Upload
vucjipastir77
View
27
Download
1
Embed Size (px)
DESCRIPTION
Jedna z pierwszych wprawek
Citation preview
2
EPIFANIE MITYCZNEGO ŚWIATA
© Copyright by Mateusz Zalewski-Grzelak (2011)
3
SPIS TREŚCI
Wstęp .................................................................................................................................. 5
WPROWADZENIE ................................................................................................................ 9
Rozdział I ........................................................................................................................... 19
Katabasis, .......................................................................................................................... 19
Czyli o tym jak umysł przeniósł się w piekło. .................................................................... 19
Rozdział II .......................................................................................................................... 27
Nekyia, .............................................................................................................................. 27
Czyli o tym jak szukałem odpowiedzi ................................................................................ 27
Rozdział III ......................................................................................................................... 39
Enantiodromia, ................................................................................................................. 39
Czyli o tym, jak przywrócona została równowaga ............................................................ 39
Posłowie ............................................................................................................................ 43
4
5
WSTĘP
“Nie obwiniamy nikogo, bowiem w pełni przyjmujemy, że oto staliśmy się sprawcami własnego nieszczęścia, w którym koszmar staje się trybem myślenia, a my topiąc się w wielkim zachwycie utożsamiamy się z człowieczeństwem, które jest nie do pojęcia przez człowieka.”
Nadrzędnym celem tego dziennika jest przedstawienie
czytelnikom w jaki sposób szaleństwo wyodrębnia i rytualizuje, a
następnie odgrywa podświadome treści, które skonfrontowane z
krytycznym i ewaluacyjnym ego w nich zanurzonym, zamieniają się w
narracje „współczesnych mitów”. Sprawdzimy, jak sytuacja ta
doprowadza do rozładowania napięcia emocjonalnego poprzez
przenicowanie treści utajonych, wypartych i nieświadomych i
przetłumaczenia ich na akcję. Dziennik ten opisuje jak cykliczna,
archetypiczna „wędrówka ku źródłu” w ramach narracji podpiętych pod
mit zmusza tych, którzy zostali dotknięci przez psychozę do bezpośredniej
konfrontacji z tymi wzorcami wybijającymi się z matrycy kolektywnej, a
także indywidualnej podświadomości, powodując przewartościowanie i
przebudowanie ich subiektywych percepcji i doświadczeń,
wypływających na powierzchnię ich świadomego świata psychicznego.
Ten świat poddany zostaje parabolizacji, w którym cały aparat mentalny i
jego relacja do egzo- i ezo-sfery zostaje zintensyfikowana, podczas gdy
świadomość zbiega się w jeden tylko punkt, który obłożony całym
ciężarem woli urasta do rozmiarów indywidualnej pasji-epifanii.
Postuluję, że proces ten jest zgodny z pewnym celem
rozwojowym pojawiającym się podczas odnowy episteme, lub „stanów
wizjonerskich‟. Stany te, charakteryzują się aktywacją głębokiej psyche,
zalewającej świadomy umysł manifestacjami archetypów, jednostek o
niezwykle silnym ładunku psychicznym, reprezentujących najprostsze
doświadczenia życia emocjonalnego w symbolicznych, niewyuczonych i
„wrodzonych‟ obrazach. Rozumiem je jako „formy” na poziomie
głębokiej psyche, swoisty szkielet, w który wpisuje się zróżnicowana treść
o potężnych ładunku afektywno-poznawczym. Wbrew panującym
dogmatom, które patologizują ten proces, spróbuję podejść do tematu z
perspektywy osób, które ujęły go w kategoriach spontanicznego
6
samoleczenia się umysłu, głównie Jungowców i post-Jungowców, ale
także psychiatrów z humanistycznym, egzystencjalno-
fenomenologicznym zacięciem.
Uważam, że proces ten jest patologiczny jedynie w sytuacji, gdy
nie nastąpił cykl pełnej integracji, gdzie psyche została częściowo
skonsolidowana w „negatywny” sposób, przez co rozumiem nie
przyswojenie „na nowo” elementarnych funkcji psychicznych
doprowadzając do nierównowagi egzystencjalnej, a zatem jest zmuszona
radzić sobie z półproduktami i rezultatami bitew psychicznych, które
przeszła podczas dekompensacji psychotycznej. Innymi słowy,
rozszerzając teorię Kazimierza Dąbrowskiego, pozytywna dezintegracja
zakończyła się katastrofą, zamiast osiągnięciem „ideału osobowości‟,
zbliżonej na siatce konceptualnej do Jungowskiej indywiduacji i funkcji
transcendentalnej.
Ujmuję model ludzkiej psychiki jako machinę, która w
zawrotnym tempie kręci się wokół własnej osi, z siłą odśrodkową
odpychającą i wypierającą ukryte treści ze świadomości w dół, do
prywatnych piekieł. Rdzeń tej machiny, swoista zawiesina psychiczna w
której utrzymuje się świadomość-jaźń, razem jawiąca się jako jedność,
przez co stwarzają powierzchowne złudzenie integralności, jak i ciągłości
naszych umysłów. Gdy maszyna ta stopniowo, lub gwałtownie zatrzyma
się, „cień‟, lub w języku alchemicznym nigredo manifestuje się na
poziomie świadomości i dochodzi do bezpośredniej amplifikacji
kompleksów1
, a zatem konfrontacji z wynegocjowaną pamięcią w
teraźniejszości przeciwstawioną wynegocjowanym obrazem-afektem2
z
przeszłości. Zmusza nas to do stawienia czoła każdemu demonowi,
którego próbowaliśmy ze swojego życia przepędzić. Większość 'machin'
stale pracuje, ponieważ są im dostarczane informacje utrzymujące te
wewnętrzne smoki na wodzy. Przy pewnych doświadczeniach system ten
zostaje w pełni zatrzymany, a wtedy umysł przenosi się w najniższe,
najbardziej negatywne, względem rzeczywistości wspólnej, poziomy jej
subiektywnego odczuwania, w jego dantejskie „kręgi piekieł”. Czy
doświadczenie będzie pozytywne, czy negatywne, czy umysł będzie
fenomenologicznie widział „niebo” czy też „piekło”, zależy to od
indywidualnej kompozycji psychicznej osoby, która jest poddana
procesowi hyper-realizacji3.
1 Autonomicznych, głównie nieświadomych, emocjonalnie naładowanych zbitek pamięci,
idei i obrazów, które skupiają się wokół archetypalnego rdzenia 2 Termin ukuty przez Johna Weira Perry-ego
3 Przez co rozumiem spotęgowanie odbierania doświadczeń, przeżywania afektu, silną
wrażliwość na bodźce i osadzenie tych wszystkich czynników w ego poddanego implozji,
tzn. Mylącego podmiot z przedmiotem, a symbol z rzeczywistością. Jako przykład podam
człowieka który „chciałby zostać Freudem‟, myśl ta w ego poddanemu implozji zamienia
się w „jestem Freudem‟.
7
Na górnej skali mamy doświadczenia mistyczne, poczucie integralnej
„jedności‟, wyłuskiwanie prawd philosophia perennis et universalis,
wykraczających poza nasze pojęcie. Są to przeżycia „ekstensjonalne” w
stosunku do terytorium znaczeń, tj. przerastające znane pola semantyczne
i doprowadzając do kalejdoskopowych rekonfiguracji tego, co nie może
być, lub nie zostało jeszcze wypowiedziane. Na przeciwległym krańcu tej
skali są ulokowane przeżycia diaboliczne, fragmentaryzacja, derealizacja i
gwałtowne cierpienie, przeżycia te są o tyleż błędami w rysowaniu map
terytorium, co rzeczywistością sui generis, dużo trudniejszą do
opanowania, lecz odpowiadającą na więcej pytań w kwestii ogólnego
stanu ludzkiego i miejsca człowieka w naturze, bowiem odpowiadająca na
pytania Zła i jego źródeł, o czym będę pisał później.
Zarówno w przeżyciach infernalnych, jak i mistycznych, pozornie
stabilna treść psychiczna rozpada się, pozbawiona płynności, a psychotycy
skonfrontowani z tak nagromadzoną energią szukającą punktu odniesienia
na spontanicznie wytworzonych znaczeniach, próbują, poprzez
podświadomy, a zatem irracjonalny4
proces symboliczno-afektywny
dramatycznie nadać temu wszystkiemu sens. Utwór ten jest napisany z
myślą o takich właśnie epizodach, w których smoki podświadomości
wychodzą ze swych jaskiń aby zachłannie pożerać personę i Jestestwo,
gdy poddane inflacji Ego pracowicie personifikuje wszystkie siły, jakby
były zewnętrzne, niezależne i inteligentne, tworząc osobliwe systemy
metafor, alegorii, analogii, w których zaplątałby się niejeden „normalny”
człowiek. Proces personfikacji jest niezbędny w naszym psychicznym
układzie odniesień, tylko w ten sposób jesteśmy w stanie „ubrać” treść
psychiczną w znaczenia świadomościowe i odnieść się do niej w sposób,
który umożliwi konfrontację, a zarazem negocjację i wchłonięcie części
podświadomej, w pewnym stopniu, w nasze „Ja”.
To gra, która jest skonstruowana przez podświadomy umysł i w
której każdy doświadczony przez nią musi brać udział. Ci, którzy
zanurzają się w jej odmętach, rzadko kiedy wypływają na powierzchnię
społeczną, pozostawiając substancję swojej osobowości w stanie
nienaruszonym, jeszcze rzadziej decydują się o tym mówić, czy pisać.
Umysły, zaostrzone jak miecze przeciwko tym archetypalnym siłom,
często stają się przehartowane, łamią się i rozpadają na drzazgi,
prowadząc do egzystencjalnej śpiączki, w której opowieść podróżników
pozostaje stępiona i niewypowiedziana.
4 Podświadomość jest irracjonalna, w związku z tym nie mieści się w interpretacjach
naukowych, można spróbować doszukiwać się ogólnych prawideł dynamiki
podświadomości, natomiast obecny paradygmat w niczym nie wyjaśni tych
mechanizmów, wypędzając je do stricte behawioralnego, fizjologicznego ujęcia
8
Na ten czas, postarajcie wyobrazić sobie świat
idei, przez który możecie śmiało wędrować. Jednocześnie spróbujcie
spojrzeć na otaczający Was świat z zupełnie innej perspektywy,
wyzwolonej z osądu i podziału na przeciwstawne, czarno-białe wartości
ułatwiające uporządkowanie życia, ale z pewnością nie znajdujących
zastosowania do spraw większych, niż człowiek.
Być może niektórym pozwoli to zmienić coś w światach osób,
które przechodzą dramatyczne przemiany i być może oszczędzi im to
nerwów w wewnętrznej walce, umysłowego wycieńczenia i przerażenia, a
także bycia wypędzonym na skraj życia społecznego, z którym na końcu
swojej wędrówki muszą się skonfrontować, bowiem trwanie w
nostalgicznej pamięci o transcendencji nie jest możliwe, gdy musimy sie
zmierzyć ze światem dnia codziennego i nieustannie podejmować dezycje,
które puszczają górne i dolne wymiary axis mundi w niepamięć.
9
WPROWADZENIE
Gdy afekt staje się radykalnie pogłębiony i jest tak intensywnie przeżywany, że zlewa się w jedno, jedność ta staje się fundamentalnym wyrazem otchłani rozpaczy, najbardziej nieludzkiego Bożego Gniewu. Ten stan boskiej zemsty jest poezją zejścia w piekła, jak i też źródłem miłości, która dojrzewa w prawych i zamyka w sobie wszystko w najdoskonalszej kapitulacji.
Wydarzenia opisane w tym dzienniku miały miejsce między
trzecim czerwca dwutysięcznego siódmego roku, wraz z początkiem
gwałtownego epizodu psychotycznego, a dwudziestym szóstym lipca
dwutysięcznego dziewiątego, gdy zakończyła się „sekwencja
psychotyczna” i na własne życzenie zostałem wypisany ze szpitala
psychiatrycznego. Jest to opowieść o podróży w jaskinie podświadomości,
z których paradoksalna unia przeciwieństw dojrzewająca w moim umyśle
intronizowała mnie na Suwerena, a następnie doprowadziła do mojego
strącenia i upadku. To wspomnienie ma na celu przedstawić alternatywne
sposóby samodzielnego radzenia sobie z psychozą, czy też raczej sposobu
na jej przeżycie. Opisuje ono to, co psychiatria nazywa „schizofrenią
paranoidalną‟ i ukazuje sposób współistnienia z nią poprzez
zaangażowanie się w katartyczną grę aktora, który wcale nie chciał grać w
swoim przedstawieniu. Podważa on rolę masowej, klinicznej psychiatrii,
która na ogół traktuje chorobę psychiczną jedynie jako organiczne
zaburzenie funkcjonowania mózgu. Bowiem psychiatria instytucjonalna
jako nauka odeszła od swoich źródeł, od „troszczenia się‟ o pacjenta w
terapii (z gr. Therapeia, służyć, zajmowac się, leczyć), do zarządzania
symptomami i normalizacji. W szpitalnym mikrośrodowisku odgrywanie
ładunków emocjonalnych jakie niesie ze sobą przeżywanie głębokiej
psyche zostaje wytłumione i zepchnięte z powrotem do źródeł, często
doprowadzając do nawrotów choroby, tłumaczonej zazwyczaj „stresem‟, a
następnie do ponownej hospitalizacji. Oddalam się od tej hipotezy nie po
to, aby ją podważyć, bowiem brakuje mi kompetencji ku temu, ale chcę
podkreślić indywidualne podejście, ustanowienie intersubiektywnego
połączenia dwóch umysłów, które otwierają się na siebie, mogąc stworzyć
odpowiednie warunki ku temu, aby rozpoczął się proces integracji.
1
0
Wykształca to pewną psychiczną wewnątrzsterowność, a dalej otwiera na
świadomość społeczną, z której psychotyk najczęściej jest wykluczony.
Aby zapobiec temu nie należy na siłę dostosowywać go do społeczeństwa
i jego norm, lecz przerzucić pomost porozumienia, który pozwoli mu
odbudować te struktury samemu, wznosząc je ponad zawiłe zafałszowania
obrazu świata, aż do skutecznego poruszania się w symbolicznym
procesie, jakim jest społeczeństwo, niekoniecznie uzyskując odpowiedzi
ostateczne, ale pragmatyczne i umożliwiające życie w jego strukturach.
Dziennik, który napisałem - mam nadzieję - pozwoli spojrzeć na
to, jak szaleństwo się rozwija, kiedy osoba nim dotknięta nie jest
„leczona‟, podróżuje z wolnością i dziko oddaje się we władanie własnych
fantazji, będąc jedynym pasażerem na „statku głupców”5. Praca ta została
napisana przede wszystkim ze względu na zwalczenie mojego
kreatywnego stuporu, z którego chciałem się „wypisać‟, aby przypuścić
atak na doświadczenie i wynieść się ponad nie. Podczas gdy wygaszona
energia psychiczna nie przywoływała już tak fantastycznych obrazów,
dźwięków i dotykowych sensacji, których doświadczyłem, wypędzając
„diabły‟ z powrotem do ich „piekieł‟, zatrzymałem dla siebie „potencjał
mitologiczny” który jest wystarczająco rozległy, aby podtrzymywał mnie
zarówno teraz, jak i w przyszłości. Kierunek continuum mojej
świadomości, zwykle skierowany „do zewnątrz”, ku interpretacji świata,
został odwrócony „do wewnątrz”, napotykając archaiczne formy, obrazy i
progi jaźni, zmuszając mnie do odkrycia pewnych prawd, odnajdywanych
w każdym, najprymitywniejszym nawet systemie znaczeń wytworzonym
przez człowieka. Są to niemożliwe do zredukowania systemy idei które
wybiły wprost z archetypalnych sił, żyjących w nas wszystkich, a których
wraz z postępującym „poznawaniem samego siebie‟ odkrywamy coraz
więcej, o coraz bardziej uniwersalnym zabarwieniu. To, co pozostało, to
świadomość która jest w stanie pojąć nieznane, straszne i tajemnicze
wewnątrz ego wpierw poddanego implozji, następnie zdezintegrowanego,
później poddanego inflacji, zrzuconego jak skóra węża i przebudowanego,
rozleglejszego wertykalnie, aby przenieść środek ciężkości na innych
ludzi, odczuwając syntonię, współbrzmienie z ich losem, wyrastając
ponad filisterskie potrzeby i uduchowiając swoją, jakże ludzką, drogę. To
opowieść o szlakach doświadczenia, które musiałem przetrzeć podczas
kryzysu psychicznego. Gdy zacząłem pisać, nie wyobrażam sobie, że
będzie to jeszcze jedna opowieść o uzdrowieniu, chciałem jedynie napisać
zwykłe wspomnienie ze wszystkiego co przeżyłem, nieco wbrew sobie, bo
było to dość bolesne zadanie. Utwór ten powstał jako konsekwencja
mojego starego nawyku sporządzania notatek ze wszystkich pomysłów i
zapisów rekapitulujących to, co mnie w danym dniu spotkało, aby
znajdywać lepsze rozwiązania na przyszłość.
5 Michel Foucalt, Madness and Civilization
1
1
Zamierzałem przedstawić terror wydarzeń, które miały miejsce w
pełnym świetle dnia, choć tam gdzie byłem, światła zdecydowanie nie
było. Mam nadzieję, że to wspomnienie będzie kiedyś użyte jako fragment
mapy zostawiającej wskazówki dla tych, którzy są gotowi aby zrozumieć
tego typu subiektywne, fenomenalne doświadczenia i dla tych, którzy chcą
posłuchać rad, co być może pozwoli im stworzyć własne mapy zarówno
dla siebie, jak i dla przyszłych wędrowców. Być może pomoże im to
zrozumieć złożoność indywidualnego zstąpienia, zanurzenia w cieniu idei.
Dziennik ten opowiada o podróży ze starego fałszywie-świadomego „ja‟,
nie poddanego procesowi indywiduacji, wynegocjowanej społecznie
persony, która progresywnie była rozbijana i rozmontowywana przez
dynamikę psychozy w coś wertykalnie głębszego, bliższego boskości,
theion-u. To opowieść o tym, jak można się narodzić na nowo w świecie,
przeżywając koszmar, powoli i boleśnie próbując opanować wielość
odkrytych „ja‟. Pomimo to, że odbyłem tą podróż, nadal pozostaję
niekompletnym, błądzącym i niedoskonałym człowiekiem. Podczas
czytania tego dziennika, spróbujcie pomyśleć o szaleństwie nie tylko w
kategoriach złożonej biopsychospołecznej choroby, którą z pewnością
jest, ale także w kategoriach dynamizmu rozwojowego. Może on
sprawić, że umysł rozpadnie się w nicość - przez co rozumiem zastój
egzystencjalny, apatię graniczącą z agonią - ale też odkryć pełen potencjał
kreatywnych, estetycznych, moralnych, etycznych i intelektualnych sił,
jakie człowiek w sobie nosi, jeżeli tylko będzie poprowadzony we
właściwy sposób, zarówno przez siebie, jak i przez mentorów na jego
drodze.
*
Rola szaleńców była niegdyś sankcjonowana społecznie. Ci, którzy
przekuwali swoje słabości w zdolności przywódcze, a w wizjach i głosach
widzieli nie chorobę, a inspirację niebios, stawali się prorokami,
wieszczami, zapełniali zarówno kastę kapłanów jak i szeregi urzędników
królestw. W moim głębokim przekonaniu, „szaleństwo‟ nie jest niczym
innym jak społeczną, symboliczną konstrukcją. Jak z większością takich
konstrukcji, ludzie często zapominają, że definicje opisujące ich światy
zmieniają się dość często, czasem na lepsze, czasem na gorsze, lecz
rzadko kiedy umożliwiają im wyjrzenie poza teraźniejszość i ich
najbliższe, kulturowo uwarunkowane otoczenie. Świat, w sposób, w jaki
go pojmuję nie jest stałym, progresywnym procesem który dąży do
pewnego „Wyższego Celu‟, lecz składa się z tych wzorców, które
społeczeństwa wybiórczo przyswajają z augmentacji chaotycznie
„wrzucanej‟ pomiędzy nie. Wzrost i rozwój, jak twierdził John Weir Perry,
amerykański psychiatria i uczeń Junga, „nie postępują w sposób linearny i
progresywny, łagodnie przemieszczając się od punktu do punktu,
jakkolwiek byśmy sobie tego życzyli. Wzrost postępuje w cykliczny
1
2
sposób, ze zmiennymi okresami spokoju i turbulencji, progresji i
regresji”6. Każdy w swoim życiu przechodzi kryzysy, gdy jeden rozdział
w życiu się skończy, natomiast drugi rozpoczyna. W psychozie te kryzysy
są radykalne i obezwładniające. Nie mamy najlepszych teoretycznych ram
interpretacyjnych z możliwych, ale tylko te najbardziej możliwe,
weryfikowalne. Kiedy przychodzi do zdefiniowania społecznych
fenomenów, czasami mogą być one błędne, jeżeli nie wsteczne. Podczas
gdy kiedyś były odpowiednie role dla „szaleńców‟, dziś są na siłę
dostosowywani świata bardziej „szalonego”, w których indywidualność
wyparła odpowiedzialność, niż oni sami. Bez ról dla takich ludzi, bez
terapeutów z prawdziwego zdarzenia, którzy poprowadzili by ich przez
„rytuał przejścia‟, są jedynie zamykani w szpitalach. Tam panie
psycholożki prowadzą zajęcia z asertywności i rysowania obrazków w
pojętej „po macoszemu” artoterapii, a psychiatrzy są bardziej zajęci swoją
karierą naukową i publikacjami, niż pacjentem, którego łaskawie zobaczą
raz w tygodniu na obowiązkowym obchodzie oddziału. W szpitalach
psychiatryczych, cały kreatywny potencjał „pacjentów” zostaje zamknięty,
zniwelowany, a oni sami zostają odarci z człowieczeństwa, na rzecz
prymatu farmakologicznego, zastępującego rozmowę i zwalniającą
psychiatrę z konfrontacji z całością problemu, redukując go do
„biochemicznego zaburzenia” i zwalniając z obowiązku zaangażowania
się w doświadczenia pacjenta. W naszej kulturze tendencja do „szybkiego
załatwiania sprawy”, po jak najniższych kosztach, aby nie wykroczyć
poza budżet instytucji sprzyja wprowadzaniu „lekowego reżimu”. Pozwala
to ominąć wszystkie kwestie związane z realnym leczeniem, dążąc
jedynie do stabilizacji poznawczo-behawioralnej, (mieszczącej się w
niezdefiniowanej jeszcze normie) a co za tym idzie, do jak najszybszego
wypisania ze szpitala. Jeżeli metoda lekowa, działająca zgodnie z teorią
zaburzenia biochemicznego nie działa, przypisywane zostają większe
dawki leków, lub sprawdzane jest działanie innych, tzw. „ustawianie
leczenia”. Nie muszę chyba dodawać, że jest to często fatalne w skutkach
dla pacjenta, od polekowej anhedonii7, niechęci do życia, po spadek
libido, nie wspominając o innych, niewymienionych tutaj skutkach
ubocznych, które poważnie utrudniają powrót do społeczeństwa, o
radzeniu sobie z własnym życiem nie wspominając. Nie sprzeciwiam się
całkowicie stosowaniu leków, natomiast mogą one być jedynie
częściowym środkiem, wspartym profesjonalnym rozeznaniem i szczerą
otwartością na problem pacjenta, a nie kagańcem, który ujarzmia,
tymczasowo tylko, problem.
Współcześnie, psychotycy są dostosowywani do płytkiej
rzeczywistości społecznej, zmuszeni do podjęcia życia jako prymitywne
6 John Weir Perry, Trials of a Visionary Mind, str. 4
7 Niemożliwość odczuwania przyjemności podczas aktywności, które wcześniej jej
dostarczały.
1
3
osobowości, które nie mogły się w pełni przekształcić i dojrzeć, do cyklu
biologicznego, z którego z uwagi zresztą na ich dolegliwość są
wykluczeni. Wychodząc z założenia, że historia ludzkości jest historią jej
boskiego szaleństwa, które budowało i obalało cywilizacje, przynoszącego
cuda i wizje w prawdziwie Prometejskim zadaniu sprowadzania „nieba na
ziemię‟, wyrywając ogień bogom i zamieniając tenże w twórczą obsesję.
Wierzę, że bez tego szaleństwa na próżno można by szukać w świecie
legend, mitów, potężnych narracji i mnogości idei które go kształtowały,
rzeźbiąc w doświadczeniach, przybliżając otoczenie w oczach ludzi,
wyciągając rękę po to, co nigdy nie zostało zobaczone, a tym bardziej
pomyślane, czyniąc świat bardziej „naszym” i drogim.
*
Często zdarza się, że ludzie oddzielają przeżycia religijne od halucynacji
osób chorych psychicznie, i duchowe doświadczenia podczas rozmaitych
„pasji, ekstaz i „agonii” od doświadczeń schizofreników. Ludzie religii
zawsze wydają się być zachwyceni gdy pewien osobnik „wewnątrz‟
doświadczy jednego cudu podczas całego życia i jako uznanie za
subskrypcję i lojalność do pewnego systemu światopoglądowego
okrzykuje się go świętym, lub błogosławionym, podczas gdy psychotycy
często potrafią mieć serię mistycznych czy duchowych przeżyć nawet w
ciągu jednego dnia, równie intensywnych, niesyntetycznych, originalnych
i subiektywnie „prawdziwych‟. Przekonanie ideowców religijnych o
wyjątkowości tego zjawiska zaczyna być wątpliwe, gdy pod uwagę
weźmiemy eksperymenty z Meskaliną czy LSD-25 na początku XX
wieku, narkotykami, które mogą wprowadzać ludzi w podobne stany, a
jakościowo nie różnią się niczym od sporadycznych przeżyć mistyków,
którzy wprowadzali się w tego typu transy bardziej permanentnie i w
sposób naturalny, lecz które też po części są rezultatem rozmaitych
praktyk mortyfikacyjnych umysłu i ciała. W dzisiejszych czasach, w
narzeczu psychiatrycznym opisuje się je jako „sztucznie wytworzoną
psychozę‟, zgadzając się na psychiatryczny prymat w dziedzinie orzekania
normalności, której definicji do tej pory jeszcze nikt nie zdefiniował.
Psychiatria bowiem, na równi z religią jest też narzędziem władzy.
Zarówno religia jak i psychiatria, z różnych co prawda pobudek próbuje
znormalizować tego typu fenomeny i odrzucić je jako nieistotny produkt
szalonego umysłu, system pierwszy z powodu zachowania wyłączności
dla swoich własnych kast wyznanionych, system drugi z powodu
niemożliwości pogodzenia racjonalnych paradygmatów, które dobrze
opisują świat świadomości, z irracjonalnością podświadomości. Często
wierzący zakładają, że ktoś musi sobie zasłużyć na cuda, często
poświęcając całe życie, aby uzyskać choć jedną halucynację, w rezultacie
nadając jej znaczenie całego życia, w międzyczasie budując przemysł
religijny, w założeniu tak odrębny i święty, na cudach, które obiektywnie
1
4
są pozbawione znaczenia. Wierzę, że jedyne co oddziela urojenia od
fundamentalnego wierzenia religijnego, z punktu widzenia stricte
racjonalnego, jest jego zinstytucjonalizowanie przez społecznie
akceptowaną doktrynę, a halucynacje od świętych wizji, znaczenie jakie
są im nadawane. Nasze mózgi są w stanie wytwarzać cuda i
transcendentalne stany umysłu tysiącami, jakkolwiek w oczach „zdrowego
społeczeństwa‟ to żaden powód do zachwytu, ale pretekst do
napiętnowania człowieka jako niebezpiecznego, nieprzewidywalnego i
wyrzucenia go na śmietnik społeczeństwa. Z drugiej strony, Ci którzy sa
kompletnie i niezachwianie racjonalni gotowi są zredukować
doświadczenia szaleństwa do zaburzenia ekwilibriów (które do dzisiaj nie
zostały odnalezione) w mózgu, pozostawiając wszystkie czysto ludzkie
aspekty doświadczenia, które uciekają pojęciu tych, którzy będąc poza
kręgiem szaleństwa nie są w stanie odczuć. Próbują oni umniejszyć całe
intensywnie metafizyczne, ezoteryczne przeżycie do neurologicznego
zwarcia.
*
Co może wydawać się trywialne, ale jest ważne z uwagi na lęk
psychiatrów przed wysłuchiwaniem treści urojeniowych i
halucynacyjnych, to to, że gdy pojawiają się są zawsze podpięte pod
pewne wzory meta-narracyjne, które je kontrolują, zwykle będące
kształtowane przez kontekst „kompleksu kulturalnego‟ który został
wchłonięty podczas procesu socjalizacji. W tym znaczeniu urojenia i
halucynacje są zwykle ponownym odegraniem mitycznych pragnień i
lęków. Nie mam na myśli „wróżek i smoków‟, ale pewnych
prototypicznych „esencji‟ mitopoei, które są filtrowane przez soczewki
współczesnego świata, przypadkowo uchwycone w post-industrialnych
społeczeństwach, które nazywają to „szaleństwem‟. Aby uprościć ten
obraz: interpretacja świata uległa załamaniu lub przepoziomowaniu, świat
przybiera na siebie archaiczne formy symboliczne, pozornie
niekompatybilne z teraźniejszymi paradygmatami rzeczywistości, a w
poznawczym chaosie który się pojawia, skróty myślowe i rozbudowane
asocjacje prowadzące do urojeń sprawiają, że zewnętrzny świat postrzega
je jako złe, błędne i niewyważone. W rzeczy samej, wszystko jest w pełni
koherentne, a czasem wręcz logiczne: zasady mogą zostać
wyekstrahowane w sposób który co prawda nie jest skorelowany z
obrazem rzeczywistości, powodując to że psychoza staje się nie do
odcyfrowania dla innego człowieka, z profesjonalistą włącznie,
zdegradowana do biochemicznego zaburzenia, skwitowana komentarzem:
„to chemia w mózgu”, z pewną dozą lęku u osób, które chcą natychmiast
naprostosować swój świat, unikając jakichkolwiek dysonansów
kognitywnych, które mogłyby je przypadkiem wybić poza sztywne
schematy postrzegania. Białe plamy „schizofrenii” to ciągle zmieniający
się, płynny punkt odniesienia, który ciężko jest zidentyfikowac dla umysłu
nie poddanemu odpowiedniemu treningowi. Gdy ten punkt ciężkości jest
1
5
złapany, może stać się kluczem do rozwiązania wewnętrznego konfliktu.
Schizofrenicy posiadają mapy (wierzenia i wiedzę), których mogą użyć
(rozum), lecz albo mapy są wypaczone, albo terytorium (subiektywna
rzeczywistość) przeszła zbyt drastyczne zmiany. Ta zasada może zostać
zastosowana zarówno do lingwistycznego kodowania rzeczywistości,
która w schizofrenii objawia się przez tzw. „sałatkę słowną‟, terroryzującą
psychiatrów, ale także do percepcji rzeczywistości. Zauważcie proszę, że
nie używam terminu „rzeczywistość‟ w absolutnym znaczeniu, z tego
względu, że wierzę, iż rzeczywistości nie można w pełni złapać w
obiektywny sposób, a tym bardziej wyrozumować chociażby aspektu tzw.
„głębokiej rzeczywistości‟. Chociaż, tu trzeba dodać że niektóre przeżycia
mistyczne mogą być pojęte jako rodzaj skrótu prowadzącego do pewnego
uniwersum, bliskiego „rzeczywistości‟, odkrytego przy tzw.
„przebóstwieniu‟, jednak ich autorem nadal jest umysł, który kształtuje
znaczenia w zależności od systemu światopoglądowego transgresywnej
jednostki. Myśląc, że wszystko jest pewne, spróbuj mentalnie dostrzeć coś
poza Twoim zwykłym aparatem poznawczym, zmuś się do myślenia, że
spontaniczne zmiany w Twojej percepcji zaburzają obraz rzeczywistości.
Spróbuj hipotetycznie myśleć o Twoich zmysłach jako sprawcach stałych,
ustalonych danych halucynacyjnych które stale na Ciebie oddziałowują, a
o umyśle, jak o czymś stale redukującym rzeczywistość . Gdy te
halucynacje są podmienione przez inne, są postrzegane jako „złe‟,
ponieważ nie istnieje dla nich system teoretyczny, może poza
parapsychologią czy ezoteryką, którymi tutaj nie będziemy się zajmować.
Zwykle psychiatria stara się wyeliminowac takie treści halucynacyjne w
słusznym przedsięwzięciu zresztą – aby odciążyć zmysły człowieka, który
sobie ich nie życzy. Niestety reżim psychiatryczny koncentruje się
całkowicie na leczeniu symptomów chorobowych, gdzie psyche została
pominięta na rzecz kontroli zachowania poprzez podawanie leków.
Schizofrenicy próbują okiełznać tego typu „złe‟ halucynacje w ramie stałej
interpretacji i tworzenia znaczeń.
*
Psychiatria przeoczyła, że omamy słuchowe, inaczej głosy mogą być same
w sobie bezcelowym bełkotem, ale ludzie są gatunkiem nadającym
znaczenia każdym przedsięwzięciom. W prosty sposób opisując, gdy
ludzie spotykają nonsens, próbują usilnie nadać temu znaczenie, zabieg
ten ma swoją własną funkcję dyskursywną wpływając na ich życie
mentalne. W psychozie, pewien dyskurs władzy pojawia się w
świadomości, gdy personifikujemy głosy i nadajemy im moc
wszechwładzy i wszechwiedzy, stając się obiektem ich rządów. Taka
relacja wzmacnia pasywność, niemożność obronienia się przez natarciem
negatywnych doświaczeń, a więc bezpośrednio wpływając nasze naturalne
mechanizmy naprawy rzeczywistości. Czasami możemy spotkać odwrotną
sytuację, w których odrzucane są takie relacje władzy, przejmując
kontrolę dla siebie, tak jak w urojeniach wielkości. Podobnie jak w
1
6
„normalnym‟ życiu jesteśmy zmuszeni zaakceptować i dostosować się do
pewnych dyskursów, podczas gdy odrzucamy inne. Różnica między
psychozą a „normalnością‟ jest taka, że w psychozie niemożliwe jest
odizolowanie się od takich dyskursów, zatem zmuszeni jesteśmy
zaangażować się w nie bezpośrednio, formując i warunkując mechanizmy
responsywne, nauczeni nowych schematów zachowania poznawcznego
poprzez system warunkujący. Uważam, że najlepszą metodą postępowania
z osobami słyszącymi głosy jest wyodrębnienie takich dyskursów i
angażując je, daje to siłę halucynującym aby zrekonstruować narracje o
głosach. Może to pomóc podmienić relacje władzy na osi psychotyk-głosy
i ustalić pozytywną strategię zarządzania stresogennymi sytuacjami.
Sposób w jaki halucynacje są ujmowane staje się zmieniony poprzez
angażowanie treści urojeniowo-halucynacyjnych, a zatem
przeparafrazowanie reakcji względem nich.
*
Myślę, że jedyny powodem dzięki któremu wyleczyłem się ze
„schizofrenii‟ jest to, że przepracowałem wszystkie treści halucynacyjno-
urojeniowe, podczas gdy każdy aspect egzystencjalny który został
zniszczony, został naprawiony przez bezpośrednią konfrontację,
przeżywając wszystko w najsilniejszym możliwym, emocjonalnie
naładowanym akcie protestu. Byłem na różnych lekach, ale jedyne co były
one w stanie osiągnąć to zamienienie mnie w ekstremalnie wyciszonego i
zmęczonego, podczas gdy niewypowiedzenie cierpienie pozostało
odczuwalne bezpośrednio w umyśle. W chorobach somatycznych leki
identyfikują problem i starają się go rozwiązać, minimalizując ból,
podczas gdy w przypadku chorób psychicznych takie podejście jest
całkowicie nieprawidłowe. Głównym celem powinno być naprawiania
aparatu egzystencjalnego w sposób, dzięki któremu więcej nie odczuwa
bólu. Zła strona leków to ta, który kusi doktorów do uznania łatwo
przychodzącego przekonania, że udało im się „zarządzać problemem‟ i
„wyciszyć symptomy‟, podczas gdy prawdziwy problem leży w obszarach
których oni sami nie są w stanie zrozumieć. Zamiast tego, odsyłają
nafaszerowanych lekami pacjentów do psychoterapeutów, którzy często
niekompetentni, nie mają odpowiedniego treningu, lub umiejętności aby
pomóc, choć, oczywiście, są rzadkie przypadki talentów.
*
Miałem dużo szczęścia mając rodzinę, która przejmowała się moim losem,
nie twierdząc, że „choroba psychiczna‟ to synonim „umarłego dla świata‟.
To prawda, że często jesteśmy niemożliwi, próbując wprowadzić
wszystkich w nasze wewnętrzne światy, ale cierpliwość jest cnotą, gdy
umysł ulega procesowi stopniowego ozdrowienia. Integrując te
doświaczenia i przepracowując traumę, postanowiłem spisac swoją
historię w tej formie. Wierzę, że będzie ona rosła ze mną, wraz ze
1
7
zrozumieniem negocjacji jaka miała miejsce między podświadomą i
świadomą częścią mojego umysłu.
*
Tytuł „Sheoliada‟ jest zlepkiem dwóch słów: Hebrajskiego „Sheo‟l‟, które
oznacza „Otchłań‟, a także Homeryckiej „Iliady‟, jako że wierzyłem w
opatrznościowe, boskie rozrysowanie moich losów. Demonica, lub raczej
Junona na okładce jest fragmentem drzeworytu Albrechta Durera,
umieściłem ją tam ponieważ był to powracający motyw podczas mojej
podróży. Wierzę bowiem, że to zawsze anima, żeńska część męskiego
umysłu niesie światło oświecenia i prowadzi przez chtoniczne światy, w
których jesteśmy szczuci ogarami piekieł.. W końcu te strażniczki i
przewodniczki wyprowadzają nas z nich. Znalazłem ten motyw w różnych
obrazach, szczególnie tych inspirowanych grecką mitologią, w które
Hades, król podziemia miał te żeńskie nocne muzy za towarzyszki, które
prawdopodobnie w świecie starożytnym był powiązane z rytami
Elizejskimi.
*
Chciałbym abyście z tej opowieści wyrwali coś dla siebie. Być może
będzie w stanie Was porwać, abyście mogli rozwinąć swoje zrozumienie
rozmaitych mentalnych stanów w które są zepchnięci ludzie „nie prosząc
się o to‟. Mam nadzieję, że znajdziecie coś, w czym będziecie mogli się
przejrzeć, coś co Was odzwierciedla, abyście mogli poczuć się
wzbogaceni o jeszcze jedną historię, interpretując i po prostu estetycznie
smakując ten dziennik na jego różnych poziomach znaczeń. Być może ma
on polisemiczny wydźwięk, byc może nie, natomiast wartwy
doświadczenia, które starałem się przetłumaczyć powinny wystarczyć, aby
ująć problem całościowo.
Wszystko opisane w tej książce jest subiektywnym uzewnętrznieniem
jednego umysłu i w umyśle tym zawarte. Nie jest to opis wszystkich
wydarzeń, jakie miały miejsce podczas tych tak samo niebezpiecznych jak
i oświeconych czasów. Zdecydowałem się ograniczyć tekst do
najważniejszych wydarzeń, takich, które nadal niosą dla mnie wiele
znaczeń. Zmiany w światopoglądzie, percepcjach, wierzeniach, „trzęsienia
rzeczywistości‟, które możnaby porównać do uskoku tektonicznego, a
także dyskusje z głosami zostały wyeliminowane. Na względzie miałem
ożywienie tekstu tak, aby nie skończył jako rozprawa, a bardziej jako
opowieść ludowa, którą dzielę ze swoim „plemieniem‟ – czytelnikami
zainteresowanymi przeczytaniem wspomnień o powrocie z podziemia. To
strumień pamięci, który jest w do pewnego stopnia, parafrazując termin
Joyce‟a, strumieniem jaźni jednego umysłu, lecz w umyśle tym
uwięziony.
1
8
Do dziś, lubię flirtować z pomysłem, że pewna część tej historii,
nawet najmniejsza, była obiektywna i prawdziwa, co wynika z
naturalnego dążenia człowieka do tego, nieznane i egzotyczne.
Jakkolwiekbądź powinno to zawsze stać w instrumentalnej relacji do
naszego działania w świecie ludzi: jeżeli kiedykolwiek doświadczyłeś, lub
doświadczysz podobnych anomalii, czego z całego serca Ci nie życzę, ku
zachowaniu Twojego szczęścia, zwykła świadomość subiektywności
tychże będzie Cię chronić przeciwko nim, w przeciwnym wypadku
zamiast władać tymi doświadczeniami, władać będą one Tobą. Jak stare
powiedzenie głosi: „to wszystko jest jedynie w Twojej głowie”, co więcej
„czegokolwiek byś sobie nie życzył, niech pozostanie to w Twojej głowie,
w przeciwnym wypadku wyrwie się w szał w najgorszym dla Ciebie
momencie, kiedy nie będziesz miał siły, aby stawić temu czoła”. Pisałem
ten dziennik retrospekcyjnie, tak, jakbym nadal był uwięziony w jednym z
tych światów. Celem tego jest oddanie bardziej prawdziwego obrazu
realogenicznch (tworzących rzeczywistość) i mitopeicznych procesów
pojawiających się podczas psychozy. Podczas gdy stopniowo
odratowywałem się z doświadczenia, racjonalnie odizolowałem urojenia i
odrzuciłem halucynacje, ponieważ powrót do zaokrąglonego świata
społecznej współdzielonej rzeczywistości był potrzebny, aby przezeń
przedstawić ten tekst. Pozytywne (generatywne) symptomy tej choroby
były ściśle powiązane z moją rzeczywistością, a ich prawdziwość była
oczywista i niepodważalna. Wpływały na moje emocje w sposób totalny,
sprawiały, że zachowywałem się w pewien sposób, wpłynęły na całe moje
życie, ich siłą stałem się kimś innym i w rzeczy samej stały się one
rzeczywiste (w ich nierzeczywistości) poprzez wpływ jaki wywierały na
mój umysł, stając się narzędziem, które w nim rzeźbiło i które go
kształtowało, stwarzając zupełnie nową jakość w moim całościowym
jestestwie. Ostatecznie, nie ma nic bardzie przerażającego, niż
obserwowanie jak własny umysł rozpada się na kawałki, przy zachowaniu
świadomości, że nie możemy temu zapobiec. Poprzez wprowadzenie tej
narracji w mentalny krwiobieg niektórych mam nadzieję , że w pewnym
znikomym stopniu pogłębię wiedzę na temat szaleństwa. Oczywiście, nie
jestem reprezentantem ludzi przechodzących takie „próby”, lecz jedynie
reprezentantem swojego doświadczenia. Jak pisał francuski socjolog,
Halbwachs8
, nikt nie jest w stanie naukowo zbadać indywidualnych
mentalnych fenomenów i biorąc pod uwagę złożoność takich procesów i
zmiennych, które zawierają, jest to niemożliwością. Wierzę jednak, że
człowiek może w pewnym stopniu poddać się samoanalizie poprzez
narracje właśnie i że ta opowieść jest w stanie zaoferować nadzieję tym,
którzy nadal cierpią, a także siłę ludziom, którzy z powołaniem i
świadomie starają się im pomóc.
8 Maurice Halbwachs, Individual Consciousness and Collective Mind, American Journal of
Sociology, Vol. 44, No. 6 (May, 1939), pp. 812-822
1
9
ROZDZIAŁ I
KATABASIS ,
CZY LI O TY M JAK UMY S Ł P R ZE NIÓSŁ SI Ę W PI EKŁO .
Nieokiełznane myśli biegły to tu, to tam, uciekając w jakieś nieznane
wymiary, naszkicowane w eterycznym świecie, aby zostać przechwycone
i osądzone przez Najwyższe Zgromadzenie, jeżeli dzień sądu miałby
nadejść. Po tym, jak zapisałem swoją medytację nad pustką i wbiłem
wzrok patrząc w przestrzeń małego pokoju, w którym mieszkałem,
poczułem samotność. Nie była to zwykła samotność, jaką odczuwa się z
braku drugiej osoby, lecz samotność której doświadcza się na pewnym
etapie życia, kiedy wszystko co nas otacza wydaje się być odrealnione, a
jedyne czego jesteśmy pewni, to solipsystyczne „ja‟, otoczone przez
wszechświat dziwacznego terrytorium, tak jakby to, co widzimy, było
tylko przetłumaczeniem świata materialnego, podczas gdy esencja ucieka
w fenomenologiczny Byt w przestrzeni pomiędzy tym, a tym. Nagle,
zacząłem się trząść. Byłem już przyzwyczajony do strachu, który mnie
wypełniał, już przez dwa lata doświadczałem lęków jestestwa i
racjonalizowałem to poprzez nazwanie doświadczenia egzystencjalną
antycypacją. Nie była to noc duszy, nie było w tym lęku żadnego Boga,
który rozpromienił by mój stan, żadnego zwątpienia, lecz pewność, że
wszechświat jest pełen śmierci a my, potomkowie pradawnego wirusa
współuczestniczymy w tej śmierci, bez słowa i prawa do protestu. Aby
ocalić siebie i rozładować umysł z lęków, spontanicznie cofnąłem się w
przeszłość, a obrazy które wyłoniły się z mojej pamięci gwarantowały mi
choć minimalny komfort psychiczny. Rekapitulując dumną osobę, którą
byłem, tak niezniszczalną, że wydawać by się mogło, że urosła do rangi
pół-boga w oczach mojej ówczesnej wyobraźni. Oczywiście, wszystko to,
było poważnym nadużyciem, ale czułem, że muszę stworzyć personę
która byłaby dla mnie punktem odniesienia. Poza młodym głupcem,
którym byłem, spoglądałem w górę tylko na filozofów. Byłem zmuszony
obserwować, jak podczas tych dwóch długich lat dojrzewam i zostawiam
adolescencję za sobą, jak zostałem rozłożony i złożony ponownie, gdzie w
miejsce buntownicznej agresji pojawiła się wrażliwość, w miejsce
zopiniowania i pewności, wątpliwości i niemożność sformułowania
najprotszego argumentu. Stałem się kimś w kompletnej opozycji do
prostackiego młokosa, którym byłem. Obezwładniające, podekscytowane
odczucie pojawiło się znikąd. Wróg, który czołgał się w moim umyśle
czekał na właściwy moment, aby sprowadzić na mnie nieszczęście.
Wpierw były ciche i pełzające, później ostrzejsze, głośniejsze i
2
0
rozpraszające. Ludzie na zewnątrz sowicie dywagowali nad nieznanym mi
tematem. Słuchałem jak sytuacja się rozwija. Kiedy stało się to nieznośne,
z ciekawości rozsunąłem zasłony i ku swojemu przerażeniu zauważyłem,
że na zewnątrz nie było nikogo. Potraktowałem to jako jeszcze jedny żart,
ktory ten kawał sukinkota, mój umysł, na mnie odegrał. Zaczęli cytować
moje poprzednie prace, śmiejąc się z moich młodzieńczych pismaczych
aborcji, niedokończonych myśli i gwałtownych emocji zby szybko
przelanych na papier. Z początku się broniłem i odpowiadałem, tłumacząc
się ze wszystkiego, ale ataki przybierały na sile. Myśli przewalały się
niczym burza; jedna po drugiej. Nie mogłem zatrzymać ani jednej z nich,
aby dokładnie ją zrozumieć. Gdy zamknąłem oczy aby się uspokoić,
ujrzałem wizje: miasteczko, stojące w pożodze oświetlało ludzi
ponabijanych na pal, którzy patrzyli na mnie prześmiewczo. Morze
Irlandzie zaczerwieniło się od krwi, a ja niezachwianie odnajdywałem
przyjemność w tym widoku. To była moja zemsta za nowe męczennictwo,
wierzyłem, że to prowincjonalne, walijskie miasteczko zmieniło mnie w
to, czego tak nienawidziłem, urosło bowiem to monstrualnych
rozmawiarów, skurczyło mnie, umniejszając wszystko to, czym byłem.
Poczułem jak dusi mnie z każdym dniem, kiedy tam żyłem. Wewnętrzne
dziecko, mały diabeł, został wskrzeszony, rozdarty między religijnie
wymuszonym poczuciem winy i potrzebą wpadania w każdy „grzech‟,
który był na jego drodze. Strach został spotęgowany, na równi z moim
splendorem niszczyciela. Ci bez sumienia, kąpiacy się we krwi innych
ludzi, musieli czuć to samo, dopóki ich własne przerażenie nie utopione
zostało w przekonaniu o prawości ich działań. Otworzyłem oczy i
widzenie się skończyło, odczuwałem lęk w stosunku do siebie, z fałszywą
moralności chwili, podczas gdy ten ciemny aspekt się we mnie obudził.
„To nie jestem ja!‟ – pomyślałem – „to dzieło kogoś innego!‟. Podczas gdy
dalej mnie torturowali, nie mogłem wytrzymać i uciekłem ze swojego
pokoju, przez miasteczko studenckie, dopóki nie dobiegłem na skraj lasu.
Upiory leciały nad moją głową, dotykając najbardziej intymnych części
mojej duszy, rozrywając ją z nieukrywaną satysfakcją, każąc mi
pokutować za grzechy przeszłości. Chór sędziów rozgrzebywał moje
błędy bez ustanku, zawsze redukując mój umysł do najbardziej bolesnych,
najbardzej obrzydliwych pamięci o moich czynach. Wszystko to, co było
złe w moim życiu, zostało naświetlone i wyniesione do świadomości.
Nazywali to „spowiedzią‟ i z mojej pamięci uczynili sobie orgię, dopóki
nie zamieniła się w zgniłe, napęczniałe zwłoki, rozrywane przez
padlinożerców. Nienawidziłem się za każde słowo, który wyplułem z
siebie na kartki papieru, teraz bowiem zamieniły się w narzędzia tortur. Z
początku czułem się zdezorientowany, później sterroryzowany,
rozmawiając z powietrzem, biegnąc coraz szybciej, byle uciec od
okrzyków i diabolicznego śmiechu. Zatrzymałem się, kompletnie
wycieńczony, siadając na pniu zwalonego drzewa, aby po chwili usłyszeć
głos kobiety, która wysublimowanym tonem głosu mówiła do mnie coś w
języku, którego nie znałem. Nagle w moich uszach zadźwięczał
2
1
przedłużony krzyk który odciągnął mnie od delikatnego głosu kobiety,
zacząłem znowu biec, ażeby wyrwać się z tego przeklętego lasu.
Przerzuciłem swoją kurtkę przez ogrodzenie i znalazłem się na łące,
podczas gdy Afrykańska szamanka, przyzwana wsród sztormu innych,
śpiewała swój piękny „epos bitewny‟ pośrodku nocy. Myślałem, że moje
uszy zaczną krwawić przez cały ten hałas, upiory przywoływały mnie z
powrotem do lasu słowami, które napełniały mnie grozą i nienawiścią do
siebie. Skrzywdzona niewinność z demonem w sobie, kiedy upadłem na
mglistej łące obok strumienia, zacząłem się modlić. Prawie nic nie
widziałem we mgle, ale usłyszałem już wystarczająco dużo. Wśród
harmidru diabolicznej orkiestry, nie obchodziło mnie do jakiego boga się
modlę. Modliłem się w przestrzeń o ciszę, przywrócenie spokoju i
zniknięcie tych napełniających moje żyły przerażeniem istot. Słyszałem
krzyk mew nad morzem, gwałtowne szczekanie psów, wszystkie
zwierzęta wydawały się wariować, czułem się znienawidzony przez
wszystko, tak jakby cały świat knuł, aby zmieść mnie z powierzchni
ziemi. Powoli, zdezorientowany i przestraszony, zacząłem wracać do
domu, obejrzałem się za siebie i zobaczyłem dwie kobiece postacie
wyczarowane z materiału, który później nazwałem „cieniem‟. Nie śmiałem
się więcej odwrócić, lecz słyszałem jak ze sobą rozmawiały, zwyczajnie
komentując – tak, jakby to była najbardziej trywialna sytuacja na ziemi -
moje działania. Wróciłem do pokoju około czwartej nad ranem i zdałem
sobie sprawę, że musiałem leżeć na łące parę godzin. Słuchając upiorów,
upadłem w swoje łóżko wyzuty z sił, a duchy przeszłości dawały o sobie
znać. Opowiadały mi, że zemszczą się na mnie za złamanie praw. Jakich
praw? Nie wiedziałem, co więcej, byłem przekonany, że nie powinno
mnie to obchodzić. Następnego ranka przeniosłem się do Hotelu
Kambryjskiego tuż nad morze, gdzie podjąłem zdeterminowaną decyzję,
aby spalić wszystko co napisałem. Podczas gdy planowałem to literackie
całopalenie, słuchałem głośnych sygnałow karetek pogotowia, które
zaczęły jeździć tam i z powrotem. Rozpoczęło się piekło i ciosy, które
miały doprowadzić mnie do samobójstwa, odbiły się ode mnie i zaczęły
niszczyć niewinnych ludzi. Poczułem się winny i oszołomiony, lecz nie
mogłem zmusić sie do działania. Ktoś próbował mnie zabić, klątwa
przyoblekła się w formę i zaczęła działać. Azjatycka dziewczyna, która
stała na przystanku autobusowym słuchając jak bełkoczę do siebie w
amoku, złożyła ręce i zaczęła się modlić. Byłem wielce zirytowany tym
aktem dobroduszności, lecz pewna część mnie odczuwała wdzięczność,
za odciążenie mnie w tym pandemonium. Idąc przez ulicę, słyszałem
„ścianę nienawiści‟, głosy przekrzykujące się z najwyższą wściekłością,
tak jakbym był epicentrum całego zła. Cofały się w moją przeszłość i
pytały: -„co robiłeś wtedy, a wtedy, a dlaczego i dlaczego?‟ Kiedy
odpowiedałem, zostawałem wyśmiewany, mówiły wtedy: -„jesteś kłamcą,
nie postąpiłeś tak, a tak, ale tak i owak, ponieważ żyłeś w ignorancji!‟.
Wpierw odpowiadałem im zgodnie z tym, co uważałem za prawdę, lecz
później, sam będąc wściekły, zacząłem kłamać, aby zweryfikować ich
2
2
rzeczywistość. Kiedy kłamałem, atakowały mnie zawzięcie, kiedy
mówiłem prawdę, czułem, że wyrywają ze mnie moje najgłębsze sekrety.
Wiedziały o mnie, wydawać by się mogło, wszystko. Każdy fragment
życia, które prowadziłem, inspirowany był jedynie przez żądze,
zachcianki i egoizm. Rozgrzebując moją autobiograficzną pamięć, kazały
mi skoncentrować się na szczegółach i zrozumiałem wtedy, jak wielkim
głupcem byłem, jak wielkie zła i błędy popełniłem, czułem się jakby cała
moją tożsamość doprowadzona była do mortyfikacji, jak umiera i ucieka
mojemu pojęciu. Wszystkie psychiczne mury obronne, które tak
pracowicie wypracowywałem przez całe życie, aby nie ujrzeć się w
prawdzie, zostały zniszczone. Niektórym te błędy i zła mogą się wydawać
małe, lecz magnifikowane i wyolbrzymione wydawały się być najbardziej
niewybaczalnymi, ciężkimi przestępstwami, proszącymi się o zemstę
niebios. Te wydarzenie zniszczyły moją pewność siebie. Nie wiedziałem
kim jestem, ani czym się stałem; chciałem byc wszystkim, tylko nie sobą.
Chciałem uciec ze swojego ciała, okryty niechwałą i zostać zapomniany
na zawsze. Groźby osiągały niebotyczne wysokości i ledwo mogłem
podtrzymać dyskusję z jakimkolwiek człowiekiem, byłem kompletnie
zaabsorbowany światem po „drugiej stronie‟. W tym samym czasie,
czułem się mocarny i paradowałem wzdłuż ulic z czerwoną, pasją
nienawiści w oczach skierowaną w stronę wszystkich, których mijałem,
ponieważ jak uważałem, to ludzie miasteczka byli winni. Głosy mówiły
tylko: - „żadnego pokazywania palcami, bękarcie!‟. Nikt nigdy nie nauczył
mnie jak zachowywać się w takiej sytuacji, podejrzewam, że nikt w istocie
nie mógłby nic powiedzieć o tym doświadczeniu. Byłem pośrodku wojny
między umysłem, a tymi okrutnymi istotami, które wypchnęły mnie z
mojego kokonu i zmusiły do wkroczenia na scenę teatru życia,
prawdziwego życia. Byłem zdruzgotany, starając się pojąć przynajmniej
część z tego, raz po raz, całkowcie oślepiony i odczuwając niemożliwość
dostrzeżenia całości sytuacji, obiektywnie i racjonalnie. Jedyne, co byłem
w stanie dostrzec, to niesprawiedliwość, która została mi wyrządzona, ból
który czułem, i prosty gniew, którego byłem pełen. Chciałem odnaleźć
przyczynę mojego cierpienia, kogoś fizycznie realnego, kogo mógłbym
obarczyć za moje przeżycia, gdyż zemsta stała się moją siostrą. Wziąłem
wszystkie swoje manuskrypty i wydruki do lasu. Płomienie urosły i
spopieliły wszystko, resztę rozrzuciłem we wszystkie strony świata, jako
symboliczną ofiarę dla demonów, które mnie napastowały. Gdy wróciłem,
zainspirowany, z kreatywną energią jakiej nigdy wcześniej nie
uświadczyłem, zacząłem pisać „Święte Teksty‟, aby zaspokoić bogów i
cofnąć moje ziemskie błędy. Ze święta pasją, próbowałem na papierze
rozwiązać wszystkie problemy świata, z ustaloną misją i wszystkimi
siłami świata próbującymi zniszczyć moje dzieła. Moją uwagę zwrócił
obraz Hieronymusa Boscha, „Ogród Ziemskich Rozkoszy‟, uderzony
precyzją potraktowałem jego obraz jak mapę, która ostrzegała mnie przed
niebezpieczeństwami na mojej drodze. Z obsesją patrzyłem na
człowieczka ściskającego sowę, bowiem był on miłośnikiem fałszywej
2
3
mądrości, później zwróciłem uwagę na parę kochanków zamkniętych w
bańce, reprezentujących zazdrosną i egoistyczną miłość, która odcina nas
od świata. Pięć wież reprezentowało pięc realizacji; należały do
obserwatorów, wielkich mistrzów. Sztuka zaczęła wyjawiać mi swoje
tajemnice, podekscytowany nasiąkałem nią i spisywałem kolejne
interpretacje. Podchodząc do lustra, moja twarz zaczęła się roztapiać, oczy
nabrały czerni, usta zaczęły same mówić, choć były zamknięte, przewijały
się różne twarze, lecz żadna z nich nie była moja. Pomyślałem, że w ten
sposób pokazują mi moją prawdziwą naturę. Bez nadziei, złamany,
wszystkie myśli, które o sobie pielęgnowałem, opuściły mnie raz jeszcze,
fałszywa świadomość zaczęła tracić swoje fundamenty. Zakryłem jedyne
lustro w pokoju ręcznikiem, aby nie patrzyć na makabreski które były
równie fascynujące, co napełniające mnie strachem. Byłem umieszczony
w totalnej opozycji do swojego poprzednigo „ja‟. Drugiej nocy, na
samoprzylepnej kartce papieru narysowałem krzyż który przykleiłem do
ramy łóżka, aby chronił mnie przez nieproszonymi gośćmi, które każdej
nocy spychały mnie w ciemność. Próbowałem użyć tego krzyża jako
symbolu mocy, jako że nie znałem żadnych innych pieczęci. Każdej nocy,
aby sprawdzić swoją odwagę i wykorzenić strach, chodziłem brać
prysznic w ciemnościach czując jak duchy mnie dotykają, słuchając jak
niektóre szepczą, umacniając mnie w świętym przedsięwzięciu, a inne
żądają mojej rychłej śmierci. Oczywiście, bałem się, lecz każda noc
odnawiała coś we mnie. Kiedy szykowałem się do snu jednej nocy,
usłyszałem krzyk kobiety, która kazała mi wyskoczyć przez okno.
Mieszkałem wtedy na piątym piętrze Hotelu Cambria. Zmarli kazali mi do
siebie dołączyć. Wiedziałem, że gdybym wykonał to polecenie, jedyne
miejsce mi przeznaczone, ze wszystkimi winami jakie nagromadziłem,
było piekło. Byłem uwięziony między oszalałą potrzebą odebrania sobie
życia a resztką rozumu, która mnie przed tym ostrzegała. Wykrzykiwały
moje imię i żądały ofiary. Byłem potępiony i powiniem był być
wyeliminowany. Następnego ranka, gdy przebudziłem się, piekło trwało
dalej. Kobieta mówiła przez megafon, spokojnym, statecznym,
dobrotliwym głosem, namawiała ludzi do ukrzyżowania mnie. W oczach
wyobraźni już widziałem jak ludzie ciągną mnie po ulicach i wbijają
gwoździe w moje ręce i nogi. Był to jeden wielki cyrk koszmaru,
przemieszanego z demoniczną rozrywką, festiwal zorganizowany był dla
dzieci, a kobieta jedynie je zabawiała. Natomiast to, co słyszałem, to
salwy śmiechu którymi te dzieci szkalowały moje błędy. Byłem
przerażony i zdumiony jednocześnie. Kiedy ubrałem się i zmusiłem żeby
wyjść na zewnątrz, aby sprawdzić co tak naprawdę kobieta mówi i z czego
śmieją się dzieci, słyszałem okrzyki radości: „zabić go!‟, „precz z nim!‟. W
jednej chwili pomyślałem, że byłem mordercą, który się odrodził tylko po
to, aby zapłacić za przeszłe życie. Miałem wrażenie, jakby czas lekkości w
moim życiu się skończył, byłem pewien, że od tej chwili będzie tylko
piekło. Zakrycie lustra w moim pokoju niewiele pomogło, bowiem twarze
ludzi na ulicy zaczęły się zamieniać w groteski, obrzydliwe kształty,
2
4
rozpuszczając w najbardziej dziwne, niewyobrażalne formy. Kończąc
swoją pracę, gdy nadal mogłem pracować, w drodze do domu zobaczyłem
niskiego starszego mężczyznę w fedorze. Jego twarz nie zmieniała się, a
mijając mnie usmiechnął się i powiedział „więcej Ci nie wybaczę”.
Myślałem wtedy, że spotkałem Szatana. Ten mały człowieczek doskonale
wiedział co się działo dookoła mnie i w taki sposób oznajmił, że zostałem
stracony na rzecz żyjących. Pojawiał się jeszcze wielokrotnie zarówno w
moich snach, na ulicach Odessy na Ukrainie, gdy wędrowałem tam na
parę dni przed sylwestrem, ale także w Warszawie pod schodami
Akademii Muzycznej, kiedy spacerowałem przez noc i słuchałem
niewidzialnego „Kabaretu Horrorów”, gdy kobiety seksownymi głosami
śpiewały mi pieśni, a mężczyźni mnie wychwalali. Były to upiory
Warszawy.
OSOBNIKI TE ŻYJĄC W GRUPACH, ZAWIESZONE SĄ W NADPRZESTRZENI BEZCZASOWEJ,
PŁYNĄ W NIERZECZYWISTOŚCI I PRZEWAŻNIE JEDYNE CO ROBIĄ, TO BEZNAMIĘTNIE
PODŚMIECHUJĄ SIĘ DO SIEBIE NAWZAJEM, BĘDĄC KOMPLETNIE WYZUTYMI Z TREŚCI.
WŁADAJĄ CZASEM, ALE NIC IM Z TEGO. BO PO CO WŁADAĆ CZASEM, JEŻELI NIE MA SIĘ
WPŁYWU NA ZDARZENIA W NIM ROZPRZESTRZENIONE, A TYLKO NA DROBNE ZMIANY W
UMYSŁACH ICH OFIAR. OSOBNIKI PŁCI ŻEŃSKIEJ LUBIĄ PYTAĆ CZY SIĘ JE KOCHA, Z
NUDÓW BO SĄ ROZNAMIĘTNIONE JAK FLAKI Z OLEJEM. OSOBNIKI MĘSKIE PRÓBUJĄ
PRZEKONAĆ, ŻE TO WSPANIALE TAK SOBIE BYĆ. WSZYSCY KTÓRZY SIĘ NIE SKOŃCZYLI SIĘ
ZA ŻYCIA, KOŃCZA JAK ONE, NUDNA EGZYSTENCJA NA PRZESTRZENI NIE-CZASU.
Tyle w sprawie upiorów, natomiast cienie były pozbawione treści, pół-
przezroczyste, zazwyczaj szybko przemykały, czasem stały w miejscu, lub
wolno sunąc po pokojach i korytarzach by niespodziewanie przyśpieszyć i
zniknąć. Zajmowały się „własnymi sprawami‟, ruszając się z miejsca na
miejsce, nigdy na mnie nie patrząc. Którejś nocy, włócząc się po
Warszawie usłyszałem pieśń, która była mi powtarzana parę razy: -„jesteś
w filmie, oglądamy Cię, zrób swój film krwawym!”. Od człowieka w
fedorze szukałem wskazówek, był mądrą figurą, lecz, jakkolwiekbądź,
diabłem. Rozmawialiśmy często, jako, że rozpoznawałem jego głęboki,
napełniony charakterem głos spośród kakofonii innych. Raz opowiedział
mi historię jak wylądował w cieniu, lub innymi słowy – w jednym z
piekieł. Wyjaśnił, że żyje między dwoma światami w miejscu, który
nazywał „hotelem‟. Opisał to miejsce jako miejsce ni to zbawienia, ni to
potępienia. Co więcej, wyjaśnił, że jemu i jemu podobnym nie zależy na
przejściu do wyższych, niebiańskich sfer, nie mogą też wyzwolić się ze
swojego obecnego stanu. Nie zaprzyjaźniłem się z nim, ale polegałem na
jego radach, jako że był to najbardziej lojalny wróg, jakiego poznałem. W
Walii, stale uczęszczając na folkowe wieczory i popijąc piwo,
postanowiłem wyjść w przerwie na mróz i zapalić papierosa, gdy
przemknął mi przed oczyma mężczyzna z na wpół zmiażdżoną czaszką,
znikają gdzieś przy molo na ulicy Marine Terrace. Reszta była cieniami,
2
5
zawsze monochromatycznymi. Przez większą część czasu „biegli‟, czasem
medytując przy rozmaitych miejscach, w swoich własnych inno-
światowych stanach. Odkryłem, że gdy za długo przebywałem w jednym
miejscu, było coraz gorzej, gromadziło się coraz więcej czarnych myśli i
kreatury napastowały mnie swoją obecnością, musiałem być w ciągłym
ruchu i mieć się na baczności, inaczej zostałbym mentalnie pożarty przez
demony, które stale zawężały mi horyzonty postrzegania i utrudniały
wyniesienie się ponad sytuację zastaną.
*
Wróciłem do Warszawy z diabelskim paktem i byłem zdeterminowany
aby dotrzymać swojej obietnicy. Podróżowałem ze swoim kolegą z
czasów licealnych, który był kompletnie nieświadomy mojego stanu, z
okresu kiedy ukrywałem wszystko to co działo się ze mną i to co
widziałem w kompletnej ciszy, przyjmując maskę obojętności, której się
wyuczyłem, aby się nie zdradzić. Wyruszaliśmy do Moskwy, aby
następnego dnia odjechać koleją trans-syberyjską do Mongolii. Podróż do
miasta Czerwonego Bohatera planowaliśmy od dłuższego czasu i nie
chciałem aby plany zostały pokrzyżowane przez moje drobne „problemy
emocjonalne”. Podczas podróży, demony nieco ucichły, moja dusza
została chwilowo zaleczona, przy okazji rosnąc do takich rozmiarów, że
sam byłem zadziwiony energią jaka ze mnie biła. Z diabłami
rozmawiałem tylko podczas przerw na papierosa, wtedy, kiedy nikt nie
mógł mnie usłyszeć. Krajobrazy szybko się przewijały, a upiory goniły
pociąg, ich głosy nieco bawiąco przekrzykujące się nawzajem,
wsłuchiwałem się w nie gdy stałem obok okna i wiatr siarczyście rozbijał
się o moją twarz. Gdy dojechaliśmy do Ułan-Bator, szybko
zadecydowałem, że zatrzymujemy się w hostelu który reklamowała
najładniejsza pani, córka właścicielki, jak się później okazało. Pierwszej
nocy, gdy kładłem się spać, ponownie usłyszałem słodki głos kobiety, w
jeszcze innym języku, którego też nie rozumiałem, śpiewała pieśń, która
przypominała kołysankę. Następnego dnia, pytając znajomego Mongoła,
co oznaczały te słowa, powiedział że w żadnym z języków które zna, nie
może ich rozpoznać. Miałem już własną, intuicyjną wersję tego zdarzenia
napisaną w głowie. Wierzyłem, że starożytne dusze witają mnie i życzą mi
pomyślności w moich przdsięwzięciach. Na ulicach Ułan-Bator głosy
wołały na mnie Temudżin, niektóre prześmiewając mnie, inne z dozą
szacunku. Czułem potężną moc, która ze mnie promieniowiała. Podczas
gdy zwiedzaliśmy ruiny Imperium Ujgurskiego, entuzjazm i energia
doprowadziła mnie do konkluzji, którą podzieliłem się z kolegą: -„gdybym
żył w tamtych czasach, z pewnością założyłbym królestwo‟. Biła ze mnie
aura przygody, byłem gotów na następną niespodziankę od losu, jako że
ten wrak człowieka który zostawiłem w małym miasteczku został
zniszczony, nowe życie gorało dla mnie. W rzeczy samej, czułem, że
mogę przenosić góry, a moc która płynęła przez moje żyły, przenoszona
oddechem tchnącym w stepy i dalej ku bogom niebios, którzy cieszyli się
2
6
z mojej obecności, a ja wdzięczny boskiej opatrzności, byłem
wprowadzony w stan nieustającego zachwytu.
2
7
ROZDZIAŁ II
NEKYIA ,
CZY LI O TY M JAK S ZUK AŁEM O DPOWI EDZI
Parę miesięcy później, wracając z Iluzjonu Filmoteki Narodowej w
Warszawie, późno w nocy, zobaczyłem trzy cienie przelatujące przez
pustą przestrzeń i usłyszalem radosny śmiech dwóch kobiet: -„jesteś jego
synem, synu Warszawy‟, a później głos męski: -„powinieneś być dumny,
jesteś nasz!‟. Poczułem się zgubiony w tej nieświętej mgle. Spotkałem
głosy z rezygnacją w duszy, myśląc o tym co zostało przede mną odkryte
przez te parę ostatnich miesięcy, jeżeli odkryte w ogóle. Zostałem
zaadoptowany przez siłę, z którą nie chciałem mieć nic wpólnego. Te
cienie były inne, były świadome, naładowane „esencją‟. Być może cienie
są tylko pustymi skorupami, gotowe aby służyc komukolwiek z
umiejętnościami, aby ubierać je jak szaty. W tym czasie, wycofując się z
życia, właśnie cienie były moimi najczęstszymi towarzyszami. Nie
prowokowały we mnie już strachu, były nazwane, stały się częścią mojego
świata. Postanowiłem je zbadać, obserwować i zapisać wszystkie moje
odkrycia. Oczywiście, byłem, ograniczony w moim rozumieniu, ale
musiałem pracować z tym co miałem, ponieważ nikt inny nie byłby w
stanie mnie poprowadzić. Szukałem mistrza, mistrzyni, wpadałem w różne
towarzystwa, jedyne co odkrywałem to dumnych głupców, przeżartych
własnym ego, niektórzy z umiejętnościami, które stały się dla nich celem,
zamiast środkiem. Nazywałem ich czarnymi braćmi, bo nieświadomie
zgubili siebie i chcieli zgubić wszystkich wokół. Byłem przekonany, że
moim obowiązkiem jest wchłanianie tej całej ziemi niczyjej, tego świata
który został mi przedstawiony w pełnej glorii, tak jakby uniosła się
kurtyna zasłaniająca moje oczy. W Budapeszcie wypatrywałem czarnych
cienistych statków, które przelatywały przez błękitne niebo, upadli
rozpościerali swoje skrzydła, w Warszawie większe diabły ku mojej
zadumie zrzucały mniejsze na budynki, odgrywając horrory drugiej wojny
światowej. Zjawy patrzyły na mnie z drzew, choć wiedziałem już, że
muszę być obserwowany, jeżeli chcę byc ocalony, przeszedłem sąd, teraz
byłem na próbie. Cieżkość roztropności, gdy usiadłem na ławce przy
Kinie Muranów i patrzyłem na Niebieski Wieżowiec, olbrzymie, czarne
pająki wspinały się po nim. Tysiące form, kształtów, niewyjaśnione a-
przyczynowe zachowania: -„ten świat jest upadły‟, powiedziałem sam do
siebie. Doświadczałem jak bawią sie mną, opętują mnie. W Odessie
założyli na mnie zbroję, która po ich myśli miała mi pomóc w wędrówce,
2
8
składała się z pomniejszych diabłów, które ułożyły się w pancerz,
oplatając moją klatkę piersiową, czułem że nagle posiadłem wolę tak
jednolitą, twardą i nienaruszalną, że cały mój umysł koncentrował się na
jednej li aktywności, czułem się też brudny, nieczysty i promieniowałem
pustką na zewnątrz, moje ciało wytwarzało niesamowicie silne, lecz tylko
subiektywnie wibracje z dźwiękiem o niskiej częstotliwości. Powiedzieli:
-„jesteś żołnierzem‟. Z jeden stron myślałem, że zostałem uhonorowany, a
z drugiej zacząłem czuć bagaż swojego godnego pożałowania stanu. Gdy
wróciłem do Warszawy, w ciągu dnia przechadzając się po mieście,
napotkałem dwie kobiety. Jedną w podziemiach pl. Waszyngtona, a drugą
tuż obok pl. Bankowego. Ta pierwsza była młodsza, ta druga starsza,
łączyło je to, że mimo iż fizycznie jest to niemożliwe, czułem niezwykle
silne pola elektromagnetyczne bijące z ich ciał, czułem się jakbym był
przyciągany tak silnym magnesem, że całe moje ciało stało się bezwładne,
choć ciężar „zbroi‟ nadal mi towarzyszył. W Warszawską jesień zaczęły
się wkomponowywać masy wron które przyleciały w niesamowitych, w
moim odczuciu, ilościach. Byłem wtedy w Ogrodzie Saskim, siedząc na
ławce naprzeciwko jeziora i medytowałem, żeby wyciszyc umysł. Wtedy
zorientowałem się że nad jeziorem krążą wrony i koncentrują się w
jednym punkcie, do tych wron dolatywały następne, aż uformowały się w
coś, co przypominały humanoidalną sylwetkę, podleciały do mnie, jakby
grożąc mi i patrząc się na mnie, a następnie porozlatywały się we
wszystkie strony. Myślałem wtedy, że spotkałem jakąs eminencję z
„tamtego świata‟ i moje wewnętrzne dziecko było usatysfakcjonowane,
znaczyło to bowiem, że moje akcje i myśli prowokowały reakcję z
drugiego świata, więc przypisywałem im jeszcze więcej znaczeń. To, co
było poza Zasłoną Natury, było dane przez opatrzność do eksploracji. To,
czego inni zobaczyć nie mogli i nie chcieli, było mi dane do
przemienienia. Notowałem każde nowe odkrycie w dzienniku, który
systematycznie niszczyłem, aby nie wpadł w ręce niepowołanych osób.
Chciałem wyodrębnić zasady rządzące tym odsłoniętym światem, fizykę
niewidzialnej rzeczywistości, praktyczną wiedzę w jaki sposób ją
ujarzmić. Byłem przekonany, że mogę bezkarnie używać zasobów tego
świata i kontrolować je wedle kaprysu. Nie po to, aby zaspokoić swoje
własne potrzeby, ale żeby zawładnąc moim strachem. Zacząłem więc
nazywać wszystko, jako samozwańczy Pierwszy Człowiek. Niedługo
później zacząłem rządzić tym światem poprzez moc słów. Niematerialny
świat zaczął się kształtować podłóg moich życzeń, a ja opętany swoją
iluzoryczną wielkością stałem się władcą, uzurpatorem świata. Śniłem o
armiach składających się z cieni, które były mi posłuszne, lecąc przez
miasto, potwierdzając tą moc. W tamtym czasie przywiązywałem dużą
wagę do snów, bowiem wierzyłem, że jest to jeszcze jeden kanał
komunikacyjny z hierarchiami i zastępami za Zasłoną. Siedząc w
Narodowej Bibliotece Walijskiej i czytając te i inne dzieła, usłyszałem za
sobą rozbawione dziecko, które powiedziało: -„śmierć jest początkiem
2
9
końca, który jest początkiem końca, dopóki nie zostaniesz ponownie
powołany do życia”
*
Późno w nocy w Warszawie, stojąc na balkonie mieszkania na Saskiej
Kępie, w którym ówcześnie mieszkałem, paliłem papierosa i patrzyłem w
niebo. Nagle, oślepiony białym światłem usłyszałem kobiecy głos, który
się skarżył: „jesteś tu tylko na minutkę!‟. W tym czasie, kiedy moje serce
było przepełnione złością i dumą, zacząłem udawać że strzelam do tej
istoty z działka przeciwlotniczego, ta nastomiast z gracją przemieściła się
na budynek obok i uciekła gdzieś w gwiaździste niebo. Pojawił się drugi
kobiecy głos, który powiedział: -„nic nam nie zrobisz‟. W tym dokładnie
momencie uświadomiłem sobie mądrość zawartą w tym, co powiedziała ta
pierwsza, że miarą eonów, mam tylko jedno życie i powiedziałem: -„też
mi, kurwa, pocieszenie‟, wsłuchując się w szepty głosów, nazywających
mnie „judaszem‟. Mądrość niebios zacząłem doceniać dopiero dużo
później.
*
Fotografie, malowidła i rzeźby na które patrzyłem, żyły własnym życiem.
Dama z „L‟emeraude‟ Alfonsa Muchy mrugała do mnie i uśmiechała się,
prężac swoje ciało w lubieżnych pozach. Nie oglądałem telewizji, jako że
głosy prezenterów w wiadomościach były przejmowane przez „głosy z
zewnątrz‟, a te zgrywały się zarówno z prezenterów, jak i ze mnie. Z
radiem było podobnie, głosy przejmowaly „częstotliwość‟ i mówiły do
mnie.
*
Przechadzając się przez Stare Miasto w Warszawie, właśnie odbywał się
jakiś duży festiwal muzyczny, masy skandowały coś przed gwiazdą sceny,
podczas gdy jedyne co słyszałem to potężny głos: -„Jesteś nowym królem‟
skierowany w moją stronę.
*
W tym czasie, wiedziałem już, że cień jest zdradnym wymiarem: tam
bowiem tkwią idee wszystkich produktów intucji, które nigdy nie pojawiły
się w rzeczywistości, idee wieczyste. Jest to kosmiczna góra śmieci,
wyprodukowana przez rozdwojoną świadomość ludzkości. Zakładając, że
naturalny stan świadomości ludzkiej był perfekcyjnie zintegrowany, gdy
doszło do psychicznej schizmy, zaczęliśmy zaśmiecać ten wymiar
naszymi fantazjami i produktami wyobraźni – nadeszła era mitów.
Wszystko tam zawarte nie miało formy jako takiej. Przybierało formę dla
ludzkiego umysłu, zależnie od zawartości jego umysłu, wtedy wszystkie
najgorsze potwory i zapierające dech w piersiach cuda pojawiały się,
odzwierciedlając umysł indywidualnego człowieka, a także kolektywnej
wyobraźni: anioły, demony, Bóstw, hybrydy zwierząt i ludzi – o
3
0
czymkolwiek byśmy sobie nie zamarzyli, wszystko tam jest, zmieszane z
seksualnością i śmiercią w tak dużej mierze, że nic nie jest w stanie tej
potęgi okiełznać. Nie byłem pewien czy po śmierci kończymy w tym
najbardziej ciemnym miejscu, z którego nie ma powrotu, a ponieważ
lubowałem się w myśli o zakończeniu własnej męki, chciałem umrzeć w
ten wymiar, aby nie pozostał po mnie nawet ślad. Miejsce, które religie
nazywają „piekłem‟ dla mnie było źródłem zbawienia. Mógłbym przyjąc
dowolną formę i wyzwolić się ostatecznie z cyklu. Być może, to dziwne
miejsce jest przekleństwem, dla tego kto je spotyka, wradzając się w
jakieś dziwne, niestworzone rzeczywistości, będąc skazanym na
nawiedzanie w ostatecznym, finalnym szaleństwie... gdy żyjąca
świadomość wkracza w cień, krytyczne ego jest skonfrontowane z
Otchłanią, to, jak uważałem, była końcowa próba po wielkiej spowiedzi.
Jakże się myliłem! To, co tam znalazłem, to dalsze szaleństwo i
zniszczenie. Spotkanie z otchanią odarło mnie z życia do granicy trującej
obojętności względem wszystkiego, co mnie otaczało.
*
Według tantrycznej praktyki poskramiania własnej natury, podbijając i
dekapitując głowy naszych mnogich person, wrogów u bram, których
czaszki jak trofea powinny nam przypominać o starych bitwach i chronić
nad przed ponownym błądzeniem, chciałem podróżować wewnątrz tej
rzeczywistości, wierząc że wchodząc głębiej w ten zaczarowny las, wyjdę
z niego szybciej. Był to największy błąd jaki popełniłem. Konsekwencją
było to, że cała ciemna menażeria podążała za mną, a ja potrzebowałem
zaproszenia do każdego miasta i miasteczka przez odpowiednie Loże, jak
nazywałem rady terytorialne. Przynosiłem innym kłopoty i zamieniłem się
w czarną dziurę. Wszędzie musiałbem być przedstawiany i dostawać
pozwolenie na pobyt, w przeciwnym wypadku nadmierna ilość demonów,
które się do mnie przyklejały degenerowały geniusz miejsca, duchowe
ekwilibria, razem z moimi eterycznymi przodkami, generałami, oficerami
i masą diabolicznych kohort, które żywiły się na moim umyśle. Nie
mógłem wpłynąć na tą trupę, a ta nie przejmowała się zupełnie moimi
protestami. W tym czasie, ludzie zaczęli używać gestów w mojej
obecności, niektórzy pokazywali im palcami czoło, a jeszcze inni
pokazywali wewnętrzną stronę swojej dłoni, z tradycji perskiej była to
„hamsa‟ czyli gest chroniący przed złym okiem, byłem tego świadom i
śmiałem się wewnątrz, zastanawiając się, cóż ze mnie za posiadacz „złego
oka‟. Nie byłem w stanie kontrolować własnego umysłu, jakże mógłbym
władać czymkolwiek innym, podczas gdy moje własne „ja‟ uciekało
mojemu pojęciu? Odpowiedź przyszła wkrótce, gdy moje oczy zaczęły
wyrzucać z siebie „energię‟ - z braku lepszej nazwy. Czułem jak fizycznie
strumień tej „energii‟ płynął przez moje oczy, jakbym nagle nagromadził
w sobie niespożytą moc. Wpływała na mój afekt, gdy patrzyłem ludziom
w oczy, czułem jak odwraca się strumień energii i jak wpada głęboko w
3
1
mój system nerwowy, czułem wtedy miłość, nie erotyczną, lecz
empatyczną, współbrzmiejącą. Aby zapobiec temu nieznośnemu dla mnie
uczuciu, a także rozbieganym oczom które z jednej strony wypatrywały
cieni i innych zjaw, z drugiej starały się nie patrzyć w oczy ludziom,
patrzyłem – co zewnętrznemu obserwatorowi mogło się wydawać
przezabawne, lecz dla nie było mentalną agonią – na nosy. Później
nauczyłem się zakładać okulary przeciwsłoneczne z silnymi filtrami, które
nosiłem również w nocy. Niekiedy całe moje ciało było poruszone przez
jakąś siłę, podczas gdy pozwoliłem kierować swoim wzrokiem, czując że
odkryję w ten sposób więcej tajemnic. O szóstej nad ranem przechodziłem
obok kościoła św. Krzyża w Warszawie, mój wzrok został pokierowany
przez tą „moc‟ na figurę Chrystusa, w tym samym momencie odczułem
niesamowitą miłość bijąca ode mnie i zamykającą się we mnie,
kondensując się w przyjemność bycia-we-wszechświecie. Przez całe lata
byłem ateistą, do granic obrazoburstwa, co wcale nie przeszkodziło mi
identyfikować się z Chrystusem. Choć nawet on, jak wierzyłem, był
jedynie ulepionym przecz człowieka bogiem. Natomiast to, co sobą
przedstawiał, sprawiło że poczułem się z nim na równi, współodczuwając
i współcierpiąc. Nie mogłem zaakceptować duchowej wyższości nikogo
innego, bowiem w ludziach odnajdywałem tylk bałwochwalców i
ignorantów, opętanych prze idolatrię, wierzyłem też, że przeżyłem więcej
niż jakikolwiek ksiądz w przeciągu swojego życia, więc osadziłem swoją
wiarę w opatrznośc bogów, moja tożsamość była rozwarstwiona i
skonfliktowana, więc naturalnie politeizm był dla mnie źródłem integracji.
Jadąc tramwajem, patrzyłem jak demony wlatują w ludzi i zmuszają ich
do pokłonów, w oczach niektórych kobiet czułem demoniczny wręcz
seksualny głód i żądzę. Gdybym komukolwiek o tym powiedział, byłoby
to po prostu wyśmiane, a do tego niewiarygodne, więc milczałem.
*
Któregoś wieczora, gdy grałem w szachy przeciwko sobie w domu przy
Heol Alun, usłyszałem głos kobiety mówiącej bezpośrednio do mnie. Z
tego co zrozumiałem, chciała ze mną grać i za każdym razem gdy
wykonywałem ruch, prosiła mnie abym przemieścił jej figurę w konkretne
miejsce na szachownicy. Mój palec wskazujący błądził nad szachownicą
jakby to była tablica Ouija, zmora zatrzymywywała moją rękę tam, gdzie
chciała, po czym intensywnie szeptała. Wraz z grą, wyjawiła mi pewne
zasady, które zinterpretowałem na swój własny sposób. Według niej,
szachownica reperezentowała porządek sub-lunarny.
*
W Odessie, na Ukrainie, nie dostałem pozwolenia na pobyt, więc
postawili mi trzydniowe ultimatum aby opuścić miasto w banicję,
naturalnie wybrałem Lwów, miasto ezoterycznych pubów, restauracji i
miejsc spotkań, zapieczętowanych i zaznaczonych zgodnie z intrukcją
3
2
Loży, niebieskie neonowe pieczęcie zawieszone nad drzwiami lśniały,
pojawiały się przez chwilę, niewidoczne dla innych ludzi, po czym czułem
się zaproszony do wejścia. Większość ludzi w środku, jak mniemałem,
oczywiście nie wiedziała o tym, jak nadzwyczajne są to miejsca. Rzadko
kiedy widziałem „podwójnego‟, rodzaj eterycznej, idealnej kopii
człowieka, niekiedy zamieniającego się doppelgangera, wracającego do
swojego posiadacza, zazwyczaj były to cienie, rzadko kiedy były
świetliste i promieniujące kolorami. Te automaty przelatywały przez ciała
innych ludzi w drodze do ciała swojego właściciela, niektórzy z nich
nawet nie wiedzieli, że je posiadają, dokładniej – takie, które działają.
Nigdy nie znalazłem, ani nie porozmawiałem z „operatorem podwójnych‟,
który byłby rzeczywiście świadom tego, co dzieje się wokół niego.
*
Wszystki sprowadziło mnie z powrotem do Warszawy, lecz na ulicach
słyszałem tylko „vaffanculo!‟, ktoś próbował się podszyć pod włoską
matkę-pająka, Arachne, znajomą z przeszłości, która mówiła „de Vero‟ za
każdym razym kiedy słusznie coś powiedziałem, zawsze z uniesionym
palcem. Gesty bowiem były wszystkim, gest filozofów wskazujących ku
niebu i ku ziemi, pierwi podążający ścieżką bógów i opatrzności, Ci
drudzy nauki i natury. Mądra, kokietująca Arachne postanowiła odwiedzić
mnie osobiście, moja osobista przyjaciółka ze świata poza, księżniczka
nieznanego, potwór, który był łaskawy a której głos uosabiał i ociekał
najsłodszą kobiecą mądrością. Ten sam głos spowodował, że z mojego
ciała wyrosły cieniste odnóża. Wszeptała je we mnie, gdy po bezsennej
nocy byłem wycieńczony, wpatrując się w lustro i ćwicząc przepływ
energii przez moje ciało. Byłem zmuszony stać wyprostowany, opętany
przez jej siłę, przykuty do podłogi i bez nadziei na ucieczkę. Prawie
zwymiotowałem i zemdlałem, próbując poruszać się się powoli, powoli,
po podłodze na wszystkich moich ośmiu odnóżach, po prostu czułem,
doświadczałem, jakbym miał osiem dziwacznych nóg które są unerwione i
przesyłają bodźce do mojego mózgu. Doświadczając tego nowego trybu
czucia, próbowałem się poruszać, choć poruszałem się jak pijany
człowiek. Bardziej entuzjastyczni błaźni z upiornej trupy krzyczeli: -
„człowiek-pająk!‟ Podejrzewam, że nie mieli na myśli żadnego
superbohatera w lśniącym uniformie, lecz potwora właśnie, śmiali się z
mojego oszołomienia. Po chwili byłem zwolniony z doświadczenia, które
zinterpretowałem jako ostrzeżenie. Wtedy już byłem pewien, że cień jest
zapełniony kaprysami ludzkiej wyobraźni. Wystarczyło, że potwory
dzieciństwa byłyby zapełnione quasi-świadomą esencją, aby były one
umocnione. To był zaskakujący cyrk wszystkich kształtów, pamięci,
dążeń, pożądań, strachów i terroru; patrzyły na ludzi, pozbawione
świadomości, lecz współuczestniczące w naszych życiach – automatony.
*
3
3
Medytując raz, próbowałem wydostać się z ciała, aby bezpośrednio
skonfrontować z mocami, które na mnie wpływały. Upadłem wprost do
nieświętego miejsca, w którym najpierw czułem silne wiatry, które mną
miotały, następnie moje ciało rozpadło się, gnijąc w przeciągu paru
sekund. Nie czułem żadnych wymiarów, żadnego czasu, żadnego punktu
odniesienia, podczas gdy mój umysł próbował ustalić jakiekolwiek
koordynaty, które pomogłyby mu się odnaleźć w Próżni. To była moja
pierwsze śmierć. Umarłem nadal żyjąc i byłem przekonany o tym, że jest
to dokładnie to samo miejsce, do którego idą zmarli po śmierci. Znalazłem
w tym pocieszenie, w końcu rozerwałem kajdany śmierci! Nie było się
czego bać, bowiem nie było już nic do czucia. Bez zmysłów, śmierć
rozszerza się w nieskończoność, a dolina umarłych nie zna pamięci. W
duchu myślałem tylko o tym, że jeżeli to będzie moja śmierć w
przyszłości, to mam nadzieję że człowiek nie zachowuje ani odrobiny
świadomości w tym okropnym miejscu. Patrząc na drzwi po
przebudzeniu, cały pokój się zaciemnił, do tej pory nie wiem, czy to ja
byłem źródłem tego zaciemnienia, czy cienie, lecz co ważne, otworzył się
pewien rodzaj „portalu‟, który rozumiem jako przestrzeń tłumaczącą
zjawisko eteryczne i niewidzalne na fenomenalne. Otworzyły się drzwi do
dziwacznego piekła i zaczęli wlatywać do pokoju i na zewnątrz. Potwory
nie mogły się ustabilizować i szybko się rozpadały, lub wlatywały z
powrotem do „portalu‟. Przez chwilę pojawiła się w mojej głowie
czarnohumorystyczna myśl, że gdyby były w stanie się zmaterializowac,
zostałby po mnie tylko krwawy bałagan. Drugie spotkanie z otchłanią nie
było już tak niewinne. Tym razem gdy leżałem w łóżku, nagle zostałem
brutalnie wypchnięty ze swojego ciała i poczułem jak jakieś złe kreatury
gromadzają się wokół mnie, gdy otworzyłem oczy zobaczyłem strumień
cieni krażących wewnątrz mojego pokoju i przyklejając się do ścian,
skacząc z miejsca na miejsce. Zamykając znowu oczy poczułem, że moje
ciało jest odrywane od moich kości, było to, o dziwo, bezbolesne lecz
dziwne uczucie, które po paru sekundach się skończyło. Umieścili koronę
na mojej głowie, która wydawała się być żelazna, wnioskując po zimnie i
ostrym coraz boleśniejszym wgryzaniu się w czaszkę.
*
Zrozumiałem wtedy, że ktoś może dysponować odwagą lwa, choć ja
byłem jedynie zawistnym szczurem, zazdrosnym o wolność innych od
tego piekła. Lecz to nie pomagało wcale gdy spotykało się Horrory. Są w
stanie zarazić strachem tak wielkim, że jedyne do czego jesteśmy zdolni to
spetryfikowanie. Zjawy mogą być wystarczająco straszne, lecz nie na tyle
aby zasiać zwątpienie w dzielnej duszy. Natomiast to co robią, jest
wyzwaniem na pojedynek czyjegoś umysłu – zarażają strachem, strachem
tak panicznym i silnym że paraliżuje on całą naszą odwagę. Żadne miecze
i żaden spryt nie przydają się w takich sytuacjach. Gdy wróg zostanie
rozpoznany, nigdy więcej nie jesteśmy tacy pewni swoich zwyczajowych
„ja‟; jesteśmy przestraszeni preludium do grozy i grozą samą w sobie. *
3
4
W tym czasie, byłem zmęczony władzą, więc opuściłem ją. Chciałem się
jej pozbyć, przekazać ją, obciążony i nie będąc w stanie podejmować
żadnych decyzji, mówić i myśleć bez wyobrażania sobie najgorszych
konsekwencji mojej ułomności. To była królewska paranoja, byłem
odpowiedzialny za niekontrolowane kaprysy mojego umysłu: każde moje
słowo miało moc boskiego Logos, każda myśl była świetym pisemem,
każdy czyn stawał się uniwersalnym, będąc powtarzanym aż do końca
wieczności. Moje myśli były eksponowane i kiedy nauczyłem się nie
rozmawiać z głosami na głos, zaczęły rozmawiać z moimi myślami.
Człowiek jest niedoskonałym i ułomnym stworzeniem. Aby poradzić
sobie z tym, musiałby być albo Mistrzem, albo maszyną, ja nie mogłem
być żadną z tych rzeczy, więcej powoli poddałem się nieustającej, znojnej
odpowiedzialności. To była moja imperatywa na tamtą chwilę.
*
Z powrotem na Ukrainie, kiedy spacerowałem wzdłuż Morza Czarnego w
Odessie, aby zapomnieć o swoich kłopotach, wrony podążały za mną i
dyskutowały o moich przedsięwzięciach. Gdy krzyczałem na nie, aby się
zamknęły, ponieważ zaburzały mój spokój, wyśmiały mnie i gdzieś w
przestrzeni usłyszałem kobiecy głos: „uspokój się, jesteś w podróży, baw
się!‟. W tym czasie przeleciał mały ptak, który zaczął do mnie mówić.
Myślałem, że to czarownica, ta która podążała za mną aż z Walii,
nazywając mnie „podżegaczem do wojny‟ (war-monger), zawsze była
niezadowolona ze wszystkiego co robiłem. Raz wchodząc do pokoju w
domu przy Heol Alun, leżała w moim łóżku, naga, trupia, aby za chwilę
zniknąć. Więcej jej nie widziałem, więc założyłem że zaczęła używać
innych środków. Odczuwałem, że niezadowolenie „ptaszka‟ jest zabawne i
naigrywałem się z niego, choć witałego go z radością. Wrony nazywały
mnie „Pan zawsze głupiec‟, wierzyłem, że wiedzą więcej od mniej,
wierzyłem też, że gdzieś na świecie są ludzie, mistrzowie, którzy wiedzieli
więcej od mnie w kwestiach tego co się ze mną działo i próbowałem ich
wyszukiwać, na darmo. Zadając pytania o naturze rzeczy głosom,
zostawałem wyśmiewany i tylko powtarzały moje pytania w sarkastyczny
lub patronizujący sposób, nigdy nie dając mi odpowiedzi. Więc zacząłem
szukać odpowiedzi sam.
*
Iluzja władzy była bolesna, o tyleż bardziej bolesna, kiedy zorientowałem
się, że była jedynie fantasmagorią. Kiedy straciłem swoje moce, zmarli
szeptali: -„Był naszym królem, królem już nie jest!‟ i wszczynali kolejny
atak, cenzurując i oceniając moje królowanie, jakby w tragi-farsie.
Słyszałem zarówno apologetyków, jak i wrogów mojego tronu,
wzruszyłem tylko ramionami, czekając aż sąd nad moim królowaniem
zostanie zakończony. Czegokolwiek bym nie zrobił, byłbym ostro
atakowany, i okrutnie zmieniony w najbardziej pogardy godna kreaturę na
ziemi, coć nie czułem się już w ten sposób. Byłem kompletnie wyzuty z
3
5
człowieczeństwa, ledwo pamiętałem, kiedy ostatni raz uroniłem łzę. Progi
tolerancji na cierpienie były podniesione wysoko, lecz za cenę nie czucia
niczego w ogóle. Przedtem, karmili się moją wściekłością i pasją i robili
wszystko aby prowokować je na okrągło. Udało im się mnie podbić
cząstka po cząstke, a ja toczyłem bitwę dopóki nie straciłem impetu,
skurczony do obrazu figury skulonej w łóżku w embrionalnej pozycji,
zbyt zdrętwiały aby się poruszyć, zbyt zmęczony aby słuchać, widziec i
działać w świecie ludzi.
*
Oskarżali mnie o nie popełnione morderstwa, o potwarz, nazywali mnie
oskarżycielem, kłamcą, kurwą, lecz to wszystko czyniło mnie już tylko
coraz bardziej obojętnym, pustym. Powiedzieli mi, że zabiłem Boga i
zapłacę za to, następnie że moim „pierdolonym obowiązkiem‟ jest
„zbawianie świata‟, gdy znudzonym tonem głosu powiedziałem że
przyjmuję tą rolę, najgorszym rodzajem śmiechu odśpiewali mi litanię, że
gdyby tak było, zaciągnąłbym wszystkich do piekła , razem ze mną.
*
Kiedy, siedząc na kanapie w domu na ulicy Heol Alun, pojawiły się
tysiące małych świetlnych punktów, przelatując przez powietrze w
rozmaity kierunkach, nieporuszone przez materię. Starałem się opanować
te punkty, poprzez zaginanie wirów tej energii z jednej strony w drógą.
Zatrzymywały się na moich rękach, wkrótce sama myśl o tych punktach
powodowała, że poruszały się one w kierunku, który sobie wewnętrznie
zażyczyłem i dyrygowałem ich przepływem przez pokój jak orkierstrą. To
była moja dzienna przyjemność, siedzenie na sofie i gapienie sie w te
przelatujące punkty. Ten strumień przenikał wszystko; czasami
przeskakując szybko z jedenj ręki na drugą, gdy stałem wyprostowany i
powoli zwiększałem odłegłość między dłońmi, czasami je przybliżając i
obserwowałem czy nie będzie to miało żadnego wpływu na wyczuwalność
pola elektromagnetycnego. Czułem, że gdybym miał więcej siły w tym
względzie, mógłbym prawie lewitować.
*
Mieszkając tymczasowo w Miedzeszynie w Warszawie, po powrocie z
Walii i pierwszym pobycie w szpitalu psychiatrycznym, któregoś dnia
wyszedłem zapalić papierosa do ogrodu. Po raz pierwszy spotkałem coś,
co zapewne byłoby nazwane aniołem lub devą, junoną, lub geniuszem.
Pojawiały się znikąc, ciche i piękne, powoli przybierając formę, nie
przypominaly one ludzi w żaden sposób, istoty te wyglądały jak płynące w
powietrzu ameby, pół-przezroczyste jak cienie, lecz świetliste, z sercem,
czerwonym świetlistym punktem w środku przypominającym kolorem
różę, pomyślałem sobie że w tym właśnie wehikule mieści się ich jaźń.
Pomyślałem któż mógłby je stworzyć i zacząłem teoretyzować na temat
jakiejś wyższej inteligencji, czy może raczej boskiej intuicji. Byłem pod
3
6
niesamowitym wrażeniem tych stworzeń, lub tak silne było znaczenie,
które im przypisywałem. Czułem jak integrowały się z moim umysłem,
jednocześnie poczułem na zmianę falę zimna i ciepła. W pewien sposób
uspokajały mnie, dawały mi lekką, lecz stabilną wolę i „zdolność twórczej
ekspresji‟ w umyśle, inspirując fantastyczne myśli i wizje, moje muzy.
Zacząłem konwersować z jednym z nich, jeden głos był mój, drógi,
lżejszy, jego – pierwszy głos był mój inspirowany wolą, drugi głosem
intuicji. Po dziś dzień nie jestem w stanie uwierzyć, że byłem w stanie
mówić tak płynnie o tak rewelacyjnych, niesamowitch rzeczach – była to
niesamowita dyskusja i jakże pocieszająca! Jeżeli życzyłbym sobie czegoś
w swoim życiu, z pewnością byłoby to życzenie o powrót tego
wewnętrznego geniusza! Być może moja dusza już zupełnie się
wykrwawiła i była przygotowana na to spotkanie. Nie byli jedynymi
goścmi, drugie byty nazwałem „asurami‟ lub „demonami‟, traktowałem je
jako bezcielesne energie połączone z cieniem, które chaotycznie
wędrowały przez czas i przestrzeń i zjednywały się z umysłami ludzi,
którzy przeżywali sparabolizowane stany emocjonalne, pasje ich zradzały,
zmieniały i karmiły. Gdyby założyć, że emocje to pewna energia która
może być „odebrana i dystrybuowana‟ wśród innych, a jednostki te są
zbieraczami takich emocji, jak wtedy wierzyłem, to uzasadniało by tu
nagłe napady agresji, lęku wśród ludzi. Demon, bez świadomości którą
mógłby spętać, był tylko tym, bezcielesną energią. Podobnie z cieniem,
bez żyjącej świadomości ludzkiej, cały ten świat by obumarł i popadł w
niepamieć, kolektywnie tkamy i jesteśmy odpowiedzialni za to
wszystkom, lecz w skonfrotnowaniu z umysłem, ta hipotetyczna
rzeczywistość przyobleka się w formę. Demony, atakują ludzi
pozbawionych samo-wiedzy, pełnej świadomości i introspekcji, w
subtelny sposób, lecz zawsze sprowadzając nieszczęście na człowieka,
jeżeli człowiek się podda, zaczyna działać jako przedłużenie demonicznej
woli i przestaje być dręczony, ponieważ nieświadomie wybrał swoją
stronę. „Grzesznicy‟ zatem, jak odkryłem, mogą grzeszyć ile tylko im się
podoba, tylko Ci, którzy walczą, są poddani kuszeniu i zniszczeniu.
*
W pociągu spotkałem parę w średnim wieku. Siedzieli cicho, rozważnie
przypatrując się mojej osobie, gdy nagle zaczęli się spowiadać,
wyprzedzając się w swoich przewinach. Potraktowałem to jako dar od
losu : ludzie w mojej obecności zaczęli opowiadać mi całą prawdę o sobie,
wkrótce uciekając od mojej osoby, w przerażaniu uświadamiając sobie, że
nie patrzyli na człowieka, lecz na lustro.
*
W Odessie ktoś namalował duże „V‟ na ścianach, podczas gdy w innym
miejscu „V‟ było odwrócone i przekreślone. Myślałem, że reprezentuje to
moje zwycięstwa i porażki; szalona Nike Odessy płomiennie zagrzewała
mnie do walki,
3
7
*
Przyjechałem do Lwowa o czwartej nad ranem, miasto było utulone w
śniegu i nie było żadnej duszy na ulicach, więcej zacząłem chłonąć ten
nowy dla mnie świat. Zacząłem się ślizgać na lodzie, kiedy się
poślizgnąłem i wylądowałem na chodniku m, uśmiechnąłem się do siebie,
a patronizujący głos wytknął mi to od razu, mówiąc, że zachowuję się jak
błazen i że na moje obecne okoliczności powinien być dużo bardziej
poważny w prowadzeniu się. Głosy niezliczonych osobowości, męskie,
żeńskie, młode, stare, dziecięcie – wszyscy chcieli uczestniczyc w
zmienianiu mojego życia, na lepsze, czy na gorsze. Reagowałem z
wściekłoscią, dysydent w stosunku do niemożliwości, chciałem być
konkwistadorem, człowiekiem, nie zwierzęciem, na które wszyscy polują.
W jakiś sposób musiałem wyjaśnić te wszystkie wizje, tworząc system
opisowy, mitologię która powstała wzdłużś mojej drogi, mądry głos z
„drugiej strony‟ powiedział: -„wybaczcie mu, on ma własną mitologię‟.
Byłem wdzięczny za łaskawą wskazówkę, że zgubiłem się w ciemności ze
swoim spekulatywnym błądzeniem i bredzeniem o „naturze rzeczy‟. Aby
umocnić to co powiedział, utwierdził mnie w świadomości mojego błędu,
mówiąc: -„popadłeś w niełaskę, to jest przyczyną Twoich kłopotów‟. Tyle,
że właśnie to, wiedziałem już dużo wcześniej.
*
Odkryłem, że myśli powinni być inspirowane przez chaos, jakiekolwiek
przywiązanie do poprzednich wartości, wierzeń i stanowisk nie powinien
być brany pod uwage. Im bardziej ktoś kurczowo się trzymał tych
wszystkich rzeczy, tym bardzej cierpiał z powodu głosów, które wbijały
klin w całość dyskursywnego systemu i sabotażowały go od środka.
Musiałem być elastyczny i ostrożny, zawsze na warcie, tak, aby nie mogli
znaleźć słabego punktu, wyrwy, na którą mogliby przypuścić szturm.
Musiałem umocnić moją koncentrację przeciwko wszystkim iluzjom,
które pojawiały się przed moimi oczyma. Destrukcyjne kuszenie zbiegało
się w moim umyśle do jednego punktu i musiałem w pewnym momencie
zostać ascetą, wycofać się z życia i odejść od ludzi, między którymi
więcej nie mogłem już żyć. Toczyłem swoją prywatną, tajną wojnę. Moim
jedynym życzeniem było zakończenie tego piekła, byłem chory i
lekarstwo nie mogło być znalezione nigdzie, tylko we mnie samym.
Czułem się jak człowiek w mieście, którego zegarek jako jedyny pokazuje
dobrą godzinę, podczas gdy zegarki innych albo się późnia, albo śpieszą.
Czekałem, aż zegar wybije właściwą godzinę dla wszystkich, aby zdali
sobie sprawę z boskiego i infernalnego świata, najwyższej i najniższej
matrycy świadomości, najbardziej doskonałego świata, że dostrzegą
skorumpowanie i zaprzedanie ich światów i że obudza się ze swojej
ślepoty. Naturalnie, założyłem, że nie będą nic w stanie zrozumieć, że są
to qualia, których trzeba doświadczyć samemu i subiektywnie je ocenić.
*
3
8
Często przywołuję pamięcią czas, w którym Warszawa była przepełniona
przeraźliwym, donośnym krzykiem, a którego echo odbijając się od
budynków długo dźwięczało mi w uszach. Byłem usatysfakcjonowany,
będąc tak odporny na ich politykę, że spowodowało to przeraźliwy
wrzask, którego nie słyszał nikt inny, nie byłem tym jednak zdziwiony.
Chcieli zamienić mnie w swoją zabawkę. To był wrzask tego samego
diabła, którego spotkałem na początku mojej wędrówki. Tego, u którego
szukałem porad i któremu się sprzeciwiłem poprzez złamanie ślubów
milczenia, których zresztą nigdy nie składałem. Widziałem, jak
zamieniałbym się w tą zdegenerowaną, samo-zadręczającą się kreaturę,
jeżeli grałbym dalej w ich gierki i poddał się na swojej drodze.
*
Rozmawiając z innymi ludźmi, lub znacznie częściej słuchając ich w
ciszy, słyszałem dokładnie ten sam głos osoby z którą rozmawiałem za nią
lub a nim. Byłem zdezorientowany i bałem się odpowiadać, bowiem nie
wiedziałem czy rozmawiam z tą osobą, czy też z tym jej drugim „głosem‟,
więc zacząłem dokładnie obserwować usta interlokutorów. Nie
wiedziałem też, który głos jest bardziej prawdziwy, ten „drugi‟ głos, czy
głos samej osoby. Niekiedy powodowało to dość śmieszne sytuację,
podczas gdy prawiłem komplementy jakieś kobiecie w knajpie, natręctwa
myślowe które się pojawiały mówiły: “pieprzona suka”, podczas gdy ona
odpowiadała na komplement, jej „drugi głos‟ odpowiadał na moją myśl
„dwulicowy bękart‟. Wierzę, że takie podwojone osobowości są
odzwierciedleniem cienia ludzi, ich nagromadzonej energii psychicznej
która jest amplifikowana i formuje się w taką humanoidalna „skorupę‟.
Musiałem się nauczyć myślo-mowy, jako że nigdy nie myślałem
werbalnie, a konceptualnie, więc ćwiczyłem się jednocześnie w mowie i
myślo-mowie, mając nadzieję że zleją się w jedno.
3
9
ROZDZIAŁ III
ENANTIODROMIA ,
CZY LI O TY M , JAK P R ZY WRÓ CON A ZO ST AŁ A RÓ WNOW AGA
Teraz gdy me czary odpędzone
Siła którą mam jedynie moja.
Prospero, Burza, Akt 5, Scena 1, William Shakespeare
Podczas gdy mój psychiatra zastanawiał się na głos, jakie mi przypisać
leki, męski głos za jego plecami stwierdził radośnie: -„dwie kobiety
dziennie i po problemie!‟. Naturalnie, rozśmieszyło mnie to wielce, choć
gdy zobaczyłem minę psychiatry, powstrzymałem resztę śmiechu. Po
jakimś czasie, odwieziono mnie do szpitala psychiatrycznego, gdzie, jak
mi powiedziano, mój umysł umysł pod wpływem urojeń i halucynacji.
Światło społecznej normalności zaczęło gdzieś świtac jak zostałem
obramowany diagnozą, obdarzony rolą „pacjenta psychiatrycznego‟ i
odarty z zachwytu nad moim boskim światem. Powoli byłem wgniatany w
rolę umysłowo chorej osoby. Wielki strach był częścią mojego życia,
czasami zupełnie mnie obezwładniał, wtedy prosiłem pielęgniarki o
zastrzyki uspokajające. Działały cuda dla moje fizys, lecz moja psyche
była zrzucona w agonię. Często, kiedy nie mogłem spać, wychodziłem do
małego pokoju, w którym mogłem zapalić. Tam mogłem prywatnie
konwersować z głosami, odrzucając je teraz jako halucynacje, jednak
nadal nadając im osobowości i tożsamości. Pracownicy szpital nie
przeszkadzali mi w tych nocnych rozmowach na szcycie. Byłem
nafaszerowany haloperidolem, tzw. „lekiem‟ który był używany w
punitywnej psychiatry w Związku Radzieckiem, nie działał, trzy następne
leki, nie pozbawiły mnie halucynacji. Rozważałem wstąpienie do zakonu i
wyzwolenie się z moich pęt choroby w cichej medytacji. W końcu,
odnalazłem się w refleksji, że moje życie donikąd nie zmierza, byłem
zgnieciony i zrujnowany. Myśli samobójcze były moją najwyższą formą
flirtu ze sobą, a głosy stale mnie prowokowały, tym razem odarte z czaru,
lecz agresywne, wulgarne i proste: -„zabij siebie, zabij świat‟, „zamorduj,
zgwałć, zniszcz, zjedz, podpal‟, były wściekłe, a ja zastanawiałem się, czy
w krańcowej formie wyczerpania, w wycieńczeniu nie zacznę działać pod
ich dyktando. Ponownie trafiłem do szpitala psychiatrycznego, gdy
zacząłem mówić w jaki sposób powinienem umrzeć i uwolnić mój umysł
w błogosławione nie-istnienie, w pustkę. Rzuciłem swoje łachy na łóżko i
słuchałem człowieka w kamizelce bezpieczeństwa, przywiązanego do
4
0
łóżka, jak krzyczy, ślini się i mamrocze do siebie o swoich własnych,
mentalnych rzeczywistościach. Byłem zbyt spokojny, aby mnie zmusili do
powrotu do jednej z tych, choć żałowałem szczerze innych,
zdesperowanych umysłów. Pacjent, który widział „zmarłych‟, jak mi
powiedziano – był zmęczoną i łagodną duszą, spotkałem go na jednym z
rytualnych papierosów w palarni i porozmawiałem z nim chwilę. Wiązali
go na własne życzenie, krzyczał w dzień, czasem w nocy, budząc innych.
Pomyślałem sobie, że moja sytuacja nie była taka zła, mogłem żyć w
ciągłym terrorze, tak jak ten nieszczęśnik. Mój terror był niższego sortu.
Uczyłem się współczucia patrząc na te zagubione dusze. Któregoś razu
przywieźli młodego człowieka, który krzyczał, że „myśl była pierwsza
przed słowem‟, był przyprowadzony przez policjantów, tajniaków, z
jakiejś manifestacji. Najpierw założyli mu kaftan bezpieczeństwa, a
następnie policja przykuła go do łóżka. Po powolnej interwencji
ordynatora oddziału kajdanki usunęli, dostał zastrzyki uspokajające, które
zamieniają człowieka w zombie – genialne środku uciszające. Paliłem, lub
czytałem, w międzyczasie grając w szachy z chłopakiem, który przetwał
próbę samobójczą, ten przyjemny człowiek, który nie zniósł śmierci
swojej siostry, dochodził do siebie. Mikroklimat w szpitalu i ochronny
parasol który osłaniał tych, którzy dobrowolnie dostosowali się do
dyscypliny tam panującej, była prawie uzależniejąca. Wypalałem swoje
noce papierosami, myśląc, że osiągając już punkt krytyczny w moim
życiu, będąc tym wszystkim co zostało we mnie wmuszone, rozpalając
mnie całą wybuchową pasją która spaliła mnie tak szybko, że zamieniła
mnie w permanentnego stoika, był przede mną tylko jeden krok. Musiałem
się zresocjalizować w społeczeństwa jako outsider, spokojny dewiant
wpisujący się w rolę szalonego w „normalnej‟ grupie. Nie czułem jeszcze
stygmatu, byłem w tej kwestii nieuświadomiony. Mania możliwości i
poczucie surowej, kreatywnej mocy która gotowała się we mnie, aby grać
te wszystkie wielokrotne role, które życie dla mnie jeszcze miało, to
wszystko ciągnęło mnie w górę. Będąc zwierzęciem zdolnym do narracji,
postanowiłem że mogę swoje małpowanie usprawnić, rekonstruując
opowieści przeszłości, wplatać opowieście teraźniejszości, i obrazując
opowieści przyszłości znajdując swoje małe śmierci w tych samych
rzeczach, które były wrogami w przeszłości. Nie miałem tego pocieszenia
w moim buncie, lecz łaskawie wyszło mi naprzeciw w stanie najgłębszej
desperacji, jako światło iluminacji i nadziei, które prowadzi i zmienia.
Podczas „sekwencji psychotycznej‟ byłem zamknięty w narracjach, które
mój umysł spontanicznie utkał, nie miałem żadnego wglądu wewnątrz
urojeń i dziko biegnących interpretacjji psychotycznej rzeczywistości, nie
miałem nad nią żadnej kontroli. Rozpadałem się i mogłem uświadomić
sobie degenerację moich zdolności umysłowych, lecz im bardziej
niespokojny się stawałem i im bardziej beznadziejna wydawała się moja
sytuacja, tym potężniejszy się czułem. Byłem na granicy manii
psychotycznej, uzbrojonej w symboliczne znaczenia które mnie chroniły i
wzmacniały tą potężną figurę we mnie.
4
1
Gdy ostatecznie zaakaceptowałem struktury władzy psychiatrycznej,
narrację „chorego psychicznej‟, ktoś z zewnąrz spytał o moją tożsamość, o
to kim jestem...odpowiedziałem po prostu: -„jestem schizofrenikiem‟, i
nastąpiła cisza. Psychiatria połamała światy, w które wierzyłem, podarła
cały obrazek na kawałki i wsunęła mnie w świat do którego miałem się
dostosować, aby uzyskać „licencję na życie‟ czyli akceptowalne
społeczenie kryteria tego co jest „rzeczywistością‟, które podobne umysły
tworzyły poprzez wieki z ich transgresjami tego co „do pomyślenia‟ i tego
co „normalne‟
*
Jadąc pociągiem, otworzyłem okno i ponownie zapaliłem papierosa,
gdzieś tam w powietrzu mówiły do mie „życzymy Ci pomyślności‟, jak
dawniej, w innym świecie, lecz już ich nie słyszałem. Tak, jakby mówiły:
„skończyłeś swoją wędrówkę, spotkałeś sie ze swoim wrogiem,
mianowicie z sobą, któremu odmówiłeś posłuszeństwa, teraz możesz
zdobywać świat na własny sposób‟. Poczułem, jak wróciłem w ramiona
Opatrzności w pełnym splendorze, nie w zniewoleniu, lecz w całkowitej
wolności, rozbijającej wszystko to, czego doświadczyliśmy w bagatalny
proch. Byłem chłopcem do bicia ciemności, którą żył mój umysł, była ona
we władzy wszystkich moich prymitywnych zachcianek i żądz,
osobowości którą króluje nienawiść i desperacja. Żeby to zrozumieć,
każdy musi przeżyć własny horror, własną wędrówkę, w przeciwnym
razie nigdy nie będzie w stanie pojąc jak ogromną wartość ma życie.
Starałem się odrzeć moje zmęczenie i cierpienie ze znaczenia, wydawało
mi się, że byłem dostatecznie silny aby wygrać w próbie nadludzkiej.
Chciałem być czymś nadludzkim i przegrałem, bowiem cierpienie
zamknęło mnie w więzieniu pozbawionym znaczeń, a walka dla walki
straciła w końcu swój impet. Ścieżka do minimalnej nawet mądrości
wiedzie przez drogę cierni, ciągłych prób, odpowiedzialności, poprzez
świete symbole i interpretacje, odkopowywania dzieł starych mistrzów,
aby użyć mądrości i wskazówek tych, którzy podążali tą drogą wcześniej.
Ci, niestety, są ukryci przed wieloma, bowiem nie ma uszu by słuchać, ani
oczu by zobaczyć. Nie nauczą Cię tego księgi i ustawiczna nauka, to jest
droga roztropności, lecz niewybaczające sytuacje, które wbiją Cię
brutalnie w formę, w ciszy pobłyskując poprzez przeszłe cierpienia,
wyzwalając z lęków, urojeń, i gniewu przeciętnego człowieka
*
Z pewnością nie jestem mądrym człowiem, lecz jestem cierpliwy i mam
nadzieję, że przebuduję most między wiedzą a doświadczeniem,
cokolwiek nowego życie mi narzuci. Była to autentyczna egzystencja,
pełna ukrytych znaczeń i symboli. Walczyłem o swoje miejsce w
odrealnionym świecie, skakałem z jednej rzeczywistości w inną, zmieniają
wierzenia jak w kalejdoskopie. W końcu, wyleczyli mnie z tej głębi,
zinstytucjonalizowany i zreifikowany, powróciłem do społeczeństwa.
4
2
Nigdy nie tęskniłem za psychozą, lecz brakuje mi inspirujących,
magicznych czasów, w których wszystkie muzy świata były tam, aby mnie
prowadzić. Chciałbym wydrzeć te części szaleństwa dla siebie i zachować
je na zawsze, lecz uważam, że tak oryginalna obsesja była mi dana tylko
raz, a zatem powinienem ją zaakceptować z pokorą, będąc wdzięcznym i
narzekając już więcej.
- Koniec -
4
3
POSŁOWIE Pracowita pszczoła nie ma czasu na smutek
- Przysłowia piekieł, William Blake
*
Za każdym razem, gdy próbujemy introspekcyjnie wejść w nasze umysły,
aby przypomnieć sobie narracje, które nas kształtowaly, jesteśmy
zmuszeni ograniczyć je do pewnych opisowych struktur, które redukują je
i zmuszają do linearnego myślenia w zgodzie z nimi, zostawiając
wszystkiej subtelności i imponderabilia które były pełnymi znaczeń
rodzicami idei, istniejącej poza tą wynegocjowaną strukturą. Aby
zacytować pewnego psychiatrę, którego nazwiska zapomniałem: „nie
sposób mierzyć świadomości tą samą świadomością‟. Tak więc,
jakiekolwiek badanie własnego wewnętrznego psychologicznego
środowiska automatycznie rozrysowuje nam granice potencjału
eksploracyjnego. Pracujemy tylko z tym, co uchwycimy w danym
momencie. Nie konceptualizujemy poza granice naszego
zsocjalizowanego kontekstu. Jesteśmy przekonani że tłumaczenia
epifenomenów oryginalnej myśli jest kluczem do uniwersalności, lecz w
rzeczywistości wymyślamy inne terytoria dla naszej uprzednio
przygotowanej mapy, podczas gdy prawda nie leży nawet pośrodku.
Każda narracja jest podporządkowana temu prawu i rozwija sie wzdłuż
tych linii. To co badamy, nie jest fenomenem, lecz jego cieniem.
*
Patrząc wstecz, jestem świadom, że moja pamięć i wspomnienia mogą być
zniekształcone, ponieważ konstruuję i re-konstruuję ją ciągle, pojawiają
się wątki „przeciwpamięci” w lieux de memoire, domenie pamięci, jak w
umyśle każdego innego człowieka. Mała objętość tego dziennika jest
właśnie próbą zapobiegnięcia dalszym zniekształceniom i ludzkiej
tendencji, szczególnie w formach autobiograficznych, do zarówno
dointerpretowania, ubarwiania, jak usensacyjnienia swoich przeżyć, choć
te, które opisałem są już wystarczająco barwne i sensacyjne, choć
prawdziwe jedynie subiektywnie. W retrospekcji, opowieść ta wydaje się
być integralna, ma pewne continuum, jak koszmar który przypominamy
sobie w dzień. Jestem natomiast pewien, że historia była chaotyczna,
charakteryzująca się irracjonalnymi zwrotami, niestabilnością i
niepewnością w czasie, w którym obłęd spętał mój umysł. Tylko teraz,
kiedy estetyczna potrzeba porządku i racjonalności doradziła mi, abym
odnowił historię w swojej głowie i umieścił ją w pseudo-chronologicznej
sekwencji wydaje się ona być, w pewnym stopniu, uporządkowana. Nie
znaczy to, że dodawałem znaczeń post factum do, wydawać by się mogło
pozbawionym sensu strumieniowi wydarzeń, znaczenie „stawało się‟
4
4
podczas rozwoju wydarzeń. Ponieważ interpretacja tekstu przebiegała w
teraźniejszości, została zmodyfikowana przez odkrywanie coraz to
nowszego materiału pomocniczego, doprowadzając do rekonfiguracji
pryzmatu metodologicznego i warsztatu.
*
Bez względu na subiektywne cierpienie, które nigdy nie może być
wartościowane inaczej niż przez nieprzekazywalne qualia, było to
szlachetna egzystencja, nigdy wcześniej i nigdy potem nie czułem się tak
po prostu – człowieczy, gdzię Bóg i Diabeł mówili do mnie w swych
własnych językach, a ja odkrywałem najbardziej niewyobrażalne tony i
zabarwienia mieszanek emocji, które znacznie przekraczały nazwy, jakie
ludzkość dla nich wymyśliła.
*
Kiedy otrzeźwiałem, oglądając normalną, ludzką, wynegocjowaną
społecznie rzeczywistość byłem tak samo zafasynowany jak wtedy, kiedy
mój umysł wpisał się w świat cienia po raz pierwszy. Byłem zdumiony
bogactwem jakie ten „zwykły‟ świat w sobie krył, tak fascynujący i
egzoteczny, że nie rozumiałem dlaczego ludzie obok mnie nie skaczą ze
szczęścia, że mają zaszczyt w nim żyć. Uderzyło mnie głębokie
pojmowanie działania natury, nie potrzebowałem już nikogo więcej aby
mi to wytłumaczył, było to oczywiste i świadczące w sobie samym, że cud
ten jest doświadczany tylko w dwóch przypadkach – dziecka i człowieka,
który dojrzał światło nadziei.
*
Są mniejsze piekła, które są pełne mądrości, lecz uczą tylko upadłych, a
gdy Ci powstaną, nie potrzebują więcej tej mądrości, uczy ona bowiem
jedynie rozpaczy i jak ją przeżyc, w tym wszystkim głosy nie są od
zbawiania, lecz robią z człowieka szmatę.
*
Na samym końcu, nie ważne jest to, co w życiu przeżyłeś, liczy się tylko
jeden moment, jedna percepcja. Żebrak, który był królem, pozostanie
jedynie żebrakiem, noszącym jednak swoje imperium w sobie. Nikt nie
wie, jaka czeka Cię przyszłośc, szczęśliwe życie, czy marny los,
kimkolwiek będzies, bądź pewien, że ludzie nie zapamiętają kim byliśmy,
lub co osiągnęliśmy, lecz będą reagować na to kim jesteśmy teraz.
Zdawałem sobie sprawę z tego, że gdybym nie walczył o swoje,
zostałbym wrakiem osoby, obwiniając schizofrenię za złamane życie i
będąc ofiarą okolinczości. Tylko krok w przód mógł mi przynieść
zbawienie egzystencjalne, w przeciwnym razie zatrzymałbym się, a z tym
zatrzymaniem wypaliłbym się kompletnie i już nigdy nie miałbym
odwagi, aby wrócić do życia, odrzucając je aż do granic, poza którymi
zostałbym przepędzony w swój własny obłędny śmiech.
4
5
*
Istnieją skomplikowane prawdy, które wydają się być kłamstwami i
skomplikowane kłamstwa, które w swojej złożoności wydają się być
prawdą. Przedstawiaj proste prawy i prostą naturę, a będziesz żył w
spokoju ze sobą. Jeżeli przerośniesz swój świat, taka transgresja zawsze
zostaje opłacana poprzez banicję, zmiażdż zatem swoją dumę, w
przeciwnym wypadku pogrzebiesz się żywcem. Są pewne granice, co
może znieść jeden człowiek, zatem doświadczenie musi być
skodyfikowane i przetłumaczone w najprostsze sposoby działania.
*
Wędrujący umysł jest przydatny tylko wtedy, kiedy moe przeformułować
doświadczenia i jest spisać. Podczas gdy intuicyjnie odkrywamy metody
formułowania doświadczeń, przerastając poprzedni model, możemy
zmodyfikować strukturę wzorców myślenia, pod warunkiem, że umocni
się zdolnośc do wglądu. Nie jest prawdziwe to, że nie możemy „wyjrzeć
poza siebie‟. Możemy, co więcej, za każdym razem, gdy odkrywamy
„formę powyżej‟, na chwilę wspinamy się o szczebel dalej: duchowy,
estetyczny, intelektualny etc.
KONIEC