35

Goethe Herman i Dorota

Embed Size (px)

DESCRIPTION

Goethe

Citation preview

  • Ta lektura, podobnie jak tysice innych, jest dostpna on-line na stroniewolnelektury.pl.Utwr opracowany zosta w ramach projektu Wolne Lektury przez fun-dacj Nowoczesna Polska.

    JOHANN WOLFGANG VON GOETHE

    Herman i Dorota.

    . .OVNa i ZVSF]XFieJakom yw, nie wiiaem i rynku i ulic tak pustych!Miasto jak wymiecione! jak gdyby wymare! Zaledwo,Zda si, kilkuiesiciu mieszkacw naszych zostao.Co to moe ciekawo! W te pdy kady wybiega,By przypatrzy si rzeszy tych biednych zareskich wygnacw.To do grobli, przez ktr przecho, goina jest drogi,A luiska wylegli, pomimo skwaru poudnia.Wol sieie tu w choie, ni wiie smutn niedolTych poczciwcw, co cz zaledwo unisszy chudoby,Ziemi ojczyst rzucili i cign przez nasz dolinDobrze ono, zrobia, e syna wysiaa tam do nichZ jadem, napitkiem, oie i troch bielizny znoszonej,By obieli tuaczw, bo dawa jest rzecz zamonychJak ten chopak powozi! Jak ielnie prowai gniadosze!Doskonale wyglda kolasa nowa; wygodnieCzworo zasi w niej moe, a pity wonica na kole.i pojecha sam Herman; ot, wanie skrci za wgie!

    Tak przemawia do ony, przed bram swego zajazdu,Zacny waciciel gospody pode Lwem Zotym, na rynku.Na to odrzeka mowi rozumna i rzdna gosposia:Ojcze, nie lubi ja zwykle rozdawa zuytej bielizny,Bo to skarb jest domowy, i dosta jej za pienieW razie potrzeby nie mona. Lecz i wyszukaam najchtniejKilka calszych poszewek, i koszul te troch wybraam;Bo mwiono, e ieci i starcy uciekli pnago.Ale wybacz mi, ojcze, em nawet i ciebie zupia,A szczeglniej, e daam ten szlaok we wzory indyjskie,Na aneli; wszak by wytarty i wyszed ju z mody.

    Z dobrotliwym umiechem odpowie jej na to gospodarz:Szkoda mi tego szlaoka; prawiwy by wschodnioindyjski,

    Moda

    Chocia niemodny w istocie. Ha, i wymagaj od czeka,Aby cay ie boy w surducie choi i w butach,Lub w kapocie przynajmniej; pantoe i szlaok wyklte.

    .aOOioSe (mit. gr.) muza poezji epickiej.]areVNi przybywajcy zza Renu.FKXGoEa (daw.) dobytek.r]Gn\ (daw.) umiejcy gospodarowa.Z]or\ inG\MVNie desenie kwiatowe na sprowaanych z Indii Wschodnich lepszych gatunkach perkalu.VXrGXt duga, dwurzdowa marynarka mska.

  • Patrz wtrcia gosposia ju oto niektrzy wracaj,Co wiieli wygnacw; zapewne przej ju musieli.Jak opyleni s wszyscy, i jak im twarze paaj!O, nierada bym po to na taki upa biec w pole,Aby wiie cierpienie! Mnie dosy tego, co sysz.

    Na to zacny jej m po chwili odrzeknie z przyciskiem:Rzadko taka pogoda na takie niwo przypada.Ani wtpi, e plon zdymy sprztn szczliwie,Bo bez chmurek jest niebo, a wiatr od wschodu powiewa.Znak to staej pogody, a zboe dawno dojrzae;Jutro rano, da Bg, obte niwo zaczniemy.

    Gdy tak mwi, wzrastaa gromada mczyzn i niewiast,Co wracajc z nad grobli, skwapliwie ku domom pieszyli.Jecha take z crkami, w odkrytej landauskiej kolasie,Mony kupiec, waciciel nowego domu na rynku. Wic zaludniy si wkrtce ulice miasteczka, bo sporoRkoielni w nim byo i rnych rzemios moc wielka.

    I tak para maonkw gwarzya przed bram zajazdu,Nad tumami przechodniw niejedn czynic uwag.A nareszcie czcigodna niewiasta pocza w te sowa:Patrz, tam iie ksi pleban, a z nim nasz ssiad, aptekarz;Oni wszystko wiieli i chtnie nam to opowie.

    I przyjanie podeszli przybysze, witajc maestwo,I zasiedli strueni przed bram na awach drewnianych,Kurz strzepujc z obuwia i twarze wachlujc chustkami.Pierwszy, po przywitaniach, rozpocz aptekarz do kwano:Luie zawsze s ludmi, sabymi jeden w drugiego!Kady pogapi si lubi, gdy blini nieszczciem dotknity.Lec, by si przypatrzy pomieniom niszczcym dobytekLub cierpieniu zbrodniarza, gdy kat na stracenie go wiezie.Teraz oto znw biegn, by ujrze tych biednych wygnacw,Niepamitni, e moe i na nas, prej lub pniej,Taka dola wypadnie. Gorszca to lekkomylno!

    Ale mu na to odpowie rozumny i zacny ksi pleban,Chluba miasta caego, moieniec bliski mskoci.Zna on ycia koleje i zna potrzeby suchaczw,I gboko przejty witego Zakonu sowamiWieia, jaki ich wpyw na lukie myli i sprawy,Cho nieobce mu byy i wieckie pisma co lepsze.On wic rzek:

    Nie potpiam ja adnej skonnoci czowieka, Kondycja lukaJak go obdarzya troskliwa matka-natura;Bo gie rozum nie siga, tam nieraz popd bezwiednyatwo wszystkiego dokona. To gdyby nie owa ciekawo,Czek nie wieiaby czsto, jak piknie wszystko na wiecieW jedn cao si splata. Szukajc tego, co nowe,atwo w droe si spotka i z tym, co jest poyteczne;Potem zapragnie dobrego i przez nie sam si uzacni.

    5]aGNo taNa SoJoGa na taNie niZo Sr]\SaGa ten wers pozwala wnioskowa, e akcja ieje si w sierpniu.VNZaSOiZie (daw.) szybko i chtnie.OanGaXVNa NoOaVa a. OanGo powz konny ze skadanym dachem; nazwa miaa powsta std, e tego roaju

    powozu uy po raz pierwszy cesarz Jzef I w czasie oblenia miasta Landau w Palatynacie ().]aNon (daw.) prawo.

    Herman i Dorota

  • Lekkomylno w modoci weso mu jest towarzyszk,Kryjc niebezpieczestwo i lad zacierajc cierpienia.Ale goien szacunku jest m, co w latach dojrzaychZdoa rozum stateczny wyrobi z moieczej swobody,Co w nieszczciu, jak w szczciu, niezomny gorliwie si krztaI zastpi potra czym innym to, co utraci.

    Lecz niecierpliwa gosposia niemiao przerwaa mu mow;Jak tam byo? Powiecie, bo trawi nas wielka ciekawo.Wtpi odpar jej na to aptekarz gosem powanym Bym rozweseli si prdko potra po tym, com wiia.Trudno bo opowieie sowami t n dotkliw. UcieczkaJeszcze na ce z daleka ujrzelimy gst kurzawI, jak okiem zasign, wdrowcw tum nieprzejrzany.Lecz zaledwomy weszli na drog poza wzgrzami,W wielk wpadlimy cib powzek, jedcw i pieszych.Duo nam biedy, niestety, przed wzrokiem si przewino,Duo dowodw, jak ciko z ojczyst rozsta si strzech,A jak sodko ocali w nieszczciu ks chleba i ycie.Smutno patrzy, gdy wszystko, co w domu zasobnym stanowiad gospodarczy, jeeli uytym zostanie waciwie,Gie po wozach i karach zmieszane ley w rozsypce:Ponad szaf spoczywa rzeszoto i kodra weniana,Pociel w jakim korycie, a przecierado na lustrze.Zwykle czowiek utraca przytomno w niebezpieczestwie,e pochwyca drobiazgi, a to, co kosztowne, zostawia.Tak i tutaj niejeden niebacznie, cho zabiegliwie,Lichym sprztem na prno obcia i konie i woy,Stare deski wywoc i beczki, iciorki i kojec.I kobiety, i ieci stkay pod cikim brzemieniemKoszw i worw adownych rupiemi bez adnej wartoci;Bo niechtnie si czowiek rozstaje i z lich drobnostk.Wrd tumanw kurzawy przesuwa si pochd wygnacwBez porzdku i adu. Jednemu, co konie mia gorsze,Wolniej jecha si chciao, drugiemu pieszy co ywo.Wic si krzyki rozlegy duszonych niewiast i ieci,Gosy bydlt wszelakich, zmieszane z psw ujadaniem,I znw jki bolesne staruszkw i chorych, co w grzeNa chwiejcych si wozach sieieli w poduszkach i kodrach.Wtem si koo zamao i jeden z wozw tych run,Wyrzucajc daleko na pole z wielkim zamachemTych, co byli na wierzchu, za nimi skrzynie i paki.Lea wz poamany i luiom zabrako pomocy,Bo ich inni mali popiesznie, sob zajci.Wic pobieglimy do nich, a byli tam starcy i chorzy,Co ju w domu zaledwo znosili wiek i cierpienie,A tu w pyu tumanach na skwarnym socu leeli.

    Odrzek na to wzruszony gospodarz zajazdu pode Lwem:Oby Herman ich znalaz i zdoa posili i oia!Nieradbym ujrze ich; mnie boli widok cierpienia.Zaraz po pierwszej wieci o losie biednych tych lui,

    Nara (z niem. .arren) dwukoowy wzek.r]eV]oto roaj sita z duymi otworami.iFioreN przenone ogroenie przestrze dla ptactwa domowego.rXSiemi i popr. forma N.lm: rupieciami.Fo \Zo (daw.) jak najszybciej.VNZarn\ upalny.

    Herman i Dorota

  • Mymy dla nich posali okruchy naszego dostatku,Aby wspomc cho kilku. Lecz rzumy smutne te myli, AlkoholBo obawa i troska zbyt atwo serce ogarnia.Wejdmy raczej do domu, do owej izby chodniejszejOd pnocy. Mateczka starego przyniesie nam wina;Bo to dobry, jak wiecie, jest trunek na wszelki asunek.Tu nam pi niedogodnie, bo muchy topi si w szklankach.I powstali, i weszli do izby, cieszc si chodem.

    Wkrtce wniosa gosposia klarowny jak kryszta napitek,W szlifowanej butelce, na czystej cynowej podstawce,I zielone kielichy, jak trzeba do wina reskiego.Wic zasiedli we trzech przy stole okrgym, wieccym,Co na potnych sta nogach; i zaraz w kieliszki stuknliZacny gospodarz i pleban, sam tylko aptekarz prnowa,Przeto rzek mu gospodarz uprzejmym sowem zachty:

    Pe, miy ssieie! Wszak dotd nas Pan Bg askawieOd nieszczcia zachowa, to raczy zachowa i nadal.Od owego poaru, co tyle nam szkody wyrzi,wita jego prawica widocznie we wszystkim nas chroni;Miaaby miasto kwitnce na now wystawi zagad?

    Na to zacny ksi pleban powanie rzek i agodnie:Tej si wiary trzymajcie, bo ona w szczciu rozwag,A w nieszczciu pociech i bog daje naiej.

    I znw wtrci gospodarz rozumne i mskie te sowa:Jakem czsto poiwia oysko Renu wspaniae,Gdy zawita do przyszo w podrach moich za chlebem.Zawsze zda mi si wielkim; lecz nigdy przypuci nie mogem,e uroczy ten brzeg za wa nam posuy od wroga.Wic gdy broni nas rzeka, gdy broni rami wspbraciI opieka Wszechstwrcy, to ktby zwtpi o jutrze?Ju ustaj walczcy i wszystko wry nam pokj;Nieche przy jego obchoie, gdy zagrzmi trby i wony,Gdy wspaniale 7e DeXm przy wtrze organu zadwiczy,I nasz Herman przed wami, czcigodny ksie plebanie,Wesp z zacn iewic na lubnym stanie kobiercu.Aby ta uroczysto, pamitna dla kraju caego,Odtd i dla mnie si staa rocznic i witem domowym.Tylko nierad spostrzegam, e chopiec nasz, w domu tak czynny, SamotnikJako leniwo si garnie na zewntrz, e stroni od lui,I usuwa si nawet od iewczt modych i taca.

    Rzek i ucha nastawi. I sycha byo ttnienieKopyt koskich przed domem i guchy turkot powozu,Ktry szybko i grzmico pod bram zajazdu si wtoczy.

    IraVXneN (daw.) smutek, zmartwienie.Sr]eto (daw.) wic.ten Er]eJ ]a Za nam SoVX\ oG ZroJa w r. w wyniku traktatw pokojowych w Rastatt uznano

    Ren za granic ancusko-niemieck.7e DeXm OaXGamXV (ac.) Ciebie, Boe, wysawiamy; pocztek hymnu kocielnego przypisywanego w.

    Ambroemu.F]\nn\ (daw.) aktywny.

    Herman i Dorota

  • . HermanLedwo wszed do gocinnej komnaty dorodny moieniec,Pleban rzuci na wzrokiem badawczym i bystrym zarazem,lec ca postaw i wzicie si jego i ruchyOkiem znawcy, co atwo do gbi umysu przenika;Potem zwrci do niego z umiechem te sowa poufne:

    Co-bo w tobie spostrzegam iwnego! Nigdym ci jeszczeTak wesoym nie wiia i tak ruchawym, jak isiaj.wawy wracasz i rzeki, bo pewnie dary matczyneRozda miy ubogich i zebra plon bogosawiestw.

    Na to odrzek spokojnie moieniec sowem powanym:Czym rozsdnie postpi, sam nie wiem; ale mi serceTak uczyni kazao, jak zaraz dokadnie opowiem.Dugo, matko, zwlekaa, szukajc i znw przebierajcMiy starymi szmatami, wic pno dostaem, co trzeba.Gdym nareszcie wyruszy za bram i wjecha na drog,Wracajcych spotkaem mieszkacw z onami i iemi.A tuaczw gromady daleko byy za miastem.Wycignitym wic kusem jechaem ku wiosce ssiedniej,Gie wygnacy odpocz i szuka mieli noclegu.Kiedym tak szybko i prosto po nowym puci si trakcie,Z dala ujrzaem tam wz, z potnych tarcic spojony,Zaprzony w dwa silne i rose woy robocze,Obok ktrych kroczya iewczyna jaka i zrcznieKierowaa zwierzty, wstrzymujc je lub popajc.Ledwom zrwna si z ni, iewczyna ku umie podesza,Mwic gosem agodnym: Nie iwcie si, gdy nas koniecznoZnagla prosi o pomoc, bo wiele ten moe, co musi.Na tym wozie spoczywa maonka ieica, z ieciciemi powitym; jeeli w kuferku waszym jest ptno,To zostawcie je mnie, przez mio Boga i blinich. Tak mwia iewica, a jam jej odpar skwapliwie:Dobrym luiom, zaprawd, natchnienie z nieba przychoi,e czstokro przeczuj niedol wspbraci. Mnie wanieMatka i w takim przeczuciu na drog dobraa zapasy. I rozpiem tumoczek, i daem jej szlaok ojcowy,i koszule, i ptno; a ona, ikujc, odrzeka:W szczciu nikt nie uwierzy, e cuda si iej na wiecie, SzczcieBo w niedoli dopiero widomie zacne si sercaKu cierpicym skaniaj. Niech Bg wam przysug nagroi! Wic poniosa mj dar do chorej, a ta, ucieszona,Przerzucaa zapasy. iewica wtedy jej rzeka:pieszmy do wsi na nocleg, gie spocz moemy wygodniej.I skina mi gow uprzejmie, i dalej ruszya.Jam samotny pozosta, z rozterk w myli, nie wiec,

    7erSViFKore (mit. gr.) muza taca.Z]iFie (daw.) sposb zachowania.rXFKaZ\ i popr.: ruchliwy.NXV bieg czworononego zwierzcia, w trakcie ktrego jednoczenie podnosi ono nogi znajdujce si na

    przektnej.]Zier]t\ i popr. forma N.lm: zwierztami.]naJOa i: przynagla.VNZaSOiZie (daw.) szybko i chtnie.ZiGomie (daw.) widocznie.

    Herman i Dorota

  • Czy pojecha do wioski i tam porozdawa jeenieMiy ubogich, czy tutaj nieznanej owej iewicyWszystko odda, z wezwaniem, by sama rozia zrobia.Ale wkrtce powziem stateczny zamiar, i wtedyPogoniem za nimi i rzekem: Dobra panienko,Matka mi w powz woya nie tylko star bielizn,Lecz i zapas ywnoci; niemao jej u mnie w tumoku.Wic j zoy zamierzam do waszych rk; wy rozdacieWszystko wedug potrzeby, a ja bym si rzi domysem. Na to iewica: Uczyni sumiennie, jako dacie;Niech dobroczynny wasz dar prawiwie zgodniaych posili. Rzeka tak. A jam szybko otworzy tumok i wyjSzynki potne, i chleby, i wino, i piwo, a ona,Wszystko to razem zoywszy na wozie, u ng poonicy,Odjechaa I jam te popieszy z powrotem do miasta.Ledwo Herman zakoczy opowie, aptekarz rozmownyZabra gos i zawoa:

    Szczliwy, kto w dniach niepokoju SamolubstwoSam na wiecie, bez ony i drobnych iatek gromady,Co si tul do niego i trwonie wzywaj pomocy!i niedobrze by ojcem. Ja dawno ju mam odooneRzeczy najkosztowniejsze i troch gotowych pieniy,Na przypadek ucieczki. Niech tu prowizor zostaniePrzy aptece; najatwiej si schroni, gdy czek niezwizany.

    Na to Herman si wnet odezwa z przyciskiem: Ssieie,Nie poielam ja wcale tych obaw waszych przesadnych.

    Maestwo

    Czy szlachetny to m, co w smutku albo w radociMyli tylko o sobie, nie ielc doli, niedoli,Z tymi, ktrych pokocha? Ja wanie i bym si prejDo maestwa nakoni; bo w takich czasach kobiecieTrzeba opieki, a znw mczynie weselej z niewiast.

    Dobrze mwisz, Hermanie rzek ojciec za to ci lubi;Tak rozsdnych wyrazw ju dawno-m z ust twych nie sysza.Ale matka w te sowa schwycia wtek rozmowy:Synu, e suszno z tob, niech wiadczy przykad roicw;Mymy si take pobrali nie w chwilach radoci, lecz w smutku.Pomn, lat temu dwaiecia, w nieiel, podczas posuchyWybuch straszny w poar, co miasto obrci w perzyn.Luie wito spali po wsiach, po karczmach i mynach,Gdy krzyknito na trwog. Pomienie si szybko szerzyy,Chonc w prawo i w lewo to domy, to spichrze ze zboem,Bo nie byo tam komu ratowa, i wody zabrako.Zgorza rynek, a z nim domostwo naszych roicw,Z caa prawie chudob. Jam z paczem noc przesieiaa.Strzegc skrzy ocalonych, i gratw, i wizek z pociel.W kocu zmorzy mnie sen, a gdy o choie porannymWschd mnie soca rozbui, ujrzaam dym i poog,Mury wp obalone i czarne, sterczce kominy.Serce si w piersi cisno; lecz soce weszo wspaniale,Buc w duszy zwtpiaej otuch. Zerwaam si szybkoI pobiegam ku gruzom naszego domu, zobaczy,Czy nie znajd swych kur, bo byam jeszcze iecinn.

    Oat temX GZaieFia takie okrelenie daty lubu roicw powoduje pewn sprzeczno, poniewaHerman ma wicej ni lat.

    FKXGoEa (daw.) dobytek.

    Herman i Dorota

  • Kiedy tak przeaziam przez belki i zgliszcza dymiceI stanam ze smutkiem na gruzach roinnej sieiby,Ty nadchoi, ojczulku, z przeciwnej strony, szukajcKonia, co ci go poar zasypa; gownie tlejceWkoo stajni leay, lecz zwierza nie byo i ladu.I tak chwil na siebie patrzylimy smutnie i zawo,Bo runa przegroda ielca nasze podwrza.Potem ty mnie uje za rk, mwic: Elbieto,Co tu robisz? Odejdmy, bo gruz podeszwy ci spali.I chwycie mnie w p i niose przez swoje podwrze,A do bramy sklepionej, co jedna, nietknita poarem.Staa tak jak i stoi, i mimo wzdragania si mego,W czoo- mnie pocaowa i rzeke te sowa znaczce:Patrz, mj dom jest zniszczony. Dopom mi go odbudowa,A ja za to nawzajem i twemu ojcu pomog. Jam ci nie zrozumiaa; a matka twoja do ojcaPrzysza w swaty, i wkrtce si zwizek skojarzy serdecznyNieraz i jeszcze radonie wspominam ow poogI wspaniay wschd soca, bo day mi ma dobrego.Wic ci chwal, Hermanie, e z tak ufnoci iecicMwisz nam i o mioci, pomimo czasw burzliwych,I e chciaby si nawet oeni, nie baczc na wojn.Na to znw si gospodarz odezwa skwapliwie i ywo:Dobre s to zasady, i twoja opowie, mateczko,Sowo w sowo prawiwa. Lecz zawsze: co lepiej, to lepiej!Nie kademu sono zaczyna zawd z niczegoI mozoli si w yciu, jak nam to za modu przypado.Ile szczliwszy jest ten, co dom roicielski zasobnyBierze w ieictwo i tylko ju myli o jego ozdobie.Kady pocztek jest trudny, lecz najtrudniejszy podobnoW gospodarstwie, bo coraz si zwiksza na wszystko droyzna.Wic spoiewam si, synu, e wkrtce sobie wybierzeszJakie iewcz posane i w dom je ojca wprowaisz.To moieniec uczciwy, jak ty, wart ony majtnej, Bogactwo, KobietaA przyjemnie to baro, gdy razem z serca wybranW dom ci w kuach i koszach dostatek wchoi wszelaki.Nie na prno si krzta troskliwa matka, gromacDla swej crki wypraw w bielinie cienkiej i szatach;Nie na prno j chrzestni sprztami darz srebrnymi,A grosiwo na posag gromai ojciec w szkatule;Bo tym wszystkim iewica ma kiedy ucieszy moiana,Co wrd wielu j wybra na ycia swego wsplniczk.Potem, jake to mio, gdy onka w nowym swym domuWasne sprzty znajduje i w kuchni, i w izbach; gdy sobieko wasn pociel umoci i wasnym obrusemSt nakryje. Zaprawd, daleko to lepiej i skadniej.Kiedy panna posana, bo biedn w kocu m gariI na rwni j ceni ze sug, co przysza z wzekiem.Zatem, synu kochany, pocieszyby staro roica,Gdyby wprdce do domu mojego wprowai wybran,Ot tak crk ssiada, z zielonej tej kamienicy.Bogacz to niepoledni, a handel i wyrb rkoieCoraz go czyni moniejszym; bo kupiec na wszystkim zyskuje.Ma on tylko trzy crki, ieiczki caego majtku.

    JoZnia tlcy si kawaek drewna.(OEieta aluzja autobiograczna: tak brzmiao imi matki Goethego.

    Herman i Dorota

  • Starsza ju zarczona, jak wszystkim wiadomo: lecz redniaI najmodsza s wolne, cho moe ju nie na dugo.Gdybym na twoim by miejscu, to chwycibym jedno z tych iewczt,Jak przed laty dwuiestu chwyciem twoj mateczk.

    A potulnie i skromnie odrzecze ojcu moieniec:Tak, w istocie, mylaem i ja zabiega o jednZ crek naszego ssiada; to razem si z nimi chowaemieckiem jeszcze, i czsto igralimy z sob na rynku,Giem obroni je nieraz od ikiej chopcw swawoli.Ale dawno to ju, bo gdy podrosy iewczta,W domu zosta musiay, od pustej stronic zabawy.Panny bogate i adne; wic nieraz u nich bywaem,Jako stary znajomy i zgodnie z waszym yczeniem;Ale jako mi z nimi nie byo nigdy swobodnie.Zawsze co przyganiay; to krj surduta mojego,To znw sukno zbyt grube, to wos nieskadnie treony.Wic zapragnem i ja ustroi si, jak te kupczyki,Co w nieiele i wita w bawatach tam si pyszniy.Strojny w modn yzur, wybraem si do nich w gocin,Kiedym wszed, chichotay panienki; lecz jeszczem ja tegoZrazu nie wzi do siebie. Najmodsza, Mincia, sieiaaPrzy klawikorie, piewajc wiatowe jakie piosenki.Jam niewiele rozumia z jej sw; to tylko syszaem,e Tamino si kocha w Paminie. Zaledwo skoczya,Nie chcc niemym by wiadkiem, poczem si pyta skwapliwieO piosneczki osnow i o te obie osoby.Wszyscy chwil milczeli; a ojciec drwico rzek do mnie:Brawo, Hermanie! Jak wi, znasz tylko Adama i Ew.Wtedy panny parskny ju gono i chopcy za nimi;Jam w kopocie upuci kapelusz, a chichy i miechyTrway cigle Zgniewany i kwany wrciem do domu.Surdut w szaf schowaem i wosy-m przyczesa palcami,I przysigem, e noga ju moja tam nie postanie.Miaem suszno, zaprawd, bo panny to prne, zalotne,I, jak sysz, w swym kku przezway mnie czuym Taminem.

    Ale matka mu na to: Hermanie, ty nie powinienBra tych artw do serca; to one iemi s jeszcze.Mincia dobra iewczyna i w gruncie sprzyja ci szczerze;Zawsze si pyta o ciebie. T wybierz, synu kochany!

    Lecz niechtnie, cho skromnie, odrzecze jej Herman: Sam nie wiem,Czemu przykro doznana tak baro mi w myli utkwia,Ale za nic bym w wiecie ju nie chcia sysze jej piewu.

    Na to unis si ojciec i rzek te gniewne wyrazy:Mao z ciebie roicom pociechy. Wszak zawsze mwiem,Wic, jako si garniesz do koni tylko i roli:

    SXVt\ (daw.) beztroski i pozbawiony znaczenia.Vtroni (daw.) unika.Sr]\Jania (daw.) krytykowa.VXrGXt duga, dwurzdowa marynarka mska.treon\ (daw.) uoony w loki, uyzowany.EaZat kosztowna tkanina jedwabna, zazwyczaj bkitna.NOaZiNorG (muz.) instrument bdcy prototypem fortepianu.ZiatoZ\ (daw.) wiecki a. dworski.7amino i 3amina postaci z opery Mozarta &]aroieMVNi )Oet ().

    Herman i Dorota

  • To, co Herman nasz robi, potra kady parobek;A ja rad bym si przecie przed ludmi ieciciem pochlubi.Matka mnie pocieszaa, gdy w szkole bywa ostatni,e to z wiekiem si zmieni. Tymczasem wi ze smutkiemBrak ambicji w tobie i iwne jakie ziczenie.Gdyby mnie tak za modu uczono, jak ciebie, to pewnoBybym isiaj czym wicej, a nie oberyst pode Lwem.

    Ledwo skoczy peror, moieniec powsta w milczeniuI ku drzwiom si posun, a ojciec gosem gromicymPosa za nim z gorycz te sowa:

    Znam ci, e hardy!Id i pracuj jak chop; lecz wara, aby mi kiedyW dom wprowai synow prostaczk albo ubog!Wie, e umiem y z ludmi, i zawszem si stara dla gociBy usunym i wszystkim dogaa jako naley.Wic wymagam nawzajem, by kiedy mi przysza synowaTrudy te osoia, wet za wet oddajc teciowi.Niech mi na klawikorie przygrywa, niech z miasta caegoWybr si towarzystwa wieczorem u mnie gromai,Jak w nieiel si schoi w ssiada domu. Tu HermanLekko klamk przycisn i z cicha si wymkn z pokoju.

    . 2E\ZateOeTak dalszego gromienia unikn moian przezorny:Ale ojciec, jak krewko rozpocz, tak cign i dalej:Czego nie ma w czowieku, ju tego nikt mu nie nada;Wtpi te, czy si speni serdeczne moje yczenie, Kondycja lukaBy przecign syn ojca; a czyme bie roina,Czym i caa spoeczno, gdy nikt nie postara si o to,eby, szanujc co dawne, popiera i krzewi, co lepsze.Wszak-ci czowiek nie grzyb, co tam, gie z gruntu wyronie,Musi zmarnie i zgni, bez ladu swego istnienia.Zaraz zna po domostwie, jakiego waciciel jest ducha,A po miejskim porzdku, czy zwierzchno grodu sprysta.Gie i mury, i wiee niszczej, gie si po rowachKupy mieci walaj i boto zalega ulice.Gie popsuty jest bruk, a nikt o naprawie nie myli,Gie podwaliny przegnie, a domy prno czekaj,By waciciel je podpar: tam miasto le jest rzone.Przykad dobry powinien i zawsze z gry, bo atwoLuie si do niedbalstwa wdraaj i do nieadu,Jako ebrak przywyka do swych obszarpanych achmanw.Ot dlatego pragnem, by Herman wkrtce si udaW podr, eby zobaczy przynajmniej Strasburg i Frankfurt,I do Manheimu zawita; albowiem kto ujrzy te grodyWielkie i schludne, ten pewnie upikszy kiedy zapragnieI roinne swe gniazdo, cho ono ubogie i mae.Czy cuoziemcy nie chwal w miasteczku naszym bram piknych,Odnowionej wityni i wiey wieo bielonej?

    amEiFMi ze wzgldu na rytm czytamy czterosylabowo (am-bi-cy-ji).Serora napuszona mowa z pouczeniem.7aOia (mit. gr.) muza komedii.NreZNo (daw.) porywczo.

    Herman i Dorota

  • Czy nie zwracaj ich oczu wyborne bruki, kanayDobrze kryte i w wod zasobne, aby od ogniaPomoc bya gotow? A wszak to wszystko ziaanoJu po owym poarze straszliwym. Ja sam zasiadaemW raie miejskiej sze razy, i wiczni mi dotd ziomkowie,em gorliwie si krzta okoo zacztej roboty,Podniecajc ochot i w innych radnych. Ju nawetWkrtce ma si rozpocz budowa nowej wirwki,Co poczy nas z gwnym gocicem. Ale si lkam,e nie wstpi w te lady synowie nasi: bo jedniMyl tylko o marnych byskotkach i o zabawie,Druy w domu bezczynnie gnuniej, siec za piecem.Takim jest i nasz Herman, i pono takim zostanie.

    Na to zaraz odpara mu matka rozumna i dobra:Zawsze, ojczulku kochany, dla syna zbyt jeste surowy,A to wcale niedobrze. To trudno nam wszystko przerobiWedug myli; jak Bg zarzi, tak przyj naley.Chowa ieci poczciwie, a reszt zostawi czasowi;Bo to luiom natura przerne daje przymioty,A kademu z tym dobrze i kady te po swojemuSzuka szczcia. Wic nie aj tak sroe biednego Hermana:Rzdny z niego gospodarz, oszczdny i pracowity,A i do rady nie bie ostatnim. Tylko nie trzebaCig nagan odbiera mu wiary w siebie i w przyszo,Jako ty i uczyni. I wnet popieszya za synem,By pocieszy go sowem kojcym i rad serdeczn.

    Ledwie wysza z pokoju, z umiechem odezwa si ojciec:iwne-bo te kobiety, we wszystkim podobne do ieci!Wiecznie chciayby tylko gaskania, pieszczot i pochwa;Ale tymczasem prastara to prawda i mdre przysowie,e kto naprzd nie iie, koniecznie cofa si musi.

    A po chwili si znowu aptekarz odezwa z powag:Zgoda na to, ssieie. I ja te si zawsze staraemDy ku postpowi, gromac, co nowe a dobre.Ale na co si zdao zabiega i skrztnie pracowa,Gdy na kadym si kroku oblicza przychoi z kieszeni?Czowiek kurczy si musi, i cho zapragnie lepszego,Nie dosignie go nigdy, bo rodki jego za sabe,A potrzeby wzrastaj, i o to si wszystko rozba.Bybym zrobi niejedno, lecz zawsze lkaem si kosztuW takich czasach niepewnych. Ju dawno mi si umiechaDom mj w modnej sukience, z szybami czystymi jak kryszta;Lecz kto zdoa dorwna kupcowi, co ma i majtek,I dokadnie zna drogi, jakimi do celu i trzeba?Patrzcie tylko, jak pysznie wyglda ta kamienica!Jak tam rzeba si biaa odrzyna od ta zielonego!Wielkie w oknach ma szyby i jak zwierciada byszczce,Wic zupenie zamia przylege gmachy na rynku:A jednake, po owym poarze, dom mj z aptekI gospoda pod Lwem trzymay prym przed innymi.

    Sono (daw.) podobno, tu: zapewne.aMa (daw.) ostro krytykowa.r]Gn\ (daw.) umiejcy gospodarowa.Sr\m pierwszestwo.

    Herman i Dorota

  • Tak i ogrd mj syn szeroko na okolic;Kady si zatrzymywa i przez czerwone sztachetyPstre karzeki poiwia i inne posgi kamienne,A gdym kaw uraczy przybysza w tej grocie wspaniaej,Ktra teraz, niestety! ju w gruzach lega i pyle,To z rozkosz spoglda na barwy wietne, promienneRnowzorych muszelek i na szkaratne korale.Potem oko nciy misterne znw malatury SztukaW sali; na nich panowie i panie, w piknym ogroie,Koniuszczkami paluszkw przeliczne kwiaty zrywaj.i nie spojrzy nikt na to. Ja sam niechtnie tam cho.Bo to teraz ma wszystko by inne i niby gustowne.Jak mawiaj; wic biae sztachety, a awki drewniane,Gadkie i niewytworne; zocenia i rzeby wyklte.No, i jakbym si przecie nie wzdraga i za postpemI odnawia niekiedy rupiecie: ale si lkamDotkn tego, bo kt opaci i zdoa robot?Ot, niedawno pragnem pozoci witego Michaa,Co mi zdobi aptek, i smoka pod jego stopami.Lecz musiaem si wyrzec ochoty: zrazia mnie cena.

    . 0atNa i V\nTak prawili mczyni, rozmow si bawic; a matkaWysza naprzd za dom, popatrzy, czy syna nie znajieNa kamiennej aweczce, gie lubi siadywa wieczorem.Gdy go tu nie zastaa, poniosa kroki ku stajni,Sc, e si tam krzta okoo ielnych ogierw,Ktre kupi rebcami i sam starannie wychowa.Ali rzek jej parobek: Nasz panicz poszed do sadu.Wic pucia si wawo przez dugie a wskie podwrze,Zostawiajc na boku stodoy i puste spichlerze,Prosto ku ogrodowi, co murw miasteczka dosiga;Wesza, cieszc si myl i wzrokiem wszelakiej rolinie,Poprawiaa podpory, na ktrych spoczy gazieGrusz i jabo, bogatym owocw plonem schylone,Zdja kilka gsienic ze zwojw bujnej kapusty,Bo kobieta zabiega i kroku nie zrobi daremnie.I tak dosza nareszcie, przy kocu wielkiego ogrodu,Do altany cienistej, pokrytej bluszczem: lecz synaTam nie byo, a furtka przymknita w murze miastowym(Co j ktry tam praiad, sawetny burmistrz, przed latyPrzebi sobie pozwoli) wiadczya, e wyszed a w pole.To i matka w te pdy przez such fos granicznPrzesza i szybko dya w kierunku, kdy winnicaPia si stromo pod gr, paszczyzn zwrcona ku socu.I wkroczya na szczyt, radujc si win uroajem,Ktrych grona pkate powabnie spod lici byszczay.Ocieniona i rwna droyna sza rodkiem winnicy,

    So]oFi ZiteJo 0iFKaa walczcy ze smokiem archanio Micha czsto wystpowa na szyldach nie-mieckich aptek.

    (XterSe (mit. gr.) muza poezji lirycznej.MaEo popr.: jaboni (bd ze wzgl. na rytm).]aEieJ\ tu: zapobiegliwy.NG\ (daw.) gie.

    Herman i Dorota

  • A wchoio si tam po stopniach z ciosu wykutych.Wic na prawo i lewo chyliy si grona biaaweI czerwono-niebieskie, wielkoci takiej, jak nigie,Przeznaczone na wety wytworne dla goci przedniejszych;Dalej na stoku pagrka ujrzaa szczepy, cho drobne,Lecz szlachetne, co ro gatunki rzadkie i cenne.I tak, idc pod gr, zawczasu ju si cieszyaPor jesienn i dniem, gdy pord radoci oglnejWinobranie si zacznie i grona si wo do kaiI udepcz, gdy moszcz si spuci i w beczki przeleje,A wieczorem blask ogni si sztucznych rozejie dokoa,Koczc wito powszechne. Lecz mocno j to zaiwio,e, cho trzykro woaa Hermana, echo jej tylkoOdpowiei zabrzmiao, od wieyc miejskich odbite.Nie przywyka go szuka, bo moian nigdy dalekoPoza dom nie wychoi bez wiey troskliwych roicw;Wic nie tracia naiei, e spotka go jeszcze gie w droe.Drzwiczki bowiem i dolne, i grne na szczycie winnicyByy otwarte. I wesza gosposia na czyste ju pole,Co szerokim rozogiem cigno si grzbietem pagrka.Jeszcze dotd kroczya po wasnym gruncie, i radaSpogldaa na rol i bujnie konice si faleZotych kosw, co plon obty ecom wryy;I tak idc cieynk po miey, miaa na okuWielk grusz na wzgrzu, granic ich posiadoci.Kto j zasai, na pewno nie wieia nikt, lecz j z dalaWida byo, i drzewo syno z wybornych owocw.Pod nim zwykle niwiarze w poudnie na obiad siadaliI pastuchy szukay pod cieniem jego ochody,Na aweczce ubitej z kamieni polnych i darni. zyNie mylio jej serce: moieniec, oparty na doni.Sieia tam w zamyleniu, do matki plecami zwrcony.Wic podesza cichaczem i z lekka mu rami dotkna,A gdy gow odwrci, dostrzega z w jego oku.

    Matko rzek pomieszany znienacka mnie zasza! I piesznieOtar z oczu ez lady. A ona mu na to troskliwie:Czego paczesz, mj synu? To rzecz niezwyka u ciebie;Powie, co ci udrcza, e szukasz sobie ustroniPod t grusz samotn i zami zalane masz oczy?

    I, skupiwszy rozpierzche marzenia, odrzecze jej moian:i zaprawd by trzeba mie w piersi serce spiowe.By nie uczu niedoli tuaczw tych nieszczliwych:Czowiek chyba bezmylny w tym czasie o wasne si dobroI o dobro ojczyzny nie troska. To, com i wiia,Sroe mnie zasmucio; wic w pole wyszedem wzruszonyI spojrzaem na cudn, rozkoszn t okolic,Kdy plon ju dojrzay ku snopom z pokonem si chyliI obto owocw zasobne nam wry komory.Ale bliskim jest wrg, a lubo nurty nas RenuStrzeg od jego napaci, to czyme wody i gry

    FioV blok kamienny.Zet\ (daw.) desery.moV]F] niesfermentowany sok z winogron.raG (daw.) zadowolony.Gar grna warstwa gleby wraz z traw i korzeniami.OXEo (daw.) chocia.

    Herman i Dorota

  • Dla tych tumw, co na nas gniotc spadaj nawa?To to oni bez wzgldu zwouj i modych i starych;Nie lkajc si mierci, za hufcem huec poda. HonorA ja miabym sromotnie pozosta w domu za piecem,Aby ycie ocali, gdy inni je nios w oerze?Matko droga, niedobrze si stao, e w brance do wojskaMnie pominito w tym roku. No, prawda, e jestem jedynak,e gospodarstwo i wielkie, i pracy wymaga nie lada;Lecz zaszczytniej by przecie i dla mnie byo tam walczyNa granicy, ni tutaj bezczynnie czeka niewoli.Tak honoru mu gos powiada, i w gbi si piersiielno mska obua i ch suenia krajowi.Gdyby moie si nasza rzucia hurmem do broni,Walczc ze zgraj przybyszw, to pewno obca by stopaNie dotkna tej ziemi i nikt zabiera by nie miaW naszych oczach jej podw bogatych, nikt obelywychMom rozkazw wydawa, a ony i crki uwozi! Ow, matko, ja isiaj powziem zamiar niezomny,e bez zwoki uczyni, co honor mi kae i serce;Bo kto dugo rozmyla, nie zawsze wybiera najlepsze.Ju do domu nie wrc i zaraz si stawi u way,By to rami i ycie powici usue ojczyzny.Nieche ojciec mi wtedy zarzuci, e wysze uczuciePiersi mej nie oywia, e nie mam szlachetnych dnoci!.

    Lecz znaczco mu na to odpowie matka rozsdna,Ciche zy wylewajc, bo atw bya do paczu:

    Kamstwo

    Synu, co ci si stao, co umys tak ci zmienio,e nie wynurzasz si matce otwarcie i szczerze, jak zawsze?Gdyby z boku kto obcy usysza tw mow, to pewnieZamiar by twj pochwali i nazwa szlachetnym natchnieniem,Uwieiony pozorem i brzmieniem piknych azesw.Ale ja ci to gani; bo, wiisz, znam ci dokadnie.Ty ukrywasz co w sercu i inne zupenie masz myli;Wiem, e odgos ci trb i bbnw tak baro nie nci,e nie pragniesz w mundurze zawraca gowy iewcztom,Bo sono ci raczej, cho ielny jeste skdind,Domu swego pilnowa i pole uprawia spokojnie.Wic mi powie otwarcie: skd zamiar taki powzie?

    Ale syn jej powanie odrzecze: Mylisz si, matko;ie nierwny jest dniowi. Moieniec dojrzewa na maI w zaciszu si lepiej wyrabia nieraz do czynu,Ni wrd wrzawy wiatowej, co ju niejednego zepsua.Cichy byem i jestem, lecz w piersi mojej uderzaSerce, co ywo odczuwa bezprawie wszelkie i krzywd,A z atwoci potra oceni i rzeczy wiatowe:Silne przy tym mam rami i prac pochwali si mog.Jednak susznie mi isiaj zarzucasz brak otwartoci,Bo ze wstydem wyznaj, e z domu mnie ojcowskiegoNie wygania pragnienie obrony ojczyzny od wroga.Marne byy to sowa, i ukry tylko przed tobMiay inne uczucie, co serce moje zapenia.Lecz nie wstrzymuj mnie, matko; bo gdy daremne yczeniaTumi w piersi, to niech i ycie zakocz daremnie,

    DOa t\FK tXmZ Fo na naV JniotF VSaGaM naZa mowa o wojskach Napoleona, ktry wiosn rozpocz marsz przez Alpy do Woch, a nastpnie do Styrii.

    Herman i Dorota

  • Wiem bo o tym dokadnie, e nic nie porai jednostka,Gdy si og do czynu nie zerwie i si zjednoczy.

    Dobrze mwisz, Hermanie, odrzeka matka agodnie;Tylko nic nie ukrywaj przede mn: powie mi wszystko.Bo mczyni z natury namitni i gwatowni, Mczyzna, KobietaA spotkawszy przeszkod, zbyt atwo si z tropu zbaj;Gdy niewiasta, przeciwnie, obmyla rne sposobyI manowcem si zrcznie dostaje nieraz do celu.Wic mi wyznaj otwarcie, dlaczego tak mocno wzruszony,Jako nigdy dotychczas, dlaczego krew w twoich yachKry szybko i zy poniewolnie si cisn do oczu?

    Wtedy, folgujc boleci, moieniec gono zapaka,Do matczynej si piersi przytuli i rzek rozrzewniony:Sowa ojca, zaprawd, niesusznie i mnie dotkny,Bo szanowa roicw przywykem z modu, i zawszeCeni umiaem rozsdek i dobro tych, co w iecistwiePotrali powanie kierowa moimi krokami.Wic znosiem cierpliwie od wsptowarzyszw igraszekFigle, arty i psoty, a nawet podstpn zoliwo,Nigdy si na nich nie mciem za ciosy swawolne i plagi;Ale niech no si ktry poway ojca wyszyi,Gdy w nieiel z kocioa wychoi krokiem mierzonym,Niech no wymia wsteczk u czapki, lub szlaok indyjski,Co tak piknie go stroi, a i darowany ubogim:Wtedy w gniewie straszliwym ciskaem pici i wciekleNapadaem szydercw, i biem kuakiem na olep,e zaledwo, skrwawieni, spod ciosw si moich wymknli.I tak krzepko wzrastaem, i wielem znosi od ojca,Ktry nieraz zy humor odba na mnie ajaniem;Bo gdy zajcie mia w raie, lub przykro jak na miecie,Zwyklem ja pokutowa za winy jego kolegw.Czsto sama mnie przecie, mateczko, aowa musiaa.Alem milcza z pokor, i w sercu chowaem wspomnienieTylu dobroiejstw roicw, co na to tylko pracuj,eby dla nas gromai wszelaki dostatek i zasb,Sami sobie ujmujc, by co oszczi dla ieci.Lecz nie tylko dostatki stanowi szczcie na wiecie, SamotnoNie stanowi go ziemi rozlege i bujne obszary;Bo starzeje si ojciec, a z nim starzej i syny,Nie zaznawszy radoci i z trosk wieczyst o jutro.Spojrzyj, matko, na pikne te niwy, na plony bogate,Na winnice, ogrody i gumna: wszystko to nasze.Ale gdy rzuc wzrokiem na dom, na moje okienko,Kdy mi w cichej izdebce ie za dniem ycie upywa,Kdy tyle wieczorw spiem i nocy i rankw Wtedy samotnym si czuj; ta izba, te pola, te any,Wszystko smutne i puste: mnie, matko, brak towarzyszki.

    A odpowie mu na to rozsdna matka w te sowa:Synu, pewnie gorcej nie pragniesz kochanki i ony,Jako pragn synowej roice Twoi. To zawsze

    manoZieF bezdroe.IoOJoZa (o uczuciach, pragnieniach itp.) przesta hamowa.SOaJi (daw.) uderzenia, zw. batem.JXmno budynek do skadowania niewymconego zboa.

    Herman i Dorota

  • Do zalotw goiwych obojemy ci nakaniali,Lecz od dawna to wiem i i mnie serce ostrzega,e swatanie daremne, jeeli w chwili waciwejPrzed moianem nie stanie iewica dla przeznaczona.Ot, synu, poznaj, e wybr stanowczy uczyni:Wic nie ukrywaj przede mn, co matki przeczuciem odgadam:Serca twojego wybran jest owa iewczyna-wygnanka.

    Tak, nie mylisz si, matko odrzecze Herman; to ona!J wybraem, i jeli jej isiaj w dom nie wprowa,

    Mio, Roina

    To na zawsze utraci j mog w zamieszce wojennej;A daremnie mi wtenczas umiecha si bie swym plonemPikne ojca ieictwo, daremnie dom nasz i ogrd;Nawet twoje pieszczoty, o matko, mnie nie pociesz.Mio, czuj to i, wszelakie zwizki roinneTarga, a nowe kojarzy; nie sama tylko iewicaOjca i matk porzuca, by i za mem wybranym;I moieniec wyrzeka si domu, gdy ukochanLos mu srogi wyiera. To ojciec sowo stanowczeWyrzek, i odtd wasz dom przestaje by moim, jeeliNie przyjmiecie w swe progi wybranej serca mojego.

    Ale matka roztropna i dobra znw si odezwie:Wy, mczyni, stajecie naprzeciw siebie jak skay,Niewzruszeni i dumni, i aden nierad ustpi,aden rki wycign ze sowem pokoju i zgody.Jednak, mwi ci chopcze, nie trac jeszcze naiei,e przygarnie j ojciec, jeeli poczciwa i dobra,Cho uboga. Wszak wiesz, e nieraz groba gwatownaZ ust mu wyjie niebacznie, lecz rzadko j baro wykona;Tylko sowa dobrego wymaga, i susznie zaprawd,Bo jest ojcem. A zreszt on zwykle bywa gniewniejszymW poobiednich goinach, gdy wino rozgrzeje mu gow;Wtedy innych nie sucha i trzyma si swego uparcieLecz gdy wieczr si zblia i w toku przyjaznej rozmowyWiele zda si przewinie, to zwykle i on agodnieje,Czujc krzywd zrzon drugiemu w zbytecznej ywoci.Pjdmy szczcia sprbowa, bo tylko odwaga zwycia,A potrzeba nam te pomocy naszych przyjaci.Tam w tej chwili zebranych, szczeglniej ksia plebana.

    Tak prawia wymownie, i sama powstajc z kamienia,Pocigna za sob i syna. W milczeniu obojeZ wolna ciek schoili, o wanym swym mylc zamiarze.

    . 2E\ZateO Ziata Ale trzej przyjaciele sieieli jeszcze pospou,Przy duchownym aptekarz, a z nimi gospodarz uprzejmy,I rozmowa si wawo ta sama jeszcze toczya.Wic powanie z kolei odezwa si zacny ksi pleban:Nie chc sprzecza si z wami, bo wiem, e czowiek powinien

    3oO\K\mnia (mit. gr.) muza piewu chralnego.oE\ZateO Ziata mowa o wprowaonym w tej pieni si.SoVSoX (daw.) razem.

    Herman i Dorota

  • Ku lepszemu si zwraca, i tak te bywa, e pragnieTego, co wysze i lepsze, lub tego, co nowe przynajmniej.Lecz unikajcie przesady, bo obok owego deniaDaa nam jeszcze natura i cze dla dawnych zwyczajw,Przywizanie do tego, co kady zna od modoci.Wszystko jest dobre, co tylko rozumne i naturalne.Czowiek wiele poda, cho mao mu w rzeczy potrzeba.Bo i ycie jest krtkie, i los miertelnika niepewny.Nie potpiam ja ma, co pchnity wewntrznym popdem,Morza i ldy przebiega i zyskiem goiwym si cieszy,Skrztnie dla siebie i drugich gromac owoce swej pracy;Ale goien jest dla mnie szacunku i rolnik spokojny,Co cichymi krokami po glebie stpa ojczystejI uprawia j pilnie, i w pocie czoa pracuje.Jemu ziemia si co rok nie zmienia, ani mu drzewoNowosaone od razu gazi kwiatem nie zwieczy.Cierpliwoci mu trzeba i myli trzewej a czystej.Zawsze rwnej, spokojnej, pod sterem zdrowego rozsdku.Garstk ziarna on tylko powierza ziemi roajnej.Szczup ledwie gromadk hoduje zwierzt domowych,Bo wycznie rozsdek czynami jego kieruje.Szczliw, kogo natura umysem takim obdarzy!On nas ywi sw prac; lecz dwakro szczliwszy od niegoObywatel miasteczka, co przemys czy z rolnictwem!Jemu obcy jest kopot, co dni ziemianina zatruwa,Nie zakca mu ycia i a owa miast wielkichDorwnania bogatszym, co trawi zwaszcza niewiasty.Wic bogosawcie wy raczej spokojne syna pragnienia,I synow, gdy sobie wybierze iewczyn podobn.

    Tak zakoczy ksi pleban. A wtem do izby gocinnejWesza matka ze synem i rzeka, stajc przed mem:Ojcze, nieraz, pamitasz, gawc mwilimy z sobO radosnym tym dniu, gdy Herman do domu naszegoSerca wybran wprowai, i samimy mu przeznaczaliT lub ow, jak zwykle troskliwi o syna roice.Ot nadszed ten ie, zesao mu niebo iewic,Ktr szczerze polubi i wybra stanowczo za on.Wszak mawialimy zawsze: niech serce jego rozstrzyga;Sam pragne niedawno, by ywo i rano pokochaDobr jak iewczyn. I oto wybia goina!Uczu mio nasz Herman stateczn, jako przystoi;Wic zamierza polubi wygnank ow, co isiajJ napotka za miastem, lub zosta na zawsze bezennym.

    I odezwa si syn: Mj wybr, ojcze, jest czystyI stanowczy: zarczam, e crk wam bie nalepsz.

    Milcza ojciec. A wtem duchowny wsta i dobitnieRzek do niego te sowa: O losie czowieka zazwyczajJedna chwila rozstrzyga, bo choby myla najduej,Zawsze, co postanowi, to bie ieem momentu.Niebezpieczn jest rzecz zanadto si waha w wyborzeI postronn rachub zamca swobod uczucia.

    VNr]tnie (daw.) zapobiegliwie.NoSot Fo Gni ]iemianina ]atrXZa ustawiczna troska o pogod.SoVtronn\ tu: uboczny, nienalecy do tematu.

    Herman i Dorota

  • To Hermana ja znam od lat iecinnych: on nigdy,Nawet w wieku chopicym, nie siga po to i owo;Ale czego poda, to zawsze osign i trzyma.Nie lkajcie si przeto, e nagle i si pojawiaycze waszych spenienie, cho w innej zapewne postaciNi roilicie sobie; wszak dary wszelakie Bg zlewaNa nas rk ojcowsk, w tym ksztacie, jakiego nam trzeba.Wic iewic, ku ktrej dobremu synowi waszemuSerce si z piersi wyrywa, ocecie bez uprzeenia.Szczliw moian, gdy pierwszej kochance zaraz mu wolnoRk poda, gdy tai uczucia w sobie nie musi.Tak, postrzegam to jawnie, e los si jego rozstrzygn,Bowiem mio prawiwa moieca w ma przemienia.Herman nie jest zmiennikiem; wic jeli celu nie dopnie,Lata mu najpikniejsze upyn w tsknocie i smutku.

    A odezwie si na to aptekarz sowem rozwanym.Ktre, z dawna tumione, wstrzymywa, cho z ust mu si rwao:Zawsze si trzyma naley we wszystkim drogi poredniej.SieV] Vi SoZoOi tak brzmiaa dewiza cesarza Augusta.Chtnie gotwem suy w potrzebie kochanym ssiadomSabym moim rozumem, ku wsplnej naszej korzyci,A szczeglniej moiey potrzeba kierunku i rady.Wic pozwlcie, niech pjd wybada ow iewczynI rozpyta si o ni u lui, ktrzy j znaj.Nikt nie podejie mnie, rcz, bo umiem ocenia wyrazy.

    Ale zaraz mu na to skwapliwie Herman odrzecze:Tak uczycie, ssieie; badajcie j. Ale ja pragn,Aby z wami pospou si wybra szanowny ksi pleban;Dwaj tak zacni mowie wiadectwo niech da niezbite. Drogi ojcze! To ona nie z rzdu owych zalotnic,Co to kraj przebiegaj, szukajc przygd i zyskw.J z domostwa cichego wygnaa ta wojna nieszczsna,Ktra wszystko dokoa pustoszy i z posad porusza.Wszak to isiaj dostojni mowie yj w niedoli,I ksita, i krle w tuaczce szukaj schronienia.Tak i owa iewica, z rwiennic swoich najlepsza,Uj musiaa z ojczyzny; lecz wasnych nieszcz niepomna,Innym jeszcze pomaga, cho sama bez adnej pomocy.Wielka niedola, zaprawd, ogarnia ziemi dokoa;Czyby spyn nie miao i szczcie z owej niedoli?Czy sprowaajc mi w progi kochank i on poczciw,Wojna da mi nie moe, co niegdy ojcu da poar?

    Wtedy agodnie gospodarz te sowa wyrzek znaczce:Jake isiaj, mj synu, swobodnie obracasz jzykiem!To od wielu ju lat nie bye taki wymowny.Ot dozna mi przyszo, co zwykle ojcom zagraa,e za synw yczeniem ujmuje si serce matczyne,Zbyt ulege i sabe, a jeszcze i ssiad si skaniaKu przymierzu, gdy iie o szturm do gowy roiny.Ha, co robi? Nie myl daremnie wam stawia oporu,Bo przeczuwam, e tutaj na zy si zanosi i dsy.Wic zbadajcie iewczyn, i jeli zacna, niebawem

    ]mienniN osoba zmienna w uczuciach.rZienniFa i popr.: rwienica.

    Herman i Dorota

  • J przywiecie. A syn mu na to radonie odpowie:Przed wieczorem wam jeszcze przybie crka najlepsza,Jakiej pragnie mczyzna, gdy ywi w piersiach myl zdrow.Oby tylko i dla niej uroso std szczcie prawiwe,Oby w was odnalaza, nieboga, straconych roicw!Ale po co odwleka? Zao konie i zarazZacnych naszych przyjaci na trop sprowa iewicy;Tam niech sami si rz rozwan myl i czynem,Ja za, ojcze, przysigam, e poddam si ich wyrokowiI nie zobacz kochanki, dopki moj nie bie.Rzeki i wyszed, a starsi raili jeszcze statecznieTo i owo, wszechstronnie i mdrze rzecz roztrzsajc.

    Herman pobieg do stajni, gie para ielnych gniadoszwStaa, jec spokojnie ze obu owies i siano.piesznie konie okiezna i przewlk przez sprzczki srebrzoneMocne rzemienie z surowca, a potem, lejc przytwieriwszy,Na podwrze je wywid, gie ju parobczak usunyLekki powz wytoczy, i wnet te konopne postronkiNa orczyki zaoy, a sam, usiadszy na kole,Chwyci za bat i szparko zajecha przed bram gospody.Wic gdy miejsca wygodne zajli ksi i aptekarz,Powz si szybko potoczy, turkocc wesoo po bruku,A majc kolejno wieyce miejskie i mury,Skrci ku droe wirowej, pod gr jadc i na d.A gdy Herman z daleka zobaczy wie wioskowI dokoa chaupy, w zielonym wiecu ogrodw Stan tam postanowi, wstrzymujc rczy bieg koni.

    Ocienione powanie gami lip rozoystych,Co wyniole od wiekw szczytami si piy ku niebu,Byo bonie obszerne, pokryte mikka muraw.Miejsce zabawy dla mieszczan i wsi pobliskich mieszkacw.Tu w parowie wytryska obty zdrj pod drzewami;Schodki wiody do niego, a wkoo awki wygodneStay, wkrg otaczajc kamienne oysko krynicy.Ot w miejscu tym Herman przystan i rzek do przyjaci:Chciejcie wysi, ssiei, i idcie dalej, by zbada,Czyli godn mej rki jest owa iewica-wygnanka.atwo j pozna moecie, bo wikiem jej adna nie zrwna,Lecz opisz wam jeszcze jej skromne a schludne ubranie:Na czerwonym podkaie, co pier sklepion ujmuje,Stanik czarny otacza jej kibi smuk i wiotk;Rbek nienej koszuli, marszczony w kryz, okalaWicznie brod okrg; nadobnie gwk przystrajaWarkocz bujny i gruby, upity srebrnymi szpilkami;W gstych zwojach pod stanem faluje spdnica niebieska,Osaniajc iewic po kostki, ksztatnie i skromnie.Ale o jedno was prosz: nie mwcie z ni sami w tej sprawie,

    JniaGoV] ko o maci jasnobrzowej z odcieniem czerwonobrunatnym, z czarn grzyw i czarnym ogo-nem.

    VXroZieF (daw.) niegarbowana skra.orF]\N drek do zaczepiania pasw uprzy.SarZ dolina o stromych, poronitych rolinnoci zboczach.]GrM (poet.) rdo.F]\Oi czy z partyku pytajn -li.]rZna i popr.: dorwna.NiEi (daw.) talia.

    Herman i Dorota

  • Tylko drugich badajcie, suchajc, co oni powieA gdy si ju dowiecie wszystkiego, razem uradmyCo przedsiwzi wypada; tak sobie mylaem przez drog.

    Skoczy. A przyjaciele wysiedli i poszli ku wiosce,Kdy szeroki gociniec zalega dobytek na wozach,Kdy w ogrodach i domach i gumnach roili si luie,Koo koni i byda mczyni, koo bielizny,Rozwieszonej na potach, niewiasty i zwinne iewczta,A w strumyku na ce, igrajc, pluskay si ieci.Tam to, kroczc powoli przez tumy lui i zwierzt,Dwaj wysacy patrzyli dokoa w prawo i lewo,Czy nie ujrz gie owej iewicy, wybranki Hermana:Lecz nie byo jej nigie, a ciba coraz wzrastaa.Wtem przy wozach si wszczy niesnaski jakie i swary,Gosy mczyzn groce i niewiast krzyki piskliweEchem brzmiay w dolinie. A starzec jaki powanyDo zwanionych przystpi, i wnet si haas uciszy,Gdy nakaza milczenie i tak przemwi do rzeszy:Czy nieszczcie nas jeszcze i tyle nauczy nie mogo,Bymy jedni dla drugich umieli by z pobaaniemI, do zgody pochopni, urazy w niepami puszczali?Tylko szczliwym ucho zatargi; w nas utrapieniePrzecie wpoiby winno bratersk jedno w poyciu.Nie zazdromy wic sobie nawzajem przytuku w tuaczce,Owszem, ielmy si wszystkim, a Bg miociw nam bie.

    Tak przemwi w ma, i wszyscy, milczc pokornie,Jli krzta si znw okoo dobytku i zwierzt.Ale zacny ksi pleban, gdy sysza te sowa gromice,Cho agodne i ciche, przystpi i rzek do staruszka:Ojcze, wielka to prawda! Gdy w dni szczliwych koleiLud si ywi z tej ziemi, co ono mu swoje otwieraI hojnymi plonami corocznie za prac go darzy,Wtedy nie ma kopotu, bo kady dla siebie najmdrszyI najlepszy; wic nikt nie ceni lui rozumnych.Lecz gdy burza znurtuje powszednie drogi ywota,Niszczc zasiew i plon; gdy me, niewiasty i ieciWygna z domowej zaciszy w nieznan dal i tuactwo:O, zaprawd! Natenczas si kady za mdrym obejrzyI nie pjd na wiatr zbawienne sowa rozwagi. Wycie, ojcze, zapewne sotysem czy si gromady,e kojcy wasz gos od razu pojedna zwanionych;Jako Jozue niegdy lub Mojesz lud IzraelaPrzez pustyni prowai, tak wy wiecie te tumy.

    Na to sia w te sowa z powag si ozwa: Zaprawd,Chwile, w ktrych yjemy, ciekawe s i pamitne:ie i starczy za lata, tak wszystko si skupia nawalnie.Dobrzecie nas porwnali do ydw, bo i nam przeciePan Swj wyrok karzcy objawi w pomieniach i gromach.

    NG\ (daw.) gie.JXmno budynek do skadowania niewymconego zboa.SoFKoSn\ tu: prdki, skonny.M (daw.) zacz.-o]Xe (bibl.) pomocnik Mojesza, dowdca wojsk Izraelitw, zdobywca Jerycha.

    Herman i Dorota

  • Kiedy potem ksi pleban, prowac dalej gawd,Pyta zacz o losy i starca, i caej gromady,Schyli si do nieznacznie aptekarz i rzek mu na ucho:Pogadajcie tu z si i zwrcie rozmow na iewcz;Ja tymczasem wybiegn poszuka jej, a gdy j znajd,Zaraz do was powrc.

    Gdy na to kiwn ksi gow,Zwinny ssiad polecia na zwiady przez pola i ki.

    . DXFK ZieNXSkoro wic pleban poufnie obcego si zapytaO gromad, czy dawno rzucia domowe sieiby,Ten mu odrzek: Zaiste, niemae s nasze cierpienia,Bomy si do dna dobrali goryczy wszelkiego roaju,Tym straszniejszej, e wkrtce zawiody nas wszystkie naieje.Komu silniej si pier nie wzniosa bogim uczuciem,Gdy blask soca naiei jutrzenk zajania nad wiatem,Gdy choiy posuchy, e luie ra o sobie,O swoboie powszechnej, o prawach i bratniej rwnoci.Wtedy kady wyglda nowego ycia; te wizy,Co sobkostwa je duch narzuci krajom i ludom,Rozpryskiwa si zday, i wszyscy z tskn naiejSpogldali na Zachd, ku wielkiej wiata stolicy.Czy nazwiska tych mw, zwiastunw wieci radosnej,Saw nie rozbrzmieway na caym ziemi obszarze?Czy nie przybyo kademu otuchy w sercu i wiary?

    Nas, ssiadw najbliszych, ogarn zapa oglny.Rozpocza si wojna, cigny tumnie zza RenuZbrojnych Frankw zastpy; lecz niosy nam przyja, nie walk,Wznoszc drzewa wolnoci i dajc ludom rkojmiWasnych rzdw swobodnych. Wic wszyscy w szale uniesieJli gromai si tumnie okoo nowego sztandaruI tak owi przybysze podbili mczyzn ielnoci,Potem serca niewiecie pont i wikiem rycerskim.Lejsze si nawet wyday ciary wojny niszczcej,Bo naieja przed nami igraa w zudnej postaci,Wabic umys i wzrok ku szlakom tym nowo odkrytym.Cudne byy to chwile, bo w nich wydao si bliskimI moliwym to wszystko, co szczytem jest dobra i prawdy;Rozwizay si usta, wic starce, moiece i meGono, z podniosym uczuciem, o sprawie postpu mwiy.

    Ale wkrtce si niebo ciemnio. O zysk i o waWalka straszliwa wybucha; zaczto mordowa si wzajemI ssiadw ciemiy. Wic ziercze tuszcze upiy,Wielcy w wielkich rozmiarach, a mali w maych. Kademu

    .Oio (mit. gr.) muza historii.OXie ra o VoEie 2 VZoEoie SoZV]eFKneM o SraZaFK i EratnieM rZnoFi mowa o uchwaleniu na

    wniosek La Fayette'a DeNOaraFMi SraZ F]oZieNa i oE\ZateOa w sierpniu r.NX ZieONieM Ziata VtoOiF\ tj. ku Paryowi.ro]SoF]a Vi ZoMna w lecie .Gr]eZa ZoOnoFi dugie laski z jakobiskimi czapkami, symbolizujce suwerenno narodu.rNoMmia (daw.) gwarancja.M (daw.) zacz.]aF]to morGoZa Vi Z]aMem aluzja do politycznego procesu i skazania na mier Dantona.

    Herman i Dorota

  • Szo o grabie chwilow, bo jutra nikt nie by pewien.Cika to bya niedola; ciemistwo roso z dniem kadym,A okrzykw boleci w rozgwarze nikt nie dosysza.Wtedy zacito ponura owada umysy i wszyscyO tym tylko myleli, jak pomci siebie i drugich.I zwrcio si szczcie na nasz stron. Przybyszepiesznie uchoi musieli. O, wtedy poznalimy z bliska Wojna, Wrg, KlskaCa wojny okropno; bo wrg zwyciski niekiedyBywa jeszcze szlachetnym i wzgldnym, choby z pozoru;Wic oszcza mieszkacw, gdy co ie s mu potrzebni.Lecz w ucieczce ju nie zna hamulca; bronic si mierci,Wszystko pustoszy lub grabi, i ika go wcieko ogarnia,Nie ma dla niego witoci; zwierzcej chuci jedynieFolg daje, i krew, i ryk rozpaczy go ciesz.

    Ale i w naszych si mach ockno zemsty pragnienie;Tumnie za or chwycili i jky wony na trwog,I zmieniy si w bro spokojne narzia rolnicze;Widy i kosy i cepy ocieky krwi napastnikw;Nie dawano pardonu, tak wielk bya zawzito.O, bodajem ju nigdy nie ujrza podobnej wciekoci! Prawoikie zwierz mniej straszne, ni czowiek w lepym obie.Nieche nikt o swoboie nie prawi, o rzdach narodu:Ledwo znikn zapory, a wnet rozpasa si w luiachWszelkie zo, co je dotd w zaroie prawo tumio.

    Zacny mu odpowie mu na to ksi pleban z przyciskiem,Jeli lui surowo sicie, nie mog was gani,Bocie od nich doznali utrapie wszelakich niemao.Lecz signcie pamici w te smutne dni upynione,A znajiecie tam pewno niejedno dobre, niejedenCzyn szlachetny, co moe zbuia go tylko do yciaZa przygoda; albowiem w nieszczciu czek dobry dopieroSta si moe dla drugich anioem opieki i zbawc.

    Ale starzec siwy z umiechem odrzeknie te sowa:Pocieszacie mnie oto, podobnie jak po poareKto pogorzelca pociesza, e moe kdy, wrd gruzwDomu swego, odkopie kawaki zota i srebra,A on szuka cierpliwie i cieszy si tym, co odnajie.Tak i ja z przyjemnoci wspominam czyny chwalebneW owych czasach spenione. Wiiaem, jak dawne si wrogiKu obronie wzajemnej czyy; wiiaem roicwmier ponoszcych za ieci; wiiaem jako moieceW mw nagle wyrosy, a jako starce modniay;ieci nawet i pe niewiecia, saba zazwyczaj,Mstwa daway dowody i wielkiej ielnoci umysu.Jeden zwaszcza opowiem wypadek: Moda iewicaSama z iewczty zostaa w mieszkaniu swoim, albowiemZ mczyzn kto yw wyruszy ornie przeciw wrogowi.Wtem na dom jej napada znienacka odia ruchawki,i rabujc, dociera niebawem do komnat niewiecich.Tam, ujrzawszy iewic nadobn w gronie panienek,

    FKX podanie.Z naV]\FK Vi maFK oFNno ]emVt\ SraJnienie Francuzw wyparto za Ren w maju .SarGon (daw.) oszczenie przeciwnika w walce.ieZF]t\ i popr. forma N.lm: iewcztami.

    Herman i Dorota

  • Tuszcza z chuci zwierzc na drce naciera oary.Lecz iewica odwana jednemu z nich paasz wyrywa,Tnie go w gow i ciele u stp swych ciko rannego;Inni, lkajc si moe zasaki, piesznie ucho.

    Skoro duchowny usysza pochwa tak, natychmiastMyl mu przysza o owej iewicy, wybranej Hermana,Czy nie ona to bya, i wanie zapyta mia starca,Gdy przystpi aptekarz i szepn ksiu na ucho:Przecie e j na koniec znalazem pord tej ciby,Podug opisu jedynie. No, pjdcie zobaczy j sami,A i sia niech iie, by co nam o niej powieia.

    Ale gdy si zwrcili ku niemu, starca nie byo,Bo go kdy wezwano do rady, czy na rozjemc.Wic sam pleban ju tylko bez zwoki poszed z ssiademPoza poty, gie ten glarnie wskaza mu otwr.Patrzcie, zawoa, to ona! Spowa wanie iecitkoI poznaj dokadnie w kartun i owe poszewkiW pasy niebieskie, co i je Herman powiz iewczynie;Wida, e szybko i dobrze umiaa dar spoytkowa.Znaki to ju niepochybne, a opis take si zgaa; StrjBo na czerwonym podkaie, co pier sklepion ujmuje,Stanik czarny otacza jej kibi smag i wiotk;Rbek nienej koszuli, marszczony w kryz, okalaWicznie brod okrg; nadobnie gwk przystrajaWarkocz bujny i gruby, upity srebrnymi szpilkami,A, cho siei, nietrudno dopatrzy, e suszna jest wzrostem,I pod stanem ku ziemi faluje spdnica niebieska,Osaniajc iewic po kostki, ksztatnie i skromnie.Tak, niewtpliwie, to ona. Wic pjdmy dowieie si jeszcze,Czy jest rwnie cnotliw i dobr, jak uroiw.

    Na to rzecze ksi pleban, badajc spojrzeniem siec:e uja moiana, zaprawd, to mnie nie iwi,Bo uroda jej zaj potra i wzrok dowiadczony.Jake cenny to dar, gdy komu matka naturaDaa posta nadobn; on nigie obcym nie bie,Kady chtnie go przyjmie, przytuli i szczerze ukocha.Pewny jestem, ssieie, e Herman znalaz iewczyn, Pikno, DobroCo w przyszoci uwieczy mu ycie i staro ozdobi,Wiern doni niewieci wspierajc go zawsze i wszie.Takie ciao bez skazy jest czystej duszy znamieniem.

    Lecz rozwany aptekarz z namysem odpowie w te sowa:Czsto pozr zawoi. Nie lubi ufa wzrokowi,Bom dowiadczy ju nieraz, e dobrze mwi przysowie:Beczk soli z czowiekiem naley zje, by go pozna.Wic starajmy si naprzd wybada lui poczciwych,Co j znaj dokadnie, a potem osdmy, co warta.

    Chwal tak ostrono, odezwie si na to duchowny,Bo nie swatamy dla siebie, a swata dla innych rzecz trudna.

    Wic ruszyli pospou na si starego spotkanie,Ktry krokiem mierzonym ulic wraca wioskow.

    NartXn gatunek perkalu; tu mowa o szlaoku ojca.

    Herman i Dorota

  • I do niego przezornie ksi pleban wyrzek te sowa:Ojcze, mymy ujrzeli w ssiednim ogroie iewczynPod jaboni, jak skrztnie robia sukienki dla ieciZe starego kartunu, co pewno dostaa go w darze.Podobaa si nam, bo wida zabiega i dobra.Mwcie o niej, co wiecie; pytamy w celu chwalebnym.Gdy do potu si sia przybliy, by zajrze przez otwr,Rzek:

    iewczyn t znacie. Jeelim wspomnia niedawnoo rycerskiej niewiecie, co siebie i drugie umiaaOd niesawy obroni to ona! Silna a dobra,Jest dla wszystkich cierpicych anioem pociechy w strapieniu,Chocia sama boleje; bo zgina jej narzeczony.Szlachetnego moieca unioso razem z innymiPierwsze tchnienie wolnoci; lecz mierci przypaci w ParyuWalk przeciw swawoli, w obronie swobody i prawa.

    Skoczy starzec. Przybysze, egnajc, skadali mu iki,A ksi pleban wydoby czerwieca (srebrn monetDawno ju porozdawa pomiy rzesz tuacz),I podajc go si, powieia: Oto grosz wdowi;Chciejcie biednych obieli, a Bg niech dar ten pomnoy.Ale wzdraga si starzec i rzek: Zdoalimy trochGrosza zabra w ucieczce i troch niezbdnej chudoby;S, e nam wystarczy wszystkiego do chwili powrotu.

    Wtedy odpar ksi pleban, wciskajc mu pieni do rki:Niech si nikt nie ociga z jamun w tych czasach, i niechajNikt nie odmawia przyjcia ochoczo niesionej oary.i nikt nie wie, jak dugo posiada bie swe mienie,Ani zdoa przewiie, czy prdko przeminie nawaa,Co go roli pozbawia, ogrodu i wszelkich zasobw.Oj, to prawda! zawoa z kolei ruchliwy aptekarz; Gdybym tylko mia jeszcze pienie, rozdabym wszystkie,Grube i drobne, bo wielu zapewne jest tutaj w potrzebie.Lecz i tak was nie puszcz bez daru; niechaj tym razemStanie ch za uczynek. I wyj kapciuch skrzany,I wysypa na papier co byo na dnie tytuniu.Wic ikowa mu sia, a on swj knaster wychwala.

    Ale pleban go nagli. Wracajmy, rzek, bo tam HermanNiecierpliwie nas czeka, spragniony wieci pomylnej.I zdyli pod lipy przy zdroju, kdy moieniecSta o powz opary. Ogniste konie parskay.Grzebic ziemi kopytem; a Herman patrzy przed siebieI w zadumie nic wiia przyjaci, a si zbliyli,Czynic znaki radosne, ochoczo a gono woajc.Gdy podeszli, ksi pleban pochwyci moiana za rkI odezwa si pierwszy; Niesiemy dobre nowiny.Oko twoje i serce wybray trafnie; iewicaGodna ciebie i zacna. Wic zawr konie ku wiosce,Bymy z ni pomwili i zaraz zabra j mogli.

    NartXn gatunek perkalu.F]erZienieF (daw.) czerwony zoty, zota moneta obiegowa.FKXGoEa (daw.) dobytek.NnaVter ceniony gatunek tytoniu.

    Herman i Dorota

  • Lecz moieniec sta smutny, i bez oznaki radociSucha wieci pomylnej; a rzek z westchnieniem gbokim:Rczo-my przyjechali, z naiej w sercu, a moeSmutno wraca nam przyjie do domu, z zawodem i wstydem.Kiedym czeka tu na was, uczuem w sercu zwtpienie.Czy saicie, e ona dlatego musi pj z nami,I jest biedn wygnank bez dachu, my za bogaci?Wszak i ubstwo, gdy zacne, szlachetn dum si rzi.Skromn zdaje si by iewica w swoich daniach,wiat jej stoi otworem: a trudno przypuci, zaiste,eby takiej kobiety dotychczas nikt nie oceni,eby serce jej byo zamknite dla uczu mioci.Nie zdajmy tak szybko, bo atwo zdarzy si moe,I wrcimy z odpraw. Najbariej tego si boj,Czy nie przyrzeka ju rki innemu. O! ZawstyonyOdej wtedy bym musia z niewczesn moj oar.

    Ju ksi pleban si mia odezwa, chcc go pocieszy.Gdy towarzysz-gadua pochwyci mow w te sowa:Juci takiego kopotu nie byo czasy dawnymi,Bo si wtedy rzecz kad robio jako statecznie.Skoro ojciec upatrzy stosown dla syna iewic,Wprzd uprosi poufnie jednego z przyjaci roiny,By na zwiady si uda do domu owej panienki.Wic, witecznie przybrany, pan swat w nieiel si ktrWybra odwiei ssiada, ogldnie toczc rozmowNaprzd w zwrotach oglnych, a potem j zgrabnie kierujcManowcami rnymi na crk, i chwalc moiana.Mdrej gowie do sowa: wic atwo zrczny wysaniecZbada zdoa roicw i dalej rzeczy kierowa.Jeli le si powiodo, to mody unikn odkosza:Gdy przeciwnie, to swat, co takie maestwo skojarzy,By na wieczne ju czasy w ich domu gociem najdroszym.Teraz wszystko inaczej, bo razem z wiel innymiI ten zwyczaj si zmieni; i kady swata sam siebie.Niech wic przyjmie i sam harbuza w razie odmowyZ rk okrutnej kochanki, i niech si wstyi iewczyny.

    Bd jak bd! na to rzecze moieniec (mao on suchaSw aptekarza, bo ju dojrzay zamiar mia w myli) Sam rozmwi si z ni i wyrok stanowczy usyszZ ust iewczcia. Co ona mi powie, to przyjm z pokor.Chciabym ujrze raz jeszcze spojrzenie jej oka czarnego,I t kibi toczon, co obj j pragn gorco,I te usta, co maj rozstrzygn przysz ma dol.Wic zostawcie mnie, prosz. Pojedcie sami do domu,By powieie roicom, e syn ich wybra rozumnie:Ja piechot powrc t ciek koo winnicy,Moe radonie i wawo, prowac serca wybran,Moe gucho i smutnie, sam jeden si wlokc do domu.

    Rzek, i lejce powierzy opiece zacnego plebana,Ktry zrcznie je uj i usiad na miejscu wonicy.

    nieZF]eVn\ (daw.) uczyniony w niewaciwym momencie.oGNoV] a. NoV] (daw.) odmowa w zalotach.KarEX] (daw.) odmowa w zalotach.NiEi (daw.) talia.

    Herman i Dorota

  • Lecz aptekarz si waha i jako lkliwie spoglda.Chtnie rzek wam powierzam staranie o duszy i sercu,Ale ciao i koci nie s, by byy bezpieczneTam, gie rka duchowna prowai woe wiatowe.

    Na to odpar z umiechem ksi pleban:Siadajcie bez trwogi,

    Powierzajc mi ufnie zarwno ciao, jak dusz;Umiem dobrze powozi, bo kiedy, bawic w Strasburgu.Czsto z modym baronem jechaem lekkim wolantem,Sam kierujc nim zwykle i tumy ludu majc.

    Pocieszony na poy, aptekarz siad do powozu,Z min tak, jak czek, co myli zawczasu o skoku;I ruszyli popiesznie, bo konie dyy do stajni,A spod kopyt si rczych tumany pyu wzbay.Herman dugo sta w miejscu i patrzy w gbokiej zadumie,Jak kurzawa si w gr kbia i nika w oddali.

    . DorotaJako wdrowiec, co dugo wpatrywa si w tarcz soneczn,Zanim znika na niebie, dostrzega wszie przed wzrokiem

    Soce

    Widmo soca promienne; czy spojrzy w krzewy cieniste,Czy na ska janieje mu ono w blasku jaskrawym:Tak przed wzrokiem Hermana nadobne ksztaty iewicyWicznie si przesuway, jak gdyby sza mie przez pole.Ale moian si otrzs z wiiade marnych i zwrciOczy swoje ku wsi; lecz wkrtce si zdumia na nowo,Bo i tutaj zobaczy wynios posta iewczyny.Silnie wpatrzy si w ni: nie bya to adna uuda,Lecz Dorota w istocie. Kroczya, niosc dwa bany,I zmierzaa do zdroju. Wic moian zastpi jej drog,Omieliwszy si wnet i tak do ziwionej przemwi:Znw was tedy spotykam, panienko, gdy luiom strapionymPomoc nie popieszacie. Lecz czemu wy jedna po wodA do zdroju iiecie, gdy inne j czerpi ze stuien?Prawda, e przewyborna, i pewno niesiecie j chorej.

    Mile witaa moieca iewczyna i rzeka uprzejmie:Ju nagroi mi Bg t drog dalek do zdroju,Gdy zacnego szafarza rozlicznych darw spotykam.Pjdcie sami zobaczy, co lito wasza ziaaaI odbierzcie poik od tych, co ulgi doznali.Ale ebycie te wiadomi byli, dlaczegoTu zaczerpn przycho w naczynie wody krynicznej,Powiem wam: w naszej wsi luiska nam studnie zmciliNierozwanym pawieniem i koni i byda przy zdroju,Ktry wody dostarcza mieszkacom; rwnie zbruoneWszystkie we wsi koryta, bo tam znw pior i pucz.Kady tylko o sobie i o potrzebie najbliszeji rozmyla, a nikt nie patrzy nastpstw pniejszych.

    EaZi (daw.) przebywa.ZoOant (daw.) czterokoowy odkryty powz konny na resorach.(rato (mit. gr.) muza poezji lirycznej.V]aIar] tu: osoba rozdajca jakie dobra.

    Herman i Dorota

  • Tak mwia iewczyna i zesza po schodach szerokichWraz z towarzyszem; oboje usiedli na zdroju cembrzynie.Ona z jednym si banem schylia po wod, on z drugim,I ujrzeli swe lica odbite w zwierciadle krynicy.Dajcie mi napi si, wesoo rzek moian iewczynie.Ona podaa mu ban. I razem siec, poufnieO tym i owym gwarzyli, a ona si wreszcie ozwaa:Skde tdy wam droga wypada, bez koni, kolasy,I opodal od miejsca, giem was po raz pierwszy ujrzaa?Zadumany spoglda ku ziemi Herman, a potemPodnis wzrok i namitnie nim obj swa towarzyszk;Ale nie mia jej prawi miosnych sw, bo jej okoTak rozumnie patrzyo, e mwi kazao rozumnie.Wic opamita si szybko i rzek poufale a cicho:Powiem wrcz, bo i na c ukrywa, e tu przybyem,Aby z sob was zabra do domu moich roicw.Jam jedynak, i skrztnie w zarzie im mienia pomagam:Do mnie pola nale, do ojca dom, a mateczkaGospodarstwo wewntrzne ochoczo i z adem prowai.Ale wiecie zapewne, jak czsto miejska czeladkaZwyka grzeszy niedbalstwem, jak czsto zmienia j trzeba.Dawno te matka ju pragna mie przy swym bokuKogo, coby ja mg wyrczy jak crka roona,Pomagajc nie tylko ramieniem, lecz myl i sercem.Ot kiedym was i na droe ujrza tak waw,Kiedym sowa z ust waszych usysza rozumne i zacne,Tom obojgu roicom zachwali was wedug zasugiI przycho zaprosi. wybaczcie mow jkliw.

    Nie wstrzymujcie si rzeka iewczyna mwcie mi wszystko,Nie obra si wcale, i owszem, wiczna wam jestem.Wic roice mnie wasi do suby zgoi by rai,Liczc na to, em jest zabiega i niezbyt prostacza.Krtkie to baro danie, i krtka te moja odpowied.Chtnie pjd za wami, gie gos przeznaczenia mnie woa,Bom zrobia ju swoje: przywiozam chor do wioski,Gie si zczya z roin. I inni ju si zebrali,Marzc o rychym powrocie, jak zwykle biedni wygnacy.Lecz co do mnie, zaprawd, nie u si tak naiej,Wiem, e po smutnych dniach smutniejsze jeszcze nastpi;Bo rozprzgy si wizy spoeczestw i nic ich nie spoi,Chyba wsplna i cika niedola, ktra nas czeka.Jeli w domu poczciwym i znale mog przytuek,Pod kierunkiem szanownej niewiasty, przyjm go rada;Zawsze iewcz tuacze, samotne, wtpliwej jest sawy.A wic id za wami: pozwlcie tylko te banyOdnie do wsi i tam poegna moich przyjaci.Zobaczycie ich take; niech oni mnie wam odda.

    Moian sucha z radoci roztropnej mowy iewczcia,Sam nie wiec, czy ma jej wyzna wszystko, czy milcze.Ale uzna za lepsze zostawi j w bie chwilowo,Pki w domu roicw mioci jej nie pozyska.Zreszt trwoya go take obrczka na palcu iewczyny;Wic zamilcza i tylko skwapliwie sowa jej chwyta.

    MaN FrNa roona w oryginale mowa tu o zmarej siostrze Hermana.

    Herman i Dorota

  • Powracajmy mwia Dorota bo luie to gani,Gdy iewczta za dugo u studni wieczorem zostaj,Cho tak mio jest gwarzy przy szmerze ywej krynicy.I powstali oboje, i jeszcze raz si przejrzeliW czystym zdroju zwierciadle, z uczuciem sodkiej tsknoty.

    Milczc potem uja obydwa bany za uchaI kroczya schodami pod gr. Herman szed za ni,Proszc j, aby poow ciaru jemu oddaa.Dajcie pokj odrzeka tak lepiej trzyma si wag. KobietaZreszt przyszy mj pan i i nie powinien mi suy.Nie spogldajcie tak smutnie, jak gdyby mj los by wtpliwy!Suy niech si nauczy zawczasu kada niewiasta,Bo przez suebno jedynie do rzdw w kocu doj moe.To iewczyna od modu roicom suy i braciom,Cae ycie jej schoi na mudnym zajciu i pracy.Na krztaniu si wiecznym dla drugich, rzadko dla siebie.Niech szczliw si mieni, gdy wczenie przywyknie do znoju,Gdy powica si umie wytrwale dla swojej roiny.Jako matce, zaprawd, potrzeba jej cnoty wytrwania,Skoro niemowl zakwili, dajc pokarmu, i zbuiOsabion i senn, gdy z trosk troska si zejie.Takim trudom nie sprosta dwuiestu mczyzn zczonych.Tak mwia, przechoc z milczcym swym towarzyszemPoprzez ogrd, a pod stodo, kdy leaaChora. I weszli i oboje.

    Tymczasem ze strony przeciwnejPrzyby sia, prowac za rce dwie drobne ieciny,Ktre w cibie zginy, a teraz odszuka je starszy.Wic si iatwa cisna do matki naprzd z pieszczotI do maego braciszka, ktrego jeszcze nie znaa;Potem wesoo skoczya ku swojej Dorotce, dajcZ krzykiem chleba lub buki, owocw, a pi przede wszystkim.Ona ban pochylia. Napiy si ieci, napiaI poonica, i sia skosztowa wody zdrojowej,Chwalc smak jej wyborny.

    Wtem rzeka powanie iewczyna:

    Droy moi! Ju i zapewne po raz ostatniT przysug wam wiadcz. Niechtnie was rzucam, zaprawd,Ale w chwilach tuactwa ciarem s jedni dla drugichI rozproszy si trzeba w obczynie, gdy wraca nie mona.Oto moian, co hojnie przez moje was rce obdarzy,i przybywa tu sam, by zabra mnie z sob do domu,Ku usue bogatym i zacnym jego roicom.Ja z nim pjd, bo kady pracowa musi na siebie.Wic bywajcie mi zdrowi! Ty, matko, ciesz si ieciciem,Co tak mdrze ju patrzy, a gdy je przyciniesz do piersiW tych powakach wzorzystych, to wspomn o dawcy szlachetnym,Ktry odtd i mnie opiek przyrzeka uczciw.I wy, mu czcigodny dodaa, zwrcona do si Przyjmcie poik, e ojcem bylicie mi w kadej przygoie.

    I uklka przy ou, caujc paczc niewiast,A ta cichym j szeptem egnaa i bogosawia.Wtedy gos zabra sia i rzek do Hermana z powag:

    mieni (daw.) nazywa.

    Herman i Dorota

  • Susznie, chopcze, do dobrych zaliczy si moesz szafarzy,Co to dbaj, by mie w domostwie czeladk dobran.Czstom baro widywa, jak luie koniom i byduBacznie si przygldaj przy kupnie i przy zamianie;Lecz czowieka, co wszystko w porzdku trzyma, gdy ielny,A marnuje i niszczy, gdy sam niezaradny lub prniak,Tego bierze si zwykle na chybi tra do domu.Ty stanowisz wyjtek, bo wybra rozwanie iewczyn,Ktra wiernie i skrztnie roicom twoim si sprawi.Bdcie dla niej dobrymi, i wiecie, e ona we wszystkimWam gospodyni zastpi, i crk, i siostr yczliw.

    Skoczy. Kilka tymczasem przybyo krewnych do chorejI chwaliy Dorot, rzucajc znaczce spojrzeniaNa Hermana. Jeeli szeptaa jedna do drugiej Pan w oblubieca si z czasem przeierzgnie, to nasza iewczynaDobrze si tam pokieruje. A Herman wzi j za rk.Pjdmy, rzek, bo ju wieczr zapada, a droga daleka.Wic niewiasty Dorot caowa jy, i ledwoZ obj ich si wydara: a tu rozalone ieciakiZ krzykiem i paczem okrutnym do sukni jej si przypiy.Cicho, ieci! ozwaa si wtedy ktra matrona Ona iie do miasta i stamtd przyniesie wam ciastek,Ktre braciszek w przelocie w cukierni tam dla was zamwi,Gdy go bocian przynosi. Wic iatwa pucia DorotkI odesza iewczyna z Hermanem. Dugo chustkamiZ oddalenia wieway kobiety, na znak poegnania.

    . Herman i DorotaTak oboje kroczyli ku socu, co na zachoieW czarne chmury si kryo, gromami groce i deszczem,A spoza gstej zasony pomienne ciskajc wejrzenia,Tu i wie po anach wiecio smugiem jaskrawym.Byle ta nawanica powieia Herman gradobiNie przyniosa ze sob, bo pola pikny plon wr.I cieszyli si razem wysokim, chylcym si kosom,Ktre im niemal sigay po gowy.

    iewczyna za rzeka:Chciejcie mnie przede wszystkim zapozna teraz cho trochZe skonnociami roicw, bo szczerze dogoi im pragn.Suga zado uczyni najlepiej, gdy wol zna pana;Wic powiecie mi, prosz, jak uj sobie oboje?

    Na to swej towarzyszce statecznie odrzek moieniec:Macie suszno, i chtnie objani was, ile potra.Matce atwo dogoi; krztajcie si tylko po domuZabiegliwie i wawo, jak dobrej przystoi gosposi,A zjednacie j sobie, i z serca was pewnie pokocha.Ojciec bariej wybredny, u niego i pozr co znaczy.

    F]eOaGNa zdrobnienie od czelad, tj. suba.Sr]eier]Jn (daw.) przemieni.M (daw.) zacz.0eOSomena (mit. gr.) muza tragedii.VmXJ i w r. .: smuga.So]r (daw.) zewntrzna wietno.

    Herman i Dorota

  • Ceni wielce i to, co zdobi ycie czowieka,Pragnie oznak zewntrznych nalenej mu czci i mioci,I pozyska go snadnie, kto tego dopeni potra.

    Na to odrzeka radonie Dorota, kroku zdwajajc,Bo ciemniao na polu: Da Bg, obojgu dogo;Matki bowiem yczenia z wasnego speni popdu,A zewntrzna ogada nieobca mi take od modu,Wic roica waszego otocz czci i staraniem.Ale kto mi porai, jak z wami postpi naley,Z wami, synem jedynym, i chlebodawc wygnanki?

    Tak mwia, gdy wanie stanli pod grusz na wzgrzu.Cudnie ksiyc na peni przywieca z niebios wyyny;Noc zapada; ostatnie ju blaski soca zagasyI kupiy si wkoo na kach kby pomroczneSprzecznych wiate i cieni.

    W tym miejscu, tak mu pamitnym,Herman rad by usysze pytanie owo. Wic siadszyNa aweczce z iewczyn, pochwyci do jej i odrzek:Porad si serca swojego, a co ci powie, to uczy.Wicej wyzna jej nie mia, cho pora zwierzeniom sprzyjaa,Bo odmowy si lka i czu obrczk zowrog.I sieieli tak chwil przy sobie w milczeniu gbokim;A ozwao si iewcz: Jak ksiyc wieci nam jasno,Blaskiem rwnym iennemu! To wi w dali domostwaI tam w szczycie okienko, ktrego bym szyby zliczya.Co wiicie rzek moian to moich roicw sieiba,A okienko naley do mego pokoju pod strychem.Ale pieszmy do domu, bo cika zblia si burza.

    I powstali oboje, i szli przez yta wysokie,I dosigli winnicy, gie ciemno wdrowcw obja.Herman z wolna po stopniach sprowaa sw towarzyszk;Lecz na droe nierwnej zachwiaa si z naga iewczyna,I padajc, spocza na chwil w objciach moiana;Pier zetkna si z piersi i czoo z czoem. On stan,Niby posg z marmuru. Potg woli wstrzymany,Nie przycisn jej silniej, cho poczu bicie jej serca,Cho mu twarz paajc owion oddech iewicy.Ona w art obrcia wypadek i rzeka z umiechem:Za to wrba, gdy komu przed progiem zwichnie si noga;Wic spocznmy tu troch, by matka was nie zajaa,e wieiecie jej w dom kulaw suc niezdar.

    . 3oZiNanieMuzy! wy, ktre zawsze sprzyjacie mioci prawiwej,Ktrecie dotd szczliwie ielnego wiody moianaI w objcia mu trafem rzuciy oblubienic:Dopomcie i nadal, by zczy par nadobn,

    VnaGnie (daw.) atwo.na Seni i popr.: w peni.8rania (mit. gr.) muza astronomii.

    Herman i Dorota

  • Rozegnajcie te chmury, co zwisy nad jej gowami!Lecz przede wszystkim powiecie, co teraz w domu si ieje.

    Niecierpliwie wchoia ju po raz trzeci do mczyznMatka, sroe stroskana, bolejc, e burza nadciga,To znw ganic przyjaci, e przyszli, nie owiadczywszySyna owej iewczynie. A cierpko ozwa si ojciec:Przesta zrzi! To wiisz, e sami jestemy w kopocie.

    Na to ssiad aptekarz po chwili wyrzek te sowa:W takich razach niepewnych z wicznoci zawsze wspominamNieboszczyka roica, co jako chopca mnie jeszczeCierpliwoci nauczy, e i i ladu gorczkiNie zostao ju we mnie, e umiem czeka, gdy trzeba.Kiedym razu pewnego w nieiel stan przy oknie, mierWygldajc powozu, co nas mia zawie pod lipyDo krynicy gdym biega po izbie tam i na powrt,Tupic niesfornie nogami, ju ju rozpaka si gotw,Ojciec wzi mnie spokojnie za rk i rzek dobrotliwie:Spojrzyj tam naprzeciwko; czy wiisz warsztat stolarza?Co ie tam si uwa zabiegy majster z czelai.Ale przyjie ten ie, e trumn tobie sporzI przynios w twe progi w dom z deszczuek spojony,Co zarwno przyjmuje cierpliwych i niecierpliwych. Na te sowa ojcowskie ujrzaem ju w duchu, jak luieCzarn mi trumn gotuj, i odtd czekaem cierpliwie.

    Na to odpar agodnie ksi pleban:mier nie przeraa mier, Mdro, , Cnota

    Mdrca ni cnotliwego. Pierwszego zwraca ku yciuI naucza go iaa; drugiego krzepi naiejSzczcia w przyszym ywocie; dla obu staje si yciem.Ojciec niesusznie postpi, e mier wam w mierci pokaza.Moiecowi naley wysawia staro dojrza,A starcowi wiek mody, by obaj w tym kole wieczystymMogli sobie podoba. Tak ycie w yciu si spenia.

    Wtem otwary si drzwi i wesza para moiecza,I iwili si wszyscy wspaniaej uroie obojga;Drzwi si zday za niskie, gdy razem stanli na progu.Herman sw towarzyszk przedstawi naprzd roicom.Oto, rzek, jest iewczyna, o ktrej mwilimy rano.Ojcze, przyjm j askawie, bo ona godn jest tego;A ty, matko kochana, wypytaj j zaraz dokadnie,By wieiaa, co umie i co powierzy jej mona.Potem ksia proboszcza wzi na bok i rzek mu na ucho:Ojcze wielebny, zechciejcie mnie szybko wywie z kopotuI rozwiza ten wze, ktrego si lkam spltania.Jam nie powieia jej nic o mojej mioci: wic mniema,e zgoiem j tylko na sug dla moich roicw,I obrazi si moe, gdy teraz o wszystkim si dowie.Lecz nie goi si zwleka, niech wnet z ust waszych usyszyPrawd szczer. Wic proboszcz obrci si ku zgromaonym.Ale dusz iewczcia bolenie dotkny tymczasemSowa ojca, wesoo i w dobrym rzucone zamiarze.iecko moje! zawoa z radoci spostrzegam, e HermanGust ma wcale wytworny. I jam tak niegdy do taca

    Herman i Dorota

  • Najadniejsze bra zawsze, a potem pikn wrd piknychW progi domowe wprowai, t oto moj mateczk.Bo w wyborze kochanki mczyzna uczci powinienWasny godno, i w tym najatwiej pozna, kto zacz on.Lecz i ty si, iewczyno, zapewne nie baro wzdragaa,Bo to chopiec jak dbczak, i atwo pokocha go mona.

    Na to iewczyna, dotknita drwicymi na pozr wyrazy,ywym spona rumiecem, lecz jeszcze gniew wstrzymywaa,Gdy, nie kryjc boleci, po chwili rzeka do starca:Syn wasz na takie mnie arty zaprawd nie przygotowa,Kiedy obraz mi kreli roica. Wiem, e umiecieMdrze z kadym wychoi i wedle zasugi go ceni;Ale litoci, jak wida, nic macie nad biedn sierot,Ktra ten prg przestpujc, pragna wiernie wam suy,Skoro z gorzkim szyderstwem zwracacie uwag na przeia,Co od syna waszego i od was wygnank rozcza.Wprawie staj przed wami uboga, lecz umiem si ceni.Czy szlachetno pozwala na wstpie samym urgaNiezasuonej niedoli i niemal wypa mnie z domu?

    Herman sta jak na mkach i skin na ksia plebana,By rozproszy niepewno i prawd stroskanej wyjawi.

    Podstp

    Ale m dowiadczony przybliy si tylko i spojrzaNa iewczyn, z trudnoci tumic gniew utajony,Bo rozkaza mu duch nie zaraz wywoi j z bdu.Wic odezwa si do niej: Zaiste, uia si, ieci,Jeli si zdoln mniemaa do suby miy obcymi;Nie wiesz chyba, co znaczy zaleno i co obowizekDobrowolnie przyjty. Najcisz rzecz dla sugiNie jest praca i znj, lecz umie znosi cierpliwiePrzykre pana dogryzki i czsto niesuszn nagan,Albo pani gwatowno, gdy nieraz si gniewem uniesie.Tego snad nie potrasz, jeeli te arty niewinneTak obeszy ci sroe; bo zwyczaj to pospolityPrzeladowa iewczyn, e jej si podoba moieniec.

    Skoczy pleban, a iewcz odrzeko, gorzkie zy ronic:O, nie pojmuje przenigdy rozumny m, gdy zapragnieW utrapieniu nam rai, e sowo jego nie zdoaZwolni piersi zbolaej z ciaru, jaki j gniecie.Wy jestecie szczliwi, wic art nie moe was rani;Lecz cierpicy uczuje najlejsze szyderstwa dotknicie.Nie, zaprawd, obuda nie zdaaby tutaj si na nic;Lepiej by szczer od razu, ni pniej aowa nie w por.Rozsta z wami si musz, odszuka biednych wygnacw,Ktrych w nieszczciu rzuciam, na siebie tylko pamitna.Taki zamiar mj stay; wic wyzna wam mog otwarcie,I nie dlatego szyderstwo ojcowskie mnie ywo dotkno,em uraliwa i dumna, jak sue by nie przystoi,Lecz e w sercu si moim naprawd zbuio uczucieDla moiana, co i wydwign mnie z cikiej niedoli.Bo, gdy rozsta si ze mn, mylaam o nim statecznieI o szczliwej iewczynie, co moe j nosi ju w sercu;

    GoJr\]Ni docinki.VnaG (daw.) widocznie.na VieEie t\ONo Samitna mylc tylko o sobie.

    Herman i Dorota

  • A gdym znw go ujrzaa u studni, to mi si zdao,e zjawisko niebiaskie zstpio ku mnie, i chtniePoszam za nim, cho tylko na sug do was mnie zgoi.Wprawie, wyzna to musz, szeptao mi serce przez drog,e zasu na moe, gdy stan si domu podpor;Ale teraz dopiero poznaam, jak to zdradliwie,Przy kochanym tajemnie tak blisko wci si znajdowa;Teraz wi dopiero, e biednej iewczynie dalekoDo zamonego moiana, chociaby bya najlepsz.Wypowieie to wszystko musiaam, bycie poznali,Czemu umys si mj tym artem dopiero roztrzewi.W por przysza przestroga i w por si tajemnicaZ piersi wyrwaa, gdy ze uleczy jeszcze si daje.Rzekam. A teraz w tym domu, gie wstyi si musz skonnoci, UcieczkaKtr wyznaam otwarcie, ju nic mnie duej nie wstrzyma:Ani noc, co si paszczem okrywa ciemnych obokw,Ani grzmot szalejcej opodal burzy gwatownej,Ani deszcz, co na dworze rzsistym leje strumieniem,Ani wicher i grad; to wszystko nieraz znosiamW smutnej naszej ucieczce, uchoc przed wrogw pogoni.Pjd tua si znw i, jakom przywyka od dawna,Rozsta si z tym, co mi drogie. egnajcie! Zosta nie mog.Tak mwia iewczyna i szybko si ku drzwiom cofna,Z zawinitkiem pod pach, tak jako przyniosa je z sob.Ale matka obiema rkami uja j silnieW p, i rzeka ziwiona:

    Co znacz, powie, zy twoje?Nie, nie puszcz ci std; ty syna mojego wybrana.

    A z niechci si ozwa gospodarz, czoo zmarszczywszy:Tak odbieram nagrod za wzgldn sw pobaliwo,e sam koniec mi dnia zatruwa lament niewieci?Bo nieznone s dla mnie zy kobiet i krzyki niesforneTam, gie troch rozsdku zaatwi by mogo rzecz ca.Dosy tego: nie mog na takie patrzy cudactwa!Rbcie sobie co chcecie; dobranoc ja spa si poo.

    I odwrci si wnet ku izbie, kdy maeskieStao oe i gie spoczywa przywyk po pracy.Ale syn go zatrzyma i wyrzek bagalne te sowa:Ojcze, chciejcie poczeka i nie gniewajcie si na ni!Jam tu winien wszystkiemu, jam sprawi to zamieszanie,Ktre sowy zudnymi przyjaciel nasz jeszcze powikszy.Mwcie, ojcze wielebny, bo wam powierzyem t spraw;Nie zrzajcie na prno niesnasek i skoczcie rzecz ca!To nie goi si wam urga biednej iewczynie!

    Lecz z umiechem mu na to odrzecze zacny ksi pleban:Jakime, powie, sposobem wydoby z niej byo wyznanie,e ci kocha, i jak odsoni jej umys iewiczy?Czy chwilowa si troska nie staa rozkosz dla ciebie?Teraz przemw ty sam, nie trzeba tu obcej pomocy.

    Wic si Herman przybliy i rzek do paczcej te sowa:Nie poauj tych ez, bo one nam szczcie przyniosy.Jam nie po to si przecie do studni wybra za miasto,Aby sug ugoi, lecz by pozyska tw mio.

    Herman i Dorota

  • Lecz niemiay mj wzrok nie umia dostrzec od razuSerca twojego skonnoci; wiiaem tylko yczliwo;Dosy szczcia mi byo wprowai ci w progi roicw.

    A iewczyna spojrzaa z uczuciem w oczy moiana,Gdy mionie j obj ramieniem i w czoo caowa.

    Innym pleban tymczasem tumaczy wszystko, jak byo,A Dorota przed ojcem nadobnie gow skonia,I caujc go w rk pokornie, cho stary j cofa,Rzeka: aska mi wasza zarwno pewnie przebaczyzy poprzednie boleci, jak teraz zy rozrzewnienia.Niech si tylko oswoj z tym nowym dla mnie uczuciem,A dotrzyma wam crka, co suga wierna przyrzeka.

    I uciska j ojciec serdecznie, zy ukrywajc,Utulia j matka, i obie niewiasty pakay.

    Ale zacny ksi pleban uchwyci naprzd do ojca,I pamitk dnia lubu, obrczk, z palca mu cign

    Zarczyny

    (Nie tak atwo to poszo, bo palec by pulchny i gruby);Potem od matki wzi drug i wnet zarczy kochankw,Mwic:

    Niech zote obrczki raz jeszcze zwizek skojarz,Rwnie trway jak tamten. Moieniec kocha iewic,A iewica wyznaje, e moian miym jest dla niej.Wic zarczam was ieci i bogosawi na przyszo,Zgodnie z wol roicw i wobec wiadka zacnego.

    I przystpi do pary, winszujc, ssiad aptekarz.Lecz gdy pleban na rk iewczyny obrczk chcia woy,Ujrza drug na palcu, t sam, ktr z asunkiemHerman dostrzeg przy studni, i rzek partem te sowa:Jak to? Wic po raz wtry zarczasz si? Byle ten pierwszyNie wystpi z protestem, gdy staniesz przy lubnym otarzu.

    Na to rzecze iewczyna:Pozwlcie mi, niech tej pamitce

    Chwilk jedn powic! Zasuy na to zaisteTen, co w piercie mi da i nie powrci z obczyzny.On przewiia to wszystko, gdy mio go wrzca swobodyI pragnienie uiau w dnociach nowych i czynachDo Parya powiody, gie mier go spotkaa przedwczesna.Bd szczliw, rzek wtedy. Ja id, bo wszystko na ziemi RewolucjaTeraz si burzy i wre, i wszystko dy do zmiany.Starych pastw podwaliny od dawna w posadach wstrznione,Wasno si z wacicielem, roice z iemi, brat z bratem,Z przyjacielem przyjaciel, kochanek z kochank rozstaj.Wic i ja ciebie egnam, a kiedy i gie si spotkamy,Kt przewii? Rozmowa ta moe ostatnia ju z tob.Susznie mwi, e czowiek jest tylko pielgrzymem na wiecie,A w tej chwili jest obcym u siebie nawet. Ta ziemiaNie naley ju do nas, ni mienie nasze roinne;Grzmi dokoa i huczy, jak gdyby wiat si z chaosuMia wyoni na nowo i w inne oblec si ksztaty.Ty zachowaj mi serce, i obymy kiedy si zeszli,

    IraVXneN (daw.) zmartwienie.

    Herman i Dorota

  • Odnowieni duchowo, pod swobd zdobytych sztandarem.Lecz gdy Bg da inaczej, to obraz mj piastuj w pamici,Aby dobre i ze zarwno znosia z odwag.Jeli nowy ci los i nowy zwizek pocignie,Przyjm go wicznie, pokochaj, co godne czystej mioci;Ale z lekka ju tylko, ostronie stop dotykajGruntu, bo, co posiiesz, utraci moesz powtrnie.Tak mi mwi z rozwag, i ju nie ujrzaam go wicej.Wszystkom pniej stracia i tysickrotnie mylaamO yczliwej przestroe. I teraz, kiedy tak bogowit mioci przede mn janieje jutrzenk naiei,Sowa te tkwi mi w pamici. O, daruj luby, e nawetDo tw w doni trzymajc, dr jeszcze. Tak rozbitkowiLd si stay pod nog niepewnym i chwiejnym wydaje.

    Tak prawia iewczyna, obrczk na palec wkadajc.Ale z msk jej na to czuoci rzek narzeczony:Tym silniejszym niech bie nasz zwizek. Wrd wstrznie oglnychStjmy mnie przy sobie i przy tym wszystkim, co nasze;Bo kto w czasach niepewnych niepewnie myli i iaa,Ten pomnaa z dol i szerzej j tylko roznosi;Lecz kto sta si wol kieruje, ten wiat sobie tworzy.Nie przystoi nam i na fale przewrotu si way;To, co nasze, trzymajmy; bo chwaa narodom, co ielnieBroni Boga i prawa, roicw, on swych i ieci.Ty jest moj; wic pragn posiada teraz, co moje,Bez asunku i trosk. A jeli i albo kiedyWrg napadnie nasz kraj, to sama podasz mi or.Wiec, e piecz troskliw otaczasz dom i roicw,Chtnie piersi nastawi w obronie witej nam sprawy.Gdyby kady tak myla, to sia odparaby si,I cieszyyby nas owoce bogiego pokoju.

    Ten utwr nie jest objty majtkowym prawem autorskim i znajduje si w domenie publicznej, co oznacza emoesz go swobodnie wykorzystywa, publikowa i rozpowszechnia. Jeli utwr opatrzony jest dodatkowymimateriaami (przypisy, motywy literackie etc.), ktre podlegaj prawu autorskiemu, to te dodatkowe materiayudostpnione s na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa Na Tych Samych Warunkach . PL.rdo: http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/goethe-herman-i-dorotaTekst opracowany na podstawie: Johann Wolfgang von Goethe, Herman i Dorota, tum. Ludwik Jenike, oprac.Zygmunt Zagrowski, Krakowska Spka Wydawnicza, Krakw .Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Reprodukcja cyowawykonana przez Fundacj Nowoczesna Polska. Wydano z nansowym wsparciem Fundacji Wsppracy Polsko--Niemieckiej. Eine Publikation im Rahmen des Projektes Wolne Lektury. Herausgegeben mit nanziellerUntersttzung der Stiung r deutsch-polnische Zusammenarbeit.Opracowanie redakcyjne i przypisy: Paulina Choromaska, Paulina Otusek, Paulina Ousek, Pawe Kozio.Okadka na podstawie: Robb North@Flickr, CC BY .:eVSr]\M :oOne /eNtXr\Wolne Lektury to projekt fundacji Nowoczesna Polska organizacji poytku publicznego iaajcej na rzeczwolnoci korzystania z dbr kultury.Co roku do domeny publicznej przechoi twrczo kolejnych autorw. iki Twojemu wsparciu biemyje mogli udostpni wszystkim bezpatnie.-aN moeV] SomF"Przeka % podatku na rozwj Wolnych Lektur: Fundacja Nowoczesna Polska, KRS .Pom uwolni konkretn ksik, wspierajc zbirk na stronie wolnelektury.pl.Przeka darowizn na konto: szczegy na stronie Fundacji.

    Herman i Dorota