Upload
total-cross
View
568
Download
127
Embed Size (px)
DESCRIPTION
Â
Citation preview
STANISŁAW ZBYSZKO CYGANIEWICZ
NA RI NGACH
CAŁEGO ŚWIATA
KSIĘGA
WSPOMNIEŃ
NAKŁADEM KSI ĘGARNI KAROL,INY PISZOWEJ ' W NOWYM SĄCZU
COPYRIGHT BY STANISŁAW ZBYSZKO CYGANIEWICZ
1937 WARSZAWA - NEW.YORK
ZAKŁ. GRAF. "SPÓŁDZIELNIA PRACY" KRAK.-PRZEDM. 66. - (DAWNIEJ KOZIANSCY)
l l • ! l
MISTRZ ŚWIATA ST ANISlA W ZBYSZKO CYGANIEWICZ
MÓWIMY
Oto siedzimy w pokoju hotelowym. Jest już
lekko sinawo od dymu Z papierosów. A zarazem pokój napełniony jest słowami, wspomnieniami i orrazami. Wstaje przeszłość i krząta się koło
nas. Rozmawiamy.
Pokój jest w hotelu, a hotel w Warszawie. Ale my jesteśmy w całym świecie. W Paryżu i w Bue~ nos Aires, w Casablance i N. Jorku, w Chicago i Brukseli, w 'Petenburgu i w Sidney. Zaglądamy (tak na chwilkę) na Florydę i do Santa Monka. Ale już w chwilę później chodzimy po Krakowie, po N owym Sączu, po Warszawie.
Kontynenty straciły dla nas granice, świat od~
rzucił od siebie przestrzeń.
I dziwne, że pokój hotelowy zmienia też grani~
ce, też rośnie w przestrzeń. Jest nas tylko trzech, ale nie jesteśmy sami. Ciągle mamy tysiące, dzie# siątki, setki tysięcy świadków naszej rozmowy.
My mówimy spokojnie, Z lekkim namysłem,
podkreślając słowa uśmieszkiem, w który zawsze
7
oprawione. są wspomnienia. My bronimy się od cichych rozrzewnień, a - tłum?
Tłum wyje!
Get him, Zibby!
To krzyczy Madison Square Garden. Pół miljona ludzi! Płonące oczy, wzniesione ręce, napięte mięśnie
usta otwarte do krzyku.
_. Rompe cavessa!
Lecą w górę kapelusze, laski, torebki damskie, owoce! Jakiś grubszy obywatel wali pięścią stojącego przed nim caballera. Jakaś śniada piękność ssie pomadkę do ust. I miljon nóg tupotem akompaniuje okrzykowi.
Tak wygląda entuzjazm Buenos Aires.
- Allez!
.Olbrzymia sala Palais des Sports w Paryżu. Znów uniesione, egzaltowane emocją tłumy.
I tak, w tym niewielkim pokoju hotelowym, krzyczy cały świat wszystkimi językami.
W środku pokoju wznosi się ring. Dwa potężne ciała w skoku. Mięśnie bardziej stalowe niż stal, ruchy szybsze, niż myśl, ciosy, jak błyskawice •..
Nie, to tylko wizia.
Jest nas bowiem tylko trzech. Cyganiewicze i ja, który piszę te słowa.
] estem trochę oszołomiony, a całkiem zagubion)" w dalekim świecie!
Mówię:
- Przecież. to trzeba napisać! lest rzeczą nie do pomyślenia, aby to wszystko miało zagin,qć.
Powstaje pewien sprzeciw. Wahanie .
. - Ależ tak -.argumentuję-niepodobna; aby te ciekawe przygody nie miały swej monografii.
Wówczas na światło dzienne wypływa pamiętnik~ pisany własnoręcznie przez Stanisława Zbyszko Cy~
ganiewicza. Czytam, jak powieść Londona. Tyle wyrazu, t']le barw, taka gama przeżyć.
- Ta książka musi powstać ...
leszcze wahanie, jeszcze zastanawienie się.
W reszcie decyzja:
- Niech idzie w świat!
I tak powstaje ta książka. Tak powstaje książka,
która się dawno Cyganiewiczom należała. Za to, że walczyli o sławę polskich mięśni na ringach całego świata.
Pt;tiniętacie Zbyszka z Bogdańca z sienkiewiczowskich "Krzyżaków"? To protoplasta Cyganiewiczów. W prostej linii.
Ekspanzia narodu musi przeć w świat w każde
dziedzinie. A kiedy w zakłamanej polityce' przed~ wojennej głucho byto o Polsce-ekspanzia narodu
.9
upominała się o Jej imię. W nauce, w literaturze, w muzyce, w sztuce. I w sporcie. A ta dziedzina należy całkowicie do Cyganiewiczów. 1 w tym ich
niezapomniana zasługa.
Dlatego powstaje ta książka.
Czytając zauważycie, że Stanisław Cyganiewicz, trzykrotny mistrz świata na ringu, pisze jak urodzo .. ny gawędziarz. Opowiada zajmująco. Czytajcie wi~c .•.
10
Było to już bardzo dawno.
ROZDZIAŁ I
PO "RYCERSKIE O S T R O G I" ATLETY
T eraz, kiedy sięgnę pamięcią wstecz, kiedy przebiegnę w duszy tę długą drogę mojego życia, wszystko to w jaskrawych barwach staje mi w pamIęCI.
Tak, jakby, to było wczoraj. Czasy dziecinne tak wyraziście stają mi przed oczyma.
Urodziłem się w roku 1881 w Jodłowej pod Krakowem.
Ojciec mój z pochodzenia góral, był leśniczym. T o też od najwcześniejszej młodości uczyłem się żyć z naturą. Las ze swoim tysiącem czarów, ze swym balsamicznym, ożywczym powietrzem był mi kolebką, był pierwszym towarzyszem mych dziecięcych zabaw.
Gdy byłem pięcioletnim zaledwie chłopcem, lUZ
stary, omszały las nie miał dla mnie tajemnic. Znałem każde drzewo, każdą kryjówkę borsuczą ...
Nie dziw też, że z dnia na dzień wzbierała we mnie siła, że wyrastałem na, co się zowie, . zdrowego chłopaka.
1 1
Nauki początkowe pobierałem w Pilźnie, tara ho-wiem przenieśli się moi rodzice. Cały czas wolny od nauki spędzałem na powietrzu, uprawiając wszel-kie, dostępne podówczas, sporty. Mój rozwój fizyczny szedł jednak w parze z rozwojem umysłowym, to też uważany byłem wśród kolegów za jednego z naj silniejszych: ciesząc się wśród nich uznaniem i sympatią.
Dalsze etapy mojej nauki następowały po sobieszybko, jak w kalejdoskopie. Gimnazjum w -J aśle niedługo gościło mnie swych murach, . albowiem. losy przerzuciły mnie do Stanisławowa.
Tam też spotkałem człowieka, który wywarł d\;cydujący .wpływ na całe moje życie.
Był n,im, nieodżałowanej pamięci, Włodzimierz Swiątkiewicz, twórca i organizator Sokoła. Człowiek, w c~łem tego słowa znaczeniu, zacny i silny. Silny ciałem i duchem,.
Swiątkiewicz wciągnął mnie do Sokoła; pod jego kierunkiem - już jako 13-letni chłopak - stawiałem pierwsze kroki na trudnej drodze prawidłowego treningu. Stałem się prymusem w drużynie, to też.
do pokazów trlldniejszych ćwiczeń, mnie zawsze' uzywano.
Wkrótce zorientowałem się, że pływanie, szermierka, długo i krótkodystansowe biegi wpływają. znakomicie na rozwój fizyczny. Sportom tym poświęciłem cały czas wolny oc! nauki i im też zawdzięczam w znacznej mIerze, wspaniały rozwój, swoich mięśni.
12
Rodzina Stanisława Cyganiewicza. W środku siedzlł rodzice, stoją dwie siostry, a obok stoi mały Staśl
· .
Wytrenowany już pierwszorzędnie próbować począłem zwolna swoich sił w walce francuskiej. Oczywiście jeszcze bardzo po amatorsku.
Dopiero kiedy mnie losy rzuciły do krakowsKiego gimnazjum, dostałem się we właściwe ręce.
Ówczesny naczelnik krakowskiego Sokoła, Szczęsny Ruciński, zajął się poważnie moją edukacją zapaśniczą. Z nim i pod jego kierunkiem przeszedłem całkowity kurs praktyczny i teoretyczny walki francuskiej. Rzeultaty były znakomite. Zacząłem próbować swoich sił na atletach zawodowych, z doskonałym . zresztą skutkiem. Miałem już wówczas lat 15. Było to w roku
1896. I oto popadłem w konflikt z moim ojcem, który surowo skarcił jakiś mój wybryk.
Zbuntowałem się i zdecydowałem szybko.
Postanowiłem wyzyskać swoje siły i umiejętność jako zawodowy atleta, nie przerywając zresztą nauki. Brakowało mi tylko jednego... Spuchniętych
i połamartych uszu.
Każdy zawodowy atleta ma połamane w czasie walki muszle uszne, skutkiem czego ucho staje się nienormalnie duże.
T akie, właśnie, uszy nie dawały mi spokojnie spać. Uważałem je za "rycerskie ostrogi" w zawodzie zapaśniczym. Pragnąłem je zdobyć za wszelką cenę·
Cóż kiedy moje uszy były, małe, kształtne, normalne ... Martwiłem się tem srodze. Lecz trzeba było zacząć, to też zacząłem.
15
Podczas wakacji spróbowałem objechać cyrki prowincjonalne, do których walki francuskie ściągały codziennie tysiące widzów.
Nie spodziewający się spotkać groźnego przeClwnika atleci rzucali z areny wyzwanie:
- : No, kto się zgłosi? Przyjmuję każdą walkę o zakład pieniężny.
Stawałem i kładłem ich wszystkich po kolei. Pieniądze w ten sposób zarobione obracałem na
opłacenie dalszych studiów. W owym czasie jeden z przygodnie spotkanych
zapaśników, nabił mi w czasie walki prawe ·ucho. Spuchło znakomicie. Pokazywałem je z dumą wszystkim. Zdobyłem
rycerskie ostrogi. Jak bardzo miały mi się te połamane uszy przy
dać i to w niedługim czasie, niech potwierdzi zdarzenie, które nastąpiło wkrótce po zdobyciu przezemnie lego, jak mniemałem, "atletycznego herbu". Byłem podówczas w 6-tej klasie. Pewnej nocy śniło mi się, że jestem pod jakimś
zielonym namiotem i że walczę. Obudziłem się rano spocony, zmęczony jak po zapasach. Sen mara, a Bóg wiara - pomyślałem i powróciłem do swych codziennych szkolnych zajęć. Jakoś w bardzo krótkim czasie po tym nadeszły wakacje.
Na owe czasy najsławniejszymi w Polsce aranżerami turniejów zapaśniczych byli: mistrz PytIasiński i równie na owe czasy znany atleta Pie~rusiński. Otóż owego Pietrusińskiego zakarbowałem sobie dokładnie i postanowiłem zmieJ:zyć się z nim w walce. Sprawa nie była bardzo trudna, bo właśnie
16
dowiedziałem się, że Piełrusiński występuje w cyrku w Kołomyji i że wyzywa wszystkich zgłaszających się amatorów . Trzeba się było więc tylko do owej Kołomyji dostać.
Decyzja nastąpiła szybko, to też już następnego dnia siedziałem w pociągu, mknącym w stronę Huculszczyzny. Cóż, kiedy uczniowska kieszeń nadmiernie była pusta i pieniędzy na podróż starczyło mi -tylko do Stanisławowa. Dalszą drogę postanowiłem odbyć piechotą. Po paru jednak kilometrach ' zorientowałem się, że czynię nierozsądnie, oddalam się bowiem od bazy operacyjnej. W Stanisławowie . znałem wielu ludzi, to też łatwo tam mogłem pożyczyć pieniędzy, w Kołomyji natomiast byłem zupełnie obcy. Rad nie rad powróciłem do Stanisławowa. Pierwszą rzeczą, jaka mi się w oczy rzuciła, był
olbrzymi, jaskrawy afisz, ogłaszający, iż w ogrodzie Sidelmajera rozłożył swe' namioty cyrk węgierski Chorwata. Niewiele się namyślając, ~dałem się do cyrku.
N a środku ogrodu stał zi~lony namiot, który już przedtem widziałem we śnie.
- Czegó pan sobie życzy? - zapytał mnie jeden z koniuszych.
- Chcę pomówić z dyrektorem. - A po co?
- Jestem atletą.
Niezwłocznie zaprowadzono mnie do dyrektora cyrku Rosencwajga, który dowiedziawszy się, ze byłem uczniem miejscowego gimnazjum i że za1muję
17
SIę atletyką, nietwłocznie mnie zaangażował. Interes był bowiem oczywisty. Ponieważ w oWym cyrku nie było turnieju, popi
sywałem się podnoszeniem ciężarów, za co otrzymywałem po 10 koron dziennie. Gdy jednak pierwsze zainteresowanie osłabło, Rosencwajg pożegnał się ze mną, mówiąc:
- Gdy tylko będę miał atletę w cyrku, napiszę do ciebie, będziesz miał u mnie robotę.
Z tym wyjechałem. W bardzo nie długim czasie otrzymałem od Ro
sencwajga weżwanie, abym przyjechał walczyć. Pojechałem niezwłocznie.
Rosencwajg zaangażował właśnie dla swoJego cyrku wiedeńskiego · zapaśnika Adolfa Spechta który zobowiązywał się położyć każdego zgłaszającego się amatora. Zakład opiewał na 1000 koron.
- Będziesz walczył ze Spechtem przez 10 minut, przy czym uprzedzam cię, żebyś się tylko . bronił, gdyż atleta może ci łatwo kości połamać. Prosiłem go, żeby tego nie robił, ale radzę ci, uważaj. Po 10 minutach, gdy dam znak dzwonkiem, uciekaj do garderoby. Za Występ dostaniesz 10 koron. Zastosowałem się ściśle do dyspozycji Rosen
cwajga i przez cały czas . walki zachowyw:ałem się defenzywnie. Po 10 minutach walki dźwięk dzwonka odwołał mnie do garderoby.
Na;tępnego dnia Rosencwajg ciągle strasząc mnie połamaniem kości, zażądał odemnie walki 1S-to minutowej. Byłem znowu posłuszny, ale już zacząłem się orientować, że coś jest nie w porządku. To też
18
r r
Dom rodziny Stanisława Zbyszko Cyganiewicza w Jodłowej.
trzeciego dnia pobytu w Stanisławowie zjawiłem się u dyrektora:
- Niech już ten pański atleta łamie mi kości. Ja go i tak położę.
- To jest tupet 1 Uważaj, bo ryzykujesz życie. Nic jednak nie pomogło, byłem całkowicie zde
cydowany. To też w półtorej miriuty "sława światowa", "najsilriiejszy człowiek na świecie" i wogóle "Weltmeister" leżał już na łopatkach. W pół godziny potem otrzymałem swoją gażę i zostałem sromotnie -wyrzucony za drzwi. Sytuacja przedstawiała się o tyle nieprzyjemnie, że nie miałem wystarczającej sumy pieniędzy na powrót. Zaryzykowałem po raz wtóry . Wpakowałem się
do budki hamulcowego w pociągu, idącym ku Krakowowi i tam nieposrtzeżony przez nikogo zamie-' rzałem odbyć podróż. Skulony na ławeczce zasną
łem szybko. Mniej więcej w połowie drogi obudził mnie blask latarki. ?v1995"O
- Kto tu jest? - wołał zirytowany' K~nduktor. Zamiast odpowiedzi pokazałem mu swój "pasz
port" ~ złamane ucho.
I, 'proszę darować ten odskok, co za zbieg okoliczności. Dziś, w paszporcie, mam zaznaczone wyraźnie w rubryce: szczególne znaki: "Złamane uszy". Ale wróćmy do naszego konduktora. Nie zrozu
miał on początkowo o co mi idzie; myśląc, ma do czynienia z człowiekiem głuchym, począł głośno krzyczeć. Natychmiast wyjaśniłem nieporozumienie.
- Nie jestem głuchy. Jestem championem. - Co to znaczy?
21
- Walczę z atletami w cyrkach. Dziś właśnie ' położyłem jednego sławnego zapaśn\ka, a teraz jadę do Krakowa rozprawić się z drugim.
Zdumiony konduktor, pełen już dla mnie szacunku, obejrzał moje ucho, poczęstował kiełbasą i wódką i dowiózł bezpiecznie do Krakowa.
W ten sposób po raz pierwszy zrobiłem użytek z moich "rycerskich ostróg". Ułatwiły mi one bezpłatny przejazd pociągiem.
Kochani rodzice 1 Właśnie w tym czasie otrzymałem od ojca list, w którym darowywał moje - niewielkie zresztą winy i przyjmował "marnotrawnego syna" z radością na łono rodziny. Wiadomość o mych zwycięstwach w Stanisławowie dotarła z dzienników do domu rodziców, który teraz otworzył się przede mną. Otworzył się, ale pod ciężkim warunkiem: musiałem zrezygnować z walk i oddać się wyłącznie nauce.
I oto wprawdzie ciągle napływały zaproszenia, pozostawały one jednak bez odpowiedzi ...
Tak zakończył się okres młodocianych triumfów, pierwszych, chłopięcych występów.
22
R o Z~.D Z l A L II
• WYSTĘPY
I ... MATURA
Nadszedł rok 1901.
Przygotowywałem się właśnie do matury piśmiennej w gimnazjum św. Jacka w Krakowie. Egzamina oderwały mnie na krótki okres czasu od moich codziennych treningów, których nie przerywałem, mimo zaprzestania występów.
N agle po Krakowie gruchnęła wieść, która zasad· niczo zmieniła bieg moich myśli:
Mistrz Pytlasiński zawitał do podwawelskiego grodu i bierze udział w turnieju.
Nie wytrzymałem. Poszedłem do niego i zaprezentowałem moje bicepsy.
"Pyt~as" w mig ocenił moją fizyczną wartość i otworzył przedemną horyzonty świetnej kariery zapaśniczej. A że trenował się właśnie do wszechświatowego turnieju w Charlottenburgu, więc zaangażował mnie jako "sparring partner'a".
Pracowałem z Pytlasińskim przez pewien czas, nad jego i swoim treningiem i wreszcie... uległem namowom.
23
Pojechałem na turniej do Charlottenburga. Z początku miałem kilka zwycięstw, to też my·
ślałem, że kariera moja stoi już na pewnych podstawach.
Lecz jakże szybko miałem się rozczarować? L.. Stanąłem- do walki z Beaukcerois, jednym z nai
groźniejszych wówczas zapaśników, który od szeregu lat cieszył się już zasłużoną sławą·
Kilk~ pierwszych chwytów poszło znakomicie. Stawałem dobrze. Grała we mnie młoda krew i ambicja. Lecz już po chwili z~rientowałem się, że co~ jest niedobrze. Ręce moje zaczęły trafiać w próżnię , podczas gdy mój przeciwnik stosował bolesne i skuteczne chwyty. Po kilku minutach leżałem już na. ziemi z wybitym ze stawu kolanem. Uważałem to za koniec swej kariery zapaśniczej. Wobec ··tego zwróciłem się - sądząc, że zostanę
r:.a całe życie kaleką - z prośbą do Pytlasińskiego o wypłacenie mych zarobków celem powrotu za nie do Krakowa. Byłem przecież już po maturze piśmiennej, a 1110głem zdążyć na termin matury ustnej. Wyjechałem. Tuż w pociągu zabrałem się do ...
kucia. Wkuwałem trygonometrię, której najbardziej się bałem. .
Przypadek zdarzył, że właśnie z trygonometrii t'yłem pytany. I zdałem! Bez mała z odznaczenieml
Tymczasem kolano moje goiło się prędko, nadspodziewanie szybko, tak, że zacząłem znów marzyć' o karierze atlety.
Z jakąż więc radością powitałem telegram mi-o strza Pytlasińskiego, który zaproponował mi wyjazd.
24
(
Młodociany siłacz
fotografia Stanisława Cyganiewicza z lat gimnazjalnych
z nim razem na tournee po cyrkach w Ciechocinku, Włocławku i Płocku. Zgodziłem się chętnie, ponieważ wiązało się to z pierwszorzędnym treningiem pod kierunkiem najlepszego, wówczas, polskiego atlety.
Pojechaliśmy. Po raz pierwszy w życiu przekroczyłem wtedy ro
syjską granicę.
W ówczesnej Galicji "Moskalami" straszono wszystkich. To też przeczucia miałem więcej, niż niemile. Ni mniej ni więcej sądziłem, że już nie wrócę. Ze pierwszy z brzegu żandarm chwyci mnie w swe szpony i wyśle na Sybir, gdzie za życia przyjdzie mi gnić w tajdze. Gdyśmy przejechali granicę, grały właśnie dzwo
ny cerkiewne. Dla mnie grały one grobową pieśń pożegnania z domem rodzinnym. Na zawsze.
Rzeczywistość nie była oczywiście tak straszna. Rosjanie, którzy gnębili ludność b. Kongresówki za każdy odruch polskości, byli - swoim zwyczajem - uprzedzająco grzecznl dla Polaków z innych dzielnic.
W owym czasie treningi moje z Pyt1asińskim posuwały się szybko naprzód, to też z dnia na dzień mistrz miał ze mną coraz więcej roboty.
W Ciechocinku walczyłem z dużym powodzeniem, co mi zjednało wielką sympatię jednego z tamtejszych oficerów hr. J efimowskiego, bardzo sympatycznego Rosjanina.
Hr. J efimowskij zachwycony moją walką ofiarv wał jako nagrodę, 25 rubli, które zdobyłem. Była to na owe czasy dość duża sumka.
27
Pieniądze te natychmiast włożyłem w kopertę i wysłałem mojemu ojcu. Był to pierwszy prezent jClki mu zrobiłem z pieniędzy, zarobionych w walkach.
Przez cały czas pobytu w Ciechocinku gościł mnie i kilku moich kolegów hr. I efimowskij. Działo nam się dobrze.
Wkrótce jednak miał mnie spotkać wypadek, który wstrząs'nął do głębi mojem jestestwem l na długi czas oderwał od areny.
We Włocławku, gdzieśmy zkolei przybyli spot kałem się ze znanym z humoru, doskonałym zapaśnikiem I ankiem Wasilewskim, popularnie przezwanym "Słoniem". Było nam razem b. dobrze. Zaprzyjaźniliśmy się
serdecznie. Wszędzie bywaliśmy razenl. Któregoś dnia I anek namówił Pytlasińskiego mnie na kąpiel w Wiśle. Poszliśmy.
Woda była duża. Odpłynęliśmy daleko od brze·· gu zażywając rozkoszy wodnego sportu, gdy wtem ... I anek zbladł, krzyknął "ratunku" i zaczął tonąć.
Pośpieszyłem na pomoc, jednak nie zdołałem utrzymać śliskiego od wody i szarpiącego mi Się w rękach przyjaciela. Sam cudem ocalałem.
Poczciwy mój, drogi "Słoń" utonął. Przez długie dni musiałem potem patrzeć na łzy,
szalejącej z rozpaczy, matki Wasilewskiego. Uspa·· kajałem ją jak mogłem, a że byłem bardzo do Janka podobny, więc też musiałem przesiadywać u niej w
domu. Moja obecność bowiem, jak twierdziła, była dla niej ukojeniem.
28
. ..
Zapasy na ławie szkolnej.
·1 . j
l
j
Cały ten wypadek zrobił na mnie wstrząsają~~
wrażenie, to też wyjechałem do Krakowa. Tam postanowiłem zapisać się na wiedeńską "Bo
denkultur". Wkrótce też wyjechałem nad Dunaj.
29
R o Z D Z I A Ł 111
NA DRODZE DO ŚWIATOWEJ KARIERY
Przybyłem na studia do Wiednia. Równocześnie ze zgłoszeniem się w Akademii Leśnej zapisałem się do amatorskiego klubu atletycznego, który nosił na·, zwę: "I. Wiener Ringsport Club". Przynależność do tego klubu dała mi okazję brania ud~iału w treningach i zapasach klubowych. Ponieważ jednak nie byłem specjalnie wysokiego wzrostu, lecz tylko bardzo muskularny, podkpiwano sobie ze mnie, nie rokując wielkich nadziei. Bolałem nad tern bardzo.
W owym czasie sport atletyczny w Wiedniu był u szczytu swego rozwoju, a jego najsławniejsz.ym
przedstawicielem w naddunajskiej stolicy był niejaki T omasevicz, olbrzymi Kroat, bardzo silny, któremu nikt się w walce oprzeć nie mógl
Zaproponowano mi sp~tkanie z nim, co też z radością zaakceptowałem.
Walka była ciężka, olbrzym nacierał ostro, to też kilka razy znajdowałem się w poważnym niebezpieczeństwie. Ambicja jednak wzięła górę. Zacisnąłem zęby i walcząc z najwyższym wysiłkiem woli)
30
rzuciłem groźnego przeciwnika w 17 minucie na łopatki. Spotkanie rewanżowe dało mi jeszcze większy triumf, bowiem już po 4 minutach miałein T omasevfcza na dywanie.
Oba te spotkania wywołały w Wiedniu oczywiście olbrzymią. sensację. Następnego dnia wszystkie tygodniki zamieściły moją podobiznę, a przejeżdża· · jący wówczas przez Wiedeń znakomity zapaśnik bawarski Hitzler zaproponował mi wyjazd z nim do Bukaresztu na wielki, klasyczny turniej międzynarodowy. Propozycję przyjąłem i odrazu przystąpi.·.
lem do treningów. A że z gotówką, jak zwykle u studentów, było u mnie dość krucho, więc tymczasem walczyłem w kilku prowincjonalnych miastach galicyjskich, aby zdobyć nieco grosza.
Z owych czasów przypominam sobie dosyĆ zabawny incydent. Przyjechałem do Jasła, gdzie miałem kilka występów w cyrku. W mieśde tym zamieszkiwały dwie moje ciotki, które bardzo się martwiły tym, iż obrałem tak ryzykowną drogę do kariery.
Pewnego wieczoru obie staruszki, po cichutku, aby ich nikt, broń Boże 1, nie widział, zapukały do mojej garderoby w cyrku.
- Bój się Boga, Stasiu 1 Jakżeś ty mógł taki despekt rodzinie zrobić? Dlaczego obraleś sobie karierę cyrkowca? . Wytłomaczyć staruszkom ich mylny ~ąd o rzeczy
było trudno, to też znowu tak, aby ich nikt nie widział, zaprosiłem je do siebie do pokoju hotelowego na pogawędkę i szklankę wina.
Spoiłem je tak dokładnie, że pewnie do końca żyCla pamiętały to niewczesne zwrócenie mi uwagi.
31
Tymczasem nadszedł termin turnleJu w Bukal'eszcie. Przybyłem do stolicy Rumunii i tam na arenie pokazałem dopiero naprawdę zęby. Kładłem wszystkich po kolei. Naj sławniej si zapaśnicy jak: Calve, Charles Axa, Georg Burghard, Franc Saurer, nie mogli mi się oprzeć w walce.
Pewnego dnia, zwróciłem się do Hitzlera, który cały turniej organizował, z zapytaniem:
- Kto też tu ma szanse do I nagrody? Hitzler uśmiechnął się, zmierzył mnie z politowa
niem wzrokiem i z przeświadczeniem swej wyższo
ści (przecież był to najwyższej . klasy zapaśnik -- miał właśnie za sobą takie zwycięstwo jak pokonanie
Halego Adalego we Wiedniu w 2 minutach) zaproponował mi takie wyjście:
- Przyjdź do mnie na trening. Jeżeli mnie położysz - I nagroda będzie twoja.
Już o piątej rano czekałem przed hotelem na niego. O 7 -mej zbudziłem go.
Nastąpiło starcie i oto leżał po 3 ~inatach. Zdobyłem - pierwszą - w życiu pierwszą na
grodę.
Musiałem za nią jednak drogo zapłacić.
Hitzler, obrażony, że śmiałem jego, gospodarza turnieju, położyć, nie dopłacił mi gaży i czemprędzej pożegnał się ze mną. Z małymi zapasami gotówki, znalazłem się w sytuacji finansowej nad wyraz trud-
. nej. Trzeba było myśleć o zdobyciu środków materialnych na dalsze studia, a to wiązało się oczYWl'ście z ciągłymi wyjazdami. Sytuacja taka uniemożliwiała mi naukę na Bodenkultur, gdzie trzeba było
·32
John Pohl Abs, pokonany przez Zbyszka w Bukareszcie.
,
być ciągle na mIeJSCU. Po krótkim namyśle zdecydowałem przerzucić się na prawo, które umożliwiało studia poza uniwersytetem. Dlatego też od nowego semestru zapisałem się na wydział prawny uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie.
Było to w roku 1903. Wyjechałem na zwykłe swoje tournee atletyczne, przy czym znowu zawadziłem o zabór rosyjski. Znalazłem się w Łodzi, gdzie w owym czasie rozgrywał się w cyrku turniej walk zapaśniczych, z Lurichem, Abergiem i Petrowem na czele.
Wystawiono mnie .jako konkurencję przeciwko tym trzem zapaśnikom, którzy nie chcieli dopuścić mnie do swego turnieju, bojąc się o swe pierwsze miejsca. Oczywiście skutkiem tego doszło do ostrych wyzwań i scysji. W rezultacie, pragnąc mi dać możność rozegrania decydujących walk z moimi przeciwnikami, obywatelstwo łódzkie ofiarowało mI na ten cel olbrzymią ujeżdżalnię. Wyzwałem Aberga, Luricha i Petrowa na walkę
meczową i w oznaczónym dniu oczekiwałem w ujeżdzalni na swych przeciwników. Tłum zapełnił zaimprowizowane trybuny, pragnąc ujrzeć tak ciekawe walki.
Tymczasem wyzwani ... nie stawili się. Stchórzyli! Ogłoszono mnie zwycięzcą, a rozentuzjazmowany tłum, urządził mi olbrzymią owację.
Rzecz prosta, że po takim wypadku, sława moja wzrosła niepomiernie. '
Po powrocie z Łodzi kontynuowałem dalsze studia, -przerywając je jednak czę'sto wycieczkami do
I ' 3'5
różnych cyrków. W tym czasie odwiedziłem KiszynlOW, gdzie · spotkałem się z niesłychanie silnym i· groźnym przeciwnikiem, John Paul Absem. Nie wróżono mi wielkiego powodzenia w tej walce, Abs bowiem był to olbrzym, bardzo dużej wagi. Wbrew jednak wszelkim przewidywaniom rzuciłem Absa na łopatki w ciągu 9 .lminut i to tak, że niebo!ak zemdlał i wyniesiono go z areny.
W owym czasie cały mój trening poświęciłem na wyrobienie sobie chwytu, który niejednokrotnie później był wielkim postrachem dla mych przeciwników. Opracowywałem specjalnie "tylny pas" i doszedłem do zdumiewających wyników.
Chwyt ten stał się później moim chwytem "żelaznym".
Z Kiszyniowa udałem się do Sebastopola, gdzie doszła m·nie wiadomość, że w Paryżu odbywa się wielki, klasyczny, wszechświatowy turniej atletów zawodowych o mistrzostwo świata. Nie płacono tam wiele, lecz nadarzała się sposobność do zdobycia wielkiej sławy.
Po długich pertraktacjach i korespondowaniu udało mi · się nareszcie podpisać kontrakt z dyrekcją . "Casino de Paris" na udział w tym turnieju. Był to kontrakt na bardzo ciężkich warunkach, przyznano mi bowiem tytułem zwrotu kosztów utrzymania 20 franków dziennie, z tern zastrzeżeniem, iż przy pierwszej porażce, kontrakt automatycznie się zrywa. Drogę do Paryża musiałem opłacić sam.
Ponieważ kieszeń moja znów nie była zbyt zasobna w mamonę, jechałem do stolicy Francji najgorszy-
36 , • I
mi pociągami, tak, że podróż z Sebastopola do Paryża zajęła mi 6 dni.
Przybyłem po raz pierwszy w życiu do Paryża, Nie będę tutaj opisywał tego co zobaczyłem w nadsekwańskiej stolicy, gdyż miasto to znane jest wszystkim czytelnikom chociażby z licznych i szczegółowych opisów.
W pierwszych dniach mego pobytu w Paryżu nie kwapiłem się wcale do zwiedzania zabytków i pamiątek, gdyż myśl moja całkowicie zajęta była oczekującym mnie turniejem zapasniczym, śfedzeniem
walk i ich rezultatów, układaniem planów strategicznych, któreby mi zapewniły honorowe miejsce w wszechświatowych nagrodach. Ciągle myślałem
o tym, jaką rolę wypadnie mi odegrać pomiędzy
światowymi sławami, zapasanymi do konkursu. Za raz tedy pierwszego dnia udałem się do Casino de Paris, na rue Blanche, aby zobaczyć z kim będę miał do czynienia na ringu.
Pierwszą osobą, jaką spotkałem był olbrzymi zapaśnik, Serb, Antonicz - mający 2 mtr 14 cm wysokości. Stanąws'zy przy nim, skonstatowałem z przerażeniem, że sięgam mu zaledwo ramieniem do łokcia. Widok olbrzyma nastroił mnie dość pesymistycznie. Wolałbym spotkać mniejszych od siebie niż wyższych i to w takiej dysproporcji. Zacząłem się zastanawiać, czy mam wogóle jakiekolwiek szanse w stosunku do takich zapaśników, czy może lepiej było pozostać na Krymie. Jednem 'słowem opadły mnie czarne myśli.
Widok dalszych współzawodników, nietylko nIe rozchmurzył mi czoła, ale nastrajał mnie coraz go-
37
rzej . Tacy bowiem zapaśnicy: jak Kotch Mechmet, l\lurzuk, Omer de Bouillon, Petersen', Raoul Leboucher, uważani byli na owe czasy za niepokonanych przeciwników.
Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu wśród zawodników spotkałem również Aberga, który zwrócił się do l!lnie dobrodusznie, mówiąc, iż przyjechał tu wyq trenowany z zamiarem rewanżu za despekt, jaki uczyniłem w Łodzi jego mlecznemu bratu Lurichowi.
Dalej jeszcze większym zdziwieniem napełniły nlnie olbrzymie plecy, przybrane w czerwoną kozacką lezginkę, dźwigają,ce głowę w olbrzymiej futrzanej "papasze". Podszedłem bliżej, aby się przekonać, kto .jest posiadaczem kształtów o tak niezwykłych rozmiarach i poznałem w nim jednego z najgroźniejszych na owe czasy zapaśników i najsilniej .. szych ludzi świata Iwana Maksimowicza Poddubnego. Sławny ten kozak doński, mawiał zawsze, iż
trzech jest największych ludzi w Rosji: pierwszy -to on Poddubny, drugi Maksim Gorkij, a trzeci, który zaledwie dochodzi do ich klasy to... Szalapin.
Poddubny spojrzał na mnie dobrotliwie, poklepał po ramieniu i rzekł:
- Zal mi ciebie, mały. Szkoda, żeś tu przyjechał, bo przecież będziemy musieli ze sobą walczyć.
Pocieszyłem go jak mogłem" że jakoś to będzie i poszedłem dalej. Nie przeczuwał on, że spotkał we mnie jedynego człowieka, który go w serio walce pokonał w kilka lat po tym spotkaniu.
38
Kiedym tak rozmyślał o życiu, które nie szczędz.iło mi krzyżów i kamienistej drogi, przypomniał mi się incydent z mojego dzieciństwa, jaki mi się zdarzył w Pilźnie, gdzie uczęszczałem do szkół normalnych. Byłem wtedy małym chłopcem i, jak każdy mały
chłopiec, rwałem się do służenia przy mszy świętej i do wszelkich kościelnych uroczystości. Pewnego dnia, spóźniłem się do kościoła i przybiegłem już wtedy, kiedy procesja ruszyła i kiedy wszystkie sztandary i feretrony były już z kościoła wyniesione.
Rozpacz moja nie miała granic. Zacząłem się rozglądać po kościele i ujrzałem, że jeszcze jeden wielki, ciężki, mosiężny krzyż pozostał. Chwyciłem go oburącz i pobiegłem za procesją, ale już na rynku moje drobne pod ówczas ręce omdlały, czułem, że nie jestem w stanie nieść dalej zbyt wielkiego ciężaru
i krzyż rzuciłem, zostawiając go y"lasnemu losowi.
T ego, zasłużonego zresztą "lania", jakie dostałem wówczas od miejscowych przekupek i kobiet, nigdy nIe zapomnę.
I oto ta właśnie przygoda z krzyżem była dla mnie jak gdyby przestrogą na przyszłość, aby nie porywać się na rzeczy niemożliwe do wykonania.
Kto wie, czy w tej chwili, tam w Paryżu, nie znalazłem się znowu w takiej samej sytuacji.
Tak niewesoło rozmyślając, począłem wazyc wszystkie "za" i "przeciw" swojego przedsięwzięcia. Cóż mogłem przeciwstawić sile, technice i sławie
moich przeciwników? Młodość, wielki zapas energii, nieprzepartą chęć
wybicia się, doskonale wyrobioną walką obronną, a z walki zaczepnej mój "tylny pas".
39
Zresztą o odwrocie jakimś nawet myśli nIe dopuszczałem i rozpocząłem akcję.
Jako pierwszego przeciwnika wyznaczono mi znanego podówczas Niemca, Alberta Sturma. \X' alka była ciężka i trudna, lecz po 49 minutach olbrzymiego wysiłku rzuciłem go na łopatki.
To zwycięstwo zwróciło na mnie uwagę inr.ych zapaśników, którzy zaczęli mi się już uważniej przyglądać. Między innymi zainteresował się mną bardzo . ówczesny współzawodnik Sturma, berlińczyk
Georg Strenge. Jako starszy wiekiem i doświadcze
niem zapaśnik zbliżył się on do mnie z bardzo trafnymi radami, a nawet zaczął mi pomagać w treningach.
I oto tak, jak nauczyciel śpiewu, pracując nad swymi uczniami, ustawia im głos, tak Strenge, pra~
cując nademną, ustawiał mnie w mojej sztuce zapaśnICZe].
Pewnego dnia dyr:ekcja Casino de Paris, siła nas wszystkich na wyścigi odbywające l'OCZnle na sławnym polu wyścigowym w champs.
zaproSIę coLong-
o oznac~onej godzinie przed lokalem teatru stanął długi ' szereg powozów, w których zajęliśmy miejsca. Mnie w wycieczce tej przypadło miejsce w powozie obok olbrzyma Antonicza.
Podczas pogawędki, jaka się zawiązała pomiędzy nami, Antonicż oświadczył mi, iż jeszcze nic nie umIem, że jestem wielkim zerem zapaśniczym i radził mi zacząć się uczyć u niego.
40 I I i
- Mam nadzieję, że w kilka miesięcy uda mi się doprowadzić cię do takiej formy, ażebyś mógł zacząć walczyć.
Podziękowałem mu bardzo za życzliwość. Jakże się jednak zdziwiłem, kiedy za powrotem do Casino de Paris ujrzałem, iż na dzień następny wyznal:zono mi z nim walkę.
41
PIERWSZE NA MIARĘ ŚWIATOWĄ ZWYCIĘSTWO
Antonicz faktycznie był jedynym olbrzymem dość proporcjonalnie zbudowanym i człowiekiem zupełnie zdrowym. N aogół bowiem francuscy biolodzy twierdzą, iż ludzie o wzroście i kształtach nadmiernie wybujałych nie są normalni. Budowa ich wskazuje na chorobliwy stan gruczołów (pituryitis) ich organizmu, na przerost ciała i zależnym od niego kośćca.
Antonicz prócz tego, że był człowiekiem naJzupełniej normalnym, prowadził równocześnie ,życie
;adzwyczaj higieniczne, trenował regularnie i uważany był za jednego 'z najgroźniejszych przeciwników.
Nietylko on sam miał o sobie bardzo dobre mnie. manie. Również i inni atleci i dyrekcja teatru uwai~i go za niepokonanego atletę i przekonani byli, że weźmie on w tym turnieju mistrzostwo świata.
Stając do spotkania z Anłoniczem, zdawałem sobie również dokładnie sprawę z tego, że tak on, jak
42
ja pochodzimy obaj z zaboru austriackiego i że zwycięstwo jednego z nas wykluczało całą przyszłą karierę drugiego. Miałem tedy stanąć do walki "na śmierć i życie". Szczęśliwym trafem, przed walką spotkałem się
z dawnym impresariem Antonicza, starym zapaśni
kiem Dumont' em. Antonicz musiał widocznie z nim zerwać kontrakt, czy też wogóle wyjść nie w porządku, dość, że Dumont najwidoczniej szukał na nim zemsty. Eximpresario odciągnął mńie na bok i odezwał się w następujące słowa:
- Radzę ci, jeżeli chcesz skutecznie oprzeć się
olbrzymiej sile przeciwnika, trzymać się w walce takiej taktyki; trzymaj się zawsze pozycji jaknajbardziej pochylonej, tak, ażeby Antonicz, jako czło
wiek bardzo wysoki, chcąc założyć ci chwyt, musiał się jaknajniżej schylać. W ten sposób szybko zmęczysz mu mięśnie krzyża. Kiedy Antonicz rozprostuje się, ażeby znaleźć odpoczynek dla zmęczonych krzyżów, chwytaj go szybko wpół, to znaczy w "przedni pas".
Rady te bardzo mi się przydały, jak się pOZnle] podczas walki okazało. Narazie zanotowałem je sobie dobrze w pamięci i poszedłem się ubierać, a właściwie rozbierać do walki. Podczas gdy robiłem tualetę zapaśniczą, do garderoby mej przyszedł kozak Poddubny, który ubierał się w jednym pokoju z Antoniczem.
- Znajesz brat - powiedział do mnie - Antonicz przeznacza na walkę z tobą wyraźnie 16 minut. Oświadczył mi przed chwilą, iż w 16-tej minucie bezwzględnie cię położy.
43
Przyznam się, że ta pewność siebie Antonicza nietylko mnie nie przeraziła, ale jeszcze dodała mi ducha.
- N o, zobaczymy - pomyślałem.
Znaleźliśmy . się naprzeciw siebie na ringu.
W pierwszych kilku minutach walki Antonicz zyskał pewne fory, zdołał mnie bowiem dostać do pozycji parterowej. W tej chwili doskonale zdałem sobie sprawę, iż jeżeli dłużej pozostanę w tej sytuacji, nie zdołam uniknąć jego strasznych, powszechnie znanych, dławiących nelsonów. To też nie tracąc ani jednej sekundy czasu wyrwałem mu się z silnym postanowieniem nie dać się więcej sprowadzić do parteru. W tej chwili, jak wybawienie przyszła mi na myśl rada Dumonta, zacząłem ją natychmiast ściśle stosować, stając ciągle vi pozycji obronnej, ale jak najbardziej pochylonej.
Po 4 minutach takiej taktyki zauważyłem, że mOJ przeciwnik się .męczy i że rozprostowuje rozbolałe
. od ciągłego nachylania się mięśnie krzyża, przecią
. gając się przy tym. Pozwoliłem mu to bezkarnie uczynić dwa, czy trzy razy, gdy jednak olbrzym ponownie się wyprostował, szybko chwyciłem go wpół i rzuciłem o ziemię. Nie zdołałem go jednakże przytrzymać na obu łopatkach. Antonicz znalazł się
w pozycji parterowej, wszelako defenzywnej.
W szelkie chwyty, zakładane na olbrzymie kształty . Serba, nie dawały żadnych rezultatów, wobec tego postanowiłem uciec się do mego chwytu "żelaznego", zastosować "tylny pas". Cztery razy pod rząd podnosiłem olbrzyma i rzucałem nim z wielką siłą o ma-
44
Stanisław Zbys2:ko Cyganiewicz
jako mistrz świata, ze zdobytym złotym pasel?
/ '
terac, jednakże chwyt ten zdołał zawsze pokonać zaledwo trzy czwarte olbrzyma. Jedna czwarta była ciągle w defenzywie. Gdy Antonicz próbował wydostać się z pozycji parterowej do pozycji stojącej, ja siedziałem na nim jak pantera i każdy jego wysiłek udaremniałem. W ten sposób walka przeciągnęła się do jednej godziny i 25 minut. Zauważyłem, iż przeciwnik mój pod moim ciężarem, jak i przez odparowywanie moich ciągłych ostrych chwytów, był
z minuty na minutę coraz bardziej zmęczony, tak dalece, że nie reagował nawet na dziwne zachowanie się dyrektora Casino de Paris, któ-ry stal obok ringu, i faworyzując najwidoczniej Serba, krzyczał głośno
1 nieustannie: - Allez, Antonicz, allez Antonicz!! Zorientowałem się, że Antonicz jest zupełnie wy
czerpany, postanowiłem przeto raz jeszcze, wywindować go do góry i chwyciwszy go w "tylny pas" rzuciłem nim o ziemię z taką precyzją, iż zmęczony do ostatecznych granic Serb nie zdołał się już obronić od porażki. Walka trwała ogółem 1 godzinę 27 minut. Odniosłem swoje pierwsze i jedno z największych
zwycięstw.
Nawiasem mówiąc porażka ta złamała najzupel. niej karierę Antonicza, który później nawet całkowicie zarzucił sport atletyczny, oddał się grze w kar~ ty i pijaństwu i w końcu umarł w nędzy jako por·· tier hotelu w Brukseli.
Sic transit gloria mundi. Byłem tak podniecony swym zwycięstwem, że gdy
kilkakrotnie musiałem się pokazać, bijącej frenetycz-
47
ne brawa publiczności, wykonałem, aby dowieść, że moja energia zapaśnicza i siły nie są jeszcze wyczerpane, - efektowne "salto". Oklaskom nie było końca.
Następnego dnia pisma "Auto" i "Velo" rozpisały się o mnie bardzo szczegółowo, opowiadając moJą dotychczasową karierę i wróżąc mi piękne nadzieje na przyszłość. Był to pierwszy szczebel do wielkiej kariery, pierwsza zapowiedź zjawlaJącego się
na arenie nowego światowej sławy zapaśnika.
Dyrekcja Casino de Paris, która z początku traktowała mnie dosyć nieprzychylnie, tak dalece się do mnie przekonała, że umieściła mnie wśród swych największych atrakcji. Obdarzono mnie taką pamięcią i życzliwością, że w ciągu 20 dni miałem 13 bar-dzo groźnych i ciężkich spotkań. .
Można sobie wyobrazić, co to znaczy trzynaście walk meczowych w ciągu 20 dni, i to walk, jakie Anglik nazywa "bloode matches" . Olbrzymi wysiłek mięśniowy i niesłychane napięcie nerwów - oto zwykła przyprawa przy "krwawych meczach".
Rezultatem wytężonej pracy było to, że moje uszy znowu napuchły tak, że wisiały mi poprostu przy twarzy, i że pozbyłem się skóry z czoła, zdartej w czasie codziennych spotkań. Pomimo to doszedłem szczęśliwie do półfinałów i wszedłem do walk finałowych.
Moja walka o pierwszą i drugą nagrodę ze sławnym Duńczykiem Petersenem, trwała P/2 godziny. Pomimo obustronnych wysiłków żaden z nas nle
48
zdołał przeciwnika docisnąć do dywanu, tak że w rezultacie komisja sędziowska zarządziła walkę na punkty. Za punkt dobry liczono każdemu z nas, jeżeli przeciwnika sprowadził z pozycji stojącej do pozycji parterowej. -..
Przez cały czas walki mieliśmy równe szanse, to też Petersen zdołał zWyC1ęzyC zaledwie jednynl punktem przewagi i w ten sposób zdobył pierwszą
nagrodę·
Tak samo rozegrała się moja walka z Raulem Le,· boucher o ' drugą i trzecią nagrodę. W ten sposób ani razu nie będąc rzuconym na łopatki, zająłem w , turnieju trzecie, bardzo zresztą wtedy dla mnie zaszczytne mleJsce, kładąc uprzednio na łopatki Omera de Bouillon'a.
Dyrekcja Casino de Paris stanęła już teraz całko " wicie po mojej stronie i była' tak zadowolona z moich występów, że zaofiarowała mi nowy kontrakt, w którym sama podniosła mi gażę z 20 franków na 150 frankó.w dzieńnie, przy czym oczywiście zobowiązała się pokryć koszta podróży.
Turniej ten o mistrzostwo wszechświatowe zakończył się, więc, w ten sposób, że Petersen zdobył pierwszą nagrodę. Raul Leboucher drugą nagrodę. Trzecie miejsce w kolejności nagród' zdobyłem ja. Czwartą nagrodę otrzymał Omer de Bouillon.
Groźba Aberga o rewanżu za Luricha spostponowanego przezemnie w Łodzi, ' nie miała się nigdy spełnić. Aberg doszedł bowiem do półfinału, lecz w spotkaniu finałowem przegrał do Lebouchera. W spotkaniu tern, masakrowany przez przeciwnika,
, J 49
Aberg wytrzymał jednak 45 minut. W rezultacie przegrał walkę na punkty.
Niemniej tragicznie zakończył się udział w turnieju Iwana Maksymowicza Poddubnego. Prze~rał on również spotkanie z Leboucherem na punkty. Zawinił tu znacznie jego temperament, ten sam temperament, dzięki któremu w jakiś czas potem, w - roku 1907 w Londynie Poddubny uległ mi w walce.
Gdy turniej zakończył się już definitywnie, i kiedy zabierałem się powoli do wyjazdu, niespodziewanie zgłosili się do mnie- dwaj zapaśnicy: Ernest Zygfryd z "Królewca i Schleidermillers z Pfortsheim. Obaj z niebywałym entuzjazmem oświadczyli n;r że walka z olbrzymem Antoniczem, a w szczególności to, że go czterokrotnie, z pozycji parterowej podnio· słem do góry, niezwykle im zaimponowała. Obaj tedy prosili mnie, abym ich wziął ze sobą w charakterze uczniów.
Zgodziłem się na ich propozycję i odtąd podró· żowaliśmy razem.
50
•
ROZDZIAŁ V
"CYKLOP" I
BOLeIO
W owym czasie otrzymałem ofertę z tego samego cyrku, w którym występowałem w roku 1903 w Łodzi podczas mojego sławnego zajścia z Lurichem. Był to cyrk Devigne. Ofertę zaakceptowałem i pojechałem wraz z moimi uczniami do Wilna, gdzie się podówczas cyrk ten znajdował.
W cyrku tym w owym czasie, atletą stale zaangażowanym był Cyklop.
T o moje pierwsze spotkanie z Cyklopem było
bardzo ciekawe.
Cyklop Bieńkowski był niewątpliwie jedną z najoryginalniejszych postaci, jaką mi się zdarzyło kiedykolwiek w życiu spotkać. Przypominał on tak żywo małpę, iż Darwin mógłby go użyć jako dowód swoich teorii, jako obraz jednej z faz przejściowych Dd małpy wyższego gatunku do człowieka.
Nieprawdopodobnych rozmiarów, potwornej szerokości tułów wsparty na stosunkowo krótkich no-gach, oddzielony zamiast szyji i karku dwoma fałdami skóry od głowy. Niskie czoło, wystające ko-
. i '. 51
SCl policzkowe, wydatna szczęka dolna niezwykle naprzód wysunięta, zdradzały zwierzęcą siłę i energIę·
Cyklop przywitał mnie słowami:
- Wyśta Polok?
N a moją twierdzącą odpowiedź, zadecydował, że on ' jest "tyż Polok" i nazywa się Cyklop Bieńkowski.
Zwróciłem się do Cyklopa z troszkę niegrzecznym zapytaniem, lecz musiałem mu powiedzieć to, co naprawdę myślałem i czułem:
- Niech mi pan po~ie, dlaczego właściwie, pan tak silny człowiek, ustawicznie cierpi porażki od wszystkich atletów?
-- Moja robota, to jest "chebowanie elefantów", "brechowanie" pieniędzy i "rajsowanie" łańcuchów. Jak mnie ta -jakaś lichota położy, to nie wchodzi w rachubę. Mam zresztą na to doskonały sposób. Gdy pokonany schodzę z areny albo ringu, znacząco przymrużam oko do publiczności i uśmiecham się. ~Ttedy cała publika myśli, że się sam położyłem.
A jeżeli chodzi o spróbowane siły, to każden wi, że jak go "dmuchnę" w gębę, to trzy koziołki wywinie.
Jak wiadomo, Franuś Cyklop był epokowo silnym człowiekiem. Sensacyjność jego występów w cyrku polegała na łamaniu pieniędzy i rwaniu grubych żelaznych łańcuchów. Jak zwykle każdy, tak i on nie był wolny od podejrzeń. Nawet my, atleci, przypuszczaliśmy, że poczciwy Cyklop używa do łamania pieniędzy jakiejś. maszynki. Podejrzenia te tern były
52
silniejsze, że na każdą. prośbę złamania .pieniędzy poza areną, ot tak dla sprawdzenia, Franuś odpowiadał kategoryczną odmową.
Pewnego razu, jednak, przekonał nas wszystkich. Część championatu zaproszona była do pułkownika \X' ąsiackiego (wielkiego entuzjasty walki greckor~ymskiej) ówczesnego komendanta Cytadeli Warszawski.ej. Przy kolacji Cyklop, posądzany ciągle o ~krywanie w ręku maszynki do łamania· pieniędzy, tak się rozgniewał, że kazał sobie dostarczyć dziesięć 10-kopiejkówek i złamał je jedne po drugiej. Ostatnią 10-kopiejkówkę Cyklop złamał do jednej czwartej i podał nam wszystkim, proponując, abyśmy dokończyli, rozpoczętego przez niego dzieła.
Ni~stety, żaden z nas nie był w stanie tego dokonać. Olbrzymia siła Franusia przestała od tej chwili podlegać wszelkim dyskusjom. Występy Cyklopa w cyrku odbywały się zawsze
przy ustawicznych wybuchach .śmiechu. Niezgrabna postać, .ciężkie, źle skoordynowane ruchy, bawiły lepiej publiczność, niż występy najzdolniejszego z clownów:
Koniec Franusia był bardzo smutny. Przy rwaniu karkiem łańcucha grubszego, niż zwykle, . pękł mu nerw wzrokowy. Cyklop oślepł, zmarniał i podczas wojny umarł.
Owe czasy (rok 1903 i · 1904) były dla atletyki dość ciężkie. Pomimo wyrobionego już dużegO' imienia i rozgłosu nie mogłem zebrać poważniejszej sumy. Skutkiem tego spotykałem się ciągle z wymówkami. ze strony -mojego ojca i z napomnieniami, ażebym porzucił atletykę i kończył uniwersytet, tym bardziej,
l ' , 53
że w roku 1904, wypadało mi odbyć służbę wOJskową.
Wszystkie podróże moje po takich miastach, jak: Wilno, Mińsk, Ungwar, po różnych miastach Małopolski, przynosiły mi bardzo nikłe rezultaty finansowe. To też byłelu w ciągłych pieniężnych kłopotach . Muszę tu wspomnieć o jednym moim współtowa
rzyszu, który tak przejął się atletyką i zapaśnictwem , że później jeździł ze mną przez długi czas po ś~ecie. Był to niejaki Bolesław Rogalski.
Rogalski był typowym krakowskim andrusem. Brunet, bardzo wysoki, obdarzony silną budową, zawołany tancerz, usposobienia niesłychanie żywego,
cŻYwał w mowie potocznej miłej, podgórskiej gwary. Pogoda usposobienia czyniła zeń niezwykle pożądanego towarzysza na wszelkich zebraniach, tym bardziej, że przez cały wieczór potrafił bawić towarzystwo swymi miłymi, pozbawionymi całkiem złośliwości, żartami. Rogalski był naogół bardzo lubiany w Krakowie. · Potępiały go i obmawiały złośliwie tylko stare panny twierdząc, że ma niesłychany apetyt na kocie mięso. Bolcio bowiem, gdzie spotkał jakiegokolwiek tłustego kota, bez litości sporządzał z niego wyśmienite, jak twierdził, kotlety.
Ta jego namiętność do polowania na swojskie koty, była niejednokrotnie powodem przykrych zajść. Ilekroć Rogalski wybrał się z rodziną do kina, wówczas, gdy tylko _ światło zagasło, ze wszystkich stron odzywały się głosy "krakowskich dzieci":
- Bolciu, dać ci kota?? Błahe te napozór przyczyny, odegrały jednak
w ZyCIU poczciwego Bolcia, rolę bardzo poważną.
54
Rogalski, któremu ta kocia popularność sprzykrzyła się, postanowił wyjechać z Krakowa i w tym celu zwrócił się do mnie, proponując wspólną podróż po świecie w charakterze atlety-zapaśnika. Zgodziłem się na to i oto przez długi czas, Bolcio'
i ja byliśmy nierozłącznymi towarzyszami w naszych atletycznych wędrówkach. Dzieliliśmy dolę i niedolę aren i ringów, czasem zasobni w gotówkę, czasem bez grosza przy duszy, to też zżyliśmy się ze sobą bardzo. .
Podczas wędrówek po różnych miastach Europy t Rogalski tak przejął się tureckim, modnym naówczas, stylem walki francuskiej, że wzorując się na sławnych zapaśnikach tureckich: Kara Ahmedzie i Halim Adalim, przybrał się w turecki kostium i stał 5ię gorliwym 'adeptem tego rodzaju walki.
Styl turecki w walce polega na tem, iż , zapaśnik
zamiast chwytów, używa wyłącznie brutalnej siły,
uderzeniami i szarpaniem za głowę męczy przeciwnika i doprowadza go po pewnym czasie do takiego stanu przemęczenia, że później poprostu zwykłym szarpnięciem rzuca go na dywan i kładzie na łopatki.
Rogalski po kilku latach podróży po Europie powędrował wraz ze mną do Ameryki i tam dorobił się znanego majątku, a dorobił się ... grą na harmonii. Po kilku latach jednak. zatęsknił za stronami rodzinnymi, postanowił wszystko zlikwidować i powrócić do tak ulubionych przez każdego krakowianina "oleandrów". A jednak ...
Przed wyjazdem moim do Indii pochowaliśmy zacnego Bolcia na cmentarzu w Long Island.
55.
R o Z D Z 1 A L VI
PIERWSZA
MIŁOŚĆ
Nie mogę tutaj pominąć milczeniem zdarzenia, które przez krótki okres czasu zaważyło jednak na
. . . mOlm ZyCIU.
Było to pierwsze zjawienie się nowego czynnika na moim horyzoncie życiowym, czynnika, który omal nie kosztował mnie wiele.
Była to kobieta. Podróżowałem wówczas z cyrkiem Devigne. Losy
rzuciły nas do Mińska, gdzie na pewien czas cyrk l'ozbił swoje namioty.
W balecie cyrkowym, który podówczas występował, zjawiła się bardzo piękna, o wybitnie południowym typie, kobieta. Zjawienie się jej otoczone było nimbem pewnej tajemniczości.i tylko egzotyczne imię Mariska, wskazywało . na- jej węgierskie pochodzenie.
Gdy ją pierwszy raz ujrzałem, poczułem, że serce moje zabiło żywiej, i że dla tej kobiety gotów jestem oddać wieIe.
W ten sposób rozpoczął się tnój pierwsz.y w życiu l'omans.
56
Mariska mówiła o sobie niechętnie, to też początkowo raczej domyślałem się, niż dowiedziałem od niej, że jakaś tragedia rodzinna rzuciła ją na deski teatralne. Ze tkwi w tem jakaś "romantyczna" historia.
Szybko zbliżyliśmy się do siebie i, mówiąc po prostu - zakochałem się.
Ta miłość, jak już poprzednio zaznaczyłem, kosztowała mnie wiele. Mój "dalszy rozwój sportowy stanął na martwym punkcie. Miłość ta, w połączeniu ze świadomością, iż w najbliższym czasie oczekuje mnie służba wojskowa, tak mnie znięchęciły do atletyki, że nawet z miernym zapaśnikiem, Turkiem Sai-Sulimanem, nie mogłem sobie" dać rady. Teatr lIamburski był świadkiem tego mojego zapaśniczego lliepowodzenia. "
W długich rozmowach z Mariską udało mi się nareszcie przeciąć węzeł otaczającej ją tajemnicy. Dowiedziałem się, iż jest mężatką, żoną węgierskiego oficera niejakiego M. i że ma małego synka. T ęsknota za dzieckiem oderwała ją po pewnym czasie odemnie. Mariska wyjechała do Budapesztu. Podążyłem za nią.
Chciałem za wszelką cenę poślubić Mańskę, to też nie obeszło się bez konfliktu z jej mężem. Doszło do pojedynku.
Zawsze byłem dość dobrym szermierzem, to też
spotkanie na szable nie przedstawiało dla mnie większych trudności.
Zaraz, W pierwszym złożeniu, raniłem swojego przeciwnika w prawe przedramię, sam zaś otrzymałem lekkie cięcie w palec u prawej ręki. Walkę przer-
57
w'ano, gdyż przeciwnik mój ze zranioną ręką broniĆ" się już nie mógł. Zwyciężyłem.
Niedługo potem odbyć się miał nasz ślub. Niestety Mariska rozchorowała się na gruźlicę i musiałem ją ciężko chorą umieścić w Erżebet - w sanatorium ..
Niedługo potem zmarła. / Po raz pierwszy w życiu przyszło mi się rozstawać'
z kimś bardzo drogim i bardzo bliskim. Tragiczne: to przejście odczułem niesłychanie głęboko.
58
R o Z D Z I A Ł VII
NIEUDANA KARIERA WOJSKOWA
W tym czasie, po skończonym 24:-tym roku życia, ~edług obowiązującego prawa austriackiego powołano mię do służby wojskowej.
Wstąpiłem jako jednoroczny ochotnik (einjahriger ł'reiwilliger) do 13 pułku piechoty w Krakowie.
Przyznam się, że nagięcie się do rygoru wojskowego przyszło mi z ogromną trudnością. 4: lata podróży, wolny jak ptak, po całej Europie, tak dalece odciągnęły mnie od rygoru szkolnego, nie mó~iąc już o wojskowym, że czułem się, jak w nieswojej skórze.
Na wstępie też mojej służby wojskowej doszło do konfliktu z moim dowódcą, ówczesnym kapitanem 13 pułku piechoty, Swobodą. Mój kapitan, pomimo czeskiego nazwiska, był jednak Polakiem. Był to wojskowy z krwi i kości, dla którego rygor pułkowy był wszystkiem.
Zgłosiełm się do kapitana Swobody, aby mu się
zameldować. Gdy na jakieś pytanie z jego strony, . zacząłem odpowiadać i dla tern plastyczniejszego wy-
59
]dSnlenia poruszonej kwestii zacząłem gestykulować," spotkałem się z ostrą naganą. Wytł,ómaczono mi szybko i dobitnie, że _każdy szeregowiec, a tym bardziej jednoroczny ochotnik ma trzymać ręce przy szwach: :
- Każdy prosty szeregowiec, a tym bardziej każdy jednoroczni~k, to jest w wojsku wielkie zero. Nietylko wobec mnie, ale i wobec swego "trajtra" -grzmiał oburzony kapitan.
To jedno przykre napomnienie wystarczyło, aby mnie doprowadzić do równowagi i do zrozumienia smutnej doli, która mnie czeka na przeciąg najbliższego jednego roku.
Ciągłe przesiadywanie i nauka w szkole oficerskiej, przyczyniły śię do nadzwyczajnego wzrostu mojej tuszy, tak że po kilku miesiącach 'mojej kariery wojskowej, musiano mi zmienić mundur, w stary bowiem lnundur już się zmieścić nie mogłem.
Gdy po kilku miesiącach ta sama historia powtórzyła si-ę znowu, znany ze skąpstwa i ekonomicznej gospodarki rząd austriacki począł się zastanawiać
nad tem, czy mu się moja osoba w wojsku kalkuluje. Czy i . jakie właściwie korzyści przynoszę armii, narażając ją równocześnie na coraz to nowe wydatki.
Ówczesny austriacki minister wojny von Pitterrich odbywał w tym okresie czasu przegląd pułków, stacjonowanych w Małopolsce. Między innymi von Pitterrich zawitał i do 13 pułku piechoty i był obecny
.. na naszych ćwiczeniach . Gdy podczas zaskakiwania w czwórki, ze względu na moj-ą nie zwykłą szerokość
60
"Jednoroczny ochotnik"
pleców, potrąciłem obu mych sąsiadów, stojących po obu stronach, minister zainteresował się tym wy
padkiem i zwrócił na, mnie uwagę. Po krótkim namy'śle uznano mnie za nienadającego się do służby wojskowej w szeregach piechoty i wysłano na lekarską .superreWIZJę·
W bardzo krótkim przeciągu czasu, bo już w maju byłem człowiekiem wolnym.
Moja kariera wojskowa, zaczęta w październiku, zakończyłaj się szczęśliwie i szybkO).
;
63
R o Z D Z I A Ł VII l
KILKA SŁÓW O WYCHOWANIU FIZYCZNYM
Po uwolnieniu z wojska, gdym poczuł znowu, że
świat stoi przede mną otworem, postanowiłem spra\ ... -ić sobie wielką radość. Wyjechałem do ~tryja, gdzie podówczas . zamieszkiwali moi rodzice, aby po ,vi elu latach rozłąki, nacieszyć się rodziną.
Brat mój ukończył wtedy właśnie 10 lat życia
i zaczął chodzić Ido gimnazjum w Stryju. Ponieważ
sam przeszedłem przez cztery gimnazja, zacząłem bowiem w gimnazjum w Jaśle, potem przeniosłem się do Stanisławowa, później do Stryja, wreszcie ukończyłem szkoły w Krakowie, miałem czas i możność dokładnie przypatrzeć się szkole i zaznajomić z życiem moich rówieśników.
Dla nikogo nie jest tajemnicą, że rozwój sił fizycznych i moralnych młodzieży w tym wieku (od lO-go do 20-go roku życia) ma niesłychaną wagę, tak dla nich samych, jak i dla całego społeczeństwa. Nie Jest również tajemnicą, iż na rozwój ten zwraca się, a przyna jmniej zwracało się naówczas zbyt mało uwagi. W ostatnich czasach stan ten uległ znacznemu
64
polepszeniu. Z prawdziwą radością dowiedziałem się, że obecnie zwraca się baczną uwagę na zdrowie fizyczne i rozwój cielesny uczniów, że zaczyna się w szkole wnikać w zakulisowe życie powierzonych opiece pedagogów dzieci, że już wszystkie chyba zakłady średnie posiadają lekarzy szkolnych, którzy specjalnie zajmują się tym zagadnieniem.
W owych czasach było z tym znacznie gorzej. Młodzież była pozostawiona sama sobie. Dlatego też tak często czytaliśmy na łamach !rozmaitych pism codziennych, powtarzające się notatki, donoszące o samobójstwach "z niewiadomych przyczyn". Najbardziej zadziwiającym w tych notatkach był najczęściej bardzo młody wiek denatów. Mogę zapewnić, iż 90 procent tych- tajemniczych wypadków mogliby wyjaśnić miejscowi lekarze chorób wenerycznych lub nerwowych.
Wielką winę takiego stanu rzeczy ponosili rodzice ówczesnej młodzieży, którzy kierując się czy to fałszywym wstydem, czy też innymi jakimiś powodami, nie starali się w poważny sposób przygotować swoich dzieci do przejścia przez tak niebezpieczny a tak ważny okres ich życia.
Rzecz ·prosta, że pragnąłem, aby mój brat uniknął tych wszystkich rozczarowań i niebezpieczeństw jakie czekały nań na drodze życiowej, których mnie niestety życie nie oszczędziło.
-. Postanowiłem dokonać na nim szeregu doświad-
czeń, oczywiście nie niebezpiecznych, aby go w ten sposób jaknajlepiej przygotować do życia i wychować zeń dzielnego zdrowego człowieka.
65
Zacząłem od anatomii. Zwróciłem jego uwagę na budowę ciała i wskazałem mu znaczenie, ważność i przeznaczenie każdego organu, stopniowo zaczą
łem rozwijać przed nim różne zagadnienia życiowe. Z początku mówiłem o sprawach najmniej skomplikowanych, później o coraz zawilszych. Następnie
wyjaśniłem mu, że niezłomną tarczą, która go zasłoni w najcięższych chwilach życia jest tężyzna ciała i ducha. Starałem się wzbudzić w nim zamiłowanie do wyrobienia w sobie sił fizycznych i wzmocnienia zdrowia.
Oczywiście w rozmowach tych strzegłem się wszelkiej przesady, gdyż nic łatwiejszego, jak przy zbyt forsownych ćwiczeniach uszkodzić jakiś wewnętrzny organ lub naprzykład zbyt silnie rozwinąć bicepsy kosztem innych części organizmu.
Przez kilka miesięcy mojego pobytu w gronie rodzinnym mogłem poczynić szereg prób i doświadczeń, a w codziennych debatach na ten temat udało mi się w końcu bez trudności przyjść do porozumienia z moim bratem. W ten sposób ' przekonałem go, iż młodzieniec już od lO-go roku swojego życia musi pilnie baczyć na siebiCl i na swe otoczenie. Musi dbać o czystość duszy, myśli i ciała. Musi dbać o swe zdrowie, a do tego pomocne mu są ćwiczenia fizyczne, zajęcie się nauką, przyswojenie sobie czystości obyczajów, wzorowe obchodzenie się z otoczeniem, i poprawne zachowanie względem starszych.
Szczęśliwy ten młody chłopiec, który na swej drodze życia spotka kogoś życzliwego i doświadczonego! Chłopiec, który trafi na doradcę o zdrowych moral-
66
Trzej Cyganiewicze. Ojciec i brat Stanisława Zbyszka w czasie wizyty u mistrza w Petersburgu. Młodzieniec w mundurku
uczniowskim to Władysław Zbyszka Cyganiewicz.
~ .
nych zasadach i otrzyma porady mogące mu posłużyć za drogowskazl życiowy, jeśli się do tych rad zastosO'wać potrafi i zechce, może być pewny, że życie go nie złamie. Wiadomą jest rzeczą, jak dziedziczność, złe oto
czenie mogą łatwo wypaczyć duszę młodzieńca.
"Errare humanum est" - sentencja ta sprawdza się niestety W życiu każdego prawie człowieka, dlatego każdy powinien pilnie baczyć na rozwój O'gólny nlłodzieży, aby przestrzec ją przed błędami, wiodącymi nieraz do bram nieszczęścia.
Iluż to młodzieńców udałoby się uratować, zawrócić ze złej drogi, ba nawet uzyskać z nich w przy:szłoś ci wartościowe, a niekiedy wybitne jednostki dla społeczeństwa, gdyby zawczasu pomyślało się o nich
udzieliło światłej rady, opartej na doświadczeniu.
Zycie młodzieńca da się , po~zielić na trzy okresy.
Pierwszy: do lat IO-ciu, dzieciństwo, kiedy mło-dzieniec pozostaje pod opieką i dozorem swych najbliższych, ·i kiedy cała odpowiedzialność za jegO' ~ozwOJ,~ a częściowo i ukształtO'wanie charakteru spo:. czywa właśnie na nich.
Następny okres od lat IO-ciu dO' 15-tu, najważniej'szy, ze względu na to, iż w tym czasie z dziecka wyrasta na pół dojrzały chłopiec skłonny dO' różnorodnych wybryków. Wtedy to należy wpoić w niego te zasady, które urobią jego ~harakter.
Trzeba wpoić w dziecko w tym okresie życia chęć rozwO'ju sił duchownych i fizycznych.
Oczywiście przy pracy tej musi być zachO'wana pewna równowaga pomiędzy rOzwojem' duchowym
~69
i cielesnym i w żadnym wypadku jedna strona nle może być kształcona kosztem drugiej . . Dzień dziecka w tym okresie powinien być po
dzielony w sposób niezwykle troskliwy, tak, ażeby się znalazł czas na wszystko i tak, ażeby każda chwila była należycie wyzyskana dla ,jego zdrowia umysłu.
Można to 'zrobić w ten Imniej więcej sposób: Po przespanej w dobrze odświeżonym powietrzu,
o ile to możliwe przy otwartych zarówno w lecie, jak i w zimie oknach, nocy, należy dokładnie umyć przynajmniej pół ciała i stopy zimną wodą.- Pomaga to w znakomity sposób do zahartowania fizycznego i chroni od późniejszych lekkich przeziębień. Po dokładnym wymyciu jamy ustnej i zębów, trzeba 10 do 15 minut poświęcić na ćwiczenia. Ćwiczenia te powinny obejmować głębokie oddychanie i najprymi-tywniejsze ruchy rąk i nóg. Aby ćwiczyć giętkość ciała należy zastosować również ćwiczenia w przeginaniach w przód i wtył.
Po śniadaniu, złożonym z owoców, mleka, chleba, jaj lub kaszy następują codzienne zajęcia w szkole, lub w domu ..
Przy nauce należy baczną zwrócić uwagę na to, ażeby lokal, w którym się lekcja odbywa, był dokładnie przewietrzony. Dziecko powinno siedzieć przy stole szkolnym w pozycji prostej, gdyż częstokroć długie siedzenie w pozycji pochyłej, a szczególniej wykrzywiającej kręgosłup, może bardzo ujemnie wpłynąć na rozwój fizyczny ciała.
Bardzo często zdarza się widzieć ludzi o skrzywionej łopatce-o Niejednokrotnie winę za to ponosi
70
nauczyciel, który w wieku młodzieńczym nie zwracał młodzieży uwagi na nieodpowiednią pozycję przy pracy w szkole.
Po skończonych zajęciach szkolnych, dziecko powinno przepędzić jakiś czas na świeżym powietrzu, aby przed obiadem poruszać się trochę i nabrać apetytu. Obiad w młodym wieku powinien składać się z mięsa, jarzyn i potraw mącznych. Również i tu wskazane jest jedzenie owoców.
N ależy zwrócić uwagę na to, iż mięso powinno się jadać tylko w młodym wieku wtedy, kiedy następuje ciągły rozwój fizyczny, kiedy człowiek się rozrasta. Ludzie starsi mogą się bez mięsa obejść doskonale i nietylko, że jeść go nie potrzebują, ale jeść go na\vet nie powinni. Potrawy bezmięsne trawi się znacznie łatwiej, co w późniejszym wieku jest rzeczą pierwszorzędnej wagi. Oczywiście mięso, dawane do jedzenia dziecku, powinno być starannie dobrane i takie, które nie obciążając zbytnio żołądka przynosi największą korzyść organizmowi. W pierwszym rzędzie mięsem takim jest baranina.
Trzeba tutaj zaznaczyć, iż najzdrowszym napitkiem dla młodzieży w tym wieku, jest bezwzględnie woda. Należy jaknajstaranniej unikać alkoholu pod jaką
kolwiek postacią. T o samo muszę powiedzieć o tytolliu. Te dwie rzeczy są największym wrogiem rozwoju fizycznego.
Po obiedzie dziecko powinno odbyć dłuższy spacer na świeżym powietrzu zanim powróci do codziennych I zajęć.
Po ukończeniu zwykłych zajęć codziennych, mniej więcej około godziny 6-tej, 7 -mej wieczorem dziecko
71
powinno spożyć lekką wieczerzę, zł~żoną z potraw mlecznych, mącznych i owoców.
Po spożyciu tego posiłku około pÓłtorej godziny czasu. należy poświęcić na dowolne rozrywki.
Przed snem 10-15 minut czasu powinno być przeznaczone na lekkie ćwiczenia gimnastyczne. Ćwiczenia te powinny być podobne do ćwiczeń porannych, jednak nie zbyt jednostajne, aby nie nużyć mięśni.
Po odbyciu gimnastyki "nastąpić powinno zupełne
odprężenie nerwów i umysłu. Można w ' tym czasie dać dziecku lekką, niezbyt utrudniającą lekturę~ względnie jakieś wesołe, ale również niezbyt skomplikowane gry. Wszystko zaś po to, aby uwolnić
umysł zupełnie od cięższych myśli i .mózg od wy tęzone] pracy.
Dziecko " idące na spoczynek nie pownino mieć głowy obciążonej żadnymi zawiłymi myślami, aby mogło ~ zupełnym spokoju i z jaknajwiększym pożytkiem dla zdrowia przepędzić noc. Zdrowy, mocny sen jest czynnikiem niezbędnym dla rozwoju fizycznego. Zły sen, wyczerpuje nerwy i nie daje należytego odpoczynku zmęczonemu ' ciału. Chybia więc celu.
Sen w młodym wieku powinien trwać dłużej, aniżeli w wieku późniejszym. Jest rzeczą jasną, iż sen przed północą jest daleko bardziej 'wartościowy, aniżeli sen po północy, dlatego należy dbać o to, aby dziecko nie szło na spoczynek zbyt późno. W tym okre.sie życia, o jakim 'mowa, sen powinien trwać od R-miu do lO-ciu godzin.
72
Kierując się tymi żasadami, zacząłem wychowanie swojego lO-letniego brata i postępując w ten sposób, doszedłem do znakomitych wyników.
Pobyt ten w kole rodzinnym miał na mnie wpływ zbawienny. Nigdzie tak prędko nie dochodzi się do równowagi umysłowej, jak wśród takich najbliższych i najdroższych istot, jakimi są ojciec i matka,.
Czas jednak szybko upływał i po kilku tygodniach pobytu w Krakowie, dokąd rodzice moi przenieśl~ , się w tym czasie, zacząłem SIę za~tanawiać co począć z sobą w przyszłości.
R o Z D Z 1 A Ł IX
PO NOWE LAURY
Pięć lat mojej kariery zawodowego zapaśnika nie przyniosło mi właściwie pod względem materialnym nic. Studiów prawniczych nie ukończyłem, stanąłem więc przed alternatywą: albo rzucić arenę i pójść na karierę adwokacką, albo też wziąć się nanowo do treningów i raz je~zcze spróbować szczęścia na ringu lub arenie. Wpływające oferty z różnych stron i żyłka włó
częgostwa, chęć zwiedzenia świata, jak również chęć dojścia do pierwszego miejsca na skromnym polu zapaśniczym, zwyciężyły. Pod koniec 1904 roku przyjąłem zaproszenie na turniej odbywający się w Hamburgu w teatrze "Metropol" .
Trzydziestego grudnia 1904 roku wyjechałEm
z" Krakowa w podróż do Hamburga.
Jadąc wagonem IV klasy, rozmyślałem nad tym, jak rozpocząć rok 1905 z tymi l O-ma fenigami, które po nabyciu biletu kolejowego, pozostały mi w kieszeni. Było to stanowczo zamało na wesołe spędzenie nocy sylwestrowej, tym bardziej, że trzeba było
74
pomyśleć o różnych Jwydatkach, zanim wpłyną pierwsze zarobki.
Rozmyślania te nastroiły mnie niewesoło, gdy ",rtym z boku usłyszałem głos przygodnego towarzysza podróży.
- Przepraszam, czy pan czasem nie z Warszawy?
- Tak '- z Warszawy.
- A czy jedzie pan do Ameryki?
Nie czekając na moją odpowiedź, sąsiad mój zadecydował sam, iż jadę do Ameryki, oświadczył, że
- jest też z Warszawy, z Nalewek, tak samo bez paszportu, że się postara o paszporty i ponieważ wyglądam na dość silnego człowieka, znajdzie mi w Ameryce miejsce przy maszynie do prasowania ubrań.
W trakcie tej rozmowy, podjechaliśmy do stacji Klostertor w Hamburgu. Otoczeni tłumem podróżnych wyszliśmy na peron.
Mój przygodny towarzysz o nikłej postaci, trzymał się przez cały czas blisko mnie. Podczas przejścia przez dworzec, pochylił się nieznacznie, tak jakby coś podniósł z ziemi i zwrócił się do mnie ze słowami:
- Proszę pana, już wszystko dobrze.
W tej samej chwili podszedł doń , agent policji, schwycił go za rękę, z drugiej zaś strony podbiegła jakaś głośno płacząca kobieta, krzycząc, iż zgubiła
pieniądze.
J ak się okazało, zgubiony woreczek znalazł mój towarzysz podróży.
75
Po dokładnym sprawdzeniu zawartości woreczka, w którym znajdowało się około 1000 marek złotych, agent zwrócił go poszkodowanej, a twierdzącego,
iż sam chciał oddać znaleziony przedmiot na policji mego towarzysza, puścił wolno.
Poszliśmy dalej. Po drodze zatrzymał nas okrzyk goniącej nas kobiety, której woreczek przed chwilą zwrócił agent policji.
- Młody człowieku 1 Należy się panu nagroda za twoją uczciwość - to mówiąc niewiasta wsunęła to\varzyszowi memu coś w rękę.
Bardzo" byłem ciekaw, ile też w Niemczech daje się znalazcy za znalezienie sumy wynoszącej około 1000 marek. Szybko się przekonałem.
Było to 10 fenigów.
W tejże chwili znalazłem najlepszą lokatę dla tych 10 fenigów, które stanowiły mój cały ówczesny majątek. Dołożyłem je do znaleźnego i poleciłem memu towarzyszowi oddać to wszystko "hojnej" ofiarodawczyni. Była wprawdzie mocnO' zdziwiona, ale dziękując " nam za wspaniałomyślność, 20 fenigów przyjęła z radością. "
T owarzysz mó.j udał się do Linii HamburskoAmerykańskiej, a ja zajechałem do hotelu, gdzie przebyłem pam·ętną Sylwestrową noc, z roku 1904-1905.
W ówczesnym turnieju w Hamburgu występowało mnóstwo bardzO' dobrych zapaśników. Walki rozpoczęły się widać pod złą dla mnie gwiazdą, albowiem uległem w spotkani"ach: J akubowi Kochowi~ Absowi II-mu, Beaukerois i Romanowowi.
Z6
Franuś Cyklop BienkowsKi
trzyma w swym żelaznym uścisku G. Luricha.
W ten sposób wyszedłem z turnieju z piątą zaled-wie nagrodą. ' -
O technice walki zapomniałem prawie 'zupełnie.
Równocześnie tusza moja znacznie przekraczała moje potrzeby. To też wziąłem się gwałtownie do pracy, starając się jaknajprędzej stracić niepotrzebną wagę i ,przejść należyty trening.
Zapaśnicy, z którymi spotkałem , się w turnieju, myśleli, że już się "skończyłem". Sądzili, że nigdy już nie uda mi się dojść do pierwotnej, znakomitej formy i uważali mnie za nieszkodliwego kolosa.
Grubo się jednak pomylili w swych rachubach.
Kilku zapaśników, których zdawna łączyły ze mną bliższe stosunki, a nierzadko i węzły przyjaźni, między innymi Georg Strenge, dopomogło mi w treningach, to też już po kilku tygodniach sumiennej pracy doszedłem do świetnej formy. Niewątpliwie wielu czytelników zainteresuje się
tym, jak odbywa się trening atletyczny i co należy czynić, ażeby uzyskać należyte ' wyrobienie swych lnięśni.
Trening taki wymaga mniej więcej 4 godzin pracy dziennie. Półtorej godziny należy poświęcić na t zw. "wolne ćwiczenia", godzinę na walkę ze sparring partnerem, resztę zaś czasu na przechadzkę i bieganie. Oczywiście należy przy tym zachować specjalną dietę, czego niestety europejscy zapaśnicy nie przestrzegają. Wierzą oni, że spożywanie nadnliernych ilości pokarmów pomnoży ich siły.
Spożywanie wielkiej ilości pokarmu w młodym Vvieku, kiedy niezużyty jeszcze o~ganizm daje sobie
99
doskonale radę z nadmiarem jadła, które mu wypada przyswoić, uchodzi najczęściej bezkarnie. W późnIeJszym natomiast wieku organizm źle absorbuje nadmiar jedzenia, przychodzi zatłuszczenie wewnętrzne, zapaśnik staje się niezdolnym do walki i wykonywania ćwiczeń atletycznych i najczęściej zawodzi pokładane w nim nadzieje.
Wtedy walka i piękny sport atletyczny daje mu lniast szlachetnych emocji, wyłącznie uczucie cięż
kiej, nieprzyjemnej pracy.
80
ROZDZIAŁ X
WIELKIE IMIĘ
ZAP A ŚNICZE
Za takiego też nieszkodliwego kolosa, wzięto mnie w cyrku Buscha w Berlinie, dokąd się po skończeniu turnieju hamburskiego udałem.
W cyrku Buscha występował wówczas jeden z najgroźniejszych ówczesnych zapaśników, postrach wszystkich atletów: Omer de Bouillon z Belgii. Zbudowany bardzo podobnie do mnie i prawie takiego samego wzrostu, jak ja, Omer znany był ze swej wspaniałej techniki w walce francuskiej. Technikę tę posiadał zapaśnik belgijski tak, jak niewielu z jego Vlrspółczesnych.
Z tym oto zapaśnikiem wypadło mi się spotkać na arenie cyrku Buscha, aby poprawić moją nadpsutą
przez hamburski turniej reputację. Walka ta wzbudziła takie zainteresowanie pomię
dzy wszystkimi zapaśnikami, znajdującymi się w owym czasie w Bt?rlinie, że tego wieczora cały świat atletyczny zgromadził się w cyrku, aby być świadkiem tego spotkania.
Rzecz prosta, że taka asysta podniecała w nas obu ambicję, to też już od pierwszej chwili walki można
81
było zauważyć, że nie idzie tu o jakieśkolwiek przedłużanie spotkania, ani o wzajemne ustępstwa. Zaraz po podaniu ręki zderzyliśmy się tak silnie czołami, że odgłos poszedł po całym cyrku.
Przez pierwsze 16 minut walka odbywała się w pozycji stojącej i polegała na szukaniu chwytów, na silnych pociągnięciach, dążących do zmęczenia przeciwnika, względnie uwikłania go w chwyt, z którego trudno by \ mu było się wyplątać. Po 16 minutach przyparłem Omera do bariery i tutaj udało mi się zajść z tyłu. W jednej chwili zastosowałem swój nieomylny, tylny pas i rzuciłem przeciwnikiem silnie o arenę. Rzut ten oszołomił go na chwilę, lecz wstrząsnął tylko głową i stanął do dalszej walki.
T eraz już widząc, że ma do czynienia z nieprzeciętnym przeciwnikiem, Omer starał się zastosować swą znakomitą technikę i ciągle usiłował zakładać
mi najrozmaitsze chwyty, ja jednak strzegłem się pilnie i starałem się odgadywać naprzód wszystkie jego ataki.
Znowu po kilkunastu minutach udało mi się doprowadzić Omera do pozycji parterowej. Tutaj trzymałem go przez kilka minut pod sobą, pilnie bacząc ażeby nie uwikłał mnie on w jakiś niebezpieczny chwyt. Po 46 minutach walki podniosłem go znowu w górę i z krótkiego zamachu rzuciłem tak silnie o arenę, że podłoga jęknęła poą ciężarem Belga.
Om er upadł tak nieszczęśliwie, że stracił przytomność i dostał jakgdyby jakichś drgawek i konwulsji. W takim stanie przeciwnik mój przeleżał na dywanie 12 minut. W tym czasie otoczyła mnie berlińska
82
policja, sądząc, iż jestem nieumyślnym zabójcą de Bouillon'a. Na szczęście, dzięki wysiłkom Pogotowia Ratunkowego, Omer przyszedł do siebie i po jakimś czasie znowu mógł stawać do walk ... Tą walką zdołałem sobie dopiero urobić wielkie
imię pomiędzy zapaśnikami.
Zbyszko w pozycji atakuj-icej.
Jest rzeczą niezwykle charakterystyczną i ciekawą, że właśnie atleci muszą naprzód ocenić człowieka, a czynią to istotnie dokładnie, a dopiero przez nich opinia ta przedostaje się do publiczności.
Po kilku dniach pobytu )mego w Berlinie, udałem się do Helsingforsu, gdzie walczyłem przez kilka tygodni w cyrku Dukandra.
83
Podczas pobytu swego w Finlandii, zdołałem się, korzystając z wielkiej gościnności i przysłowiowej sympatii narodu fińskiego do Polaków, zapraszany do rozmaitych klubów i domów prywatnych, zapoznać z fińskim systemem wychowania fizycznego.
Finlandia, kraj stosunkowo bardzo mały, zdobywa jednak prawie na wszystkich olimpiadach i igrzyśkach najwięcej nagród, zarówno w lekkiej, jak i w ciężkiej atletyce . . Rezultaty takie znamionują świetnie wyrobienie fizyczne fińskich sportsmenów.
Przyczynia się do tego w znacznej mierze zdrowy, surowy klimat, w jakim Finowie żyją, prosty sposób odżywiania i zamiłowanie do sportów. Dzięki temu właśnie Finowie zdobywają pierwsze miejsca we wszystkich gałęziach atletyki.
Wielu ludzi twierdzi, iż olbrzymią rolę w przygotowaniu atletycznym Finów odgrywa ten czarny suchy chleb razowy i ryby, które stanowią ich główne pożywienie. N aturaInie, że odgrywa to bardzo poważną rolę, jednak najważniejsze jest zamiłowanie do sportów.
Sporty w Finlandii są tak rozpowszechnione, że nawet w najmniej szych miasteczkach i wsiach istnieją stowarzyszenia i kluby, w których członkowie pilnie ćwiczą i zaprawiają się do sportów atletycznych.
Dlatego też Finowie są najtęższymi zapaś'nikami, do tego stopnia, że wystarczy atlecie przedstawić się w jakimk'olwiek klubie, że pochodzi z Finlandii, a to już nadaje mu wysoką markę zapaśniczą.
W tym właśnie czasie rozpisano nowy konkurs -turniej w Paryżu.
84
Było to w roku 1906. Do turnieju zgłosiło 'się przeszło 60 zapaśników a pomiędzy nimi Beck Olsen, Turek - Madrali, Beaukerois, Pytlasiński, Lurich, Abs, Popławski, Cyklop Bieńkowski, Ali Dali, Gorub, ja i wielu innych światowej sławy atletów.
W czasie tego turnieju dwie najciekawsze walki stoczyłem z Madralim i Lurichem.
Turek - Madrali, olbrzym, o kolosalnej sile i żelaznych muskułach był postrachem całego świata zapaśniczego. Rzucał on na łopatki wszystkich uczestników turnieju z taką łatwością, że prasa zgóry "typowała go" do pierwszej nagrody, przewidując że
będzie on zwycięscą w turnieju. To też zapowiedź mojej walki z Turkiem wzbudziła tak kolosalne zainteresowanie, iż olbrzymi Cirque de Paris był zamały ażeby pomieścić wszystkich żądnych widoku tej walki.
5.000 osób odeszło od kas bez biletów.
Gdyśmy się zwarli na materacu w pierwszym żelaznym uścisku, w cyrku zapanowała taka cisza, iż sJychać było oddech rozentuzjazmowanych widzów.
Zaraz w pierwszych kilku · minutach zorientowałem się, iż Turek przewyższa mnie znacznie siłą i zwyciężyć go mogę tylko jakimś "fortelem". T o też od pierwszej chwili zachowywałem się wyłącznie
defenzywnie, a po kilkunastu minutach walki udałem takie zmęczenie fizyczne, iż Turek sądząc, że pokonać nlnie jest już tylko kwestią czasu, zaniedbał wszelkiej ostrożności. W 14-tej minucie walki, korzystając
z nieostrożności mego przeciwnika, chwyciłem go za ralnię i przerzuciłem na materac. Nim oszołomiony
85
Madrali zrozumiał, co się stało, leżał już przygnieciony na obydwu łopatkach.
Cyrk zatrząsł się od braw. Wśród nieustannych aplauzów i oznak sympatii zarówno ze" strony publiczności, jak i kolegów, dostałem się do swej garderoby. Po kilku minutach zgłosiło się do mnie dwuch .Anglików, którzy specjalnie na tę walkę przybyli z Londynu i zaproponowało mI szereg występów w Anglii.
Narazie nie mogłem przyjąć tej propozycji, gdyż turniej nie był jeszcze skończony, a poza tym wybierałem się jeszcze do Petersburga, gdzie występował podówczas Iwan Poddubny.
Niesłychanie trudną walkę wypadło mi stoczyć o pierwszą nagrodę z Georgiem Lurichem.
T en wspaniale zbudowany atleta, nietylko dysponował techniką, doprowadzoną do najwyższego stopnia, lecz posiadał jeszcze jedną zaletę: niezwykły spryt. Ta zaleta umysłu nadała mu nawet przydomek: "Fox" *). Nieraz spryt !ten pomógł mu do osiągnięcia zwycięstwa nad przeciwnikami.
Od pierwszej chwili walka nosiła charakter niezWykle zacięty, to też dopiero po 20 minutach udało mi się ściągpąć Luricha do parteru. Po krótkiej jednak chwili przeciwnik mój wyrwał się i walka przeszła znowu do pozycji stojącej. Znowu po kilku minutach rzuciłem go na ziemię, lecz również nie zdołałem utrzymać pod sobą. Zmieniłem wtedy taktykę i z ofensywy przeszedłem do defensywy. Korzystając
*) Po angielsku Fox, znaczy lis.
86
z tego Lurich sprowadził mnie do parteru i założył mi półnelson, który z trudnością złamałem.
Gdy Lurich trzymał mnie w parterze, w 52 minucie walki udało mi się chwycić go za głowę i przerzuciwszy z klęczącej pozycji przez ramię, .przytrzymać na łopatkach. Nie pomogły żadne protesty Luricha, uznano mnie zwycięzcą. Zdobyłem pierwszą nagrodę w sumie 5.000 fran
ków. Zdobyłem po raz plerwszy mistrzostwo świata
i zaszczytny tytuł. Chociaż stanąłem w tej chwili u szczytu sławy
atletycznej pamiętałem, że wypadnie mi stoczyć jeszcze walkę z kilkoma zapaśnikami, z którymi będzie ona równie ciężka, jak z Madralim i Lurichem. M yślałem wtedy o Iwanie Poddubnym i Georgu Hackenschmidt'cie, z którymi w najbliższym czasie wypadło mi si~ spotkać.
87
R o Z D Z l A Ł Xl
WARSZA WSKI ATLETA JAKO ... TORREADOR
Po zakończeniu turnieju paryskiego otrzymllłem
takie mnóstwo zaproszeń, że przez kilka dni wahałrm się, którą ofertę przyjąć.
Wybrałem Lizbonę.
Portugalia była dla mnie jeszcze wtedy "terra incognita", to też chęć poznania tego ' ciekawego kraju, znanego mi tylko z g-eografii i opowiadań ko-" legów, zwyciężyła. Nie namyślając się wiele, zabrałem ze sobą, jako towarzysza podróży, zapaśnika z Warszawy Józefa Kafarowskiego i pojechałem ...
Po kilku dniach znaleźliśmy się na miejscu.
Walki zapaśnicze wzbudzały w Lizbonie wielkie zainteresowanie wśród wszystkich warstw ludności. Cyrk był codziennie przepełniony.
Szczególnym uznaniem cieszyły się walki u ówczesnego dworu królewskiego. Zarówno don Carlos, i obaj jego synowie, jak i książę Oporto (brat królowej) byli codziennymi gośćmi cyrku.
Właśnie w tym czasie, równocześnie z turniejem atletów, odbywały się w i Lizbonie walki byków.
88
Widowisko to cieszyło się w Portugalii wielkim powodzeniem. Sama walka, aczkolwiek znacznie złagodzona przez nałożenie bykowi złotych gałek na rogi, kończy się jednak często rozlewem krwi .. Częstokroć ofiarą padają zarówno pikadorzy jak i torreadorzy. Toteż wystąpienie do walki z bykiem wymaga dużej odwagi.
Owczesny leader portugalskich torreadorów, ulubieniec publiczności, stary, wytrawny torreador portugalski don Sanchez, bardzo sceptycznie zapatrywał się na odwagę zapaśników. ·Odbywające się w Cyrku zapasy atletów drażniły go, bo odciągały uwagę publiczności od niego i zabierały mu, jak mniemał, część należnych mu hołdów.
Zapragńął nas poniżyć w opinii publicznej. Pewnego dnia na murach Lizbony pojawiły się
plakaty, podpisane przez don Sancheza, rzucając wyzwanie zapaśnikom:
- Czy znajdzie się któryś z atletów decydujący się na walkę z bykiem?
Rzuconą rękawicę trzeba było podnieść.
Don Sanchez nie czekał długo. Niezwłocznie zgłosiło się doń dwóch zapaśników zdecydowanych wystąpić w roli torreadorów. Byli to: Estończyk Babut i nasz poczciwy warszawiak, Józio Kafarowski.
Gdy ogłoszono udział zapaśników w walkach byków, zainteresowanie wzrosło do tego stopnia, że arena z czasóW rzymskich, mieszcząca około 20 tysięcy osób, była przepełniona.
N a długi czas przed rozpoczęciem widowiska wszystkie kasy i wejścia były oblężone, a miejsca
89
-wewnątrz zajęte. Widownia była dosłownie przepełniona przez żądny wrażeń tłum.
Czekano tylko na zajęcie loży królewskiej.
Wreszcie zjawił się król i zasiadł na swoim fotelu.
Rzecz charakterystyczna. Zewsząd ozwały się gwi-zdy i nieprzyjazne okrzyki.
Było to "memento mori" portugalskiej monar:chii. Pierwsza złowroga zapowiedź późniejszej rewolty, która obaliła tron.
Policja zaprowadziła jednak wkrótce porządek i spokój. N a dany znak rozpoczęło się widowisko. Wszystko odbywało się według odwiecznych zwyczajów. Nie opuszczono naj drobniejszego szczegółu.
Na arenie zajaśniał w pełnym blasku przepych średniowieczny. .
Naprzód w dwu rzędach, w pysznych, kapiących od złota i srebra strojach, wystąpili heroldowie z fanfarami. W takt ceremonialnego marsza obeszli w półkolach arenę, wiodąc za sobą konnych pikadorów, matadorów i torreadorów. Stroje tych ostatnich olśniewały po prostu przepychem.
Stary doli Sanchez czul się w swoim żywiole. Obchodząc arenę witał publiczność protekcjonalnym uśmiechem i już naprzód liczył na pewno na komprolllitację zapaśników.
Wprowadzono pierwszego byka. Don Sanchez, pomimo podeszłego wieku, dokazywał cudów odwagi i zręczności.
Po don Sanchezie popisywał się młody, nadzwyczaj zwinny torreador. Walcząc z bykiem młodzieniec zaćmił zupełnie Sancheza brawurą i zręcznością.
90
Wtedy 'Sanchez, nie chcąc dać o sobie zapomnlec publiczności, wyszedł na arenę 1 protekcjonalnym klapnięciem po ramieniu polecił młodego kolegę względom widowni.
Walki szły zwykłym trybem. Publiczność z ogromną znajomością rzeczy patrzyła na tę "wspaniałą" sztukę . . Nagradzała każde dobre pchnięcie szpadą w "bycze cielsko" burzliwymi oklaskami, gwizdem zaś każdą niezręczność matadorów.
Wreszcie przyszła kolej na spotkanie atletów z bykami.
Zaczęto od Babuta.
Wypuszczono byka. Babut odważnie jedną nogą przekroczył dwumetrowej wysokości barierę, oddzielającą publiczność od areny.
Ale tylko jedną nogą. Druga ociągała się wyraźnie i nie chciała pójść za pierwszą. Spowodował to byk, znajdujący się zresztą w bardzo przyzwoitej odległości, zwróciwszy nagle głowę w stronę nasze- . go "bohatera".
Głośny śmiech na widowni był jedynym aplauzem, jaki spotkał niefórtunnego "torreadora".
Siedziałem na widowni razem z oficerami rosyjskiego statku "Ruryk", których znałem już dawniej. Byliśmy początkowo oburzeni zachowaniem się Babuta, lecz gdy próbował on kilkakrotnie zejść na arenę i za każdym razem uciekał, gdy tylko byk, operujący mniej więcej o 500 metrów od niego, zrobił jakikolwiek ruch, i nas ogarnął śmiech.
91.
Wreszcie Babut wyskoczył na piasek areny, przezornie trzymając się żdaleka od byka.
Gdy jednak byk zwrócił się w jego stronę, Babut zaczął wywijać dziwne jakieś koziołki i przeskoczył przez dwumetrowy parkan ze zręcznością, której by mógł pozazdrościć nie jeden akrobata .
Popis ten powtarzał Babut kilkakroć, ciągle z jednakowym skutkiem.
Don Sanchez triumfował. Ale niedługo.
Ratując honor zapaśniczy, na arenę wystąpił J ózio Kafarowski. Odważnie wskoczył na konia, lancę mocno ujął
w garść i ruszył na byka.
Kilka mocnych pchnięć i martwe cielsko zwaliło się na piasek.
Cyrk zatrząsł się od braw.
Don Sanchez, wściekły, podbiegł .do triumfalnego Józia.
- A może pan spróbuje walczyć pieszo?
- Chętnie.
Józio ujął w ręce dwie metalowe strżały i pobiegł odważnie na spotkanie wypuszczonego w między
czasie nowego byka.
Zderzenie było straszne.
Józio dostał rogiem w pachwinę i począł silnie krwawić. Pomimo to wbił obie strzały w "byczy" kark, lecz dłużej już nie mógł się utrzymać na nogach.
Padł w kałuży własnej krwi.
Cudem tylko matadorom udało się odciągnąć rozJuszone zwierzę od nieszczęśliwego Józia.
92
Nieprzytomnego wyniesiono z areny.
Kafarowski był człowiekiem zupełnie prostym, do tego stopnia, że gdy go zabierałem ze sobą do Portugalii, nie orientował się zupełnie przez jakie państwa przejeżdżamy i pytał się naiwnie, gdzie to ta Portugalia się znajduje? Zupełnie nieinteligentny, ot, zwykły sobie warszawski andrus z Woli, który nawet nie miał czasu nauczyć się czytać i pisać, zainlponował mi w tym wypadku naprawdę.
Nie przypuszczałem, że u takiego, z gruba ciosanego człowieka, mogą się kryć w duszy tak nieprzebrane skarby odwagi, a nawet bohaterstwa.
Co za kapitalny materiał na bohaterów tkwi w takich ludziach. Co za potęga i moc z nich wyrasta, gdy przyjdzie im bronić własnej ziemi.
Kafarowski nie tylko mnie zaimponował. Stary don Sanchez odwiedzał go codziennie po wypadku na arenie, opiek~~ał się nim, a nawet ofiarował mu 500 franków złotych, jako nagrodę, oraz złoty, specjalnie dla niego wybity medal.
Zdarzenie to było jedynym ciekawym epizodem z czasów mojego pObytu w Lizbonie, to też nie długo tam pozostawałem.
93
R o Z D Z I A L XII
MIŁOŚĆ ROZCZAROWANIE I ZNÓW RING
Z Lizbony; gnany tęsknotą za krajem i szczerym serdecznym uczuciem, wyjechałem do Warszawy. Wprawdzie oferty i propozycje sypały się na mnie ze wszystkich stron świata, jak z rogu obfitości odrzuciłem je wszystkie i powróciłem do Warszawy.
I oto pewnego wieczora na ,drodze, wiodącej do cytadeli warszawskiej spostrzegłem elegancki powóz, w którym siedziała młoda panienka, przedziwnej
' piękności. Była to jedna z najpiękniejszych kobiet, jaką mi się kiedykolwiek w życiu _ zdarzyło widzieć. Jasna blondynka, o włosach, wśród których srebro mieniło się z popiołem, o błękitnych jasnych, dobrych oczach i klaśycznym profilu. Od pierwszego rzutu oka zrobiła na mnie silne wrażenie. Twarz ta wryła mi się w pamięć, tak, że gdy zamknąłem oczy, widziałem ją przed sobą.
- Czy się też kiedy spotkamy? - pomyślałem w duszy.
94
Powóz minął mnie i znikł na zakręcie, a z nim zniknęła - jak sen~e marzenie - urocza główka nieznajomej.
Jakoś w dwa tygodnie potem wybralem się w większvm towarzystwie do bardzo znanego naówczas i cieszącego się dużym powodzeniem warszawskiego kabaretu.
W "Aquarium" przy ul. Chmielnej zbierała się wtedy cała warszawska złota młodzież i wiele osób z towarzystwa. Kto tylko chciał wesoło i przyjemnie przepędzić noc, śpieszył w progi tego gościnnego zakładu, gdzie przy dźwiękach piosenki i perlącym się w kielichach szampanie, spędzał wiele miłych chwil.
Jakież było moje zdziwienie, gdy w tym nocnym kabarecie spotkałem moją uroczą, tajemniczą nleznajomą·
Była to, jak się później okazało, panna H. G." Oczywiście postarałem się . o to, aby być Jej
przedstawionym i rzecz dziwna, od pierwszej chwili zawiązały się między nami głębokie, serdeczne stosunki. Mówiąc krótko, zakochałem się na zabój w tym uroczym zjawisku, a i panna G. nie pozostała mi dłużna.
Były to może najpiękniejsze chwile mojego życia.
Wiosna, słońce, zamiejskie wycieczki, śpiew sło
wików w cichy, zadumany wieczór, jednym słowem - te wszystkie akcesoria, tak cudownie potrafią połączyć dwa rozmiłowane w sobie serca, odegrały rolę oczywiście i tutaj. Cały swój wolny czas poświęcałem. mojej narzeczonej, bowiem niebawem się zarę
czyliśmy.
95
Byliśmy bardzo szczęśliwi.
Szczęście nasze jednak nie trwało długo.
źli ludzie postarali ' się o to, aby poroznlC nas ze sobą. Na dobitkę na horyzoncie zjawił się znakomity tenor; śpiewak Warszawskiej Opery T. L., który zaczął ze mną rywalizować.
Po raz pierwszy może w dziejach świata, tenor wystąpił do walki z atletą i w walce tej zwyciężył.
Byłem pokonany, toteż starałem się wycofać z' honorem.
Wyjechałem z Warszawy do Petersburga.
Pragnąłem za wszelką cenę zapomnieć o swojej miłości. Chciałem ją wyrwać ż serca, ale nie mogłem.
Miłość ta p~)Została przez długi czas ze mną.
Pragnąc w tym okresie zabić w sobie tęsknotę,
szukałem jak najgroźniejszych przeciwników, myśląc, ie w ten sposób uda mi się myśl moją' skierować w inną stronę .. Dlatego też za wszelką cenę postanowiłem stoczyć walkę z Iwanem Maksymowiczem Poddubnym, sławnym na owe czasy atletą, naj silniejszym kozakiem na świecie, o którym zapasnicy opowiadali między sobą, iż złamać rękę dla niego, znaczy tyle, co dla innego złamać zapałkę.
Poddubny znajdował się wtedy w Moskwie, toteż ja ciągle podróżowałem pomiędzy Moskwą a Petersburgiem, szukając odpowiedniego momentu do wyzwania Poddubnego.
W Moskwie znajdował się w owe czasy mój stary nauczyciel, mistrz Pytlasiński, do którego też niez.włocznie się udałem.
96
- Mistrzu kochany, chcę stoczyć walkę z Poddubnym.
Pytlasiński popatrzył na mnie niedowierzająco. -Niech się pan tak na mnie nie patrzy, tylko jeżeli
chce pan być moim sekundatem, proszę się ubrać i pójdziemy wyzwać Poddubnego.
Pytlasiński zdecydował S1ę szybko i poszliśmy
wyzwać Poddubnego.
Na ringu w Chicago S. Zbyszko i )oussuth Mohmut
Poddubny występował wówczas w "Ermitażu". toteż tam skierowaliśmy nasze kroki.
W szedłem na arenę i zażądałem walki z kozakiem. Ten jednak nie zgodził się na to odrazu, stawiając mi żądanie przyniesienia ze sobą odpowiedniej sumy, tak, ażeby walka odbyła się o zakład pieniężny.
97
Niestety, pieniędzy ze sobą nie miałem, musiałem więc na ten wieczór zrezygnować ze spotkania i udałem się do "Aquarium", gdzie miałem odbyć walkę z jakimś , mniejszej wagi zapaśnikiem.
W trakcie mojej walki, gdy w konstiumie atletycznym znajdowałem się na ringu, nagle ku wielkiemu nlojemu zdziwieniu, na salę wkroczył wraz ze swoimi sekundantami Iwan Poddubny i, tak jak ja przej varu godzinami, zażądał walki. Odwdzięczył mi się
w ten sposób za wyzwanie.
Oczywiście do walki nie doszło, zdołaliśmy tylko ustalić termin i miejsce spotkania.
Walka miała się odbyć ;, Petersburgu, w ogrodzie Nemety, na Petersburskiej stronie.
Spotkanie to wzbudziło oczywiście olbrzymie zainteresowanie, toteż sala była przepełniona.
Spotkaliśmy się na ringu, obaj ambitni, obaj żądni zwycięstwa. Walka ta trwała dwie godziny i piętnaście tcinut i nie dała rezultatu. Przez cały czas walczyliśmy w pozycji stojącej. Trzykrotnie udało mi się sprowadzić Poddubnego do parteru, nie udało mi się jednak zajść go z tyłu, toteż nie zdołałem go chwycić w mój "żelazny" tylny pas.
Walka ta narobiła takiego hałasu w całym świecie sportowym, iż obydwaj otrzymaliśmy propozycję
wyjazdu do Londynu z obowiązkiem odbycia walki meczowe).
98
R o Z D Z I A L XI11
ZWYCIĘSTWO NAD
PODDUBNYM
\Vkrótce też i Poddubny i ja znaleźliśmy się w stolicy Albionu.
Sport atletyczny był podówczas w Londynie w . pełnym rozkwicie. Najlepsi zapaśnicy świata zjeż
dżali nad Tamizę, występując tam z mniejszYln lub większym powodzeniem, nikt jednak ni,e potrafIł
zdobyć takiego poklasku u publiczności i takiego szalonego powodzenia, jak George Hackenschmidt.
Hackenschmidt odpowiadał pod każdym wzglę
dem wymaganiom sportowym i estetycznym publiczności angielskiej,. Pięknie zbudowany, z niezwvkłe proporcjonalnie rozwiniętą muskulaturą, młody,
odważny, szybki i podstępny, jak lew, rzucał każdego zapaśnika na łopatki.
Atletą tym interesował się do tego stopnia cały nar6d angielski, że na jego meczu z Turkiem MadraIim, był obecny nawet król angielski, Edward VII.
Wszyscy ówcześni zapaśnicy ubiegali się o walkę z nim, chcąc sobie w ten sposób urobić wielkie
99
ImIę. Pokonanie takiego przeciwnika dawało im me tylko wielkie korzyści materialne, ale ustaliłoby raz na zawsze ich opinię w świecie atletycznym. Dlatego też znakomici menażerowie Dumont i C. B. Cochran postarali się o najgroźniejszych przeciwników dla Hackenschmidta, to jest o Iwana Poddubnego i mnie Ułożyli oni w roku 1907 spotkanie moje z Poddubnym z tym, że zwycięzca walczyć będzie o palmę pierwszeństwa w świecie z Georgem Hackenschnlidtem.
Walka miała się odbyć na niezwykle ostryc::h warunkach. Przede wszystkim zwycięzca zabierał cał
kowity dochód z teatru "London Pavillon", a zwyciężony musiał się zadowolić porażką. Poza tym między s~bą założyliśmy się jeszcze o cztery tysiące funtów szterlingów, które miały przypaść zw1 cięzcy
Walka ta wzbudziła zrozumiałe zainteresowanie tak wielkie, że wiele osób przyjechało aż z Egiptu" aby móc zobaczyć niezwykłe to spotkanie.
Ułożyliśmy się w ten sposób, iż każdy z nas otrzymał trzy miesiące czasu na trening, aby się móc. dobrze przygotować.
Codziennie walczyłem z kilkoma zapaśnikarrli.
Podczas jednego z treningów omal nie straciłem życia. Mianowicie jeden z moich trenerów próbował na mnie mój specjalny chwyt, którym spOC1Zlewalem się pokonać Poddubnego. Chwyt ten przez nacisk na kark odcinał dopływ krwi do głowy. Gdy mi go mój trener założył, straciłem przytomność. Sparring-partner nie spodziewając się tak kolosalnego efektu ze swego chwytu, trzymał mnie przez dłuz-
100
szy czas w uścisku i 4opiero gdy zauważył, że me stawiam żadnego oporu, odskocżył ode mnie.
Z trudem udało się przywrócić mnie do przytomności.
Poddubny równie pilnie trenował w Paryżu .
Dr. B. F. Roller jako arbiter meczu S. Zbyszko i G. Hackenschmidta
Dnia 7 grudnia 1907 roku o godzinie 3 popołudniu stanęliśmy naprzeciw siebie na ringu. Czułem się doskonale. Byłem zupełnie spokojny
i pewny siebie. Mój przeciwnik natomiast zachowywał się zupełnie inaczej, był zdenerwowany. Wid~ialem, że krew go ponosi.
101
Poddubny doskonale orientował się w tvm, iż na czas pokonać mnie jest niemożliwe, gdyż im dłużej walczyłem, tym więcej okazywałem siły i wytrwałości, dlatego też zmienił swoją zwykłą taktykę. Rzucił się na mnie w niesłychanie ostrym tempie. \\i"idocznym było, iż leży w jego planie jak najszybciej mnie pokonać. '
Pilny i baczny, jak zwykle, odgadłem w jednej chwili jego zamiary, toteż ograniczyłem się tylko do defensywy, pilnie strzegąc się, aby mu nie dać oka- ' zji do założenia mi jakiegoś niebezpiecznego chwytu. - Po 20 minutach takiej walki, zacząłem liczyć się z tym, że wytrzymam jeszcze najwyżej 20 minut i że jeżeli to potrwa dłużej, będę musiał ulec przeważającej sile i ciężarowi kozaka.
Poddubny również nie spodziewał się innego zakończenia, doszły mnie bowiem słuchy, iż bezpośrednio przed walką chełpił się:
- Ej, gdyby nie było liny naokoło nngu toby Zbyszko na pewno uciekł.
Mniej więcej w 23-ej minucie walki, kozak zakaszlał, co zwróciło moją uwagę i pozwoliło mi się zorientować, że i przeciwnik mój zaczyna się wyczerpywać.
Dodało mi to takiej otuchy, iż krzyknąłem po rosyjsku, aby mnie i kozak zrozumiał, do siedzącego między sędziami Hackenschmidta:
- No, teraz na mnie kolej atakować. Poddubny już jest bez sił.
Tymczasem tempo napadu kozaka znacznie osłabło, skończył się huraganowy napór jego tytanicznej siły, natomiast oddech stawał się coraz ciężs~y, a moje szarpnięcia za głowę zbijały go z nóg.
102
Iwan Poddubny.
,
Poddubny zrozumiał w mig, że zawiódł go jego plan strategiczny i że nic mu w rezerwie nie p02;ostalOr Zaczął więc myśleć tylko o ratowaniu swych łopatek. Miał na to dwa sposoby: albo odpocząć, używając tylko połowy wysiłku do odparcia moich ataków, i później zrównać się ze mną w tempie, starając się o honorową, długą, nierozstrzygniętą walkę, albo też w wypadku, gdyby go siły zawiodły pozwolić
sobie na chwyty niedozwolone i doprowadzić do tego, aby go sędziowie zdyskwalifikowali.
Wybrał tę ostatnią drogę.. Z początku wybił mI
ząb, a później wywichnął palec. Sędzia widząc zachowanie Poddubnego, zwrócił
mu uwagę, iż zmuszony . będzie zdyskwalifikować go za nieprawidłowe prowadzenie walki. Nic to jednak nie pomogło. Poddubny widząc, iż jego plan zaczyna się udawać, tym bardziej stosował chwyty niedozwolone.
Wreszcie, gdy mnie mocno kopnął w nogę, tak że zmuszony byłem przejść do pozycji parterowej w 47 -mej 'minucie walki, Poddubny zeszedł z areny zdyskwalifikowany. Ogłoszono mnie zwycięzcą z prawem walki z
Hackenschmidtem i wypłacono 30.000 franków. Za pieniądze te niezwłocznie nabyłem dom w Kra
kowie przy ul. Wolskiej. Kozakowi odmówiono dalszych występów, skut
kiem czego musiał opuścić Londyn. W tym czasie Hackenschmidt udał się do Amery
ki, aby zmierzyć się z Gotchem, a w ślad za nim pojechałem i ja.
105
R o Z D Z l A L XIV
WŚRÓD POLAKÓW'
AMERYKAŃSKICH
Po kilkudniowym: pobycie w N. Jorku postanowiłem wyjechać na swój pierwszy występ do Buffalo. Ze stacji Grand Central, wspaniałej budowli, wyjechałem sypialnym pociągiem do Buffalo.
Buffalo, położone na granicy kanadyjskiej nad rzeką Niagara, jest jednym z najliczniejszych ośrodków osiedli polskich, jedną z naj starszych miejscowości, gdzie się Polacy osiedlali. Kolonia: polska liczy tutaj przeszło 120 tys. Polaków, dobrze zorganizowanych w różnych towarzystwach i przeważnie ludzi zamożnych. Pod ówczas najbardziej wzięte rodziny były '- pp. Dorasiewiczów - Kielawów - Schoenów Nowaków - Pawłowskich-Fronczaków i wielu innych.
Przyjęto mnie nadzwyczaj entuzjastycznie jako jednego z przedstawicieli rodaków z za oceanu. Entuzjazm ten powiększył się z każdym moim zwycięskim występem.
Walk w Buffalo miałem kilka, jedną z najważniejszych z Fr. Gotchem, który daleko pewniej czuł się
106
n.:l gruncie amerykańskim, aniżeli na angielskim, gdzie nie pozwalano mu używać toe hold'u, którym tD chwytem pokonywał on każdego swego przeciwnika. Gotch taki pewny był zwycięstwa nade nlną, że mi nawet handicap dał tj. zobowiązał się do pokonania mnie dwa razy w ciągu godziny.
A faktem jest, iż jego manager Emil Klang założył się o 5.000 dolarów, że Gotch w przeciągu godziny przynajmniej raz mnie położy. Wogóle amerykanie stawiali za Gotchem, olbrzymie sumy pieniędzy, Polacy, zaś którzy . chętnie przyjmowali zakłady wygrali sporo dolaró~. J eden z nich, rzeźnik Boraczewski jako upominek wręczył mi złoty ezgarek, który miał mi przypominać jego wielką wygraną.
Powróćmy jednak do Gotcha.
Kiedy przyszło do spotkania, pomylił się on grubo w swych nadziejach. Zadnego absolutnie chwytu nie mógł nC;l mnie wykonać.
Olbrzymia sala "Armory Hall" była po brzegi wy~ pełniona entuzjastycznie nastrojoną publicznością.
Pomimo, że w całogodzinnej walce nie było prawie wymiany chwytów i efektownego urozmaicenia, publiczność zrozumiała, że walka tocży się na serio i i śledziła z uwagą i natężeniem każdy ruch zmagania Slę·
Po godzinie, pomimo, że większą część czasu broniłem się tylko, zyskałem na popularności jeszcze bardziej. Tutaj bowiem zobaczono prawdziwy, wysoki poziom moich zapaśniczych zdolności.
Walka ta i mnie również dodała dużo otuchy. Zobaczyłem bowiem, ze nawet szampion świata nie po~
107
trafi mnie pokonać, pomimo, że byłem świeżym
przecież adeptem tego nowego dla mnie' stylu walki amerykańskiej.
Postanowiłem się trenować, by kiedyś w decydu- . jącym spotkarll'd móc pokonać Gotcha i zwycięstwem tym przynieść chlubę ramieniu polskiemu, a rodakom sprawić żywą sadysfakcję.
Pod ówczas przecież nie było jeszcze wolnej Polski. Ponlimo olbrzymich zasług naszych nieśmiertelnych bohaterów Kościuszki, i Pułaskiego, pomimo .sławie, jaką sz.tu.ce polskiej przyniosły tak wybitne osobistości jak Modrzejewska i Paderewski, żywioł
emigrantów polskich był raczej przygnębiony.
Inne narodowości starały się o to, aby Polakowi wszystko wszędzie utrudnić, o to by nawet nazwa ,.Polak" ozna<;zała coś niższego - jakiegoś helotę. Dlatego to wśród wychodźtwa porobiło się tylu Millerów l Schulców, 'boć korzystniej było zwać się Millerem, niż Wojtkiewiczem, Ketchel'em, niż Keciałąjak to przezwali się Polacy, którzy zajmowali wybitne stanowiska w amerykańskiej atletyce i boksie.
Ponieważ sport w każdej swej gałęzi odgrywa w życiu amerykańskim jedhą z pierwszych ról, przeto Amerykanie cenili zawsze i będą cenić tych, którzy w tych gałęziach celują. Inne narodowości pojęły znaczenie sportu w Ameryce i dlatego zawsze starały się mieć i posyłać tutaj często swych przedstawicieli lekkiej i ciężkiej atletyki. Stąd też dążenie Niemców, Francuzów, czy Finów ...
Gdym tylko przyjechał do Ameryki, zaraz zaakcentowałem swoją polską narodowość. Przez swe
108
zaś zwycięstwa Wykazałem, że Polacy i w tym dziale sportu mają pierwszorzędnych przedstawicieli. To właśnie zrobiło mnie tak popularnym.
Rodacy uznali to i bardzo mi swą przychylność okazywali. Każda rodzina chciała mnie gościć u siebie Imię Zbyszka stało się wtedy w polskich rodzinach bardzo popularne i .. z te'go to czasu pochodzą wszystkie Zbyszki.
Pobyt mAj w BuHaJo był bardzo przyjemny. Czas upływał mi na treningu, na odwiedzinach u kolonii polskiej, wreszcie na zwiedzaniu okolic.
I'~ajpiękniejszym bez wątpienia miejscem w okolicy był wodospad Niagary. Na cudowne to. wspania-
łe zjawisko natury można było codziennie patrzeć
i za każdym razem nowe piękno odkryć. Co za potęga żywiołów!
Nie dziwota, że okolica ta zwabia turystów z całego świata, że jest ona tak ulubionym przez nowożeńców miejscern wycieczkowym. Miejsce, gdzie wody jeziora Erie przelewają się do Ontario, należy do naj wspanialszych zjawisk natury. Ale zarazem ma ono coś pO,ciągającego dla samobójców, którzy, napCltrzywszy się wprzód dowoli temu pięknemu widowisku, chętnie składają potem życie w ofierze.
Bardzo ciekawe były również polowania, na które byłem zapraszany przez nestorów polskiego wychodźtwa z Buffalo.
Polują tutaj tylko na ptactwo wodne i drobne szaraki. Zwierzyna większa - niestety już wypolowana. Biały człowiek, dzisiejszy pan tej pięknej ziemi, dokonał strasznego spustoszenia tak między daw-
109
niejszymi gospodarzami Indianami, jak też na ich terenach do polowa~a.
Z niezliczonych hord Buffalo - znaczy to "bawoł" '- od których obfitości w okolicznych stepach miejscowość ta otrzymała nazwę, pozostało zaledwie kilka sztuk w zoologicznych ogrodach.
Z licznych i zdrowych szc.zepów różnych Indian, którzy od niepamiętnych czasów byli osiedleni nad j wielkimi jeziorami pozostały zaledwie resztki, które pod wpływem białej cywilizacii stały się ofiarą
chorób przez nią zawleczonych. Weneryczne choroby i gruźlica szalona z'vyrodniły i zdziesiątkowały Indian. Zyją oni teraz pod ścisłą opieką rządu federalnego, osiedleni w swoich rezerwatach.
Mają tam niejako samorząd - prowadzą życie leniwe - tylko wyjątki wychodzą poza rezerwat i kształcą się, podobnie jak biali; reszta żyje spędzając czas na polowaniach, na wyrabianiu kilimów i t. p. W całych Stanach Zjednoczonych liczba ich nie przekracza 10.000. Niektórzy z nich, szczególnie w Zachodnich Stanach, wzbogacili się niezmiernie na obfitych kopalniach nafty, którą znalezioną na ich gruntach. Z dawnej dzikości i waleczności nie pozostało śladu u ' nich.
Po kilku tygodniowym pobycie w Buffalo wyjechałem do Chicago. W Chicago mieszka najlicznielsza kolonia polska. Zarazem grupa polska tworzy tu największy procent ludności cudzoziemskiej.
Jak prawie wszędzie w kolonii polskiej, tak i. tu każdemu przyjeżdżającemu rzucają się w oczy dwa ugrupowania Polaków. Jedno zachowawcze - dru-
110
gie narodowo-socjalne. Po przyjeżdzie doznałem gościnnego przyjęcia w obu kołach ..
A jednak pomimo moich usilnych starań aby być usłużnym obu ugrupowaniom jednakowo, zawsze czułem że, oba były z tego niezadowolone.
Podczas kilku tygodniowego pobytu w Chicago ()dwiedziłem, dzięki uprzejmej inicjatywie ks. dra Zapały, ówczesnego ks. biskupa Rhodego, oraz kilku proboszczów większych parafji chicagowskich i byłem przez nich nader iyczliwie przyjęty.
Równocześnie :za pośrednictwem dziennikarza p. Dangla zapoznałem się też z leaderami Związku N arodowego Polskiego, którzy również bardzo życzliwie się do mnie odnieśli.
Prasa polsko ,- amerykańska poświęciła całe stroIlice opisom moich triumfalnych występów.
Mój pierwszy występ w Chicago ściągnął bardzo liczne tłumy. Olbrzymia sala "Collosseum" była wyI'cłniona po brzegi. Kazano mi walczyć z trzema przeprzeciwnikami, których miałe~ pokonać w godzinę. Pierwszego położyłem w 2112 minutach, drugiego w 5-ciu, trzecim przeciwnikiem był Charles Cutler.
Pod ówczas Charles był jednym rz lepszych zapaśników amerykańskich. Dobrze wytrenowany wagi około 220 funtów sześć stóp, wysoki.
Z początku Cutler nie mógł mi stawić oporu. Po.ciągnięciami za kark łatwo parłem go na wszystkie .~trony tak, iż myślałem, że łatwą z nim będę miał ro-11otę·
Tymczasem Cutlerowi raz udało się za mnie zajść z tyłu i w tej pozycji przetrzvmał mnie pod sobą
1 1 1
przez 22 min. Byłby mnie jeszcze dłuzej' trzymał, gdyhy mi nie pomógł podstęp. Widząc, ze-moja europejska technika kompletnie zawodzi przeciw znakomitemu systemowi amerykańskiemu i ze nie potrafie się wydostać z tego połozenia, postanowiłem skorzystać z nieuwagi Cutlera. Zastosowałem boczne pociągniecie za ramię, przyczem wypadliśmy obaj z ringu między publiczność . Zdaje mi się, ze po drodze, padając, poczęst9.)Vałem Cutlera jakimś uderzeniem, które odebrało mu zupełnie chęć do przedłuzenia walki tak, ze mnie ogłoszono zwycięzcą.
Było to jednak Pyrrhusowe zWycięstwo. Nawet pewien odłam polskiej prasy skrytykował mnie, zresztą zupełnie słusznie, ze az 22 min. dałem się przytrzymać w obronnej pozycji Cutlerowi.
Cutler natychmiast zaczął trenować po tym meczu i przygotowywać do nowego spotkania się ze mną, w którym spodziewał się mnie pokonać. W kilka tygodni przyszło znów do meczu, w którym wykazałem szybkie postępy, jakie uczyniłem w przyswajaniu sobie amerykańskiej techniki. Cutlerowi ani razu nie udało się mnie przyprowadzić do parterowej pozycji. W pierwszym spotkaniu pokonałem go w 46 minutach, w dtugiem w 4 minutach.
Po tym meczu wyjechałem do innych miast ame-1 ykańskich i we wszystkich walczyłem z wielkim poV\rodzeniem. W niektórych miastach, gdzie kolonie polskie były liczniejsze jak w Milwaukę, Detroit, Minneapolis, St. Paul zatrzymywałem się przez dłuzszy czas w innych znów po skończonym meczu zwykle zaraz wyjezdzałem.
112
W Minneapolis pokonałem H. Ordemana, w St. Paul i Duluth Westegarda, w Cansas City Americusa, w Milwauke Fred Beela i dziesiątki innych zapaśników, tak, że pozostało dwóch najgłówniejszych y oussuff Mahmut i Frank Gotch.
Mecz z Y oussuffem był naznaczony w Chicago. Po godzinnej bardzo ciężkiej walce udało mi się pokonać Y oussuffa tak, że tym zwycięstwem utorowałem sobie drogt do spotkania się o światowy szampionat z Fr. Gotchem.
Tymczasem objeżdżałem wszystkie większe miasta Ameryki i występowałem z różnymi mniej znacznymi przeciwnikami. Mój menażer ówczesny Jack Herman, okazał się człowiekiem bardzo energicznym w wyszukiwaniu mi meczów ' - to też nieraz musiałem w tygodniu w sześciu miastach występować.
Niejednokrotnie zdarzało się, że w braku odpowiednich pociągów, musiałem w podróży sypiać na workach z pocztą. .
Ciągłe te podróże, w końcu jednak wyczerpały mnie do tego stopnia, że z 265 funtó,v, wagi 'zeszecHem na 209 funtów w przeciągu 5 miesięcy, co Innie też znacznie osłabiło.
Do tego podczas powtórnego pobytu w Buffalo dostałem wiadomość o śmierci ojca, wiadomość, która mię ogromnie zmartwiła i zupełnie wytrąciła z równowagi. Z jakimiż to bowiem planami jechałem do Ameryki, do tej ziemi, obiecanej, - gdzie każdy może znaleźć sposobność do zyskania sławy, majątku? Wyjeżdżając nie pożegnałem się nawet z ojcem, chcąc mu oszczędzić ciężkiej chwili rozstania - OJcu
11 3
jednak inaczej się to wydało. Zaraz w pierwszym liście do mnie wyraził zwątpienie, czy jeszcze się kiedyś zobaczymy, jakgdyby przeczuwając, że jego słowa prorocze już za kilka miesięcy się sprawdzą.
I tak po śmierci ojca główny cel mej podróży był chybiony. - Wszystkie wynagrodzenia, które miał~m obrócić na otoczenie dostatkiem rodziców, teraz okazały się bezcelowe.
Co znaczyły dla mnie wszystkie te pochwały, które mi obdarzała amerykańska sportowa prasa, wszystkie te pieniądze, które zdobyłem pracując po różnych arenach, ringach i teatrach?
Ogólna apatia ogarnęła mnie i w takim to właśnie stanie postanowiłem się wycofać z mej ulubionej profesji, o czem też zawiadomiłem mego menażera. Można sobie wyobrazić jego zdziwienie 1 Zaczął mi przedstawiać, że pokonanie. Franka Gotcha przyniesie mi ogromne sumy pieniędzy i sławę. Jako zwycięzca najltpszego zapaśnika światowego będę mógł wprost dyktować warunki każdemu dyrektorowi, · z drugiej zaś strony jeśli wyjadę bez walki z Gotchem, będę uznany za tchórza i na nic się nie ( przydadzą moje dotychczasowe zwycięstwa. Więcej w Ameryce jako zapaśnik nie będę się mógł pokać. . Ostatecznie uległem jego namowom i uznając słuszność jego w lipcu 1910 roku podpisałem kontrakt na match z Gotchem.
l ł 4
R o Z D Z I A Ł XV
PORAŻKA Z NAJLEPSZYM ATLETĄ ŚWIATA
Frank Gotch był wtedy idealnym typem zapas nlka szampiona. Czy to w ubraniu, czy to. trykotach na ringu, przedstawiał tak wybitnie i tak oryginalnie szampiona zapaśniczego, że podczas całej mojej kariery zapaśniczej - chociaż przed "mymi oczyma przewinęło się setki tak zwanych szampionów lub pretendentów, chociaż sam byłem w trzech osobnych ' okresach szampionem -muszę otwarcie przyznać, nawet) w przybliżeniu ani ja, ani nikt inny nie dorównaliśmy pod żadnym względem Gotchowi.
J eden tylko zapaśnik podobny był do Gotcha w swych zaletach, to Georg Hackenschmidt. Frank (jotch był bardzo pięknie zbudowanym zapaśnikiem. Przeszło 6 stóp wysoki, smukły, bez wybitnej muskulatury. Jednak był to typ prawdziwego tygrysa w ringu. Nazwyczajnie szybki - silny, podstępny -doprowadził on do doskonałości toa hold tak, że nikt przed nim ani nikt po nim, nawet w) przybliżeniu potrafił go w wykonaniu tego chwytu naśladować.
1 ł 5
Cały styl jego walki polegał na błyskawicznym ruchu ; zajścia z tyłu przeciwnika i zaraz też zaczynał pracować nad swym chwytem. Jeśli jakiemuś przeciwnikowi udało się zajść Gotcha z tyłu, nie mógł on tam dłużej na'd parę sekund pozostać. Sprężystością plecowych mięśni wprawiając wszystkich fachowych i niefachowych widzów w podziw, wykonując dziwny ruch, wydostawał się natychmiast na wierzch przeciwnika i w tej samej chwili już z zaczynał go torturować swoją specjalnością toa holdem, a potem powoli przechodzić w crotch hold w ten sposób kłaść przeciwnika.
Wyższość Gotcha nad każdym innym zapaśnikiem polegała na tym, że umiał on błyskawicznie kombinować i koordynować równocześnie 1 dokładnie
fu~kcje s~ych mięśni.
Znałem Gotcha już z mego pierwszego spotkania z nim w Buffalo, gdzie dzięki tylkO' mej ogromnej sile i wadze udało mi się oprzeć jego atakom przez całą godzinę. Tej siły teraz jednak nie miałem. Przez ustawiczne życie w pociągu z menażerem straciłem
50 funtów ~obrej wagi, co pociągnęło za sobą również utratę siły, tak że w walce mojej z Gotchem potrafiłem zaledwie 26 minut wytrzymać, wreszcie uległem jego toa holdowi. Miało to być moja ostatnia walka w mym życiu. 1
Przebieg całego meczu był bardzo przykry dla mnie. Vae victis 111 Biada zwyciężonym!!
Collosseum w Chicago było wypełnione amerykańską i polską publicznością, Na każdym kroku widać było barwy narodowe amerykańskie i polskie.
-116
Po skończeniu walk wstępnych, trębacz zatrąbił urywek hymnu amerykańskiego i przy jego dźwiękach elastycznymi wskoczył na ring ideał zapaśnikaszampiona amerykańskiej publiczności Frank Gotch - Znów polski hymn i wszedłem ja.
Przy pierwszym spotkaniu Gotch zaraz pozwoliJ sobie na niewłaściwości. Otóż ja pilnie przestrzegając reguły walki wyciągnąłem prawą rękę na znak, że będę przestrzegał wszelkich prawideł walki, Gotch IIliał to samo uczynić i uściśnięciem mojej prawicy
, do tego samego się zobowiązać. Zamiast tego bły~kawicznie pociągnął mnie za obie nogi tak, że zbyt porywczy sędzia Flemming uznał to za pIerwszy rzut ..
Zawsze protestowałem przeciw temu, naturalnie bezskutecznie.
Tak więc ten mecz zaczął się dla mnie od razu pod złym znakiem. .
Porażkę moją cała kolonia polska w Chicago i w innych miastach przyjęła bardzo tragicznie. Posypały się chmary obelg pod moim adresem. Różne głosy, że dałem się przekupić i za dużą sumę pienię- .
dzy sprzedałem moje łopatki Gotchowi, przez kilka lat nie ustawały. Dzisiaj jednak, jak wówczas, mogę powtórzyć, że Gotch był absolutnie lepszym zapaśnikiem, aniżeli ja i dlatego właśnie mię pokonał. Mogę również ze spokojnym sumieniem dodać, że było błędem z mej strony przyjąć tę walkę ze względu na mój stan psychiczny, ze względu na niedostateczną znajomość amerykańskiego sposobu walki, a w końcu ze względu na utratę wagi i ogólne osłabienie,
119
cz.ego dowodem były.liczne wrzody, które miałem podczas tej walki. Głównym wszakże powodem przyjęcia tej walki
była zachłanność mego menażera dla którego 10.000 dolarów dostać za te walki lub poważnej tej kwoty się wyrzec - nie było bynajmniej sprawą mniejszej wagi. Przyznać muszę, że z tej sumy otrzymać mia-1em sześć tysięcy, i w tym stosunku biorę jego winę na siebie.
Sądząc. że w ten sposób skończyłem swoją kariezapaśniczą, wyjechałem na statku "Arabie" do Eul'Opy - do Krakowa, gdzie zamieszkiwała moja pozo-stała rodzina. Był to prawdziwy wypoczynek. O ,valce wcale nie myślałem i nigdy nie przeczuwałem, że pozorny koniec mej kariery zapaśniczej stanowił ::aledwie zakończenie jednego z licznych okresów tejże.
120
R o Z D Z I A Ł XVI
WALKA Z INDYJSKIMI SIŁACZAMI
Po kilku zaledwie tygodniach mego pobytu wśród nidziny dostałem zawiadomienie z Londynu z redakcji gazety,,} ohn Bull", że w stolicy Anglii znajduje się grupa hinduskich zapaśników z czołowym szampionem Gamą na czele.
Otóż ów Gama, ,zwany "lwem z Pendżabu" 1 wysłany przez Maharadzę z Patiala wyjechał w świat po "skalpy" Franka Gotcha, George'a Hackenschmidta i Stanisława Zbyszko i do nich trzech wystosował wyzwania, powtórzył je kilkakrotnie i czeka cierpliwie na ' odpowiedź.
Uważając to jako jedno z małoznaczących reklamowych wyzwań, pominąłem je milczeniem. W kilka dni jednak odwiedził mnie w Krakowie W. } ack Curley, który wówczas objeżdżał Europę w towarzystwie Mrs. Roller i doktora zapaśnika swego pupila B. F. Rollera. l . Zjawił się u mnie z zaproszeniem do trenowania dr. Rollera, ponieważ ma on wkrótce walczyć Hindusem Gamą.
121
Ponieważ taki trening wymaga kosztów i wiele cza:su, M. Curley urządził między mną a d-rem Rollertm mecz we Wiedniu, który się finansowo bardzo udał. Cyrk był wypełniony po brzegi. ; Cały uniwersytet wiedeński, wszyscy lekarze chcieli zobaczyć jak walczy ich amerykański kolega. Ich oczekiwania były w zupełpości wynagrodzone ...
Dr. Roller był jednym z bardzo wspaniałych okazów zapaśników. Bardzo silnej "budowy korpusu i nóg, za słaby stosunkowo) był w rękach.
Po godzinnym przeszło zmaganiu się, pokonałem go. To tylko rozbudziło we mnie wrodzoną chęć do dawnego życia zapaśniczego i bez dalszych namawiań ze strony J. Curley'a pojechałem wraz z bratem swym Władysławem do Anglii, by tam pomagać dr. Rollerowi w treningu.
Zaraz po przybyciu do Londynu zgłosiłem się do naczelnego redaktora gazety ,,} ohn BulI' Mra Botomley i podpisałem z nim kontrakt, mocą którego zobowiązywałem się do meczu z Gamą po szeSClU tygodniach treningu. Mecz miał odbyć się w Londynie w dzielnicy Shepperds Bush na tamtejszym, stadionie olimpijskim.
Jako wynagrodzenie za mecz - ze względu na kosztowny trening - miałem dostać 25 proc. dochodu z wstępnych biletów bez względu na wynik walki: czy zwyciężę, czy będę zwyciężony, czy też wal-ka będzie nierozstrzygnięta. '
Przeniosłęm się do pięknej miejscowości Brighton nad oceanem i zacząłem pilnie przygotowywać do walki.
122
Znakomity zapaśnik dr. Roller, który po wielu występach został wr.!szcie profesorem Uniwersytetu w Harward.
Trening mój zaczynał się rano długą przechadzką po miejscach górzystych, pewien czas spędzałem na ćwiczeniach, biegu, skokach i po dwóch godzinach wracałem do domu. Po odpoczynku walczyłem z kilkoma zapaśnikami dr. Rollerem. John Lemem. i swoim bratem, który wtedy - chociaż bardzo młody, bo przecież 16-letnim zaledwie był chłopcem -już nieźle zaczynał walczyć. Po walkach brałem masaz.
Popołudnia spędzałem na słońcu i w morskiej kąpieli.
Wkrótce też tak dr. Roller, jak ja i. inni zapaśnicy. doszliśmy do bardzo pokaźnych rezultatów. I oto wszyscy z. niecierpliwością oczekiwaliśmy spotkania z Hindusami.
Mecz Gamy z d-rem Rollerem i , brata Gamy Imam Buxa z Johnem Lemem odbył się w teatrze Alhambra w Londynie ~' i był niejako przygrywką do meczu dużego Gamy ze mną.
Przyznam się, że gdym zobaczył I Gamę i Imam Buxa, . nie mogłem wyjść z podziwu. Dotychczas nie spotkałem atletów lepiej i pięknej wyrobionych, aniżeli tych dwóch braci. Tak, §ma rzeczywiście zasługiwał na prżydomek "lwa Pendżabu". T akiej harmonii ciała, tak wspaniale wyrobionych mięśni nóg, ramion, pleców, piersi nigdy nie widziałem.
Nie dziwota więc, że zainteresowałem się sposobem i trybem ich życia. Dowiedziałem się rewelacji, że Gama i Imam Bux pochodzą z bardzo stare; kasty zapaśników. Rodzina ich z dziada pradziada tenlU tylko zawodowi się poświęcała. Taki kastowy za-
125
paśnik żyje wyłącznie dla swego zawodu i nawet żeni się po 31 roku życia z córką zapaśnika.
Wyglądali oni zupełnie odmiennie od białych zapaśników i na pierwszy rzut oka można było poznać ich przewagę w sile i szybkoś~i nad nami.
Imam Bux w przeciągu 4 minut wprost zniósł Lenlma. Gama rzucił dr. Rollera w 11
/2 minuty.
Był to nieco nieprzyjemny wniosek dla mnie, gdyż ja w treningu z doktorem nie mogłem ani w przybliżeniu tego dokazać.
Podczas przerwy pomiędzy pierwszym, a drugim rzutem doszedłem więc do doktora i oświadczyłem nlU, że mam zakład 25 funtów angielskich z ' menażerem hindusów Beniaminem, który ich przywiózł z Pendżabu, Gama nie potrafi go dwa razy rzucić w 10 minutach.
Doktór w drugim spotkaniu, pomimo uszkodzenia t. j. złamania dwóch żeber w pierwszym spotkaniu, wytrzymał 9 minut prawie wygrywając \ mój zakład o parę sekund. Niestety przeleżał późnie.l kilka tygodni w szpitalu\w Londynie.
Rozważając swoje szanse powodzenia w meczu z Gamą, doszedłem do przekonania, że muszę koniecznie wziąć się do daleko forsowniejszego treningu, by odpowiednio przygotować się do Gamy. Ponieważ taktyka jego polegała głównie na szybkości i \ sile, muszę więc w tym kierunku pracować.
Aby więcej wzmocnić swoje nogi i więcej siły nabyć, przeniosłem się do górzystej miejscowości Rothingdin:. Tam też przez forsowne przechadzki i biegi po górach doszedłem do wspaniałych rezultatów
. 126
Trening swój odbywałem głównie na świeżem powietrzu na słońcu i wśród morskich kąpieli, . co dopro"vadziło mnie do niebywałej formy. Owczesne sportowe organy pisząc o mnie, uznały to i wszystkie jed-110głośnie przepowiadały nadzwyczajny przebieg meczu.)
Zaczeliśmy walczyć o trzeciej godzinie popołudniu na stadjonie pod gołym niebem.
Gama wziął inicjatywę iz taką lekkością, tak błyskawicznie i tak łatwo zachodził mnie z tyłu, że dotychczas nie umiem wytłumaczyć sobie tego ruchu, który szybciej był wykonywany, aniżeli oko mogło go wyśledzić. "'
Kilka razy wstałem, ale to mnie tyle trudu koszto'wało, że gdybym \ to wstawanie powtórzył częSCle),
wyczerpałbym się i wybiłbym się z sił, a walka zapowiadała się na bardzo uporczywą i przewlekłą. Postanowiłem więc ograniczyć się na defenzywie i na próbie wyczerpana Gamy. Planem moim było wybić Gamę z sił, a następnie przejść w atak i w ten sposób pokonać go zmęczonego.
Po półtoragodzinnej, bardzo jednostajnej walce , s<}dząc, że mój czas nadszedł, wydostałem SIę na
wierzch Gamy. Przeliczyłem się jednak! Omyliłem się co doi zaso
bu jego wytrzymałości i sił! Gama po prostu wstał i strząsnął mnie ' ,z siebie z
wielką łatwością. Natychmiast spróbował on przeLiągnąć mnie przez biodra i tylko ostatnim wysiłkiem llratowałem się.
Znów zwarliśmy się pierś o pierś przy czym uda-10 mi się zamknąć moje ramiona około jego torsu
127
l, O dziwo, zwykłym grecko-rzymskim chwytem w pół podniosłem go wysoko i rzuciłem całą siłą o ::lemlę·
Siła tego rzutu była tak duża, że Gama upadł Q kilka kroków ode mnie wprost na obie łopatki. Zanim j~dnak sędzia mógł, a raczej chciał uznać to 'za rzut, Gama znalazł aż zadużo czasu do podniesienia się.
Od tego momentu walka toczyła się. nadzwyczai ostrożnie i w bardzo powolnym tempie.
Po trzech godzinach, gdy już tak ściemniało w nieoświetlonym stadjonie, że nawet najbliżsi widzowie nie mogli zobaczyć walczących - walkę przerwańo i zapytano nas czy zgadzamy się na ' uznanie walki za nierozstrzygniętą. Od żadnego z walczą
cych nie spotkali się z protestem.
Sędzia po walce tłumaczył się, że nie uznał rzutu Gamy dlatego, iż za dużo ograniczałem się do obrony.
Dodać tu muszę, że ani za walkę, ani za koszta treningu nie dostałem pomimo kontraktu, żadnego wynagrodzenia; dlatego też wyjechałem po tej walce ao Krakowa.
Gama, znalazłszy taki opór we mnie, nie ryzykował już jazdy do Ameryki, gdzie spodziewał się spotkać takiego zapaśnika, jak Frank Gotch, który przecież z łatwością mnie pok"nał. -
Sama walka miała w gruncie rzeczy nie zbyt efektowny przebieg. Zwykle się tak zdarza, jeśli się
dwóch przeciwników pod względem siły, wagi wieku i znajomości sztukildobierze.
128
Wywarła ona jednak ogromne wrażenie. Długo po tym w Anglii o innym meczu ·: i o innych zapaśnikach publiczność nie chciała słyszeć.
Przed odjazdem z Anglii dopomogłem J. Curlcy'owi do nakłonienia George'a Hackenschmidta, aby ten dobry atleta podpisał z nim kontrakt i pojechał do Ameryki. Sam wróciłem do domu.
Po kilku miesiącach pobytu w Europie zabrałem brata swego Władysława, który właśnie szkołę średnią ukończył i pojechałem z nim do Stanów Zjednoczonych. Menażer mój J. Herman spotkał nas w Nowym
lorku. Po krótkiej konferencji z nim zrozumiałem, że bę
dę miał bardzo ciężki sezon przed sobą. Pomimo, że po odbytym treningu po walce z Gamą poczułem się daleko lepszym zapaśnikiem, to jednak będę musiał pokazać i udowodnić amerykańskiej publiczności, że tak jest w istocie.
Tu muszę dodać, że polska publiczność, jak plzedtem przyjęła mnie entuzjastycznie1 tak teraz, po niedawnej porażce mej z rąk Gotcha, odwracała się ode mnie i wprost bojkotowała. Musiałem więc pracę zacząć na nowo. Wyzwałem wszystkich pod ówczas znajdujących się w Stanach zapaśników, a przede wszystkim Gotcha.
Frank Gotch wtedy zadawalniał Się lekkimi walkami z małego kalibru zapaśnikami. Jego menażer Emil Kłank, chcąc jaknajbardziej ułatwić wystę"py dla swego championa, zaangażował również Yousuffa Mahmuta, który uchodził za jednego z najgroźniejszych zapaśników. J ego zadaniem było
129
przyjmować na siebie wszystkie ciężkie niebezpieczne walki, pozostawiając łatwe spotkania Gotchowi y ousuff Mahmut pełnił rolę "żandarma" ochraniając tron championa, który ponadto przez to samo był zwolniony od niebezpiecznego spotkania SIę właśnie z Mahmutem.
Memu menażerowi równIez nie uśmiechała się moja walka z Y ousuffem. Za dużo było do ryzykowania w razie zwycięstwa Mahmuta nade mną.
Oddalało mnie to na drugi plm i przyprawiało o utratę szansy do ponownego spotkania się z Gotchem o championat światowy. Zadowalnialiśmy się niniejszymi spotkaniami w całych Stanach Zjednoczonych. Pracowałem bardzo dużo, zwyciężałem wszystkich zapaśników z wielką łatwością, z bardzo małą jednak korzyścią finansową.
Wreszcie doszliśmy do przekonania, że w ten sposób nietylko nie uzyskamy walki z Gotchem, ale unikając spotkania z Mahmutem, własnym kosztem wysuwamy go na pierwszy plan.
Gdy więc promoterowie w Chicago naznaczyli nagrodę 5.000 dol. dla zwycięzcy meczu między mną a Mahmutem, bez dłuższego namysłu przyjęliśmy tę walkę i wyjechaliśmy z pięknej Kalifornii do Chicago.
Tutaj muszę zaznaczy~, że M-ahmut był świadkiem mej pamiętnej walki z Gotchem. Wyjaśni
bowiem ten szczegół niespodzianką, jaka spotkała
nas po przyjeżdzie do Chicago. Oto dowiedzieliśmy się, że Mahmut jeszcze przed moim przyjazdem wyjechał do ... Europy! Nie ulega wątpliwości, ze w
130
tcn sposób - wyrażając się :' delikatnie - chciał uniknąć spotkania ze mną.
Teraz jednak nikt nie stał na mej drodze i Gotch 111usiał przyjąć moje wyzwanie tym bardziej, 'że różne kluby sportowe gwarantowały mu 30.000 dol. bez względu na wynik za wałkę ze mną
I tu czekała mnie druga niespodzianka. Gotch widział, że pokonać mnie nie będzie mógł tak łatwo, jak przedtem. Zamiast więc zgodzić się na walkę i przejść 'przez odpowiedni trening do niej, ogłosił, ŻE się wycofuje z profesji zapaśnicz,ej, pozostawiając
sprawy szampionatu światowego na razie w zawieszen1U ... Ponieważ podczas lata sezon zapaśniczy zupełnie
zacichał, ·w połowie maja 1912 roku wyjechałem do Europy.
W tym czasie w Europie odbywały się turnieje zapaśnicze w kilku dużych miastach. . Przyjąłem zaproszenie do wzięcia udziału w turnieju warszawskim (na ulicy Karowej), który potrwał około 6 tygodni.
I tutaj, w Warszawie właśnie pod koniec turnieju dostałem wiadomość, że Jack Curley' owi udało się
zmusić Gotcha do wałki z Hackenschmidtem i z powodu ważności tej walki zaproszono\ mnie do trenowania Hackenschmidta.
T en wziął się bardzo serio do przygotowania się
do tego meczu. Zaraz, gdy przyjechałem z Warszawy, poprosił mnie, abym z całą ,siłą poszedł na niego, by wypróbować i dokładnie obliczyć jego siły. Hackenschmidt w ciągu 5 minut tej próby musiał dwa razy przerywać wałkę i wypoczywać. Jakie
131
jednak rezerwy były w tym fenomenalnym zapaśniku wskazuje, że po trzech tygodniach sumIennej pracy, walczyliśmy zupełnie równo.
Mieszkaliśmy w letniej rezydencji Hacken-schidta Shoram on the Sea.
Dr. Roller, Jacob Koch i ja pomagaliśmy mu w treningu. Rano, około dziesiątej, wychodziliśmy na długi spacer, trwający około godziny, spacer przeplatany biegiem, skokami, zakończony ćwiczeniami ruchowymi i gimnastykowaniem wszystkich mięśni. Popołudniu, koło piątej, walczyliśmy kolejno z nim również około godziny; walkę kończono masażem. Naturalnie zachowywano odpowiednią, najściślejszą dietę.
Trzy tygodnie takiego treningu wprost cudownie podziałały na Hackenschmidta. Powłoka tłuszczu znikła, a z pod niej pokazały się znów wspaniałe zarysy mięśni tak wiernie przypominające Herkulesa farnezyjskiego.
Z jaką pewnością siebie i zaufaniem jechał Hackenschmidt wskazuje fakt, że gotów był wziąć moje pieniądze na zakłady za swoje zwycięstwo. W podróży towarzyszył mu Jakub Koch, jego wierny przyjaciel z lat młodych i jego wielbiciel, Jack Curley.
J a tymczasem znów wróciłem do Krakowa. Tak minęła zima 1912/13.
Ni~ był to okres bez przygód. Ale właściwe przygody zaczęły się w r. 1914, kiedy to znalazłem się, w chwili wybuchu wojny, w Rosji.
132
Dotychczas byłem już raz mistrzem świata. Po wojnie, kiedy ,wydobyłem się z pJekła bolszewickiego, czekały mnie dalsze walki i zarazem czekał na mnie jeszcze dwa razy tytuł mistrza świata.
Ale o tym okresie swego życia opowiem w następnym tomie ...
.. .
133
R o Z D Z I A Ł XVII
POLACY SĄ
WSZĘDZIE
Kiedy' patrzę w lata ubiegłe, kiedy sięgne pamięcią do młodości, widzę wyraziście jak wiele dawało nam dawniejsze nasze wychowanie. Już jako chłopcy mieliśmy świadomość, że jesteśmy pokoleniem, które musi na swe barki wziąć pracę i odpowiedzialność. Tak nas bowiem wychowywano w domu i , w szkole.
Nie mogę pominąć milczeniem tak ważnego w dziale wychowania czynnika, jakim była lektura sienkiewiczowskich dzieł. Zyliśmy Sienkiewiczem i jego bohaterowie byli nam bliscy i umiłowani. Pod tym właśnie wpływem zakładaliśmy kluby szermiercze, wstępowaliśmy do gniazd sokolich i ćwiczyli się na przyszłych Podbipiętów, Rochów Kowalskich i Zbyszków.
Już naprzykład w Stryju, będąc w V klasie gimnazjum, należałem do miejscowej tajnej organizacji młodzieży polskiej, Dziesiętnikiem w naszej dziesiątce był wówczas Opolski, syn miejscowowego notariusza. Na naszych zebraniach wygłaszano odczyty, odbywały się pogadanki i ćwiczenia.
134
•
Tworzyliśmy wówczas - jakże inaczej jest dzisiaj - zwarty i silny żywioł polski w przeciwstawieniu do żywiołu ukraińskiegó. Myśmy wtedy dominowali.
Najbardziej nam odpowiadał kierunek i idee, jakie niecił "Sokół", dlatego też kiedy przeniosłem się ze Stryja do Krakowa, od razu wstąpiłem do tej organizacji. Wierzyliśmy wówczas, ba, wiedzieliśmy że Polska musi powstać i rozumieliśmy, że każdy w miarę sił i możności jaknajbardziej musi przyczynić się do tego.
Nikt chyba nie zaprzeczy, że występy choćby na ringu mają poważne walory propagandowe. To właśnie skłoniło mnie do wyjazdu w świat.
Przypomninam sobie znamienny szczegół. Mianowjcie jako student uniwersytetu wiedeńskiego, ' wyjechałem do Suwałk. I oto tam spotkałem się z grupą młodych patriotów. Urządziliśmy zjazd w Sejnach, na którym poważnie i długo dyskutowaliśmy na temat mojego ewentualnego wyjazdu za granicę.
-Widziałem wrażenie, jakie robiły moje występy i zwycięstwa na Polakach, którzy cierpieli w jarzmie i musieli się poddawać brutalnej sile rosyjskiej. Zebranie w Sejnach zakończyło się uchwałą. Postanowiliśmy mianowicie, żeby moje występy kierować o ile możności za granicę, nie z'apominając jednak o kresach, .0 zaborze rosyjskim i niemieckim.
Dlatego to tak chętnie występowałem w Wilnie i w Mińsku. I właśnie w Mińsku z racji moich występów odbyło się u ks. Światopełka Mirskiego przyjęcie w udziałem' kilkunastu wybitniejszych osób. \X' czasie tego przyjęcia książę zaznaczył w przemó-
135
wieniu, że Polacy kresowi widzą we mnie łącznika wszystkich Polaków. Naprzykład w r. 1907 sk~rzystałem ze sposobno
ści odbywających się w Poznaniu występów najwybitniejszego podówczas atlety niemieckiego Jakuba Kocha, mianującego się szampionem świata i czemprę
dzej tam pojechałem. Odbyło · się spotkanie. Rozłożyłem "szampiona świata" błyskawicznie. W ten sposób przypomniałem się swoim i w swym skromnym zakresie pokazałem Niemcom przewagę polskiego ramIenIa .. Wiadomość o tym zwycięstwie popłynęła w cały
świat i ona to sprawiła, że zacząłem otrzymywać liczne zaproszenia z za oceanu, gdzie - nawiasem mówiąc - bardzo liczna nasza emigracja nie i 'Odgrywała tej roli, na jaką i liczbą i jakoś'cią zasługiwała.
Zrozumiałem, że obowiązek każe mi tam jechać - ze względu na to, że sport w Stanach Zjednoczonych odgrywa wybitną, pierwszorzędnę rolę, rolę bez konkurencji w tamtejszym życiu.
Czyż nie jest wymownym fakt, że nawet rząd amerykański postawił w Grand Rapid pomnik Ketchelowi, który w pierwszym dziesiątku tego wieku był
najsławniejszym bokserem lekko-ciężkiej wagi. Nawiasem mówiąc - a pisałem o tym w poprzednim rozdziale - był on Polakiem, jednak polskość ukrywał. Nazywał się ... Keciałal
Zginął on tragicznie w Teksas, gdzie bawił w gościnie. Miejscowy ogrodnik posądził go o romans z żoną i zastrzelił w czasie obiadu przy stole.
Od razu, od pierwszej chwili pobytu w Ameryce, od pierwszych swych występów, zaakcentowałem
136
Tak wygłądał Żagar.
swe polskie pochodzenie bez względu na to jak się sfery amerykańskie do tego odniosą.
Pierwsze występy moje odbyły się w Buffalo. Zgromadziło się na pierwszym z nich około 10.000 samych Polaków. W czasie jednego meczu położyłem 5 zapaśników, a między nimi sławę amerykańską Yankey Rodgersa. Bez najmniejszej przesady mogę stwierdzić, że cała Polonia czekała na wiadomość o wyniku walki i przyjęła go z entuzjazmem.
Dlatego też na moim występie w Chicago olbrzylnia sala Coloseum wypełniona była po brzegi. 15.000 widzów w połowie amerykan, a w połowie Polaków patrzyło na me zapasy. Polskie towarzystwa wystąpiły ze sztandarami i odznakami i zapełniły pół sali. Pokonałem tam w przeciągu godziny 3 zapaśników, wśród nich jednego z lepszych atletów amerykańskich Charles'a Cutler'a o czym piszę w poprzednim rozdziale.
Trudno mi mówić o skutkach tych ! zwycięstw, bo wyglądałoby to może na chwalbę, czego bezwarunkowo chcę uniknąć. Ale nie mogę pominąć milczeniem faktu, że moje zwycięstwa Amerykanom zainponowały, a Polaków napełniły otuchą.
Wtedy Polakami nikt się nie opiekował. Naprzykład wobec żywiołu niemieckiego, który stanowił potęgę, wielka rzesza Polaków nie stanowiła żadnego czynnika. Wiem, że wielu Polaków, którzy ukrywali swą narodowość, zaczęło się znowu ' przyznawać do polskości. Młodzi chłopcy choćby łamaną polszczyzną starali się mówić ze mną po polsku.
Wybitnym działaczem wśród Polaków amerykańskich był w tedy ks. Zaprała, obecny generał. On' to
,139
ułatwił mi kontakt z mIeJSCowym społeczeństwem polskim, zwłaszcza z młodymi. On urządzał zebrania, na których niejednokrotnie miałem sposobność wygłaszać krótsze lub dłuższe przemówienia.
Polacy są wszędzie, Nie ma miasta w Stanach Zjednocz'onych, gdziebym nie występował, a wszędzie spotykałem liczniejszą lub mniej liczną Polonią polską.
Nawet w jakiejś dziurze prowincjonalnej ozwał się głos z galerii:
- Stasiek, kiedyż go "dziompniesz" bez te liny?
Oczywiście "dziompnąłem" swego przeciwnika.
Powtarzam: Polacy są wszędzie. Nawet w Austra-lii, nawet w N owej Zelandii.
W Zachodniej Kanadzie w mieście Edmond T own bez przesady cztery do pięciu tysięcy Polaków oczekiwało na mnie na stacji kolejowej. Na meczu było ich mniej, bo ich niestety nie było stać na drogie bilety.
Gdzie się tylko ruszyłem, wszędzie zgłaszali się
do mnie Polacy, wszędzie przypominali się starzy znaJomI.
Ot naprzykład w 1936 r. idąc z żoną ulicą w Rio de Janeiro. Podchodzi do nas jakiś pan:
- Czy pan Zbyszko? - zapytuje po polsku.
I oczywiście następuje rozmowa.
Takie spotkania miałem ciągle, miałem je wszędzie. Zapraszano mnie do samochodów, goszczono i przyjmowano serdecznie w domach. T ak było w całym świecie.
140
A ileż dowodów życzliwości miałbym do zanotowania1 Wspomnę tutaj tylko o jednym, ale bardzo zna
mlenym. Wojna zaskoczyła mnie w Petersburgu. Zosta
łem internowany. Miałem kontrakt do cyrku Nikitina. Ale z chwilą wybuchu wojny kontrakt wobec lunie, jako obcokrajowca stracił ważność.
Z trudem uzyskałem pozwolenie na wyjazd do Moskwy. Tam organizatorzy podsunęli atletę niej aki~go Martynowa (właściwie nazywał się on Zagar i był Łotyszem), ażeby zawarł ze mną kontrakt, oczywiście za dużą mniejszą cenę. On oczywiście
skorzystał ze sposobności i obciął mi warunki. Już na drugi dzień po zawarciu umowy, otrzyma
łem wezwanie do zgłoszenia się na policji w t. zw. II l1czastku. Zastałem tam pełno interesantów.
Kierownik tego urzędu, pułkownik, rzucił na mnie obojętnie wzrokiem i kazał czekać z tym, ze mnIe przyjmie jako ostatniego.
Załatwił wszystkich, aż wreszcie zostałem sam . . Wówczas pułkownik zaprosił mnie do swego poko]u) zamknął starannie drzwi za sobą i bez żadnego wstępu po polsku do mnie gruchnął. Odezwał się czystą, wykwintną polszczyzną:
- Panie Zbyszku, znam pana oddawna. Widziałem pana w Moskwie jeszcze przed wojną. Teraz nadeszła chwila, żeby panu wykazać, że pod mun'dureln rosyjskim bije polskie serce, gotowe na usługi ziomków.
I oto pułkownik wyjmuje jakiś papier i pokazuje mi. Była to denuncjacja.
141
- Mierżawiec mówi pułkownik - nie umie nawet pisać po rosyjsku, a napisał prośbę, żeby pana wydalić z: Moskwy jako· szpiega austriacko - niemieckiego.
Przeczytałem tę denuncjację. Autor dowodził, że pośyłam pieniądze dla wzmocnienia wrogów Rosji, że stanowię dla "rosyjskich bohaterów" niepokonaną konkurencję i wreszcie podawał ściśle warunki nlego kontraktu. Poznałem pismo - donos pisał właśnie Zagar.
Pozatem tylko on znał i mógł z.nać tak dokładnie warunki konkursu. Oczywiście pułkownikowi tego nie powiedziałem.
- Niech się pan jednaki nie obawia, roztoczę nad panem opiekę.
U fny w tę opiekę wygarnąłem Zagarowi kilka słów prawdy i potrafiłem go zastraszyć. Ostatecznie pozostałem w Moskwie do końca szampionatu i zdobyłem I nagrodę.
We wdzięcznej pamięci chowam wspomnienie życzliwości tego pułkownika, który nazywał się Ziółkowski i którego czekał tragiczny koniec. Oto bolszewicy go rozstrzelali ..
Zamykam pierwszy okres moich pamiętników. Jeśli poniosłem jakieś, najmniejsze i, choćby, zasługi dla polskości; to nagrodą, nagrodą sowitą za nie jest ~-łaśnie ta życzliwość, jaką mnie ' Polacy zawsze i wszędzie darzyli. Na ringach całego świata i poza nngamI.
1'42
Spis rozdziałów.
l ,Po "Rycerskie Ostrogi" atlety.
II Występy i ... matura.
III Na drodze do światowej karjery.
11 23 30
IV Pierwsze na miarę światową zwycięstwo. 4! 51
56
59 64 74 81
88 94 99
V "Cyklop" i Bolcio ..
VI Pierwsza miłość. .
VII - Nieudała karjera wojskowa ..
VIII _.- Kilka słów o wychowaniu fizycznym.
IX - Po nowe laury. .
X - Wielkie imię zapaśnicze.
XI - Warszawski atleta jako torreador.
XII Miłość, rozczarowanie i znów ring.
XIII Zwyoięstwo nad Poddubnym.
XIV - Wśród Polaków amerykańskich.
XV - Porażka z najlepszym atletą świata.
XV - Walka z indyjskimi siłaczami. .
XVII - Polacy są wszędzie!
106
. 115
121
134
, .