12
bezpłatny dodatek do Kuriera Miejskiego marzec 2008 nr 2/2008 art SOSN sosnowiecki magazyn kulturalny NR INDEKSU 373788 ISSN 1232-7395 wiersze J patrycji kalety koszmarki J katarzyny krzan maciej J linttner w zamku sieleckim wydarzenia J kulturalne marzec’08 List do J wnuków czarnotowie J na pogoni

SOSN art · 2016. 4. 8. · „Praktyczny kurs pisarstwa”. Pisuje również własne, oryginalne utwory, czeka na wydanie książki. Wspaniała mama dwóch wspaniałych córek. kOszmarki

  • Upload
    others

  • View
    1

  • Download
    0

Embed Size (px)

Citation preview

Page 1: SOSN art · 2016. 4. 8. · „Praktyczny kurs pisarstwa”. Pisuje również własne, oryginalne utwory, czeka na wydanie książki. Wspaniała mama dwóch wspaniałych córek. kOszmarki

bezpłatny dodatek do Kuriera Miejskiego marzec 2008 nr 2/2008

artSOSN sosnowieckimagazynkulturalny

NR

IND

EKSU

373

788

ISSN

123

2-73

95

wiersze Jpatrycji kalety

koszmarki Jkatarzyny krzan

maciej Jlinttner w zamku sieleckim

wydarzenia Jkulturalne marzec’08

List do Jwnuków

czarnotowie Jna pogoni

Page 2: SOSN art · 2016. 4. 8. · „Praktyczny kurs pisarstwa”. Pisuje również własne, oryginalne utwory, czeka na wydanie książki. Wspaniała mama dwóch wspaniałych córek. kOszmarki

NOTATKI TOWARZYSZĄCE Macieja Linttnera są bardzo sprawnie skonstruowanym poe-tyckim zapisem życiowej prozy, w którym

artysta przeplata teraźniejszość z przeszłością, konstruuje znaki – syntezę sytuacji przeżytych bądź zasłyszanych, znaki rozpoznawalne i zrozumiałe przez odbiorcę, bądź nie (na czym artyście zdaje się nie zależeć). Naczelną siłą sprawczą owego procesu tworzenia, tak w przypadku tekstu pisanego, jak kolaży, jest PRZYPADEK. Maciej Linttner stworzył opowieść o egzystencji, czerpiąc z jej zawiłych ścieżek, absurdalnych skojarzeń, przekornego czar-nego humoru i tendencji do „błąkania w chmurach”. Kolaże donoszą o życiu, są rodzajem sztambucha. To jednak, jaką jego stronę przed odbiorcą odsłonią, nie zawsze zależy od z góry podjętych intencji artysty, lecz w równej mierze od dnia, kąta padania światła, temperatury za oknem lub chwilowego artysty nastroju. Linttner tworzy bowiem jak ktoś zdystansowany, nieprzymuszony przez potrzebę bycia oryginalnym, czy zrozumianym. Nakłada na siebie, zestawia ze sobą, łączy w grupy wycinki rzeczywistości. Dotyka przy okazji (głównie w teks-tach) problemu wszechobecnego absurdu, blichtru

i pustoty współczesnych czasów. W kolażach napotykamy teatr wydarzeń rozmai-tych, codziennych, rzeczywistych, urojonych i prze-tworzonych, w którym artysta łączy sacrum i pro-fanum, gdzie stoją obok siebie święty i „zwyczajna”, gdzie rozpoznamy cytaty z wielkiego malarstwa religijnego umieszczone obok rozczulająco niepo-radnego rysunku dziecka. Od penetracji obszarów religii Linttner się odżegnuje. Uważa bowiem, że żyje w czasach, w których refleksyjność (zwłaszcza w obszarze ducha) może zostać zaklasyfikowana, jako – delikatnie ujmując – niemodna. Dlatego, być może dzieła Linttnera są fragmentami obrazoburcze, demonstrujące lekceważenie wszelakich autorytetów i zasad (również tych gramatycznych). Ten wyrafi-nowany na swój sposób, cyniczny, a jednocześnie poszukujący komentator spraw dokonywanych na ziemskim padole, może być (jeśli odbiorca zlekce-waży zapalające się raz po raz czerwone światełko rozsądku i rzeczowości) niebezpiecznym przewodni-kiem, który wyprowadzić może nieostrożnego widza i czytelnika na manowce. Co gorsza, mam wrażenie, że czyni to dość świadomie, trochę się odbiorcą bawiąc, z ograniczonym poczuciem odpowiedzial-

ności za słowa i treść obrazów. Na tym jednak polega jego (Linttnera) urok. Porywa bogactwem refleksji, zmusza do niemałego wysiłku intelektualnego, do szukania odniesień i podobieństw w zaistniałym już obszarze sztuki. Wymaga uważnego, inteligentnego i niepowierzchownego obcowania ze swoją twór-czością. Niełatwa to droga, zwłaszcza, że tworzy zgodnie z definicją chaosu, jeśli pojmować chaos jako kłębowisko sił i energii, jako świat zmienny, składający się z elementów niestałych i nieuporząd-kowanych. Na pytanie o czym Pan Linttner chce nam właściwie opowiedzieć, nie potrafię znaleźć prostej, jedno-znacznej odpowiedzi. Dzieła, które wyszły spod jego ręki przyciągają i intrygują, ale nie dopuszczają do zbyt poufałego zbliżenia. Ten niekomfortowy, tajem-niczy stan niedopowiedzenia, stanowi (być może) największą siłę twórczości Macieja Lintnera. Z całą odpowiedzialnością twierdzę, że obrazy Linttnera nie należą do kategorii „szybkiego malarstwa”, które można „szybko zobaczyć i szybko zapomnieć”.

Adriana Zimnowoda

maciej linttner w zamku sieleckim

Maciej Linttner Prezentowane kolaże pochodzą z cyklu „Notatki towarzyszące”.

Page 3: SOSN art · 2016. 4. 8. · „Praktyczny kurs pisarstwa”. Pisuje również własne, oryginalne utwory, czeka na wydanie książki. Wspaniała mama dwóch wspaniałych córek. kOszmarki

Szanowni Państwo, Drodzy Czytelnicy,

Tak oto doczekaliśmy się drugiego numeru

SOSNartu. Zanim jednak poświęcimy kilka słów bie-

żącemu numerowi, wróćmy na chwilę do pierwszego.

Jak to zwykle bywa w takich wypadkach wysłuchaliśmy

wielu opinii, krytycznych z pokorą, pochwalnych ze

skromnie spuszczonymi oczami. Cóż, chciałoby się napisać,

pierwsze koty za płoty. Zdarzyły się błędy, za które osobi-

ście przepraszaliśmy zainteresowanych. Teraz czynimy to

wobec czytelników. Przepraszamy i obiecujemy poprawę.

Szczególnie przeprosiny należą się za błędny podpis pod

zdjęciem synowej Stanisława Wyspiańskiego (w rzeczy-

wistości na zdjęciu), wnuczce poety, która do Sosnowca

w grudniu nie dojechała i autorowi szkicu Włodzimierzowi

Wójcikowi . Złośliwy redakcyjny diablik pomieszał też daty

w repertuarze teatru oraz tu i ówdzie poprzestawiał literki.

Stało się! Winni zostali ukarani, surowo acz sprawiedliwie,

czynimy też starania by rzecz się nie powtórzyła. Prosimy

o wybaczenie.

Nie wszystkim podoba się tytuł naszego dodatku, nie

wszyscy pochwalają wygląd zewnętrzny, choć są i tacy,

którzy akceptują wszystko, ciesząc się, że JEST. Wszyst-

kich gustów zadowolić nie sposób, a na całościowe oceny

jeszcze grubo za wcześnie. Tego typu pisemko, objętoś-

ciowo nader skromne, pełnię swych zalet i wad okazać

może dopiero po kilku miesiącach.

Zdarzyła się też szybka i miła reakcja (telefon) na jeden

z zamieszczonych materiałów, który zresztą (pamiętnik

Maryli Landau) jest kontynuowany. Otóż odezwała się

osoba znająca osobiście autorkę „Listu do wnuków”

z prośbą o kilka egzemplarzy. Okazuje się bowiem, że

grupa absolwentek niegdysiejszego żeńskiego gimnazjum

w Będzinie utrzymuje ze sobą żywy kontakt mimo, że los

rozrzucił je po świecie. Na wiadomość, że ich koleżanka

opublikowała pamiętnik zareagowały błyskawicznie. W ten

sposób SOSNart trafił już do kilku krajów.

W drugim numerze prezentujemy próbki możliwości dwóch

młodych literatek, Patrycji Kalety i Kasi Krzan, trojga arty-

stów plastyków: Macieja Linttnera, którego wystawa trwa

w salach Zamku Sieleckiego oraz małżeństwa Ewy i Andrzeja

Czarnotów. Czarnotowie mieli niedawno wspólną wystawę

w Klubie im. Jana Kiepury, w najbliższej sobie dzielnicy

miasta. Poza tym, jak zwykle, kilka recenzji i omówień

wydarzeń ostatnich tygodni.

Wydarzeń wartych wspomnień było wiele. Z oczywistych

przyczyn nie możemy odnotować wszystkich, do wielu

wszelako będziemy wracać przy różnych okazjach. Mamy

bowiem zamiar przybliżać czytelnikom dorobek i prob-

lemy wszystkich instytucji kultury w mieście, tych wiodą-

cych, wielkich i tych małych, może tylko pozornie pery-

feryjnych.

Wraz z życzeniami miłej lektury składamy Państwu również

najserdeczniejsze życzenia z okazji bliskiej już Wielkiej Nocy

i nadchodzącej wiosny. Wszystkiego Dobrego!

redakcja

Laureatami Nagrody Miasta zostali: Nagroda artystyczna: Jerzy Suchanek Nagroda za upowszechnianie kultury: Michał Waliński Nagroda za dorobek publicystyczno -naukowy: Krzysztof Jędrzejko Sylwetki laureatów w następnym numerze

artSOSN 1

Page 4: SOSN art · 2016. 4. 8. · „Praktyczny kurs pisarstwa”. Pisuje również własne, oryginalne utwory, czeka na wydanie książki. Wspaniała mama dwóch wspaniałych córek. kOszmarki

zgłoś się do fachowców. Robimy to od wieków!Naszą skuteczność zawdzięczamy systematycznym treningom i wielowiekowemu doświadczeniu. Tajniki zawodu przekazywane są w naszej firmie z poko-lenia na pokolenie, specjalnie wybranym potomkom słynnych rzeźników i psychopatycznych morderców. W żyłach naszych pracowników płynie jeszcze krew barbarzyńców, którzy skrapiali nią rzymskie drogi!Nie zastanawiaj się dłużej! Postaw na doświadczenie, niezawodność i skuteczność!Torturujemy niewierne żony i ich kochanków za połowę ceny! W naszej ofercie znajdziesz także: kradzieże samo-chodów, podpalenia posiadłości twoich wrogów i trwałe okaleczenia. Wysadzimy w powietrze każdy wskazany przez Ciebie obiekt!Gwarantujemy 100 % bezpieczeństwa, zapewniamy alibi do każdej akcji!Przekonasz się sam, że warto postawić na zawo-dowców. Twoja osobista satysfakcja jest naszą satys-fakcją. Już wiesz, kto rozwiąże wszystkie Twoje prob-lemy...Ta informacja ulega samozniszczeniu po upływie 15 minut od momentu otwarcia koperty.Więcej się nie dowiedziałam. Swoją drogą, ciekawe rzeczy można dostać pocztą...

nadejścieWpłynąłem na szerokiego przestwór oceanu i padłem na kolana prosto w fale. Mój statek zatonął, a wokół ni żywego ducha ni martwej kłody. Nikt nie wołał jak okiem zasiał. Zewsząd tylko woda, woda, woda...Powstałem jednak dumnie z kolan, bo po jakiego tak klęczeć na środku oceanu czy jakiegoś morza. Powstałem i sięgnąłem wzrokiem horyzontu. Nic z lewej, nic z prawej. Odwróciłem więc me zwień-czenie tułowia i patrzeć począłem uważniej. Patrzę i jest. Choć oczom mym zmęczonym, przesolonym wierzyć zrazu nie chciałem. Patrzę i jest. Ziemia niczyja, a może obiecana. Wyspa to czy ląd? Za mało miałem danych.Ruszyłem zatem swe ciało w kierunku ubitej gliny, czy jakiejś tam innej gleby. Twardsza bowiem ziemia jest od wody. I bardziej sucha.Dotarłem po niemałym wysiłku do brzegu i ujrzałem tubylców stojących lub leżących na piasku. Prawie nadzy byli. Opaleni. Namaszczeni. Patrzyli na mnie zadziwieni. Nigdy widać nie widzieli tak okazałego herosa. A ja patrzyłem na nich, nie przestając jed-nakże przesuwać się w głąb suchego lądu.Otoczyli mnie tubylcy i zaczęli dotykać paluchami. A paluchy ich były tłuste, jakby przed chwilą coś jedli. I mówili coś do mnie. I szturchali. I łaskotali. Aż zacząłem wydawać z siebie nerwowy chichot. Spon-

PrzesYŁka OPŁacOna Przez nadawcĘ

W kopercie z nadrukiem jak wyżej znala-złam następujący tekst na firmowym papierze:

Firma terrorystyczna z tradycjami ma dla Państwa super atrakcyjną ofertę po promocyjnych cenach! Przyjmujemy zlecenia na rewolucje, przewroty i pucze 24 godziny na dobę!Specjalizujemy się w dobrze zorganizowanych porwaniach dla okupu (wykrywalność 0%).Porywamy samoloty, autokary, samochody osobowe z pasażerami rozszerzyliśmy ostatnio ofertę na statki dalekomorskie.To my Jesteśmy odpowiedzialni za obalenie Cesar-stwa Rzymskiego i podbój Ameryki. Braliśmy udział w powstaniu bokserów w Chinach i rewolucji paź-dziernikowej. w przewrocie w Iranie i i w ucieczce Napoleona z Elby Z naszych usług korzystali naj-więksi despoci doby nowożytnej i minionych wieków. Zlecone nam zadania wykonujemy cicho, skutecznie i dyskretnie. Jak dotąd, żaden historyk nie odkrył istnienia naszej organizacji. Dziś jednak zdecydo-waliśmy się uchylić przyłbicę i zwrócić się jawnie ze specjalną ofertą. Oferujemy po atrakcyjnych cenach: wypadki dro-gowe, niewykrywalne morderstwa na zlecenie oraz porwania dla okupu. Do każdego zamówienia – alibi gratis!Więc jeśli masz do załatwienia delikatną sprawę –

Katarzyna Krzan – doktor nauk

humanistycznych, recenzentka,

krytyk literacki, autorka e-booka

„Praktyczny kurs pisarstwa”.

Pisuje również własne, oryginalne

utwory, czeka na wydanie książki.

Wspaniała mama dwóch wspaniałych

córek.

kOszmarkiKatarzyna Krzan

taniczna to była reakcja. Mnie samego zadziwiła.Cofnęli się. Ośmielony ich przestrachem ruszyłem przed siebie, omijając zgrabnie co bardziej zago-rzałych.I wstąpiłem na pieniek, by przewyższać ich jeszcze znaczniej. Pragnąłem podkreślić swą genetyczną wyższość i wyjaśnić im ich marne położenie w galak-tyce.Ale mowę mi odebrało, gdy nagle zaczęli krążyć wokół mnie w jakimś dzikim tubylczym tańcu. Takie rzeczy widywałem dotąd tylko na filmach przyrod-niczych. Zbiorowa histeria, tudzież ekstaza zamilkła jednak w półpodskoku, gdy ujawniłem przed nimi swój ostateczny argument.Zamilkli wszyscy tubylcy na jego widok. Nidy takiego dużego nie widzieli. Pomachałem nim ostrzegawczo i profilaktycznie, by wzbudzić tym większą grozę w ich zatwardziałych sercach i niedowierzających oczach.Zrozumieli wnet przesłanie i oddali mi pokłon zgodnie z przedwiecznym rytuałem. Choć niektórzy, tchórzliwi głupcy, uciekli. Znaleźli się również tacy, którzy poczęli robić mi zdjęcia, oślepiając moje wraż-liwe rogówki błyskiem fleszów, jak jacyś skretyniali paparazzi.Ukarałem ich przy użyciu mojej broni, którą jeszcze przed chwilą tak gorączkowo podziwiali. Amatorzy fotografii stanęli sparaliżowani, a reszta pogrążyła się w głębokim szoku.Tryumfowałem. Przejąłem nad nimi kontrolę. Tele-patycznie nakazałem im zrzucić te barwne kawałki materii, którymi bezwstydnicy okrywali resztki swojej intymności. Rozebrali się. A wiadomo, że nadzy byli bezbronni. I całkiem bezwolni.Zjadłem zatem, zgodnie z regulaminem, wszystkich. A było ich czterdziestu i czterech.Melduję, że misją została rozpoczęta.

HistOriaNa starożytnej łące pasły się średniowieczne zajączki, brykały barokowe tygryski a uciskany XIX wieczny chłop, przechodząc obok, niczego nie zauważył. Nawet białego jednorożca ze starej baśni.Wokół było cicho jak makiem zasianym przez babę, co to nie wiedziała. Nikt nie domyślał się przyszłości, choć na plakacie przybitym do drzewa wyraźnie napi-sano: „Z powodu spodziewanej powodzi wszystkie zwierzęta parami mają stawić się na skraju lasu celem ewakuacji. Noe”.Problem polegał na tym, że zwierzęta nie umiały czytać a uciskani chłopi nie mieli sił oderwać wzroku od ziemi - żywicielki.Czas mijał a cisza rosła. Nawet przelatujące nad łąką niezidentyfikowane obiekty latające nie mąciły ciszy, jak wiadomo, poruszają się bezgłośnie. Przybysze pobrali tylko wzory kodów genetycznych i odle-cieli ku Atlantydzie, gdzie rzekomo sprzedają naj-lepsze pod Słońcem - może nawet w całej galak-tyce - hamburgery.Cisza przenikała okolicę. Wkradała się w drzewa,

2artSOSN

Page 5: SOSN art · 2016. 4. 8. · „Praktyczny kurs pisarstwa”. Pisuje również własne, oryginalne utwory, czeka na wydanie książki. Wspaniała mama dwóch wspaniałych córek. kOszmarki

w niebo i w trawę. O inwazji ciszy przekonał się doświadczony przez los malarz. Spostrzegł przemianę własnego ciała w zbiór plamek, które zaczęły naraz oddalać się od siebie. Malarz rozpadł się na czynniki pierwsze i zniknął. Znikały też drzewa, łąka, cały las.Zaniepokojone, spłoszone zające nuciły Bolero Ravela, ale bezskutecznie. Zanim same znikły widziały brykające w nicość głupie tygryski. Wyglądały zupełnie tak, jakby chciały dogonić rozpływający się Tadż Mahal i rozsypującą się wieżę Eiffela.Po chwili także pióro piszącego to kronikarza zaczęło znikać. Rzucił się w kierunku wyjścia... ale wyjście już zniknęło.

smak winOgrOnPodniósł do jej ust kiść świeżo umytych, nadal ocie-kających wodą z kranu, winogron. Niepewnie rozchy-liła wargi. Jedna z kropel zmoczyła jej usta i popły-nęła powoli w dół, ku odsłoniętej szyi. Dotknęła koniuszkiem języka jedwabistej skórki. Przesunęła nim delikatnie po mokrej powierzchni owocu. Ten gest wystarczył, by rozpoznała kształt. Uśmiechnęła się lekko na myśl o nadchodzącej rozkoszy i roz-chyliła szerzej usta, by mógł wsunąć do nich cały owoc winorośli.Zacisnęła na nim wargi. Delikatna gałązka ustąpiła szybko, bez oporu oddając jej ustom słodką mięk-kość. Zobaczył, że jej smakuje i zapragnął zakosz-tować tego samego. Wbił się w jej wargi tak, jak ona przed momentem w winogrono z zamiarem wyssania z jej ust całego soku. Nie pozwoliła mu na to jednak, przełykając szybko całą rozkosz.- Chcę – wyszeptał i wsunął jej do ust kolejny owoc, który oderwał tym razem sam od gałązki. – Pozwól mi.Posłusznie przygryzła delikatnie miękką skórkę w oczekiwaniu na jego wargi. Zamruczał cichutko i odgryzł połowę.- Z twoich ust smakuje znacznie lepiej. Chcesz jeszcze?Zamerdała ogonem na znak zgody.

sŁOwa, sŁOwaSłowa w pięknej okładce. Słowa zeszklone w ukocha-nych ustach, trzeba je stamtąd wydzierać przemocą, delikatnie. No, powiedz to wreszcie. Wyrzuć z siebie. Wiem, co myślisz. Słowa zaklęte w milczenie. Nigdy nie wypowiedziane, a jednak tlą się gdzieś w czyimś umyśle. Lekko spróchniałe, gorzkie szkielety.A tak bardzo potrzebne jest słowo mięsiste, pulchne jak eskimoska kobieta, drżące od własnego ciepła, mokre i klejące. Słowo, które przylepia się do twarzy jak mokre włosy tuż po kąpieli, kiedy przychodzi ochota na gorącą miłość gdzieś w połowie pustej drogi do zimnego łóżka.Słowa chłodne jak sztylety, wypuszczane oszczędnie z zaciśniętych ust, kiedy już niczego nie można naprawić, ogrzać, wymienić, kiedy nawet przypad-kowy dotyk jest jak rana boleśnie polewana jodyną.

Zszyte wargi wydają z siebie tylko pomruki zniecierp-liwienia własną bezradnością.Wreszcie słowa nabazgrane na przypadkowych świstkach, pudełkach, biletach, chusteczkach. Nic nie znaczące, oderwane od sensu. Nie można ich poukładać, nie ma do nich klucza, ani nawet zamka. Wyrzucić, spalić lub zapamiętać. Tylko po co one komu. Słowa szeptane do ucha, szyte grubą sprośnością, od której przechodzi dreszcz podnieconego oburzenia. Trzeba wymawiać je cicho, by sprawiały przyjem-ność, a głośno, by drażniły świętoszkowate uszy.Słowa wyryte na kościanych tabliczkach, wyjętych

z ciał zmarłych. Makabryczna tablica, dziadek szkol-nego zeszytu. Albo te wymalowane na skałach: nie rób tego i tego, nie karm tych zwierząt, nie zabijaj takich ludzi, nie depcz tej trawy, chodzili po niej bogowie. Ale kto je dziś zrozumie. Wyglądają jak dziecięce bazgroły, świadectwo zabawy obok odciśniętych dłoni. Któż nie bawił się tak w dzie-ciństwie.Najbardziej pozbawione duszy są słowa zaklęte w liczby. Ich nie można pokochać.

Maciej Linttner Prezentowane kolaże pochodzą z cyklu „Notatki towarzyszące”.

artSOSN 3

Page 6: SOSN art · 2016. 4. 8. · „Praktyczny kurs pisarstwa”. Pisuje również własne, oryginalne utwory, czeka na wydanie książki. Wspaniała mama dwóch wspaniałych córek. kOszmarki

Nakładem Ośrodka Fall w serii „Poeci Kra-kowa” ukazał się w 2006 roku tom poetycki Andrzeja K. Torbusa pt. „Na skraju lasu

jest zielony dom”*. Torbus urodzony w Sosnowcu, związany od wielu lat z Krakowem, wydał zbiór podsumowujący cały swój dorobek poetycki. Nie można zaprzeczyć, że w ostatnich latach Torbus jest bardziej poetą z Krakowa niż z Sosnowca, ma jednak sentyment do naszego miasta i otwarcie mówi o swoim pochodzeniu. Gościł w Sosnowcu jesienią w ramach VI Spotkań z Pisarzami Zagłębiowskimi. Jest to wybór tekstów powstałych w ciągu trzydziestu lat, od piosenek z „Lata pogańskiego” (1978) do ero-tyków z „Miłośników. Miłosnych liryków” (2001) . Już tytuł podkreśla tę najbardziej znaną część poe-tyckiej działalności autora. „Na skraju lasu” pali się ognisko, przy którym dotąd śpiewane są piosenki Torbusa, takie jak „Wrzesień” czy „Zima w Wier-chomli”. One zapewniły poecie popularność, one są wyrazem jego zainteresowań. Przyroda, zmienność pór roku, wiatr, deszcz, góry, ale i wiejska chata – poezja zamknięta w prostych słowach, w rekwi-

zytach codzienności. Jednak figura prostaczka, jaką przybiera podmiot tych wierszy, to tylko pozór, za którym kryją się pokłady kontekstów, nawiązań, literackich polemik. Torbus ukończył bowiem polo-nistykę, był członkiem (współzałożycielem) studen-ckiej grupy „Tylicz”, o której A.K. Waśkiewicz pisał, że jest „jedyną na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych grupą (...) odwołującą się w swej twórczości do tradycji Skamandra i – raczej niepo-pularnej wśród młodych – poezji Harasymowicza i Nowaka”. We wczesnych tekstach łatwo odnaleźć proweniencje z Tadeuszem Nowakiem (np. „Ballada o pewnej ścieżce”) czy z Jerzym Harasymowiczem, („Żony poetów”). Torbus również podejmuje ten temat dodając swój komentarz: „najcierpliwsze / są żony poetów // one rozumieją / nasze późne powroty / wypite piwa // nigdy / nie zwierzają się / ze swoich kłopotów / nie żądają drogich podarunków / ani cie-płych słów // tylko wierzą / wciąż wierzą // w naszą

na skraju lasu zielOnY dOm czekaŁ na sYte jutrO

szczęśliwą gwiazdę”.Ale Torbus to nie tylko piewca codzienności, ufny w dobroć ludzkiej natury to także quasi-turpista, który pisze „kulawe litanie”. To nie tyle kontynuator dzieła poprzedników, ale świadomy swego pióra rozmówca. Sens wielu jego tekstów odnajdujemy w rozmowach z ojcami polskiej poezji, w dialogu z tra-dycją - w rozmowach z Mickiewiczem („Do przyjaciół Moskali”), z Miłoszem („Piosenka o końcu świata”, „Opowieść”). Dobrze ilustruje ten aspekt twórczości Torbusa poetycki ukłon w stronę Kochanowskiego z wiersza „Tren do***”, w którym autor „Nostalgii” odkrywa swój stosunek do czasu i literatury: „ty jesteś drzewo / ja liść który płynie / po rzece czasu / a jego wciąż mało”. Liryzm i ciepło płynące z tych wierszy to tylko pierwsze wrażenie. Torbus przyjmuje raczej pozę „skromnego” buntownika, która pozornie tylko przy-wodzi na myśl twórczość ks. Jana Twardowskiego. Intymny dialog z Bogiem trwa, a klisze, toposy znane z literatury kuszą Tyliczanina, by z nimi grać. Andrzej Krzysztof Torbus w wyborze „Na skraju lasu jest zielony dom” zbiera wiersze z sześciu tomików, pokazuje tym rozwój swoich lirycznych zaintere-sowań, kształt drogi twórczej od czasów młodości, do momentu, gdy przyjeżdżając do Sosnowca - rodzinnej ziemi może też zadedykować wiersz

.Edyta Antoniak

*A. K. Torbus: Na skraju lasu jest zielony dom., Kraków 2006.

Autor nowo wydanego (2007r.) zbiorku ”Po wyjściu z Arki”* potwierdza swoje twórcze zanurzenie i związki z tą jakże ważną w

naszym kręgu kulturowym księgą. Nawet tytuły dwóch ostatnich zbiorków uzupełniają się wza-jemnie: „Po wyjściu z Arki” – „Nic nie było”. Poeta interpretuje i stwarza twórczo sytuacje po wyjściu na świat pogrążony w pustce po potopie. To dla poety sytuacja komfortowa. Może według własnej koncepcji świat urządzić i – znając istniejący – pewne niedoskonałości poprawić. W obydwu tomikach trafiają się wiersze o tych samych tytułach zmie-nione (nie zawsze), ubrane w nową semantyczną wymowę (co jak pamiętam lubi również robić Ryszard Krynicki). Swój fizyczny kres, poetyckie zamilknięcie poeta widzi tak: po utracie łaski ciała / do wygaś-nięcia stosu wodorowego słońca / zatracisz się / w złotym runie ziemi // to będzie twoje ostatnie

słowo . Śmiem zauważyć, ze zostaną wiersze, może nabiorą nowych wartości i znaczeń. To przecież rola i wiara poety. A dojście człowieka do wiary tak widzi: stworzył boga na podobieństwo słońca / zanim Bóg pod postacią chleba i wina / do niego nie przyszedł / z dobrą nowiną wniebowzięcia / od której się już nie uwolnił. Kilka dalej stronic autor w utworze „Samot-ność” tak pisze o swoim poetyckim cierpieniu, prze-mijaniu w dziejach, które jest przecież tylko mgnie-niem, chwilą: Tylko Bóg / na chwilę skazał mnie / na pastwę samego siebie / jak swojego Syna na krzyżu. Myślę, że Koniusz trafił tutaj w sedno, krótko i trafnie zobrazował osobność twórcy – znajdując analogię w ewangelii. Koniusz jest przecież poetą z dorobkiem literackim uznanym – potrafi przywołać trafne sfor-mułowania, znaleźć semantyczne ekwiwalenty myśli, idei i w odpowiednio trafnych wersach je wyrazić. Tak bowiem pisze – „W Trójkącie Trzech Cesarzy” – o miejscu gdzie się urodził: polowali na grubego zwierza węgla/ginęli w kopalniach o nazwach włas-nych/ ksiądz modlił się po łacinie/ i marsze grała gór-nicza orkiestra/ Tamten płacz jeszcze dziś łapie mnie za gardło. Rozumiemy to doskonale, poeta nie jest już młodzieńcem, a zawsze z perspektywy czasu, gdy już się w nas osypały piargi czasu, wracamy do źródeł. W jednym z ostatnich wierszy w zbiorku „Akt zgonu” autor konstatuje: pozostanie po mnie tylko /akt zgonu/ napisany cudzą ręką. Autor tych wierszy doskonale wie, że wiersze zostaną również. Przypomina, o tym nie pisząc, ale to się rozumie samo przez się. Myślę że autor ułatwia sobie pracę bazując na motywach i treściach biblijnych. W ten sposób odsuwa od siebie poszukiwanie tematów tuż obok drenując i penetrując życie, bo ma je przecież w jakiś sposób przygotowane. Może jednak postanowił w twórczym zamierzeniu skomentować i oświetlić na swój sposób najmądrzejszą księgę życia. Posta-nowił po poetycku się z nią zmierzyć, przedstawić kreowaną przez siebie wizję świata po potopie. Nie można mu tego mieć za złe. Tomik wydano w twardej oprawie na doskonałym papierze i w ciekawej szacie graficznej,.

J.L.Woźniak

*Janusz Koniusz „Po wyjściu z Arki”, Zielona Góra 2007

zagŁĘbiOnY w bibliĘ

4artSOSN

Page 7: SOSN art · 2016. 4. 8. · „Praktyczny kurs pisarstwa”. Pisuje również własne, oryginalne utwory, czeka na wydanie książki. Wspaniała mama dwóch wspaniałych córek. kOszmarki

Patrycja Kaleta – rocznik

1983 – absolwentka filologii

polskiej, studentka podyplomowego

dziennikarstwa. Autorka tomiku

wierszy „Pokoje pachnące mlekiem”

(Opole 2004). Pracuje jako

dziennikarz w portalu internetowym.

Na pierwszych w Sosnowcu

„Zderzeniach poetyckich”, imprezie

bardzo udanej i godnej kontynuacji

dzielnie reprezentowała Zagłębie.

Polecamy uwadze czytelników garść

jej wierszy.

K R E SK AChyba umie już wszystkie te wzory, wie co zrobić z chropawą skórąi jak kreskę brwi henną czernić, by pociągnąć ją prosto do celu. Już potrafi dobierać kolory, spierać krew z bawełny i lycry.zna te szminki, ciemniejsze o ton i te dni, ciemniejsze od nocy.

Chyba zjadła już wiele tabletek, kolorowych cukierków, guzików,umie łapać to oczko, co biegnie, w całkiem innym niż ona kierunku.Chyba czyta pogodę z twych myśli, bo gazety dziś rano nie było,ale biegnie w brunatnej kiecce i czerwony parasol ma w ręce.

Mała kreska na szkle okularów, którą zetrzesz, gdy palec poślinisz.Tak nieznośna, fałszywa jak nuta, gdy jej tonu w porę nie zniżyć.Zawsze mówi troszeczkę zbyt głośno. Zawsze jada troszeczkę zbyt mało.Chciałbyś dotknąć jej, chociaż w tramwaju, na zakręcie, ukradkiem powąchać.

Chyba myli w tej chwili kierunki, bo zawraca i idzie w tę stronę.Mała kreska nad tłustą literą, zmiękczająca nazwę ulicy.

ŚN I E Ż K A TŁU M ACZ Y SI Ę K I E PSKO

tak, było ich przed tobą siedmiu wolę to powiedzieć już teraz zanim zaczniemy rozmawiać o niedomkniętych drzwiach pałacu i niedokręconych tubkach pasty

żaden nie znaczył zbyt wiele to był czas smutny i zimny-uwierz zgubiłam się trochę w tym lesie a oni wyciągali ręce i mówili ładnie o tym jaka jestem dzielna i duża

potem dopiero zrozumiałam- kiedy nad ranem w lustrze za każdym razem ta sama twarz ciemne obwódki wczorajszego tuszu i tanie slogany o najpiękniejszej w świecie

musiałam ugryźć to jabłko śmiesznie kwaśny kęs został w ustachi zamarłam, zamarzłam aż do tamtego wieczora w barze kiedy podszedłeś i zapytałeś co taka królewna jak ja robi tu samato była tak kiepska bajka że ze zdumienia otwarłam usta

Z NASZ WSZ YST K I E MOJ E N U M E RY

Znasz wszystkie moje numery, wewnętrzne połączenia na które trzeba trochę poczekać międzymiastowe z głosem jak zza ściany, głuche telefony z których sączą się dalekie melodie a także numer buta i liczby pierwsze Znasz wszystkie moje miejsca na skórze i te poza nią, to musiało skończyć się źle

i aż dziw, że skończyło się tak późno zdążyłeś co prawda na ostatni nocny autobus ale wskoczyłeś do niego w ostatniej chwili i wszyscy pasażerowie patrzyli tylko na ciebie ciężko było uspokoić nierówny oddech ale uwierz mi, mnie też choć zostałam w domu Wiesz którędy się dochodzi i dlatego potrafisz tak daleko odejść

DZ I EWCZ Y N K A Z Z A PA Ł K A M I ODPA L A KOL EJ N EG O PA PI E ROSA

Nie znam sięna podpalaniu świataale podpalić dwoje oczuistotnie nie jest trudną sprawąmożna potem długogrzać ręce o krawędźtakiego spojrzenia

Nie znam sięnie znam się wcalelustra wody i złe zwierciadłato zupełnie nie ta bajkaczasem w witrynach,błyśnie moja twarzale one tak naprawdęzapraszają do wewnątrzwięc szybko gaśnie

A ja nie znam sięna innych wnętrzach niż twojena innych smakach niż siarkana innych porach niż ta kiedy robi się naprawdę zimno

I choć wstyd też pali jak ogień

a zapalniczki są dużo bardziej poręczne

to gdy przychodzi wieczór

bez trudu poznasz mnie tu,

na rogu ulicy Andersena.

L IST DO I LUZJON IST Y

I jeszcze twoje oczy, dopasowane do wizerunku

przyklejone od zewnątrz, na gotową twarz

Drobne uwagi na temat pogody

Krew, trochę bliżej niż zwykle pod skórą

„Sto cytatów na każdą okazję”

Szklanka wody zawsze obok łóżka

Piszę do ciebie tylko dlatego że

nie wiem dokładnie co mam myśleć

o czasie i kierunku, sztukach i sztuczkach

drogach mlecznych i godzinach duchów

Ty przecież zawsze wiesz, gdzie i kiedy jest północ

czasem przeraża mnie ta podskórna umiejętność

i jeszcze to, że wszystko bierzesz do siebie:

koty, gołębie, puste butelki, znajdujesz im miejsca

Przedpokoje. Dziś światła nie będzie

dzwoniłeś i powiedzieli : dziś nie, może jutro

Płaszcze i stearyna na opuszkach palców ,świat

wyciągany z kapelusza to mała, kauczukowa kulka

Witryny są tak naprawdę gabinetami luster

i za wszystko płaci się kartą

- asem z rękawa

FI L M DROGI

-Prosto przed siebie, przez niezjednoczone stany- mówi.

Piasek w zębach to cena jaką gotów jestem ponieść.

Kiepska z ciebie Thelma, a ja nawet w peruce

nie wyglądam jak Louise, jednak jedziemy z tym koksem.

Podobno drogi mają numery, a objazdom należy ufać,

ale ja ci pokażę jak szuka się własnej trasy bez mapy,

bez pytania, z kompasem z tytoniu w zagłębieniu dłoni.

-Pamiętaj maleńka- mówi- a ja zdaje sobie sprawę

jak bardzo kiepski to film, jak tani.

I nie chodzi o to że statyści mają kserowane twarze,

nie idzie też o benzynę zmieszaną z wodą,

malinową krew, czy kartonowe miasteczka na horyzoncie.

Nawet nie o niego, bo trochę później,

w motelu zbudowanym z pikseli

opowiadamy sobie całkiem ładne bajki.

Ten drugi film- na jego skórze,

ma bardzo trafne zakończenie.

PatrYcja kaleta

artSOSN 5

Page 8: SOSN art · 2016. 4. 8. · „Praktyczny kurs pisarstwa”. Pisuje również własne, oryginalne utwory, czeka na wydanie książki. Wspaniała mama dwóch wspaniałych córek. kOszmarki

gettO-śrOdula

Przede wszystkim obowiązywało zaciemnienie. Wszystkie okna musiały być zaklejone czarnym papierem. Od godziny 20.00 do 7.00 rano

opuszczanie domu było zabronione. Wyrzucono nas z mieszkania. Cała nasza ulica, bo ładna i dostatnia, została zajęta przez Niemców. Dostaliśmy nakaz noszenia białej opaski z gwiazdą Dawida. Wyzna-czono szereg ulic, sklepów, lokali publicznych, do których nam był wstęp wzbroniony. Powoli, ale systematycznie przenoszono nas do coraz gorszych mieszkań, aż w końcu wszyscy Żydzi zostali prze-siedleni do peryferyjnej, ubogiej Środuli. Dzielnica została otoczona murem z jedyną bramą pilnie strze-żoną przez uzbrojonych niemieckich żandarmów. Dorośli i dzieci od lat 12 musieli mieć naszytą na ubraniu żółtą łatę (już nie opaskę) z napisem Jude w obramowaniu gwiazdy Dawida. Tak napiętnowa-nych zamknięto nas w gettcie w roku 1942.Moi rodzice i rodzice moich koleżanek i kolegów usi-łowali stworzyć pozory normalności. Usiłowali zor-ganizować prywatne kursy. Uczyliśmy się potajemnie

w małych grupkach historii, literatury, matematyki, geografii i przyrody. Istniał również potajemny ruch syjonistyczny, gdzie uczono nas hebrajskiego poprzez piosenki, gdzie mówiono nam o Palestynie, jako o kraju obiecanym. Palestyna była dla nas syno-nimem szczęścia, ale szczęścia niemal abstrakcyj-nego. Żyliśmy przecież w zupełnej izolacji od reszty świata i w stałym zagrożeniu. Ludzie wokół nas sta-wali się coraz bardziej wynędzniali i zrezygnowani. Było ich też dziwnie coraz mniej. Uzbrojeni niemieccy żołnierze kręcili się nieustannie w obrębie getta siejąc strach. Stale odbywały się tak zwane akcje podczas których łapano ludzi i wywożono do obozów pracy. Coraz częściej słyszało się nazwę Oświęcim, wypo-wiadaną cicho i ze zgrozą. Oświęcim leży ledwie kil-kadziesiąt kilometrów od Sosnowca. (...) Mój tatuś pracował w gettcie jako kierownik apro-wizacji. Prowadził magazyny z żywnością. Nad magazynami było nasze mieszkanie, z okien któ-rego widać było tory kolejowe. Nie bardzo rozu-miałam co oznacza słowo akcja ale wiedziałam, że gdy padało - a padało często - mieliśmy błyska-wicznie uciekać do bunkra. Bunkrem nazywaliśmy naszą utajoną kryjówkę ze skrzynek po kawie, gdzie było miejsce dla kilku osób, gdzie można było usiąść, gdzie była mała, niezasłonięta część okna. Z wielką wprawą wczołgiwaliśmy się do tego bunkra, któ-rego wejście tatuś zastawiał skrzynią. Sam zostawał na zewnątrz, bo jako kierownik magazynu był stale Niemcom potrzebny. Mamusia, mały Rysio, ciocia Sala z Halinką, ciocia Pola z Mańkiem i ja siedzieliśmy pod tymi skrzyniami ledwie oddychając. Słyszeliśmy głosy Niemców, rozmowy, krzyki, ale nigdy naszej kryjówki nie odkryto. Z tej właśnie kryjówki, przez fragment niezasłonietego okna odkryłam któregoś dnia znaczenie słowa akcja. Zobaczyłam przerażo-nych ludzi, płaczące dzieci kurczowo trzymające się rodziców. Naprzeciw tego tłumu stali niemieccy żoł-nierze w wysokich butach z cholewami, krzykiem i pałkami zaganiający ludzi na lewą bądź prawą

stronę. Brutalnie odrywano dzieci od rodziców, bito, czasem strzelano. Wszystko działo się przed moim wzrokiem jak w koszmarnym niemym filmie bo głosy do naszej kryjówki prawie nie docierały. Moja dziecięca dusza chłonęła te obrazy, ale nie była w stanie pojąć dlaczego i po co trzymają nas w zamkniętych gettach a potem wyłapują z domów i wywożą w nieznane. Nie rozumiałam wówczas, że znajduję się w samym oku huraganu, który przeszedł do historii jako SHOA.Często widzałam przejeżdżające pociągi składające się z czerwonawych wagonów z usuniętą jedną deską. Przez tę szparę wystawały ludzkie ręce roz-paczliwie machające, jakby do mnie osobiście, jakby chciały mi pomachać szalom, na pożegnanie. A może był to desperacki ruch złapanych w akcji ludzi znaczący tyle co ratujcie?! Ten widok wrył się na zawsze w moje serce. Pomimo wielu lat, ilekroć jestem w Europie i widzę podobne wagony zawsze kojarzą mi się jednoznacznie. (...)Ale dziecko pozostaje dzieckiem. Jeśli ma rodziców, dom, nawet tak dziwny jak w gettcie, świat dla niego wciąż jest powabny i pełen rozrywek. Wiele obiecy-waliśmy sobie po wiadomości o likwidacji getta. Nie-dobitki jego mieszkańców, ci nieliczni, którzy jeszcze zostali, dostali nakaz opuszczenia swych mieszkań. Zgromadzono ich jak bydło, dosłownie upchnięto w dużym budynku obok torów kolejowych. Budunek ten nazwano lagrem. Tatuś miał przywilej pozo-stania w swoim mieszkaniu a raczej w magazynie. O naszej obecności nikt nie śmiał wiedzieć. Wtedy już nie było dzieci w gettcie. Było nas czworo: kuzy-nowie Halinka i Maniek, Rysio i ja. Tatuś wymyślił trzy nowe kryjówki, bo nasz bunkier już nie istniał. Skrzynie po kawie wywieziono. W mieszkaniu była szafka na brudną bieliznę, która miała z przodu parę drzwiczek. Przez nie właziliśmy do szafki jak koty do worka. Drugą kryjówką była skrzynia na węgiel zamykana klapą z góry. Dwoje dzieci mieściło się. Trzecią kryjówką był stryszek. Byliśmy wytresowani jak cyrkowe pieski. Po każdym ostrzeżeniu o zbli-żaniu się Niemców w ciągu kilkunastu sekund cała czwórka była w skrzyni i szafce. Gdy mieliśmy więcej czasu wdrapywaliśmy się na stryszek i zamykaliśmy za sobą klapę. Tam było najwygodniej. Można było się położyć a nawet grać w sztrulki, byle cicho. Swo-ista namiastka gry w chowanego. Strach i groza były udziałem naszych rodziców.Pewnego dnia zniknęła Halinka. Nikt nam nie tłuma-czył co się z nią stało, jak i dlaczego zniknęła. Potem znikł także Maniek i jego rodzice, aż wreszcie i nam oświadczono, że wyjeżdżamy. Braciszek miał ledwie 8 lat, marzył o butach z cholewami na wzór niemie-

Dotarł do moich rąk kilkudziesięciostronicowy rękopis pióra pani Maryli Landau. Są to wspomnienia dziecięcych lat spędzonych

w Sosnowcu i wiosce pod Żarkami. Autorka nadała rękopisowi formę listu do wnuków, więc tekst jest bardzo rodzinny i osobisty. Ze względu na temat, na miejsce, którego dotyczy, a przede wszystkim na czas do którego się odnosi uznałem, że warto z jego treścią zapoznać szersze grono.Cały tekst pozwoliłem sobie podzielić na trzy części nadając im tytuły: „Przerwane dzieciństwo”, „Getto” i „Na wsi pod lasem”.W poprzednim numerze opublikowany był pierwszy rozdział wspomnień. Dziś kolejny.Początek opatrzyłem obszerniejszym komentarzem, nie sądzę by warto było go powtarzać. Zaintere-sowani zawsze mogą do niego sięgnąć. Tym zaś, którzy dopiero teraz z pamiętnikiem się zetknęli podpowiem, że autorka zwraca się do dzieci, pisze więc oględnie, zdaje się łagodzić co drastyczniejsze sceny, czasem wyraźnie unika opisu tych najbardziej przerażających, w żadnym razie nie epatuje grozą, a czasem nawet, choć temat mało do tego stosowny, pozwala sobie na pełen ciepła uśmiech.

toko

list dO wnuków...Maryla Landau - Carny

H I S T O R I A

6artSOSN

Page 9: SOSN art · 2016. 4. 8. · „Praktyczny kurs pisarstwa”. Pisuje również własne, oryginalne utwory, czeka na wydanie książki. Wspaniała mama dwóch wspaniałych córek. kOszmarki

ckich i poza tym niewiele go interesowało. Ja, która miałam już lat trzynaście nie chciałam nigdzie jechać. Nie mogłam pojąć, że rodzice godzą się na rozstanie, że są gotowi wysłać nas do obcych ludzi. Nie wiem, kto był bardziej zrozpaczony, ja, czy rodzice. Oni wie-dzieli więcej i chcieli nas za wszelką cenę ratować. (...) Ostatecznie obietnica, że mama i tatuś wnet do nas przyjadą uzyskała moją niechetną aprobatę. W połowie sierpnia 1943 roku pod magazyn pod-jechała furmanka. Tatuś położył Ryśka na dnie fur-manki, ja położyłam się obok. Wokół nas układano papierowe worki z solą. Nie wszystkie były całe, sól sypała się na nas. (...) W tej furmance, ukryci pod workami z solą opuściliśmy getto.Przed oczyma miałam twarz matki pochyloną nad nami aż do czasu gdy worki zakryły nas zupełnie, czułam jej dotyk na policzku. Nie wiedziałam wtedy, że ten gest matki był naszym pożegnaniem na zawsze. Nie pamietęm jak długo jechaliśmy. Było już całkiem ciemno, gdy woźnica zatrzymał furmankę i zaczął znosić worki znad naszych głów. Wyciągnął nas wreszcie i postawił przed szczupłą, siwą kobietą, która wzięła nas za ręce i zaprowadziła do jakiegoś mieszkania. Tam spotkaliśmy Halinkę. Nie było czasu na długie powitania i rozmowy. Jeszcze tej samej nocy szczupła, siwa kobieta, którą mieliśmy nazywać ciocią Genią zaprowadziła nas na stację kolejową, której nazwy nie pamiętam. Cicia Genia załadowała nas do wagonu, kazała zamknąć oczy i udawać sen. Nie jechaliśmy daleko. Wkrótce wysiedliśmy na maleńkiej, pustej stacyjce i wciąż niemal w zupełnym milczeniu i w ciemności poszliśmy za kobietą. Niosła nasze walizeczki i prowadziła nas ścieżką przez las. Ostatnie tygodnie przed opuszczeniem getta spę-dzaliśmy głównie na stryszku, w skrzyni lub szafce. Nasze mięśnie odwykły od wysiłku. Forsowny marsz po wielu godzinach spędzonych pod workami na fur-mance był ogromnym wyzwaniem. Rysio rozpłakał się, nie mógł iść. Wzięłam go na plecy. Droga zda-wała się bez końca. Gorzko żałowałam, że dałam się namówić na rozstanie z rodzicami i opuszczenie getta. (...)

ciąg dalszy w następnym numerze

Tytuł tej notaki, choć brzmi sensacyjnie, nie zapowiada wizyty wielkiej gwiazdy w naszym mieście. Była raz, tuż potem, jak zamilkły

strzały pierwszej wojny światowej, mieszkała przy ulicy Hugo Kołłataja 6. Spędziła w Sosnowcu nie-wiele miesięcy, ale tu właśnie wyszła za mąż (na krótko) i tu zostawiła po sobie wspomnienia i akt ślubu, które to fakty Jan F. Lewandowski po raz trzeci nam przypomina.*W niewielkiej książeczce (ale wydanej z pietyzmem) znajdziemy kalendarium życia wybitnej aktorki nie-mego jeszcze wtedy kina, dokładną relację z aneg-dotycznej historii sosnowieckiego epizodu jej życia i równie epizodycznego małżeństwa, filmografię i na koniec tekst piosenki, jaką skomponował Wło-dzimierz Korcz do słów Jacka Cygana specjalnie na uroczystości stulecia miasta. Fakt, że po raz trzeci książka się ukazała (przy wsparciu Wydziału Kultury i Sztuki U.M.) świadczy, że zaineresowanie gwiazdą i naszą regionalną prze-szłością nie maleje. Pretekstem - poza zaintereso-waniem czytelników - był fakt, że w ubiegłym roku minęło dokładnie dwadzieścia lat od śmierci, a sto dwadzieścia lat od urodzin Apolonii Chałupiec, znanej w świecie pod pseudonimem Pola Negri. Zatem kto jeszcze nie wie o fakcie, że wybitna aktorka licznych hollywoodzkich, polskich i niemie-ckiech filmów mieszkała w Sosnowcu i tu wyszła za mąż, ma okazję poznać szczegóły.

toko

*Jan F. Lewandowski, Pola Negri w Sosnowcu. Katowice 2007.

Balladyna w Teatrze Zagłębia utwierdziła mnie w przekonaniu, że i na scenie triumfuje wciąż postmodernizm. W przypadku tego właśnie

spektaklu dobrze to i źle zarazem. Dobrze, gdyż reżyserka Katarzyna Deszcz, świetnie rozumie, że współczesny widz nie chce już oglądać kolejnej pro-stej wizualizacji dramatu Słowackiego. Przypisywane czasom ponowoczesnym, niebezzasadne zresztą poczucie, że „wszystko to już było” zachęciło reży-serkę do innowacji. Widocznym zrazu efektem tych starań są uwspółcześnione kostiumy. Wnikliwszy widz zwróci zapewne uwagę także na - skądinąd słuszne – zmarginalizowanie tematu stosunków feudalnych – kwestii wpisanej w utwór Słowac-kiego, żywotnej w XIX wieku, dziś już właściwie zdezaktualizowanej. Jest jednak i druga strona medalu. Chyba te same postmodernistyczne tendencje, które skłaniają do twórczego eksperymentowania z dziełem, dopro-wadziły do powstania nieco dziwacznej mozaiki, w budowie której próżno doszukiwać się logiki czy konsekwencji. Trudno bowiem nie odczuwać dyso-nansu, gdy podczas tego samego przedstawienia ogląda się jednocześnie tytułową Balladynę w stroju królowej i króla Popiela popychającego przed sobą… wózek kloszarda. To samo dotyczy zderzenia kreacji Aliny w stroju ubogiej dziewczyny, którą istotnie była w utworze, z postacią Grabca odzianego w wysłużoną kurtkę z kreszu, zdecydowanie bardziej przypominającego współczesnego wykolejeńca niż kochanka Balladyny i pretendenta do korony. Wyjaśnienie, które przychodzi mi do głowy i które ów kostiumowy bałagan tłumaczy aluzyjnością do współczesności oczywiście przyjmuję, aczkolwiek nie niweluje to moich negatywnych wrażeń, chociaż - być może - jest to tylko kwestia gustu. Całości tego kostiumowo – scenicznego przemieszania dopełnia królowa Goplana odziana – nie wiedzieć czemu – w strój … płetwonurka, który poważnie defor-muje warstwę baśniową dramatu. Do tego dodać można nieumotywowane i jakby niepasujące do reszty - pojawiające się ni stąd ni zowąd - chó-ralne odśpiewanie „Roty”. No, chyba że uznać to po prostu za ponowoczesny „miszmasz”, wówczas pytanie o zasadność jest pytaniem z założenia nie-dorzecznym.Reżyserka przedstawienia nie kryje intencji kiero-wania spektaklu w stronę młodego odbiorcy, który z Balladyną styka się w szkole. Inscenizacja może się uczniom podobać. Jej atutem jest nie tylko piękna choć bardzo prosta scenografia (zasługa Andrzeja Sadowskiego), przekonująca kreacja głównej boha-terki ( w jej rolę wcieliła się Maria Bieńkowska),

cdn. na następnej stronie

POla negri w sOsnOwcu PO raz trzeci

R E C E N Z J A

balladYna inaczej ?

artSOSN 7

Page 10: SOSN art · 2016. 4. 8. · „Praktyczny kurs pisarstwa”. Pisuje również własne, oryginalne utwory, czeka na wydanie książki. Wspaniała mama dwóch wspaniałych córek. kOszmarki

zwłaszcza od momentu, gdy staje się okrutną i bez-względną grafinią. W ten sposób w widowisku dominuje problem władzy i jej destrukcyjny wpływ na jednostkę. Łatwo więc w przedstawieniu dopatrzyć się - zamierzo-nego zapewne - dydaktyzmu, choć odniosłam wra-żenie, że motyw zabójstwa, który uruchamia łań-cuch kolejnych, coraz łatwiejszych emocjonalnie zbrodni, został zepchnięty na plan dalszy. Ponadto, równolegle do unowocześnionej Balladyny oglądamy niemal modelowy dramat romantyczny i szekspi-rowski, w którym widma i upiory, ambicja wniknięcia w głąb mrocznej duszy, ukazania skomplikowanej psychiki człowieka czy ironii losu odgrywają pierw-szoplanową rolę. Jeśli jednak przyjąć, że na sztukę wybiorą się przede wszystkim uczniowie, uczucie niedosytu przy-

niosła scena końcowa. Nie rozległ się huk gromu. Stanowi to nie tylko niespodziewane odstępstwo od oryginału, ale i pozbawia utwór mocnego akcentu, który by wyraźnie potępił Balladynę i przestrzegł przed konsekwencjami obsesji władzy. Być może to jednak ukłon w stronię odbiorcy bardziej wymaga-jącego, stawiającego na oryginalność (przyznaję, że cisza również może być wymowna). Drugim takim ukłonem będą nieczytelne dla przeciętnego gimna-zjalisty (to on właśnie ma Balladynę w spisie lektur) aluzje polityczne, których nie brak, zwłaszcza w sce-nach z udziałem Kirkora, Grabca i Popiela. Śmiało rzec zatem można, że w przedstawieniu udało się połączyć potrzeby tych, dla których obejrzenie Bal-ladyny jest szkolnym zadaniem z oczekiwaniami bar-dziej wymagających odbiorców.

Dorota Nowacka

Ewa Leśniak - Matka Maria Bieńkowska - Balladyna

Na przełomie lutego i marca po raz pierwszy w Polsce koncertował charyzmatyczny argentyński wirtuoz akordeonu i kom-

pozytor Chango Spasiuk. 28 lutego w Art Cafe Muza dawna sala kinowa była pełna i wyczuwało się atmosferę oczekiwania na wielkie zdarzenie. Nie pomyliliśmy się.Chango Spasiuk, jeden z najważniejszych współ-czesnych przedstawicieli argentyńskiej muzyki fol-kowej, w swojej twórczości opiera się na chamamé – tradycyjnej muzyce z północnej Argentyny. Jednak

muzyka Chango nie jest folklorem w czystej postaci. Twórczość swojego regionu artysta świadomie prze-kształcił i nadał jej niepowtarzalny autorski wyraz, dzięki czemu wprowadził ją na światowe estrady, jako sztukę najwyższych lotów. 28. lutego właśnie taka sztuka wypełniła salę sosnowieckiej Muzy. Spa-siukowi towarzyszyli równie sprawni muzycy: Seba-stian Villalba (gitara, śpiew) oraz Victor Renaudeau (skrzypce). O sile artysty na scenie decyduje jakość wykonania i charyzmatyczna osobowość. Spasiuk uwiódł sos-nowiecką publiczność jednym i drugim. Już pierwsze utwory nie pozostawiały wątpliwości, że rozegra się wielki zdarzenie. Chango, skupiony, jakby w eks-tazie próbował wyrwać się ku ojczystym stronom. Wreszcie po kilku wprowadzających, nastrojowych kompozycjach usłyszeliśmy z ust Argentyńczyka „dobry wieczór”. Odkąd pamiętam, w powitaniu pły-nącym z ust obcokrajowca, zawsze tkwiła ogromna siła przekonywania. Rozległy się gromkie brawa, na fali których muzycy zagrali kolejne dwie kompozycje, tym razem skoczne, żwawe i utrzymane w rytmie...polki Od tego momentu w Muzie rozpoczął się rze-czywiście znakomity wieczór. Energia publiczności została skutecznie odblokowana o czym świadczyły coraz gorętsze brawa. Potem znów Chango zabrał nas w świat impresji i tak w nastrojowym klimacie poprowadził do końca. Klaskaniem mając obrzękłe prawice, sosnowiecka publiczność doczekała się pierwszego (sic!) bisu. Po argentyńskim artyście można się było tego spo-dziewać: aż pod sklepienie sali pofrunęły dyna-miczne dźwięki słynnego „Liberatango” Astora

Piazzolli. To był mocny akcent tego wieczoru, ten utwór w wykonaniu muzyków z Argentyny po prostu musi się udać. Wydawałoby się, że nic lepszego dzi-siaj nie może już się wydarzyć. A jednak. Chango wyraźnie rozluźniony i zadowolony zaczął opowiadać anegdotę o swoich ojczystych stronach. Wspomniał o swych korzeniach sięgających Ukrainy, o tym, że do regionu Misiones, skąd pochodzi, na początku XX wieku zaczęły przybywać rodziny z Polski. Po tych, oczywiście owacyjnie przyjętych słowach, Spasiuk wyciszył salę (nie pierwszy raz) i zagrał ostatni, pożegnalny utwór, a po nim... nastała chwila ciszy, tak mocno skupienie artystów przeszło na publicz-ność. Potem już tylko owacja na stojąco i kolejka po płyty.Na uwagę zasługują także towarzyszący Chango muzycy. Sebastian Villalba to nie tylko sprawny gitarzysta, także obdarzony ciekawym głosem śpiewak, który był w czasie koncertu kilkakrotnie nagradzany spontanicznymi brawami. Natomiast Victor Renaudeau wspaniale wykorzystał cały poten-cjał skrzypiec. Jego bardzo liryczne, nie pozbawione polotu partie stanowiły skuteczną przeciwwagę dla ekspresyjnego sposobu gry Spasiuka.. Należy oddać sprawiedliwość akustykom, całość brzmiała bardzo dobrze, jak przystało na w pełni udany koncert.Występ Chango Spasiuka, jeden z czterech w Polsce, umieścił scenę sosnowieckiej Muzy na artystycznej mapie kraju. To dobrze wróży na przyszłość. Do miasta zawitała bardzo dobra, światowa sztuka. Chcemy więcej i częściej. Jestem szczęśliwy.

Patryk Filipowicz

cHangO sPasiuk w muzie

8artSOSN

Page 11: SOSN art · 2016. 4. 8. · „Praktyczny kurs pisarstwa”. Pisuje również własne, oryginalne utwory, czeka na wydanie książki. Wspaniała mama dwóch wspaniałych córek. kOszmarki

„czarnOtOwie na POgOni” czYli malarski sOsnOwiec

Ewa i Andrzej Czarnotowie doczekali się wreszcie wystawy w swoim mieście i w swojej dzielnicy. Miejski Klub im. Jana Kiepury w Sosnowcu

dzieli od pracowni artystów odległość mierzona najwyżej setkami metrów. Obrazy można było oglądać od 11 stycznia do 11 lutego w wyborze niezbyt wielkim ale reprezentatywnym. Klub w ten sposób rozpoczął obchody swego 25-lecia. Byli liczni goście, wśród nich cała gromadka uczniów, bowiem Czarnotowie od lat przygotowują młodych do malarskiego rzemiosła. Oboje artyści są absolwentami Akademii Sztuk Pięk-nych w Krakowie, ówczesnej filii w Katowicach. Oboje urodzeni w Sosnowcu. W swym dorobku mają udział w kilkudziesięciu wystawach indywi-dualnych i zbiorowych, krajowych i zagranicznych. Ich prace znajdują się w kolekcjach państwowych i prywatnych. Biorą czynny udział w wielu plene-

rach, ostatnio - i to nie raz, Andrzej Czarnota był komisarzem pleneru Sosnowieckich Spotkań Arty-stycznych. Ewa Jędryk-Czarnota ( rocznik 1962) dyplom uzyskała w 1987 roku. Zajmuje się malarstwem, tkaniną artystyczną, projektowaniem wnętrz. Artystkę inspirują najczęściej przedstawicielki własnej płci. Wizerunki kobiet w charakterystycz-nych strojach, w tajemniczych kapeluszach o nieco zdeformowanych kształtach zwiewnych postaci są jakby znakiem firmowym. Tworzy obrazy o roz-poznawalnym, charakterystycznym warsztacie. To malarstwo kobiece, cokolwiek to znaczy, dekora-cyjne, z cała pewnością mogące się podobać. Postaci z obrazów Ewy Jędryk-Czarnoty mimo agresywnie nasyconej kolorystyki emanują spokojem, są delikatne i pełne wdzięku, fascynują i skłaniają do refleksji. Andrzej Czarnota, (rocznik 1960) dyplom uzy-

skał w tym samym roku co żona. Zajmuje się malar-stwem, grafiką użytkową, rzeźbą i scenografią tele-wizyjną.Twórczość Czarnoty, to podróż do krainy koloru na jakimś odległym kontynencie, czasem bardzo konkretnym, nazwanym, czasem nieco baśniowym choć bardzo często jest to łatwo rozpoznawalny fragment najbliższej okolicy. Obrazy Andrzeja Czar-noty to zapis wyjazdów, motywy drogi, podróży, egzotyczne pejzaże, architektura. Wiele z tych prac powstało w egzotycznych plenerach Afryki, w innych fascynujących miejscach naszego globu.Andrzej Czarnota nie stroni od portretu. Mimo, że na omawianej wystawie nie były pokazane, portrety stanowią niemałą część dorobku.

Małgorzata Stępień

Leopold Kozłowski i Jacek Cygan na tle obrazów Ewy Jędryk-Czarnoty Foto. L.Wolski Arch. Klubu im. J.Kiepury

Wspomnienie lata 50 × 70 cm, akryl na płótnie

SOSNart Bezpłatny dodatek do Kuriera MiejskegoCzasopisma Samorządowego SosnowcaWydawca: SCW Sosnowiecka Korporacja Wydawnicza Sp.z o.o.ul. 3 Maja 22, 41-200 Sosnowiec tel. (032) 266 76 26 Fax (032) 266 42 59

redaktor prowadzący: Tomasz Kostroprojekt graficzny i skład : Ryszard Gęsikowski

Adres korespondencyjny: ul. Małachowskiego 3 41-200 Sosnowiec Wydział Kultury i Sztuki UM. tel.: (032) 296 06 47email. [email protected]

Page 12: SOSN art · 2016. 4. 8. · „Praktyczny kurs pisarstwa”. Pisuje również własne, oryginalne utwory, czeka na wydanie książki. Wspaniała mama dwóch wspaniałych córek. kOszmarki

Andrzej Czarnota Środula Urocza II 61 × 70 cm, technika mieszana deska

bitki studenckie z mOczarkami

Pomyśleć, że mija właśnie czterdzieści lat od czasu,

gdy wymieniona w tytule potrawa była najpopu-

larniejszym (treściwym) daniem we wszystkich

stołówkach studenckich. Choć niejeden z rówieśników

starego toko miał wówczas solidnie wymasowane

plecy milicyjną pałą, choć wielu rychło miało zamienić

miły i wygodny status studenta na znacznie mniej

prestiżową pozycję szeregowca w karnej kompanii, to

przecież byliśmy młodzi, żądni przygód, a humor nas nie

opuszczał. Jak już ktoś posilił się w stołówce i wrócił do

domu - a jak raz skończył się zapas czystych koszul (non

iron, z ówczesnego pekao) - rozpoczynał pranie przy

pomocy nowego proszku pod dźwięczną nazwą „ORMO

68 z wybielaczem prasowym”. A’propos prasa: do dziś

pozostała mi głęboko zakorzeniona nieufność do słowa

drukowanego, a także mówionego za pośrednictwem

mikrofonów i kamer mimo, że los kazał mi tkwić w tej

tOkOwiskObranży. To tak na marginesie.

Potem był krótki przegląd prasy właśnie, a tam same dziwy:

„syjoniści do syjamu” i tym podobne dziwolągi. Byli wtedy

wiodący piewcy (od piać) tak zwanej zdrowej większości.

Był wśród nich człowiek o nazwisku (nomen omen) Kur.

Cały kraj natychmiast wiedział, że Kur wie lepiej i nie było

dyskusji. Potem następowały wieczorne lub nocne rodaków

rozmowy, czyli nieustające opowiadanie sobie dowcipasów

w rodzaju: co zobaczysz odwróciwszy się tyłem do domu

partii (w Warszawie)? Odpowiedź: Nowy Świat. W Łodzi,

gdzie niżej podpisanemu przyszło spędzać owe miesiące,

odpowiedź brzmiała: Europę. Po przeciwnej bowiem

stronie Alei Kościuszki w gustownym pawilonie a’la GS

była knajpa o takiej właśnie nazwie.

Nie bardzo wiedzieliśmy, kto nam tak w głowach namie-

szał. Oczywiście, każdy mądrzył się jak umiał, własne teorie

gromko wygłaszał, ale przeważało hamletowskie zgoła

pytanie: quod penis aquam turbant?

Dość żartów. Marzec 68 przeorał dokładnie świadomość

dorastającego wówczas pokolenia. Do tych miesięcy (bo

tak zwany marzec trwał znacznie dłużej niż chce kalen-

darz) wyrastając z małolata wybieraliśmy drogi życiowe.

Oj, nie były one po myśli ówczesnych władców, nie były,

choć tu i tam zdarzały się wyjątki, ale jakże znamienne.

Jeśli ówczesny symbol brutalnej siły, szef pałkarzy Moczar,

mógł być posądzany o wszelkie zbrodnie, to nigdy nie był

to zarzut prywaty czy korupcji. On lał nas z przekonania!

Ci młodzi, którzy mu zaufali już nie czynili tego bezinte-

resownie.

Zdarzały się też wówczas bolesne rozstania. Do dziś z sen-

tymentem wspominam (i z gorzkim posmakiem) pożeg-

nalny spacer (z Majką na przykład) i rozstanie na zawsze.

Mało kto wierzył, że jeszcze się spotkamy. Jeśli gdzieś na

szerokim świecie Majka czy Klara, albo Jasiek (żeby pro-

porcje płci zachować) żyją, niechże się odezwą. Powspo-

minamy.

Z nielicznymi udało się - dłużej lub krócej - kontakt utrzymać,

choć - jak wiadomo - nie było to dobrze widziane. Wtedy

też opuścił Polskę najwybitniejszy bodaj pisarz wywodzący

się z Zagłębia, Stanisław Wygodzki. O pamięć o Nim nie-

jednokrotnie już się upominałem.

tokoP.S.

Zapraszam wszystkich na marcową prasówkę do holu sos-

nowieckiej książnicy. Ciekawa wystawa...

galeria jednegO Obrazu