34
Nietoperz w świątyni Biografia Jerzego Biografia Jerzego Nowosielskiego Nowosielskiego

Nietoperz w świątyni. Biografia Jerzego Nowosielskiego

Embed Size (px)

DESCRIPTION

Krystyna Czerni: Nietoperz w świątyni. Biografia Jerzego Nowosielskiego

Citation preview

Page 1: Nietoperz w świątyni. Biografia Jerzego Nowosielskiego

Nie

tope

rz w

 świą

tyni

Biog

rafi a

Jer

zego

Bi

ogra

fi a J

erze

go

Now

osie

lski

ego

Now

osie

lski

ego

Czerni_Nietoperz_obwoluta_OK.indd 1 2011-03-21 09:44:58

Page 2: Nietoperz w świątyni. Biografia Jerzego Nowosielskiego
Page 3: Nietoperz w świątyni. Biografia Jerzego Nowosielskiego

Wyd

awni

ctw

o Zn

akK

rakó

w 2

011

Kry

styn

a Cz

erni

Nie

tope

rz w

świą

tyni

Bi

ogra

fia J

erze

go

Now

osie

lski

ego

Page 4: Nietoperz w świątyni. Biografia Jerzego Nowosielskiego
Page 5: Nietoperz w świątyni. Biografia Jerzego Nowosielskiego

Życie rodzinne

Ostatni adres Nowosielskich – i miejsce, w którym defi nitywnie zapuszczą korzenie – to dom zbudowany przez rodziców malarza przy ul. Narzymskiego 19,w krakowskiej dzielnicy Olsza. Artysta mieszkał w nim do śmierci. Moderni-styczny, jednopiętrowy budynek typu „kostka polska” przylega ścianą do sąsied-niego domu. Niewielki ogród, wyjście na taras i mały przedsionek, do którego pro-wadzą od ulicy strome schody. Kanciastą bryłę budynku łagodzi tynk w kolorze wrzosu. Okolica jest spokojna, nieopodal przepływa rzeczka Białucha, z drugiej strony biegną tory kolejowe, skąd słychać przejeżdżające pociągi.

„paskudny dom”

Jesienią 1962 roku Nowosielscy zajmują parter domu, na piętro wprowa-dzają się państwo Chmurowie. „Zosia nigdy nie polubiła tego domu – przyzna-je ks. Henryk Paprocki – od początku bardzo jej się nie podobał. Oni w ogóle byli nieszczęśliwi, że musieli się tam sprowadzić. Zosia wciąż narzekała, mówi-ła: – paskudny, paskudny! Chodziliśmy często w okolice na spacery z Magdą,

Dom przy ul. Narzymskiego 19 w Krakowie

Page 6: Nietoperz w świątyni. Biografia Jerzego Nowosielskiego

Część IV. Artysta w PRL-u272

oglądaliśmy inne domy, bo to dzielnica willowa. Zosia tylko wzdychała: – Nie mam pojęcia, dlaczegośmy nie wybu-dowali na przykład takiego jak ten? Nasz jest paskudny, paskudny!”

Nadzieja matki Nowosielskie-go w jednym się spełni: mieszkanie pod jednym dachem z małżeństwem Chmurów na długie lata ułoży się po przyjacielsku i bez konfl iktów. In-żynier Ireneusz Chmura, repatriant

z Kazachstanu, będzie miał wiele wspólnych tematów z malarzem. Elżbieta Chmura, pracownica Desy i specjalistka od tkaniny artystycznej – będzie się wymieniać z Nowosielskim artystycznymi prezentami. Dwa bezdzietne mał-żeństwa spędzą wspólnie niejedną wigilię i będą sobie świadczyć drobne sąsiedz-kie usługi. „Tam panowały bardzo miłe stosunki – opowiada Jan Przeło miec. – Nowosielscy mieli taki zwyczaj, że na imieniny pana Chmury czy na sylwestra szli na górę z obrazem. Tam powinna być niezła kolekcja… Ale potem pierwsza pani Chmurowa zginęła w wypadku, a pan Chmura ożenił się drugi raz z młod-szą, bardzo antypatyczną kobietą i stosunki ogromnie się popsuły. Zosia się kie-dyś śmiała, że ta żona sprzedała obraz, żeby kupić sobie futro. – Wiesz, Jurek, twój obraz wreszcie się na coś przydał, kobieta ma futro! – Wycięli też piękne

jaśminy, które były przy wejściu do domu, Zosia opowiadała o tym z wiel-kim smutkiem”.

Mieszkanie Nowosielskich, w któ-rym przyjdzie im przeżyć wspólnie po-nad 40 lat, to 3 pokoje z małą kuch-nią i łazienką. Jego rozkład przez lata pozostaje bez zmian: w salonie, wśród ścian przesłoniętych regałami pełnymi książek, słucha się muzyki, ogląda te-lewizję i przyjmuje gości. Część pry-watna to sypialnia, a także miejsce do modlitwy: typowy dla prawosławnych domów krasnyj ugołok – rodzaj do-mowego ołtarzyka: ściana zawieszona ikonami, przed nią drewniany podest, na nim lampki i świece. To miejsce

Dzwonek

Krasnyj ugołok – domowy ołtarzykw domu Jerzego Nowosielskiego

Page 7: Nietoperz w świątyni. Biografia Jerzego Nowosielskiego

Życie rodzinne 273

szczególne, bardzo intymne, gdy mieszkanie Nowosielskich zaczną nawiedzać ekipy telewizyjne, artysta nie wpuszcza tam kamery, choć to najpiękniejszy kąt w całym domu. Wreszcie pracownia: duży stół, niewielki taras z wyjściem do ogro-du, fotele i wielki regał pod ścianą, na którym piętrzą się obrazy, notatniki i rulony projektów. Dziś głównym meblem w pracowni jest łóżko artysty – to właśnie tutaj, razem ze swymi obrazami mieszkał przez 10 ostatnich lat prof. Nowosielski.

Mieszkania artystów z reguły są niebanalne, mają oryginalny wystrój kore-spondujący nierzadko ze sztuką ich właścicieli. Ilustrują ich gust i usposobienie. „Zawsze ogromnie miłe wrażenie robiło na mnie mieszkanie Nowosielskich – przyznaje Krystyna Zwolińska. – W rozmaitych magazynach architektonicznych widzi się teraz różne, ciekawie projektowane wnętrza, ale u Nowosielskich tak było, zanim ktokolwiek myślał o podobnym aranżowaniu mieszkania. To były proste, drewniane stołki, kupowane na targu, solidne, skromne szafeczki w przed-wojennym wiejskim stylu – wszystko malowane abstrakcyjnie przez Jurka i Zosię. Malowane w ten sposób, że naturalne konstrukcje sprzętów były jakby łamane po ukosach przez zestawianie niespodziewanych kolorów albo »marmurków«. W ten sposób powstawały bardzo ładne wnętrza: nowoczesne, proste, funkcjonal-ne. Był w tym nastrój czegoś bardzo osobistego, zrobionego przez ludzi, którzy tam mieszkają. Czuję się zawsze specjalnie uhonorowana przez to, że mogę być w takim mieszkaniu”.

Malowane meble stoją w mieszkaniu na Narzymskiego do dzisiaj: zwykła „peerelowska” szafa z olśniewającą abstrakcją na bocznej ścianie, wielobarwny stolik pod telewizor, kolorowe skrzynie i tabo-rety, nawet regały w pracowni i w piwnicy mają na licach desek małe abstrakcje i ikonki. Barw-ne zasłonki, poduszki z aplikacjami – wszystko maksymalnie proste, geometryczne, tak jak ma-larstwo gospodarza. Dekoracyjnym uzupełnie-niem mebli są wykonane własnoręcznie przez artystę modele okrętów i szafa pełna „kolejo-wych” zabawek: lokomotywy, tory, wagoniki – przerabiane i malowane w bardzo „nowosiel-skim” stylu. O swoich meblach Nowosielski mówi z czułością „graciki”: „Nie mogę miesz-kać stylowo, nie mogę mieć mebli z epoki, bo to by rzutowało na moją wyobraźnię. Muszę mieszkać wśród takich gratów, które sam so-bie jako tako pomaluję, czyli we wnętrzu abso-lutnie neutralnym, jeżeli chodzi o pracę mojej

Szafa z abstrakcjąw salonie z biblioteką

Page 8: Nietoperz w świątyni. Biografia Jerzego Nowosielskiego

Część IV. Artysta w PRL-u274

wyobraźni. Tylko tam mogę mieszkać i pracować”. „Bardzo przywiązuję się do przedmiotów, które mnie otaczają – dodaje – nie wyrzucam starych zegarków, starych garnków, nie zmieniałbym, gdybym miał i lubił jeździć, zbyt często sa-mochodów. Uważam, że wszystkie przedmioty w jakimś sensie należą do tej rze-czywistości, która będzie rzeczywistością nowej ziemi, nowego nieba. (…) Powo-łałbym się tu na doświadczenie chasydyzmu. Ten kierunek mistyczny, kierunek ludowego zastosowania kabały, uczy wielkiej miłości do przedmiotów, z którymi współżyjemy, które nam służą, które nam przynoszą radość”.

Dom na Narzymskiego – początkowo nielubiany, ale skutecznie ocieplony i „oswojony” – stanie się prawdziwą przystanią dla Nowosielskich i ich przyja-ciół. Wieloletnia tułaczka po sublokatorskich pokojach rodzi potrzebę zakotwi-czenia. Powrót do Krakowa, posada na ASP oznaczają upragnioną stabilizację. Rozkład dnia jest ustalony i uporządkowany. Poza czasem wakacji i pracy przy polichromiach Nowosielski prowadzi regularny, niemal mieszczański tryb życia. „Dzień Profesora – opowiada Andrzej Starmach – w czasach, kiedy funkcjonował niezwykle intensywnie artystycznie, wyglądał w ten sposób, że wstawał zawsze bardzo wcześnie, przeważnie około 6, 7 i zaczynał malować. Przed 9 wycho-dził, na placu Matejki spożywał wódeczkę w swoim ulubionym barku »Domino«, po 9 zjawiał się na Akademii, tam robił korektę. Już o 11 – odkąd miałem galerię w Rynku Głównym – wpadał do galerii, tam odbywała się kolejna konsumpcja, koło południa wsiadał w taksówkę i jechał do domu. Coś tam zjadał, potem była drzemka. I po południu Profesor albo czytał, albo wyruszał z powrotem na mia-sto. Często był z kimś umówiony albo to wymyślał, żeby ocyganić Zosię i wyjść z domu, wtedy wędrował do jednej ze swoich ulubionych knajpek: »Europy« na rondzie Mogilskim albo »Fafi ka«. Tych spotkań miał rzeczywiście dużo i pomi-mo różnych przypadłości był człowiekiem, który nigdy nie nawalał. Prosił tylko o przypomnienie. Przez naszą wieloletnią współpracę nie zdarzyło mi się, aby Profesor gdzieś nie przyszedł czy nie napisał tekstu, na który byliśmy termino-wo umówieni. Zawsze był punktualny, zawsze wywiązywał się ze zobowiązań.Jak miał pójść na Akademię, to poszedł, jak miał napisać tekst, to siadał i pisał. Od tej strony zawsze na niego można było liczyć”. W latach 60. całymi miesiąca-mi dom funkcjonuje jeszcze bez zakłóceń. Z biegiem lat ulubionych knajp będzie coraz więcej, a Profesor na coraz dłużej będzie znikał z domu.

– Czy to aby nie ptica?

Od początku organizacją codziennego życia i funkcjonowaniem gospodar-stwa zajmuje się Zofi a, pomaga jej często siostra Maria, która po przejściu na emeryturę stanie się na Narzymskiego niemal rezydentką – nie obędzie się bez

Page 9: Nietoperz w świątyni. Biografia Jerzego Nowosielskiego

Życie rodzinne 275

konfl iktów. Prowadzenie domu z jedną sprawną ręką nie jest łatwe. Sporadycz-nie, raz w miesiącu, przychodzi pani do sprzątania. Na szczęście kulinarnie No-wosielski nie jest wymagający, je bardzo niewiele: placki ziemniaczane, jakieś pierogi. Jedyny kłopot ma z mięsem. Obsesyjnie nie znosi drobiu, a że w tych czasach trudno o inne mięso, pani Zofi a dopuszcza się kulinarnych mistyfi ka-cji – kotlety panierowane z kurzej piersi podaje jako cielęcinę. „Na wspólnych wakacjach w Zawoi – wspomina Andrzej Grzegorczyk – były różne kłopoty, bo najczęstszym jedzeniem były kurczaki. Gotowaliśmy sami na zmianę, i za-wsze jak było mięso, on bardzo się zastanawiał i pytał: – Zosiu, czy to aby nie ptica? – A ona: – Ależ nieee, młody cielak. – Myśmy się zawsze śmiali, bo nie wiedzieliśmy, czy on się daje oszukiwać, czy po prostu udaje, że nie wie…”

Mimo pełnego czułości stosunku do zwierząt Nowosielski nie jest wegeta-rianinem. Odmawia tylko potraw przypominających zwierzę – stąd najchętniej jada kotlety mielone i kiełbasę. Wstręt do drobiu komentuje przewrotnie – raz twierdzi, że ptak jest w ogóle obrzydliwy: ma dziób, zadziorne pazury i jest w nim coś podejrzanego. Innym razem utrzymuje, że drobiu nie je, bo drób – jak aniołowie – ma skrzydła. Niektórzy jednak pamiętają także opowieść z dawnych lat, kiedy malarz jako dziecko był świadkiem zarąbania kury siekierą na pieńku, potem sparzenia wrzątkiem… Odtąd sam zapach już budził w nim obrzydzenie, nawet rosół nie wchodził w grę.

Salon z biblioteką, widok obecny

Page 10: Nietoperz w świątyni. Biografia Jerzego Nowosielskiego

Część IV. Artysta w PRL-u276

Profesor ma także swoje dziwne, ulubione dania: bób w wielkich ilościach – niestety ciężkostrawny i z czasem szkodliwy dla zdrowia – a także jajka faszerowa-ne, które czekają zwykle na niego w gościnnym wrocławskim domu Różewiczów. „Opowiadał mi Nowosielski – wspomina Magdalena Siwerska z białostockiej ga-lerii Arsenał – że jak pracował w Białymstoku-Dojlidach, jeszcze w latach 50., to nie mógł się tutaj najeść jajek faszerowanych. Naprzeciwko dworca był taki bar, gdzie każdego dnia zachodził na te jajka, pewnie zresztą nie tylko… Jego rekord to 30 jajek faszerowanych na jeden raz! Moim marzeniem było, żeby go podjąć kiedyś tym daniem – ale się nie udało…”

Salon na Narzymskiego to przestrzeń wypoczynku, lektury i muzyki. Biblio-teka Nowosielskich ujawnia rozległość zainteresowań gospodarza. Obok normal-nych w każdym domu malarza albumów sztuki mnóstwo tu lektur z fi lozofi i, teo-logii, szeroko rozumianej duchowości, często w historycznych, antykwarycznych wydaniach: Kronika Akasha. Wtajemniczenie w odwieczną pamięć Wszechświata Rudolfa Steinera, Bhagawadgita, Księga Kriszny, Tirukkular. Święta księga połu-dniowych Indii, Wprowadzenie do buddyzmu Zen, Postępek Prawa czartowskie-go przeciw narodowi ludzkiemu, Ideał monastyczny a życie pierwszych chrześcijan Morina. Duża część biblioteki to biblistyka: wykłady Pisma Świętego, lekcjonarze mszalne, konkordancje. W książkach pisanych przez przyjaciół – Przybylskie-go, Różewicza, Bożenę Mądrą-Shallcross – czułe dedykacje. W tomiku wierszy Rodzaj głodu (1986) skreślone ręką Joanny Pollakówny słowa: „Panu Profesoro-wi Jerzemu Nowosielskiemu, Skłaniając głowę przed tajemniczym, wiedzącym i pięknym Duchem Jego obrazów, Z najgłębszym szacunkiem – Joanna Pollaków-na. Warszawa, wrzesień 88”.

W połowie lat 60. malarz zwierza się Różewiczowi z „nowej namiętności”: Płyty! Co pół miesiąca jakąś kupuję nową. Wychowany w muzykalnym domu Nowosielski uzbiera piękną kolekcję płyt – rzecz jasna, analogowych. „Muzyka to jedna z największych radości mojego życia – przyznaje. – Nie słucham jej dużo, bo nie lubię muzyki jako tła, ale jak już słucham, to inteligentnie. Na przykład mu-zykę polifoniczną wystarczy słuchać z maksymalnym natężeniem uwagi, żeby całą konstrukcję niejako mieć przed oczami, jakby była zapisana w przestrzeni. Nato-miast nie lubię takiej muzyczki – nie mówię już o rocku, bo dla mnie to w ogóle nie jest muzyka, tylko zwyrodnienie kultury ogólnoświatowej! Ostatnia inteli-gentna muzyka lekka to był jazz orleański. A ta moderna zaczyna się w zachodniej Europie już gdzieś od XII wieku. Bardzo lubię wczesną polifonię, Monteverdiego. Ale muzyki współczesnej nie ma, przestała istnieć! Zostały jeszcze jakieś niedobit-ki: Lutosławski, Penderecki, Górecki – i na tym koniec. Był taki profesor muzy-kologii na Uniwersytecie Warszawskim: ks. Feicht. Ktoś go zapytał: – No, ksiądz jest specjalistą od muzyki… A on: – Nie jestem specjalista od muzyki! Ja jestem

Page 11: Nietoperz w świątyni. Biografia Jerzego Nowosielskiego

Życie rodzinne 277

specjalista od starej muzyki! – A jak ks. profesor się zapatruje na rozwój muzyki w historii? – Ano, rozwój muzyki to historia psucia się muzyki… – Ja też lubię całą muzykę do pewnego momentu – dopóki nie przestała istnieć”.

W domu przy Narzymskiego najważniejszym pokojem jest jednak pracownia. „W pracowni jest zawsze coś świętego” – mawia Nowosielski. Ta jest dosyć ciem-na i pełni także rolę wnętrza mieszkalnego, ale artysta potrafi malować w każ-dych warunkach. W pracy ma swoje obyczaje i rytuały, jednak w pokoju króluje nienaganny porządek, wszystko jest na swoim miejscu. Stereotyp artysty – furia-ta i bałaganiarza – zupełnie do niego nie pasuje, przy malowaniu jest precyzyjny i schludny. Maluje od wczesnego rana, zawsze na płasko, kładąc obraz na stole – „pisze” swoje obrazy, tak jak się „pisze” ikony. „Profesor jest absolutnym mi-nimalistą, jeżeli chodzi o warsztat potrzebny malarzowi – relacjonuje Andrzej Starmach. – Obrazy zawsze malował na stole, miał w pracowni stół z obciętymi trochę nogami, aby mu było wygodniej malować. Pierwszą sztalugę dostał od żony na imieniny dopiero w latach 80. Służyła wyłącznie do tego, żeby wystawić na niej ostatni obraz, który namalował. Do malowania używał zawsze minimal-ne ilości farb i kolorów. Farbki rozrabiał w puszkach po sardynkach albo w ma-lutkich słoiczkach. Wszystkie jego obrazy są malowane bardzo cienko, prawie suchym pędzlem. Patrząc, trudno zrozumieć, że niejednokrotnie bardzo piękny obraz tak naprawdę powstał w minimalnej gamie kolorystycznej: przy użyciu zaledwie czterech kolorów i ich zmieszania.

Wnętrze pracowni, druga połowa lat 60.

Page 12: Nietoperz w świątyni. Biografia Jerzego Nowosielskiego

Część IV. Artysta w PRL-u278

Profesor zawsze też miał pod ręką tusz i papier, nigdy nie rysował żadny-mi profesjonalnymi piórkami, tylko wyłącznie normalnymi stalówkami, jakich wiele osób już nie pamięta, a w sklepach są nie do dostania. Miał ich niewielki zapas z dawnych czasów. W normalną drewnianą obsadkę wkładał stalówkę, ma-czał w tuszu i zaczynał rysować – ciągnął bardzo pewną kreską po kartonie. I co charakterystyczne – jak wykańczał czy robił jakiś niewielki szczegół, to obracał kartkę papieru tak, jak mu było wygodnie, na przykład malował oko do góry nogami, bo wtedy nie musiał się za bardzo nachylać nad stołem”. Bożena Shall-cross wspomina, jak kiedyś Nowosielskiemu przydarzył się kleks przy rysowa-niu cerkiewki. Wybrnął z kłopotu, trawestując Dyndalskiego Fredry: „Żyd, lecz w tabliczkę konserwatora go przerobię”.

Przy wszystkich słabościach i zawirowaniach Nowosielski jest tytanem pracy, maluje dużo i szybko. Na pytanie, jak długo powstaje obraz, odpowiada bez cere-monii: „To zależy – jeżeli olej, to króciutko, to musi być piorunem namalowane, a jeżeli akrylami czy temperą, to długo, wtedy może się nawarstwiać. Pół godziny do półtora, maksimum 3 godziny – jeżeli to duży obraz”.

impresario

Lata 60. to bodaj najciekawszy okres w twórczości artysty, apogeum jego ma-larstwa sztalugowego. Nowosielski maluje dużo, w natchnieniu, jakby niesiony falą sukcesu i wiary w siebie. W tym czasie powstają najpiękniejsze pejzaże i por-trety, krystalizują się wątki, do których będzie wracał całe życie: Monografi a góry, Villa dei misteri, Kolejka. Powstaje specyfi czny, autorski kanon artysty. Bardzo dużo wystawia, niemal każdy rok przynosi wystawę indywidualną, wielka retro-spektywa w Zachęcie, w marcu 1963 roku, staje się prawdziwą rewelacją. Kolejne nagrody z ministerstwa, udział w wystawach zagranicznych: Wiedeń, New Delhi, Chicago, Oslo, Nowy Jork, Paryż, Bochum, San Marino, Waszyngton, Tel Awiw, Wiedeń, Berlin, Kopenhaga.

W domowym archiwum przechował się list Zofi i do Jerzego z września 1966 roku: Był Stanisławski i wybrał 8 obrazów do „przymiarki” w muzeum – w piątek ma po to przyjechać auto. Dobrze, żebyś był prędzej, żeby je zobaczyć. Od Blumki dzwo-niła pani Kalinowska, żebyś się zjawił z obrazami i rachunkiem na 12 tys. Dzwoniło biuro „Lotu”, że przyszły 3 skrzynki, pewnie to wiedeńskie obrazy, mają je dostarczyć we wtorek lub środę do domu. Masz wstąpić w W-wie do Desy, żeby zmienić ceny i sprawdzić, czy ta p. J. Sękowska już zapłaciła.(…) Ucałuj Porębskich i kogo się da. Zosia. PS. Jeśli wieziesz forsę to może z Haneczką spróbowalibyście kupić dla Ciebie jesionkę (płaszcz) jakiś ładny – ona pewnie wie, gdzie szukać, może to udałoby się załatwić – byłoby o wiele taniej, niż szyć tutaj. Ale ładny! Pa Pa. Zo Magdzia.

Page 13: Nietoperz w świątyni. Biografia Jerzego Nowosielskiego

Życie rodzinne 279

Ten list świetnie pokazuje rolę, jaką zaczyna odgrywać Zofi a w życiu nieprak-tycznego i roztargnionego artysty. Rolę nie do przecenienia. Zarzuciwszy własną twórczość, poświęca się całkowicie czuwaniu nad karierą i twórczością męża: zała-twia jego sprawy, prowadzi biuro, wszystko trzyma pod kontrolą. „ Zosia postano-wiła, że tylko jedno z nich zrobi karierę – tłumaczy Janina Kraupe – rozumianą jako całkowite oddanie się malarstwu, i że nie ona będzie tą osobą. Może przytłoczyła ją genialność jego obrazów? Przestała malować, postanowiła pomagać Jurkowi. On miał bardzo dobry, spokojny dom, gdzie ona zawsze siedzi i na niego czeka. Bardzo tam było u nich estetycznie, Zosia umiała i ugotować, i podać – z artystki zmieniła się zupełnie w panią domu. Ona miała może troszkę takie mieszczańskie podejście, pamiętam, jak mówiła o kimś: – Aaa, ten to robi karierę. Dla niej to coś znaczyło: społeczne funkcjonowanie sztuki. Kompletnie się temu poświęciła, przyjęła na sie-bie rolę sekretarki”. Z czasem Zofi a stanie się niemal profesjonalnym menedżerem męża, domowym impresario. Będzie negocjować honoraria, kontrolować jakość, pilnować terminów. Stanie się niezbędna – co musi mieć swoje plusy i minusy.Świadectwem niezwykłych zasług Zofi i w dokumentacji dzieła męża jest słyn-

na „kartoteka”, jaką Zofi a Nowosielska będzie prowadzić niemal do końca życia z podziwu godną skrupulatnością. „Kartoteka pani Zosi” – 3 tekturowe pudełka wypełnione setkami fi szek: malutkie, „ząbkowane” zdjęcia nalepione na pożółk-łe kartoniki, nierzadko odręczne rysunki artysty na odwrocie, obok adnotacje: wymiary, technika, czas powstania, udział w wystawach i przeznaczenie: prezent lub sprzedaż („otrzymał inżynier od pieca”, „pożyczył Harasymowicz”, „ofi aro-wane personalnej ASP”, „dostał Jerzy Panek, oddał lekarzowi”, „sprzedany apte-karzowi z Płocka”, „ukradł dyr. Węgrzyn”, „dla pracownika Muzeum Puszkina w Moskwie”, „dostał dzielnicowy MO”, „wziął Tadzio Różewicz”, „ofi arowane Kornelowi Filipowiczowi”, „otrzymał Z. Podgórzec”, „dla księdza w Wesołej”, „na Towarzystwo Brata Alberta”, „dostał Helmut Kajzar”). Fiszki w „kartote-

ce pani Zosi” są czasem jedynym zachowanym śladem rozproszo-nych dzieł. Najstarszy odno-towany obraz pochodzi z 1943 roku – ostatni z 1997. Kartoteka, przechowywana dziś w siedzibie Fundacji Nowosielskich, służy badaczom i muzealnikom, poma-ga też przy wydawaniu certyfi ka-tów autentyczności dzieł malarza. Mimo starań pani Zofi i jej archi-wum nie obejmie całości dzieła Fiszka ze słynnej „kartoteki pani Zosi”

Page 14: Nietoperz w świątyni. Biografia Jerzego Nowosielskiego

Część IV. Artysta w PRL-u280

Nowosielskiego. Z czasem malarz zacznie wymykać się spod kontroli, niektóre prace powstaną poza domem, z przeznaczeniem do szybkiej sprzedaży. Pani Zofi a nigdy się z tym nie pogodzi, uważając – nie bez racji – że malowane pospiesznie obrazy „nie trzymają poziomu”, są poniżej talentu ich autora.

„Ona była wielka i bardzo dzielna – mówi z przekonaniem ks. Henryk Paproc-ki. – Nigdy nie walczyła o swoje życie, zawsze w jego cieniu. Taką podjęła decyzję, i nigdy się nie skarżyła – była obok: gotowała, prała, prowadziła cały dom, organi-zowała wyjazdy. I wszędzie mu towarzyszyła: malował Wesołą – była w Wesołej, malował Lourdes – była w Lourdes, malował Gródek – siedziała z nim w Gródku. Całe życie mu służyła i to, że on tak dużo stworzył, jest jej wielką zasługą. Cały czas go mobilizowała do pracy, poganiała, żeby malował, mówiła: – Jurku, jesteś jużpięć dni na wakacjach, a jeszcze nic nie namalowałeś! On fukał, fukał, ale w koń-cu wyjmował farby i malował, ulegał jej. Czasem wbijała szpile: – O, Jurek dawno nic nie namalował. Już się kończy… Wtedy on zaczynał nerwowo chodzić: – Ja? Wcale się nie kończę, zaraz Ci udowodnię! I na drugi dzień malował obraz. Miała świetną metodę. I wspaniałe oko. Widziała każdy niedociągnięty obraz i tak długo mu to wypominała, aż w końcu poprawiał. Ona pierwsza zobaczyła jego wielkość, wiedziała, że ma genialnego męża. Była dla niego naprawdę wspaniałą żoną”. „Byli nierozłączni – potwierdza Paweł Różewicz. – Mimo że Zosia miała z nim krzyż, jego zachowania były niekiedy upiorne, to Jurek do końca powtarzał, że ją bardzo kocha, i ona też, chociaż czasami mieli siebie po prostu dość. Pamiętam, potrafi li razem śpiewać – chóry cerkiewne szły z płyty i oni śpiewali razem z tymi chóra-mi. Czasami Zosia mówiła: – No tak, bo ty, Jureczku, uważasz, że Chrystus był prawosławny! A on: – No nie, przecież wiadomo, że był rzymskokatolicki! Pra-wili sobie czasem takie złośliwości… Oczywiście Jurek funkcjonował tylko dzię-ki Zosi – to, że był domyty, doprany, miał zawiązany krawat, to była jej zasługa. Zawsze miał w domu ten azyl”.

Magda

Przez kilkanaście lat pełnoprawnym domownikiem w mieszkaniu na Narzym-skiego jest także ukochana jamniczka Nowosielskich Magda. Od dzieciństwa artysta ma słabość do zwierząt, w rodzinnym domu królowały zwykle foksteriery: Omar, potem Smyk. W sublokatorskim pokoju w Łodzi Nowosielscy opiekują się kotką państwa Oko, potem w łódzkiej pracowni mają przez krótki czas jamnika, jednak wyprowadzanie go na spacery z 8 piętra okazuje się zbyt dużym kłopotem. Legen-darna Magda, urodzona 15 stycznia 1965 roku – jak dokumentuje zaświadczenie ze Związku Kynologicznego – nosi pierwotnie imię Mambo, ale szybko zostaje „uczło-wieczona” i już jako Magda, Magdusia, Madzia przeżyje w domu Nowosielskich

Page 15: Nietoperz w świątyni. Biografia Jerzego Nowosielskiego

Życie rodzinne 281

14 lat, ciesząc się szczególnymi przy-wilejami. „To była bardzo miła jam-niczka – przyznaje Paweł Różewicz – była wysterylizowana i Jurek się śmiał, że odreagowywała na nim swoje ma-cierzyńskie kompleksy. Rzeczywiście, układała mu się wokół głowy, na pier-siach, i wykonywała takie ruchy, jak-by chciała go karmić, poza tym mia-ła te ciąże urojone… Zosia się śmiała w żartach, że Jurek ma jakieś bardziej intymne instynkty wobec Magdzi, Ju-rek chichotał: – Tak, tak, sodomistycz-ne!” Jak każdy rasowy jamnik Magda niechętnie poddaje się tresurze, choć udaje się ją przekonać, by nie spała w łóżku właścicieli. Jako szczeniak ma posłanie w specjalnym koszyczku, po-tem własne prześcieradełko i kocyk na kanapie. Uczestniczy w życiu domo-wym na pełnych prawach – jeździ ze swoimi państwem na wakacje i plene-ry, słucha płyt, a kiedy muzyka zaczy-na ją nudzić – daje znaki zniechęcenia piszczeniem, co oznacza: zajmijmy się czymś innym.

„Jurek i Zosia mieli bardzo czu-ły stosunek do zwierząt – tłumaczy Tadeusz Różewicz. – Magdę kochali jak własne dziecko. A Magda była złośliwa, jak to jamniki. Czasem, jak się chciało ją pogłaskać, to w palec ugryzła. Cały ich ogródek był zryty, bo Magda polowała na krety. Jurek uwielbiał ją głaskać po brzuszku, zawsze mówił: – Popatrz, jaki ona ma słodki brzuszek! A kiedy zdechła, spotkał mnie chyba największy komplement. Akurat do nich przyjechałem, byli bardzo podłamani i usłyszałem: – Dobrze, że przyjechałeś, bo w jakiś sposób nam Magdę zastąpisz”. „Jak Magda zmarła – wspo-mina przyjaciółka malarza Kinga Maciuszkiewicz – to Jurek był w takiej rozpaczy, że chodził pijany i autentycznie płakał. Ona zmarła na jego kolanach, miała nowotwór

Magda, ukochana jamniczkaNowosielskich, 1965

Z Magdą, ok. 1970

Page 16: Nietoperz w świątyni. Biografia Jerzego Nowosielskiego

Część IV. Artysta w PRL-u282

i udusiła się. Mówił wtedy, że nigdy nie uśpiłby psa, bo pies ma takie samo prawo do śmierci jak człowiek. I uważał, że potem już nie może mieć drugiego psa, bo to tak jak żona – po śmierci żony jakby nie wypada mieć kogoś następnego. Strasz-nie ją kochał, czasem jak szliśmy i szedł podobny pies, to wołał: – Magdunia idzie, Magdunia idzie”. Od śmierci Magdy w 1979 roku jej zdjęcie zawsze będzie stało na oknie w kuchni Nowosielskich. Nie mają już nigdy innego psa. Zimą dokarmiają tylko dzikie koty, Profesor obwija im kocem skrzynię na tarasie.

Stosunek do zwierząt pozostanie niezwykle istotnym składnikiem światopo-glądu artysty. Nowosielski jest w tym najbliższy tradycji buddyjskiej, odczuwa poczucie wspólnoty z całym żyjącym światem i zauważa, że chrześcijaństwo zupeł-nie zagubiło tajemnicę cierpienia zwierząt – jeden z kluczy do zrozumienia tajem-nicy zła. Ubolewa, że wygasło poczucie grzechu i krzywdy w stosunku do zwierząt, traktowanych wyłącznie jako przedmiot użytkowy, źródło produkcji mięsa. Załamu-je ręce nad okrutną, akceptowaną przez Kościół tradycją corridy – „sadystycznego, diabelskiego widowiska”. „Nowosielski bolał nad cierpieniem zwierząt, to była jedna z jego obsesji – mówi fi lozof Władysław Stróżewski. – Jak się dyskutowało o świecie i chciało się go bronić, że może nie jest taki zły, to zawsze mówił: – Dobrze, a cier-pienie zwierząt? Ta potworna rzeźnia, gdzie zabija się zwierzęta tylko po to, żeby je potem jeść, nie bacząc na to, jak cierpią, jak przeżywają to wszystko? Adam Bujak zrobił kiedyś album fotografi i zwierząt idących na rzeź. Nikt nie chciał tego opubli-kować, to było przerażające – co widać w oczach zwierzęcia, które wie, że za chwilę zostanie unicestwione. Nowosielski miał wyczucie tego cierpienia, jako pewnego odprysku kosmicznego zła. Był na to nieprawdopodobnie wyczulony”.

O okrucieństwie i masowym uboju zwierząt Nowosielski nie może mówić spokojnie. Używa największych kwantyfi katorów, mówi o podłości, zbrodni, Holokauście, co zostaje uznane za przesadę. Jest konsekwentny: dla niego zwie-rzę pozostaje wielką tajemnicą i metafi zycznym partnerem człowieka. Skoro całe życie uważa się za sakralne – gdziekolwiek jest życie, tam już jest coś świętego. Pod wpływem teologii Sergiusza Bułgakowa i religii orientalnych malarz podejrze-wa, że zwierzęta to pokutujące anioły, że poniżenie i cierpienie zwierząt to anielska kenozis, włączona w Chrystusowe dzieło zbawienia świata. To bardzo odważna, wręcz zuchwała wizja. Pod wpływem rozmów z malarzem Tadeusz Różewicz na-pisze jeden z najbardziej przejmujących wierszy Świniobicie, dedykowany Nowo-sielskiemu. „To nie był tylko wiersz liryczny – wyjaśnia poeta – był w nim podkład wiedzy. Zacząłem prawie studia nad zachowaniem się świń przed ubojem: ich ner-wice w czasie transportu, ich zapaści, depresje. Czytałem artykuły w pismach nie-mieckich, szwajcarskich, w przeglądach medycznych. W swoim czasie prof. Religa przeszczepił człowiekowi serce świni. Pytanie: co świnia dawała ludzkości, a co ludzkość świni, to dla mnie problem moralny”.

Page 17: Nietoperz w świątyni. Biografia Jerzego Nowosielskiego

Życie rodzinne 283

„Te wszystkie farmy kurze to przecież nic innego, jak wielkie obozy koncen-tracyjne – tłumaczy wzburzony Nowosielski. – Nasz stosunek do zwierząt jest straszliwy, po prostu straszliwy. A przecież to są istoty, które bardzo nas przypo-minają, posiadają podobne odruchy emocjonalne i nawyki, podobne sposoby ko-munikowania się nie tylko między sobą, ale również z nami – przecież nawiązują prawdziwy kontakt uczuciowy z ludźmi. Zapominamy, że jesteśmy ze zwierzę-tami spokrewnieni miłością i nienawiścią, lękiem i zaufaniem. W gruncie rzeczy jesteśmy tacy sami, jak zwierzęta. I nagle skazujemy te istoty, tak bardzo do nas podobne, na status istot przeznaczonych do obozu koncentracyjnego, na ubój, na rzeź. Tak wygląda nasz rzeczywisty stosunek do zwierząt i niczym się właściwie nie różnimy od hitlerowców, którzy pewien gatunek ludzki przeznaczyli na zagładę”. „ Byłem w marcu w Zakopanem razem z moimi studentami – opowiada dzienni-karce w 1990 roku. – Wczesna wiosna, wczesny poranek, i skowyt małego psa na łańcuchu. Zmarzł na mrozie i nie było nikogo, kto by go wpuścił pod jakiś dach. Jego państwo poszli na rekolekcje do kościoła. Gdy słyszę taki skowyt, mam dość tych rekolekcji, tej pobożności. Mam dość zabijania zwierząt po to, by człowiek miał szynkę na wielkanocnym stole. Takie są właśnie moje zmartwienia”. Pytany przez „Gazetę Wyborczą” o najważniejsze wydarzenia 1997 roku odpowiada krót-ko: „Powiem o tym, co było najbardziej tragiczne: Senat zablokował ustawę zabra-niającą przymusowego tuczu gęsi”.

Rajmund Kalicki w Dzienniku nieobyczajnym notuje scenę z wizyty naNarzymskiego: „W kuchni lata mól. Pani Zosia porusza się na krześle niespo-kojnie, rozgląda się za jakąś szmatą. Mól przysiada na podłodze. Pochylam się i pytam: – Zabić? Nowosielski (nie odwracając się): – Nie przy mnie! I doda-je: – Niech sobie żyje, Zosiu, co ci przeszkadza?”.

przyjaciele

Wśród osób bliskich Nowosielskim jest wielu ludzi niebanalnych. Mimo mał-żeńskich nieporozumień, narastających z biegiem lat kłopotów ze zdrowiem – Nowosielskim udaje się zbudować ciepły dom, do którego lgną przyjaciele. Wśród najbliższych są towarzysze młodości: Mieczysław Porębski z żoną, Różewiczowie, aktorka Marta Stebnicka, malarki Ewa Kierska i Krystyna Zwolińska. A także po-znani później: ks. Jerzy Klinger z rodziną, fi lozof Andrzej Grzegorczyk, historyk literatury Ryszard Przybylski. Przyjaźń z nimi ma głównie wymiar intelektualny – wymiana myśli i lektur, dyskusje, spory. Są też wspólne wakacje i podróże. Z tych wypraw i spotkań przyjaciele zapamiętają ogromną bliskość, przyjaźń obojga mał-żonków: „Byli bardzo zgranym małżeństwem – opowiada Maria Paprocka – świet-nie się rozumieli, chcieli ze sobą rozmawiać. Często u nich mieszkałam i wiem, jak

Page 18: Nietoperz w świątyni. Biografia Jerzego Nowosielskiego

Część IV. Artysta w PRL-u284

to wyglądało. Oczywiście w starszym wieku różne rzeczy zaczynają drażnić, ale on ją po swojemu naprawdę kochał. Kiedy nie używał alkoholu, to było bardzo kochające się, wspaniałe małżeństwo. Jej wielkość polegała też na tym, że umiała się od tego odciąć. Jak tylko już było dobrze, była dla niego naprawdę strasznie ciepła, miła i tak ćwierkali: Jureczku, Zosieńko… Kiedyś obudziłam się u mnie w domu w Paryżu – była 6 rano, a samolot mieli o 4 po południu – i słyszę: – Zo-sieńko, czy nie uważasz, że już powinniśmy się zbierać? A Zosia: – Jurciu, ty chyba zwariowałeś, jest dopiero 6 rano! A on już dreptał, już nie mógł spać”.

Szczególna, niemal braterska więź połączy malarza z Tadeuszem Różewiczem. Mieszkają w innych miastach, lecz spotykają się regularnie. Różewicz, zafascy-nowany malarstwem i duchowością „Mistrza Jerzego”, jeździ do niego – jak sam żartuje – na „rekolekcje zamknięte”. Mają czas i sposobność do roztrząsania pro-blemów duchowych, co nie przeszkodzi powstaniu obfi tej korespondencji i nie-zwykłych wierszy dedykowanych malarzowi. Poeta wędrujący – jeździ po całym świecie, zwykle z przystankiem po drodze w gościnnym domu przy Narzym-skiego. Mam uczucie, jakbym żył na tamtym świecie – wyznaje po powrocie do domu. – U Was jedynie czuję się żywy!

Każdy mój pobyt u Was jest dla mnie wytchnieniem; bardzo lubię być u Was.Myślę o Was, o Tobie, co dzień – pisze w innym liście. – Może się dziwisz… może

uważasz mnie za jednego z kolegów lub znajomych (…) ale ja Ciebie uważam za bra-ta, za jednego z kilku braci jakich miałem w życiu… jakby Ci to wytłumaczyć… Twoje

Z ks. Henrykiem Paprockim i jego córkami Agnieszką i Olgą, Kraków, druga połowa lat 90.

Page 19: Nietoperz w świątyni. Biografia Jerzego Nowosielskiego

Życie rodzinne 285

radości, Twoje smutki, trudności, strachy, „upadki” są w części moimi. Więź mię-dzy malarzem i poetą przetrwa do koń-ca, mimo ciężkiej choroby artysty.

Nowosielski jest w przyjaźniach wierny i szczodry. Gdy materialnie sta-nie na nogi, nie zapomina o tych, któ-rym powodzi się gorzej, pożycza pie-niądze, ofi arowuje obrazy, niektó-rym – z dyskrecją – pomaga regularnie. Wśród listów, które dostaje, pełno jest podziękowań za pomoc i psychicz-ne wsparcie. Bezinteresowną życzli-wość Nowosielskich potwierdza pani Anna Sztaudynger-Kaliszewicz, córka Zofi i i Jana Sztaudyngerów, z który-mi Nowosielscy przyjaźnili się jesz-cze w Łodzi, a potem wielokrotnie gościli w ich zakopiańskim pensjo-nacie. Po operacji neurologicznej ojca w maju i czerwcu 1970 – pisze pani Anna – mama mieszkała u Nowosielskich i była otoczona przez Nich troskliwą opie-ką, codziennie odwożona lub odprowadzana do szpitala, oboje państwo Nowosielscy też często tatę odwiedzali. Po śmierci ojca kontakty były nadal częste i serdeczne. Pani Zosia i jej siostra Marysia pielęgnowały grób na Salwatorze, ponieważ nikt z nas nie mieszkał stale w Krakowie. Była to wielka ulga dla matki i dla nas. (…) Zofi a i Jerzy Nowosielscy okazali mojej matce rodzinną pomoc i serdeczne wsparcie w najtrudniej-szym okresie życia. Często ofi arowywali mamie prezenty, na zmianę bardzo cenne (obrazy pana Jerzego) i bardzo praktyczne np. bieliznę pościelową.

„wakacje milionerów”

„Lubię oglądać czasem inne miasta, lubię czasem jechać za granicę – zwierza się malarz w 1970 roku. – Muszę czasem być trochę szczęśliwszy. A jestem trochę szczęśliwszy, kiedy zobaczę renesansową architekturę, kiedy zobaczę dobry obraz w oryginale. Podróżuje się za granicę na ogół w drugiej połowie życia, ma się wtedy inny stosunek do sztuki, i do rzeczywistości, i do swojego życia. Takie podróże, to po prostu obowiązek artysty i obowiązek wykładowcy artystycznej uczelni”. Pierwsza zagraniczna podróż na XXVIII Biennale di Venezia, w 1956 roku, kiedy

Tadeusz Różewicz prezentuje namalowany przez siebie obraz Wolna Ukraina,

w tle: kolekcja obrazów Jerzego Nowosielskiego, Wrocław, 2007

Page 20: Nietoperz w świątyni. Biografia Jerzego Nowosielskiego

Część IV. Artysta w PRL-u286

jeszcze niełatwo wyjechać za granicę, rozbudzi apetyty, a bizantyńska Wenecja pozostanie „pierwszą miłością” malarza, zawsze będzie o niej mówił z zachwytem i czułością: „Ledwie wyszedłem z dworca – wspomina tamtą podróż – musiałem usiąść, tak byłem zachwycony widokiem, jaki się przede mną ukazał. Od tego cza-su jestem wielkim patriotą Wenecji, umiem chodzić po Wenecji, wiem, która jest prawa, a która lewa strona Kanału, umiem trafi ć do najmniejszych miejsc. Nie ro-zumiem nawet, że podobno można się tu zgubić”.

W latach 60. i 70. artysta niemal każdego roku jest za granicą, jeździ na festi-wale i wystawy, podróżuje ze studentami, czasem po prostu wykupuje z żoną i przyjaciółmi zorganizowaną wycieczkę. Ma swoje ulubione kraje: Grecja, Fran-cja, Włochy. Udaje mu się nawet przełamać lęk wysokości i wsiada do samolotu: Bardzo tu pięknie – pisze w 1976 roku z Hiszpanii do Haliny Klinger – nie my-ślałem nawet, że Madryt to takie miłe miasto. Z samolotu widok ziemi hiszpańskiej niesamowity, bo grunty kolorowe, ziemia czerwona i żółta, działki nieregularne, za to sadowa uprawa b. staranna, co w sumie daje obraz zupełnie abstrakcyjnego ma-lowidła o wielkim działaniu.

Nowosielski najczęściej podróżuje z żoną, wspólne wakacje i wyprawy stają się ważnym składnikiem ich małżeńskiej relacji. „Potrafi li się tym obydwoje bar-dzo pięknie cieszyć – mówi Marcin Oko. – Pamiętam, jak przeżywali swoją po-dróż do Grecji. To budowało też między nimi taką bardzo fajną więź, przywozili

Z wizytą w Paryżu, od lewej: Zofi a i Jerzy Nowosielscy,Maria Klinger-Paprocka, Irena Klinger-Czapiuk, czerwiec 1978

Page 21: Nietoperz w świątyni. Biografia Jerzego Nowosielskiego

Życie rodzinne 287

książki, albumy. Oni zresztą wiedzieli, co tam zobaczą, szukali raczej potwierdze-nia swoich zachwytów. Zwykły śmiertelnik doznaje zaskoczeń i iluminacji – oni tej iluminacji zaznali dużo wcześniej, byli przygotowani. To były pielgrzymki do ważnych miejsc”. „Wiele razy spędzaliśmy z nimi wakacje w różnych miejscach – dodaje Maria Paprocka – w Krynicy, pod Zakopanem, ale i w Paryżu. Dla mnie ten kontakt był zupełnie niesłychany, wspaniałe było wspólne zwiedzanie mu-zeów – on komentował, zwracał uwagę, na co warto spojrzeć. Byliśmy razem w Bułgarii, pamiętam, jak Nowosielski szalał w tym muzeum ikon, i spośród ty-sięcy ikon pokazywał te najbardziej cenne. Szalenie dużo przy nim skorzystałam z takiego patrzenia”.

Kochani – pisze Zofi a Nowosielska z Krety do Różewiczów – jak prawdziwi milionerzy urządziliśmy tu sobie urlop. Jemy, pijemy, kąpiemy się w morzu pełnym wulkanicznych skał i jeżowców i nic nie robimy! Przez 2 tygodnie za to jak wariaci zwiedzaliśmy: Ateny, Lavadię, Hosios Lucas, Delfy, Anion, Pirgos, Olimpię, Spartę, Mistrę, Argos, Mykeny, Korynt, Pireus, Heraklion, Knossos i Hag. Nicolaos i Kritzę. Dużo? No to teraz za tydzień wrócimy do pieleszy. Nowosielski może nie szuka za granicą niespodzianek, ale jest bardzo otwarty, zdradza ogromną ciekawość obcych obyczajów, kultur i ludzi. Jego powakacyjne relacje – w listach i wywia-dach – pełne są zabawnych, nieco surrealistycznych anegdot i przygód, w których prawda wyraźnie miesza się z fantazją. Szczególnie ciekawi go obca obrzędowość, śledzenie żywej liturgii, ma szczęście do niecodziennych i malowniczych sytu-acji. Przypadkowy udział w pogrzebie (i stypie) na Krecie, wspomnienie liturgii Wielkiego Tygodnia w Grecji, Wielki Czwartek w maleńkiej weneckiej wspól-nocie w kościele San Giorgio dei Greci, prawosławna liturgia Bożego Narodze-nia w Paryżu. Niespełnionym marzeniem artysty pozostanie podróż do Etiopii i do Ziemi Świętej. Ta druga omal nie dojdzie do skutku. Na zaproszenie probosz-cza z Wesołej, w podziękowaniu za bezpłatnie wykonaną polichromię, Nowosiel-scy mają jechać wraz z nim do Izraela – niestety, ten jeden jedyny raz malarz nie dostanie paszportu. Po latach, gdy podróż okaże się możliwa, powie: „Boję się. Jestem zbyt grzesznym człowiekiem, żeby serio wstąpić na Ziemię Świętą, stanąć w obliczu miejsca narodzenia, nauk i śmierci Chrystusa. A jeśli nie traktować serio takiej wyprawy, to po co jechać?”.

Mimo tylu udanych podróży Profesor za każdym razem przeżywa przed wyjaz-dem klasyczny Reisefi eber, potrafi wycofać się w ostatniej chwili, nie lubi niewygód podróży i panicznie boi się samolotów. Dlatego z biegiem czasu, zwłaszcza od lat 80. Nowosielscy coraz częściej spędzają wakacje w Polsce, gdzie także mają adresy, do których lubią wracać: Komańcza – przedwojenne „wczasowisko” lwowian, gdzie malarz jeździł jeszcze przed wojną, zamek w Niedzicy – siedziba Stowarzyszenia Historyków Sztuki, dokąd jeżdżą z Porębskimi i Różewiczami, dom plenerowy ASP

Page 22: Nietoperz w świątyni. Biografia Jerzego Nowosielskiego

Część IV. Artysta w PRL-u288

Wakacje w Krynicy, po lewej: Marcin Oko z synem Janem, sierpień 1991

Wakacje w Tatrach, 1978

Page 23: Nietoperz w świątyni. Biografia Jerzego Nowosielskiego

Życie rodzinne 289

na Harendzie, Ustroń Cieszyński, gdzie letni dom mają Porębscy, be-skidzkie wsie: Stryszawa i Wysowa. Z kolei w Tatry – na Cyrhlę lub do pensjonatu Sztaudyngerów – Nowo-sielscy jeżdżą z przyjaciółmi z cza-sów łódzkich: państwem Oko i ich synem. „To było szalenie zabawne – wspomina Marcin Oko – w 1970 roku pojechaliśmy tam w piątkę sta-rą syrenką rodziców. To był strasz-ny rozrzut: tu dwójka lekarzy, a tu dwójka artystów, i jeszcze ta sztuka nowoczesna… Mój ojciec ma talent do rysunków, ale zawsze jednak pytał: – Ja to byłbym ciekaw, czy Jurek potrafi narysować takiego konia, jak Kossak? Sporo cho-dziliśmy po górach, w Zakopanem była wtedy powódź, poszliśmy do Doliny Pięciu Stawów, woda leci górą przez mosty, wszyscy debatują, jak tu przejść suchą nogą, zdejmujemy buty… A Nowosielski, nie patrząc, wchodzi w trampkach do wody po kolana. Zosia oczywiście woła: – Jurek, przeziębisz się! Potem wyszliśmy na górę do Morskiego Oka, a tam śniegu po kolana! Więc on był wygrany, bo i tak wszyscy byliśmy mokrzy. Rok później, w maju, poszliśmy nad Czarny Staw Gąsienicowy, zapadaliśmy się w śniegu. Zosię to musiało dużo kosztować, ale to ona lubiła cho-dzić, ona go ciągnęła i namawiała. Zwykle się buntował, ale wtedy jeszcze się dawał namówić na wycieczki”.

Ulubionym miejscem na krótki wypoczynek jest podkrakowska Lanckorona i pensjonat „Pan Tadeusz”, który prowadzi kolega Jerzego z gimnazjalnej ławy Tadeusz Lorenz – miłośnik Piłsudskiego i Legionów. Bywalcami pensjonatu są znani ludzie kultury, pisarze i artyści, a eksponowane w całym domu pamiątki wprowadzają niezwykły klimat legionowej „izby pamięci”. To tutaj powstanie piękny wiersz Różewicza o kelnerce z gospody w Lanckoronie i malarzu, który wy-kluwa się na świat/ cudowne niemowlę/ w okularach z brodą… W lanckorońskim pensjonacie będą się także odbywać koleżeńskie zjazdy absolwentów pijarskiego gimnazjum, zrzeszonych w Klubie Seniora.

Veraicon z Zubrzycy Górnej

Najwięcej wakacyjnych wspomnień to jednak Łemkowszczyzna: okolice Krynicy, Dukla, Szczawnica – tam Nowosielski jeździ najchętniej, w poszukiwa-niu śladów przodków odwiedza zniszczone cerkwie, śledzi tropy unicestwionej,

W dolinkach podkrakowskich, ok. 1970

Page 24: Nietoperz w świątyni. Biografia Jerzego Nowosielskiego

Część IV. Artysta w PRL-u290

łemkowskiej kultury. „Najbardziej mnie cieszą sytuacje – tłumaczy ożywiony – kiedy przechodzimy z jednego kręgu kulturowego do drugiego. Na przykład Szczawnica, z której można dojść piechotą do pierwszych wsi łemkowskich, to bardzo ważne miejsce – człowiek idzie 6 km piechotą w kierunku wschodnim, potem przez osiedle Cyganów, dalej przez taką rzeczkę, mostek – i zaraz zaczy-nają się cerkwie. Robię parę kroków i przechodzę z jednej strefy kulturowej do drugiej: nie lecąc samolotem, nie kupując paszportu, nie jadąc pociągiem… Oczy-wiście, barbarzyńca tego nie odczuje”.

Jeszcze pod koniec lat 90. Nowosielscy kilkakrotnie spędzą wakacje w za-bytkowej chacie rodziny Starmachów w Polanach pod Krynicą, powstanie wtedy cała seria obrazów cerkwi łemkowskich z okolicy: Berest, Polany. Nie ma wakacji bez malowania, choćby i w spartańskich warunkach. „On był świetnie zorgani-zowany – wspomina ks. Henryk Paprocki, towarzysz wielu wspólnych wypraw na Podkarpacie – na wakacjach zawsze bardzo wcześnie wstawał, jeszcze wszyscy spali, a on już siedział w kuchni i rysował. Zasiadał i malował, a jak już zaczynał, to potrafi ł namalować w ciągu kilku dni i 10 obrazów! Nie potrzebował modela, kiedyś, jak byliśmy w Krynicy, po powrocie ze spaceru zaczął malować cerkiewki. Ja pytam: – Pamiętasz je tak dokładnie? A on: – Słuchaj, ja pamiętam, który kąt jest pęknięty i gdzie jest zaciek na ścianie. – Miał pamięć fotografi czną”.

Letni wypoczynek wyraźnie sprzyja natchnieniu, Nowosielski lubi pracować w okolicznościach natury, a wakacyjne obrazy mają nierzadko charakter przeło-mowy. To w Zakopanem, przy ul. Chałubińskiego 18, latem 1970 roku powstają

Wakacje w Zubrzycy Górnej, sierpień 1972

Page 25: Nietoperz w świątyni. Biografia Jerzego Nowosielskiego

Życie rodzinne 291

słynne, czarne akty. Z kolei na wakacjach w Ustroniu, w połowie lat 80. rozpocznie się zaskakujący, „impresjonistyczny” epizod malarza. Jest upalne lato, urlopowy, niedzielny nastrój, Mistrz ma niewiele farb – głównie różne odcienie zieleni – i sta-ry, kolorowy kalendarz z widokami prawosławnych klasztorów i cerkwi: Ławra Poczajowska, Ławra Peczerska, małe, łemkowskie świątynie, wielkie monastery. Na świecie jest słonecznie i zielono, Nowosielski popatruje trochę przez okno, trochę w kalendarz i – jak Nikifor – wiedziony intuicją, maluje małe zielone wi-doczki. Te „wypoczynkowe obrazy” niespodziewanie staną się ważnym, nowym etapem jego malarstwa, kolejną próbą odnowy malarskiego języka bez zdrady własnego głosu.

Wakacje są dla Nowosielskich prawdziwym wytchnieniem. Problemy, tak do-tkliwe w krakowskich realiach, wydają się odległe i nieistotne. W pewnym mo-mencie, na początku lat 70., myślą nawet o własnej letniej siedzibie: Planujemy budowę domu na wsi, ale nie tutaj – pisze malarz do Różewicza z Zubrzycy Gór-nej. – Potrzebne mi jest jakieś schronienie na kilka miesięcy w ciągu roku z dala od wielkiego miasta i druga pracownia o odmiennym nastroju. Plany, plany… Obok dopisek Zofi i: Są tu leśne łąki, mokradła, grzybki, pieski, liczne chałupy, przemili ludzie. SIELANKA. J. namalował 8 obrazów, w tym 4 b. fajne i mnóstwo świętych na kamykach. Jest w b. dobrym nastroju, czego i Wam życzę.

Wakacje w Zubrzycy Górnej, na zaproszenie Andrzeja Grzegorczyka w sierp-niu 1972 roku – okażą się jednak niespodziewanie dramatyczne. Wejdą nawet do literatury: warszawski fi lozof napisze o nich opowiadanie Dzwon, publikowane w „Tygodniku Powszechnym”. Po latach Andrzej Grzegorczyk tak wspomina tamto lato: „Tę okolicę Zubrzycy mieszkańcy nazywają »zimna dziura«, bo tam było zawsze bardzo zimno. Jeździliśmy tam od lat, gospodarstwo było na sa-mym końcu wsi, takie dzikie miejsce, nie było nawet elektryczności, ale cały dom z dużą sienią i werandą przez lato był tylko dla nas i przyjaciół. Jak sprowa-dziliśmy tam Nowosielskich, w pierwszej chwili byli zaszokowani prymitywem: sławojka za stodołą, woda ze strumienia. Chcieli od razu uciekać, ale jakoś wy-trzymali cały sierpień. On miał farby akrylowe i malował górskie pejzaże, a także w dużej ilości kamyczki wyjmowane ze strumienia – dla wszystkich znajomych. My dostaliśmy św. Mikołaja.

Tuż obok była tam mała kapliczka ufundowana przez miejscowych, zwana » Kaplicą Trzeciego Upadku«, bo na górze, we wnęce, była reprodukcja wycięta z kalendarza i naklejona na deskę: Jezus upadający pod krzyżem. Co niedzielę przyjeżdżał ksiądz i odprawiał przy kapliczce mszę św., wszyscy stali na zewnątrz. Zaproponowałem Nowosielskiemu, żeby zamiast tego papierka coś namalo-wał. I on się zgodził – na kilka dni przed świętem Matki Boskiej zdjęliśmy tę de-skę i namalował Veraicon. Święto 15 sierpnia wypadało chyba w piątek. A w nocy

Page 26: Nietoperz w świątyni. Biografia Jerzego Nowosielskiego

Część IV. Artysta w PRL-u292

z 14 na 15 sierpnia syn sąsiadów – młody chłopak z nieudanym życiem – powie-sił się. Znaleźli go rano, wisiał na drzewie, 100 metrów od kapliczki. Miał dwa-dzieścia kilka lat, rzuciła go dziewczyna. To jeszcze były takie czasy, że ksiądz nie chciał pochować samobójcy na cmentarzu, gdzieś go wywieźli ukradkiem… To było wstrząsające i oczywiście zaburzyło całą uroczystość. Cały przysiółek miał uczestniczyć w święcie, miała być podniosła atmosfera, cieszyliśmy się tą ikoną. A ten dramat wszystko zmienił, nastąpiło takie sprzężenie radości i żałoby. Pamiętam reakcję tych rodziców – matka starała się pokryć wszystko gadaniem, mówiła, mówiła, a ojciec tylko siedział jak skamieniały. Nie pamiętam, czy myśmy na ten temat w ogóle rozmawiali. Ale Jerzy miał w ogóle bardzo silne poczucie dramatyzmu życia, strasznego zła, które się w świecie dzieje, równocześnie ze świętością. Dlatego to wszystko stało się takie symboliczne”.

Prawo nie urodzonych

W listopadzie 1958 roku ojciec malarza, Stefan Nowosielski pisze do siostrzeni-cy w Kanadzie: Rozumiem Twoją radość, kiedy jesteś otoczona taką wielką rodziną – córkami i wnuczkami. To przyjemna starość. My niestety takiej pociechy nie mamy, bo nasz Jurko bezdzietny, cieszymy się tylko bardzo z jego artystycznych sukcesów.

Brak dzieci wśród artystycznych małżeństw nie jest rzadkością. Twórcza krea-cja, napięcie związane z kondycją artysty, mogą się wydać nie do pogodzenia z prozą rodzicielstwa: te wszystkie pieluchy, kupki i zupki… To sprawa delikatna, nie wypada wprost o nią pytać, czasem nie jest to przecież kwestia wyboru, tylko losu. W kręgu Nowosielskich w zasadzie się o tym nie mówiło, mimo to Zofi a czasem zwierzała się najbliższym. Decyzja o braku dzieci musiała być obustron-na, chociaż w rozmowach Zofi a brała ją na siebie. To ona decydowała o prak-tycznych, życiowych sprawach. „To była decyzja z młodości – tłumaczy Maria Paprocka. – Zosia sama o tym mówiła, choć przyznawała czasem, że może zro-bili błąd. Była bardzo kruchego zdrowia, już jako młoda mężatka trafi ła znowu do szpitala, był alarm, że to nawrót choroby. Nie wyobrażała sobie, jak mogłaby z tą jedną ręką wychować dziecko – podnieść je, wykąpać – a przecież on całymi dniami był nie do użytku. Ona jednak całe życie walczyła z alkoholizmem Jurka, który czasem przybierał groźne formy. Uważała, że nie można narażać dziecka na takie sytuacje. Bardzo długo zresztą to nie był dla nich problem – przez lata prowadzili bogate, intensywne życie. Dopiero na starość widać było, że to jakiś dramat. Ciągle wracał ten wątek: – Przecież my nie mamy dzieci…”

Paweł Różewicz, chrześniak Nowosielskiego, wspomina, jak Zofi a przeczy-tała mu kiedyś wiersz Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej o tym, że dowodem naj-większej miłości do dziecka jest niewydanie go na świat. Tych wierszy jest kilka:

Page 27: Nietoperz w świątyni. Biografia Jerzego Nowosielskiego

Życie rodzinne 293

Matka Natura, Dobre urodzenie, Prawo nie urodzonych. Pawlikowska, sama sła-bego zdrowia, manifestowała w poezji niechętny stosunek do macierzyństwa, rysując wizję okrutnej natury i bezsensu płodności. Wiersze dedykowała Irenie Krzywickiej lub Tadeuszowi Boyowi-Żeleńskiemu – zaangażowanym w kampanie świadomego macierzyństwa i regulacji urodzin.

W 1931, w wierszu Prawo nie urodzonych dedykowanym Boyowi, pisała:

Posłuchajcie nas, nie urodzonych,Dotąd cichych, dotąd bez obrony –Chcemy bowiem przemówić nareszcie!

Nasze prawo – być dzieckiem miłości,Powitanym jak najmilszy z gości.Bez zapału – ku nam się nie śpieszcie! (…)

Nasze prawo – pozostać w przestrzeni,W odległości od świateł i cieni.Mamy cierpieć? Dla kogo? Dla czego?

Nie wciągajcie nas, smutni, za sobąW wasze życie osnute żałobą,W przeraźliwą kronikę dzienników. (…)

Chcemy prawa dla nie urodzonych!Od suteryn po zamki i tronyNiech nas broni przeciw grozie życia!

Chcemy prawa, chcemy adwokatów!I postrachu dla tych dwojga katów,Którzy w koło chcą nas zapleść krwawe. (…)Na pociechę! Na straszną zabawę!

Przejmujący, okrutny chłód tych wierszy nie płynie ze społecznego zaanga-żowania, nie sprowadza się do publicystyki. „Antymacierzyńska” poezja Jasno-rzewskiej odsłania osobisty dramat, wręcz obsesję, stawia pytanie o sens życia.

Niektórzy twierdzą, że w przypadku artystów bezdzietność – niezależnie, czy jest, czy nie jest skutkiem wyboru – ma także pozytywne konsekwencje dla twór-czości. Człowiek do końca spełniony nie potrzebuje malować, nie ma impulsu kreacji, brak mu czasu. „Nikt o tym nigdy nie mówił – zastanawia się Władysław

Page 28: Nietoperz w świątyni. Biografia Jerzego Nowosielskiego

Część IV. Artysta w PRL-u294

Podrazik, uczeń Nowosielskiego – ale ja myślę, że u niego ogromną rolę w wysiłku twórczym odegrała bez-potomność. Prawdopodobnie, gdyby miał syna, to nie miałby takiego ma-larstwa! U niego widać, że to jest ja-kaś kosmiczna samotność, że on jest ostatni. A miał przecież jeszcze dwóch braci, którzy wcześnie umarli – jakby nad nim wisiało jakieś fatum”.

Przez lata Nowosielscy nie mają jednak powodu czuć się samotni. Tadeusz Różewicz co i rusz napomy-ka w listach o ich „adoptowanych dzie-ciach”. To żartobliwe aluzje do opieki, jaką Zofi a i Jerzy Nowosielscy obej-mują coraz to innych młodych ludzi: własnych chrześniaków, dzieci przy-jaciół, wybranych studentów. Póki za-przyjaźnione dzieci są małe, mają dla

nich wiele czułości, obdarowują zabawkami (niektóre malarz robi własnoręcznie), wymieniają się obrazkami, spędzają wspólne wakacje. Gdy dorosną – czują się za nich odpowiedzialni, pomagają na życiowych zakrętach. „Nazywali mnie czasami synkiem – mówi Paweł Różewicz. – Jurek był moim ojcem chrzestnym. Nic się nie zgadzało: chrztu udzielał ksiądz kuzyn, który przyjechał z innej parafi i, ja do chrztu szedłem na własnych nogach – miałem 2,5 roku, ojciec chrzestny prawo-sławny, matka chrzestna – niespecjalnie religijna ciocia, w dodatku rodzice bez ślu-bu kościelnego… Podobno Jurek się bardzo przejmował, twierdził, że rzeczywi-ście, coś się we mnie odmieniło. Potem jednak uznał, że to był chrzest do bani, bo tylko chrzty prawosławne są solidne: do beczki i od razu bierzmować. Nie byłem bierzmowany i to był jego ból. Kiedy w 1974 roku oblałem egzamin na akademię, Jurek mi przysłał kartkę o aniołach, żeby się nie przejmować, że chyba mój anioł zasnął, ale że się obudzi i następnym razem na pewno pójdzie dobrze. I rzeczywi-ście poszło. Napisał jeszcze: – Przyjedź, ja Ci powiem, na czym polega kubizm, porozmawiamy. Siedziałem u nich chyba tydzień, zrobił mi pięć wykładów o ku-bizmie, zadał ćwiczenia, pomalowałem. Wróciłem po kwartale, pokazałem – za coś pochwalił, coś skrytykował, ale tak bardzo delikatnie… Odtąd przyjeżdżałem do nich regularnie dwa razy w roku na takie tygodniowe pobyty”. Wymarzona akademia będzie jednak dla chrześniaka Nowosielskiego dużym rozczarowaniem.

Z synem chrzestnym Parysem Pilitsidisem, Nowogród Bobrzański, sierpień 1969

Page 29: Nietoperz w świątyni. Biografia Jerzego Nowosielskiego

Życie rodzinne 295

Ta akademia – pisze do ojca chrzestnego po kilku miesiącach studiowania – urobiła mnie, ugniotła w ugrduloną grdułę zupełnie podobną do buły. I ta nieokreśloność, to rozmydlenie jeszcze gdzieś jest we mnie. (…) Tym bardziej cenię rok, który minął i ten, który się właśnie kończy. To był dobry rok. Nauczyłem się wiele od Was i u Was. Rozmowy z Wami i wspólne rysowania dały mi bardzo dużo. Robiłem to, co chciałem i jak chciałem. Ten smak swobody wraca teraz niekiedy bardzo silnie. Tym silniej, im więcej zajęć na akademii, które pożerają mi całe dnie.

Nowosielscy – tolerancyjni i serdeczni, zanurzeni w artystycznym środowisku i wolni od konwenansów – są atrakcyjni dla młodych, nierzadko zbuntowanych ludzi, którzy w ich gościnnym domu znajdują upragniony azyl. „W 1971 roku – wspomina Marcin Oko – miałem życiowy zakręt, bo nie zdałem matury. Źle zno-siłem Łódź w tym momencie, i uciekłem wtedy z domu do Nowosielskich. I oni mnie pozbierali do pionu, do kupy. Posiedziałem u nich parę tygodni, u mnie w domu nastroje się uspokoiły, a ja mogłem się odbudować, bo wujek do tego podszedł z dystansem. Mówi: – Nie przejmuj się, w życiu bywa różnie, przecież nie jesteś idiotą, gorsze kretyny zdają maturę… I taką metodą terapii zostałem rozładowany. Do tej terapii należało też to, że wszędzie z nim chodziłem – pa-miętam, że zabrał mnie wtedy na wystawę Légera”.

Niektórych, szczególnie bliskich gości, Nowosielscy przygarniają na dłużej. W 1979 roku wprowadza się do nich córka zaprzyjaźnionych malarzy Marynia Przełomiec, przyszła dziennikarka i specjalistka od spraw Wschodu, która przyjeż-dża na studia z odległego Olsztyna. „Było mi trochę ciężko, byłam sama, i ciocia Zosia Nowosielska zaproponowała, żebym u nich zamieszkała. Mieszkałam tak tylko pierwszy rok, ale potem już zawsze w niedzielę przychodziłam do wujostwa na obiad, a rodzice wtedy dzwonili z Olsztyna, taki rytuał. Oni byli niesamowi-cie czuli i opiekuńczy, właściwie mnie usynowili. Uczestniczyłam w normalnym, zwykłym życiu: śniadania, obiady, kolacje, czasem przychodzili goście: Porębski, Różewicz – wtedy tylko słuchałam, podawałam, byłam za taką córkę domu. Uczy-łam się też u nich przed egzaminami, bo miałam wikt i opierunek. Było zabawnie, pamiętam jak na trzecim roku przygotowywałam się do egzaminu z wojska, akurat był u Nowosielskich Różewicz. Ja w jednym pokoju wkuwam i głośno powtarzam jakieś idiotyzmy, w końcu słyszę, jak wuj Jurek zdenerwowany mówi: – Czegóż ty się uczysz? – Wujku, przygotowuję się do wojska. – Tadeusz! Ona się przygo-towuje do wojska!!! Obaj przyszli i zaczęli mi tłumaczyć, że nie powinnam tego robić, bo wojsko to jest »mistyczne ciało szatana«…

Moja relacja z nim to była relacja: ojciec – dziecko. Namówiłam kiedyś wujo-stwo, żeby pojechali do Supraśla, była też wtedy jego asystentka Halinka Onichi-miuk i wujek wszędzie przedstawiał nas: – Moje córki, to moje córki. Zjawiłam się u nich chyba w odpowiednim momencie, czyli po śmierci Magdy, absolutnie

Page 30: Nietoperz w świątyni. Biografia Jerzego Nowosielskiego

Część IV. Artysta w PRL-u296

Magda była traktowana jako dziecko. A ja byłam już odchowana, właściwie bez-konfl iktowa, spokojna: fi lle modèle. Starałam się cicho siedzieć, nie wtrącać. Pomagałam sprzątać, myć naczynia, można się było mną opiekować już bez spe-cjalnych konsekwencji, to znaczy odpytywać do egzaminów, co zresztą robiła głównie ciocia Marysia. Czasami myślę, że oni mogliby mieć do mnie pretensje, bo dali mi naprawdę ogromnie dużo – mówię o emocjach – zastępowali mi ro-dziców. A ja właściwie nie dałam im nic, tylko swoją łaskawą obecność, potem wyjechałam z tego Krakowa i ich zostawiłam. A były już takie plany, że może zamieszkam z nimi na stałe, że będziemy razem. Ale nie mieli nigdy o to cienia pretensji czy żalu, było zawsze duże zainteresowanie tym, co robię, oczywiście słuchanie BBC, radość z moich sukcesów. Dostałam od cioci Zosi, tuż przed jej śmiercią, całą biżuterię: złoty zegarek jej matki, kameę, medalik, dwa złote pier-ścionki – zaręczynowy z dużym brylantem i drugi z małymi brylancikami, i ob-rączkę mamy z wygrawerowanym: Tadeusz, 11 VIII 1916 (data ślubu jej rodzi-ców). Wszystko mi to przekazała. Próbowałam protestować: – Ciociu, przecież są jacyś krewni. – Nie, ja chcę, żebyś ty to miała”.

Maria Pawlikowska-Jasnorzewska trzy lata przed śmiercią pisze w wierszu Zazdrość:

Nie zazdroszczę tej młodej dziewusze,biegnącej z pięknym chłopcem, co się o nią stara,najwidoczniej żyć nie mogąc bez niej.

Ale zazdrość rozdziera mi duszę,jak widzę córkę z matką, kochaneczką starą,gdy – niewspółczesne – z wolna przechodzą przez jezdnię…

Magdalena Siwerska, kuratorka kilku wystaw Nowosielskiego w białostockiej galerii Arsenał opowiada: „Mam dużo cudownych wspomnień związanych z ich domem. Z tą swoją gościnnością, życzliwością – byli jak z innej epoki. Pamiętam, że pojechałam do nich z moją małą córeczką Kasią. To było coś bardzo pięknego: była wtedy Zosia, jej siostra, Nowosielski, i oni tę moją córkę dotykali. Cały czas głaskali, dotykali, jakby nie mogli się przed tym powstrzymać. To było wzruszają-ce – w tym domu starych już ludzi zjawiła się nagle mała dziewczynka i prześcigali się w tym, żeby jej zrobić przyjemność. Jak Zosia podawała lody, to Nowosielski koniecznie musiał ją położyć na łóżeczku i przykryć kocykiem, bo dziecko musi odpocząć. Kasia teraz studiuje historię sztuki… Ta wizyta stała się w mojej rodzinie legendą, i jak później pojechałam do Krakowa z młodszą córką, to ona doskonale pamiętała te opowieści, i uważała, że co jak co, ale wizyta w domu Nowosielskich jej

Page 31: Nietoperz w świątyni. Biografia Jerzego Nowosielskiego

Życie rodzinne 297

się po prostu należy! I Marcysia była ugoszczona tak samo. Pamiętam taki widok: on czyta Biblię, a ona siedzi obok i zajada ciasteczka. Powtórzyła się sytuacja, że Nowosielski mówi do Marcysi, żeby się położyła i odpoczęła. A Zosia: – Przestań, taka żwawa dziewczynka w ogóle nie potrzebuje odpoczynku. Ale on ją zaprowa-dził do drugiego pokoju, położył na łóżeczku, przykrył, i ona zasnęła! Bardzo był z siebie zadowolony, że rozpoznał potrzeby dziecka”.

Z Agnieszką Paprocką, Kraków, połowa lat 80.

Page 32: Nietoperz w świątyni. Biografia Jerzego Nowosielskiego

Ikonopis

Nowosielski, jak mało który artysta, jest przygotowany, by zmierzyć się z malarstwem monumentalnym. Właściwie nie powinno się dzielić jego twórczości na gatunki, jednak niektórzy właśnie w sakralnych polichromiach widzą największe mistrzostwo malarza. W ciągu całej praktyki artystycznej Nowosielski zaprojektuje wystrój blisko 30 świątyń katolickich i prawosławnych. Losy tych projektów są dra-matyczne. Ta sztuka wyprzedziła swój czas. Stąd jej burzliwe, nierzadko smutne dzie-je. Nie wszystkie pomysły zrealizowano i ukończono, niektóre prace uległy znisz-czeniu lub przemalowaniu, jeszcze inne – wciąż nie budzą entuzjazmu parafi an, zbytodbiegając od tradycyjnych przyzwyczajeń. Obserwowanie bolesnych losów tej sztu-ki to przejmujące doświadczenie. Jakby jej – i jej Twórcy – przypisane było na tej zie-mi jakieś niezawinione cierpienie, czyściec. A przecież dziś nie ma wątpliwości, że w dziedzinie polskiej współczesnej sztuki sakralnej są to dzieła najwybitniejsze.

powrót do źródeł

Malowania ikon zgodnie z regułami kanonu Nowosielski uczy się u study-tów, ale kulturę liturgiczną wynosi z tradycji rodzinnej, i właśnie to wewnętrzne, „domowe” spojrzenie na obrządek wschodni daje mu ogromną swobodę w po-sługiwaniu się językiem ikony. Dla niego to wciąż sztuka żywa, współczesna. Ikona w nim tkwi, nie jest wyuczoną, przyjętą sztucznie konwencją. To raczej mowa ojczysta, sentymentalna – dla kogoś z zewnątrz trudna do zrozumienia. Takie spoufalenie otwiera ogromną przestrzeń wolności, także od ścisłego prze-strzegania technologicznych receptur. Nowosielski uważa je za artystyczny zabobon, sam bez oporów stosuje nawet akryle. „W wierności podstawowym zasadom tradycji trzeba się zdobyć na twórczą odwagę – powtarza. – Inaczej nie przekroczymy granicy zbożnej archeologii”.

Ikona Nowosielskiego, jak cała jego sztuka, także podlega ewolucji, styli-stycznym i kolorystycznym etapom. Badacze sztuki bizantyńskiej przytaczają kategorie stylotwórcze, tropią wpływy: ikona halicka, sanocka, sądecka, szko-ła pskowska. Religijne malarstwo Nowosielskiego nie chce się jednak poddać „wpływologii” i zaszufl adkowaniu. Jego sakralne polichromie są dowodem, że twórcze rozwinięcie nawet mocno skodyfi kowanej tradycji, choć niebywale trudne, jest możliwe. Bezbłędna znajomość liturgii i ikonografi i nie wyklucza zaskakujących inspiracji.

Page 33: Nietoperz w świątyni. Biografia Jerzego Nowosielskiego
Page 34: Nietoperz w świątyni. Biografia Jerzego Nowosielskiego

Biog

rafi a

Jer

zego

N

owos

iels

kieg

o

„Malarstwo Nowosielskiego to malarstwo rozpięte na ramionach miłości »niebiańskiej« i miłości »ziem-skiej«. Rozdarty przez te dwie miłości malarz przypo-mina czasem anioła, a czasem nietoperza wiszącego w podziemiach opuszczonej świątyni”.

Tadeusz Różewicz

„Ta książka to wielka sprawa: biografi a napisana tak odważnie i jednocześnie z taką czułością. Z troską o każdy detal, każdy cień, cierń. Przy tym prosto, prze-zroczyście, bez retorycznej nadwyżki. Z tych powodów zresztą to lektura bolesna. Nic nam, czytelnikom, nie zostaje oszczędzone. Czytając jego biografi ę, czuje się niemal fi zyczny ból. Ból wiary, ból poszukiwań, ból rozdarcia, grzechu. To niezwykłe uczucie: znaleźć się nagle, za sprawą lektury, tak blisko kogoś o tak niespo-kojnej duszy”.

Wojciech Bonowicz

„Dzieje [Nowosielskiego] skupiają jak w soczewce najważniejsze rozterki i dramaty mieszkańców tego zakątka Europy XX wieku. (…) Warto poznać źródła, z których wypływa jego myśl i sztuka, pochylić się nad nieprostym losem tego wielkiego artysty i pięknego, choć tragicznego człowieka”.

(ze wstępu autorki)

ISBN 978-83-240-1598-6

9 788324 015986

Cena detal. 59,90 zł

Czerni_Nietoperz_obwoluta_OK.indd 1 2011-03-21 09:44:58