 80 tys. żołnierzy do 330 tys. w maju 1905, kiedy to przegrała ostatnią, decydującą bitwę pod Mukdenem18.

Armia japońska była jak na standardy europejskie, głównie ze względów finansowych, dość mała, mimo wprowadzenia powszechnego poboru już w 1872 r. Wyszkolona przez Niem-ców, całkowicie przejęła ich wzorce taktyczno-operacyjne. Jedynym własnym dodatkiem był patriotyczno-religijny zapał szeregowców i żołnierzy co skutkowało niezwykłą zajadłością w walce i bardzo wysokim morale19.

Obie armie miały nowoczesne karabiny i karabiny maszy-nowe, choć Japończycy przeważali w artylerii. Ich górskie dzia-ła, przystosowane do transportowania na mułach, doskonale nadawały się do działań w bardzo trudnym terenie Mandżurii. Ponadto posiadały urządzenia celownicze umożliwiające pro-wadzenie ognia z zakrytych pozycji – coś, czego Rosjanie nie posiadali. Artyleria carska mogła wspierać swoją piechotę tyl-ko z odkrytych stanowisk ogniem na wprost, będąc doskonale widoczna dla wroga. Umożliwiało to Japończykom bezpiecz-ną i szybką likwidację rosyjskich baterii pośrednim ogniem kontrbateryjnym20.

Co ciekawe, mimo dysponowania dużą ilością kawalerii (w tym głównie Kozaków) Rosjanie nie byli w stanie jej zasto-sować w sposób, który mógłby przeważyć losy kampanii21. Zamiast użyć jej do głębokich rajdów na tyły przeciwnika, jak podczas wojny secesyjnej czy burskiej, lub w roli ruchomej re-

17 R. Citino, R. Citino, Quest for decisive victory. From stalemate to blitzkrieg in Europe, 1899–1940” University Press of Kansas 2002, s. 76-8318 E. McElwee, E. McElwee, Art of war…, op. cit., s. 12419 Owa zajadłość w walce ujawniła się ponownie podczas II wojny światowej na Pacyfiku.20 E. McElwee, E. McElwee, Art of war…, op. cit., s. 125-12621 Nieudany rajd płk Miszczenki w styczniu 1905 na japońskie centrum logi-styczne w Newchang świadczył o olbrzymiej wrażliwości japońskich linii zaopa-trzeniowych powodując wielkie zamieszanie w sztabie Głównodowodzącego Armią Japońską – gen. Oyamy. Fakt ten był powszechnie znany, por. L. Żeligow-ski, Wojna w roku 1920, s. 109–110.

Page 6: biuletyn dws-08.pdf

BIuletyN DWS.org.pl6

numer 8 – wiosna 2010

zerwy (swego rodzaju dragonię – poruszającą się konno a wal-czącą pieszo), gen. Kuropatkin trzymał jej siły w odwodzie, szy-kując się do zadania druzgoczącego ciosu – do którego nigdy nie doszło. Zabrakło prawdziwego kawalerzysty – takiego jak np. gen. hurko w czasie wojny rosyjsko-tureckiej.

Obie strony wojny japońsko-rosyjskiej stosowały te same zasady operacyjne co trzydzieści pięć lat wcześniej Moltke. Manewrowały swoimi korpusami i dywizjami w taki sposób, aby wyjść na flankę przeciwnika. W pierwszym starciu w Man-dżurii wokół miasta Liaoyang trzy armie japońskie próbowały oskrzydlić siły rosyjskie i zamknąć je w okrążeniu. Z planów tych nic nie wyszło, a armia carska po wyrównanej walce nie niepokojona i w pełnym porządku wycofała się na północ. Straty były wysokie po obydwu stronach22, jednak Japończy-kom nie udał się manewr na skrzydło przeciwnika, ze względu na bardzo trudne warunki terenowe oraz działania opóźnia-jące Rosjan.

W końcu, w pięciu kolejnych bitwach, przeważyli Japończy-cy, dzięki bardziej zdecydowanym dowódcom i wysokiemu morale żołnierzy. Mimo, że pełne operacyjne zwycięstwo armii japońskiej nad rosyjską wydawało się kilkukrotnie w zasięgu ręki, to do niego nie doszło. Jednak to działania ofensywne Ja-pończyków dały im przewagę moralną, a ich agresywna dok-tryna wojenna zdumiewała zachodnich obserwatorów. Ciągły atak i nie liczenie się z ofiarami oraz manewr operacyjny na flankę (flanki) przeciwnika były cechami charakterystycznymi dla armii japońskiej podczas jej wojny z Rosją.

Pokój nastał raczej wskutek wyczerpania obydwu stron, Japończycy mimo szeregu kolejnych sukcesów, przestawali być już zdolni prowadzić wojnę, a carska Rosja chwiała się na nogach ze względu na rewolucję i kolejne klęski wojskowe oraz ogromne oddalenie teatru działań wojennych od swego centrum gospodarczo-wojskowego.

Charakterystyczne cechy wojny rosyjsko-japońskiej 1904–1905:

ze względu na wielką siłę ognia uzyskaną dzięki kara- —binowi powtarzalnemu i maszynowemu, umocnione pozycje piechoty są bardzo trudne do przełamania, a ich zdobycie wymaga olbrzymiego nakładu sił i środ-ków (Port Artur),artyleria staje się najważniejszym rodzajem broni —umożliwiając dokonanie szturmu piechocie; pośredni ogień artyleryjski staje się regułą,wzrastające uzależnienie od logistyki kolejowej ze —względu na coraz większe rozmiary armii oraz zużycie amunicji,okopywanie się piechoty w obronie i ataku, —zdecydowana przewaga działań ofensywnych nad —obroną w operacjach w Mandżurii,niezdolność osiągnięcia rozstrzygnięcia operacyjne- —go – nawet pobity przeciwnik jest w stanie wycofać się na nowe pozycje,bardzo wysokie straty obydwu stron konfliktu, —kawaleria okazała się niezdolna do wykonywania roz- —poznania i rajdów.

22 R. Citino, Quest for…, op.cit., s. 85; straty japońskie 23 tys., rosyjskie 17 tys.

Wojny bałkańskie 1912–1913Ostatnimi konfliktami poprzedzającym I wojnę światową

(o dwadzieścia miesięcy) były wojny bałkańskie toczone w la-tach 1912–1913. W czasie pierwszej z nich Liga Bałkańska skła-dająca się z Bułgarii, Serbii, Czarnogóry i Grecji pokonała Turcję. Druga wojna bałkańska to konflikt zwycięzców. Grecja, Serbia i Rumunia (oraz niezależnie Turcja) zwyciężyły Bułgarię23.

Po włoskim zwycięstwie nad armią i flotą turecką w latach 1911–1912 w Trypolitanii, widoczna stała się słabość Impe-rium Osmańskiego. Sytuację tę chciały wykorzystać państwa bałkańskie – tak powstała luźna koalicja Bułgarii, Serbii, Czar-nogóry i Grecji. Państwa te postanowiły „wyrzucić” Turcję z Eu-ropy. Natura teatru wojny spowodowała, że toczyły się w zasa-dzie cztery oddzielne kampanie tzn. każdy z uczestników Ligi Bałkańskiej toczył niezależną wojnę, tylko Serbia współdziała-ła w pewnym zakresie z Czarnogórą. Najważniejsze działania wojenne toczyły się jednak między Bułgarią a Turcją – to tam zadecydowany został wynik wojny.

Armia Bułgarii, która zmobilizowała blisko 15% (!!!) swojej ludności24, a wydatki zbrojeniowe były olbrzymim obciąże-niem dla budżetu państwa – chciała jak najszybciej odnieść zdecydowane zwycięstwo. W ciągu trzech tygodni od rozpo-częcia wojny Bułgaria odniosła dwa zdecydowane zwycięstwa pod Kirkkilise (24.10.1912 r.) i Lueleburgaz (29.10.1912 r.)25. Przewaga artylerii bułgarskiej umożliwiała szturm piecho-cie – o której mówiono w sprawozdaniach prasowych oraz obserwatorów wojskowych z państw zachodniej Europy, jako o jednej z najbardziej bitnych na świecie. Rzeczywiście chłopi bułgarscy, przyzwyczajeni do bardzo ciężkich warun-ków życia i ożywieni fanatycznym wprost patriotyzmem oraz głęboką nienawiścią do Turków, odznaczali się niezwykłym uporem i agresją w atakach – budząc w swoich przeciwnikach autentyczne przerażenie. W dwóch wspomnianych powyżej bitwach, bułgarskie korpusy wykonywały manewr operacyj-ny na flanki przeciwnika, artyleria wykonywała artyleryjskie przygotowanie szturmu – uciszając jednocześnie wrogie ba-terie, a piechota nie licząc się ze stratami atakowała niepo-wstrzymanie, starając się doprowadzić do starcia na bagnety. Zadanie armii bułgarskiej było o tyle łatwiejsze, że jednostki tureckie były niejednorodne narodowościowo i szybko zde-moralizowały się po pierwszych porażkach26.

Po pierwszych zwycięstwach Turcy wycofali się na pozycję pod Czataladżą, czyli na półwysep na którego końcu znajduje się Istambuł. Armia turecka umocniła się na dość wygodnej po-zycji, bo ograniczonej z dwóch stron morzem, a od frontu rze-ką. Tam też ataki bułgarskie załamywały się jeden po drugim. Do końca wojny nie udało się Bułgarom przełamać pozycji pod Czataladżą, czego główną przyczyną była względna równo-waga w dziedzinie artylerii – sytuacja zupełnie odmienna niż w czasie bitew we wschodniej Tracji w październiku 1912 r.

Charakterystyczne cechy wojny bałkańskiej w 1912 r.:ze względu na wielką siłę ognia uzyskaną dzięki kara- —binowi powtarzalnemu i maszynowemu, umocnione

23 J. Pajewski, Historia powszechna 1871–1918, PWN, Warszawa 1982, s. 310–31224 R. Citino,R. Citino, The quest…, op.cit., s. 110; 13425 J. Pajewski, Historia…, op.cit., s. 31126 R. Citino,,R. Citino,, The quest…, op.cit., s. 134-135

Page 7: biuletyn dws-08.pdf

BIuletyN DWS.org.pl7

numer 8 – wiosna 2010

pozycje piechoty są bardzo trudne do przełamania, a ich zdobycie wymaga olbrzymiego nakładu sił i środków (Czataladża),artyleria staje się najważniejszym rodzajem broni —umożliwiając dokonanie szturmu piechocie;wzrastające uzależnienie od logistyki kolejowej ze —względu na coraz większe rozmiary armii oraz zużycie amunicji,zdecydowana przewaga działań ofensywnych nad —obroną w operacjach w Tracji,bardzo wysokie straty obydwu stron konfliktu. —

Wnioski z wojen poprzedzających I wojnę światowąSpadek po Moltkem, który doprowadził do dwóch wielkich

zwycięstw Prus w 1866 i 1870 r. okazał się zabójczy dla jego na-stępców. Niemiecki szef sztabu generalnego korzystając m.in. z dorobku Clausewitza, potrafił zastosować zasady sztuki wo-jennej, w okresie zmieniających się warunków ekonomicznych, wytwórczych i społecznych. Stworzył niezwykle skuteczny in-strument z pruskiego sztabu generalnego i pruskiej armii wy-korzystując najnowsze osiągnięcia techniki takie jak karabin iglicowy, kolej żelazna, telegraf czy działa odtylcowe. Instytucje wypracowane przez Moltkego stały się jednak zbyt skostniałe, skupione na niemal przemysłowej dokładności planowania mo-bilizacyjnego, tworzeniu coraz większej ilości jednostek wojsko-wych umożliwianego przez wzrost demograficzny i gospodar-czy wraz z zapewnieniem im jak największej ilości nowoczesnej broni – przestały zauważać dokonujące się na polach bitew zmiany. Dotyczy to też wszystkich naśladowców niemieckich rozwiązań instytucjonalnych. Im wszystkim umknęła uwadze zmiana charakteru wojny. Dlaczego tak się stało?

Prusy odniosły zwycięstwa nad przeciwnikami, w stosunku do których miały przewagę w pracy sztabowej, liczbie wojsk, wyszkoleniu żołnierzy, jak też częściowo broni27. Wyrównanie się potencjałów armii europejskich znacząco zmniejszyło róż-nicę umiejętności, dzięki którym Niemcy zwyciężyli w 1864, 1866 i 1870 roku. Ponadto pruski sztab generalny uznał włas-ne rozwiązania organizacyjne i taktyczno-operacyjne za tak doskonałe, że nic nie mogło zmienić tej postawy. Nowe po-kolenie oficerów niemieckiego sztabu generalnego, zig-norowało problemy filozoficzne i moralne tak istotne dla Moltkego, unikali oni również głębokiej analizy procesów rządzenia państwem, tworzenia strategii oraz doświadczeń historycznych – skupiając się na technicznych stronach zwy-cięstw armii pruskiej na Danią, Austrią i Francją28.

Rewolucja techniczna, którą z taką wirtuozerią wykorzystał Moltke, rozwijała się nadal, a potencjał gospodarczy krajów europejskich rósł z taką szybkością, że umożliwiał prowadze-nie bardzo długiej wojny – doświadczenia Wojny Secesyjnej zostały zignorowane. Dzięki wzrostowi demograficznemu od-czuwanemu w całej Europie, nastąpiło olbrzymie zwiększenie bazy mobilizacyjnej, co wydatnie zwiększało rozmiar armii

27 W stosunku do Austriaków był to karabin Dreysego, zaś w stosunku do Fran-cuzów działa odtylcowe.28 h.h. helwig, �Strategic uncertainties of nation-state: Prussia – Germany 1871–h.h. helwig, �Strategic uncertainties of nation-state: Prussia – Germany 1871–1918”, s. 251, [w:] The making of strategy. Rulers, States and War, Ed. Williamson Murray, MacGregor Knox, Alvin Bernstein; Cambridge University Press 1994.

oraz umożliwiało szybkie uzupełnianie szeregów żołnierzy, nawet przy bardzo wysokim poziomie strat w długim okresie czasu. Rezultatem była utrata kontroli nad polem bitwy przez dowódców szczebla operacyjnego i strategicznego. Olbrzy-mie rozmiary walczących armii walczących na wielkich ob-szarach, przy braku mobilnych środków łączności, uniemoż-liwiały w zasadzie dowodzenie podległymi jednostkami, jeśli znajdowały się one w manewrowej fazie bitwy. Zaskakująco trafnie ujął to już w 1901 r. Schlieffen:

Zgodnie ze współczesnymi teoriami, nowoczesne środki komunikacji uczyniły dowodzenie milionowymi armiami tak łatwym, jak w przeszłości było dowodzenie korpusem o liczebności 15 000 czy 20 000 żołnierzy. O ile może być to prawdą we własnym kraju, to telegraf nie wystarczy już w kra-ju przeciwnika; wiemy jak zawodne jest to urządzenia dzięki manewrom. Zła pogoda i słabe drogi zatrzymają rowerzystę, samochody cały czas się psują, gęste lasy Prus Wschodnich tłumią fale radiowe. Mamy nadzieję, że poprawa w tych ob-szarach uczyni dystrybucję rozkazów znacznie łatwiejszą. W chwili obecnej jednak masowe armie są coraz trudniejsze w dowodzeniu i coraz mniej manewrowe29. Ponadto siła ognia defensywnego ówczesnych armii połą-

czona z niską mobilnością piechoty i kawalerii w porównaniu do mobilności strategicznej zapewnianej przez koleje znaczą-co zmniejszało szanse na dokonanie skutecznego przełama-nia pozycji wroga i okrążenia go.

Pewnym usprawiedliwieniem dla wojskowych analityków był fakt, że doświadczenia wojen drugiej połowy XIX wie-ku oraz wojny rosyjsko-japońskiej i bałkańskiej okazały się sprzeczne. Początkowo wydawało się, że siła ognia obronnego jest tak przytłaczająca, że niemożliwy staje się szturm piecho-ty na wroga jeśli ten zajmuje umocnione pozycje. Nazwano ten fakt „transwalską chorobą” od prowincji Trasvaal w połu-dniowej Afryce, gdzie miały miejsce największe porażki armii brytyjskiej w początkowej fazie wojny burskiej. Bułgarzy oraz Japończycy zapewnili doskonałe alibi dla oficerów i gene-rałów – okazało się, że dobrze wspierana artylerią piechota, ożywiona „duchem ofensywy”, mimo bardzo wysokich strat jest w stanie wymusić rozstrzygnięcie operacyjne. Tyle tylko, że teatry działań wojennych w obu tych przypadkach były na tyle duże, że zawsze możliwy był manewr na skrzydło przeciw-nika, bo gęstości operacyjne były nieduże. W momencie kiedy obrońca mógł się oprzeć o umocnienia polowe jak Rosjanie w Port Artur, czy Turcy pod Czataldżą – okazywało się, że siła og-nia obronnego jest przytłaczająca i frontalne szturmy kończą się z reguły rzezią szturmującej piechoty. Ówcześni analitycy wojskowości pocieszali się, że w Europie nie ma wiele takich miejsc jak Czataldża, będąca wąskim półwyspem, a twierdzę można zawsze ominąć i izolować30. Dlatego też wszystkie szta-by generalne uważały, że rozstrzygnięcie ewentualnej wojny europejskiej nastąpi szybko. Długa wojna w ogóle nie wcho-dziła w rachubę, a strategia wyniszczenia (strategy of attrition) nie była brana pod uwagę – co Schlieffen ujął następująco:

29 A. v. Schlieff en, A. v. Schlieffen, Die Taktisch-Strategischen Aufgaben, 1901, s. 84; cyt. za: R. Ci-tino, The German art of war. From the thirty years’ war to the Third Reich, University Press of Kansas 2005, s. 207.30 R. Citino, R. Citino, Quest for…, op.cit., s. 132–133.

Page 8: biuletyn dws-08.pdf

BIuletyN DWS.org.pl8

numer 8 – wiosna 2010

Wojna rosyjsko-japońska dowiodła, że atak na nieprzyjaciela ciągle może się powieść mimo wielu napotykanych trudności. Sukces natarcia jest jednak zwykle niewielki, nawet w najko-rzystniejszych przypadkach. Przeciwnik zostaje odrzucony ze swej pozycji ale ponownie podejmuje opór w następnym miej-scu. Kampania się przeciąga. Taka wojna w naszych czasach jest jednak niemożliwa, kiedy egzystencja narodu zależy od handlu i przemysłu – tylko szybkie zwycięstwo może zapobiec katastro-fie. Strategia wyniszczenia jest dlatego niemożliwa – szczegól-nie, że wymaga wsparcia milionów i wydatku miliardów31.W sensie doktrynalnym oficjalne sprawozdania niemie-

ckiego sztabu generalnego dotyczące wojny burskiej i rosyj-sko-japońskiej podkreślały ciągłą aktualność własnej dok-tryny. Skoro Niemcy wyszkolili Japończyków, a oni wygrali wojnę z Rosją – oznaczało to dla oficerów sztabu generalnego udowodnienie założonej tezy – mianowicie, że ich doktryna jest optymalna. Innymi słowy widziano to co chciano wi-dzieć. Gdyby opracowania dotyczące wojen poprzedzających 1914 r. tworzył kto inny niż oficer – mogłoby wyjść na jaw, że za zwycięstwami Bułgarów czy Japończyków, nie stoi tylko i wyłącznie doktryna, ale też i inne niezmiernie istotne czyn-niki, których oficer mógł nie dostrzec. Czy powodzenia japoń-skiej kawalerii w starciach z Kozakami wynikały z szarż na białą broń w zwartym szyku, czy z tego że była ona po prostu lepiej wyszkolona i dowodzona, co powodowało że potrafiła wy-pracować i wykorzystać lepszą sytuację taktyczną. Niemieccy oficerowie wybierali oczywiście pierwszą odpowiedź – gdyż była ona zgodna z ich ówczesną doktryną. Dziesięć lat później okazało się, że udzielili całkowicie błędnej odpowiedzi32.

Niezwykle ciekawym podsumowaniem rozważań nad do-świadczeniami wojen poprzedzających I wojnę światową są publikacje Jana Blocha33 – polskiego Żyda i warszawskiego bankiera z zawodu. Do 1897 ukazało się sześć tomów pełnych analiz statystycznych, wykresów łączących się w pacyfistycz-ną teorię o nieopłacalności wojny. Mimo, że fakty na których Bloch oparł swoją analizę są często błędne, a czasami nawet niedorzeczne34, to obraz przyszłej wojny na kilkanaście lat przed rozpoczęciem I wojny światowej jest zadziwiająco do-kładny! Generał Fuller – jeden z największych pisarzy zajmują-cych się wojskowością i teorią wojny, tak streścił najważniejsze tezy Blocha dotyczące przyszłej wojny światowej:

Na początku nastąpi rzeź na taką skalę, że niemożliwe sta-nie się zmuszenie oddziałów do prowadzenia ataku aż do ostatecznego zwycięstwa. Mimo wszystko generałowie będą próbować, myśląc że walczą pod rządem starych zasad pro-wadzenia wojny (…) Potem zamiast serii bitew prowadzą-cych do ostatecznego zwycięstwa, zobaczymy długi okres ciągłego zwiększania nacisku na przeciwnika mający na celu zużycie jego zasobów. Wojna (…) stanie się rodzajem pata (…) w której żadna ze stron nie będzie w stanie wyprowadzić ostatecznego, zwycięskiego uderzenia. Oto przyszłość wojny

31 A. v. Schlieff en, A. v. Schlieffen, Gesammelte Schriften, vol. I, s. 17, Berlin 1913; cyt. za: R. Citi-no, The german…, op.cit., s. 207.32 J. Luvaas, �Military history. Is it still practicable?”, J. Luvaas, �Military history. Is it still practicable?”, Parameters vol. XXV, 1995; s. 88.33 J. Bloch, Przyszła wojna pod względem technicznym, ekonomicznym i politycz-nym, PISM, Warszawa 2005.34 J.F.C. Fuller, J.F.C. Fuller, The conduct…, op.cit., s. 128–129.

– nie walka, a klęska głodu, nie śmierć mężczyzn, a bankru-ctwo narodów i rozpad całej struktury społecznej.

W następnej wojnie wszyscy się okopią. Będzie to wielka wojna okopowa. Łopata stanie się dla żołnierza tak niezbęd-na jak jego karabin (…) Wojna przyjmie charakter operacji oblężniczej35.Trudno o bardziej profetyczny obraz I wojny światowej,

jednak mimo opublikowania prac Blocha w Anglii, Francji, Ro-sji i Niemczech, nikt nie uznał jego wizji za możliwą lub nawet godną uwagi. Tak jak ostrzeżenia Kasandry, ostrzeżenie Blo-cha nie zostało wzięte w żaden sposób pod uwagę – wręcz przeciwnie, uczyniono wszystko aby proroctwo spełnić.

DOKTRyNA FRANCUSKA W ROKU 1914

Lata 1870–1871 były dla Francji bardzo trudne. Państwo to poniosło druzgocącą klęskę z rąk Prus, tracąc Alzację i Lotaryn-gię, mit o niezwyciężoności francuskiej armii podtrzymywany przez doświadczenia wojny krymskiej i wojny o zjednoczenie Włoch załamał się całkowicie. Napoleon III zmuszony był ab-dykować, a Francja stanęła przed koniecznością transforma-cji w republikę – jeśli dodać do tego niepokoje społeczne na wielką skalę w postaci Komuny Paryskiej i niszczące reparacje na rzecz zjednoczonych Niemiec – to liczba wyzwań stojących przed francuskim społeczeństwem i klasą rządzącą, wydał się być prawie nie do przezwyciężenia.

Początkowo III Republika Francuska postawiła sobie za cel jak najszybsze spłacenie reparacji na rzecz Rzeszy Niemieckiej, aby móc pozbyć się wojsk okupacyjnych ze swego terytorium. Następne lata poświęcono odbudowie kraju i jego sił zbrojnych, a doktryna wojenna stała się całkowicie obronna. Nie bez zna-czenia jest tu polityka przyjęta przez Bismarcka, który utrzymy-wał siły zbrojne II Rzeszy Niemieckiej na bezpiecznym dla Fran-cji poziomie36, a wydatki zbrojeniowe nie świadczyły o chęci dalszych podbojów – w tym kosztem Francji. „Żelazny Kanclerz” osiągnął swój cel, tzn. zjednoczenie Niemiec pod berłem dyna-stii hohenzollernów, i zdając sobie sprawę, że nowe potężne państwo w środku Europy będzie bardzo uważnie obserwowa-ne przez inne mocarstwa. Militarystyczna i ekspansjonistyczna polityka Niemiec mogła doprowadzić tylko do okrążenia tego państwa wrogim sojuszem i, być może, wojny na wiele frontów – a tego Bismarck starał się ze wszystkich sił uniknąć.

Do 1900 r. doktryna wojenna Francji była całkowicie obron-na i bierna. Państwo i społeczeństwo potrzebowało dwudzie-stu ośmiu lat od klęski, aby odbudować swe siły moralne i fi-zyczne. Okres ten można nazwać okresem rekonwalescencji. Po 1900 roku naród francuski ze podsycaną patriotyzmem siłą, zaczyna domagać się rewanżu i odzyskania Alzacji oraz Lotaryngii. Doktryna wojenna Francji zmienia się wtedy na zaczepno-obronną, której głównym założeniem jest odparcie ofensywy niemieckiej na linii twierdz granicznych, a następnie przejście do kontrofensywy i pokonanie najeźdźcy. W 1911 r.

35 J.F.C. Fuller, J.F.C. Fuller, The conduct…, op.cit., s. 130.36 Aż do roku 1887 odrodzona armia francuska była silniejsza od armii niemie-ckiej; por. J.B. Duroselle, Wielka wojna Francuzów, s. 32, Bellona 2006.

Page 9: biuletyn dws-08.pdf

BIuletyN DWS.org.pl9

numer 8 – wiosna 2010

wraz z objęciem naczelnego dowództwa przez gen. J. Joffre, nastąpił kolejny zwrot we francuskiej myśli doktrynalnej. Dok-tryna stała się całkowicie zaczepna, a jej emanacją był plan XVII – który o mało nie przywiódł Francję do klęski w 1914 r.

W ciągu czterdziestu dwu lat francuskie siły zbrojne i de-cydenci polityczni trzykrotnie zmieniali doktrynę wojenną państwa (obronna → obronno-zaczepna → zaczepna). Udało im się stworzyć aż siedemnaście planów wojny z Niemcami, średnio jeden na dwa i pół roku – przy czym nie bierzemy pod uwagę wariantów do planów głównych37. Z czego wynikała taka zmienność i co charakteryzowało ostatnią, zaczepną dok-trynę Francji z lat 1913–1914?

Francja od początku XX w. przeżywała gwałtowny wzrost na-strojów patriotycznych, szczególnemu wzmocnieniu uległy one na początku drugiej dekady wieku po serii kryzysów kolonialnych (np. dwukrotnie w sprawie Maroka), coraz bardziej agresywnej postawie Niemiec na arenie międzynarodowej, jak też polityce germanizacyjnej w Alzacji i Lotaryngii. W takiej sytuacji dok-tryna po prostu nie mogła być inna, niż zaczepna. Dowództwo francuskich sił zbrojnych obawiało się utraty entuzjazmu przez zmobilizowane masy żołnierzy jeżeli nie podjęte zostaną kroki ofensywne w nowej wojnie z Niemcami. Atmosfera społeczna splotła się dynamicznie, nawzajem się wzmacniając z poglądami, wywodzących się z armii, wpływowych żołnierzy i publicystów.

Pierwszym z serii proroków przewagi siły moralnej nad materialną był poległy w wojnie 1870 płk Ardant du Picq38. Jego wydane pośmiertnie Studia nad bitwą. Bitwa starożytna i współczesna39 miały wielki wpływ na pokolenie żołnierzy francuskich, kształtujących doktrynę wojenną Francji przed I wojną światową. Du Picq pisał:

Z równą lub nawet mniejszą siłą destrukcji, zwycięży ten, który posiada odpowiedni hart ducha i zaatakuje, ten który swoim szykiem i manewrem będzie zagrażał przeciwnikowi nową fazą walki, ten który, jednym słowem, posiada przewa-gę moralną. Efekt moralny wywołuje strach. Strach ten musi ulec przeobrażeniu w terror, jeśli chce się zniszczyć przeciw-nika. Kiedy pokłada się pewność w przewadze materialnej, wartościowej w walce z dystansu, akcja wroga może tę pew-ność zniweczyć. Jeśli zbliża się on do ciebie mimo przewagi twojego ognia – to morale wroga wzrasta wraz z upadkiem twojej pewności. Jego morale dominuje nad twoim. Uciekasz. Okopane oddziały uciekają właśnie w takich sytuacjach40.Kolega z ławy szkolnej Józefa Joffre’a, kpt. Gilbert – którego

karierę wojskową przerwał nieszczęśliwy wypadek – uważał, że obowiązkiem władz i wojskowych jest ożywienie w naro-dzie furia franchese, która nie mogłaby być powstrzymana nawet przez kule41. Poglądy te nie pozostały bez wpływu na szefa francuskiej Szkoły Wojennej42, przyszłego marszałka, Fer-

37 Gen. Joffre w chwili objęcia stanowiska szefa sztabu głównego armii od razu zde-cydował się na zmianę planu XVI, dopiero w dwa lata później wprowadzono plan XVII; por. F. Skibiński, Rozważania o sztuce wojennej, WIh, Warszawa 1972, s. 482–483.38 Płk Ardant du Picq urodził się w 1821, mianowany porucznikiem w 1844, uczestniczył w kampaniach kolonialnych (Algieria; Syria) i wojnie krymskiej, śmiertelnie ranny pod Metzem w 1870 r. 39 A. du Picq, A. du Picq, Battle Studies. Ancient and modern battle, New york 1921.40 A. du Picq, A. du Picq, Battle…, op.cit., s. 124.41 B.h. Liddell-hart, B.h. Liddell-hart, The ghost of Napoleon, s. 132, yale University, New haven 1934.42 Marszałek Ferdynand Foch został nauczycielem w Szkole Wojennej w 1895 r., a jej szefem w 1908 r.

dynanda Focha. Jego wykłady skupiały się na taktyce (pojmu-jąc strategię bardzo wąsko), gdyż nowoczesna wojna zna tylko jeden argument: taktyczny fakt, którym jest bitwa43. Brak pogłę-bionej refleksji na wykładniczym wzrostem siły ognia nowo-czesnej armii, doprowadził Focha do absurdalnych wniosków, iż w rzeczywistości wzmacnia to atakującego44, a nie obrońcę – czego w żaden sposób nie można było dowieść na podsta-wie wojen z lat 1861–1901. Ponadto, wiara szefa Szkoły Wojen-nej w siły moralne, które według znanej maksymy Napoleona mają się jak 3:1 do siły materialnej, doprowadziły go do jeszcze większego nacisku na ofensywny sposób działań wojennych, gdyż tylko atakując można wygrać bitwę, a dzięki niej wojnę.

Jeden z ulubionych uczniów Focha, ppłk Grandmaison będący szefem oddziału operacyjnego francuskiego sztabu generalnego, wysunął w dwóch wykładach w 1911 r.45, dale-ko bardziej radykalny pogląd na francuską doktrynę wojenną. Wobec audytorium wśród którego znaleźli się generałowie i wyżsi oficerowie, Grandmaison surowo skrytykował obowią-zującą doktrynę obronno-zaczepną jako asekurancką i nie-śmiałą. Przedstawił swoją koncepcję l’offensive a l’outrace – na-tarcia absolutnego, wszędzie i za wszelka cenę! Grandmaison zażądał przeredagowania wszystkich regulaminów i instrukcji obowiązujących w armii francuskiej – w taki sposób, aby jak najlepiej oddać w nich ducha zaczepnego – według szefa od-działu operacyjnego sztabu generalnego i to było za mało46. Propozycja trafiła na podatny grunt, przygotowywany już od kilkunastu lat przez Focha, współgrając z ówczesnym stanem ducha społeczeństwa Francji. Doskonale oddaje to wypo-wiedź prezydenta Francji Falleriersa z 1912 r.: Jesteśmy zdeter-minowani pomaszerować bez wahania wprost na wroga (…) tylko atak odpowiada temperamentowi naszych żołnierzy47.

Nowa doktryna (nazwana zresztą od swojego piewcy „dok-tryną Grandmaisona”) została na wniosek Joffre’a oficjalną wy-tyczną i stała się podstawą do opracowania planu XVII – czyli ofensywy francuskiej w Alzacji i Lotaryngii w razie wybuchu wojny z Niemcami. Zmienione zostały instrukcje i regulaminy, które zawierały w sobie najbardziej skrajne poglądy Grandma-isona np. że brak rozwagi może być najlepszym ubezpiecze-niem, czy nakaz atakowania zawsze i wszędzie bez względu na sytuację. Wynikiem była idealizacja manewru bez zwraca-nia uwagi na siłę ognia, co spotkało się z całkowitą akceptacją kadry dowódczej armii francuskiej, inne zaś poglądy zostały odrzucone jako całkowicie sprzeczne z naturą wojny48.

43 B.h. Liddell-hart, B.h. Liddell-hart, The ghost…, op.cit., s. 134.44 J.F.C. Fuller, J.F.C. Fuller, The conduct…, op.cit., s. 123. Przy założeniu, że atakujący ma przewagę 2:1 i liczy 2000 żołnierzy, dziesięciokrotny wzrost siły ognia (z jedne-go strzału na minutę do dziesięciu) spowoduje, że w ciągu minuty atakujący wystrzeli w kierunku obrońcy zamiast 1000, aż 10 000 pocisków więcej. Oprócz wielu innych czynników Foch nie wziął pod uwagę faktu, że obrońca będzie prowadził ogień leżąc bądź z okopów wystawiając na ogień przeciwnika tylko 1/8 swojej sylwetki. Taka zmiana założeń powoduje, że to obrońca ma przewagę ogniową aż 7500 pocisków na minutę. 45 Wg Liddell-harta, Grandmaison dokonał swego rodzaju przewrotu w szta-bie generalnym w wyniku czego jego szefem został Józef Joffre – koincydencja dat wynikająca z czasu wykładu i objęcia stanowiska przez Joffre’a nie jest więc przypadkowa.46 F. Skibiński, Rozważania…, op.cit., s. 495–496.47 J.F.C. Fuller, The conduct…, op.cit., s. 156, na podstawie pamiętników gen. Joffra.48 B.h. Liddell-hart, Ghost…, op.cit., s. 137.

Page 10: biuletyn dws-08.pdf

BIuletyN DWS.org.pl10

numer 8 – wiosna 2010

Charakterystyczne cechy francuskiej doktryny wojen-nej w przededniu I wojny światowej:

podstawowym rodzajem działań sił zbrojnych jest natarcie, —poprzez natarcie szuka się rozstrzygnięcia bitwy na —całym jego odcinku,wielka waga przykładana do czynnika moralnego, ro- —zumianego jako krańcowy wysiłek siły fizycznej i psy-chicznej żołnierza w celu uzyskania zwycięstwa49,zbyt mała waga przykładana do siły ognia, brak cięż- —kiej artylerii i oparcie się na armatach kalibru 75 mm, mających prowadzić ogień na wprost50,wysoki stan armii czynnej i sprawny aparat mobilizacji – —trzyletnia służba wojskowa obejmowała 83% poborowych,niska ocena wartości bojowej dywizji rezerwowych, —zarówno własnych jak i przeciwnika.

DOKTRyNA BRyTyJSKA W ROKU 1914

Wnioski jakie wyciągnęła armia angielska z wojny burskiej pozwoliły jej stanąć na poziomie innych mocarstw europej-skich, umożliwiając tym samym udział w I wojnie światowej w sposób, który umożliwił Sprzymierzonym zwycięstwo nad państwami centralnymi. Reformy haldane’a i Kitchenera w la-tach 1902–1914, przygotowały Anglię wraz z jej koloniami do olbrzymiej mobilizacji i wystawienia dużej i nowocześnie wy-posażonej armii. Jednak nie doprowadziły one do szukania rozwiązań doktrynalnych, które byłyby znacząco inne od fran-cuskich czy niemieckich, chociaż w pewnym stopniu odzwier-ciedlały one zmiany na ówczesnym polu walki.

Według nowego Regulaminu Polowego z 1902 r. piechota brytyjska nacierać miała nie w zwartych kolumnach, lecz w szy-ku rozproszonym, a atak miał być wspierany ogniem wszystkich broni. Za wszelką cenę należało unikać uderzeń frontalnych, a największy nacisk położono na umiejętności strzeleckie żoł-nierzy i koordynację walki piechoty z ogniem artylerii. Ważnym elementem było też przygotowanie pozycji obronnych i ma-skowanie oddziałów. Ułatwiały to m.in. mundury koloru khaki wprowadzane sukcesywnie w czasie trwania wojny burskiej. Ni-ska skuteczność brytyjskiej artylerii w czasie wojny w południo-wej Afryce, spowodowała konieczność jej reorganizacji. Wymie-niono park artyleryjski, stworzono stałą organizację brygadową wraz ze sztabem – co niewątpliwie zwiększało skuteczność Royal Artillery. Niemniej brytyjska artyleria pozostała w tyle za-równo za Francuzami i Niemcami. Nie doceniano konieczności koncentracji oraz znacząco przeceniano możliwości szrapnela, jednocześnie nie doceniając możliwości jakie dawała artyleria haubiczna i pociski wypełnione materiałem wybuchowym51.

49 Obawiając się, że morale francuskich żołnierzy może spaść, zrezygnowano z wprowadzenia nowego koloru mundurów takich jak np. khaki żołnierzy brytyj-skich czy feldgrau niemieckich. W 1914 r. Francuzi nacierali w czerwonych spod-niach i niebieskich kurtkach stanowiąc wymarzony cel dla niemieckich ckm-ów. Najlepiej ten stan umysłu francuskiego społeczeństwa oddaje przedwojenny slogan Pantalon rouge c’est France – czyli „czerwone spodnie to Francja”!50 W 1914 r. armia francuska wyruszy na pole bitwy dysponując 3840 armatami kalibru 75 mm i 308 działami większych kalibrów. Armia niemiecka dysponowa-ła siedmiokrotną przewagą w tej ostatniej kategorii.51 S. Marble, „The infantry cannot do with a gun less”, – por. rozdział �The legacy S. Marble, „The infantry cannot do with a gun less”, – por. rozdział �The legacy of Boer war” www.gutenberg-e.org/mas01/mas02.html

Ciągle uważano, że w wyłom dokonany przez piechotę, należy wprowadzić kawalerię, która miała wykonać pościg i zniszczyć pokonanego przeciwnika, najlepiej w szarży na białą broń. Za-graniczni obserwatorzy byli pod wrażeniem nowej jakości w armii brytyjskiej, ale tylko w porównaniu do jej poprzedniego stanu, a nie w stosunku do własnych sił zbrojnych52.

DOKTRyNA NIEMIECKA W ROKU 1914

Łatwe zwycięstwa odniesione w latach 1864–1871, spowo-dowały wśród niemieckich dowódców zbytnią pewność sie-bie i wiarę w doskonałość własnej doktryny wojennej. Bardzo celnie ujął to w 1898r. na wykładach w Berlinie płk Bernhardi:

Doświadczenia z naszej ostatniej wojny [przeciw Francji – przyp. aut.] mają charakter całkowicie jednostronny. Wszędzie występowaliśmy z moralną, duchową i najczęściej materialną przewagą, co prawie całkowicie zapewniało nam zwycięstwo. Dzięki temu poznaliśmy wojnę tylko ze szczęśliwej strony, po-wodzenie zaś, które pokrywa wszystkie błędy, wybija się zbyt ła-two ponad rzeczywistą wartość ówczesnych przedsięwzięć.53

Po odejściu Moltkego ze stanowiska Szefa Sztabu Gene-ralnego niemiecką doktrynę wojenną ukształtował jego na-stępca – hrabia Alfred von Schlieffen. Dostosował ją do zmie-niającej się rzeczywistości politycznej, tj. powstania Ententy, tworząc plan wojny na dwa fronty, ze złamaniem neutralności Belgii i pokonaniem Francji w pierwszej kolejności. Obraz von Schlieffena w dzisiejszej historiografii jest prawie całkowicie negatywny54. Uważa się go za „sprawcę” Wielkiej Wojny i czło-wieka, który zdegenerował sztukę wojenną odziedziczoną po Moltkem poprzez „mechanistyczny schematyzm” oraz nie-docenianie logistyki55. Zapomina się jednak o tym, że plan Schlieffena wprowadzał „młodszy” Moltke, po ośmiu latach na stanowisku Szefa Sztabu Generalnego.

Schlieffen nie pozostawił po sobie sformalizowanego i ukończonego planu wojny z Francją – w formie znanej nam z 1914 r.56, choć stworzył wiele memorandów oraz wariantów koncentracji armii niemieckiej w związku z jej możliwością. Planowanie to odbywało się w dynamicznie zmieniającej się sytuacji. Francja przecież gwałtownie zwiększała swoje siły zbrojne, jak i doktrynę! Pod koniec XIX w. Schlieffen mógł pla-nować gigantyczną koncentrację na swoim prawym skrzydle i minimalne siły na granicy z Francją ale kiedy zgodnie z pla-nem XVII połowa armii francuskiej (dziewięć z dwudziestu kor-pusów) miało wedrzeć się do Niemiec przez Lotaryngię, takie rozwiązanie było niezwykle niebezpieczne.

52 A.J. Risio, A.J. Risio, Building the Old Contemptibles: British military transformation and tactical development from the Boer war to the great war 1898–1914, Fort Leaven-worth, Kansas 2005.53 Cyt. za: S. Mossor, Sztuka wojenna w warunkach nowoczesnej wojny, MON, Warszawa 1986, s. 363.54 Por. h.h. helwig, �Strategic uncertainties of nation-state: Prussia – Germany Por. h.h. helwig, �Strategic uncertainties of nation-state: Prussia – Germany 1871–1918”, [w:] The making of strategy. Rulers, States and War, Ed. Williamson Murray, MacGregor Knox, Alvin Bernstein; Cambridge University Press 1994.55 R. Citino, R. Citino, The German…, op.cit., s. 196–198, oraz M. van Creveld, Supplying war. Logistics from Wallenstein to Patton, Cambridge 1977 – rozdział dotyczący logistyki planu Schlieffena „Wheel that broke” s. 109–141.56 T. Zuber, Inventing the Schlieffen plan: German war planning, 1871–1914, Ox-ford 2002.

Page 11: biuletyn dws-08.pdf

BIuletyN DWS.org.pl11

numer 8 – wiosna 2010

II Rzesza Niemiecka od momentu powstania Ententy57, w szczególności zaś po przystąpieniu do niej Wielkiej Brytanii, postawiona była przed koniecznością wojny na dwa fronty. Niemiecki Sztab Generalny uważał, że największe szanse po-wodzenia w tego rodzaju konflikcie daje pokonanie Francji ja-ko pierwszej. Rosjanie po pierwsze mobilizowali się znacznie wolniej niż Francuzi, po drugie mogli zastosować swoją starą strategię wycofania się do wnętrza swojego imperium. Nawet zdecydowane zwycięstwo nad armią carską w pierwszym okresie wojny mogło nie przynieść rozwiązania politycznego tj. pokoju z Rosją. Więc tylko gwałtowne uderzenie na Francję i jej szybkie pokonanie zapewniało możliwość skrócenia woj-ny do minimum – doskonale rozbudowana sieć kolejowa na zachodzie Niemiec znakomicie to ułatwiała. Jednak dwa czyn-niki w zasadzie uniemożliwiały szybkie rozstrzygnięcie wojny francusko-niemieckiej. Po pierwsze granica Francji była do-skonale umocniona, po drugie masowość armii powodowa-ła gwałtowne zagęszczenie szyków obu armii, prowadząc do frontalnego starcia (bitwy równoległej). Niemiecka doktryna całkowicie wykluczała taką możliwość – jako najmniej efek-tywną i bardzo kosztowną. Stąd wziął się pomysł na pogwał-cenie neutralności Belgii. Nie chodziło w tym akcie o nic wię-cej, jak o konieczność uzyskania przestrzeni operacyjnej do manewru przypominającego Leuktry, Lutynię czy Austerlitz.

Jaka była więc niemiecka doktryna wojenna ukształto-wana przez Schlieffena? W jej sercu leżała koncepcja Bewe-gungskrieg, które to pojęcie oznacza wojnę manewrową na poziomie operacyjnym, której w Prusach nadano niezwykle agresywny charakter. W celu zobrazowania na czym owa kon-cepcja polegała, przywołane zostaną dwa przykłady. Pierwszy z nich to zadanie dla kursantów Akademii Sztabu Generalne-go z 1894 r., drugi to rozwiązanie operacyjne przyjęte przez dowódcę jednego z korpusów uczestniczących w Cesarskich Manewrach (Kaisermanöver) w tym samym 1894 roku.

Zadanie dla kursantów Sztabu Generalnego – Aufgabe 1894 58

Kursanci Akademii Sztabu Generalnego rocznika 1894 roku otrzymali zadanie taktyczno-operacyjne do rozwiązania. Sytuacja operacyjna była przedstawiona następująco:

Grupa Operacyjna Niebieskich w składzie dwóch kor- —pusów, następowała z północnego-wschodu w kie-runku twierdzy Metz.Korpus Czerwonych (XVI KA) wycofując się przed Nie- —bieskimi znalazł się w obrębie twierdzy Metz.Na południowy-wschód od Metzu operowały główne —siły zarówno Niebieskich, jak i Czerwonych. Do bitwy sił głównych dojdzie prawdopodobnie nie później niż 3 kwietnia.

Zadaniem kursantów było:Wydanie rozkazów dla XVI KA na dzień 1 kwietnia. —

57 Określenie Entente Cordiale odnosiło się do sojuszu Francji z Anglią. Był to sojusz dwustronny, a nie pakt zbiorowy, niemniej tak zwykło nazywać się przy-mierze Francji, Rosji i Wielkiej Brytanii.58 R. Citino, R. Citino, The German…, s. 204–205; na podst. A. von Schlieffen, Dienst-schriften des Chefs des Generalstabes der Armee Generalfeldmarschalls Graf von Schlieffen, vol. I: Die Taktisch-Strategischen Aufgaben aus den Jahren 1891–1905, s. 910–913.

Wydanie rozkazów dla XVI KA na dzień 2 kwietnia. —Obrona podjętych decyzji. —

Po przejrzeniu odpowiedzi udzielonych przez kursantów Akademii Sztabu Generalnego gen. von Schlieffen rozpo-czął dyskusję ze swoimi studentami. Przyjął on kilka zało-żeń. Po pierwsze, dwa korpusy Niebieskich, nie dysponu-jące artylerią oblężniczą nie były zagrożeniem dla twierdzy Metz i XVI KA. Po drugie Niebiescy prawdopodobnie roz-poczną szybki marsz na południe, aby dołączyć do swych sił głównych na czas bitwy walnej. Z tych dwóch założeń wynikało główne zadanie XVI KA – zatrzymanie (związanie walką) Niebieskich.Charakterystycznie dla niemieckiej doktryny wojennej

Schlieffen uważał, że jedynym poprawnym rozwiązaniem dla zaprezentowanego problemu operacyjno-taktycznego, był atak. Oddziały znajdujące się pod osłoną twierdzy zwykle myślą o obronie – argumentował Szef Sztabu Generalnego, zaniedbując jej ofensywny charakter. A przecież można wyko-rzystać załogę oraz średnią i ciężką artylerię forteczną Metzu w celu wzmocnienia ataku XVI KA.

Poprawne rozwiązanie polegało według Schlieffena na fron-talnym związaniu Grupy Operacyjnej Niebieskich przez załogę Metzu i manewr na jej skrzydło całym XVI KA. Czerwoni powinni dążyć niezwykle agresywnie do związania przeciwnika.

Alternatywa dla Niebieskich po manewrze XVI KA na ich skrzydło była zła. Dowódca Grupy Operacyjnej mógł zdecydo-wać się na bitwę z Czerwonymi mając przewagę 2:1 i prawdo-podobnie pokonać ich – wtedy jednak na pewno nie zdążyłby na czas dołączyć do sił głównych toczących rozstrzygającą bitwę na południe od Metzu. Drugim wyjściem było pozosta-wienie jednego korpusu związanego już walką przez XVI KA i szybki marsz drugiego korpusu na południe w celu wzmoc-nienia sił głównych. To rozwiązanie też było dla Niebieskich niekorzystne. Istniało duże prawdopodobieństwo, że jeden z korpusów zostanie pobity i zniszczony, a wzmocnienie sił głównych na południu będzie tylko częściowe.

Rozwiązanie zadania dla kursantów zaproponowane przez Schlieffena było niezwykle agresywne i w pełni zgodne z ów-

Mapa 1. Aufgabe 1894

Czerwoni(korpus armijny,

jednostki forteczne)

Niebiescy Grupa Operacyjna

(dwa korpusy armijne)

XVI

Metz

Verny

Mécleuves

Méy

Grange aux Bois

Mos

elle

Nied

Wg: R. Citino, The G

erman…

, s. 205

Page 12: biuletyn dws-08.pdf

BIuletyN DWS.org.pl12

numer 8 – wiosna 2010

czesną niemiecką doktryną wojenną. Forteca uważana była za doskonałą odskocznię do ataku, a nie bezpieczne schronienie. Istnienie korpusu zaś za drugorzędne jeśli w grę wchodziło rozstrzygnięcie w bitwie głównej, w której dwa korpusy Nie-bieskich mogły mieć decydujące znaczenie.

Manewry Cesarskie w 1894 r.59

Latem 1894 r. odbyły się w Prusach Wschodnich manewry, w których uczestniczyły I oraz XVII KA. W pierwszym ćwicze-niu elementy Armii „Południe” (XVII KA) nacierały szerokim frontem na północ w kierunku na Królewiec (Königsberg) bro-niony przez Armię „Północ” (I KA). W związku z rozczłonkowa-nym atakiem armii Południowej dowódca I KA zdecydował się na atak wyprzedzający, mający na celu rozbicie części wojsk przeciwnika, które sforsowały rzeczkę Frisching, przez most w miejscowości Tharau i umocniły się na wzgórzach między Galgenberg i Ernsthof.

Sytuacja operacyjna przedstawiona była następująco:siły Armii „Południe” atakowały szerokim frontem, —prawdopodobnie bez zamiaru szybkiego ataku na Królewiec,istnieje niebezpieczeństwo, że siły które sforsowały —Frisching umocnią się na przyczółku, oczekując na pozostałe siły (przeważające) swojej armii mogące wyprowadzić atak na skrzydła I KA,dlatego siły armii „Północ” powinny zaskoczyć prze- —ciwnika szybkim atakiem, nie wolno było im przy tym

59 R. Citino, R. Citino, The German…, op.cit., s. 200–204; na podst. Keim (mjr), „Überblick über den Verlauf der Kaisermanöver�, Militärwochenblatt, r. 1894 nr 91, 93, 103–105.

dopuścić do umocnienia się wroga w zalesionym tere-nie wokół Wernsdorf,natarcie I KA powinno od razu być zaplanowane jako —oskrzydlające.

Sytuacja operacyjna była dość skomplikowana, jeśli I KA uderzy na siły Armii „Południe” forsujące Frisching to może im zadać klęskę. Jeśli jednak Armia „Północ” uderzy za wcześnie, atak może być przyjęty przez przeciwnika na wygodnych pozy-cjach za rzeczką, co może spowodować duże straty jak i wysta-wienie własnej flanki na atak innych sił wroga. Natomiast zbyt późne natarcie I KA spowodowałoby umocnienie się sił Armii „Południe” na dogodnej pozycji wokół Wernsdorf – a więc duże straty i niewypełnienie dyspozycji dowództwa, jednocześnie czyniąc obronę Królewca zdecydowanie trudniejszą.

Dowódca I KA zdecydował się na atak frontalny w kierunku południowym całą 2 DP i większością artylerii korpusu licząc, że siły te natknął się najwyżej na jedną dywizję piechoty przeciw-nika, będą więc na pewno w stanie ją związać. Jednocześnie 1 DP wraz z dywizją kawalerii miały maszerować na południe drogą na Eylau (Iława) następnie skręcić na zachód i zaatako-wać flankę nieprzyjaciela (Mapa nr 2 – rozkazy dla 1 DP).

W trakcie natarcia 2 DP okazało się że siły Armii „Południe” umocniły się na linii wzgórz między Galgenburgiem i Ernstho-fem, stawiając zdecydowany opór, wzmocniony ogniem ar-tylerii zza rzeczki Frisching. Dowódca 1 DP poinformowany został o zaistniałej sytuacji, jednocześnie rozkazy dotyczące manewru na flankę wroga zostały potwierdzone. Zdecydował się on jednak z własnej inicjatywy na bardziej agresywne roz-wiązanie! Połowa 1 DP (2 BP) skręciła na zachód i uderzyła na Ernsthof, natomiast 1 BP wraz z większością dywizji kawalerii

Mapa 2. Kaisermanöver 1894

Armia „Południe”

Armia „Północ”

2

1

Königsberg

Brandenburg

Mahnsfeld

Wernsdorf

Ludwigswalde

Steinbeck

Ernsthof

TharauGr. Bajohren

Ottilienhof

Waldhaus

Pregel

Frisching

Wg: R. Citino, The G

erman…

, s. 201

Frisches Haff

Galgenberg

Rozkazy dla 1 DP1

1

Rzeczywisty manewr 1 DP2

2

Page 13: biuletyn dws-08.pdf

BIuletyN DWS.org.pl13

numer 8 – wiosna 2010

sforsowała Frisching i wykonała skoordynowany atak na arty-lerię i tyły wroga (Mapa nr 2 – rzeczywisty manewr 1 DP).

Bitwa zakończyła się zwycięstwem Armii „Północ”. Jednak w podsumowaniu Manewrów Cesarskich, zwrócono uwa-gę na poważne ryzyko wynikające dla wojsk I KA w związku z podjętymi decyzjami. Po pierwsze, gdyby ćwiczenia trwały jeszcze dzień lub dwa dłużej to rozdzielone przez Frisching siły I KA, wobec podążających na północ silnych oddziałów wroga, mogły znaleźć się w bardzo trudnej sytuacji. Po drugie począt-kowy manewr 2 DP oraz 1 DP wraz z kawalerią, rozdzielony był lasami wokół Wernsdorf, co mogło narazić siły korpusy na pobicie częściami przez zdecydowanego przeciwnika.

W manewrach cesarskich z 1894 r. znów widać wszystkie charakterystyczne cechy ówczesnej doktryny niemieckiej. Jak zawsze najlepszym rozwiązaniem jest atak i chęć wyjścia na skrzydła nieprzyjaciela. Dowódcy szczebla taktycznego podejmują znaczne ryzyko „na własny rachunek”, wykazując bardzo wysoką inicjatywę (Auftragstaktik60). Ćwiczenia mają bardzo rozbudowaną fazę podsumowania (niezwykle kry-tyczną) i dokładnie opisywane są w prasie wojskowej, co służy rozpowszechnieniu doktryny wśród wszystkich oficerów oraz wytworzeniu „wspólnej dyscypliny umysłowej”.

W 1903 roku Sekcja historii Wojen niemieckiego Sztabu Ge-neralnego wydała opracowanie zatytułowane Sukces w bit wie: Jak do niego dążyć?. Okres ten był niezwykle istotny dla kształto-wania niemieckiej doktryny wojennej, był to też szczytowy mo-ment kariery Schlieffena. Mimo, że Niemcy jak ognia starali się unikać gotowych schematów postępowania – uważając, iż jest to prosta droga do klęski, to w Sukcesie w bitwie… można dostrzec pewien system poglądów charakterystyczny dla pruskiej, a póź-niej niemieckiej kultury strategicznej. Mowa tu o Bewegungskrieg – bitwie manewrowej na poziomie operacyjnym61. Celem tego opracowania była analiza ówczesnych kampanii wojennych ze szczególnym naciskiem na zwycięstwa Moltkego nad Austrią i Francją w nadziei na odnalezienie źródeł sukcesu na wojnie.

We wnioskach kończących Sukces w bitwie… znajduje się następujący akapit:

Przedstawione przykłady dowodzą przekonująco starej praw-dy, że uderzenie na flankę wroga i zagrożenie jego tyłów pro-wadzi do największych sukcesów. Trzeba sobie jednak zdać sprawę, że zamierzone uderzenie oskrzydlające nie zawsze się udaje. Tym bardziej należy docenić dowódcę, który mimo wszystko uparcie dąży do wyjścia na skrzydło nieprzyjaciela. W czasach nowożytnych takim dowódcą był Fryderyk Wiel-ki, jako pierwszy dążący do zniszczenia wrogiej armii, czego w bitwie równoległej dokonać było nie sposób.62

60 Zadaniowość – w uproszczeniu oznaczało to, że dowódca polecał wykona-nie zadania podwładnemu. Ten ostatni jednak samodzielnie podejmował decy-zję jak osiągnąć cel postawiony przez przełożonego – gdyż będąc bliżej owego celu był lepiej zorientowany jakich środków należy użyć. Wspólna przełożone-mu i podwładnemu doktryna pozwalała układać krótkie i nudne rozkazy (wg S. Mossora) w pełni zrozumiałe przez obydwie strony.61 Sztuka operacyjna jako pojęcie pojawiła się dopiero w dwudziestoleciu międzywojennym – patrz S. Mossor, Sztuka wojenna… Niemniej pojęcie Bewe-gungskrieg dokładnie odpowiada operacyjnemu poziomowi sztuki wojennej.62 Studien zur Krieggeschichte und Taktik, vol. III: Der Schlachterfolg: mit welchen Mitteln wurde er ersterbt?, Berlin 1903, s. 306; cyt. za: R. Citino, The German…, op.cit., s. 235.

Równie interesujące oprócz treści zawartej w Sukcesie w bit-wie… jest to, czego w niej nie ma. Niemiecki Sztab Generalny skupiał się na wąsko pojętnej efektywności armii na poziomie taktyczno-operacyjnym. Brakowało natomiast pogłębionej refleksji nad zabezpieczeniem logistycznym milionowej armii, pokojową organizacją sił zbrojnych, czy wykorzystaniem bazy przemysłowej w optymalny sposób. Wydaje się, że niemiecka doktryna wojenna w okresie poprzedzającym I wojnę świato-wą wisiała w próżni, skupiając się tylko na technicznym aspek-cie prowadzenia rozstrzygającej kampanii wojennej.

Charakterystyczne aspekty niemieckiej doktryny wo-jennej w przededniu I wojny światowej:

dążenie do operacyjnego rozstrzygnięcia kampanii, —poprzez wyjście na skrzydło/skrzydła przeciwnika,niezwykła agresywność doktryny – atak jako rozstrzy- —gająca forma działań wojennych, szczególnie na po-ziomie operacyjnym,docenianie siły ognia – duże nasycenie dywizji pie- —choty karabinami maszynowymi i artylerią (w tym haubiczną i dużych kalibrów), na poziomie korpusu włączono dywizjon haubic 155 mm,wykorzystanie siły ognia w obronie w celu związania —przeciwnika,niezależność dowódców szczebla taktycznego i ope- —racyjnego w podejmowaniu decyzji – Auftragstaktik,przygotowanie do wprowadzenia do boju korpusów —rezerwowych, na równi z korpusami służby czynnej – efektywne zwiększenie dostępnych sił,brak jakiegokolwiek przygotowania do prowadzenia —„długiej” wojny.

FAZA MANEWROWA I WOJNy śWIATOWEJ W 1914 R.

Nikt nie spodziewał się rozpętania straszliwego i niszczące-go konfliktu, który miał wywrócić europejski ład belle epoque, kiedy serbski zamachowiec strzelał do arcyksięcia Ferdynanda w Sarajewie. Jednak nagromadzany ładunek napięć politycz-nych, spowodował, że w zdarzenie o w sumie niewielkim cię-żarze gatunkowym, wyzwoliło gigantyczną energię i wprawiło w ruch machinę mobilizacyjną na całym kontynencie.

Początkowy okres wojny był w pełni manewrowy, a wro-gie armie jeszcze nie w pełni rozumiały ograniczenia jakie im narzucała nowoczesna broń wraz z brakiem mechanizmu łączności i kontroli nad własnymi wojskami. Poniżej opisane zostaną trzy bitwy, obrazujące zderzenie się przedwojennych doktryn z realiami pola walki.

Bitwa graniczna w Alzacji i LotaryngiiNiezależnie od zamieszania w politycznym życiu Francji63

i chęci uniknięcia wojny przez gabinet premiera Vivianiego, to Niemcy wypowiedziały wojnę temu państwu – rozwiązując wszelkie moralne dylematy Francuzów. Francuski system mobili-

63 M.in. mord polityczny na socjalistycznym deputowanym Jauresie, który na łamach prasy zdecydowanie zwalczał prowojenne i patriotyczne nastroje spo-łeczeństwa francuskiego.

Page 14: biuletyn dws-08.pdf

BIuletyN DWS.org.pl14

numer 8 – wiosna 2010

zacyjny działał niezwykle efektywnie i koncentracja armii na gra-nicy z Niemcami nastąpiła niezwykle szybko – o dwa pełne dni przed Niemcami. Można było przystąpić do realizacji Planu XVII, w jego zmodyfikowanej 2 sierpnia wersji. Otóż, po wtargnięciu Niemiec do Belgii i Luksemburga armia francuska zdecydowała się na wejście na teren obu tych państw i tam zetrzeć się z armią niemiecką. Plan XVII był na tyle elastyczny, że dało się go „warian-tować” bardzo szybko. Do 18 sierpnia armia francuska liczyła już 4622 tys. żołnierzy, w tym 3600 tys. zmobilizowanych cywilów64.

W Alzacji prawe skrzydło 1A (gen. Dubail), a następnie Armia Alzacji (gen. Pau) rozpoczęła ofensywę 7 sierpnia i nie napotykając w zasadzie oporu zajęła Mülhausen. Niemcy szybko ściągnęli posiłki i już 10 sierpnia odbili to miasto z rąk Francuzów, by ponownie je stracić dziewięć dni później. Walki trwały do 25 sierpnia i szybko wygasły, gdy obie strony zaczęły przesuwać swoje siły na północ. Występ wokół Thunn był jedy-nym miejscem, w którym Francuzi okupowali część terytorium Niemiec (Alzacja) do końca wojny.

Na północy Francuzi zdecydowali się przeprowadzić ofen-sywę siłami czterech armii. 1A i 2A (gen. Castelnau) obchodzi-ły Metz od południa, zaś 3A (gen. Ruffey) i 4A (gen. L’Angle de Cary) od północy. Wieści o złamaniu neutralności Belgii i wtar-

64 J.B. Duroselle, Wielka…, op.cit., s. 64–65.

gnięciu na jej terytorium armii niemieckich nie były początko-wo zatrważające dla Francuzów – wręcz przeciwnie. Wydawało się, że belgijskie twierdze, sama armia Królestwa Belgii, 5A i BKE wystarczająco dobrze osłaniały północne skrzydło ofensywy. Jeśli weźmie się jeszcze pod uwagę, ze francuski Sztab Gene-ralny zdecydowanie nie docenił ilości zmobilizowanych przez II Rzeszę wojsk (korpusy rezerwowe), to można zrozumieć z jaką ochotą rozpoczęto ofensywę. Każda wprowadzona na teren Belgii dywizja niemiecka osłabiała centrum. Ofensywa podjęta w Lotaryngii miała więc szansę, według dowództwa francu-skiego, na przełamanie frontu niemieckiego, a następnie zwrot na północ i pobicie armii wroga, które wtargnęły do Belgii.

1 i 2 A francuska weszły, do dnia 20 sierpnia, na głębokość około 15 km na terytorium niemieckie, podchodząc odpo-wiednio do Saarebourg i Morhange – gdzie natknęły się na linię obronną wroga. Przewaga armii cesarskiej w karabinach maszynowych i ciężkiej artylerii, szybko dała się odczuć. Jed-nostki francuskie po odniesieniu około 30% strat wycofały się. Jeszcze krwawszy przebieg miała operacja 3 i 4 A. W Lesie Ardeńskim obie armie poniosły niezwykle wysokie straty np. 3 Dywizja Kolonialna straciła aż 11 000 żołnierzy i trzech do-wodzących nią generałów65.

65 R. Citino, Quest…, op.cit., s. 149–150.

Mapa 3. Plan Schlieffena i Plan XVII

http://www.dean.usma.edu/history/web03/atlases

Page 15: biuletyn dws-08.pdf

BIuletyN DWS.org.pl15

numer 8 – wiosna 2010

Wszystkie ataki francuskie w czasie bitew granicznych za-kończyły się krwawą klęską w bojach spotkaniowych z Niemca-mi. Zazwyczaj atak powoduje znacznie więcej strat niż defensywa. Jednak obaj przeciwnicy walczą w 1914 roku w ten sam sposób, to znaczy, że wzajemnie się na siebie rzucają. Otóż efekt po obu stro-nach jest mniej więcej taki sam – czy atak piechurów w czerwo-nych spodniach odbywa się na równinie pod ogniem karabinów maszynowych Maxim, czy atakują szare spodnie w podobnym miejscu, tyle że pod ogniem 75-tek. Jeżeli nie zginie się od pierwszej serii, ucieka się przed karabinem maszynowym, rzucając się na zie-mię, podczas gdy szrapnele i odłamki pocisków spadają z nieba66. Niemcy dysponując większymi siłami, a przede wszystkim prze-wagą ogniową (więcej ckm-ów, organiczne haubice 105 mm w dywizji piechoty), zmuszają Francuzów do odwrotu.

Zbieg wielu okoliczności spowodował, że Francuzi ponie-śli krwawą klęskę. Po pierwsze Niemcy dysponują wystarcza-jąca ilością jednostek, aby jednocześnie skutecznie bronić się przeciw ofensywie „czerwonych spodni” w Lotaryngii, a w końcu przejść do kontrofensywy oraz kontynuować atak przez Belgię. Po drugie armia belgijska i jej twierdze załamują się zdecydowanie za szybko. Po trzecie 5 A (gen. Lanrezac) i BKE (gen. French) mają za słabe siły, aby powstrzymać lawinę trzech armii niemieckich sunącą z północy. Po czwarte dok-tryna „ofensywy za wszelką cenę” okazuje się kompletnie bez sensu na ówczesnym polu walki nad którym panuje karabin maszynowy i artyleria.

66 J.B. Durocelle, Wielka…, op.cit., s. 66.

Warto zauważyć, ze dowódcy niemieccy dali się „ponieść” zwycięstwu i zamiast walk opóźniających, wiążących naciera-jące cztery armie francuskie, wciągając je w głąb terytorium Niemiec (co byłoby w pełni zgodne z planem Schlieffena), przechodzą do kontrofensywy. 1, 2, 3, 4 armie po poniesieniu blisko ćwierć miliona ofiar (zabici, ranni, zaginieni) wracają na pozycje wyjściowe, dzięki czemu mogą pomóc przedłużyć północne skrzydło alianckie – co w przyszłości stworzyło moż-liwość do przeprowadzenia uderzenia znad Marny i zatrzyma-nia ofensywy niemieckiej. W przegranej kryły się zarodki zwy-cięstwa. Jednak doktryna „ofensywy ponad wszystko” ponosi absolutną klęskę i bardzo szybko odchodzi do lamusa historii.

Bitwa pod MonsNiemieckie ultimatum dla Belgii i wkroczenie wojsk nie-

mieckich na teren tego kraju, Wielka Brytania uznała za casus belli. Angielska opinia publiczna w pełni poparła wojnę, do czego przyczyniła się niewątpliwie brutalna polityka okupa-cyjna Niemiec wobec Belgów, znacznie zresztą wyolbrzymia-na przez prasę państw alianckich i neutralnych.

W dniu 7 sierpnia admirał Jellicoe uznał, że wody kanału La Manche są bezpieczne i transfer wojsk brytyjskich na kon-tynent mógł się zacząć dwa dni potem. Brytyjski Korpus Eks-pedycyjny (BKE) w sile pięciu dywizji, w tym jednej kawalerii, wylądował w portach Pas-de-Calais i maszerował w kierunku Amiens, gdzie dokonał koncentracji w dniu 17 sierpnia, prze-dłużając lewe skrzydło armii francuskiej za sąsiada mając 5 A . Trzy dni później zostały wydane rozkazy, kierujące Brytyjczy-

Mapa 4. Bitwa pod Mons i bitwa nad Sambrą

http://www.firstworldwar.com

Page 16: biuletyn dws-08.pdf

BIuletyN DWS.org.pl16

numer 8 – wiosna 2010

ków w kierunku Mons na spotkanie 1 A niemieckiej (gen. Kluck). Od 22 sierpnia trwały utarczki kawalerii obu stron, a obecność BKE okazała się niemiłym zaskoczeniem dla Niem-ców. Wojska brytyjskie dotarły do kanału Mons-Conde na pół-noc od miejscowości Mons i okopały się czekając na wroga. Przez kanał prowadziły cztery mosty, które przygotowano do wysadzenia. 72 000 Brytyjczyków wspieranych przez 300 dział miało stoczyć bitwę obronną przeciw 135 000 Niemców wspieranych przez 480 dział67.

Początkowo jednostki niemieckie wchodzące do boju z marszu, nie mogły przełamać silnej pozycji BKE. Wszystkie natarcia załamywały się przed kanałem w silnym ogniu prze-ciwnika. Po lekcjach z Południowej Afryki na początku XX wie-ku, armia brytyjska uczyniła polepszenie umiejętności strze-leckich swoich żołnierzy priorytetem. Pod Mons potrafili oni oddać piętnaście mierzonych strzałów na minutę. Nie dziwią więc relacje niemieckich oficerów, uważających, że Brytyjczy-cy byli niezwykle hojnie wyposażeni w karabiny maszynowe.

Po początkowych bezładnych szturmach, Niemcom udało się w końcu podciągnąć do przodu swoją artylerię i rozpoczęła się bardziej wyrównana walka. Do końca dnia udało się Brytyj-czykom utrzymać swoje pozycje, jednak zagrożeni obejściem swoich skrzydeł przez liczniejszego przeciwnika rozpoczęli odwrót, który miał ich zaprowadzić aż nad Marnę. Na nic zda-ło się doskonałe wyszkolenie żołnierzy BKE i ich bohaterstwo (23 sierpnia nadano niezwykle dużo Krzyży Wiktorii) w starciu z liczniejszym i dysponującym przewagą ogniową przeciwni-kiem. Niemniej jednak stosunek strat niemieckich (5000) do

67 M.M. Evans, M.M. Evans, Over the top. Great Battles of first world war, London 2002, s. 32.

brytyjskich (1600) był korzystny dla wojsk gen. Frencha, co wię-cej wycofały się one w pełnym porządku. Poza tym Brytyjczycy udowodnili sobie, ze doświadczenia z wojny burskiej zostały dobrze wykorzystane i potrafią oni skutecznie walczyć z uwa-żaną za najlepszą na świecie armią niemiecką. Jednocześnie potwierdziły się podstawowe założenia niemieckiej doktryny wojennej – szczególnie w zakresie manewru oskrzydlającego i wagi ognia artyleryjskiego.

Bitwa łódzka68

Niemieckie zwycięstwo w podwójnej bitwie pod Tannen-bergiem i nad Jeziorami Mazurskimi dało chwilę oddechu, nie-zbędną dla niemieckiego Głównego Dowództwa (OhL69), aby mogło zgromadzić odpowiednią ilość rezerw w celi odparcia rosyjskiego „walca parowego”, który choć wolno, ale jednak niepowstrzymanie ruszył na zachód.

Bitwa wokół Łodzi jest chyba najciekawszym starciem w pierwszej – manewrowej fazie I wojny światowej. Znalazły w niej sobie miejsce wszystkie elementy charakteryzujące ów-czesną doktrynę wojenną Niemiec, jednocześnie cechowała się ona niezwykłą wprost zmiennością losów przeciwników.

Po mianowaniu hindenburga dowódcą frontu wschodnie-go pod koniec 1914 r., starał się on – wzorując się na zalece-niach Moltkego (starszego) i Schlieffena prowadzić działania wojenne przeciw Rosjanom w jedyny prawidłowy według nie-go sposób. W każdym przypadku najlepszym rozwiązaniem

68 Doskonały opis bitwy łódzkiej, z analizą manewru operacyjnego armii nie-mieckiej znajduje się w: S. Mossor, Sztuka…, op.cit., s. 467–479.69 OhL – Oberste heeres-Leitung – Naczelne Dowództwo Sił Lądowych.

Mapa 4. Bitwa łódzka, stan na 20 i 23 listopada 1914

http://www.lodz1914.pl

Page 17: biuletyn dws-08.pdf

BIuletyN DWS.org.pl17

numer 8 – wiosna 2010

był atak, a przejście do obrony traktowane było jako chwilowe i wykonywane jak najmniejszymi siłami.

We wrześniu 1914 r. hindenburg zdecydował się na atak z południa (rejon śląska) w kierunku na Warszawę z zamiarem odcięcia wojsk rosyjskich znajdujących się w zachodniej części Królestwa Polskiego. W tym celu z Prus Wschodnich przerzuco-no koleją cztery korpusy (XI, XVII, XX, Rezerwowy Gwardii) z któ-rych utworzono niezwykle silną 9 A. Transfer wojsk z północy na południe wykonany był niezwykle szybko, ze zwykłą dla szta-bów niemieckich dokładnością. W okolicach Warszawy doszło jednak do swego rodzaju boju spotkaniowego z armiami rosyj-skimi (2, 4, 5, 9). Przedłużające się walki z 500 tys. Rosjan dys-ponujących 2400 działami, przyjmujące najczęściej formę fron-talną spowodowało, że hindenburg zdecydował się na szybki odwrót i rozpoczęcie walki na nowo po przegrupowaniu70.

Po dokonaniu zniszczeń sieci drogowej, co w okresie jesien-nych słot bardzo opóźniło rosyjski pościg, hindenburg osłonił się minimalnymi siłami i ponownie dokonał przegrupowania całej 9 A na północ, tym razem w rejon Torunia! Manewr ko-lejowy na przestrzeni setek kilometrów, kompletnie zasko-czył Rosjan, gdyż nic o nim nie wiedzieli. Podobna sytuacja dotyczyła również Niemców, którzy bardzo niewiele wiedzieli o swoim przeciwniku. Rozpoznanie operacyjne u obydwu stron w zasadzie nie istniało.

9 A po przegrupowaniu w okolice Torunia, dokonała prze-łamania na Brzeziny, chcąc wyjść na tyły armii rosyjskich ściga-jących ciągle jednostki niemieckie, które wycofały się z bitwy pod Warszawą! Początkowo ofensywa hindenburga rozwijała się niezwykle pomyślnie. Jednak szybko wojska niemieckie musiały stawić czoła atakom Rosjan na skrzydła przełamania, a żołnierze osiągnęli krańce swoich możliwości – trzeba pa-miętać, że walczyli oni w zasadzie nieprzerwanie od sierpnia.

Niemcy między 13, a 16 listopada podjęli decyzję o kon-tynuowaniu natarcia i zniszczeniu 2 A rosyjskiej w kotle wo-kół Łodzi. Decyzję tę dowódca 9 A gen. Mackensen, podjął na podstawie błędnych meldunków swoich podwładnych, szczególnie gen. von Morgena, który osłaniał od północy swo-im I KRez. manewr pozostałych sił niemieckich. 1 A rosyjska miała się według niego wycofywać na wschód więc nie zagra-żała ofensywie na Łódź. Jednak siły główne 9 A wplątały się w walki czołowe z Rosjanami (2 A), którzy twardo się bronili. Manewr oskrzydlający wykonywał zbyt słaby XXV KRez. i jed-nostki kawalerii, nie będące w stanie dokonać pełnego przeła-mania pozycji wroga. Wbrew meldunkom gen. von Morgena 1 A rosyjska, zamiast wycofywać się przeszła do kontrnatarcia i spychała I KRez. na zachód! Niemiecka 9 A z okrążającego stała się okrążanym – groziło jej zniszczenie od jednego do dwóch korpusów, na co hindenburg nie mógł sobie pozwolić. Do-wództwo niemieckie podjęło decyzję o wycofaniu się. Front szybko się ustabilizował i pojawiły się okopy wraz z drutem kolczastym. Wojna manewrowa była skończona – przynaj-mniej do przyszłego roku71.

70 R. Citino, R. Citino, The German…, op.cit., s. 230.71 W roku 1915 armii niemieckiej uda się przełamanie frontu rosyjskiego pod Gorlicami, zaś w roku następnym rosyjska ofensywa pod dowództwem gen. Brusiłowa przełamie pod Łuckiem front austriacki; por. M. Klimecki, Gorlice 1915, Bellona 1991; S. Czerep, Łuck 1916, Bellona 2002

ŹRÓDŁA DOKTRyN WOJENNyCh WIELKIEJ BRyTANII, FRANCJI I NIEMIEC PRZED I WOJNą śWIATOWą

We wszystkich trzech zanalizowanych przykładach histo-rycznych podstawą na której budowano doktrynę wojenną były doświadczenia wynikające z wojen toczonych przez Pru-sy w latach 1864–1871, jednak osadzano je w kontekście hi-storycznym. Nie brakowało odniesień do kampanii napoleoń-skich, czy nawet starożytności. Błyskotliwe przeprowadzone przez h. v. Moltkego kampanie przeciw Danii, Austrii i Francji były głównym źródłem modeli doktrynalnych. Establishmenty wojskowo-polityczne państw europejskich uznały, że spraw-dzony empirycznie przez Niemców, ofensywny sposób dzia-łań wojennych jest najlepszy. Skupiono się na skopiowaniu metod szkoleniowych, wykorzystaniu osiągnięć technicznych (telegraf, kolej) i przygotowaniu systemu mobilizacyjnego.

Gwałtownie rosnące siły zbrojne oraz ilość wyposażenia technicznego, przy ofensywnym charakterze każdej ze zbada-nych doktryn, nieuchronnie powodowały nakręcanie się spirali zbrojeń. Mimo, że wojskowi zdawali sobie sprawę z rosnącej w geometryczny sposób siły ognia na polu walki, głównie ze względu na pojawienie się karabinu maszynowego i nowoczes-nej artylerii, to nie za bardzo potrafili sobie wyobrazić inny niż dotychczas sposób prowadzenia działań wojennych. Co cieka-we, doświadczenia konfliktów poprzedzających I wojnę świato-wą pozwalały im być umiarkowanymi optymistami. Zarówno Japończycy, jak i narody bałkańskie, mimo dużych strat, były w stanie prowadzić działania ofensywne i wygrywać bitwy.

Proces tworzenia doktryn przed wybuchem I wojny światowejW swojej istocie proces tworzenia doktryny wojennej

w trzech zbadanych przykładach, tj. Francji, Wielkiej Brytanii i Niemiec, był podobny, choć istniały narodowe cechy cha-rakterystyczne. Powszechnie wierzono, że „duch ofensywny” poprowadzi do zwycięstwa, co udowodnili Japończycy i Buł-garzy w przededniu I wojny światowej. Nowe rozwiązania taktyczno-operacyjne niezmiennie rodziły się ze względu na wynalazki techniczne – karabin maszynowy, automobil, sa-molot, radio. W zasadzie jedyną innowacją taktyczną była cał-kowita rezygnacja z szyku kolumnowego – stosowanego jesz-cze przez Brytyjczyków w początkowej fazie wojny burskiej, na rzecz tyraliery.

We Francji, proces tworzenia nowej doktryny wynikał z po-trzeby psychologicznej odegrania się na zwycięskich w 1870 r. Niemcach, stąd stopniowe przechodzenie od modelu de-fensywnego do całkowicie ofensywnego. Jednocześnie armia francuska, zdecydowała się polegać na czynnikach związanych z psychologią, a nie siłą ognia. Brytyjczycy natomiast skupili się na stworzeniu „żołnierza doskonałego”, co się im w dużej mierze udało. Angielscy zawodowi żołnierze byli świetnie wyszkoleni na poziomie taktycznym, nie było np. lepszych od nich strzelców. Jednak pod koniec 1914 r. pierwotny BKE poniósł 75% strat, a w 1916 r. armia brytyjska stała się już armią z poboru. Niemcy kontynuowali myśl doktrynalną Moltkego, a następnie Schlief-

Page 18: biuletyn dws-08.pdf

BIuletyN DWS.org.pl18

numer 8 – wiosna 2010

fena, starając się jak najefektywniej wpleść do swej armii nowe rozwiązania techniczne – z tego punktu widzenia armia kajze-rowskich Niemiec była najlepiej (choć i tak niewystarczająco) przygotowana do prowadzania nowoczesnej wojny.

W przededniu wybuchu I wojny światowej doktryny wo-jenne Francji, Niemiec i Wielkiej Brytanii nie były innowacyjne. Skupiono się na uzyskaniu jeszcze więcej tego, co poskutko-wało w latach 1861–1913, i w sierpniu 1914 r. stanęły na prze-ciw siebie wielomilionowe armie, wyposażone w nowoczesny sprzęt, a jednak napoleońsko-moltkeańskie w swej naturze.

Proces wdrażania doktryn przed wybuchem I wojny światowejDoktrynę wojenną wprowadzano wielotorowo. Szczegól-

nie ważne były cztery elementy:regulaminy, —piśmiennictwo wojskowe, —szkolnictwo wojskowe, w szczególności Akademie —Sztabów Generalnych,manewry i ćwiczenia. —

Szczególny wpływ w okresie poprzedzającym pierwszą wojnę światową uzyskało dwóch autorów: Alfred von Schlief-fen i Ferdynand Foch. Pierwszy z nich znajdując się na stano-wisku szefa Sztabu Generalnego swoją pracą publikatorską miał wpływ na cały niemiecki korpus oficerski, a jego praca o bitwie pod Kannami wpłynęła również znacząco na gene-rałów w czasie II wojny światowej. Zupełnie niezwykły wpływ na kadrę oficerską armii francuskiej osiągnął gen. Foch, będą-cy tylko komendantem Akademii Sztabu Generalnego – jego publikacje dotyczące sztuki wojennej były kluczowym czynni-kiem kształtującym katastrofalną doktrynę „ofensywy ponad wszystko”, która o mało co nie przywiodła Francji do klęski w 1914 r. Obowiązująca myśl doktrynalna była wdrażana była

standardowo przez cały proces uczenia na podstawie regula-minów oraz przez prasę wojskową. Stan umiejętności kadry oficerskiej sprawdzano podczas manewrów i ćwiczeń.

Konfrontacja przedwojennych doktryn z rzeczywistoś-cią wojenną w 1914 r.Trzy przedstawione powyżej bitwy z pierwszego okresu

I wojny światowej wskazują na niedopasowanie ówczesnej doktryny wojennej wszystkich uczestników wojny do rzeczy-wistości pola bitwy. Można tylko zastanawiać się o jakim stop-niu niedopasowania można mówić. Od pełnego w doniesie-niu do armii francuskiej do umiarkowanego (w różnym jednak zakresie) w armii brytyjskiej i niemieckiej (zob. tab. 1).

Wynalazek karabinu maszynowego, spowodował, że pie-chota nie była już w stanie przebyć otwartego pola w momen-cie szturmu na wrogą pozycję. Szczególnie, że zarówno broń jak i amunicja do niej były tanie oraz łatwe do wytwarzania. Artyleria nie była w stanie uciszyć wrogich stanowisk ckm-ów, zarówno z powodu braków w łączności, jak i trudności niszczenia niewielkiego celu jakim jest karabin maszynowy, zwłaszcza w przypadku kiedy jest on zabezpieczony okopami, schronami czy drutem kolczastym. Ocenia się, że w celu zlikwi-dowania jednego ckm-u, trzeba było użyć nie mniej niż 200 pocisków artyleryjskich, a (…) piechur przekonał się, padając na ziemię czy to dla odpoczynku, czy dla wyczekania na wsparcie artylerii, musi się niezwłocznie okopywać, bo w przeciwnym razie gęsty ogień karabinów maszynowych i ręcznych może go szyb-ko wyłączyć z walki. Piechota zaczęła się więc żywo posługiwać łopatkami, jest zaś rzeczą psychologicznie łatwo zrozumiałą, że człowiek niechętnie opuszcza świeżo wykopane i jako tako za-bezpieczające go przed morderczym ogniem schronienie72.

72 S. Mossor, S. Mossor, Sztuka…, op.cit., s. 483.

Tabela nr 1. Przedwojenne doktryny Francji, Niemiec i Anglii w konfrontacji z doświadczeniami pola walki w 1914 r.

Manewr Siła ognia Morale

Doktryna francuska Ważny Niedoceniana Kluczowe w stosunku do siebie i przeciwnika

Doświadczenia francuskie w 1914 r. Ważny. Uderzenie na flankę nie-miecką pod Marną kluczowe dla zatrzymania ofensywy niemieckiej

Kluczowa Nieistotne w tym okresie wojny. Armia francuska nie załamała się po klęskach, a przeciwnik nie ugiął się pod moralnym naciskiem ataku.

Doktryna niemiecka Kluczowe znaczenie Ważna Kluczowe znaczenie wobec prze-ciwnika (np. załamanie się wroga w wyniku oskrzydlenia/okrążenia)

Doświadczenia niemieckie w 1914 r.

Ważne znaczenie, choć operacje manewrowe nie przyniosły roz-strzygnięcia ani na zachodzie, ani na wschodzie.

Kluczowa Nieistotne w tym okresie wojny. Ani armia francuska, ani rosyjska nie załamała się po klęskach, a Niemcy nawet po klęsce nad Marną kontynuowali działania ofensywne na zachodzie („wyścig do morza”).

Doktryna brytyjska Kluczowe znaczenie Niedoceniana (z wyjątkiem wy-szkolenia strzeleckiego)

Kluczowe w stosunku do siebie i przeciwnika

Doświadczenia brytyjskie w 1914 r. Nieistotny ze względu na małe rozmiary BKE. Brak możliwości samodzielnego przeprowadzenia manewru operacyjnego.

Kluczowa Nieistotne w tym okresie wojny.

Źródło: Oprac. wł.

Page 19: biuletyn dws-08.pdf

BIuletyN DWS.org.pl19

numer 8 – wiosna 2010

Masowe kopanie okopów zbiegło się z wygasaniem wielkich operacji manewrowych. Siła ognia współczesnych armii wymu-szała rozśrodkowanie i okopywanie się z dwóch powodów. Po pierwsze trzeba było dozorować cały front, żeby przeciwnikowi nie udało się niepostrzeżenie przemknąć się przez lukę w obro-nie i wykonać zaskakującego ataku. Po drugie skoncentrowane wojsko stanowiło doskonały cel zarówno dla karabinów maszy-nowych, jak i artylerii. Szybko więc skoncentrowane „pięści ude-rzeniowe” takie jak 9 A von Mackensena, rozpływały się w terenie z konieczności przechodząc do liniowej obrony. Sytuacja taka pogłębiała problem dotyczący sposobu prowadzenia działań manewrowych. Jak można było oskrzydlić przeciwnika, który nie miał skrzydeł, bo był wkopany w ziemię od kanału La Manche do granicy ze Szwajcarią? Trzeba było najpierw przełamać front wroga, aby wytworzyć sztuczne flanki. Ponawiane próby rozwią-zania tego problemu trwały przez następne lata, co ostatecznie udało się osiągnąć dopiero po kilku długich latach.

Jeśli będziemy rozpatrywać bitwy 1914 r. w trzech kluczo-wych aspektach bitwy tj. manewru, siły ognia i morale to okaże się że, siła ognia okazała się kluczowa na ówczesnym polu walki.

Ponadto okazało się, że nowoczesne społeczeństwo prze-mysłowe, zmobilizowane do wojny totalnej ma olbrzymią od-porność na ponoszone straty i niewygody wojennego życia. Wszystkie doktryny wojenne państw uczestniczących w I wojnie światowej kładły wielki nacisk na siłę morale – zarówno własne-go, jak i przeciwnika. Zadziwiające jest, ze dopiero na początku 1917 r. rozpoczęły się pierwsze bunty w walczących do tej po-ry bez zarzutu armiach. Wydaje się, że dopiero pewien poziom strat i ponoszone klęski (również w postaci nie osiągania wy-znaczonych celów) doprowadzały do załamanie morale73.

73 Wg J. Keegana – poziom strat wynoszący 100% stanu czynnej, walczącej na froncie armii, powodował załamanie morale. Liczba zabitych żołnierzy an-

Jednak największym problemem przed którym stanę-ły wszystkie armie była niezwykła trudność w dowodzeniu i łączności na wszystkich szczeblach – od strategicznego, po taktyczny. Spełniła się całkowicie przepowiednia Schlieffena dotycząca właśnie tego problemu, ale też małej ruchliwości milionowych armii. Taki typ organizacji wojsk prowadził do starć na niezwykle szerokich frontach, których nie sposób było skutecznie kontrolować. Rozkazodawcy szczebla centralnego, tak jak np. gen. Moltke (młodszy), potrafili całkowicie się po-gubić i oddać władzę decyzyjną dotyczącą decyzji o niezwy-kłej wadze w ręce podpułkownika74!

Problemy łączności i dowodzenia będą ciągłym problemem przez całą I wojnę światową i nie uda się ich rozwiązać w latach 1914–1918. Dopiero pojawienie się niezawodnej łączności ra-diowej w połowie lat trzydziestych XX wieku pozwoli na efek-tywną kontrolę dowódców nad własnymi jednostkami.

Ocena strategiczna Francji, Wielkiej Brytanii i Niemiec w początkowym okresie I wojny światowejW momencie rozpoczęcia działań wojennych w sierpniu

1914r. siły stron walczących na froncie zachodnim były dość wyrównane – choć Niemcy miały zaskakujący i potencjalnie umożliwiający szybkie zwycięstwo plan prowadzenia działań wojennych (atak przez Belgię). Kiedy wybuchła wojna wszyst-kie rządy europejskie zanotowany bezapelacyjne poparcie

gielskich, francuskich, włoskich i rosyjskich wynosząca odpowiednio 600 tys.; 1,1 mln; 450 tys.; 1,2 mln, była progiem, po przekroczeniu którego rozpoczynały się bunty i niepokoje w armii. J. Keegan, The Face of Battle, Penguin Books, Lon-don 1976, s. 276. 74 W związku z brakiem informacji dotyczących postępów francusko-angiel-skiego kontruderzenia znad Marny, z misją specjalną do dowódców 1 i 2 A niemieckiej, w celu wyjaśnienia sytuacji, wysłany został przez Moltkego (młod-szego) ppłk hossbach. To on właśnie na podstawie rozmowy z szefami sztabów 1 i 2A wydał rozkaz: okopać się i wytrzymać! Był to punkt zwrotny kampanii fran-cuskiej w 1914 r.

skutecznie kontrolować. Rozkazodawcy szczebla central-nego, tak jak np. gen. Moltke (młodszy), potrafili całkowicie się pogubić i oddać władzę decyzyjną dotyczącą decyzji o nie-zwykłej wadze w ręce podpułkownika1!

1 W związku z brakiem informacji dotyczących postępów francusko-angielskie-go kontruderzenia znad Marny, z misją specjalną do dowódców 1 i 2 A niemie-

Tabela nr 2. Ocena strategiczna Francji, Wlk. Brytanii i Niemiec w początkowym okresie I wojny światowej

Wymiary strategii Francja Wielka Brytania Niemcy

Człowiek +2 +1 +2

Społeczeństwo (Naród) +2 +1 +2

Kultura (Cywilizacja)

Etyka i Moralność +1 +2 –2

Polityka +1 +1 –1

Organizacja

Dowodzenie -1 –1

Ekonomia i Logistyka

Technologia

Administracja wojskowa +1 +1

Informacja (Wywiad)

Teoria i doktryna –1 +1

Sztuka operacyjna +2

Geografia +1 –1

Czas +1 +1 –2

Tarcie i przypadek

Przeciwnik

Źródło: C.S. Grey, Strategy for chaos. RMA and the evidence of history, 2004, s. 203, oprac. wł.

Skala ocen:–2 – główna słabość–1 – słabość0 – neutralne (na normalnym po-ziomie)+1 – siła+2 – główna siła

Page 20: biuletyn dws-08.pdf

BIuletyN DWS.org.pl20

numer 8 – wiosna 2010

społeczne, a wszystkie narody uważały ją za sprawiedliwą i ko-nieczną.

O ile Niemcy miały przewagę na polu czysto wojskowym – to popełniły szereg niezwykłych wprost błędów na polu polityki i etyki. Niezwykła brutalność w czasie inwazji na Bel-gię spowodowała klęskę propagandową, która miała wpływ w czasie całej wojny i nie była bez znaczenia, np. w chwili wy-powiedzenia wojny II Rzeszy przez Wielką Brytanię i w później-szym czasie przez USA.

Alianci mieli w 1914 r. atut czasu, każdy wygrany dzień powodował, że ich mobilizacja była coraz bardziej efektywna, a na wschodzie miał ruszyć „walec parowy” armii rosyjskiej. Niemcy postawiły wszystko na jedna kartę koncentrując na zachodzie 7/8 swojej armii. Brak szybkiego rozstrzygnięcia powodował, że sytuacja strategiczna armii niemieckiej ulegała gwałtownemu pogorszeniu.

W aspekcie doktryny wojennej, francuski model doktrynal-ny okazał się katastrofalny ale okazało się, że uległ szybkiemu dostosowaniu do realiów pola walki. Był więc wystarczająco elastyczny, gdyż okres wdrażania „ofensywy za wszelką cenę” był krótki (1911–1914), istniała więc pamięć instytucjonalna zapewniająca szybki powrót do klasycznych zasad sztuki wo-jennej. Mimo, że niemiecki model doktrynalny okazał się naj-bardziej efektywny, to jednak nie był wystarczająco skuteczny i nie doprowadził do zwycięstwa w kampanii 1914 r.

Łukasz Przybyło (Morden)

Page 21: biuletyn dws-08.pdf

BIuletyN DWS.org.pl21

numer 8 – wiosna 2010

L.850/III.Mob.,

czyli o dacie wycofania Korpusu Interwencyjnego

Ryszard Rybka, Kamil Stepan (RRiKS)@

Jednym z nadal dyskusyjnych szczegółów związanych z przebiegiem kampanii wrześniowej jest datowanie rozkazu o wycofaniu z Pomorza oddziałów Korpusu Interwencyjnego. Od czasu ogłoszenia I części tomu Polskich Sił Zbrojnych w Dru-giej Wojnie Światowej poświęconego kampanii wrześniowej (1951) przyjmuje się zwykle, że doszło do tego krótko przed wybuchem wojny – 31 sierpnia 1939 r. Podjęcie decyzji tego dnia nie wzbudza większych wątpliwości, ale czas i okolicz-ności przesłania rozkazu w tej sprawie do dowództwa Armii „Pomorze” – już tak. Różne konsekwencje zbyt późnego wyco-fania Korpusu są ogólnie znanie, a zatem dokładne określenie daty rozkazu jego rozwiązania wydaje się istotne i usprawied-liwia dość drobiazgową analizę.

Podstawową informację w omawianej sprawie zawarto w wyżej wspomnianym londyńskim wydawnictwie na stronie 416, gdzie pod datą 31 VIII podano:

Rano (o godzinie 8.50) nadano do dowódcy Armii „Pomorze” następujący telefonogram:

„Kwatera Główna Korpusu Interwencyjnego, elementy po-zadywizyjne korpusu i 13 d.p. otrzymały rozkaz załadowania i odchodzą do dyspozycji N.W.

27 d.p. oddana do dyspozycji dowódcy armii.Generał Skwarczyński ze ścisłym sztabem zamelduje się

jak najszybciej w Naczelnym Dowództwie…”

Powyższy tekst opatrzony został obszernym przypisem re-dakcyjnym, który także trzeba tu przytoczyć w całości:

Sprawa ustalenia daty powyższego rozkazu jest nieco zagma-twana, gdyż na telefonogramie jest tylko dopisek „Nadałem g. 8.50. Odebrał płk Izdebski” – nie ma zaś daty nadania.

Wszystko jednak przemawia za tym, że chodzi o godzinę 8.50 w dniu 31 sierpnia. Rozkazy operacyjne wydawane przed wybuchem wojny oznaczano jako „Mob./III” [w rzeczywisto-ści: „III/Mob.” – przyp. RRiKS], natomiast po wybuchu wojny wprowadzono natychmiast oznaczenie rozkazów tych liczbą łamaną przez „III Op.”. Otóż rozkaz, o który chodzi, zaproto-kołowany został jako „L.850/III.Mob.”, co świadczy o tym, że wyekspediowany został przed wojną, a więc o godzinie 8.50 najpóźniej dnia 31 sierpnia.

Zresztą zarówno gen. Stachiewicz jak i gen. Bortnowski stwierdzają w swych relacjach, że rozkaz rozwiązania korpu-su interwencyjnego wydany – względnie otrzymany – został przed wybuchem wojny, przy czym gen. Bortnowski podaje, że otrzymał go w dniu 31 sierpnia razem z rozkazem mobili-

zacji powszechnej. Potwierdza to również godzinę 8.50, gdyż rozkaz mobilizacji powszechnej, wydany dnia 30 sierpnia około godziny 11, nie mógł dojść do wiadomości gen. Bort-nowskiego później, jak dnia 31 sierpnia rano.

Także oficer oddz. III sztabu armii „Pomorze”, mjr Kirch-mayer, stwierdza, że rozkaz wycofania korpusu interwencyj-nego z Pomorza otrzymano w dniu 31 sierpnia. Wedle niego powodem zwłoki w natychmiastowym wykonaniu tego roz-kazu miały być trudności transportowe.

W każdym razie tak do gen. Skwarczyńskiego jak i do jego wojsk rozkazy o likwidacji korpusu interwencyjnego doszły dopiero dnia 1 września, po wybuchu wojny, o czym będzie mowa w części drugiej niniejszego tomu.Argumentacja autorów Polskich Sił Zbrojnych (PSZ)składa

się z dwóch członów. Pierwszy z nich interpretuje zachowa-ny blankiet pisma, drugi – wspiera tę interpretację za pomocą odwołania do relacji. Całość wydaje się w zasadzie bez zarzu-tu i została dość powszechnie zaakceptowana przez badaczy, w tym przez autora jedynej monografii Armii „Pomorze” – Kon-rada Ciechanowskiego1. Wydaje się jednak, że warto ponow-nie ją przeanalizować.

I.Wspomniana zmiana sposobu oznaczania pism operacyj-

nych w Oddziale III Sztabu po wybuchu wojny nie podlega wąt-pliwości. W zbiorach Instytutu Polskiego i Muzeum gen. Sikor-skiego w Londynie (IPMS) zachowało się całkiem sporo pism Oddziału III Sztabu Naczelnego Wodza z dnia 1 IX 1939 r., opa-trzonych sygnaturą „III/Op.”. Najwcześniejsze z nich to pismo L.3/1/III/Op. do dowódcy Armii „Karpaty”, dotyczące nadzoru nad transportami 22 DP, nadane – zgodnie z odręczną notatką – o godzinie 12.15, oraz pismo L.4/1/III/Op. do Szefa Komu-nikacji Wojskowych, dotyczące niezwłocznego uruchomienia Pociągu Pancernego Nr 14, na którym wprawdzie godzina nadania nie została podana, ale w arkuszu dziennym okre-ślono ją na godzinę 12.30. Po nich idą pisma: L.6/1/III/Op. dla dowódcy 36 DPRez., oraz 7/1/III/Op. dla dowódcy 12 DP – oba wręczone kurierowi o godz. 13.05, wreszcie pismo L.8/1/III/Op. do dowódcy 1 DPLeg., przyjęte do nadania przez stację juza o godzinie 13.00. Jak widać, żadne z dostępnych pism opa-trzonych kodem „III/Op.” nie zostało wyekspediowane przed

1 K. Ciechanowski, Armia „Pomorze”, Warszawa 1982, s. 57–63.

Page 22: biuletyn dws-08.pdf

BIuletyN DWS.org.pl22

numer 8 – wiosna 2010

godziną 12.00 dnia 1 września. Gdyby konieczne było wyjaś-nienie przyczyn, można byłoby postawić hipotezę, że dopiero w południe – a nie natychmiast po wybuchu wojny, jak chcą autorzy PSZ – zmieniono oznaczenie rozkazów operacyjnych; w sumie jednak taka hipoteza ma znaczenie drugorzędne.

Ważniejsze zdaje się pytanie, czy przez całe przedpołudnie 1 września przez kancelarię Oddziału III Sztabu nie przeszły żadne pisma operacyjne? Odpowiedzią na to pytanie jest inne pismo, zachowane w IPMS w tym samym fascykule akt A II 9/1, nadane w godzinach przedpołudniowych 1 IX 1939 r. Jego treść jest następująca:

Przewidywany termin podjęcia przez npla działań większymi siłami spodziewany na godzinę 11 dnia 1 września stop.

Jaklicz pułk. dypl. L.851/mob.Pismo to – w świetle trwających już działań wojennych niezbyt

odkrywcze – zostało wyekspediowane do dowódców wszystkich związków operacyjnych. Zachowany oryginalny blankiet, prze-znaczony do wysyłki juzem do dowódcy Armii „Łódź”, opatrzony jest datą przyjęcia do wysyłki 1 IX oraz godziną 9.45, natomiast analogiczny blankiet przeznaczony do wysłania do dowódcy Ar-mii „Kraków” – datą 1 IX oraz godziną 9.49; prócz tego zachowały się w standardowej formie (naklejone paski) juzogramy o tej sa-mej treści, nadane do dowódców innych związków operacyjnych („Karpaty”, „Modlin”, „Toruń”, „Narew”), opatrzone datą wysyłki „1/9” oraz godzinami od 9.25 do 9.50, wszystkie oznaczone tą sa-mą liczbą kancelaryjną: L.851/III/Mob. Wynika z tego, że – wbrew supozycji autorów PSZ – także po wybuchu wojny z Oddziału III Sztabu Naczelnego Wodza wychodziły nadal pisma operacyjne, oznaczone symbolem „Mob.”, przy czym zasadne wydaje się przy-puszczenie, że chodzi tu jedynie o małą grupę pism, przygotowa-nych jeszcze przed wybuchem wojny.

Wspomniane pismo L.851/III/Mob. jest właśnie takim do-kumentem. Z treści zdaje się wynikać, że zostało ono przygo-towane w nocy z 31 sierpnia na 1 września, przy całkowitej już pewności, że wojna wybuchnie najbliższego ranka – ale jesz-cze przed przekroczeniem granic przez oddziały hitlerowskie. W tej sytuacji zaopatrzenie go w symbol „Mob.” jest całkowicie zrozumiałe.

Trzeba tu zaznaczyć, że stosowany w Sztabie Głównym WP system kancelaryjny przewidywał nadawanie pismom nume-rów nie w momencie ekspedycji, ale w momencie rozpoczęcia pracy nad danym dokumentem bądź też – w przypadku pism wchodzących – jego wpłynięcia do kancelarii2. O ile zatem cy-towane powyżej pismo L.851/mob. poświadcza jednoznacz-nie, że akty Oddziału III Sztabu z oznaczeniem „Mob.” były wysyłane także po wybuchu wojny – a co za tym idzie, że pod-stawowa przesłanka, na której opierało się całe rozumowanie autorów PSZ, jest błędna – o tyle nie można na tej podstawie z całą pewnością twierdzić, że także pismo L.850/mob. zosta-ło nadane właśnie 1 września. Można natomiast stwierdzić, że decyzja o wycofaniu Korpusu faktycznie zapadła, zanim jeszcze w Sztabie Głównym uzyskano pewność co do faktu, że wojna rozpocznie się w ciągu najbliższych godzin, która to świadomość zaowocowała przygotowaniem cytowanego powyżej pisma L.851/III/Mob. Z drugiej strony bezpośrednie sąsiadowanie ze sobą tych obu pism w dzienniku rejestracyj-nym wyklucza możliwość, że pismo L.850/III/Mob. było przy-gotowane już nocą z 30 na 31 sierpnia.

Szczęśliwie wraz z wzmiankowanymi pismami w spuściźnie aktowej Oddziału III Sztabu Naczelnego Wodza w Londynie za-chował się także wypełniony tzw. arkusz dzienny, zawierający ewidencję otrzymanych i wysłanych pism. Wprawdzie arkusz ten nie przekazuje pełnego obrazu przepływu dokumentów, ale warto zacytować in extenso jego początkowy fragment (ta-bela 1).

Zgodnie z ówczesną praktyką w odniesieniu do pism włas-nych (tj. wytworzonych we własnym oddziale Sztabu) rubryka „Liczba” pozostawała niewypełniona, niemniej identyfika-cja poszczególnych pism „własnych” z arkusza nie nastręcza większych wątpliwości, gdyż większość z nich jest zachowana w tym samym fascykule akt IPMS. Szczególnie ciekawa jest tu oczywiście pozycja 2, która – wnioskując po streszczeniu pis-

2 Dla wszystkich pism wchodzących i wychodzących danego rodzaju (tajne, mobilizacyjne, etc.) stosowano wspólną registraturę. W numeracji rozkazów „mob.” poszczególne oddziały Sztabu Głównego – z wyjątkiem Oddziału I – po numerze pisma i ukośniku wstawiały numer swego oddziału.

Tabela 1. Początkowy fragment „Arkusza dziennego Nr 1”, zawierającego ewidencję wchodzących i wychodzących pism operacyjnych

Oddziału III Sztabu Naczelnego Wodza (IPMS A II.9/3)

l.p. Czyj akt Tytuł aktu Kto otrzymuje Dzień i godzina wysłania

Jakim środkiem łączn. akt wysłany

Dzień i godz. odbioru

Uwagi

Dowództwo Liczba

1 własny Uruchomienie transp. 13 dp + K.G. + elem. pozadyw. Korp. Interwenc.

Szef Kom. Wojsk. 1.IX.39 g. 825

mjr dypl. Dudziński bez konceptu

2 własny Kwat. Gł. Korp. Int. i 13 d.p. odda-nie do dysp. N.W. 27 d.p. – oddanie dcy Armii

Dca Armii Po-morze

1 IX 39 g. 8.50

mjr Czyżewski podał telef. szefowi Sztabu Armii

8.50 bez konceptu

3 Armia Kar-paty

633/1/III Sytuacja transp. 22 d.p. Dca Armii Karpaty Juzem 10.50

4 Armia Toruń 9/III/tjn. Zatrzymanie I/2 pac w Armii Toruń 10.505 własne Zarządzenia transportowe Szef Kom. Wojsk. 12.30 mjr Dudziński6 – „ – Skoncentrowanie dyw. w rej.

Opoczno i podporządkowanie dcy Armii Prusy

1) Dca 36 d.p.2) Dca Armii Prusy

Kurierem – mjr dypl. Napie-ralski

13.05

7 – „ – Skonc. dywizji w rej. Końskie i pod-porządk. dcy Armii Prusy

1) Dca 12 d.p.2) Dca Armii Prusy

– „ – 13.05

8 – „ – Przesunięcie 1 d.p. do rej. Długo-siodło

Gen. Kowalski juzem

Page 23: biuletyn dws-08.pdf

BIuletyN DWS.org.pl23

numer 8 – wiosna 2010

ma i godzinie nadania oraz osobie odbierającej ją w sztabie Armii „Pomorze” – jest identyczna ze wzmiankowanym w PSZ pismem L.850/III/Mob., odebranym przez płk. dypl. Ignacego Izdebskiego, szefa sztabu Armii „Pomorze”.

Reasumując należy stwierdzić, iż wbrew przedstawionym w PSZ wywodom pismo L.850/III/Mob. z całą pewnością zostało wysłane do Torunia dopiero po wybuchu wojny, a dokładniej 1 IX 1939 r. o godzinie 8.50, o czym świadczy zarówno numer kancelaryjny pisma, jak i możliwość jego utożsamienia z pis-mem, umieszczonym w „Arkuszu dziennym”. Tezę tę wzmacnia fakt, że w tym samym czasie Sztab Naczelnego Wodza rozpo-czął też uruchamianie środków transportowych w celu wyco-fania jednostek Korpusu z Pomorza. Można także mniej więcej ustalić czas przygotowania pisma L.850 najwcześniej na go-dziny wieczorne 31 VIII 1939 r., co ewentualność jego wysłania już rankiem tego dnia czyni całkowicie niemożliwą.

II.Oddzielnym zagadnieniem jest interpretacja wymienio-

nych przez autorów Polskich Sił Zbrojnych relacji generałów: Stachiewicza, Bortnowskiego i Kirchmayera, przywołanych dla potwierdzenia zarówno wydania, jak i otrzymania rozkazu o likwidacji Korpusu przed wybuchem wojny.

Najmniej problemów interpretacyjnych przysparza relacja szefa Sztabu Głównego. Po dokładniejszym zapoznaniu się z relacjami gen. Stachiewicza i ich zestawieniu z zachowany-mi dokumentami możemy bowiem stwierdzić, iż zasadniczo jako daty poszczególnych wydarzeń podawał on nie daty fak-tycznego ukazania się rozkazów, lecz daty podjęcia decyzji w danej sprawie. Typowym przykładem może tu być kwestia utworzenia jednostek do obrony granicy karpackiej. W swej relacji gen. Stachiewicz datuje ich powstanie na koniec czerw-ca 1939 r.: W związku ze wzrostem przygotowań niemieckich w południowej części frontu zostało z końcem czerwca zarządzo-ne wzmocnienie dotychczasowej osłony Karpat. Pozwoliło na to sformowanie nowych jednostek3. W istocie działania związane ze zmianą granicy pasa działania Armii „Kraków” oraz utwo-rzeniem najpierw brygad górskich, a później Grupy (Armii) „Karpaty”, faktycznie podjęto w ostatniej dekadzie czerwca 1939 r. i na ten miesiąc można datować decyzje sztabowe, ale rozkazy z tym związane ukazały się dopiero w następnym miesiącu. Informacja o likwidacji Korpusu Interwencyjnego w drukowanej wersji relacji gen. Stachiewicza została sformu-łowana następująco: Rozwiązanie Korpusu Interwencyjnego i oddanie 13 dyw. piech. do dyspozycji Naczelnego Wodza zosta-ło zarządzone przed wybuchem wojny, 31 sierpnia, ale wykonane 1 września4. Jeśli przyjmiemy bardzo prawdopodobne założe-nie, że także w tym wypadku pisząc „zostało zarządzone” gen. Stachiewicz miał na myśli wydanie dyspozycji w tej sprawie (nie zaś samą ekspedycję rozkazu) okaże się, że relacja szefa Sztabu Naczelnego Wodza jest wiarogodna i zgodna z zacho-wanymi dokumentami, a jedynie interpretacja oficerów Komi-

3 W. Stachiewicz, Wierności dochować żołnierskiej. Przygotowania wojenne w Pol-sce 1935-1939 oraz kampania 1939 w relacjach i rozważaniach szefa Sztabu Głów-nego i szefa Sztabu Naczelnego Wodza, Warszawa 1998, s. 398.4 ibidem, s. 457.

sji historycznej przypisała zawartym w niej słowom znaczenie niekoniecznie zgodne z intencjami autora.

Nie dysponując relacją gen. Bortnowskiego, na którą powo-łali się autorzy PSZ, zmuszeni jesteśmy wykorzystać fragmenty innych jego wypowiedzi. W relacji, opublikowanej w wyborze relacji polskich dowódców z kampanii wrześniowej, gen. Bort-nowski pisze, że przewiezienie Korpusu Interwencyjnego na Pomorze oceniał jako leżące w granicach gry politycznej, po-kazywanie Niemcom, że wojna – nieunikniona, jeżeli się oni nas tknąć zdecydują5. Twierdzi też, że w trakcie rozmów na temat Korpusu – zapewne identycznych z odprawą u Generalnego Inspektora, wzmiankowaną w Pamiętnikach Jerzego Kirchmay-era6 – wyraził swoje obawy o wycofanie Korpusu z północnej części korytarza: na moje pytanie, jak będzie z wycofaniem tego wszystkiego naprawdę na wypadek wojny, zostałem uspokojony słowami, że współpraca z Anglikami jest ścisła i że ja zawiado-miony zostanę na czas. Dalej zaś wspomina, iż nasza mobili-zacja została odwołana na prośbę Anglii i Francji i ostatecznie została ogłoszona w przeddzień wojny. Ja rozkazy wycofania się z „korytarza” pomorskiego otrzymałem też w przeddzień wojny. Marsz miał się zacząć dnia 1 września 1939 o godz. 7.00 rano7.

Jak widać, cytowany tekst nie precyzuje nie tylko okolicz-ności ani formy otrzymania rozkazu, ale nawet wręcz może budzić wątpliwości co do jego zawartości, gdyż „wycofanie z korytarza pomorskiego” nie jest bynajmniej tożsame z roz-kazem rozwiązania korpusu interwencyjnego, o którym wspo-minano w PSZ.

Nieco tylko pełniejsza jest inna relacja generała, złożona 11 III 1966 r. – a więc krótko przed śmiercią Bortnowskiego – i spisana przez Włodzimierza Drzewienieckiego: Większość dnia 31 sierpnia gen. Bortnowski spędził poza swym dowódz-twem, przeprowadzając inspekcję mobilizacji, która właśnie się zaczęła. Gdy wrócił o godzinie 8-ej wieczorem, doręczono mu rozkaz Szefa Sztabu Głównego. Otrzymawszy ten rozkaz, który

5 W. Bortnowski, „Ze wspomnień o wrześniu 1939 roku”, [w:] Wrzesień 1939 w re-lacjach i wspomnieniach, Warszawa 1989, s. 304.6 W swych pamiętnikach J. Kirchmayer wspomina, że po konferencji w Sztabie Głównym na temat Korpusu Interwencyjnego ppłk dypl. Aleksander Aleksan-drowicz zapytał mnie, cz znam protokół odprawy u marszałka w sprawie Korpusu Interwencyjnego, na której był gen. Bortnowski. Ponieważ nie czytałem tego do-kumentu, ppłk Aleksandrowicz wziął mnie do siebie i zapoznał z jego treścią […]. Pamiętam dobrze jedno charakterystyczne miejsce w tym protokole. Gdy gen. Bort-nowski zauważył, że zadanie jego w związku z wprowadzeniem korpusu do koryta-rza będzie bardzo trudne do wykonania, Śmigły odpowiedział (pamiętam prawie dosłownie): Wiem o tym i innemu generałowi może nie przydzieliłbym takiego za-dania, ale znając pana silne nerwy, daję je, por. J. Kirchmayer, Pamiętniki, Warsza-wa 1962, s. 556. Zapis ten potwierdza, że jeszcze przed sprowadzeniem Korpusu na Pomorze gen. Bortnowski wyrażał wobec naczelnych władz wojskowych obawy związane z jego losami w razie wybuchu wojny. Dodatkowym dowodem na wcześniejsze poruszenie tej kwestii na linii Warszawa-Toruń może być passus pisma, nadesłanego z dowództwa Armii „Pomorze” po otrzymaniu wiadomo-ści o rozformowaniu Korpusu Interwencyjnego. W piśmie tym – figurującym w cytowanym powyżej arkuszu jako pozycja 4. – gen. Bortnowski w związku z odejściem Korpusu Interwencyjnego zawiadamiał szefa Sztabu Głównego o za-trzymaniu do swej dyspozycji I dyonu 2 pac w myśl poprzedniego porozumie-nia. Wobec nieodnalezienia wspominanego przez gen. Kirchmayera protokołu z odprawy marszałka śmigłego-Rydza trudno jest jednoznacznie stwierdzić, czy owo wcześniejsze porozumienie między gen. Bortnowskim a Sztabem Głów-nym odnosi się do ustaleń z odprawy, czy też do jakiejś późniejszej rozmowy na ten temat, sam fakt jego istnienia nie podlega jednak wątpliwości. Skądinąd Kirchmayer sądził, że gen. Bortnowski w ogóle był przeciwny sprowadzeniu Kor-pusu na Pomorze.7 ibidem.

Page 24: biuletyn dws-08.pdf

BIuletyN DWS.org.pl24

numer 8 – wiosna 2010

nie nakazywał specjalnej pilności, gen. Bortnowski nakazał wy-cofanie o 7-ej rano dnia następnego (1 września). Wychodził on z założenia, że ponieważ [27 DP] była to świeża dywizja, i nigdy nie maszerowała w alarmie nocnym, nocny rozkaz marszu móg-łby znacznie obniżyć wartość bojową tej dywizji, która przecież należała do Naczelnego Wodza, a nie do Armii „Pomorze”. Gen. Bortnowski jest zdania, że jeśli zależało na pośpiechu, to powin-no to być zaznaczone w rozkazie szefa Sztabu Głównego, który powinien być wysłany bezpośrednio do dowódcy tej dywizji8.

W tym wypadku dowiadujemy się już o okolicznościach, w których generał otrzymał rozkaz, ale nadal z treści nie wy-nika, aby dotyczył on zawagonowania i odesłania Korpusu w głąb kraju – wręcz przeciwnie, widać, że o 27 DP dowód-ca Armii „Pomorze” wieczorem 31 sierpnia nadal myślał jako o jednostce Naczelnego Wodza, co po otrzymaniu rozkazu L.850/III/mob., oddającego dywizję do jego dyspozycji, byłoby przecież bezzasadne.

Biorąc pod uwagę, że żadna z przytoczonych relacji gen. Bortnowskiego nie mówi expressis verbis o otrzymaniu w ostat-nim dniu pokoju rozkazu odesłania Korpusu Interwencyjnego do dyspozycji Naczelnego Dowództwa, należy przypuszczać, że rozkaz L.850/III/mob. był dla dowództwa Armii „Pomorze” pierwszym, zawierającym takie polecenie – w razie, gdyby otrzymało ono konkretny rozkaz w tej materii już 31 VIII 1939 r., wysyłanie dodatkowego pisma o tej samej treści rankiem następnego dnia byłoby całkowicie niezrozumiałe. A zatem i w wypadku relacji gen. Bortnowskiego pozostaje duża wąt-pliwość, czy autorzy PSZ dokonali prawidłowej interpretacji.

Inaczej jest z relacjami ówczesnego majora dypl. Jerzego Kirchmayera – we wrześniu 1939 r. oficera Oddziału III sztabu Armii „Pomorze”. W wydanej bezpośrednio po wojnie Kampa-nii wrześniowej, z której korzystali twórcy PSZ, fragment tekstu dotyczący wycofania Korpusu Interwencyjnego jest relatyw-nie dość szczegółowy:

Dopiero w obliczu groźnego położenia w dniu 31.VIII naczel-ne dowództwo zorientowało się w błędzie, jaki popełniło kon-centrując korpus interwencyjny na Pomorzu i usiłowało na-prawić błąd przez bezzwłoczne odtransportowanie korpusu do rejonu Koluszek. Podjęcie dowództwa korpusu, oddziałów pozadywizyjnych i 13 d.p. było możliwe natychmiast, ponie-waż składy pociągów znajdowały się w pogotowiu. Trudności nasunęła tylko konieczność zaimprowizowania tych trans-portów liniami, które były obciążone transportami ewakua-cyjnymi z obszaru DOK VIII. Jednak w dniu 31.VIII rozpoczęto już transport oddziałów pozadywizyjnych, w dniu 1.IX miały rozpocząć się załadowania i transport oddziałów 13 d.p. Natomiast podjęcie 27 d.p. było utrudnione z powodu braku gotowych składów transportowych i z powodu konieczności wykonania przez oddziały tej dywizji większych domarszów do stacyj załadowczych.

W wyniku tej ostatniej decyzji naczelnego dowództwa ugrupowanie lewego skrzydła armii „Toruń” nastawione-go na osłonę działania na Gdańsk, straciło swoje operacyj-ne uzasadnienie. Nie mogło jednak być zmienione, dopóki

8 „Zeszyty historyczne”, nr 89 (1989), s. 223.

27 d.p. tkwiła w głębi korytarza. […] O świcie 1.IX. […] Korpus Interwencyjny był rozdzielony: 27 d.p. na postoju w lasach na południe od Starogardu, 13 d.p. w rejonie Solca Kujawskiego w gotowości do załadowania, wojska i służby pozadywizyjne w transportach kolejowych w kierunku na Kutno9.Do sprawy losów jednostek Korpusu Interwencyjnego au-

tor wraca jeszcze kilkanaście stron dalej, opisując wydarzenia w dniu 1 września:

Od rana [1 września] naczelne dowództwo żądało ener-gicznie wycofania korpusu interwencyjnego z obszaru ope-racyjnego armii i oddanie do swego rozporządzenia. 13 d.p. została załadowana do transportów kolejowych i pomimo bombardowań lotniczych i ostrzeliwania po drodze przez niemieckich dywersantów odjechała jeszcze tego samego dnia. Załadowanie wysuniętej pod Starogard 27 d.p. było nie-możliwe i dowódca armii nakazał jej przesunięcie się w tym dniu marszem pieszym do rejonu Osie-Tleń, a w ciągu dnia pod wpływem przejściowego zamiaru użycia jej w walce pod Tucholą, zmienił rozkaz i ściągnął dywizję bliżej Tucholi do re-jonu Wielkie Gacko, czyli na oś węglowej linii kolejowej10.Wprawdzie do całej książki gen. Kirchmayera określenie

„relacja” niezbyt przystaje, ale cytowane fragmenty są napisa-ne w oparciu o własne wspomnienia z okresu służby w sztabie Armii „Pomorze”, toteż mają niezaprzeczalny walor źródłowy. Jak widać, spośród wszystkich trzech przywołanych w PSZ relacji właśnie relacja Kirchmayera stosunkowo najkonkret-niej lokuje rozkaz wycofania koleją Korpusu Interwencyjnego w dniu 31 sierpnia. Podany przez Kirchmayera opis wydarzeń z dnia 1 września jest z grubsza zgodny z innymi danymi, ale trzeba zwrócić uwagę, że autor Kampanii wrześniowej – choć niewątpliwie dobrze zorientowany – mylił się twierdząc, iż Na-czelne Dowództwo żądało wówczas odtransportowania obu dywizji Korpusu; zachowany rozkaz L.850/III/mob. wyraźnie podaje, iż 27 DP zostaje oddana do dyspozycji dowódcy armii. Z kolei passus o zawagonowaniu elementów pozadywizyj-nych Korpusu już 31 sierpnia podważa fakt, że – jak zdaje się wynikać z zacytowanego „arkusza dziennego” – w sprawie uruchomienia transportów dla elementów Korpusu Oddział III Sztabu zwracał się do Szefostwa Komunikacji Wojskowych dopiero rankiem dnia 1 września.

Co jednak najciekawsze, w późniejszych Pamiętnikach Kirchmayer w ogóle nie wspomina nie tylko o otrzymaniu przez sztab Armii „Pomorze” rozkazu o wywiezieniu Korpu-su Interwencyjnego, ale w ogóle o żadnych czynnościach z tym związanych; przygotowując owe pamiętniki do druku po śmierci autora ppłk Ludwik Głowacki – w oparciu o su-gestię PSZ – dodał przypis informujący o „pominięciu” przez Kirchmayera faktu otrzymania przez dowództwo Armii „Po-morze” w dniu 31 sierpnia wiadomości o wycofaniu Korpusu, jednak w świetle podanych powyżej informacji wydaje się, że

9 J. Kirchmayer, Kampania wrześniowa, Warszawa 1946, s. 71. Jak wynika z opublikowanych później Pamiętników, mjr Kirchmayer ok. 20 VIII 1939 r. wraz z przysłanym oficerem Sztabu Głównego wziął udział w nagłej kontroli stanu przygotowań transportowych dla Korpusu Interwencyjnego. Zapewne stąd dokładnie wiedział o wagonach, zarezerwowanych dla Korpusu na stacjach w rejonie Bydgoszcz-Toruń-Inowrocław, por. J. Kirchmayer, Pamiętniki, Warszawa 1962, s. 558.10 J. Kirchmayer, Kampania wrześniowa, Warszawa 1946, s. 83.

Page 25: biuletyn dws-08.pdf

BIuletyN DWS.org.pl25

numer 8 – wiosna 2010

była to decyzja pochopna. Oczywiście argument ex silentio za-wsze pozostanie argumentem dyskusyjnym, ale w zaistniałej sytuacji należy go wziąć pod uwagę.

Dodatkowo nie można zapominać o tym, że Korpus Inter-wencyjny zależny był pod względem rozkazodawczym nie od dowództwa Armii „Pomorze”, ale od Sztabu Głównego. Uwzględniając wersję przekazaną przez gen. Kirchmayera należałoby zatem przyjąć inną hipotezę: rozkaz wycofania dla Korpusu Interwencyjnego faktycznie został już 31 sierp-nia (zapewne w drugiej połowie dnia) przekazany ze Sztabu Głównego bezpośrednio do jego dowódcy, gen. Stanisława Skwarczyńskiego, który nakazał zgrupowanie w rejonach za-ładowczych wszystkich swoich oddziałów z wyjątkiem wysu-niętej na północ 27 DP, natomiast dowództwo Armii „Pomo-rze” zawiadomiono o tym fakcie dopiero 1 września, oddając mu jednocześnie dywizję gen. Drapelli. Na taką wersję jednak w PSZ (i nie tylko tam) nie ma żadnych dowodów.

Podsumowując ten segment rozważań należy przywołać porzekadło mówiące, że diabeł tkwi w szczegółach. Interpre-towanie słów Stachiewicza i Bortnowskiego (przy zastrzeże-niu, że korzystamy tu z innych relacji generała11) w sposób, w jaki dokonali tego autorzy PSZ, wydaje się po prostu niepra-widłowe, natomiast całkowita rozbieżność dwóch świadectw Kirchmayera (z Kampanii wrześniowej oraz z Pamiętników) każe podchodzić do słów zawartych w Kampanii wrześniowej bar-dzo ostrożnie. Sprawa wymaga jednak dalszych badań źród-łowych.

III.Pozostaje pytanie o mechanizm, który doprowadził do-

świadczonych oficerów Komisji historycznej Sztabu Główne-go do wysnucia mylnych wniosków. Wydaje się, że wszystko miało swe źródło w błędnym datowaniu zachowanego pisma L.850/III/mob., dokonanej w oparciu o świadomość tego, jak powinny być numerowane pisma po wybuchu wojny. Dato-wawszy nadanie owego pisma na ranek 31 sierpnia, szukano już tylko potwierdzenia ustalonej daty w relacjach – i je odna-leziono, gdyż relacje generałów Stachiewicza i Bortnowskiego były w tym punkcie sformułowane dość nieprecyzyjnie. Oczy-wiście możliwa była także sytuacja odwrotna, tj. szukanie w re-lacjach generałów potwierdzenia dla datowania pisma, ale ta wersja wydaje się mniej prawdopodobna.

Kończąc powyższe rozważania można pokusić się o cał-kiem wstępną rekonstrukcję przebiegu zdarzeń, która połączy różne elementy w spójną całość, dając pierwszeństwo bezpo-średniemu przekazowi źródłowemu, jakim są zachowane akta sztabu Naczelnego Wodza.

Wobec praktycznie pewnego już bliskiego wybuchu wojny, 31 VIII 1939 r. dowódcy Armii „Pomorze” wydano rozkaz wyco-fania jednostek z północnej części korytarza; w momencie na-

11 Teoretycznie możliwe jest, że pierwsza z zacytowanych relacji gen. Bortnow-skiego, w której w jednym zdaniu wspomniane jest zarówno ogłoszenie mobi-lizacji powszechnej jak i rozkaz wycofania z „korytarza”, jest identyczna z relacją, wykorzystaną w PSZ, jednak oznaczałoby to, że zawarta w londyńskim wydaw-nictwie interpretacja grzeszy całkowitą dowolnnością.

dejścia tego rozkazu do Torunia gen. Bortnowski był nieobec-ny w dowództwie armii i do jego rąk rozkaz dotarł dopiero ok. godziny 20, w związku z czym generał nakazał rozpoczęcie wycofywania rankiem następnego dnia.

Tymczasem po południu bądź wieczorem 31 sierpnia 1939 r. gen. Stachiewicz wydał rozkaz o całkowitym wycofaniu Korpusu Interwencyjnego koleją (z wyjątkiem 27 DP) i polecił jego zredagowanie płk dypl. Józefowi Jakliczowi, pełniącemu funkcję II zastępcy szefa Sztabu Głównego, bądź też bezpo-średnio szefowi Oddziału III Sztabu, płk. dypl. Stanisławowi Kopańskiemu. Rozkaz – a raczej jeszcze „zagadnienie” – został zarejestrowany w dzienniku pism „mob.” Oddziału III Sztabu pod numerem 850, a następnie sformułowany na piśmie przez któregoś z oficerów Oddziału III, jak widać z powyżej przyto-czonego arkusza – „bez konceptu”, od razu w wersji czystopi-sowej. Równocześnie przygotowano pismo do Szefa Komuni-kacji Wojskowych Sztabu Głównego w sprawie transportów dla jednostek, wchodzących dotąd w skład Korpusu Interwen-cyjnego (być może opatrując je numerem L.849/III/Mob.?). Zapewne nieco później, już nocą z 31 sierpnia na 1 wrześ-nia, na podstawie napływających informacji przygotowano w Oddziale III także cytowane powyżej pismo L.851/III/Mob. Wszystkie te pisma zostały jednak wyekspediowane dopiero rankiem 1 września, pomiędzy godziną 8.25 a 9.50 – mimo wy-buchu wojny bez przeformułowania numerów kancelaryjnych na „III/Op.”.

Już w pół godziny po otrzymaniu wiadomości o rozwią-zaniu Korpusu Interwencyjnego w sztabie Armii „Pomorze” przygotowano pismo w sprawie zatrzymania I/2 pac (do Od-działu III Sztabu Naczelnego Wodza wpłynęło ono o godzinie 10.50); jednocześnie zawiadomiono stacjonujące w Ocyplu dowództwo 27 DP o przejściu dywizji pod komendę gen. Bort-nowskiego i wyznaczono kierunek marszu dywizji12. Wkrótce, korzystając z przygotowanych składów, rozpoczęto transpor-towanie odchodzących z Pomorza jednostek Korpusu Inter-wencyjnego.

Dodatkowo warto stwierdzić, iż z brzmienia pisma L.850/III/Mob. wynika, iż formalnie Korpus nie został wówczas roz-wiązany, a jedynie – w zubożonym składzie – wycofany w głąb kraju. Z zachowanych dokumentów wynika też, że po wejściu w skład Armii „Prusy” jego dowództwo nadal używało w mel-dunkach określenia „Korpus Interwencyjny”.

Ale to już zupełnie inna historia.Ryszard Rybka, Kamil Stepan

(RRiKS)

12 Szef sztabu 27 DP, ppłk dypl. S. Bobrowski, wspomina, iż jeszcze wieczorem 31 sierpnia odbyła się w dowództwie 27 DP odprawa dowódców w sprawie działania na Gdańsk i do wybuchu wojny nowych rozkazów dywizja nie otrzy-mała. Następnie autor wspomina: 1 września o godzinie 8:00 otrzymałem rozkaz marszu Dywizji na Bydgoszcz, jako odwodu Armii operującej w okolicach Torunia, por. S. Bobrowski, W służbie Rzeczypospolitej. Moje wspomnienia, Warszawa 2006, s. 202. Prawdopodobnie albo chodziło o godzinę 9.00, albo też dopiero o go-dzinie 8.00 dotarł do Ocypla wieczorny rozkaz dowódcy Armii „Pomorze” z dnia 31 VIII 1939 r. Szef Oddziału III sztabu Armii „Pomorze”, ppłk dypl. Aleksander Aleksandrowicz wspomina jedynie, iż w godzinach rannych dnia 1 września zo-staje ruszona ze swego miejsca postoju 27 DP początkowo w kierunku południo-wo-zachodnim, zaś w godzinach południowych w kierunku południowym, por. A. Aleksandrowicz, Z relacji szefa oddziału operacyjnego sztabu Armii „Pomorze” o działaniach armii, [w] Wrzesień 1939 w relacjach i wspomnieniach, Warszawa 1989, s. 308.

Page 26: biuletyn dws-08.pdf

BIuletyN DWS.org.pl26

numer 8 – wiosna 2010

Pierwszy Marszałek wraca z Madery

Konrad Namieśniowski

do druku podał Andrzej S. Bartelski (crolick)

@

WSTęP OD REDAKTORA

W związku z niedawną 75-rocznicą śmierci Józefa Piłsud-skiego pragnąłbym przypomnieć czytelnikom „Biuletynu” in-teresujący epizod z życia Marszałka. Choć podróż Marszałka Piłsudskiego na Maderę oraz powrotu do Polski na pokładzie kontrtorpedowca O.R.P. Wicher była już wielokrotnie opisywa-na w literaturze (m.in. w książkach Mieczysława Lepeckiego Z marszałkiem Piłsudskim na Maderze, Warszawa 1931, Andrze-ja Garlickiego Piękne lata trzydzieste, Warszawa 2008, czy też czasopismach „Morze” 4/1931, „Nasze morze” 4/2010), to jed-nak jak się okazuje, do tej pory wciąż nie została opublikowa-na najpełniejsza relacja dotycząca tego wydarzenia. Mowa tu o opowiadaniu kmdr. ppor. Konrada Namieśniowskiego1 pod tytułem Pierwszy Marszałek wraca z Madery, które przechowy-wane jest w Centralnym Archiwum Wojskowym w Remberto-wie (akta Kierownictwa Marynarki Wojennej, I.300.21.215). Jak do tej pory historycy nie mieli świadomości istnienia tej relacji, stanowiącej ciekawy przyczynek do badań nad historią Polskiej Marynarki Wojennej oraz biografii Marszałka Piłsudskiego.

Opowiadanie Namieśniowskiego, spisane kilka lat od opi-sywanych wydarzeń, oparte jest nie tylko na osobistych spo-strzeżeniach autora, ale również na oryginalnych dokumen-tach okrętowych co stanowi szczególne cenne znalezisko, ponieważ jak do tej pory autorowi nie udało się w Centralnym Archiwum Wojskowym odnaleźć żadnych dokumentów doty-czących Wichra sprzed lutego 1932 roku (uniemożliwiając tym samym ustalenie obsady oficerskiej oraz marszruty okrętu podczas rejsu Gdynia-Madera-Gdynia). Zatem opierając się na relacji Namieśniowskiego można pokusić się o odtworzenie trasy jaką przebył Wicher z Marszałkiem Piłsudskim na pokła-dzie (zob. mapa na s. ).

Choć narracja Namieśniowskiego czasami ociera się wręcz o hagiografię myślę, że dla większości czytelników „Biuletynu”

1 Namieśniowski Konrad Franciszek (13 II 1901–24 VII 1979), odznaczony Krzyżem Walecznych (trzykrotnie), srebrnych Krzyżem Zasługi, Medalem Morskim(trzykrotnie) oraz Distinguished Service Order. Przed wojną m.in. do-wódca OORP Czajka, Generał Haller, Komendant Piłsudski oraz oficer sygnałowy Dowództwa Floty. W trakcie wojny m.in. ostatni zastępca dowódcy ORP Grom (kampania norweska), dowódca OORP Garland (konwoje śródziemnomorskie, atlantyckie i islandzkie) i Błyskawica (konwoje atlantyckie, osłona lądowania w Normandii, bitwa pod Quessant). Po wojnie wyemigrował do Kanady, gdzie w latach 1954-1961 służył w Royal Canadian Navy. Awanse: por. mar. (29 X 1925), kpt. mar. (1 I 1933), kmdr ppor. (19 III 1937), kmdr por. (3 V 1941), kdr (1 IX 1946). Za: Jan Kazimierz Sawicki (red.), Kadry Morskie Rzeczypospolitej, tom II, Gdynia 1996, s. 397-8

możliwość zapoznania się – po raz pierwszy od ponad 60 lat! – z opowiadaniem Namieśniowskiego będzie intrygującym do-świadczeniem, umożliwiającym kontakt ze swoistą atmosferą kultu Marszałka Piłsudskiego panującą w latach 30. w sferach wojskowych.

Interesującym uzupełnieniem opowiadania Namieśniow-skiego jest notatka odnaleziona w Centralnym Archiwum Wojskowym odnosząca się bezpośrednio do interesujących nas zdarzeń, a ukazująca pracę II Oddziału Sztabu Głównego niejako „od kuchni” (akta Gabinetu Ministra Spraw Wojsko-wych, I.300.1.626). Notatka dotycząca obsady oficerskiej (ale nie tylko!) kontrtorpedowca wraz z „Dziennikami personalny-mi” Ministerstwa Spraw Wojskowych umożliwiła odtworzenie z dużym prawdopodobieństwem składu oficerskiego Wichra podczas powrotu Marszałka do kraju. Wszystko wskazuje na to, iż na czas rejsu zastępcą dowódcy okrętu został mianowa-ny kpt. mar. Stanisław hryniewiecki, a kpt. mar. Aleksander hulewicz otrzymał inny przydział2. Jednocześnie przydział na dowódcę kompanii załogi najprawdopodobniej otrzymał ppor. mar. Marjan Janczewski, natomiast funkcję osobistego adiutanta Marszałka pełnił por. mar. Jerzy Maria Kossakowski. Również do składu oficerskiego Wichra – zgodnie z zalecenia-mi Oddziału II – dokooptowano por. mar. Namieśniowskiego, który miał sprawować pieczę nad bezpieczeństwem Marszał-ka na okręcie. Ostatnia zmiana dotyczyła stanowiska drugiego mechanika, gdzie z nieznanych autorowi przyczyn por. mar. Kuczkowskiego zastąpił powołany z rezerwy ppor. mar. Michał Ludwik Gierżod.

Nie przedłużając zatem dalej wstępu zapraszam do lektury opowiadania Pierwszy Marszałek wraca z Madery, które przed-stawiliśmy w zgodzie z oryginalną pisownią.

Andrzej S. Bartelski (crolick)

2 Po szczęśliwym zakończeniu rejsu załoga Wichra została przedstawiona do odznaczenia. Zgodnie z zapisami z „Dziennika personalnego” Nr 8 z 11 listo-pada 1931 roku dowódca okrętu został udekorowany złotym krzyżem zasługi, oficerowie otrzymali srebrne krzyże zasługi, natomiast podoficerowie brązowe krzyże zasługi. Ponieważ na liście odznaczonych – obok pozostałych oficerów Wichra – widnieje kpt. mar. hryniewiecki, możemy wnioskować, że faktycznie doszło do zamiany na stanowisku zastępcy dowódcy okrętu

Page 27: biuletyn dws-08.pdf

BIuletyN DWS.org.pl27

numer 8 – wiosna 2010

AngolaW dotychczasowej literaturze przedmiotu niewiele moż-

na odnaleźć na temat jednostki, która przewiozła Marszałka Piłsudskiego z Lizbony do Funchal na Maderze. Był to por-tugalski parowiec Angola, który został wybudowany w 1912 roku, jako s/s Albertville, dla belgijskiego armatora do obsłu-gi linii kongijskiej. Służba jednostki przebiegała bez godnych odnotowania wydarzeń, do czasu wybuchu pierwszej wojny światowej, kiedy to w latach 1914–1915 statek był dzierża-wiony przez rząd brytyjski jako jednostka szpitalna. Po woj-nie statek jeszcze przez sześć lat pływał pod belgijską ban-derą, aż do 24 kwietnia 1924 roku, kiedy to jednostka została sprzedana portugalskiej spółce państwowej, z zamiarem skierowania statku na trasę Portugalia–Angola. Po remoncie trwającym prawie dwa miesiące, 16 czerwca statek – już ja-ko s/s Angola – wyruszył do nowego portu macierzystego, jakim była Lizbona. W chwili wybuchu drugiej wojny świa-towej Angola znajdowała się w dziewiczej podróży atlanty-ckiej do Brazylii. Szczęśliwie zawierucha wojenna ominęła jednostkę i w 1946 roku, statek otrzymał nową nazwę – Nova Lisboa – „zwalniając” tym samym nazwę dla nowej jednostki. Po kolejnych czterech latach statek został sprzedany brytyj-skiej firmie złomowej. Na czas podróży do Blyth, statek otrzy-mał nazwę BISCO 3 i po raz ostatni opuścił Lizbonę 4 lipca 1950 roku na holu holownika Turmoil. Po dotarciu do celu podróży rozpoczęto złomowanie statku.

Nazwa Albertville (1912–1924) Angola (1924–1946) Nova Lisboa (1946–1950) BISCO 3 (1950)

Stocznia John Cockerill, hoboken (Belgia)

Budowa 30 czerwca 1912 (wodowanie) grudzień 1912 (rozpoczęcie służby)

Armator Compagnie Belge Maritime du Congo (1912–1924) Companhia Nacional de Navegação (1924–1950) Bristish Iron & Steel Co. (1950)

Numer rejestracyjny 415-E Lizbona

Kod sygnałowy C.S.A.F.

Pojemność 7 884 BRT, 4 844 NRT, 7 050 DWT

Wymiary 139,64(133,96)×16,98×10,45(11,28) m

Napęd 1 silnik parowy Seraing, 8-cylindrowy, o mocy 964 KM, 2 śruby

Prędkość 14 w.

Pasażerowie I klasa: 164II klasa: 136

Page 28: biuletyn dws-08.pdf

BIuletyN DWS.org.pl28

numer 8 – wiosna 2010

OD AUTORA

Ulegając usilnym namowom moich przyjaciół, ująłem w for-mie tego opowiadania moje wspomnienia z podróży PIERW-SZEGO MARSZAŁKA POLSKI z Madery do kraju w marcu 1931 roku. Jako materiał do tej książeczki wykorzystałem moje oso-biste zapiski z tego okresu, dziennik zdarzeń i dziennik nawi-gacyjny z O.R.P. „Wicher”, nadto opowiadanie ś.p. Zaćwilichow-skiego, informacje, których zechciał mi łaskawie udzielić pan minister Perłowski, b. poseł R.P. w Madrycie i Lizbonie, za co na tym miejscu składam serdeczne podziękowania. Skorzysta-łem też z niezwykle dla mnie cennych uwag i wskazówek Pana Pułkownika Borkiewicza, dyrektora Muzeum Belwederskiego, za co żywię dla niego głęboką wdzięczność. Chciałbym też złożyć na tym miejscu wyrazy wdzięczności dla b. dowódcy O.R.P. „Wicher” komandora PODJAZD-MORGENSTERNA, który zechciał do tej mej skromnej pracy napisać przedmowę.

W wypowiedzeniach WIELKIGO MARSZAŁKA nie czyniłem najmniejszych zmian, lecz starałem się je oddać tak, jak je za-pamiętałem.

Opisy morza, okrętu i szczegóły podróż wprowadziłem tyl-ko jako tło dla postaci I MARSZAŁKA.

Nie będąc zawodowym literatem zdaję sobie w zupełno-ści sprawę z szeregu braków, które tu ktoś może znaleźć pod względem stylu czy formy. Pisząc to jednakże byłem kierowany najlepszą intencją odtworzenia rzeczywistości życia WIELKIE-GO CZŁOWIEKA wśród nas marynarzy na przestrzeni kilka dni. Czy się to udało – pozostawiam życzliwej ocenie czytelnika.

Konrad Namieśniowski

PRZEDMOWASą chwile w życiu człowieka, które pozostawiają w sercu

głęboko wyryte, niezatarte ważenie. Pozostawiają coś, czego nie zdoła zniweczyć ani czas, ani też fala wrażeń nowych choć-by nawet bardzo różnorodnych i frapujących.

Nie skąpi nam takich chwil i mocnych wrażeń nasza służba na morzu. A że są to chwile czasem górne, czasem chmurne, to też hartuje się mocno z biegiem lat nasze serce marynarskie, nabierając dużej odporności na wszelkie wzruszenia.

Chwile pobytu PIERWSZEGO MARSZAŁKA POLSKI na Ma-derze to jednak dla nas – ówczesnej załogi tego okrętu – coś niepomiernie więcej, niż tylko szereg mocnych wrażeń.

Niezapomniany widok Jego szlachetnej, z lekka przygarbio-nej postaci, gdy opierając się o poręcz spoglądał na spokojne wody oceanu. Jego dobrotliwe do nas skierowane słowa. Jego uśmiech zadowolenia, gdy patrzył na naszą pracę – to drogocen-ny skarb wspomnień przechowywany pieczołowicie w naszym żołnierskim sercu, to nieustanne źródło wzruszeń i stały bodziec do dalszej pracy – tej pracy na morzu, w wykonywaniu której On nas wtedy widział i która wtedy Jego osobie była poświęcona.

Dobrze się stało, że komandor ppor. NAMIEśNIOWSKI pod-jął się spisania swoich wspomnień z podróży, której szczegó-ły jemu jako oficerowi przydzielonemu wówczas do osoby PIERWSZEGO MARSZAŁKA najlepiej są znane.

Umożliwił on w ten sposób szerszemu ogółowi czytelników zapoznanie się z tym mało może jeszcze znanym fragmentem

życia Wielkiego Marszałka. Fragmentem wprawdzie drobnym w Jego Wielkim życiu, ale jakże ważnym, boć przecież wtedy On Twórca siły zbrojnej na Morzu Odrodzonej Rzeczypospolitej oglądał ją na przestrzeni szeregu dni bezpośrednio przy pracy.

W wiernym oddaniu szczegółów tego dla nas marynarzy tak ważnego momentu leży wartość niniejszych wspomnień – za co autorowi słusznie należy się uznanie.

Komandor Tadeusz

PODJAZD-MORGENSTERN

b. dowódca O.R.P. „Wicher”

MADERA – WySPA SŁONECZNAPewnego słonecznego dnia, października 1926 roku, fran-

cuski krążownik szkolny „Jeanne d’Arc” zakotwiczył na redzie Funchal’u.

Byłem jednym z czterech Polaków, którzy znajdowali się wówczas na jego pokładzie.

Było to w czasie, kiedy jeszcze dla wyobraźni ogromnej większości moich rodaków, Madera była tylko bliżej nieokre-ślonym punktem geograficznym lab marką słodkiego wina, które zresztą rzadko pijali niefałszowane.

Szlaki polskich statków handlowych można było znaczyć zaledwie cienkimi, nielicznymi, liniami na mapach morskich świata.

Gdynia zaczynała dopiero nabierać oddechu i rzadko jesz-cze można było coś o niej słyszeć poza Bałtykiem.

Dla mnie i moich kolegów, którzy jak dotąd nie wystawili nigdy nosa poza Europę, Madera byłą w całym tego słowa zna-czeniu – pierwszym etapem na szerokim egzotycznym szlaku.

Chodziliśmy więc w podniosłym nastroju po stromych uli-cach, brukowanych drobną granitową kostką, jeździliśmy ko-lejką zębatą na stok PICO RUIVO i zjeżdżaliśmy potem drewnia-nymi saniami, zaprzężonymi w dwóch sprytnych tubylców.

Próbowaliśmy wreszcie różnych gatunków „Malvasi” w ce-nie od dolara za butelkę. Jakkolwiek bowiem monetą portu-galską jest „eskudos”, to jednak kupcy Funchal’u przyjmują chętnie funty i dolary.

Miał dla nas szczególny urok ten port w Funchal’u i to mia-sto wznoszące się od morza ku górze, zakończone potężnym zrębem starej fortecy PICO dos FRIAS, panującej władnie nad miastem i portem. Rzucała na nas szczególny urok słoneczna wyspa, położona na starym trakcie z Europy na Ocean Indyjski, od 1420 roku związana z historią Portugalii.

Poddawaliśmy się urokowi słodkiego klimatu, wystawiali-śmy, nasze policzki na uderzenia gorącego wiatru, zwanego Leste, wiejącego z Sahary, zachwycaliśmy się gajami malowni-czych opuncji, podziwialiśmy kute w skale studnie i białe mu-ry podtrzymujące ukwiecone tarasy. Opuszczając gościnne wody otwartej na południe zatoki – żałowaliśmy szczerze, że prawdopodobnie nie będzie nam już danem zarzucić jeszcze kiedyś kotwicę na jej granitowe dno…

„WIChER” PÓJDZIE!Któregoś zimnego wietrznego lutowego dnia 1931 r. zosta-

łem nagle wezwany z Gdyni do Warszawy. Cel wezwania nie

Page 29: biuletyn dws-08.pdf

BIuletyN DWS.org.pl29

numer 8 – wiosna 2010

był określony. Siedząc już w pociągu, stawiałem sobie w my-śli tysiące przypuszczeń co do powodu wezwania. Intuicyjnie wyczuwałem możliwość jakiejś przygody, nie umiałem jednak określić jej rodzaju.

Kiedy wreszcie zameldowałem się rano u mych przełożo-nych – okazało się, że mamy jechać zaraz do Belwederu. Coraz mniej rozumiałem о co chodzi i coraz więcej rosło moje zacie-kawienie.

Dopiero kiedy znaleźliśmy się wreszcie w gabinecie puł-kownika Sokołowskiego – wyjaśniło się wszystko.

Oto co mi powiedziano: – Sprawy państwowe wymagają szybkiego powrotu do kraju Marszałka Józefa PIŁSUDSKIEGO, który pojechał w łagodnym klimacie Madery podleczyć ste-rane nadmierną pracą zdrowie. O.R.P. „Wicher” miał być tym okrętem, któremu przypadł w udziale zaszczyt zapewnienia Jego szybkiego powrotu do kraju. Ja zaś miałem być przydzie-lony do osoby Marszałka na czas Jego pobytu na tym okręcie.

Data i cel wyjścia O.R.P. „Wicher” miały pozostać do ostat-niej chwili tajemnicą.

Wyszedłem z Belwederu z lekka oszołomiony. Zbyt nagle i nieoczekiwanie spadła na mnie ta wiadomość. Co tu dużo gadać – rozpierała mnie poprostu radość. Dotychczas widy-wałem bardzo rzadko Wielkiego Żołnierza.

Czasami opowiadano mi o Nim. Pierwszy raz zobaczyłem Go zbliska, gdy jako podchorąży prezentowałem przed Nim broń. Przejeżdżał wówczas wśród naszych szpalerów. On – Zwycięski Wódz, aby z rąk swojego wojska otrzymać buławę. Potem widywałem Go kilkakrotnie podczas moich okreso-wych pobytów w Warszawie, jak szedł nieraz, zawsze samotny, już zlekka pochylony, kierując się z Belwederu do Generalne-go Inspektoratu Sił Zbrojnych.

Teraz oto miałem się znaleźć na szereg dni w Jego bezpo-średnim pobliżu. Miałem Go zobaczyć takim, jakim był na co-dzień u siebie.

Przypomniałem sobie nagle jedno opowiadanie o Nim, opowiedziane mi kiedyś przez Zaćwilichowskiego z czasów, kiedy ten ostatni pełnił przy I Marszałku jako Premierze funk-cję oficera do zleceń.

– W pewnym okresie czasu – mówił Zaćwilichowski – Ko-mendant studiował operacje hindenburga w Prusach Wschod-nich. Jednego dnia komentując jedno z posunięć tego wodza – powiedział:

– „Całkiem nierozumiem, dlaczego hindenburg w tym wy-padku tak właśnie postąpił”. – A na to Zaćwilichowski: „Można by go o to zapytać Komendancie!”. – „Wiecie – mówił Marsza-łek – a to by było ciekawe, to byłoby ciekawe”…

Trasa podróży Marszałka Józefa Piłsudskiego na Maderę i z powrotem.

© Andrzej S. Bartelski

Page 30: biuletyn dws-08.pdf

BIuletyN DWS.org.pl30

numer 8 – wiosna 2010

Zaćwilichowski zameldował o tej rozmowie pułkownikowi Gąsiorowskiemu naówczas Szefowi Biura Inspekcji.

Pułkownik Gąsiorowski udał się do Ministra pełnomocne-go Rzeszy Rauschera z sugestią, czy nie udałoby się osiągnąć wyjaśnienia Marszałka hindenburga na temat interesujący I Marszałka. Rauscher odniósł się do sprawy bardzo życzliwie i obiecał podczas najbliższego swego pobytu w Berlinie, na audiencji u Marszałka hindenburga prosić o wyjaśnienia, do-tyczące interesującego naszego Naczelnego Wodza momen-tu. Należy sobie uzmysłowić, że działo się to w czasie, kiedy stosunki polsko-niemieckie nie miały bynajmniej charakteru sielanki.

Po upływie kilku miesięcy przyszła pewnego dnia do Bel-wederu przesyłka z Berlina. Cóż się okazało: oto Marszałek hindenburg przesyła do dyspozycji Marszałka PIŁSUDSKIEGO archiwum, dotyczące swoich operacji w Prusach Wschodnich. Zaćwilichowski melduje Marszałkowi nadejście przesyłki.

Fakt ten wprowadza w doskonały humor Starego Pana.– Wiecie – mówi – a to zabawne, wyobraźcie sobie, że za-

łożylibyśmy związek głównodowodzących, no i ogłaszamy strajk, i nie byłoby wojny.

— —

Dnie które nastąpiły teraz, były jakby nabrzmiałe od obiet-nic rychłych, ważnych dla nas marynarzy zdarzeń.

Dotychczas kontakt bezpośredni I Marszałka z młodą Flotą polską był zawsze krótki i rzadki. Teraz oto miał żyć szereg dni wśród nas, a co najważniejsze – widzieć nas w naszej codzien-nej robocie. Dnie które teraz nastąpiły – były więc pełne oży-wionej pracy na wszystkich szczeblach, zarówno w Warszawie, w Kierownictwie Marynarki Wojennej, jak i w Gdyni, w Do-wództwie Floty i na wyznaczonym do podróży okręcie.

Odpowiedzialność bowiem, którą nasi dowódcy mieli tu ponieść, nie była bynajmniej małą.

Największy nasz ówczesny okręt „Wicher” jest co prawda pięknym nowoczesnym kontrtorpedowcem, wypierającym (jak to już wie dzisiaj każde dziecko w Polsce) – 1550 ton wo-dy, posiadającym potężne turbiny, o budzącej respekt mocy 33000 koni mechanicznych, będące w stanie rozwinąć nie by-lejaką szybkość 32 węzłów, tzn. 61 km w ciągu godziny, nosią-cy na swoim pokładzie cztery 13 cm działa, dwa 4 cm działka przeciwlotnicze, i 6 aparatów torpedowych, w których tkwią groźne 55 cm torpedy.

Cały ten sprzęt obsługuje 155 ludzi załogi, dla których okręt jest nie tylko-platformą, na której mają walczyć gdy zaj-dzie potrzeba, ale także domem w którym żyją i z którym czują się mocno związani.

Таk, kontrtorpedowiec „Wicher” jest pięknym nowoczesnym okrętem, ale nasze władze zdawały sobie w pełni sprawę z te-go, że okręt ten mimo tych niewątpliwych zalet, jakie opisałem powyżej, nie jest w zupełności odpowiednim dla podróży Na-czelnego Wodza na przestrzeni ponad 2000 mil morskich, gdyż nie jest w stanie zapewnić koniecznych wygód i bezwzględne-go a słusznego w tych warunkach bezpieczeństwa.

W wypadku sztormu, o który na takiej przestrzeni i w tej. porze roku nigdy nie jest trudno – podróż na takim okręcie stać się może niezwykle ciężką i nużącą.

Niewątpliwie byłby tu właściwszym jakiś krążownik, wy-pierający z 10 000 ton, dostosowany znacznie lepiej do prze-ciwstawiania się morskim nawałnicom i dający we wszystkich możliwych okolicznościach wielokrotnie większą rękojmię bezpieczeństwa, aniżeli kontrtorpedowiec.

I Marszałek jednak całe swoje życia lubił ryzyko, to też i te-raz nie zawahał się ani na chwilę je ponieść.

W ciągu dni, które nastąpiły, „Wicher” brał słodką wodę i ro-pę, ładował amunicję, torpedy i żywność, zaopatrywał się w mapy, sprawdzał dewiację, wykonywał jednym słowem setki czynności, które zmuszony jest wykonać okręt wojenny przed wyjściem w daleką podróż, w której wszystko może się zda-rzyć, a za każde zaniedbanie na morzu zwykle płaci się drogo.

Nasz sztab ze swej strony pracował również gorączkowo wraz z Ministerstwem Spraw Zagranicznych, nad dyploma-tycznym przygotowaniem tej podróży.

Trzeba było naprzykład awizować rządowi niemieckiemu przejście „Wichra” w określonej dacie przez Kanał Kiloński, rzą-dowi francuskiemu – wejście do Cherbourga, rządowi portu-galskiemu – odwiedzenie Lizbony i Funchalu na Maderze. Są to formalności niezbędne w życiu marynarek wojennych.

— —

Wszystkie te opisane wyżej przygotowania wykonywała ograniczona ilość oficerów, zobowiązanych do zachowania do czasu koniecznej na razie tajemnicy. Dla załogi okrętu wyko-nującej wszystkie, związane z niedaleką podróżą roboty – cel tych przygotowań był zupełnie nieznany. Roboty te nie miały też żadnego wyróżniającego je charakteru. Okręty wojenne często wychodzą na morze. Często bierze się ropę i wodę słod-ką – ładuje się amunicję i torpedy.

Dopiero dnia 7 marca dowódca okrętu komandor POD-JAZD-MORGENSTERN ogłosił załodze – cel podróży.

Radość była powszechna – każdy z marynarzy uczuł się przepojony słuszną dumą płynącą z zaufania, jakim obdarza-no okręt i jego załogę, powierzając mu na szereg długich dni Osobę Wielkiego Marszałka.

Wytworzył się podniosły nastrój.

W DRODZE DO CELUDnia 9-go marca 1931 r. późnym wieczorem, już dawno po

spuszczeniu bandery, załadowaliśmy ostatnią torpedę i ostatni pocisk armatni. Bosman portu kilkoma obrotami zamknął za-wór, doprowadzający wodę słodką z lądu, a drenażowy odłączył natychmiast wąż parciany przez który napełniano zbiorniki.

O godzinie 2100 przybył na okręt Kontradmirał śWIRSKI – Szef Kierownictwa Marynarki Wojennej, w celu dokonania ostatniej inspekcji przed podróżą.

Staliśmy wszyscy w zbiórce na pokładzie – oficerowie i załoga.Admirał przemówił do nas krótko, podnosząc wagę odpo-

wiedzialności, którą mieliśmy wspólnie ponieść. Życzenia po-myślnej podróż. Żołnierskie pozdrowienie – „Czołem załoga!”.

Chóralna skandowana odpowiedź – jak zatrzaśnięcie za-mku przy dziale – „Czołem Panie Admirale!”.

W świetle nietoperzy (rodzaj lamp okrętowych) admirał ze-szedł po wąskiej schodni na molo.

Page 31: biuletyn dws-08.pdf

BIuletyN DWS.org.pl31

numer 8 – wiosna 2010

Chwilę potem – znany na pamięć sygnał trąbką i odkotwi-czenie!

Wypadliśmy znowu z ciemnych czeluści luk na pokład. Każ-dy na swoje miejsce, przewidziane w alarmie. Rzucone z mola cumy – chlusnęły ciężko o wodę. holownik przyjął linę holow-niczą i wykręcił nas gładko dziobem do wyjścia.

Za chwilę pierwsze obroty śrub zbełkotały wodę.Przeszliśmy zgrabnie pomiędzy latarniami ograniczający-

mi krańce falochronu. Burty nasze omiotły na chwilę smugi kolorowych świateł latarni wejściowych.

Zakotwiczamy przy boi wejściowej. Jest godzina 2210. Wie-je ostry przejmujący wiatr północno-wschodni i temperatura utrzymuje się poniżej zera. Chwilami siąpi lodowaty deszczyk.

Dziewiątego marca 1931 roku wypadł w poniedziałek.Wrodzona marynarzom skłonność do przesądów tkwiąca

swymi korzeniami daleko w epoce flot żaglowych, każe w mia-rę możności unikać zaczynania podróży w poniedziałek. Prze-czekaliśmy tedy przy boi wejściowej do godziny 2400. Tym ra-zem nie wolno w niczym nadużywać życzliwości bogów… ani niczego zaniechać, coby mogło tę życzliwość zapewnić.

We wtorek dnia 10-go marca o godzinie 0005 podnieśli-śmy kotwicę i wzięliśmy kurs na wyjście z zatoki. W dzienniku nawigacyjnym, w rubryce warunki meteorologiczne, zapisano w tej chwili: „śnieżyca – widzialność zero”.

W godzinę potem minęliśmy trawers helu, a około godziny 0300 opuściliśmy ostatecznie nasze wody terytorialne.

Rano, wiatr zmienił kierunek na południowy-zachód. Oko-ło godziny 1000 pada jeszcze drobny śnieg, ale potem wy-pogodza się nieco, okręt idzie ostro, z szybkością 17 węzłów, kursem na Arkonę. Korzystając z poprawy pogody – malujemy nadbudówki, aby wyglądać jak najlepiej na rychłe przyjęcie Dostojnego Gościa.

Około południa mijamy Arkonę. Na wysokości Gjedser Riff zjawia się nad okrętem wodnosamolot niemiecki i krążąc na małych wysokościach, fotografuje nas zawzięcie.

Przez nasze szkła okrętowe widzimy doskonale jak obser-wator wychyla się mocno za burtę wodnosamolotu, celując w nas obiektywem aparatu fotograficznego. („Wicher” wszedł stosunkowo niedawno w służbę, to też Niemcy korzystają z okazji, aby się nam „przypatrzyć” z bliska).

O godzinie 2100 zapalamy światło pilotowe a w 35 minut później stoimy już przycumowani przy śluzie w holtenau.

Niemcy są bardzo uprzejmi i sprawni, to też formalności zabierają bardzo mało czasu.

W niespełna godziną pilot jest już na pokładzie, śluza zo-staje otwarta i okręt wpływa do Kanału Kilońskiego.

Od chwili opuszczenia Gdyni – pozostawiliśmy za sobą w naszej drodze na zachód, już prawie 10° dł. geograficznej. Niedługo wysuniemy się w Morze Północne.

O godzinie pierwszej w nocy przesuwamy zegary okrętowe o jedną godzinę wstecz, na czas południka Greenwich. Zmienia-my pilotów i o godzinie 0418 wychodzimy ze śluzy Brunsbüt-telkoog, już po przeciwnej stronie Kilońskiego kanału.

Wpływamy na Elbę. W określanych odstępach czasu mija-my okręty latarniowe. Wszystko jest w porządku, tylko… od ośmiu godzin spada gwałtownie barometr, wiatr wykręca na północny-zachód i wzrasta do siły 7 według skali Beauforta.

Nagle rano przed świtem – stop – silna zawieja śnieżna i wi-dzialność zero. Zakotwiczenie!

Wyrwało się z kluzy w ślad za kotwicą 60 metrów łańcu-cha… Z dziobu krótki meldunek w ciemności: kotwica trzyma!

Ze wszystkich stron słychać sygnały mgłowe… Ryki syren niewidzialnych w zawiej i okrętów… Tłumione wiatrem i mgłą dźwięki okrętowych dzwonów… Teraz my także dzwonimy. W regularnych odstępach co 2 minuty szereg szybkich uderzeń o krawędź dzwonu, a potem wachtowi nadstawiają ucha i słu-chają w napięciu… Czujność jest konieczna – stoimy na samym szlaku! Na szczęście, z pośród dochodzących do nas dźwięków, przeważają dzwonienia. Z tej strony nic nam nie grozi. Te dźwię-ki pochodzą od okrętów zakotwiczonych jak my.

Czasami jednak wpada w ucho ostry głos syreny, to jest ważne, to okręt w ruchu – z tej strony może przyjść niebez-pieczeństwo.

Od czasu do czasu wyłania się z mroków śnieżycy niewy-raźny kształt okrętu, zda się tuż pod burtą. Blade światło ogni pozycyjnych dociera do oczu, jak słaby poblask zachodzącego nad błotami księżyca. Przykry, pełen napięcia moment ocze-kiwania. Krótkie rozkazy do steru na przepływającym mimo statku. Kilka metrów od burty przesuwa się czarny kadłub. Słychać na pokładzie jakieś głosy ludzi. Potem szybko cały ten obraz rozpływa się w śnieżycy, i znowu tylko porykiwanie sy-ren i odmierzone dźwięki dzwonów…

W końcu niebo przeciera się nieco. Zawieja ustaje równie nagle, jak nagle się zjawiła. Ciągnie tylko ostry wiatr i wzmaga się fala… Odkotwiczamy.

— —

Miarowo w takt rozkołychów okrętu mijają godziny wacht.Co cztery godziny staje na pomoście nowa zmiana. Co

cztery godziny inny człowiek pochyla się nad kompasem, przekładając szprychy sterowego koła. Co cztery godziny inne oczy śledzą, horyzont. Co cztery godziny inny oficer wachtowy wypełnia kolumny nawigacyjnego dziennika, bierze namiary, oblicza prądy, łapie słońce lub gwiazdy na sekstans, kreśli kurs na mapie, odmierza cyrklem przebytą drogę…

Równocześnie pod pokładem, co wachtę, inny kierownik kotłowni śledzi uważnie wzrokiem szkło wodowskazowe, – co wachtę inny palacz przymyka lub otwiera dysze wstrzykujące ropę do palenisk. Tuż za wodoszczelną przegrodą podoficerowie wachtowi, z rękami na zaworach parowych, doprowadzających parę do turbin, śledzą chybotliwe ruchy manometrów, wskazu-jących ciśnienie w kotłach, próżnię w skraplaczu, ciśnienie oliwy smarującej łożyska, ilość obrotów wykonaną przez liczniki…

Poprzez stalowa poszycie kadłuba słychać szturm fali ude-rzającej o burtę i monotonny łoskot śrub, bijących z impetem w wodę, niby pracowite kijanki praczek, piorących o wscho-dzie nad rzeką.

Ucho kierownika wachty maszynowej zna wszystkie odcie-nie tych wielorakich szumów, – odróżnia bez żadnej trudno-ści zarówno dźwięk pompy cyrkulacyjnej, jak i nerwowy stuk sprężarki. Od czasu do czasu kładzie ciemną od oliwy rękę na koszulkach łożysk, a stopień odczuwanego ciepła informuje go, nie gorzej od odpowiedniego termometru, o prawidłowo-ści smarowania.

Page 32: biuletyn dws-08.pdf

BIuletyN DWS.org.pl32

numer 8 – wiosna 2010

Mimo, że okręt jest na pełnym morzu i idzie stałym kursem – uwaga zawsze gotowa do reakcji na każde drgnięcia telegra-fu maszynowego, przekazującego rozkazy z pomostu.

Ci tam na pomoście i ci tu pod pokładem stanowią jakby dwa człony jednego organizmu, połączone z sobą siecią ner-wów, zależą od siebie i polegają na sobie wzajemnie…

Za rufą obraca się jednostajnie w wodzie śmigiełko logu, przesuwając nieprzerwanie cyferki w okienku licznika.

Kartki dziennika nawigacyjnego zapełniają się obcymi na-zwami, znanymi zresztą na pamięć wszystkim marynarzom, przemierzającym te wody: prostopadła Borkum Riff, prosto-padła Brandaris, prostopadła Terschelling, i zaraz zmiana kur-su. Kierujemy się teraz w głęboką rynnę Kaletańskiej Cieśniny.

— —

Dwunastego marca nad ranem zostawiamy za sobą kolej-no świecące na angielskim brzegu latarnie, o nazwach pełnych historycznej treści: Dungeness, Beachy-head. Rano bierzemy namiar na przylądek Barfleur.

Około godziny dziesiątej idziemy już kursem na Cherbo-urg. Przesuwamy się w ciasnym przejściu pomiędzy dwoma bastionami starej twierdzy, a w chwilę potem zarzucamy cu-my w basenie Napoleona III-go, tuż przy burcie O.R.P. „Burza”, który dokańcza tu instalacji swego uzbrojenia, zanim w ślad za „Wichrem” wejdzie w skład naszej floty. Jest tu także i nasz pierwszy okręt podwodny „Wilk”. Czujemy się zatem trochę jak u siebie. Tym więcej, że w porcie tym istnieje nasza baza, no-sząca oficjalną nazwę „Base Maritime Polonaise”.

Podczas kilku dal .naszego postoju w Cherbourgu – „Wi-cher” stał się ośrodkiem życia towarzyskiego. Przyjmujemy więc wizyty mesowe licznych naszych kolegów, zarówno Pola-ków jak i Francuzów, popijamy na sposób francuski „apéritifs”, na sposób polski wódkę, na sposób amerykański „coctails” – wszystko bez przerwy i w nastroju zainteresowania naszą po-dróżą. Jesteśmy przedmiotem żywego zaciekawienia i zazdro-ści i umiemy dyskretnie manifestować naszą wyższość.

Koje na O.R.P. „Wicher” są wysokie, tak jak łóżka bretońskie, znajdują się bowiem pod nimi komody na bieliznę. Uznaliśmy, że dostęp do takiego łoża będzie dla Pana Marszałka trudny. Umyśleliśmy więc zrobić przy łóżku dwa stopnie, któreby uła-twiały wejście. Stolarnia arsenału wykonała nam te stopnie i umieściliśmy je właściwie, w kabinie przeznaczonej dla Niego.

Szesnastego marca różne czynności na okręcie, wymagają-ce współudziału arsenału francuskiego – zostały ukończone.

Wczesnym wieczorem został zamknięty ostatni zbiornik napełniony po brzegi ropą.

— —

Około północy jesteśmy już na pełnym morzu, sterując na południowy-zachód.

Daleko za nami pozostają ognie latarni Casquets – świt za-staje nas na wysokości Brestu. Wieje nam wprost od dziobu umiarkowana bryza. Temperatura wynosi 11 stopni. Morze zaledwie faluje. Jednakże pod wieczór wpływ zatoki Biskaj-skiej daje się już wyraźnie odczuć. Wiatr wzrasta do siły sześć – według skali Beauforta, i zmienia kierunek na południowy-wschód. Zaczynamy wyraźnie tańczyć.

Osiemnastego marca nad ranem określamy się już na przy-lądek Finisterre, na hiszpańskim brzegu. Do Lizbony mamy jeszcze przed sobą jakieś dwieście sześćdziesiąt mil. Późnym wieczorem, przy ostrym szkwalistym wietrze i wysokiej fali, wchodzimy do rzeki Tagu. Dłuższy czas wzywamy bezskutecz-nie pilota, przy takiej pogodzie nie kwapi się z przyjazdem. Da-jemy w końcu za wygraną i zakotwiczamy o północy na rzece.

Dopiero nazajutrz dziewiętnastego marca rano zjawia się pilot, podnosimy więc kotwicę i po godzinie podróży rzeką – cumujemy się wreszcie przy nadbrzeżu Al Cantara w Lizbonie.

W ciągu dnia następuje wymiana oficjalnych i towarzyskich wizyt pomiędzy „Wichrem” a okrętem flagowym marynarki portugalskiej. Odwiedzają nas także przedstawiciele Polski.

Z samego rana konsul honorowy, który ułatwia nam tutaj nasze czynności. Przybywają także przedstawiciele kolonii polskiej w Lizbonie.

Po południu przyjmujemy Ministra pełnomocnego R.P. Perłowskiego, akredytowanego przy Rządzie hiszpanii i Por-tugalii, który rewizytuje dowódcę. W czasie tej wizyty Minister zaprasza nas na obiad do jednej z miejscowej restauracji, jako że dzisiaj przypada dzień Imienin I Marszałka.

Minister Perłowski jest czarującym gospodarzem, to też mimo zmęczenia podróżą i zajęciami dnia dzisiejszego – wie-czór mija doskonałym nastroju.

Przy czarnej kawie Minister opowiada w jakich to oko-licznościach, nie pozbawionych dramatycznych momentów, przewoził Dostojnego Pana dnia 18 grudnia 1930 roku przez hiszpanię, która właśnie zaczynała się miotać w pierwszych paroksyzmach rewolucji.

Porwany naciskiem wspomnień przeszedł z kolei do czasów odleglejszych, kiedy te w latach 1922 do 1927, jako radca Posel-stwa Polskiego przy Watykanie, miał często okazję rozmawia-nia z Papieżem Piusem XI – Ilekroć – mówi Minister – zdarzyło mi się być na audiencji u Jego świątobliwości, zaczynała się nieodmiennie rozmowa od pytania: „Jak się ma Marszałek”…

Pamiętam – snuje dalej nasz gospodarz – jedną szczegól-nie audiencję, wkrótce po wypadkach majowych 1926 roku. Ojciec święty przyjął mnie, siedząc przy swoim biurku. Gdy wszedłem, szukał czegoś wśród papierów zaścielających stół. W końcu ze stosu pism wydobył jedno i potrząsając nim, zwró-cił się do mnie:

– Piszą mi – mówi – z Warszawy, że Marszałek się gniewa, ale ja to rozumiem, to jest słuszny gniew. Wszak święty Paweł pisze „Irascimini et nolite peccare”…

Opuściliśmy gościnnego gospodarza o późnej godzinie wieczornej, pod silnym wrażeniem Jego opowiadań…

Później ile razy zdarzyło mi się słyszeć różnych demago-gów, krytykujących krok Józefa Piłsudskiego z maja 1926 ro-ku – przychodziła mi zawsze na myśl ta głęboka ocena Jego czynu przez Ojca świętego.

— —

Opuszczamy Lizbonę rankiem dwudziestego marca 1931 roku, biorąc tym razem kurs już prosto na Maderę. Mamy dobrą widoczność, trochę jeszcze martwej fali z północnego-zachodu, pozostałość niedawnego sztormu, i lekki wietrzyk z kierunku południowo-zachodniego.

Page 33: biuletyn dws-08.pdf

BIuletyN DWS.org.pl33

numer 8 – wiosna 2010

Dzień przebiega normalnie. Idziemy bez zmiany, raz wy-tkniętym od Lizbony kursem, i trzymamy stałą liczbę obrotów.

W nocy mijamy z bliska kilka statków handlowych. Dwu-dziestego pierwszego marca po południa przesuwamy nasze zegarki o godzinę wstecz. Przed zachodem słońca ukazuje się wysp Porto Santo. W chwili spuszczenia bandery jesteśmy już za jej trawersem. W pewien czas później określamy się według latarni Laurengo, zmieniamy cokolwiek kurs i o godzinie 2212 rzucamy kotwicę ma redzie Funchalu.

Stoję na pokładzie i patrzę ku miastu.Wznosi się amfiteatralnie w górę, aż hen do podnóża starej

fortecy Pico dos Frias. Łagodna bryza ciągnie od lądu, niosąc z so-bą słodki upajający zapach. Uczepione, na skałach domki płoną światłami okien. Gdzieś wysoko, wijąc się krętą serpentyną, pędzi samochód, wyrzucając przed siebie w noc oślepiające błyski re-flektorów, które niby świetliste sztylety, kładą się na skałach.

Tam wysoko, gdzieś ponad hotelem Bela Vista, w białym, drzewami ocienionym domku mieszka On – Józef Piłsudski, Pierwszy Marszałek Polski.

Okręt znużony podróżą powoli usypia.

MARSZAŁEK WRACARano z polecenia dowódcy udaję się do willi I Marszałka.

Melduję się u pułkownika Wojczyńskiego. Przyjmuje mnie w obszernym salonie. Rozmawiamy półgłosem, bo Pan Mar-szałek kładzie się późno i obecnie śpi jeszcze. Ustalamy godzi-nę wizyty dowódcy okrętu – kmdra Podjazd-Morgensterna – i inne szczegóły.

Na „Wichrze” też ruch od wczesnego rana. O siódmej mieli-śmy już kontrolę miejscowych władz sanitarnych. Potem sypią się jedna za drugą wizyty oficjalne. Po południu wychodzę na ląd, spotykam kapitana Lepeckiego, siadamy razem w małą dwuosobową taksówkę i jedziemy załatwić ostatnie drobne sprawunki. Wieczorem jem obiad w towarzystwie kolegów w ja-kiejś restauracji. Potem chodzimy jeszcze po ulicach z granito-wej kostki, chłonąc urok atlantyckiej nocy… Patrzymy z wynio-słości miasta ku morzu, gdzie na granatowym tle wody odcina się ciemna smukła sylwetka naszego okrętu. Schodzimy wresz-cie znużeni na kamienne wybrzeże, gdzie czeka na nas łódź.

Białe długie wiosła zanurzają się rytmicznie w wodę, a za chwilę okrzykuje nas wachtowy przeciągłym zawołaniem: „kot w łodzi?” – według zwyczaju, jaki obowiązuje od wieków na wszystkich okrętach świata…

Dwudziestego trzeciego marca ładujemy pocztę. Mnóstwo listów i kart z wszystkich zakątków globu, które przysłano tu-taj z okazji dziewiętnastego marca, z wyrazami miłości i hołdu dla Wielkiego Żołnierza. Worki z tą pocztą wypełniają po brze-gi podręczny okrętowy magazyn.

— —

Po południu dwudziestego trzeciego marca drugi raz jadę do willi Pana Marszałka.

W dużym salonie rozmawiamy przez chwilę z pułkownikiem Wojczyńskim Naglą otwierają się, jakieś drzwi na górze i oto schodzi, powoli Komendant. Tak nazywają Go Jego pierwsi żoł-nierce i ten tytuł wydaje mi się teraz najwłaściwszy. Napewno

najmilej wpada ma w ucho, kiedy tak mówią do Niego poprostu – Komendancie! Prawo takiego odezwania się do Józefa Piłsud-skiego, to już najlepsza legitymacja dla tego, kto je posiada.

Pułkownik Wojczyński przedstawia mnie. Czuję jak na moment spoczęły na mnie ciężkie, głęboko sięgające oczy Wielkiego Człowieka. Skanduję słowa służbowego meldunku, potem ściskam przez chwilę Jego rękę, rękę mocną, pełną wy-razu. Poddaję się szczególnemu wzruszeniu, które mię ogar-nia. Stary Pan rzuca kilka słów, staram się odpowiadać krótko i logicznie, ale głowa moja jest pełna zamętu i serce wali jak młotem. Na szczęście meldują gubernatora wyspy, zaczyna się więc teraz ogólna rozmowa w języka francuskim. Pan Mar-szalek mówi o doskonałym klimacie Madery, o doznanej tu gościnności, o pomyślnym rezultacie swojej kuracji, o swoich sympatycznych współlokatorach – czarnych mrówkach, któ-rych tu pełno we wszystkich domach. Mówi poprawnie i płyn-nie, jakkolwiek z pewnym „kresowym” akcentem.

Wychodzimy wreszcie przed dom. Na ulicy czekają już samochody, ruszamy wolno do portu, wzdłuż wąskich ulic, wśród szpalerów miejscowej ludności, która zapełniła szczel-nie chodniki i wznosi teraz okrzyki, mające w portugalskiej mowie miękkie, sympatyczne brzmienie.

Na kamiennym molo czeka honorowy batalion. Sygnał trąbką. Chrzęst prezentowanej broni. Marszałek Pił-

sudski szybko przechodzi przed frontem. Pożegnanie z Portu-galczykami, Skaczę pierwszy do motorówki, aby ułatwić Mu wejście, ale Marszałek omija moją wyciągniętą rękę i skacze wprost z kamiennych stopni do środka łodzi. Widzę błysk zdu-mienia w oczach marynarzy. Lecz oto już dziób odepchnięty mocno bosakiem, wykręca na wyjście. Komenda „cała na-przód”. Ludzie stojący na molo, maleją szybko w narastającej perspektywie. Wchodzimy na okręt.

Wyciągnięci w idealne szeregi marynarze, prężą się w po-stawie na baczność.

Dowódca prezentuje zebranych przy trapie oficerów.Krótkie powitanie. Schodzimy na dół. Wprowadzam Pana

Marszałka do przygotowanej dla Niego kabiny. Pan Marszałek rzuca szybko okiem na około i zauważa zaraz schodki, które wykonano jeszcze w Cherbourg’u.

– A to co? – pyta.Wyjaśniam przeznaczenie sprzętu.Marszałek słucha, wreszcie uśmiecha się – „Nie róbcie

głupstw – mówi – każcie to zaraz zabrać”.Opuszczam kabinę ze schodkami pod pachą.

— —

W pół godziny po zaokrętowaniu się I Marszałka – jesteśmy już na pełnym morzu.

Mamy tym razem wspaniałą pogodę. Ciągnie lekki ciepły wietrzyk z północnego-wschodu. Jest osiemnaście stopni cie-pła. Po prostu nie chce się wierzyć, że jeszcze kilka zaledwie dni temu, szliśmy po wodach Elby w śniegowej zadymce.

O godzinie szóstej wieczorem schodzimy się w mesie do-wódcy na kolację.

Po prawej ręce Pana Marszałka siedzi pułkownik Wojczyń-ski, po lewej – dowódca okrętu, obok niego kapitan Lepecki, dalej my – oficerowie młodsi.

Page 34: biuletyn dws-08.pdf

BIuletyN DWS.org.pl34

numer 8 – wiosna 2010

Na okręcie są dwie mesy, w jednej jadają oficerowie szta-bowi, w drugiej – oficerowie młodsi.

Obecnie mesa sztabowa jest mesą Marszałka. Oficerowie młodsi biorą kolejno po jednemu udział w posiłkach przy Jego stole, gdyż wszyscy naraz nie moglibyśmy się tu pomieścić.

Podczas jedzenia rozmowa nie płynie specjalnie wartko. Jesteśmy jeszcze onieśmieleni tą tak bezpośrednią obecnoś-cią Naczelnego Wodza.

Z chwilą jednak, gdy podają herbatę, Pan Marszałek zapa-la papierosa i nie wyjmując – swoim zwyczajem – łyżeczki ze szklanki, popija powoli – komandor Morgensten próbuje za-gaić rozmowę, opowiadając o ciężkiej podróży na Morzu Pół-nocnym i stale niespokojnej Zatoce Biskajskiej. Wyraża swoja obawy co do wygody Pana Marszałka w wypadku napotkania w drodze silniejszego sztormu.

I Marszałek słucha z uwagą, ale wzrok Jego jest daleki, jak-by stalowe poszycie okrętu nie stanowiło przeszkody…

Pociąga siwego wąsa, a potem mówi powoli tym, sobie tyl-ko właściwym, tonem:

– hm – mówicie – Zatoka Biskajska – a ja wam mówię, że ją przeskoczymy, może i Morze Północne – hm, może i Morze Północne, ale na Bałtyku (tu zwraca się wprost do pułkownika Wojczyńskiego) pożygasz doktorze, żebyś nie myślał, że mo-rze to jezioro…

śmiejemy się wszyscy, bo doktór zrobił niewyraźną minę, jakby przepowiednia Pana Marszałka co de niego, miała się spełnić przed czasem.

I Marszałek zaś jest zupełnie widocznie w doskonałym hu-morze. Objął dłońmi krawędzie stołu i śmieje się serdecznie wraz z nami.

Po chwili podnosi się – mówi ogólnie dobranoc i wychodzi do siebie.

Kiedy po pewnym czasie opuszczam mesę, widzę przez uchylone drzwi kabiny pochyloną nad biurkiem postać Do-stojnego Pana z piórem w ręku, które szybko zapełnia białe kartki papieru czarnymi znakami liter…

O bardzo późnej już godzinie nocy zszedłem raz jeszcze ci-cho po stromej schodni i rzuciłem okiem do Jego kabiny.

Tak, siedział tam wciąż jeszcze w tej samej postawie… Urósł tylko stos zapisanych kartek i ilość niedopałków w popielnicz-ce… W kabinie snuły się wstęgi błękitnego dymu…

Dopiero około godziny czwartej nad ranem zgasło światło w Jego kabinie.

— —

Dwa dni idziemy znów prawie stałym kursem, przemierza-jąc ocean na przełaj.

Ciągniemy w górę na północny-wschód. śruby burzą nie-zmordowanie wodę za rufą, pchając nieustannie przed siebie półtora tysiąca ton stali. W okienka logu wyskakują, coraz większe cyfry. Dwudziestego trzeciego marca o północy ma-my już za sobą sto dwadzieścia dziewięć mil. Następnego dnia o tej samej porze log wykazuje pięćset sześćdziesiąt mil.

Madera pozostała daleko za nami. Temperatura wynosi już tylko trzynaście stopni. Ale pogoda utrzymuje się w dalszym ciągu doskonała. Ocean oddycha normalnie.

Pan Marszałek wstaje późno. Przed jedenastą wychodzi na

pokład. Stoi chwilę na rufie, patrząc na horyzont i rozmawiając czasem z dowódcą okrętu. Potem wychodzi, na wysoki po-most bez zatrzymania, mimo że trap jest bardzo stromy i dość niewygodny. Tu studiuje przez chwilę mapę, zamienia kilka słów z oficerem wachtowym, następnie schodzi z powrotem.

Okręt kołysze się zlekka. Trzymam się więc blisko z obawy, aby Pan Marszałek nie potknął się czasem o jeden z licznych występów w pokładzie. Chciałbym Go także sfilmować, jak-kolwiek nie mam odwagi wystawić wprost na Niego obiek-tywu mego aparatu. To wolno tylko kapitanowi Lepeckiemu. Szczerze mu zazdroszczę tego przywileju… Udało mi się w końcu nakręcić kilka metrów, kryjąc się za działo. Ale Pan Marszałek widział widocznie doskonale wszystkie te moje za-biegi, bo nagle zwrócił się do mnie nawpół z uśmiechem, na wpół serio:

– Jak będziecie tak za mną łazić, to wam figę pokażę – ro-zumiecie – figę pokażę.

Unikałem na przyszłość skrupulatnie sytuacji, w której rzu-cona z uśmiechem groźba mogłaby być spełniona…

Przed obiadem, pułkownik. Wojczyński zachęca, nas do większej swobody przy stole i unikania oficjalnej sztywności, gdyż Komendant tego nie lubi.

Po obiedzie, już przy herbacie, jeden z moich kolegów, któ-ry wziął zalecenia pułkownika Wojczyńskiego zbyt .dosłownie, zwraca się nagle wprost I Marszałka i rąbie:

– „Ale z Litwą Panie Marszałku – co tu dużo gadać – czas by zrobić koniec”.

Nagle zapanowała cisza. Oczy wszystkich zwróciły się na Dostojnego Pana. Czekamy tylko kiedy skarci oficera za to odezwanie się tak bezceremonialne. Winowajca też skonfun-dował się od razu po wypowiedzeniu tego obcasowego zda-nia. Ale Pan Marszałek siedzi milczący, tylko wąsa ciągnie na dół, zasępił się jakby trochę, patrzy daleko, jakby sobie tylko dostępne wizje oglądał. Milczenie staje ,się kłopotliwe.

Nagle zaczyna mówić tonem, jakim się przemawia do cie-kawych, a niesfornych dzieci, które chcą zawsze wszystko wie-dzieć…

– Opowiem wam – mówi – ciekawą historię…– Jeden kronikarz… poważny kronikarz pisze, że Królowa

Jadwiga, przyjmując xięcia Rakuskiego Gwilhelma na Zamku Krakowskim, była często uczciwie i miernie wesołą.

Żywiąc ku Gwilhelmowi chęć i uprzejmość, nie chciała wyjść za Jagiełłę i pretekst sobie dobry wykoncypowała. Po-wiedziała – wiecie – że on jako poganin jest cały obrośnięty.

Doszło w końcu do tego, że wysłano z Krakowa na przeciw Jagielle dwóch panów polskich, mężów zaufania.

I zaprowadzili Księcia Litewskiego do łaźni. No i okazało się, że nie jest tak źle.

O kanonizację Jadwigi zabiegał mój biskup – no, Bandurski.Więc ja mu mówię – jakże tu sobie poradzicie z tym kroni-

karzem, będą chyba trudności?A on mi na to powiada: – Cóż chcecie Komendancie, spra-

wa tej miłości, toż mój główny argument kanonizacyjny. No ale jakże wy to zrobicie?

A Bandurski na to:– Przecież ona musiała pognębić wielkie uczucie – wielkie

uczucie dla Wielkiej Idei.

Page 35: biuletyn dws-08.pdf

BIuletyN DWS.org.pl35

numer 8 – wiosna 2010

Patrzyłem ze skupioną uwagą na twarz Marszałka. Cały czas uśmiechał się z lekka, ale kiedy dochodził od końca swojej „ciekawej historii” – spoważniał na nowo, a wzrok Jego znów stał się daleki, jakby sobie tylko dostępne wizje oglądał.

Przy stole zapanował cisza. Rozważaliśmy w sobie sens opowiedzianej dopiero co historii i osobisty stosunek emocjo-nalny I Marszałka do tematu, który ze sposobu opowiadania przebijał.

Tego dnia Pan Marszałek nie podjął już z nami żadnej roz-mowy.

Wieczorem widziałem Go znowu, jak pochylony nad biur-kiem w swojej kabinie pisał i palił aż do późnej godziny nocy.

— —

Czwartego dnia podróży nad ranem, w oparach lekkiej mgły, dźwigającej się z morza, zobaczyliśmy światło słynnej latarni Creach, świecącej na wyspie oddalonej o siedemnaście kilometrów od przylądka Casquet. Jesteśmy na wysokości Bre-stu.

Cały ten dzień upłynął pod znakiem mgły, która czasami rzednie, czasami gęstnieje, tak, że widoczność nie przekracza chwilami półtorej mili.

Mimo to nie zmniejszamy szybkości. Tylko dowódca okrętu sterczy teraz już cały czas na pomoście, obserwując na równi z wachtowymi słabo widoczny horyzont.

Wchodzimy znów na uczęszczany szlak. To też coraz częś-ciej wychyleni za osłonę pomostu wachtowi sygnaliści, wy-krzykują swoje ostrzeżenia:

– Kąt kursowy 20 – parowiec – kąt kursowy 100 – kuter ry-backi!

Około południa nasza radiostacja nawiązuje kontakt z brze-giem francuskim. Znamy co prawda nasze położenie geogra-ficzne, jesteśmy pewni, że ewentualny błąd w pozycji nie może być większy, niż 2–3 mile. Ale od dwudziestu czterech godzin z powodu zupełnego zachmurzenia nieba, prowadzimy już tyl-ko nawigację zliczeniową, a musimy mieć absolutną pewność. Dziś dowódca odpowiada nie tylko za bezpieczeństwo załogi i okrętu. Nasza radiostacja więc żąda podania radionamiarów. Wkrótce otrzymujemy dane. Wszystko w porządku. Nasze zli-czenie jest prawidłowe, możemy zmieniać kurs na Cherbourg.

W pewnej chwili sygnalista wachtowy melduje:– Kąt kursowy 5 – samoloty!Rzeczywiście, wkrótce słyszymy nad głowami charaktery-

styczny warkot maszyn. Zataczają krąg całym kluczem. Wysu-wają się daleko przed dziób okrętu, zawracają i znowu powta-rzają manewr. To honorowa eskorta, wysłana z bazy wojennej Cherbourg na powitanie Dostojnego Gościa.

Wkrótce mijamy już molo wejściowe, tzw. Małej redy, a z tą chwilą z ambrazur starej fortecy wykwitają białe smugi dymu. W ślad za tym dochodzi nas odgłos armatnich salutów. Na wysokim maszcie baszty łopoce na wietrze polska bandera. Rzeczpospolita Francuska pozdrawia Pierwszego Marszałka Polski na swoich wodach.

— —

Stalowe cumy „Wichra” zostały przeciągnięte szybko przez ogromne ciężkie ucho beczki kotwicznej.

Oficer kierujący manewrem na dziobie, podniósł rękę – „trzyma” – sygnał koniec manewru. – Rozejść się.

Do trapu dobija łódź motorowa z francuskim oficerem komplementacyjnym.

Na dole u siebie Pan Marszałek wkłada swój mundur pa-radny. Konieczność ulegania wymogom protokółu burzy Go. Komendant jest dzisiaj w złym humorze – mówi Lepecki, nie lubi oficjalnych ceremonii.

W ślad za oficerem komplementacyjnym meldują się na pokładzie przedstawiciele naszych władz, z ambasadorem Chłapowskim na czele.

Marszałek przyjmuje ich w mesie.Z pomostu meldunek wachtowego:– Łódź motorowa z flagą admiralską dobija do trapu!Trapowi na miejsca. Warta prezentuje broń. Sygnał bacz-

ność – prawa burta.Na pokład wchodzi admirał Berthelot – prefekt morski, do-

wódca okręgu morskiego. Przy trapie przyjmuje go dowódca okrętu i pułkownik Wojczyński. Admirał schodzi do mesy.

Podobno wiadomość o terminie przybycia „Wichra” zasta-ła go na inspekcji w Dunkierce. Inspekcja została przerwana i admirał powrócił śpiesznie do Cherbourga, aby przywitać na czas Tego, o którym dobrze wiedziano we Francji, że jest nie tylko Pierwszym Marszałkiem Polski, ale żywym ucieleśnie-niem Jej Wielkości.

— —

Wieczorem goście opuścili pokład. Zostaliśmy znów sami. Ropa została uzupełniona. Godzinę odkotwiczenia wyznaczo-no na dwudziestą trzecią. Tymczasem siedliśmy do kolacji.

Ktoś powiedział coś o impresjonizmie. Ktoś wymienił sece-sjonistę Corinth’a, inny wspomniał Renoir’a, ktoś rzucił nazwi-sko Pankiewicza…

W pewnej chwili Pan Marszałek podjął temat i mówiąc ogól-nie o kierunkach w malarstwie – przeszedł znów na ten sobie tylko właściwy specyficzny styl wyrażania spostrzeżeń i uwag.

– W Generalnym Inspektoracie – wiecie – w moim gabine-cie pracy wiszą dwa obrazy. Jeden przedstawia Księcia Józefa pod Raszynem, a drugi Piłsudskiego pod Wilnem. Piłsudski – stoi pośrodku, a za nim widać działo, skierowane… powiedz-my delikatnie w plecy… Piłsudski wsparty łokciami o dwóch oficerów, trzyma przy oczach lornetkę… W białych rękawicz-kach… hm – Piłsudski pod Wilnem w białych rękawiczkach, w białych rękawiczkach!

Widać paradoksalność takiego ujęcia bawiła, ale jedno-cześnie irytowała Wielkiego Żołnierza. Było to jednak szcze-gólne, że w każdym z podjętych w tym czasie przez Niego te-matów, schodziło się jakoś w końcu zawsze na Wilno, na temat litewski.

— —

We wszystkich pomieszczeniach załogi i oficerskich ka-binach rozległ się znany nam wszystkim na pamięć sygnał dzwonka. Alarm odkotwiczenia!

Godzina 2250. Pilot wszedł właśnie na pokład. Słychać cichy plusk jego łodzi przy burcie, ale samej łodzi nie widać. Nawet jej światła pozycyjne są ledwie dostrzegalne, a przecież

Page 36: biuletyn dws-08.pdf

BIuletyN DWS.org.pl36

numer 8 – wiosna 2010

znajdują się od nas nie dalej, jak jakieś dwa metry. Nawet na-sze silne okrętowe nietoperze nie są w stanie rozproszyć mgły, która spowija nas ze wszystkich stron. Taka mgła jak dzisiaj jest nawet w kanale La Manche rzadkością.

Stary doświadczony pilot, który od pół wieku chyba wpro-wadza i wyprowadza tutaj okręty – rozkłada bezradnie ręce.

– Nie mogę, jeszcze – mówi – gdyby waszego Marszałka nie było na pokładzie, może bym spróbował. Ale tak, nie mogę – za duże ryzyko.

Dowódca przesuwa więc godzinę odkotwiczenia. Pozosta-jemy na beczce.

O trzeciej czterdzieści mgła rzednie. Znowu ogrzewamy turbiny. O w pół do piątej odkotwiczamy. Wzdłuż naszych burt przesuwają się jakieś ciemne masywy, to głowice falochro-nów. światło ich latarń roztapia się we mgle. Za chwilę nowy atak mgły. Tym razem jest już tak gęsta, że tłumi nawet głos. Nasza syrena huczy, jakby jej kto otwór zatkał pakułami. Nie ma rady – musimy zakotwiczyć, już na dużej redzie.

Dopiero na parę minut przed szóstą możemy wreszcie opuścić wody Cherbourga. Jesteśmy pod działaniem silnego prądu odpływowego, to też oficer nawigacyjny pilnuje kursu i coraz dorzuca po jednym stopniu w prawo.

Mgła ustępuje powoli. Około godziny dziesiątej przechodzi-my w małej odległości obok dużego dryftera, holującego sieć.

W kilkanaście minut później okręt zwalnia. Sonda Thomso-na idzie w ruch. Bierzemy kilka głębokości.

Około południa pomiędzy nami a Cherbourg’iem leży już sto dwadzieścia mil.

Po lewej burcie ukazuje się latarnia Dungeness, a potem, jak żołnierze do apelu, meldują się zgodnie z rozkładem: Latar-nia Dover, obelisk koło South Foreland, South Goodwin, East Goodwin, Sandettie.

Zdajemy sobie wszyscy sprawę z doniosłych następstw ja-kie mogą wyniknąć dla dalszego rozwoju Marynarki Wojennej, z faktu podróży Pierwszego Marszałka na okręcie wojennym.

Podczas obiadu jeden z nas przejęty dobrą chęcią zrobie-nia doraźnej propagandy, zaczyna zachwalać nasz okręt, jego zalety nawigacyjne, szybkość z jaką idziemy.

Pan Marszałek w lot chwyta intencję i uśmiechając się prze-kornie mówi:

– Mówicie kontrtorpedowiec – hm, 25 węzłów – no cóż to jest za szybkość. W Anglii raz do roku odbywają się wyścigi – derby się nazywają. Na tych wyścigach strasznie trudno wziąć pierw-szą nagrodę, bo nie tylko trzeba przyjść pierwszemu do mety, ale nie wolno stracić na ciężarze, ponad przepisaną wagę.

Tu zwraca się z ciepłym uśmiechem do komandora Morgensterna:

– Więc jak my przyjdziemy do Gdyni, to ja każę Pana zwa-żyć Panie Komandorze, ja każę Pana zważyć…

Była to dobrotliwa aluzja do ustawicznego sterczenia do-wódcy na pomoście, do jego dość kiepskiego wyglądu z po-wodu braku snu i ustawicznego napięcia uwagi i nerwów.

Pan Marszałek widział to doskonale. Oceniał wysiłek i da-wał wyraz swemu uznaniu, w ten jedyny w swoim rodzaju żoł-nierski sposób – żartem.

W pewnej chwili jednak spoważniał i patrząc na nas prawie surowo, znów podjął swój monolog:

– Najważniejszą rzeczą jest równomierność i trwałość wy-siłku…

No cóż chcecie, ja miałem takich generałów, że on bo bi-twie był cały chory… więc cóż to za generał…

— —

Dostaliśmy się wszyscy w zasięg potężnych fluidów Wiel-kiego Człowieka.

Bezwzględne dla Niego oddanie, stało się już dla nas nie tylko sprawą naszego honoru i żołnierskiego obowiązku, stało się już teraz sprawą serca.

Żadnego dnia podróży nie zaniedbał Pan Marszałek swo-ich spacerów na wysoki pomost.

Każdego dnia pochylał się nad mapą, każdego dnia spraw-dzał punkt geograficzny, w którym w danej chwili znajduje się okręt.

Studiując mapę obejmował dłońmi krawędzie nawigacyj-nego stołu. Ważył może w myśli ilość przebytych mil w ciągu doby, obliczał może ile zostało ich jeszcze do Polski. Czasami stawał na chwilę obok sternika i patrzył milcząco swoim dale-kim wzrokiem na szarą masę wody, rozwalaną na boki stalową piersią „Wichra”. Potem schodził szybko na pokład. Wybiegały ku Niemu oczy marynarzy, wypoczywających po służbie. Mło-dzi chłopcy, dla których Piłsudski był dotąd raczej legendą, znali Go tylko z portretów. Naczelny Wódz – Twórca Legionów – dla nich to była historia. Byli w większości zbyt młodzi jesz-cze w czasie, gdy On tworzył swoją epopeję. Wiedzieli Go za-wsze w dalekiej perspektywie… I oto nagle znalazł się wśród nich – Urzeczywistniona Legenda…

Zdobył więc teraz od razu ich serca tak jak kiedyś zdobył ser-ca swoich legunów… I ma teraz dla nich to samo spojrzenie… ciepłe a równocześnie surowe, wiążące spojrzenie Wodza…

— —

Okręt idzie tymczasem nieustannie wytkniętym kursem. Zapełniają się coraz nowe kartki nawigacyjnego dziennika… Namiary, prostopadłe coraz to nowych punktów orientacyj-nych. Od szeregu godzin jesteśmy już na Morzu Północnym.

O północy dwudziestego ósmego marca zmieniamy kurs na latarnię pływającą Terschelling. Cztery godziny później wachtowy sygnalista melduje: Trawers Norderney. – Jesteśmy właściwie tuż u ujścia Elby.

Powoli mijają godziny psiej wachty.Na różnych posterunkach na okręcie czuwają ludzie… Przy

sterze i na skrzydłach pomostu… W kotłowni i przedziałach ma-szyn… Natężają uwagę i odpędzają sen. Na pomoście jedno-stajny, delikatny szum żyroskopu. W przedziałach maszyn mia-rowy szum turbin i syk jakichś zaworów parowych. Wzdłuż burt charakterystyczny szum opływającej fali. Na powierzchni morza słaby odblask ogni pozycyjnych. Niebo zachmurzone i ciemne. Przed dziobem wybłyski świateł okrętu latarni: „Elbe I”. Pierwszy brzask późno wstającego dnia. Stop! Przyjmujemy pilota…

W ciągu dnia normalna nawigacja w kanale Kilońskim. W określonych punktach zmieniamy pilotów. Już po zapadnię-ciu zmroku, cumujemy się w śluzie holtenau. Zacina deszcz ze śniegiem. Na molo przemarznięty do kości czeka w stroju Nr. 1 niemiecki oficer komplementacyjny. Przychodzi jako przedsta-

Page 37: biuletyn dws-08.pdf

BIuletyN DWS.org.pl37

numer 8 – wiosna 2010

wiciel Komendanta Portu Wojennego Kiel. Wyrazy powitania, wymiana grzeczności, lampka wina w mesie oficerów młod-szych. Odkotwiczenie. Otwarcie śluzy. Jesteśmy na Bałtyku.

I oto jemy już ostatnią kolację z Marszałkiem. Stary Pan jest dziś znów w doskonałym humorze. Bliskość godziny przybycie do Polski zapewne to sprawia.

W mesie jest przyjemnie i ciepło. Na pomoście silna śnieży-ca zacina w oczy. Widzialność jest bardzo mała. Idzie martwa fala z północy, okręt kładzie się lekko. Wiatr rośnie…

Ktoś wspomina przepowiednie pogody, wypowiedzianą przez Pana Marszałka na początku podróży… Pan Marszałek spogląda z uśmiechem na pułkownika Wojczyńskiego, który nie ma dziś apetytu i mówi:

– Ba, bo wy nie wiecie skąd to pochodzi, no ale ja wam zdradzę tajemnicę. Mój pra[?] był takim zawziętym Litwinem, że gdy go Jagiełło chciał na wiarę chrześcijańską nawrócić, to uciekł do Prus. I z przed Znicza świętego wajdelotkę porwał… A wajdelotka – jakby wam tu powiedzieć – to była taka cza-rowniczka i znamiona miała szczególne… Widzicie, te moje brwi takie razem zrośnięte i takie napuszone, to nie jest bez ale cóż chcecie, w średniowieczu za to na stosie palili…

Tego ostatniego wieczora jest doskonały nastrój. Pijemy stuletniego tokaja (dar Fukiera), którego butelkę kazał Stary

Pan wyciągnąć ze swoich zapasów, aby poczęstować na po-żegnanie swoich towarzyszy stołu.

Tego wieczora jest doskonały nastrój, nie pozbawiony jed-nak nuty smutku, gdyż w świadomości naszej żyje uporczywa myśl, że oto zbliża się koniec podróży.

Tego wieczora Pan Marszałek siedzi z nami dłużej, niż zwy-kle. Jest cały czas ożywiony, żartobliwy i jakiś szczególnie miły.

Takim to właśnie być musiał, kiedy to ze swojemu leguna-mi zasiadał czasem przy kielichu.

Okręt minął tymczasem trawers Arkony, nim Komendant pożegnał się z nami i poszedł do siebie.

Nad ranem dwudziestego dziewiątego marca wymienili-śmy już sygnały z Rozewiem.

Na bliskim brzegu widać wśród wydm białe płaty śniegu. Temperatura minus dwa stopnie. W ciągu pięciu dni dwa-dzieścia stopni różnicy. Oto znany już zarys cypla helu. Zmia-na kursu na boję wejściową.

Godzina dziesiąta. Obie maszyny stop! Obie cała wstecz – stop! Cumy rzuć! Stoimy przy południowym molo basenu wojennego.

Rząd – admirałowie, generałowie, orkiestra, kompania ho-norowa – protokół.

Komendant wychodzi na pokład w cienkim płaszczu. Na molo leży śnieg. Pułkownik Sławek podchodzi do Pana Mar-

12 II 1931ściśle poufne

Notatka w sprawie obsady kontrtorp. „Wicher”1/ D o w ó d c a – Kmdr. ppor. Podjazd-Morgenstern [Tadeusz Józef Roman]. Dowodzi od 1928 r. gdy statek był jeszcze w

budowie. Podchodzi z armji austr. Jako dowódca b. dobry. Fachowo b. dobry. Moralnie stoi b. wysoko, nie ma żadnych namięt-ności, w prywatnym życiu b. solidny, prowadzi się wzorowo. P o l i t y c z n i e n i e z a a n g a ż o w a n y – wybitnie l o j a l -n y . W wypadku użycia statku należałoby go zatrzymać na dowodzeniu, gdyż nikt tego lepiej nie zrobi.

2/ Z a s t . d – c y – Kpt. hulewicz [Aleksander] z ros. armji, dość dobry fachowo, lubi się bawić, trochę lekkomyślny. Jest od niedawna. P o l i t y c z n i e indyferentny. W razie użycia statku należałoby go zamienić na jego poprzednika kpt. hrynie-wickiego [Stanisław II], który jest obecnie na kursie maryn. w Toruniu. Był on od początku na okręcie zast. i najlepiej zna statek i personel. Ma opinję artysty w manewrowaniu statkiem. Z armji ros. Ideowo lojalny.

3/ O f . n a w i g a c y j n y – Por. Woźnicki [Józef – A.S.B] z pol. armji, młody, wybitny, najlepszy nawigator w marynarce.4/ O f . a r t . – Kpt. Duracz [Tomasz] – b. dobry pod każdym względem.5/ T o r p e d z i s t a – Por. Łuszczkiewicz [Jan – A.S.B] – b. dobry pod każdym względem.6/ D - c a k o m p . z a ł o g i – Por. Gumecki1 – stanowisko podrzędne – żadnych zastrzeżeń.7/ O f . m e c h . – Kmdr. ppor. Szulc [Witold – A.S.B] – wybitny fachowiec, zna okręt pierwszorzędnie, godny zaufania – z

armji ros.8/ O f . m e c h . – Por. Kuczkowski [Ignacy]– lojalny.

Szeregowi wszyscy godni zaufania, dobrani przez Oddz. II.

Karność na statku panuje – dyscyplina jest najbardziej surowa w całej flocie, tak, że marynarze wolą iść na inne okręty.Stan techniczny statku b. dobry.Obecnie jest zaokrętowany w Gdyni (marynarze na statku nie w koszarach).

W razie użycia potrzebna by była zmiana zast. d-cy, ale nie jest to niezbędne.B. dobre byłoby użycie Kmdr. Unruga [Józefa Michała huberta – A.S.B.].Niezbędny udział w podróży por. mar. Namieśniowskiego [Konrada – A.S.B.], szefa eksp. Oddz. II przy Dow. Floty Gdynia.

Ideowość i pewność użycia 100%.

1 por. Gumecki nie figuruje na „Liście starszeństwa oficerów marynarki wojennej” z 1930 roku, ani w „Roczniku oficerskim” 1932 roku, czy też wreszcie „Roczniku Oficerskim Rezerw” z 1934 roku. Najprawdopodobniej chodzi o por. mar. Jerzego Umeckiego.

Page 38: biuletyn dws-08.pdf

BIuletyN DWS.org.pl38

numer 8 – wiosna 2010

szałka z futrem. Kilka słów namowy, zniecierpliwiony ruch ręką. Sławek zrezygnowany oddaje futro komuś z otoczenia. Przypomina mi się historia ze schodkami, zrobionymi w Cher-bourgu.

Ostatnie pożegnanie z nami.Sygnał trąbką „baczność” – lewa burta!Pierwszy Marszałek Polski opuszcza pokład „Wichra”.

ZAMIAST ZAKOŃCZENIAW Gdyni, na .Kępie Oksywskiej, frontem zwrócony ku mo-

rzu, wznosi się szary gmach Dowództwa Floty. Ponad jego bramą wejściową widnieją wykute w bronzie słowa dekretu NACZELNIKA PAŃSTWA JÓZEFA PIŁSUDSKIEGO, podpinanego w dniu 28 listopada 1918 roku.

— Nakazuję utworzyć Marynarkę Wojenną — Rozkaz ten jest świadectwem dalekosiężnej myśli KOWALA

NOWEGO LOSU POLSKI.Bo przecież data, w której kładł swój podpis niedawny

więzień Magdeburga pod historycznym rozkazem – to okres w którym Kaszuby podlegają jeszcze obcym władzom. Okres, w którym nieustępliwy i twardy Antoni Abraham smaga się jeszcze z przemocą zaborcy, którego ręka acz osłabiona i chwiejna – dzierży jeszcze mocno piaszczyste brzegi gdyń-skie i helskie mierzeje.

Jeszcze z górą rok upłynie, zanim stopa polskiego żołnierza stanie ponownie po wielowiekowej przerwie nad Bałtyckim Jeziorem. Ale On, Józef PIŁSUDSKI, w swoich wizjach wiesz-czych już wie… już stwarza podstawy dla rzeczy wielkich, któ-re już idą…

To nic, że w tej chwili Polska nie stoi jeszcze nad brzegiem Słonej Wody… Idzie już jej czas i trzeba wyjść zdarzeniom na-przeciw.

Zwiewa oto już wiatr od morza lotne piaski helskie z ponad władysławowskiego morskiego grodziszcza… Lotne piaski które zasypały kiedyś i przechowały na wieki ślady widome wielkich Władysława IV idei.

Zwiewa oto już wiatr historii cienkie i nietrwałe ślady ob-cych naleciałości nad polskim morzem.

Zostaje położony pierwszy kamień węgielny pod gmach nowego dzieła. Powstaje sekcja Marynarki Wojennej przy Ministerstwie Spraw Wojskowych w Warszawie, a marynarze, którzy dotąd obcej służyli banderze, na wszystkich morzach świata zbiegną się teraz pod sztandar Białego Orła i zanim im dadzą okręty – pójdą hartować swe serca i dłonie w batalio-nach morskich w walkach z nawałą rosyjską.

Uzbrojone statki rzeczne otworzą nowy rozdział w historii Marynarki Wojennej Odrodzonej Polski.

Wiele uzbrojonych doraźnie i zdobytych na bolszewikach statków rzecznych okryje się chwałą wojenną i zyska uznanie Naczelnego Wodza.

W Toruniu w 1921 roku udekoruje On osobiście Krzyżem na czarno-błękitnej wstążeczce wielu z pośród załóg odzna-czonych w bojach okrętów i statków…

W Pucku odżyje znów po wiekach pierwszy port wojenny Rzeczypospolitej, a w Gdyni, w małej wiosce rybackiej, przy świeżo wzniesionym drewnianym molo źle chroniącym od

częstych w jesieni sztormów ostowych – staną niebawem dwie kanonierki zakupione w Finlandii i kilka torpedowców o pogiętych kadłubach przyznanych Polsce przez Traktat Wer-salski ze składu byłej floty niemieckiej.

Na ich to wątłych pokładach zaprawiać się będą w służbie Bia-łego Orła na morzu młode pokolenia polskich wilków morskich.

W ciągu lat, które nadchodzą. żłobi sobie wytrwale choć z trudem idea morska prawo bytu w umysłach społeczeństwa nowej Polski.

Chwiejne drewniane molo gdyńskie umocnione beto-nem urasta powoli do dużego portu, śniąc już zuchwałe sny o pierwszym miejscu, wśród portów bałtyckich.

W lecie 1928 roku zetknie się w Gdyni Wielki Marszałek bezpośrednio z przedstawicielami młodej floty wojennej pol-skiej, która z Jego rozkazu powstała i z Jego rozkazu rozwija się i rośnie.

W Swoim wagonie .salonowym, stojącym na dworcu gdyń-skim odbędzie długą rozmowę z Szefem Kierownictwa Mary-narki Wojennej i Dowódcą Floty. W rozmowie tej wskaże On na konieczność dalszej usilnej propagandy idei Marynarki Wo-jennej wśród społeczeństwa, a w pierwszym rzędzie – wśród członków Rządu.

– Ich musicie przede wszystkim przekonać – akcentuje do-bitnie.

Duch Władysława IV zapładnia umysł Wielkiego Marszałka.– Oto tu przede wszystkim położyć trza zręby Polski – Mo-

carstwa.– Oto tu trzeba stanąć najmocniej. Stąd nie wolno Już ni-

gdy nam odejść – zdaje się mówić…

— —

Okres pobytu na „Wichrze” podczas powrotu z Madery – to okres głębokiego osobistego kontaktu z flotą wojenną.

Ostra krytyczna obserwacja na przestrzeni szeregu dni…Wnikliwa analiza ludzi i sprzętu i… wyciągnięcie wnio-

sków.Synteza wypowiedziana wyraźnie w rozmowie z Szefem

Kierownictwa Marynarki Wojennej bezpośrednio po powro-cie do kraju – flota wojenna winna być instrumentem polityki mocarstwowej Państwa, a nie tylko elementem obrony wy-brzeża.

Poglądowi swemu daje Wielki Marszałek po raz pierwszy ze-wnętrzny wyraz, podkreślając to odrębne i szczególne stanowi-sko, jakie Marynarka Wojenna winna zająć w Państwie i w stycz-niu 1933 roku przesyłając noworoczne życzenia jako Naczelny Wódz, składa je po raz pierwszy Wojsku i Marynarce Wojennej.

Żyjący z Polski port gdański, zamiast służyć interesom mor-skim Polski – zachowuje swoją postawę w stosunku do Odro-dzonego Państwa Polskiego, jaką kiedyś zajmował w stosunku do Korony. Kąsa rękę, która go żywi. Marzą się niektórym przy-wódcom gdańskim urojone sny o potędze. Oderwać Gdańsk od Polski – oto hasło, które upaja małych kandydatów na gau-leiterów – ale Polska czuwa.

Wielki Marszałek wobec prób zamachu stanu w Gdańsku, akcentuje wyraźnie wolę Polski utrzymania Gdańska.

Pewnego poranku 1933 roku zostaje wzmocniona załoga na Westerplatte przez wysadzenie tam desantu.

Page 39: biuletyn dws-08.pdf

BIuletyN DWS.org.pl39

numer 8 – wiosna 2010

Do wykonania zadania – Wielki Marszałek użył po raz pierwszy floty wojenną, uważając, że dojrzała już na tyle, iż można się nią posłużyć jako instrumentem działania. Ma to być jednocześnie sprawdzian jej sprawności.

Sposób wykonania tej operacji przez okręty floty, zyskuje Jego pełne zadowolenie, co podkreśla wyraźnie w rozmo-wie z Szefem Kierownictwa Marynarki Wojennej, Admirałem śWIRSKIM.

Nie danym już było flocie wojennej gościć więcej u siebie Wielkiego Marszałka. Ale przecież przybył raz jeszcze, przybył Jego Duch, kiedy usunęły się bandery Białego Orła do połowy drzewców w dniu 12 maja 1935 roku.

Przyjął ostatni hołd floty, kiedy w dzień Jego pogrzebu sto-jące na redach okręty wojenne, oddały strzał po strzale, swoje żałobne saluty.

W tym wielkim hołdzie żałobnym, oddawanym Wielkiemu Żołnierzowi przez siły zbrojne na lądzie, w powietrzu i na mo-rzu – był równocześnie największy i najsłodszy tryumf Wodza, który odchodząc zostawiał wszystkie elementy zbrojne, które cechują Mocarstwa.

Zostały wytyczone wszystkie kierunki rozwoju, wszystkie kierunki marszu ku Mocy i Sławie.

Myśl przewodnia jest jasna – pozostaje tylko rozkaz: n a -p r z ó d !

Konrad Namieśniowski

Page 40: biuletyn dws-08.pdf

BIuletyN DWS.org.pl40

numer 8 – wiosna 2010

Działania bojowe ORP Żbik we wrześniu 1939 roku

Wojciech Budziłło (Wicher)@

ORP Żbik był jednym z trzech okrętów podwodnych Polskiej Marynarki Wojennej, które noc poprzedzającą wybuch wojny spędziły w bazie na helu. Wraz z nim przy nabrzeżu cumowały OORP Sęp i Ryś. Gdy tylko załogi otrzymały rozkaz opuszczenia bazy, wyprowadziły swoje okręty na pełne morze. Sęp minął główki helskiego portu o godzinie 5.58, Ryś równo o godzinie szóstej zaś Żbik, jako ostatni, dziesięć minut później1.

Według planu „Worek” sektorem działania ORP Żbik były wody na północny-wschód od Jastarni.2 Sąsiadował on od za-chodu z sektorem Sępa zaś od wschodu z rejonem operacyj-nym Rysia (zob. mapa na s. 41).

Dowódcą ORP Żbik był komandor podporucznik Michał Żebrowski, urodzony 28 marca 1901 roku w Mińsku Litew-skim. Podczas wojny polsko-bolszewickiej wstąpił ochotniczo do Wojska Polskiego i służył w kawalerii, w 10 Pułku Ułanów Litewskich a następnie w 23 Pułku Ułanów Grodzieńskich i w Dywizji Litewsko-Białoruskiej. Między rokiem 1921 a 1923 studiował w Akademii Rolniczej, zaś do lipca 1924 roku był słuchaczem Szkoły Podchorążych Piechoty w Warszawie. Od 1 października 1924 był słuchaczem Oficerskiej Szkoły Mary-narki Wojennej. Na pierwszy stopień oficerski został promo-wany 10 października 1927 roku. Był słuchaczem Ecole des officiers torpilleurs oraz Ecole d’application des enseignes de vaisseaux (szkoły inżynierów okrętowych). Służył we Flotylli Pińskiej oraz w Kierownictwie Marynarki Wojennej. Od 1932 roku służył we Flocie jako oficer broni podwodnej na torpe-dowcach OORP Ślązak i Kujawiak oraz na kontrtorpedowcu ORP Wicher. W latach 1934–1935 był oficerem broni podwod-nej na ORP Żbik a następnie wykładowcą na I Kursie Oficerów Broni Podwodnej. Od 1935 roku do grudnia 1936 roku był za-stępca dowódcy ORP Wilk. Między lutym a majem 1935 roku ukończył Kurs Oficerów Podwodnego Pływania. W lipcu 1938 roku objął dowództwo na ORP Żbik3.

Kadrę oficerską Żbika uzupełniali: kpt. mar. Wilhelm Kamu-da – zastępca dowódcy okrętu, por. mar. Roman Jankisz – ofi-cer nawigacyjny, ppor. mar. Kazimierz Sadowski – oficer broni podwodnej i por. mar. henryk Zdzienicki – oficer mechanik.

1 CAW, 1799/91/108, Akta Marynarki Wojennej, Dziennik nawigacyjny ORP „Żbik”.2 M. Borowiak, Stalowe drapieżniki. Polskie okręty podwodne w wojnie, Gdańsk 2005, s. 903 Kadry Morskie Rzeczypospolitej, t. II: Polska Marynarka Wojenna, cz. I: Korpus oficerów 1918-1947, pod red. J.K. Sawickiego, Gdynia 1996, s. 476-477.

Kmdr ppor. Michał Żebrowski

ze zbiorów Andrzeja Żebrowskiego

Dziesięć minut po minięciu główek portu okręt zanurzył się. O godzinie 10.10 odebrano radiogram z Dowództwa Flo-ty z ostrzeżeniem, aby nie wynurzać się przed zapadnięciem zmroku, ze względu na ewentualność ataków z powietrza4. W międzyczasie zaobserwowano przez peryskop niemieckie samoloty nad helem. Podobnie jak w przypadku Sępa, rów-nież na ORP Żbik przez pierwsze godziny nie dotarł żaden meldunek o sytuacji i zachowaniu na morzu. Dopiero o godzi-nie 11.00 odebrano sygnał o rozpoczęciu wojny i rozkaz ata-

4 CAW, 1799/91/112, s. 11, Akta Marynarki Wojennej, Dziennik koresponden-cyjny ORP „Żbik”.

Page 41: biuletyn dws-08.pdf

BIuletyN DWS.org.pl41

numer 8 – wiosna 2010

kowania okrętów oraz statków nieprzyjaciela5. Do tego czasu obserwatorzy rozpoznali statek handlowy płynący w eskorcie okrętu wojennego, nieprzyjacielski trałowiec chodzący różny-mi szybkościami i zmiennymi kursami oraz sześć wodnosamo-lotów typu hienkel, latających nisko nad woda, na wysokości 20–50 metrów. Aby uniknąć wykrycia okręt zanurzał się wów-czas na głębokość 16–18 metrów. Idąc na głębokości pery-skopowej w stronę sektora, zauważono kolejne dwa trałowce, dwa kontrtorpedowce typu Leberecht Maass i jeden ścigacz. Kontrtorpedowce znajdowały się 4000–5000 metrów od Żbika i dla własnego bezpieczeństwa często zygzakowały rozwija-jąc prędkość ponad 14 węzłów6. O godzinie 18.50 ORP Żbik dotarł do wyznaczonego mu sektora. Stwierdzono ożywiony ruch małych okrętów niemieckich, nie godnych zaatakowania. Po zachodzie słońca polski okręt wynurzył się i aby załadować akumulatory udał się ze względów bezpieczeństwa poza 55 równoleżnik. Był tym samym, w pierwszym dniu wojny, najda-lej na północ wysuniętym okrętem Polskiej Marynarki Wojen-nej. Podczas ładowania baterii rozpoznano kilka oświetlonych statków handlowych.

Po godzinie drugiej ORP Żbik został zmuszony do alarmo-wego zanurzenia i zejścia na głębokość 20 metrów. Powodem tego manewru było wykrycie Żbika przez okręt nieprzyjaciela, który obserwatorzy znajdujący się na pomoście rozpozna-li jako trałowiec. W rzeczywistości był to okręt podwodny Kriegsmarine U 18, którym dowodził 37-letni Kapitanleutnant Max-hermann Bauer.7 Według dziennika bojowego niemie-ckiej jednostki, ORP Żbik został przez nią wykryty 28 minut przed tym jak przeprowadził manewr zanurzenia, jednak nie został od razu zaatakowany, gdyż dowódca U 18 postanowił zaczekać z atakiem do nadejścia świtu. Niemieccy marynarze nie zauważyli jednak, że w pewnym momencie Żbik się zanu-

5 Tamże, s. 11.6 CAW, 1799/91/113, s. 26, Akta Marynarki Wojennej, Dziennik działań bojo-wych i ćwiczeń ORP „Żbik”; M. Borowiak, op. cit., s. 90.7 M. Borowiak, op. cit., s. 91.

rzył i do godziny siódmej rano prowadzili jego usilne poszu-kiwania8.

Natomiast polski okręt wrócił do swojego sektora. Między 2 a 4 września, z powodu niesprzyjających dla okrętów pod-wodnych warunków pogodowych (dobra widoczność i gładka powierzchnia morza), Żbik pozostawał na głębokości 20 me-trów, rzadko wychodząc na głębokość peryskopową (zazwy-czaj co dwie godziny) aby przeprowadzić obserwację. Podczas lustrowania horyzontu nie zauważono jednak żadnego celu na który można by było przeprowadzić atak. Jednostkami wroga, które znalazły się w polu widzenia peryskopu były zazwyczaj trałowce i ścigacze. Dwukrotnie zauważono kontrtorpedo-wiec typu Leberecht Maass, który przechodził jednak za daleko od polskiego okrętu, by móc go storpedować9.

2 września, dowódca Dywizjonu Okrętów Podwodnych, kmdr por. Aleksander Mohuczy, otrzymał od dowódcy Floty, kontradmirała Józefa Unruga, zadanie opracowania planu ustawienia przez trzy podwodne stawiacze min zagród mi-nowych gwieździście na wodach wokół Półwyspu helskiego, będących w zasięgu helskiej XXXI baterii artylerii nadbrzeżnej (cztery działa 152,4 mm usytuowane na cyplu helskim), aby okręty niemieckie nie mogły ich wytrałować. Każdy z okrętów typu Wilk miał pokładzie po 20 min typu SM 5, które mógł postawić wyłącznie na rozkaz. 3 września o godzinie 00.50 z Dowództwa Floty został wysłany taki rozkaz oraz współrzęd-ne geograficzne dotyczące miejsc rozmieszczenia zagród mi-nowych. Okręt komandora Żebrowskiego swój ładunek miał postawić po morskiej stronie półwyspu, w odległości 9 mil morskich na północny wschód od Jastarni10. Radiodepesza ta jednak nie została odebrana przez załogę Żbika. Odczytano ja dopiero dwa dni później gdy jej treść została powtórzona przez Dowództwo Floty. Polski okręt znajdował się wówczas

8 J. Pertek, Mała flota wielka duchem, Poznań 1989, s. 40.9 CAW, 1799/91/113, s. 27–28, Akta Marynarki Wojennej, Dziennik działań bojo-wych i ćwiczeń ORP „Żbik”.10 M. Borowiak, op. cit., s. 93.

Sektory okrętów podwodnych według planu „Worek”

Sęp

Orzeł

Żbik Ryś

WilkGdynia

DANzIG

Wejherowo

Kartuzy

zoppot

HelPillau

Brüsterort

Puck

Mechelinki

Jastarnia

Wielka WieśStilo

Oksywie

17° 17° 30’ 18° 30’ 19° 30’18° 19° 20°

55°

54°30’

Page 42: biuletyn dws-08.pdf

BIuletyN DWS.org.pl42

numer 8 – wiosna 2010

na wschód od południowego cypla szwedzkiej wyspy Gotlan-dia i po odebraniu rozkazu udał się w kierunku wyznaczonego miejsca. Został wówczas, 5 i 6 września, trzykrotnie namie-rzony przez niemieckie kontrtorpedowce. Za każdym razem okręt był atakowany przez nieprzyjaciela bombami głębino-wymi, które nie wyrządziły polskiej jednostce żadnej szko-dy11. 7 września o godzinie 23.15, w odległości 200 metrów od lewej burty Żbika nastąpiła potężna eksplozja po której ukazał się słup wody. Natychmiast został wydany rozkaz za-nurzenia alarmowego. Podobnie jak w przypadku Sępa i tym razem nastąpiła przedwczesna detonacja niemieckiej torpedy wystrzelonej w stronę polskiego okrętu. Torpedę tę wystrze-lił U 22 dowodzony przez Kapitanleutnanta Wernera Wintera. W dzienniku bojowym U 22 znajduje się następujący opis noc-nego spotkania obu okrętów:

Godzina 23.05. Na patrolu na północ od Rozewia „U 22” za-uważył nieprzyjacielski okręt podwodny, prawdopodobnie zwrócony dziobem. Odległość około 600 metrów. Pozycja w przybliżeniu 55°36’ Nord, 18°54’ Ost. O godzinie 23.09 „U 22” odpalił z odległości około 200 metrów torpedę, która trafiła okręt podwodny tuż za kioskiem. Zameldowałem o zniszcze-niu okrętu podwodnego12.Po opadnięciu słupa wody i chmury dymu wywołanej

eksplozją, zamiast polskiego okrętu, niemieckiemu dowód-cy ukazała się na powierzchni niewielka plama paliwa. Na tej podstawie Kapitanleutnant Winter złożył meldunek o zato-pieniu Żbika a za swój „sukces” otrzymał odznaczenie w po-staci Żelaznego Krzyża13. Jak wiemy, wybuch torpedy nastąpił w odległości 200 metrów od lewej burty polskiego okrętu,

11 CAW, 1799/91/113, s. 30-31, Akta Marynarki Wojennej, Dziennik działań bo-jowych i ćwiczeń ORP „Żbik”.12 J. Pertek, op. cit., s. 48.13 M. Borowiak, op. cit., s. 92.

zatem opis zawarty w dzienniku bojowym U 22 nie tylko jest nieprawdziwy w kwestii wyniku spotkania, ale również w kwe-stii odległości z jakiej niemiecki okręt zaatakował polską jed-nostkę. Prawdopodobnie wybuch torpedy nastąpił w połowie dystansu dzielącego oba okręty a był, podobnie jak w przy-padku ataku U 14 na ORP Sęp, spowodowany zbyt czułym za-palnikiem magnetycznym torpedy typu G7a14.

W obawie przed kolejnym atakiem i zdemaskowaniem pla-nów postawienia pola minowego, Żbik szedł przez resztę nocy i cały następny dzień pod wodą. Wynurzył się dopiero 8 wrześ-nia o godzinie 23.00 by naładować baterie akumulatorów. Na wyznaczone przez dowódcę Dywizjonu miejsce postawienie min okręt przybył przed wschodem słońca.

Operacje minowania rozpoczęto o godzinie 6.05. Pierw-szą zagrodę, złożoną z dziesięciu min, postawiono w pozycji 54°47’ N i 18°39,5’ E, zaś drugą, złożoną z tej samej liczby min, w pozycji 54°46,3’ N i 18°45,5’ E. Zadanie zakończono o go-dzinie 7.5015. Na jedną z tych min 1 października o godzinie 14.30 wszedł niemiecki trałowiec M 85, należący do 7 Flotylli Trałowców. Wybuch rozerwał dziobową część okrętu, który następnie w ciągu paru minut zatonął wraz z 23 członkami załogi. Uratowano 47 marynarzy i oficerów wraz z dowódcą okrętu, kpt. mar. Ottonem Ulrichem. Drugą jednostką, która zatonęła na skutek kontaktu z miną postawioną przez Żbika był zbudowany w 1938 roku niemiecki trawler Mühlhausen PG

14 Kriegsmarine aż do połowy wojny miała problemy ze swoimi podstawowymi typami torped – G7a i G7e. Wystrzelone nie detonowały, detonowały za wcześ-nie lub przechodziły pod celem. Pomimo prób znalezienia przyczyny takiego stanu rzeczy przez specjalistów. Dopiero 30 stycznia 1942 roku w czasie konser-wacji torped na „U 94” zauważono nadciśnienie w przyrządzie regulującym za-nurzenie torpedy i kalkulatorze detonacyjnym spowodowane oddziaływaniem na nie ciśnienia powietrza wewnątrz zanurzonego okrętu podwodnego. Patrz: K. Dönitz, 10 lat i 20 dni. Wspomnienia z lat 1935–1945, Gdańsk 1998, s. 265.15 CAW, 1799/91/113, s. 33, Akta Marynarki Wojennej, Dziennik działań bojo-wych i ćwiczeń ORP „Żbik”.

ORP Żbik podczas prób stoczniowych na początku lat 30.

ze zbiorów Autora

Page 43: biuletyn dws-08.pdf

BIuletyN DWS.org.pl43

numer 8 – wiosna 2010

314 o tonażu 327 BRT, który zatonął około północy 22 stycznia 1940 roku wraz z całą, 14-osobową załogą16.

Po wykonaniu zadania ORP Żbik skierował się do nowego sektora, który według rozkazu otrzymanego 5 września, powi-nien zająć już 7 września do godziny 4.00. Sektor ten znajdo-wał się między 16 a 17 stopniem długości geograficznej17. Po dotarciu do niego 10 września załoga polskiego okrętu wielo-krotnie spotykała na swoim kursie niemieckie statki płynące samotnie, których, zgodnie z prawem międzynarodowym, nie można było zaatakować bez wcześniejszego skontrolowania ładunku i zapewnieniu bezpieczeństwa załodze. Tak więc za-miast użyć torped, Żbik musiał chować się przed napotyka-nymi jednostkami, aby nie zostać rozpoznanym, co mogło na niego w niedługim czasie sprowadzić niemieckie lotnictwo i marynarkę, wyczekując na pojawienie się eskortowanego konwoju bądź okrętów bojowych. W międzyczasie część za-łogi okrętu zaczęła skarżyć się na poważne dolegliwości żo-łądkowe którym towarzyszyły wymioty, wysoka gorączka oraz zasłabnięcia. Z powodu braku na jednostce alkoholu, kmdr Michał Żebrowski wydał polecenie, aby zrobić wódkę ze spi-rytusu torpedowego. Wydawał on ja chorym marynarzom, co wpłynęło dodatnie na poprawę ich stanu zdrowia18.

W dniu 12 września okręt przebywał w pobliżu Olandii po-czym następnie udał się w rejon wyspy Sodramisjobanken19. Tam, podczas kilkudniowej sztormowej pogody, doszło do obniżenia sprawności technicznej Żbika. Meldowano nie-szczelność włazów i klap torpedowych, woda zalewała szyby

16 A.S. Bartelski, R.M. Kaczmarek, Polskiej wojny podwodnej ciąg dalszy, Morze Statki i Okręty, Nr 4(76), 2008, s. 30.17 CAW, II/3/9, s. 6, Akta kampanii wrześniowej, A. Mohuczy, Relacja z działań Dywizjonu Okrętów Podwodnych we wrześniu 1939 roku.18 M. Borowiak, op. cit., s. 94.19 C. Rudzki, Polskie okręty podwodne 1926–1969, Warszawa 1985, s. 125.

wentylacyjne oraz przez właz na kiosku dostała się do wnę-trza okrętu, przez co zaczęła w nim panować ogromna wilgoć. 17 września o godzinie 3.20, podczas kolejnego sztormu, wy-soka fala po raz kolejny zalała szyby wentylacyjne i dostała się do baterii akumulatorów. W pomieszczeniu rufowym natych-miast wytworzył się silnie stężony chlor, załoga zaś musiała usuwać uszkodzenia pracując w maskach. Okręt dopiero po dziesięciu godzinach odzyskał zdolność podwodnego pływa-nia20. O godzinie 16.00 dostrzeżono kontrtorpedowiec nie-rozpoznanej narodowości. ORP Żbik ukrył się pod wodą, a że sztorm na powierzchni nie ustawał, pozostał w zanurzeniu aż do zachodu słońca 19 września. Komandor Żebrowski skie-rował swój okręt na północ, mając nadzieję, że tam znajdzie trochę spokoju, aby móc w ciągu paru dni usunąć powstałe uszkodzenia. Podczas przejścia wzdłuż zachodnich wybrze-ży wyspy Gotlandia, 20 września napotkano dwa niemieckie statki – o godzinie 9.45 statek Köln, zaś w samo południe sta-tek należący do linii Oldenburg Portugalische Damp. Następ-nego dnia napotkano kolejne trzy statki21.

Komandor Żebrowski, podobnie jak pozostali czterej do-wódcy polskich okrętów podwodnych, otrzymał 15 września z Dowództwa Floty rozkaz aby szkodzić nieprzyjacielowi aż do wyczerpania wszystkich środków a następnie udać się do An-glii bądź, jeśli to nie będzie możliwe, internować się w Szwe-cji22. Już wówczas, po rozmowie ze swoimi oficerami, podjęto decyzję przejścia przez cieśniny, jednak uszkodzenia, których doznał okręt podczas sztormu, rozwiały nadzieję załogi na po-wodzenie tej akcji, przede wszystkich ze względu na niemoż-

20 CAW, 1799/91/113, s. 41, Akta Marynarki Wojennej, Dziennik działań bojo-wych i ćwiczeń ORP „Żbik”; M. Borowiak, op. cit., s. 95.21 CAW, 1799/91/113, s. 44-45, Akta Marynarki Wojennej, Dziennik działań bo-jowych i ćwiczeń ORP „Żbik”.22 C. Rudzki, op. cit., s. 128.

02. ORP Żbik na redzie gdyńskiego portu

ze zbiorów Autora

Page 44: biuletyn dws-08.pdf

BIuletyN DWS.org.pl44

numer 8 – wiosna 2010

ność naprawy uszczelnienia włazów, przez które do wnętrza jednostki wlewała się woda za każdym razem gdy schodzono na głębokość większą niż peryskopowa.

25 września, po blisko czterech tygodniach kampanii, uznano, że dalszy pobyt na morzu jest bezcelowy. Nie natra-fiono na eskortowane statki oraz większe okręty wroga, mu-siano zaś uważać na lekkie siły Kriegsmarine i lotnictwo, do zwalczanie których nie było środków. Dotkliwy był brak na okręcie aparatów podsłuchowych, przez co jednostka znaj-dująca się w zanurzeniu pozostawała głucha i ślepa. Kolejnym problemem jaki się pojawił było zamglenie szkieł peryskopów, które zaczęły się podczas chłodniejszych dni i nie można ich było w żadnym stanie usunąć. Zły stan techniczny okrętu oraz niewielkie zapasy paliwa pozostające na nim, były powodem podjęcia decyzji o skierowaniu się w stronę szwedzkiego por-tu. W pobliżu Almagrundet wezwano pilota, oświadczając, że Żbik wymaga naprawy. Gdy się okazało, że nie będzie można jej dokonać w ciągu 24 godzin, okręt poddano internowaniu. W obecności kmdr Żebrowskiego i kpt. Kamudy spalono ko-perty z rozkazami, komplet szyfrów, tabele, notatki i książkę szyfrowanych depesz, po czym zawiadomiono o przybyciu posła Rzeczypospolitej w Sztokholmie.

ORP Żbik został przeprowadzony do bazy szwedzkiej ma-rynarki wojennej w Stavanas i poddany identycznym proce-durom jak w przypadku znajdujących się już tam OORP Sęp i Ryś. Był ostatnim polskim okrętem podwodnym zatrzyma-nym w Szwecji.

Wojciech Budziłło (Wicher)

ze zbiorów Muzeum MW

ORP Żbik przy nabrzeżu oksywskiej bazy podczas załadunku min SM 5

Page 45: biuletyn dws-08.pdf

BIuletyN DWS.org.pl45

numer 8 – wiosna 2010

TF 58 u bram Japonii

Działania US Navy przeciwko Wyspom Japońskim oraz przeciwdziałanie obrońców, 16-17 lutego 1945 r.

Krzysztof Lam (Ozawa)@

PRZED RAJDEM

7 października 1944 roku planiści ze sztabu admirała Chestera W. Nimitza, dowódcy amerykańskiej Floty Pacyfiku, ukończyli ogólny plan operacji „Detachment”, wymierzonej przeciwko leżącej w archipelagu Nanpo Shoto wyspie zwa-nej przez Japończyków Iwo Jima leżącej około 1100 km od honsiu. Amerykanie chcieli założyć tam zapasowe lądowisko dla powracających znad Japonii ciężkich bombowców typu Boeing B-29 Superfortress, którym zabrakło paliwa lub które zostały uszkodzone. Do wsparcia lądujących 19 lutego 1945 r. 3., 4. i 5. Dywizji Marines przeznaczono duże siły morskie oraz powietrzne. Od sierpnia B-29 regularnie bombardowały ten mały skrawek lądu, w grudniu zaś trzy krążowniki wraz z sześ-cioma niszczycielami przeprowadziły ostrzał z morza (notabe-ne nie ostatni). Aby odwrócić uwagę przeciwnika od inwazji i zapobiec przeciwdziałaniu jego lotnictwa z wysp macierzy-stych, zaplanowano atak zespołu lotniskowców 5. Floty (Task Force 58) pod dowództwem wiceadmirała Marca Mitschera na Wyspy Japońskie – pierwszy atak maszyn pokładowych na Japonię od słynnego rajdu Mitchelli pułkownika Jamesa h. Doolittle’a z 18 kwietnia 1942 roku. Operacja otrzymała kryp-tonim „Jamboree”.

Amerykańska marynarka rozpoczęła przygotowania do operacji. Styczeń 1945 r. zapisał się jako czas reorganizacji jednostek pokładowych US Navy. 73-samolotowe dywizjony myśliwców wraz ze 110-osobowym personelem latającym podzielono na dywizjon stricte myśliwski (VF) oraz myśliwsko-bombowy (VBF). Razem z dywizjonami bombowymi i torpe-dowymi, które ograniczono do 15 samolotów, tworzyły one tzw. Lotniskowcową Grupę Lotniczą (Carrier Air Group – CVG, lub CVLG na lekkich lotniskowcach).

9 lutego 1945 roku na samolotach lotniskowców Mitschera kotwiczących w atolu Ulithi zamalowano dotychczasowe ozna-czenia taktyczne. Zamiast nich naniesiono znaki szybkiej iden-tyfikacji umożliwiające przypisanie określonego samolotu do określonej grupy lotniczej. Na przykład maszyny CVG-84 z lotni-skowca „Bunker hill” miały namalowane białe strzałki skierowa-ne do góry na stateczniku pionowym, skierowane do przodu na skrzydłach oraz żółto malowane przednie części osłony silnika.

Następnego dnia grupa opuściła lagunę i poszła kursem na wschód od Marianów i wysp Bonin. W dniu 14 lutego na-leżące do niej okręty pobrały paliwo ze zbiornikowców grupy operacyjnej TG 50.8. Nazajutrz Mitscher poinformował swych

Avengery z „Bunker hilla” nad Japonią, 16.02.1945

podwładnych o celu misji – były nim lotniska i fabryki wokół Tokio. Personel siedmiu „zielonych” grup lotniczych nie był tym zachwycony. Zacięcie broniony rejon japońskiej stolicy zdecydowanie nie był wymarzonym miejscem na debiut. Mit-scher, chcąc pocieszyć niedoświadczonych lotników, powie-dział: Oni bardziej boją się was niż wy ich.

Japończycy tymczasem nie zasypiali gruszek w popiele. Już 14 lutego jednostki IJAAF1 i IJNAF2 otrzymały wiadomość: Amerykański zespół zbliża się do półwyspu Boso. Bądźcie w goto-wości! Japońskie samoloty zaczęły także czujniej patrolować Pacyfik w rejonie Tokio.

O godzinie 19.00 15 lutego amerykański zespół zwiększył prędkość, by następnego dnia znaleźć się na pozycji odpowied-niej do wyrzucenia ataku na Japonię. Rankiem 16 lutego 1945 roku TF 58 w sile 16 lotniskowców z 1365 samolotami na pokła-dach, 8 okrętów liniowych, 14 krążowników oraz 77 niszczycieli znalazł się 125 mil na południowy wschód od Tokio, a 60 mil od brzegów honsiu. Pogoda była fatalna – nisko leżące chmury (na wysokości 800–1500 stóp) oraz ulewny deszcz znacznie ograni-czały widoczność, północno-wschodni wiatr wiał z prędkością 20 węzłów. Okręty Mitschera szły z prędkością 23 węzłów.

1 IJAAF (Imperial Japanese Army Air Force) – Lotnictwo Japońskiej Cesarskiej Armii (Teikoku Rikugun Kōkūtai).2 IJNAF (Imperial Japanese Navy Air Force) – Lotnictwo Japońskiej Cesarskiej Marynarki Wojennej (Dai-Nippon Teikoku Kaigun Koukuu Hombu).

mighty90.com

Page 46: biuletyn dws-08.pdf

BIuletyN DWS.org.pl46

numer 8 – wiosna 2010

Tabe

la 1

. Siły

5. F

loty

prz

ewid

zian

e do

ata

ku n

a W

yspy

Japo

ński

e

Do

dca

: ad

mir

ał R

aym

on

d A

. Sp

ruan

ce n

a k

rążo

wn

iku

USS

„In

dia

nap

oli

s” (C

A-3

5)

Zes

ł Op

erac

yjny

Tas

k Fo

rce

58

Dow

ódca

: wic

ead

mir

ał M

arc

A. M

itsc

her

na

lotn

isko

wcu

USS

„B

un

ker

Hil

l” (C

V-1

7)

Gru

pa

Op

erac

yjn

ad

ow

ód

calo

tnis

kow

ce u

der

zen

iow

elo

tnis

kow

ce le

kk

iep

ance

rnik

ik

rążo

wn

iki

lin

iow

ek

rążo

wn

iki c

iężk

iek

rążo

wn

iki l

ekk

ien

iszc

zyci

ele

TG 5

8.1

kont

radm

irał

Jose

ph J.

Cla

rkBe

nnin

gton

(CV-

20),

W

asp

(CV-

18),

h

orne

t (CV

-12)

Belle

au W

ood

(CVL

-24)

Mas

sach

uset

ts (B

B-59

), In

dian

a (B

B-58

)–

–Vi

ncen

nes

(CL-

64),

M

iam

i (CL

-89)

, Sa

n Ju

an (C

L-54

)

15

TG 5

8.2

kont

radm

irał

Ralp

h E.

Dav

ison

Lexi

ngto

n (C

V-16

),

han

cock

(CV-

19)

San

Jaci

nto

(CVL

-30)

Wis

cons

in (B

B-64

),

Mis

sour

i (BB

-63)

–Sa

n Fr

anci

sco

(CA

-38)

, Bo

ston

(CA

-69)

, Pi

ttsb

urgh

(CA

-72)

–19

TG 5

8.3

kont

radm

irał

Fred

eric

k C.

She

rman

Esse

x (C

V-9)

, Bu

nker

hill

(CV-

17)

Cow

pens

(CVL

-25)

Sout

h D

akot

a (B

B-57

),

New

Jers

ey (B

B-62

)–

Indi

anap

olis

(CA

-35)

Pasa

dena

(CL-

65),

W

ilkes

-Bar

re (C

L-10

3), A

stor

ia (C

L-90

)

14

TG 5

8.4

kont

radm

irał

Art

ur W

. Rad

ford

york

tow

n (C

V-10

),

Rand

olph

(CV-

15)

Lang

ley

(CVL

-27)

, Ca

bot (

CVL-

28)

Was

hing

ton

(BB-

56),

N

orth

Car

olin

a (B

B-55

)–

–Bi

loxi

(CL-

80),

Sa

nta

Fe (C

L-60

),

San

Die

go (C

L-53

)

17

TG 5

8.5

kont

radm

irał

Mat

thia

s B.

Gar

dner

(noc

ne) E

nter

pris

e (C

V-6)

, S

arat

oga

(CV-

3)–

–A

lask

a (C

B-1)

Balti

mor

e (C

A-6

8)Fl

int (

CL-9

7)12

TG 5

8.8

zesp

ół z

wia

dow

czy

nisz

czyc

ieli

(1

05 D

ywiz

jon

Nis

zczy

ciel

i)

Trasa TF 58 pod bramy Japonii

Wyjście TF 58 z atolu Ulitihi

Piloci słuchają ostatnich wskazówek przed lotem, 17.02.1945

mighty90.com

mighty90.com

mighty90.com

Page 47: biuletyn dws-08.pdf

BIuletyN DWS.org.pl47

numer 8 – wiosna 2010

OPERACJE 16 LUTEGO

Pierwszą misję przeprowadzono z pokładu lotniskowca wyposażonego w jednostki nocne. Okrętem był „Enterprise”, a dywizjonem VT(N)-90. Jak zapisano w kronice jednostki: „Wiemy, że zapiszemy się na kartach historii wraz z pierwszym atakiem samolotów pokładowych na Tokio3”. O godzinie 4.00 wystartował pojedynczy, specjalnie zmodyfikowany samolot bombowo-torpedowy Grumman TBF Avenger. Była to misja RCM4, polegająca na tym, że Avenger miał za pomocą apara-tury pokładowej wprowadzić w błąd japońskie radary, zmniej-szając możliwość przechwycenia przez japońskie lotnictwo samolotów z lotniskowców TF 58.

Pierwszym łupem Amerykanów tego dnia padły dwa roz-poznawcze samoloty bombowe IJNAF Mitsubishi G4M Rikko (Betty) zestrzelone przez patrolujące niebo nad zespołem sa-moloty myśliwskie typu Grumman F6F hellcat. Betty należały do 704 Kogeki Hikotai5, bazującej na lotnisku Kisarazu. Pierw-sza z nich, dowodzona przez chor. hirayamę Kiyoshi patrolo-wała sektor E-30, a jej ostatni meldunek otrzymano o godzinie 6.03. Druga, dowodzona przez chor. Furuichiego Sumihiko, przeszukiwała sąsiedni sektor E-31, kontakt zerwał się o 7.02. Oba G4M prawdopodobnie zostały strącone przez naprowa-dzone radarem hellcaty, gdy zbliżały się już do amerykańskie-go zespołu.

hellcaty VBF-3 z „yorktowna”, dowodzone przez kmdr ppor. Fritza Wolfe’a6 były pierwszymi samolotami pokładowymi, jaki pojawiły się nad japońską świętą ziemią. Celem tej formacji był rejon Kasumigaura na północny-wschód od Tokio. Zaatakowa-ła ona lotniska Konoike i hokoda, niszcząc na ziemi dziewięć samolotów i uszkadzając siedemnaście. W powietrzu strącono cztery japońskie samoloty, a jeden uszkodzono. Amerykańscy piloci odnotowali, że Japończycy stosowali taktykę polegają-cą na nurkowaniu w formacje samolotów USN. Robili to jed-

3 http://www.cv6.org/1945/tokyo/default.htm 4 RCM (Radio Counter Measure) – przeciwdziałanie radiolokacyjne.5 Kogeki Hikotai – Dywizjon Uderzeniowy6 Weterana AVG z Chin, niedawno przeniesionego do CVG-3 z VF-11 z „horneta”.

nak pojedynczo, a nie w większych grupach, byli więc łatwym celem. Pilotów Cesarza uznano za odważnych i agresywnych, ale nieskutecznych w działaniu. Czasem Japończycy, nurkując, nawet nie otwierali ognia w kierunku Amerykanów – przelaty-wali po prostu między ich maszynami7.

Jeszcze zanim zestrzelono drugą rozpoznawczą Betty, przed świtem, około godziny 6.45, pokłady lotniskowców opuściły hellcaty dywizjonów VF-9, VF-80 i VF-45, wysłane z zadaniem większego wymiatania nad rejonem działań. Sta-nowiły część pierwszej z siedmiu fal samolotów, jakie tego dnia atakowały równinę Kanto. Alarm po stronie japońskiej został ogłoszony około 7.30. Na lotnisku yokoshiba lotnicy 39. Kyoiku Hiko Tai IJAAF zobaczyli flagę nad kwaterą dowódcy oznaczającą „Zbliżają się nieprzyjacielskie maszyny! Wszyscy piloci do samolotów!”. Natychmiast rzucili się do szesnastu szkolnych Mansyu Ki-79, których jedynym uzbrojeniem był

7 Narrative History of Bombing-Fighting Squadron Three (http://www.vf32.info/articles/vbf3_narr.pdf ), s. 4

Tabela 2. Grupy Lotnicze i dywizjony Marines zaokrętowane na lotniskowcach TF 58, luty 1945

Lotniskowiec Grupa Lotnicza Dywizjony USMC

USS Bennington CVG-82 VMF-112, -123USS Wasp CVG-81 VMF-216, -217USS hornet CVG-17 –USS Belleau Wood CVLG-30 –USS Lexington CVG-9 –USS hancock CVG-80 –USS San Jacinto CVLG-45 –USS Essex CVG-4 VMF-124, -213 USS Bunker hill CVG-84 VMF-221, -451USS Cowpens CVLG-46 –USS yorktown CVG-3 –USS Randolph CVG-12 –USS Langley CVLG-23 –USS Cabot CVLG-29 –USS Enterprise CVG(N)-90 –USS Saratoga CVG(N)-53 –

Lotnisko Konoike po nalocie samolotów USN

mighty90.com

Page 48: biuletyn dws-08.pdf

BIuletyN DWS.org.pl48

numer 8 – wiosna 2010

km kal. 7,7 mm. Sylwetka tej maszyny była łudząco podobna do myśliwca IJAAF typu Nakajima Ki-27 Nate, i o spotkaniu z Ki-27 właśnie meldowali amerykańscy piloci. Major Tetsuo Watabe z 39. Kyoiku Hiko Tai wspominał: Zobaczyliśmy grupę ponad 30 nieprzyjacielskich samolotów zbliżających się od stro-ny morza i atakujących lotnisko Marynarki w Katori. Rozkazałem wszystkim pilotom lecieć na przechwycenie, po czym sam wy-startowałem jako pierwszy.

Jako pierwszy do walki z Japończykami wszedł VF-9 dowo-dzony przez kmdra ppor. herberta N. houcka. Po ostrzelaniu lotniska Katori (pierwotnie celem jednostki było lotnisko Kisa-razu, ale zakryły je chmury) dywizjon, kierując się nad Mobara, napotkał pilotów majora Watabe, meldując dwanaście zwy-cięstw pewnych i cztery prawdopodobne. Gdy wspięliśmy się na jakieś 1000 metrów, zobaczyłem dziewięć amerykańskich sa-molotów lecących w kierunku zachodnim na wysokości 700–800 metrów. Wystrzeliłem serię około 100 pocisków, celując w maszy-nę prowadzącego z przewyższenia i z boku. Nie mogłem jednak ocenić skutków mojego ataku, ponieważ zostaliśmy wciągnięci w walkę manewrową na pułapie około 1000–1500 metrów – re-lacjonował mjr Watabe. Starszy sierżant Iwao Tabata, wcześ-niej pilot myśliwca IJAAF typu Kawasaki Ki-61Hien (Tony) wal-czący w 68. Sentai nad Nową Gwineą, wszedł do walki razem ze swym skrzydłowym, kapralem Kazuo Nakamurą. Nie miał jednak z niego wiele pożytku. Jak wspominał: Nakamura po-chylił głowę w kokpicie, wyglądało na to, że chce coś sprawdzić.(…) Duża grupa nieprzyjacielskich maszyn zbliżała się do nas nieubłaganie. Nie mogłem go ostrzec z powodu braku radia.(…) Byłem zły na niego, że nie podniósł głowy. To był ostatni moment, kiedy go widziałem.

Chorąży Stephen Cushing wykonał atak czołowy na Ki-79 i zaobserwował trafienia na kadłubie i prawym skrzydle. Po chwili skrzydło eksplodowało. Niedługo potem porucznik Leslie DeCew zestrzelił Ki-79, który podkradał się do jego hell-cata. Amerykanin obrócił swoją maszynę i śmiertelnie poraził Japończyka ze swych sześciu „półcalówek”. Sierżant yoshitaka Nagasoe wyskoczył z podziurawionego samolotu i bezpiecz-nie wylądował ze spadochronem. Zwycięstwo to dało por. De-Cewowi status asa.

Kapral Kimiyuki Moriwaki był zdecydowany na staranowa-nie hellcata, choć wiedział, że nie ma wielkich szans na przeży-cie takiego ataku. Stracił kontakt ze swym prowadzącym, ppor. Daisaburo Oishim, który został trafiony i musiał się wycofać. Nie zastanawiając się długo, Moriwaki postanowił atakować. Przewrócił maszynę na plecy po czym zanurkował w kierunku przeciwnika, otwierając ogień z odległości 300 stóp. Gdy był już blisko pozycji odpowiedniej do taranowania, zauważył tra-fienia na prawym skrzydle Grummana. Po chwili za amerykań-skim myśliwcem wybuchło paliwo i spadł on na ziemię. Póź-niejsze oględziny zestrzelonego F6F wykazały ponad dziesięć dziur po pociskach 7,7 mm od silnika po kokpit.

Podporucznik henry Champion atakował osiem Ki-79, gdy myśliwce IJNAF typu Mitsubishi A6M Reisen (Zeke) z lotniska Mobara weszły do walki. Po powrocie na „Lexingtona” Cham-pion zameldował jednego Zeke pewnego, 2 prawdopodob-ne oraz po 2 Nate i Zeke uszkodzone. Komandor houck miał mniej szczęścia. Po zapaleniu jednego z japońskich samolo-

tów zorientował się, że tylko jeden z jego sześciu Browningów jeszcze strzela. Dowódca VF-9 atakował jeszcze cztery lub pięć japońskich samolotów, aż do chwili, gdy sam został trafiony w prawy zbiornik paliwa, lotki i kaemy. Zaczął też przerywać silnik. houck oderwał się od nieprzyjaciół i wrócił na lotnisko-wiec. Z kolei los uśmiechnął się do asa IJAAF, chor. Masato-shiego Masuzawy, weterana walk nad Chałchyn-Goł w 1939 r. Gdy uderzył na hellcaty, stosując swą ulubioną taktykę – wbić się w grupę maszyn nieprzyjaciela, rozproszyć ją i wystrzelać w walce kołowej, nikt nie dawał mu szans na powrót do bazy. Ten jednak, zaatakowany przez cztery F6F, spokojnie poczekał aż napastnicy stracą amunicję. Zaś po powrocie do bazy zgło-sił zestrzelenie jednego hellcata! Gdy wylądował, jego samo-lot był pełen dziur po kulach kalibru 12,7 mm, które wpako-wały mu hellcaty z „Lexa”. Jeden z pocisków zatrzymała uprząż spadochronu!

Tymczasem do walki wszedł VF-45 (d-ca kmdr Gordon Schecter), a ze strony japońskiej Zera z 131 Kokutai z lotniska Katori. Porucznik yoshitoyo Onuki, prowadzący drugi dywi-zjon 39. Kyoiku Hiko Tai, został szybko zestrzelony przez sa-mego kmdra Schectera (pilotującego tego dnia F6F-5P BuNo 719348) oraz jego skrzydłowego, chorążego Roberta L. Taylo-ra. Dwaj piloci hellcatów wspięli się powyżej maszyny Japoń-czyka. Ten zauważył ten manewr i chciał uciec, ale tym samym wystawił się komandorowi na strzał. Schecter otworzył ogień z odległości około 400 stóp, trafiając w kokpit i kadłub. Taylor, lecący 300 stóp za swym dowódcą, zaczął strzelać zaraz po-tem, odkładając 30° poprawki. Jego pociski uderzyły w kokpit oraz silnik. Ki-79 zmienił się w kulę ognia. Onukiemu udało się opuścić samolot, ale jego spadochron oraz ubiór już się paliły, zmarł więc w trakcie opadania na ziemię.

Ostatnim pilotem, który poderwał swoją maszynę z lotni-ska yokoshiba, był kapral hideichi Kaiho. Gdy krążył samot-nie – zgubił swój klucz podczas wznoszenia – na wysokości 6000 stóp i obserwował walkę, nagle pojawiło sie przed nim dziewięć samolotów torpedowo-bombowych TBF Avenger.

8 za: Zbiegniewski A.R., Hellcat Legenda Pacyfiku, Lublin 2008; s. 25.

TBM z „Benningtona” i helldivery z „horneta” na tle góry Fuji, 16.02.1945

mighty90.com

Page 49: biuletyn dws-08.pdf

BIuletyN DWS.org.pl49

numer 8 – wiosna 2010

Młody Japończyk odruchowo otworzył ogień ze swojego ka-emu 7,7 mm z odległości 2500 stóp (!), jednak Avengery, nie zainteresowane potyczką, kontynuowały lot. Kaiho pchnął drążek sterowy w dół i, przeleciawszy przez chmury, znalazł się nad wybrzeżem. Zauważył klucz hellcatów VF-45 porucznika Jamesa E. Perry’ego i, wierząc w czynnik zaskoczenia, ruszył do ataku. Jednak Perry wraz z trzema kompanami mieli się na baczności. Uniknęli ataku Kaiho, po czym trafili jego maszynę, która zaczęła dymić, a jej silnik przerwał pracę. Japończyk rzu-cił samolot w lot nurkowy, nie uchroniło go to jednak przed otrzymaniem kolejnego ciosu ze strony F6F por. Perry’ego. Kaiho był już niedaleko swojego lotniska, ale leciał zbyt wyso-ko, aby wylądować. Gdy zastanawiał się, co zrobić, „czwórka” w kluczu Perry’ego, chor. George Bywater wpakował w jego samolot serię z Browningów. Kaiho zdecydował się lądować awaryjnie na końcu lotniska. Siłą uderzenia w kamienną bra-mę małej świątyni został wyrzucony z kokpitu, łamiąc przy tym cztery zęby. Ki-79 został chwilę potem ostrzelany przez hellcaty. Strąceniem podzielili się, otrzymując po pół zwycię-stwa, por. Perry i chor. Bywater.

W walce nad Katori i yokoshiba piloci japońscy, za cenę stra-ty sześciu Ki-79 i pięciu pilotów, zgłosił zestrzelenie dwóch F6F na pewno oraz jednego prawdopodobnie. Amerykanie faktycz-nie stracili w tej walce tylko jeden samolot (F6F-5 BuNo 708419) wraz z pilotem, ppor. Robertem L. Parkerem. Jednemu z Japoń-czyków, sierż. Kazuhiro Izumi, udało się wylądować, ale zaraz potem zmarł w kokpicie swej maszyny z powodu odniesionych ran. Co ciekawe, samolot był praktycznie nieuszkodzony10.

VF-45 tego dnia wziął udział zaliczył w jeszcze kilku star-ciach, co pozwoliło kmdrowi Schecterowi dopisać 4,5 zwy-cięstwa do „połówki” uzyskanej w bitwie nad Katori. Jeszcze przed południem udało mu się strącić 3 Zeke i podzielić się z innym pilotem zestrzeleniem samolotu rozpoznawczego typu Mitsubishi Ki-46 Dinah, natomiast po południu zaliczył Oscara. Inny myśliwiec z „San Jacinto”, chor. R.R. Kidwell Jr., również dokonał tego dnia takiego wyczynu – strącił pięć ja-pońskich samolotów podczas dwóch lotów bojowych. W obu przypadkach zwycięstwa odniesione 16 lutego będą jedyny-mi w wojennym dorobku.

Najcięższe jednak walki tego przedpołudnia stoczył VF-80 (dowódca: kmdr ppor. Alberta „Scoop” Vorse Jr.), walczący w rejonie baz Katori i Imba. Pilotom dywizjonu uznano poko-nanie 24 Japończyków na pewno i 5 prawdopodobnie. Pięć zwycięstw przypadło w udziale kmdrowi ppor. Leroy’owi W. Keith’owi, siedzącemu za sterami F6F-5 BuNo 70365 dowódcy grupy lotniczej lotniskowca (CVG-80), który prowadził pierw-sze wymiatanie. Niedaleko wybrzeża Keith zauważył oddalo-ne o pięć–sześć mil Zeke. Szybko przybliżył się na odległość strzału, po czym posłał Japończyka w płomieniach do ziemi. Następnie strącił Oscara podczas ataku czołowego. W nie-samowitej kotłowaninie, jaka się wywiązała, komandorowi udało się zestrzelić jeszcze trzy samoloty – zameldował Nate, kolejnego Zero i bombowiec nurkujący IJNAF Aichi D3A Val.

9 Wszystkie numery seryjne, jeśli nie zaznaczono inaczej, pochodzą z http://www.aviationarchaeology.com/src/USN/LLFeb45.htm10 http://www.tailhook.org/catfgt.htm

Skrzydłowemu Keitha, chor. F.F. Ackermanowi zaliczono strą-cenie czterech samolotów: Nate, która wyraźnie chciała wejść dowódcy CVG-80 na ogon, Zeke i dwóch Vali11.

Komandor Vorse z kolei, prowadząc nieco później 16 hell-catów dywizjonu uzyskał cztery zwycięstwa (Zeke, Val oraz Dinah), powiększając swoje konto do 11,5. Pozostałych szes-nastu lotników strąciło dziewięć samolotów Japońskiej Mary-narki. Szacuje się, że piloci hellcatów z lotniskowców TG 58.2 spotkali przed południem nad półwyspem Chiba około set-ki japońskich samolotów. Ich meldunki opiewały na ponad czterdzieści zestrzeleń.

Swoje drugie wymiatanie, prowadzone przez por. William-sa, przeprowadził VBF-3. Nad lotniskiem Mawatari formacja uzyskała siedem strąceń bez strat własnych. Dodatkowo po-zostawiła na lotnisku 18 zniszczonych lub uszkodzonych sa-molotów japońskich.

CVG-4 z „Essexa” również wyruszyła przed południem na wymiatanie. VF-4 prowadził dowódca grupy, kmdr F.K. Upham. Zaatakował on lotnisko Tateyama. W drodze nad cel dowodzą-cy VF-4 kmdr ppor. Carl Nicolini strącił samotnie lecącą Bet-ty, należącą prawdopodobnie do 703 Kogeki Hikotai, z załogi której przeżyła jedna osoba (bombowiec rozbił się niedaleko brzegu). Innym ciekawym zestrzeleniem były dwa bombowce IJAAF typu Mitsubishi Ki-21 Sally, strącone przez dwóch pilo-tów dywizjonu. Dwa inne hellcaty VF-4 podczas patrolu nad Zatoką Tokijską napotkały Sally w eskorcie Zeke. A6M został zameldowany jako zestrzelony, a Ki-21 jako uszkodzony. Na-stępna para F6F zgłosiła strącenie wodnosamolotu IJNAF typu Aichi E13A (Jake). Kolejne wymiatanie przeprowadzone przez VF-4 zakończyło się meldunkami opiewającymi w sumie na osiem zestrzeleń pewnych i jedno prawdopodobne. Rozpo-znanie przeprowadzone przez dywizjon nad lotniskiem Ma-watari przyniosło dwie japońskie maszyny zniszczone i dwie uszkodzone na ziemi, w powietrzu zaś zniszczono jedną na pewno i jedną prawdopodobnie.

Około godziny 11.30, nieco wcześniej niż planowano, do akcji włączyły się bombowce nurkujące typu Curtiss SB2C

11 Tillman B., Tillman B., Hellcat – The F6F In World War 2, Annapolis 1979; s. 203.

Start Corsaira z pokładu „Bunker hilla”, 16.02.1945mighty90.com

Page 50: biuletyn dws-08.pdf

BIuletyN DWS.org.pl50

numer 8 – wiosna 2010

helldiver oraz Avengery. Celem pierwszego ataku były fabryki Ota i Koizumi na północny zachód od Tokio. Jak wspomina-ły załogi, ogień przeciwlotniczy nie był uciążliwy, w związku z tym chęć bombardowania i ostrzeliwania celów była nie do opanowania12. Zaowocowało to bardzo dobrymi wynikami bombardowań podczas całego rajdu – fabryka Ota, już wcześ-niej uszkodzona przez Superfortece, została niemal komplet-nie zniszczona. Jedynym czynnikiem niesprzyjającym Ame-rykanom była pogoda – fabryka Koizumi była niemożliwa do zlokalizowania ze względu na chmury i deszcz13. Bomby (także z samolotów myśliwsko-bombowych) spadały nie tylko na fa-bryki, ale też na lotniska wokół Tokio oraz bazę lotniczo-mor-ską IJNAF w yokosuce. Załogi bombowców nie stroniły także od walk powietrznych. Dwaj strzelcy samolotów dywizjonu VB-12 z „Randolpha” (d-ca dywizjonu kmdr ppor. R.A. Embree), w zamieszaniu spowodowanym złą pogodą nad celem (fabry-ka silników lotniczych Tachikawa) strącili transportowiec typu Mitsubishi Ki-57 „Topsy”, który rozbił się prawdopodobnie nie-daleko bazy lotnictwa morskiego w Kasumi. Załogi VB-9 nato-miast uszkodziły dwa samoloty wroga podczas powrotu znad fabryki Ota.

Grupa uderzeniowa CVG-3 (hellcaty i Avengery), prowa-dzona przez zastępcę d-cy VBF-3, kmdra ppor. Johna McBra-yera, obrała za cel fabrykę silników lotniczych Tachikawa i po-bliskie lotnisko. Jak wspominał pilot VBF-3, Norman P. Stark, bombowce trafiły w cel, ale nadal była tam masa nietkniętych rzeczy14. W tej sytuacji także piloci F6F przyłączyli się do ata-ku na cele naziemne. Ponownie Stark: Leciałem z prawej strony Maca (kmdra McBrayera – przyp. aut.) (…)Obejrzałem się do tyłu i, ku swojej konsternacji, ujrzałem Zero nurkujące i strzela-jące w kierunku naszej formacji. Widziałem błyskające lufy jego kaemów i skuliłem się w fotelu, w nadziei że uchroni mnie pan-cerna płyta za siedzeniem. Na szczęście nie poczułem, aby jakiś pocisk mnie trafił, a kilka sekund później, gdy Japończyk pojawił się przed nami, wszyscy otworzyliśmy do niego ogień. [Nieprzy-jaciel] eksplodował, a jego szczątki pociągnęły za sobą piękną smugę dymu opadającą w kierunku ziemi. Gdy nurkowaliśmy dalej, zauważyliśmy samoloty zaparkowane w osłonach prze-ciwodłamkowych. Kilka maszyn kołowało na start, inne z kolei były otoczone przez członków obsługi naziemnej (…). Ostrzela-łem jedną z osłon i zniszczyłem zaparkowany w niej samolot. To samo zrobiłem z drugą osłoną. (…) Wyglądało na to, że japoń-skich maszyn w powietrzu jest coraz więcej. Gdy wróciliśmy na odpowiednią wysokość i odpędziliśmy żółtków mających ochotę nas zestrzelić, zaczęło nam się kończyć paliwo. Skierowaliśmy się w stronę wybrzeża, cały czas odpędzając nieprzyjaciół. Ataki Ja-pończyków ustały, gdy znaleźliśmy się nad oceanem. Poczuliśmy ulgę. Wróciliśmy tylko z kilkoma dziurami w poszyciu naszych maszyn15.

Druga grupa uderzeniowa CVG-3, tym razem złożona z F6F i SB2C, prowadzona przez kmdra Wolfe’a, została wysłana

12 http://vt17.com/blog/about13 Wiele maszyn stracono z tego powodu w wypadkach i kolizjach w powietrzu – np. CVG-12 (VF i VBF) stracił w ten sposób trzy samoloty wraz z pilotami: F6F-5 BuNo 72417 chor. W. h. Rossera, F6F-5 BuNo 71794 por. S. Legatosa i F6F-5 BuNo 72363 zastępcy dowódcy dywizjonu, por. B. P. Seamana, jr.14 http://www.battleofsaipan.com/Nstark000101.htm#A_Pilot_s15 Ibidem.

około południa nad lotnisko Kasumigaura. helldivery cel-nie zbombardowały bazę lotniczą, hellcaty z kolei napotkały w powietrzu najtrudniejszych tego dnia przeciwników. Japoń-czycy lecieli w grupach, w których samoloty były od siebie oddalone o 100–200 jardów. Ppor. Chamber z VF-3 siedział na ogonie J2M i strzelał do niego, gdy zaatakował go towarzyszą-cy Raidenowi Ki-61. Szczęśliwie kmdr Wolfe zauważył manewr Japończyka i zestrzeliwując go, uratował Chambera. Grupa powróciła na lotniskowiec z ośmioma pewnymi, trzema praw-dopodobnymi i siedmioma uszkodzonymi. Dwa F6F zostały lekko uszkodzone.

Podczas walk prowadzonych przez VF-80 około południa wywiązała się zacięta bitwa nad lotniskiem Imba. Wykreowała ona dwóch kolejnych „asów w jeden dzień”. Pierwszy z nich, por. Alexander L. Andersen, pilotujący F6F-5P BuNo 71816, strącił pięć japońskich samolotów aż czterech różnych typów! Były to dwa Oscary oraz po jednym Zeke, Tojo i Tonym. W tym samym czasie por. William C. Edwards Jr. zameldował poko-nanie dwóch Zero, dwóch Nate oraz Oscara. Wobec tak obie-cujących wyników nad półwysep Chiba wysłano kolejną falę samolotów CVG-80.

Lotnikom siedzącym za sterami hellcatów VBF-80 uznano tego dnia piętnaście zestrzeleń pewnych oraz dwa prawdopo-dobne. Jedyną stratą był uszkodzony pociskami kal. 7,7 mm wiatrochron jednego z F6F-5. Szczególnie wyróżnił się por. Pa-trick D. Fleming, który krążąc między 13.30 a 14.30 nad lotni-skami Imba i Mobara, dopisał kolejne pięć do swych poprzed-nich dziesięciu strąceń. Wszystkie te zwycięstwa to A6M5. Fleming odniósł je prowadząc dziewięć hellcatów, które zbombardowały trzy z pięciu hangarów w Mobara. Inny pilot VBF-80, Cormier, powiększył zaś swoje konto o trzy zestrzele-nia. Trzem innym lotnikom jednostki zaliczono pozostałe sie-dem pewnych i dwa prawdopodobne. Późnym popołudniem piloci CVG-80 dopisali jeszcze cztery zestrzały, co dało w sumie 71 pewnych i 15 prawdopodobnych w ciągu całego dnia. Jest to niepobity do dziś rekord amerykańskiej marynarki. Jedno z pewnych zestrzeleń (był to Ki-46) zgłosił lotnik polskiego po-chodzenia z VF-80, ppor. Kazimierz K. Nomejko16.

16 Jeszcze dwaj inni lotnicy polskiego pochodzenia zgłosili tego dnia zwycię-stwa: kmdr Edward J. Pawka, dowódca VBF-12 zameldował strącenie wodnosa-

Na pokładzie „Randolpha”, 16.02.1945

mighty90.com

Page 51: biuletyn dws-08.pdf

BIuletyN DWS.org.pl51

numer 8 – wiosna 2010

Z kolei zdecydowanie najmniej przyjemne wspomnienia z walk 16 lutego wyniósł zaokrętowany na „Benningtonie” VF-82. Niedaleko Tokio, nad lotniskiem Atsugi około południa dwanaście hellcatów dywizjonu stoczyło walkę z mieszaną (znajdowały się w niej Zera, Raideny i najnowsze myśliwce IJNAF typu Kawanishi N1K2-J Shiden-kai (George) formacją dziesięciu17 samolotów Yokosuka Kokutai18 pod dowództwem kpt. yuzo Tsukamoto. W wyniku potyczki na pokład lotniskow-ca nie powróciły cztery F6F. Były to: F6F-5 BuNo 71998 por. D.O. Pucketta, jr., F6F-5 BuNo 71351 por. J. F. Carrolla, F6F-5 BuNo 71978 chor. J.A. McCanna i F6F-5 BuNo 71890 por. B.A. Ingrahama. W zamian zgłoszono pięć japońskich samolo-tów zestrzelonych i pięć uszkodzonych. Jednym z pilotów japońskich biorących udział w tej walce był ppor. Kaneyoshi Muto, as z dwudziestoma kilkoma zestrzeleniami na koncie. Prawdopodobnie po powrocie do bazy zgłosił on strącenie dwóch hellcatów, ale propagandyści Kraju Kwitnącej Wiśni, potrzebujący bohatera, nieco ubarwili całą historię. Według nich (a więc także według oficjalnego komunikatu) Muto, wal-cząc sam przeciwko dwunastce przeciwników, zestrzelił cztery amerykańskie samoloty, zanim reszta wycofała się i uciekła na macierzysty lotniskowiec19. Prasa nadała lotnikowi przydo-mek „Miyamoto Musashi Przestworzy”, od żyjącego na przeło-mie XVI i XVII w. samuraja i szermierza, który nigdy nie został pokonany. Na tym jednak nie koniec strat VF-82. Chor. Paul K. Spradling (F6F-5 BuNo 71960), jeden z najbardziej lubianych pilotów dywizjonu, został ostrzelany przez własne okręty i zmuszony do wodowania. Podczas sadzania maszyny na oce-anie został bardzo celnie ostrzelany przez jeden z niszczycieli TG 58.1, co ostatecznie przekreśliło jego szanse na przeżycie. Nad celem z kolei uszkodzony został F6F-5 BuNo 72008 por. B.B. Geara. Amerykaninowi udało się powrócić na lotnisko-wiec, ale zniszczenia maszyny były tak duże, że musiała zostać spisana ze stanu.

Od 14.07 pokład „Essexa” opuszczała grupa uderzeniowa, składająca się z ośmiu hellcatów (VF-4), jedenastu Corsairów (VMF-124, -213) oraz trzynastu Avengerów (VT-4). Formacją dowodził mjr David E. Marshall z VMF-213. Połączyła się ona z grupą wysłaną przez „Cowpensa” – czterema F6F (VF-46) i dziewięcioma TBM (VT-46). Celem była fabryka w Ota, ale warunki (późna pora, pogoda) zmusiły Amerykanów do zaata-kowania lotniska Mawatari. Atak uzbrojonych w 100-funtowe bomby Avengerów poprzedziło ostrzelanie instalacji lotnisko-wych przez hellcaty. Osłonę zapewniały Corsairy Marines (nie wszystkie, dwie sekcje dołączyły do ataku na lotnisko). Mel-dunki złożone po powrocie na lotniskowce mówiły, że trafio-

molotu IJNAF typu Nakajima A6M2-N Rufe, a chor. Sigmund Bajak z VF-3 z „york-towna” – Ki-43 (za: http://www.dws.org.pl/viewtopic.php?f=59&t=118759).17 http://www.ww2aircraft.net/forum/stories/kaneyoshi-muto-fight-against-12-f6f-f4u-18067.html18 Kokutai – w IJNAF grupa powietrzna.19 Wersja ta pokutuje do dziś, także wśród ekspertów w sprawach wojny na Pa-cyfiku. Należy jednak zauważyć, że jest ona zupełnie niemożliwa, ponieważ por. Ingraham został strącony przez japońską art. plot. Z drugiej jednak strony w do-kumentach jest wiele nieścisłości, co może być powodem braku zgody wśród fa-chowców. 16 lutego yokosuka Kokutai meldowała pięć strąceń, ale o wiele wcześ-niej niż miała miejsce walka z VF-82. Dodatkowo żadnego z tych pięciu zestrzeleń nie zapisano na konto ppor. Muto. Natomiast 17 lutego japońska jednostka zgłosi-ła 19 zwycięstw (F6F, F4U i TBF), z czego cztery hellcaty – Muto. Źródła amerykań-skie nie odnotowują jednak tak poważnych strat w żadnym dywizjonie.

no dziesięć dwusilnikowych maszyn, prawdopodobnie Betty, z których cztery się paliły20. Na reakcję Japończyków nie trze-ba było długo czekać. Nie dość, że ogień artylerii przeciwlotni-czej był wręcz huraganowy, to do ataku z przewagą wysokości przystąpiły japońskie samoloty. Najpierw było to sześć Ki-44, następnie dołączyły także Zera. Zestrzelono większość z nich, ale VF-4 poniósł stratę, podczas ataku zginął ppor. William C. „Dusty” Rhodes (lecący, co ciekawe, na F6F-3 BuNo 71463). Odniósł on zwycięstwo, ale jego maszyna została uszkodzona. Dwóch innych pilotów, wespół z którymi walczył, zajęło się na-trętnymi Zerami, a „Dusty” zniknął. Prawdopodobnie padł ofia-rą jakiegoś Zeke lub Tojo. Natomiast piloci Marines z „Essexa” uzyskali pięć zwycięstw pewnych (3 Zeke, Val i samolot rozpo-znawczy IJNAF typu Nakajima C6N Saiun Myrt) i trzy prawdo-podobne. Ogółem 16 lutego VF-4 strącił piętnaście japońskich samolotów na pewno, trzy prawdopodobnie i dwa uszkodził.

W kolejnej walce, tym razem już po południu, VF-9 uzyskał osiem strąceń. Ceną za ten sukces była strata dwóch pilotów: por. Williama Kilkeno (F6F-5 BuNo 71397) oraz dowódcy CVG-9, komandora Phillipa Torreya Jr., mającego na swym koncie dwa zwycięstwa powietrzne. Ostatni raz widziano go, gdy wykony-wał swym F6F-5 BuNo 71445 atak czołowy na myśliwiec IJAAF typu Nakajima Ki-44 Shoki Tojo. Wśród pilotów prowadzonych przez niego był późniejszy czterooosobowy „atający Cyrk Va-lencii” (Valencia’s Flying Circus), którego liderem był Eugene A. „Gene” Valencia, as kończący wojnę z dorobkiem 23 zwycięstw, weteran walk nad Rabaul, Wyspami Gilberta i Truk. Dla „Cyrku” była to pierwsza misja bojowa. Nad celem Valencia zauważył Japończyka powyżej i za formacją F6F. Wykonał zwrot o 180° i ruszył do ataku czołowego na Tojo, przy okazji pozbywając się ładunku rakiet podskrzydłowych. Do walki z Ki-44 dołączył ppor. harris E. Mitchell (10 zestrzeleń do końca wojny), który zapalił japoński myśliwiec i zauważył, jak jego pilot wyskaku-je ze spadochronem. Valencia dołożył jeszcze dwa strącenia, trzema podzielili się James E. French (11 pewnych na koniec walk) i Clinton Smith (6). Po swej pierwszej misji „Cyrk” zamel-dował więc sześć zestrzeleń. Ogółem VF-9 zanotował tego dnia dwadzieścia pięć zwycięstw za cenę trzech straconych samolotów. Lecące pod eskortą hellcatów VF-9 helldivery VB-9 (d-ca kmdr ppor. T. F. Schneider) zbombardowały fabrykę silników lotniczych Nakajima Ota, a w drodze powrotnej ich załogi uszkodziły dwa japońskie samoloty21.

20 http://www.airgroup4.com/book/indx/index28.htm21 http://www.airgroup4.com/vf-4/index.htm

TBM Avenger z VT-82

AN

Page 52: biuletyn dws-08.pdf

BIuletyN DWS.org.pl52

numer 8 – wiosna 2010

Grupa por. hoppa z VBF-3 podczas patrolu dopisała do listy zwycięstw dywizjonu dwa strącenia – B6N i Ki-61. W ostatecz-nym rozrachunku jednostka uzyskała tego dnia dwadzieścia jeden pewnych, sześć prawdopodobnych i dziesięć uszkodzo-nych w powietrzu oraz piętnaście zniszczonych na pewno, pięć prawdopodobnie oraz dwadzieścia osiem uszkodzonych na ziemi. Co ważne, sukces ten osiągnięto bez strat własnych – kilka hellcatów było tylko lekko podziurawionych japoński-mi kulami. Dodatkowo do listy zestrzeleń dywizjonu należy dopisać trzy Zeke strącone przez ppor. Jonesa, należącego do VBF-3, ale latającego w kluczu dowódcy grupy (z VF-3).

Najcięższe straty w popołudniowych walkach poniósł VF-81 z „Waspa” (d-ca kmdr por. harvey P. Lanham), tracąc w pojedynczej potyczce trzy samoloty wraz z pilotami. Japoń-skim A6M udało się strącić samoloty por. Johna W. B. Gage’a (F6F-5 BuNo 72421), ppor. Johna F. Baumana (F6F-5 BuNo 72234) oraz chor. Johna T. Staileya (F6F-5 BuNo 72412). Inni lotnicy biorący udział w walce zaobserwowali, że por. Bauman zanim został zestrzelony zdołał posłać do ziemi dwie nieprzy-jacielskie maszyny22. W sumie VF-81 zanotował 15 zestrzeleń pewnych i cztery prawdopodobne. Razem z załogami z „Was-pa” cele (lotniska hamamatsu i Mikatagahara) atakowały także maszyny z „horneta” i z dywizjonów USMC z „Benningtona”.

Jednostki Corsairów (nieliczne: VF-84 na „Bunker hillu” plus dywizjony Marines) odniosły tego dnia niewiele zwycięstw. Udało im się uzbierać tylko 27 pewnych zestrzałów. Pięć z nich przypadło słynnemu VF-84 z „Bunker hilla”. Kolejną piątke, jak już było to wspomniane, zapisały VMF-124 i VMF-213 z „Esse-xa”. Żadnych zestrzeleń nie odniosły VMF-123 i VMF-112 („Ben-nington”).

Z pokładu „Enterprise” około godziny 16.15 podniosło się dwanaście F6F-5N z VF(N)-90, lecących z misją typu „Zipper” nad lotniska japońskie w rejonie yokosuki. Polegała one na zajęciu Japończyków w danym miejscu na tyle, by nie byli w stanie wysłać samolotów do ataku na okręty TF 58 lub na powracające z dziennych operacji maszyny USN. Jeden z pi-lotów, chor. Frank Luscombe zmuszony był wodować swym hellcatem BuNo 71760 tuż po starcie. Niestety, zmarł w kabi-nie z powodu zimna i odniesionych ran zanim dotarł do niego jeden z niszczycieli.

Pozostałe samoloty wykonały swoje zadanie zgodnie z pla-nem. Najpierw poleciały nad Tateyamę, ale nie znajdując tam celów godnych uwagi, podążały dalej nad przylądkiem Noji-ma, a następnie nad Zatoką Tokijską. Gdy Słońce chyliło się już ku zachodowi zjawiły się nad yokosuka. Przywitał je gwałtow-ny ogień artylerii przeciwlotniczej. Trzy hellcaty zostały wyżej, zapewniając osłonę i strącając dwa japońskie samoloty, pozo-stałe zaś rozdzieliły się na dwa klucze po cztery maszyny i ze-szły na dół, aby ostrzelać zaparkowane maszyny IJNAF. Pierw-szy klucz, prowadzony przez por. Russella Otisa podczas ataku trafił sporo samolotów, ale efekty wizualne nie były olśniewa-jące, ponieważ Japończycy opróżnili swe maszyny z paliwa i amunicji. Drugi klucz, prowadzony przez por. por. Kennetha Smitha i Owena younga, oprócz „półcalówek” użył także rakiet podskrzydłowych, jego atak był więc bardziej efektowny.

22 http://www.leisuregalleries.com/gage.html

Po zakończeniu działań nad yokosuką, lotnicy VF(N)-90 skierowali się ponownie nad półwysep Chiba, ostrzeliwując w czasie przelotu nad Zatoką cztery frachtowce, z których je-den zapalił się i obficie dymił. Następnie hellcaty, stwierdziw-szy brak aktywności Japończyków nad Naruto i Katori, ostrze-lały kilka samolotów stojących na lotnisku Choshi. Potem, nie znajdując lepszych celów, zabrano się za takie obiekty jak stacje radarowe i łączności, fabryki oraz pociągi. Podczas po-wrotu, chor. Frederick A. hunziker (F6F-5N BuNo 70669) został zmuszony do wodowania, na szczęście stało się to niedaleko własnych okrętów i lotnik został wyłowiony. Z kolei na pokła-dzie „Big E”, lądując, rozbił się jeden z hellcatów, na szczęście jego pilot wyszedł z tego cało.

O godzinie 17.30 pokład „Enterprise” opuściły samoloty wysłane na kolejną tajną misję walki elektronicznej. Był to Avenger VT(N)-90 pilotowany przez por. Charlesa hender-sona, z kmdrem ppor. henry’m Loomisem na pokładzie jako operatorem aparatury RCM, oraz F6F-5N z VF(N)-90. Ich zada-niem było monitorowanie działalności japońskich radarów w rejonie Zatoki Tokijskiej. Misja zakończyła się sporym suk-cesem – wykryto dwadzieścia trzy stacje radarowe, co miało niemały wpływ na planowanie kolejnych operacji przeciw Tokio i okolicy.

Podczas wszystkich operacji osłonę powietrzną nad włas-nym zespołem (patrole CAP – Combat Air Patrol) zapewniały samoloty CVG(N)-53 z lotniskowca „Saratoga”23. Ogółem 16 lu-tego amerykańskim pilotom uznano 291 pewnych zwycięstw (ponad trzy czwarte – pilotom hellcatów). Wiele z nich to niedoświadczeni Japończycy, którzy tuż po zakończeniu szko-lenia znaleźli się w jednostkach obrony Wysp Macierzystych. Na przykład, gdy w 310 Hikotai24 z 601 Kokutai (wyposażonym w A6M5) dowiedziano się o rajdzie, natychmiast wykonano

23 Nie powstrzymało to jednak ich pilotów przed zaatakowaniem „przy okazji” dwóch lotnisk na półwyspie Chiba – stracili przy tym dwa samoloty (F6F-5N BuNo 72739 por. Stewarta E. Doty’ego oraz F6F-5 BuNo 72279 pilotowanego przez nieznanego pilota).24 Hikotai – w IJNAF eskadra, dywizjon (Kokutai składała się z dwóch lub trzech Hikotai).

Przygotowania do startu Corsaira z pokładu „Bunker hilla”, 16.02.1945

mighty90.com

Page 53: biuletyn dws-08.pdf

BIuletyN DWS.org.pl53

numer 8 – wiosna 2010

przelot do bazy w Atsugi, a następnie do Katori. Po drodze stracono cztery Zera w wyniku potyczki z hellcatami nad lot-niskiem Kasumigaura.

Za to asy Cesarza tradycyjnie nie zawiodły. Oprócz wspo-mnianego Muto wyróżnił się także chor. Sadaaki Akamatsu z 302 Kokutai, który na wieść o amerykańskim ataku wskoczył do A6M i wbił się w formację hellcatów. Po powrocie zamel-dował o strąceniu dwóch z nich. Czołowy as Kraju Kwitnącej Wiśni, Tetsuzō Iwamoto25, zgłosił strącenie jednego F4U nad lotniskiem Mobara. Wyróżnił się także kpt. Tadao Ikeda, do-wódca 51. Hikō-Sentai26. Na czele pięciu maszyn swojej jed-nostki zaatakował formację dwudziestu F6F ze składu VBF-12 ostrzeliwujących bazę hokota. Jednego z napastników kpt. Ikeda strącił osobiście. Mat Kunimichi Katō z 210 Kokutai, ma-jący już na koncie dziewięć zwycięstw, samodzielnie starł się z formacją dziesięciu amerykańskich myśliwców, po powrocie do bazy meldując trzy zwycięstwa.

Latający na myśliwcu IJAAF typu Nakajima Ki-84 Hayate (Frank) kpt. Ryu Kurusu po wylądowaniu zgłosił jedno zestrzele-nie. Kurusu był bardzo dobrym pilotem, testował wiele maszyn myśliwskich w Ośrodku Badawczym Samolotów IJA w Fusso27. Gdy kapitan szedł do swojej ponownie zatankowanej i uzbro-jonej maszyny, by po raz kolejny przechwycić amerykańskie samoloty, kołujący Ki-43 z por. Ryozaburo Umekawą za sterami uderzył w niego z tyłu. śmigło Oscara oderwało głowę Kurusu. Także IJNAF poniosła straty wśród swych czołowych pilotów – zginął dowódca 302 Kokutai, por. Toshio Araki.

W godzinach popołudniowych trzy japońskie dozorowce, które uniknęły wykrycia radarem, zostały zauważone przez niszczyciel USS „haynsworth” (DD-700) i zatopione. Okręt pod-niósł kilku rozbitków, których następnie przekazał na pokład „Essexa”. Japończycy stali się obiektami wielkiego zaintere-sowania załogi lotniskowca, która częstowała ich cukierkami i papierosami oraz uczyła angielskich słówek. Gdy adm. Sher-man przyszedł rzucić na nich okiem, usłyszał od jednego z jeń-ców: F*ck you, Joe!

DZIAŁANIA 17 LUTEGOO 1.30 „Enterprise” wysłał jedenaście wyposażonych w ra-

dary Avengerów z zadaniem wyszukania i zaatakowania jed-nostek japońskich okrętów i statków handlowych. Ponieważ jednak nie napotkano żadnych jednostek pływających, zaata-kowano lotniska na wysepkach na południe od Zatoki Tokij-skiej: hachijo Jimie oraz Nii Shimie. Niestety załogi TBF nie za-obserwowały rezultatów swoich akcji. Około godziny 3.00 sa-moloty z „Big E” przeprowadziły dezorientujący Japończyków przelot wzdłuż wybrzeży honsiu (prowadząc przeciwdziałanie radarowe), po czym jeszcze przed świtem powróciły na macie-rzysty lotniskowiec.

Niestety, tego dnia pogoda pogorszyła się jeszcze bardziej. Porucznik Rube Denoff z VBF-12 czekał na sygnał do startu wraz ze swoją sekcją. Nagle wykryto nieprzyjaciół zbliżających

25 Jego meldunki opiewały w sumie na 202 zniszczone alianckie samoloty.26 Hikō-Sentai - w IJAAF pułk lotniczy.27 Obecnie znajduje się tam baza lotnicza USAF yokota (yokota AB).

się do okrętów TF 58. Chmury miały kończyć się na wysokości między 4000 a 5000 stóp, więc Denoff wraz z trójką pilotów wystartowali z pokładu „Randolpha” i w ciasnym szyku rozpo-częli wznoszenie. Ku ich zaskoczeniu nadal byli w chmurach na wysokości 6000 stóp, potem na 15 000. Wreszcie wypadli z nich na 22 000 stóp. Nie wiem, jak zdołaliśmy utrzymać się razem – wspominał Denoff. Klucz skierował się w stronę do-mniemanego wroga. „Nieprzyjacielem” okazała się formacja Corsairów. W tej sytuacji porucznik postanowił wrócić na lot-niskowiec. Powierzchnię wody zobaczył dopiero na wysokości 100 stóp! Widoczność do przodu sięgała niewiele więcej niż 500 metrów. Szczęśliwie wszystkie hellcaty wylądowały bez-problemowo. Jednak jak mówił Denoff, już wówczas weteran dwóch tur bojowych w barwach VF-9: To moja jedyna wojenna przygoda, która powraca w koszmarach. Mimo tak fatalnych warunków Amerykanie od świtu wysyłali swoje samoloty na patrole i wymiatania w rejonie Tokio.

Pierwsze zwycięstwa zgłosiły dywizjony CVG-3 z „yorktow-na”. VBF-3 zdołał przeprowadzić dwie misje. Pierwszą było wy-miatanie nad lotniskami Ishioka i Tsukuba, amerykańską gru-pę prowadził kmdr Wolfe. Ponownie wykazał się ppor. Jones, zapisując na swoje konto Zero i Oscara. Jego skrzydłowy, chor. Stroder, lecący hellcatem wyposażonym w fotokarabin, per-fekcyjnie uchwycił zestrzelone japońskie maszyny.

Kolejne wymiatanie przeprowadziła grupa hellcatów por. Williamsa, zapuszczając się aż nad lotnisko Utsonomiya – naj-dalej w ciągu całego rajdu. Piloci amerykańscy strącili siedmiu przeciwników na pewno oraz trzech prawdopodobnie. W su-mie 17 lutego VBF-3 dopisał do swej listy 13 zestrzeleń pew-nych, 3 prawdopodobne i 3 samoloty uszkodzone w powie-trzu oraz 5 maszyn zniszczonych na ziemi na pewno, 4 praw-dopodobnie i 28 uszkodzonych. Ponownie dywizjon nie po-niósł żadnych strat.

Szczęście dopisało także VF-81 z „Waspa”. Pilotom jed-nostki uznano 11 zwycięstw pewnych i 3 prawdopodobne. Cztery pewne i dwa prawdopodobne z tej liczby zapisał na swoje konto por. hugh Virgin Sherrill, 24-letni Kalifornijczyk, bohater niedawnej akcji ratunkowej28. Między godziną 8.05

28 16 stycznia 1945 r. jego F6F-5 BuNo 71858 został trafiony przez japońską artylerię przeciwlotniczą nad Kantonem. Sherrill wodował uszkodzonym samo-lotem i został uratowany przez niszczyciel.

Tetsuzō Iwamoto

http://commons.wikimedia.org/wik

Page 54: biuletyn dws-08.pdf

BIuletyN DWS.org.pl54

numer 8 – wiosna 2010

a 8.40 zgłosił strącenie dwóch Zeke i jednego Tony na pewno oraz dwóch Zer prawdopodobnie, a około godziny 9.05 pew-ne zestrzelenie Tojo. Wraz z poprzednimi zwycięstwami – sa-molotem torpedowym IJNAF typu Nakajima B6N Tenzan (Jill) z 14 grudnia 1944 i z połówką Tojo z poprzedniego dnia – dało mu to status asa.

Kolejnych dwanaście japońskich samolotów dopisał do swej długiej listy zwycięstw CVG-80. Grupa walczyła w rejonie Katori, a czterech wrogów zaliczono Patrickowi Flemingowi. Tym samym na jego koncie było już 19 strąceń, co było naj-wyższym wynikiem wśród pilotów obecnych w tym czasie na lotniskowcach TF 58. W skali całej wojny dało to Flemingowi czwarte miejsce na liście największych asów USN, ex aequo z Alexandrem Vraciu.

Ciekawą przygodę przeżył 17 lutego chor. Robert L. Bu-chanan, pilot hellcata z VF-29 („Cabot”). Podczas walki nad fa-bryką w Tachikawa (po której dywizjon zgłosił pięć pewnych i dwa prawdopodobne) silnik jego F6F-5 BuNo 70515 odmówił współpracy i lotnik został zmuszony do wodowania koło wys-py Ō-shima29. Koledzy Buchanana lecący z nim w kluczu, z por. Feckem na czele, zaczęli krążyć nad miejscem wodowania cho-rążego (trwało to półtorej godziny). Wezwali będący w pobliżu okręt podwodny – USS „Pomfret” (SS-391)30 – i zapewnili mu osłonę podczas gdy ten ratował Buchanana. Widoczność by-ła bardzo kiepska, ale por. Fecke zdołał naprowadzić okręt na swojego kolegę. „Pomfret” przepłynął zaledwie trzy mile od Ō-shimy, ale dzięki fatalnej pogodzie nie został zauważony ani zaatakowany. hellcatom powoli kończyło się paliwo, więc jeden po drugim wracały na lotniskowiec, ale Fecke czekał do-póty, dopóki Buchanan nie znalazł się bezpieczny na pokładzie okrętu podwodnego. Główny zainteresowany, bez uszczerbku na zdrowiu, niedługo potem powrócił na „Cabota”.

Aby w jak najwyższym stopniu zniszczyć fabrykę silników lotniczych Nakajima Tama, do grupy uderzeniowej CVG-4 (22 F6F, 13 TBM i 7 F4U Marines) dołączono samoloty CVG-46 (8 F6F i 9 TBM) oraz CVG-84 (12 F4U, 15 SB2C i 15 TBM). Całym zespołem dowodził por. Lykes Boykin z VF-4. W czasie dolotu do celu Amerykanów zaatakowało sporo japońskich myśliw-ców – w sumie około dwudziestu pięciu. „Red Rippers”31 za-pisali na swoje konto pięć z nich na pewno oraz dwa prawdo-podobnie. Piloci Marines z „Essexa” dołożyli dwa pewne i dwa prawdopodobne. Jeden Marine został raniony przez pocisk kal. 20 mm, który eksplodował w kokpicie jego maszyny. Od-łamki wbiły mu się w ramię i twarz. Samo bombardowanie fa-bryki zostało zaś uznane za dobrze skoordynowane, efektywne i celne.

Poza tym sporym uderzeniem CVG-4 wykonał tego dnia jeszcze kilka wymiatań. I tak, o 6.45 podczas patrolu ppor. R.S. Kelley strącił B6N. O 7.08 grupa Corsairów z VMF-124 zaata-kowała lotnisko Tateyama. O 7.30 kmdr Upham poprowadził

29 Była to jedyna strata CVG-29 tego dnia.30 Dowódca: kmdr John B. hess. Poprzedniego dnia „Pomfret” podniósł z oce-Dowódca: kmdr John B. hess. Poprzedniego dnia „Pomfret” podniósł z oce-Poprzedniego dnia „Pomfret” podniósł z oce-anu pilota VF-17 ppor. Josepha P. Farrella (F6F-5 BuNo 70592) oraz lotnika ja-pońskiego (stał się on, rzecz jasna, jeńcem wojennym). Wydarzenia te słynny korespondent wojenny Ernie Pyle (przebywający wówczas na „Cabocie”) sko-mentował tak: „Marynarka uratuje cię nawet jeśli zostaniesz zestrzelony nad tokijskim portem”.31 Przydomek VF-4.

cztery hellcaty, aby sfotografować nieprzyjacielskie lotniska. O 7.55 kolejna grupa Corsairów Marines zaatakowała japoń-ską żeglugę przybrzeżną, a ppor. R.D. Green zestrzelił D4y. Wreszcie o 10.30 klucz maszyn VF-4 ostrzelał kilka japońskich jednostek. Podczas jednego z porannych lotów chor. C. E. Gu-stafson (F6F-5 BuNo 71387) został zmuszony do wodowania z powodu problemów z samolotem. Na szczęście stało się to niedaleko okrętów TF 58 i uratował go niszczyciel eskortowy USS „Callahan” (DE-1051). Była to jedyna strata CVG-4 tego dnia. O wiele więcej uzbierało się zwycięstw – osiem dla VF-4 i siedem dla pilotów USMC. Trzy z tej pierwszej liczby zapisał na swoje konto kpt. Dean „Diz” Laird (F6F-5 BuNo 7142132). By-ły to Sally, Tony i Tojo. Po dodaniu ich do wcześniejszych: Tony i Zero oraz 0,5 Junkersa Ju 88 i 0,25 heinkla he 115 z paździer-nika 1943 r.33 Laird uzyskał status asa. Do tego jedynego mają-cego na rozkładzie zarówno Niemców jak i Japończyków34.

CVG-82 wykonał tego dnia atak (w sile dziesięciu bombow-ców z eskortą) na lotniska hamamatsu i Mikatagahara. Celem

32 Zbiegniewski A.R., Hellcat Legenda Pacyfiku, Lublin 2008; s. 25.33 Rajd lotniskowca USS „Ranger” (CV-4) na Norwegię.34 hollisa hillsa, asa z pięcioma zestrzałami z VF-32, nie można uznać za tako-wego ponieważ zwycięstwo, które odniósł nad pilotem niemieckiej Luftwaffe, miało miejsce podczas jego służby w Royal Canadian Air Force.

Mapa nalotu na fabrykę Nakajima Tama

airgroup4.com

Page 55: biuletyn dws-08.pdf

BIuletyN DWS.org.pl55

numer 8 – wiosna 2010

CVLG-23 („Langley”) była fabryka w Tachikawa. Zdjęcia wyko-nane przez jednego z członków załóg Avengerów VT-23, Jacka Kosko, pozwoliły potwierdzić spore uszkodzenia zadane temu kompleksowi przemysłowemu. Pozostałe grupy lotnicze lata-jące na F6F dopisały do długiej już listy jeszcze siedemnaście pewnych. Avengery zdołały zatopić japoński transportowiec „yamashita Maru” o wyporności 10 605 t, który zatonął na po-zycji 35°22’ N, 139°37’ E.

Więcej zwycięstw niż poprzedniego dnia zapisały 17 lute-go jednostki wyposażone w Corsairy, w sumie uzbierały one 29 zestrzałów. Pięć z nich przypadło CVG-84. Jedno pewne strącenie zapisał na swoje konto strzelec ogonowy SB2C z VB-3, zestrzeliwując Oscara nad fabryką w Tachikawa. Oprócz tego zameldował także prawdopodobne strącenie kolejnego Japończyka.

Ze strony japońskiej spory sukces zameldował wspomnia-ny wcześniej 310. Hikotai 601. Kokutai. Siedem Zeke wykonało zaskakujący atak na helldivery i zestrzeliło sześć z nich, z cze-go cztery zapisano na konto kpt. Katori. W rzeczywistości tego dnia Amerykanie utracili zaledwie trzy SB2C35 – Japończycy znacznie przecenili swoje osiągnięcia. Innym godnym odno-towania japońskim osiągnięciem był atak przeprowadzony przez Yokosuka Kokutai – pomimo padającego śniegu dzie-sięć samolotów wykonało zaskakujące uderzenie z wysokości 2500 m na grupę dziewiętnastu F6F i F4U znajdującą się nad bazą Atsugi. Japońscy piloci zgłosili zestrzelenie całej formacji amerykańskiej (z tego sześć samolotów prawdopodobnie)36. Jednostki cesarskie poniosły tego dnia dotkliwe straty jeśli chodzi o kadrę oficerską. Zginął dowódca 22. Hikō-Sentai mjr Shigeo Uehara, oficer operacyjny 52. Hikō-Sentai por. Atsuo Ogata i dowódca 1. Chutai37 tegoż pułku por. hiroto Sasaki.

O godzinie 11.30 z powodu pogarszającej się pogody i zbliżającej się inwazji na Iwo-Jimę, do której niezbędne było bezpośrednie wsparcie US Navy, adm. Mitscher wydał rozkaz wycofania się z rejonu walk. Około południa ostatnie samoloty powróciły na pokłady lotniskowców i Task Force 58, najpotęż-niejsze wówczas zgrupowanie floty na świecie, obrał kurs na wyspy Bonin.

BILANS OPERACJIW czasie całej operacji 16–17 lutego samoloty TF 58 wyko-

nały 2761 startów (738 przeciwko obiektom w Zatoce Tokij-skiej), meldując 190 maszyn japońskich zniszczonych na ziemi oraz aż 341 w powietrzu. Amerykanie utracili 88 samolotów (52 hellcaty, 16 Corsairów, 10 Avengerów oraz 10 helldiverów), z tego 60 w walce i 28 z przyczyn operacyjnych. Straty doznały głównie świeże, niedoświadczone dywizjony niedawno za-okrętowane na lotniskowce. Piloci, którzy wdawali się w walki kołowe na niskiej wysokości ze zwrotnymi japońskimi myśliw-

35 Dwa pochodziły z VB-12 (SB2C-4E BuNo 20831 kmdra Embree’a i SB2C-4 BuNo 20198), a jeden z VB-84 (SB2C-4E BuNo 20698 ppor. Stafforda).36 Jeden z Japończyków, mat Takashi yamazaki, były członek grupy lotniczej lotniskowca Zuikaku wyskoczył ze spadochronem ze swego trafionego samo-lotu. Niestety, lokalni wieśniacy wzięli go za Amerykanina i zatłukli na śmierć. Od tego czasu piloci myśliwców nosili symbol wschodzącego słońca na swoich strojach. 37 Chutai – w IJAAF dywizjon (Hikō-Sentai tworzyły trzy Chutai).

cami często żałowali tej decyzji. Pilotom japońskim uznano 275 zwycięstw za cenę 78 samolotów straconych w walkach powietrznych (ok. 50 maszyn straciła IJAAF, a ok. 30 IJNAF). Jak widać, meldunki obu walczących stron są znacznie (kilka-krotnie) przesadzone. Dlatego nie należy wierzyć większości publikacji, podających liczbę 341 za rzeczywistą ilość straco-nych przez Japończyków maszyn. Faktem natomiast jest, że w różnym stopniu zniszczono 23 lotniska w rejonie stolicy Kra-ju Kwitnącej Wiśni.

Najskuteczniejszą amerykańską jednostką okazała się zde-cydowanie CVG-80. Osiemdziesiąt trzy zwycięstwa to więcej niż jedna czwarta wszystkich zaliczonych Amerykanom zestrzeleń. Po stronie japońskiej najwięcej zestrzałów zgłosiły: z jednostek IJNAF: 252 Kokutai38 – 14 pewnych i 10 prawdopodobnych39, 210 Kokutai – 14 pewnych i 4 prawdopodobne40, oraz Yokosu-ka Kokutai – 13 pewnych i 6 prawdopodobnych; z jednostek IJAAF – 47. Hikō-Sentai – 18 (z tego 16 hellcatów i 2 helldivery), 51. Hikō-Sentai – 12, a 52. Hikō-Sentai – 10 strąceń.

Należy także wspomnieć, że liczba potwierdzonych ze-strzeleń uzyskana przez pilotów USN 16 lutego – ok. 270 – jest drugim najwyższym wynikiem w historii amerykańskiej mary-narki, ustępując jedynie słynnemu „Odstrzałowi Mariańskich Indyków” 19 czerwca 1944 r. podczas bitwy na Morzu Filipiń-skim (operacja „Forager”).

PO OPERACJI18 lutego TF 58 podpłynął do brzegów Iwo Jimy, a jego

grupy lotnicze rozpoczęły bezpośrednie wspieranie zapla-nowanej na następny dzień inwazji. Samoloty pokładowe przez okres walk o wyspę oprócz wsparcia wojsk naziemnych przeprowadzały wymiatania nad okolicznymi wysepkami, np. Chichi-Jimą oraz osłaniały lotniskowce przed atakami pilotów kamikaze. Same walki prowadzone przez Marines były bar-

38 Dokładniej mówiąc walczyły tylko dwa Hikotai z jego składu – 308. i 311. (w sumie 45 A6M).39 Straty własne – dziewięć maszyn. Walczono 16 lutego z grupą około 30 F6F nad półwyspem Bōsō.40 Z tego dwanaście pewnych i wszystkie prawdopodobne w walce 16 lutego 14 Zeke z ok. 50 amerykańskimi samolotami nad hamamatsu. 210 Kokutai stra-ciła jednego A6M.

Rysunek z „Richmond Times” komentujący ataki 16–17.02.1945

Page 56: biuletyn dws-08.pdf

BIuletyN DWS.org.pl56

numer 8 – wiosna 2010

dzo długie i krwawe – zakończyły się 27 marca 1945 r. Ceną za zdobycie tego skrawka lądu było 5931 Amerykanów zabi-tych i zaginionych oraz 17 272 rannych. Prawie 2650 żołnierzy trzeba było wycofać z walki z powodu zaburzeń psychicznych. US Navy poniosła straty w wysokości 881 zabitych i 1917 ran-nych. Oznacza to, że w sumie do zdobycia jednego kilometra kwadratowego wyspy trzeba było śmierci 220 żołnierzy oraz zranienia 640. Ze składu TF58 ciężko uszkodzony został lotni-skowiec USS „Saratoga”, trafiony przez kilku pilotów kamikaze. Japończycy stracili cały garnizon wyspy – ok. 23 000 żołnierzy wraz z dowódcą, gen. Tadamichim Kuribayashim. Walki o Iwo Jimę wykorzystał Clint Eastwood do nakręcenia filmów „Sztan-dar chwały” i „Listy z Iwo Jimy”. Pierwszy z nich pokazuje jej zdobycie z perspektywy amerykańskiej, drugi – japońskiej.

Kerzysztof Lam (Ozawa)

Autor dziękuje p. Szymonowi Teterze za udostępnienie waż-nych materiałów źródłowych oraz kolegom z forów: http://www.dws.org.pl, forum.axishistory.com, http://www.ww2aircraft.net, forum.12oclockhigh.net i http://www.j-aircraft.org za cenne uwagi w pracy nad tekstem.

Bibliografia Zbigniew Flisowski, Burza nad Pacyfikiem, Poznań 1989Ikuhiko hata, yasuho Izawa, Japanese Naval Aces and Fighter Units in World War II, Annapolis 1989Adam Jarski, F4U Corsair, Gdańsk 2004Adam Jarski, Waldemar Pajdosz, F6F Hellcat, Gdańsk 1994Adam Jarski, Waldemar Pajdosz, Mitsubishi A6M Zero, Gdańsk 1995Zbigniew J. Krala, Kampanie Powietrzne II wojny światowej. Da-leki Wschód Część VIII, Warszawa 2000 henry Sakaida, Imperial Japanese Navy Aces 1937-1945, Oxford 1998Mark Styling, Corsair Aces of World War 2, London 1995Barrett Tillman, Hellcat Aces of World War 2, London 1996Barrett Tillman, TBF/TBM Avenger Units of World War 2, Oxford 1999Barrett Tillman, Helldiver Units of World War 2, London 1997Barrett Tillman, Hellcat – The F6F In World War 2, Annapolis 1979Krzysztof Zalewski, Samolot myśliwski Nakajima Ki-84 Hayate Frank, Warszawa 2005Andre R. Zbiegniewski, Hellcat Legenda Pacyfiku, Lublin 2008Andre R. Zbiegniewski, Waldemar Pajdosz, 3/202 Kokutai, Lub-lin 2003

United States Navy Carrier Air Group 12 History (http://www.vbf-12.com/docs/trng/history.pdf)Narrative History of Bombing-Fighting Squadron Three (http://www.vf32.info/articles/vbf3_narr.pdf )http://www.acepilots.com/usn_valencia.html http://www.tailhook.org/catfgt.htmhttp://www.acepilots.com/usn_aces.htmlhttp://www.usshancockassociation.org/wwii%20history-3.html#”OPERATION SIX”

http://www.cv6.org/1945/tokyo/tokyo_2.htmhttp://www.cv6.org/ship/logs/vtn90/vtn90-4502.htmhttp://www.ibiblio.org/hyperwar/USN/USN-Ops-XIV/USN-XIV-2.html http://www.aviationarchaeology.com/src/USN/LLFeb45.htm http://www.dws.org.pl/ http://pacific.valka.cz/forces/index_frame.htm http://www.j-aircraft.org/smf/index.php?topic=7535.0 http://www.airgroup4.com/book/indx/index28.htm http://www.airgroup4.com/marines.htm http://www.airgroup4.com/vf-4/index.htm http://www.uss-bennington.org/hist.html http://www.wright.edu/~jack.mcknight/diary/index.htm http://www.ibiblio.org/hyperwar/USN/USN-Ops-XIV/USN-XIV-2.html http://www.ibiblio.org/hyperwar/PTO/FatLady/index.html http://www.mcallen.lib.tx.us/books/cabot/cab06_09.htm#Ch09 http://aviationartstore.com/james_cain.htm http://www.uss-bennington.org/stz-vb-82.html http://www.uss-bennington.org/airgroups-vmf-123.html http://www.uss-bennington.org/stz-year-1945.html http://forum.axishistory.com/viewtopic.php?f=65&t=102493&p=908036http://findarticles.com/p/articles/mi_qa3901/is_200305/ai_n9283147/ http://www.dws.org.pl/viewtopic.php?f=60&t=13779&p=253023&hilit=J2M5#p253023 http://www.cv6.org/ship/logs/vfn90/default.htm#tokyo http://www.ww2aircraft.net/forum/stories/kaneyoshi-muto-fight-against-12-f6f-f4u-18067.htmlhttp://www.leisuregalleries.com/gagegroup.htmlhttp://uss-saratoga.com/saratoga5.pdfhttp://vt17.com/blog/abouthttp://www.yorktownsailor.com/yorktown/vf23t.htm http://www.battleofsaipan.com/Nstark000101.htm#A_Pilot_shttp://www.ibiblio.org/hyperwar/Japan/IJN/JANAC-Losses/JANAC-Losses-4.html

Page 57: biuletyn dws-08.pdf

BIuletyN DWS.org.pl57

numer 8 – wiosna 2010

Kuba miejscem starcia dwóch mocarstw – USA i ZSRR

Arkadiusz Kłosowski@

Stany Zjednoczone a KubaPo zerwaniu stosunków dyplomatycznych z Kubą USA nie

zaprzestały wykorzystywania wszelkich dostępnych środków, aby odzyskać wpływy na wyspie, a przede wszystkim, aby obalić zarówno kubański rząd rewolucyjny, jak i samego Fi-dela Castro. Dla Waszyngtonu było to zadanie priorytetowe, ponieważ utrata wpływów na Kubie równała się z osłabieniu czy też zachwianiu dominującej pozycji USA w tym regionie świata. Stany Zjednoczone nie mogły sobie na to pozwo-lić – obawiano się, że za przykładem Kuby mogą pójść inne państwa. Co więcej Ameryka nie tolerowała socjalizmu ani ko-munizmu i zaciekle go zwalczała, tym bardziej w swojej strefie wpływów. Przykładem była Gwatemala, gdzie zorganizowano przewrót wojskowy w celu obalenia podejrzewanego o lewi-cowość rządu. Kuba była dla USA bardzo ważna. Chciano więc szybko rozwiązać ten problem, obawiając się, że z powodu związków z ZSRR w niedalekiej przyszłości Kuba może stać się przyczółkiem dla rozszerzenia wpływów Moskwy w regio-nie. A na to Ameryka nie mogła sobie pozwolić. Gdyby tak się stało, pojawiłby się jeszcze jeden pretekst do twierdzenia o wyższości komunizmu nad kapitalizmem – ideologia komu-nistyczna w świecie by się umocniła. Wzrosła by także pozycja ZSRR w stosunku do świata zachodniego i USA.

Antycastrowska opozycjaPo zerwaniu stosunków dyplomatycznych z Kubą w stycz-

niu 1961 r. USA nie pogodziły się z utratą wpływów na Kubie. Za rządów Batisty, przed zwycięską rewolucją 1959 r., Kuba była traktowana jak zwykły wasal USA, hawana była zaś dru-gim Miami. Setki milionów dolarów, zainwestowane przez Amerykanów przed rewolucja, zostały bezpowrotnie stracone w wyniku całkowitej przebudowy gospodarczej, społecznej i ustrojowej Kuby. Zanim Eisenhower skończył prezydenturę, Kuba stała się afrontem nie do przyjęcia przez Waszyngton. Traktowano ją jako państwo komunistyczne, a przede wszyst-kim uznano Kubę za państwo satelickie ZSRR w sercu amery-kańskiej strefy wpływów na półkuli zachodniej, co było całko-wicie nie do przyjęcia dla USA1.

Problem kubański, który zagrażał wpływom i polityce Wa-szyngtonu, postanowiono rozwiązać w podobny sposób, jak to zrobiono z Gwatemalą. 17 marca 1960 r., już na dziewięć miesięcy przed zerwaniem oficjalnych stosunków dyploma-

1 h. Brogan, The Penguin History of the United States of America, 1990, s. 651.

tycznych z Kubą, prezydent Eisenhower zatwierdził plan dzia-łań CIA nazwany „Program tajnych operacji wymierzonych w reżim Castro”.

Celem programu było utworzenie poza Kubą zjednoczo-nej antycastrowskiej opozycji kubańskiej, użycie środków masowego przekazu jako narzędzia ofensywnej propagandy wśród ludnością kubańskiej; utworzenie na Kubie organizacji do przeprowadzania wywiadu i tajnych operacji, które byłyby podporządkowane rozkazom opozycji, oraz stworzenie poza Kubą sił paramilitarnych przeznaczonych do przyszłych akcji partyzanckich. Te złożone cele miały być osiągnięte, w taki sposób, aby uniknąć otwartego zaangażowania i bezpośred-niej interwencji USA2.

Program wszedł w życie po zaaprobowaniu przez Eisenho-wera wstępnego budżetu 4 400 000 dolarów, w którym były przewidziane wydatki na akcje polityczne (950 000 USD); pro-pagandę (1 700 000 USD); siły paramilitarne (1 500 000 USD); zbieranie informacji wywiadowczych (250 000 USD). Wstępne koszty inwazji na Kubie, która miała nastąpić rok później, sza-cowano na ponad 46 milionów USD.

Prezydent Eisenhower był skłonny podjąć akcję zbrojną przeciwko Castro, zwłaszcza po zerwaniu stosunków dyplo-matycznych, jeszcze przed inauguracją przyszłego nowego prezydenta Kennedy’ego pod warunkiem, że dostarczono by wiarygodny powód dla rozpoczęcia inwazji. Gdyby takiego nie było, należałoby sfabrykować argumenty, które byłyby do przyjęcia dla ogółu i usprawiedliwiały inwazję na Kubę3.

Operację przeciwko Kubie oznaczono kryptonimem „Pluto” – zaangażowana w nią była przede wszystkim CIA, ale także Departament Stanu, Pentagon i Biały Dom. Po objęciu prezy-dentury przez Johna Kennedy’ego dyrektor CIA, Allan Dulles, i szef Komitetu Połączonych Szefów Sztabów, generał Lyman Lemnitzer, spotkali się z sekretarzem stanu Deanem Ruskiem, sekretarzem obrony Robertem McNamarą i prokuratorem ge-neralnym Robertem Kennedym w celu omówienia planu in-wazji na Kubę.

Po kilku dniach w wąskim gronie z udziałem prezydenta odbyła się narada nowego rządu, na której omawiano plany agresji. Przedstawiony prezydentowi USA, popierany przez CIA i przewodniczącego kolegium połączonych szefów szta-

2 F. Braudel, �Invasion Bay of Pigs”, [w:] The timetable history of Cuba, pod red. I.A. Sierra, s. 3 /w:/ www.gwu.edu/~nsarchir/nsa/cuba_mis_cri/docs.html/25.04.02.3 Tamże, s. 3.

Page 58: biuletyn dws-08.pdf

BIuletyN DWS.org.pl58

numer 8 – wiosna 2010

bów, plan przewidywał wysłanie na Kubę 12-tysięcznych uzbrojonych oddziałów kubańskich, który po wylądowaniu w Zatoce świń miałyby wywołać ogólnonarodowe powstanie przeciwko reżimowi Castro4.

Należy podkreślić fakt, że w pierwszych dniach urzędo-wania nowego prezydenta Castro żywił pewne nadzieje na zmianę przez Kennedy’ego dotychczasowej polityki USA wo-bec Kuby. Gotów był udzielić nowemu prezydentowi kredytu zaufania. Sprawy przybrały inny obrót, gdy Kennedy zapewnił, że rząd USA będzie bronił ustalonego porządku na półkuli za-chodniej i będzie występował przeciwko wszystkim próbom obalenia, czy też zreformowania, istniejącego stanu rzeczy drogą rewolucyjną. Była to zapowiedź zwalczania agresji i dy-wersji w jakimkolwiek kraju Ameryki – można przypuszczać, że był to ewentualny pretekst do przyszłej inwazji na Kubę5.

30 stycznia 1961 r. w orędziu o stanie państwa, wygłoszo-nym na połączonej sesji obu Izb Kongresu, Kennedy powie-dział, że „w Ameryce Łacińskiej agenci komunistyczni, dążąc do wykorzystania pokojowej rewolucji nadziei w tej strefie, założyli bazę na Kubie zaledwie 90 mil od naszych wybrzeży. Nasze zastrzeżenia wobec Kuby nie są zastrzeżeniami wobec dążenia ludności tego kraju do lepszego życia. Nasze zastrze-żenia – to zastrzeżenia wobec panowania obcej i wewnętrznej tyranii. Kubańskim reformom społecznym i ekonomicznym należałoby udzielić zachęty. Problemy polityki gospodarczej i handlowej zawsze mogą być przedmiotem rokowań. Ale przedmiotem rokowań nigdy nie może być panowanie komu-nistyczne na naszej półkuli. Spoczywa na nas obowiązek, by wraz z naszymi bratnimi republikami wyzwolić obie Amery-ki od wszelkiego tego rodzaju obcego panowania i wszelkiej tyranii, działając na rzecz wolnej półkuli wolnych rządów od przylądka horn, aż do koła podbiegunowego.

Po tym wystąpieniu było już jasne, że dotychczasowa po-lityka wobec Kuby nie została zmieniona, a Waszyngton zrobi wszystko, aby odzyskać wpływy na Kubie wszelkimi dostępny-mi środkami oraz nie dopuści do dalszego osłabienia pozycji USA. Co więcej, USA uznaje prawo suwerennych narodów do wyboru, według waszego uznania, ustroju społecznego ale za-pewnia sobie prawo nazwania niewygodnych rządów komuni-stycznymi – a to oznaczało, że z rządami komunistycznymi nie prowadzi się rokowań. To z kolei kryło zapowiedź interwencji zbrojnej przeciwko każdemu ustrojowi, który byłby uznany za komunistyczny6. W tym wypadku można było twierdzić, że USA planuje przeprowadzić interwencję zbrojną na Kubie.

Kolejnym krokiem Kennedy’ego było wyasygnowanie 5 lu-tego 1961 r. sumy 4 milionów dolarów dla udzielenia pomocy finansowej uchodźcom kubańskim w USA. Zwiększono tym samym tzw. Fundusz Wzajemnego Bezpieczeństwa, ustano-wiony przez prezydenta Eisenhowera w celu udzielania po-mocy uchodźcom z Kuby7.

Po utworzeniu 22 marca 1961 r. kubańskiej „Rady Rewolu-cyjnej” na emigracji, „Operacja Pluto” weszła w końcową fazę przygotowań. Pierwotnie operacja miała się rozpocząć od lą-

4 A.A. Gromyko, op. cit., 63–64; P. Johnson, op. cit., s. 673.5 M. Lidert, op. cit., 190–191.6 Tamże, s. 195.7 Tamże, s. 189 i 199.

dowania w dzień w okolicach miasta Trinidad na południowym wybrzeżu Kuby, ale Kennedy nie zgodził się ponieważ plan ten aż nazbyt wyraźnie ujawniłby zaangażowanie USA w operację. Dlatego zdecydowano się na inwazję nocą w Zatoce świń (Bay of Pigs) wspartą nalotami bombowymi. Celem operacji było utworzenie i utrzymanie przyczółka na Kubie aż do przybycia rządu cywilnego utworzonego przez opozycję kubańską na emigracji. Po utworzeniu przy pomocy CIA siedziby na Kubie, rząd ten miał być natychmiast uznany przez USA i państwa członkowskie OPA. Od razu miano też udzielić wsparcia mili-tarnego ze strony USA i państw członkowskich OPA8.

Jednocześnie w dniu rozpoczęcie inwazji planowano usu-nięcie Castro przy pomocy mafii działającej w hawanie. Samo zabójstwo Castro uniemożliwiłoby mobilizację sił przeciwko inwazyjnym oddziałom paramilitarnym. Mafia była bardzo zainteresowana wyeliminowaniem Castro gdyż zyskałaby możliwość uwolnienia „hazardowych interesów” w hawanie. Istnieje prawdopodobieństwo, że o planowanym zamachu wiedzieli Rosjanie i Kubańczycy. Wywiad kubański współpra-cujący z KGB przechwycił tajny skład broni uznany za centrum tajnych operacji CIA, w którym znaleziono m.in. pistolety z tłumikami, które według odtajnionych radzieckich archiwów miały posłużyć do zabicia Fidela Castro9.

Podjęcie decyzji o przeprowadzeniu operacji postawiło nowe-go prezydenta w trudnej sytuacji. Gdyby ją wstrzymał osłabiłoby go to już na początku kadencji. Dlatego prezydent Kennedy był skłonny do wyrażenia zgody na dokonanie inwazji – tym bardziej, iż był przekonany o słuszności obalenia Fidela Castro. Wydaje się wątpliwe, aby doświadczony Eisenhower udzielił ostatecznej apro-baty temu projektowi, który miał wszystkie wady wynikające z po-litycznego i moralnego zaangażowania się Ameryki (jako pierwsi mieli stanąć na brzegu dwaj funkcjonariusze CIA), żadnej zaś zalety, wiążącej się z rzeczywistym uczestnictwem w planowanej operacji lotnictwa i marynarki wojennej Stanów Zjednoczonych10. Na spot-kaniu 28 stycznia 1961 r. przewodniczący komitetu połączonych szefów sztabów był przeciwny inwazji na Kubę dlatego, że siły zbrojne Castro były już zbyt silne. Jednocześnie na tym samym spotkaniu sekretarz obrony powiedział, że wszystkie tajne ope-racje zaplanowane przeciwko Fidelowi Castro wliczając propa-gandę, sabotaż i inne środki oddziaływania, nie stworzą poparcia narodowego w celu pozbycia się Castro. 24 marca senator Ful-bright wręczył Kennedy’emu notatkę służbową informującą, że udzielenie poparcia tajnemu projektowi jest po części hipokryzją i cynizmem ponieważ USA cały czas stanowczo potępia ZSRR na forum ONZ za tego typu operacje. Także podsekretarz stanu Che-ster A. Bowles poinformował 31 marca sekretarza stanu Deana Rusha, że jest całkowicie przeciwko inwazji – jest to niezgodne z punktu widzenia moralnego i prawnego. Senator Fulbright 4 kwietnia powiedział, że „operacja skompromituje naszą mo-ralną pozycję w świecie” oraz „że nie będzie już możliwe dla USA oskarżanie komunistów o łamanie traktatów”11.

8 E. Pałyga, op. cit., s. 108; F. Braudel, �Invasion at Bay of Pigs”, [w:] „The timetable history of Cuba”, I.A. Sierra (red.), s. 4. www.gwu.edu/~nsarchir/nsa/cuba_mis_cri/docs.html/25.04.2029 S.h. hersh, Ciemna strona Waszyngtonu, Warszawa 1997, s. 205–207.10 P. Johnson, op. cit., s. 673.P. Johnson, op. cit., s. 673.11 F. Braudel, op. cit.F. Braudel, op. cit.

Page 59: biuletyn dws-08.pdf

BIuletyN DWS.org.pl59

numer 8 – wiosna 2010

Mimo tych wszystkich sprzeciwów i wątpliwości Kennedy wyraził 17 kwietnia 1961 r. zgodę na przeprowadzenie „Operacji Pluto”, biorąc pod uwagę doniesienia CIA, że piloci kubańscy są szkoleni na odrzutowcach MiG w Czechosłowacji i ZSRR. Uznano, że należałoby coś zrobić zanim wyszkoleni piloci wrócą z migami a Kuba stanie się bardziej odporna na zewnętrzne naciski12.

Desant w Zatoce Świń15 kwietnia osiem nieoznakowanych amerykańskich bom-

bowców pilotowanych przez batistans wystartowało z bazy w Nikaragui, aby zniszczyć siły powietrzne Kuby. W wyniku nalotu bombowego udało się tylko częściowo zniszczyć wy-znaczone cele, a samoloty zamiast wrócić do swojej bazy wylądowały na Florydzie. Wywołało to wrażenie, że bombar-dowanie miało poprzedzić amerykańską inwazję. Oczywiście amerykański ambasador przy ONZ Adlai Stevenson od razu zaprzeczył tym insynuacjom13.

W planowanej operacji podkreślano, że jej powodzenie będzie zależało od całkowitego panowania w powietrzu w trakcie doko-nywania desantu w Zatoce świń. Poproszono prezydenta o wy-rażenie zgody na przeprowadzenie operacji tzw. „czyszczącego uderzenia”. Kennedy nie zgodził się, gdyż nie chciał ujawnić praw-dziwej roli Ameryki, a „drugiego ataku nie da się przedstawić jako akcji, za którą stoi wyłącznie garstka zdesperowanych emigran-tów kubańskich”14. Po tej decyzji Richarda Bissella, zastępcy dy-rektora CIA ds. operacji, oraz pozostałych wtajemniczonych w CIA zaczęło ogarniać przerażenie, że inwazja skazana jest na katastro-fę. Od bombardowania dano Castro około 48 godzin na zebranie sił i przygotowanie się do odparcia ataku. Castro spodziewał się inwazji, a nalot oraz informacje od siatki agentów działających w CIA i Ameryce Południowej tylko go w tym utwierdziły15.

Nocą 17 kwietnia 1961 r. oddziały inwazyjne w sile 1400 ludzi wylądowały w Zatoce świń, tylko po to by być pokona-ne przez – o wiele silniejsze niż oczekiwano – oddziały Castro. Antycastrowskie powstanie, które zdecydowałoby o sukce-sie operacji, nawet się nie zaczęło16. Milicja i wojsko okrąży-ły zwerbowanych i wyszkolonych przez CIA Kubańczyków próbujących lądujących amfibiami na plaży w Zatoce świń. W trakcie operacji błędnie informowano prezydenta, że inwa-zja spowodowała powszechne powstanie przeciwko Castro, a tymczasem oddziały inwazyjne napotkały silny opór17.

Po rozpoczęciu inwazji rząd kubański wystosował 18 IV 1961 r. apel do narodów świata wzywając narody Ameryki

12 T. Szulc, op. cit., s. 293.13 K. Michałek, op. cit., s. 238-239.14 W.B. Breuer, Vendetta, Warszawa 1998, s. 151. Według S.M. hersha, Kennedy odmówił zgody na przeprowadzenie drugiego bombardowania, co było podyk-towane sytuacją polityczną. Zdawał sobie sprawę, że w ten sposób wydał wyrok śmierci na brygadę inwazyjną. Dla Kennedy’ego było ważne, że doszło porozu-mienia po tajnych rozmowach z N. Chruszczowem, w którym zdecydowano o spotkaniu na europejskim szczycie w czerwcu. Gdyby prezydent zgodził się na nalot bombowy podkreśliłby tylko, że USA są zaangażowane w inwazję, a to mo-gło by doprowadzić do odwołania spotkania przywódców supermocarstw oraz przekreśliłoby osiągnięcia w polityce zagranicznej krótko urzędującego młode-go prezydenta. Sama porażka w Zatoce świń według Kennedy’ego byłaby dla niego mniej korzystna w polityce wewnętrznej niż jej odwołanie. Gdyby się wy-cofał z planowanej inwazji stałby się obiektem oszczerstw ze strony republika-nów i konserwatywnych liberałów. S.M. hersh, op. cit., s. 214.15 Tamże, s. 152.Tamże, s. 152.16 Neil Wenborn, Neil Wenborn, The USA – A Chronicle in Pictures, New york 1991, s. 314.17 S.M. hersh, op. cit., s. 210–211.S.M. hersh, op. cit., s. 210–211.

i całego świata do solidaryzowania się z rewolucyjnym narodem Kuby, który odpiera siły inwazyjne. Szczególnie wzywano kraje Ameryki Łacińskiej do wystąpień przeciwko polityce USA, a tym samym, by stanęły po stronie walczącej Kuby18. Na wieść o ku-bańskim apelu w krajach Ameryki Łacińskiej zaczęły formować się oddziały ochotników, aby wesprzeć walczącą Kubę. Także na innych kontynentach przejawiły się ruchy solidaryzujące się z Kubą domagające się przerwania interwencji (w Pekinie, Pary-żu, Londynie, Delhi, Kairze i Dakarcie). W tej sytuacji nie pozostał obojętny ZSRR, gdzie w wielu miastach odbywały się wieloty-sięczne wiece ludzi pracy i zebrania organizacji społecznych19.

Szef rządu radzieckiego N.S. Chruszczow wysłał 18 kwietnia list do prezydenta Kennedy’ego, w którym stwierdził, że inwa-zja na Kubę może mieć niebezpieczne następstwa dla pokoju światowego. (…) Dla nikogo nie jest tajemnicą, że uzbrojone bandy, które wtargnęły do tego kraju, zostały wyszkolone, za-opatrzone i wyposażone w broń w Stanach Zjednoczonych Ame-ryki. Samoloty bombardujące miasta karaibskie należą do Sta-nów Zjednoczonych Ameryki, bomby przez nie zrzucone dostar-czył rząd amerykański (…). (…) Dziś nie jest jeszcze za późno, by zapobiec temu, co może się stać nieodwracalne. Rząd USA może jeszcze nie dopuścić do tego, by płomień wojny wzniecony przez interwentów na Kubie przekształcił się w pożar, którego można byłoby oponować (…).

Chruszczow jednocześnie zapewnił, że ZSRR nie pozosta-wi Kuby w tej sytuacji i udzieli wszelkiej pomocy do odparcia zbrojnej napaści20.

ZSRR popierał Kubę, ponieważ uważał, że kraj ten nie sta-nowił zagrożenia dla innych państw i popierał jej prawo do pełnej niezależności oraz rozwoju według własnego uznania. Dlatego też Moskwa wezwała USA, aby podjęły odpowiednie środki w celu przerwania inwazji oraz zaprzestania wtrącania się w wewnętrzne sprawy Kuby21.

W odpowiedzi na stanowisko zajęte przez ZSRR Kennedy oświadczył, że USA nie zamierzają dokonać interwencji zbroj-nej przeciw Kubie. Jednocześnie dodał, że w razie interwencji zbrojnej ze strony obcych sił w tym regionie Ameryka natych-miast wypełni zobowiązania wynikające z międzyamerykań-skiego systemu obrony22.

Moskwa zwróciła się z apelem do członków ONZ, aby pod-jęli kroki w celu przerwania inwazji na Kubie, gdyż dalszy roz-wój sytuacji w tym regionie może być zagrożeniem dla pokoju i bezpieczeństwa światowego, oraz wezwała państwa człon-kowskie w ONZ do udzielenia Kubie wszelkiej pomocy w celu odparcia agresji23.

18 Apel rządu kubańskiego do narodów świata w związku ze zbrojną inwazją Kuby, hawana, 18 kwietnia 1961, [w:] Zbiór dokumentów, Nr 4, Warszawa 1961, poz. 61, s. 437.19 Agresja przeciw Kubie, „Nowe Czasy” 1961, nr 17, s. 11.20 List p.o. Sekretarza Generalnego ONZ U-Thanta do przewodniczącego USA J.F. Kennedy’ego, Nowy Jork, 24 października 1962, [w:] Zbiór dokumentów, Nr 10, poz. 164, Warszawa 1962, s. 1264–1265.21 Oświadczenie rządu ZSRR w związku ze zbrojną inwazją na Kubę, Moskwa, 18 kwietnia 1961, Zbiór dokumentów, Nr 4, poz. 63, Warszawa 1961, s. 443 i 446.22 Odpowiedź prezydenta USA J.F. Kennedy’ego na list przewodniczącego Rady Ministrów ZSRR N.S. Chruszczowa z dnia 18 kwietnia 1961, [w:] Zbiór doku-mentów, Nr 4, poz. 64, Warszawa 1961, s. 449.23 Projekt rezolucji przedstawiony komisji politycznej ONZ przez delegację ra-dziecką w związku ze zbrojną inwazją na Kubę, Nowy Jork, 18 kwietnia 1961, [w:] Zbiór dokumentów, Nr 4, poz. 65, Warszawa 1961, s. 452–453.

Page 60: biuletyn dws-08.pdf

BIuletyN DWS.org.pl60

numer 8 – wiosna 2010

W wyniku walk z przeważającymi siłami Castro wspierany-mi przez lotnictwo i czołgi, oddziały inwazyjne zaczęły ponosić klęskę. Wobec tragicznej sytuacji Richard Bissell zaproponował wprowadzenie do walki amerykańskiego lotnictwa, ponieważ w przeciwnym razie może dojść do sytuacji podobnej do Dun-kierki, tym razem jednak pod egidą USA. Dowódca marynarki wojennej Arleigh Burke zasugerował użycie znajdujących się w pobliżu Kuby dwóch lotniskowców (Essex i Boxer), flotylli niszczycieli oraz batalionu marines albo do położenia wału ogniowego na pozycje Castro z dział okrętowych, albo wysa-dzenia oddziałów marines lub też wysłania patroli lotniczych, które zamkną przestrzeń powietrzną za pięciokilometrowym pasem wód przybrzeżnych24. Jednak prezydent te, i inne, op-cje rozwiązania problemu odrzucił. Dean Rush, jeden z najbar-dziej aktywnych w najbliższym otoczeniu prezydenta, całko-wicie przeciwstawił się udzielaniu pomocy siłom inwazyjnym. Robert Kennedy w tej dramatycznej sytuacji był za dokona-niem zwiadu lotniczego, aby ocenić i sprawdzić czy Brygada 2506 będąca w potrzasku ma jakieś szanse na sukces25.

Kennedy zgodził się tylko na akcję lotnictwa polegająca na osłonie bombowców z bazy Puerto Cabezus w Nikaragui przez myśliwce z lotniskowca Boxer znajdującego się niedaleko Ku-by. W wyniku błędnej kalkulacji (różnica czasu między Kubą a Nikaraguą wynosi 1 godzinę) myśliwce osłaniające nie spotka-ły bombowców, te zaś pozbawione ochrony zostały zestrzelo-ne lub uszkodzone – cała akcja skończyła się fiaskiem26.

Po tej niefortunnej akcji brygada inwazyjna pozbawiona wszelkiego wsparcia z morza i powietrza odniosła druzgocą-cą klęskę. Zginęło 160 osób, ponad 300 zostało rannych, kil-kudziesięciu zaginęło – w sumie do niewoli dostało się 1179 emigrantów27.

Sukces odniesiony w Zatoce świń tylko umocnił pozycję Castro na Kubie. Umożliwił mu przeprowadzenie na szeroką skalę czystek wśród opozycji. Rozstrzelano wszystkich więź-niów politycznych, a w ramach prewencyjnych aresztowań pozbawiono wolności ponad 100 tys. osób –w samej tylko ha-wanie aresztowano ponad 20 tys. ludzi. Od tego momentu za-częła szaleć machina terroru. Ludzi podejrzanych o zdradę lub sprzyjanie kontrrewolucji wrzucano do więzień – La Cabába; El Principé i do lochów Cytadeli. Z braku miejsca w więzieniach utworzono prowizoryczne więzienia w kinach, ośrodkach sportowych, szkołach a nawet w kurnikach. Panowało takie przepełnienie, że ludzie nie mieli gdzie usiąść, często stali we własnych odchodach, bez jedzenia i picia po kilka dni.

Szalejący terror nie oszczędził kościołów i klasztorów – aresztowano księży i zakonnice. Biskupa sufragana diecezji w hawanie, Boza-Mazvidala, razem ze 135 kapłanami wysłano frachtowcem do hiszpanii w wyniku czego kościół na Kubie praktycznie przestał istnieć28.

Schwytanym jeńcom z Zatoki świń Castro urządził wielki pokazowy proces przed Trybunałem Rewolucyjnym, uzna-

24 W.B. Breuer, op. cit., s. 161.W.B. Breuer, op. cit., s. 161.25 A. Schlesinger, A. Schlesinger, Robert Kennedy and His Times, Boston 1978, s. 145.26 R. Rymaszewski, Batalia pod zwrotnikiem Raka, Warszawa 1988, s. 61–62.27 K. Kubiak, Kuba od rewolucji do kryzysu rakietowego, Warszawa 1994, s. 28. O powodzeniu Fidela Castro zdecydowała dostarczona na kilka tygodni przed inwazją nowoczesna broń czeska i radziecka. T. Szulc, op. cit., s. 293.28 K. Kubiak, op. cit., s. 28; W.S. Breuer, op. cit., s. 171–172.

jąc ich za pospolitych bandytów –wszystkich skazano na 30 lat więzienia. Jednak po dwudziestu miesiącach negocjacji większość skazanych została uwolniona w zamian za 53 mln dolarów w żywności i lekarstwach (tylko dwóch z nich, to jest Ramon Conte i Ricardo Montenero Dugue, spędziło 25 lat w więzieniu)29.

Klęska w Zatoce świń spowodowana była tym, że przede wszystkim nie wzięto pod uwagę silnej pozycji Castro na Ku-bie, cieszącego się szerokim poparciem prawie całego społe-czeństwa, oraz nie doceniono siły rewolucyjnej armii i milicji i ich mobilności. CIA nic nie wiedziało o oddziałach piechoty rozlokowanych w pobliżu miejsca lądowania batalionu inwa-zyjnego. Błędem było wyemitowanie 16 października 1960 r. apelu radiowego byłego premiera Cardony, wzywającego do powstania przeciwko reżimowi Castro. Co więcej po bombar-dowaniu lotnisk (tylko częściowo zniszczono lotnictwo rządo-we) dla Fidela Castro było jasne, że inwazja na Kubę była tylko kwestią godzin30. Castro nie był zaskoczony planowaną in-wazją. Istniało prawdopodobieństwo, że agenci Castro byli w stanie śledzić przygotowania CIA oraz szkolenie uchodźców w Gwatemali do przyszłej inwazji w Zatoce świń. Kennedy oraz szefowie CIA nie brali pod uwagę informacji z Agencji i prasy, że tajemnica szkoleń i inwazji na Kubę przestała być już tajem-nicą w USA, a więc zapewne i na Kubie. Konserwatywny wy-dawca niemiecki Axel Springer pod koniec 1960 r. spotkał się w Waszyngtonie z Dullesem i powiedział mu, że zarówno on jak i jego dziennikarze dowiadują się z różnych źródeł o szkoleniu (uchodźców) w Gwatemali przygotowujących się do inwazji na Kubę. Dulles jednak nie wziął poważnie tego ostrzeżenia31.

Kennedy przyznał publicznie, że był w pełni odpowiedzial-ny za fiasko operacji – co mu tylko przyniosło większą popu-larność wśród narodu amerykańskiego. Na skutek odniesionej porażki prezydent zwolnił długoletniego dyrektora CIA Allena Dullesa oraz jego zastępców Charlesa Cabella i Richarda Bis-sella, który był główną osobą odpowiedzialną za operację.

Kennedy dyskretnie obarczał winą CIA i rozkazał przepro-wadzić tajne dochodzenie w sprawie „Operacji Pluto”. W ra-porcie napisanym przez inspektora CIA generała Lymana Kir-kpatricka winą za fiasko operacji obarczono CIA, wskazując przede wszystkim na jej niekompetencję i ignorancję, jak rów-nież arogancję wobec 1400 kubańskich ochotników. W raport skrytykowano każdy aspekt inwazji przygotowanej przez CIA, szczególnie zarzucając agencji wprowadzenie w błąd urzęd-ników administracji prezydenta, złe zaplanowanie operacji, korzystanie z niekompetentnego wywiadu, oraz kierowanie operacjami militarnymi poza kompetencją i zdolnością CIA. Przywódców emigracyjnych zredukowano do statusu mario-netek. Sam, raport tak bardzo obwiniał urzędników CIA, że z 20 kopii pozostała tylko jedna (pozostałe zniszczono), którą utajniono do lutego 1998 r.32.

29 K. Kubiak, op. cit., s. 28; F. Braudel, op. cit.K. Kubiak, op. cit., s. 28; F. Braudel, op. cit.30 K. Kubiak, op. cit., s. 28.31 S.h. hersh, op. cit., s. 207–209.S.h. hersh, op. cit., s. 207–209.32 K. Michałek, op. cit., 240; F. Braudel, op. cit.; C. Nelson Long, Secret report bla-mes CIA for Bay of Pigs failure, „Miami herald”, February 22, 1998.

Page 61: biuletyn dws-08.pdf

BIuletyN DWS.org.pl61

numer 8 – wiosna 2010

Stanowisko Białego DomuPorażka w Zatoce świń była pierwszą porażką Johna

Kennedy’ego oraz upokorzeniem dla Ameryki, ale USA nie zre-zygnowały z zamiaru przywołania Kuby do porządku. Prezy-dent Kennedy był gotów zrobić wszystko, aby przede wszyst-kim nie dopuścić do komunistycznej infiltracji z zewnątrz oraz aby zapewnić bezpieczeństwo USA33. Jego głównym celem było użycie wszystkich dostępnych środków do obalenia reżi-mu Castro na Kubie. Po nieudanej inwazji nie było już nadziei na nawiązanie pokojowych stosunków między USA i Kubą. Kulminacyjnym momentem było ogłoszenie 1 maja 1961 r. przez Fidela Castro Kuby jako państwa socjalistycznego. Mie-siąc później Castro wyjawił zamiar utworzenia partii komuni-stycznej 2 grudnia 1961 r. uznał ideologię marksizmu-lenini-zmu. Wejście na drogę socjalizmu otworzyło drogę do uzyska-nia od ZSRR pomocy ekonomicznej i wojskowej w wysokości 1 miliarda dolarów rocznie34.

Ze względu na to, że nie chciały one rozprzestrzenienia się ideologii komunistycznej poprzez Kubę na inne kraje latyno-amerykańskie, w zaistniałej sytuacji reakcja USA była natych-miastowa. W czerwcu przedstawiono Kennedy’emu tajne stu-dium Taylora, w którym stwierdzono, że „nie można wyobrazić sobie na dłuższą metę współżycia z Castro jako sąsiadem”35. Aby zaś zmienić sytuację na Kubie należy zastosować działa-nia destabilizujące drogą militarną, polityczną, gospodarczą i operacji wywiadowczych, które doprowadzą do upadku Ca-stro. Brano możliwość zamordowania Castro lub powtórnej inwazji na Kubę36.

Stany Zjednoczone chciały przede wszystkim poprawić stosunki z państwami Ameryki Łacińskiej. W sierpniu 1961 r. na konferencji Panamerykańskiej Rady Gospodarczo-Społecznej OPA w Punta del Erte przyjęto program „Sojusz dla postępu”. Deklarację podpisało 19 państw Ameryki Łacińskiej oraz USA – delegacja kubańska jako jedyna odmówiła podpisania doku-mentu, argumentując to jako „próbę rozwiązania sprzeczności Ameryki Łacińskiej w myśl zasad imperializmu”. „Sojusz dla po-stępu” miał zapewnić wzrost poziomu życia zmieniając różnice między poziomem życia krajów Ameryki Łacińskiej a krajami wysoko rozwiniętymi. Zamierzano osiągnąć ten cel udzielając pożyczki 20 mld dolarów w ciągu 10 lat, co by zwiększyło do-chód narodowy krajów OPA o 2,5% rocznie37.

9 listopada 1961 r. Kolumbia złożyła wniosek do OPA z pro-pozycją zwołania w styczniu następnego roku konferencji ministrów spraw zagranicznych krajów amerykańskich, aby omówić środki obrony przed groźbą interwencji krajów poza-kontynentalnych. Waszyngton poparł propozycję wyjaśniając, że istnieje groźba przystąpienia Kuby do bloku chińsko-sowie-ckiego. Kuba zaprzeczyła tym podejrzeniom dodając, że nie podpisała żadnych paktów wojskowych oraz że na jej teryto-rium nie znajdują się żadne bazy wojskowe oprócz amerykań-skiej bazy Guantanamo38.

33 A.A. Gromyko, op. cit., s. 66.34 K. Michałek, op. cit., s. 239; J. Kukułka, op. cit., s. 163.35 T. Szulc, op. cit., s. 294.36 Tamże, s. 294.37 M. Krugłow, „Niepowodzenia Waszyngtonu w walce przeciw Kubie”, „Nowe Czasy” 1961, nr 35, s. 11 i 13.38 „Obsesja kubańska Waszyngtonu”, „Nowe Czasy” 1961, nr 47, s. 3.

3 stycznia 1962 r. w opublikowanym przez Departament Stanu USA dokumencie „Reżim Castro na Kubie” stwierdzono, że od zdobycia władzy 1959 Castro jawnie dąży do zniszczenia systemu panamerykańskiego oraz istniejących rządów w pań-stwach Ameryki Łacińskiej. Reżim Castro także stanowi „przy-czółek imperializmu chińsko-radzieckiego” w wewnętrznym systemie obrony półkuli zachodniej stanowiąc zagrożenie zbiorowego i indywidualnego bezpieczeństwa państw ame-rykańskich39.

Na konferencji Punta del Este 31 stycznia 1962 r. USA uzy-skały wystarczającą ilość głosów, aby zawiesić członkostwo Kuby w OPA z powodu ideologii marksistowsko-leninowskiej, która była nie do pogodzenia z interesami półkuli zachod-niej40. Do wiosny tego samego roku 15 krajów latynoamery-kańskich poszło za przykładem USA i zerwało dyplomatyczne stosunki z Kubą (obserwujący konferencję ZSRR uznał wyklu-czenie Kuby za dyplomatyczne przygotowanie do inwazji). Stany Zjednoczone 3 lutego 1962 r. nałożyły całkowite embar-go na handel z Kubą polegające na zakazie używania amery-kańskich statków – później zakazano również wpływanie do portów USA statkom obcym banderom wpływającym i wypły-wającym z Kuby. W pierwszej połowie 1962 r. USA używały za-kulisowych środków dyplomatycznych w celu sparaliżowania kubańskich negocjacji handlowych z Izraelem, Jordanią, Ira-nem, Grecją i Japonią. Te czynności były interpretowane przez Kubę jako dobrze zorganizowany plan destabilizacji i zniszcze-nia ich rządu. Faktycznie, te wysiłki były koordynowane przez grupę nacisku działającą pod kierownictwem Departamentu Stanu. Waszyngton nakłaniał swoich sojuszników do zerwa-nia bilateralnych, stosunków handlowych z Kubą oraz grożąc przerwaniem udzielania przemocy krajom, które handlowały z Kubą41.

Na decyzje podjęte na konferencji Punte del Este, 4 lutego 1962 r. Kuba odpowiedziała II deklaracją hawańską, przed-stawiając w niej sytuację w Ameryce Łacińskiej, gdzie umiera z powodu uleczalnych chorób i głodu 2 miliony ludzi rocznie, a 2 miliardy dolarów rocznie odpływa do USA. Rewolucyjna Kuba jako pierwsza odcięła się od wpływów amerykańskich, aby zmienić ten stan rzeczy42.

Stanowisko Kuby zostało poparte przez Moskwę. W opub-likowanym 18 lutego 1962 r. oświadczeniu rząd ZSRR potępił politykę USA opartą na interwencji, blokadzie czy też dywersji. Potępił konferencję w Punta del Esta, na której odbył się sąd nad rewolucyjną Kubą, oraz nowe akty agresji przeciwko niej. Oskarżył USA o wywieranie presji na członków OPA, aby tylko osiągnąć cele swojej polityki przeciwko Kubie. Konferencja w Punta del Este pokazała, wg Moskwy, w jaki sposób USA lek-ceważy elementarne normy prawa międzynarodowego oraz zasad i celów Karty Narodów Zjednoczonych. Moskwa pod-kreśliła, że nalegając na wykluczenie Kuby z OPA, Waszyngton pokazał, że dla niego OPA nie jest regionalną organizacją ONZ

39 E. Pałyga, cyt., s. 12–13.40 C.A. Robbins, C.A. Robbins, The Cuba threat, New york 1983, s. 18.41 R.G. Garthoff , R.G. Garthoff, Reflections on the Cuban missile crisis, Washington 1989, s. 8–9; E. Pałyga, op. cit., s. 114; P. Brenner, �Thirteen Months”, [w:] The Cuban missile crisis revisited, J.A. Nathan (red.). New york 1992, s. 188.42 Odpowiedź Kuby, „Nowe Czasy” 1962, nr 7, s. 1.

Page 62: biuletyn dws-08.pdf

BIuletyN DWS.org.pl62

numer 8 – wiosna 2010

lecz tylko zamkniętym blokiem polityczno-wojskowym, które-go ostrze jest wymierzone przeciwko walce wyzwoleńczej na-rodów Ameryki Łacińskiej. ZSRR przypominał, że USA nie ma prawa potępiać i oskarżać innego kraju o odmiennym ustroju społecznym. Związek Radziecki zapewnił, że nadal będzie po-pierał Kubę udzielając niezbędnej pomocy do obrony wolno-ści i niepodległości. Chruszczow zapowiedział, że Kuba nadal będzie miała zapewnioną pomoc i poparcie ZSRR o ostrzeże-nia wobec wrogów Kuby pozostają niezmienne43.

Stanowisko zajęte przez ZSRR w czasie inwazji na Kubę w 1961 r. nie zniechęciło USA do ograniczenia rozwiązania problemu kubańskiego wyłącznie do użycia presji politycz-nej i ekonomicznej. Wyeliminowanie Fidela Castro stało się zadaniem priorytetowym dla braci Kennedych – byli gotowi sięgnąć po wszystkie dostępne środki a szczególnie rozwinęli i rozszerzyli tajne operacje. Po klęsce w Zatoce świń, w głów-nej mierze spowodowanej przez CIA, prezydent wykorzystał Agencję na szeroką skalę zlecając jej więcej tajnych operacji. Aby zagwarantować sobie większą kontrolę i wpływ nad CIA, wszelkich zadania nadzorował Robert Kennedy44.

4 listopada 1961 r. w Białym Domu odbyła się konferencja wysokich funkcjonariuszy rządu, CIA i Pentagonu z udziałem prezydenta w sprawie F. Castro, atakującego prawie codzien-nie Kennedych i „jankeskich imperialistów”. Kennedy i jego brat Bobby niezbyt przejmowali się tymi atakami, ale raczej możliwością przeniesienia rewolucji Castro na kontynent po-łudniowoamerykański45. Na spotkaniu Kennedy stanowczo nalegał na wywołanie zamieszek czy też destabilizację Kuby przy pomocy działań szpiegowskich, sabotażowych lub psy-chologicznych. Wykonanie tego zadania zlecono generałowi Edwardowi Lansdale’owi, który kierował tajną operacją pod kryptonimem „Mangusta” wymierzoną przeciwko Kubie46. Siłą napędową operacji „Mangusta” był prokurator generalny Bob-by Kennedy – (…) do Agencji wszedł tylnymi drzwiami. Sprawia-ło to wrażenie aktu zemsty, odwetu za poniżenie nie tylko USA, ale rodziny Kennedych. A to było dla Bobby’ego rzeczą świętą47.

W całą operację było zaangażowanych 400 Amerykanów, około 2000 Kubańczyków i prywatne szybkie łodzie. Roczny budżet na ten cel wynosił 50 milionów dolarów48.

Celem programu „Mangusta” było utworzenie i rozwój sil-nego politycznego ruchu na Kubie, który ostatecznie wywo-łałby rewoltę prowadzącą do szybkiego upadku rządu F. Ca-

43 Oświadczenie rządu ZSRR w sprawie Kuby, Moskwa, 18 lutego 1962, [w:] Zbiór dokumentów, Nr 1–2, poz. 22, Warszawa 1962, s. 106–124.44 W.B. Breuer, op. cit., s. 174.W.B. Breuer, op. cit., s. 174.45 Tamże, s. 181. Kuba zakupiła w Szwajcarii i Czechosłowacji najnowocześniej-szy sprzęt radiowy dla najpotężniejszej radiostacji na całej półkuli. Nadawano w języku hiszpańskim, francuskim, portugalskim i angielskim sto godzin progra-mu tygodniowo bombardując w ten sposób słuchaczy komunistyczną propa-gandą. W.B. Breuer, op. cit., s. 181.46 Lansdale miał duże doświadczenie w przeprowadzaniu tego typu opera-cji. Po drugie wojnie światowej działał jako oficer operacyjny CIA na Filipinach współpracując z prezydentem Ramónem Magsaysayem, przywódcą ruchu opo-ru w czasie okupacji japońskiej. Ten zdołał zmontować udaną kampanię filipiń-skiej organizacji komunistycznej. Później działał w Wietnamie współpracując z nacjonalistą Ngo Dinh Diemem zapobiegając przejęcie władzy przez komuni-stów w Wietnamie południowym. Mając takie osiągnięcia Lansdale wydawał się idealnym kandydatem aby poradzić sobie z Kubą a przede wszystkim z Castro. W.B. Breuer, op. cit., s. 182.47 S.M. hersh, op. cit., s. 279.S.M. hersh, op. cit., s. 279.48 R.L. Garthoff , op. cit., s. 32.R.L. Garthoff, op. cit., s. 32.

stro. Gdyby doszło do rewolucji Lansdale przewidywał użycie sił zbrojnych USA wspierających powstanie, ale tylko gdyby było to konieczne49. Aby wywołać niepokoje na Kubie plano-wano dokonać ataku na bazę amerykańską w Guantánamo co miało spowodować pełny militarny odwet na hawanę. W ope-racji „Good times” (miłe chwile) miano spreparować zdjęcia, na których miał być gruby Castro w towarzystwie zmysłowych kobiet w umeblowanym z przepychem pokoju50. W operacji „Mangusta” przewidywano także wysadzanie mostów w celu zatrzymania komunikacji, wysadzanie wybranych fabryk, nisz-czenie cukrowni, pól uprawnych, urządzeń naftowych, środ-ków transportu jak również niszczenie trzciny i tytoniu prze-znaczonych na eksport51.

Najbardziej aktywnym uczestnikiem zaangażowanym w operację był Pentagon. Jego planiści mieli opracować stra-tegię wielkiej bitwy o Kubę opartej na akcjach powietrznych i inwazji gdyby udało się doprowadzić do wybuchu powstania na wyspie. Pewne części planu były przetestowane w dwóch manewrach wojskowych na Karaibach w pobliżu Kuby. Pierw-sze, opatrzone Kryptonimem „Lantphibex 1-62”, trwały od 9 do 24 kwietnia 1962 r. – ćwiczono atak marines (część zadań wy-konywano z użyciem środków desantowych) na wyspę Viegu-es niedaleko Puerto Rico. Drugie manewry, pod kryptonimem „Quick Kick” (szybki skok), odbyły się w dniach od 19 kwietnia do 11 maja 1962 r. na południowowschodnim wybrzeżu USA. Brały w nich udział znaczne siły – 79 okrętów, ponad 40 000 żołnierzy i 300 samolotów. Manewry przeprowadzono w ce-lu sprawdzenia możliwości inwazji na Kubę, czego oczywiście nie ujawniono, ale ZSRR i Kuba zdawały sobie sprawę, z jakich powodów do nich doszło52.

Kubański niepokój wzbudziła kampania wywołania rewol-ty ludności na Kubie, która miała obalić F. Castro i utworzyć rząd przyjazny dla USA. Aby dokonać całkowitej destabilizacji rządu kubańskiego zamierzano użyć amerykańskich sił zbroj-nych. Wstępnie operacja była w marcu 1962 poparta przez prezydenta, nigdy jednak nie została oficjalnie zatwierdzona. Później administracja przyznała, że kubański wywiad doko-nał infiltracji siatki CIA działającej na Kubie i dowiedział się o planach potencjalnej inwazji, zaplanowanej na październik 196253.

Wszystkie akty sabotażu, przygotowania do zamachu Ca-stro i manewry wojskowe były obserwowane i analizowane przez Kubę oraz Moskwę. Agresywne działania Waszyngtonu wobec hawany spowodowały wysłanie rakiet jądrowych przez

49 The Cuban missile crisis, 1962, A chronology of events, s. 1. [w:] www.theCu-banmissilecrisis. 04.07.2001.50 Fernand Braudel, op. cit.Fernand Braudel, op. cit.51 P. Brenner, �Thirteen months”, [w:] P. Brenner, �Thirteen months”, [w:] The Cuban missile crisis revisited, J.A. Nathan (red.), New york 1992, s. 189. Innym rodzajem akcji która wydawała się bardzo śmiała było nasączenie cygar Castro substancjami chemicznymi powodującymi ogólne rozkojarzenie, czy też trucizną powodująca śmierć. Planowano wynaję-cie gangsterów kubańskich, aby dokonali zamachu na F. Castro, wszczepienie prątków gruźlicy do specjalnie przygotowanego kombinezonu do nurkowania lub umieszczenie w rejonie gdzie Castro pływał unikalnej muszli wypełnionej materiałami wybuchowymi. Miano zamiar rozpuścić plotki, że Castro jest Anty-chrystem. P. Johnson, op. cit., s. 764.52 R.L. Garthoff , �The Cuban missile crisis: an overview”, [w:] R.L. Garthoff, �The Cuban missile crisis: an overview”, [w:] The Cuban missile crisis revisited, J.A. Nathan (red.), New york 1992, s. 43; oraz P. Brenner, �Thirteen Months”, ibidem, s. 188.53 Ibidem, s. 189; National Security archive documents [w:] www.gwu.Ibidem, s. 189; National Security archive documents [w:] www.gwu.edu/~nsarchiu/nsa/cuba_mis_cri/25.04.2002.

Page 63: biuletyn dws-08.pdf

BIuletyN DWS.org.pl63

numer 8 – wiosna 2010

Nikitę Chruszczowa na Kubę, co doprowadziło do kryzysu ra-kietowego w październiku 1962 r. zapobiegając jednocześnie prawdopodobnej inwazji54.

Arkadiusz Kłosowski

54 Operacja „Mangusta” kosztowała Amerykanów 100 mln dolarów. Ta ogrom-na suma pieniędzy wydana na to przedsięwzięcie nie zagroziła bezpieczeństwu Castro ani też nie zmniejszyła jego popularności. S.M. hersh, op. cit., s. 286.