Upload
others
View
0
Download
0
Embed Size (px)
Citation preview
Gazetka szkolna Gimnazjum nr 1 w Piasecznie im. Powstańców Warszawy nr 4 2014/2015
Witamy w kolejnym numerze „Gaśnicy”. Nastała zima, która dla wielu
jest szara i smutna. Brak słońca oraz śniegu powoduje, że większość z nas
odczuwa dyskomfort i niezadowolenie. Postanowiliśmy temu przeciwdziałać,
rozweselić Was nowym, bardzo optymistycznym, wydaniem naszej gazety.
W tym numerze chcielibyśmy zaproponować Wam kilka ciekawych
i zabawnych artykułów. A zatem mamy dla Was m.in.: wywiad z człowiekiem,
którego pasją stała się miłość do koni oraz wesołą ankietę, zdjęcia wyjątkowo
uśmiechniętych zwierząt oraz prezentację pomyłek telefonicznych, które mogą
zdarzyć się każdemu. Zapraszamy również do przeczytania tekstu
poświęconego temu, jakie prawa i obowiązki przysługują uczniowi w szkole.
Życzymy przyjemnej lektury oraz wesoło spędzonych zimowych dni.
Redakcja
„Metoda jaką stosuję to nietresowanie koni”
„Kimże jesteś, by końskiej grzywie wiatr zabierać?
Piękno zamykać w klatce swych żądań?
Kim jesteś, że duszę ośmielasz się zmieniać,
W kształty zakuwać, gdy pragnie być wolna?
Jeśli kiedyś na drodze swojej czas zatrzymasz
I zechcesz posłuchać wolnych wciąż koni,
Powiedzą, że jeśli tej drogi się trzymasz
Musisz być Bogiem lub jesteś szalony.”
Dariusz Domagała
Dariusz Domagała, właściciel ośrodka „Stajnia Stara Dąbrowa”, trener jeździectwa
naturalnego oraz twórca metody „Harmonijnego Dosiadu”, nie zgadza się na
przedmiotowe traktowanie koni, zadawanie im bólu i okaleczanie ich psychiki. O tym
opowiada w wywiadzie udzielonym „Gaśnicy”.
GAŚNICA: Za co lubi Pan konie?
Dariusz Domagała: Za to, że są prawdziwe, nie oszukują, a przy tym są piękne.
G.: Jak zaczęła się Pana przygoda z naturalem?
D.D.: W zasadzie to było płynne, bo kiedy zacząłem zajmować się końmi, być z
końmi w jakiś tam sposób, oczywiście, ci którzy uczyli mnie jeździectwa, posługiwali
się metodami powszechnie stosowanymi. Ogólnie, bardzo ogólnie, określa się je
mianem klasyki, ale nie podobało mi się w tym wiele rzeczy. Nie podobało mi się w
tym zniewalanie konia, zadawanie koniom bólu, władanie końmi, panowanie nad
nimi. Brakowało mi w tym zrozumienia, które wypływa z chęci obu stron. Nie
lubię przymuszania, nie lubię zniewalania. Źle się z tym czuję i dlatego, kiedy
próbowałem coś z końmi robić, odchodzić od pomocy, tzw. klasycznych metod,
chociaż można też na ten temat dyskutować, to wprowadzałem też swoje sposoby
postępowania i trudno jest mi dzisiaj powiedzieć, co to było. Chyba inaczej
traktowałem konie. Nie chodziło o jakieś szczególne techniki. W tamtym czasie w
Polsce pewne metody naturalne nie były znane. Niewielu słyszało wtedy o człowieku,
który nazywał się Monty Roberts albo Pat Parelli. To było dawno i materiały na ten
temat nie były dostępne, ale niektórzy wiedzieli, że istnieją tacy ludzie. Ja nie
wiedziałem. Ludzie zaczęli dostrzegać, że konie, które przebywają ze mną, zmieniają
się pozytywnie. Nie boją się, przestają zrzucać ludzi, przestają być ich zdaniem
złośliwe. I w ten sposób zaczęły do mnie trafiać konie, które trzeba było uspokoić, a
ja to wszystko robiłem tak na wyczucie. Naprawdę nie umiem dzisiaj powiedzieć,
jakby ktoś tak zapytał: "Co robiłeś?", to nie wiem, co robiłem. Można jedynie
stwierdzić, że ja je po prostu inaczej traktowałem, że inaczej o nich myślałem, inaczej
z nimi rozmawiałem, inaczej je dotykałem. Później trafiła w moje ręce wreszcie
książka Monty Roberts’a "Człowiek, który słucha koni" i bardzo mnie to ucieszyło,
bo okazało się, że rzeczywiście, nie tylko ja jestem jakiś nienormalny, inny i
burzący ten porządek świata. Zdałem sobie sprawę z tego, że są na świecie ludzie,
którzy są bardzo znani i mają w tej dziedzinie wyniki, sukcesy itd. To, co zrobił
Monty z koniem na okrągłym wybiegu, cały ten Join Up, to było dla mnie bardzo
duże odkrycie, które skróciło moją pracę z końmi, przyśpieszając spodziewane efekty.
Przez pewien czas posługiwałem się tymi metodami, potem okazało się, że Pat Parelli
z Australii też traktuje konie w inny sposób, porozumiewa się z nimi. To było dawno
temu.
Dzisiaj staram się nie wracać do tzw. klasycznych metod, ponieważ uważam je za
metody oparte na dominacji, na tresurze koni i nie podoba mi się wiele, wiele sytuacji,
w które konie są wtłaczane, mimo, że na ogół ludzie starają się nie zadawać koniom
bólu. Jednak, tak czy inaczej, jest to kwestia rządzenia, przewodzenia, wymagania,
zabraniania, pociągania i popychania, wtłaczania konia w formę, jaką sobie człowiek
wymyślił ma dany moment. Tak to się rozwinęło, ewoluowało, no i dzisiaj robię coś
innego. Myślę, że tyle mogę powiedzieć, jeżeli chodzi o początek, więc to nie była
jakaś historia, że coś się stało, kogoś spotkałem i poszedłem na szkolenie, bo nie
byłem na żadnym szkoleniu, tylko to samo przyszło, rozwijało się stopniowo.
Przeobrażało się moje widzenie różnych spraw, rozumienie i chęć bycia z końmi w
takiej czy innej formie.
G.: Długo się tym Pan zajmuje?
D.D.: Około dwudziestu lat, nie licząc, bo nie należy liczyć lat, które spędziłem z
końmi ciągnącymi pługi i wozy na wsi, to było dawno, miałem wtedy kilka lat.
Pierwsza taka sytuacja, z resztą, ja to opisuję w książce jako taką ciekawostkę, w
ogóle jako wstęp do książki, sytuację, którą przypomniał mi mój stryj, gdy jako
czteroletni dzieciak wyprowadziłem konia ze stajni i pojechałem na tym koniu, na
oklep, z kawałkiem sznurka przywiązanym do wędzidła, pojechałem w pole, przez
całą wieś. Dziwne, że żyję do dzisiaj. Nic się nie stało, tak mówią.
Potem przez jakiś czas konie na wsi u nas w Polsce były i pracowały, no to i u
dziadka ten koń był. Ciągle więc miałem kontakt z końmi. Wsiadałem na nie, ale nie
było mowy o żadnym naturalu, o żadnym jeździectwie, tylko o wożeniu się na tym
koniu, bo to mi się podobało. Konie zupełnie zniknęły z mojego życia, gdy miałem
lat… czternaście albo piętnaście, coś koło tego. Wtedy już dziadek nie potrzebował
konia, więc koń zniknął z naszej stajni, aż do dorosłego, bardzo dorosłego wieku.
Kiedy wróciłem do koni, miałem trzydzieści lat.
G.: Czy zawsze się Pan tym zajmował?
D.D.: Ja się tym nie zajmowałem, ja to robiłem na zasadzie… pasji, pragnienia
bycia z istotami, które są wrażliwe, na zasadzie okazywania im ciepła,
zapewniania poczucia bezpieczeństwa, które konie kochają, którego potrzebują.
Pewnie różnie to wyglądało w początkowym okresie, bo każdy człowiek powinien się
uczyć i ja też się uczyłem, popełniałem błędy, za które pewnie niektóre konie
wypadałoby przeprosić, ale wciąż dążyłem do tego, aby konie przy mnie czuły się
dobrze, bezpiecznie i spokojnie. Nie zajmowałem się tym w sensie zawodowym,
pracowałem na życie w zupełnie innych dziedzinach, a to był taki fragment
egzystencji, w którym ja gdzieś odchodziłem, wtedy kiedy była taka potrzeba, ze
strony ludzi mających jakiś problem z koniem. Miałem oczywiście swojego konia, z
którym starałem się być cały czas, ale trudno powiedzieć, żebym się tym zajmował.
To była pasja, to było… hobby - to chyba niedobre słowo, pragnienie spędzania życia
w taki sposób, ale to było bardzo ograniczone w czasie, ponieważ w dzień trzeba było
pracować gdzie indziej, a do stajni jechało się popołudniu albo bardzo rano.
Zawodowo zacząłem się tym zajmować całkiem niedawno, to znaczy kiedy
zostawiłem wszystkie inne zajęcia i zacząłem cały czas być z końmi, no to niedawno.
Pięć lat może minęło.
G.: Dlaczego się Pan tym zajmuje?
D.D.: Kiedyś spotkałem człowieka, który miał takie pragnienie od dzieciństwa, żeby
być listonoszem. Nie mógł, ponieważ jego rodzice wymyślili dla niego lepsze życie.
I on musiał skończyć studia, zająć się czymś zupełnie innym, bardziej inteligentnym.
Ten człowiek nie był szczęśliwy, bo nie był listonoszem. Kiedy w jego życiu nastąpiły
niespodziewane, nieplanowane, duże zmiany rodzinne, postanowił spełnić swoje
marzenie i został listonoszem. Stwierdził, że dopiero teraz jest szczęśliwy. Ja przez
całe życie odkąd pamiętam, mówię o czasach dzieciństwa, kiedy u mojego dziadka
był koń, marzyłem o tym, żeby być kowbojem. W tamtych czasach, kiedy miałem
kilka lat, filmy o kowbojach tzw. westerny były chyba jedynymi filmami, które dało
się oglądać w tym kraju. Każdy chłopak chciał być wtedy kowbojem albo prawie
każdy. To nie było mi dane, bo kiedy koń zniknął ze stajni, no to już kontakt się urwał
zupełnie, gdzieś to zaginęło i dopiero kiedy moja córka miała 8 lat zapytała czy może
zacząć uczyć się jeździć konno, bo znalazła w szkole jakieś ogłoszenie. Mnie się
wtedy pozapalały wszystkie lampki i zadałem sobie pytanie: „ Ile to lat minęło,
kiedy zapomniałem o koniach?”. Kiedyś widziałem w wyobraźni, razem z moim
przyjacielem ze wsi stada naszych koni, które były wolne, które były wypuszczane na
pastwiska nad rzeką. Przykro mi się zrobiło, że jestem dorosły i tego marzenia nie
dość, że nie zrealizowałem, to jeszcze w ogóle o nim zapomniałem. Zrobiło mi się
trochę wstyd. I oczywiście zapisałem córkę na kurs i sam zacząłem próbować, wtedy
tylko wsiadać na konie, bo moja wiedza o nich w tamtym czasie była poniżej zera.
Kiedy się okazało, że mam taką możliwość bycia z końmi i te konie się przy mnie
zmieniają, to niektórzy doszli do wniosku, że mam w tym kierunku chyba jakiś dar.
Nie wiem czy mam, czy nie mam, ale tak twierdzili. Natomiast ja widziałem w
swoim życiu, kiedy już jeździłem konno całkiem przyzwoicie - tak mi się
wydawało, dużo zła, dużo krzywdy, którą cierpią konie z rąk ludzi. Kiedy
zacząłem z nimi pracować w inny sposób, już bardzo świadomie, to robiłem to po to,
by chociaż niektórym koniom ulżyć w ich życiu. Nie myślałem wtedy o tym, że będę
propagował metody, że będę miał ośrodek. Absolutnie! To było poza zasięgiem
marzeń, nawet nie śmiałem o tym myśleć. Nie przypuszczałem też, że to się aż tak
rozwinie, że na imprezach takich jak „ Cavaliada” będę mógł mieć wykłady na temat
pracy z końmi innymi metodami, na temat naturalnego dosiadu. Jakby mi ktoś wtedy
powiedział, że tak ma być, to chyba umarłbym ze śmiechu, ale głównym powodem,
dla którego się tym zająłem była krzywda, którą widziałem w oczach koni. To był
ból, to był bunt, to było cierpienie i bardzo mnie to bolało. Chciałem pokazać, że
można inaczej. To była główna przyczyna, dla której się tym zająłem.
G.: Czy zmieniło się Pańskie życie odkąd zajął się Pan ta profesją?
D.D.: No tak. To dość naturalny bieg wydarzeń, kiedy zmieniają się nasze priorytety,
kiedy zmieniają się nasze wartości. Zmienia się to, w co wierzymy, to zmienia się też
środowisko, wszystko, co nas otacza. Zmienia się życie. Zmieniają się ludzie, którzy
wokół nas się obracają - albo są ci sami i zmieniają swój sposób bycia, albo niektórzy
odchodzą, niektórzy przychodzą - inni, którym to odpowiada. Wszystko się zmienia.
Moje życie bardzo zmieniło się pod tym względem, ale zmieniło się jeszcze pod
innym, a mianowicie, konie nauczyły mnie wielu rzeczy i wciąż uczą. Same! Myślę
tutaj o pokorze, o cierpliwości, o spostrzegawczości, uważności. Myślę też, że
uczą mnie tego, że dobrze jest zaczekać, że tu nie chodzi tylko o cierpliwość.
Dobrze jest czekać, niekoniecznie trzeba coś robić na siłę i zmuszać kogoś innego
do robienia czegoś. Czasami wystarczy po prostu być i rzeczy dzieją się same.
Tego nauczyły mnie konie i to chyba najważniejsze, co się w moim życiu zmieniło,
poza środowiskiem.
G.: Czy każdemu koniowi da się pomóc?
D.D.: Myślę, że nie. Czasami mamy do czynienia z ludźmi chorymi psychicznie i im
się nie da pomóc. Biorą jakieś leki, psychotropy, ale ich wnętrze, ich umysł, ich dusza
nie będzie funkcjonowała nigdy normalnie. Mają gdzieś tam jakiś defekt. Zwierzęta
również. Jak każdy człowiek jest różny od drugiego, tak i konie. Każdy jest inny. I
zdarzają się między nimi konie, które w jakiś sposób są upośledzone psychicznie.
Takim koniom nie da się pomóc, jednak częściej zdarza się, że to ludzie okaleczają
konie psychicznie. I niestety ludzie potrafią konie okaleczyć psychicznie tak
głęboko, że też niektórym z nich nie da się pomóc. Takie konie skończą albo w
wiecznym więzieniu, albo robi się z nich pożywienie dla ludzi lub innych zwierząt.
Tak to wygląda moim zdaniem.
G.: Co to jest metoda naturalna według Pana?
D.D.: Może niektórzy będą się ze mną o to spierać, ale kiedy patrzymy na to, jak się
konie zachowują, jak żyją w stanie wolnym, to widzimy, że istnieje tam hierarchia,
uwarunkowania stadne. Wielu trenerów wykorzystuje tę wiedzę i porozumiewa się z
końmi na zasadzie dominacji, na zasadzie „przywództwa narzuconego”. Natomiast
jest to w jakiś sposób naturalne, ponieważ stado tak funkcjonuje, ale dla mnie
najbardziej naturalne jest zachowanie koni w takich relacjach jak klacz i źrebię.
Chodzi tu o dobrowolne podążanie źrebaka za klaczą, pomijając kwestię
„wdrukowania”, na którą źrebak nie ma wpływu. Kiedy patrzymy na relację między
matką a dzieckiem, obserwujemy, czerpiąc z zachowania matki, widzimy, że
jedyne co ona robi dla tego źrebaka, to po prostu jest. Nie strofuje go, nie
wymaga niczego. To jest taka relacja, która bardzo wiele nam mówi o tym, jak
możemy pozyskać zaufanie konia. Po prostu nie oczekując niczego od niego, nie
chcąc nic. Kiedy dwa konie idą razem po łące, pastwisku czy gdziekolwiek, to jeden
drugiego nie zmusza do tego. Drugi idzie za pierwszym dlatego, że chce, czuje jakąś
potrzebę, nieważne jaką. Ale ten pierwszy nie trzyma go na uwięzi, nie przestawia mu
zadu, łopatki, a tamten za nim podąża. I teraz jest pytanie: „ Dlaczego?”. Co
powoduje taką sytuację? Dla mnie jest to najlepsze wydanie naturalu. Bardzo bym
chciał nauczyć się tego kiedyś. Bardzo chciałbym się nauczyć takiego bycia z końmi,
które nie wymagałoby użycia sznurkowych kantarów, lin, czy czegokolwiek. Wtedy
mógłbym powiedzieć, że zaczynam rozumieć konie.
G.: Czy ma Pan jakiś swój własny sposób na porozumienie z koniem?
D.D.: Ogólnie, trzeba powiedzieć, że nie wiem, czy to jest sposób. Trudno powiedzieć,
co tak naprawdę robię. Staram się jakoś mentalnie wtopić w tego konia, zrozumieć to,
czego na ten moment potrzebuje najbardziej i o ile jest to możliwe, staram się
uchwycić jego emocje, jego odczucia. Czy się boi, jak bardzo się boi albo czy
potrzebuje przyjaciela. Mówią, że konie nie znają takich pojęć, „lubienie” drugiego
konia, albo „miłość”. Robiono na ten temat badania, że nie da się odnotować emisji
fal mózgowym odpowiadających falom ludzkich mózgów, w momencie kiedy ktoś
kogoś kocha. Ja mam na ten temat jakieś umiarkowane poglądy, i to nie ma żadnego
znaczenia, wydaje mi się. Ja widzę, że czasem koń potrzebuje kontaktu, potrzebuje
przyjaciela, potrzebuje oparcia, spokoju i czułości. Staram się to wychwycić i dać mu
to, czego potrzebuje. Nie chce go tresować, to chyba jest taka metoda. Moją metodą
jest nietresowanie koni. One robią wszystko same. Po pewnym czasie zaczynają robić
same wszystko to, co inni. Trenerzy osiągają coś poprzez wykonywanie pewnych
czynności, to jest uczenie koni, jakby one same nie umiały przestawiać własnych
„łap”. Okazuje się, że konie, które są ze mną doskonale umieją przestawiać swoje
łapy. Ja nie muszę ich tego uczyć. Wykonują chody boczne, różne cofania,
ustępowania zadem, łopatką. Tak, metoda jaką stosuję…( pierwszy raz mi ktoś
takie pytanie zadał) to nietresowanie koni.
G.: Serdecznie dziękuję za poświęcony nam czas i udzielenie niezwykle
interesującego wywiadu. Mówi Pan pięknie o koniach, a jednocześnie uczy Pan
najtrudniejszej rzeczy pod słońcem – jak być, kiedy jakakolwiek istota nas potrzebuje,
wyczuwać jej emocje, umieć patrzeć i słuchać, nie rezygnować i wciąż być. Za tę
naukę wrażliwości jeszcze raz bardzo dziękuję.
Rozmawiała: Natalia Bączkowska
W stronę wolności!
Dzisiaj chciałabym podzielić się z Wami filmem anime, nagrodzonym min. Oscarem
w 2002 roku w kategorii Najlepszy Pełnometrażowy Film Animowany, „Spirited Away:
W Krainie Bogów”.
Film opowiada o dziewczynce imieniem Chihiro, która przeprowadza się wraz
z rodzicami do nowego miasta. Po drodze się gubią. Na szczęście dla nich znajdują miasto.
Zwiedzając je, widzą, że jest opustoszałe. Jednakże rodzice są głodni i wstępują do
restauracji, gdzie zjadają wystawione jedzenie. Naburmuszona Chihiro odłącza się od
rodziców i idzie się przejść. Trafia na pagodę. Nagle na niebie wschodzi księżyc. Przed
dziewczynką pojawia się chłopiec, który nakazuje jej natychmiast opuścić miasteczko.
Przestraszona Chihiro wraca do rodziców, lecz z przerażeniem odkrywa, że zamienili się
w świnie. Nie wiadomo skąd w mieście nagle pojawiają się duchy, a przerażona
dziewczynka wpada na tego samego chłopaka – Haku – który wyjaśnia jej, że trafiła do
Krainy Bogów i jest tam teraz więźniem. Zabiera ją do pagody, która okazuje się być
japońską łaźnią, a tej używają bogowie i duchy. Chihiro udaje się przebłagać panującą tam
wiedźmę Yubabę, aby przyjęła ją na służbę i pracą zasłużyła na wolność jej i rodziców.
Kobieta zgadza się. Ale to nie będzie takie proste…
Fabuła jest ciekawa, trzymająca w napięciu, bardzo poważna, niekiedy wzruszająca.
Motyw przewodni jest utrzymany, a widz czuje się bardzo mocno związany z Chihiro.
Jednakże, osobiście najbardziej mnie urzekła muzyka. Soundtrack jest cudowny, przeważa
w nim głównie granie na pianinie.
„Spirited Away: W Krainie Bogów” kierowałabym do starszych widzów. Jest tam wiele
dosyć dramatycznych i poważnych wątków, których dziecko nie zrozumie. Moim zdaniem
12+. Zachęcam do oglądania.
Sonia
Intrygujące haczyki
Pewnie nieraz nie wiecie, jak zachować się w różnych szkolnych sytuacjach.
Często słyszycie „Obowiązkiem ucznia jest…”? W tym artykule chcę przybliżyć
Wam Prawa i Obowiązki Ucznia, tak abyście mogli pełnoprawnie odpowiadać za
swoje zachowanie . Na początek podstawy, czyli prawa i obowiązki ucznia
UCZEŃ MA PRAWO DO:
- edukacji
- właściwie zorganizowanego procesu kształcenia, zgodnie z zasadami higieny
i etyki pracy umysłowej
- zapoznania się z programem nauczania i stawianymi wymaganiami
- sprawiedliwej, obiektywnej i jawnej oceny oraz ustalonych sposobów kontroli
postępów w nauce
- pomocy w przypadku trudności w nauce
- znajomości swoich praw i procedury ich ochrony
- ochrony godności przy ustaleniu zasad dyscypliny w szkole
- swobodnego zrzeszania się
- ochrony przed wszystkimi formami przemocy fizycznej i psychicznej
- opieki zdrowotnej
UCZEŃ MA OBOWIĄZEK:
- przestrzegania obowiązujących w szkole przepisów,
- uczyć się systematycznie, pracować nad własnym rozwojem, aktywnie
uczestniczyć w zajęciach lekcyjnych i życiu szkoły,
- godnie reprezentować szkołę,
- odnosić się z szacunkiem do nauczycieli i innych pracowników szkoły,
- chronić własne życie i zdrowie, przestrzegać zasad higieny,
- dbać o ład , porządek oraz mienie szkolne, własne i innych, starać się
o uzyskanie jak najwyższej oceny własnego zachowania.
Zuzanna z kl. 2a
Kuoka
Inia- delfiny słodkowodne
Axolotl
Leniwiec
Spłuczka się zepsuła
Jak wszyscy wiemy, bardzo często wykonujemy pomyłkowe telefony. Na
pewno nie raz zadzwoniliśmy pod zły numer. Jest to bardzo stresujące: mówimy coś np. do naszego przyjaciela, a nagle w połowie zdania, odzywa się jakiś obcy głos i pyta, o co nam chodzi. Mieszamy się wtedy, mamroczemy: przepraszam, pomyłka i się rozłączamy. Podobnie jest w odwrotnej sytuacji, tylko wtedy to my rozłączamy się, zanim nasz pechowy rozmówca zdąży przejść do rzeczy. Jednak czasami ktoś zdąży powiedzieć zbyt dużo, zanim odłożymy telefon. Wtedy dopiero atmosfera robi się dziwna i niezręczna. W tym numerze „Gaśnicy” chciałabym przedstawić Wam kilka fragmentów rozmów, które powstały właśnie przez takie sytuacje. Informacje pochodzą z zaufanych źródeł, których niestety nie mogę ujawnić. Rozmowa nr 1:
-Cześć, wnusiu! Tu babcia Ala. -Słucham? -Przyjedź do mnie, bo mi się spłuczka zepsuła. -Przepraszam, ale nie wiem o czym Pani mówi. -Dobrze, to bądź o 17. Rozmowa (SMS) nr 2: -2:30 w biegach na 600m. Bądź ze mnie dumna! -Nie wiem, o co chodzi. Możesz wyjaśnić? Rozmowa nr 3: -Dzień dobry. Czy chce Pani wróżbę z ręki, wróżbę z kuli, wróżbę z kart, czy spotkać się? Rozmowa nr 4: -To w końcu chcesz pożyczyć pieniądze, o których wcześniej rozmawialiśmy, czy nie? Zastanówmy się nad tym, co chcemy odpowiedzieć tajemniczym rozmówcom w tak dziwnych okolicznościach.
Paulina G. z kl. 2 a
Wesoła ankieta
Wszyscy dobrze wiemy, że w naszej szkole jest wesoło, ale kto tak naprawdę
się do tego przyczynia? Aby się dowiedzieć zapytałyśmy Was o najweselszą osobę
w klasie. Niektórzy mieli z tym mały problem, jednak większości przychodziło to
z łatwością.
Oto wasze propozycje :
1D Dawid Słowik
1E Julia Jabłońska
1F Wiktor Kwiatkowski
1G Mateusz Kazanowski
1H Kajtek Belcaż
1K Marcel Nowicki
2A Krzysztof Urbaniak
2D Wojciech Wodecki
2E Sebastian Stysiak
2F Mateusz Szewczyk
Daria i Natalia z 2A