42

Władca pierścieni - tom 2

  • Upload
    muza-sa

  • View
    250

  • Download
    2

Embed Size (px)

DESCRIPTION

iełatwo powiedzieć, na czym polega tajemnica uroku wywieranego przez „Władcę Pierścieni”. Miał niewątpliwie rację C.S Lewis, pisząc: „Dla nas, żyjących w paskudnym, zmaterializowanym i pozbawionym romantyzmu świecie możliwość powrotu dzięki tej książce do czasów heroicznych przygód, barwnych, przepysznych i wręcz bezwstydnie pięknych opowieści jest czymś niezwykle ważnym”. Równie istotna jest przyjemność, jaką Czytelnik czerpie z odkrywania złożonego, ale logicznie skonstruowanego uniwersum tej opowieści. Umożliwiają to dołączone do książki mapy oraz obszerne dodatki.

Citation preview

J.R.R. TolkienW³adca Pierœcieni

Tom 2

Tytu³ orygina³u: The Lord of the RingsThe Two Towers

Projekt ok³adki: Maciej SadowskiRedakcja merytoryczna: Marek GumkowskiRedakcja techniczna: Zbigniew KatafiaszKorekta: Ma³gorzata Denys

Wiersze w przek³adach Autorki t³umaczenia, W³odzimierza Lewika, Andrzeja Nowickiegoi Tadeusza A. OlszañskiegoTekst na ok³adce zapisany w certarze prze³o¿y³ Wojciech Burakiewicz

Originally published in the English language by HarperCollins Publishers Ltd.under the title The Lord of the Rings by J.R.R. TolkienThe Two Towers The Trustees of The J.R.R. Tolkien 1967 Settlement, 1954, 1966

and ‘Tolkien’ are registered trade marksof The J.R.R. Tolkien Estate Limited

for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 1996, 2015 for the Polish translation by Rafa³ Skibiñski

Ksi¹¿kê wydrukowano na papierzeCreamy HiBulk 2.4 53 g /m2

dostarczonym przez Paperlinx Sp. z o.o.

www.paperlinx.com.pl

ISBN 978-83-7758-303-6

Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA00-590 Warszawaul. Marsza³kowska 8tel. 22 6211775e-mail: [email protected]

Dzia³ zamówieñ: 22 6286360Ksiêgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Sk³ad i ³amanie: MAGRAF s.c., BydgoszczDruk i oprawa: Abedik S.A., Poznañ

Trzy Pierœcienie dla królów elfów pod otwartym niebem,Siedem dla w³adców krasnali w ich kamiennych pa³acach,Dziewiêæ dla œmiertelników, ludzi œmierci podleg³ych,Jeden dla W³adcy Ciemnoœci na czarnym tronieW Krainie Mordor, gdzie zaleg³y cienie,Jeden, by wszystkimi rz¹dziæ, Jeden, by wszystkie odnaleŸæ,Jeden, by wszystkie zgromadziæ i w ciemnoœci zwi¹zaæW Krainie Mordor, gdzie zaleg³y cienie.

5

NOTA WYDAWCY

W³adcê Pierœcieni J.R.R. Tolkiena czêsto okreœla siê b³êdnie jako trylogiê; w rzeczy-wistoœci jest to jedna obszerna powieœæ, sk³adaj¹ca siê z szeœciu ksi¹g wrazz uzupe³niaj¹cymi j¹ dodatkami, która czasami (ale nie zawsze) bywa publikowa-na w trzech osobno zatytu³owanych woluminach. Tak¹ postaæ nadano – decyzj¹wydawcy, a nie autora – pierwszej edycji angielskiej; poszczególne tomy uka-zywa³y siê 29 lipca (t. I) i 11 listopada 1954 roku (t. II) oraz 20 paŸdziernika1955 roku (t. III). Amerykañskie wydawnictwo Ballantine Books w 1965 rokuog³osi³o autoryzowan¹ edycjêW³adcy Pierœcieni w oprawie broszurowej (paper-back), do której Tolkien m.in. napisa³ now¹ przedmowê oraz doda³ Notê doprologu. W 1966 roku w Wielkiej Brytanii opublikowano drugie, poprawione,wydanie powieœci; ono te¿ sta³o siê podstaw¹ wszystkich póŸniejszych wznowieñ.Nad ich poprawnoœci¹ czuwa, koryguj¹c odnajdywane wci¹¿ drobne usterki,Christopher Tolkien, syn zmar³ego w 1973 roku autora, opiekuj¹cy siê jegopisarsk¹ spuœcizn¹. Tekstem takiego skorygowanego angielskiego jednotomowe-go wydania z 1995 roku pos³ugiwano siê przy kolacjonowaniu t³umaczeniaw niniejszej edycji.

6

SYNOPSIS

Oto druga czêœæW³adcy Pierœcieni.Czêœæ pierwsza – zatytu³owana Dru¿yna Pierœcienia – opowiada, jak Gandalf

Szary odkry³, ¿e Pierœcieñ znajduj¹cy siê w posiadaniu hobbita Froda jest tymJedynym, który rz¹dzi wszystkimi Pierœcieniami W³adzy; jak Frodo i jegoprzyjaciele uciekli z rodzinnego cichego Shire’u, œcigani przez straszliwychCzarnych JeŸdŸców Mordoru, a¿ w koñcu, dziêki pomocy Aragorna, Stra¿-nika z Eriadoru, przezwyciê¿yli œmiertelne niebezpieczeñstwo i dotarli do do-mu Elronda w dolinie Rivendell.W Rivendell odby³a siê wielka narada, na której postanowiono, ¿e trzeba

zniszczyæ Pierœcieñ, Froda zaœ mianowano Powiernikiem Pierœcienia. Wybra-no te¿ wówczas oœmiu towarzyszy, którzy mieli Frodowi pomóc w jego misji,mia³ bowiem podj¹æ próbê przedarcia siê do Mordoru w g³¹b nieprzyjaciel-skiego kraju i odnaleŸæ Górê Przeznaczenia, poniewa¿ tylko tam mo¿na by³ozniszczyæ Pierœcieñ. Do dru¿yny nale¿a³ Aragorn i Boromir, syn w³adcy Gon-doru – dwaj przedstawiciele ludzi; Legolas, syn króla leœnych elfów z MrocznejPuszczy; Gimli, syn Glóina spod Samotnej Góry – krasnolud; Frodo ze swyms³ug¹ Samem oraz dwoma m³odymi krewniakami Peregrinem i Meriadokiem– hobbici, wreszcie Gandalf Szary – Czarodziej.Dru¿yna wyruszy³a tajemnie z Rivendell, dotar³a stamt¹d daleko na pó³noc,

musia³a jednak zawróciæ z wysokiej prze³êczy Caradhrasu, niemo¿liwej zim¹ doprzebycia; Gandalf, szukaj¹c drogi pod górami, poprowadzi³ oœmiu przyjació³przez ukryt¹ w skale bramê do olbrzymich kopalñ Morii, lecz w walce z potwo-rem podziemi run¹³ w czarn¹ otch³añ. Przewodnictwo obj¹³ wówczas Aragorn,który okaza³ siê potomkiem dawnych królów Zachodu, i wywiód³szy dru¿ynêprzez Wschodni¹ Bramê Morii, skierowa³ j¹ do krainy elfów Lórien, a potemw ³odziach z biegiem Wielkiej Rzeki Anduiny a¿ do wodogrzmotów Rauros.Wêdrowcy ju¿ wtedy spostrzegli, ¿e s¹ œledzeni przez szpiegów Nieprzyjacielai ¿e tropi ich Gollum – stwór, który ongi posiada³ Pierœcieñ i nie przesta³ gopo¿¹daæ.Dru¿yna nie mog³a d³u¿ej odwlekaæ decyzji, czy iœæ na wschód, do Mor-

doru, czy pod¹¿yæ wraz z Boromirem na odsiecz stolicy Gondoru Minas Ti-rith, zagro¿onej wojn¹, czy te¿ rozdzieliæ siê na dwie grupy. Kiedy sta³o siêjasne, ¿e Powiernik Pierœcienia nie odst¹pi od swego beznadziejnego przedsiê-wziêcia i pójdzie dalej, a¿ do nieprzyjacielskiego kraju, Boromir spróbowa³wydrzeæ Frodowi Pierœcieñ przemoc¹. Pierwsza czêœæ koñczy siê w³aœnie tym

7

upadkiem Boromira, skuszonego przez z³y czar Pierœcienia, ucieczk¹ i znik-niêciem Froda oraz Sama, rozbiciem Dru¿yny, napadniêtej znienacka przezorków, wœród których prócz ¿o³nierzy Czarnego W³adcy Mordoru byli rów-nie¿ podw³adni zdrajcy Sarumana z Isengardu. Zdawaæ by siê mog³o, ¿e spra-wa Powiernika Pierœcienia jest ju¿ ostatecznie przegrana.Z drugiej czêœci, pod tytu³em Dwie wie¿e, dowiemy siê o losach poszcze-

gólnych cz³onków dru¿yny od chwili jej rozproszenia a¿ do nadejœcia Wiel-kich Ciemnoœci i wybuchu Wojny o Pierœcieñ – o której opowie czêœæ trzeciai ostatnia.

8

KSIÊGA TRZECIA

9

10

ROZDZIA£ 1

PO¯EGNANIE BOROMIRA

Aragorn spiesznie wspina³ siê na wzgórze. Od czasu do czasu schyla³ siê,badaj¹c grunt. Hobbici maj¹ lekki chód i nie³atwo nawet Stra¿nikowi odszukaæich trop, lecz nieopodal szczytu potok przecina³ œcie¿kê i na wilgotnej ziemiAragorn wreszcie wypatrzy³ to, czego szuka³.„A wiêc dobrze odczyta³em œlady – rzek³ do siebie. – Frodo wspi¹³ siê na

szczyt wzgórza. Ciekawe, co stamt¹d zobaczy³? Wróci³ jednak t¹ sam¹ drog¹i zszed³ na dó³”.Aragorn zawaha³ siê: mia³ ochotê tak¿e dojœæ na szczyt, spodziewaj¹c siê, ¿e

dostrze¿e z góry coœ, co mu u³atwi trudny wybór dalszej drogi, ale czas nagli³.Decyduj¹c siê b³yskawicznie, skoczy³ naprzód, wbieg³ na szczyt po ogromnychkamiennych p³ytach i schodami na stra¿nicê. Siad³ w niej i z wysoka spojrza³na œwiat. Lecz s³oñce zdawa³o siê przyæmione, ziemia daleka i osnuta mg³¹.Powiód³ wzrokiem wko³o – od pó³nocy z powrotem do pó³nocy – nie zobaczy³jednak nic prócz odleg³ych gór i gdzieœ w dali ogromnego ptaka, jak gdyby or³a,z wolna zataczaj¹cego w powietrzu szerokie krêgi i zni¿aj¹cego siê ku ziemi.Kiedy tak patrzy³, czujny jego s³uch z³owi³ jakiœ gwar dochodz¹cy z lasów

po³o¿onych w dole, na zachodnim brzegu rzeki. Aragorn sprê¿y³ siê ca³y:dos³ysza³ krzyki i ze zgroz¹ rozró¿ni³ miêdzy nimi ochryp³e g³osy orków. Nagleg³êbokim tonem zagra³ róg, a jego odbite od gór wo³anie roznios³o siê echem pozapadlinach tak potê¿nie, ¿e zag³uszy³o grzmot wodospadu.– Róg Boromira! – krzykn¹³ Aragorn. – Wzywa na pomoc! – Zeskoczy³ ze

stra¿nicy i pêdem puœci³ siê œcie¿k¹ w dó³. – Biada! Z³y los przeœladuje mniedzisiaj, cokolwiek podejmujê – zawodzi. Gdzie jest Sam?Im ni¿ej zbiega³, tym wyraŸniej s³ysza³ wrzawê, lecz g³os rogu z ka¿d¹ chwil¹

s³ab³ i zdawa³ siê coraz bardziej rozpaczliwy. Naraz wrzask orków buchn¹³przeraŸliwie i dziko, a róg umilk³. Aragorn by³ ju¿ na ostatnim tarasie zbocza,nim jednak znalaz³ siê u stóp wzgórza, wszystko przycich³o, a gdy Stra¿nik,skrêciwszy w lewo, pêdzi³ w stronê, sk¹d dobiega³y g³osy – zgie³k ju¿ siê cofa³i oddala³, a¿ w koñcu Aragorn nic ju¿ nie móg³ dos³yszeæ. Doby³ mieczai z okrzykiem: „Elendil! Elendil!” pêdem pomkn¹³ przez las.

O jak¹œ milê od Parth Galen, na polance nieopodal jeziora znalaz³ Boromira.Rycerz siedzia³ oparty plecami o pieñ olbrzymiego drzewa, jakby odpoczywa-j¹c. Lecz Aragorn dostrzeg³ kilka czarnopiórych strza³ tkwi¹cych w jego piersi;

11

Boromir nie wypuœci³ z rêki miecza, ostrze by³o jednak strzaskane tu¿ podrêkojeœci¹, a róg, pêkniêty na dwoje, le¿a³ obok na ziemi. Doko³a i u stóprycerza piêtrzy³y siê trupy orków.Aragorn przykl¹k³. Boromir odemkn¹³ oczy. Zmaga³ siê z sob¹ chwilê, nim

w koñcu zdo³a³ szepn¹æ:– Próbowa³em odebraæ Frodowi Pierœcieñ. ¯a³ujê… Sp³aci³em d³ug. – Powiód³

wzrokiem po trupach nieprzyjació³: pad³o ich co najmniej dwudziestu z jego rêki.– Zabrali ich… nizio³ków. Orkowie porwali. Myœlê, ¿e jednak ¿yj¹. Zwi¹zaliich… – Umilk³ i zmêczone powieki opad³y mu na oczy. Przemówi³ jednakznowu: – ¯egnaj, Aragornie. IdŸ doMinas Tirith, ocal mój kraj. Ja przegra³em…– Nie! – rzek³ Aragorn, ujmuj¹c go za rêkê i ca³uj¹c w czo³o. – Zwyciê¿y³eœ,

Boromirze. Ma³o kto odniós³ równie wielkie zwyciêstwo. B¹dŸ spokojny. Mi-nas Tirith nie zginie.Boromir uœmiechn¹³ siê s³abo.– Którêdy tamci poszli? Czy Frodo by³ z nimi? – spyta³ Aragorn. Lecz

Boromir nie powiedzia³ ju¿ nic wiêcej.– Biada! – zawo³a³ Aragorn. – Tak poleg³ spadkobierca Denethora, w³adaj¹-

cego Wie¿¹ Czat. Jak¿e gorzki koniec! Nasza dru¿yna rozbita. To ja przegra-³em. Zawiod³em ufnoœæ, któr¹ we mnie pok³ada³ Gandalf. Có¿ pocznê teraz?Boromir zobowi¹za³ mnie, ¿ebym poszed³ do Minas Tirith, a moje serce tegosamego pragnie. Ale gdzie jest Pierœcieñ, gdzie jego Powiernik? Jak¿e mam goodnaleŸæ, jak ocaliæ nasz¹ sprawê od klêski?Klêcza³ czas jakiœ i pochylony p³aka³, wci¹¿ jeszcze œciskaj¹c rêkê Boromira.

Tak go zastali Legolas i Gimli. Zeszli cichcem z zachodnich stoków wzgórza,czaj¹c siê wœród drzew jak na ³owach. Gimli trzyma³ w pogotowiu topór, Legolas– d³ugi nó¿, bo strza³ ju¿ zabrak³o w ko³czanie. Kiedy wychynêli na polanê,zatrzymali siê zdumieni; stali chwilê, sk³aniaj¹c g³owy w bólu, od razu bowiemzrozumieli, co siê tutaj rozegra³o.– Niestety! – powiedzia³ Legolas, zbli¿aj¹c siê do Aragorna. – Œcigaliœmy

po lesie orków i niejednego ubiliœmy, lecz widzê, ¿e tu bylibyœmy potrzeb-niejsi. Zawróciliœmy, kiedy nas doszed³ g³os rogu, za póŸno jednak! Obawiamsiê, ¿e jesteœ ranny œmiertelnie.– Boromir poleg³ – rzek³ Aragorn. – Ja jestem nietkniêty, bo mnie tutaj nie

by³o przy nim. Pad³ w obronie hobbitów, kiedy ja by³em daleko, na szczyciewzgórza.– W obronie hobbitów?! – krzykn¹³ Gimli. – Gdzie¿ tedy s¹? Gdzie Frodo?– Nie wiem – odpar³ ze znu¿eniem Aragorn. – Boromir przed œmierci¹

powiedzia³ mi, ¿e ich orkowie pojmali. Przypuszcza³, ¿e s¹ jeszcze ¿ywi. Wy-s³a³em go za Meriadokiem i Pippinem. Nie zapyta³em zrazu, czy Frodo i Sam

12

byli tutaj równie¿, za póŸno o tym pomyœla³em. Wszystko, cokolwiek dzisiajpodejmowa³em, obraca³o siê na z³e. Có¿ teraz zrobimy?– Przede wszystkim przystoi nam pogrzebaæ towarzysza – rzek³ Legolas.

– Nie godzi siê zostawiaæ go jak padlinê miêdzy œcierwem orków.– Musimy siê jednak pospieszyæ – zauwa¿y³ Gimli. – Boromir nie chcia³by

nas zatrzymaæ. Trzeba œcigaæ orków, je¿eli zosta³a nadzieja, ¿e któryœ z na-szych druhów ¿yje, chocia¿ w niewoli.– Ale nie wiemy, czy Powiernik Pierœcienia jest z nimi, czy nie – odezwa³

siê Aragorn. – Mamy wiêc go opuœciæ? Czy raczej jego najpierw szukaæ? Ciê¿kito wybór.– Zacznijmy od pierwszego obowi¹zku – powiedzia³ Legolas. – Nie ma cza-

su ani narzêdzi, by pogrzebaæ przyjaciela jak nale¿y i usypaæ mu mogi³ê. Mog-libyœmy jednak zbudowaæ kamienny kurhan.– D³uga i ciê¿ka praca! Kamienie trzeba by nosiæ a¿ znad rzeki – stwierdzi³

Gimli.– Z³ó¿my go wiêc w ³odzi wraz z jego orê¿em i broni¹ pobitych przez niego

wrogów – rzek³ Aragorn. – Zepchniemy ³ódŸ w wodogrzmoty Rauros, powie-rzymy Boromira Anduinie. Rzeka Gondoru ustrze¿e przynajmniej jego koœciod sponiewierania przez nikczemne stwory.

Spiesznie przeszukali trupy orków, zgarniaj¹c szable, po³upane he³my i tarczena stos.– Spójrzcie! – zawo³a³ Aragorn. – Oto mamy znamienne dowody! – Ze stosu

morderczych narzêdzi wyci¹gn¹³ dwa no¿e, o klingach wyciêtych w kszta³tliœcia, zdobionych z³otymi i czerwonymi wzorami; szuka³ jeszcze chwilê, a¿dobra³ do nich pochwy, czarne, wysadzane drobnymi szkar³atnymi kamienia-mi. – Nie jest to broñ orków – powiedzia³. – Musieli j¹ nosiæ hobbici. Z pewnoœ-ci¹ orkowie ograbili jeñców, lecz nie oœmielili siê zatrzymaæ tych sztyletów, bosiê poznali, ¿e to robota Númenorejczyków, a na ostrzach wyryte s¹ zaklêciazgubne dla Mordoru. A wiêc nasi przyjaciele, je¿eli nawet ¿yj¹, s¹ bezbronni.Wezmê tê broñ, ufaj¹c przeciw nadziei, ¿e bêdê móg³ j¹ kiedyœ zwróciæ prawymw³aœcicielom.– A ja – rzek³ Legolas – pozbieram jak najwiêcej strza³, bo ko³czan mam pusty.Znalaz³ w stosie orê¿a i doko³a na ziemi sporo strza³ nieuszkodzonych,

o drzewcu d³u¿szym, ni¿ miewaj¹ strza³y, którymi zazwyczaj pos³uguj¹ siêorkowie. Przyjrza³ im siê uwa¿nie.Aragorn tymczasem, patrz¹c na pobitych nieprzyjació³, rzek³:– Nie wszyscy z tych, co tutaj padli, pochodz¹ z Mordoru. Znam na tyle

orków i rozmaite ich szczepy, by odró¿niæ przybyszy z Pó³nocy i z GórMglistych.

13

Ale widzê prócz tego innych, nieznanych. Rynsztunek maj¹ te¿ zgo³a niepodob-ny do u¿ywanego przez orków.Le¿eli rzeczywiœcie wœród zabitych czterej goblini wiêkszego ni¿ przeciêtni

orkowie wzrostu, smag³ej cery, kosoocy, o têgich ³ydach i grubych ³apach.Uzbrojeni byli w krótkie, szerokie miecze, nie zaœ w krzywe szable, którychorkowie powszechnie u¿ywaj¹, ³uki zaœ mieli z cisowego drzewa, d³ugoœci¹i kszta³tem zbli¿one do ludzkich. Na tarczach widnia³o niezwyk³e god³o: drobna,bia³a d³oñ na czarnym polu; ¿elazne he³my zdobi³a nad czo³em runa S, wykutaz jakiegoœ bia³ego metalu.– Nigdy jeszcze takich odznak nie spotka³em – powiedzia³ Aragorn. – Co

te¿ one mog¹ znaczyæ?– S to inicja³ Saurona – rzek³ Gimli. – Nietrudno zgadn¹æ.– Nie! – odpar³ Legolas. – Sauron nie u¿ywa runów elfów.– Nie u¿ywa te¿ swego prawdziwego imienia i nie pozwala go wypisywaæ ani

wymawiaæ – potwierdzi³ Aragorn. – Biel zreszt¹ nie jest jego barw¹. Orkowie nas³u¿bie w Barad-dûr maj¹ za god³o Czerwone Oko. – Chwilê milcza³ w zadu-mie, potem rzek³ wreszcie: – Zgadujê, ¿e to S jest liter¹ Sarumana. Coœ z³egoknuje siê w Isengardzie, zachodnie kraje nie s¹ ju¿ bezpieczne. Sprawdzi³y siêobawy Gandalfa: zdrajca Saruman jakimœ sposobem dowiedzia³ siê o naszejwyprawie. Zapewne wie tak¿e o zgubie Gandalfa. Mo¿e œcigaj¹cy nas wrogowiez Morii wymknêli siê stra¿om elfów z Lórien albo te¿ ominêli tê krainê i dotarlido Isengardu inn¹ drog¹. Orkowie umiej¹ szybko maszerowaæ. Zreszt¹ Saru-man ma rozmaite sposoby zdobywania wiadomoœci. Czy pamiêtacie tamteptaki?– Teraz nie ma czasu na rozwi¹zywanie zagadek – powiedzia³ Gimli. – Za-

bierzmy st¹d Boromira.– Potem jednak musimy rozwi¹zaæ zagadkê, je¿eli mamy wybraæ w³aœciw¹

dalsz¹ drogê – odpar³ Aragorn.– Kto wie, mo¿e w³aœciwej drogi w ogóle dla nas nie ma – rzek³ Gimli.

Krasnolud swoim toporkiem naci¹³ ga³êzi. Powi¹zali je ciêciwami i na tychprymitywnych noszach rozpostarli w³asne p³aszcze. Tak przenieœli nad rzekêzw³oki przyjaciela wraz ze zdobycznym orê¿em zabranym z pola jego ostatniejbitwy. Droga by³a niedaleka, okaza³a siê jednak uci¹¿liwa: Boromir by³ przecie¿ros³ym, potê¿nym rycerzem.Aragorn zosta³ nad wod¹, strzeg¹c zw³ok, podczas gdy Legolas i Gimli pobiegli

brzegiem w górê rzeki. Do Parth Galen by³a mila z ok³adem, sporo wiêc czasutrwa³o, nim zjawili siê z powrotem, sp³ywaj¹c w dwóch ³odziach, ostro¿nietrzymaj¹c siê przy samym brzegu.

14

– Przynosimy dziwn¹ nowinê – rzek³ Legolas. – Zastaliœmy tylko dwie ³o-dzie na ³¹czce. Po trzeciej ani znaku.– Czy¿by orkowie tam doszli? – spyta³ Aragorn.– Nie zauwa¿yliœmy ¿adnych œladów – odpar³ Gimli. – Orkowie zreszt¹

zabraliby albo zniszczyli wszystkie ³odzie, nie szczêdz¹c te¿ baga¿y.– Zbadam grunt, gdy tam wrócimy – rzek³ Aragorn.Z³o¿yli Boromira na dnie ³odzi, która go mia³a ponieœæ w dal. Pod g³owê

podœcielili szary kaptur i p³aszcz elfów. D³ugie, czarne w³osy sczesali rycerzowina ramiona. Z³oty pas – dar z Lórien – b³yszcza³ jasno. He³m umieœcili u boku,pêkniêty róg, a tak¿e rêkojeœæ i szcz¹tki strzaskanego miecza na piersi, orê¿ zaœzdobyty na wrogu – u stóp zmar³ego. Zwi¹zali dwie ³odzie – jedn¹ za drug¹– siedli do pierwszej i wyp³ynêli na rzekê. Najpierw wios³owali w milczeniuwzd³u¿ brzegu, potem trafili w rw¹cy ostro nurt i wkrótce minêli zielon¹ ³¹kêParth Galen. Strome zbocza Tol Brandir sta³y w blasku: s³oñce odby³o ju¿ pó³drogi od zenitu ku zachodowi. P³ynêli na po³udnie, wiêc wprost przed nimiwzbija³ siê i migota³ w z³ocistej mgle ob³ok piany wodogrzmotów Rauros. Pêdi huk wody wstrz¹sa³ powietrzem.Ze smutkiem odczepili ¿a³obn¹ ³ódŸ: Boromir le¿a³ w niej cichy, spokojny,

uko³ysany do snu na ³onie ¿ywej wody. Pr¹d porwa³ go, podczas gdy przyjacielewios³ami wstrzymali w³asn¹ ³ódkê. Przep³yn¹³ obok nich i z wolna oddala³ siê,mala³, a¿ wreszcie widzieli tylko czarny punkt wœród z³otego blasku; nagle znik³im z oczu. Wodospad hucza³ wci¹¿ jednostajnie. Rzeka zabra³a Boromira, synaDenethora, i nikt ju¿ odt¹d nie ujrza³ go w Minas Tirith stoj¹cego na Bia³ejWie¿y, na któr¹ zwyk³ by³ wychodziæ co rano. Lecz przez d³ugie lata póŸniejopowiadano w Gondorze o ³odzi elfów, co przep³ynê³a wodogrzmoty i spienio-ne pod nimi jezioro, nios¹c zw³oki rycerza przez Osgiliath i dalej rozga³êzio-nym ujœciem Anduiny ku Wielkiemu Morzu, pod niebo iskrz¹ce siê noc¹ odgwiazd.

Trzej przyjaciele milczeli d³ug¹ chwilê, goni¹c wzrokiem ³ódŸ Boromira.Wreszcie odezwa³ siê Aragorn.– Bêd¹ go wypatrywali z Bia³ej Wie¿y – powiedzia³ – ale nie wróci ju¿ ani

od gór, ani od morza.I z wolna zacz¹³ œpiewaæ:

W krainie Rohan poœród pól, wœród traw zielonoburychZachodni z szumem wieje wiatr i w kr¹g owiewa mury.„O, jak¹¿, wietrze, niesiesz wieœæ, gdy dzieñ dobiega koñca?Czyœ Boromira widzia³ cieñ w poœwiacie lœnieñ miesi¹ca?”

15

„Widzia³em – siedem mija³ rzek, dalekie mija³ bory,A¿ wszed³ w krainê Pustych Ziem, a¿ krokiem dotar³ skorymTam, kêdy pó³noc rzuca cieñ… Nie dojrz¹ go ju¿ oczy –A mo¿e s³ysza³ jego g³os daleki wiatr pó³nocy”.„O, Boromirze, z blanków wie¿ patrzy³em w mroczne dale –Lecz nie wróci³eœ z Pustych Ziem, gdzie ludzi nie ma wcale”.

Z kolei podj¹³ pieœñ Legolas:

Od morza dmie po³udnia wiatr, od wydm i skalnej pla¿y,Kwilenie szarych niesie mew i szumem swym siê skar¿y.„O, jak¹¿, wietrze, niesiesz wieœæ, o, ul¿yj mej rozterce:Czyœ Boromira widzia³ – mów, bo ¿al mi œciska serce”.„Nie pytaj mnie o jego los – odpowiem ci najproœciej:Pod czarnym niebiem w piasku pla¿ tak wiele le¿y koœci,Tyle ich p³ynie nurtem rzek i ginie w morskiej fali!Niech ci pó³nocny powie wiatr, jak¹ siê wieœci¹ chwali”.„O, Boromirze, tyle dróg ku po³udniowi goni.A ty nie wracasz z krzykiem mew od szarej morskiej toni!”

I znowu zaœpiewa³ Aragorn:

Od Wrót Królewskich wieje wiatr i mija wodospady –Z pó³nocy s³ychaæ jego róg – czy przyby³ tu na zwiady?„O, jak¹¿ mi przynosisz wieœæ, o, powiedz, wietrze, szczerze:Czyœ Boromira widzia³ œlad na leœnej gdzie kwaterze?”„Gdzie Amon Hen – s³ysza³em krzyk, tam walczy³ œmia³ek m³ody;Pêkniêta tarcza oraz miecz u brzegów wielkiej wody.Ach, dumn¹ g³owê, piêkn¹ twarz w m³odzieñczych dni urodzieRaurosu ju¿ unosi nurt po z³oto lœni¹cej wodzie”.„O, Boromirze, odt¹d z wie¿ spogl¹daæ bêd¹ oczyKu wodospadom grzmi¹cych wód Raurosu na pó³nocy”1.

Na tym skoñczyli. Zawrócili i pop³ynêli, jak zdo³ali najspieszniej, pod pr¹dz powrotem do Parth Galen.– Zostawiliœcie Wschodni Wiatr dla mnie – rzek³ Gimli – lecz ja nic o nim

nie powiem.

1 Prze³o¿y³ W³odzimierz Lewik.

16

– Tak byæ powinno – odpar³ Aragorn. – Ludzie z Minas Tirith cierpi¹ wiatr odwschodu, ale nie prosz¹ go o wieœci. Teraz jednak, gdy Boromir odszed³ w swoj¹drogê, musimy pospieszyæ siê z wyborem w³asnej. – Rozejrza³ siê szybko, leczuwa¿nie po zielonej ³¹ce, schylaj¹c siê, ¿eby zbadaæ grunt. – Nie by³o tutaj orków– rzek³. – Nic wiêcej nie mogê na pewno stwierdziæ. Œlady wszystkich cz³onkówdru¿yny krzy¿uj¹ siê w ró¿ne strony. Nie potrafiê orzec, czy któryœ z hobbitówwróci³ do obozu, odk¹d rozbiegliœmy siê na poszukiwanie Froda. – Zszed³ na sambrzeg opodal miejsca, gdzie struga œcieka³a ze Ÿród³a do rzeki. – Tu widzêwyraŸny trop – powiedzia³. – Hobbit zbieg³ têdy do wody i wróci³ na ³¹kê; niewiem jednak, jak dawno to mog³o byæ.– Có¿ zatem myœlisz o tej zagadce? – spyta³ Gimli.Aragorn zrazu nie odpowiedzia³, lecz zawróci³ do obozowiska i przepatrzy³

baga¿e.– Dwóch worków brak – rzek³. – Na pewno nie ma worka Sama: by³ wiêkszy

od innych i ciê¿ki. Mamy wiêc odpowiedŸ: Frodo odp³yn¹³ ³ódk¹, a z nim razemjego wierny giermek. Frodo widocznie wróci³ tu, gdy ¿adnego z nas nie by³ow obozie. Spotka³em Sama na stoku wzgórza i poleci³em mu, ¿eby szed³ za mn¹,ale jest oczywiste, ¿e tego nie zrobi³. Odgad³ zamiary swojego pana i zd¹¿y³przybiec nad rzekê, nim Frodo odp³yn¹³. Frodo zobaczy³, ¿e nie tak ³atwopozbyæ siê Sama!– Ale dlaczego nas siê chcia³ pozbyæ, i to bez s³owa? – spyta³ Gimli. – Po-

st¹pi³ bardzo dziwnie.– I bardzo dzielnie – rzek³ Aragorn. – Zdaje siê, ¿e Sam mia³ racjê. Frodo nie

chcia³ ¿adnego z przyjació³ poci¹gn¹æ za sob¹ w œmieræ, do Mordoru. Wiedzia³jednak, ¿e iœæ tam musi. Gdy siê z nami rozsta³, prze¿y³ coœ, co przemog³o w nimstrach i wszelkie wahania.– Mo¿e spotka³ grasuj¹cych orków i uciek³ przed nimi? – powiedzia³ Le-

golas.– To pewne, ¿e uciek³ – odpar³ Aragorn – nie s¹dzê jednak, by uciek³ przed

orkami.Nie zdradzi³ siê z tym, co wiedzia³ o prawdziwej przyczynie nag³ej decyzji

i ucieczki Froda. D³ugo zachowywa³ w tajemnicy ostatnie wyznanie Bo-romira.– No, w ka¿dym razie coœ niecoœ siê wyjaœni³o – rzek³ Legolas. – Wiemy, ¿e

Froda nie ma ju¿ na tym brzegu rzeki: tylko on móg³ zabraæ ³ódkê. Sam jestz nim: tylko on móg³ zabraæ swój worek.– Mamy zatem do wyboru – powiedzia³ Gimli – albo si¹œæ w ostatni¹ ³ódŸ

i œcigaæ Froda, albo pieszo œcigaæ orków. Obie drogi niewiele daj¹ nadziei.Straciliœmy ju¿ kilka bezcennych godzin.

17

– Pozwólcie mi siê namyœliæ – rzek³ Aragorn. – Obym wybra³ trafnie i prze³a-ma³ niesprzyjaj¹cy nam dzisiaj los! – Chwilê sta³, milcz¹c w zadumie. – Pójdê zaorkami – oznajmi³ wreszcie. – Zamierza³em prowadziæ Froda do Mordorui wytrwaæ przy nim do koñca; lecz gdybym teraz chcia³ go szukaæ na pustko-wiach, musia³bym porzuciæ wziêtych do niewoli hobbitów na pastwê torturi œmierci. Nareszcie serce przemówi³o we mnie wyraŸnie: los Powiernika Pierœcie-nia ju¿ nie jest w moich rêkach. Dru¿yna wype³ni³a swoje zadanie. Lecz nam,którzyœmy ocaleli, nie wolno opuœciæ towarzyszy w niedoli, póki nam si³ starczy.W drogê! Ruszajmy. Zostawcie tu wszystko prócz rzeczy najniezbêdniejszych.Trzeba bêdzie pospieszaæ dniem i noc¹.

Wci¹gnêli ostatni¹ ³ódŸ na brzeg i zanieœli j¹ miêdzy drzewa. Z³o¿yli pod ni¹sprzêt, którego nie mogli udŸwign¹æ i bez którego mo¿na siê by³o obejœæ.Potem ruszyli z Parth Galen. Zmierzch ju¿ zapada³, kiedy znaleŸli siê z po-wrotem na polanie, gdzie zgin¹³ Boromir. St¹d mieli iœæ dalej tropem orków,³atwym zreszt¹ do wyœledzenia.– ¯adne inne plemiê tak nie tratuje ziemi – zauwa¿y³ Legolas. – Orkowie

jak gdyby znajdowali rozkosz w deptaniu i têpieniu ¿ywej roœlinnoœci, choæbyim nie zagradza³a drogi.– Mimo to maszeruj¹ bardzo szybko – rzek³ Aragorn – i s¹ niezmordowani.

Mo¿e te¿ bêdziemy musieli póŸniej szukaæ œcie¿ek przez nagie, trudne tereny.– A wiêc spieszmy za nimi! – powiedzia³ Gimli. – Krasnoludy tak¿e umiej¹

¿wawo maszerowaæ i nie s¹ mniej ni¿ orkowie wytrwali. Ale nieprêdko ichdogonimy, wyprzedzili nas znacznie.– Tak – odpar³ Aragorn – wszyscy musimy zdobyæ siê na wytrwa³oœæ krasno-

ludów. W drogê! Z nadziej¹ czy te¿ bez nadziei, pójdziemy tropem nieprzyja-ciela. Biada mu, je¿eli oka¿emy siê od niego szybsi! Ten poœcig zas³ynie wœródtrzech plemion: elfów, krasnoludów i ludzi. W drogê, trzej ³owcy!I r¹czo jak jeleñ skoczy³ naprzód. Biegli wœród drzew; Aragorn, odk¹d wyzby³

siê rozterki, przodowa³ nieznu¿enie i pêdzi³ jak wiatr. Wkrótce zostawili dalekoza sob¹ las nad jeziorem i wspiêli siê d³ugim ramieniem zbocza na ciemny, ostroodcinaj¹cy siê od t³a nieba grzbiet górski, purpurowy ju¿ w blasku zachodu.Zapad³ zmrok. Trzy szare cienie wsi¹k³y w kamienny krajobraz.

18

ROZDZIA£ 2

JE[D[CY ROHANU

Mrok gêstnia³. W dole poœród drzew zalega³a mg³a, snuj¹ca siê po bladychbrzegachAnduiny, lecz niebo by³o czyste.Wzesz³y gwiazdy.Malej¹cy ju¿ ksiê¿yc¿eglowa³ od zachodu, pod ska³ami k³ad³y siê czarne cienie.Wêdrowcy dotarli dopodnó¿y skalistych gór i posuwali siê teraz wolniej, bo œlad ju¿ nie tak ³atwo by³owytropiæ. Góry Emyn Muil ci¹gnê³y siê z pó³nocy na po³udnie podwójnymspiêtrzonymwa³em. Zachodnie stoki obu ³añcuchów by³y strome i niedostêpne,wschodnie za to opada³y ³agodniej, pociête mnóstwem jarów i w¹skich ¿lebów.Ca³¹ noc trzej przyjaciele przedzierali siê przez ten kamienny kraj, wspinali siê napierwszy, najwy¿szy grzbiet, a potemw ciemnoœciach schodzili ku ukrytej za nimg³êbokiej krêtej dolinie.Tu zatrzymali siê o zimnej godzinie przedœwitu na krótki popas. Ksiê¿yc

dawno ju¿ zaszed³, niebo iskrzy³o siê od gwiazd, pierwszy brzask nowego dniajeszcze siê nie pokaza³ zza czarnych wzgórz. Aragorn znów siê waha³: œladyorków prowadzi³y w dolinê, lecz ginê³y tutaj.– Jak myœlisz, w któr¹ stronê st¹d skrêcili? – spyta³ Legolas. – Ku pó³nocy,

najkrótsz¹ drog¹ do Isengardu lub Fangornu, jeœli tam zd¹¿aj¹? Czy te¿ napo³udnie, ku Rzece Entów?– Dok¹dkolwiek zd¹¿aj¹, na pewno nie poszli ku rzece – odpar³ Aragorn.

– Myœlê, ¿e staraj¹ siê przeci¹æ pola Rohirrimów mo¿liwie najkrótsz¹ drog¹,chyba ¿e w Rohanie dzieje siê coœ niedobrego, a potêga Sarumana bardzowzros³a. ChodŸmy na pó³noc!

Dolina wrzyna³a siê kamiennym korytem miêdzy poszarpane wzgórza, a wœródg³azów na jej dnie s¹czy³ siê strumieñ. Z prawej strony piêtrzy³o siê ponureurwisko, z lewej majaczy³o ³agodniejsze zbocze, szare ju¿ i zatarte w cieniuwieczoru. Uszli co najmniej milê w kierunku pó³nocnym. Aragorn przygiêty doziemi bada³ grunt zapadlisk i parowów u podnó¿y zachodniego stoku. Legolaswyprzedza³ towarzyszy o parê kroków. Nagle elf krzykn¹³ i wszyscy spieszniepodbiegli do niego.– Patrzcie! – rzek³. – Dogoniliœmy ju¿ kilku z tych, których œcigamy.Wskaza³ u stóp wzgórza szarzej¹ce kszta³ty, które na pierwszy rzut oka

wziêli za g³azy, a które by³y skulonymi trupami orków. Piêciu ich le¿a³o tammartwych, rozsiekanych okrutnie; dwóch mia³o g³owy odr¹bane od tu³owia.Ziemia wko³o nasi¹k³a ciemn¹ krwi¹.

19

– Oto nowa zagadka – rzek³ Gimli. – ¯eby j¹ rozjaœniæ, trzeba by dzien-nego œwiat³a, a nie mo¿emy tu czekaæ do œwitu.– Jakkolwiek odczytamy ten znak, zwiastuje nam on pewn¹ nadziejê – po-

wiedzia³ Legolas. – Wrogowie orków powinni okazaæ siê naszymi przyjació³-mi. Czy te góry s¹ zamieszkane?– Nie – odpar³ Aragorn. – Rohirrimowie rzadko tu siê zapuszczaj¹, a do

Minas Tirith jest st¹d daleko. Mog³o siê zdarzyæ, ¿e jacyœ ludzie wybralisiê w te strony z niewiadomych nam powodów. Ale nie przypuszczam, bytak by³o.– Có¿ zatem s¹dzisz? – spyta³ Gimli.– Myœlê, ¿e nasi nieprzyjaciele przyprowadzili z sob¹ w³asnych nieprzyja-

ció³ – odrzek³ Aragorn. – Ci tutaj to orkowie z dalekiej pó³nocy. Nie ma wœródzabitych ani jednego olbrzymiego orka z niezwyk³ym god³em bia³ej rêki i ru-n¹ S. Zgadujê, ¿e wybuch³a jakaœ k³ótnia, rzecz miêdzy tymi dzikusami doœæpospolita. Mo¿e posprzeczali siê o wybór drogi?– A mo¿e o jeñców? – powiedzia³ Gimli. – Miejmy nadziejê, ¿e nasi przy-

jaciele nie ponieœli równie¿ œmierci przy tej sposobnoœci.

Aragorn przeszuka³ teren w szerokim promieniu wokó³ tego miejsca, lecz nieznalaz³ ¿adnych wiêcej œladów walki. Dru¿yna ruszy³a znów naprzód. Niebo ju¿blad³o na wschodzie, gwiazdy przygas³y, a znad widnokrêgu podnosi³ siê szarybrzask. Nieco dalej na pó³nocy trafili na parów, w którym krêty, bystry potoczek¿³obi³ kamienist¹ œcie¿kê w g³¹b doliny. Na jego brzegach zieleni³y siê kêpyzaroœli i sp³achetki trawy.– Nareszcie! – rzek³ Aragorn. – Tutaj mamy poszukiwany trop. Wiedzie

w górê strumienia. Têdy szli orkowie po za³atwieniu miêdzy sob¹ krwawychporachunków.Zawrócili wiêc i ruszyli now¹ œcie¿k¹, skacz¹c z kamienia na kamieñ tak

lekko, jakby zaczynali dzieñ po dobrze przespanej nocy. Kiedy w koñcu dotarlina grañ szarego wzgórza, nag³y powiew rozburzy³ im w³osy i za³opota³ po³amip³aszczy. Œwit dmuchn¹³ im ch³odem w twarze.Obejrzeli siê i zobaczyli za sob¹ na drugim brzegu rzeki odleg³e szczyty ju¿

rozjarzone pierwszym brzaskiem. Wstawa³ dzieñ. Czerwony r¹bek s³oñca uka-za³ siê znad ciemnego grzbietu gór. Ale przed oczami wêdrowców, na zacho-dzie, œwiat wci¹¿ jeszcze le¿a³ cichy, bezkszta³tny i szary; jednak w miarê jakpatrzyli, cienie nocy rozwiewa³y siê stopniowo, ziemia budzi³a siê, odzyskuj¹cbarwy: zieleñ rozla³a siê po szerokich ³¹kach Rohanu, bia³e opary roziskrzy³ysiê nad wodami, a gdzieœ daleko po lewej stronie, o trzydzieœci albo i wiêcej staj,Bia³e Góry zab³ys³y b³êkitem i purpur¹, wystrzelaj¹c w niebo ostrymi szczyta-

20

mi, na których olœniewaj¹ca biel wiecznych œniegów zabarwi³a siê teraz rumieñ-cem jutrzenki.– Gondor! Gondor! – zawo³a³ Aragorn. – Obym ciê ujrza³ znowu w szczêœ-

liwszej godzinie! Dziœ jeszcze moja droga nie prowadzi na po³udnie, ku twoimœwietlistym strumieniom.

Gondor miêdzy górami a morzem. Tu wiewemD¹³ kiedyœ wiatr zachodni… Tu nad Srebrnym DrzewemW dawnych królów ogrodach deszcz œwiat³a trzepota³.Mury, wie¿e, korono, o, tronie ze z³ota!Czy¿ ludzie Drzewo Srebrne ujrz¹, o, Gondorze,I wiatr miêdzy górami d¹æ bêdzie a morzem?1

– ChodŸmy ju¿! – rzek³, odrywaj¹c wreszcie oczy od po³udnia i zwracaj¹cje na zachód i pó³noc, gdzie wzywa³ go obowi¹zek.

Grañ, na której stali, opada³a stromo spod ich nóg. O kilkadziesi¹t stóp ni¿ejszeroka, poszarpana pó³ka skalna urywa³a siê ostr¹ krawêdzi¹ nad przepaœci-st¹, prostopad³¹ œcian¹: to by³ Wschodni Mur Rohanu. Tu koñczy³y siê wzgó-rza Emyn Muil, a dalej, jak okiem siêgn¹æ, rozpoœciera³y siê ju¿ tylko zielonerówniny Rohirrimów.– Patrzcie! – krzykn¹³ Legolas, wskazuj¹c blade niebo ponad ich g³owami.

– Znowu orze³. Wzbi³ siê bardzo wysoko. Wygl¹da mi na to, ¿e odlatuje z tejkrainy z powrotem na pó³noc. Mknie jak strza³a. Patrzcie!– Nie, nawet moje oczy go nie dostrzeg¹, Legolasie – odrzek³ Aragorn.

– Musi lecieæ rzeczywiœcie na wielkiej wysokoœci. Ciekawe, z jakim poselstwemtak spieszy, jeœli to ten sam ptak, którego przedtem zauwa¿y³em. Ale spójrzcie!Tu bli¿ej widzê coœ bardziej niepokoj¹cego. Jakiœ ruch na równinie.– Masz s³usznoœæ – odpar³ Legolas. – Potê¿ny oddzia³ w marszu. Nic wiêcej

jednak nie mogê o nim powiedzieæ ani rozró¿niæ, co to za plemiê. Dzieli nas odnich wiele staj, na oko wydaje siê, ¿e co najmniej dwanaœcie. W tym p³askimkrajobrazie trudno oceniæ odleg³oœæ.– Myœlê, ¿e b¹dŸ co b¹dŸ nie potrzebujemy ju¿ teraz wypatrywaæ œladów,

¿eby wiedzieæ, dok¹d siê skierowaæ – rzek³ Gimli. – Szukajmy tylko œcie¿kiw dó³ na równinê, i to jak najkrótszej.– W¹tpiê, czy znajdziesz œcie¿kê krótsz¹ od tej, któr¹ wybrali orkowie

– powiedzia³ Aragorn.

1 Prze³o¿y³ W³odzimierz Lewik.

21

Teraz ju¿ œcigali nieprzyjació³ w pe³nym œwietle dziennym.Wszystko wskazywa³o, ¿e orkowie posuwali siê w wielkim poœpiechu, bo

dru¿yna znajdowa³a co chwila jakieœ pogubione lub odrzucone przedmioty: workipo prowiancie, kromki twardego ciemnego chleba, ³achman czarnego p³aszcza,ciê¿ki podkuty but, zdarty na kamieniach. Tropwiód³ na pó³noc skrajem urwiska,a¿ w koñcu zatrzymywa³ siê nad g³êbok¹ rys¹, wy¿³obion¹w œcianie skalnej przezpotok sp³ywaj¹cy z g³oœnym pluskiem w dó³. Brzegiem rysy w¹ska, stroma jakdrabina œcie¿ka prowadzi³a a¿ na równinê.U stóp tej drabiny znaleŸli siê nagle na ³¹kach Rohanu. Jak zielone morze

falowa³y one u samych podnó¿y Emyn Muil. Potok górski gin¹³ w bujnychkêpach rze¿uchy i wszelkiego ziela, tylko cichy plusk zdradza³ jego drogêw szmaragdowym tunelu; po ³agodnej pochy³oœci sp³ywa³ ku moczarom dolinyRzeki Entów. Wêdrowcy mieli wra¿enie, ¿e zima zosta³a za nimi, lgn¹c dowzgórz. Tu bowiem miêkkie powietrze tchnê³o ciep³em i delikatnym zapachemi zdawa³o siê, ¿e wiosna jest ju¿ blisko, a soki w trawach i liœciach zaczynaj¹wzbieraæ. Legolas odetchn¹³ g³êboko, jakby po d³ugiej wêdrówce przez ja³ow¹pustyniê pi³ chciwie o¿ywcz¹ wodê.– Ach, zapach zieleni! – rzek³. – Lepsze to ni¿ d³ugi sen. Biegnijmy teraz!– Lekkie stopy mog¹ tutaj biec chy¿o – powiedzia³ Aragorn. – Szybciej

pewnie ni¿ obci¹¿one ¿elazem nogi orków. Teraz mo¿e uda siê nam dopêdziænieprzyjació³.

Pobiegli gêsiego, mkn¹c jak goñcze psy za œwie¿ym tropem; oczy im rozb³ys³ynowym zapa³em. Szpetny œlad wydeptany przez orków wskazywa³ niemalwprost na zachód; gdziekolwiek przesz³a banda, s³odka trawa Rohanu by³astratowana i sczernia³a. Nagle Aragorn krzykn¹³ i zatrzyma³ siê w miejscu.– Stójcie! – zawo³a³. – Na razie nie idŸcie za mn¹.Szybko skrêci³ w prawo od g³ównego szlaku. Dostrzeg³ bowiem odga³êziaj¹-

cy siê trop: odciski drobnych, nieobutych stóp. Niestety, o kilka zaledwiekroków dalej trop gubi³ siê wœród innych, znacznie wiêkszych, które równie¿odbiega³y od szlaku, potem zaœ znowu ku niemu powraca³y i ginê³y w stratowa-nej zieleni. Tam, gdzie ów nowy trop siê koñczy³, Aragorn schyli³ siê i podniós³coœ z trawy. Potem wróci³ do przyjació³.– Tak jest – rzek³. – To niew¹tpliwie œlady stóp hobbita. Zapewne Pippina,

mniejszego od Meriadoka. Spójrzcie!Na wyci¹gniêtej d³oni pokaza³ im znaleziony przedmiot, który b³yszcza³

w s³oñcu. Podobny by³ do ledwie rozwiniêtego brzozowego liœcia, a wyda³ siêpiêkny i niespodziewany na tej bezdrzewnej równinie.– Klamra od p³aszcza elfów! – wykrzyknêli Legolas i Gimli jednoczeœnie.

22

– Liœcie z drzew Lórien nie opadaj¹ na pró¿no – rzek³ Aragorn. – Ten niezosta³ zgubiony przypadkiem. Pippin upuœci³ go umyœlnie, ¿eby zostawiæznak dla tych, którzy bêd¹ szukali porwanych hobbitów. Myœlê, ¿e po tow³aœnie od³¹czy³ siê na chwilê od gromady.– A wiêc o nim przynajmniej wiemy, ¿e wziêto go ¿ywcem – stwierdzi³

Gimli. – I ¿e nie straci³ przytomnoœci umys³u ani w³adzy w nogach. B¹dŸ cob¹dŸ jest to pewna pociecha. Nie œcigamy bandy daremnie.– Miejmy nadziejê, ¿e nie przyp³aci³ zbyt drogo swej odwagi – rzek³ Lego-

las. – Dalej! Naprzód! Serce mi siê œciska na myœl o tych m³odych weso³ychhobbitach, pêdzonych jak cielêta za stadem.

S³oñce podnios³o siê do zenitu, a potem z wolna osunê³o siê po niebie. Znadodleg³ego morza, od po³udnia, nadci¹gnê³y lekkie ob³oki i odp³ynê³y z ³agodnympodmuchem wiatru. S³oñce zasz³o. Za plecami wêdrowców wyros³y cienie i corazd³u¿szymi ramionami siêga³y na wschód. Oni jednak wytrwale szli naprzód. Odœmierci Boromira minê³a doba, lecz orkowie wci¹¿ byli daleko przed nimi. Niemogli ich nawet wzrokiem dosiêgn¹æ na rozleg³ej, p³askiej równinie.Kiedy zapad³y ciemnoœci, Aragorn wstrzyma³ pochód. W ci¹gu ca³ego dnia

ledwie dwa razy popasali, i to krótko; od wschodniej œciany gór, na której stalio œwicie, dzieli³o ich teraz dwanaœcie staj.– Pora dokonaæ trudnego wyboru – rzek³ Aragorn. – Czy odpocz¹æ przez

noc, czy te¿ iœæ dalej, póki nam si³ starczy?– Je¿eli my bêdziemy ca³¹ noc odpoczywaæ, a nieprzyjaciel nie przerwie

marszu, wyprzedzi nas znacznie – powiedzia³ Legolas.– Chyba nawet orkowie nie mog¹ maszerowaæ bez wytchnienia – powie-

dzia³ Gimli.– Orkowie rzadko puszczaj¹ siê w bia³y dzieñ przez otwarte przestrzenie,

a jednak tym razem wa¿yli siê na to – odpar³ Legolas. – Tym bardziej nie spoczn¹w nocy.– Ale noc¹ nie mo¿emy pilnowaæ œladu – rzek³ Gimli.– Jak siêgnê wzrokiem, œlad wiedzie prosto, nie skrêca ani w lewo, ani

w prawo – stwierdzi³ Legolas.– Przypuszczam, ¿e zdo³a³bym was poprowadziæ po ciemku, nie zbaczaj¹c

z w³aœciwego kierunku – rzek³ Aragorn. – Jeœlibyœmy wszak¿e zb³¹dzili lubgdyby tamci zboczyli ze szlaku, stracilibyœmy jutro du¿o czasu, nimby siêuda³o odnaleŸæ znowu trop.– W dodatku – powiedzia³ Gimli – tylko za dnia mo¿emy dostrzec, czy

jakieœ pojedyncze œlady nie od³¹czaj¹ siê od gromady. Gdyby któryœ z jeñ-ców zbieg³ z niewoli albo gdyby któregoœ uprowadzono w bok, na wschód na

23

przyk³ad, w stronê Wielkiej Rzeki, w stronê Mordoru, moglibyœmy min¹æ tenœlad, nie domyœlaj¹c siê niczego.– To prawda – przyzna³ Aragorn. – Lecz jeœli dobrze odczyta³em poprzed-

nie œlady, orkowie z god³em Bia³ej Rêki wziêli nad innymi górê i ca³a bandazmierza teraz do Isengardu. Dotychczas wszystko potwierdza moje przypusz-czenie.– A jednak by³oby nieroztropnie polegaæ na tym – rzek³ Gimli. – Pamiêtaj-

my te¿ o mo¿liwoœci ucieczki jeñców. Czy zauwa¿ylibyœmy tamten trop, którynas doprowadzi³ do klamry w trawie, gdybyœmy przechodzili po ciemku?– Orkowie z pewnoœci¹ odt¹d zdwoili czujnoœæ, a jeñcy s¹ ju¿ bardzo zmê-

czeni – powiedzia³ Legolas. – Nie bêd¹ próbowali ucieczki, chyba ¿e z nasz¹pomoc¹. Jak im pomo¿emy, nie sposób przewidzieæ, w ka¿dym razie trzebaprzede wszystkim doœcign¹æ bandê.– A jednak nawet ja, krasnolud, zaprawiony w wêdrówkach i nie najs³abszy

w swoim rodzie, nie zdo³am przebiec ca³ej drogi do Isengardu bez wypoczyn-ku – rzek³ Gimli. – Mnie te¿ serce boli na myœl o losie pojmanych przyjació³i gdyby to ode mnie tylko zale¿a³o, ruszy³bym wczeœniej w pogoñ; lecz terazmuszê wytchn¹æ, aby jutro biec tym szybciej. A jeœli mamy odpoczywaæ, ciem-na noc jest po temu najsposobniejsz¹ por¹.– Powiedzia³em na pocz¹tku, ¿e wybór jest trudny – rzek³ Aragorn. – Na

czym wiêc zakoñczymy tê naradê?– Ty nam przewodzisz – odpar³ Gimli – i jesteœ najbardziej doœwiadczonym

³owc¹. Sam wiêc rozstrzygnij.– Serce pcha mnie naprzód – powiedzia³ Legolas. – Musimy jednak trzy-

maæ siê w gromadzie. Zastosujê siê do decyzji Aragorna.– Szukacie rady u z³ego doradcy – rzek³ Aragorn. – Od chwili gdy przep³y-

nêliœmy przez Wrota Argonath, ka¿dy wybór, którego dokona³em, okaza³ siêb³êdny.Umilk³ i d³ugo patrzy³ na pó³noc i na zachód, w gêstniej¹ce ciemnoœci.– Nie bêdziemy szli noc¹ – powiedzia³ wreszcie. – Z dwóch niebezpie-

czeñstw groŸniejsze wydaje siê przeœlepienie jakiegoœ wa¿nego tropu czy zna-ku. Gdyby ksiê¿yc lepiej œwieci³, moglibyœmy skorzystaæ z jego blasku. Nie-stety, wschodzi teraz póŸno, jest w nowiu i blady.– Dziœ na dobitkê zas³oni¹ go chmury – szepn¹³ Gimli. – Szkoda, ¿e Pani

z Lórien nie da³a nam w podarunku œwiat³a, jak Frodowi.– Temu, kto go otrzyma³, dar ten bardziej siê przyda – rzek³ Aragorn.

–W jego rêku los wyprawy. Nam przypad³ tylko maleñki udzia³ w wielkim dzielenaszej epoki. Kto wie, czy od pocz¹tku ca³y zamiar nie jest skazany na niepowo-dzenie, a mój wybór, dobry czy z³y, niewiele mo¿e tu pomóc lub zaszkodziæ.

24

Wka¿dym razie – postanowi³em. Teraz wiêc skorzystajmy z wypoczynku jak siêda najlepiej.

Rzuci³ siê na ziemiê i usn¹³ natychmiast, bo od nocy spêdzonej w cieniu TolBrandir nie zmru¿y³ oka. Przed œwitem jednak ockn¹³ siê i wsta³. Gimli le¿a³jeszcze pogr¹¿ony w g³êbokim œnie, ale Legolas czuwa³ wyprostowany i wpa-trzony w ciemnoœæ, zamyœlony i cichy jak m³ode drzewo w bezwietrzn¹ noc.– S¹ ju¿ bardzo, bardzo daleko – powiedzia³ ze smutkiem, zwracaj¹c siê do

Aragorna. – Dobrze przeczuwa³em, ¿e nie spoczn¹ na noc. Teraz tylko orze³zdo³a³by ich dogoniæ.– Mimo to bêdziemy ich œcigali w miarê naszych si³ – odpar³ Aragorn.

Schyli³ siê i dotkn¹³ ramienia krasnoluda. – Wstawaj, Gimli. Ruszamy dalej– rzek³. – Œlad stygnie.– Ciemno jeszcze – powiedzia³ Gimli. – Nawet Legolas i nawet ze szczytu

wzgórza nie dostrzeg³by ich, póki s³oñce nie wzejdzie.– Obawiam siê, ¿e za daleko odeszli, abym ich móg³ dostrzec ze wzgórza

czy z równiny, przy ksiê¿ycu czy w s³oñcu – odpar³ Legolas.– Kiedy oczy zawodz¹, ziemia mo¿e coœ powie uszom – rzek³ Aragorn – bo

z pewnoœci¹ jêczy pod ich nienawistnymi stopami.Wyci¹gn¹³ siê w trawie, przytkn¹³ ucho do ziemi. Le¿a³ bez ruchu tak

d³ugo, ¿e Gimli ju¿ zacz¹³ podejrzewaæ, i¿ Aragorn omdla³ albo usn¹³ znowu.Niebo na wschodzie pojaœnia³o, siwy brzask z wolna rozprasza³ mrok. Kiedywreszcie Aragorn wsta³, przyjaciele zobaczyli jego twarz poblad³¹ i zapadniê-t¹, a w oczach wyczytali troskê.– Ziemia dr¿y od niewyraŸnych, niezrozumia³ych odg³osów – rzek³. – Na

wielemil wko³o niema ¿adnego oddzia³u wmarszu. Tupot nóg naszych nieprzy-jació³ ledwie s³ychaæ z wielkiej dali. Natomiast g³oœno têtni¹ kopyta koñskie.Wydaje mi siê, ¿e s³ysza³em je wczeœniej ju¿, gdy spa³em tej nocy na ziemi, i ¿etêtent koni galopuj¹cych na zachódm¹ci³ moje sny. Teraz jednak oddalaj¹ siê odnas, pêdz¹ na pó³noc. Chcia³bymwiedzieæ, co te¿ siê dzieje w tamtych krajach.– Ruszajmy! – rzek³ Legolas.Tak zacz¹³ siê trzeci dzieñ poœcigu. Od rana do zmroku, to pod chmurami, to

pod ¿arem s³oñca, to wyci¹gniêtym krokiem, to biegiem parli naprzód, jakbygor¹czka trawi¹ca ich serca silniejsza by³a od zmêczenia. Ma³o z sob¹ rozma-wiali. Sunêli przez rozleg³e pustkowia, a p³aszcze elfów wtapia³y siê w t³oszarozielonych pól, tak ¿e nikt prócz bystrookiego elfa nie dostrzeg³by ichz oddali nawet w pe³nym blasku po³udnia. Czêsto te¿ z g³êbi serca dziêkowaliPani z Lórien za lembasy, bo ¿ywi¹c siê nimi w biegu, odzyskiwali nowe,niespo¿yte si³y.

25

Przez ca³y dzieñ trop wskazywa³ prosto na pó³noco-zachód, nie zbaczaj¹cani nie skrêcaj¹c nigdzie. Wreszcie, kiedy popo³udnie chyli³o siê ju¿ ku wie-czorowi, wêdrowcy znaleŸli siê na d³ugim bezdrzewnym zboczu; teren przednimi wznosi³ siê faliœcie i ³agodnie ku majacz¹cym na widnokrêgu kopula-stym pagórkom. Œlad orków prowadzi³ te¿ ku nim, skrêcaj¹c nieco bardziejna pó³noc i znacz¹c siê mniej ni¿ dotychczas wyraŸnie, bo grunt by³ tutajtwardszy, a trawa mniej bujna. Daleko po lewej rêce b³yszcza³a poœród zie-leni krêta srebrna nitka Rzeki Entów. Nigdzie nie by³o widaæ ¿ywej duszy.Aragorn dziwi³ siê, ¿e nie spotykaj¹ œladów zwierz¹t ani ludzi. Siedziby Ro-hirrimów skupia³y siê co prawda o wiele staj dalej na po³udnie, pod leœnymstropem Bia³ych Gór, ukrytych teraz we mgle i chmurach, lecz mistrzowiekoni trzymali dawniej ogromne stada we Wschodnim Emnecie, kresowejprowincji swojego królestwa, i pasterze koczowali w tych stronach nawetzim¹, mieszkaj¹c w sza³asach lub namiotach. Teraz jednak ca³a ta krainaopustosza³a, a cisza, jaka nad ni¹ panowa³a, nie zdawa³a siê wcale b³oga anispokojna.

O zmroku przyjaciele zatrzymali siê znowu. Przeszli równin¹ Rohanu dwa-kroæ po dwanaœcie staj i œciana Emyn Muil zniknê³a im z oczu w cieniachwschodu. W¹ski sierp ksiê¿yca wyp³yn¹³ na przymglone niebo, lecz œwieci³blado, a gwiazdy kry³y siê wœród chmur.– Teraz bardziej jeszcze ¿a³ujê ka¿dej godziny, któr¹ straciliœmy na odpoczy-

nek i popasy w tym marszu – rzek³ Legolas. – Orkowie gnaj¹, jakby ich Sauronosobiœcie biczem popêdza³. Bojê siê, ¿e zd¹¿yli dotrzeæ do lasu i stoków gór-skich; mo¿e w tej chwili w³aœnie wchodz¹ w cieñ drzew.Gimli zgrzytn¹³ zêbami.– Oto gorzki koniec naszych nadziei i trudów – powiedzia³.– Koniec nadziei, mo¿e, ale trudów z pewnoœci¹ nie – rzek³ Aragorn. – Nie

zawrócimy z drogi. Chocia¿ bardzo jestem znu¿ony. – Obejrza³ siê na szmatziemi, który przemierzyli, popatrzy³ w mrok, gêstniej¹cy na wschodzie. – Coœdziwnego dzieje siê w tym kraju. Nie ufam tej ciszy. Nie ufam nawet blademuksiê¿ycowi. Gwiazdy œwiec¹ md³ym blaskiem, a mnie ogarnê³o takie znu¿e-nie, jakiego nie powinien znaæ Stra¿nik na wytyczonym tropie. Jakaœ potê¿nawola dodaje w biegu si³ naszym wrogom, a nam rzuca pod stopy niewidzialnezapory, obezw³adnia zmêczeniem serca bardziej ni¿ nogi.– Prawdê mówisz – rzek³ Legolas. – Czu³em to od chwili, gdy zeszliœmy

z grani Emyn Muil. Ta potê¿na wola jest bowiem przed nami, nie za nami.I gestem wskaza³ krainê Rohanu ledwie rozœwietlon¹ nik³¹ ksiê¿ycow¹ po-

œwiat¹ i ton¹c¹ w mroku na zachodzie.

26

– Saruman! – mrukn¹³ Aragorn. – Nawet on nie zdo³a nas zawróciæ z drogi.Na razie jednak musimy siê zatrzymaæ. Spójrzcie, ju¿ i ksiê¿yc znika za chmu-rami. Lecz jutro skoro œwit ruszymy na pó³noc, szlakiem miêdzy bagniskiema wzgórzami.

Nazajutrz, tak samo jak w poprzednich dniach, Legolas pierwszy zerwa³ siêze snu – je¿eli w ogóle spa³ tej nocy.– Wstawaæ! Wstawaæ! – wo³a³. – Wschód ju¿ siê rumieni. Dziwy czekaj¹

nas w cieniu lasu. Dobre czy z³e, nie wiem, ale wzywaj¹ w drogê. Wstawaæ!Tamci obaj zerwali siê na równe nogi i nie trac¹c ani chwili, trzej przyjaciele

znów pomaszerowali przed siebie. Ka¿dy krok przybli¿a³ ich stopniowo kuwzgórzom i na godzinê przed po³udniem stanêli pod zielonymi stokami, którepiêtrzy³y siê wy¿ej jak ³yse kopu³y, wyci¹gniête równym ³añcuchem prosto napó³noc. U ich stóp grunt by³ suchy, poroœniêty nisk¹ traw¹, lecz miêdzy pas-mem wzgórz a rzek¹, przedzieraj¹c¹ siê przez g¹szcz trzcin i sitowia, ci¹gnê³osiê szerokie na dziesiêæ mil zapadlisko. Pod najdalej na po³udnie wysuniêtymwzgórzem, u jego zachodnich podnó¿y, spostrzegli w trawie szeroki kr¹g jakbywydeptany przez tysi¹c ciê¿kich nóg. St¹d œlad orków prowadzi³ dalej kupó³nocy skrawkami suchego terenu pod wzgórzami. Aragorn zatrzyma³ siêi zbada³ uwa¿nie tropy.– Popasali tu czas krótki – rzek³ – i nawet œlad wymarszu po odpoczynku jest

ju¿ doœæ dawny. Niestety, przeczucie nie zawiod³o ciê, Legolasie: up³ynê³otrzykroæ dwanaœcie godzin od chwili, gdy orkowie przebywali na tym miejscu, doktórego my doszliœmy dopiero teraz. Je¿eli potem nie zwolnili marszu, wczorajo zachodzie s³oñca osi¹gnêli skraj Fangornu.– Patrz¹c na zachód i na pó³noc, nie widzê nic prócz trawy ton¹cej w dali

we mgle – rzek³ Gimli. – Czy ze szczytu wzgórza dostrzeglibyœmy las?– Do lasu jeszcze st¹d daleko – powiedzia³ Aragorn. – Je¿eli pamiêæ mnie

nie myli, pasmo wzgórz rozci¹ga siê co najmniej na osiem staj, a za nimi, napó³noco-zachód od ujœcia Rzeki Entów, trzeba przebyæ znów jakieœ piêtnaœciestaj równiny.– A wiêc w drogê! – rzek³ Gimli. – Moje nogi musz¹ odzwyczaiæ siê od

liczenia mil. By³oby to dla nich ³atwiejsze, gdyby serce tak bardzo nie ci¹¿y³o.

S³oñce ju¿ siê chyli³o, gdy wreszcie wêdrowcy dotarli do ostatniego wzgórzaw ca³ym ³añcuchu. Przez wiele godzin maszerowali bez odpoczynku. Terazposuwali siê ju¿ bardzo wolno, a Gimli a¿ zgarbi³ siê ze zmêczenia. Krasno-ludy maj¹ ¿elazn¹ wytrwa³oœæ w pracy i wêdrówkach, lecz ten niekoñcz¹cy siêpoœcig utrudzi³ Gimlego tym bardziej, ¿e nadzieja przygas³a w jego sercu.

27

Aragorn szed³ za nim w posêpnym milczeniu, od czasu do czasu schylaj¹c siê,¿eby zbadaæ jakiœ znak albo trop na ziemi. Tylko Legolas bieg³ lekko jak zawsze,ledwie muskaj¹c stopami trawê i nie odciskaj¹c na niej œladów; chleb elfówwystarcza³ mu za ca³y posi³ek, a spaæ umia³ z otwartymi oczyma, w marszu,w pe³nym œwietle dnia; umys³ elfa odpoczywa, b³¹dz¹c po dziwnych œcie¿kachmarzeñ, chocia¿ ludzie nie nazwaliby tego spaniem.– WejdŸmy na ten zielony pagórek – rzek³.Wbieg³ pierwszy, a dwaj przyjaciele pod¹¿yli za nim, wspinaj¹c siê mozol-

nie d³ugim zboczem a¿ na szczyt, zaokr¹glony na kszta³t kopu³y, g³adki i na-gi, nieco odosobniony od innych i stanowi¹cy ostatnie od pó³nocy ogniwo³añcucha. S³oñce tymczasem zasz³o, mrok wieczorny otuli³ œwiat jak zas³ona.Trzej wêdrowcy stali samotnie nad bezbrze¿n¹, bezkszta³tn¹ równin¹, wœródjednostajnej szarzyzny krajobrazu. Tylko daleko na pó³noco-zachodzie od t³adogasaj¹cego nieba odcina³a siê g³êbsz¹ czerni¹ linia Gór Mglistych i ciem-nego lasu u ich stóp.– Nic st¹d nie wypatrzymy, co mog³oby nam wskazaæ dalsz¹ drogê – po-

wiedzia³ Gimli. – W ka¿dym razie trzeba teraz zatrzymaæ siê na noc. Robi siêbardzo zimno.– Wiatr dmie od œnie¿nej pó³nocy – rzek³ Aragorn.– Rano odwróci siê i dmuchnie od wschodu – rzek³ Legolas. – Odpocznij-

my, skoro czujecie siê zmêczeni. Ale nie traæmy nadziei. Nie wiadomo, co nasjutro czeka. Bywa, ¿e wraz ze wschodem s³oñca zjawia siê dobra rada.– Trzykroæ ju¿ w tej pogoni ogl¹daliœmy wschód s³oñca, a ¿aden nie przy-

niós³ nam rady – rzek³ Gimli.

Noc by³a bardzo zimna. Aragorn i Gimli spali niespokojnie, a ilekroæ któryœz nich budzi³ siê, stwierdza³, ¿e Legolas czuwa u wezg³owia przyjació³ alboprzechadza siê ko³o nich, nuc¹c z cicha w swoim ojczystym jêzyku jak¹œ pieœñ,a gdy elf tak œpiewa, na twardym, czarnym stropie niebios rozb³yskuj¹ bia³egwiazdy. W ten sposób przesz³a noc. Wszyscy trzej, ju¿ rozbudzeni, patrzyli,jak brzask powoli rozlewa siê po niebie, czystym teraz i bezchmurnym, a¿wreszcie pokaza³o siê s³oñce. Wsta³o blade i jasne. Wiatr dm¹cy od wschoduzmiót³ k³êby mgie³. Rozleg³a kraina le¿a³a przed nimi naga i pusta w surowymœwietle ranka.Na wprost i ku wschodowi ci¹gnê³a siê owiana wiatrem wy¿yna, p³askowy¿

Rohanu, który przed kilku dniami dostrzegali z daleka, p³yn¹c z nurtemWiel-kiej Rzeki. Na pó³noco-zachodzie czernia³ las Fangorn; jeszcze dziesiêæ stajdzieli³o ich od cienistego skraju tej puszczy, a góry w jej g³êbi ginê³y w b³êkitnejdali. Za Fangornem majaczy³ na widnokrêgu jakby zawieszony w siwej chmurze

28

bia³y czub smuk³egoMethedrasu, ostatniego szczytu w ³añcuchuGórMglistych.Z lasu sp³ywa³a ku wêdrowcom Rzeka Entów, bystrym w¹skim strumieniemtocz¹c siêmiêdzy stromymi brzegami. Trop orków skrêca³ spodwzgórz ku rzece.Œledz¹c wzrokiem trop biegn¹cy nad rzek¹, a potem wzd³u¿ jej brzegów ku

puszczy, Aragorn dostrzeg³ na dalekiej zielonej ³¹ce jakiœ ciemny, szybko po-ruszaj¹cy siê ma³y punkcik. Rzuci³ siê na ziemiê i zacz¹³ pilnie ws³uchiwaæ siêw jej g³os. Legolas jednak, który sta³ obok wyprostowany, os³aniaj¹c smuk³¹d³oni¹ swoje jasne oczy elfa, widzia³ nie punkcik, lecz chmarê jeŸdŸców, drob-ne z oddali postacie ludzkie na koniach, i w ostrzach w³óczni brzask porankajak migotanie maleñkich gwiazd, niedosiêg³ych dla wzroku zwyk³ych œmier-telników. Gdzieœ daleko za pêdz¹cym oddzia³em czarny dym wzbija³ siê w¹-skim, krêtym s³upem ku niebu.Cisza panowa³a nad pustk¹ stepu taka, ¿e Gimli s³ysza³ szelest ka¿dej

trawki.– JeŸdŸcy! – krzykn¹³ Aragorn, zrywaj¹c siê z ziemi. – Wielu jeŸdŸców na

œcig³ych koniach zbli¿a siê do nas.– Tak – rzek³ Legolas. – Jest ich stu piêciu. W³osy maj¹ jasne, a w³ócznie

lœni¹ce. Przewodzi im m¹¿ wysokiego wzrostu.Aragorn uœmiechn¹³ siê.– Bystre s¹ oczy elfa – powiedzia³.– Niewielka sztuka – odpar³ Legolas. – Ci jeŸdŸcy s¹ przecie¿ nie dalej ni¿

o piêæ staj.– O piêæ staj czy o jedn¹ – odezwa³ siê Gimli – w ka¿dym razie nie unik-

niemy spotkania na tym pustkowiu. Poczekamy na nich czy te¿ pójdziemyw swoj¹ drogê?– Poczekamy – rzek³ Aragorn. – Jestem znu¿ony, œcigamy nieprzyjació³ wci¹¿

nadaremnie. A mo¿e ktoœ inny wczeœniej ich dogoni³? Bo przecie¿ oddzia³konny wraca tropem orków. Mo¿e jeŸdŸcy bêd¹ mieli dla nas jakieœ wa¿nenowiny?– Albo ostre w³ócznie – rzek³ Gimli.– Trzy konie nios¹ puste siod³a – powiedzia³ Legolas – ale hobbitów miê-

dzy ludŸmi nie ma.– Nie twierdzê, ¿e bêd¹ to pomyœlne nowiny – odpar³ Aragorn – ale na

dobre czy z³e trzeba tutaj poczekaæ.Trzej przyjaciele opuœcili szczyt wzgórza, gdzie na tle jasnego nieba stanowili

zbyt dobrze widoczny z daleka cel, i z wolna zeszli pó³nocnym zboczem ni¿ej.Zatrzymali siê jednak, nie schodz¹c a¿ do podnó¿y pagórka, i przycupnêli nastoku w przywiêd³ej trawie, owiniêci w szare p³aszcze. Czas p³yn¹³ leniwie.Wiatr by³ ostry i przejmuj¹cy. Gimli krêci³ siê niespokojnie.

29

– Co ci wiadomo o tych jeŸdŸcach, Aragornie? – spyta³. – Mo¿e czekamytu na niechybn¹ œmieræ?– Przebywa³em wœród nich – odpar³ Aragorn. – S¹ dumni i uparci, lecz serca

maj¹ szczere, a myœl¹ i dzia³aj¹ szlachetnie; s¹ zuchwali, lecz nie okrutni, m¹drzy,chocia¿ nieuczeni, nie pisz¹ ksi¹g, lecz œpiewaj¹ wiele pieœni, wzorem ludzkiegoplemienia sprzed lat Ciemnoœci. Nie wiem jednak, co tutaj dzia³o siê w ostatnichczasach i co teraz postanowili Rohirrimowie, osaczeni z jednej strony przezzdradê Sarumana, a z drugiej przez groŸby Saurona. Z dawna ¿yli w przyjaŸniz ludŸmi z Gondoru, jakkolwiek nie s¹ tej samej co tamci krwi. W zamierzch³ychczasach Eorl M³ody œci¹gn¹³ ich tutaj z Pó³nocy, s¹ spokrewnieni najbli¿ejz plemionami Barda z Dale i Beorna z Puszczy, w których czêsto spotyka siê podziœ dzieñ jasnow³osych, ros³ych ludzi podobnych do JeŸdŸców Rohanu. W ka¿-dym razie nie kochaj¹ orków.– Ale Gandalf wspomina³, ¿e kr¹¿¹ pog³oski, jakoby p³acili haracz Mor-

dorowi – rzek³ Gimli.– Boromir w to nie uwierzy³, ja tak¿e nie – odpar³ Aragorn.– Wkrótce dowiemy siê prawdy – rzek³ Legolas. – Ju¿ s¹ blisko.Wreszcie Gimli te¿ us³ysza³ g³uchy têtent galopuj¹cych kopyt. JeŸdŸcy, wci¹¿

trzymaj¹c siê tropu orków, skrêcili od rzeki ku pagórkom. Pêdzili jak wiatr.Donoœne, raŸne okrzyki rozbrzmiewa³y nad polami. Nagle wypuœcili konie, a¿ziemia zadudni³a pod kopytami; rycerz jad¹cy na czele zatoczy³ koniem pó³kole,okr¹¿aj¹c wzgórze, i poprowadzi³ oddzia³ zachodnim skrajem ³añcucha, kieruj¹csiê na po³udnie. Trop w trop za wodzem ci¹gnê³a d³uga kolumna rycerzyzbrojnych, zwinnych, b³yszcz¹cych stal¹; widok by³ groŸny i piêkny zarazem.Konie mieli ros³e, silne i kszta³tne, o lœni¹cej sierœci; d³ugie ogony rozwiewa³y

siê na wietrze, splecione grzywy zdobi³y dumne karki. JeŸdŸcy zdawali siê godniszlachetnych wierzchowców, jak one dorodni i smukli; spod lekkich he³mówjasne niby len w³osy sp³ywa³y im na plecy, twarze mieli surowe, spojrzeniebystre. W rêkach dzier¿yli d³ugie jesionowe w³ócznie, malowane tarcze zawiesilina plecach, a miecze u boku; polerowane kolczugi siêga³y im po kolana.Przemknêli galopem, dwójkami, a chocia¿ co chwila któryœ prostowa³ siê

w strzemionach i rozgl¹da³ na wszystkie strony, ¿aden, jak siê zdawa³o, niedostrzeg³ trzech obcych wêdrowców przycupniêtych na stoku i przypatruj¹cychsiê w milczeniu kawalkadzie. Oddzia³ ju¿ mija³ wzgórze, gdy nagle Aragorn wsta³i gromkim g³osem zawo³a³:– Co s³ychaæ w krajach Pó³nocy, JeŸdŸcy Rohanu?

B³yskawicznie, nad podziw sprawnie osadzili konie, zawrócili, rozwinêli szeregi cwa³em natarli prosto na wzgórze. W mig trzej wêdrowcy znaleŸli siê poœrod-

30

ku ruchomego krêgu wojowników, którzy zachodz¹c od stoku, od podnó¿a,z boków, ze wszystkich stron, coraz bardziej zacieœniali pierœcieñ. Aragorn sta³w milczeniu, dwaj jego towarzysze zastygli bez ruchu, czekaj¹c w napiêciu, jakite¿ obrót weŸmie to spotkanie.Bez s³owa, bez okrzyku jeŸdŸcy zatrzymali siê nagle. G¹szcz w³óczni je¿y³ siê

ostrzami wymierzonymi przeciw obcym podró¿nym. Kilku chwyci³o ³uki i ju¿naci¹ga³o je do strza³u. Dowódca, góruj¹cy wzrostem nad innymi, wysun¹³ siêz szeregu; na he³mie zamiast pióropusza zatkniêty mia³ bia³y ogon koñski.Zbli¿y³ siê tak, ¿e ledwie parê cali dzieli³o ostrze jego w³óczni od piersi Aragorna,lecz Aragorn nie drgn¹³ nawet.– Coœcie za jedni i czego szukacie w tym kraju? – zapyta³ jeŸdziec. Mówi³

Wspóln¹ Mow¹ Zachodu, stylem i tonem przypominaj¹cym mowê Boromira,rycerza Gondoru.– Nazywaj¹ mnie Obie¿yœwiatem – odpar³ Aragorn. – Przybywam z pó³no-

cy. Polujê na orków.JeŸdziec zeskoczy³ z siod³a na ziemiê. Odda³ w³óczniê jednemu ze swoich

podw³adnych, który, przysun¹wszy siê do wodza, równie¿ zsiad³ z konia; doby³miecza i stan¹³ twarz¹ w twarz przed Aragornem, przygl¹daj¹c mu siê uwa¿niei nie bez podziwu. Wreszcie odezwa³ siê znowu:– W pierwszej chwili myœla³em, ¿eœ sam jest orkiem – rzek³. – Teraz widzê, ¿e

siê omyli³em. Nie znasz orków, je¿eli polujesz na nich w ten sposób. Banda by³aliczna, chy¿a i po zêby uzbrojona. Gdybyœ ich dogoni³, oni to byliby myœliwcami,a ty ³atw¹ dla nich zwierzyn¹. Ale w tobie tkwi coœ dziwnego, Obie¿yœwiacie.– Rycerz zmierzy³ bystrym spojrzeniem postaæ Aragorna. – Imiê, które poda³eœ,nie przystaje do takiego jak ty cz³owieka. Strój tak¿e masz dziwny. Czy wysko-czy³eœ spod trawy? Jak to siê sta³o, ¿eœmy ciê wczeœniej nie dostrzegli? Mo¿ejesteœcie z ludu elfów?– Nie – odpar³ Aragorn. – Jeden z nas tylko jest elfem, Legolas z Leœnego

Królestwa, z odleg³ej Mrocznej Puszczy. Ale po drodze zabawiliœmy w Loth-lórien i od Pani tej krainy otrzymaliœmy dary, widomy znak jej ³ask.Rycerz przyjrza³ siê trójce przyjació³ z nowym podziwem, lecz w jego jas-

nych oczach pojawi³ siê twardy b³ysk.– A wiêc w Z³otym Lesie naprawdê ¿yje Pani, o której baj¹ stare legendy!

– rzek³. – Jak s³ysza³em, ma³o kto wymyka siê z jej side³. Dziwne czasy! Je¿eliu niej jesteœcie w ³askach, zapewne tak¿e snujecie sieci i rzucacie czary. – Na-gle zwróci³ zimne spojrzenie na Legolasa i Gimlego. – Czemu¿ to nie odzywa-cie siê, milczkowie? – spyta³.Gimli wsta³, mocno zapar³ siê na rozstawionych nogach; rêkê zacisn¹³ na

trzonku topora, czarne oczy zaiskrzy³y mu siê gniewnie.

31

– Powiedz mi swoje imiê, w³adco koni, a wówczas us³yszysz moje i wieleinnych rzeczy na dok³adkê – powiedzia³.– Zwyczaj ka¿e, by cudzoziemiec przedstawi³ siê pierwszy – odpar³ rycerz,

z góry spogl¹daj¹c na krasnoluda. – Mimo to wiedz, ¿e jestem Éomer, synÉomunda, a noszê tytu³ Trzeciego Marsza³ka Riddermarchii.– A wiêc, Éomerze, synu Éomunda, Trzeci Marsza³ku Riddermarchii, przyjmij

od krasnoluda Gimlego, syna Glóina, przestrogê i nie rzucaj na wiatr niewczes-nych s³ów. Oczerniasz bowiem tê, której piêknoœci nawet wyobraziæ sobie nieumiesz. Tylko przez wzgl¹d na s³aboœæ umys³u mo¿na ciê usprawiedliwiæ.Éomerowi oczy rozb³ys³y, a JeŸdŸcy Rohanu z groŸnym pomrukiem zacieœ-

nili kr¹g wokó³ cudzoziemców i nastawili w³ócznie.– Obci¹³bym ci g³owê razem z brod¹, moœci krasnoludzie, gdyby nieco wy-

¿ej stercza³a nad ziemi¹ – rzek³ Éomer.– Gimli nie jest tu sam! – zawo³a³ Legolas; ruchem szybszym ni¿ tchnienie

napi¹³ ³uk i za³o¿y³ strza³ê. – Zginiesz, zanim twój miecz opadnie.Éomer podniós³ miecz i sprzeczka skoñczy³aby siê krwawo, gdyby Aragorn

z rêk¹ wzniesion¹ w górê nie skoczy³ miêdzy przeciwników.– Wybacz, Éomerze! – krzykn¹³. – Zrozumiesz gniew moich przyjació³, gdy

ci opowiem nasz¹ historiê. Nie ¿ywimy z³ych zamiarów, nie chcemy skrzyw-dziæ Rohanu i jego mieszkañców, ludzi ani koni. Czy zgodzisz siê wys³uchaæmnie, zanim u¿yjesz orê¿a?– Zgadzam siê – odpar³ Éomer i opuœci³ miecz. – Lecz podró¿ni zapuszcza-

j¹cy siê w tych niepewnych czasach na pola Riddermarchii powinni by mniejdufnie sobie poczynaæ. Przede wszystkim wyznaj mi swoje prawdziwe imiê.– Przede wszystkim powiedz mi, komu s³u¿ysz – rzek³ Aragorn. – Czyœ

przyjacielem, czy wrogiem Saurona, Czarnego W³adcy Mordoru?– Jednemu tylko panu s³u¿ê: królowi Marchii, Théodenowi, synowi Thengla

– odpar³ Éomer. – Nie s³u¿ymy potêdze dalekiej Czarnej Krainy, lecz nieprowadzimy te¿ z ni¹ otwartej wojny. Jeœli wiêc przed ni¹ uciekacie, opuœæcielepiej nasz kraj. Na ca³ym pograniczu szerzy siê niepokój i jesteœmy zagro¿eni;pragniemy jednak tylko zachowaæ wolnoœæ i ¿yæ tak, jak ¿yliœmy, poprzestaj¹c naswoim, nie s³u¿¹c obcym panom, ani dobrym, ani z³ym. W lepszych czasachchêtnie i przyjaŸnie witaliœmy cudzoziemców, lecz w tych niespokojnych dniachobcy, nieproszeni goœcie musz¹ siê u nas spotykaæ z podejrzliwym i surowymprzyjêciem. Mówcie! Coœcie za jedni? Komu s³u¿ycie? Na czyj rozkaz œcigacieorków po naszym stepie?– Nie s³u¿ê ¿adnemu w³adcy – odpar³ Aragorn – ale s³u¿alców Saurona

œcigam wszêdzie, dok¹dkolwiek ich trop mnie zaprowadzi. Orków znam tak,jak ma³o kto wœród œmiertelnych, a jeœli na nich polujê w ten sposób, to dlatego,

32

¿e nie mam wyboru. Banda, któr¹ œcigamy, porwa³a dwóch naszych przyjació³.W takiej potrzebie cz³owiek nie zwa¿a, ¿e nie ma konia, lecz idzie piechot¹,i nie pyta o pozwolenie, lecz spieszy tam, gdzie œlad wskazuje drogê. Nie liczyte¿ g³ów nieprzyjació³, chyba ¿e ostrzem miecza. Nie jestem bezbronny.Odrzuci³ p³aszcz z ramion. Wykuta przez elfy pochwa zalœni³a jasno, a kiedy

Aragorn doby³ z niej miecz, klinga Andúrila rozb³ys³a nagle jak bia³y p³omieñ.– Elendil! – zawo³a³. – Nazywam siê Aragorn, syn Arathorna, a zw¹ mnie

te¿ Elessarem, Kamieniem Elfów, Dúnadanem, spadkobierc¹ Isildura, któryby³ synem Elendila, w³adcy Gondoru. Oto jest miecz, niegdyœ z³amany i nanowo dziœ przekuty. Czy chcesz mi pomóc, czy te¿ zagrodziæ drogê?Wybieraj!Gimli i Legolas ze zdumieniem patrzyli na swego przewodnika, bo takim,

jak w tej chwili, jeszcze go nie widzieli. Zdawa³o siê, ¿e Aragorn urós³ nagle,podczas gdy Éomer zmala³; przez wyrazist¹ twarz przemkn¹³ odblask si³yi majestatu kamiennych królów. Przez okamgnienie Legolasowi zdawa³o siê,¿e bia³y p³omyk otoczy³ skronie Aragorna œwietlist¹ koron¹.Éomer cofn¹³ siê o krok, a twarz jego przybra³a wyraz trwo¿nej czci. Spuœ-

ci³ ku ziemi dumne spojrzenie.– Dziwne doprawdy czasy – mrukn¹³. – Wcielone sny i legendy wstaj¹ spod

trawy. Powiedz mi, panie – rzek³ g³oœniej, zwracaj¹c siê do Aragorna – co ciê tudo nas sprowadza? Co znacz¹ twoje niepojête s³owa? Dawno temu Boromir,syn Denethora, ruszy³ w œwiat po wyjaœnienie tej zagadki, a koñ, którego muu¿yczyliœmy, wróci³ bez jeŸdŸca. Jakie wiêc przeznaczenie przyszed³eœ z Pó³no-cy nam og³osiæ?– Waszym przeznaczeniem jest wybór – odpar³ Aragorn. – Powtórz moje

s³owa Théodenowi, synowi Thengla: czeka go otwarta wojna w szeregach Sauro-na lub przeciw niemu. Nikt ju¿ dziœ nie mo¿e tak ¿yæ, jak ¿y³ dotychczas, i ma³okto zachowa to, co uwa¿a za swoj¹ w³asnoœæ. Lecz o tych donios³ych sprawachporozmawiamy póŸniej. Je¿eli nic nie stanie na przeszkodzie, sam odwiedzêwaszego króla. W tej chwili jestem w ciê¿kiej potrzebie i proszê o pomoc alboprzynajmniej o radê. Jak ju¿ mówi³em, œcigamy orków, którzy porwali naszychprzyjació³. Co mo¿esz mi o tej bandzie powiedzieæ?– Mo¿esz zaniechaæ dalszego poœcigu – odpar³ Éomer. – Banda jest ju¿

rozgromiona.– A nasi przyjaciele?– Nie widzieliœmy innych istot prócz orków.– Dziwne, bardzo dziwne – rzek³ Aragorn. – Czy szukaliœcie wœród poleg-

³ych? Czy na pobojowisku nie by³o innych trupów prócz orków? Nasi przy-jaciele s¹ ma³ego wzrostu, mogliby wam wydaæ siê dzieæmi; nie nosz¹ obuwia,p³aszcze mieli szare.

33

– Nie by³o tam krasnoludów ani dzieci – odpar³ Éomer. – Przeliczyliœmypoleg³ych i zabraliœmy broñ oraz ³upy, potem zaœ zgromadziliœmy trupy nastos i spalili, wedle zwyczaju. Popio³y jeszcze dymi¹.– Nie chodzi o krasnoludów ani o dzieci – odezwa³ siê Gimli. – Nasi przy-

jaciele to hobbici.– Hobbici? – zdziwi³ siê Éomer. – A to co takiego? Pierwszy raz s³yszê tê

dziwn¹ nazwê.– Dziwna nazwa dziwnego plemienia – powiedzia³ Gimli. – Lecz ci dwaj s¹

nam bardzo drodzy. Mo¿e s³yszeliœcie w Rohanie o przepowiedni, która za-niepokoi³a w³adcê z Minas Tirith. Jest w niej mowa o nizio³kach. To w³aœniehobbici.– Nizio³ki! – zaœmia³ siê jeŸdziec stoj¹cy obok Éomera. – Nizio³ki! Ale¿ te

stworzonka istniej¹ tylko w starych pieœniach i w bajkach przyniesionychz Pó³nocy. Czy znaleŸliœmy siê w œwiecie legend, czy te¿ chodzimy po zielonejziemi w blasku dnia?– Mo¿na ¿yæ w obu tych œwiatach naraz – rzek³ Aragorn. – Bo nie my, lecz

ci, co przyjd¹ po nas, stworz¹ legendê naszych czasów. Zielona ziemia, powia-dasz? Jest w niej wiele tematów dla legendy, chocia¿ j¹ depczesz w pe³nymblasku dnia.– Nie ma czasu do stracenia – rzek³ jeŸdziec, nie zwa¿aj¹c na Aragorna.

– Trzeba spieszyæ na po³udnie, wodzu. Zostawmy tych dziwaków razem z ichmrzonkami. Albo te¿ zwi¹¿my ich i zawieŸmy do króla.– Milcz, Éothainie! – rozkaza³ mu Éomer w jêzyku Rohanu. – Chcê poroz-

mawiaæ z nimi sam. Niech mój éored zbierze siê na œcie¿ce i przygotuje doodmarszu w kierunku Brodu Entów.

Mrucz¹c coœ pod nosem, Éothain oddali³ siê i przekaza³ rozkaz oddzia³owi.Po chwili Éomer zosta³ sam z trzema wêdrowcami.– To, coœ mi rzek³, Aragornie, zdaje siê bardzo dziwne – powiedzia³.

– A jednak mówisz prawdê, nie w¹tpiê o tym. Ludzie z Marchii nie k³ami¹,tote¿ nie³atwo daj¹ siê oszukaæ. Lecz nie powiedzia³eœ mi ca³ej prawdy. Czyzechcesz teraz rzec mi coœ wiêcej o celu waszej wyprawy, abym móg³ os¹dziæ,co mi wypada uczyniæ?– Wyruszy³em z Imladris, jak nazywaj¹ ten kraj stare pieœni, przed wielu

tygodniami – odpar³ Aragorn. – By³ ze mn¹ Boromir, rycerz z Minas Tirith.Zamierza³em towarzyszyæ synowi Denethora do jego rodzinnego grodu, bypomóc jego ludowi w wojnie z Sauronem. Ale reszta Dru¿yny, z któr¹ wêd-rowa³em, mia³a inne zadania do spe³nienia. O tym dziœ nie wolno mi jeszczemówiæ. Naszym przywódc¹ by³ Gandalf Szary.

34

– Gandalf! – zakrzykn¹³ Éomer. – Gandalf Szary znany jest w Marchii.Muszê ciê wszak¿e przestrzec, ¿e jego imiê ju¿ nie otwiera drogi do ³ask króla.Gandalf goœci³ w naszym kraju wielekroæ za pamiêci ludzkiej, zjawiaj¹c siêwedle woli, czasem parê razy do roku, czasem raz na wiele lat. Zawsze by³zwiastunem niezwyk³ych zdarzeñ, a jak teraz niektórzy twierdz¹, przynosi³nieszczêœcie. To prawda, ¿e od ostatnich jego odwiedzin tego lata sypnê³y siê nanas niepowodzenia. Wówczas to zaczê³y siê k³opoty z Sarumanem. Przedtemzaliczaliœmy go do naszych przyjació³, lecz przyby³ Gandalf i ostrzeg³ nas, ¿eIsengard wrze od przygotowañ wojennych i ¿e Saruman knuje napaœæ. Opowia-da³, ¿e by³ wiêziony w wie¿y Orthanku i ledwie uszed³ z ¿yciem. B³aga³ o po-moc, ale Théoden nie chcia³ go wys³uchaæ, wiêc Czarodziej opuœci³ nasz kraj.Nie wymawiaj imienia Gandalfa w obecnoœci Théodena. Król jest na niegozagniewany. Gandalf bowiem wzi¹³ sobie wierzchowca imieniem Cienistogrzy-wy, per³ê królewskich stadnin, z rasy mearasów, które tylko w³adcom Marchiiwolno dosiadaæ. Cienistogrzywy jest potomkiem s³awnego konia Eorla, któryzna³ ludzk¹ mowê. Przed tygodniem wróci³, lecz to nie ugasi³o gniewu króla, bokoñ zdzicza³ i nie daje do siebie przystêpu nikomu.– A wiêc Cienistogrzywy sam trafi³ do domu z dalekiej pó³nocy – rzek³

Aragorn – bo tam Gandalf rozsta³ siê ze swym wierzchowcem. Niestety! Gan-dalf ju¿ nigdy go nie dosi¹dzie. Wpad³ w ciemne otch³anie Morii i ju¿ siêz nich nie wydosta³ na œwiat³o dzienne.– Smutna to nowina – rzek³ Éomer. – Smutna przynajmniej dla mnie i dla

wielu spoœród nas, lecz nie dla wszystkich, jak siê zreszt¹ przekonasz, gdyodwiedzisz królewski dwór.– Nikt w waszym kraju poj¹æ nie zdo³a, jak bardzo martwiæ siê trzeba t¹

nowin¹, chocia¿ jej skutki pewnie ka¿dy z was odczuje boleœnie, zanim tenrok up³ynie – rzek³ Aragorn. – Lecz gdy wielcy polegn¹, mniejsi musz¹ za-st¹piæ ich na czele pochodu. Mnie przypad³o w udziale prowadziæ Dru¿ynêprzez ca³¹ dalek¹ drogê z Morii. Szliœmy przez Lórien – kraj, o którym powi-nieneœ dowiedzieæ siê czegoœ wiêcej, nim zechcesz znów o nim mówiæ. A po-tem wiele mil przep³ynêliœmy Wielk¹ Rzek¹ a¿ do wodogrzmotów Rauros.Tam w³aœnie Boromir poleg³ z r¹k tych samych orków, których wyœcie dzisiajrozgromili.– Same ¿a³obne wieœci przynosisz nam, Aragornie! – wykrzykn¹³ Éomer

z rozpacz¹. – Œmieræ Boromira to cios dla Minas Tirith i dla nas wszystkich.Mê¿ny to by³ rycerz, powszechnie go s³awiono. Rzadko odwiedza³ Marchiê,bo wiele czasu poœwiêci³ wojnom na wschodniej granicy, lecz spotka³em siêz nim kiedyœ. Bardziej mi siê wyda³ podobny do porywczych synów Eorla ni¿do statecznych mê¿ów z Gondoru, i pewnie okaza³by siê wielkim wodzem

35

swego ludu, gdyby doczeka³ swojej kolei i obj¹³ przywództwo. Nie pojmujê,dlaczego z Gondoru nie dosz³y nas ¿adne wieœci o tym nieszczêœciu. Jak daw-no siê to sta³o?– Dziœ mija czwarty dzieñ od œmierci Boromira – odpar³ Aragorn – a my

wyruszyliœmy spod Tol Brandir wieczorem tego pamiêtnego dnia.– Pieszo? – zakrzykn¹³ Éomer.– Tak jak nas widzisz.Éomer ze zdumienia szeroko otworzy³ oczy.– Obie¿yœwiat to zbyt skromne przezwisko, synu Arathorna – powiedzia³.

– Ja bym ciê raczej nazwa³ Skrzydlatym. O tym marszu trzech przyjació³bardowie powinni œpiewaæ pieœni podczas rycerskich uczt. W niespe³na czterydoby przemierzyliœcie pieszo czterdzieœci piêæ staj. Dzielny jest ród Elendila!Teraz jednak powiedz mi, Aragornie, czego ode mnie oczekujesz? Trzeba mibowiem co tchu wracaæ do Théodena. W obecnoœci moich podw³adnych musia-³em mówiæ oglêdnie. Prawdê rzek³em, nie jesteœmy w otwartej wojnie z Czar-nym Krajem i s¹ na dworze nikczemni doradcy, którzy maj¹ dostêp do królew-skich uszu. Lecz wojna wisi w powietrzu. Nie zaprzemy siê prastarego sojuszuz Gondorem i gdy nasi sprzymierzeñcy walcz¹, przyjdziemy im z pomoc¹. Takja powiadam i tak myœl¹ wszyscy, którzy ze mn¹ trzymaj¹. Jako Trzeci Marsza-³ek mam zlecon¹ pieczê nadWschodni¹ Marchi¹. Kaza³em nasze stada i paste-rzy usun¹æ st¹d za Rzekê Entów; tu zostan¹ tylko stra¿e i zwiadowcy.– A wiêc nie p³acicie haraczu Sauronowi? – spyta³ Gimli.– Nie, i nigdy nie p³aciliœmy – odpar³ Éomer z b³yskiem w oczach. – Dosz³o

do moich uszu, ¿e ktoœ to k³amstwo rozsiewa po œwiecie. Przed kilku latyw³adca Czarnego Kraju chcia³ kupiæ od nas konie i ofiarowa³ za nie wielk¹ cenê,lecz odmówiliœmy, bo zwierzêta zmusza do s³u¿enia z³ej sprawie. Wówczasnas³a³ bandy orków, które od tej pory rabuj¹, co im w rêkê wpadnie, a najchêt-niej porywaj¹ konie karej maœci, tak ¿e niewiele nam ich pozosta³o. To w³aœniejest powodem naszej zawziêtej nienawiœci do orków.W tej chwili jednak najgorszych k³opotów przysparza nam Saruman. Roœci

sobie prawa do w³adzy nad ca³ym tym obszarem i od kilku miesiêcy toczymyz nim wojnê. Wzi¹³ na ¿o³d orków, jeŸdŸców na wilkach i z³ych ludzi, zamk-n¹³ przed nami Bramê Rohanu, tak ¿e znaleŸliœmy siê jak w kleszczach, osa-czeni i od zachodu, i od wschodu.Trudno walczyæ z takim przeciwnikiem. Saruman jest przecie¿ czarodziejem,

chytrym i bieg³ym w swej sztuce, umie przedzierzgaæ siê w ró¿ne postacie.Mówi¹, ¿e w³óczy siê to tu, to tam, przebrany za starca w kapturze i p³aszczu;bardzo przypomina z pozoru Gandalfa, jak twierdz¹ ci, co go pamiêtaj¹. Jegoszpiedzy potrafi¹ siê przeœlizn¹æ przez wszystkie nasze sieci, z³owró¿bne ptaki,

36

które mu s³u¿¹, lataj¹ ustawicznie nad naszym krajem. Nie wiem, czym siê toskoñczy, ale w g³êbi serca drêcz¹ mnie z³e przeczucia; je¿eli siê nie mylê, nietylko w Isengardzie ma Saruman sojuszników. Sam zreszt¹ przekonasz siê, gdyodwiedzisz królewski dwór. Czy odwiedzisz go? Czy te¿ ³udzê siê tylko nadzie-j¹, ¿e przys³ano ciê tutaj, abyœ mnie poratowa³ w rozterce i ciê¿kiej potrzebie?– Stawiê siê na dworze króla Théodena, jak tylko bêdê móg³ – rzek³ Aragorn.– JedŸ zaraz – prosi³ Éomer. – Dziedzic Elendila bêdzie dla synów Eorla

potê¿nym sprzymierzeñcem w tych groŸnych czasach. Na polach ZachodniegoEmnetu wre w tej chwili bitwa, bojê siê, ¿e j¹ przegramy. Wyznam ci, ¿epodj¹³em tê wyprawê na pó³noc bez wiedzy króla, gdy ja bowiem ze swymoddzia³em opuœci³em stolicê, zosta³a tam tylko nieliczna stra¿. Ale zwiadowcyprzestrzegli mnie, ¿e banda orków przed trzema dniami zesz³a na nasze pola zeWschodniego Muru i ¿e niektórzy z napastników nosz¹ bia³e god³o Sarumana.Podejrzewaj¹c, ¿e sta³o siê to, czego najbardziej siê lêkam, to znaczy, ¿e miêdzyOrthankiem a Czarn¹ Wie¿¹ zawarty zosta³ sojusz, ruszy³em na czele éoredu,oddzia³u z³o¿onego z moich domowników i s³ug. Dwa dni temu o zmierzchudoœcignêliœmy orków w pobli¿u Lasu Entów. Okr¹¿yliœmy bandê i wczorajo œwicie stoczyliœmy z ni¹ bitwê. Straci³em w boju piêtnastu ludzi i dwanaœciekoni. Niestety. Banda okaza³a siê liczniejsza, ni¿ przewidywa³em. Nowe posi³kinadci¹gnê³y bowiem ze wschodu, zzaWielkiej Rzeki, jak œwiadczy wyraŸny œlad,który odkryliœmy nieco dalej na pó³noc st¹d. Inni przyszli te¿ na pomoc swoimod strony lasu: orkowie – olbrzymy, równie¿ znaczeni bia³ym god³em Isengardu,a to jest szczep najgroŸniejszy i najdzikszy.Mimo wszystko rozbiliœmy ich w puch. Lecz za d³ugo ju¿ bawimy w tych

okolicach. Jesteœmy potrzebni na po³udniu i na zachodzie. JedŸ z nami. Jakwidzia³eœ, mamy luŸne konie. Twój miecz nie bêdzie pró¿nowa³. Tak, przydasiê równie¿ topór Gimlego i ³uk Legolasa, jeœli twoi przyjaciele zechc¹ miwybaczyæ zbyt pochopny s¹d o Pani Lasu. Powtórzy³em jedynie to, co wszyscyo niej mówi¹ w naszym kraju, lecz chêtnie zmieniê zdanie, jeœli od was dowiemsiê, ¿e b³¹dzi³em.– Dziêki za te szlachetne s³owa – rzek³ Aragorn. – Z serca pragn¹³bym iœæ

z tob¹, ale nie mogê opuœciæ przyjació³, póki zostaje choæ cieñ nadziei, ¿ezdo³am ich ocaliæ.– Porzuæ nadziejê – odpar³ Éomer. – Nie odnajdziesz swoich druhów na

tym pó³nocnym pograniczu.– A jednak nasi przyjaciele nie zostali nigdzie po drodze. Opodal Wschod-

niego Muru znaleŸliœmy niew¹tpliwy dowód, ¿e przynajmniej jeden z nich ¿y³jeszcze wówczas i przechodzi³ tamtêdy. Lecz miêdzy œcian¹ górsk¹ a tymp³askowzgórzem nigdzie nie natrafiliœmy na ¿aden œlad, nikt te¿ nie od³¹czy³

37

siê od oddzia³u i nie zeszed³ w bok od szlaku, chyba ¿e zawodzi mnie sztukaodczytywania tropów, w której æwiczy³em siê z dawna.– Có¿ wiêc mog³o siê z nimi staæ?– Nie wiem. Myœla³em, ¿e zginêli w zamêcie bitwy i cia³a ich razem z tru-

pami orków sp³onê³y na stosie. Lecz skoro ty powiadasz, ¿e to niemo¿liwe,wyzby³em siê tej obawy. Wolno mi przypuszczaæ, ¿e zawleczono ich do lasujeszcze przed bitw¹, zanim twój oddzia³ otoczy³ bandê. Czy móg³byœ przysi¹c,¿e z twoich sieci nie wymknê³a siê w ten sposób ¿ywa dusza?– Przysiêgnê, ¿e ani jeden ork nie wyœlizn¹³ siê nam od chwili, gdy wypa-

trzyliœmy bandê – rzek³ Éomer. – Wczeœniej ni¿ orkowie dotarliœmy na skrajlasu, potem zaœ nie móg³ przedrzeæ siê przez pierœcieñ moich ¿o³nierzy nikt,kto nie umie czarowaæ jak elfowie.– Nasi druhowie mieli takie same p³aszcze jak my – powiedzia³ Aragorn.

– A nas przecie¿ min¹³eœ w bia³y dzieñ, nie podejrzewaj¹c wcale naszej obecnoœci.– Tak, o tym zapomnia³em – przyzna³ Éomer. – Wœród tylu dziwów za nic

rêczyæ nie mo¿na. Niepojête rzeczy dziej¹ siê teraz na œwiecie. Elf z krasno-ludem w parze wêdruje przez nasze stepy. Cz³owiek, który rozmawia³ z Leœn¹Pani¹, stoi przede mn¹ ¿ywy i ca³y. Miecz z³amany przed laty, zanim ojcowienaszych ojców przybyli do Marchii, wraca, aby znów wojowaæ. Jak w takichosobliwych czasach rozeznaæ, co siê cz³owiekowi godzi czyniæ?– W osobliwych czasach, tak samo jak w zwyk³ych, wiadomo, co siê godzi

– rzek³ Aragorn. – Dobro i z³o nie zmienia siê z biegiem lat. I to samo oznaczadla ludzi co dla krasnoludów albo elfów. Cz³owiek musi miêdzy dobremi z³em wybieraæ zarówno we w³asnym domu, jak i w Z³otym Lesie.– Prawdê mówisz – rzek³ Éomer. – Lecz nie o tobie w¹tpi³em ani o wyborze

mego serca. Nie wolno mi jednak postêpowaæ tak, jak bym sam pragn¹³. Prawonasze zabrania cudzoziemcomwêdrowaæ na w³asn¹ rêkê po tym kraju, chyba ¿ekról da im na to pozwolenie. W dzisiejszych groŸnych czasach ten zakazprzestrzegany jest bardziej ni¿ kiedykolwiek surowo. Prosi³emwas, byœcie zgodzilisiê dobrowolnie iœæ z nami, lecz odmawiacie. Wzdragam siê przed wszczêciembitwy w stu ludzi przeciw trzem obcoplemieñcom.– Nie s¹dzê, aby wasze prawo dotyczy³o naszego przypadku – odpar³ Ara-

gorn. – Nie jestem te¿ dla was obcoplemieñcem. Bywa³em w tym kraju nieraz,walczy³em w szeregach Rohirrimów, chocia¿ pod innym imieniem i w innymstroju. Z tob¹ nie spotkaliœmy siê dotychczas, ale zna³em twojego ojca Éo-munda i rozmawia³em z Théodenem, synem Thengla. Nie mog³o siê za daw-nych lat zdarzyæ, by szlachetny m¹¿ i dostojnik Rohanu zmusza³ kogokolwiekdo odst¹pienia od takich zamiarów, jakie ja ¿ywiê. Mój obowi¹zek jest jasny:wytrwam przy nim. A ty, synu Éomunda, rozstrzygnij wreszcie, co wybierasz.

38

Pomó¿ nam albo przynajmniej zostaw nam wolnoœæ. Albo spróbuj post¹piæwedle prawa. Jeœli to zrobisz, ubêdzie obroñców waszych granic i króla.Éomer chwilê namyœla³ siê, w koñcu rzek³:– Obaj nie mamy czasu do stracenia. Mój oddzia³ niecierpliwi siê, by ruszaæ

w dalsz¹ drogê, a twoja nadzieja z ka¿d¹ godzin¹ blednie. Tote¿ dokona³emwyboru. Odejdziecie wolni. Co wiêcej, u¿yczê wam koni. Proszê tylko o jedno:gdy spe³nisz swoje zadanie lub gdy przekonasz siê, ¿e dalsze wysi³ki s¹ darem-ne, przyb¹dŸ wraz z koñmi do Meduseld, wielkiego domu w Edoras, obecnejsiedzibie Théodena. W ten sposób dasz królowi dowód, ¿e nie pob³¹dzi³emw wyborze. Twemu s³owu zawierzam moje dobre imiê, mo¿e nawet ¿ycie. NiezawiedŸ mnie.– Nie zawiodê – odpar³ Aragorn.

Rohirrimowie z oddzia³u Éomera zdumieli siê, gdy dowódca kaza³ oddaæ zby-waj¹ce konie trzem obcoplemieñcom; ten i ów patrzy³ na intruzów nieufniespode ³ba, lecz tylko Éothain oœmieli³ siê odezwaæ g³oœno:– Godzi siê mo¿e daæ wierzchowca temu dostojnemu panu, który, jak po-

wiada, nale¿y do plemienia Gondoru – rzek³ – ale nikt jeszcze nie s³ysza³,¿eby konia z Marchii dosiada³ krasnolud.– Nikt nie s³ysza³ i nigdy nie us³yszy, b¹dŸ spokojny – odpar³ Gimli. – Wo-

lê chodziæ piechot¹, ni¿ wdrapywaæ siê na grzbiet takiego wielkiego zwierza-ka, nawet gdybyœ mnie prosi³, a tym bardziej, jeœli mi go ¿a³ujesz.– Musisz siê zgodziæ, inaczej opóŸnia³byœ poœcig – rzek³ Aragorn.– Nie trap siê, Gimli, przyjacielu – powiedzia³ Legolas. – Si¹dziesz na jed-

nego konia ze mn¹. Tak bêdzie najlepiej. Nie tobie Rohirrimowie po¿ycz¹wierzchowca i nie ty bêdziesz siê z nim para³.Aragorn dosiad³ zaraz konia szpakowatej maœci, którego mu przyprowa-

dzono.– Wabi siê Hasufel – wyjaœni³ Éomer. – Niech ci s³u¿y dobrze i z wiêkszym

szczêœciem ni¿ poprzedniemu panu, Gárulfowi.Mniejszy i l¿ejszy wierzchowiec, ofiarowany Legolasowi, zdawa³ siê narowi-

sty i p³ochliwy. Na imiê mia³ Arod. Legolas poprosi³ jednak Rohirrimów, ¿ebyzdjêli z niego siod³o i uzdê.– Mnie tego nie potrzeba – rzek³, wskakuj¹c lekko na koñski grzbiet. Ku

powszechnemu zdumieniu Arod nie tylko da³ siê Legolasowi dosi¹œæ bez oporu,lecz na jedno jego s³owo pos³usznie spe³nia³ wszelkie ¿yczenia. Tak bowiemelfowie ob³askawiaj¹ ka¿de szlachetne zwierzê. Kiedy z kolei Gimlego posadzonona konia, krasnolud przylgn¹³ do przyjaciela, czuj¹c siê równie nieswojo jakniegdyœ Sam Gamgee w ³odzi.

39

– Szczêœliwej drogi, obyœcie znaleŸli swoj¹ zgubê! – zawo³a³ Éomer. – A wra-cajcie jak najprêdzej i niech odt¹d nasze miecze b³yszcz¹ ju¿ zawsze w jednymszeregu!– Wrócê! – odkrzykn¹³ Aragorn.– Ja tak¿e – powiedzia³ Gimli. – Jeszczeœmy z tob¹ nie skoñczyli rozmowy

o Pani Lasu. Muszê wróciæ, ¿eby ciê nauczyæ grzecznoœci.– Zobaczymy – odpar³ Éomer. – Tyle dziwnych rzeczy zdarzy³o siê ostatni-

mi czasy, ¿e mo¿e nie powinienem siê dziwiæ, jeœli krasnolud toporkiem zechcemi wbijaæ do g³owy czeœæ dla piêknych pañ. Wracaj zdrowy!

Tak siê rozstali. Œcig³e by³y konie ze stadnin Rohanu. Gdy po krótkiej chwiliGimli rzuci³ okiem wstecz, oddzia³ Éomera ledwie by³o widaæ na widnokrêgu.Aragorn nie ogl¹da³ siê za siebie; mimo pêdu pilnie wypatrywa³ znaków naziemi i cwa³owa³ pochylony, z g³ow¹ na szyi Hasufela. Wkrótce mknêli brze-giem Rzeki Entów i tu odnaleŸli wydeptany ze wschodu, od p³askowy¿u, drugiszlak, o którym wspomina³ Éomer.Aragorn zsiad³ z konia i z bliska przyjrza³ siê tropom, potem znów wsko-

czy³ na siod³o i odjecha³ nieco w bok ku wschodowi, trzymaj¹c siê wci¹¿skraju wydeptanego szlaku i uwa¿aj¹c, by nie zatrzeæ œladów. Raz jeszczezsiad³, zbada³ dok³adnie grunt i przeszed³ kawa³ek drogi tam i z powrotempiechot¹.– Niewiele siê dowiedzia³em – rzek³, powróciwszy do towarzyszy. – Na

g³ównym szlaku JeŸdŸcy Rohanu zatarli kopytami koni œlady orków. St¹dbanda ci¹gnê³a chyba w dalsz¹ drogê bli¿ej rzeki. Lecz trop od wschodu jestœwie¿y i wyraŸny. ¯aden te¿ œlad nie wskazuje, by ktoœ zawróci³ nad Anduinê.Trzeba teraz jechaæ wolniej i upewniæ siê, czy nigdzie nie widaæ œladów odcho-dz¹cych w bok od gromady. Orkowie, gdy tu doszli, musieli ju¿ wiedzieæ, ¿e s¹œcigani; mo¿liwe, ¿e próbowali pozbyæ siê jeñców lub zabezpieczyæ ich w jakiœsposób, nim stawili czo³o przeciwnikom.

Tymczasem pogoda zaczê³a siê psuæ. Niskie szare chmury nadp³ynê³y znadp³askowy¿u. Mg³a przes³oni³a s³oñce. Leœne stoki Fangornu majaczy³y corazbli¿ej i coraz ciemniejsze, w miarê jak s³oñce chyli³o siê ku zachodowi. Niespostrzegli nigdzie œladów oddalaj¹cych siê od szlaku w prawo czy w lewo,tylko tu i ówdzie natykali siê na trupy pojedynczych orków, których œmieræzaskoczy³a w ucieczce; siwe pióra strza³ stercza³y im z pleców lub gardzieli.Wreszcie, dobrze ju¿ pod wieczór, dotarli do skraju lasu i na otwartej pola-

nie miêdzy pierwszymi drzewami Fangornu ujrzeli wielkie pogorzelisko; po-pio³y by³y jeszcze gor¹ce i dymi³y. Opodal piêtrzy³ siê stos he³mów, zbroi,

40

strzaskanych tarcz, po³amanych mieczy, ³uków, strza³, dzid i wszelkiego wo-jennego rynsztunku. Poœrodku tkwi³ zatkniêty na pal ogromny ³eb goblina;bia³e god³o mo¿na by³o jeszcze rozró¿niæ na popêkanym he³mie. Nieco dalej,w miejscu, gdzie rzeka wyp³ywa³a z lasu, wznosi³ siê kurhan, dopiero co widaæusypany, bo nag¹ ziemiê okrywa³a œwie¿o wyciêta darñ, w któr¹ wbito piêt-naœcie w³óczni.Aragorn wraz z przyjació³mi przeszuka³ dok³adnie teren w szerokim pro-

mieniu wokó³ pobojowiska, lecz ju¿ siê zmierzcha³o i wkrótce wieczór zapad³ciemny i mglisty. Noc nadesz³a, a nie odkryli jeszcze œladu po Meriadokui Pippinie.– Nic wiêcej nie da siê zrobiæ – rzek³ ze smutkiem Gimli. – Niema³o zaga-

dek napotkaliœmy, odk¹d wyszliœmy spod Tol Brandir, ale ta wydaje siê jesz-cze trudniejsza do rozwi¹zania ni¿ wszystkie poprzednie. Myœlê, ¿e spalonekoœci hobbitów zmiesza³y siê z popio³ami orków. Bolesna to bêdzie nowinadla Froda, jeœli do¿yje, by siê o niej dowiedzieæ; bolesna te¿ dla starego hob-bita, który czeka w Rivendell. Elrond sprzeciwia³ siê udzia³owi tych dwóchm³odzików w wyprawie.– Ale Gandalf by³ za tym, ¿eby ich zabraæ – powiedzia³ Legolas.– Sam Gandalf te¿ chcia³ iœæ z nami, a pierwszy zgin¹³ – odpar³ Gimli.

– Zawiod³o go jasnowidzenie.– Gandalf nie opiera³ swoich rad na pewnoœci bezpieczeñstwa dla siebie ani

dla innych – rzek³ Aragorn. – S¹ zadania, które lepiej podj¹æ, ni¿ odrzuciæ,choæby u ich kresu czeka³a zguba. Ale nie zgodzê siê jeszcze st¹d odejœæ.Zreszt¹ musimy i tak czekaæ do œwitu.

Opodal pobojowiska wybrali na nocleg miejsce pod roz³o¿ystym drzewem,które wygl¹da³o trochê jak kasztan, lecz zachowa³o do tej pory mnóstwo ze-sz³orocznych liœci, du¿ych i brunatnych, podobnych do wysch³ych d³onio d³ugich rozcapierzonych palcach. Ga³êzie szeleœci³y ¿a³oœnie w podmuchachnocnego wiatru.Gimlim dreszcz wstrz¹sn¹³. Mieli z sob¹ ledwie po jednym kocu.– Rozpalmy ognisko – rzek³ krasnolud. – Nie dbam ju¿ o zwi¹zane z tym

niebezpieczeñstwo. Niech siê orkowie zlec¹ jak æmy do œwiecy.– Je¿eli ci biedni hobbici b³¹kaj¹ siê po lesie, ogieñ móg³by ich do nas

œci¹gn¹æ – popar³ przyjaciela Legolas.– Móg³by nam œci¹gn¹æ na kark inne jeszcze stwory prócz orków i hob-

bitów – powiedzia³ Aragorn. – Niedaleko st¹d do podgórskich dziedzin zdraj-cy Sarumana. Siedzimy na skraju Fangornu, a podobno niebezpiecznie jestruszaæ drzewa w tym lesie.

41