16
MOJA MAŁA, WIELKA WYPRAWA W BIESZCZADY Mojej wyprawie na pewno daleko do opisywanych na przeróżnych forach wielodniowych wypadów w najdalsze rejony Europy, Afryki czy Ameryki, a i jakość pióra zapewne odstaje od tego jakie wielokrotnie spotykałem w opisach wypraw na dwóch kółkach. Dlatego na początku wahałem się trochę, bo niektórzy jeżdżenie po Polsce traktują jak rozgrzewkę przed dalszym wypadem w świat, ale na pewno są i tacy, dla których oderwanie się od codzienności i wyprawa w najdalsze zakamarki Polski jest czymś wyjątkowym… czymś na co czeka się cały rok. Ja należę zdecydowanie do tej drugiej grupy i dlatego postanowiłem, że podzielę się z Wami swoimi wrażeniami z mojej małej (choć dla mnie wielkiej) samotnej wyprawy w Bieszczady, którą miałem przyjemność odbyć w dniach 26-29 sierpnia. Może ktoś ma podobne dylematy co ja, jeśli chodzi o jazdę motocyklem i też często myśli o takim wypadzie, ale z braku czasu, kasy, pogody czy chociażby z tak błahego powodu jak brak kompana do podróży nie może się zebrać i po prostu pojechać. Jak to się stało, że w ogóle pojechałem tam i dlaczego akurat Bieszczady? Pomysł wyjazdu zrodził się tydzień przed faktem, a niewątpliwy udział miało w tym pewne zacne forum. Czytając opis rumuńskiej wyprawy jednego z kolegów uświadomiłem sobie, że kończy się sierpień, a ja mogę „poszczycić” się nawinięciem ok. 1500 km, głównie w promieniu 80 km od domu, z niechlubnym rekordem kiedy to przez 3 tygodnie lipca w ogóle nie wyciągałem motocykla z garażu. Głupie usprawiedliwianie samego siebie, że nie było pogody, że lipcowy urlop podporządkowałem rodzinnemu wypadowi nad morze, że przecież czeka mnie dalszy wypad z kumplem tylko wciąż nie mogę się z nim dogadać co do terminu, potęgowały tylko moje przekonanie, że na własne życzenie marnuje sezon, a dni robią się coraz krótsze i coraz chłodniejsze. I wtedy pojawił się....jak grom z jasnego nieba....post jednego z forumowiczów do wyprawy kolegi: „(...) fajnie że pojechał sam, kto jeździł sam to rozumie a jak nie rozumie to trudno” - Może coś w tym jest – pomyślałem – jak dalej się tak będę ugadywał z kumplem na ten wypad to zima mnie zastanie i już w ogóle nigdzie nie pojadę. Może by faktycznie pojechać sam....w sumie sprzęt od kwietniowej „kawy w Kruszwicystoi gotowy do drogi, a zbliżające się moje 32 urodziny (26 sierpnia) pachniały gotówką, którą przecież mogę spożytkować dowolnie, nie narażając się na krzywe spojrzenia żonki :) Szybka pomoc wuja Googla z prognozą pogody na następny weekend i w zasadzie więcej mi nie było trzeba....niech się dzieje – Jadę! A dlaczego Bieszczady? Jako zapalony miłośnik wysokich gór zawsze uznawałem tylko Tatry, w których przemierzyłem już chyba każdy szlak, a jeśli nie każdy to na pewno te po polskiej stronie. Oczywiście słyszałem o istnieniu Bieszczad, że to urokliwe miejsce, wszechobecna cisza i spokój, pustkowia, przyroda itd. ale jakoś nigdy mnie to nie kręciło. Wolałem skaliste granie Tatr, przepaście i widoki zapierające dech w piersiach, jak chociażby z kultowego szlaku na Orlej Perci. Dlatego właśnie padło na Bieszczady, bo nigdy tam nie byłem, a góry wydawały mi się dobrym celem na moją wyprawę sezonu pierwszą turystyczną wyprawę na dwóch kołach. Drugi powód wydaje się bardziej błahy...bo chciałem jechać, po prostu jechać... daleko...jak najdalej od Konina i nadrobić stracony sezon. Dlatego wybrałem Ustrzyki Górne, bo dalej już się nie da. Zdawałem sobie sprawę, że zagraniczny wypad nie wchodzi w grę, bo na to potrzeba więcej kasy i czasu na przygotowanie, a Polska daje jednak ten komfort, że w razie czego zawsze można dogadać się z ludźmi, czy po prostu zadzwonić po kogoś znajomego, żeby cię ściągnął do domu. Trzeci powód był najbardziej przekonujący - ”prawie” zdecydowany na Bieszczady odruchowo zacząłem szukać informacji o ciekawych miejscach, które się tam znajdują i przypadkowo trafiłem na kilka opisów różnych wypraw motocyklowych w te rejony. Dopiero wtedy dowiedziałem się co to są pętle bieszczadzkie, jak wyglądają tam drogi pełne serpentyn, co to kultowy odcinek Załuż – Tyrawa Wołoska na krajowej 28- ce Sanok-Przemyśl. Kilka filmików na You Tube dopełniło całości - jadę w Bieszczady motocyklem i żadna inna opcja nie wchodziła już w grę. Pozostał tylko jeszcze jeden problem ....co na to wszystko kobieta mojego życia – Asia? Rozmowa z żoną wyglądała mniej więcej w ten sposób: - Co robisz? - Patrzę na mapę, bo mam pewne plany - Co ty znowu kombinujesz? - A jadę w Bieszczady motocyklem - Że co?....Jasne!!!

MOJA MAŁA, WIELKA WYPRAWA W BIESZCZADY · 2013. 11. 4. · MOJA MAŁA, WIELKA WYPRAWA W BIESZCZADY Mojej wyprawie na pewno daleko do opisywanych na przeróżnych forach wielodniowych

  • Upload
    others

  • View
    0

  • Download
    0

Embed Size (px)

Citation preview

Page 1: MOJA MAŁA, WIELKA WYPRAWA W BIESZCZADY · 2013. 11. 4. · MOJA MAŁA, WIELKA WYPRAWA W BIESZCZADY Mojej wyprawie na pewno daleko do opisywanych na przeróżnych forach wielodniowych

MOJA MAŁA, WIELKA WYPRAWA W BIESZCZADY Mojej wyprawie na pewno daleko do opisywanych na przeróżnych forach wielodniowych

wypadów w najdalsze rejony Europy, Afryki czy Ameryki, a i jakość pióra zapewne odstaje od tego jakie wielokrotnie spotykałem w opisach wypraw na dwóch kółkach. Dlatego na początku wahałem się trochę, bo niektórzy jeżdżenie po Polsce traktują jak rozgrzewkę przed dalszym wypadem w świat, ale na pewno są i tacy, dla których oderwanie się od codzienności i wyprawa w najdalsze zakamarki Polski jest czymś wyjątkowym… czymś na co czeka się cały rok. Ja należę zdecydowanie do tej drugiej grupy i dlatego postanowiłem, że podzielę się z Wami swoimi wrażeniami z mojej małej (choć dla mnie wielkiej) samotnej wyprawy w Bieszczady, którą miałem przyjemność odbyć w dniach 26-29 sierpnia. Może ktoś ma podobne dylematy co ja, jeśli chodzi o jazdę motocyklem i też często myśli o takim wypadzie, ale z braku czasu, kasy, pogody czy chociażby z tak błahego powodu jak brak kompana do podróży nie może się zebrać i po prostu pojechać.

Jak to się stało, że w ogóle pojechałem tam i dlaczego akurat Bieszczady? Pomysł wyjazdu zrodził się tydzień przed faktem, a niewątpliwy udział miało w tym pewne zacne forum. Czytając opis rumuńskiej wyprawy jednego z kolegów uświadomiłem sobie, że kończy się sierpień, a ja mogę „poszczycić” się nawinięciem ok. 1500 km, głównie w promieniu 80 km od domu, z niechlubnym rekordem kiedy to przez 3 tygodnie lipca w ogóle nie wyciągałem motocykla z garażu. Głupie usprawiedliwianie samego siebie, że nie było pogody, że lipcowy urlop podporządkowałem rodzinnemu wypadowi nad morze, że przecież czeka mnie dalszy wypad z kumplem tylko wciąż nie mogę się z nim dogadać co do terminu, potęgowały tylko moje przekonanie, że na własne życzenie marnuje sezon, a dni robią się coraz krótsze i coraz chłodniejsze. I wtedy pojawił się....jak grom z jasnego nieba....post jednego z forumowiczów do wyprawy kolegi: „(...) fajnie że pojechał sam, kto jeździł sam to rozumie a jak nie rozumie to trudno” - Może coś w tym jest – pomyślałem – jak dalej się tak będę ugadywał z kumplem na ten wypad to zima mnie zastanie i już w ogóle nigdzie nie pojadę. Może by faktycznie pojechać sam....w sumie sprzęt od kwietniowej „kawy w Kruszwicy” stoi gotowy do drogi, a zbliżające się moje 32 urodziny (26 sierpnia) pachniały gotówką, którą przecież mogę spożytkować dowolnie, nie narażając się na krzywe spojrzenia żonki :) Szybka pomoc wuja Googla z prognozą pogody na następny weekend i w zasadzie więcej mi nie było trzeba....niech się dzieje – Jadę!

A dlaczego Bieszczady? Jako zapalony miłośnik wysokich gór zawsze uznawałem tylko Tatry, w których przemierzyłem już chyba każdy szlak, a jeśli nie każdy to na pewno te po polskiej stronie. Oczywiście słyszałem o istnieniu Bieszczad, że to urokliwe miejsce, wszechobecna cisza i spokój, pustkowia, przyroda itd. ale jakoś nigdy mnie to nie kręciło. Wolałem skaliste granie Tatr, przepaście i widoki zapierające dech w piersiach, jak chociażby z kultowego szlaku na Orlej Perci. Dlatego właśnie padło na Bieszczady, bo nigdy tam nie byłem, a góry wydawały mi się dobrym celem na moją wyprawę sezonu – pierwszą turystyczną wyprawę na dwóch kołach. Drugi powód wydaje się bardziej błahy...bo chciałem jechać, po prostu jechać... daleko...jak najdalej od Konina i nadrobić stracony sezon. Dlatego wybrałem Ustrzyki Górne, bo dalej już się nie da. Zdawałem sobie sprawę, że zagraniczny wypad nie wchodzi w grę, bo na to potrzeba więcej kasy i czasu na przygotowanie, a Polska daje jednak ten komfort, że w razie czego zawsze można dogadać się z ludźmi, czy po prostu zadzwonić po kogoś znajomego, żeby cię ściągnął do domu. Trzeci powód był najbardziej przekonujący - ”prawie” zdecydowany na Bieszczady odruchowo zacząłem szukać informacji o ciekawych miejscach, które się tam znajdują i przypadkowo trafiłem na kilka opisów różnych wypraw motocyklowych w te rejony. Dopiero wtedy dowiedziałem się co to są pętle bieszczadzkie, jak wyglądają tam drogi pełne serpentyn, co to kultowy odcinek Załuż – Tyrawa Wołoska na krajowej 28-ce Sanok-Przemyśl. Kilka filmików na You Tube dopełniło całości - jadę w Bieszczady motocyklem i żadna inna opcja nie wchodziła już w grę. Pozostał tylko jeszcze jeden problem ....co na to wszystko kobieta mojego życia – Asia? Rozmowa z żoną wyglądała mniej więcej w ten sposób: - Co robisz? - Patrzę na mapę, bo mam pewne plany - Co ty znowu kombinujesz? - A jadę w Bieszczady motocyklem - Że co?....Jasne!!!

Page 2: MOJA MAŁA, WIELKA WYPRAWA W BIESZCZADY · 2013. 11. 4. · MOJA MAŁA, WIELKA WYPRAWA W BIESZCZADY Mojej wyprawie na pewno daleko do opisywanych na przeróżnych forach wielodniowych

- No tak....ostatni weekend wakacji, jak nie pojadę teraz to już nie pojadę w tym roku. Ma być ładna pogoda, trochę kasy będę miał z urodzin to jadę. - Nie! - Tak! - Sam? - Sam! - Samemu nie ma mowy, coś ci się stanie i nikt nie będzie nawet o tym wiedział! - No to jedź ze mną! - Jasne...a co z Olcią? - Zostanie z babcią, ma jeszcze kilka dni wakacji - No dobra to jadę ! - Dobra ale musisz się liczyć z tym, że: po primo - to prawie 600 km w jedna stronę więc na 100% będzie cie bolała d…a. Po primo ultimo - no chciał nie chciał może zdarzyć się tak, że popsuje się motocykl i utkniemy gdzieś na zadupiu na kilkanaście godzin zanim ktoś po nas przyjedzie, no i po trzecie ja tam jadę jeździć, nie zwiedzać czy chodzić po szlakach także w 3 dni zrobimy 1500 km i ogólnie 80% czasu spędzimy na motocyklu. No i żebyś w razie czego mi nie marudziła! - OK! Wchodzę w to! I tym oto sposobem załatwiłem temat żony i zyskałem kompana do mojej podróży.

Do samej wyprawy nie przygotowywałem się za wiele. Godzinna polerka Virci, montaż bagażnika i zakup kilku rzeczy typu izolacja, taśma mocująca, spray do opon i to tyle… acha jeszcze litr oleju –lepiej mieć na wszelki wypadek coś na dolewkę. W sumie najwięcej czasu zajęło mi planowanie trasy, zarówno dojazdu jak i kręcenia się po pętlach. Była to jednak czysta przyjemność toteż niewiadomo kiedy nastał upragniony piątek - dzień wyjazdu.

Piątek

Piątek to praktycznie rozgrzewka. Po powrocie z pracy szybkie pakowanie się, wrzucenie gratów na moto i 80-cio kilometrowa przejażdżka do Łęczycy, żeby zobaczyć się z naszą córcią i uświadomić jej, że w weekend nas nie będzie. Cała zabawa miała zacząć się w sobotę rano, a pierwotny plan zakładał wyjazd o 5 rano. Ostatecznie, jako, że to już końcówka sierpnia i 5 rano to jeszcze noc, dlatego przesunęliśmy wyjazd na godzinę szóstą.

Sobota Wyjazd odbył się bez przeszkód i o planowanej godzinie. Jazda o wschodzie słońca jest

niesamowita, nawet w centralnej Polsce i to po głównej trasie nr 1. Chłód poranka, poświata rzucana przez budzące się słońce to coś czego wcześniej na motocyklu nie znałem. Szybko dotarliśmy do Łodzi, a pustki na ulicach pozwoliły nam równie szybko przebić się przez całe miasto. Później kawałek

Page 3: MOJA MAŁA, WIELKA WYPRAWA W BIESZCZADY · 2013. 11. 4. · MOJA MAŁA, WIELKA WYPRAWA W BIESZCZADY Mojej wyprawie na pewno daleko do opisywanych na przeróżnych forach wielodniowych

autostrady, gdzie prawie przetestowałem możliwości sprzętu… prawie, bo przy 140 km/h poczułem wbijające się paznokcie między żebra świadczące o zdecydowanej dezaprobacie plecaczka na moje rajdowe zapędy, toteż zwolniłem do prędkości przelotowej i tak dobrnąłem do Piotrkowa Trybunalskiego. Minięcie Piotrkowa poszło równie gładko jak Łodzi więc szybko znaleźliśmy się na krajowej 74, która miała doprowadzić nas do Kielc. Trasa do Kielc super, na początku typowo nizinna, w miarę przybliżania się do Kielc coraz bardziej kręta i pagórkowata. Równa, dość szeroka, często biegnąca w lasach powodowała, że jechało się przyjemnie i stałym tempem. Kielce minęliśmy obwodnicą (przez Chęciny i Morawicę), która była w remoncie więc trochę nas zakurzyło. W Morawicy trochę zboczyliśmy z kursu na Busko Zdrój, żeby zatankować, rozprostować nogi i zjeść jakieś śniadanie na pobliskiej stacji benzynowej. - Coś te goglemaps trochę przesadziły z tymi 9 godzinami drogi – pomyślałem – zaraz połowa trasy a my dopiero 3 godziny w drodze. Wskazania nawigacji wydawały się bardziej realne, co jak się później okazało było złudne.

Page 4: MOJA MAŁA, WIELKA WYPRAWA W BIESZCZADY · 2013. 11. 4. · MOJA MAŁA, WIELKA WYPRAWA W BIESZCZADY Mojej wyprawie na pewno daleko do opisywanych na przeróżnych forach wielodniowych

Po nakarmieniu siebie, Asi i „Virasi” ruszyliśmy trasą 73 do Buska Zdrój i dalej 973 w stronę Tarnowa. Droga 73 do Buska fajna, coś jak wcześniejsza przed Kielcami, dalsze doznania z 973 już gorsze, chociaż część zrekompensowała nam niecodzienna przeprawa przez Wisłę w Nowym Korczynie – niecodzienna, bo promowa :)

Dojeżdżając do Tarnowa coraz bardziej zaczynał dawać nam o sobie znać odwieczny konflikt pomiędzy siedziskiem motocykla, a kością ogonową, dlatego po osiągnięciu Tarnowa znów zrobiliśmy sobie postój na rozprostowanie kości i degustację Shake’a w tutejszym Mc Donaldzie. Kolejne odcinki Tarnów - Jasło –Dukla – Tylawa to typowy przelot trasami 73, 28 i 9, któremu towarzyszył coraz bardziej dokuczliwy ból pośladków. Zjeżdżając w Tylawie na 897 poczuliśmy pierwszy raz klimat Bieszczad, pojawił się las, lekkie górki i ta jakość drogi, która diametralnie się pogorszyła. Wtedy przypomniały mi się opisy innych wypraw motocyklowych, w których przestrzegano, że wjeżdżając w Bieszczady dobrze jest zadbać o paliwo, bo ze stacjami różnie bywa, a echo odbijające się w pustym baku na bezludziu nie należy do najprzyjemniejszych rzeczy jakie mogą nas spotkać podczas wyprawy motocyklowej. Skojarzyłem, że zjeżdżając w krajówki widziałem wielką

Page 5: MOJA MAŁA, WIELKA WYPRAWA W BIESZCZADY · 2013. 11. 4. · MOJA MAŁA, WIELKA WYPRAWA W BIESZCZADY Mojej wyprawie na pewno daleko do opisywanych na przeróżnych forach wielodniowych

tablicę z reklamą stacji benzynowej więc zrobiliśmy nawrót do tej tablicy, później 5 km w kierunku zgodnym z umieszczoną na niej strzałką poszukując, jak się okazało, stacji-widmo, a później ponowny nawrót do tablicy tylko po to, żeby dostrzec na niej wielki, rażący napis „reklama na sprzedaż” - jak widać powiedzenie, że najciemniej pod latarnią wciąż aktualne – widziałem wszystko prócz tego napisu . Ostatecznie z pomocą przyszła nam niezastąpiona nawigacja, która pięknie kazała nam jechać w kierunku przejścia granicznego w Barwinku, żeby za całe 3 km osiągnąć wymarzony cel… stację benzynową. Na stacji Asia dostrzegła, że odkręcił się nam jeden z tylnych kierunków, toteż wydobyłem klucze i zabrałem się za dokręcanie, co by nie zgubić śrubki i nie narobić sobie większego problemu. I tu spotkałem się z tym, o czym również czytałem w opisach innych wypraw. Nie zdążyłem dobrze wyjąć kluczy z sakwy gdy zza pleców dobiegł mnie głos: - Wszystko w porządku? Stało się coś? Potrzebujecie pomocy? Zanim dostrzegłem kolesia w oczy rzuciła mi się jego piękna chromowana Kawa - Nie, wszystko w porządku – odparłem – dokręcam kierunek, bo się poluzował i jedziemy dalej. - No to spoko… widzieliśmy was jak kręciliście się wokół tej wielkiej tablicy i myśleliśmy, że coś nie tak, dlatego podjechałem. - Siedzieliśmy w tej knajpie przy krzyżówce i patrzyliśmy jak fajnie jeździcie w kółko, zdążyliśmy nawet zjeść w międzyczasie obiad – dodała z rozbrajającą szczerością pasażerka Kawasaki. Pośmialiśmy się, pogadaliśmy chwilę i odjechali w kierunku Słowacji. Nie zdążyłem jeszcze spakować kluczy jak na stację podjechała kolejna grupka motocyklistów, którzy również od razu zainteresowali się naszym „problemem”. Ci z kolei to typowi wyjadacze na turystykach BMW i lecieli „pokręcić się w rejony Thessalonik”. Potwierdziły się zatem opinie, że motocykliści to jedna brać i tak naprawdę tam gdzie jeżdżą inne motocykle, tam nigdy nie jesteś sam. Ostatnie 100 km to już spokojna jazda po 897 – kiepskim i połatanym odcinku Tylawa - Komańcza, dużo lepszym Komańcza - Cisna i idealnym, gładkim, okraszonym tym po co tu przyjechałem , czyli serpentynami odcinkiem Cisna - Ustrzyki Górne. Cel osiągnięty, bilans dnia to 540 km, ponad 10 godzin jazdy (łącznie z postojami ) i zwrot honoru serwisowi googlemaps, bo jednak wiele się nie pomylili z obliczeniem czasu podróży.

Page 6: MOJA MAŁA, WIELKA WYPRAWA W BIESZCZADY · 2013. 11. 4. · MOJA MAŁA, WIELKA WYPRAWA W BIESZCZADY Mojej wyprawie na pewno daleko do opisywanych na przeróżnych forach wielodniowych

Ustrzyki Górne to niesamowite miejsce, jakże odmienne od znanego mi Zakopanego. Miejscowość znana mi z nazwy od dzieciństwa to tak naprawdę kilka domów, jeden kemping z hotelikiem, kościół i jedno skrzyżowanie z przystankiem autobusowym, kilkoma budkami z pamiątkami i sklepem, przy którym skupia się całe popołudniowo-wieczorne życie wioski. Przyzwyczajony do warunków panujących w Zakopanem nie rezerwowałem wcześniej pokoju, ani nie wziąłem namiotu, przez co o włos nie wylądowaliśmy w obskurnym wielopokojowym pawilonie na kempingu, ze wspólnym prysznicem dla min. 30 osób. O ile osobiście było mi już wszystko jedno, bo marzyłem tylko o zejściu z motocykla i uwaleniu się na jakimkolwiek wyrze, o tyle żona cudownie uzdrowiona z wszelkich bolączek okołopośladkowych nie dała za wygraną i nakazała szukanie prywatnej kwatery, co przy takiej ilości domów naprawdę nie było łatwe. Po dość długim kręceniu się po okolicy i odwiedzeniu kilku gospodarstw z zatłoczonymi od ceprowych samochodów podwórkami trafiliśmy do dziwnie pustego domu. Na podwórku stał tylko jeden samochód i jeden facet oszołomiony znaczną dawką alkoholu , z metrową siekierą w dłoni, rąbiący resztkami sił wielkie kawały rozrzuconego stosu drewnianych bali. Po chwili z drzwi wyłoniła się sympatyczna pani, która uświadomiła nas, że ów pan to pracownik rąbiący drwa na zimową porę, a pokój owszem jest jeden wolny ale musi zadzwonić do siostry – właścicielki domu – czy jest w ogóle do udostępnienia. Ku naszemu zadowoleniu sympatyczna pani pokój udostępniła i tym samym jeden z kluczowych problemów wyprawy mieliśmy załatwiony i mogliśmy wreszcie odpocząć. Życzliwość i styl bycia gospodarzy również nie przypominała tej z podnóży Tatr. Swobodna, niemal przyjacielska pogawędka, bez naciąganej na pokaz ”góralszczyzny” to było to czego się tu nie spodziewałem. Dalsza część dnia to już spacer po okolicach, zakupy i odpoczynek przed jutrzejszym objazdem Bieszczad, który wiązał się z niemal trzystukilometrową trasą. Acha…. z tym odpoczynkiem to nie do końca było tak łatwo jakby się miało wydawać . Wyłożywszy się na łóżku i osiągnąwszy błogi spokój nagle uświadomiłem sobie, że pomimo życzliwości gospodyni na podwórku stoi przecież moja Viraga, podwórko jest otwarte (nie było wcale bramy), a wciąż kręci się po nim pijany koleś z wielką siekierą w ręku! Zmusiło mnie to do ponownego wyjścia na zewnątrz w celu zabezpieczenia motoru. I tu przeżyłem chwile grozy… Po wyjściu przez drzwi, które dziwnym zwyczajem i pomimo panującego już mroku były na oścież otwarte, przede mną wyłoniła się postać znanego już mi „pracownika”. Stał w półmroku… potargany… zarośnięty… i dyszący ze zmęczenia. W dodatku słaniał się ledwo na nogach z alkoholowego upojenia, trzymając w ręku wielką siekierę. Nie

Page 7: MOJA MAŁA, WIELKA WYPRAWA W BIESZCZADY · 2013. 11. 4. · MOJA MAŁA, WIELKA WYPRAWA W BIESZCZADY Mojej wyprawie na pewno daleko do opisywanych na przeróżnych forach wielodniowych

wiem czemu, ale cała akcja skojarzyła mi się z makabrycznymi scenami z kultowego filmu Smarzowskiego „Dom Zły” i poczułem jak przeszywa mnie dreszcz… Po zapięciu motocykla, kątem oka obserwując delikwenta chowającego siekierę w schowku pod schodami wróciłem do pokoju, gdzie z przerażeniem odkryłem, że w drzwiach nie ma jakiegokolwiek zamka, którym mógłbym zabezpieczyć drzwi , a lokalizacja łóżka jest tak niefortunna, że aby roztrzaskać mi łeb tą siekierą wystarczyłoby wsunąć rękę do pokoju przez uchylone drzwi, nawet bez konieczności wchodzenia do środka. Zaproponowałem więc żonie „wygodniejsze” miejsce z brzegu łóżka, ale odmówiła, toteż zanim zasnąłem minęło ładnych kilkadziesiąt minut.

Page 8: MOJA MAŁA, WIELKA WYPRAWA W BIESZCZADY · 2013. 11. 4. · MOJA MAŁA, WIELKA WYPRAWA W BIESZCZADY Mojej wyprawie na pewno daleko do opisywanych na przeróżnych forach wielodniowych

Niedziela Niedziela przywitała nad trochę chłodną temperaturą, ale nic nie było w stanie zmącić

mojego zadowolenia z faktu przeżycia nocy i czekających nas dziś wrażeń. Krótki poranny spacerek po śniadanie do sklepu na krzyżówce uświadomił mi jakie ciche i spokojne są Bieszczady. Mimo wiejskiego charakteru Ustrzyk Górnych, nie było słychać szczekania psów, a jedyny odgłos jaki niósł się po okolicy to klepanie moich sandałków po asfalcie, co wywoływało dziwny uśmiech na mojej twarzy. Uśmiech spotęgował jeszcze fakt, że pierwszą osobą jaką spotkałem na werandzie sklepu był kto? … A jakże….. znany mi już z dnia wczorajszego drwal. Tym razem jeszcze trzeźwy, jakby bardziej uczesany, choć sam nie wiem czy na pewno. Kupiłem co miałem kupić i z wątpliwą przyjemnością udałem się w drogę powrotną do kwatery, w ślad za drwalem, który dziwnym trafem podążał w tym samym kierunku co ja. Ostatecznie okazało się, że ów mistrz siekiery to znany wszystkim tubylec, który dorabiał sobie między innymi rąbaniem drwa na zimę okolicznym mieszkańcom.

Plan na dzień dzisiejszy to 299 km i taka trasa: - dużą bieszczadzką pętlą z Ustrzyk Górnych do Leska przez Cisnę - z Leska w kierunku Ustrzyk Dolnych do Uherców Mineralnych i odbicie do Soliny - z Soliny wykręcenie małej pętli, przez Polańczyk, Czarną Górną, Ustrzyki Dolne i powrót do Leska - z Leska do Sanoka i dalej w kierunku Przemyśla po krajowej 28 do Tyrawy Wołoskiej po słynnych serpentynach - z Tyrawy przez wioski do Olszanicy - z Olszanicy zamknięcie dużej pętli przez Ustrzyki Dolne, Czarną Górną do Ustrzyk Górnych Odcinek z Ustrzyk Górnych do Leska super. Malownicze krajobrazy, ostre winke, trasa non stop z góry pod górkę, bardzo malowniczy odcinek wzdłuż Sanu w pobliżu Leska to było to po co tu przybyłem. Przyjechałem tu upajać się jazdą na motocyklu wśród cudownych krajobrazów, na zwiedzanie nie było zatem czasu, toteż ograniczaliśmy się do małej rundki po Cisnej, zatrzymania się na chwilę ( w sumie nawet bez zsiadania z motoru) na słynny pomnik Świerczewskiego w Jabłonkach, czołg w Baligrodzie i kościół w Lesku. Na dłuższe zwiedzanie powiązane z odpoczynkiem i posiłkiem zdecydowaliśmy się dopiero w Solinie. Nie ma w tym zresztą nic dziwnego, bo tama naprawdę robi wrażenie, a widoki na dolinę Sanu za zaporą są po prostu bajeczne.

Page 9: MOJA MAŁA, WIELKA WYPRAWA W BIESZCZADY · 2013. 11. 4. · MOJA MAŁA, WIELKA WYPRAWA W BIESZCZADY Mojej wyprawie na pewno daleko do opisywanych na przeróżnych forach wielodniowych
Page 10: MOJA MAŁA, WIELKA WYPRAWA W BIESZCZADY · 2013. 11. 4. · MOJA MAŁA, WIELKA WYPRAWA W BIESZCZADY Mojej wyprawie na pewno daleko do opisywanych na przeróżnych forach wielodniowych

W okolicach tamy dostrzega się już dobrze znaną mi z Zakopanego komercję. O ile samo wejście na zaporę jest darmowe, o tyle aby się do niej dostać trzeba przejść przez zatłoczony deptak otoczony licznymi straganami i budkami z żarciem. Podobnie jest po drugiej stronie, tyle, że okolicę wzbogacono o mini lunapark, kąpielisko i wypożyczalnie sprzętu wodnego. Ogólnie idealne miejsce na rekreacyjno-wypoczynkowe spędzenie dnia z rodzinką. My zabawiliśmy tu dobre półtorej godzinki, które przeznaczyliśmy głównie na zwiedzanie tamy, skonsumowanie wyśmienitych zapiekanek, wypicie herbaty i zakupy pamiątek dla naszej Olci. Z Soliny ruszyliśmy dalej małą pętlą na objazd jeziora Solińskiego…. malownicze okolice, równy asfalcik, kręte drogi prowadzące na przemian z góry i pod górę, w prawo i w lewo … o tak….. to jest to po co tu przyjechałem. Warto było przykulać się tu 600 km żeby jechać tą drogą i upajać się tymi wszystkimi widokami. Mógłbym jechać tak w nieskończoność i nie odrywać oczu od otaczającego mnie krajobrazu, ale niestety dla własnego bezpieczeństwa musiałem systematycznie zerkać na nawigację, która bezbłędnie informowała mnie o kolejnym zakręcie. Przeciwnicy nawigacji motocyklowych mają rację, że stara, papierowa mapa, która przejechała z nami tysiące kilometrów ma duszę i każde jej rozdarcie, plama, poklejone miejsce wiąże się z jakąś historią. Ale tu, w górach, nawigacja jest niezastąpiona. To ona informuje jaki zakręt czeka mnie za wzniesieniem i jaką prędkością mogę wejść w łuk, który przez rosnące wokół drzewa i typowe górskie ukształtowanie terenu jest do ostatniego metra niemal niewidoczny. Przekonałem się o tym na pierwszej serpentynie jaką miałem przyjemność pokonać dzień wcześniej, kiedy rozpędzony na długiej i prowadzącej z dość stromej górki prostej ledwo zmieściłem się w zakręt, który ku mojemu zaskoczeniu zaserwował mi niemal 180 stopniowy zwrot. Mijał kilometr za kilometrem, zakręt za zakrętem, a ja byłem w motocyklowym raju. Zresztą nie tylko ja… tego dnia na bieszczadzkich drogach spotkałem więcej motocyklistów niż przez cały dotychczasowy sezon. Błogostan jaki mnie ogarnął zakłócał pojawiający się coraz częściej znak, mówiący o zakazie ruchu za dziesięć… pięć… dwa kilometry. Remont mostu w Rajskich uświadomił mnie, że małej pętli dziś nie zamkniemy. Próby przejazdu przez polne drogi i przeprawy przez pobliską kładką przerwało spotkanie motocyklisty, który z mapa w ręku oznajmił, że tędy nie przejadę. I tu zwracam honor papierowym mapom. Nawigacyjne dróżki umożliwiające mi powrót na asfalt nie łączyły się, ale przebiegały w odstępie około trzystu metrów od siebie, który miałem zamiar pokonać choćby pchając motocykl po polu, trawie czy innym bezdrożu. Warstwice wysokościowe naniesione na papierową mapę sprowadziły mnie jednak na ziemię… ten trzystumetrowy odcinek

Page 11: MOJA MAŁA, WIELKA WYPRAWA W BIESZCZADY · 2013. 11. 4. · MOJA MAŁA, WIELKA WYPRAWA W BIESZCZADY Mojej wyprawie na pewno daleko do opisywanych na przeróżnych forach wielodniowych

bezdroża to las, a różnice terenu pomiędzy dróżkami wynosił dobre pięćdziesiąt metrów w pionie. Decyzja o powrocie do Leska była trudna, choć tym razem wybraliśmy inną drogę, skręcając w Polańczyku na Hoczew. Drogę z Leska do Sanoka przebyliśmy w miarę szybko i osiągnąwszy cel zrobiliśmy małą przerwę na jedzonko i rozprostowanie nóg (czytaj wymasowanie bolących pośladków). Teraz czekała nas niezła jazda – słynne serpentyny na odcinku Załuż – Tyrawa Wołoska. Serpentyny są niesamowite. Ciąg piętnastu 180 stopniowych nawrotów, zarówno z górki jak i pod górkę to nie lada wyzwanie dla tak niedoświadczonego motocyklisty jak ja, dysponującego dodatkowo „średnio” hamującym sprzętem. Ale dałem radę ….Pozwoliłem sobie nawet na pozostawienie Asi z kamerą na górze i powtórne przejechanie kilku nawrotów, aby w końcu móc na własne oczy zobaczyć i rozstrzygnąć forumowy dylemat czy naprawdę 182 centymetry 90-kilogramowego chłopa aż tak dużo lepiej prezentuje się na Virago 1100 niż na 535…. No cóż…. prezentuje się lepiej, ale podobno nie o prezencję tu chodzi, toteż na tym zakończę wywód. Do odcinka z Tyrawy Wołoskiej do Olszanicy podchodziłem sceptycznie już na etapie planowania trasy. Prowadził on przez typowe bieszczadzkie wioski, dlatego spodziewałem się dużo gorszej jakości dróg, z kompletnym brakiem asfaltu włącznie. Ku mojemu zdziwieniu odcinek ten miał najlepszy asfalt jaki spotkałem w całych Bieszczadach. Wąska kręta droga prowadziła przez bardzo malownicze okolice, a otaczająca pustka nadawała temu miejscu jeszcze bardziej magiczny wydźwięk. Nawet nie wiedziałem jak fajnie jest podążać motocyklem pustą drogą, na której minąłem w sumie może jeden samochód. Odcinek Olszanica – Ustrzyki Dolne – Ustrzyki Górne to już typowy przelot do naszej bazy, z międzytankowaniem w Ustrzykach Dolnych, gdzie spotkaliśmy na stacji Stana Borysa tankującego swego czarnego Mercedesa z wymowną rejestracją eksponującą duży czerwony napis „California” – ech jaki ten świat mały. Mijając Czarną Górną zaproponowałem jeszcze Asi domknięcie małej pętli i odbicie do Rajskiego tym razem od drugiej strony, ale perspektywa przejechania dodatkowych 50 km przy dość dokuczliwym już bólu pośladków nie wydawała jej się trafionym pomysłem. Samemu też nie miałem już chyba ochoty nakręcać dodatkowych kilometrów, a świadomość czekającej mnie jutro sześciusetkilometrowej trasy skutecznie mnie do tego przekonała, dlatego nie naciskałem i pojechaliśmy dalej. Krótkie rozprostowanie kości na najbliższym parkingu widokowym, klika pamiątkowych fotek i mogliśmy w pełni usatysfakcjonowani wracać do kwatery.

Page 12: MOJA MAŁA, WIELKA WYPRAWA W BIESZCZADY · 2013. 11. 4. · MOJA MAŁA, WIELKA WYPRAWA W BIESZCZADY Mojej wyprawie na pewno daleko do opisywanych na przeróżnych forach wielodniowych

Reszta dnia to już pełen relaks w Ustrzykach Górnych, spacerowanie, odpoczywanie i delektowanie się miejscowymi trunkami

Tak naprawdę to wyśmienite wino owocowe kupiliśmy dla jaj na pamiątkę mojemu bratu – rodzinnemu kolekcjonerowi i degustatorowi win wszelkiej maści i pochodzenia, a urzekła nas po prostu wyszukana nazwy i szata graficzna na tym zacnym trunku . A brat… no cóż… co prawda takiej

Page 13: MOJA MAŁA, WIELKA WYPRAWA W BIESZCZADY · 2013. 11. 4. · MOJA MAŁA, WIELKA WYPRAWA W BIESZCZADY Mojej wyprawie na pewno daleko do opisywanych na przeróżnych forach wielodniowych

perełki w swojej kolekcji nie posiadał, ale jako że nijak nie pasowała ona do pozostałych egzemplarzy, została niezwłocznie rozlana na 3 szklanki i skonsumowana, do czego przyczyniła się również moja skromna osoba…. A swoją drogą za moich pamiętnych studenckich czasów takie wina smakowały znacznie gorzej, dlatego jak najbardziej polecam skosztować tego trunku, który wbrew trendom panującym w centralnej Polsce, w Bieszczadach cieszył się naprawdę sporym zainteresowaniem zarówno wśród tubylców (m.in. pan od siekiery) jak i turystów.

Poniedziałek

Poniedziałek rozpoczął się dużo wcześniej niż to sobie z Asią zaplanowaliśmy. W okolicach czwartej nad ranem (to nie była ta „Czwarta nad ranem” ze słynnej piosenki Starego Dobrego Małżeństwa) z kamiennego snu zbudził mnie najpierw gwałtowny i niekontrolowany trzepot mojej żony, następnie uczucie czegoś biegnącego po moich plecach i wreszcie przerażony głos Asi: - Zapal światło, bo chyba coś tu chodzi! Wyrwany ze snu zabrałem się za szybkie rozpoznanie sytuacji i poszukiwanie tajemniczego gościa, który jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, przepadł jak kamień w wodę. Po kilku minutach szperania po największych zakamarkach pokoju postanowiłem wrócić do łóżka i dospać do planowanej pobudki o godzinie szóstej. Niestety Asia miała już noc z głowy. Nie chciała nawet słyszeć o zgaszeniu światła, dlatego resztę nocy przeleżałem przewracając się z boku na bok i próbując zasłonić oczy od wiszącej tuż nad moją głową lampy, która świeciła mi prosto w oczy. Kiedy w końcu znalazłem dogodne ułożenie i zacząłem doznawać pomroczności jasnej (nawet bardzo jasnej – patrz poprzednie zdanie!) nagle poczułem znajome już smyranie, tym razem po kostce. Nooooo żebym ja tak do roboty wstawał jak podniosłem się wtedy z tego łóżka, to mógłbym spokojnie wstawać za dziesięć siódma i o siódmej stawiałbym się już w pracy. To był moment kiedy znalazłem się na końcu pokoju wpatrzony w pająka wielkości mojej dłoni. Była to bestia z rodzaju długo – i cienkonogich, ale zmutowana do rozmiarów XXXXXXXL. Ogłuszyłem go poduszką i dobiłem stojącym pod ręką

Page 14: MOJA MAŁA, WIELKA WYPRAWA W BIESZCZADY · 2013. 11. 4. · MOJA MAŁA, WIELKA WYPRAWA W BIESZCZADY Mojej wyprawie na pewno daleko do opisywanych na przeróżnych forach wielodniowych

motocyklowym butem, kiedy rozległ się budzik obwieszczający początek dnia, w którym czekała mnie sześciusetkilometrowa droga powrotna do Konina. Po szybkim śniadanku i pakowaniu motocykla pożegnaliśmy się z gospodarzami i ruszyliśmy przed siebie znaną nam sprzed dwóch dni trasą. Z żalem opuszczaliśmy Bieszczady do końca delektując się przemierzanymi po raz ostatni górkami, zakrętami i serpentynami. Ostatnie zerknięcie na góry i zaduma nad tym pięknym widokiem dopełniły całości.

Page 15: MOJA MAŁA, WIELKA WYPRAWA W BIESZCZADY · 2013. 11. 4. · MOJA MAŁA, WIELKA WYPRAWA W BIESZCZADY Mojej wyprawie na pewno daleko do opisywanych na przeróżnych forach wielodniowych

Przy okazji utwierdziłem się w przekonaniu o „nadzwyczajnych” zdolnościach obsługi aparatu przez moją żonę:

Nie, to nie scena z filmu „Uwierz w ducha”, a ten gość to nie Patrick Swayze w ostatnim ujęciu z Demi Moore… - to ja i piękne Bieszczady w tle. Swoją drogą to do dziś nie wiem jakim cudem osiągnęła taki efekt aparatem w automacie… ona chyba też nie wie - Dobra wsiadaj i spadamy stąd! - zawołałem – Mamy jeszcze kawałek drogi do przejechania! Droga do domu, choć długa, minęła bez najmniejszych problemów. Z niewielkimi przerwami na obiad, tankowania, rozprostowanie kości i krótką rozmowę z Olcią w Łęczycy, o godzinie 20.30 minęliśmy tablicę Konina, a kilka minut później zajechaliśmy pod garaż. - No to koniec przejażdżki! – stwierdziłem z lekkim grymasem bólu, wywołanym odrętwieniem pośladków - No koniec! – odpowiedziała Asia z podobnym wyrazem twarzy. Podsumowanie

To był fajny weekend i co najważniejsze wreszcie poczułem, że mam motocykl i że dogoniłem kończący się sezon. Bieszczady są super miejscem na motocyklowy wypad. Łagodny górzysty krajobraz, kręte drogi, lasy, klimatyczne wioski dostarczają niezapomnianych wrażeń. Na uwagę zasługuję również jakość bieszczadzkich dróg, które w większości są wyremontowane z idealnym asfaltem. Samotny wyjazd jednym motocyklem był dobrą decyzją i cieszę się, że się na niego zdecydowałem. Najeździłem się do bólu (dosłownie !) i wreszcie czułem się spełniony. Od początku miał to być wypad objazdowy, dlatego nie żałuję, że nie zwiedziłem bardziej szczegółowo niektórych miejsc. W końcu nie można mieć wszystkiego naraz, a i też przecież trzeba mieć po co wracać, bo to, że tam wrócę jest bardziej niż pewne. Cieszę się też, że zabrałem ze sobą Asie. Dała dziewczyna radę, a jej towarzystwo, zwłaszcza to wieczorno-nocne, było niezastąpione . A co do mojej drugiej miłości…. to spisała się wyborowo. Oprócz odkręconego od drgań kierunku nie przypominam sobie nawet jednego niepokojącego zgrzytu silnika, strzału czy zdławienia. Zbędny okazał się też olej, który wziąłem na dolewkę, a i spalanie też mnie pozytywnie zaskoczyło.

Page 16: MOJA MAŁA, WIELKA WYPRAWA W BIESZCZADY · 2013. 11. 4. · MOJA MAŁA, WIELKA WYPRAWA W BIESZCZADY Mojej wyprawie na pewno daleko do opisywanych na przeróżnych forach wielodniowych

Po całej wyprawie pojawił się tylko jeden dylemat… To był mój pierwszy turystyczny wypad motocyklem. Zakochałem się w turystyce motocyklowej i już wiem, że upojne zloty choperowców, pomimo naprawdę super klimatu i wyjątkowego towarzystwa, to nie moja bajka. Ja chcę podróżować, nawijać setki kilometrów, zwiedzać, jeździć daleko, najdalej jak się da, a do tego będę potrzebował innego motocykla. Chyba czas rozstać się z moją poczciwą Virażką i dosiąść czegoś bardziej turystycznego. Ale czy to źle? Jeśli wrażenia mają być co najmniej takie jak te z mojej pierwszej wyprawy to chyba warto, bo przecież o te wrażenia w tym wszystkim chodzi. Bo tak naprawdę nie ważne przecież jaki masz motocykl, ale to gdzie nim byłeś. TROCHĘ DANYCH TECHNICZNO – EKSPLOATACYJNYCH Z WYPRAWY: - sprzęt: Yamaha Virago XV1100, 1998r - ilość przejechanych kilometrów: 1503 (wg nawigacji), 1521 (wg licznika motocykla) - ilość spalonego paliwa: 83 litry - średnie spalanie: 5,4 L/100 km - średnia prędkość przelotowa: 66 km/h - maksymalna prędkość: 143 km/h - całkowity budżet wyprawy ok. 750 zł, w tym 450 zł paliwo i 140 zł nocleg.