94
Zapomnij o mnie to wszystko zgasło Oj, Negus Negesti Ratuj Abisynię Bo są zagrożone Południowe linie, A na północ od Makale Oj, niedobrze tam jest wcale. Negus, Negus Daj mi kule, daj mi proch Obserwując zachowanie się poszczególnych kur w kurniku przekonamy się, że niższe ran- gą kury są dziobane i ustępują miejsce wyż- szym rangą. W idealnym wypadku występuje jednoszeregowa lista rang, na początku której stoi nadkura dziobiąca wszystkie inne, z ko- lei te, które są w środku listy, dziobią niższe rangą, respektują zaś wyżej postawione. Na końcu znajduje się kura kopciuszek, która mu- si ustępować wszystkim. (Adolf Remane - Swoiste drogi kręgowców) Człowiek przyzwyczaja się do wszystkiego, je- żeli tylko osiągnie właściwy stopień uległości. (C.G. Jung) DELPHINUS, gdy chce zasypiać, po wierzchu wody pływa, zadrzymawszy, na dno morskie z wolna się spuszcza, tam sobą o dno uderze- niem obudzony, znowu na wierzch wody wy- pływa, wypłynąwszy zasypia, y znowu na dno puszczony, tymże sposobem ocuca się, a tak w ruchu zażywa spoczynku. (Benedykt Chmielowski - Nowe Ateny albo Akademia wszelkiej Sciencyi pełna) Wieczorami sZukałem tych, którzy znali dwór cesa- rza. Kiedyś byli ludźmi pałacu albo mieli tam prawo wstępu. nie zostało ich wielu. Część zginęła rozstrzelana przez pluto- ny egzekucyjne. Inni uciekli za granicę albo siedzą w więzie- niu znajdującym się w lochach tego samego pałacu: z salo- nów strącono ich do piwnic. Byli też tacy, którzy ukrywają się w górach albo żyją w klasztorach przebrani za mnichów. Każdy stara się przetrwać na swój sposób, wedle dostępnych mu możliwości. Tylko garstka pozostała w Addis Abebie, gdzie - okazuje się - 'najłatwiej zmylić czujność władz. Odwiedzałem ich, kiedy było już ciemno. Musiałem zmieniać samochody i przebrania. Etiopczycy są głęboko nie- ufni i nie chcieli uwierzyć w szczerość mojej intencji: mia- łem zamiar odnaleźć świat, który został zmieciony karabina- mi maszynowymi Czwartej Dywizji. Te karabiny są‡ zamon- towane na amerykańskich jeepach, obok siedzenia kierowcy. Obsługują je strzeky, których zawodem jest zabijanie. Z ty- łu siedzi żołnierz, ten odbiera przez radiostację rozkazy. Po-

Kapuściński Ryszard- Cesarz

  • Upload
    evas

  • View
    1.033

  • Download
    4

Embed Size (px)

Citation preview

Page 1: Kapuściński Ryszard- Cesarz

Zapomnij o mnieto wszystko zgasłoOj, Negus NegestiRatuj AbisynięBo są zagrożonePołudniowe linie,A na północ od MakaleOj, niedobrze tam jest wcale.Negus, NegusDaj mi kule, daj mi prochObserwując zachowanie się poszczególnychkur w kurniku przekonamy się, że niższe ran-gą kury są dziobane i ustępują miejsce wyż-szym rangą. W idealnym wypadku występujejednoszeregowa lista rang, na początku którejstoi nadkura dziobiąca wszystkie inne, z ko-lei te, które są w środku listy, dziobią niższerangą, respektują zaś wyżej postawione. Nakońcu znajduje się kura kopciuszek, która mu-si ustępować wszystkim.(Adolf Remane - Swoiste drogi kręgowców)Człowiek przyzwyczaja się do wszystkiego, je-żeli tylko osiągnie właściwy stopień uległości.(C.G. Jung)DELPHINUS, gdy chce zasypiać, po wierzchuwody pływa, zadrzymawszy, na dno morskiez wolna się spuszcza, tam sobą o dno uderze-niem obudzony, znowu na wierzch wody wy-pływa, wypłynąwszy zasypia, y znowu na dnopuszczony, tymże sposobem ocuca się, a takw ruchu zażywa spoczynku.(Benedykt Chmielowski - Nowe Ateny albo Akademiawszelkiej Sciencyi pełna)Wieczorami sZukałem tych, którzy znali dwór cesa-rza. Kiedyś byli ludźmi pałacu albo mieli tam prawo wstępu.nie zostało ich wielu. Część zginęła rozstrzelana przez pluto-ny egzekucyjne. Inni uciekli za granicę albo siedzą w więzie-niu znajdującym się w lochach tego samego pałacu: z salo-nów strącono ich do piwnic. Byli też tacy, którzy ukrywająsię w górach albo żyją w klasztorach przebrani za mnichów.Każdy stara się przetrwać na swój sposób, wedle dostępnychmu możliwości. Tylko garstka pozostała w Addis Abebie,gdzie - okazuje się - 'najłatwiej zmylić czujność władz.Odwiedzałem ich, kiedy było już ciemno. Musiałemzmieniać samochody i przebrania. Etiopczycy są głęboko nie-ufni i nie chcieli uwierzyć w szczerość mojej intencji: mia-łem zamiar odnaleźć świat, który został zmieciony karabina-mi maszynowymi Czwartej Dywizji. Te karabiny są‡ zamon-towane na amerykańskich jeepach, obok siedzenia kierowcy.Obsługują je strzeky, których zawodem jest zabijanie. Z ty-łu siedzi żołnierz, ten odbiera przez radiostację rozkazy. Po-nieważ jeep jest odkryty, kierowca, strzelec i radiotelegrafi-sta mają ciemne, chronią‡e przed kurzem, motocyklowe oku-lary przysłonięte okapem hełmu. A więc nie widać ich oczów,a hebanowe, zarośnięte szczeciną twarze są bez wyrazu. Tetrójki w jeepach są tak obyte ze śmiercią, że ich kierowcy pro-wadzą wozy w sposób samobójczy, z najwyższą szybkościąwchodzą w gwałtowne zakręty, jeżdżą ulicami pod prąd, wszy-stko rozpryskuje się na boki, kiedy nadciąga taka rakieta. Le-piej nie wchodzić im w pole ostrzału. Z radiostacji, które trzy-ma na kolanach ten z tyłu, rozlegają się wśród trzasków i pis-

Page 2: Kapuściński Ryszard- Cesarz

ków nerwowe głosy i krzyki. nie wiadomo, czy któreś z tychochrypłych bełkotań nie jest rozkazem do otwarcia ognia.Lepiej zniknąć. Lepiej skręcić w boczną uliczkę i przecze-kać.Teraz zagłębiłem się w kręte i pełne błota zauiki tra-fiając do domów, które na zewnątrz sprawiały wrażenie, żesą opuszczone i że nikt w nich nie mieszka. Bałem się: domyte były obserwowane i mogłem wpaść razem z ich mieszkań-cami. Bardzo to możliwe, ponieważ często przeczesują jakiśzaułek miasta, a nawet całe dzielnice w poszukiwaniu broni,wywrotowych ulotek i ludzi starego reżimu. Wszystkie domypodpatrują się teraz nawzajem, podglądają się, węszą. To woj-na domowa, tak ona wygląda. Usiadłem blisko okna, a oni za-raz - proszę zmienić miejsce, jest pan widoczny z ulicy, wten sposób łatwo w pana trafić. Przejeżdża samochód, zatrzy-muje się, słychać strzały. Kto to był - oni czy tamci? A kimdzisiaj są oni, a kim nie-oni, ci inni, którzy są przeciw tam-tym, bo sąt za tymi? Samochód odjeżdża, szczekają psy, całąnoc w Addis Abebie szczekają psy, jest to psie miasto, pełnepsów rasowych i zdziczałych, skołtunionych, zjadanych przezrobactwo i malarię.Niepotrzebnie powtarzają, abym uważał: żadnychadresów ani nazwisk, ani nawet nie opisywać twarzy, ani żewysoki, że niski, że chudy, czoło jakie, że ręce mu, że spojrze-nie, a nogi to, kolana, już nie ma przed kim na kolanach.F. To był mały piesek rasy japońskiej. Nazywał sięLulu. Miał prawo spać w łożu cesarskim. W czasie różnychceremonŹŹ uciekał cesarzowi z kolan i siusiał dygnitarzom nabuty. Panom dygnitarzom nie wolno było drgnąć ani zrobićżadnego gestu, kiedy poczuli, że mają mokro w bucie. Mojąfunkcją było chodzić między stojącymi dygnitarzami i ocieraćim mocz z butów. Do tego służyła ściereczka z atłasu. To byłomoim zajęciem przez dziesięć lat.L.C.:Cesarz spał w łożu z jasnego orzecha, bardzo obszer-nym. Był tak drobny i kruchy, że ledwie go się widziało, gi-nął w pościeli. Na starość zmalał jeszcze bardziej, ważył pięć-dziesiąt kilo. Jadł coraz mniej i nigdy nie pił alkoholu. Szty-wniały mu kolana i kiedy był sam, powłóczył nogami i ko-łysał się na boki, jakby szedł na szczudłach, ale kiedy wie-dział, że ktoś na niego patrzy, największym wysiłkiem zznu-szał mięśnie do pewnej elastyczności, tak aby poruszanie sięjego było godne i aby postać imperialna mogła utrzymać sięw możliwie nienagannym pionie. Każdy krok był walką mię-dzy powłóczeniem a godnością, między przechyłem a pionem.Dostojny pan nigdy nie zapominał o swoim starczym defek-cie, którego nie chciał ujawniać, aby nie osłabić prestiżu i po-wagi Króla Królów. Ale my, służba sypialni, którzy mogliśmygo podglądać, wiedzieliśmy, ile wysiłków kosztują go te sta-rania. Miał zwyczaj sypiać krótko i wstawać wcześnie, kiedyna dworze było jeszcze ciemno. W ogóle sen traktował jakoostateczność niepotrzebnie zabierającą mu czas, który wolałbyprzeznaczyć na rządzenie i reprezentację. Sen to był prywat-ny, kameralny wtręt w życie, mające upływać wśród deko-racji i świateł. Dlatego budził się jak gdyby niezadowolonyz tego, że spał, zniecierpliwiony samym faktem spania, i do-piero dalsze czynności dnia przywracały mu wewnętrzną rów-nowagę. Dodam jednak, że cesarz nigdy nie objawiał najmniej-szego zdenerwowania, gniewu, złości czy frustracji. Mogłobysię zdawać, że takich stanów nigdy nie doznaje, że ma nerwyzimne i martwe jak stal albo że nie ma ich wcale. Była to

Page 3: Kapuściński Ryszard- Cesarz

cecha wrodzona, którą pan nasz umiał rozwinąć i wydosko-nalić w myśl zasady, że w polityce nerwy są oznaką słabości,która stanowi zachętę dla przeciwników i ośmiela podwład-nych do pokątnego dowcipkowania. A pan wiedział, że dow-cip to niebezpieczna forma opozycji, i dlatego trzymał swojąpsychikę w nienagannej normie. Wstawał o czwartej, o pią-tej, a gdy wyjeżdżał z wizytą za granicę, nawet o trzeciej wnocy. Później, kiedy robiło się w kraju coraz gorzej, corazczęściej wyjeżdżał, cały pałac zajmował się tylko szykowa-niem cesarza do nowych podróży. Po przebudzeniu naciskałdzwonek przy nocnym stoliku - na ten dźwięk czekała jużczuwająca służba. W pałacu zapalano światła. Był to sygnałdla cesarstwa, że najdostojniejszy pan rozpoczął nowy dzień.Y.M.:Cesarz rozpoczynał dzień od słuchania donosów. Nocjest niebezpieczną porą spiskowania i Hajle Sellasje wiedział,że to, co dzieje się w nocy, jest ważniejsze od tego, co dziejesię w dzień, w dzień miał wszystkich na oku, a w nocy byłoto niemożliwe. Z tego też powodu przykładał do rannych do-nosów wielkie znaczenie. Tu chciałbym wyjaśnić jedną rzecz:czcigodny pan nie miał zwyczaju czytania. Dla niego nie ist-niało słowo pisane i drukowane, wszystko trzeba było refe-rować mu ustnie. Pan nasz nie miał szkół, jego jedynym nau-czycielem - i to tylko w dzieciństwie - był francuski jezuitamonsignore Jerome, późniejszy biskup Hararu i przyjaciel po-ety Arthura Rimbauda. Duchowny ten nie zdążył wpoić ce-sarzowi nawyku czytania, co zresztą było tym trudniejsze, żeHajle Sellasje już od lat chłopięcych zajmował odpowiedniestanowiska kierownicze i nie miał czasu ma systematyczne lek-tury. Ale wydaje mi się, że chodziło nie tylko o brak czasui nawyku. Zwyczaj ustnego referowania miał tę zaletę, że wrazie potrzeby cesarz mógł oświadczyć, iż dostojnik taki toa taki doniósł mu zupełnie co innego, niż miało to miejsce wrzeczywistości, a ten nie mógł bronić się nie mając żadnegodowodu na piśmie. Tak więc cesarz odbierał od swoich pod-władnych nie to, co oni mu mówili, ale to, co jego zdaniempowinno być powiedziane. Czcigodny pan miał swoją koncep-cję i do niej dopasowywał wszystkie sygnały dochodzące z oto-czenia. Podobnie było z pisaniem, bo monarcha nasz nie tylkonie korzystał z umiejętności czytania, ale także nic nie pisał

i niczego własnoręcznie nie podpisywał. Choć rządził przez półwieku, nawet najbliżsi nie wiedzą, jak wyglądał jego podpis.W godzinach urzędowania przy cesarzu obecny był zawszeminister pióra, który notował wszystkie jego rozkazy i pole-cenia. Wyjaśnię tu, że w czasie roboczych audiencji dostojnypan mówił bardzo cicho, ledwie tylko poruszając wargami. Mi-nister pióra stojąc o pół kroku od tronu zmuszony był przy-bliżać ucho do ust imperialnych, aby usłyszeć i zanotować de-cyzję cesarza. W dodatku słowa cesarza były z reguły niejas-ne i dwuznaczne, zwłaszcza wówczas, gdy nie chciał zająć wy-raźnego stanowiska, a sytuacja wymagała, aby dał swoją opi-nię. Można było podziwiać zręczność monarchy. Zapytany przezdostojnika o decyzję imperialną, nie odpowiadał wprost, aleodzywał się głosem tak cichym, że docierał tylko do przysu-niętego blisko, jak mikrofon, ucha ministra pióra. Notował onskąpe i mgliste pomruki władcy. Reszta była już tylko kwe-stią interpretacji, a ta była sprawą ministra, który nadawałdecyzji formę pisemną i przekazywał ją niżej. Ten, kto kie-rował ministerstwem pióra, był najbliższym zaufanym cesa-rza i miał potężną władzę. Z tajemnej kabały słów monar-

Page 4: Kapuściński Ryszard- Cesarz

szych mógł on układać dowolne decyzje. Jeżeli posunięcie ce-sarskie olśniewało wszystkich trafnością i mądrością, było ko-lejnym dowodem na nieomylność wybrańca Boga. Jeżeli na-tomiast gdzieś z powietrza, gdzieś z kątów zaczynał dobiegaćmonarchę szmerek niezadowolenia, dostojny pan mógł wszy-stko zrzucić na głupotę ministra. Ten ostatni był najbardziejznienawidzoną osobistością dworu, ponieważ opinia będącprzekonana o mądrości czcigodnego pana właśnie ministra ob-winiała o decyzje złośliwe i bezmyślne, jakich było bez liku.Co prawda wśród służby szeptano, dlaczego Hajle Sellasje niezmieni ministra, ale w pałacu pytania mogły być zadawanetylko z góry w dół, nigdy odwrotnie. Właśnie kiedy po razpierwszy rzucono głośno pytanie biegnące w odwrotnym niżdotychczas kierunku, było to sygnałem, że wybuchła rewolu-cja. Ale wybiegam w przyszłość, a muszę wrócić do tej chwiliporannej, kiedy na stopniach pałacu ukazuje się cesarz i ruszana wczesny spacer. Wchodzi do parku. To jest właśnie mo-ment, w którym zbliża się do niego szef wywiadu pałacowego- Solomon Kedir i składa swoje doniesienia. Cesarz idzie a-lejką, o krok za nim Kedir, który mówi i mówi. Kto z kimspotkał się, gdzie to było, o czym rozmawiali. Przeciw komupaktują. Czy można to uznać za spisek. Kedir informuje teżo pracy wydziału szyfrów wojskowych. Wydział ten, należącydo urzędu Kedira, odczytuje zaszyfrowane rozmowy, jakieprowadzą między sobą dywizje - warto wiedzieć, czy nie lęg-nie się tam myśl wywrotowa. Dostojny pan o nic nie pyta, ni-czego nie komentuje, idzie i słucha. Czasem zatrzyma się przedklatką z lwami, aby rzucić im podany przez służbę udziec cie-lęcy. Patrzy na lwią drapieżność i wtedy uśmiecha się. Potemzbliży się do uwiązanych na łańcuchu lampartów i da im że-ber wołowych. Tu pan musi być uważny, bo podchodzi bliskodo drapieżników, które potrafią być nieobliczalne. Wreszcieidzie dalej, a za nim ciągnący swoje doniesienia Kedir. W pe-wnej chwili pan kiwa głową i jest to znak dla Kedira, że masię oddalić. Składa ukłon i znika w alejce cofając się w tensposób, aby nie obrócić się tyłem do monarchy. Dokładnie wte-dy wychodzi spod drzewa czekający już minister przemysłui handlu - Makonen Habte-Wald. Zbliża się do odbywającegospacer cesarza i idąc o krok za nim składa mu doniesienie.Habte-Wald ma prywatną sieć donosicieli, którą utrzymuje zpowodu zżerającej go pasji intryganctwa, a także aby przypo-dobać się czcigodnemu panu. Teraz on na podstawie meldun-ków opowiada cesarzowi przebieg ostatniej nocy. Nasz panznowu o nic nie pyta i niczego nie komentuje, tylko idzie i słu-cha z rękami założonymi do tyłu. Bywa, że zbliży się do sta-da flamingów, ale płochliwe to ptactwo zaraz ucieka i cesarzuśmiecha się na widok stworzenia, które odmawia mu posłu-szeństwa. W końcu idąc dalej robi skłon głową, Habte-Waldmilknie i cofając się tyłem znika w alejce. I teraz jak spodziemi wyrasta zgarbiona postać oddanego zausznika Ashy Wal-de-Mikaela. Dostojnik ten sprawuje nadzór nad rządową po-licją polityczną, która współzawodniczy z wywiadem pałaco-wym Solomona Kedira i prowadzi ostrą walkę konkurencyjnąz prywatnymi siatkami donosicieli w rodzaju takiej, jaką dy-sponuje Makonen Habte-Wald. Zajęcie, jakiemu oddawali sięci ludzie, było ciężkie i niebezpieczne. Żyli w lęku, że czegośnie doniosą w porę i popadną w niełaskę albo że konkurentdoniesie lepiej i wtedy cesarz pomyśli: dlaczego Solomon spra-wił mi dziś ucztę, a Makonen przyniósł same plewy? Nie mó-wił, bo nie wie, czy mikzał, bo sam jest w spisku? Czy do-stojny pan mało doświadczył takich wypadków na własnej

Page 5: Kapuściński Ryszard- Cesarz

skórze, że zdradzali go najbliżsi i najbardziej zaufani? I dla-tego cesarz karał za mikzenie. Ale, z kolei, bezładne potokisłów nużyły i drażniły imperialne ucho, więc nerwowe gadul-stwo też nie było dobrym wyjściem. Już wygląd tych ludzimówił, w jakim żyją zagrożeniu. Niewyspani, zmęczeni dzia-łali w ciągłym napięciu, w gorączce, w pościgu za ofiarą, wzaduchu nienawiści i strachu, jaki ich powszechnie otaczał. Zajedyną tarczę mieli cesarza, ale cesarz mógł ich wykończyćjednym gestem ręki. O tak, dobrotliwy pan nie ułatwiał imżycia. Jak już wspomniałem, w czasie porannego spaceru Haj-le Sellasje słuchając doniesień o stanie spisków w cesarstwienigdy nie zadawał pytań i nie komentował otrzymanych infor-macji. Powiem teraz, że wiedział, co robi. Pan chciał otrzymaćdonos w stanie czystym, to znaczy donos prawdziwy, a gdybypytał lub wyrażał opinię, sprawozdawca zacząłby usłużniezmieniać fakty, aby odpowiadały wyobrażeniom cesarza, i wó-wczas całe donosicielstwo popadłoby w taką dowolność i su-biektywizm, że monarcha nie mógłby się dowiedzieć, co rze-czywiście dzieje się w państwie i w pałacu. Kończąc już spa-cer cesarz słucha o tym, co ostatniej nocy przynieśli ludzieAshy. Karmi psy i czarną panterę, potem podziwia otrzyma-nego niedawno mrówkojada - dar prezydenta Ugandy. Skła-nia głowę i Asha odchodzi skulony, niepewny, czy powiedziałwięcej, czy mniej od tego, co donieśli dziś jego najbardziej za-ciekli wrogowie - Solomon, wróg Makonena i Ashy, i Mako-nen, wróg Ashy i Solomona. Ostatnią rundę przechadzki HajleSellasje odbywa już samotnie. W parku robi się jasno, rzedniemgła, w trawie zapalają się słoneczne światła. Cesarz rozmy-śla, jest to czas układania taktyki i strategŹŹ, rozwiązywaniałamigłówek personalnych i szykowania następnego ruchu naszachownicy władzy. Zgłębia treść meldunków dostarczonychprzez donosicieli. Mało rzeczy ważnych, oni najczęściej dono-szą jeden na drugiego. Nasz pan ma wszystko zanotowane wgłowie, jego umysł to komputer, który przechowuje każdyszczegół, najmniejszy drobiazg będzie zapamiętany. W pałacunie było żadnego biura kadr, teczek ani ankiet. To wszystkocesarz nosił w swoim umyśle, całą najtajniejszą kartotekę lu-dzi elity. Widzę go teraz, jak idzie, przystaje, podnosi do gó-ry twarz, jakby pogrążył się w modlitwie. O Boże, wybawmnie od tych, co czołgając się na kolanach skrywają nóż, któ-ry chcieliby wbić w moje plecy. Ale co Pan Bóg może pomóc?Wszyscy ludzie otaczający cesarza są właśnie tacy - na ko-lanach i z nożem. Na szczytach nigdy nie jest ciepło. Wieją lo-dowate wichry, każdy stoi skulony i musi pilnować się, żebysąsiad nie strącił go w przepaść.T.K-B.:Drogi przyjacielu, oczywiście, że pamiętam. To prze-cież było niemal wczoraj. Niemal wczoraj, przed wiekiem.W tym mieście, ale już na innej planecie, która się oddaliła.Jak to się miesza - czasy, miejsca, świat rozsypany na kawał-ki, nie do zlepienia. Tylko wspomnienie, to jedyne, co ocalało,jedyne, co pozostaje z życia. Dużo czasu spędziłem przy cesa-rzu, jako urzędnik ministerstwa pióra. Zaczynaliśmy pracęo ósmej, aby wszystko było gotowe na dziewiątą, kiedy przy-jedzie monarcha. Pan nasz mieszkał w nowym pałacu naprze-ciw Africa Hall, a czynności oficjalne spełniał w pałacu sta-rym, zbudowanym przez cesarza Menelika, a położonym nasąsiednim wzgórzu. Nasz urząd był właśnie w starym pałacu,gdzie mieściła się większość instytucji cesarskich, gdyż HajleSellasje chciał mieć wszystko pod ręką. Przyjeżdżał jednymz dwudziestu siedmiu aut, jakie tworzyły jego prywatny park.

Page 6: Kapuściński Ryszard- Cesarz

Lubił samochody, najwyżej cenił sobie rolls-royce'y z powoduich poważnej i dostojnej linŹŹ, ale dla odmiany korzystał teżz mercedesów i lincoln-continentalów. Przypomnę, że pan naszpierwszy sprowadził samochody do EtiopŹŹ i zawsze odnosił siężyczliwie do entuzjastów postępu technicznego, których, nie-stety, nasz tradycyjny naród traktował z niechęcią. Przecieżcesarz omal nie stracił władzy, a nawet życia, kiedy w latachdwudziestych sprowadził z Europy pierwszy samolot! Pro-sty aeroplan uznano wówczas za dzieło szatana i po dworachmagnackich zawiązywano spiski przeciw tak szalonemu mo-narsze, niemal kabaliście i czarnoksiężnikowi. Odtąd czcigod-ny pan musiał ostrożniej dawać upust swoim pionierskim am-bicjom, dopóki z powodu niechęci, jaką budzi wszelka nowośćw człowieku sędziwym, nie zaniechał tych poczynań prawiezupełnie. Więc o dziesiątej rano przybywał do starego pałacu.Przed bramą oczekiwał go tłum poddanych, który usiłowałwręczyć cesarzowi petycje. Była to, teoretycznie biorąc, naj-prostsza droga poszukiwania w cesarstwie sprawiedliwości i do-broci. Ponieważ naród nasz jest niepiśmienny, a sprawiedliwo-ści poszukuje z reguły biedota, ludzie ci zadłużali się na lata,aby opłacić kancelistę, który spisałby ich żale i prośby. W do-datku powstawał kłopot protokolarny, bo zwyczaj nakazywałmaluczkim, aby przed cesarzem klęczeli z twarzą przy ziemi,a jak podać z tej pozycji kopertę do przejeżdżającej limuzy-ny? Rozwiązywano sprawę w ten sposób, że wóz cesarski zwal-niał, za szybą ukazywała się pełna dobroci twarz monarchy,a jadąca w następnym samochodzie ochrona zabierała część ko-pert z rąk, jakie wyciągało pospólstwo, część, bo tych rąk byłlas. Jeżeli tłum podczołgiwał się zbyt blisko nadjeżdżającychsamochodów, gwardia musiała odpychać i przeganiać natrętów,gdyż względy bezpieczeństwa, a także powaga majestatu wy-magały, aby przejazd odbywał się płynnie i bez nieplanowejzwłoki. Teraz wozy wjeżdżały biegnącą pod górę aleją i za-trzymywały się na dziedzińcu pałacowym. Tu także oczekiwałcesarza tłum, ale zupełnie inny niż owa hołota przed bramą,rozpędzana z furią przez doborowych gwardzistów z ImperialBody Guard. Ten tłum witający monarchę na dziedzińcu two-rzyli ludzie z cesarskiego otoczenia. Wszyscy zbieraliśmy siętu wcześniej, żeby nie spóźnić się na przyjazd cesarza, bo tachwila miała dla nas szczególne znaczenie. Każdy chciał siękoniecznie pokazać, bo miał nadzieję, że będzie zauważonyprzez cesarza. Nie, nie marzyło się nawet jakieś specjalne za-uważenie: czcigodny pan zauważył, podchodzi i wszczyna roz-mowę. Nie, nie aż takie! Powiem otwarcie - pragnęło siębodaj minimalnego zauważenia, po prostu najmniejszego, naj-zupełniej byle jakiego, wręcz podrzędnego, zdawkowego, nienakładającego na cesarza żadnych zobowiązań, przelotnego jakułamek sekundy, a jednak takiego, aby potem odczuło sięwstrząs wewnętrzny i opanowała nas triumfalna myśl: zosta-łem zauważony! Jakiej to potem dodawało siły! Jakie stwarza-ło nieograniczone możliwości! Bo załóżmy, oko dostojnego pa-na prześliznęło się po twarzy, tylko prześliznęło! Właściwiemożna by powiedzieć, że nic nie było, ale z drugiej strony-jakże nie było, kiedy się prześliznęło! Czujemy zaraz, jak tem-peratura twarzy podnosi się, krew idzie do głowy, a serce u-derza mocniej. Są to najlepsze dowody, że dotknęło nas okoprotektora, ale co tam, te dowody nie mają w tej chwili zna-czenia. Ważniejszy jest proces, jaki mógł się dokonać w pa-mńęci naszego pana. Otóż wiadomo było, że pan dzięki temu, iżnie korzystał z umiejętności czytania ani pisania, miał feno-menalnie rozwiniętą pamięć wzrokową. I na tym darze natu-

Page 7: Kapuściński Ryszard- Cesarz

ry mógł budować nadzieje właściciel twarzy, po której prze-mknęła źrenica cesarska. Bo już liczył, że jakiś ulotny ślad,choćby tylko nieostry cień odcisnął się w pańskiej pamięci.Teraz trzeba było z wytrwałością i determinacją tak mane-wrować w tłumie, tak się prześlizgiwać i przeciskać, tak do-bijać i dopychać, aby coraz to podsuwać swoją twarz mane-wrując nią i manipulując w ten sposób, żeby spojrzenie cesar-skie, nawet mimowolnie i bezwiednie, notowało, notowało i no-towało. Następnie czekało się, że przyjdzie taki moment, kie-dy cesarz pomyśli: zaraz, zaraz, twarz znana, a nazwiska nieznam. I, powiedzmy, spyta o nazwisko. Tylko o nazwisko, aleto wystarczy ! Teraz twarz i nazwisko połączą się i powstanieosoba, gotowy kandydat do nominacji. Bo sama twarz - toanonim, samo nazwisko - to abstrakcja, a tu należy zmateria-lizować się i ukonkretnić, przybrać kształt, formę, zdobyć od-rębność. O, był to los najbardziej wyczekiwany, ale też jakżetrudny do spełnienia. Bo na tym dziedzińcu, gdzie otoczeniewitało cesarza, chętnych do podsuwania twarzy były dziesiąt-ki i nie przesadzę - setki, twarz ocierała się o twarz, wyższetłamsiły niższe, ciemniejsze przyciemniały jaśniejsze, twarzgardziła twarzą, starsze wysuwały się przed młodsze, słabszeulegały silniejszym, twarz nienawidziła twarzy, pospolite zde-rzały się ze szlachetnymi, zaborcze z wątłymi, twarz miażdżyłatwarz, ale nawet te poniższe odepchnięte, trzeciorzędne i po-konane, nawet one, w pewnym oddaleniu co prawda, narzuco-nym przez prawo hierarchŹŹ, ale przesuwały się do przodu,wychylając się to tu, to tam spoza twarzy pierwszorzędnychi utytułowanych bodaj skrawkiem tylko, uchem lub kawałkiemskroni, policzkiem lub szczęką, byle bliżej cesarskiej źrenicy!Gdyby dobrotliwy pan chciał ogarnąć spojrzeniem całą scenę,jaka otwierała się przed nim po wyjściu z samochodu, do-strzegłby, że nie tylko toczy się ku niemu pokorna i zarazemrozgorączkowana magma stugębna, ale że poza tą grupą cent-ralną i wysoce utytułowaną, na prawo i na lewo, przed nimi za nim, dalej i zupełnie daleko, w drzwiach, w oknach, poddrzwiami i na ścieżkach całe rzesze lokajów, służby kuchen-nej, sprzątaczy, ogrodników i policjantów również podsuwająmu swoje twarze do zauważenia. I pan nasz na to wszystkopatrzy. Czy pan dziwi się? Wątpię. Pan kiedyś też był częściąstugębnej magmy. Czy nie musiał podsuwać twarzy, aby led-wie w wieku dwudziestu czterech lat zostać następcą tronu?A konkurencję miał piekielną! Cały zastęp wytrawnych nota-bli zabiegał o koronę. Ale oni spieszyli się, jeden przed dru-gim, skakali sobie do gardeł rozdygotani, niecierpliwi, żebyjuż, już tron! Najosobliwszy pan umiał czekać. A to jest zdol-ność arcyważna. Bez tej umiejętności czekania, cierpliwej, anawet pokornej zgody na to, że szansa może pojawić się dopie-ro po latach, nie ma polityka. Dostojny pan czekał dziesięć lat,aby zdobyć następstwo tronu, a potem czternaście lat, aby zo-stać cesarzem. W sumie - blisko ćwierć wieku ostrożnych, aleenergicznych zabiegów o koronę. Mówię - ostrożnych, gdyżpana cechowała skrytość, dyskrecja i mikzenie. Znał pałac,wiedział, że każda ściana ma uszy, że spoza kotar wyłaniająsię uważnie obserwujące go spojrzenia. Więc musiał być prze-biegły i chytry. Przede wszystkim nie wolno było przedwcze-śnie odsłonić się, okazać pazernej pożądliwości władzy, bo tonatychmiast jednoczy konkurentów i podrywa ich do walki.uderzą i zniszczą tego, który wysunął się do przodu. Nie, la-tami trzeba iść w szeregu bacząc, aby nikt nie wysforował się,i czujnie wyczekiwać momentu. W roku trzydziestym ta graprzyniosła panu koronę, którą zachował przez następne czter-

Page 8: Kapuściński Ryszard- Cesarz

dzieści cztery lata.Kiedy pokazałem koledze to, co piszę o Hajle Sella-sje - a raczej rzecz o dworze cesarskim i jego upadku opowie-dziane przez tych, którzy zaludniali salony, urzędy i koryta-rze pałacu - ten zapytał, czy odwiedzałem sam ukrywającychsię ludzi. Sam? To nie byłoby możliwe! Biały człowiek, obco-krajowiec - nikt z nich nie wpuściłby mnie za próg bez moc-nych rekomendacji. A już w żadnym wypadku nikt nie chciał-by się zwierzać (w ogóle Etiopczyków trudno nakłonić do zwie-rzeń, potrafią mikzeć jak Chińczycy). Skąd wiedziałbym, gdzieich szukać, gdzie są, kim byli, co mogli powiedzieć?Nie, nie byłem sam, miałem przewodnika.

Teraz, kiedy już nie żyje, mogę powiedzieć, jak sięnazywał: Teferra Gebrewold. Przyjechałem do Addis Abebyw połowie maja 1963. Za kilka dni mieli się tu zebrać prezy-denci niepodległej Afryki i cesarz przygotowywał miasto dotego spotkania. Addis Abeba była wtedy dużą, kilkusettysięcznąwsią położoną na wzgórzach, wśród gajów eukaliptusowych.Na trawnikach przy głównej ulicy Churchill Road pasły sięstada krów i kóz, a samochody musiały przystawać, kiedy ko-czownicy przeganiali przez jezdnię gromady spłoszonych wiel-błądów. Padał deszcz i w bocznych uliczkach wozy buksowaływ kleistym, brunatnym błocie, grzęznąc coraz bardziej i two-rzą‡ w końcu kolumny zatopionych, unieruchomionych aut.Cesarz rozumiał, że stolica Afryki musi wyglądać zna-cznie okazalej, i polecił wybudować kilka nowoczesnych gma-chów oraz uporządkować najważniejsze ulice. Niestety, budo-wy wlokły się w nieskończoność i kiedy oglądałem stojące wróżnych punktach miasta rusztowania i pracujących tam lu-dzi, przypomniała mi się scena, którą opisał Evelyn Waugh,kiedy w roku 1930 przyjechał do Addis Abeby obejrzeć koro-nację cesarza:"Wydawało się, że dopiero teraz przystąpiono do bu-dowy miasta. Na każdym rogu stały na pół ukończone budyn-ki. Niektóre już porzucono, przy innych pracowały gromadyoberwanych tubylców. Pewnego popołudnia widziałem dwu-dziestu lub trzydziestu takich ludzi, którzy pod kierunkiemmajstra Ormianina usuwali stosy gruzu i kamieni zalegającedziedziniec przed główmym wjazdem do pałacu. Praca polegałana tym, że musieli oni napełnić gruzem drewniane nosŹŹki i na-stępnie opróżnić je na usypisku znajdującym się pięćdziesiątjardów dalej. Majster krążył między ludźmi trzymając w rę-kach długi kij. Jeżeli musiał na chwilę odejść, wszystko na-tychmiast ustawało. Nie oznaczało to, że ludzie zaczynali sia-dać, rozmawiać, rozkładać się na ziemi, nie, oni po prostu za-mierali w tym miejscu, w którym znajdowali się, nieruchomie-li jak krowy na pastwisku, czasem zapadali w letarg trzymającw rękach jedną cegłę. Wreszcie zjawiał się majster i wówczasznowu zaczynali poruszać się, ale bardzo ospale, jak postaciena zwolnionym filmie. Kiedy tłukł ich kijem, nie wzywali po-mocy, nie protestowali, tylko nieco przyspieszali swoje ruchy.Ciosy ustawały i wtedy wracali do powolnego tempa, a gdymajster ponownie odchodził, natychmiast nieruchomieli i za-mierali".Tym razem wielki ruch panował przy głównych uli-cach. Skrajem ulic toczyły się gigantyczne spychacze burzącnajbliżej stojące lepianki, już opustoszałe, bo poprzedniego dniapolicja wypędziła ich mieszkańców z miasta. Następnie bryga-dy murarzy budowały wysoki mur, aby zasłonić nim pozosta-łe lepianki. Inne brygady pomalowały mur w narodowe wzory.

Page 9: Kapuściński Ryszard- Cesarz

Miasto pachniało świeżym betonem i farbą, stygnącym asfal-tem i wonią palmowych liści, którymi ozdobiono bramy powi-talne.Z okazji spotkania prezydentów cesarz wydał impo-nujące przyjęcie. Na to przyjęcie specjalne samoloty przywio-zły z Europy wina i kawiory. Za sumę 25 tysięcy dolarówsprowadzono z Hollywood Miriam Makebę, aby na zakończenieuczty odśpiewała przywódcom pieśni płemienia Zulu. Zapro-szono ponad trzy tysiące osób podzielonych hierarchicznie nakilka kategorii wyższych i niższych, każdej kategorŹŹ odpo-wiadał inny kolor zaproszenia i przydzielone było inne menu.Przyjęcie odbywało się w starym pałacu cesarza. Go-ście szli wśród długich szpalerów gwardŹŹ cesarskiej uzbrojo-nej w szable i halabardy. Oświetleni reflektorami trębacze gra-li na szczytach wież hejnał cesarski. Na krużgankach trupyteatralne odgrywały historyczne sceny z życia zmarłych ce-sarzy. Z balkonów dziewczęta w strojach ludowych obsypy-wały gości kwiatami. Niebo wybuchało pióropuszami sztucz-nych ogni.Kiedy już na Wielkiej Sali goście zasiedli za stoła-mi, zagrały fanfary i wszedł cesarz mając po prawej ręce Na-sera. Tworzyli niezwykłą parę: Naser wysoki, masywny, wła-dczy mężczyzna, z głową wysuniętą do przodu, z uśmiechemosadzonym na szerokich szczękach i obok drobna, nawet wąt-ła i już latami rozchwiana postać Hajle Sellasjego, jego szczu-pła, wyrazista twarz, duże, połyskujące, przenikliwe oczy. Zanimi wkroczyli parami pozostali przywódcy. Sala powstała,wszyscy bili brawo. Rozległy się owacje na cześć jedności i ce-sarza. Potem zaczęła się właściwa uczta. Jeden ciemnoskórykelner przypadał na czterech gości (kelnerom z przejęcia i zde-nerwowania wszystko leciało z rąk). Zastawa była srebrna, wdawnym stylu hararskim, na tych stołach leżało kilka ton ko-sztownych, antycznych sreber. Niektórzy chowali sztućce pokieszeniach, ten brał łyżkę, inny - widelec.Spiętrzone góry mięsa i owoców, ryb i serów wzno-siły się na stołach. wielokondygnacyjne torty ociekały słod-kim i barwnym lukrem. Wytworne wina rozsiewały kolorowyblask, orzeźwiający zapach. Muzyka grała, a strojni trefnisiefikali kozły ku radości rozbawionych biesiadników. Czas mi-jał wśród rozmów, śmiechu i konsumpcji.Fajnie było.W czasie tej imprezy musiałem poszukać spokojnegomiejsca, a nie wiedziałem, gdzie ono jest. Wyszedłem z Wiel-kiej Sali bocznymi drzwiami na dwór. była ciemna noc, siąpiłdrobny deszcz, majowy, ale chłodny. Od tych drzwi zaczynałsię łagodny stok, a kilkadziesiąt metrów niżej stał źle oświet-lony barak, bez ścian. Od bocznych drzwi, którymi wyszedłem,aż do baraku stali rzędem kelnerzy i podawali sobie półmiskiz odpadkami z biesiadnego stołu. Na tych półmiskach płynął wstronę baraku strumień kości, ogryzków, roztaplanych sałatek,rybich łbów i mięsnych ochłapów. Poszedłem w stronę barakuślizgając się w błocie i w resztkach porozrzucanego jedzenia.Przy samym baraku zauważyłem, że ciemność, którajest za nim, porusza się, że coś w tej ciemności przesuwa się,mruczy i chlupoce, wzdycha i mlaszcze. Zaszedłem na tył ba-raku.W gęstwinie nocy, w błocie i w deszczu stał zbity tłumbosonogich żebraków. Pracujący w baraku pomywacze rzucaliim resztki z półmisków. Patrzyłem na tłum, który jadł ogry-zki, kości i rybie łby pracowicie i ze skupieniem. W biesiado-waniu tym byŁa uważna, skrupulatna koncentracja, nieco gwał-

Page 10: Kapuściński Ryszard- Cesarz

towna i zapominająca się biologia, głód zaspokajany w napię-ciu, w natężeniu, w ekstazie.Kelnerzy czasem mieli przestoje, potok półmisków usta-wał i tłum na chwilę odprężał się, rozluźniał mięśnie, jakby dowód-ca dał komendę na spocznij. Ludzie ocierali mokre twarz‚ i opo-rządzali zbrylone od deszczu i brudu łachmany. Ale strumieńpółmisków zaczynał znowu płynąć - bo tam na górze też trwa-ło wielkie żarcie, mlaskanie i siorbanie - i tłum od nowa po-dejmował błogosławiony i gorliwy trud spożywania.Zmokłem, więc wróciłem na Wielką Salę, na cesar-skie przyjęcie. Popatrzyłem na srebro i złoto, na aksamit i pur-purę, na prezydenta Kasavubu, na mojego sąsiada niejakiegoAye Mamlaye, odetchnąłem zapachem kadzideł i róż, wysłu-chałem sugestywnej piosenki plemienia Zulu śpiewanej przezMiriam Makebę, pokłoniłem się cesarzowi (był to zasadniczywymóg protokołu) i poszedłem do domu.Po wyjeździe prezydentów (a wyjazd ten odbywał sięw pośpiechu, gdyż dłuższe przebywanie za granicą kończyłosię niekiedy utratą fotela) cesarz zaprosił nas - to znaczy gru-pę korespondentów zagranicznych przebywających tu z okazjipierwszej konferencji szefów państw Afryki - na śniadanie.Wiadomość i zaproszenia przywiózł nam do Africa Hall, gdziespędzaliśmy dnie i noce w beznadziejnym i szarpiącym nerwyoczekiwaniu na łączność z naszymi stolicami, miejscowy opie-kun, naczelnik z ministerstwa informacji - właśnie Tef erraGebrewold, wysoki, postawny Amhara, zwykle milczący i za-mknięty. Ale tym razem był poruszony,~ przejęty. Zwracało u-wagę, że ilekroć wymieniał nazwisko Hajle Sellasje, skłaniałuroczyście głowę. - To wspaniale! - zawołał Greko-Turko--Cypro-Maltańczyk Ivo Svarzini pracujący oficjalnie dla nieistniejącej agencji MIB, a faktycznie dla wywiadu włoskiegokoncernu naftowego ENI - będziemy mogli poskarżyć się fa-cetowi, jak zorganizowali nam tutaj łączność. - Muszę dodać,że środowisko takich korespondentów penetrujących najdal-sze zakamarki świata składa się z ludzi cynicznych i twardych,którzy wszystko widzieli, wszystko przeżyli, którzy, żeby wy-konywać swój zawód, muszą ciągle walczyć z tysiącem prze-szkód, o jakich większość ludzi ma blade pojęcie, i dlatego ni-czym nie potrafią przejąć się ani wzruszyć, a doprowadzeni dowyczerpania i wściekli, rzeczywiście gotowi są naskarżyć ce-sarzowi na podłe warunki pracy i naprawdę marną pomoc miej-scowych władz. Ale nawet tacy ludzie muszą od czasu do cza-su zastanowić się nad swoim postępowaniem. I właśnie takimoment nastąpił teraz, kiedy po słowach Svarzżniego zauwa-żyliśmy, że Teferra zbladł, pochylił się i zaczął nerwowo i nie-składnie coś mówić, z czego - w końcu - dało się zrozumieć,że jeżeli złożymy donos, cesarz każe mu ściąć głowę. Powta-rzał to i powtarzał. W naszej grupie nastąpił podział. Agito-wałem za tym, żeby dać spokój i nie brać człowieka na swojesumienie. Większość była tego samego zdania i ostatecznie po-stanowiliśmy, że w rozmowie z cesarzem ominiemy ten temat.Teferra przysłuchiwał się dyskusji i jej wynik powinien gocieszyć, ale jak każdy Amhara i on był z natury nieufny i po-dejrzliwy - a cechy te objawiały się szczególnie w stosunkudo cudzoziemców - więc odszedł od nas zgnębiony i załama-ny. I oto następnego dnia wychodzimy od cesarza obdarowa-ni srebrnymi medalionami z jego herbem. Mistrz ceremonŹŹprowadzi nas przez długi korytarz do drzwi frontowych. Podścianą stoi Teferra w takiej pozycji, w jakiej oskarżony przyj-muje ciężki wyrok sądu, ma pot na zapadłej twarzy. - Tefer-ra! - woła rozbawiony Svarzini -- bardzo cię chwaliliśmy.

Page 11: Kapuściński Ryszard- Cesarz

(Co jest prawdą.) Dostaniesz awans! - 1 klepie go w roztrzę-sione ramiona.Potem, dopóki żył, odwiedzałem go przy każdej byt-ności w Addis Abebie. Jeszcze po usunięciu cesarza działałprzez jakiś czas, bo - szczęśliwie dla niego - został wyrzuco-ny z pałacu w ostatnich miesiącach panowania Hajle Sellasje-go. Ale znał wszystkich ludzi z otoczenia cesarza, a z niektó-rymi był spokrewniony. Jak to Amharowie, którzy cenią sobierycerskość, umiał okazać wdzięczność i na wszystkie sposobystarał się odpłacić za to, że wówczas uratowaliśmy mu głowę.Wkrótce po detronizacji spotkałem się z Teferrą ~w hotelu "Ras",w moim pokoju. Miasto przeżywało euforię pierwszych miesię-cy rewolucji. Ulicami przeciągały hałaśliwe manifestacje, jed-ni popierali rząd wojskowy, drudzy domagali się jego ustąpie-nia~ szły pochody żądające reformy i takie, które chciały oddaćstarą ekipę pod sąd, i takie, które wzywały do rozdania ubogimmajątku cesarza, już od rana ulice zapełniały się rozgorączko-wanym tłumem, wybuchały potyczki, konflikty, fruwały kamie-nie. Wtedy, ~w pokoju, powiedziałem mu, że chciałbym odna-leźć ludzi cesarza. Teferra był zdziwiony, ale zgodził się wziąćto na siebie. Zaczęły się nasze podejrzane wyprawy. Byliśmyparą kolekcjonerów pragnących odzyskać skazane na zniszcze-nie obrazy, aby zrobić z nich wystawę dawnej sztuki włada-nia.Mniej więcej w tym czasie wybuchło szaleństwo fe-taszy, które później urosło do rozmiarów nie spotykanych naświecie, a jego ofiarą staliśmy się my wszyscy - żywi ludzie,niezależnie od koloru skóry, wieku, płcii stanu. Fetasza toamharskie słowo, które oznacza rewizję. Nagle wszyscy zaczę-li rewidować się nawzajem. Od świtu do nocy, nawet przez ca-łą dobę, wszędzie, bez wytchnienia. Rewolucja podzieliła lu-dzi na obozy i zaczęła się walka. nie było barykad ani oko-pów, ani innych wyraźnych linŹŹ podziału i dlatego każdy na-potkany człowiek mógł być wrogiem. Tę atmosferę ogólnegozagrożenia wzmagała jeszcze chorobliwa podejrzliwość, jaką ży-wi każdy Amhara wobec drugiego człowieka (również wobecdrugiego Amhary), któremu nigdy nie wolno ufać, wierzyć nasłowo, liczyć na niego, bo intencje ludzi są złe i przewrotne,ludzie to spiskowcy. Filozofia Amharów jest pesymistyczna,smutna, dlatego ich spojrzenia są smutne, a przy tym czujnei wypatrujące, twarze mają poważne, rysy napięte, rzadko zdo-bywają się na uśmiech.Wszyscy mają broń, kochają się w broni. Bogaci mielina dworach całe arsenały i własne, prywatne armie. W mie-szkaniach oficerów też można zobaczyć arsenały: karabiny ma-szynowe, kolekcje pistoletów, skrzynki granatów. Jeszcze kilkalat temu rewolwery kupowało się w sklepach jak wszelki in-ny towar - wystarczyło zapłacić, nikt o nic nie pytał. Brońplebsu jest gorsza i często bardzo stara - różne skałkówki,odtykówki, flinty, strzelby, całe muzeum noszone na plecach.większość tych antyków nie nadaje się do użytku, bo nikt jużnie wyrabia do nich amunicji. Dlatego na giełdzie nabój jest

czasem droższy niż karabin, naboje są na rynku najcenniejsząwalutą, bardziej poszukiwaną niż dolary. Bo co dolar? - dolarto papier, a nabój może uratować życie. Dzięki nabojom naszabroń odzyskuje sens, a my nabieramy znaczenia.Życie człowieka - jaką ma wartość? Drugi człowiekistnieje o tyle, o ile stawia opór na naszej drodze. Życie nie-wiele znaczy, choć lepiej odebrać je wrogowi, nim on zdążywymierzyć nam cios. Każdej nocy strzelanina (a także i w cią-

Page 12: Kapuściński Ryszard- Cesarz

gu dnia), potem na ulicy leżą zabici. - Negusie - mówię donaszego kierowcy - za dużo strzelają. To nie jest dobre.-Ale on milczy, nic nie odpowiada, nie wiem, co myśli. Są wy-ćwiczeni w tym, żeby z byle powodu wyciągnąć pistolet i strze-lić.

Zabić.A może dałoby się inaczej, może dałoby się bez tego?Ale oni w ten sposób nie myślą, ich myśl nie idzie w kierunkużycia, tylko śmierci. Najpierw spokojnie rozmawiają, potem za-czyna się spór, kłótnia, a w końcu słychać strzały. Skąd tylezacietrzewienia, agresji, nienawiści? A wszystko bez refleksji,bez chwili zastanowienia, bez hamulców, glową w przepaść.więc żeby opanować sytuację i rozbroić opozycję, wła-dze zarządziły po~wszechną fetaszę. Jesteśmy nieustannie, bezprzerwy rewidowani. Na ulicy, w samochodzie, przed domem(i w domu), przed sklepem, przed pocztą, przed wejściem dobiura, do redakcji, do kościoła, do kina. Przed bankiem, przedrestauracją, na rynku, w parku. Każdy może nas zrewidować,bo nie wiemy, kto ma do tego prawo, a kto nie, i lepiej nie py-tać, bo to pogarsza sprawę, lepiej poddać się. Ciągle ktoś nasrewiduje, jacyś faceci oberwani, z kijami, nic nie mówią, tyl-ko zatrzymują nas i rozciągają ręce pokazując, że my też ma-my rozciągać ręce - to znaczy przyjąć pozycję do rewizji,i wtedy zaczynają wyjmować wszystko z teczki, z kieszeni, o-glądać, dziwić się, marszczyć czoła, kiwać głowami, naradzaćsię, potem obmacując nam plecy, brzuchy, nogi, buty, no i co?nic - możemy iść dalej, do następnego rozłożenia ramion, donastępnej fetaszy. Tyle że ta następna może być już kilka kro-ków dalej i wtedy zaczyna się wszystko od początku, bo feta-sze nie sumują się w jedno generalne raz-na-zawsze oczyszcze-nie, uniewinnienie, rozgrzeszenie, tylko musimy każdorazowo,co parę metrów, co kilka minut, od nowa i od nowa oczyszczaćsię, uniewinniać, dostawać rozgrzeszenie. Najbardziej męczą-ce są fetasze na drogach, kiedy jedziemy autobusem. Dziesiątkizatrzymań, wszyscy wysiadają, cały bagaż otwierany, rozpru-wany, wywracany, rozkładany, rozkręcany, przegrzebany. Myobszukani, obmacani, obłapani, wygnieceni. Potem w autobu-sie ugniatanie bagażu, który spęczniał jak ciasto w dzieży,a przy kolejnej fetaszy wywalanie wszystkiego, wykopywa-nie nogami na drogę ciuchów, koszyków, pomidorów, garn-ków (wygląda to jak spontanicznie i chaotycznie rozłożony ba-zar przydrożny) i szukanie, i tłumaczenie, i szperanie. Fetaszetak obrzydzają jazdę, że w połowie trasy chcielibyśmy wró-cić, ale jak wrócić, zostać w szczerym polu, w niebotycznychgórach, wydać się na łup rozbójnikom? Czasem fetasze obej-mują całe dzielnice i wtedy jest to poważna sprawa. Takie fe-tasze robi wojsko, które szuka składów broni, tajnych dru-karń i anarchistów. W czasie tej operacji słychać strzały, a po-tem widać zabitych. Jeżeli ktoś nieuważny - i choćby najbar-dziej niewinny - natrafi na taką akcję, przeżyje ciężkie chwi-le. Idzie się wtedy wolno, z rękami podniesionymi do góry, odjednej lufy do drugiej, czekając na wyrok. Ale najczęściej ma-my .do czynienia z fetaszą amatorską, z którą można się obyći oswoić. wielu ludzi na swoją rękę robi innym fetasze, to jestobłapiankę-obmacywankę, są to mianowicie fetaszyści-samot-nicy, którzy działają w pojedynkę, poza ogólnym planem zor-ganizowanej fetaszy. Idziemy ulicą i nagle zatrzymuje nas ja-kiś nieznany człowiek i rozciąga ręce. nie ma rady - musimyteż rozciągnąć ręce - to znaczy przyjąć pozycję do rewizji.Wtedy on nas obmaca, obskubie, obściska, a potem skinie gło-

Page 13: Kapuściński Ryszard- Cesarz

wą, że jesteśmy wolni. Widać przez chwilę podejrzewał w naswroga, a teraz wyzbył się podejrzenia i mamy spokój. Może-my iść dalej, zapominając o tym banalnym zajściu. W moimhotelu jeden z wartowników bardzo lubił mnie rewidować.Czasem spiesząc się wbiegałem szybko do hallu i gnałem napiętro do pokoju, wtedy on pędzŹŹ za mną i nim zdążyłem prze-kręcić klucz w drzwiach, wciskał się do środka i tam robił mifetaszę. Miałem sny fetaszowe. Obłaziło mnie mrowie rąkciemnych, brudnych, łapczywych, pełzających, tańczących,gmerających, które gniotły, skubały, łaskotały, za gardło chwy-taŁy, aż budziłem się mokry od potu i nie mogłem zasnąć dorana.Ale mimo tych przeciwności, nadal chodziłem do do-mów, które otwierał mi Teferra, i słuchałem głosów o cesarzudobiegających już jakby z innego świata.A.M-M.:Jako lokaj trzech drzwi byłem najważniejszym z lo-kajów przydzielonych do Sali Audiencji. Sala ta miała trzypary drzwi, więc było trzech lokajów otwierająco-zamykają-cych, ale ja miałem pozycję pierwszą, gdyż przez moje drzwiprzechodził cesarz. Kiedy najosobliwszy pan opuszczał Salę,otwierałem drzwi. Moja umiejętność polegała na tym, żebyotworzyć drzwi w odpowiedniej chwili, żeby utrafić w moment.Gdybym otworzył drzwi za wcześnie, mogłoby to wywołać ka-rygodne wrażenie, że wypraszam cesarza z Sali. Gdybym zno-wu otworzył zbyt późno, najosobliwszy pan musiałby zwolnićkroku, a może nawet zatrzymać się, co byłoby ujmą dla god-ności pańskiej, która wymaga, aby poruszanie się pierwszejosoby było bezkolizyjne i nie napotykało na żadną przeszko-dę.G.S-D.:Czas między dziewiątą a dziesiątą rano pan nasz spę-dzał w Sali Audiencji rozdzielając nominacje i dlatego pora tanazywała się godziną nominacji. Cesarz wchodził do Sali, wktórej oczekiwał go już ustawiony i pokornie kłaniający sięszereg dygnitarzy wyznaczonych do nominacji. Pan nasz za-siadał na tronie i kiedy już usiadł, podsuwałem mu poduszkępod nogi. Ta czynność musiała być wykonana błyskawicznie,aby nie powstał moment, w którym nogi dostojnego monar-chy zawisłyby w powietrzu. Wszyscy wiemy, że pan nasz byłniskiej postury, a jednocześnie sprawowane stanowisko wy-magało, aby zachował wobec podwładnych wyższość równieżw sensie ściśle fizycznym, i dlatego trony pańskie miały wy-sokie nogi i wysoko zawieszone siedzenia, zwłaszcza te, którezostały w spadku po cesarzu Meneliku będącym mężczyznąnadzwyczajnego wzrostu. Powstawała więc sprzeczność mię-dzy konieczną wysokością tronu a figurą czcigodnego pana,sprzeczność najbardziej drażliwa i kłopotliwa właśnie w oko-licy nóg, gdyż nie można było pomyśleć, aby zachowała od-powiednią dostojność osoba, której nogi dyndają w powietrzujak małemu dziecku! Właśnie poduszka rozwiązywała ten de-likatny, a jakże ważny problem. Byłem poduszkowym prze-zacnego pana przez dwadzieścia sześć lat. Towarzyszyłem ce-sarzowi w podróżach po świecie i właściwie - powiem to zdumą - pan nasz nie mógł się nigdzie ruszyć beze mnie, gdyżjego godność wymagała, aby stale zasiadał na tronie, a na tro-nie nie mógł zasiadać bez poduszki, a poduszkowym byłem ja.Miałem opanowany w tym względzie specjalny protokół, a na-wet posiadałem niesłychanie pożyteczną wiedzę na temat wy-sokości poszczególnych egzemplarzy tronu, która pozwala, miszybko i trafnie dobierać poduszki odpowiedniego rozmiaru, tak

Page 14: Kapuściński Ryszard- Cesarz

aby nie doszło do gorszącego niedopasowania: między podusz-ką a butami cesarza jest jednak szpara! W moim magazyniemiałem pięćdziesiąt dwie poduszki różnego formatu, grubości,materŹŹ i koloru. Sam doglądałem warunków, w jakich byłyprzechowywane, aby nie zalęgły się tam pchły - uciążliwaplaga naszego kraju - gdyż konsekwencje takiego niedbalstwamogłyby skończyć się przykrym skandalem.T.L.:My dear brother, godzina nominacji wprawiała wdrżenie cały pałac! Dla jednych było to drżenie radości i głę-boko zmysłowej rozkoszy, dla drugich, cóż, drżenie strachui katastrofy, albowiem w owej godzinie czcigodny pan nie tyl-ko nagradzał, obdzielał i nominował, ale także karcił, usuwałi degradował. Źle mówię! W rzeczywistości nie było podziałuna uradowanych i wystraszonych; radość i strach jednocześniewypełniały serca każdego wezwanego do Sali Audiencji; po-nieważ nie wiedział on, co go mianowicie czeka. Na tym pole-gała najgłębsza mądrość naszego pana, że nikt nie znał swoje-go dnia, swojego przeznaczenia. Ta niepewność i niejasność in-tencji monarchy sprawiały, że pałac bez przerwy plotkowałi gubił się w domysłach. Pałac dzielił się na frakcje i koterie,które toczyły ze sobą nieubłagane wojny osłabiając i niszczącsię nawzajem. I o to właśnie naszemu dostojnemu panu chodzi-ło. O tę zapewniającą mu święty spokój równowagę. Jeżeli ja-kaś koteria brała górę, pan wkrótce obdarzał łaską koterięprzeciwną i znowu przywracał paraliżujący uzurpatorów stanrównowagi. Pan nasz naciskał klawisze - raz biały, raz czar-ny - i wydobywał z fortepianu harmonijną i kojącą jego u-cho melodię. A wszyscy poddawali się temu naciskaniu, bo je-dyną racją ich istnienia była aprobata cesarska i gdyby cesarzją cofnął, jeszcze tego samego dnia zniknęliby z pałacu bezśladu. Tak, oni nie byli kimś sami z siebie. Byli widoczni dlaludu tylko tak długo, dopóki oświetlał ich blask monarszej ko-rony. Hajle Sellasje był konstytucyjnym wybrańcem Boga i ztej wyniosłości nie mógł łączyć się z żadną frakcją, choć wy-sługiwał się to jedną, to drugą bardziej niż innymi, ale jeślijedna z popieranych koterii zapędziła się w swojej nadgorli-wości, wówczas cesarz karcił ją, a mógł nawet formalnie potę-pić. Dotyczyło to zwłaszcza frakcji ostrych, które pan nasz wy-znaczał do zaprowadzenia porządku. Bowiem mowy cesarzabyły łagodne, dobrotliwe i pocieszające lud, który nie słyszałnigdy, żeby usta pana miotały gniewne słowa. A przecież do-brotliwością nie sposób rządzić cesarstwem, ktoś musi poskra-miać opozycję i dbać o nadrzędny interes cesarza, pałacu i pań-stwa. To właśnie robiły koterie ostrych, nie rozumiejąc jednaksubtelnych intencji cesarza, grzęzły w błędach, a ściślej - wbłędzie przerysowania. Chcąc zyskać uznanie pana, gorliwiechciały wprowadzić porządek absolutny, tymczasem dostoj-nemu panu chodziło o porządek zasadniczy, to znaczy - po-rządek, ale jednak z pewnym marginesem nieporządku, naktórym mogłaby się manifestować monarsza łagodność i wy-rozumiałość. Dlatego też; kiedy koteria ostrych zaczęła wkra-czać już na ten margines, napotykała karcące spojrzenie wład-cy. W pałacu były trzy frakcje zasadnicze - arystokratów,biurokratów i tak zwanych ludzi osobistych. Frakcja arysto-kratów, skrajnie konserwatywna i składająca się z wielkichposiadaczy ziemskich, grupowała się głównie w Radzie koron-nej, a jej przywódcą był rozstrzelany już książę Kassa. Frak-cja biurokratów, najbardziej skłonna do zmian i najbardziejoświecona, bo część jej przedstawicieli miała wyższe wykształ-cenie, zapełniała ministerstwa i urzędy imperialne. Wreszcie

Page 15: Kapuściński Ryszard- Cesarz

frakcja ludzi osobistych była osobliwością naszej władzy po-wołaną do życia przez samego cesarza. Dostojny pan, zwo-lennik silnego państwa i władzy centralnej, musiał toczyć prze-biegłą i zręczną walkę z koterią arystokratów, która chciałarządzić prowincjami i mieć słabego, powolnego cesarza. Alenie mógł walczyć z arystokracją jej własnymi rękoma i dla-tego stale powoływał do. swojego otoczenia jako osobistychnominantów i wybrańców ludzi z ludu, młodych i bystrych,ale najniżej urodzonych, ot, kogoś z najbardziej podrzędnegoplebsu, często na chybił-trafił wybranego z motłochu groma-dzącego się wówczas, kiedy pan nasz spotykał się z ludem. Ciosobiści ludzie cesarza, wyciągnięci wprost z naszej rozpaczli-wej i nędznej prowincji na salony najwyższego dworu i tuspotykając się z naturalną nienawiścią i wrogością zasiedzia-łych arystokratów, a szybko zakosztowawszy smaku pałaco-wych splendorów i jawnego uroku władzy, z nieopisaną wprostżarliwością i nawet namiętnością służyli cesarzowi, wiedząc,że przebywają tu i sprawują niejednokrotnie najwyższe god-ności w państwie tylko i wyłącznie z woli dostojnego pana.Im to właśnie cesarz powierzał stanowiska wymagające naj-większego zaufania. Ministerstwo pióra, cesarska policja po-lityczna, zarząd pałacu były obsadzone tymi ludźmi. Oni wy-krywali wszystkie spiski i knowania, tępili zarozumiałą i zło-śliwą opozycję. Zważ, panie dziennikarzu, że cesarz nie tyl-ko sam decydował o wszelkich nominacjach, ale dawniej oso-biście każdemu je komunikował. On, tylko on! Obsadzał szczy-ty hierarchŹŹ, ale także jej średnie i niskie szczeble, wyzna-czał naczelników poczt, kierowników szkół, posterunkowychpolicji, wszystkich najzwyklejszych urzędników, ekonomów,dyrektorów browarów, szpitali, hoteli, jeszcze raz powtórzę-wszystkich, on, osobiście. Byli wzywani do Sali Audiencji nagodziny nominacji i tu ustawieni w nie kończącym się szere-gu - bo to była masa, masa ludzi! - czekali na przybyciecesarza. Potem każdy kolejno podchodził do tronu, wysłuchi-wał przejęty i pochylony w ukłonie, jaką cesarz wyznacza munominację, całował łaskawcę w rękę i cofając się tyłem, wukłonach - wychodził. Nawet najbardziej nieważąca nomi-nacja miała cesarskie autorstwo, a to dlatego, że źródłemwszelkiej władzy było nie państwo ani żadna inna instytucja,tylko najosobiściej dostojny pan. Jakież to niezmiernie donio-słe prawo! Bo z tej chwili spędzonej z cesarzem, kiedy ogła-szał on nominacje i dawał błogosławieństwo, rodziła się szcze-gólna międzyludzka więź, co prawda ujęta w reguły hierar-chŹŹ, ale jednak więź, a z niej wynikała jedna zasada, jakąkierował się pan nasz wywyższając lub strącając ludzi - za-sada lojalności. Mój przyjacielu, można by spisać bibliotekędonosów, jakie latami spływały do cesarskiego ucha przeciw-ko najbliższej postawionej mu osobie, ministrowi pióra - WaldeGiyorgisowi. Była to najbardziej przewrotna, odpychającai skorumpowana postać, jaką kiedykolwiek nosiły parkiety na-szego pałacu. Samo złożenie donosu na tego człowieka groziłoskrajnie ponurymi konsekwencjami. Jakże musiało być jużźle, skoro mimo to - donosili. Ale ucho pańskie było zawszezamknięte. Walde Giyorgis mógł robić, co chciał, a rozpasa-nie jego nie miało granic. Jednakże zaślepiony w swojej bu-cie i bezkarności wziął raz udział w zebraniu frakcji spisko-wej, o czym wywiad pałacowy powiadomił czcigodnego pana.Pan czekał, aż Walde Giyorgis powie mu o tym postępku sam,ale ten nie wspomniał o sprawie ani słowem, czyli - inaczejmówiąc - złamał zasadę lojalności. I następnego dnia panzaczął godzinę nominacji od swojego własnego ministra pió-

Page 16: Kapuściński Ryszard- Cesarz

ra, człowieka, który niemal dzielił władzę z dostojnym panem:z pozycji drugiej osoby w państwie Walde Giyorgis spadł nastanowisko małego urzędnika w zapadłej prowincji południa.Wysłuchawszy nominacji - a wyobraźmy sobie, jak musiałw tym momencie tłumić zaskoczenie i zgrozę - zgodnie z oby-czajem ucałował łaskawcę w rękę i cofając się tyłem, w ukło-nach, opuścił raz na zawsze pałac. A weźmy taką postać jakksiążę Imru. Była to może najwybitniejsza indywidualność welicie, człowiek godzien najwyższych zaszczytów i stanowisk.Cóż z tego, kiedy - jak wspomniałem - łaskawy pan nigdynie kierował się zasadą zdolności, tylko zawsze i wyłącznie za-sadą lojalności. Otóż nie wiadomo skąd i dlaczego książę Imruzaczął nagle pachnieć reformą i nie pytając cesarza o zgodęrozdał chłopom część swojej ziemi. A więc - zmilczając cośprzed cesarzem i działając na własną rękę - w sposób draż-niący i wręcz wyzywający złamał zasadę lojalności. I oto do-brotliwy pan, który gotował dla księcia wysoce zaszczytnyurząd, musiał wyrzucić go z kraju i trzymał go na obczyźnieprzez dwadzieścia lat. Tu zaznaczę, że pan nasz nie był prze-ciwko reformom, odwrotnie - zawsze odnosił się z sympatiądo postępu i poprawy, ale nie mógł ścierpieć, żeby ktoś brałsię do reform na własną rękę, bo to po pierwsze stwarzałogroźbę dowolności i anarchŹŹ, a po drugie - mogło wywołaćwrażenie, że w cesarstwie istnieją jacyś inni dobrotliwcy po-za dostojnym panem. Dlatego też, jeżeli zręczny i rozumnyminister chciał na swoim podwórku dokonać bodaj najmniej-szej reformy, musiał tak pokierować sprawą, tak ją przedsta-wić cesarzowi, tak oświetlić i formułować, aby wynikało wsposób niezbity, uznany i oczywisty, że łaskawym i troskli-wym inicjatorem, twórcą i orędownikiem reformy jest oso-biście jego cesarska mość, choćby w rzeczywistości pan naszniezupełnie orientował się, o co w całej sprawie dokładniechodzi. Ale przecież nie wszyscy ministrowie mieli rozum!Zdarzali się ludzie młodzi, nie obyci z tradycją pałacu i ci, kie-rując się własną ambicją, a także pragnąc zdobyć uznanie lu-du - jak gdyby uznanie cesarskie nie było jedynym wartymzabiegów! - samowolnie próbowali ten czy inny drobiazgzreformować. Jakby nie wiedzieli, że łamią w ten sposób za-sadę lojalności i grzebią nie tylko s'iebie, ale także samą re-formę, która nie mając cesarskiego autorstwa nigdy nie miałaszansy ujrzeć światła dziennego. Powiem otwarcie, że dobro-tliwy pan wolał złych ministrów. A wolał dlatego, że pan naszlubił korzystnie kontrastować. A jakżeby mógł korzystnie kon-trastować, gdyby był otoczony przez dobrych ministrów? Ludstraciłby orientację, u kogo szukać pomocy, na czyją dobroći mądrość liczyć. Wszyscy byliby dobrzy i mądrzy. Jakiż ba-łagan zacząłby się wówczas w cesarstwie! Zamiast jednegosłońca, świeciłoby pięćdziesiąt i każdy oddawałby hołd pry-watnie wybranej planecie. O nie, drogi przyjacielu, nie możnanarażać ludu na taką zgubną dowolność. Słońce musi być jed-no, taki jest porządek natury, a wszelkie inne teorie są tylkonieodpowiedzialną i Bogu przeciwną herezją. Ale możesz byćpewien, że pan nasz kontrastował, jakże imponująco i dobro-tliwie kontrastował i dlatego lud nie mylił się, kto jest słoń-cem, .a kto cieniem.Z.T.:Pan nasz w chwili udzielania nominacji widział przedsobą pochyloną głowę tego, kogo powoływał do wysokiej god-ności. Ale nawet dalekosiężne spojrzenie prześwietnego pananie mogło dostrzec, co dalej działo się z tą głową. Tymczasemgłowa, wykonująca w Sali Audiencji ruchy zniżająco-podno-

Page 17: Kapuściński Ryszard- Cesarz

szące, po minięciu drzwi rychło zmieniała pozycję, unosiła siędo góry, sztywniała i przybierała mocny i zdecydowany kształt.Tak, mój panie, zdumiewająca była potęga cesarskiej nomi-nacji! Bo oto zwyczajna głowa, tak dotąd poruszająca się na-turalnie i swobodnie, tak gibka i nieskrępowana, tak chętnado zwrotów, przechylań, skłonów i przegięć, teraz namaszczo-na nominacją ulegała przedziwnej redukcji, poruszając się od-tąd tylko w dwóch kierunkach - w kierunku pionowo-kuziem-nym, jaki obierała w obecności dostojnego pana, i pionowo-ku-górnym, jaki obierała w obecności pozostałych. Ustawiona natym jednym torze kuziemno-kugórnym głowa nie mogła obra-cać się dowolnie i gdybyście zaszli ją z tyłu i zawołali na-gle: - Hej, panie! - ten nie mógłby zwrócić głowy w nasząstronę, lecz musiałby zatrzymać się godnie i dopiero razemz całym ciałem naprowadzić głowę na kierunek waszego głosu.W ogóle pracując jako urzędnik protokołu w Sali Audiencji,zwróciłem uwagę, że nominacje powodują fizyczne zmiany wczłowieku, i to zmiany zasadnicze, a tak mnie to zajęło, że za-cząłem się bliżej temu przyglądać. Przede wszystkim zmieniasię figura człowieka. Dawniej szczupła i wcięta, teraz zaczynazmierzać w stronę kwadratu, w stronę kwadratowej sylwetki.Jest to kwadrat masywny, solidny - symbol powagi i cię-żaru władzy. Już po sylwetce widzimy, że to nie byle kto, tyl-ko widoma godność i odpowiedzialność. Tej przemianie figurytowarzyszy ogólne spowolnienie ruchów. Człowiek wyróżnio-ny przez czcigodnego pana nie będzie już skakał, biegał, pod-rygiwał, swawolił. Nie, krok poważny, pewnie osadzający no-gi na ziemi, lekkie przechylenie ciała do przodu oznaczającegotowość stawienia czoła przeciwieństwom, ruchy rąk odmie-rzone, wolne od nerwowej i bezładnej gestykulacji. Równieżrysy twarzy poważnieją i jakby sztywnieją, robi się ona fra-sobliwa i zamknięta, ze zdolnością jednak do okresowego prze-skoku w aprobatę i optymizm, ale w sumie tak jest jakoś uło-żona i ustawiona, że nie stwarza możliwości psychologicznegokontaktu, nie można się przy niej rozluźnić, odetchnąć. Zmie-nia się również spojrzenie. Inna będzie jego długość i innykąt padania. Spojrzenie to wydłuży się teraz do jakiegoś pun-ktu dla nas zupełnie niedosiężnego i dlatego rozmawiając znominantem, z powodu powszechnie znanych praw optyki niebędziemy przez niego dostrzegani, gdyż jego ogniskowa bę-dzie znajdować się hen, z tyłu za nami. Również nie może-my być postrzegani, gdyż kąt padania jego wzroku jest bar-dzo rozwarty i w czasie rozmowy spojrzenie jego przechodzinam gdzieś ponad głową, a dziwna tu występuje zasada pe-ryskopu, że nawet jeśli jest on niższego wzrostu, i tak spo-gląda ponad naszą głową, ku niezgłębionej dali, albo też go-niąc myśl jakąś szczególną. W każdym razie odczuwamy, żejeśli nawet jego myśli nie są głębsze, są na pewno ważniejszei bardziej odpowiedzialne, i zdajemy sobie sprawę, że w ta-kiej sytuacji próba przekazania naszych myśli byłaby bezsen-sowna i małostkowa. Zapadamy więc w milczenie. Ale fawo-ryt cesarski też nie garnie się do rozmowy, gdyż jednym zobjawów ponominacyjnych jest zmiana sposobu mówienia,miejsce pełnych i jasnych zdań zajmują teraz rozliczne mo-nosylaby, mruknięcia, chrząknięcia, zawieszenia głosu, wie-loznaczne pauzy, mgliste słowa i takie reagowanie na wszy-stko, jakby on to dawno i dużo lepiej wiedział. Czujemy sięwięc zbędni i wychodzimy, a jego głowa w geście pożegnaniaprzesuwa się po torze w kierunku pionowo-kugórnym. Bywa-ło jednak, że dobrotliwy pan nie tylko awansował, ale-stwierdziwszy nielojalność - również, niestety, degradował,

Page 18: Kapuściński Ryszard- Cesarz

czyli - wybacz mi, przyjacielu, prostactwo słów - wyrzucałz trzaskiem na bruk. I oto można było stwierdzić, że bruk mapewną interesującą właściwość, a mianowicie, że pod wpły-wem zetknięcia z brukiem ustępowały objawy nominacji, co-fały się zmiany fizyczne, zbrukany wracał do normy, a nawetpojawiała się w nim nerwowa i może nieco przesadnie ma-nifestowana skłonność do zbratania, jakby pragnął zatuszo-wać całą sprawę, jakby chciał machnąć ręką i powiedzieć, ach,zapomnijmy o tym, jakby to dotyczyło nie wartej wzmian-kowania choroby.M.:Pytasz mnie, przyjacielu, dlaczego w ostatnim okre-sie władzy cesarza taki Aklilu, który nie miał żadnych fun-kcji i pochodził z plebsu, posiadał więcej władzy niż książęMakonen, który kierował rządem i był wybitnością arystokra-tyczną? Bo stopnie władzy układały się w pałacu nie wedłughierarchŹŹ stanowisk, lecz według ilości dojść do przezacnegopana. Takie było nasze wewnątrzpałacowe ułożenie. Mówiłosię: ważniejszy jest ten, kto ma częściej ucho cesarskie. Czę-ściej i dłużej. O to ucho koterie staczały najbardziej zażartewalki, ucho było najwyższą stawką w grze. Wystarczyło-ale nie było to łatwe! - dosunąć się do przemożnego uchai szepnąć. Szepnąć i już - tylko tyle. Niech to gdzieś zapad-nie, niech tam będzie, bodaj jako ulotne wrażenie, jako drob-ne ziarnko. Ale przyjdzie czas, że wrażenie utrwali się, a ziarn-ko urośnie i wtedy zbierzemy plon. Były to bardzo subtelnei wymagające wyczucia zabiegi, bo pan nasz mimo swojej nad-spożytej i zdumiewającej energŹŹ i wytrwałości, pozostawałjednak istotą ludzką o naturalnie ograniczonej pojemnościucha, którego nie wolno było nadmiernie rozpychać i prze-ciążać bez wywołania pańskiej irytacji i reakcji karcących.Dlatego ilość dojść była ograniczona i stąd nie ustawała wal-ka o podział cesarskiego ucha. Przebieg tej walki był jednymz najbardziej żywych tematów rozplotkowanego pałacu, a tak-że odbijał się chciwym echem po mieście. Oto taki Abeje De-balk, niski urzędnik Ministerstwa Informacji, szacowany byłna cztery dojścia tygodniowo, a jego szef nie mógł liczyć wię-cej niż na dwa dojścia. Cesarz miał zaufanych ludzi rozsta-wionych często na bardzo podrzędnych stanowiskach, a jednakjakże potężnych przez dużą ilość dojść, o której nie mogli ma-rzyć ich ministrowie i nawet członkowie rady koronnej. Fra-pujące toczyły się zmagania. Zasłużony generał Abiye Abebemiał trzy dojścia tygodniowo, a jego przeciwnik - generałKebede Gebre (obaj dziś rozstrzelani) tylko jedno. Ale kote-ria Gebre tak pokierowała sprawą, tak kopała wybitną, alemurszejącą już koterię Abebe, że ten spadł najpierw do dwóch,a potem do jednego tylko dojścia, a Gebre, który zasłużył sięw Kongo i miał wysokie noty międzynarodowe, skoczył aż doczterech dojść. Ja, mój przyjacielu, w najlepszym okresie mo-głem liczyć na jedno dojście miesięcznie, choć omyłkowo sza-cowano mnie nawet wyżej, ale i to była znacząca pozycja,gdyż poniżej dojść bezpośrednich, najcenniejszych, układałasię hierarchia dojść pośrednich, drugo-, trzecio-, i dalej-rzęd-nych, a tam też widziało się waśnie, pazury, zabiegi, podko-py. O, takiemu, o którym wiedziało się, że dysponuje dużąilością dojść bezpośrednich, wszyscy w pas się kłaniali, choć-by nie był ministrem. A taki, któremu ilość dojść spadała, wie-dział już, że dobrotliwy pan przesuwa go po linŹŹ pochyłej. Do-dam, że w stosunku do swojej nie narzucającej się figuryi kształtnej, proporcjonalnej głowy czcigodny pan miał uszydużego formatu.

Page 19: Kapuściński Ryszard- Cesarz

I.B.:Byłem woreczkowym Aby Hanny Jemy - bogoboj-nego skarbnika i spowiednika cesarza. Obaj dostojnicy mieliten sam wiek, a także byli podobnego wzrostu i zbliżonegowyglądu. Mówienie o jakimkolwiek podobieństwie do czcigod-nego pana, wybrańca Boga, brzmi jak karalne zuchwalstwo,ale w wypadku Aby Hanny mogę sobie pozwolić na tę śmia-łość, gdyż cesarz darzył mojego pana głębokim zaufaniem, adowodem nawet pewnej intymności tego stosunku był fakt,że Aba Hanna miał nieograniczoną ilość dojść do tronu, miałpo prostu, można tak określić - dojście nieustające. Będącjednocześnie strażnikiem kasy i spowiednikiem nieodżałowa-nego pana, Aba miał wgląd i w duszę, i w kieszeń cesarza,to 'znaczy mógł oglądać osobę imperialną w jej pełnej i god-nej całości. Jako woreczkowy towarzyszyłem zawsze Abie wjego czynnościach fiskalnych nosząc za moim panem woreczekz przedniej jagnięcej skóry, który później burzyciele wysta-wili na pokaz ulicy. Miałem też opiekę nad innym, dużym wor-kiem zapełnianym drobnymi monetami w wigilie świąt naro-dowych, którymi były: rocznica urodzin cesarza, rocznica je-go koronacji i wreszcie powrotu z wygnania. Z takich okazjisędziwy nasz władca udawał się do najruchliwszej i najbar-dziej ludnej dzielnicy Addis Abeby zwanej Mercato, gdzie naspecjalnie zbudowanym podniesieniu stawiałem ów trudny dodźwigania i wydający metaliczny odgłos worek, z którego naj-dobrotliwszy pan czerpał garścią miedziaki i ciskał je w tłumżebraków i innej pożądliwej gawiedzi. Jednakże zachłannymotłoch wszczynał taki tumult, że zawsze ten akt miłosiernymusiał kończyć się gradem policyjnych pałek na głowy roz-ochoconego i napierającego pospólstwa i wówczas strapionypan opuszczał podniesienie, często nie wypróżniwszy workanawet do połowy.W.A-N.:...tak więc, zakończywszy rozdział nominacji, naszniestrudzony pan przechodził do Sali Złotej i tu zaczynał go-dzinę kasy. Godzina ta przypada między dziesiątą a jedenastąrano. O tej porze dostojnemu panu towarzyszył świętobliwyAba Hanna, a temu z kolei asystował nie odstępujący go wo-reczkowy. Jeżeli ktoś miał dobry węch i wrażliwy słuch, czuł,jak pałac nasz pachnie i szeleści pieniędzmi. Ale potrzebnabyła tu szczególna wrażliwość, a nawet wyobraźnia, ponie-waż pieniądz w swojej formie materialnej nie leżał stosamipo kątach salonów, a i miłościwy pan nie był skłonny obdzie-lać faworytów pakietami dolarów. Nie, pan nasz nie miał żad-nych tego typu upodobań! Choć, drogi przyjacielu, może cisię wydać to niepojęte, nawet woreczek Aby Hanny nie byłskarbnicą bez dna i mistrzowie ceremoniału musieli stosowaćróżne zabiegi, aby cesarz z powodów finansowych nie popa-dał w gorszące sytuacje. Oto, przypominam sobie, jak po ukoń-czeniu budowy cesarskiego pałacu, zwanego Genete Leul, pannasz wypłacił pensje zagranicznym inżynierom, a nie okazałskłonności opłacenia naszych murarzy. Prostacy ci zgroma-dzili się przed frontem zbudowanego przez siebie pałacu i za-częli prosić, aby im też wypłacono należność. Wówczas to po-jawił się na balkonie nadmistrz pałacowego ceremoniału wzy-wając ich, aby przeszli na tył pałacu, gdzie dobrotliwy panrozsypie im pieniądze. Uradowany tłum przeniósł się na wska-zane miejsce, co umożliwiło dostojnemu panu wyjść bez gor-szących zakłóceń przez frontowe wrota i odjechać do staregopałacu, gdzie już pokornie oczekiwał go cały dwór. Wszędzie,dokądkolwiek udawał się pan nasz, lud objawiał swoją roz-

Page 20: Kapuściński Ryszard- Cesarz

wydrzoną i nienasyconą chciwość prosząc to o chleb, to o buty,to o bydło, to o datek na budowę drogi. A pan nasz lubił od-wiedzać prowincje, lubił prostym ludziom dawać do siebie do-stęp, poznawać ich troski, pocieszać obietnicą, pochwalać kor-nych i pracowitych, karcić leniwych i władzom nieposłusz-nych. Ale ta skłonność dobrotliwego pana szczerbiła skarbiec.bo prowincję trzeba było najpierw przygotować, pozamiatać,odmalować, zakopać śmieci, przetrzebić muchy, zbudowaćszkołę i dać dziatwie mundurki, odnowić budynek municypal-ny, uszyć flagi i wymalować portrety czcigodnego monarchy.Nie byłoby to godne, aby pan nasz zjawiał się gdzieś niespo-dziewanie, wyłaniał się spod ziemi niczym mizerny poborcapodatków, ot, dotknął życia takim, jakie ono jest. Można bysobie wyobrazić zaskoczenie i popłoch miejscowych notabli!Ich dygotanie, ich strach! A przecież władza nie może praco-wać w klimacie zagrożenia, władza to jest pewna umownośćoparta na ustalonych regułach. Wyobraź sobie, drogi przyja-cielu, że osobliwy pan miałby zwyczaj zaskakiwania. Powiedz-my, że monarcha leci na północ, gdzie wszystko już przygo-towane, protokół dopięty, ceremoniał przećwiczony, prowin-cja lśni jak lustro, a tu nagle, w samolocie, czcigodny pan wzy-wa pilota i mówi do niego - synu, zawracaj maszynę, leci-my na południe. A na południu nie ma nic! Nic gotowego!Południe rozwałęsane, zababrane, złachmanione, czarne odmuch. Gubernator wyjechał do stolicy, notable śpią, policjarozpełzła się po wsiach i łupi wieśniaków. Jakąż by dobrotli-wy pan odczuł przykrość! I jakież pohańbienie dla jego god-ności! A nawet - odważmy się powiedzieć - nawet po pro-stu śmieszność! Mamy takie prowincje, gdzie lud jest przy-gnębiająco dziki, nagi i pogański i bez pouczeń policji mógłbydopuścić się obrazy pańskiego majestatu. Mamy inne prowin-cje, gdzie nieokrzesane wieśniactwo na widok monarchy ucie-kłoby ze strachu. I pomyśl, przyjacielu, oto osobliwy pan wy-siadł z samolotu, a wokół pustka, cisza, szczere pole, jak okiemsięgnąć żywego ducha. Nie ma do kogo zwrócić się, przemó-wić, pocieszyć, nie ma bramy powitalnej, nie ma nawet sa-mochodu. Co robić, jak się zachować? Postawić tron i rozło-żyć dywan? Wypadnie jeszcze gorzej, bo śmieszniej. Tron do-daje godności, ale tylko przez kontrast z otaczającą go poko-rą, to pokorność podwładnych stwarza potęgę tronu i nadajejej sens, bez niej tron jest tylko dekoracją, niewygodnym fo-telem o wytartym pluszu i pokrzywionych sprężynach. Tronna bezludnej pustyni - to kompromitacja. Usiąść na nim?Czekać, co nastąpi? Liczyć, że ktoś się pojawi i złoży hołd?W dodatku nie ma nawet samochodu, żeby dostać się do naj-bliższej osady i odszukać swojego namiestnika. Czcigodny panwie, kto nim jest, ale jak go tak nagle odszukać? Cóż więc po-zostaje naszemu panu? Rozejrzeć się po okolicy, wsiąść w sa-molot i jednak odlecieć na północ, gdzie wszystko czeka wpodnieceniu i niecierpliwej gotowości - i protokół, i cere-moniał, i prowincja jak lustro. Czy można dziwić się, że wtej sytuacji dobrotliwy pan nie zaskakiwał? Niechby, powiedz-my, zaskoczył to jednych, to drugich, to tu, to tam. Dziś zas-koczył prowincję Bale, za tydzień zaskoczył prowincję Tigre.Stwierdza: rozwałęsanie, zababranie, czarno od much. Wzywanotabli prowincji do Addis Abeby, na godzinę nominacji, karciich i usuwa. Wieść o tym rozchodzi się po całym cesarstwie.I jaki tego skutek? A taki, że notable w całym państwie prze-stają cokolwiek robić i tylko patrzą w niebo, czy nie nadla-tuje dostojny pan. Lud marnieje, prowincja upada, ale to wszy-stko furda wobec lęku przed gniewem pańskim. A co gorsza,

Page 21: Kapuściński Ryszard- Cesarz

czując się niepewni i zagrożeni, nie znając teraz dnia ani godziny, połączeni wspólną niewygodą i strachem, zaczynająszemrać, krzywić się, postękiwać, plotkować o zdrowiu mi-łościwego pana, a wreszcie spiskować, podjudzać do buntów,warcholić i podkopywać, w ich mniemaniu, niełaskawy tron,który - o jakże zuchwałe to myślenie! - żyć im nie daje.Dlatego, aby zapobiec niepokojom w cesarstwie i unikać pa-raliżu władzy, pan nasz wprowadził jakże owocny kompro-mis niosący podwójny spokój - jemu i notablom. Teraz wszel-cy burzyciele władzy monarszej wytykają najzacniejszemupanu, że w każdej prowincji miał co najmniej jeden pałac, takprowadzony, aby zawsze był gotowy na przyjęcie cesarza.Prawda, że była w tym może pewna nadmierność, bo - po-wiedzmy - w sercu pustyni Ogadenu zbudowano okazały pa-łac utrzymywany przez kilkanaście lat, zawsze ze służbą i świe-żą spiżarnią, a niestrudzony pan spędził tam tylko jeden dzień.Ale załóżmy, że trasa wizyty dostojnego pana ułożyłaby siękiedyś tak, iż wypadłoby mu nocować w sercu pustyni. Czywówczas niezbędność tego pałacu nie okazałaby się oczywi-stą? Niestety, nasz nieoświecony lud nigdy nie pojmie prawanadrzędnych racji, a przecież ono właśnie kieruje postępowa-niem monarchów.E.:Sala Złota, panie Kapuczycky, godzina kasy. Obokcesarza stoi posunięty już w latach Aba Hanna, a za nim je-go woreczkowy. W drugim końcu sali tłoczą się ludzie, nibybezładnie, ale każdy pamięta swoje miejsce w kolejce. Mogęmówić o tłumie, gdyż łaskawy pan przyjmował codziennienieskończoną ilość podwładnych, kiedy przebywał w AddisAbebie, pałac był przepełniony, tętnił bujnym - choć natu-ralnie uhierarchizowanym - życiem, przez dziedziniec prze-pływały rzędy samochodów, w korytarzach tłoczyły się dele-gacje, w poczekalniach gwarzyli ambasadorzy, urzędnicy ce-remoniału pędzili z gorączką w oczach, zmieniały się warty,gońcy przybiegali z teczkami papierów, wpadali ministrowietak jakoś po prostu i skromnie, jakby to byli zwyczajni lu-dzie, setki poddanych starały się wcisnąć dygnitarzom to pe-tycję, to donos, widziało się generalicję, członków rady koron-nej, zarządców dóbr imperialnych, namiestników, no, słowem,tłum, przejęty, podniosły tłum. Wszystko to znikało w jednejchwili, kiedy dostojny pan opuszczał stolicę i udawał się z wi-zytą zagraniczną lub wyjeżdżał na prowincję kłaść kamień,otwierać drogę czy poznawać troski ludu, pocieszać i zachę-cać. Pałac momentalnie pustoszał i przemieniał się w makietępałacu, w rekwizyt, służba dworska robiła pranie i rozwiesza-ła na sznurach bieliznę, dzieci dworskie pasały na trawni-kach kozy, urzędnicy ceremoniału wysiadywali w barach miej-skich, wartownicy wiązali bramy łańcuchem i spali pod drze-wami. Pan wracał, rozbrzmiewały fanfary i pałac na nowoożywał. W Sali Złotej zawsze czuło się w powietrzu elektrycz-ność. Czuło się prąd dostawiony wezwanym do skroni i wpra-wiający ich w drgawkę, a źródłem tego prądu był widocznydla każdego woreczek z przedniej, jagnięcej skóry. Ludzie pod-chodzili kolejno do szczodrobliwego pana, mówiąc, na jaki celpotrzebne są im pieniądze. Pan nasz słuchał, a potem zada-wał pytania dodatkowe. Tu przyznam, że miłościwy pan byłniezwykle drobiazgowy w sprawach finansowych. Jakikolwiekwydatek w cesarstwie przekraczający sumę dziesięciu dolarówwymagał jego osobistej akceptacji, a jeżeli minister przyszedłdo cesarza z prośbą o zgodę na wydanie nawet jednego dola-ra, mógł liczyć tylko na pochwałę. Oddać samochód minister-

Page 22: Kapuściński Ryszard- Cesarz

stwa do naprawy - potrzebna zgoda cesarza. Wymienić cie-knącą rurę w mieście - potrzebna zgoda cesarza. Zakupićprześcieradła do hotelu - musi być zgoda cesarza. Jakże po-winieneś podziwiać, przyjacielu, nadzwyczajną wprost praco-witość i gospodarność sędziwego pana, który większość swo-jego monarszego czasu spędzał na badaniu rachunków, słucha-niu kosztorysów, odrzucaniu wniosków, zadumie nad ludzkąchciwością, chytrością, natręctwem. A jednak pan nasz w tychsprawach nigdy nie okazywał ni znudzenia, ni zmęczenia. Za-wsze zwracała uwagę jego żywa ciekawość, dociekliwośći przykładna oszczędność. Miał jakieś upodobanie fiskalne i je-go minister finansów, Yelma Deresa, zaliczany był do grupyludzi o największej ilości dojść do cesarza. Wszelako do tych,którzy byli w potrzebie, pan nasz wyciągał hojną rękę. Wy-słuchawszy odpowiedzi na pytania dodatkowe, dobrotliwy panpowiadamiał proszącego, że rozwiąże jego trudności finanso-we. Uszczęśliwiony człowiek składał najgłębszy ukłon. Szczo-drobliwy pan zwracał teraz głowę w stronę Aby Hanny i szep-tem podawał mu sumę pieniędzy, jaką świętobliwy dostojnikmiał wydobyć z woreczka. Aba Hanna zagłębiał rękę w wo-reczku, wydobywał pieniądze, wkładał je do koperty i poda-wał wzruszonemu szczęśliwcowi, który - ukłon za ukłonem," tyłem, tyłem, potykając się, szurając - wychodził. A potem,panie Kapuczycky, niestety, słyszało się płacz tych mizernychniewdzięczników. Bo w kopercie znajdowali tylko małą cząstkętej sumy, którą - jak zaklinali owi nienasyceni wydziercy-obiecał im szczodrobliwy pan. Ale co - wrócić się? Składaćpetycje? Oskarżyć najbliższego pańskiemu sercu dostojnika?Nic podobnego nie było możliwe. O, jakaż tedy nienawiść ota-czała bogobojnego skarbnika i spowiednika! Bo nie ważąc sięsplamić godności naszego pana, jego - Abę Hannę - winiłaopinia o sknerstwo i oszustwo, o to, że tak płytko sięgał doworeczka, że tak długo w nim przebierał, przesiewał przezpalce, które układały mu się w gęste sito, i że w ogóle z takąniechęcią wkładał tam rękę, jakby worek pełen był jadowi-tych gadów, a potem szybko i nawet nie patrząc, bo miał wy-czucie wagi monet i rozmiarów banknotów, wręczał kopertęi dawał znak do oddalenia się pokłonnie-tylno-kierunkowego.Dlatego, kiedy został rozstrzelany, myślę, że nie opłakiwał gonikt poza miłościwym panem. Pusta koperta! Panie Kapuczy-cky, czy pan wie, co to znaczy pieniądz w kraju biednym? Pie-niądz w kraju biednym i w kraju bogatym są to dwie różnerzeczy! Pieniądz w kraju bogatym jest papierem wartościo-wym, za który na rynku kupuje pan towary. Jest pan po pro-stu nabywcą, nawet milioner jest tylko' nabywcą. Może onnabywać więcej, ale pozostaje on jednym z nabywającychi tylko nim. A w kraju biednym? W takim kraju pieniądz towspaniały, gęsty, odurzający, osypany wiecznym kwiatem ży-wopłot, którym odgradza się pan od wszystkiego. Przez ten ży-wopłot pan nie widzi pełzającej biedy, nie czuje smrodu nę-dzy, nie słyszy głosów dochodzących z ludzkiego dna. Ale jed-nocześnie pan wie, że to wszystko istnieje, i odczuwa pan du-mę z powodu swojego żywopłotu. Pan ma pieniądze, to zna-czy pan ma skrzydła. Pan jest rajskim ptakiem, który budzipodziw. Czy może pan sobie wyobrazić, żeby w HolandŹŹ ze-brał się tłum ludzi oglądać bogatego Holendra? Albo w Szwe-cji, albo w AustralŹŹ? A u nas - tak. U nas, jeśli pojawi sięksiążę, ludzie pobiegną go zobaczyć. Pobiegną zobaczyć mi-lionera i potem będą długo chodzić i mówić - widziałem mi-lionera. Pieniądz przekształci panu własny kraj w ziemię egzo-tyczną. Wszystko zacznie pana dziwić - to, jak ludzie żyją,

Page 23: Kapuściński Ryszard- Cesarz

to, o co się martwią, i pan będzie mówić: nie, to niemożliwe.Pan zacznie coraz częściej powtarzać: nie, to niemożliwe. Bopan będzie już należał do innej cywilizacji, a pan przecieżzna prawo kultury - że dwie cywilizacje nie potrafią się do-brze poznać i zrozumieć. Pan zacznie głuchnąć i ślepnąć. Panbędzie dobrze czuł się w swojej, otoczonej żywopłotem cywi-lizacji, ale sygnały drugiej cywilizacji będą dla pana tak nie-pojęte, jakby wysyłali je mieszkańcy planety Wenus. Jeżelibędzie pan miał ochotę, pan będzie mógł stać się odkrywcąw swoim własnym kraju. Pan może stać się Kolumbem, Ma-gellanem, Livingstone'em. Ale ja wątpię, żeby pan miał na toochotę. Takie wyprawy są niebezpieczne, a pan przecież niejest szaleńcem. Pan jest już człowiekiem swojej cywilizacji,pan będzie jej bronić i o nią walczyć. Pan będzie podlewaćswój żywopłot. Pan jest już dokładnie takim ogrodnikiem, ja-kiego potrzebuje cesarz. Pan nie chce stracić piór, a cesarzpotrzebuje ludzi, którzy mają dużo do stracenia. Nasz dobro-tliwy monarcha rozrzucał biedocie miedziaki, ale ludzi pała-cu obdarzał wielkimi dobrami. Dawał im majątki, ziemię, chło-pów, z których mogli ściągać podatki, dawał złoto, tytuły, ka-pitał. I chociaż każdy - jeżeli dowiódł lojalności - mógł li-czyć na sowitą darowiznę, to jednak ciągłe były waśnie mię-dzy koteriami, ciągłe walki o przywileje, ciągłe wydzierkii rwactwo, a to z powodu owej potrzeby rajskiego ptaka wy-pełniającej każdego człowieka. Najosobliwszy nasz władca zupodobaniem przyglądał się temu łokciowaniu. Lubił on, żebyludzie dworu mnożyli swój majątek, żeby rosły im kontai pęczniały kiesy. Nie pamiętam wypadku, żeby szczodrobli-wy monarcha cofnął komuś nominację i przycisnął mu głowędo bruku z powodu korupcji. A niechże się pokorumpuje, by-le tylko okazywał lojalność! Monarcha nasz, dzięki swojej nie-zrównanej pamięci, a także stale napływającym donosom do-kładnie wiedział, kto ile ma, ale tę buchalterię zatrzymywałdla siebie, nie robiąc z niej nigdy użytku, jeżeli podwładnyzachowywał się lojalnie. Niech jednak wyczuł bodaj cień nie-lojalności, natychmiast wszystko konfiskował; odbierał prze-niewiercy rajskiego ptaka! Dzięki tej buchalterŹŹ król królówmiał wszystkich w ręku i wszyscy o tym wiedzieli. Był jed-nak w pałacu i taki wypadek: jeden z najbardziej szlachetnychnaszych patriotów, wielki wódz partyzancki w latach wojnyz Mussolinim - Tekele Wolda Hawariat, niechętny cesarzo-wi, odmawiał przyjmowania najmiłościwszych darowizn, od-rzucał przywileje i nigdy nie wykazywał skłonności do korup-cji. Tego miłościwy pan nasz kazał latami więzić, a potemściąć.G.H-M.:Mimo że byłem wysokim urzędnikiem ceremoniału,zausznie nazywali mnie kukułką dostojnego pana. Brało sięto stąd, że w gabinecie cesarskim stał szwajcarski zegar, z któ-rego wyskakiwała kukułka oznajmiając nadejście kolejnej go-dziny. Otóż miałem zaszczyt spełniać podobną rolę w czasie,kiedy pan nasz poświęcał się obowiązkom imperialnym. Gdyprzychodziła pora, aby zgodnie z ustalonym protokołem cesarzprzeszedł od jednej czynności do następnej, stawałem przednim kłaniając się kilkakrotnie. Był to dla wnikliwego panasygnał, że kończy się jedna godzina i przychodzi czas rozpo-cząć następną. Prześmiewcy, którzy w każdym pałacu chętniepokpiwają z niższych od siebie, mówili dowcipnie, że kłania-nie się jest moim jedynym zawodem, a nawet i racją istnie-nia. Bo też, rzeczywiście, nie miałem innej powinności pozatą, aby w określonej chwili złożyć ukłon przed czcigodnym

Page 24: Kapuściński Ryszard- Cesarz

panem. Tak, to prawda. Ale mógłbym im odpowiedzieć-gdyby do takiej śmiałości upoważniał mnie zajmowany szcze-bel - że moje pokłony miały charakter funkcjonalny i uspra-wniający, że służyły celowi ogólnemu, państwowemu, a więcnadrzędnemu, podczas gdy dwór pełen był dostojników kła-niających się gorliwie i bez żadnego porządku czasowego, by-le tylko nadarzyła się okazja, a do tej gibkości karku nie po-pychała ich wyższa potrzeba, lecz jedynie przypochlebstwo,służalczość i nadzieja na awans czy darowiznę. Musiałem na-wet zważać, aby w tej zbiorowej i nieustającej pokłonnościnie zagubił się mój pokłon informujący i roboczy i tak usta-wiać się, aby natrętni pochlebcy nie zepchnęli mnie do tyłu,gdyż dobrotliwy pan nie odebrawszy w porę ustalonego sy-gnału mógłby popaść w dezorientację i przeciągnąć jedną czyn-ność, ze szkodą dla innego, równie ważnego, obowiązku. Ale,niestety! Moja rzetelność w dopełnianiu powinności niewielkidawała skutek, gdy szło o zakończenie godziny kasy i rozpo-częcie godziny ministrów. Godzina ministrów była poświęconasprawom cesarstwa, ale co tam sprawy cesarstwa, kiedy tuotwarta szkatuła, a wokół niej tłoczy się mrowie faworytówi wybrańców! Nikt nie chce odejść z pustymi rękoma, odejśćbez podarku, bez koperty, bez nadania, bez pobrania. Nie-kiedy pan nasz odpowiadał na tę żądność dobrotliwą połajan-ką, ale nigdy nie popadał w gniew, gdyż wiedział, że dziękiotwartej szkatule oni się przy nim mocniej zwierają i służąmu pokorniej. Pan nasz wiedział, że nasycony będzie bronićnasycenia, a gdzież można było sycić się lepiej, jeśli nie wpałacu? A i sam monarcha też jednak uprawiał sytość, o którątyle hałasu podnoszą dziś burzyciele cesarstwa. A powiem ci,przyjacielu, że im dalej., tym gorzej. Bo im bardziej zapadałysię fundamenty cesarstwa, tym gwałtowniej wybrańcy parlina szkatułę. Im zuchwalej burzyciele podnosili głowę, z tymwiększą gorliwością faworyci zapełniali trzosy. Im bliżej koń-ca, tym straszniejsze rwactwo i niczym nie hamowane wy-dzierki. Miast, przyjacielu, do steru się brać i żagla, bo wi-dać, że okręt tonie, każdy z naszych wielmożów upycha swójworek i rozgląda się za przyzwoitą szalupą. A taka się już wpałacu podniosła gorączka, taka szła szarża na szkatułę, że je-śli kto. nawet nie gustował w fortunach, inni go wciągali, za-grzewali i tak napierali, że i on w końcu dla spokoju i przy-zwoitości też coś włożył do swojej kieszeni. Bo to się, drogiprzyjacielu, jakoś tak odwróciło, że przyzwoitością było brać,a dyshonorem nie brać, że w niebraniu widziało się jakąśułomność, jakąś ślamazarność, jakąś żałosną i godną zlito-wania impotencję. A ten znowu, który miał, z taką miną cho-dził, jakby chciał się popisać swoim męskim przyrodzeniemi z pewnością siebie powiedzieć - klękaj, babski narodzie!' To się tak jakoś odwróciło i jakże mnie ganić, że w owym pa-nującym odwróceniu z takim trudem i karygodnym opóźnie-niem zamykałem godzinę kasy, aby dobrotliwy pan mógł roz-począć godzinę ministrów.P.H-T.:Godzina ministrów zaczynała się o jedenastej i koń-czyła o dwunastej w południe. Nie było żadnego kłopotu zezwołaniem ministrów, gdyż zgodnie z obyczajem dostojnicyci już od rana przebywali w pałacu i różni ambasadorzy czę-; sto utyskiwali, że nie mogą odwiedzić ministra w jego biurzei załatwić z nim sprawy, ponieważ sekretarz nieodmiennie od-, powiadał - minister został wezwany do cesarza. Jest faktem,że łaskawy pan lubił mieć wszystkich na oku, lubił, żeby wszy-scy byli pod ręką. Taki minister, który odrywał się od pała-

Page 25: Kapuściński Ryszard- Cesarz

cu, źle był widziany i nie mógł długo się utrzymać. Ale teżministrowie - Boże uchowaj ! - wcale nie próbowali się od-rywać. Kto doszedł do tego zaszczytu, znał już zawczasu upo-dobania monarchy i z pilnością starał się do nich dostosowy-wać. Kto chciał wspinać się po stopniach pałacu, musiał na po-czątku opanować wiedzę negatywną, to znaczy musiał przedewszystkim wiedzieć, czego nie wolno - jemu i jego podda-nym: czego nie wolno powiedzieć i napisać, czego nie wolnozrobić, czego przeoczyć lub zaniedbać. Dopiero z tej wiedzynegatywnej rodziła się pozytywna, choć może niezbyt jasnai w kłopot wprawiająca, bo faworyci cesarscy mocno stąpalipo gruncie zakazów, natomiast z nadzwyczajną ostrożnościąi nawet niepewnością wchodzili na grunt postulatów i pro-pozycji. Tu zaraz oglądali się na dostojnego pana, czekając,co powie. A ponieważ pan nasz miał zwyczaj milczeć, czekać,odkładać, oni również milczeli, czekali, odkładali. I życie pa-łacu, choć ruchliwe i gorączkowe, też w gruncie rzeczy pełnebyło milczenia, czekania, odkładania. Każdy minister wybie-rał takie korytarze, w których największa była szansa napot-kania czcigodnego pana i złożenia mu ukłonu. Szczególną gor-liwość w wyborze tych marszrut przejawiał taki minister, któ-remu szepnięto, że poszedł na niego donos o nielojalności. Tenjuż całymi dniami przesiadywał w pałacu i nie ustawał wczołobitnym napotykaniu miłościwego pana, aby swoją nieu-stającą obecnością w jego pobliżu i promieniującą gotowościądowodzić całkowitego fałszerstwa i złośliwości donosu. Naj-osobliwszy pan miał zwyczaj przyjmować każdego ministraosobno, bo wówczas taki dostojnik śmielej donosił na swoichkolegów i dzięki temu monarcha nasz miał lepszy wgląd wdziałanie aparatu cesarstwa. Co prawda przyjmowany na au-diencję minister najchętniej mówił nie o własnym urzędzie,ale o nieporządkach panujących w urzędach sąsiednich, alewłaśnie dzięki temu pan nasz, rozmawiając z wszystkimi do-stojnikami, zyskiwał na koniec pożądany obraz sumaryczny.Zresztą nie miało znaczenia, czy jakiś dostojnik stoi na wy-sokości zadania, czy nie, tak długo, jak wykazywał niepod-ważalną lojalność. Dobrotliwy pan obdarzał życzliwością i pro-tekcją ministrów, którzy nie wyróżniali się lotnością i prze-nikliwością, ponieważ traktował ich jako element stabilizu-jący życie w cesarstwie, a to wedle następującej zasady: mo-narcha nasz, jak powszechnie wiadomo, był zawsze orędow-nikiem reform i rozwoju. Sięgnij, drogi przyjacielu, do jegoautobiografŹŹ podyktowanej przez cesarza w ostatnich latachżycia, a przekonasz się, jak dzielny pan walczył z barbarzyń-stwem i ciemnotą, która panowała w tym kraju (wychodzi dodrugiego pokoju i przynosi wydany w Londynie przez Ullen-dorffa solżdny tom pt. "My life and Ethiopie's progress"-Moje życie i postęp EtiopŹŹ", przerzuca kartki i mówi da-lej). Oto na przykład pan nasz wspomina, że już u początkuswojej monarszej kariery zakazał obcinania rąk i nóg, co byłozwyczajową karą za drobne nawet przewinienia. Następnie pi-sze, że zabronił kontynuowania zwyczaju polegającego na tym,że człowiek powiniony o morderstwo - a było to tylko po-winienie pospólstwa, bo nie istniały sądy - musiał być pu-blicznie zgładzony przez porąbanie, a egzekucji dokonywałnajbliższy członek rodziny, więc choćby syn gładził w ten spo-sób ojca, matka - syna. W to miejsce pan nasz wprowadzakatów państwowych, wyznacza specjalne punkty straceń i roz-kazuje, aby dokonywano egzekucji bronią palną. Następnie:zakupuje za własne pieniądze (co podkreśla) dwie pierwszedrukarnie i poleca, aby zaczęła ukazywać się pierwsza w hi-

Page 26: Kapuściński Ryszard- Cesarz

storii kraju gazeta. Następnie: otwiera pierwszy bank. Na-stępnie: wprowadza do kraju światło elektryczne, najpierwdla pałacu, później dla innych budynków. Następnie: znosizwyczaj zakuwania więźniów w łańcuchy i dyby żelazne. Od-tąd więźniów pilnują strażnicy opłacani z kasy imperialnej.Następnie: wydaje dekret, w którym karci handel niewolni-kami. Postanawia zlikwidować ten handel do roku 1950. Na-stępnie: znosi dekretem metodę zwaną u nas liebasza. Doty-czyło to wykrywania złodziejów. Czarownicy dawali małymchłopcom tajemne zioła, a ci odurzeni, oszołomieni, mocą nad-przyrodzoną kierowani, wstępowali do jakiegoś domu i wska-zywali złodzieja. Wskazanemu, zgodnie z tradycją, odrąby-wano ręce i nogi. Wyobraź sobie, przyjacielu, życie w kraju,w którym będąc człowiekiem najzupełniej niewinnym możeszw każdej chwili doznać odłączenia rąk i nóg, ot, idziesz uli-cą, łapie cię za nogawkę oszołomione dziecko i zaraz tłumbierze się do rąbania, siedzisz w domu, pożywasz, wpada pi-jany chłopak, wywlekają cię na podwórze i odrąbują; dopie-ro gdy wyobrazisz sobie to życie, pojmiesz głębokość przeło-mu, jakiego dokonał czcigodny pan. A on dalej reformuje:znosi pracę przymusową, sprowadza pierwsze samochody, two-rzy pocztę. Zachowuje karę chłosty w miejscach publicznych,ale karci metodę afarsata. .jeżeli gdzieś popełniono przewinie-nie, siły porządku otaczały wieś lub miasteczko i głodzonoludność dotąd, dopóki ktoś nie wskazał winnego. Ale jedni pil-nowali drugich, aby nikt nie doniósł, gdyż każdy bał się, iżto on może być uznany winnym, i tak pilnując się, trzyma-jąc się za poły, gromadnie umierali z głodu. To była metodaafarsata. Pan nasz potępiał takie praktyki. niestety, wiedzio-ny pragnieniem rozwoju, dostojny pan popełnił pewną nie-ostrożność. Ponieważ w naszym kraju nie było dawniej aniszkół publicznych, ani uniwersytetu, cesarz zaczął wysyłać zagranicę młodych ludzi, aby tam pobierali .nauki. Kiedyś pannasz sam kierował tym ruchem dobierając młodzieńców z zac-nych i lojalnych rodzin, ale później - och, o ból głowy przy-prawiające czasy nowoczesne! - taka zaczęła się presja, ta-kie naciski, żeby wyjechać za granicę, że dobrotliwy pan stop-niowo tracił panowanie nad tą nierozmyślną manią i papuziąmodą, która opętała młodzież, i rzeczywiście - coraz więcejowych młodzieniaszków wyprawiało się na studia to do Eu-ropy, ~to do Ameryki. I - jakżeby inaczej! - po latach za-częły się kłopoty. Ponieważ, niczym czarnoksiężnik, pan naszwywołał nadprzyrodzoną i niszczącą siłę, jaką okazał się efektkonfrontacji. Ludzie ci wracali do kraju pełni nieprawomyśl-nych idei, nielojalnych poglądów, szkodliwych pomysłów, nie-rozważnych i porządek naruszających projektów i ledwie ro-zejrzawszy się po cesarstwie, chwytali się za głowy woła-jąc - Boże święty, jak coś takiego może w ogóle istnieć! Otomasz, przyjacielu, jeszcze jeden dowód na niewdzięcznośćmłodzieży. Z jednej strony tyle troski naszego pana, aby daćim dostęp do wiedzy, z drugiej - zapłata w postaci gorszą-cego krytykanctwa, obelżywych fochów, podważania, odrzu-cania. Łatwo przedstawić sobie gorycz, jaką ci potwarcy na-pełniali naszego monarchę. Najgorsze, że owi nieopierzeńcy,nadziani obcymi naszym zwyczajom fanaberiami, zaczęliwnosić do cesarstwa jakiś niepokój, jakąś niepotrzebną ruch-liwość, jakieś nieuporządkowanie, jakąś chęć przeciwnegozwierzchności działania i tu właśnie dostojnemu panu przy-chodzili w sukurs ci ministrowie, którzy nie wyróżniali sięlotnością i przenikliwością. Nie, nie było to przychodzenieświadome i rozmyślne, lecz raczej samoistne i mimowolne, ale

Page 27: Kapuściński Ryszard- Cesarz

jakże jednak istotne dla zachowania spokoju w cesarstwie.Wystarczyło bowiem, żeby taki faworyt dostojnego pana wy-dał bezmyślny dekret. Dekret mocą swojego autorytetu zaczy-na działać, a działając, oczywiście, wyrządza szkody, wywo-łuje bałagan, lamenty, urwanie głowy, katastrofę. Na szczę-ście widzą to owi przemądrzali nieopierzeńcy i już wyobra-żając sobie całą nadciągającą fatalność, rzucają się na ratu-nek, biorą się do naprawy, zaczynają prostować, łatać, odkrę-cać. I oto miast zgubnie trwonić swoje siły na samowolny ruchdo przodu, miast wprowadzać swoje nieobliczalne i porządekburzące fantazje, nasi malkontenci muszą zawijać rękawy i braćsię do odkręcania. A roboty przy odkręcaniu zawsze huk! Więcodkręcają i odkręcają, potem się oblewają, nerwy sobie tar-gają, tu biegają, tam łatają, a w tym zapędzeniu, zarobieniu,zawirowaniu fantazje powoli z gorących głów wyparowują.Tak, a teraz spójrzmy, przyjacielu, w dół. Tam też niżsi urzęd-nicy imperialni coś sobie dekretują, a pospólstwo mrowi się,snuje i odkręca, odkręca. Oto na czym polegała stabilizującarola wyróżnianych przez dostojnego pana faworytów. Dworza-nie ci, zapędziwszy do odkręcania kształconych fantastów i nie-oświecone pospólstwo, redukowali wszelkie nieprawomyślnezapędy do zera, bo skąd brać jeszcze siły na zapędy, skorocała energia wyczerpała się na odkręcaniu? Tak to, drogi przy-jacielu, utrzymywała się błogosławiona i poczciwa równowa-ga w cesarstwie, którym mądrze i dobrotliwie władał naszprzenajwyższy pan. Godzina ministrów wprawiała jednak po-kornych dostojników w zaniepokojenie, ponieważ żaden mini-ster nie wiedział, po co konkretnie jest wzywany, i jeżeli jegowypowiedź nie spodobała się dostojnemu panu lub wyczuł wniej jakieś kręcenie, szwindlenie, mógł być zmieniony następ-nego dnia w godzinie nominacji. Zresztą pan nasz i tak miałw zwyczaju ciągle ministrów przesuwać i przesuwać, a to dla-tego, żeby nigdzie nie zagrzali miejsca i nie zdążyli otoczyćsię tłumem pociotów i ziomków. Szczodrobliwy pan chciał za-chować wyłączność nominacji i promocji, dlatego krzywo pa-trzył, jeżeli jakiś dostojnik na boku i po cichu próbował no-minować i promować. Taka natychmiast karcona samowol-ność groziła, że w wyważone przez czcigodnego pana układywkradnie się jakaś nieregularność, jakaś kłopotliwa dyspro-porcja i pan nasz zamiast oddawać się sprawom najwyższym,będzie musiał zająć się prostowaniem, wyrównywaniem.B.K-S.:O dwunastej w południe, jako szatny sądu imperial-nego, nakładałem na ramiona osobliwego pana czarną, sięga-jącą ziemi togę, w której monarcha rozpoczynał trwającą dopierwszej godzinę sądu najwyższego i ostatecznego, który wnaszym języku nazywa się - czelot. Pan nasz lubił tę go-dzinę sprawiedliwości i jeżeli był w stolicy, nigdy nie za-niedbywał sędziowskiego obowiązku, nawet kosztem innych,jakże przecież ważnych, powinności. Zgodnie z tradycją na-szych cesarzy miłościwy pan przebywał przez tę godzinę nastojąco, wysłuchując spraw i wydając wyroki. W naszej hi-storŹŹ dwór cesarski był wędrownym obozem, który przenosiłsię z miejsca na miejsce, z prowincji do prowincji, w zależ-ności od doniesień cesarskiego wywiadu, którego zadaniembyło ustalić, w jakiej, okolicy zanosiło się na dobre zbioryi gdzie zauważono obfite rozmnożenie bydła. Do takich błogo-sławionych miejsc przybywała wędrowna stolica cesarstwai dwór imperialny rozbijał swoje nieprzeliczone namioty. Po-tem, kiedy owo życiodajne miejsce zostało już ogołocone z ziar-na i z mięsa, kierując się ustaleniami wszędobylskiego wy-

Page 28: Kapuściński Ryszard- Cesarz

wiadu, dwór cesarski zwijał namioty i przenosił się do innejobdarzon‚j urodzajem prowincji. Właśnie nasza stolica AddisAbeba była ostatnim takim postojem dworu przesławnego ce-sarza Menelika, który na tym miejscu nakazał budowę mia-sta oraz pierwszego z trzech zdobiących to miasto pałaców.Jeszcze w okresie wędrownym jeden z namiotów, w kolorzeczarnym, był więzieniem, w którym trzymano ludzi, podej-rzanych o szczególnie groźne dla istnienia monarchŹŹ przewi-nienia. Wówczas to cesarz, zamknięty w zasłoniętej klatce, po-nieważ żaden śmiertelnik nie mógł oglądać najjaśniejszegooblicza, odbywał godzinę sądu przed czarnym namiotem. Na-tomiast pan nasz występował jako sąd najwyższy w specjal-nie do tego celu przeznaczonym budynku, przylegającym dopałacu głównego. Stojąc na podniesieniu dobrotliwy pan wy-słuchiwał sprawy tak, jak przedstawiły ją strony, i wydawałwyrok. Było to zgodne z procedurą ustaloną trzy tysiące lattemu przez króla izraelskiego Salomona, którego potomkiemi w linŹŹ prostej - jak ustalało to prawo konstytucyjne - był, nasz szczodrobliwy pan. Wyroki, które monarcha ogłaszał namiejscu, były nieodwołalne i ostateczne, a jeśli polegały nakarze śmierci - wykonywane natychmiast. Kara ta spadałana głowy spiskowców, którzy bezbożnie i nie lękając się klą-twy, chcieli sięgać po władzę. Ale dobrotliwość pańska oka-zywała swoją życzliwą siłę, jeżeli zdarzył się wypadek, że-czy to przez nieuwagę straży, czy też dzięki zdumiewającemusprytowi - jakiś maluczki przedostał się przed oblicze naj-,wyższego sędziego i błagając o sprawiedliwość, doniósł nagnębiących go notabli. Wówczas czcigodny pan wyrokowałskarcenie tych notabli, a następnego dnia, w godzinie kasy. po-lecał Abie Hannie wypłacić krzywdzonemu hojny datek.M.:O godzinie trzynastej dostojny pan opuszczał starypałac, udając się do pałacu jubileuszowego - swojej rezyden-cji - na obiad. Cesarzowi towarzyszyli członkowie najwyższejrodziny i zaproszeni na tę okazję dostojnicy. Stary pałac szyb-ko pustoszał, korytarze zalegała cisza, warty zapadały w po-łudniową drzemkę.

Page 29: Kapuściński Ryszard- Cesarz

IDZIE, IDZIEWśród ludzi często obserwuje się lęk przedupadkiem. A przecież upadki zdarzają się na-wet najlepszym zawodnikom łyżwiarstwa fi-gurowego; spotykamy się z nimi także w ży-ciu codziennym. Upaść bezboleśnie trzeba u-mieć. Na czym ,polega bezbolesny upadek?Jest to upadek kierowany, tzn. po znacznymzachwianiu równowagi kierujemy ciało w tęstronę, na której będzie on najmniej złośliwy.Upadając rozluźniamy mięśnie i kulimy się,chowając głowę. Upadek według opisanychwskazówek nie jest groźny. Natomiast unika-nie go za wszelką cenę jest często przyczynąupadków bolesnych, wykonywanych w ostat-niej chwili, bez przygotowania.(Z. Osiński, W. Starosta - Łyżwiarstwo szybkie i figu-rowe)Za wiele wydaje się praw, za mało daje sięprzykładów(Saint-Just -- Wybór pism. Tłum. J. Ziemilski, B. Kuli-kowski)Istnieją w państwie osobistości,o których nicwięcej nie wiadomo, prócz tego, że nie wolnoich obrażać.(K. Kraus - Aforyzmy. Tłum. M. Dobrosielski)Dworacy wszelkich epok odczuwają jedną o-gromną potrzebę: mówienia tak, by nie powie-dzieć niczego.(Stendhal - Racine i Szekspir. Ttum. W. Natanson)A chodząc za marnością, marnymi się stali(Jeremiasz 2.5.)Choćbyście robili jeszcze coś dobrego, siedzi-cie tutaj zbyt długo. Powiadam więc-odejdźcie, już chcemy was się pozbyć. Na li-tość boską - wynoście się!(Cromwell - do członków Parlamentu zwanego Długo-trwałym)F.U-H.:Tak, to był rok sześćdziesiąty. Straszny rok, przy-jacielu. Złośliwy czerw zalągł się w zdrowym i soczystymowocu naszego cesarstwa, a wszystko potoczyło się tak fatal-nie i niszczycielsko, że owoc ten, zamiast sokiem, niestety.spłynął krwią. Opuśćmy flagi do połowy masztu i pochylmygłowy. Połóżmy rękę na sercu. Dziś wiemy już, że oglądaliś-my początek końca i że to, co nastąpiło później, było bez-względnie nieodwracalne. Służyłem wówczas czcigodnemupanu jako urzędnik w ministerstwie ceremoniału, w departa-mencie orszaków. W ciągu zaledwie pięciu lat mojej pilnej i ni-czym nie skażonej służby tylu zaznałem utrapień, że doszczęt-nie osiwiałem! A brało się to stąd, że kiedy pan nasz udawałsię z wizytą zagraniczną albo opuszczał Addis Abebę, aby swo-ją obecnością wyróżnić jakąś prowincję, w pałacu zaczynałasię najbardziej zaciekła i bezpardonowa walka o udział w ce-sarskim orszaku. Walka ta przebiegała zawsze w dwóch run-dach, to znaczy - w pierwszej nasi notable i prominenci sta-czali pojedynki o samą obecność w orszaku, o wpisanie na li-stę orszakową, a w drugiej - już tylko zwycięzcy eliminacjisiłowali się między sobą o zdobycie odpowiednio wysokiego iI, godnego miejsca w świcie. Sama góra orszaku, jego pierwszeszeregi, nie sprawiała nam, urzędnikom, żadnych trudności, gdyż

Page 30: Kapuściński Ryszard- Cesarz

wyboru dokonywał tu wyłącznie dobrotliwy pan, a jego każdora-zowe decyzje przekazywał nam adiutant cesarza za pośrednic-twem gabinetu mistrza dworskiego ceremoniału. Górę tę tworzyliczłonkowie rodziny imperialnej i rady koronnej, wyróżnieni, ministrowie, a także ci dygnitarze, których osobliwy pan wo-lał mieć blisko siebie, jeżeli wcześniej powziął w stosunku do

nich podejrzenie, że pod jego nieobecność mogą w stolicy spi-skować. Nie mieliśmy również powikłań przy ustalaniu robo-czej, usługowej końcówki orszaku, do której wchodzili ludzieochrony, kucharze, poduszkowi, szatni, woreczkowi, tragarzeprezentów, pieskowi, tronowi, lokaje i służki. Ale między górąa końcówką istniało czyste pole, puste miejsce na liście, i tewłaśnie luźną przestrzeń starali się opanować faworyci i dwo-rzanie. My, orszakowi, żyliśmy jak między młyńskimi kamie-niami, czekając tylko, który nas zgniecie. Mieliśmy bowiemwpisywać na listę proponowane nazwiska i przesyłać je wy-żej. Na nas więc walił się tłum faworytów i atakował to pro-śbą, to groźbą, to słyszało się lament, to zaprzysiężenie zemsty,ten wypraszał łaski, inny podtykał pieniądze, jeden obiecywałzłote góry, drugi zapowiadał donos. Bez przerwy wydzwanialiprotektorzy faworytów, a każdy polecał umieścić swojego wy-brańca, a srożył się przy tym, a groził. Ale protektorom trud-no dziwić się, gdyż sami robili to pod naciskiem, jako że upar-cie cisnęły ich doły, a i oni też cisnęli się między sobą, bo ja-każ by to była ujma, gdyby jeden protektor umieścił swojegofaworyta, a drugi - nie. Tak, młyńskie kamienie szły w ruch,a nam, orszakowym, bielały skołatane głowy. Każdy z moż-nych protektorów mógł nas zgnieść na miazgę, a czyż było na-szą winą, że nie dało się wsadzić do orszaku całego cesarstwa?A kiedy już wszyscy jakoś się upchnęli i lista nieco utrzęsłasię, ugładziła, nowe zaczynało się rozkopywanie i wywracanie,przesuwanie, wyprzedzanie, nowe waśnie i dąsy. Bo ci, co ni-żej, chcieli wyżej, kto był 43, chciałby 26, kto 78, pożądał 32,kto 57, piął się na 29, kto 67, walił prosto na 34, kto 41, pchałsię na 30, kto 26, liczył na 22, kto 54, podgryzał 46, kto 39.po cichu wsuwał się przed 26, kto 63, drapał się na 49 i takku górze bez końca. W pałacu wrzenie, zaślepienie, po kory-tarzach bieganie, koterŹŹ naradzani‚, bo układa się listę orsza-ku i dwór cały tylko tym zajęty aż do chwili, kiedy po salo-nach i biurach rozejdzie się wiadomość, że dostojny pan wy-słuchał listy, zalecił nieodwołalne poprawki i następnie przy-taknął głową. Teraz niczego nie można już zmienić i każdywie, jakie przypadło mu miejsce. Łatwo poznać po sposobiechodzenia i mówienia, kto został powołany do orszaku, gdyżzaraz z takiej okazji tworzyła się, choćby krótkotrwała, orsza-kowa hierarchia, która zaczynała żyć obok hierarchŹŹ dojśći hierarchŹŹ tytułów, bo pałac nasz tworzył całą wiązkę, całysnop hierarchŹŹ i jeżeli ktoś na jednym promieniu opadał, tona innym stał i podnosił się, i w ten sposób każdy znajdowałdla siebie satysfakcję i napełniał się dumą. O takim, kogowpisano na listę, inni mówili z podziwem i zazdrością - patrz-cie, ten będzie chodzić w orszaku! A jeżeli wyróżnienie tospotkało go wiele razy, dostojnik ów stawał się czcią otoczo-nym weteranem orszakowym. Wszelkie zabiegi wokółorsza-kowe wzmagały się gwałtownie, kiedy pan nasz udawał sięz wizytą zagraniczną, z której przywoziło się obfite prezentyi zaszczytne dekoracje, i wtedy właśnie, w końcu roku sześć-dziesiątego, cesarz ruszył z wizytą do BrazylŹŹ. Na dworze sze-ptano, że będzie tam dużo ucztowania, nabywania, obławiania,więc taki zaczął się turniej o miejsce w orszaku, taka~zapal-

Page 31: Kapuściński Ryszard- Cesarz

czywa i brawurowa szermierka, że nikt nie zauważył, iż w sa-mym wnętrzu pałacu zawiązał się straszliwy spisek. Ale czyrzeczywiście nikt, mój przyjacielu? Później okazało się, że Ma-konen Habte-Wald już wcześniej coś zwąchał. Zwąchał, złapałi doniósł. Była to dziwna postać - nieboszczyk Makonen. Mi-nister, wybraniec mający tyle dojść do monarchy, ile chciał,prawdziwy ulubieniec naszego pana, a jednocześnie dostojnik,który nigdy nie myślał o upychaniu swojego worka. Ale pannasz, mimo iż nie lubił świętych w swoim otoczeniu, wyba-czał mu tę słabość, gdyż wiedział, że dziwaczny ten faworytnie ma czasu zajmować się kieszenią, ponieważ cały jest po-chłonięty jedną myślą -' jak najlepiej służyć cesarzowi! Ma-konen, przyjacielu, był ascetą władzy, ofiarnikiem pałacu. Cho-dził w starym ubraniu, jeździł starym volkswagenem, mieszkał;~.~ starym domu. Dobrotliwy pan lubił całą tę prostą, z nizinspołecznych wywodzącą się rodzinę Makonena i jednego z je-go braci imieniem Aklilu powołał do godności premiera, a in-nego, imieniem Akalu, mianował. Sam Makonen też był mi-nistrem przemysłu i handlu, ale urzędem tym zajmował sięrzadko i z niechęcią. Cały czas poświęcał rozbudowie swojejprywatnej sieci donosicieli i na to wydawał wszystkie pienią-dze, jakie posiadał. Makonen stworzył państwo w państwie,miał sw”ich ludzi w każdej instytucji, w urzędach, w wojskui w policji. Nad zbieraĄiem i porządkowaniem donosów praco-wał dzień i noc, mało sypiał, miał zniszczoną twarz i wyglądałjak cień. Spalał się w tym działaniu, ale spalał się milczkowa-to i krecio, bez sceny i fanfaronady, szary, skwaśniały, skrytyw półmroku, sam jak półmrok. Najgłębiej starał się przenikaćinne, konkurencyjne siatki wywiadowcze węsząc tam sztyleti ,zdradę i - jak potwierdziło się teraz - węsząc słusznie, a tow myśl zasady naszego pana, że jeśli dobrze się wwąchać, towszędzie śmierdzi. TakDalej móŚŹ mi, że w szafie Makonena, w prywatnejszafie tego fanatycznego kolekcjonera donosów, nagle zaczęłapuchnąć teczka z nazwiskiem Germame Neway. Dziwne jestżycie teczek, mówi. Są takie, które la,tami wegetują na półce,cienkie i wyblakłe jak zasuszone liście, zamknięte, pokrytekurzem, w zapomnieniu wyczekujące .dnia, kiedy nigdy dotądnie tykane, będą w końcu podarte i wżucone do pieca. To te-czki ludzi lojalnych, którzy wiedli przykładny i oddany cesa-rzowi żywot. Otwórzmy dział - Postępki: żadnej negatywno-ści. Otwórzmy dział - Wypowiedzi: ani jednej karteluszki.Powiedzmy, jest jednak kartka, ale na niej, z polecenia czci-godnego pana, minister pióra napisaŁ - fatina bere, to zna-czy - Pacnięcie Piórem, próba pióra. To znaczy, że pan naszuznał zapis za wprawkę młodego pracownika Makonena, któ-ry jeszcze nie nauczył się, kiedy i na kogo można donosić.Czyli kartka jest, ale unieważniona, :jak przekreślony weksel.Bywa też, że teczka, latami chuda i zamknięta, w pewnej chwi-li ożywa, z martwych powstaje, zaczyna przybierać na wadze,tyje. Taka teczka ~zaczyna źle pachnąć. Jest to znany zapach,jaki wydziela się z miejsca, gdzie zostaŁa Popełniona nielojal-ność. Na tę woń Makonen ma wyczulony, wrażliwy nos. Za-czyna iść tropem, śledzi, wzmaga nadzór. Często życie takiejteczki, która ruszyła się i przybrała na ~wadze, kończy się takgwałtownie, jak życie jej głównego bohatera. Oboje znikają-on ze świata, a jego teczka z szafy Makonena. Jest jakaś od-wrotna proPorcjonalność między duszą teczek i ludzi. Ten, któ-ry walcząc z Pałacem wycieńcza się, chudnie i marnieje, macoraz grubszą teczkę. Ten natomiast, kto jest lojalnie osadzo-ny i u boku naszego Pana z godnoścżą obrasta w fawory, ma

Page 32: Kapuściński Ryszard- Cesarz

teczkę cienką jak błona pęcherza. Wspomniałem, że Makonenzauważył, iż teczka Germame Newaya zaczęła nagle puchnąć.Germame pochodził z nobliwej, lojaLnej rodziny i kiedy zakoń-czył szkołę, dobrotliwy Pan wysłał go na stypendium do Sta-nów Zjednoczonych. Tam skończył uniwersytet i wrócił dokraju mając lat trzydzieści. Będzie żyć jeszcze sześć lat.A.W.:Germame! Germame, Mister Richard, należał do tychnieprawomyślnych ludzi, którzy wracając do cesarstwa chwy-tali się za głowę. Ale ‡hwytali się w skrytości, a na zewnątrzokazywali lojalność i mówili to, czego w pałacu oczekiwało sięod nich, że powiedzą. I czcigodny pan - ach, jakże mu todziś wyrzucam! - dał się tym kołysać. Kiedy Germame stanąłprzed nim, miłościwy pan spojrzał na niego dobrym okiemi mianował go gubernatorem okręgu w południowej prowincjiSidamo. Dobra tam ziemia i bujna kawa. Słysząc o tej nomina-cji, wszyscy w pałacu powiedzieli, że nasz wszechwładca o-tworzył przed młodym człowiekiem drogę do najwyższych za-szczytów. Mając cesarskie błogosławieństwo, Germame wyje-chał i z początku było cicho. Teraz wypadało mu tylko cierpli-wie czekać, a cierpliwość była zaletą wysoko w pałacu cenioną,aż dobrotliwy pan pozwie go do siebie i podniesie o stopieńwyżej. Ale gdzie tam! Minął jakiś czas, z Sidamo zaczęli przy-jeżdżać notable. Przyjeżdżali i kręcili się koło pałacu ostroż-; nie przepytując a to kuzynów, a to znajomych, czy można byna gubernatora złożyć doniesienie. Delikatna to sprawa, Mi-ster Richard, złożyć na swoją zwierzchność doniesienie! Niemożna tak walnąć prosto z mostu, na chybił-trafił, bo okażesię, że gubernator ma w pałacu możnego protektora, a tenwpadnie w złość, uzna notabli za warchołów i jeszcze ich skar-ci. Więc ci najpierw półsłówkami, szeptem, potem coraz śmie-lej, ale ciągle jeszcze nieformalnie, tylko tak sobie, dla wypeł-nienia rozmowy, zaczęli informować, że Germame bierze ła-pówki i za te łapówki buduje szkoły. Teraz niech pan sobiewyobrazi zatroskanie tych notabli. Bo oczywiście i wszyscy no-table pobierają daniny. Władza rodzi pieniądz, tak było od po-czątku świata. Ale oto pojawia się anormalność - gubernatoroddaje daninę na szkoły. A przykład z góry jest nakazem dlapodwładnych, to znaczy, że wszyscy notable mają oddawaćswoje daniny na szkoły! A jeszcze dopuśćmy na chwilę nie-godną myśl i powiedzmy, że w innej prowincji pojawi się dru-gi Germame i zacznie rozdawać swoje łapówki. I zaraz mamybunt notabli, protestujących przeciw zasadzie oddawania ła-pówek, i w następstwie - koniec cesarstwa. Piękna perspekty-wa - na początku kilka groszy, a na końcu upadek monarchŹŹ.O, nie! Wszyscy w pałacu powiedzieli - o, nie! I dziwna spra-wa, Mister Richard, bo czcigodny pan nie powiedział nic. Wy-słuchał, ale nie odezwał się słowem. Milczał, to znaczy dawałmu jeszcze szansę. Ale Germame już nie potrafił wejść na dro-gę posłuszeństwa. Po pewnym czasie znowu pojawili się no-table z Sidamo. Pojawili się z doniesieniem, że Germame za-pędził się daleko: zaczął rozdawać bezrolnym chłopom leżącąodłogiem ziemię, a więc targnął się na własność. Germame o-kazał się komunistą. O, groźna to sprawa, mój panie. Dzisiajrozda odłogi, jutro zabierze ziemię dziedzicom, zacznie od ma-jętnostek, a skończy na dobrach cesarskich! Tym razem szczo-drobliwy pan nie mógł dłużej milczeć. Germame został we-zwany do stolicy na godzinę nominacji i zesłany na guberna-tora do Dżidżigi, gdzie nie mógł rozdawać ziem, ponieważ 'tam-ten okręg zamieszkują sami koczownicy. W czasie uroczysto-ści Germame dopuścił się wykroczenia, które w czcigodnym

Page 33: Kapuściński Ryszard- Cesarz

panu powinno było obudzić największą czujność - po wysłu-chaniu nominacji nie ucałował monarchy w rękę. NiestetyDalej twierdzi, że właśnie wtedy Germame zawiązałspisek. Nienawidzi tego człowieka, ale podziwia go. Było w nim.coś, co przyciągało innych. Płomienna wiara, dar przekonywa-nia, odwaga, zdecydowanie, bystrość. Dzięki tym cechom jegopostać wyróżniała się na tle szarej, służalczej i lękliwej masyzgodowców i pochlebców wypełniających pałac. Pierwszą oso-bą, którą Germame zjednał dla swoich planów, był jego star-szy brat - generał Mengistu Neway, dowódca gwardii cesar-skiej, oficer o nieustraszonym temperamencie i niezwykłej mę-skiej urodzie. Następnie obaj bracia pozyskali sobie szefa ce-sarskiej policji - generała Tsigue Dibou, a wkrótce potem sze-fa ochrony pałacu - pułkownika Workneha Gebagehu i in-nych ludzi z najbliższego otoczenia cesarza. Działając w ści-słej konspiracji, spiskowcy utworzyli radę rewolucyjną, któraw chwili zamachu liczyła dwadzieścia cztery osoby. W więk-szości byli to oficerowie doborowej gwardii cesarskiej i wy-wiadu pałacowego. Najstarszym człowiekiem w tej grupie byłMengistu, który liczył czterdzieści cztery lata, ale przywódcąpozostał do końca młodszy od niego Germame. Twierdzi, żeMakonen zaczął coś podejrzewać i że doniósł cesarzowi. Wów-czas Hajle Sellasje wezwał pułkownika Workneha i spytał, czyto prawda, ale Workneh odpowiedział: nic podobnego. Work-neh należał do ludzi osobistych, cesarz wprowadził go wprostz nizin społecznych do salonów pałacu i wierzył ~nu bezgra-nicznie, może był to jedyny człowiek, któremu rzeczywiściewierzył bodaj także z powodu pewnej wygody psychicznej-podejrzliwość w stosunku do wszystkich jest męcząca, trzebakomuś ufać, bo trzeba przy kimś odpocząć. Cesarz nie dał wia-ry doniesieniom Makonena również dlatego, że w tym okresiepodejrzewał o spisek nie braci Newag, ale dostojnika Endelka-czewa, w którym zaczęło się ujawniać pewne osłabienie libe-ralne, zmniejszona gorliwość, markotność i jak gdyby ujścieducha. Pozostając przy tym podejrzeniu włączył Endelkacze-wa do orszaku, aby mieć go na oku w czasie wizyty w BrazylŹŹ.Przypomina, że szczegóły tego, co nastąpiło potem, znajdująsię w zeznaniach generała Mengistu złożonych później przedsądem wojennym. Po odlocie cesarza Mengistu rozdał pistoletyoficerom swojej gwardii i polecił im czekać na dalsze rozka-zy. Było to we wtorek, trzynastego grudnia. Tego dnia wieczo-rem w rezydencji cesarzowej Menen zebrała się na kolacji ro-dzina Hajle Sellasje i grupa najwyższych dostojników. Kiedyzasiedli do stołu, przybył wysłannik Mengistu z wieścią, że ce-sarz w czasie podróży zaniemógł, że jest umierający i że wszy-scy proszeni są o zebranie się w pałacu, aby rozważyć sytu-ację. Po przybyciu na miejsce zostali aresztowani. Jednocze-śnie oficerowie gwardii dokonywali aresztowań w rezyden-cjach innych dostojników. Ale jak to bywa w takiej nerwowejsytuacji, zapomniano o wielu notablach. Kilku zdołało uciecz miasta albo pochować się w domach znajomych. W dodatkuzamachowcy późno odcięli telefony i ludzie cesarza zaczęli po-rozumiewać się i organizować. Przede wszystkim, jeszcze tejnocy, przez ambasadę brytyjską zawiadomili cesarza o zama-chu. Hajle Sellasje przerwał wizytę i ruszył w drogę powrot-ną, ale nie spieszył się, czekał, aż rewolucja upadnie. Nazajutrz,w południe, najstarszy syn cesarza i następca tronu - Asa aWossen, w imieniu rebeliantów odczytał przez radio prokla-mację. Asfa Wossen był człowiekiem słabym, uległym, bez po-glądów. między nim a ojcem panowała niechęć wzajemna, sze-ptano, że cesarz ma wątpliwości, czy rzeczywiście jest to jego

Page 34: Kapuściński Ryszard- Cesarz

syn. Coś tam nie zgadzało mu się w datach między jego pod-różami a terminem uszczęśliwienia cesarzowej pierwszym po-tomkiem. Później czterdziestosześcioletni pan tłumaczył sięprzed surowym ojcem, że buntownicy kazali mu czytać prokla-mację trzymając pistolet przy jego skroni. "W ostatnich kilkulatach - czytał Asfa Wossen to, co napisał mu Germame-w Etiopii panował zastój. Atmosfera niezadowolenia i rozcza-rowania rosła coraz bardziej wśród chłopów, kupców, urzęd-ników, w armŹŹ i w policji, wśród uczącej się młodzieży, wśród

całego społeczeństwa... Na żadnym odcinku nie widać postępu.Wynika to z tego, że garstka dostojników zamknęła się w ego-izmie i nepotyzmie, zamiast pracować dla dobra ogółu. LudEtiopii wciąż oczekiwał dnia, kiedy nastąpi likwidacja nędzyi zacofania, ale nic nie zostało zrealizowane z całego ogromuobietnic. Żaden inny naród nie zdobył się na taką cierpli-wość..." Asfa Wossen ogłosił, że powstał rząd ludowy, i oznaj-mił, że stanął na jego czele. Jednakże niewielu ludzi miałowtedy radio i słowa proklamacji utonęły bez echa. W mieściebyło spokojnie. Prosperował handel, na ulicach panował nor-malny ruch i bałagan. Większość ludzi nie słyszała o niczym,inni nie wiedzieli, co sądzić o całym zdarzeniu. Była to dlanich sprawa pałacowa, a pałac był zawsze niedostępny, nieosią-galny, nieprzenikniony, niezrozumiaŁy i umieszczony na innejplanecie. Jeszcze tego dnia Hajle Sellasje doleciał do Monro-wŹŹ i nawiązał kontakt radiowy ze swoim zięciem - generałemAblye Abebe, gubernatorem Erytrei. Tymczasem zięć prowa-dził już rozmowy z grupą generałów, która w bazach otacza-jących stolicę przygotowywała atak na zamachowców. Na cze-le tej grupy stoją generałowie Merid Mengesza, Assefa Ayenai Kebede Gebre, wszyscy spokrewnieni. z cesarzem. Wyjaśnia,że zamachu dokonała gwardia i że między gwardią i armiąistniał ostry antagonizm. Gwardia była oświecona i dobrze pła-tna, a wojsko ciemne i biedne. Teraz generałowie wykorzystu-ją ten antagonizm, żeby rzucić armię przeciwko gwardii. Mó-wią żołnierzom - gwardziści chcą władzy, żeby móc was wy-zyskiwać. To, co mówią, jest cyniczne, ale trafia wojsku doprzekonania. Żołnierze wołają - chcemy zginąć za cesarza!Zapał w oddziałach, które wkrótce ruszają na śmierć. Przycho-dzi czwartek, trzeci dzień zamachu. Pułki dowodzone przez lo-jalnych generałów wchodzą na przedmieścia stolicy. Wahaniaw obozie zamachowców. Mengistu nie zarządza obrony, niechce przelewu krwi. W mieście jeszcze spokój, ruch normalny.Krąży samolot, który rozsiewa ulotki. Na ulotkach tekst klą-twy, jaką rzucił na zamachowców patriarcha Basilios, głowaKościoła, przyjaciel cesarza. Cesarz doleciał już z MonrowŹŹ(Liberia) do Fort Lamg (Czad). Dostaje wiadomość od zięcia, żemoże Przylecieć do Asmary. W Asmarze spokój, wszyscy pokor-nie czekają. Ale tu jego DC-6 psuje się silnik. Decyduje, żepolecą o trzech silnikach. W południe Mengistu przyjeżdża nauniwersytet i spotyka się ze studentami. Pokazuje im kawa-łek suchego chleba. To - mówi - daliśmy dziś dostojnikomdo jedzenia, żeby poznali, czym żywi się nasz lud. Mówi-musicie nam pomóc. W mieście wybucha strzelanina. Zaczynasię bitwa o Addis Abebę. Na ulicach giną setki ludzi. Piątek,szesnastego grudnia, jest ostatnim dniem zamachu. Od ranatoczą się walki między oddziałami wojska i gwardŹŹ. Po po-łudniu zaczyna się szturm pałacu, w którym broni się rada re-wolucyjna. Szturmuje batalion czołgów, dowodzony przez zię-cia - kapitana Deredżi Haile-Mariama. Psy, poddajcie się!-woła kaiOi.tan z wieżyczki czołgu. Pada przecięty serią cekae-

Page 35: Kapuściński Ryszard- Cesarz

mu. Wewnątrz pałacu rozrywają się pociski artyleryjskie. Ko-rytarze i pokoje wypełnia huk, dym i płomienie. Dalsza ob-rona jest niemożliwa. Zamachowcy wpadają do zielonego sa-lonu, w którym znajdują się uwięzieni od wtorku dostojnicyze świty cesarskiej. Otwierają do nich ogień. Ginie osiemna-stu najbliższych ludzi cesarza. Teraz przywódcy spisku i roz-proszone oddziały gwardii opu.szczają teren pałacu i wyco-fują się z miasta, w stronę pokrytych eukaliptusowym lasemwzgórz Entoto. Zbliża się wieczór. Samolot, w którym leci ce-sarz, ląduje w Asmarze.A.W.:O, tego sądnego dnia, Mister Richard, nasz lojalnyi korny lud dał krzepiący dowód oddania czcigodnemu panu.Bo kiedy owi pobici na głowę przeniewiercy rzucili pałac i za-częli pierzchać w stronę pobliskiego lasu, zagrzane przez na-szego patriarchę pospólstwo ruszyło za nimi w pościg. Żadnetam czołgi i armaty, przyjacielu, co kto miał pod ręką, brali szedł w pogoń. Kije, kamienie, dzidy i sztylety, wszystko po-szło w ruch. Ludzie ulicy, których dobrotliwy pan tak hojnąobdarzał jałmużną, z zaciekłością i nienawiścią wzięli się dorozbijania pomylonych głów tych potwarców i rebeliantów,którzy chcieli zabrać im Boga i zgotować nie wiadomo jakieżycie. Bo jeśLi nie stałoby naszego pana, kto dawałby jałmużnęi krzepił słowami pocieszenia? A idąc krwawym tropem owychzbiegów, miasto pociągało za sobą wieś i oto widziało się, jakokoliczni chłopi, chwytając, co było pod ręką, a to pałkę, a tonóż i miotając przekleństwa na potwarców, też rzucali się wbój, chcąc odemścić zniewagę, jakiej dozna~ szczodrobliwy pan.Zgraje otoczonych gwardzistów broniły się w lasach, dopókistarczyło im amunicji, ale później część poddała się, a inni zgi-nęli z rąk żołnierzy i pospólstwa. Trzy, a może pięć tysięcytych ludzi trafiło do więzienia, a drugie tyle zginęło ku radościhien i szakali, które nawet z dalekich stron ściągały na żer dopodmiejskich lasów. A długo jeszcze, całymi nocami, te lasywyły i chichotały. A ci, co uwłaczyli godności osobliwego pa-na, poszli, przyjacielu, do piekła. Generał Dibou na przykład,ten padł jeszcze w czasie szturmu na pałac, a jego ciało wy-wiesiła gawiedź przed bramą Pierwszej Dywizji. Później oka-zało się, że pułkownik Workneh po wyjściu z pałacu dotarł doprzedmieścia, ale tam otoczyli go i chcieli wziąć żywcem. Aleon, Mister Richard, nie dał się. Strzelał do końca, zabił je-szcze kilku żołnierzy, a kiedy został mu ostatni nabój, wsadziłlufę pistoletu w usta, wypalił i upadł martwy. Jego ciało po-wiesili na drzewie przed katedrą Świętego Jerzego. Dziwna torzecz, ale pan nasz nigdy nie dał wiary w zdradę Workneha.Szeptano później, że jeszcze po wielu miesiącach przyzywałnocą służbę do sypialni i polecał, aby przywołali mu pułko-wnika. Pan nasz przyleciał z Asmary do Addis Abeby w so-botę wieczorem, kiedy jeszcze słychać było w mieście strzelani-nę, a na placach odbywały się egzekucje przeniewierców. Natwarzy monarchy widzieliśmy zatroskanie, zmęczenie i smu-tek z powodu wyrządzonej mu krzywdy. Jechał w swoim wo-zie, pośrodku kolumny czołgów i wozów pancernych. Całe mia-sto wyległo oddać mu korny i błagalny hołd. Całe miasto klę-czało na ziemi, bijąc czołem o bruk, i też klęcząc w tym tłumiesłyszałem jęki i okrzyki grozy, westchnienia i zawołania. Niktnie odważył się spojrzeć w twarz czcigodnego monarchy, a uwrót pałacu książę Kassa, choć nie zawinił, bo walczył i miałczyste ręce, ucałował buty cesarza. Jeszcze tej nocy naszwszechwładca rozkazał zastrzelić swoje ulubione lwy, któremiast bronić dostępu do pałacu, wpuściły do niego zdrajców.

Page 36: Kapuściński Ryszard- Cesarz

A teraz pytasz o Germame. Ten zły duch razem ze swoim bra-tem i niejakim kapitanem Baye z gwardŹŹ cesarskiej uszli zmiasta i ukrywali się jeszcze przez tydzień. Mogli poruszać siętylko nocą, bo zaraz wyznaczono za nich nagrodę pięciu tysię-cy dolarów, więc wszyscy ich szukali, bo to był duży pieniądz.Starali przedostać się na południe, pewnie chcieli przejść doKenŹŹ. Ale po tygodniu, kiedy siedzieli ukryci w krzakach, odkilku dni już bez jadła i omdlewający z pragnienia, gdyż balisię pojawić w jakiejś wiosce, żeby zdobyć pożywienie i wodę,zostali otoczeni przez chłopów, którzy szli nagonką i chcieliich pojmać. I wtedy, jak zeznał Mengistu, Germame postano-wił wszystko skończyć. Germame, tak zeznał, zrozumiał, że wy-przedził o krok historię, że poszedł szybciej niż inni, a jeżeliktoś idąc z orężem w ręku wysunie się o krok przed historię,musi zginąć. I pewnie wolał, żeby sami zadali sobie śmierć.Więc Germame, kiedy już chłopi dobiegali, żeby ich pojmać,najpierw strzelił do Baye, potem do brata, a następnie zastrze-lił siebie. Chłopi myśleli, że uszła im nagroda, bo nagroda byłaza wziętych żywcem, a tu, przyjacielu, widzą trzy trupy. Jed-nakże zabity był tylko Germame i Baye. Mengistu leżał z twa-rzą zalaną krwią, ale jeszcze żył. Pośpiechem zawieźli ich dostolicy i wzięli Mengistu do szpitala. O wszystkim doniesiononaszemu panu, co wysłuchawszy powiedział, że chce zobaczyćciało GeI-mame. Zgodnie z tym poleceniem zwłoki zostały przy-wiezione do pałacu i rzucone na schody przed wejściem głów-nym. Wtedy dobrotliwy pan wyszedł z pałacu, stanął i długiczas przyglądał się leżącemu ciału. Milczał wpatrzony bez sło-wa, ludzie przy nim stojący nie słyszeli, żeby coś powiedział.Potem drgnął i cofnął się z powrotem w głąb budynku, pole-cając lokajom zamknąć główne drzwi. Widziałem później ciałoGermame powieszone na drzewie przed katedrą Świętego Je-rzego. Stał tam tłum ludzi, którzy szydzili ze zdrajców. kla-skali i wznosili rubaszne okrzyki. A jeszcze został Mengistu.Ten znowu, po wyjściu ze szpitala, stanął przed sądem woj-skowym. W czasie rozprawy zachowywał się dumnie i prze-ciwnie pałacowym obyczajom, nie przejawiał pokory ani chę-ci przebłagania dostojnego pana. Powiedział, że nie boi sięśmierci, ponieważ od chwili, kiedy zdecydował się stawić czo-ła niesprawiedliwości i zrobić przewrót, liczył się, że zginie.Powiedział, że chcieli dokonać rewolucji, i powiedział, że on jejnie doczekał, ale że odda krew, z której wyrośnie zielone drze-wo sprawiedliwości. Powiesili go trzydziestego marca, o świ-, cie, na głównym rynku miasta. Razem z nim powiesili sześciuinnych oficerów z gwardŹŹ. Nic a nic nie był do siebie podob-ny. Strzał brata wyrwał mu oko i potrzaskał całą twarz, któ-rą teraz zarastała czarna, zwichrzona broda. Drugie oko, podnaciskiem stryczka, było wypchnięte na wierzch.Opowiadają, że przez pierwsze dni po powrocie cesa-rza panował w pałacu ruch nadzwyczajny. Sprzątacze szoro-wali podłogi zdzierając z parkietów plamy wsiąkłej krwi, lo-kaje zdejmowali poszargane i nadpalone kotary, ciężarówki; wywoziły sterty potrzaskanych mebli i skrzynie pustych łu-sek, szklarze wstawiali nowe szyby i lustra, murarze tynko-wali wyszczerbione kulami ściany. Powoli znikał swąd spale-nizny i zapach prochu. Długo odbywały się uroczyste pogrze-by tych, którzy odeszli zachowując do końca lojalność; w tymsamym czasie ciała powstańców grzebano nocami w niewiado-mych, ukrytych miejscach. Najwięcej było ofiar przypadko-wych - podczas walk ulicznych zginęły setki gapiących siędzieci, kobiet idących na rynek, mężczyzn, którzy szli do pra-cy albo bezczynnie grzali się w słońcu. Teraz strzelanina uci-

Page 37: Kapuściński Ryszard- Cesarz

chła, wojsko patrolowało ulice miasta, które z opóźnieniem,już po fakcie, zaczynało przeżywać zgrozę i szok. Dalej opo-wiadają, że nastąpiły tygodnie budzących panikę aresztowań,męczących dochodzeń, brutalnych przesłuchań. panowała nie-pewność, lęk, ludzie szeptali, plotkowali, wspominali szczegó-ły zamachu dodając do nich, co kto mógł, na miarę swojejfantazji i odwagi, zresztą dodając pokątnie, gdyż wszelkie dy-skutowanie ostatnich wydarzeń było oficjalnie potępione, a po-licja - z którą nigdy nie należy żartować, nawet jeśli ona sa-ma do tego zachęca, co i tak w tym wypadku nie miało miej-sca - pragnąc oczyścić się z zarzutu spiskowania, stała siębardziej niebezpieczna i wydajna niż zwykle, a nie brakło teżchętnych, którzy dodatkowo napędzali komisariatom struchla-łej klienteli. Powszechnie oczekiwano, co zrobi cesarz i jakiebędzie jego oznajmienie poza złożonym po powrocie do za-lękłej i naznaczonej zdradą stolicy;, kiedy to wyraził swoją bo-leść i zlitowanie nad gromadką zbłąkanych owiec, które lek-komyślnie oderwawszy się od stada zgubiły drogę w kamie-nistym i krzużą poznaczonym pustkowiu.G.O-E.:Zawsze było przejawem karalnego zuchwalstwa i prze-ciwnego obyczajom zachowania, jeżeli ktoś spojrzał cesarzowiw oczy, ale teraz, po tym, co się stało, największy w pałacuśmiałek nie zdobyłby się na taką odwagę. Wszyscy odczuwaliwstyd z powodu dopuszczenia do spisku i lęk przed sprawiedli-wym gniewem naszego pana. A tej wstydliwo-lękowej niemoż-ności spojrzenia zaczęli ulegać wszyscy wobec wszystkich, boz początku nikt nie wiedział, w jakiej jest sytuacji, to znaczykogo teraz czcigodny pan uzna, a kogo odrzuci, czyją lojalnośćzatwierdzi, a czyjej nie przyjmie, komu da ucho, a komu nieprzyzna żadnego dojścia, i dlatego każdy, niepewien teraz ni-kogo, wolał nie patrzeć w niczyje oczy i w całym pałacu zapa-nowało niepatrzenie, niewidzenie, w parkiecie utkwienie, posufitach błądzenie, w czubki butów spoglądanie, przez oknoulatanie. Gdyż teraz gdybym zaczął przyglądać się komuś, wnim wzbudziłaby się zaraz podejrzliwa myśl pytająca - dla-czego on mi tak uważnie przygląda się, o co mnie podejrzewa,jakie ma na mnie posądzenie, i żeby uprzedzić moją domniemanągorliwość, ten przeze mnie zupełnie niewinnie oglądany, z mo-jej czystej ciekawości albo z zagapienia, nie uwierzy w nie-winność i ciekawość, tylko węsząc posądzenie odpowie na gor-liwość nadgorliwością i zaraz pobiegnie oczyszczać się, a jakmożna było wtedy oczyścić się, jeśli nie brudząc tego, o którymmyślało się, że nas chce ubrudzić? Tak, patrzenie prowokowa-ło i szantażowało, każdy bał się podnieść wzrok, żeby nie zoba-czyć gdzieś w powietrzu, w kącie, za kotarą, w szparze poły-skującego, sztyletującego oka. A jeszcze w całym pałacu uno-siło się, jak grom na ciemnej chmurze, donośne pytanie, na któ-re nie było odpowiedzi - kto zawinił, kto spiskował? Właści-wie posądzeni byli wszyscy i w dodatku posądzeni słusznie,skoro trzej najbliżsi i najbardziej zaufani ludzie naszego pana,których uważał za swoich synów i był tak z nich dumny,przystawili mu pistolety do skroni. Przecież Mengistu, Work-neh i Dibou należeli do tej garstki najwyższych wybrańców,którzy w każdej chwili mieli dojście do czcigodnego pana, a na-wet - jeśli zachodziła potrzeba - unikalne prawo wejścia do; sypialni i obudzenia go w czasie snu! Wyobraź sobie terazprzyjacielu, z jakim uczuciem dobrotliwy pan kładł się odtąddo swojego łoża, nie wiedząc nigdy, czy obudzi się następne-go ranka. O, jakież to niegodziwe ciężary, jakie przykrościi niewygody niesie sprawowanie władzy! A jak mogliśmy ra-

Page 38: Kapuściński Ryszard- Cesarz

tować się przed podejrzeniem? Przed podejrzeniem nie ma ra-tunku! Każde zachowanie, każde działanie tylko pogłębia po-dejrzenie, pogrąża nas coraz bardziej. Zaczniemy tłumaczyć się,ale gdzie tam! od razu usłyszymy pytanie - a dlaczego, synu,tak pilnie tłumaczysz się? Znać, że coś masz na sumieniu, cochciałbyś ukryć, dlatego tak się usprawiedliwiasz. Albo posta-nowimy wykazać się czynną postawą i dobrą wolą, a zaraz' usłyszymy uwagę - dlaczego on tak stara się wykazać? Znać,że chce ukryć swoje podłości, niecności, że myśli, jak się przy-czaić. I znowu źle, a nawet - coraz gorzej. A - jak powia-dam - wszyscy byliśmy posądzeni, pomówieni, choć najła-skawszy pan nie powiedział wprost, otwarcie, ani słowa, alepomówienie to czuło się w jego wzroku i takim spoglądaniuna podwładnych, że każdy kulił się, przypadał do ziemi i my-ślał z lękiem - jestem pomówiony. Powietrze zrobiło się cięż-kie, gęste, ciśnienie niskie, zniechęcające, obezwładniające, ja-kieś skrzydła opadły, coś pękło, wewnętrznie pękło. Nasz prze-nikliwy pan wiedział, że po takim wstrząsie część ludzi zaczniesię obsuwać, zacznie gorzknieć, markotnieć i milknąć, że utra-ci gorliwość, że podda się wahaniom i pytaniom, zwątpieniui marudzeniu, osłabieniu i rozkładaniu, i dlatego zaczął w pała-cu czystkę. Nie była to czystka momentalna i zupełna, gdyż do-stojny pan był przeciwny wszelkiej bezbożnej i hałaśliwejgwałtowności, ale raczej wymiana dawkowana, przemyślana,która zasiedziałych dworzan trzymała w szachu i nieustannymlęku. a zarazem otwierała pałac dla nowych ludzi. Byli to lu-dzie, którzy chcieli dobrze żyć i robić kariery. Napływali z ca-łego kraju, kierowani do pałacu przez zaufanych namiestni-ków cesarza. Nie znani bliżej stołecznej arystokracji i przeznią pogardzani z powodu niskiej kondycji, nieokrzesania i to-pornego myślenia odczuwali lęk.i niechęć wobec tutejszych sa-lonów. Szybko też utworzyli własną koterię trzymającą sięosoby najosobliwszego pana. Dobrotliwa łaska czcigodnegowładcy dawała im poczucie wszechmocy, upajające, ale zara-zem jakże ryzykowne dla każdego, kto zechce zakłócić wieczor-ną atmosferę arystokratycznego salonu czy zbyt długo i zbytnatarczywie drażnić zbierające się tam towarzystwo. O, Wiel-kiej trzeba mądrości i taktu, aby ujarzmić salon. Mądrości albokarabinów maszynowych, o czym, drogi przyjacielu, możeszprzekonać się dzisiaj patrząc na nasze umęczone miasto. Stop-niowo ci właśnie ludzie osobiści, wybrańcy naszego pana, za-zaczęli zapełniać urzędy pałacu, i to wbrew sarkaniom człon-ków rady koronnej, którzy uważali nowych faworytów za lu-dzi trzeciego garnituru, odbiegających poziomem od wymogów,jakie powinien spełniać szczęśliwiec powołany do służby wpobliżu króla królów. Wszelako sarkanie to było jedynie do-wodem wprost nieprzystojnej naiwności członków pomienio-neJ rady, którzy upatrywali słabość w tym, w czym właśniepan nasz dostrzegał siłę, i nie mogli pojąć zasady wzmacnia-nia przez obniżanie, niepomni ognia i dymu, jaki zaledwiewczoraj wzniecili ci, którzy byli od dawna wywyższeni, a oka-zali się osłabieni. Ważną i pożyteczną cechą nowych ludzi by-ło i to, że nie mieli żadnych zaszłości, nigdy nie brali udziałuw spiskach, nie wlekli za sobą wyleniałych ogonów, niczegonie musieli wstydliwie ukrywać za podszewką, ba, nawet niewiedzieli o spiskach, bo skąd, skoro dostojny pan zakazał pi-sania historŹŹ EtiopŹŹ? Zbyt młodzi i na dalekiej prowincji wy-chowani, nie mogli wiedzieć, że sam pan nasz doszedł do wła-dzy dzięki spiskowi, kiedy w roku tysiąc dziewięćset szesna-; stym z pomocą ambasad zachodnich dokonał zamachu stanui usunął legalnego następcę tronu lydża Ijasu. Że w obliczu

Page 39: Kapuściński Ryszard- Cesarz

inwazji włoskiej publicznie poprzysiągł przelewać krew zaEtiopię, po czym, kiedy tamci wtargnęli, udał się statkiem doAnglŹŹ i spędził wojnę w spokojnym miasteczku Bath. A taki, później wytworzył się w nim kompleks wobec wodzów party-zanckich, którzy zostawszy w kraju walczyli z Włochami, żekiedy wrócił na tron, stopniowo likwidował ich lub odsuwał,zarazem dając fawory kolaborantom. I że między innymi wten sposób zgładził wielkiego wodza Betwodeda Negasza, któ-ry w latach pięćdziesiątych wystąpił przeciw cesarzowi i chciałogłosić republikę. Wiele różnych zdarzeń przychodzi mi na pa-mięć, ale w pałacu nie wolno było o nich rozmawiać, a - jakorzekłem - nowi ludzie nie mogli ich znać i też niezbyt żarli-wą okazywali ciekawość. A że nie mieli dawnych powiązań,ich jedyną szansą istnienia było przywiązanie do tronu. Ichjedynym oparciem - sam cesarz. W ten sposób najosobliwszypan powołał do życia siłę, która na ostatnie lata jego panowa-nia wsparła, podcięty przez Germame, fotel cesarski.Z.S-K.:...a ponieważ trwała czystka, każdego dnia, kiedy zbli-żała się godzina nominacji - a więc i degradacji - nas, sta-rych urzędników pałacowych, ogarniała drżączka zabiurkowa.Każdy siedział za biurkiem i drżał o swój los, gotowy uczynićwszystko, byle nie usunęli mu tego mebla spod łokci. W czasiekiedy odbywał się proces Mengistu, za biurkami panował lęk,że generał zacznie dowodzić, jakoby wszyscy byli w spisku,a udział nawet odległy, nawet skryte i ciche klaskanie, kończy-ło się stryczkiem. Więc kiedy Mengistu, nikogo nie wytkną-wszy, zamilkł aż do dnia Sądu Ostatecznego, zza biurek zer-wało się skrzydlate westchnienie ulgi. Ale na miejsce lęku szu-bienicznego wystąpił zaraz inny lęk - przed czystką, przed wła-sną, osobistą zagładą. Teraz szczodrobliwy pan nie strącał jużdo lochu, ale najzwyczajniej odsyłał z pałacu do domu, a takaodprawa oznaczała skazanie na nicość. Dotąd było się czło-wiekiem pałacu, a więc kimś ważnym, wysuwanym, wymie-nianym, kształtującym, wpływającym, szanowanym i słucha-nym, a wszystko to dawało poczucie istnienia, obecności naświecie, pełni życia, jego wagi i przydatności. I oto pan naszprzywołuje cię w godzinie nominacji i na zawsze odsyła dodomu. W jednej sekundzie wszystko znika, przestajesz istnieć.Nikt już nie wymieni, nikt nie wysunie i nie uszanuje. Powtó-rzysz te same słowa, które wypowiedziałeś wczoraj - alewczoraj wysłuchali je z nabożeństwem, a dzisiaj nie zwrócąna nie uwagi. Na ulicy ludzie przechodzą obojętnie i już wiesz,że najmniejszy urzędnik prowincjonalny zrobi ci awanturę.Pan nasz przemienił cię w słabe, bezbronne dziecko i wpuściłw stado szakali. Pokaż, co potrafisz! A jeszcze, nie daj Boże,zaczną coś dochodzić, obwąchiwać, poskrobywać. Czasem zno-wu myślę, że może to i lepsze, żeby poskrobali. Bo jeśli zacznąskrobać, można ponownie zaistnieć, choćby negatywnie i po-tępieńczo, ale zaistnieć, przestać tonąć, wystawić głowę na po-wierzchnię, żeby powiedzieli - patrzcie, a ten jeszcze istnieje!W przeciwnym wypadku co zostaje? Zbędność, nicość, zwąt-pienie, że było życie. Z tego powodu istniał w pałacu taki lękprzed przepaścią, że każdy starał trzymać się naszego pana, niewiedząc jeszcze, iż cały dwór - co prawda z godnością i po-woli - osuwa się na krawędź przepaści.P.M.:...~i w istocie, przyjacielu, od tamtej chwili, kiedy dymposzedł z pałacu, zaczęła zalewać nas jakaś minusowość. Trud-no określić mi, na czym to polegało, ale wszędzie czuło się mi-nusowość, wszędzie się ją dostrzegało, na twarzach ludzi, twa-

Page 40: Kapuściński Ryszard- Cesarz

rzach jakby pomniejszonych i opuszczonych, bez światła i e-nergŹŹ, w tym, co robili i jak to robili, też była minusowość,w tym, co mówili nie mówiąc, w ich byciu nieobecnym, skur-czonym, wyłączonym w ich istnieniu wygaszonym, w ich my-śleniu krótkodystansowym, niskopoprzeczkowym, w ich dłu-baniu przyzagrodowym, małopoletkowym, w ich zapuszczeniui w zaćmieniu, w całym powietrzu otaczającym, w całym bez-ruchu-mimo-ruchu, w kieracie, w klimacie, w dreptaniu, wewszystkim czuło się zalewającą nas minusowość. I choć cesarznadal dekretował i zabiegał, wcześnie wstawał i nie spoczywał,i tak przecież wszystko kończyło się minusowo, coraz bar-dziej minusowo, bo od tego dnia, kiedy Germame zakończyliżycie, a jego brata powiesili na głównym placu miasta, zacząłpowstawać między ludźmi i między rzeczami układ minuso-wy. Jakby ludzie nie mogli zapanować nad rzeczami, któreistniały-nie-istniały własnym złośliwym istnieniem, wymyka-jącym się z ludzkich rąk. Zaczarowana siła tych rzeczy byłataka, że wszyscy czuli się bezradni wobec ich samoczynnegoprawa powstawania i zaniku i nie umieli tej samowoli ani zła-mać, ani ujarzmić. I to poczucie bezsiły, to stałe przegrywa-nie, od lepszych odpadanie, wpędzało ich w jeszcze większąminusowość, w zadrętwiałą ornitologię - w osowiałość, w za-sępienie, w kuropatwie przyczajenie. Nawet rozmowy zmar-niały, straciły wigor i oddech. Rozmowy zaczynały się, ale jak-by nie kończyły. Zawsze dochodziły do niewidocznego, ale wy-czuwalnego punktu, za którym zapadało milczenie, a w mil-czeniu tym zawierało się stwierdzenie, że wszystko już wiado-me i jasne, ale jasne w sposób ciemny, wiadome w sposób nie-możliwy do poznania, władne w swojej bezradności, i po-twierdziwszy te prawdy chwilą milczenia, rozmowa zmienia-ła kierunek i wkraczała w inny temat, w błahy, poboczny te-mat-odrzut. Pałac osiadał, to czuliśmy wszyscy, weterani czci-godnego pana, których los ocalił przed czystką, czuło się opa-danie temperatury, życie coraz dokładniej oprawiane w rytuał,ale coraz bardziej papierowe, zdawkowe, minusowe.Następnie mówi, że choć cesarz ~uznał przewrót grud-niowy za niebyły i nigdy nie wracał do tego tematu, zamachbraci Neway powodował coraz bardziej niszczące dla pałacuskutki. W miarę jak upływał czas, konsekwencje tego prze-wrotu nie słabły, lecz wzmagały się, stając się przyczyną dal-szych zmian w życiu dworu i cesarstwa. Raz ugodzony, pałacnigdy nie zaznal już prawdziwego, łagodnego spokoju. Stop-niowo zmieniała się też sytuacja w mieście. W tajnych do-nosach policji znalazły się pierwsze wzmianki o poruszeniach.Na szczęście - jak mówi - nie były to jeszcze poruszeniana wielką, wywrotową skalę, ale raczej - z początku-drgnięcia, drobne wahnięcia, dwuznaczne szmerki, szepty, chi-chy, jakaś nadmierna wśród ludzi ociężałość, spoczywanie,zwisanie, rozbabranie, jakieś wyrażające się w tym wszystkimunikanie i odmowa. Przyznaje, że na podstawie tych raportówtrudno było podejmować czynności porządkowe, gdyż donie-sienia te były zbyt mgliste i nawet pocieszająco niewinne,określały tylko, że coś wisi w powietrzu, ale nie było wyraź-nie powiedziane, co i gdzie - a bez takiego uściślenia dokąd-że wysłać czołgi i w jakim kierunku nakazać strzelanie? Naj-częściej raporty stwierdzały, że owe szmerki i szepty docho-dziły z uniwersytetu - nowej i jedynej w tym kraju wyższejuczelni - w którym zresztą nie wiadomo skąd pojawiły sięsceptyczne i nieprzychylne jednostki gotowe miotać krzyw-dzące i nie sprawdzone oszczerstwa, byle tylko wprawić ce-sarza w zatroskanie. Mówi dalej, że monarcha, który mimo

Page 41: Kapuściński Ryszard- Cesarz

podeszłego wieku zachowywał zdumiewającą otoczenie prze-nikliwość, rozumiał lepiej niż jego najbliżsi, że idą nowe czasy' i że pora sprężyć się, zaktualizować, przyspieszyć i dorównać.Dorównać, a nawet prześcignąć. Tak jest - upiera się - na-wet prześcignąć! Wyznaje - dzisiaj można już o tym mó-wić - że część pałacu odniosła się do tych ambicji z niechę-cią pomrukując prywatnie, że zamiast ulegać pokusie wszel-kich niepewnych nowalijek i reform, lepiej byłoby poskromićobjawiane przez młodzież ciągoty zagraniczne i wytępić nie-rozważne opinie, że kraj powinien wyglądać inaczej, że kraj' trzeba zmienić. Cesarz jednak nie słuchał ani tych arystokra-tycznych pomruków, ani uniwersyteckich szmerków, uważa-jąc, że wszelkie ekstremy są szkodliwe i przeciwne naturze,i objawiając wrodzoną roz~wagę i przezorność, rozszerzył poleswojej władzy i zwiększył zainteresowanie nowymi dziedzi-nami, co przejawiło się choćby we wprowadzeniu popołudnio-wych godzin panowania, między czwartą a siódmą, a miano-wicie godziny rozwoju, godziny międzynarodowej oraz godzi-ny wojskowo-policyjnej. W tym samym celu cesarz powołałodpowiednie ministerstwa i urzędy, delegatury, filie, repre-zentacje i komisje, do których wprowadził zastępy nowych, ludzi, dobrze ułożonych, oddanych i lojalnych. pałac zapełniłakolejna generacja energicznie zdążających do kariery fawory-tów. Był to, wspomina P.M., początek lat sześćdziesiątych.P.M.:Jakaś mania, przyjacielu, ogarnęła ten szalony i nie-obliczalny świat, mania rozwoju. Wszyscy chcą się rozwijać!Każdy myśli, jak tu rozwinąć się, i to nie tak zwyczajnie,zgodnie z prawem bożym, że człowiek rodzi się, rozwijai umiera, ale rozwinąć się niebywale, dynamicznie i potężnie,rozwinąć się tak, żeby wszyscy podziwiali, zazdrościli, wymie-niali, głowami kiwali. Skąd się to wzięło - nie wiadomo.Ludźmi owładnął jakiś owczy pęd, jakieś pazerne zaślepienie,bo dość, żeby hen, na drugim końcu świata ktoś się rozwinął,a zaraz wszyscy chcą się rozwijać, zaraz napierają, szturmują,żądają, żeby ich też rozwinąć, żeby podnieść i zrównać, a wy-starczy, przyjacielu, żebyś zaniedbał te głosy, a natychmiastmasz bunty, krzyki, przewroty, negacje, frustracje i zwisanie.A przecież nasze cesarstwo istniało setki, nawet tysiące latbez ' wyraźnego rozwoju, a jednak jego władcy byli szano-wani, boską czcią otaczani. I cesarz Zera Yakob, i Towodros,i Johannes - wszyscy byli otaczani. Komu przyszłoby do gło-wy paść przed monarchą na twarz i błagać, aby go rozwinął!Wszelako teraz świat zaczął się zmieniać, z czego dostojny panz wrodzoną nieomylnością zdał sobie sprawę i szczodrobliwieprzystał na ów rozwój, dostrzegając korzyści i uroki kosztow-nej nowalijki, a jako że zawsze miał słabość do wszelkiegopostępu, nawet więcej - lubił postęp, więc i tym razem obja-wiła się w nim jaśnie dobrotliwa chęć działania i nie ukry-wane ambicje, aby po latach syty i uradowany lud zakrzyk-nął z uznaniem - hej, ten ci nas rozwinął! Toteż w godzinierozwoju - między czwartą a piątą po południu - pan naszokazywał szczególną żywość i koncept. Przyjmował korowodyplanistów, ekonomistów, finansistów, rozmawiał, pytał, za-chęcał i chwalił. Jedni planowali, drudzy budowali, no, sło-wem zaczął się rozwój nie na żarty. Niestrudzony pan jeździłi otwierał a to nowy most, a to gmach, a to lotnisko, nadająctym obiektom swoje imię - most imienia Hajle Sellasje wOgadenie, szpital imienia Hajle Sellasje w Hararze, sala imie-nia Hajle Sellasje w stolicy, i tak, co powstało, imię cesarzadostało. A też kamienie węgielne kładł, postępów budowy do-

Page 42: Kapuściński Ryszard- Cesarz

glądał, wstęgi przecinał, przy uroczystym uruchomieniu trak-tora wziął udział, a wszędzie, jak wspomniałem, rozmawiał,pytał, zachęcał i chwalił. W pałacu zawieszono mapę rozwo-ju cesarstwa, na której - jeżeli czcigodny pan nacisnął gu-zik - zapalały się światełka, strzałki, gwiazdki, kropki, a wszy-stkie migotały, mrugały, tak że dostojnicy mogli nacieszyćoko, choć niektórzy widzieli w tym tylko dowód zdziwaczeniamonarchy, ale na przykład różne delegacje zagraniczne, czyto afrykańskie, czy światowe, wyraźnie delektowały się wi-' dokiem mapy i po wysłuchaniu objaśnień cesarza o świateł-kach, strzałkach, gwiazdkach i kropkach rozmawiały, pytały,i zachęcały, chwaliły. I tak to szłoby latami, ku radości osobli-, wego pana i jego dostojników, gdyby nie nasi utyskliwi stu-denci, którzy od czasu śmierci Germame coraz bardziej za-częli głowę podnosić, horrenda różne gadać, nierozumnie i ja-kże obelżywie przeciw pałacowi występować. Młodziankowieci, miast za dobrodziejstwo oświaty wdzięczność okazywać,puścili się na mętne i zdradliwe wody obmowy i wichrzenia.Niestety, przyjacielu, smutna to prawda, że nie bacząc, iż pannasz wprowadził cesarstwo na drogę rozwoju, studenci zaczęliwytykać pałacowi demagogię i zakłamanie. Jakże, powiadali,mówić o rozwoju, kiedy bieda aż piszczy! Jakiż to rozwój, kie-dy naród ugnieciony nędzą, całe prowincje giną z głodu, małoludzi ma choćby parę butów, zaledwie garstka poddanychumie czytać i pisać, kto poważnie zachoruje, ten umrze, bonie ma szpitali ni lekarzy, wokół ciemnota, barbarzyństwo, po-' niżenie, podeptanie, despotyzm i satrapia, wyzysk i despera-cja i tak dalej w tym stylu, drogi przybyszu, wytykali, spo-twarzali, a w miarę czasu coraz butniej, coraz bardziej ostroi hardo występowali przeciw cukrowaniu, lukrowaniu korzy-stając z dobrotliwości czcigodnego pana, który rzadko tylkonakazywał strzelanie do owej zbuntowanej czerni, z każdymrokiem większą i większą masą wywalającej się z bram uni-wersytetu. W końcu przyszła pora, w której wystąpili z zu-chwałą zachcianką reformowania. Rozwój, ogłosili, jest nie-możliwy bez reform. Trzeba chłopu dać ziemię, znieść przy-wileje, zdemokratyzować społeczeństwo, zlikwidować feuda-lizm i wyzwolić kraj spod obcej zależności. Spod jakiej za-leżności, pytam, skoro byliśmy niezależni. Byliśmy niezależ-nym państwem od trzech tysięcy lat! Oto lekkomyślne i świe-gotliwe gadanie. Zresztą, pytam, jak reformować, jak refor-mować, żeby się wszystko nie zawaliło? Jak to ruszyć, żebynie runęło? Czy jeden z drugim potrafi zadać sobie takie py-tanie? Z drugiej strony, jednocześnie rozwijać i nakarmić teżtrudno, bo skąd brać pieniądze? Nikt nie biega po świecie i nierozrzuca dolarów. Cesarstwo mało wytwarza i nie ma czymhandlować. Więc jak napełnić skarbiec? Oto problem, którynasz wszechwładca traktował z życzliwą i zapobiegliwą tros-ką, przywiązując do niego ~najwyższą wagę, czemu dawał nie-ustanny wyraz w czasie godziny międzynarodowej.T.:Jakże wspaniałe jest życie międzynarodowe! Wystar-czy powspominać nasze wizyty - lotniska, powitania, kwia-tów sypanie, w ramiona wpadanie, orkiestry, każda chwilawyszlifowana przez protokół, a dalej - limuzyny, przyjęcia,toasty napisane i przetłumaczone, gala i blask, pochwały, po-ufne rozmowy, światowe tematy, etykieta, przepych, prezen-ty, apartamenty, wreszcie zmęczenie, owszem, po całym dniuzmęczenie, ale jakże imponujące i odprężające, jak wytwor-ne i uhonorowane, jak dostojne i godne, jak - właśnie-międzynarodowe! A nazajutrz - zwiedzanie, dzieci głaskanie,

Page 43: Kapuściński Ryszard- Cesarz

podarków przyjmowanie, gorączka, program, napięcie, aleprzyjemne, doniosłe, które na moment od kłopotów pałaco-wych uwalnia, zmartwienia imperialne odsuwa, o petycjach,koteriach, spiskach pozwala zapomnieć, choć najiyczliwszypan przez gospodarzy fetowany, błyskami fleszów rozświe-tlony, zawsze dopytywał o depesze z wiadomością, co w ce-sarstwie, co z budżetem, co w wojsku, co u studentów. Tychsplendorów światowych dostępowałem nawet ja, który cho-dziłem w orszaku zaledwie jako dziesiętnik szóstej dziesiątki,ósmej rangi, dziewiątej kondygnacji. Zwróć uwagę, przyja-cielu, że pan nasz miał osobliwe upodobania do podróży za-granicznych. Już w roku dwudziestym czwartym, będąc pierw-szym monarchą w naszej historŹŹ, który opuścił granice cesar-stwa, miłościwy pan zaszczycił swoją wizytą kraje Europy.Była w tym jakaś rodzinna skłonność do wizytowania. prze-jęta po ojcu, zgasłym księciu Makonnenie, wysyłanym kilka-kroć za granicę przez cesarza Menelika dla pertraktacji z rzą-dami innych państw. Dodam, że pan nasz nie zatracił nigdytej skłonności, a nawet w przeciwieństwie do zwykłej kolej-ności losu, kiedy to na starość ludzie coraz chętniej trzymająsię domu, niestrudzony pan w miarę upływu lat więcej i wię-cej podróżował, wizytował, odwiedzał najdalej położone kra-je, do tego stopnia zatracając się w tych peregrynacjach, żezłośliwi żurnaliści z obcej prasy nazywali go latającym am-basadorem własnego rządu i dopytywali, kiedy zamierza od-wiedzić swoje cesarstwo! Ale bo też jest to stosowna chwila,przyjacielu, abyśmy razem wylali swoje żale na niewłaści-wość, a nawet malkontenctwo cudzoziemskich gazet, któremiast kierować się zbliżeniem, zrozumieniem, gotowe są nawszelką niegodziwość i z nadzwyczajnym upodobaniem mie-szają się w sprawy wewnętrzne. Zastanawiam się teraz, dla-czego czcigodny pan, mimo obarczającego ramiona ciężaru lat,coraz częściej i częściej podróżował, wizytował. Wszystkiemuwinna owa rebeliancka próżność braci Neway, która na zawszezburzyła łagodny spokój cesarstwa, bezbożnie i nieodpowie-dzialnie wytykając jego odstawanie, zacofanie. A kilku po-mienionych żurnalistów wnet to podchwyciło i naszego panaoczerniło. A studenci tego dopadli i przeczytali, choć właści-wie nie wiadomo, jak dopadli, bo najłaskawszy pan całkowi-cie zabronił importu wszelakich kalumnŹŹ, i zaczęły się wy-stąpienia, krytyki, gadanie o zastoju, o rozwoju. Ale pan naszsam wyczuwał ducha czasu i wkrótce po owej krwawej i hań-biącej cesarstwo rebelŹŹ nakazał całkowity rozwój. A nakaza-wszy, nie miał innego wyjścia, jak tylko udać się w peregry-nacje od stolicy do stolicy w poszukiwaniu pomocy, kredy-tów, kapitałów, bo cesarstwo nasze bosonogie, chudobiedne,dnem mieszka prześwitujące. I tu pan nasz objawił swoją wyż-szość nad studentami, dowodząc im, że można rozwijać i niereformować. A jak to, spytasz, przyjacielu, jest możliwe? A tak,że jeżeli pozyska się obcy kapitał, żeby budował fabryki, żad-na reforma nie jest potrzebna. I proszę - do reform pan nasznie dopuścił, a fabryki budowali, budowali, czyli był rozwój.Wystarczy przejechać się ze śródmieścia w stronę Debre Zeit,stoi jedna obok drugiej, nowoczesne, automatyczne! Ale teraz,kiedy już czcigodny pan w tak niestosownym opuszczeniu do-konał żywota, mogę wyznać, że miałem też własne myśli natemat cesarskiego podróżowania, wizytowania. Pan nasz spo-glądał głębiej i przenikliwiej niż ktokolwiek z nas. I tak spo-glądając rozumiał, że coś się kończy i że jest zbyt stary, abypowstrzymać nadciągającą lawinę. Coraz bardziej stary i bez-silny. Zmęczony, wyczerpany. Coraz bardziej potrzebował

Page 44: Kapuściński Ryszard- Cesarz

uwolnienia, ulgi. I te wizyty były odskokiem, mógł odetchnąć,złapać oddech. Mógł przez moment nie czytać donosów, niesłuchać ryku manifestacji i strzałów policji, mógł przez chwilęnie oglądać twarzy lizusów i pochlebców. Nie musiał, bodajprzez jeden dzień nie musiał rozwiązywać nierozwiązalnego,naprawiać nienaprawialnego, uzdrawiać nieuleczalnego. W tychodległych krajach nikt przeciw niemu nie spiskował, nikt nieostrzył noża, nikogo nie musiał wieszać. Mógł spokojnie po-łożyć się spać, wiedząc, że wstanie żywy, mógł usiąść z zaprzy-jaźnionym prezydentem i porozmawiać jak człowiek z czło-wiekiem. O tak, przyjacielu, pozwól mi jeszcze raz zachwy-cić się życiem międzynarodowym. Czyż bez niego ciężar pa-nowania byłby dziś do uniesienia? I gdzież w końcu człowiekma szukać uznania i zrozumienia, jeśli nie w dalekim świecie,w obcych krajach, w czasie tych intymnych rozmów z inny-mi władcami, którzy na nasz żal współczującym żalem odpo-wiedzą, bo sami mają podobne kłopoty i zmartwienia? Aleto wszystko też nie wyglądało tak, jak tu opowiadam. Bo sko-ro już doszliśmy do tego stopnia szczerości, przyznajmy, że wostatnich latach panowania naszego dobroczyńcy sukcesówbyło coraz mniej, utrapień coraz więcej. I mimo zabiegów, mo-narszych osiągnięć nie przybywało, a jakże w dzisiejszymświecie uzasadnić samego siebie nie mają osiągnięć? Pewnie,można zmyślać, dwa razy dodawać, tłumaczyć, ale wtedy za-raz podnoszą się wichrzyciele i miotają kalumnie, a taka ja-kaś wytworzyła się przewrotność i nieobyczajność, że prędzejdadzą wiarę wichrzycielom niż mowie tronowej. Więc prze-najwyższy pan wolał wyprawiać się za granicę, bo tam wy-stępując, spory łagodząc, rozwój zalecając, braci-prezydentówna dobrą drogę wyprowadzając, troskę o losy ludzkości wy-rażając z jednej strony salwował się przed męczącymi kłopo-tami krajowymi, z drugiej zyskiwał zbawienną rekompensatęw postaci wyższego splendoru i życzliwych pochwał innychrządów i dworów. Bowiem wypada pamiętać, że pan nasz mi-mo trudów tak długiego żywota nawet w chwilach najwięk-szej próby i zniechęcenia nigdy nie poprzestawał walki i mi-mo owego znużenia i potrzeby rekompensat, ani przez mo-ment nie myślał odstąpić tronu, a przeciwnie, w miarę gro-madzenia się przeciwności i opozycji ze szczególną pilnościąprzestrzegał godziny wojskowo-policyjnej, w czasie której' wzmacniał trwałość cesarstwa i konieczny porządek.B.H.:' Najpierw podkreślę, że pan nasz będąc najwyższąi ponad prawem stojącą osobistością w cesarstwie - gdyż samstanowiąc jedyne źródło prawa nie podlegał jego normom i po-stanowieniom - był najwyższym we wszystkim, co istniało,co przez Boga lub ludzi zostało powołane do życia, a więc tak-że najwyższym dowódcą armŹŹ i nadkomendantem policji.Z obu funkcji wynikał obowiązek szczególnej troski i wnikli-wego nadzoru tych instytucji, zwłaszcza że wypadki grudnio-we dały dowód haniebnych nieporządków, obelżywej niesu-bordynacji, a nawet świętokradczej zdrady, jakie zagnieździłysię w szeregach gwardŹŹ cesarskiej i w policji. Szczęśliwie jed-nak generałowie wojska w tej nieoczekiwanej godzinie próbydowiedli swojej lojalności, umożliwiając cesarzowi dostojny,choć bolesny powrót do pałacu, ale uratowawszy naszemu pa-nu tron, zaczęli teraz nachodzić dobrodzieja domagając się za-płaty za tę przysługę. Taka bowiem przyziemność panowaław armŹŹ, że przeliczali lojalność na pieniądze, a nawet ocze-kiwali, iż szczodrobliwy pan z własnej inicjatywy będzie imcoraz bardziej napychać kieszenie, niepomni, że przywileje

Page 45: Kapuściński Ryszard- Cesarz

korumpują, a korupcja plami honor munduru. A ta zadzior-ność i tupet generałów armŹŹ udzielała się również komendan-tom policji, którzy też pragnęli, aby ich korumpować, garścia-mi przywilejów obsypywać, kieszenie napychać. A wszystkostąd, że bacząc na postępującą słabość pałacu, sprytnie wyde-dukowali, iż monarcha nasz może ich teraz często potrzebo-wać i że oni stanowią koniec końców najpewniejszą, a w chwi-lach krytycznych - jedyną ostoję władzy wszechwładnej.Przezorny pan musiał tedy wprowadzić godzinę wojskowo-po-licyjną, w czasie której rozdawał wyższym oficerom sowitefawory i przejawiał troskę o stan owych instytucji zapewnia-jących porządek i wewnętrzną, a przez lud błogosławioną, sta-bilizację. Tak sobie z pomocą miłościwego pana wzmianko-wani generałowie dobrze życie ułożyli, że w naszym cesar-stwie, w którym żyło trzydzieści milionów rolników, a ledwiesto tysięcy żołnierzy i policjantów, rolnictwo dostawało jedenprocent budżetu państwa, a wojsko i policja - czterdzieści.Z tego powodu studenci mieli kolejną pożywkę dla pustegomędrkowania, szkalowania. Ale czy słusznie? To przecież pannasz stworzył pierwszą w historŹŹ kraju regularną armię opła-caną z jednej, cesarskiej kasy. Przed nim istniało tylko wojskobrane z pospolitego ruszenia, które na wezwanie ruszało zewszystkich zakątków cesarstwa na pole bitwy, grabiąc po dro-dze co się dało, łupiąc napotkane wsie, siekąc chłopów, trze-biąc bydło. Po takich przeprawach, a nie miały one końca.monarchia wyglądała jak smutne pobojowisko, rumowisko i ni-gdy nie mogła stanąć na nogi. Natomiast czcigodny pan kar-cił łupiestwo, zabronił zwoływać pospolite ruszenie i powie-rzył Anglikom misję stworzenia stałego wojska, co też nastą-piło po wypędzeniu Włochów. Dostojny pan przepadał za swo-ją armią, chętnie odbierał parady i lubił przywdziewać mun-dur cesarsko-marszałkowski uświetniony kolorowymi rzęda-mi orderów i medali. Jednakże jego imperialna godność niepozwalała mu wnikać zbyt dokładnie w szczegóły życia ko-' szarowego i badać położenie prostego żołnierza i niższych ofi-cerów, a pałacowa maszyna odczytująca szyfry wojskowe wi-docznie szwankowała, dość że z czasem okazało się, iż cesarznie wiedział, co dzieje się za murami dywizji, co - nieste-ty - zemściło się później fatalnie na losach tronu i cesar-stwa.P.M.:..:a w następstwie dbałości naszego dobroczyńcy o roz-wój sił porządku i objawianej na tym polu hojności tylu po-licjantów namnożyło się w ostatnich latach jego panowania,tyle wszędzie pojawiło się uszów, wystających z ziemi, przy-' klejonych do ścian, latających w powietrzu, uwieszonych doklamek, czyhających w urzędach, przyczajonych w tłumie,sterczących w bramach, tłoczących się na rynkach, że ludzie-aby bronić się przed plagą donosicieli - nie wiadomo jak,' gdzie i kiedy, bez szkół, bez kursów, bez płyt i słowników nau-czyli się drugiego języka, szybko, poliglotycznie opanowali no-' wy język, przyswoili go i doszli w tym do niebywałej wpra-wy, tak że my, prości i nieoświeceni, staliśmy się nagle naro-dem dwujęzycznym. Wielce to było pomocne w życiu, a na-wet ratowało życie, ratowało spokój i pozwalało istnieć. Każ-dy z języków posiadał różne słownictwo i różny sens, a nawetróżną gramatykę, a jednak wszyscy umieli uporać się z tymitrudnościami i w porę wypowiedzieć się we właściwym języ-ku. Jeden język służył do mówienia zewnętrznego, drugi-wewnętrznego, pierwszy będąc słodkim, a drugi - gorzkim,pierwszy gładzonym, a drugi - chropawym, ten - na wierzch

Page 46: Kapuściński Ryszard- Cesarz

wywalonym, ów do gardła podwiniętym. A już każdy miar-kował podług układu i okoliczności, czy ów język wyciągnąć,czy schować, czy odsłonić, czy zakryć.M.:I pomyśleć, łaskawco, że pośród owego rozkwitania,rozwijania, pośród tej przez naszego monarchę głoszonej po-myślności, dostatniości - nagle wybucha powstanie. Jak gromz jasnego nieba! W pałacu zdumienie, zaskoczenie, bieganie,głowy urwanie, czcigodnego pana pytanie - skąd się wzięłopowstanie? A jakże nam, sługom kornym, na to odpowie-dzieć? Przecież wypadki chodzą po ludziach, więc mogą rów-nież chodzić po cesarstwie i oto właśnie, w roku sześćdziesią-tym ósmym, zdarzył się nam ten wypadek, że w prowincji Go-dżam chłopi skoczyli władzy do gardła. Wszystkim notablomzdawało się to nad wyraz niepojęte, ponieważ lud mieliśmyuległy, pogodzony, bogomyślny, wcale do rebelŹŹ nieskłonny,a tu - powiadam - ni z tego, ni z owego - bunt! W naszymobyczaju pokora to rzecz najważniejsza i nawet dostojny pan,będąc pacholęciem, swojego ojca w buty całował. A jeżeli star-si pożywali, dzieci musiały stać odwrócone twarzą do ściany,żeby nie brała ich bezbożna pokusa równania się z rodzica-mi. Wspominam o tym, łaskawco, abyś wiedział, że w takimkraju jeżeli już poddani zaczynają się burzyć, musi być tegojakaś nadzwyczajna przyczyna. Otóż przyznajmy tu, że tąprzyczyną stała się pewna niezręczna nadgorliwość minister-stwa finansów. Były to lata zarządzonego rozwoju, który przy-niósł nam tyle utrapień. A dlaczego utrapień? A dlatego, żepan nasz orędując rozwojowi, rozbudzał apetyty i zachciankipodwładnych, a ci chętnie dając się rozbudzać myśleli, że roz-wój to przyjemność i smakołyk, i dalejie domagać się stra-wy i poprawy, kroci i łakoci. A już największe zmartwieniawynikały z powodu postępów oświaty, bo mnożyło się tych,co ukończyli szkoły, więc trzeba było upychać ich po urzędach,co sprawiło, że biurokracja rozpęczniała, zogromniała i corazwięcej pieniędzy z pańskiej kasy wyciągała. A urzędnikówjakże gonić, jeśli to podpora najbardziej trwała i lojalna?Urzędnik pokątnie obmówi, wewnętrznie zaburczy, ale wez-wany do porządku zamilknie, a jeśli trzeba - stawi się i wes-prze. A dworzan też nie można gonić, boć to najbliższa ro-dzina pałacowa. I oficerów też nie - bo ci zapewniali spokoj-ny rozwój. I tak to w godzinie kasy stawiało się mrowie lu-dzi, a woreczek już skurczył się do szczętu, gdyż z każdymdniem dobrotliwy pan musiał płacić za lojalność coraz większepieniądze. A ponieważ koszty lojalności rosły i rosły, wypa-dła pilna potrzeba zwiększenia dochodów i wtedy właśnie mi-nisterstwo finansów nakazało chłopom płacić nowe podatki.' Dzisiaj wolno mi już powiedzieć, że była to decyzja osobli-wego pana, ale że cesarz, jako łaskawy dobroczyńca, nie mógł' wydawać postanowień przykrych i nieszczęsnych, wszelki de-kret, który nakładał nowy ciężar na ramiona ludu, dawanybył pod firmą jakiegoś ministerstwa. Jeżeli lud nie mógł te-go ciężaru udzierżyć i wszczynał rebelię, szczodrobliwy panłajał ministerstwo i zmieniał ministra, choć nigdy nie czyniłtego natychmiast, nie chcąc stwarzać poniżającego wrażenia,, że monarcha zezwala, aby rozpasany motłoch robił mu po-rządki w pałacu. Raczej odwrotnie - kiedy uznawał potrze-bę okazania monarszej wszechwładzy, podnosił najbardziej nie-lubianych dygnitarzy do wysokich godności, jakby chcąc po-wiedzieć - a zyg-zyg, patrzcie, kto tu naprawdę rządzi, czy-niąc możliwe z niemożliwego! i w ten sposób dobrotliwie prze-komarzając się z podwładnymi, czcigodny pan dowodził swo-

Page 47: Kapuściński Ryszard- Cesarz

jej siły i powagi. I oto, łaskawco, z prowincji Godżam do-chodzą meldunki, że chłopi warcholą, burzą się, kwestoromczaszki łupią, wieszają policjantów, gonią notabli, palą dwo-ry, niszczą zbiory. Gubernator raportuje, że buntownicy sztur-' mują urzędy, a gdzie dopadną cesarskich ludzi, tam ich lżą,katują, następnie ćwiartują. Im dłużej, widać, pokora, zmil-czenie, ciężarów znoszenie, tym większa potem nieżyczliwośći okrucieństwo. A w stolicy już studenci występują, buntow-ników chwalą, palcem dwór wytykają, kalumnie ciskają. Szczę-śliwie, .że ta prowincja daleko położona, więc można było jąodciąć, wojskiem otoczyć, ogień otworzyć, rebelię wykrwawić.Ale nim to nastąpiło, wielki strach czuło się w pałacu, boćnigdy nie wiadomo, jak daleko rozleje się taki wrzątek, i dla-tego przenikliwy pan, widząc, jak chwieje się cesarstwo, naj-pierw posłał do Godżam siepaczy, żeby chłopom głowy zdej-mowali, ale potem w”bec niepojętego oporu buntowników ka-zał nowe podatki odwołać i p”łajał ministerstwo za pomienionąnadgorliwość. Czcigodny pan łajał urzędników, którzy nie poj-mowali jednej prostej zasady - zasady drugiego worka. Ludbowiem nŹgdy nie burzy się z tego powodu, że dźwiga ciężkiwór, nigdy nie burzy się z powodu wyzysku, ponieważ niezna on życia bez wyzysku, nie wie, że ono istnieje, a jakżemożna pożądać czegoś, czego nie ma w naszym wyobrażeniu?Lud wzburzy się dopiero wtedy, kiećy nagle, jednym ruchemktoś spróbuje wrzucić mu na plecy drugi wór. Chłop wtedynie wytrzyma, padnie twarzą w błoto, ale zerwie się i chwycisiekierę. I to, łaskawco, chwyci siekierę nie dlatego, żeby jużżadną siłą nie mógł dźwignąć owego drugiego wora, nie, onby go dźwignął! Chłop zerwie się, ponieważ odczuwa to tak,że chcąc nagle i jakby cichcem wrzucić mu drugi wór na ple-cy, próbowałeś go oszukać, potraktowałeś go jako bezmyślnezwierzę, podeptałeś resztkę jego zdeptanej godności biorąc goza durnia, który nic nie widzi, nie czuje, nie rozumie. Czło-wiek chwyta za siekierę nie w obronie swojej kieszeni, tyl-ko swojego człowieczeństwa, tak, łaskawco, i dlatego pan naszskarcił urzędników, którzy dla własnej wygody i próżności,miast po trochu, małymi mieszkami ciężarów dokładać, od ra-zu, wyniośle spróbowali rzucić na plecy cały wór. Zaraz teżpan nasz, chcąc mieć na przyszłość spokój w cesarstwie, za-gonił urzędników, żeby mieszki szyli i dopiero po małym mie-szku, a z przerwami, ciężary doczepiali, bacząc pilnie po mi-nach tragarzy, czy zdzierżą jeszcze trochę, czy już nie, czyjeszcze krzynę dołożyć, czy dać odsapnąć. W tym, łaskawco,mieściła się cała sztuka, aby nie tak od razu, grubo, na oślep,tylko dobrotliwie, z troską, po twarzach czytać, kiedy możnadołożyć, kiedy zakręcić, a kiedy odkręcić. I tak idąc wedlewskazań monarchy, po czasie, gdy już krew wsiąkła, a dymywiatr rozegnał, znów jęli urzędnicy podatków dokładać, alejuż dawkując, mieszkując, łagodnie, ostrożnie, a chłopi wszy-stko znieśli i nie czuli obrazy.Z.S-K.:No więc w rok po owym powstaniu w Godżam, któreukazując zaciekłą i bezwzględną twarz ludu poruszyło pała-cem i napędziło lęku wyższym dostojnikom - ale nie tylkoim, bo i nam, sługom podrzędnym, też skóra zaczynała cier-pnąć, spotkało mnie osobliwe nieszczęście, gdyż syn mój, Hailu,w tych przygnębiających latach student uniwersytetu, zacząłmyśleć. Tak jest, zaczął myśleć, a muszę objaśnić cię, przy-jacielu, że myślenie było w tamtych czasach dotkliwą niedo-godnością, a nawet kłopotliwą ułomnością i jaśnie wysoki panw swoj‚j ~nieustającej trosce o dobro i wygodę podwładnych

Page 48: Kapuściński Ryszard- Cesarz

nigdy nie zaniedbywał starań, aby ich przed tą niedogodnoś-cią i ułomnością chronić. Wszak po cóż mieli tracić czas, którypowinni oddawać sprawie rozwoju, zakłócać swój spokój we-wnętrzny inabijać głowy wszelką nieprawomyślnością? Nicprzyzwoitego i łagodnego nie mogło wyniknąć z faktu, że ktośpostanowił myśleć albo nieopatrznie i wyzywająco wdał sięw towarzystwo tych, którzy myśleli. A taką, niestety, nieo-strożność popełnił mój lekkomyślny syn, co jako pierwsza za-uważyła moja żona, której instynkt matczyny podpowiedział,że nad naszym domem gromadzą się ciężkie chmury, i którapewnego dnia powiada mi, że chyba Hailu zaczął myśleć, po-nieważ wyraźnie posmutniał. A tak wtedy było, że ci, którzyrozglądali się po cesarstwie ,i zastanawiali się nad tym, co ichotaczało, chodzili smutni i zamyśleni, z jakąś niespokojną za-dumą w spojrzeniu, jakby przeczuwając coś nieokreślonego,niewypowiedzianego. Najczęściej spotykało się takie twarzewśród studentów, którzy - dodajmy tu - sprawiali nasze-mu panu coraz więcej przykrości. Aż dziw, że policja nigdynie wpadła na ten trop, na ów związek między myśleniema nastrojem, ponieważ gdyby w porę dokonała tego odkrycia,łatwo mogłaby unieszkodliwić pomienionych myślicieli, którzyswoim malkontenctwem, sarkaniem i złośliwą opieszałością wokazywaniu zadowolenia tyle utrapień i kłopotów sprowadzilina głowę czcigodnego pana. Cesarz jednak, większą okazującbystrość niż jego policjanci, rozumiał, że smutek może nakła-niać do myślenia, zniechęcenia, gwizdania, zwisania i dlate-go nakazywał w całym cesarstwie rozrywki, zabawy, tańce,przebierańce. Sam dostojny pan polecał pałac oświetlać, ubo-gim uczty wydawał, do wesołości zachęcał. A kiedy się na-jedli, wytańczyli, pana swojego chwalili. A trwało to latami,a tak już owa rozrywka ludziom głowy zatkała, zaszpuntowa-ła, że kiedy się spotykali, tylko o rozrywaniu gadali, śmiechemsię przebijali, dziwostwory wspominali, baśnie powtarzali.A chociaż bieda, ale hoc. Chociaż marnie, ale figlarnie. Choćgoło, ale wesoło. A tylko tym, którzy myśleli, widząc, jakwszystko szarzeje, karleje, w błotku się tapla, w liszaj obłazi,ani do figlów było, ani do wesołości. Przy tym jeszcze utra-pienie wszystkim sprawiali, do myślenia ~ich nakłaniając, aleinni, choć nie myślący, mądrzejsi byli, nie dawali się wciągaći jeśli studenci brali się do gadania, wiecowania, ci uszy za-tykali i czym prędzej znikali. Bo po co wiedzieć, jeśli lepiejnie wiedzieć? Po co trudniej, jeśli można łatwiej? Po co ga-dać, jeśli dobrze pomilczeć? Po co wdawać się w sprawy ce-sarstwa, jeśli w swoim domu tyle do zrobienia, do kupienia?Otóż, przyjacielu, widząc, w jak niebezpieczną wyprawę pusz-cza się mój syn, starałem się go odwodzić, odciągać, do roz-rywki zachęcać, na wycieczki wysyłać, już nawet ~volałbym,żeby nocnemu życiu się oddał niż tym potępieńczym spiskomi manifestom. Wyobraź sobie to moje strapienie, zgnębienie,że ojciec w pałacu, a syn w antypałacu, że wychodzę na uli-cę chroniony przez policję przed własnym dzieckiem, któremanifestuje, kamieniem się zamierza. Mówiłem mu - a dajżety spokój z myśleniem, do niczego ono nie prowadzi, zostawmyślenie, weź się za swawolenie, popatrz na innych, którzymądrych słuchają, jak chodzą pogodni, czoła mają bezchmur-ne, śmiechem się przebijają, w rozrywce wyżywają, a jeśli jużstrapienia ich nachodzą, to takie, jak by tu kieszeń nabić, a kupodobnym zatroskaniom, zabieganiom pan zawsze dobrotliwiesię odnosi i o tym, jak by tu ulżyć, ocieplić, nieustannie my-śli. A jakże - powiada mi Hailu - może być przeciwieństwo

Page 49: Kapuściński Ryszard- Cesarz

między myślącym a mądrym, jeśli on niemyślący, to znaczy,że niemądry. A właśnie, że mądry - mówię - tyle że on myślw bezpieczne miejsce nakierował, w ustronie, w zacisze, a niemiędzy młyńskie koła huczące, miażdżące, a tam tak ją ukle-pał, przyklepał, że nikt nie może się przyczepić, oskarżyć,a i on sam już zapomniał, gdzie ona jest, i bez niej nauczyłsię obywać. Ale gdzie tam! Hailu żył już w innym świecie, bow onym czasie uniwersytet, blisko pałacu położony, przemie-nił się już w prawdziwy antypałac, a tylko odważni moglisię tam zapuszczać, bo przestrzeń między dworem a uczelniącoraz bardziej przypominała pole bitewne, na którym rozstrzy-gały się teraz losy cesarstwa.Wraca myślą do wydarzeń grudniowych, kiedy do-wódca gwardŹŹ cesarskiej, Mengistu Neway, przyszedł na uni-wersytet, aby pokazać studentom suchy chleb, który zama-chowcy dali do jedzenia najbliższym ludziom monarchy. Wy-darzenie to było wstrząsem, jakiego studenci nigdy nie za-pomnieli. Jeden z najbardziej zaufanych oficerów H.S. ŻOrzed-stawiaŁ im cesarza - osobę boską, o cechach nadprzyrodzo-nych - jako człowieka, który tolerował w pałacu korupcję,stał na straży zacofanego systemu i godził się z nędzą milio-nów podwładnych. Od tego dnia zaczęli walkę, a uniwersytetnie zaznaŁ już spokoju. Burzliwy konflikt między pałacemi uczelnią, trwający blisko czternaście lat, pochłonął dziesiątkiofiar i zakończył się dopiero detronizacją cesarza. W tych la-tach istniały dwa wizerunki H.S. Jeden - znany opinŹŹ mię-dzynarodowej - przedstawia~ cesarza jako nieco egzotyczne-go, ale dzielnego monarchę, odznaczającego się niespożytąenergią, bystrym umysłem i głęboką wrażliwością, który sta-wił czoła Mussoliniemu, odzyskał cesarstwo i tron, miał ambi-cję rozwijania swojego państwa oraz odgrywania ważnej roliw świecie. Drugi - formowany stopniowo przez krytycznąi początkowo niewielką część opinŹŹ rodzimej - ukazywał mo-narchę jako wŁadcę zdecydowanego za wszelką cenę bronićswojej władzy i przede wszystkim jako wielkiego demagogai teatralnego paternalistę, który słowami i gestami osłaniałsprzedajność, tępotę i serwilizm rządzącej elity, przez niegostworzonej i hołubionej. Oba te wizerunki były zresztą, jakto w życiu, prawdziwe, H.S. miał osobowość złożoną, dla jed-nych był pełen uroku, u innych budził nienawiść, jedni gowielbili, inni przeklinaLi. RządziŁ krajem, w którym znane by-ły tylko najokrutniejsze metody walki o władzę (lub jej utrzy-manie), w którym wolne wybory zastępował sztylet i trucizna,dyskusję - strzał i szubienica. Był produktem tej tradycji,sam po nią sięgał. A zarazem rozumiał, że jest w tym jakaśniemożliwość, jakaś niestyczność z nowym światem. Ale niemógŁ zmienić systemu, który go trzymał u władzy, a władzabyła dla niego ponad wszystko. Stąd ucieczki w demagogię, wceremoniał, mowy tronowe o rozwoju, jakże puste w tym kra-ju przygniatającej biedy i ciemnoty. Był wielce sympatycz-ną postacią, przenikliwym politykiem, tragicznym ojcem,chorobliwym sknerą, skazywał niewinnych na śmierć, win-nych ułaskawiał, ot, kaprysy władzy, labirynty polityki pała-cowej, dwuznaczności, ciemności, nikt ich nie przeniknie.Z.S-K.:Zaraz po powstaniu w Godżam książę Kassa chciałzebrać lojalnych studentów i zrobić manifestację poparcia dlacesarza. Wszystko było już gotowe, portrety i transparenty, kie-dy dostojny pan dowiedział się o tym i ostro skarcił księcia.O żadnych manifestacjach nie mogło być mowy. Zaczną odpoparcia, a skończą obelgami! Zaczną wiwatować, a później

Page 50: Kapuściński Ryszard- Cesarz

przyjdzie ogień otwierać. I proszę, przyjacielu, jeszcze raz czci-godny wszechwładca dowiódł swojej podziw budzącej prze-nikliwości. W powszechnym bałaganie nie zdołano już bowiemmanifestacji odwołać. A kiedy ruszył pochód poparcia, składa-jący się z policjantów przebranych za studentów, wnet dołą-czyła wielka i zbuntowana masa studencka i złowroga taczerń zaczęła toczyć się w stronę pałacu, a nie było innegowyjścia, jak wystawić wojsko i nakazać przywrócenie porząd-ku. W nieszczęsnym i przelewem krwi zakończonym starciu, zginął przywódca studentów - Tilahum Gizaw. I jakaż to iro-' nia, że poległo też kilku owych policjantów, zupełnie przecieżniewinnych! Pamiętam, że było to w końcu grudnia roku sześć-dziesiątego dziewiątego. Nazajutrz przeżyłem jakże okrutnydzień, bo Hailu i wszyscy jego koledzy poszli na pogrzeb. a ta-ki tłum zgromadził się przy trumnie, że zrobiła się z tego no-; wa manifestacja, a nie można już było dłużej pozwolić naciągłe stolicy poruszenie, wzburzenie, więc dostojny pan wy-słał wozy pancerne i nakazał nadzwyczaj ścisłe przywrócenieporządku. A z powodu onej nadzwyczajnej ścisłości zginęłoponad dwudziestu studentów, a nie policzę, ilu było rannychi aresztowanych. Pan nasz polecił zamknąć na rok uczelnię,czym uratował życie wielu młodych ludzi, bo gdyby studio-wali, wiecowali, na pałac następowali, znowu monarcha mu-siałby odpowiadać pałowaniem, strzelaniem, krwi przelewa-niem.

Page 51: Kapuściński Ryszard- Cesarz

ROZPADJest rzeczą zadziwiającą, w jak niezwykłym' poczuciu bezpieczeństwa żyli ci wszyscy mie-' szkańcy najwyższych i średnich pięter spo-łecznego gmachu w chwili, gdy wybuchła re-wolucja; w całej naiwności ducha rozprawia-ją o cnotach ludu, o jego łagodności, przywią-zaniu, o jego niewinnych uciechach, kiedy jużwisi nad nimi rok 73: komiczny i straszny towidok.(Tocqueville - Dawny ustrój i rewolucja. Tłum. A. Wol-ska)I było tam coś jeszcze, coś niewidzialnego, ja-kiś władczy duch zagłady tkwiący wewnątrz.(Conrad - Lord Jim. Tłum. A. Zagórska)Niektórzy zaś dworzanie Justyniana, którzybyli przy nim w Pałacu do późnych godzin,; odnosili wrażenie, że zamiast niego widzą obcą, zjawę. Jeden z nich twierdził, że cesarz zry-' wał się nagle z tronu i zaczynał przechadzaćsię po sali (bo istotnie nie potrafił długo usie-dzieć na miejscu); raptem głowa Justynianaznikała, ale ciało krążyło dalej dokoła. Dwo-rzanin sądząc, że wzrok odmawia mu posłu-szeństwa, stał przez dłuższą chwilę zmieszanyi bezradny, potem jednak, kiedy głowa wraca-ła na swoje miejsce na tułowiu, stwierdzał zezdumieniem, że widzi znowu to, czego przedchwilą nie było.(Prokopiusz z Cezarei - Historia sekretna. Tłum. A. Ko-narek)M.S.:Następnie zadaj sobie pytanie: gdzie też towszystko teraz? - Dym, popiół, baśń, albonawet już i baśnią nie jest.(Marek Aureliusz - Rozmyślania. Tłum. M. Reiter)Niczyja świeca nie pali się do samego świtu.I. Andrić - Konsulowie Ich Cesarskiej Mości. Tłum.H. Kalita)Przez wiele lat byłem moździerzystą jaśnie osobliwe-go pana. Moździerz ustawiałem w pobliżu miejsca. gdzie do-brotliwy monarcha wydawał uczty dla spragnionych jadłabiedaków. Kiedy kończyła się biesiada, odpalałem w górę se-rię pocisków. W chwili wybuchu z owych pocisków wydoby-wał się kolorowy obłok, który rozpraszając się, z wolna opa-dał ku ziemi - były to barwne chustki z wizerunkiem ce-' sarza. Ludzie tłoczyli się, przepychali, wyciągali ręce, każdychciał wrócić do domu obdarowany cudownie spuszczonymz nieba portretem naszego pana.A.A.:Nikt, ale to nikt, przyjacielu, nie przeczuwał, że nad-ciąga koniec. A raczej coś tam się przeczuwało, coś po gło-wie chodziło, ale takie niejasne, niewyraźne, że jakby w ogó-le nie było żadnego odczuwania nadzwyczajności. A przecieżjuż od dawna snuł się po pałacu kamerdyner, coraz to jakieśświatła wygaszając, ale wzrok się do owego zgaszenia przy-zwyczajał i następowało wygodne pogodzenie wewnętrzne, żewidocznie-niewidocznie takie wszystko musi być wygaszone,przyciemnione, półmrocznie zamroczone. W dodatku do ce-sarstwa wkradły się gorszące nieporządki, które całemu pała-cowi sprawiły wiele utrapień, a już najwięcej naszemu mini-

Page 52: Kapuściński Ryszard- Cesarz

strowi informacji, panu Tesfaye Gebre-Egzy, rozstrzelanemupóźniej przez panujących dziś buntowników. Zaczęło się odtego, że w roku siedemdziesiątym trzecim, latem, przyjechałdo nas dziennikarz z telewizji londyńskiej, niejaki JonathanDimbleby. Ten ci dawniej już bywał w cesarstwie robiąc chwa-lebne filmy o naszym wszechwładcy i dlatego nikomu nie przy-szło do głowy, że taki żurnalista, który najpierw chwali, ośmie-li się później zganić, ale taka już widać łotrowska natura owychludzi bez godności i wiary. Dość że tym razem Dimbleby,miast pokazywać, jak pan nasz rozwoju dogląda i troszczy sięo pomyślność maluczkich, przepadł gdzieś na północy, skądponoć wrócił przejęty i roztrzęsiony i zaraz wyjechał do An-glŹŹ. Nie minął miesiąc, a z naszej ambasady przychodzi do-niesienie, że pan Dimbleby pokazał w telewizji londyńskiejswój film pod tytułem "Ukryty głód", w którym ten pozba-wiony zasad oszczerca dopuścił się demagogicznej sztuczki uka-zując tysiące ludzi umierających z głodu, a obok czcigodnegopana, jak biesiaduje z dostojnikami, następnie pokazał drogi,na których leżą dziesiątki szkieletów zagłodzonych biedaków,a zaraz potem nasze samoloty przywożące z Europy szampa-ny i kawior, tu - pola całe konających chudzieków, tam-nasz monarcha ze srebrnej patery mięso swoim psom poda-jący, i tak na przemian: przepych - nędza, bogactwo - roz-pacz, korupcja - śmierć. W dodatku pan Dimbleby oświad-cza, że klęska głodu spowodowała już śmierć stu, a może dwu-stu tysięcy ludzi i że drugie tyle może w najbliższych dniachpodzielić ich los. Doniesienie ambasady mówi, że po filmiewybuchł w Londynie wielki skandal, są apelacje do parlamen-tu, gazety biją na alarm, dostojnego pana potępiają. Tu wi-dzisz, przyjacielu, całą nieodpowiedzialność obcej prasy, któ-ra podobnie jak pan Dimbleby latami monarchę naszego chwa-liła, a nagle, bez żadnego powodu i umiaru - potępiła. Dla-czego tak? Dlaczego taka zdrada i niemoralność? W dalszymciągu ambasada donosi, że z Londynu wylatuje cały samolotdziennikarzy europejskich, którzy chcą zobaczyć śmierć gło-dową, poznać naszą rzeczywistość, a także ustalić, gdzie po-dziewają się pieniądze, które tamtejsze rządy dawały czci-godnemu panu, aby rozwijał, doganiał i przeganiał. A więc,krótko mówiąc, ingerencja w wewnętrzne sprawy cesarstwa!W pałacu poruszenie, oburzenie, ale osobliwy pan nakazujespokój i rozwagę. Teraz czekamy, jakie będą najwyższe usta-lenia. Od razu rozlegają się głosy, aby przede wszystkim od-wołać ambasadora z powodu tak przykrych i alarmistycznychdoniesień, tyle niepokoju w życie pałacu wnoszących. Jednak-że minister spraw zagranicznych argumentuje, że takie odwo-łanie rzuci strach na pozostałych ambasadorów, którzy w ogó-le przestaną donosić cokolwiek, a przecież czcigodny pan mu-si wiedzieć, co o nim mówią w różnych częściach świata. Na-stępnie odzywają się członkowie rady koronnej, którzy żą-dają, aby samolot z dziennikarzami zawrócić z drogi i całejtej bluźnierczej hałastry do cesarstwa nie wpuszczać. Ale jakżetu, powiada minister informacji, nie wpuścić, jeszcze większykrzyk podniosą i pana miłościwego bardziej potępią. Rada wradę postanawiają poddać dobrotliwemu panu następujące roz-wiązanie - wpuścić, ale zaprzeczyć. Tak jest, wyprzeć sięgłodu! Trzymać ich w Addis Abebie, pokazywać rozwój i niechpiszą tylko to, co w naszych gazetach potrafią wyczytać. A pra-sę, przyjacielu, mieliśmy lojalną, powiem nawet - przykład-nie lojalną. Prawdę mówiąc, nie było jej wiele, bo na trzy-dzieści z okładem milionów podwładnych tłoczono dzienniedwadzieścia pięć tysięcy egzemplarzy gazet, ale pan nasz z ta-

Page 53: Kapuściński Ryszard- Cesarz

kiego wychodził założenia, że nawet najbardziej lojalnej pra-sy nie należy dawać w nadmiarze, gdyż może z tego wytwo-rzyć się nawyk czytania, a potem już krok tylko do nawykumyślenia, a wiadomo, jakie to powoduje niewygody, utrapie-nia, kłopoty i zmartwienia. Bo, powiedzmy, coś może być lo-jalnie napisane, ale zostanie nielojalnie odczytane, ktoś zacz-nie czytać rzecz lojalną, a zechce później nielojalnej, i tak pój-dzie drogą, która go od tronu będzie oddalać, od rozwoju od-ciągać, do warchołów prowadzić. Nie, nie, pan nasz nie mógłdo takiego rozpuszczenia, pobłądzenia dopuścić i dlatego wogóle nie był entuzjastą nadmiernego czytania. Wkrótce po-tem przeżyliśmy prawdziwą inwazję korespondentów zagra-nicznych. Pamiętam, że zaraz po ich przyjeździe odbyła siękonferencja prasowa. Jak wygląda, pytają, problem śmierci' głodowej, która dziesiątkuje ludność? Nic mi o tym nie wia-domo, odpowiada minister informacji, i muszę ci, przyjacielu,powiedzieć, że nie był on daleki od prawdy. Po pierwsze,śmierć głodowa była w naszym cesarstwie, od setek lat, rze-czą codzienną i naturalną i nigdy nikomu nie przychodziło dogłowy podnosić z jej powodu wrzawę. Nastawała susza i zie-mia wysychała, bydło padało, chłopi umierali - zwyczajny,zgodny z prawami natury i odwieczny porządek rzeczy. Z po-wodu tej odwieczności, normalności, żaden z notabli nie ośmie-liłby się zaprzątać uwagi jaśnie wielmożnego pana tym, że wjego prowincji ktoś tam umarł z głodu. Oczywiście, sam do-stojny pan odwiedzał prowincje, ale nie miał w swoim usta-lonym zwyczaju zatrzymywać się w rejonach ubogich, gdziepanował głód, a poza tym cóż można zobaczyć w czasie ta-kich oficjalnych odwiedzin? Ludzie z pałacu też na prowincjęnie jeździli, bo wystarczy, że człowiek opuści pałac, a tu naniego naplotkują, nadonoszą, tak że kiedy wróci, przekona się,że już wrogowie przesunęli go bliżej bruku. Skąd więc mo-gliśmy wiedzieć, że na północy panuje jakiś nadzwyczajnygłód? Czy możemy, pytają korespondenci, pojechać na północ?Nie można, wyjaśnia minister, bo pełno zbójców na drodze.I znowu muszę powiedzieć, że nie był on daleki od prawdy,gdyż w ostatnim okresie donoszono o rozmnożeniu w całymcesarstwie wszelakiej zbrojnej i przy traktach zaczajonej nie-prawomyślności. Po czym minister zabrał ich na wycieczkępo stolicy, pokazywał im fabryki i rozwój zachwalał. Ale ci,gdzie tam - rozwoju nie chcą, tylko żądają głodu, nic więcich nie obchodzi, chcą mieć głód i tyle! No, powiada mini-ster, głodu to wy mieć nie będziecie, skądże głód, jeżeli jestrozwój ! Ale tu, przyjacielu, nowa historia powstała. Bo otonasze zbuntowane studenctwo wysłało na północ swoich de-legatów, a ci naprzywozili i fotografŹŹ, i strasznych historŹŹo tym. jak umiera naród, i wszystko to korespondentom cich-cem, tylcem przekazali. I nastąpił skandal, nie dało się wię-cej mówić, że głodu nie ma. Znowu korespondenci atakują,zdjęciami wymachują, pytają, co rząd w sprawie głodu zro-bił. Jaśnie najwyższy pan, odpowiada im minister; przywią-zał do tej sprawy najwyższą wagę. Ale konkretnie! konkret-nie! woła bez żadnego uszanowania ta z piekła rodem hałastra.Pan nasz, powiada spokojnie minister, oznajmi w odpowied-nim czasie, jakie są jego majestatu zamierzone postanowie-nia, ustalenia, polecenia, nie ministrom bowiem rozstrzygaćo takich rzeczach i bieg sprawom nadawać. W końcu kores-pondenci odlecieli i głodu z bliska nie widzieli. A całą tę spra-wę, tak spokojnie i godnie poprowadzoną, minister uznał za' sukces, zaś nasza prasa określiła jako zwycięstwo. Jak zaw-' sze jakoś minister kierował, że wszystko na sukces wychodzi-

Page 54: Kapuściński Ryszard- Cesarz

ło i dobrze było, a baliśmy się, że gdyby ministra onego niestało, wnet by smętkiem powiało, co się potem sprawdziło, kie-dy nam go ubyło. Zważ jeszcze, łaskawco, że - między na-mi mówiąc - nie jest źle dla lepszego porządku i większejpokory podwładnych naród odchudzić, wygłodzić. Już naszareligia nakazuje, aby połowę dni w roku przestrzegać ścisłegopostu, a przykazanie nasze mówi, że kto post łamie, dopuszczasię ciężkiego grzechu i cały zaczyna cuchnąć siarką piekielną.W postnym dniu nie można jeść więcej niż raz dziennie. ai to nic innego jak kawałek przaśnego placka z przyprawą ko-rzenną. A dlaczego taką surową regułę narzucili nam ojco-, wie, polecając ciało bez końca umartwiać? A dlatego, że czło-wiek jest z natury istotą złą, której potępieńczą rozkosz spra-wia uleganie pokusom, a zwłaszcza pokusie nieposłuszeństwa,posiadania i rozpusty. Dwie żądze plenią się bowiem w du-szy człowieka - żądza agresji i żądza kłamstwa. Jeżeli niepozwolić mu. żeby krzywdził innych, będzie sobie samemu za-dawał krzywdę, jeżeli nie napotka nikogo, aby go okłamać,sam siebie w myślach okłamie. Słodki jest człowiekowi chlebkłamstwa, powiada księga przypowieści, a potem napełniająsię piaskiem usta jego. Jakże teraz zaradzić tej groźnej isto-cie, jaką jawi się człowiek, jaką my wszyscy jesteśmy, jakżeją okiełznać i poskromić? Jak rozbroić tę bestię, jak ją obez-władnić? Jeden jest tylko na to sposób, przyjacielu - osła-bić człowieka. Tak jest - odebrać mu siły, bo nie mając ich,nie będzie mógł czynić zła. A właśnie post osłabia, głodówkapozbawia sił. Taka jest nasza amharska filozofia i o tym pou-czają nasi ojcowie. A wszystko to sprawdzone jest w doświad-czeniu. Człowiek głodzony przez całe życie nigdy nie będziesię buntować. Na północy nie było żadnego buntu. Nikt tamnie podniósł ani głosu, ani ręki. Ale niechże tylko podwładnyzacznie jeść do syta, a potem zechcesz odebrać mu misę, za-raz powstanie do buntu. Ta jest pożyteczność w głodowaniu,że głodnemu tylko chleb na myśli, cały jest zaprzątnięty my-śleniem o strawie, resztki sił na to wytraca, a już mu niestaje ani głowy, ani woli, żeby szukać rozkoszy w pokusie nie-posłuszeństwa. Zważ tylko, kto zniszczył nam cesarstwo, ktoje zburzył? Ani ci, którzy mieli dużo, ani ci, którzy nie mielinic, a jedynie ci, którzy mieli trochę. Tak, tak, trzeba zawszewystrzegać się tych, którzy mają trochę, bo to najgorsza, naj-bardziej żądna siła, to oni najgorliwiej prą do góry.Z.S-K.:Wielkie niezadowolenie, a nawet potępienie, oburze-nie panowało w pałacu z powodu onej nielojalności rządóweuropejskich, które zezwoliły, aby pan Dimbleby i jego spół-ka poczynili tyle wrzawy na temat śmierci głodowej. Częśćdostojników była za tym, żeby nadal zaprzeczać, ale to byłojuż niemożliwe, skoro sam minister oznajmił korespondentom,że jaśnie udzielny pan przywiązał do głodu najwyższą wagę.Dalejże tedy na nową drogę wstępować i wzywać zagranicz-nych dobroczyńców na pomoc! Sami nie mamy, niechże inniprzyłożą, ile mogą. I nie minęło wiele czasu, kiedy wieści po-myślne nadeszły. To jakieś samoloty przyleciały ze zbożem,to jakieś statki z mąką i cukrem. Przyjechali lekarze i misjo-narze, ludzie z dobroczynnych organizacji, studenci z zagra-nicznych uczelni, a także przebrani za pielęgniarzy korespon-denci. Wszystko to pociągnęło na północ, do prowincji Tigrei Wollo, a także na wschód, do Ogadenu, gdzie, powiadają, ca-łe plemiona śmiercią głodową ginęły. W cesarstwie zrobił sięruch międzynarodowy! Od razu powiem, że w pałacu nie by-ło z tego powodu wielkiego zadowolenia, bo nigdy nie jest do-

Page 55: Kapuściński Ryszard- Cesarz

brze wpuścić tylu cudzoziemców, gdyż ci to wszystkiemu siędziwują, a jeszcze krytykują. I wyobraź sobie, Mister Richard,że przeczucie nie zawiodło naszych dostojników. Bo oto, kie-dy owi misjonarze, lekarze i pielęgniarze - ci ,ostatni, jakwspomniałem, to przebrani korespondenci - dotarli na północ,zobaczyli, jak opowiadają, rzecz dla nich najbardziej niesły-, chaną, a mianowicie tysiące umierających z głodu, a obok ryn-ki i sklepy pełne jedzenia. Jest jedzenie, jest jedzenie, po-; wiadają, tylko był zły urodzaj, chłopi całe zbiory musieli od-dać panom i z tego powodu nic im nie zostało, a spekulanciwykorzystali sytuację i tak podnieśli ceny, że mało kto możekupić choćby garść zboża i stąd cała bieda. Przykra sprawa,Mister Richard, ponieważ to nasi notable byli owymi speku-lantami, a jakże tak można nazwać oficjalnych przedstawi-cieli czcigodnego pana? Oficjalny i spekulant? Nie, nie, takprzecież nie można powiedzieć! Dlatego, kiedy krzyk owychmisjonarzy, pielęgniarzy doszedł do stolicy, w pałacu zarazpodniosły się głosy, żeby wszystkich tych dobroczyńców, filo-zofów z cesarstwa wydalić. Ale jakże - powiadają inni - wy-dalić? Przecież niepodobna przerwać akcji głodowej, skorodobrotliwy pan przywiązał do niej najwyższą wagę! I znowunie wiadomo co robić, wydalić - źle, zostawić - też źle, pe-wna taka wytworzyła się chwiejność i niejasność, kiedy naglenowy piorun spada. Oto pielęgniarze, misjonarze podnoszą ra-ban, że transporty mąki i cukru do głodujących nie dociera-ją. Coś takiego dzieje się, mówią dobroczyńcy, że pomoc zni-, ka po drodze, a trzeba by ustalić, gdzie ona przepada, i już nawłasną rękę zaczynają myszkowanie, ingerowanie, nosa wści-bianie. Znowu okazuje się, że spekulanci całe transporty doswoich magazynów pakują, ceny śrubują, kieszenie ładują. Jakto zostało wykryte, trudno dziś dociec, chyba musiały zda-rzyć się jakieś przecieki. Wszystko bowiem było tak ustalone,że cesarstwo, owszem, pomoc przyjmuje, ale darów rozdzia-łem samo się zajmuje, a dokąd pójdzie mąka i cukier, nikomunie wolno dochodzić, bo będzie to uznane za ingerencję. Tujednak nasi studenci w bój wyruszają, wychodzą na ulicę, ma-nifestują, korupcję demaskują, winnych do sądu zapraszają,hańba! hańba? wołają, koniec cesarstwa ogłaszają. Policja pa-łuje, aresztuje. Wrzenie, wzburzenie. W tych dniach, MisterRichard, mój syn, Hailu, rzadko w domu bywał. Już uniwer-sytet był w stanie otwartej wojny z pałacem. Tym razem za-częło się od zupełnie błahej sprawy, od małego, nijakiego zda-rzenia, tak małego, że aż zerowego, że nikt by go nie zauwa-żył, nikt by nawet nie pomyślał, a jednak widocznie przycho-dzą także momenty, kiedy najmniejsze zdarzenie, ot, drobiazgzupełny, głupstwo byle jakie, wywoła rewolucję i rozpęta woj-nę. Dlatego miał rację nasz komendant policji, pan generałYilma Shibeshi, kiedy zalecał szukać dziury w całym, nie le-nić się, tylko pilnie szukać, dmuchać na zimne, a nigdy niezaniedbywać zasady, że jeśli ziarno kiełek zacznie wypuszczać,od razu, nie czekając, aż podrośnie, ściąć go należy. Ale i ge-nerał szukał, a - widać - nie znalazł. A błahe zdarzenie natym polegało, że amerykański korpus pokoju zrobił na uni-wersytecie pokaz najnowszej mody, choć wszelkie zebrania,spotkania były zakazane. Ale Amerykanom dostojny pan niemógł przecież pokazu odmówić i oto tę pogodną i jakże bez-troską imprezę studenci wykorzystali, żeby zebrać się w ol-brzymi tłum i ruszyć na pałac. A od tej chwili już nie dalizapędzić się do domów, już wiecowali, zajadle i porywczoszturmowali, już więcej nie ustępowali. A z tego powodu ge-nerał Shibeshi włosy rwał, bo nawet jemu nie przyszło do gło-

Page 56: Kapuściński Ryszard- Cesarz

wy, żeby rewolucja od pokazu mody zacząć się mogła! Aletak to właśnie u nas wyglądało. Ojcze, powiada mi Hailu, tojest początek waszego końca! Tak dłużej żyć nie możemy. Hań-bą jesteśmy okryci. Ta śmierć na północy i kłamstwa dworuokryły nas hańbą. Kraj tonie w korupcji, ludzie umierają zgłodu, na każdym kroku ciemnota i barbarzyństwo. Nam jestwstyd za ten kraj, powiada, my się tego kraju wstydzimy.A przecież, mówi, nie mamy innego kraju, sami musimy wy-dobyć go z błota. Wasz pałac przed światem nas skompromi-tował i ten pałac nie może dłużej istnieć. Wiemy, że w armŹŹsą niepokoje i w mieście są niepokoje, i teraz nie możemy sięcofnąć. Nie możemy się dłużej wstydzić. Tak jest, Mister Ri-chard, u tych młodych, szlachetnych, ale jakże nieodpowie-dzialnych ludzi zwracało uwagę głębokie poczucie wstydu zastan ojczyzny. Dla nich istniał już tylko wiek dwudziesty, amoże nawet ten oczekiwany wiek dwudziesty pierwszy, wktórym zapanuje błogosławiona sprawiedliwość. Wszystko in-ne im już nie pasowało, już ich drażniło. Oni nie widzieli wo-kół siebie tego, co chcieliby zobaczyć. I teraz, widać, posta-nowili tak świat urządzić, żeby można było spojrzeć na nie-go z zadowoleniem. Ech, młodzi ludzie, Mister Richard, bardzomłodzi ludzie!T.L.:Pośród zaś owego głodowania, misjonarzy, pielęgnia-rzy gardłowania, studentów wiecowania, policji pałowania do-stojny pan nasz udał się z wizytą do Erytrei, gdzie przyjętyzostał przez swojego wnuka, dowódcę marynarki EskinderaDestę, i zamierzał odbyć promenadę morską na okręcie admi-ralskim "Etiopia", aliści tylko jeden silnik dało się urucho-mić i wypadło przejażdżkę odwołać. Pan nasz przesiadł sięjednak na francuski okręt "Protet",. na którego pokładzie pod-jął go kolacją znany admirał z MarsylŹŹ - Hiele. Następnegodnia, już w porcie Massawa, osobliwy pan podniósłszy się natę okazję do stopnia wielkiego admirała floty imperialnej, pa-sował siedmiu kadetów oficerami marynarki wojennej, powię-kszając tym sposobem naszą siłę morską. Tam też powołałowych nieszczęsnych notabli z północy, posądzonych przez mi-sjonarzy, pielęgniarzy o spekulację i chudzieków okradanie-do wysokich godności, aby dowieść, że byli niewinni, i ukrócićzagraniczne plotkowanie, oczernianie. Niby więc wszystko po-suwało się, rozwijało pomyślnie i przychylnie, a także w naj-wyższym stopniu fortunnie i lojalnie, cesarstwo rosło, a na-wet - jak pod'kreślał to pan nasz - kwitnęło, kiedy raptemprzychodzi doniesienie, że owi zamorscy dobroczyńcy, którzywzięli na siebie niewdzięczny trud żywienia naszego nigdynienasyconego ludu, zbuntowali się i wstrzymują dostawy, ato dlatego, że nasz minister finansów, pan Yelma Deresa,chcąc wzbogacić skarbiec cesarski polecił dobroczyńcom pła-cić za wszelką pomoc wysokie cła. Chcecie pomagać, powiadaminister, pomagajcie, ale musicie za to zapłacić! A oni po-wiadają - jakże płacić? za pomoc, którą dajemy - jeszczepłacić? A tak, powiada minister, takie są przepisy. Jakże to- mówi minister - chcecie tak pomagać, żeby cesarstwo nicz tego nie miało? I tu, razem z ministrem, nasza prasa głospodnosi i zbuntowanym dobroczyńcom wytyka, że wstrzymu-jąc pomoc, naród nasz na okrucieństwa nędzy i śmierć głodo-wą skazują, przeciw cesarzowi występują, w wewnętrzne spra-wy ingerują. A już, przyjacielu, wieść niosła, że pół milionaludzi z głodu pomarło, co teraz nasze gazety na haniebne kon-to tych niesławnych misjonarzy, pielęgniarzy zapisały. A onżemanewr na tym polegający, że pomienionych altruistów rząd

Page 57: Kapuściński Ryszard- Cesarz

nasz obwinił o marnowanie i głodzenie narodu, pan Gebre--Egzy uznał za sukces, co też zgodnie potwierdziły wszystkienasze gazety. W tej to chwili, kiedy tyle było rozgłoszenia, roz-pisania o nowym sukcesie, czcigodny pan, opuściwszy gościn-ny pokład okrętu francuskiego, powrócił do stolicy witany jakzzawsze pokornie i dziękczynnie, wszelako - niech dziś wol-no mi będzie powiedzieć - w owej pokorności odczuwało sięjuż pewną niejasność, jakąś niewyraźną dwuznaczność, ja-kąś, dajmy na to - pokorną niepokorność, a i dziękczynnośćteż nie była już objawiana gorliwie, raczej nawet powściągli-wie i mrukliwie, owszem, prawdać, że dziękczynili, ale jakieżto było bierne, jakie niemrawe, jakie niewdzięczne dziękczy-nienie! I tym razem, a jakże! kiedy przejeżdżał orszak, ludziena twarz padali, ale gdzie im było do dawnego padania! Kie-dyś, przyjacielu, to było padanie-zapadanie, padanie-zatrace-nie, w proch, w popiół-się-obrócenie, w drżączce, w dygota-niu na ziemi leżenie, cała ta marność uliczna w nicość się za-mieniała, ręce wyciągała, zmiłowania błagała. A teraz? Pew-nie, że padali, ale to padanie jakieś takie bez życia, senne,jakby narzucone, z nawyku, dla świętego spokoju, powolne,leniwe, po prostu odmowne. Tak jest, padali odmownie, nijako,grymaśnie, wyglądało mi, że padali, a w głębi duszy stali, ni-by leżeli, ale w myślach siedzieli, niby płaska korność, ale wsercach oporność. Nikt jednak w orszaku tego nie dostrzegał,a gdyby nawet zauważył pewną gnuśność i ospałość podwład-nych, też nie powiedziałby o tym nikomu, gdyż wszelkie wy-powiadanie myśli wątpliwych spotykało się w pałacu ze złym' przyjęciem, ponieważ dostojnicy mieli z reguły mało czasu,' natomiast jeżeli u kogoś objawiła się wątpliwość, wszyscy mu-sieli odkładać na bok inne zajęcia i zabierać się czym prędzejdo rozpraszania, rozwiewania owej wątpliwości, aby ją do-szczętnie usunąć, a wątpiącego-słabnącego dźwignąć i skrze-pić. Powróciwszy do pałacu, czcigodny pan przyjął donos odministra handlu - Ketemy Yfru, który oskarżył ministra fi-nansów, że ten, nakładając wysokie cła, spowodował wstrzy-, manie pomocy dla głodujących. Jednakże nasz wszechwładcaani słowem nie skarcił pana Yelmę Deresę, a wręcz widziałosię zadowolenie na twarzy monarszej, ponieważ pan nasz za-wsze z niechęcią traktował ową pomoc, gdyż wszelki rozgłos,jaki jej towarzyszył, całe to wzdychanie, głową kiwanie z po-wodu chudzieków głodem przymierających psuło dorodny iimponujący obraz cesarstwa, które przecież szło drogą niczymnie zakłóconego rozwoju i doganiało, a nawet prześcigało. Od-tąd żadne wspomaganie, datkowanie nie było więcej potrze-bne, a owym głodomorom musiało wystarczyć to, że dobro-tliwy pan nasz osobiście przywiązał do ich losu najwyższą wa-gę, co było już szczególnym rodzajem przywiązania, nawetwyższego niż najwyższe, a dającego podwładnym kojącą i krze-piącą nadzieję, że ilekroć pojawi się w ich życiu jakaś gnębią-ca ich molestia, jakieś skargi budzące utrapienie, jaśnie oso-bliwy pan doda im tak potrzebnego ducha, a mianowicie w tensposób, że przywiąże do onej molestŹŹ czy utrapienia najwyż-szą wagę.D.:Ostatni rok! Tak, ale któż mógł wówczas przewidzieć,że ów siedemdziesiąty czwarty będzie naszym rokiem ostat-nim? Owszem, czuło się jakąś mglistość, smętne jakieś odmęt-ne niewydarzenie, jakąś nawet odmowność, a i w powietrzucoś tak to ciężko, to nerwowo, to napięcie, to zwiotczenie, razwidnienie, raz ściemnienie, ale żeby z tego, tak nagle, pro-sto w przepaść? I już? I nie ma? I oto patrzycie, a pałacu

Page 58: Kapuściński Ryszard- Cesarz

nie widzicie. Szukacie go, a nie znajdujecie. Pytacie, a niktwam nie odpowie, gdzie on. A zaczęło się - no właśnie, cho-dzi o to, że to się tyle razy zaczynało, a jednak nie kończyło,tyle było początków, a żadnego finału ostatecznego, i przeztakie nie kończące się zaczynanie, przez tyle początkowań bez-końcowych powstało w duszy oswojenie, pocieszenie, że za-wsze się wywiniemy, podniesiemy, że co mamy, nie~ oddamy,bo najgorsze przetrzymamy. Ale w tym oswojeniu zaszła wkońcu pomyłka. Oto w styczniu pomienionego roku generał Be-leta Abebe, udawszy się na inspekcję do Ogadenu, zatrzymał sięw Gode, w tamtejszych koszarach. Nazajutrz przychodzi dopałacu niesłychany meldunek - generał aresztowany przez żoł-nierzy, którzy zmuszają go, aby żywił się tym, co oni otrzy-mują do jedzenia. Jedzenie najwyraźniej tak podłe, iż powstajeobawa, że generał rozchoruje się i umrze. Cesarz wysyła jed-nostkę desantową swojej gwardŹŹ, która uwalnia generałai przywozi do szpitala. Teraz, mój panie, powinna wybuchnąćawantura, ponieważ dostojny wszechwładca w godzinie wojsko-wo-policyjnej poświęcał armŹŹ całą uwagę, stale podnosił żołdi zwiększał dla niej budżet, a nagle okazało się, że wszystkiepodwyżki panowie generałowie wkładali do kieszeni dorabiającsię wielkich majętności. Aliści cesarz nie skarcił żadnego ge-nerała, a owych żołnierzy z Gode kazał rozpędzić. Po tymprzykrym i godnym zapomnienia incydencie, wskazującym napewną niesubordynację w wojsku - a mieliśmy największąarmię w czarnej Afryce, przedmiot nie ukrywanej dumy naj-jaśniejszego pana - zapanował spokój, ale tylko na krótko za-panował, bo w miesiąc później napływa do pałacu nowy mel-dunek, też jakże niesłychany! Oto w południowej prowincji Si-' damo, w garnizonie Negele żołnierze wywołują bunt i aresztu-ją wyższych oficerów. Poszło o to, że w tej tropikalnej mieści-' nie wyschły żołnierskie studnie, a oficerowie zabronili żołnie-rzom brać wodę ze swojej studni. Żołnierze z powodu pragnie-; nia potracili zmysły i wszczęli rebelię. A już by tam trzeba wy-słać desant cesarskich gwardzistów, żeby ukrócili, uśmierzy-li, ale wspomnij sobie, mój panie, że jest to ów strasz-liwy i jakże niepojęty miesiąc luty, kiedy w samej stolicy na-stępują wypadki tak nagłej i wywrotowej natury, że wszyscyzapomnieli o onym krnąbrnym żołnierstwie, które w dalekimNegele dorwawszy się do oficerskiej studni opija się wodą.Wypadło bowiem przystąpić do tłumienia buntu, jaki wybuchłw samej bliskości naszego pałacu. Jakże zaskakująca była przy-czyna gwałtownego podniecenia, które opanowało ulicę! Wy-starczyło, że minister handlu podniósł cenę benzyny. W odpo-wiedzi taksówkarze zaczynają strajk. Następnego dnia jużstrajkują nauczyciele. Jednocześnie na ulicę wychodzą liceali-ści, którzy atakują i palą miejskie autobusy, a niechże wspom-nę, że towarzystwo autobusowe było własnością dostojnegopana. Policja stara się ukrócić te wybryki, chwyta pięciu lice-alistów i dla uciechy stacza ich ze wzgórza strzelając do o-wych turlających się chłopców, z których trzech trupem kła-dzie, a dwóch ciężko rani. Po tym zdarzeniu nastają sądne dni,zamęt, desperacja i obelżywość! Na wsparcie licealistom ru-szają w manifestacji studenci, którym już ani w głowie na-uka i wdzięczna pilność, a tylko wszędzie nosa wścibianie, i niekorne podkopywanie. Teraz walą prosto na pałac, więc po-; licja strzela, pałuje, aresztuje, psami szczuje, ale nic to nie po-maga i oto, żeby ucieszyć, załagodzić, dobrotliwy pan polecaodwołać podwyżkę cen na benzynę. Cóż z tego, kiedy ulica niechce się uspokoić! Na to wszystko, jak grom z jasnego nieba,przychodzi wiadomość, że w Erytrei zbuntowała się II Dywizja.

Page 59: Kapuściński Ryszard- Cesarz

Zajmują Asmarę, aresztują swojego generała, zamykają gu-bernatora prowincji i ogłaszają przez radio bezbożną proklama-cję. Żądają sprawiedliwości, podwyżki żołdu i ludzkich pogrze-bów. W Erytrei ciężko, mój panie, tam wojsko walczy z party-zantami, moc narodu ginie, więc istniał od dawna problem po-chówku, a mianowicie, żeby ograniczyć nadmierne koszty woj-ny, prawo do pogrzebu przysługiwało tylko oficerom, natomiastciała zwykłych żołnierzy pozostawiano hienom i sępom i ta wła-śnie nierówność spowodowała bunt. Następnego dnia do zbunto-wanych przyłącza się marynarka wojenna, a jej dowódca, wnukcesarza, ucieka do Dżibuti. Przykrość wielka, że członek naj-wyższej rodziny musi salwować się w tak niepoczciwy i god-ność plugawiący sposób! Ale lawina, mój panie, toczy się da-lej, bo jeszcze tego samego dnia buntuje się lotnictwo, samo-loty nad miastem latają, a plotka niesie, że bomby zrzucają.Nazajutrz zaś buntuje się nasza największa i najważniejszaIV Dywizja, która natychmiast otacza stolicę, żąda podwyżkii domaga się, aby postawić przed sądem panów ministrówi innych dygnitarzy, co to, jak powiadają zagniewani żołnierze- brzydko się pokorumpowali i powinni stanąć pod pręgie-rzem. No, skoro IV Dywizja stanęła' w płomieniu, to znaczy,że ogień jest blisko pałacu i trzeba się szybko ratować. Tejiew ięc nocy nasz szczodrobliwy pan ogłasza podwyżkę żołdu,zachęca żołnierzy, żeby wrócili do koszar, zaleca im spokóji łagodność. Sam zaś przejęty troską o lepszy wygląd dworu,nakazał premierowi Aklilu, aby z całym rządem podał się dodymisji, a nakazanie to musiało mu przyjść z trudem, bo Akli-lu, choć przez ogół nie lubiany, potępiany, był przecież wiel-kim pupilem i powiernikiem cesarza, Zarazem pan nasz po-wołał do godności premiera dostojnika Endelkaczewa, którymiał opinię osobistości liberalnej, wykształconej i gładko zda-nia składającej.N.L.E.:Pełniłem wówczas funkcję tytularnego urzędnika wydziałurachuby w biurze wielkiego szambelana dworu. Z powoduzmiany rządu mieliśmy nawał pracy, gdyż nasz wydział zaj-mował się nadzorem instrukcji cesarza na temat zasad, kolej-ności i ilości wymieniania poszczególnych dygnitarzy i notabli.Sprawą tą musiał osobiście zajmować się pan nasz, gdyż każdydygnitarz chciał być zawsze wymieniany, i to jak najbliżej na-zwiska wszechwładcy, a ciągłe były swary, zawiści i intrygi, wokół tego, kto wymieniony, a kto nie, ile i na jakim miej-scu. I choć mieliśmy ścisłe ustalenia tronu i dokładnie okre-ślone normy, kogo i jak często można wymieniać, taka już wy-tworzyła się pazerność i dowolność, że nas, zwykłych urzędni-ków, dygnitarze naciskali, żeby ich gdzieś tam poza kolejkąi ponad normę wymienić. Wymień mnie, wymień, powiada tojeden, to drugi, a jak będziesz czegoś potrzebować, możesz namnie liczyć. I jakże się dziwić, że rodziła się w nas pokusa,aby to tego, to tamtego ponad limit wymienić i zyskać sobiewysokiego protektora. Jednakże ryzyko było poważne, gdyżprzeciwnicy liczyli sobie nawzajem, ile kto razy był wymienio-ny, i jeśli wychwycili jakąś superatę, zaraz szli z donosem doczcigodnego pana, a ten albo karcił; albo łagodził. W końcu, wielki szambelan wydał polecenie, aby dostojnikom zaprowa-dzić karty wymien‹alności, tam wpisywać, ile razy każdy byłwymieniony, i przesyłać miesięcznie sprawozdania, na którychpodstawie dostojny pan wydawał dodatkowe polecenia, ko-mu ująć, a komu dodać. A teraz wypadło nam usunąć kartycałego gabinetu Aklili i zaprowadzić świeże karty. Tu szcze-gólne zaczęły się na nas naciski, bo nowi ministrowie z wiel-

Page 60: Kapuściński Ryszard- Cesarz

kim zapałem zabiegali, żeby ich wymieniać, a każdy starał sięto w przyjęciu wziąć udział, to ~, innej uroczystości, aby z tejokazji zostać wymienionym. Ja zaś, tuż po zmianie gabinetu,znalazłem się na bruku, gdyż z powodu niepojętego, a jakżekarygodnego zaćmienia raz nie wymieniłem nowego ministradworu, pana Yohannesa Kidane, a ten tak się rozsierdził, żemimo moich błagań o łaskę, nakazał mnie wydalić.marzec - kwiecień - majS.:Nie muszę ci tłumaczyć, przyjacielu, że padliśmy o-.fiarą diabelskiego spisku. Gdyby nie to, pałac stałby jeszczetysiąc lat, jako że żaden pałac nie runie sam z siebie. Ale tego,co wiem dzisiaj, nie wiedziałem wczoraj, kiedy niosło nas kuzgubie, a my w zamroczeniu, oślepieniu, w potępieńczym zacza-dzeniu, w swoją moc dufając, sami siebie wywyższając, niepatrzyliśmy końca! Wszyscy manifestują - studenci, robot-nicy, muzułmanie, wszyscy praw żądają, strajkują, wiecują,na rząd pomstują. Przychodzi meldunek o buncie III Dywizji,stojącej w Ogadenie. Teraz już całe wojsko mamy zwarcholo-ne przeciw władzy postawione, tylko gwardia cesarska oka-,zuje jeszcze lojalność. Z powodu tej butnej anarchŹŹ i obmow-nej agitacji, tak się ponad wszelką dopuszczalność przeciąga-jące zaczyna się w pałacu szeptanie, dostojników na się spo-glądanie, w spojrzeniach nieme pytanie - co będzie? co robić?Dwór cały przyduszany; przygnieciony, wypełnił się szeptem,tu szep-szep, tam szep-szep, już nic nie robią, tylko po koryta-rzach się snują, po salonach zbierają i po cichu knują, wiecu-ją, na naród pomstują. I takie między pałacem a ulicą pomsto-,~,vanie, wytykanie, zawiść i nieżyczliwość wzajemnie narasta-jąca, wszystko zatruwająca. Powiedziałbym, że powoli w pałła-cu tworzą się trzy frakcje. Pierwsza - to ludzie kratowi, za-wzięta i nieustępliwa koteria, która domaga się zaprov~adzeniaporządku i nalega, żeby aresztować warchołów, wsadzić za kra-ty buntowników, pałować i wieszać. Tej frakcji przewodzicórka cesarza - Tenene Work, sześćdziesięciodwuletnia dama,wiecznie zła i zaciekła, stale wytykająca czcigodnemu panu je-go dobrotliwość. W drugiej frakcji grupują się ludzie stołowi-to koteria liberałów, ludzi słabych i w dodatku filozofujących,którzy uważają, że trzeba zaprosić buntowników do stołu i roz-mawiać, wysłuchać, co mówią, i coś w cesarstwie zmienić i po-prawić. Tu największy głos ma książę Mikael Imruy umysł o-twarty, natura skłonna do ustępstw, a on sam bywały w świe-cie, kraje rozwinięte znający. Wreszcie trzecią frakcję tworzą

ludzie korkowi - których, powiedziałbym, w pałacu najwię-cej. Ci nic nie uważają, ale liczą, że jak korek na wodzie, takich będzie unosić fala wydarzeń i że w końcu wszystko jakośsię ułoży, a oni pomyślnie dopłyną do gościnnego portu. I kie-dy już dwór podzielił się na kratowych, stołowych i korko-wych, każda koteria zaczęła swoje racje głosić, ale głosić po-tajemnie i nawet podziemnie, bo jaśnie osobliwy pan nie lu-bił żadnych frakcji, a to dlatego, że nie cierpiał gadania, naci-skania i wszelakiego spokój mącącego nalegania. A z tego po-wodu, że one frakcje powstały i między nimi zaczęło się bo-jowanie, obrzucanie, pazurków pokazywanie, rąk wymachiwa-nie, wszystko w pałacu na chwilę ożyło, wigor powrócił da-wny, swojsko się zrobiło.L.C.:W tym czasie pan nasz z coraz większym już trudempodnosił się z łoża. Źle sypiał albo całą noc w ogóle nie spał,a potem drzemał w ciągu dnia. Do nas nic nie mówił, nawet

Page 61: Kapuściński Ryszard- Cesarz

w czasie posiłków, które spożywał w otoczeniu rodziny - samzresztą prawie nic już nie jedząc - też mało mówił, corazbardziej milknął. Tylko w godzinie donosów ożywiał się, bojego ludzie ciekawe teraz przynosili wieści mówiąc, że w IVDywizji zawiązał się tajny spisek oficerów, którzy mają agen-tów we wszystkich garnizonach i w policji całego cesarstwa;ale kto jest w owym spisku, tego donosiciele powiedzieć nieumieli, w tak wielkiej tajemnicy wszystko było wonczas trzy-mane. Czcigodny pan, mówili później donosiciele, chętnie ichsłuchał, aliści poleceń żadnych nie dawał, a słuchając, o nicsam nie pytał. To ich też dziwiło, że nic z onego donoszenianie wychodziło, bo osobliwy pan miast areszty nakazać, wie-szanie zarządzić, chodził po ogrodzie, pantery karmił, ptakomziarno sypał i ciągle milczał. A kiedy przyszła połowa kwiet-nia, pośród stale trwającego wzburzenia ulicznego pan naszzarządził w pałacu uroczystość sukcesyjną. W wielkiej sali tro-nowej zebrali się dostojnicy i notable, czekając i poszeptując,kogo też cesarz następcą swoim mianuje, a nowa to była rzecz,ponieważ pan nasz wszelkie szmerki, przecherki o sukcesjizawsze dawniej karcił i tępił. A teraz, będąc tym w najwyż-szym stopniu wzruszony, tak że głos jego łamiący i cichy led-wie dało się słyszeć, najłaskawszy pan oznajmił, że zważyw-szy na swój podeszły wiek i coraz częściej dobiegające go wo-łanie pana zastępów, mianuje - po swoim pobożnym zgonie- następcą tronu wnuka swojego, Zerę Yakoba. Ów dwudzie-stoletni młodzian przebywał wówczas na studiach w Oxfordzie,jakiś czas temu z kraju odesłany, gdyż tu wiodąc życie nazbytdowolne, strapienia przynosił ojcu swojemu księciu Asfa Wos-senowi, jedynemu już synowi cesarza, na zawsze jednak zło-żonemu paraliżem i przebywającemu w genewskim szpitalu.I chociaż taka była sukcesyjna wola naszego pana, starzy dyg-nitarze i sędziwi członkowie rady koronnej zaczęli szemrać,a nawet pokątnie protestować mówiąc, że pod takim młokosemsłużyć nie będą, gdyż byłoby to poniżeniem i obrazą dla ichpoważnego wieku i licznych zasług. Zaraz też zaczęła się za-wiązywać frakcja antysukcesyjna, która przemyśliwała, jak byna tron powołać córkę cesarza, ową kratową damę - TeneneWork. A od razu. pojawiła się i druga frakcja, która chciaławynieść na tron innego wnuka cesarza - księcia Makonnena,kształcącego się wówczas w Ameryce, w szkole oficerskiej.I tak to, przyjacielu, pośród onych nagle rozpętanych intrygsukcesyjnych, które w takiej rozjadłości, rozmowności pogrą-żyły cały dwór, że nikt już nie myślał, co dzieje się w cesar-stwie, a choćby bodaj na najbliższych pałacu ulicach, zupełnieniespodziewanie, ale jakże zaskakująco i niespodziewanie!wchodzi do miasta wojsko i nocą aresztuje wszystkich mini-strów dawnego rządu Aklilu, zamykają nawet samego Aklilu,a także dwustu generałów i wyższych oficerów znanych znadzwyczajnej i nigdy nie zachwianej lojalności do cesa-rza. Jeszcze nikt nie oprzytomniał porażony tym niebywałymwydarzeniem, kiedy przychodzi wiadomość, że spiskowcy are-sztowali szefa sztabu generalnego, generała Assefę Ayenę, naj-bardziej lojalnego cesarzowi człowieka, który uratował mu tronw czasie wydarzeń grudniowych niszcząc grupę braci Newayi gromiąc gwardię cesarską. W pałacu nastrój grozy, zatrwo-żenia, zamieszania, przygnębienia. Kratowi naciskają cesarza,żeby coś zrobił, zamkniętych odbić nakazał, studentów gonił,a spiskowców wieszać polecił. Dobrotliwy pan wszystkich radwysłuchuje, przytakuje, pociesza. A stołowi mówią, że ostatniato chwila, aby do stołu zasiadać, spiskowców ugadać, cesarstwopoprawić, ulepszyć. A i tych przezacny pan wysłuchuje przy-

Page 62: Kapuściński Ryszard- Cesarz

takując, pocieszając. Dni mijają, a spiskowcy to tego, to tam-tego z pałacu wyjmują, aresztują. Wówczas znowu dama kra-towa pana osobliwego molestuje, że lojalnych dygnitarzy niebroni. Ale widać, przyjacielu, tak to już jest, że im większąkto lojalność objawia, tym się bardziej na kopanie wystawia,bo jeśli mu jakaś frakcja przymłóci, pan go bez słowa porzuci,ale księżna widać tego nie rozumiała, bo w obronie lojalnychstawała. A maj szedł już, czyli najwyższa pora, żeby zaprzy-sięgać gabinet premiera Makonena. Aliści protokół imperial-ny komunikuje, że trudno będzie zaprzysięgać, gdyż połowaministrów albo już aresztowana, albo za granicę zbieżała, albodo pałacu nigdy się nie zgłosiła. Samego zaś premiera studenciwyzywają, kamieniami obrzucają, jako że Makonen nigdy nieumiał życzliwości sobie zaskarbić. Zaraz po awansie jakoś gorozdęło, jakoś tak od wewnątrz wypchnęło, że rozpęczniał, po-większył się, a wzrok mu tak uniosło i zamąciło, iż nikogo nierozpoznawał, nikomu nie dał się oswoić, obłaskawić. Jakaś wy-niosła siła przesuwała nim po korytarzach, zjawiała go w sa-lonach, gdzie wkraczał i wykraczał niedostępny, nieosiągalny.A gdy się gdzieś pojawił, zaczynał nabożeństwo wokół siebiei do siebie, a inni już je podtrzymywali, roznabożniali, rozka-dzidlali swoim pokłonnictwem, pokornictwem. Już wtedy by-ło wiadome, że Makonen nie utrzyma się długo, bo nie chcie-li go ani żołnierze, ani studenci. W końcu nie wspomnę, czy na-stąpiło owo zaprzysiężenie, bo coraz to któregoś z ministrówmu zamykali. Musisz wiedzieć, przyjacielu, że chytrość naszychspiskowców była nadzwyczajna. Bo jeśli kogoś aresztowali, na-tychmiast głosili, że robią to w imieniu cesarza, i zaraz podno-sili swoją lojalność do naszego pana, czym radość mu wielkąsprawiali, bo jeśli Tenene Work przychodziła do ojca na woj-sko pomstować, ten karcił ją, wierność i oddanie swojej armŹŹwychwalając, czego nowy dowód szybko uzyskał, gdyż w po-czątkach maja weterani wojenni zrobili przed pałacem mani-festację lojalności, wznosząc okrzyki na cześć czcigodnego pa-na. a dostojny monarcha na balkon wyszedł dziękując armŹŹ zaniezłomną lojalność i życząc jej dalszej pomyślności i sukce-sów.czerwiec - lipiecU.Z-W.:W pałacu zgnębienie, rąk opuszczenie, trwożliwe cze-kanie, co jutro się stanie, aż ci nagle pan nasz pozywa dorad-ców, karci ich, że rozwój zaniedbują, i łajankę taką uczyniwszyogłasza, że będziemy tamy na Nilu stawiać. Jakże ta-my stawiać, mruczą wewnątrzbrzusznie skonfundowani do-radcy, kiedy prowincje głodują, naród wzburzony, stołowiszeptają, żeby cesarstwo poprawić, oficerowie spiskują, no-tabli aresztują. A zaraz po korytarzach słychać niepokorneszemrania. że lepiej by naszych głodomorów wesprzeć, a owychtam poniechać. Na to pan minister finansów tłumaczy, że jeślipostawi się pomienione tamy, będzie można wodę na pola od-puścić. a taki z tego powstanie urodzaj, że i głodomorów wię-cej nie będzie. No tak, szemrają ci, co szemrali, ale ile to lattrzeba, żeby tamy postawić, a tymczasem naród z głodu po-mrze. Nie pomrze, tłumaczy minister finansów, dotąd nie po-marł. to i teraz nie pomrze. A jeśli, powiada, owych tam niepostawimy, to jak dogonimy, prześcigniemy? Ale z kimże ma-my się ścigać. szemrają ci, co szemrali. Jakże z kim? powiadaminister finansów, z Egiptem. Ale Egipt, panie, bogatszy odnas, a ito nie z własnej kieszeni tamę stawił, a my skąd nanasze tamy weźmiemy? Tu pan minister rozsierdził się na wąt-

Page 63: Kapuściński Ryszard- Cesarz

piących, szemrających, którym zaczął wykładać, jak ważna tosprawa dla rozwoju się poświęcać i że jeśli onych tam nie po-stawimy, żadnego rozwoju nie będzie, a przecież pan nasz na-kazał, byśmy wszyscy bez przerwy się rozwijali, ani na chwilęnie spoczywając, serce,. duszę oddając. A zaraz pan ministerinformacji ogłosił postanowienie czcigodnego pana jako nowysukces i pamiętam nawet, że w okamgnieniu było rozwieszo-ne w stolicy takie hasło - niech no tylko staną tamy, a wszy-stkim wszystkiego damy, zaś potwarca niech knuje, szczuje-rozwoju tam nie zatamuje! Aliści tak ta sprawa rozjuszyła spi-skujących oficerów, że radę cesarską, powołaną przez jaśnienajvyższego pana do nadzoru owych tam, w kilka dni późniejw areszcie osadzili głosząc, że z tego tylko większa korupcjamogłaby wyniknąć i jeszcze gorsze narodu głodzenie. Zawszewszelako mniemałem, że postępek rzeczonych oficerów musiałnaszemu panu osobliwą przykrość wyrządzić, ponieważ czując,iż lata coraz większym ciężarem ramiona jego barczą, chciałimponujący i przez wszystkich podziwiany monument po sobiezostawić, tak żeby jeszcze hen po latach każdy, komu by siędo tam imperialnych dojechać udało, mógł zakrzyknąć - pa-trzcie wy, chyba tylko sam cesarz zdolen był takie niezwykło-ści powznosić, góry całe w poprzek rzeki ustawić! A gdyby, i-naczej biorąc, dał ucha szeptaniom, szemraniom, że lepiej bygłodnych nakarmić, niż tamy stawiać, ci, choć w końcu nasy-ceni, i tak by kiedyś pomarli. żadnego śladu ani po sobie. anipo panu naszym nie zostawiając.Długo zastana.wia się, czy już wówczas cesarz myślało swoim odejściu. Przecież wyznaczył następcę tronu i poleciłbudować sobie wiecznotrwały pomnik ~w postaci owych tam nanilu (jakże rozrzutny pomysł wobec innych, palących potrzebcesarstwa!). Myśli jednak, że chodziło tu o coś innego. mianu-jąc następcą tronu mŁodocianego wnuka, chciał pokarać swoje-go syna za niechlubną rolę, jaką ten odegrał w wydarzeniachgrudniowych roku sześćdziesiątego. Nakazując budowę tam naNilu, chciał dowieść światu, że cesarstwo rośnie i kwitnie, awszelkie pomówienia o biedę i korupcję są tylko złośliwą papla-niną wrogów monarchŹŹ. W rzeczywistości, mówi, myśl o tym,żeby odejść, była najzupełniej obca naturze cesarza, któ-ry traktował państwo jako swój osobisty wytwór i wie-rzył, że wraz z odejściem jego osoby kraj ten rozpadnie sięi sczeźnie. Miałżeby unicestwić swoje własne dzieło? I ponadto,opuszczając mury pałacu, wystawić się dobrowolnie na ciosyczyhających wrogów? Nie, żadne opuszczenie nie wchodziłow grę, przeciwnie, po krótkich napadach starczej depresji ce-sarz jakby zmartwychpowstawał, ożywał, nabierał wigoru i na-wet widziało się dumę w jego wiekowym obliczu, że taki jestsprawny, przytomny i władczy. Przyszedł czerwiec, a więcmiesiąc, w którym spiskowcy umocniwszy się ostatecznie,wznowili swoje przebiegłe ataki przeciw pałacowi. Ta niszczą-ca wszystko przebiegłość polegała na tym, że całej destrukcjisystemu dokonywali z imieniem cesarza na ustach, jakby wy-konując jego wolę i pokornie spełniając jego myśli. Teraz też-głosząc, że czynią to w imieniu cesarza - powołali komisję dozbadania korupcji wśród dygnitarzy, konta im obliczając, ma-jątki ziemskie i wszelkie inne bogactwa. Ludzi pałacu ogarnę-ło przerażenie, gdyż w kraju biednym, w którym źródłem ma-jętności nie jest pracowita wytwórczość, lecz nadzwyczajneprzywileje, żaden dostojnik nie mógł mieć czystego sumienia.Bardziej tchórzliwi myśleli uciekać za granicę, lecz wojskowizamknęli lotnisko i wprowadzili zakaz opuszczania kraju. Za-częła się nowa fala aresztowań, każdej nocy znikali ludzie pa-

Page 64: Kapuściński Ryszard- Cesarz

łacu, dwór coraz bardziej pustoszał. Wielkie poruszenie wywo-łała wiadomość o zamknięciu księcia Asrate Kassy, który prze-wodniczył radzie koronnej i był drugą po cesarzu osobistościąmonarchŹŹ. W więzieniu znalazł się też minister spraw zagra-nicznych Minassie Hajle i ponad stu dalszych dygnitarzy.W tym samym czasie wojsko zajęło radiostację i ogłosiło poraz pierwszy, że na czele ruchu odnowy stoi komitet koordy-nacyjny sił zbrojnych i policji, działający - jak w dalszymciągu twierdzili - w imieniu cesarza.C.:Świat cały, przyjacielu, stanął na głowie, a to dlate-go, że dziwne znaki pojawiły się na niebie. Księżyc i Jowiszzatrzymując się w miejscu siódmym i dwunastym, miast skła-' niać się w kierunku trójkąta, zaczynały złowróżbnie tworzyćfigurę kwadratu. Z tego powodu Hindusi, którzy na dworzeznaki objaśniali, teraz z pałacu uciekli, a pewnie dlatego, żebali się czcigodnego pana złą wróżbą podrażnić. Ale księżnaTenene Work nadal z onymi Hindusami musiała mieć schadzki,bo wzburzona po pałacu biegała starego pana molestując, że-by nakazywał zamykać, stryczkować. A reszta kratowych teżnalegała i już nawet na klęczkach dostojnego pana błagała, że-by spiskowców hamować, kratować. Aliści jakież było ich o-' niemienie, jaka niepojętność, kiedy zobaczyli, że osobliwy panzaczął teraz stale w mundurze wojskowym chodzić, orderamidzwonić, buławę nosić, jakby chcąc pokazać, że nadal swojąarmią dovodzi, że stoi na czele i rozkazuje! To nic, że owa ar-mia przeciw pałacowi nastaje, tak jest, nastaje, ale pod jegoprzewodem, wierna, lojalna armia, która wszystko robi w imie-niu cesarza! Zbuntowali się? tak, ale zbuntowali się lojalnie!Otóż to, przyjacielu, czcigodny pan chciał panować nad wszy-stkim, nawet jeśli był bunt - panować nad buntem, pano-wać nad rebelią, choćby ta przeciw jego własnemu panowaniubyła wymierzona. Kratowi pomrukują, że jakieś zamroczeniepana naszego opadło, skoro pojąć nie może, iż tak postępując,swój własny upadek nadzoruje. Ale dobrotliwy pan, nikogonie słuchając, przyjmuje w pałacu delegację owego komitetu,' po amharsku zwanego Dergiem, zamyka się w swoim gabine-cie i dalejże z owymi spiskowcami konferować! A tu ci, przy-jacielu, ze wstydem wyznam, że w tej samej chwili dały sięsłyszeć na korytarzach bezbożne i jakże naganne szepty, jako-by dostojnemu panu zmysły musiało pomieszać, albowiem wdelegacji tej byli zwyczajni kaprale i sierżanci, a jakże pomy-śleć, aby najjaśniejszy pan zasiadł przy tym samym stole ztak nisko postawionym żołnierstwem! Trudno dziś dociec, oczym pan nasz radził z tymi ludźmi, ale zaraz potem zaczęłysię nowe aresztowania, a pałac jeszcze bardziej się wyludnił.Zamknęli księcia Mesfina Shileshi, a był to wielki pan, mającywłasną armię, wszelako zaraz rozbrojoną. Zamknęli księciaWorku Sellasje, a ten miał niezmierzone majątki ziemskie.Zamknęli zięcia cesarza, generała Abiye Abebe, ministra obro-ny. W końcu zamknęli premiera Endelkaczewa i kilku jego mi-nistrów. Już teraz codziennie kogoś zamykali, stale powtarza-jąc, że w imieniu cesarza. Dama kratowa chodziła, nalegającna czcigodnego ojca, żeby twardość okazywał. Ojcze, postawsię, mówiła, i twardość okaż! Ale, szczerze mówiąc, jakąż wtak sędziwym wieku twardość można okazać? Pan nasz jużtylko miękkością mógł się posłużyć i wielkiej dowiódł mądro-ści, że miast starać się twardością opór pokonać, raczej pogo-dzoną miękkość przedstawiał, tym sposobem zamierzając spi-skowców ułagodzić. A im owa dama bardziej twardości pożą-dała, z tym większą złością na miękkość spoglądała i nic nie

Page 65: Kapuściński Ryszard- Cesarz

mogło jej uspokoić, nerwów ukoić. Ale dobrotliwy pan nigdyw gniew nie popadał, przeciwnie, zawsze tę kobietę chwalił,pocieszał, otuchy dodawał. Teraz spiskowcy coraz częściej dopałacu przychodzili, a pan nasz przyjmował ich, wysłuchiwał,chwalił za lojalność, zachęcał. Z tego powodu największą ra-dość stołowi objawiali, ciągle nawołując, żeby do stołu siadać,cesarstwo poprawiać, żądania buntowników wypełniać. A ile-kroć stołowi w takim duchu manifest przedstawiali, osobliwypan nasz chwalił ich za lojalność, pocieszał i zachęcał. Ale i sto-łowych wojsko już przetrzebiło, tak że ich głosy coraz słabiejdało się słyszeć. W tym czasie salony, korytarze, ganki i dzie-dzińce z każdym dniem bardziej pustoszały, a jakoś nikt się doobrony pałacu nie brał. Nikt nie zakrzyknął, żeby bramy za-wierać i broń wystawiać. Ludzie spoglądali jeden na drugiegomyśląc: a może jego wezmą, a mnie zostawią? A jeśli wrzawęprzeciw buntownikom podniosę, wnet mnie osadzą, a drugimspokój dadzą? A lepiej cicho siedzieć i nic nie wiedzieć. Lepiejnie skakać, żeby potem nie płakać. Lepiej nie gardłować, że-by nie żałować. Czasem tylko do pana wszyscy chodzili, co ro-bić pytając, a wszechwładca nasz skarg wysłuchiwał, chwaliłi zachęcał. Później .jednak coraz trudniej było audiencję o-trzymać, gdyż dostojny pan, zmęczony już słuchaniem tyluutyskiwań i ciągłych tylko narzekań, żądań i donosów, najchęt-niej przyjmował ambasadorów obcych państw i wszelkich wy-słanników zagranicznych, bo ci przynosili mu ulgę chwalącgo, pocieszając. zachęcając. Ci to ambasadorowie, a także spi-~ko~~; cy byli ostatnimi ludźmi, z którymi pan nasz przed swo-im odejściem rozmawiał, a zgodnie potwierdzili, że w dobrymzdrowiu go widzieli i w przytomności umysłu.D.:Reszta kratowych, która jeszcze w pałacu została, po korytarzach chodziła, do działania wzywała Ruszyć sie trze- ba, mówili. ofensywe zrobić, przeciw warchołom wystąpić, ina-czej wszystko opłakanym sposobem przepadnie. Ale jakże pójśćdo ofensywy, kiedy dwór cały w defensywie zamknięty, Jakażmoże być radność. kiedy taka bezradność, jakże słuchać stoło-wych, którzy do zmian nawołują, skoro nie mówią, co zmienići skąd wziąć siły ku temu? Wszystkie zmiany od monarchytylko pochodzić mogły, jego zgody i poparcia wymagały, gdyżinaczej przeniewierstwem się stawały, z naganą spotykały. Tożsamo z wszelkimi faworami - tylko pan nasz był ich rozda-wcą, a czego kto od tronu nie otrzymał, tego własnym sposo-bem osiągnąć nie mógł. Dlatego zmartwienie wśród dworzanpanowało, że jeśli pana naszego nie stanie, kto będzie łaskamiobdzielać i majętności pomnażać? A tak się teraz w tym na-szym pałacu osaczonym, potępionym, bierność chciało przeła-mać. z czymś godnyzn wystąpić, myślą błysnąć, żywotność o-kazać! Kto sprawny był jeszcze, po korytarzach chodził, czo-ło marszczył, myśli owej szukał, głowę wysilał, aż ci wreszcieidea zrodziła się taka, żeby rocznicę urządzić! A jakaż to myśltaka. zaczeli wołać stołowi, żeby rocznicą się teraz zajmować,kiedy chwila to ostatnia. aby do stołu siadać, cesarstwo rato-wać, poprawiać! Ale korkowi uznali, że będzie to godny i wśródpoddanych respekt budzący przejaw żywotności, i dalejże onąrocznicę szykować, całe święto obmyślać, ucztę dla biednychgotować. Okazją zaś, przyjacielu, było to, że pan nasz kończyłosiemdziesiąty drugi rok życia, choć studenci, którzy terazw starociach jakichś grzebać zaczęli, wnet krzyk podnieśli, że tenrok nie osiemdziesiąty, ale dziewięćdziesiąty drugi, bo, woła-li, pan nasz lat sobie kiedyś ujął. Ale jady studenckie nie mo-gły zatruć tego święta, które pan minister informacji, cudem

Page 66: Kapuściński Ryszard- Cesarz

jakimś na wolności jeszcze będący, określił jako sukces i naj-lepszy przykład harmonŹŹ i lojalności. Żadna przeciwność niebyła w stanie przemóc tego ministra, bo taką ci bystrość po-siadał, że w największej stracie korzyść umiał wypatrzeć,a wszystko miał tak zmyślnie obrócone. że w przegranej wy-graną widział, w nieszczęściu szczęście, w biedzie dostatniość,w klęsce pomyślność. I gdyby nie to obrócenie, jakże by owosmutne święto można wspaniałym nazwać? Tego dnia deszczpadał zimny i mgła się snuła, kiedy pan nasz wyszedł na bal-kon pałacu wygłosić mowę tronową. Przy nim, na balkonie,tylko zmoczona, zgnębiona garstka dostojników stała, bo resztaw areszcie już siedziała albo ze stolicy zbiegła. Żadnego tłumunie było, tylko służba dworska i trochę żołnierzy z gwardŹŹcesarskiej, na skraju świecącego pustką dziedzińca stojących.Czcigodny pan nasz wyraził współczucie głodującym prowin-cjom i powiedział, że nie poniecha żadnej sposobności, aby ce-sarstwo mogło się dalej owocnie rozwijać. Dziękował też armŹŹza lojalność, chwalił swoich poddanych, zachęcał i życzył wszy-stkim pomyślności. Ale mówił już tak cicho, że przez szum de-szczu ledwie słyszało się oderwane słowa. I wiedz, przyjacielu,że to wszystko zabiorę ze sobą do grobu, bo ciągle słyszę, jakgłos naszego pana coraz bardziej się załamuje, i widzę, jakpo jego sędziwej twarzy spływają łzy. I wtedy, tak, wtedy poraz pierwszy pomyślałem, że wszystko kończy się już napraw-dę. Że w ten deszczowy dzień odchodzi życie całe, przykrywanas zimna i lepka męka, a Księżyc i Jowisz, stanąwszy w miej-scu siódmym i dwunastym, tworzą figurę kwadratu.

Przez cały ten czas - a jest lato roku 74 - toczy sięwielka gra dwóch zręcznych i przebiegłych partnerów - sę-dziwego cesarza i młodych oficerów z Dergu. Ze strony ofice-rów jest to gra podchodów, starają się osaczyć wiekowego mo-narchę w jego własnym pałacu-mateczniku. A ze strony cesa-rza? Jego plan jest wielce subtelny, ale poczekajmy, za chwi-lę poznamy jego myśl. A pozostałe osoby? Inni uczestnicy tejfrapującej i dramatycznej gry, wciągnięci w nią przez biegwydarzeń, niewiele rozumieją z tego, co się dzieje. Dygnitarzei faworyci miotają się po korytarzach pałacu bezradni i wystra-szeni. Pamiętajmy, że pałac był siedliskiem miernoty, zbioro-wiskiem ludzi wtórnych, a ci w chwili kryzysu zawsze tracągłowę i starają się tylko ocalić własną skórę. Miernota jest wtakich momentach bardzo niebezpieczna, ponieważ czując za-grożenie, staje się bezwzględna. To są właśnie ci kratowi, któ-rych nie stać na wiele więcej poza strzelaniem z bata i rozle-wem krwi: Oślepia ich strach i nienawiść, zaciekły egoizm, lękprzed utratą przywilejów i potępieniem. Dialog z tymi ludźmijest niemożliwy, pozbawiony sensu. Drugą grupę stanowią sto-łowi - ludzie dobrej woli, ale z natury defensywni, rozchwia-ni, ustępliwi i niezdolni wyjść poza schematy myślenia pa-łacowego. Ci są najbardziej bici, przez wszystkie strony bici,odsuwani i niszczeni, ponieważ usiłują poruszać się w sytuacjiostatecznie już rozdartej, w której dwaj skrajni przeciwnicy- kratowi i rebelianci - nie liczą ich usług, traktują ich ja-ko zwiotczałą i zbędną rasę, jako zawadę, a to z tej przyczyny, żedążeniem skrajności jest starcie, a nie pojednanie. Tak więc sto-łowi również nic nie rozumieją i nie znaczą, ich też przerosłai odsunęła historia. O korkowych nic nie. da się powiedzieć, cipłyną tam, gdzie zaniesie ich prąd, to ławica faktycznej drob-nicy noszona, wleczona we wszystkich kierunkach, walcząca,zabiegająca o byle jakie przetrwanie. Oto fauna pałacu, prze-ciw której występuje grupa młodych oficerów - bystrych, in-

Page 67: Kapuściński Ryszard- Cesarz

teligentnych Ludzi, ambitnych i rozgoryczonych patriotów, świa-domych straszliwego położenia ojczyzny, głupoty i bezradno-ści elity, korupcji i deprawacji, biedy i poniżającej zależnościkraju od państw silniejszych. Oni sami, będąc częścią cesar-skiej armŹŹ, należą do dolnych warstw elity, oni również ko-rzystali z przywilejów, toteż do walki nie popycha ich ubó-stwo, którego bezpośrednio nie odczuwają, ale poczucie mo-ralnego wstydu i odpowiedzialności. Mają broń i decydują sięuczynić z niej najwyższy użytek. Konspiracja zawiązuje się wsztabie IV Dywizji, której koszary znajdują się na przedmie-ściach Addis Abeby, zresztą dosyć blisko pałacu cesarskiego.Grupa spiskowa działa przez długi czas w najbardziej szczel-nej konspiracji - nawet drobny, aluzyjny przeciek mógłbysprowadzić na nich represje i egzekucje. Stopniowo konspira-cja przenika do innych garnizonów, a później - do szeregówpolicji, Zdarzeniem, które przyspieszyło konfrontację z pała-cem, była tragedia głodowa w północnych prowincjach kraju.Zwykle mówi się, że przyczyną masowych śmierci z głodu sąwystępujące okresowe susze - sprawczynie nieurodzaju. Po-gląd ten głoszą elity krajów głodujących. Jest on jednak fał-szywy. Źródłem głodu jest najczęściej niesprawiedliwy lub błęd-ny rozdział zasobów, majątku narodowego. W EtiopŹŹ było du-żo ziarna, ale zostało ono ukryte przez bogaczy. a potem rzu-cone na rynek po zdwojonych cenach, niedostępnych dlachłopstwa i miejskiej biedoty. Podają liczbę sięgającą setektysięcy Ludzi, którzy ~pomarli tuż obok obficie zaopatrzonychspichlerzy. Na rozkaz miejscowych notabli, policja dobijała ca-łe gromady żywych jeszcze szkieletów ludzkich. Ta sytuacjaskrajnej krzywdy, horroru, rozpaczliwego nonsensu staje sięsygnałem do wystąpienia konspiracyjnych oficerów. Bunt o-bejmuje kolejno wszystkie dywizje, a właśnie armia była głów-ną podporą władzy cesarskiej. Po krótkim okresie oszołomie-nia, zaskoczenia i wahań H. S. zaczyna zdawać sobie sprawę,że traci najważniejszy instrument władzy. Początkowo grupaDergu działa w ciemnościach, są ukryci w konspiracji, nie zna-ni innym, sami nie wiedzą, jak duża część armii stanie po ichstronie. Muszą więc postępować ostrożnie, posuwać się w przy-czajeniu, tajemniczo, krok za krokiem. Mają za sobą robotni-ków i studentów - to ważne, ale większość generalicji i wyż-szych oficerów stoi przeciw konspiratorom, a przecież genera-licja nadal dowodzi, wydaje rozkazy. Krok po kroku - ototaktyka tej rewolucji, narzucona przez sytuację. Gdyby wystą-pili otwarcie i od razu, zdezorientowana część armŹŹ, nie wie-dząc, o co chodzi, mogłaby odmówić poparcia, a nawet ichzniszczyć. Powtórzyłby się dramat roku sześćdziesiątego, kie-dy wojsko strzelało do wojska, a pałac dzięki temu ocalał je-szcze na lat trzynaście. Zresztą w samym Dergu też nie majedności - owszem, wszyscy chcą zlikwidować pałac, rzątzmienić anachroniczny, wyczerpany, bezradnie wegetujący sy-stem, ale trwają spory, co zrobić z osobą cesarza. Cesarz stwo-rzył wokół siebie mit, którego siły i żywotności nie sposób by-ło sprawdzić. Był postacią lubianą w świecie, pełną osobiste-go uroku, powszechnie szanowaną. W dodatku był głową Ko-ścioła, wybrańcem Boga, władcą dusz. Podnieść na niego rękęg?Zawsze kończyło się to klątwą i szubienicą. Ci z Dergu byli tonaprawdę ludzie wielkiej odwagi. A także w jakimś stopniu-desperaci, skoro później wspominają, że decydując się stanąćprzeciw cesarzowi, nie uwierzyli w swoje powodzenie. Być mo-że H.S. coś wiedział o tych zwątpieniach i rozbieżnościach, ja-kie trawiły Derg, w końcu posiadał niebywale rozwiniętą siećwywiadu. Ale może kierował się tylko instynktem, swoim prze-

Page 68: Kapuściński Ryszard- Cesarz

nikliwym zmysłem taktycznym, wielkim doświadczeniem? A je-śli było inaczej? Jeśli po prostu nie czuł w sobie sił do dalszejwalki? Zdaje się, że on jeden w całym pałacu rozumiał, żetej fali, która się teraz podniosła, nie może już stawić czoła.Wszystko rozsypało się, miał już puste ręce. Zaczyna więc u-stępować, więcej - przestaje rządzić. Pozoruje swoje istnie-nie, ale najbliżsi wiedzą, że w rzeczywistości nic nie robi, niedziała. Jego otoczenie jest tą bezczynnością zbite z tropu, gu-bi się w domysłach. To jedna, to druga frakcja przedstawiamu racje zupełnie sobie przeciwne., a on wszystkich z jednakąuwagą słucha, przytakuje, wszystkich chwali, pociesza, zachę-ca. Pozwala płynąć zdarzeniom - wyniosły, odległy, zamknię-ty, wyłączony, jak gdyby poruszał się już w innym wymiarze,w innym czasie. Być może chce stanąć ponad konfliktem, abydać drogę nowym siłom, których i tak nie potrafi powstrzy-mać? ~Może liczy, że w zamian za tę przysługę one go późniejuszanują, zaakceptują? Wszak sam już tylko pozostawszy, on,starzec nadgrobny, nie będzie już dla nich groźny. A więc chcepozostać? Ocalić się? Na razie wojskowi zaczynają od drobnejprowokacji: aresztują, pod zarzutem korupcji, kilku usunię-tych ministrów rządu Aklilu. Czekają niespokojni na reakcjęcesarza. Ale H.S. milczy. To znaczy, że posunięcie udało się,pierwszy krok został zrobiony. Ośm‹eleni, idą dalej - odtądtaktyka stopniowego demontażu elity, powolnego, ale skrupu-latnego pustoszenia pałacu zostaje puszczona w ruch. Dygni-tarze, notable znikają jeden po drugim - bierni, bezwolni,czekający swojej kolejności. Potem spotykają się wszyscy w a-reszcie IV Dywizji, w tym nowym, szczególnym, nieprzytul-nym antypałacu. Przed bramą koszar, tuż obok przechodzą-cych w tym miejscu torów kolei Addis Abeba - Dzibuti, stoidługi rząd bardzo eleganckich limuzyn - to księżne, ministro-we, generałowe, wstrząśnięte i przerażone, przywożą swoimosadzonym tu mężom i braciom. - więźniom nadchodzącegoporządku - jedzenie i odzież. Scenom tym przygląda. się tłumprzejętych i zdumionych gapiów, ponieważ ulica jeszcze niewie, co dzieje się naprawdę, jeszcze to do niej nie dotarło.Cesarz jest ciągle w pałacu, a oficerowie nadal radzą w szta-bie Dywizji, obmyślają kolejne posunięcia. wielka gra toczysię dalej, ale zbliża się jej akt ostatni.sierpień-wrzesieńM.wl.Y.:A oto pośród zgnębienia, zduszenia, które pałac wy-pełniało, smętkiem ponurym dworzan przejmowało, zjeżdżająnagle szwedzcy doktorowie, co to dawno temu przez pana oso-bliwego z Europy pozwani, z powodu jakiejś niepojętej opiesza-łości dopiero teraz przybyli, aby na dworze naszym prowadzić

lekcje gimnastyki. A miej na uwadze, przyjacielu, że już won-czas wszystko w ruinie leżało, a kto ze świty w areszcie jeszczenie siedział, i tak ani dnia, ani godziny swojej nie wiedziałi tylko boczkiem, skrytym kroczkiem przemykał się koryta-rzami, żeby oficerom na oczy nie wejść, bo ci zaraz łapali, za-mykali, nikomu wymknąć się nie dali. A tu masz ci, w onejłapance, naganiance do gimnastyki przychodzi stawać! Kto teżma głowę jakiejś gimnastyce się oddawać, wołają stołowi, kie-dy chwila to ostatnia, żeby do stołu siadać, cesarstwo popra-wiać, doprawiać, strawnym czynić! Ale taka była ongi wolapana naszego, a i całej rady koronnej, żeby wszyscy ludziedworu o zdrowie swoje nadzwyczaj dbali, z dobrodziejstw na-tury hojnie korzystali, ile tylko trzeba w wygodach i dostatku

Page 69: Kapuściński Ryszard- Cesarz

wypoczywali, dobrym powietrzem, a już najlepiej - zagra-nicznym oddychali, a szczędzić na to szkatuły dobrotliwy pannasz zakazał mówiąc wielekroć, że życie ludzi pałacu najwięk-szym jest skarbem cesarstwa i najwyższą wartością monarchŹŹ.I takiż dekret w tym duchu pan nasz dawno już wydał, w któ-rym przymusza również ową gimnastykę odbywać, a że anu-lacja żadna z powodu panującego tumultu i postępującego ur-wania głowy nie na.stąpiła, przyszło nam teraz - ostatniej jużgromadzie w pałacu będącej, rano do gimnastyki stawać i rę-kami, nogami ruszając największy skarb cesarstwa do gibko-ści, sprawności przymuszać. Widząc zaś, że na przekór har-dym najezdnikom z wolna pałac w posiadanie biorącym, gim-nastyka postępuje, pan minister informacji obwołał to jako su-kces i krzepiący dowód nienaruszalnej spoistości naszego dwo-ru. A nakazane też było w rzeczonym dekrecie, że jeśli ktow powinnościach władczych choćby trochę się wysili, od razuwinien odsapkę zaczynać, do miejsc wygodnych a ustronnychjechać, tam luzu sobie dawać, wdychać i wydychać, a nawetodzienie proste wdziawszy i pospólnym się stawszy, do samejnatury się przybliżać. A kto z powodu zapomnienia czy bodajnadgorliwej służby owych wywczasów zaniedbywał, tego czci-godny pan karcił, a i inni dworzanie napominali, żeby skarbucesarstwa nie trwonił i najcenniejszą wartość narodową chro-nił. Wszelako jakże teraz do natury można było się zbli-żać i odsapki zażywać, skoro oficerowie nikogo z pałacunie wypuszczali, a jeśli kto chyłkiem wymknął się do domu,tam na niego czyhali i do aresztu wpychali. A rzecz najgorsza,jaka z pomienionej gimnastyki wynikała, na tym polegała, żekiedy grupa dworzan w jakimś salonie się zebrała i tam ręka-mi, nogami machała, wnet spiskowcy wkraczali i wszystkichdo aresztu gnali. Dni policzone mają, a gimnastykę uprawiają!śmiali się oficerowie, do tak zuchwałego szyderstwa się posu-wając. A to już najlepszym było dowodem, że panowie ofice-rowie żadnej wartości nie szanują i przeciw dobru cesarstwawystępują, czym nawet doktorowie szwedzcy się martwili, bokontrakty potracili, choć także się ratowali, bo z życiem ujśćzdołali. A już żeby wszystkich za jednym razem buntownicynie pojmali, wielki szambelan dworu chytry wybieg obmyśliłnakazując, iżby w małych tylko grupkach gimnastykę odpra-wiać, a takim sposobem, jeśli jedni wpadną - inni ocalejąi przetrwawszy najgorsze, pałac we władaniu utrzymają. Ali-ści, drogi przyjacielu, nawet ten roztropny a zmyślny manewrniewiele w końcu pomógł, bo rebelia do wielkiej przyszła jużhardości pałac nasz zawzięcie taranując i z nadzwyczajną roz-jadłością szykanując. Nastał bowiem sierpień, a więc zaczęłysię ostatnie tygodnie panowania naszego wszechwładcy. Ale czydobrze wyrażam się, mówiąc o jego panowaniu w tych dniachjuż schyłkowych? Boć to może najtrudniej ustalić, gdzie gra-nica przebiega między panowaniem prawdziwym, takim, któ-remu wszystko się poddaje, panowaniem świat stwarzającymalbo świat niszczącym gdzie jest ta granica między panowa-niem żywym, wielkim, choćby straszliwym, a pozorem panowa-nia, czczą pantomimą władania, sobie samemu statystowaniem.seli tylko odgrywaniem, świata niewidzeniem, niesłyszeniem,w siebie jeno wpatrzeniem. A jeszcze trudniej powiedzieć, wjakiej chwili zaczyna się ono przejście od wszechmocności doniemocności, od pomyślności do przeciwności, od błyszczenia dośniedzienia. Tego to właśnie nikt w pałacu wyczuć nie był spo-sobny, tak mając jakoś wzrok ustawiony, że do samego końcaw niemocności ciągle widział wszechmocność, w przeciwnościpomyślność, w śniedzieniu błyszczenie. A nawet gdyby kto in-

Page 70: Kapuściński Ryszard- Cesarz

ne miał postrzeganie, jakże mógł, głowy nie narażając, przy-paść do naszego monarchy i powiedzieć - panie mój, w nie-mocności już jesteś, przeciwnościami otoczony, śniedzią się po-krywający! Ano, w tym pałacu była bieda, że dostępu prawdzienie dał, a potem, nim się w nim ludzie ocknęli, już ich za-mknęli. A to dlatego, przyjacielu, że w każdym wszystko byłowygodnie przegrodzone, rozdzielone - widzenie od myślenia,myślenie od mówienia, a w człowieku nie było takiego miejsca,gdzie by te trzy istotności mogły się spotkać i ozwać się gło-sem słyszalnym. Ale w moich oczach, przyjacielu, nasze nie-szczęścia wtedy się zaczęły, kiedy osobliwy pan zezwolił, żebystudenci na owym pokazie mody się zebrali, a tym samym dałim okazję, aby tłum utworzyli i manifestację zaczęli, z czegojuż onże ruch warcholski się narodził. A w tym błąd był cały,bo właśnie do żadnego ruchu nie trzeba było dopuszczać, gdyżtylko w bezruchu istnieć mogliśmy, boć przecie im bezruchbardziej nieruchomy, tym trwanie nasze dłuższe i pewniejsze.A dziwne to było pana naszego działanie, gdyż sam on o tejprawdzie najlepiej wiedział, o czym sądzić dawało się z tegochoćby, że kamieniem jego ulubionym był marmur. A wszakżemarmur, z jego milczącą, nieruchomą, mozolnie spolerowanąpowierzchnią, wyrażał marzenie dostojnego pana, żeby wszyst-ko wokół też było takie nieruchome i milczące, jednako gład-kie, równo przycięte, na wieki ustawione, ustalone, majestatzdobiące.A.G.:Musi pan wiedzieć, Mister Richard, że wtedy, w po-czątkach sierpnia, wygląd wewnętrzny pałacu utracił już całądostojność i respekt budzącą powagę. Bałagan zapanował taki,że resztka urzędników ceremoniału, jaka się jeszcze ostała, niemogła zaprowadzić żadnego porządku. Owo bezhołowie stądsię brało, że pałac stał się ostatnim miejscem schronienia dladygnitarzy i notabli, którzy tutaj z całej stolicy, a nawet z ca-łego cesarstwa ściągali w nadziei, że u boku pana naszego bę-dzie im bezpieczniej, że cesarz ich uratuje i wolność im u har-dych oficerów wyjedna. Teraz już bez żadnego szacunku dlaswoich godności i tytułów dostojnicy i faworyci wszelkich rang,szczebli i kondygnacji pokotem na dywanach, na kanapachi fotelach spal‹, kotarami i storami się okrywali, z czego ciąg-łe kłótnie i niesnaski powstawały, gdyż jedni panowie nie da-wali zasłon z okien zdejmować wołając, że pałac zaciemniaćtrzeba, bo zbuntowane lotnictwo może bombami wszystkich ob-rzucić, na co jednak inni z gniewem odpowiadali, że bez na-krycia zasnąć nie mogą, a przyznać trzeba, że noce nadzwy-czaj zimne były, więc na nic nie patrząc zasłony z okien ścią-gali i w one się okrywali. Aliści swary te i wzajemne przygry-zki puste już były, jako że oficerowie rychło wszystkich godzi-li do aresztu ich biorąc, gdzie na żadne okrycie skłóceni dy-gnitarze liczyć nie mogli. W tych to dniach codziennie rano,patrole IV Dywizji do pałacu przyjeżdżały, zbuntowani ofice-rowie z samochodów wysiadali i w sali tronowej zbiórkę do-stojników zarządzali. Zbiórka dostojników! zbiórka dostojni-ków w sali tronowej ! niosło się po korytarzach wołanie urzęd-ników ceremoniału, którzy już wówczas oficerom się wysłu-giwali. Na to wołanie część dostojników po kątach się chowa-ła, ale reszta w one kotary, zasłony owinięta na miejsce sięstawiała. Wtedy panowie oficerowie listę odczytywali i wy-czytanych do aresztu brali. Ale z początku ilu było - tyluprzybyło, bo choć co dzień z pałacu do aresztu brali, nowi dyg-nitarze wciąż przybywali myśląc, że pałac jest miejscem naj-pewniejszym i że czcigodny pan uchroni ich przed oficerskim

Page 71: Kapuściński Ryszard- Cesarz

zuchwalstwem. Przyznać trzeba, Mister Richard, że osobliwypan nasz, zawsze teraz w mundur ubrany, czasem w mundurgalowy, ceremonialny, czasem w polowy, bojowy, taki w jakimzwykł był manewry oglądać, pojawiał się w salonach, gdzie dy-gnitarze osowiali, potruchlali na dywanach leżeli, na kanapachsiedzieli jedni drugich rozpytując, co się z nimi stanie, gdy sięskończy czekanie, i tam ich pocieszał, zachęcał, pomyślności ży-czył, najwyższą wagę przywiązywał, z osobistą troską do nichsię odnosił. Aliści, jeśli na korytarzu patrol oficerów spotkał,tych także zachęcał, pomyślności życzył, a dziękując armŹŹ zaokazywaną mu lojalność zapewniał, że sprawy wojska są przed-miotem jego osobistej troski. Na co kratowi ze złością i jadempanu naszemu szeptali, że oficerów wieszać trzeba, bo onicesarstwo zniszczyli, czego też dobrotliwy monarcha z uwa-gą słuchał, zachęcał, pomyślności życzył, a dziękując za lo-jalność podkreślał, że bardzo wysoko ich ocenia. A owąniestrudzoną ruchliwość czcigodnego pana, którą to do ogól-nej pomyślności się przyczyniał, rad i wskazówek nigdynie szczędząc, pan Gebre-Egzy jako sukces określił, widzącw tym dowód prężności naszej monarchŹŹ. Niestety onym suk-cesowaniem tak już pan minister oficerów rozsierdził, że ci doaresztu go zabrali i więcej mówić nie dali. Przyznam panu, Mi-ster Richard, że jako urzędnik ministerstwa zaopatrzenia pa-łacu przeżywałem w tym ostatnim miesiącu najczarniejsze dni,ponieważ nie sposób było ustalić stan osobowy naszego dworu,jako że ilość dygnitarzy co dzień się zmieniała - jedni przy-bywali, do pałacu się wślizgiwali na ratunek licząc, innych o-ficerowie do aresztu brali, a często i tak było, że ktoś nocą sięwśliznął, a w południe już go zamknęli, i z tego powodu niewiedziałem, ile z magazynów wiktu pobierać: dlatego czasemdań nie starczało i wtedy panowie dygnitarze krzyk podnosi-li, że ministerstwo już w zmowie jest z buntownikami i gło-dem chce ich brać, a znowu jeśli potraw zbytek był, oficerowiekarcili mnie, że rozrzutność na dworze panuje, tak, że prze-myśliwałem swoją dymisję zgłosić, wszelako gest ten zbędnymsię okazał, gdyż i tak wszystkich nas z pałacu przepędzili.Y.Y.:Garstką już tylko byliśmy, na wyrok ostateczny a naj-straszniejszy oczekującą, kiedy - Bogu niech będzie chwała!- promyk nadziei się objawił w postaci panów mecenasów,którzy wreszcie, po długich deliberacjach, zmianę konstytucjiprzygotowali i z onym projektem do pana naszego przyszli,który to projekt na tym się zasadzał, żeby jedynowładcze ce-sarstwo nasze w monarchię konstytucyjną przemienić, rządsilnym uczynić, a czcigodnemu panu jeno tyle władzy ostawić,ile jej mają królowie brytyjscy. Zaraz też dostojni panowiedo czytania projektu się wzięli, na małe grupy podzieleni i wmiejscach ukrytych schowani, bo gdyby oficerowie większągromadę zoczyli, wtedy by ją do aresztu wsadzili. Niestety,przyjacielu, przeczytawszy ów projekt, kratowi od razu w opo-zycji stanęli powiadając, że monarch‹ę absolutną zachować na-leży, pełnię władzy, jaką w prowincjach notable mieli - utrzy-mać, a owe wymysły z monarchią konstytucyjną, z upadłegoimperium brytyjskiego się biorące, do ognia wrzucić. Tu jednakstołowi zaczęli kratowym do oczu skakać mówiąc, że chwilato ostatnia, aby drogą konstytucyjną cesarstwo naprawić, stra-wnym uczynić. A tak się wadząc do pana miłościwego poszli,który właśnie delegację mecenasów przyjmował, w szczegó-ły owego projektu z osobistą uwagą wnikał, wysoko ów pomysłoceniając, a teraz wysłuchawszy dąsów, które kratowi przed-stawili, i pochlebstw, jakie stołowi wyrazili, wszystkich po-

Page 72: Kapuściński Ryszard- Cesarz

chwalił, zachęcił i pomyślności życzył. Wszelako już ktoś mu-siał z donosem do oficerów pognać, bo ledwie mecenasi z ga-binetu jaśnie oświeconego pana wyszli, od razu wojskowychspotkali, a ci im projekt zabrali, do domu iść kazali i więcejdo pałacu przychodzić zabronili. A dziwnie to bytowanie wy-glądało, jakby tylko samo w sobie i dla siebie istniejące, bokiedy do miasta, jako urzędnik poczty pałacowej, wyjeżdża-łem, zwyczajne życie tam widziałem, ulicami auta jeździły,dzieci piłką się bawiły, na rynku ludzie sprzedawali, kupowali,starcy siedzieli i gwarzyli, a ja każdego dnia z jednego światado drugiego przechodziłem, z jednego bytu - w inny, sam jużnie wiedząc, który jest realny, i tyle tylko czując, że wystar-czyło w miasto wejść, pomiędzy ludzi ulicą idących, swoimi tro-skami zajętych, a zaraz cały pałac traciłem z oczu, pałac gdzieśznikał jakby nie istniał, aż lęk mnie brał, że kiedy wrócę zmiasta, już go nie znajdę.E.:Ostatnie dni spędził już w pałacu sam, oficerowiezostawili przy nim tylko starego kamerdynera jego sypialni.Widocznie w Dergu musiała wziąć przewagę ta grupa, którachciała zamknięcia pałacu i detronizacji cesarza. Żadne nazwi-ska tych oficerów nie były wówczas znane, nie były ogłaszane,oni do końca działali w zupełnej konspiracji. Dopiero teraz mó-wi się, że tej grupie przewodził młody major nazwiskiem Men-gistu Hajle-Mariam. Jeszcze byli tam inni oficerowie, ale onijuż dzisiaj nie żyją. Pamiętam, kiedy ten człowiek przyjeżdżałdo pałacu jako kapitan. Jego matka była w służbie dworskiejNie potrafię powiedzieć, kto umożliwił mu ukończenie szkołyoficerskiej. Szczupły, drobny, wewnętrznie zawsze napięty,ale opanowany, w każdym razie takie robił wrażenie. Dosko-nale znał strukturę dworu, dobrze wiedział, kto jest kim, kogoi kiedy aresztować, żeby pałac przestał działać, żeby stracił wła-dzę i siłę, żeby zmienił się w zbędną makietę, która - jak mo-żesz to dziś zobaczyć - stoi opuszczona i niszczeje. Gdzieś wpierwszych dniach sierpnia musiały zapaść w Dergu decyzje roz-strzygające. Komitet wojskowych - ów właśnie Derg - skła-dał się ze stu dwudziestu delegatów wybranych na zebraniachdywizji i garnizonów. Mieli listę pięciuset dostojników i dwo-rzan, których stopniowo aresztowali, wytwarzając wokół ce-sarza coraz większą pustkę, tak że w końcu pozostał w pałacusam. Ostatnią grupę, już z najbliższego otoczenia cesarza, o-sadzili w areszcie w połowie sierpnia. Zabrali wtedy szefaochrony cesarza, pułkownika Tassewa Wajo, adiutanta naszegomonarchy, generała Assefę Demissie, dowódcę gwardŹŹ cesar-skiej - generała Tadesse Lemmę, osobistego sekretarza H.S.- Solomona Gebre-Mariama, premiera Endelkaczewa, mini-stra najwyższych przywilejów - Admassu Rettę, może jeszczedwudziestu innych. Jednocześnie rozwiązali radę koronną orazinne instytucje bezpośrednio podległe cesarzowi. Od tej chwilizaczęli przeprowadzać szczegółową rewizję wszystkich urzę-dów pałacu. Najbardziej kompromitujące dokumenty znaleźliw urzędzie najwyższych przywilejów, tym łatwiej, że AdmassuRetta zaczął sam z wielką gorliwością wszystko sypać. Kiedyśprzywileje rozdzielał osobiście tylko monarcha, ale w miarępostępującego upadku cesarstwa tak się wśród notabli nasiliłorwactwo i wydzierki, że H.S. nie był już w stanie nad wszy-stkim panować i część rozdziału przywilejów przekazał w ręceAdmassu Retty. Ten jednak nie miał tej genialnej pamięci, któ-rą posiadał cesarz niczego nie potrzebujący notować, więc pro-wadził dokładne wykazy rozdziału ziemi, domów, przedsię-biorstw, dewiz i wszelkich innych gratyfikacji danych dygni-

Page 73: Kapuściński Ryszard- Cesarz

tarzom. To wszystko dostało się teraz w ręce wojskowych, któ-rzy zaraz zaczęli wielką kampanię propagandową o korupcjipałacu, ogłaszając jakże kompromitujące dokumenty. w ten spo-sób rozbudzili wśród ludności nastroje gniewu i nienawiści, ru-szyły manifestacje, ulica żądała szubienicy, tworzył się klimatgrozy i apokalipsy. Nawet dobrze się stało, że w końcu woj-skowi wszystkich nas z pałacu wypędzili, być może dzięki te-mu ocaliłem głowę.T.W.:Wyznam ci, panie, żem od dawna wiedział, iż ku gor-szemu idzie, a to patrząc na zachowanie panów dygnitarzy,którzy to, ilekroć czarne chmury się zbierały, wnet w groma-dę się zbijali, o cesarstwie zapominali, w swoim gronie jenoprzebywali, między sobą rajcowali, jedni drugich upewniali,nawzajem się dosłuszniali, a już nawet nas, służbę, o nowinyz miasta nie pytali, bo usłyszeć strasznych wieści się bali, zre-sztą po cóż było się pytać, kiedy i tak niczego zdziałać się niedało, bo wszystko się rozpadało. W tym to czasie korkowi ‹ed-nych pocieszali, że skoro żeśmy w bezwład się dostali, toć i do-brze będzie, bo tym sposobem najdłużej w pałacu zdzierżymy,gdyż bezwładu natura taka, że największą ma odporność, cię-żarem swoim wszelaki ruch zmoże, lud korny w zadrzymaniuutrzyma tak, że da się nam bodaj przewiekować, byle w porę,tam gdzie trzeba - ustępować, złego nie drażnić, a nawet mufolgować. A tak by ci i pewnie było, jak panowie korkowi mó-wili, gdyby nie ona rozjadłość oficerów, ich gorliwe zabory, ja-kie w pałacu czynili, wielkie wyszczerby, jakie w zastępachdygnitarzy robili, aż w końcu dwór cały wyczyścili, tak że jużnikt się w nim nie ostał, tylko osobliwy pan nasz ze swoim słu-gą ostatnim.Najtrudniej było odnaleźć tego człowieka, który rów-nie stary jak jego pan, żyje teraz w takim zapomnieniu, że wie-lu ludzi o niego pytanych wzruszało ramionami twierdząc, żedawno umarł. Służył cesarzowi do ostatniego dnia, to znaczydo chwili, kiedy wojskowi wywieźli monarchę z pałacu, a je-mu kazali zebrać swoje rzeczy i iść do domu. W drugiej poło- wie sierpnia oficerowie zatrzymują ostatnich ludzi z otoczeniaH.S. W tym momencie nie ruszają jeszcze cesarza, ponieważpotrzebu.ją czasu, żeby przygotować do tego opinię: miasto musi rozumieć, dlaczego usuwają monarchę. Oficerowie zdają, sobie sprawę, czym jest myślenie magiczne ludu i jakie kryjeono w sobie niebezpieczeństwa. Magiczność tego myślenia po-lega na tym, że osobę najwyższego obdarza się - często nie-świadomie - cechami boskości. Najwyższy jest najlepszy, jestmądry i szlachetny, jest nieskalany i dobrotliwy. To tylko dy-gnitarze są źli, oni są sprawcami wszelkiej biedy. Ba, gdybynajwyższy wiedział, co jego ludzie wyprawiają, natychmiastnaprawiłby zło, od razu życie stałoby się lepsze! Niestety, ciprzebiegli nikczemnicy wszystko tają przed swoim panem i dla-tego życie jest tak trudne do zniesienia, tak niskie i nieszczę-sne. Magiczność tego myślenia polega na tym, że - w rzeczy- wistości - w systemie jedynowładczym właśnie ten najwyż-szy jest pierwszą przyczyną sprawczą wszystkiego, co się dzie-je. On doskonale o wszystkim wie, a nawet jeśli czegoś nie wie,to tylko dlatego, że wiedzieć nie chce, że jest mu to niewygod-ne. Nie było żadnego przypadku w tym, że otoczenie cesarzaskładało się tu większości z ludzi podłych i płaskich. Podłośći płaskość były warunkiem nobilitacji, według tego kryteriummonarcha dobierał swoich faworytów, za to ich nagradzał, da-rzył przywilejami. Ani jeden krok nie został w pałacu uczynio-ny, ani jedno słowo nie było wypowiedziane bez jego wiedzy

Page 74: Kapuściński Ryszard- Cesarz

i zgody. Wszyscy mówili jego głosem, na~wet jeżeli mówili rze-czy różne, bo i on sam mówił rzeczy różne. nie mogło być ina-czej, ponieważ warunkiem przebywania w otoczeniu cesarzabyło uprawianie kultu cesarza, kto w tym kultowaniu słabłi zatracał gorliwość - tracił miejsce, odpadał, znikał. H.S. żyłwśród swoich cieni, jego orszak był rozmnożonym cieniem mo-narchy. kim byli panowie Aklilu, Gebre-Egzy, Admassu Rettapoza tym, że byli ministrami H.S.? Byli nikim, poza tym, żebyli ministrami H.S. Ale takich właśnie ludzi chciał mieć ce-sarz, tylko oni mogli zaspokajać jego próżność, jego miłość wła-sną, jego namiętność do sceny i lustra, do gestu i piedestału.I oto teraz oficerowie spotykają się sam na sam z cesarzem,stają z nim oko w oko, zaczyna się ostateczny pojedynek. Przy-szła chwila, kiedy wszyscy muszą już zdjąć maski i pokazaćswoje twarze, Tej czynności towarzyszy niepokój i napięcie,ponieważ między stronami wytwarza się nowy układ, tym sa-mym wkraczają one w sytuację niewiadomą. Cesarz nie ma nicdo zdobycia, ale może się jeszcze bronić, bronić bezbronnością,bezczynnością, tylko tym, że jest, z tytułu zasiedlenia pałacu.z tytułu zadawnienia. a także ponieważ oddał niezwykłą przy-sługę - wszakże milczał, kiedy buntownicy głosili, że dokonu-ją rewolucji w jego imieniu. nie protestował nigdy, nie wołał.że to kłamstwo, a przecież ta właśnie komedia lojalności, jakąmiesiącami odgrywali wojskowi, tak walnie ułatwiła im zada-nie. Oficerowie jednak decydują się iść dalej, iść do końca-chcą zdemaskować bóstwo. W społeczeństwie tak przygniecio-nym biedą, niedostatkiem i strapieniami, jak etiopskie, nic bar-dziej nie przemówi do wyobraźni, nic nie wywoła większegogniewu, wzburzenia i nienawiści niż obraz korupcji i przywile-jów elity. Nawet nieudolny i jałowy rząd, gdyby tylko zacho-wał spartański sposób życia, mógłby istnieć latami otoczonyuznaniem ludu. W gruncie rzeczy bowiem stosunek ludu do pa-łacu jest z reguły poczciwy i wyrozumiały. Ale wszeLka tole-rancja ma swoje granice, które w zadufaniu, rozbuchaniu pa-łac łatwo i często przekracza. I wtedy nastrój ulicy zmienia sięgwałtownie z uległego w niepokorny, z cierpliwego - w bun-towniczy. Ale oto nadchodzi moment, kiedy oficerowie posta-nawiają obnażyć króla królów, wypatroszyć jego kieszenie,otworzyć i pokazać ludziom tajne skrytki w gabinecie cesarza.W tym samym czasie sędziwy H.S. - coraz bardziej osaczony,błąka się po wymarłym pałacu w towarzystwie swojego ka-merdynera L.M.L.M.:A to, łaskawco, już kiedy ostatnich panów dostojni-ków zabierali, z różnych kątów zakątków ich wyciągając, dociężarówek zapraszając, jeden z oficerów powiada do mnie,żebym z dostojnym panem pozostał i jak zawsze bywało wszel-Kie usługi mu czynił, co powiedziawszy razem z innymi ofice-rami odjechał. Zaraz też do najwyższego gabinetu udałem się,żeby wysłuchać woli pana mojego wszystkowładnego, aliści ni-Kogo tam nie zastałem, więc dalej korytarzami idąc i rozwa-żając. gdzie też mój pan był poszedł, widzę, że stoi w sali po-witalnej głównej i patrzy, jak żołnierze z jego gwardŹŹ swojeplecaki i worki ładują, pakują i do wyjścia się szykują. A jak-że to tak, myślę, ze wszystkim odchodzą, pana naszego bezżadnej protekcji zostawiają, Kiedy w mieście tyle złodziejstwawszelkiego i wzburzenia rozmaitego? Pytam ich wtedy a wytak łaskawcy, ze wszystkim odchodzicie? Ze wszystkim. mó-wią ale posterunek przy bramie zostaje, więc jeśli jaki pandygnitarz będzie chciał do pałacu przemknąć, już go tamci poj-mają. A widzę, że dostojny pan stoi, przygląda się, ani słowa

Page 75: Kapuściński Ryszard- Cesarz

nie mówi. Tedy oni pokłon panu naszemu składają i z onymitobołami wychodzą, a jaśnie czcigodny pan patrzy za nimi wmilczeniu, a potem do gabinetu swojego bez słowa jednego po-wraca.niestety, opowieść L.M. jest bezładna, starzec nie po-trafi złożyć swoich obrazów, przeżyć i wrażeń w spoistą ca-łość. niechże ojciec przypomni sobie dokładnie! - nalega Te-ferra Gebrewold. (Nazywa L.Ml. ojcem ze względu na jego wiek,a nie pokrewieństwo). Więc L.M. pamięta, np. scenę następu-jącą: kiedyś zastał cesarza stojącego w salonie i patrzącegoprzez okno. Podszedł bliżej i też wyjrzał przez okno: zo-baczył, że w ogrodzie pałacowym pasą się krowy. Widocz-nie miasto obiegła już wiadomość, że pałac będą zamy-kać, i to ośmieliło pasterzy, którzy wpędzili do ogrodu by-dło. Ktoś musiał im powiedzieć, że cesarz nie jest już ważnyi można dzielić się jego majątkiem, w każdym razie dzielić siętrawą pałacową, która stała się własnością ludu. Cesarz oddałsię teraz długim medytacjom ("w tym Hindusi jemu kiedyśnauki dawali, na jednej nodze stać kazali, nawet oddychać za-braniali, oczy zamykać zalecali"). Nieruchomy, godzinami me-dytował w swoim gabinecie (medytował - zastanawia się ka-merdyner - a może drzemał), L.M. nie śmiał wchodzić i prze-szkadzać. Ciągle jeszcze trwała pora deszczowa, całymi dniamipadało, drzewa stały w wodzie, ranki były mgliste, noce zimne.H.S. chodził nadal w mundurze, na który narzucał ciepłą, weł-nianą pelerynę. Wstawali jak dawniej, jak od lat - o świciei szli do kaplicy pałacowej, gdzie L.M. odczytywał na głos co-raz to inne fragmenty Księgi Psalmów. "Panie, przecz się roz-mnożyli, co mnie trapią? wiele ich powstają przeciwko mnie"."Umocnij kroki moje na ścieżkach twoich, aby się nie chwia-ły stopy moje". "nie odstępuj ode mnie albowiem utrapieniebliskie jest bo nie masz, kto by ratował". Potem H.S. odcho-dzŹł do swojego gabinetu, zasiadał za wielkim biurkiem, na któ-rym stało kilkanaście telefonów. Wszystkie jednak milczały,

może były odcięte. L.M. siadał pod drzwiami, czekał, czy nieodezwie się dzwonek wzywający go do gabinetu, żeby odebraćjakieś polecenie od monarchy.L.M.:A to, łaskawco, w onych dniach tylko panowie ofice-rowie nachody rozliczne czynili, najpierw do mnie przychodzi-li, żeby ich osobliwemu panu anonsować, potem do gabinetuwchodzili, a tam pan nasz w fotelach ich wygodnie sadzał. Cito oficerowie zaraz proklamację odczytywali, w której się do-magali, żeby szczodrobliwy pan pieniądze oddał, które, powia-dali, nielegalnie przez lat pięćdziesiąt przywłaszczył, po róż-nych bankach światowych je lokując, a także i w samym pa-łacu skrywając oraz w domach dygnitarzy i notabli chowając.A to, powiadali, wszystko oddać należy, bo jest własnością lu-du, z którego krwi i potu one pieniądze się wzięły. Jakież tampieniądze, dobrotliwy pan powiada, myśmy żadnych pieniędzynie mieli, wszystko na rozwój szło, żeby doganiać i prześcigać,a wszak rozwój jako sukces był ogłoszony. Jaki tam rozwój,oficerowie wołają, wszystko to czcza demagogia, zasłona dym-na, powiadają, żeby dwór mógł się bogacić! I zaraz z foteliwstają i dywan wielki, perski z podłogi podnoszą, a tam poddywanem całym zwitki dolarów gęsto poutykane, aż zielonąpodłoga się zdawała. One to dolary zaraz w obecności czcigod-nego pana sierżantom zliczyć i spisać kazali i do nacjonalizacjizabrali. Wnet się jednak wynieśli, a wtedy dostojny pan naszwziął mnie do gabinetu i pieniądze w biurku trzymane między

Page 76: Kapuściński Ryszard- Cesarz

książkami chować nakazał. A powiem, że pan nasz, jako zwącysię potomkiem króla Salomona, miał wielki zbiór Pisma Świę-tego, na wszelkie języki świata przełożonego, i tamżeśmy onepieniądze poutykali. Wszelako panowie oficerowie, ooo! to by-ły zmyślne łupiskóry! Następnego dnia przychodzą, proklama-cję odczytują, zwrotu pieniędzy żądają, bo jak powiadają, trze-ba mąki dla głodujących kupić. Al‹ści pan nasz za biurkiemsiedząc słowa nie mówi, puste szuflady pokazuje. Na to ofi-cerowie z foteli się zrywają, szafy z książkami otwierają, zwszelkich BiblŹŹ dolary wytrząsają, zaś sierżanci liczą, spisują,do nacjonalizacji przekazują. Wszystko to mało, powiadają o-ficerowie, resztę pieniędzy oddać należy, a to zwłaszcza wbankach szwajcarskich i angielskich na prywatnym koncie pa-na naszego będących, które na pół miliarda dolarów albo i wię-cej się liczą. W tym miejscu pana dobrotliwego nakłaniają, że-by czeki odpowiednie podpisał, a tym sposobem, powiadają,one pieniądze narodowi zwrócone być mają. A skądże tyle pie-niędzy, czcigodny pan zapytuje~ jeśli grosze jeno na leczeniesyna schorowanego, w szpitalu szwajcarskim będącego, prze-syłał. Ładne ci grosze odpowiadają, i już na głos czytają pi-smo szwajcarskiej ambasady, w którym jest powiedziane, żeszczodrobliwy pan nasz w tamtejszych bankach na swoim kon-cie sto milionów dolarów posiada. Tak się wadzą, aż w (końcudostojny pan w medytację popada, oczy zamyka, oddychaćprzestaje, tedy oficerowie z gabinetu się oddalają, wszelakopowrót zapowiadają. ,~ kiedy owi szarpacze pana naszego od-jeżdżali, w pałacu cisza się robiła, ale ta cisza niedobrą była,bo wtedy krzyki, hałasy z ulicy się słyszało, jako że po mieściemanifestacje różne Chodziły. wszelkie pospólstwo się szwen-dało. pana naszego wyklinało, złodziejem go nazywało, na gałę-zi wieszać chciało. OSzuście, oddaj nasze pieniądze~ wołali, al-bo też - powiesić cesarza! skandowali. Tedym w pałacu wszy-stkie okna zamykać się starał, aby one nieprzystojne i po-twarcze wołania do uszu czcigodnego pana nie dochodziły,krwi jemu nie mąciły. A zaraz też do kaplicy pana mego pro-wadziłem, która w najbardziej zacisznym miejscu była, a tam-że dla zagłuszenia owej bluźnierczej wrzawy słowa prorokóww głos mu czytałem. "Nie do wszystkich słów, Które mówią lu-dzie, przykładaj serca twego i niech cię to nie obchodzi. choćci by i sługa twój złorzeczył" "Marnością są, a dziełem błędów:czasu nawiedzenia sWego pana". "Wspomnij Panie~ na to, cosię nam przydało: Wejrzyj a obacz pohańbienie nasze Ustałowesele serca naszego.,pląsanie nasze w kwilenie się obróciło.

Spadła korona z głowy naszej Dlategoż mdłe jest serce nasze,dlatego zaćmione są oczy nasze". "O, jakoż pośniedziało zło-to! zmieniło się wyborne złoto, rozmiotano kamienie świąt-nicy po rogach wszystkich ulic. Ci, którzy jadali potrawy roz-koszne, giną na ulicach, a którzy byli wychowani w szkarłacie,przytulają się do gnoju". "Widzisz wszystkę pomstę ich i wszy- stkie zamysły ich przeciwko mnie. Słyszysz urąganie ich, o Pa- nie! Słyszysz wargi powstające przeciwko mnie jam zawidyjest pieśnią ich. Wrzucali do dołu żywot mój, a przywalilimnie kamieniem". A to, łaskawco, tak słuchając, sędziwy panw drzemanie popadał, tam też go i zostawiłem do pomieszcze-nia mojego idąc, żeby radia wysłuchać, bo w owe dni radiojuż jedynym powiązaniem było, jakie ostało między pałacemi cesarstwem.Wszyscy słuchali wtedy radia, a ci nieliczni, którychstać było na kupno telewizora (jest on nadal w tym kraju sym-bolem najwyższego luksusu), ogLądali telewizję. W tym cza-

Page 77: Kapuściński Ryszard- Cesarz

sie więc, na przełomie sierpnia i września, każdy dzień przyno-sił sowitą porcję rewelacji o życiu pałacu i cesarza,. Sypały sięcyfry i nazwiska, numery kont bankowych, nazwy majątkówi firm prywatnych. Pokazywano domy notabli, nagromadzonetam bogactwo, zawartość tajnych skrytek, stosy biżuterii. Czę-sto odzywał się głos ministra najwyższych przywilejów - Ad-massu Retty, który odpowiadając przed komisją do badaniakorupcji mówił, który z dygnitarzy co i kiedy otrzymał, gdziei na jaką wartość. Trudność jednak polegała na tym, że niesposób było ustalić wyraźniej granicy między budżetem pań-stwa a prywatnym skarbem cesarza, wszystko tu było zama-zane, rozmydlone, dwuznaczne. Za rządowe pieniądze dygni-tarze budowali sobie pałace, kupowali majątki, jeździli za gra-nicę. Największe bogactwa nagromadził cesarz. W miarę jakprzybywało mu lat, rosła jego pazerność, jego starcza, żałosnazachłanność. Można by o tym mówić ze smutkiem i pobłażli-wością, gdyby nie fakt, że H.S. zabierał z kasy państwowejmiliony dokonując - on i jego ludzie - tych drapieżnych za-biegów pośród cmentarzy umarłych z głodu ludzi, cmentarzywidocznych z okien pałacu. W końcu sierpnia wojskowi ogła-szają dekret o nacjonalizacji wszystkich pałaców cesarza. By-ło ich piętnaście. Ten sam los spotyka prywatne przedsiębior-stwa H.S., w tym - browar im. świętego Jerzego, miejskiezakłady autobusowe w Addis Abebie, wytwórnię wód mineral-nych w Ambo. W dalszym ciągu oficerowie składają cesarzo-wi wizyty i odbywają z nim długie rozmowy nalegając, abywycofał z banków zagranicznych swoje pieniądze i przekazałje do skarbu pań.stwa. Prawdopodobnie nigdy nie będzie wia-dome, jaką dokładnie sumę posiadał cesarz na swoich kontach.W wystąpieniach propagandowych mówiono o czterech miliar-dach dolarów, ale można to uznać za grubą przesadę. Raczejchodziło o kilkaset milionów. Nalegania wojskowych zakoń-czyły się niepowodzeniem: cesarz tych pieniędzy rządowi niedał, pozostają one do dziś w obcych bankach. Pewnego dnia,wspomina L.M., przyszli do pałacu oficerowie zapowiadając, żewieczorem telewizja wyświetli film, który H.S. powinien obej-rzeć. Kamerdyner przekazał tę wiadomość cesarzowi. Monar-cha chętnie zgodził się wypełnić wolę swojej armŹŹ. Wieczoremusiadł w fotelu przed telewizorem, za.czął się program. Poka-zywano film dokumentalny Jonathana Dimbleby "Utajonygłód". L.M. zapewnia, że cesarz obejrzał film do końca, następ-nie oddał się medytacjom. Tej nocy z 11 na 12 września sługai jego pan - dwaj starcy w opuszczonym pałacu - nie spali,ponieważ była to Noc Sylwestrowa, według kalendarza etiop-skiego zaczynał się Nowy Rok. Na tę okazję L.M. rozstawił wpałacu lichtarze, zapalił świece. Nad ranem usłyszeli warkotsilników i chrzęst toczących się po asfalcie gąsienic. Potem na-stąpiła cisza. O szóstej zajechały pod pałac wojskowe samocho-dy. Trzech oficerów w mundurach polowych udało się do ga-binetu, w którym cesarz przebywał od świtu. Tam, po złoże-niu wstępnych ukłonów, jeden z nich odczytał mu akt detro-nizacji. (Tekst, ogłoszony później w prasie i odczytany przezradio, brzmiał następująco: "Mimo że lud traktował w dobrej

wierze tron, jako symbol jedności, Hajle Sellasje I wykorzy-stał autorytet, godność i honor tronu dla swoich celów osobi-stych. W rezultacie kraj znalazł się w stanie biedy i upadku.Ponadto 82-letni monarcha, ze względu na wiek, nie jest w sta-nie dźwigać swoich obowiązków. W związku z tym Jego Impe-rialna Mość Hajle Sellasje I zostaje zdetronizowany z dniem12 września 1974, a władzę przejmuje Tymczasowy Komitet

Page 78: Kapuściński Ryszard- Cesarz

Wojskowy. Etiopia przede wszyskim!"). Cesarz, stojąc, wysłu-chał z uwagą słów oficera, następnie wyraził wszystkim po-dziękowanie, stwierdził, że armia nigdy nie zawiodła, i dodał,że jeśli rewolucja jest dobra dla ludu, on też jest za rewolucjąi nie będzie sprzeciwiać się detronizacji. Wobec tego, powie-dział oficer (był w randze majora), Jego Cesarska Mość pozwo-li za nami! Dokąd? spytał H.S. W miejsce bezpieczne, wyja-śnił major. Jego Cesarska Mość zobaczy. Wszyscy wyszli z pa-łacu. Na podjeździe stał zielony volkswagen. Za kierownicąsiedział oficer, który otworzył drzwiczki i przytrzymał przed-nie siedzenie, aby cesarz mógł wejść do środka. Jakżeż! ża-chnął się H.S., tym mam jechać? Był to, tego poranka, jegojedyny odruch protestu. Jednakże po chwili zamilkł i usiadłw głębi samochodu. Volkswagen ruszył poprzedzony jeepem,w którym jechali uzbrojeni żołnierze, taki sam jeep jechał ztyłu. Nie było jeszcze siódmej, ciągle obowiązywała godzinapolicyjna, więc przejeżdżali przez puste ulice. Cesarz pozdra-wiał gestem ręki tych niewielu ludzi, jakich spotkali po dro-dze. W końcu kolumna zniknęła w bramie koszar IV Dywizji.Na polecenie oficerów L.M. spakował w pałacu swoje rzeczy,po czym z tobołkiem na plecach wyszedł na ulicę. Zatrzymałprzejeżdżającą taksówkę i kazał odwieźć się do domu przyJimma Road. Teferra Gebrewo~d opowiada, że tego samegodnia w południe przyjechali dwaj porucznicy i zamknęli pałacna klucz. Jeden z nich, włożył klucz do kieszeni, wsiedli wjeepa i odjechali. Dwa czołgi, postawione nocą przed bramą pa-łacu, a. w ciągu dnia obsypane przez ludzi kwiatami, wróciłydo swojej bazy.Etiopia.Hajle Sellasje nadał wierzy,że jest cesarzem EtiopŹŹ.Addis Abeba 7 lutego 1975 (Agence FrancePresse). - Osadzony w pomieszczeniach sta-rego, położonego na wzgórzach Addis Abebypałacu Menelika Hajle Sellasje spędza ostat-nie miesiące życia w otoczeniu swoich żołnie-rzy.Według relacji naocznych świadków, żołnie-rze ci - jak za najlepszych czasów cesar-stwa - nadal oddają pokłony królowi kró-lów. Dzięki tym gestom, jak stwierdził toostatnio przedstawiciel międzynarodowej or-ganizacji pomocy, który złożył mu wizytę i od-wiedził innych więźniów znajdujących się wpałacu, Hajle Sellasje w dalszym ciągu wie-rzy, że jest cesarzem EtiopŹŹ.Negus cieszy się dobrym zdrowiem, zaczął du-żo czytać - a mimo swoich lat czyta bez okularów - i od czasu do czasu udziela rad żoł- nierzom, którzy pełnią przy nim straż. War-to dodać, że żołnierzy tych zmienia się co ty-dzień, ponieważ sędziwy monarcha zachowałswój talent przekonywania. Tak jak za da-wnych czasów, każdy dzień byłego cesarza u-jęty jest w ramy nienaruszalnego programui przebiega zgodnie z protokołem.Król królów wstaje o św‹cie, następnie ucze-stniczy w porannej mszy, a później pogrąża sięw lekturze. Niekiedy prosi o wiadomości natemat przebiegu rewolucji. Dawny wszech-władca jeszcze teraz powtarza to, co oświad-

Page 79: Kapuściński Ryszard- Cesarz

czył w dniu swojej detronizacji: "Jeżeli rewo-lucja jest dobra dla ludu, jestem za rewolu-cją.W dawnym gabinecie cesarza, o kilka metrówod budynku, w którym przebywa Hajle Sella-sje, dziesięciu przywódców Dergu obradujebez przerwy nad sprawą ocalenia rewolucji,ponieważ w związku z wybuchem wojny w!Erytrei gromadzą się nowe niebezpieczeństwaObok, zamknięte w klatkach lwy cesarza, wy-dając groźne pomruki domagają się codzien-nej porcji mięsa.Po drugiej stronie starego pałacu, w pobliżubudynku zajętego przez Hajle Sellasje, stojąinne pomieszczenia dawnego dworu, gdzie u-więzieni w piwnicach dostojnicy, dygnitarzei notable oczekują dalszego losu.