26
W MIEŚCIE

Wieliczanie na opisanych fotografiach

Embed Size (px)

Citation preview

Page 1: Wieliczanie na opisanych fotografiach

w m i e Ś c i e

Page 2: Wieliczanie na opisanych fotografiach

292 | wieliczanie na opisanych fotografiach w mieście | 293

Człowiek, patrząc na fotografię ro-dzinnej miejscowości, pochodzącą z czasu na długo przed jego urodzeniem, może sobie pomyśleć: dziadek często tamtędy chodził za młodu, może akurat w tamtym momencie, niewidoczny, idzie dokądś między domami. Tyle czasu musi jeszcze upłynąć, zanim zacznę mieć całe życie przed sobą, i czas ten chyba nic dla mnie nie znaczy, mimo że tyle znaczy czas, który upłynie po mnie. Czy ja już tam wtedy jestem w jakiś sposób – dzięki dziadkowi? Jeśli nie, albo jeśli tak, co znaczy dla mnie to miej-sce? Czy wszystko jest dla mnie jednym?

Page 3: Wieliczanie na opisanych fotografiach

294 | wieliczanie na opisanych fotografiach

Jeszcze raz, inaczej, o wpatrywaniu się w stare fotografie miejsc, w których wa-żyły się nasze przyszłe losy. Jeden wpatrzy się w stary widok i poczuje, jakby już żył w tam-tych czasach; ktoś inny zaś tego nie dozna. Chociaż przeważnie nie chodzi o dokładny czas i miejsce, w tym wypadku było to sto trzyna-ście lat temu pod szybem Daniłowicza, będą-cym bramą Kopalni Soli. Moc fotografii może działać w różny sposób, może nawet sprawiać wrażenie nadprzyrodzonej. Inaczej patrzymy na dawno zmarłych, inaczej na ich niezanikłe tło, znane nam i dostępne do dziś. To dom markszajderów – jak zwano mier-niczych górniczych. Wybudowano go z drew-na przed 1783 rokiem. Przebudowano w 1898 na siedzibę dyrektora salin. U Erazma Barącza gościł w 1919 roku po wizycie w Kopalni Ko-mendant Józef Piłsudski, czego ślad pozostał na zdjęciu znajdującym się na stronie 241. W la-tach 1953–1974 w tym budynku przyszło na świat 5975 początkujących wieliczan. Później była tu Przychodnia Uzdrowiskowa Sanato-rium Alergologicznego „Kinga”. Wysoki dach łamany polski, charakterystyczny dla późnego baroku, zachował się do dziś.

w mieście | 295

Page 4: Wieliczanie na opisanych fotografiach

296 | wieliczanie na opisanych fotografiach

Kryteria elegancji mężczyzn nie zmieni-ły się od dawna. Tym lepiej, im buty czyst-sze, bardziej wypolerowane, mniej podniszczo-ne – nie znaczy mniej zużyte – oraz im bardziej dopasowane do pogody i do aktualnej czynno-ści właściciela. Park Mickiewicza w Wieliczce w 1913 roku. W górnym rzędzie, pierwszy z le-wej, siedzi Franciszek Widomski, ramieniem obejmuje go Tadeusz Bierczyński, obok widzi-my Karola Dembowskiego i młodego mężczy-znę, którego nazwiska nie znamy. Tak samo nie poznajemy młodzieńca siedzącego w pierwszym rzędzie po lewej stronie. W środku dominuje mający wtedy przed sobą dwa lata życia Antoni Mikuła. Obok niego, po prawej stronie, siedzi Włodzimierz Gaczoł. Bosonogi chłopiec – ni-czym z realistycznego obrazu Chełmońskiego – wystąpił z założenia anonimowo; nie poddał się kryterium obuwia.

w mieście | 297

Page 5: Wieliczanie na opisanych fotografiach

298 | wieliczanie na opisanych fotografiach

Przed wojną w centrum Wieliczki tak-że się bywało, a nie tylko przechodziło przez nie jak przez przedsionek sypialni Krakowa. Zwyczaje i stroje były bez zarzutu; ludzie wypromieniowywali swą energię na miejscu. W wielickich szafach obiektywy aparatów foto-graficznych już czekają na powtórki z tamtych czasów. Trzymają je następcy Józefa Dańdy, któremu wieliczanie byliby wdzięczni jeszcze bardziej, gdyby tylko odnalazło się gdzieś wię-cej jego fotografii z Wieliczki. Umiał uchwy-cić tyle na raz bez zbędnego zatłoczenia. Na przykład tutaj: dość wytworne towarzystwo na salinarnym tle szybu „Regis” z wieżą i nie-istniejących już budynków gospodarczych; do tego niezagospodarowany skwer wznoszący się ku farze i sam kościół, i jeszcze tyle wolnej przestrzeni. Inna sprawa, że w tamtych nie tak intensywnych jak dziś warunkach miejskich było łatwiej o takie ujęcia.

w mieście | 299

Page 6: Wieliczanie na opisanych fotografiach

300 | wieliczanie na opisanych fotografiach

Znów Dańda. Zminiaturyzował widok węzła komunikacji w miasteczku do wymiaru sceny jak gdyby z zabawkami dla dzieci, i dla doro-słych. Pewnych warstw nie można zobaczyć w widokach na żywo, bo ich tam jeszcze nie ma. Mogą się ujawnić po czasie, już innym oczom, po tym, jak się przechowają w obra-zach, dajmy na to, fotograficznych. Tym razem z widoku na zdjęciu emanuje przytulność. Czy chodzący tam wtedy ją widzieli? Jeszcze można ich o to spytać, póki żyją; w każdym razie my ją dzisiaj widzimy.Marian Żyznowski także w tym wypadku posłu-żył nam swą pamięcią. Przed wojną z Wieliczki do Krakowa przemieszczano się różnie. Pójście na piechotę kosztowało dwie godziny czasu i ani grosza. Dorożką lub furmanką konną, nazywa-ną podwodem lub może podwozem, jechało się w gronie sześciu i więcej osób przez jakąś godzi-nę. Cena wynosiła od sześćdziesięciu do osiem-dziesięciu groszy, a jak koń był lichy, mężczyźni uprzejmie wysiadali pod górkę. Za to sympa-tyczna, jak widać, „motorówka” zapraszała do dwóch różnych wagonów za złotówkę, po to, by do centrum Krakowa dowieźć pasażerów w dzie-więtnaście minut. Przed drugą wojną za złotów-kę wynajmowano robotnika do pracy w polu na cały dzień, można też było za to kupić kilogram cukru lub dwadzieścia, trzydzieści jajek.Od uruchomienia w 1857 roku połączenia kolejowego między Wieliczką a Krakowem

do dziś w pełnej symbiozie wieliczan z kole-ją przeszkadza raczej ekonomia. Koszt, cena, podaż, popyt i tym podobne. Nic, tylko spa-rafrazować Brzechwę:

„Chciał z Wieliczki pojechać koleją,Lecz koleje nie tanieją.Jemu szkoda pieniędzy:«Pojadę busem, będę prędzej»”.

w mieście | 301

Page 7: Wieliczanie na opisanych fotografiach

302 | wieliczanie na opisanych fotografiach

Jak widać, miejsca w centrum miast zy-skują i tracą na ważności. Ulica Moniuszki dawniej była bardziej uczęszczana. Za każdym razem, gdy miał przejechać pociąg, zamyka-no kolejowe bramki na klucz. Pomiędzy nimi a szkołą dzieci mogły się zimą poślizgać na śniegu, potem mogły się rozejść do domów. Te z wiosek szły, kiedy chciały, bo nikt ich nie pil-nował. Te z miasta rodzice mogli zabrać, prze-chodząc tamtędy. Ale nie wszyscy pozwalali swoim pociechom trwonić czas w ten sposób. Rozkrok i rozłożo-ne podczas ześlizgu ręce świadczyły o średnim zaawansowaniu zjeżdżającego i o tym, że mło-dy człowiek miał jeszcze dużą szansę zająć się czymś ambitniejszym. Sylwetka prawdziwych dzieci ulicy natomiast z czasem stawała się co-raz bardziej narciarska, a buty stawały się jak narty – z ich krawędziami do skręcania i gła-dzią wyślizganych spodów.

w mieście | 303

Page 8: Wieliczanie na opisanych fotografiach

304 | wieliczanie na opisanych fotografiach

Skład węgla i drzewa. Magazyn towarowy Spółdzielni Rolniczo-Handlowej Towarzystwa Rolniczego Okręgowego „Socha” w Wieliczce. Mieścił się przy dworcu kolejowym Wieliczka, wzdłuż ówczesnej ulicy Krzyszkowskiej, dzisiej-szej Edwarda Dembowskiego. Obecnie rów-nież mieści się tam skład towarów. Na zdjęciu sąsiadują ze sobą formy o jakże różnym czasie trwania na ziemi: drzewa, zwierzęta, ludzie, ubiory, budynki, wozy, urządzenia kolejowe, składy, spółdzielnie.

w mieście | 305

Page 9: Wieliczanie na opisanych fotografiach

306 | wieliczanie na opisanych fotografiach

Wystarczyło, by Picasso namalował ob-raz z jakimś domem, i mógł kupić ten bu-dynek za pieniądze ze sprzedaży swego dzieła. Gargulowi wystarczyło jedynie sfoto-grafowanie siedziby przedwojennej spółdziel-ni – której skład widzieliśmy na poprzednim zdjęciu – by się stać trwalszym od niej. To zdję-cie przypisuje się Gargulowi, a jego wartość poznawcza wciąż rośnie, podczas gdy budynek przestał istnieć. Stał naprzeciw budynku będą-cego obecnie siedzibą Magistratu Wielickiego, po drugiej stronie ulicy Mickiewicza, czołem do wylotu ulicy Powstania Warszawskiego. Obec-nie na miejsce towarów żelaznych, powroź-niczych, szczotkarskich, smarów do wozów, olejów, nawozów sztucznych, maszyn i narzę-dzi rolniczych, nasion, zboża i pasz treściwych przywieziono towary bardziej potrzebne.

w mieście | 307

Page 10: Wieliczanie na opisanych fotografiach

308 | wieliczanie na opisanych fotografiach

Lata trzydzieste ubiegłego wieku. Taki był widok z dziedzińca garbarni usytuowanej na wielickim Klaśnie, wspominanej tutaj wcze-śniej w opowieści Izaaka Birnbauma. Podwórze łączyło zakład z domem zamieszkanym przez rodzinę właścicieli. Dalej, ponad płotem, widać budynek stojący do dziś przy ulicy Wiejskiej 1, u zbiegu z ulicą Klaśnieńską. Jego aktualne zdjęcie zamieszczono na stronie 175. Oczy mo-gły odpocząć, zwrócone w stronę ciągnących się po horyzont rzadkich zabudowań między Wieliczką a Krakowem. Położenie jedno z lep-szych i – jak napomknął w rozmowie właściciel zdjęcia Izaak Birnbaum – nie do porównania z leżącą najniżej na Klaśnie Bańkówką. Nie pamiętał okoliczności powstania fotografii, za to z łatwością rozpoznał uwiecznionego na niej stróża. Był nim pochodzący z Wieliczki Tomasz Zasadny.

w mieście | 309

Page 11: Wieliczanie na opisanych fotografiach

310 | wieliczanie na opisanych fotografiach

Dom państwa Sosinów, który widzieli-śmy już wcześniej. Na tym zdjęciu, zrobio-nym przez właściciela, widzimy go na krótko przed zburzeniem. W ten sposób, choć zapew-ne nie tylko tak, właściciel domu pożegnał się z martwym przedmiotem, który służył rodzi-nie. Robiąc zdjęcie, skupił się na jego wyglą-dzie, wspomnienia, wyzierające z każdego cen-tymetra kwadratowego ścian i podłóg, zostały odsunięte na bok. To jeszcze mógł zrobić. Tak mógł się przeciwstawić rychłej utracie przez bliską mu rzecz materialnego bytu. W ten spo-sób przygodność budynku zastąpił przygodno-ścią zdjęcia. Na błonie fotograficznej uwiecznił trwanie budynku mające przejść do przeszłości, unieruchomił je – czyli w jakimś sensie uśmier-cił zawczasu, by istniało na fotografii. Uprze-dził zniknięcie, wzbogacił rzeczywistość znika-nia, z natury nieodwracalnego i zdarzającego się raz na zawsze. Symbolicznie odebrał budynkowi miano domu, każąc mu w ostatnich dniach pozostać jedynie budynkiem mieszkalnym. Dzięki temu z lżej-szym sercem oddał go na pastwę – czyli na żer – drogi wyglądającej tu jeszcze dość niewinnie, choć wyraźnie się rozpychającej, bo już podnie-sionej i rozszerzanej o pobocza. Ot, przygodnie zwanej na początku autostradą (łączącą mia-sta), później szosą (pod miastem), obecnie ulicą (miasta), nazywaną kolejno: Niepołomska, Pił-sudskiego, Hanki Sawickiej i Piłsudskiego.

Klemens Sosin zrobił wówczas jeszcze inne ujęcia domu, obfotografował go; było to przy-puszczalnie po 1936 roku.

w mieście | 311

Page 12: Wieliczanie na opisanych fotografiach

312 | wieliczanie na opisanych fotografiach

Twórca próbuje poddać rzecz formie, usuwając „brud, splątanie i chaos”, towarzy-szące często ludzkiej rzeczywistości. Spełnia niejako zadanie, które pełni pamięć człowieka, a mianowicie oczyszcza i wytwarza dystans do rzeczy przeszłych przez usuwanie niektórych z nich i dodawanie innych, które nigdy nie za-istniały. Fotograf ma ograniczone możliwości aranżowania fragmentów rzeczywistości, które chce pochwycić, zwłaszcza jeśli nie stosuje fo-tomontażu. Używa środków fotograficznych, jakimi dysponuje, aby uzyskać zamierzony re-zultat, następnie wykonuje fotografię, a resztę pozostawia upływowi czasu, podobnie jak to się dzieje w wypadku pamięci. Zdarza się jed-nak, że odpowiedni czas mija, a sfotografowana brzydota nie staje się dla nikogo piękna. Może tylko wzruszająca dla pamiętających ją i sym-patyczna dla niepamiętających. Zdjęcie pochodzi z czasów, gdy nikt nie dbał o wygląd Wieliczki. Niepiękno miejsca sfo-tografował w latach czterdziestych XX wieku Tomasz Żywiec. Oswoimy się z nim bardziej, poznając krótką historię budynku przy ulicy Batorego 1. Zebrał ją od sąsiadów Władysław Grubecki. Nikt nie wie, kim byli pierwsi wła-ściciele, zapewne byli to Żydzi. Przed wojną na dole sprzedawano mięso i wędliny, u góry była mała ubojnia i przetwórnia, jakich w czasach domowego przemysłu masarsko-wędliniar-skiego prowadzono wiele. Następnie, jeszcze

przed wojną, założono tam szkołę podstawo-wą, najpewniej dwuklasową. Podczas okupacji był to punkt zbiorczy – nie oprę się wewnętrz-nie sprzecznemu określeniu – „przymusowych ochotników” do pracy; mieszkali tam. Następ-nie budynek przejęła gmina i przekazała kopal-ni na hotel dla robotników. Kopalni w pewnym momencie nie było na to stać i poszczególne mieszkania sprzedała pracownikom na przy-stępnych warunkach. Obecnie mieszkają tam inne osoby. A budynek ostatnio wypiękniał po europejsku, tak samo jak coraz więcej miejsc w centrum Wieliczki.

w mieście | 313

Page 13: Wieliczanie na opisanych fotografiach

314 | wieliczanie na opisanych fotografiach

Przed drugą wojną światową Kolejowy Klub Sportowy „Wieliczanka” dostał od rady miejskiej teren, na którym, dzięki pra-cy społecznej, zbudowano boisko. Tuż przed wybuchem wojny grano w piłkę nożną, tenis stołowy i turystyczny, siatkówkę żeńską i mę-ską, koszykówkę oraz uprawiano kajakarstwo, lekką atletykę i strzelectwo. Niemcy zabronili działalności sportowej i zamienili boisko na park samochodowy. W 2008 roku urządzenia sportowe ciągle działają, kolorowe spodenki i koszulki sportowe suszą się, powieszone rów-niutko na sznurkach, jak zawsze. Świetność kiedyś tu wróci. Po otwartych polach wokół boiska klubu spor-towego nie pozostało śladu. Mecze mogą oglą-dać z okien mieszkańcy domów przylegających do boiska podwórkami i parkanami. Widoki z okien zazwyczaj nie zmieniają się gwałtownie, być może dlatego niewielu je fotografuje. Choć w końcu to takim widokiem Joseph-Nicépho-re Niépce zapoczątkował oficjalną historię fo-tografii. Na obrzeżach Wieliczki trudno już o swojskie pola, coraz częściej z okna można zrobić zdjęcie tylko innym oknom.

w mieście | 315

Page 14: Wieliczanie na opisanych fotografiach

316 | wieliczanie na opisanych fotografiach

Następna odsłona Rynku Górnego. Re-cepta na poprawne fotografowanie uliczne jest prosta, jak wiadomo. Wystarczy rozglądnąć się wokół siebie, wybrać fragment tego, co się wi-dzi, i ciekawie go ująć, czyli zadbać o kadr, kom-pozycję i ekspozycję. Kadrowanie to wycinacie obrazu do sfotografowania i ustawianie jego płaszczyzny. Komponowanie to układanie frag-mentów obrazu – na ulicy czeka się najczęściej, aż się ułożą same. Eksponowanie to wykorzy-stywanie światła zastanego lub przyniesionego, ewentualnie operowanie tym ostatnim. Potem naciska się spust migawki i zachowuje zdjęcie, najlepiej w formie najbliższej źródłu (negatyw w wypadku fotografii tradycyjnej, w cyfrowej zaś surowy plik z matrycy aparatu fotograficz-nego) – i odpowiednio długo czeka. W wy-padku tego ujęcia zdecydowaliśmy w imieniu Stanisława Zachuty, że ponad czterdzieści lat to wystarczająco dużo czasu, by je opublikować.

w mieście | 317

Page 15: Wieliczanie na opisanych fotografiach

318 | wieliczanie na opisanych fotografiach

Ta fotografia powstała na ulicy Dani-łowicza dość niedawno, kiedy było tam jeszcze jak na wsi. Jednak zdjęć, które mogły zostać zrobione na tej ulicy, a nie zostały zrobio-ne, jest znacznie, znacznie więcej. Nie z każdą ulicą jest tak jak z tą – tędy do szybu Daniłowi-cza przeszło, i nadal chodzi, wielu ludzi, którzy mimo tego, że z pewnością często się tam foto-grafują, jeszcze częściej, bo prawie bez przerwy, „zachowują się tak, jakby ich fotografowano”. Znajdują się bowiem w przestrzeni do fotogra-fowania, gdzie każde zachowanie to materiał na – najczęściej niezrobioną – fotografię.

w mieście | 319

Page 16: Wieliczanie na opisanych fotografiach

320 | wieliczanie na opisanych fotografiach

Każdemu, kto bywał na Dworcu Głów-nym w Krakowie mniej więcej do 1990 roku, mogło się wydać, że to miejsce ma swoją melodię i swój refren. Jakże często brzmiący bardzo oficjalnie kobiecy głos zaczy-nał niespodziewanie dudnić przez głośniki na cały dworzec: „Pociąg ze stacji Wieliczka Rynek wjeżdża na tor… przy peronie…” lub: „Pociąg do stacji Wieliczka Rynek odjeżdża z toru… przy peronie…”. W godzinach szczytu pociągi między Krako-wem Głównym a Wieliczką Rynek kursowały co dwadzieścia minut, był nawet czas, że co pięt-naście – więc jakby zlewały się w jedną kursującą przez cały dzień kolejkę, na którą nikt nie mógł się spóźnić. Godziny odjazdów układano z pla-stikowych cyfr, powpinanych do tablicy infor-macyjnej wiszącej wysoko na ścianie w głównej hali dworca – ich ciągi były jednymi z najdłuż-szych. Bilety w postaci prostokątnego kartonika podróżni kupowali w automatach na monety, stojących w tej hali. Wystarczyło tylko z niej wyjść w kierunku peronów, omieść je wzrokiem i rzadko było tak, żeby w cieniu któregoś z nich nie stał niebiesko-żółty skład ciągnący się w głąb na dwa lub trzy, a może w najlepszych czasach nawet na cztery człony. Skład, który widzimy na zdjęciu, wjeżdżający właśnie na stację Wieliczka Rynek, ma ich co najmniej trzy. Wróćmy do dworca krakowskiego. Kolejka czaiła się często obok wyniosłych pociągów

dalekobieżnych po to, by w pewnym momen-cie nieodwołalnie zamknąć pneumatycznie wszystkie drzwi i cicho ruszyć. Gdy w prze-dziale było pustawo, stali pasażerowie czuli się jak u znajomych w domu, można było zdjąć okrycie, powiesić je na aluminiowym haczyku, odprężyć się, coś zjeść, poczytać. Rzeczy, które przeszkadzały, kładło się na ażurową półkę nad głową. A wzrok tylko czekał, by się przesuwać po oswojonych widokach za oknem, myśl zaś, by się od nich odbijać. Siedzenie naprzeciwko siebie w przedzialikach sprzyjało nawiązywa-niu kontaktu, bywało, że innego niż zwykle. Jednym słowem, pół godziny życia. Natomiast kiedy było tłoczno, czas ten mógł być uznany za stracony. Jazda kolejką podmiejską to jeszcze jedna czynność tak dobrze znana i spowsze-dniała, że rzadko zasługująca na fotografię.

w mieście | 321

Page 17: Wieliczanie na opisanych fotografiach

322 | wieliczanie na opisanych fotografiach

Fotografowanie tłumu to szczególny przypadek obcowania z nieznajomymi. Chce się to robić, a później oglądać rezultat, ze względu na ilość życia, którą można na takim zdjęciu pokazać. Fotografie dużych zbiorowisk ludzkich – szczególnie, jeśli fotografowani byli ścieśnieni – skłaniają wiele osób do powiedze-nia: „O, muszę tu gdzieś być, bo byłem tam wtedy”. Reagują w ten sposób nawet ci, których nie da się dostrzec na takiej fotografii. Przeja-wiają oni zaufanie do jej warstwy realnej, czyli tej, która wzięła się z tego, co rzeczywiście było. Mimo tego, że – przynajmniej na pierwszy rzut oka – fotografia w ogóle nie przekazuje niczego ponad to, co zaistniało podczas jej powstania jako widoczne i dla niej zauważalne. Zdzisław Zaręba był tam wówczas i nadal jest, ale tylko w sposób właściwy dla tej fotografii, który – jak w wypadku każdej fotografii – jest tajemnicą. Zdjęcie przedstawia festyn w Wie-liczce, prawdopodobnie w 1967 roku. Można przypuszczać, że towarzyszył on pokazom woj-ska, wracającego z letnich ćwiczeń; miały tam też miejsce występy harcerskie. Rynek Górny jeszcze raz spełnił swą funkcję służebną wobec zgromadzeń.

w mieście | 323

Page 18: Wieliczanie na opisanych fotografiach

324 | wieliczanie na opisanych fotografiach

Powiedzenie, że widoku nikt nie ma na własność, jest – jak to bywa z porzeka-dłami – prawdą uproszczoną, nieprecy-zyjną, czyli nieprawdą. Już nieco praw-dziwiej zabrzmiałyby słowa: „Nikt nie ma na własność dostępu do widoków publicznych”. Bo ten oto widok Andrzej Gaczoł utrwalił 25 kwietnia 1970 roku, następnie zawładnął nim na długie lata, można nawet powiedzieć, że go w dobrej intencji zawłaszczył na zawsze. Widok, który zresztą w okamgnieniu zmienił się na inny i już nigdy i nigdzie nie zaistniał dokładnie w tym kształcie. Żeby się stać jego autorem, Andrzej Gaczoł znalazł się w miejscu publicznym i ogólnie dostępnym, dopatrzył się go i uchwycił, a wszystko to uczynił jako jeden jedyny na całej planecie. Od tamtej pory mógł z nim zrobić, co chciał. Na przykład unicestwić, kopiować, powielać, zmieniać, przerabiać. Także pokazywać innym, dzielić się nim z nimi albo nie. Ponadto został właścicielem formalnych, i co ważniejsze, moralnych praw do tego wido-ku. Jego nazwisko już zawsze powinno być z nim związane. Chociaż na przykład dzięki ujawnie-niu tego widoku w niniejszej książce wiele osób będzie mogło się mu przyglądać dowolnie długo i uważnie. Jednak nikt nigdy nie będzie miał go w oczach tak samo jak jego autor. Drewniany dom zburzono w 1971 roku. Wy-kopy pod nową inwestycję na tym miejscu rozpoczęto w 1975 roku. W czasie nakazanych

przez ustawę interwencyjnych badań arche-ologicznych odkryto zespół sześciu studni średniowiecznych, które wykorzystywano do wzbogacania solanki czerpanej z pobliskich szybów „Wodna Góra” bądź „Regis”. Warto też wspomnieć, że jeszcze w latach dziewięćdzie-siątych ubiegłego wieku można tam było na chwilę zaparkować, tak jak taksówka warsza-wa garbuska, stojąca spokojnie pod kioskiem „Ruchu”, i pójść po drobne zakupy. W kiosku sprzedawała wówczas kioskarka najstarsza sta-żem i wiekiem w Polsce – informował o tym „Dziennik Polski”. Być może ćwierć wieku wcześniej, w momencie powstania zdjęcia, też była w środku.

w mieście | 325

Page 19: Wieliczanie na opisanych fotografiach

326 | wieliczanie na opisanych fotografiach

Doczesność, za nią wieczność. Ścisk karo-serii, za nią spokój domostw. Wielicki dworzec autobusowy na tle zespołu kościelno-klasz-tornego oo. franciszkanów reformatów. Józef Dańda miał już prawo kadrować, jak chciał, ponieważ w każdym ujęciu umiał zobaczyć to, co chciał. Być może, przechodząc tamtędy podczas spaceru z aparatem fotograficznym, przyłożył go do oka, nastawił. Może pomyślał wtedy o ludziach, którzy po latach będą oglą-dać to zdjęcie…

w mieście | 327

Page 20: Wieliczanie na opisanych fotografiach

328 | wieliczanie na opisanych fotografiach

Spróbujmy spojrzeć na ten widok znowu oczami Józefa Dańdy. Fotografa w tamtym czasie około siedemdziesięcioletniego, który od niemal pół wieku oglądał przez obiektyw za-paści i wzloty cywilizacyjne w Polsce. Zadbany budynek szkoły na Zadorach, czysta, uporząd-kowana droga i chodnik, pewna i punktualna komunikacja, szykowne panie. Wielicki dosta-tek lat sześćdziesiątych, może siedemdziesią-tych XX wieku. Dostatek, którego weteran „fo-tografii ojczystej” doczekał i z którym musiał się powoli żegnać.

w mieście | 329

Page 21: Wieliczanie na opisanych fotografiach

330 | wieliczanie na opisanych fotografiach

Gdyby tak, dajmy na to, na Rynku Gór-nym w Wieliczce wystawiono zdjęcia zrobione tam dotychczas, przechodnie mogliby sobie wyobrażać inne sytuacje, które miały tam miejsce i których nie utrwalono. Zarówno z czasów, kiedy fotografia istniała, jak i wcześniejszych. Uwrażliwiając się na prze-szłość, poczuliby historyczną gęstość otoczenia, w którym się znaleźli.A nuż wyobraziliby sobie ludzi, którzy wcze-śniej znaleźli się dokładnie w tym samym miejscu i w tej samej przestrzeni, co oni teraz. Starożytnych barbarzyńców przedzierających się przez bór; niepiśmiennych idących gdzieś dróżkami; kmieci przemykających chyłkiem przez pole; króla, który kazał stanąć na chwilę na placu; magnatów niewyściubiających nosa z powozu przecinającego drogę; mieszczan kro-czących godnie po rynku; przekupki z rozło-żonym towarem w dni targowe; mieszkańców spieszących po liniach prostych do kościoła i do bożnicy; hitlerowców kupujących na targu po wymuszonych, niższych cenach; politruków na podwyższeniu opowiadających bzdury do mi-krofonu; opozycjonistów podczas rozrzucania ulotek, odwracających twarze od patrzących na nich przechodniów; naukowców przegląda-jących tygodniki podczas przechadzki; klęczą-cych robotników naprawiających bruk; zako-chanych całujących się po raz pierwszy czule; elegancką młodzież palącą papierosy.

Być może nowe elewacje i witryny sklepowe przypomniałyby owym przechodniom o tym, że tu od dawna ludzie miewali sprawy i in-teresy z innymi. I pewnie zatrzymywaliby się częściej dla samego miejsca, fotografowali się wzajemnie na jego tle, pozwalali sobie na kon-templację, okazywali pogodę ducha. Rok 1972 odszedł już dość daleko w przeszłość. Ubiory, szata graficzna „Polityki” czy wystrój sklepów są już historyczne. Starsza z kobiet przedstawionych na zdjęciu to Helena Gawęda z domu Wiązownicka – gdy-by urodziła się trochę wcześniej, znalazłaby się na rodzinnej fotografii Wiązownickich, którą zamieszczono na stronie 87 tej książki. Obok niej stoi jej córka Maria Gawęda. Widzimy żonę i córkę Stanisława Gawędy, profesora hi-storii i wybitnego wieliczanina. Jego samego nie ma na tym zdjęciu – stał po drugiej stronie obiektywu.

w mieście | 331

Page 22: Wieliczanie na opisanych fotografiach

332 | wieliczanie na opisanych fotografiach

Budki przedstawione na tej fotografii komuś będącemu teraz w słusznym już wieku mogły się kiedyś wydawać nowo-czesne, dziś zaś z pewnością wyglądają w jego oczach na stare. Są więc na zdjęciu stare i nowe zarazem – ot, pogodzona sprzeczność, ale czy jest ona pozorna? Gdy zaglądamy w o b r a z , to znaczy, gdy jakby przenikamy przez niego do jego środka, do rzeczywistości, która się tam wtedy działa, wraca przeszłość – co prawda nie we wszystkich wymiarach. Wraca na przykład nie tylko samo wspomnienie, ale i poniekąd świeże wrażenie tego, że nikt z chętnych na lody Bambino, kogo było stać na kawowe za trzy złote, nie kupował śmietankowych, owo-cowych lub kakaowych za dwa sześćdziesiąt. Ale gdy spojrzymy wyłącznie n a o b r a z , budki wyglądają na takie, które z pewnością dawno stamtąd usunięto. Faktycznie, od 1985 roku stoi tam dom towarowy „Kinga”. Jedną nieostateczną formę zamieniono na inną, tym bardziej nieostateczną, za to przerwano ciągłość wrażeń, które można by przywoływać dzięki jednemu niezmienionemu miejscu.

w mieście | 333

Page 23: Wieliczanie na opisanych fotografiach

334 | wieliczanie na opisanych fotografiach

Fotograf uchwycił czternaście osób kłębiących się przy wejściu do restau-racji „Kryształ” i czternaście innych, sie-dzących przy stolikach na zewnątrz; zwykła sy-tuacja. Tym razem nie uchwycił tego, ile osób znajdowało się wewnątrz. Nie zarejestrował też potu pod syntetycznymi ubraniami, wykośla-wienia stóp w butach na to podatnych, cho-ciaż twardych do noszenia, smaków dań roz-poznawanych przez nazwę. Nie oddał kolorów, jakie tam wtedy zobaczył; ówczesne materiały fotograficzne – ten obrazek wskazywałby na wszechobecne w tamtych czasach ORWO – miały swoje ograniczenia. Z przeznaczeniem na widokówkę fotograf utrwalił scenę, która – niezależnie od jego intencji – będzie się ko-jarzyć oglądającym ją ludziom, należącym do kolejnych pokoleń, coraz to z czymś innym.

w mieście | 335

Page 24: Wieliczanie na opisanych fotografiach

336 | wieliczanie na opisanych fotografiach

Raczej nie słyszy się o tym, żeby nastające jedne po drugich władze miast i miaste-czek zlecały systematyczne, regularne fotografowanie ważnych miejsc publicz-nych. Byłoby dobrze, gdyby fotografowano te miejsca zawsze z tej samej perspektywy i przez długie lata. Skoro demokratycznie wybrane władze, reprezentujące większość społeczeń-stwa, tego nie czynią, to czy znaczy to, że nie leży to w naszym wspólnym i ważnym intere-sie? Istnieje chyba dość powszechna zgoda co do tego, że takie miejsca, nawet jeśli nie wy-różniają się niczym szczególnym, mają duszę, która przebija z nawarstwiającej się w nich od setek lat ludzkiej pracy. Mają duszę, która jest na dodatek, by tak rzec, przekazywalna przez fotografie. Archiwa urzędowe zaś pękają od dokumentów bez duszy, które kiedyś stworzo-no, by – być może tylko na moment – chro-nić czyjeś interesy. Czy nie chodziło o interesy albo tak szczególne, że dla zainteresowanych o wiele bliższe od bliskich im widoków, albo tak ogólne, że lokalne widoki nic przy nich nie znaczyły? Władze, które rozsądnie wyważą in-teresy ludzi, każą założyć odpowiednie rejestry fotograficzne.

w mieście | 337

Page 25: Wieliczanie na opisanych fotografiach

338 | wieliczanie na opisanych fotografiach

Nigdy nie wpatrzyłbym się w te przy-drożne tablice ogłoszeniowe, gdyby nie ta książka. Było to 15 maja 2008 roku około 10 przed południem. Wisiały na bocznej ścia-nie domu stojącego wzdłuż wąskiego przejścia łączącego Plac Targowy z Placem Kościuszki w Wieliczce – front budynku znajduje się od ulicy Seraf. Tablice oblepiono skrawkami pa-pieru z informacjami o rzeczach i usługach na sprzedaż.Widok poobdzieranych i blaknących na powie-trzu drobnych ogłoszeń, nawarstwionych na deskach, którymi zabito stare okna, w rzeczy-wistości nie przyciąga wzroku tak bardzo, jak na zdjęciu. Dlaczego? Przecież, gdyby pominąć całą dyskusję o realizmie fotografii i w fotogra-fii, trzeba przyznać, że w większości wypadków oddaje ona swoje przedmioty mniej więcej tak, jak wyglądają w rzeczywistości. Zdjęcia zrobio-ne, ot tak po prostu, nie zafałszowują znacząco swoich przedmiotów, co, rzecz jasna, nie zna-czy, że mówią o nich całą prawdę. Na doda-tek akurat ta fotografia nie przedstawia bezpo-średnio ludzi, co raczej ogranicza możliwość zaistnienia dramaturgii i intrygi, które można utrwalić na fotografii. A emocje, których śla-dy ktoś ewentualnie mógł zostawić na ścianie i które można by przenieść na zdjęcie? Nie zostawili ich tam ludzie przykładający kiedyś swe ręce do materii ściany, framug, desek. Nie widać ich także jakoś szczególnie po dających

ogłoszenia, co zapewne nie wywoła ich także u rzucających na nie okiem. Trudno je też wy-krzesać fotografowi, choć wiekowość obiektu często wywołuje czułość. No, może sąsiadujące ze sobą, niczym niezakryte zaniedbania z mi-nionych dekad wzbudzają trochę nieokreślonej tęsknoty. Jeśli wcześniej były w tym miejscu emocje, to z pewnością u mieszkańców domu, wyglądających dawno temu przez te dwa okna, tyle że się bez śladu zatarły. Co więc może przyciągnąć wzrok do tej foto-grafii, jeśli nie przedstawia w szczególny spo-sób prawdy, fałszu, ludzi, emocji, przeszłości? Co powoduje, że chciałaby nawet aspirować do miana pięknej? Chodzi być może o specjal-ną uwagę i skupienie, które poświęciłem frag-mentowi fizycznej przestrzeni, fotografując go. Aparat fotograficzny był tylko pomocą; miał, z jednej strony, uchwycić widok bez pozosta-wienia na nim śladu po sobie, z drugiej zaś – ostro go wyciąć. Z tablicy Szkoła Sztuk Walki „Lung” zapra-szała na zajęcia Kung Fu Choy Lee Fut. Ktoś anonimowo proponował kredyty gotówkowe, oddłużeniowe, hipoteczne, te ostatnie „nawet do 130% wartości nieruchomości”. Do wzięcia była „chwilówka w 15 minut od 50 do 600 zł”. Nieco z boku informowano: „wysokie kwo-ty kredytów na oświadczenie, pomagamy za-dłużonym (BIK – czarna lista)”. Oferowano remonty: „Usuwamy z wylewek. Bezpyłowo

100%. Subit – farby – kleje – równanie”. Ktoś napisał odręcznie: „Odzież ciążowa i dziecięca do rozm. 146, ubranka do chrztu, wyprawki”. Świetlista postać ozdabiała plakacik zachęcają-cy do chińskiej gimnastyki zdrowotnej Tai Chi Chuan Qigon. Angielski nauczany metodą Callana stał otworem „dla wszystkich”. I tak powoli zamyka się mieszanie obrazów przedstawiających ludzi i rzeczy – czyli „stawia-jących ich z przodu” – z opisującymi ich sło-wami. Ale nie kończy się mieszanie się śladów dusz tych wszystkich, którzy czegoś tu w róż-ny sposób dotknęli lub dotkną. To jest tych, którzy fotografowali, zostali przedstawieni lub pokazani, udostępnili materiały, wspomina-li, opisywali, a także tych, którzy będą czytać, oglądać, przeglądać, kartkować. Dotknięcia ich wszystkich będą oddziaływać wzajemnie na sie-bie; wszyscy oni zostaną na swoim mniej lub bardziej wyróżnionym miejscu.

fotografia na stronach 340–341

w mieście | 339

Page 26: Wieliczanie na opisanych fotografiach

340 | wieliczanie na opisanych fotografiach w mieście | 341