180
BZURA 1939 Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej

(Historyczne Bitwy 10) Bzura 1939-Wydawn. Ministerstwa Obrony Narodowej (1984)

  • View
    55

  • Download
    7

Embed Size (px)

Citation preview

BZURA 1939

WydawnictwoMinisterstwaObronyNarodowej

Obwoluta, okładka, karta tytułowa i opracowanie graficzne serii: Jerzy Kępkiewicz Redaktor: Zofia Gawryś Redaktor techniczny: Zofia Szymańska Redakcja kartograficzna: Edward Gatuszewski

(c) Copyright by Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej Warszawa 1984 Wydanie I ISBN 83-11-07014-8

Nakład 50 000+250 egz.Objętość: 8,97 ark. wyd., 11,58 ark. druk. (z wkładkami).Papier druk mat. IV kl., 70 o, 82X104/32 z Zakładów Papierniczych w Kluczach. Oddano do składania we wrześniu 1983 r. Druk ukończono w maju 1984 r, Wojskowe Zakłady Graficzne w Warszawie— zam. nr. 5044Cena zł 80.— T 70

HISTORYCZNE BITWY

TADEUSZ JURGA

BZURA 1939

WydawnictwoMinisterstwa Obrony Narodowej Warszawa 1984

ZAMIAST PROLOGU

Jak to się stało? Polska, jedno z większych państw europejskich, 36-milionowy naród, dumny wielkością niepodległościowych tra­dycji, aż do przesady zazdrosny o należne mu, a tak długo zaka­zane miejsce na politycznej mapie Europy, liczna i bitna armia mocna duchem swego narodu i pamięcią zwycięskich wojen.

Jak to się stać mogło? Czy uwarunkowania druzgocącej klęsk: militarnej, jaką ponieśliimy we wrześniu 1939 roku, legły pośród gruzów „domku z kart”?

Pytania, pytania, pytania...Próbowano na nie odpowiedzieć zaraz, już nazajutrz po klęsce.

Na pierwszych kreślonych wtedy obrazach wydarzeń wyraźnie od­bite jest piętno upadku ducha i skrajnie pesymistycznych osądów. Po kraju rozlała się fala powszechnego potępienia wszystkiego, co utożsamiało się z państwem sanacyjnym.

Ostrze krytyki zostało wymierzone przede wszystkim w spekta­kularną stronę zjawiska katastrofy. Wojnę prowadziło wojsko i wojsko ją przegrało. Wojsko, które dotąd było poza wszelką krytyką, któremu ufano i w którego siłę wierzono. I oto ono za­wodzi.

Po klęsce Francji i triumfalnym pochodzie Wehrmachtu w po­czątkowym okresie działań wojennych z Anglią i ZSRR, tempe­ratura emocji zaczęła wyraźnie spadać. Nasze własne dramatyczne przeżycia znalazły się w szerszym polu widzenia ogólnoeuropej­skiego konfliktu, na którego tle „grzechy” polskie straciły dotych­czasową ostrość. Przyszło opamiętanie, znajdujące motywację w potrzebie zaznaczenia poszukiwań racjonalnych.

Ale w okres powojenny polska historiografia, skrępowana latami okupacji, wchodzi jeszcze z poważnym obciążeniem zaszłości. Jak­by tamten czas rozrachunku jeszcze się nie dopełnił, nie przelał kielich goryczy. W kraju dotąd zniewolonym słowo polskie w za-

dumie nad dramatyczną historią kraju, szczególnie najnowszą, przeciskało się przez szczeliny surowych zakazów okupacyjnych i represji tylko stróżką ulotnej, konspiracyjnej bibuły. W kraju już wyzwolonym fala bezdennej krytyki, niestety, powraca, przy­biera nawet na sile w przypływie wydarzeń inspirowanych przez polityczną walką o władzę, w której rozprawa ze spuścizną dru­giej niepodległości stanowi jeden z jej pierwszych motywów.

Od pierwszych opublikowanych w kraju wyników badawczych tego tematu dzieli nas nie tylko czas. Milowe kroki pcstępu zro­biła archiwistyka. Pomnożono jej zasoby o nie znane dotąd zbiory relacji i kronik, a przede wszystkim zgromadzono unikalne źródła. Współczesny badacz Września może rekonstruować wydarzenia z pozycji obserwatora, stojącego jakby między walczącymi stro­nami.

Wieloletnie badania tematu dowodzą, że wśród motywów i ge­nezy klęski wojennej Polski na czoło wysunęła się przewaga tech­niczna i ogniowa armii nieprzyjacielskiej. Nie byliśmy jednak sami, lecz w sojuszu z największymi potęgami Zachodu, które zo­bowiązały się do aktywnego wsparcia naszej obrony. Takiego jed­nak wsparcia nie otrzymaliśmy. Tak się nie stało — stwierdzi już po wojnie francuski historyk Adolphe Goutard.

A wojsko, oficerowie, naczelne dowództwo? Już tylko te wy­mienione wcześniej uwarunkowania upoważniają do sformułowania generalnego wniosku, że zadanie postawione polskim siłom zbroj­nym owego pamiętnego września 1939 roku było niewykonalne. W szczegółach zaś odkryto także błędy. I te ważne, tzw. opera­cyjne, które zadecydowały o mniej skutecznym operze, niż mógłby on być, gdyby sprawniej funkcjonowało naczelne dowództwo i do­wództwa poszczególnych armii, i te mniej ważne, tzw. taktyczne. Ale nie one przecież uwarunkowały tę katastrofę i jej rozmiary.

Niewykonalne było ono również na płaszczyźnie strategii poli­tycznej, a hipoteza, jakoby rząd polski, tzw. sanacyjny,popełnił w tej mierze błąd na miarę zbrodni stanu, nie wytrzymuje nauko­wej krytyki. Już choćby dlatego, że owa strategia nie była za­wieszona w próżni, lecz grawitowała wokół wielkich problemów politycznych Europy, w kontekście strategii innych dominant ów­czesnej sceny politycznej, a nie tylko strategii wielkich państw kapitalistycznych Zachodu.

Treścią tej książki nie są jednak rozważania o wielkiej stra­tegii. Autor pragnie tylko, by choć w części mogła zrekompen­sować uczucie niepokoju wielu historyków polskich wobac wystę­pującego jeszcze zjawiska marnotrawstwa wartości wychowaw­czych.

Byliśmy państwem, które odważną i pełną godności postawą Spowodowało w sposób zasadniczy zmianę biegu wydarzeń W Europie korzystnego dla Rzeszy hitlerowskiej z powodu braku odwagi i politycznego kunktatorstwa innych państw europejskich.

Byliśmy i jesteśmy narodem, który tę drogę wybrał świadomie i konsekwentnie nią podążał mimo ponoszonych strat.

Walka zbrojna o istnienie kraju, narodu, państwa była zawsze ważnym, jeżeli nie głównym warunkiem wytrwania przy Polsce. Oto jeden z motywów dla poparcia popularnonaukowej treści tej książki, opatrzonej tytułem: Bzura 1939.

Jakże często w poszukiwaniu źródeł i motywów naszego odro­dzenia narodowego sięgamy do wielkich, obiektywnych uogólnień procesów rozwoju historycznego, nie zawsze doceniając znaczenie nagromadzonej przez długie lata niewoli wewnętrznej siły wital­nej polskości. To ona przecież wybuchła zrywem powstańczym, pierwszym w gnieździe naszego pochodzenia i rozlała się po kraju żyzną magmą tworzenia dla siebie i wśród swoich.

Większość dywizji i pułków armii „Poznań” wzięła swój rodo­wód właśnie z czynu powstańczego Wielkopolan. Dlatego 20 lat później, we wrześniu 1939 roku, gdy przyszły rozkazy do opusz­czenia tej ziemi bez wielkiej bitwy, żołnierz armii „Poznań” zży­mał się, nieledwie buntował.

Dowódca armii „Poznań”, generał dywizji Tadeusz Kutrzeba, znał dobrze żołnierzy, którzy z dumą nosili imię Wielkopolskich. To on na rozkaz marszałka kazał się cofać, nie dając swoim puł­kom i dywizjom zaznać jak w 1918 roku smaku zwycięstwa, prze­wagi moralnej nad wrogiem i męstwa. Ale ta wojna, w której dominował czynnik przewagi materiałowej, była inna.

Gen. Kutrzeba wiedział, że sile armat czołgów i samolotów po stronie nieprzyjaciela nie sprosta tylko siłą ducha swojej armii. Dlatego oczekiwał chwili w rozwoju sytuacji na froncie, w której czynnik przewagi materiałowej przestanie dominować. Miarą ta­lentu dowódczego generała był jej wybór, ściślej wybór sytuacji, w której przeciwnik, odsłoniwszy w pośpiesznym marszu na War­szawę północną flankę swojego zgrupowania, popełnił błąd. Zaska­kujący atak polski wymierzony w ten osłabiony bok niemieckiej armii stworzył sytuację, w której bitny żołnierz wielkopolski mógł ujawnić (wprawdzie na krótko) zalety sławne od dawna w dzie­jach oręża polskiego. Mimo bowiem naszej klęski w końcowej fazie bitwy nad Bzurą Wehrmacht w kampaniach wojennych od grud­nia 1941 roku nie spotkał się ani razu z tak znaczącym przeciw­działaniem. Ani razu zaś w czasie drugiej wojny światowej, nie licząc tzw. kontrofensywy Wehrmachtu w Ardenach, nie pod­

jęto przeciwdziałania w takiej skali w warunkach absolutnej prze­wagi przeciwnika, trzymającego w swoim ręku pełną inicjatywę operacyjną. Był to więc w tej dziedzinie ewenement, o którym za­decydował nie tylko talent wojskowy polskiego generała, ale także równy temu talentowi wysoki stopień wyszkolenia wojsko­wego i oisobiste męstwo żołnierza polskiego, czerpane z uzasadnio­nej groźbą zniszczenia rodzinnego kraju determinacji walki w jego obronie. -

Tutaj, nad Bzurą, żołnierze armii „Poznań” utożsamiali tra­dycje powstańcze swoich ojców i braci. Później, wraz z potworną przewagą czołgów i lotnictwa, nadeszła chwila tragicznej klęski,

Ale któraż z armii sojuszniczych nie doznała w tej wojnie klęski?

ŻOŁNIERZE WIELKOPOLSKI

Bezpośrednie przygotowania do agresji na Polskę Niemcy hitlerowskie rozpoczęły wczesną wiosną 1939 roku. 3 kwietnia generałowie Wehrmachtu przedłożyli führe- rowi drugą część dyrektywy o przygotowaniach wojen­nych Wehrmachtu na lata 1939—1940. Jej treść, oznaczona kryptonimem „Fali Weiss”, stawiała przed armią Hitlera zadanie zniszczenia sił zbrojnych Polski. Cel ten miał być osiągnięty przez uderzenie z zaskoczenia. Główne siły polskie spodziewano się zastać na zachód od linii Wisły i Narwi i zamierzano pobić je koncentrycznymi uderze­niami ze Śląska, Pomorza i Prus Wschodnich, a następnie dokonując okrążenia zniszczyć, zanim zdołają utworzyć nową linię obronną na Wiśle, Sanie i Narwi. Punktem stycznym tych uderzeń miała być Warszawa, największy polityczno-administracyjny i ekonomiczny ośrodek Polski. Opanowanie Warszawy miało być ostatnim etapem zamie­rzonej przez Niemców kampanii wojennej.

Niemieckie wojska lądowe pod dowództwem gen. Wal- thera von Brauchitscha, zorganizowane w dwie Grupy Armii „Północ” („Nord”) i „Południe” („Süd”), skoncent­rowały do uderzenia ponad 1 800 tysięcy żołnierzy, około 11 tysięcy dział, 2800 czołgów, ponad 1600 samolotów bo­jowych, a na Morzu Bałtyckim operować miało 25 dużych jednostek Kriegsmarine.

Najważniejsze zadanie w wojnie przeciwko Polsce po­wierzono GA „Południe” (8, 10, 14 armia) dowodzonej przez gen. Gerda von Rundstedta. Uderzając ze Śląska, Moraw i Słowacji, GA „Południe” ruszyć miała ku War­szawie i osiągnąć Wisłę między ujściem Bzury i ujściem Wieprza, a ponadto związać siły polskie na obszarze Mało­polski Zachodniej.

GA „Północ” (3 i 4 armia) pod dowództwem gen. Fe­dora von Bocka dokonać miała połączenia Rzeszy z Pru­sami Wschodnimi, po czym uderzyć z Prus Wschodnich na obszar położony ma wschód od Warszawy, aby razem z wojskami GA „Południe” stworzyć front okrążenia wo­kół armii polskich.

Floty powietrzne 1 i 4 pod dowództwem gen. Alberta Kesselringa i gen. Aleksandra Löhra miały przede wszyst­kim zaatakować i zniszczyć lotnictwo-'polskie oraz rejony jego bazowania i zaopatrzenia, a po uzyskaniu panowania w powietrzu uderzyć na bliskie i głębokie tyły operacyj­ne armii polskich, paraliżując ich mobilizację, koncent­rację, system dowodzenia i ewakuacji.

Lotnictwo atakować miało również pierwsze rzuty wojsk, głównie na kierunkach natarcia niemieckich dywi­zji pancernych.

Oczywiście do zadań wcale nie mniejszej wagi należały terrorystyczne naloty na wsie i miasta polskie. Wojna błyskawiczna miała powalić nie tylko polskie siły zbroj­ne. Miała to być również wojna totalna, zmierzająca do sterroryzowania całego naszego narodu.

Grupa „Wschód” („Ost”) niemieckiej marynarki wo­jennej pod dowództwem adm. Konrada Albrechta, zło­żona z 2 pancerników, 9 niszczycieli, 14 okrętów podwod­nych i kilku mniejszych jednostek, otrzymała zadanie zniszczenia floty polskiej, blokady Zatoki Gdańskiej, ochrony morskich linii komunikacyjnych Rzeszy i wresz­cie artyleryjskiego wsparcia oddziałów wojsk lądowych atakujących polskie wybrzeże.

Zadania pomocnicze w ataku na Polskę wypełnić miały organizacje dywersyjno-wywiadowcze, tzw. V kolumna.

Organizację i wyikonanie zamierzeń dywersyjnych po­zostających w ścisłej łączności z operacjami wojskowymi powierzono III Oddziałowi Zarządu Wywiadowczego (Amt Ausland-Abwehr) naczelnego dowództwa wojsk lądowych (OKH). Na obszarze operacyjnym Grupy Armii „Północ” i „Południe” bezpośrednie przygotowanie i wykonanie akcji dywersyjnych, a także szeroką działalność wywia­dowczą przy powszechnym wykorzystaniu nacjonalistycz­nej mniejszości niemieckiej w Polsce organizowały wy­dzielone placówki III oddziału we Wrocławiu, Szczecinie, Koszalinie, Olsztynie i różnych miastach przygranicznych. Na jego obszarze działania oddziały dywersyjne opanować miały ważne pod względem gospodarczym obiekty prze­mysłowe i utrzymać je do chwili wkroczenia regularnych wojsk niemieckich, nie dopuszczając do zniszczenia ich przez wycofujące się oddziały polskie. Głównym obiektem dywersji miał być Górny Śląsk — najbardziej uprzemy­słowiony rejon Polski. Akcję dywersyjną miały rozpocząć oddziały zorganizowane na terenie należącej do Niemiec części Górnego Śląska, występujące jako ochotnicze jed­nostki Freikorps Ebbinghaus oraz konspiracyjne grupy Kampf und Sabotageorganisation. Na Pomorzu zaś orga­nizacji Selbstschutz rekrutujące się spośród miejscowych obywateli niemieckiego pochodzenia.

Pod koniec lipca przeszkolone w obozach ćwiczebnych Wehrmachtu oddziały dywersyjne zajęły pozycje wyjścio­we w pobliżu naszej granicy.

Nieco później, bo 15 i 16 sierpnia, zostały wydane roz­kazy rozpoczęcia przerzutów broni do Polski, w którą zaopatrywano niemieckie podziemne organizacje dywer­syjne.

Podobną działalność wywrotową organizowała na te­renie Pomorza placówka Abwehry w Szczecinie. Spośród planowanych działań dywersyjnych, koordynowanych

z działaniami armii regularnej na Pomorzu, do poważniej­szych należało min. zadanie opanowania Grudziądza i mostów tczewskich oraz dezorganizowanie odwrotu i ty­łów Wojska Polskiego. Do zadań o szczególnym znaczeniu należały prowokacja gliwicka i zorganizowanie zbrojnej ruchawki w Bydgoszczy.

Od chwili gdy z wyższych sztabów Wehrmachtu popły ­nęły rozkazy, w koszarach niemieckich garnizonów zawrzało, jak w ulu. Na wschód, na Śląsk i Pomorze to­czyły się nocami pociągi. Zamknięte szczelnie drzwi i bre­zentowe plandeki ukrywały tajemnicze ładunki. Pociągi zapadały w nadgraniczne lasy, a później wracały puste. Prasa i radio niemieckie informowały wtedy, że to ma­newry.

Z okazji 25 rocznicy zwycięstwa pod Tannenbergiem ogłoszono uroczyste obchody. Znów ruszyły transporty z tajemniczym ładunkiem, toczyły się lądem i płynęły morzem do Prus Wschodnich i Wolnego Miasta Gdańska.

*

Dawno już lato nie było tak upalne, jak tego roku.Wojna polityczna, zwana wojną nerwów, trwała już

od marca i ludzie zaczęli się do niej przyzwyczajać jak do codziennej troski.

Tymczasem meldunki polskiego wywiadu wojskowego donosiły o sytuacji z dnia na dzień coraz groźniejszej. W lipcu zaś w Generalnym Inspektoracie i Sztabie Głów­nym wiedziano już na pewno, że informacje o zbierają­cych się nad granicą polską dywizjach niemieckich ozna­czają pełną koncentrację Wehrmachtu. Nie wiedziano jeszcze, kiedy uderzenie nastąpi, ale Polska mogła być zaatakowana już w najbliższym czasie i z dowolnego miej­sca nadgranicznych obszarów Niemiec.

Już 23 marca wdrożono częściową mobilizację polską, tzw. alarmową, czyli tajną, i skierowano zmobilizowane

oddziały nad granicę z Niemcami, ciągnącą się od Puszczy Augustowskiej na północnym wschodzie aż po Karpaty na południu, wzdłuż linii liczącej około 1500 km.

Były to jednak tylko nieliczne dywizje piechoty i bry­gady kawalerii, które nie mogły zapewnić bezpieczeństwa granic.

Polska nic dala się zastraszyć. Powiedziała Niemcom NIE, bez względu na wynik nierównej walki. Właśnie to polskie NIE było pierwszą przeszkodą na drodze pokojo­wych podbojów Hitlera.

Naród nasz wiedział, że musi podjąć tę walkę, chociaż nie będzie ona łatwa. Wiedział też, że w tej wojnie trzeba stanąć do walki nie o większy czy mniejszy kawałek ziemi, lecz o swój byt narodowy.

Potędze nieprzyjacielskiej przeciwstawić się musiała Polska kilkakroć słabsza ekonomicznie i militarnie, a jej położenie strategiczne nie sprzyjało obronie, lecz ułatwiało najeźdźcy atak. Na północy „zwisał” nad Polską obszar Prus Wschodnich. Wraz z obszarami Pomorza Zachodniego i części zachodniej Górnego Śląska tworzyły one dogodne bazy wypadowe do flankowych uderzeń na głębokie za­plecze kraju. Stolicę Polski — Warszawę — centrum po­lityczne i administracyjne, ważny węzeł komunikacyj­ny i ośrodek przemysłowy, dzieliły od ówczesnych gra­nic Niemiec nieznaczne odległości. Z Pomorza Zachod­niego 270 km, ze Śląska 220 km, a z Prus Wschodnich zaledwie 120 km. W wypadku wojny, już od pierwszych chwil jej trwania, stolica i najważniejsze gospodarczo oraz strategicznie rejony kraju znajdowały się w zasięgu niszczycielskiego działania lotnictwa nieprzyjacielskiego.

Od 4 marca 1939 roku, tj. od daty pierwszej odprawy w Sztabie Głównym, poświęconej sprawom przygotowania planu operacyjnego obrony przed atakiem Niemiec, za­brano się ostro do pracy. W drugiej połowie marca 1939 roku opracowano wytyczne dotyczące ogólnego podziału sil i zadań poszczególnych armii i grup operacyjnych.

W planie tym (plan „Zachód”) w sposób najogólniejszy określono koncepcję bitwy obronnej następująco:

— broniąc obszarów niezbędnych do prowadzenia woj­ny, zadać Niemcom jak największe straty;

- wykorzystując sprzyjające warunki do przeciwude- rzeń odwodami, nie dać się rozbić przed rozpoczęciem działań sprzymierzonych na zachodzie;

— po wystąpieniu zbrojnym sprzymierzonych i odcią­żeniu frontu polskiego podjąć decyzje zależne od sytuacji.

Biorąc pod uwagę względy natury ekonomicznej oraz mobilizacyjnej, a także ewentualność niemieckiej akcji zaczepnej o znaczeniu lokalnym na Pomorze, Gdańsk lub Górny Śląsk, Generalny Inspektor Sił Zbrojnych — mar­szałek Polski Edward Rydz-Smigły postanowił stoczyć bitwę obronną głównymi siłami na obszarach zachodniej części kraju.

23 marca 1939 roku dowódcy armii i grup operacyj­nych otrzymali zadania dla swoich wojsk.

SGO „Narew” pod dowództwem gen. Czesława Młota- -Fijałkowskiego na Podlasiu miała bronić północno- -wschodnich obszarów kraju.

Armia „Modlin", którą dowodził gen. Emil Krukowicz- -Przedrzymirski, broniąc północnego Mazowsza, osłonić Warszawę od strony Prus Wschodnich.

Armia „Pomorze” gen. Władysława Bortnowskiego, skoncentrowana w Borach Tucholskich i nad Osą, bronić Pomorza.

W Wielkopolsce stanąć miała armia „Poznań” na czele z gen. Tadeuszem Kutrzebą.

Osłonę Łodzi i wiodących na Warszawę z południowego zachodu linii komunikacyjnych powierzono gen. Juliu­szowi Rómmlowi. Stanął on na czele armii „Łódź”.

Na Śląsku i Podgórzu rozwinąć miała swe dywizje armia „Kraków” pod dowództwem gen. Antoniego Szył- linga.

Armia „Karpaty” zamknęła przełęcze karpackie na dro~

gach prowadzących ze zwasalizowanej przez Niemców Słowacji. Dowódcą armii mianowano gen. Kazimierza Fa- brycego.

Odwody Naczelnego Wodza koncentrować się miaiy stopniowo dopiero po wprowadzeniu w życie mobilizacji powszechnej. Odwodem głównym była armia „Prusy” gen, Stefana Dęba-Biernackiego. Stanąć miała na dużym obszarze między Tomaszowem Maz., Radomiem i Kielca­mi, głównie na tyłach armii „Łódź” i „Kraków”, i wspie­rać je, gdyby Niemcom udało się przerwać tam linię polskiej obrony.

Inne mniejsze zgrupowania odwodowe dywizji polskich podeprzeć miały skrzydła frontu, na północy nad dolną Narwią i na południu pod Tarnowem.

Do chwili rozpoczęcia działań wojennych nie zdołano, niestety, przeprowadzić całkowitej mobilizacji, opóźnio­nej na skutek interwencji państw zachodnich, które za każdą cenę usiłowały unikać zadrażnień z prącym do wojny Hitlerem. Zdołano skoncentrować i rzucić do walki ok. miliona żołnierzy, 4,5 tys. dział, 700 czołgów, głównie rozpoznawczych, i 400 samolotów.

W wojnie sam na sam z Niemcami kraj nasz, nie­stety, nie miał żadnych szans na skuteczną obronę. Pań­stwo polskie i naród oczekiwały chwile największej próby.

*

20 marca gen. dyw. Tadeusz Kutrzeba .skompletował swój ścisły sztab, a w trzy dni później, wezwany przez marszałka Edwarda Rydza-Smigłego, otrzymał zadanie obrony Wielkopolski.

Położenie Wielkopolski, wysuniętej szerokim występem ku zachodowi, nie sprzyjało obronie. Stąd iść mogły tylko natarcia, np.: wielkie ofensywne działanie prze­ciwko Berlinowi czy kontrofensywne przeciwko woj­skom nieprzyjacielskim wdzierającym się z Pomorza Za­chodniego bądź ze Śląska w kierunku na Warszawę.

Ofensywne działanie na Berlin mogło być jedynie przedmiotem teoretycznych rozważań strategiczno-opera- cyjnych. Polska bowiem ani napadać na nikogo nie chcia­ła, potrzebując nade wszystko spokoju dla regeneracji sił odrodzonego po zaborach państwa, ani nie mogła, zważywszy jej wątły w porównaniu z potężnymi Niem­cami potencjał ekonomiczny i militarny. Jak się później okaże, zabraknie jej nawet sił do działań kontrofensyw- nych niezbędnych do obrony napadniętego kraju.

Zachowując postawę bierną w Wielkopolsce, dano by napastnikowi sposobność do uderzeń skrzydłowych, wy­mierzonych w głębokie tyły jej obszaru. Mierząc z Po­morza i Śląska na Warszawę, przeciąłby on wszystkie żywotne arterie łączące Wielkopolskę z centrum kraju i pozbawił ją wszelkiej siły w toczącej się wojnie.

Jednakże mimo ważkich racji wojskowych przema­wiających przeciw obronie Wielkopolski, także ze wzglę­du na brak poważniejszych przeszkód naturalnych, sta­nęły tam wzdłuż granicy z Niemcami cztery dywizje pie­choty i dwie brygady kawalerii.

O obronie Wielkopolski zadecydowały przede wszystkim względy polityczne i ekonomiczne. Te pierwsze kazały tu trwać, by nie stworzyć najmniejszego nawet pozoru, że wobec bezczelności niemieckich żądań rewindykacyjnych Polska zamierza ustąpić. Ponadto Wielkopolska była wiel­kim zapleczem żywnościowym, u także źródłem rezerw ludzkich. Wielkopolanie cieszyli się sławą doskonałych i bitnych żołnierzy.

Jak napisał jeden z wybitnych żołnierzy tej armii, gen, bryg. Roman Abraham: ,,Miejscowe społeczeństwo praco­wite, spokojne, nieskłonne do entuzjazmu, raczej zamknięte w sobie, twarde — od pokoleń zachowało głę­boko w duszy nienawiść do odwiecznego wroga — Pru­saka, pomne krzywd ojców i własnych”1

1 R. A b r a h a m , Wspomnienia wojenne znad Warty i Bzury. Warszawa 1969, s, 20.

Ziemi tej trzeba było więc bronić, jak długo tylko będzie to możliwe.

Na przedpolach armii „Poznań” wywiad polski nie stwierdził koncentracji poważniejszych sił nieprzyjaciel­skich. Były tam głównie oddziały Grenzschutzu 2, niezdol­ne do podjęcia większej akcji zaczepnej. Nie należało więc oczekiwać ataku, wymierzonego wprost w Wielkopolskę. Konieczna była jednak osłona kierunku wiodącego z Frankfurtu do Poznania, by zapobiec zaskoczeniu sto­licy Wielkopolski i rozpoznać siły i zamiary nieprzyja­ciela.

Armia „Poznań” stanąć miała na pozycjach obronnych między armią „Pomorze” na północy i armią „Łódź” na południu, a do głównych zadań, jakie marszałek powie­rzył gen. Kutrzebie w ramach obrony Wielkopolski, nale­żało zatrzymanie niemieckiego natarcia, którego oczeki­wano spod Frankfurtu n. Odrą w kierunku Poznania.

Armia osłaniać też miała aktywnie skrzydła pozycji obronnych sąsiednich armii, które spodziewały się cięż­kich zmagań z nieprzyjacielem przede wszystkim nad środkową Wartą i Widawką, a także na Pomorzu.

Spośród czterech dywizji piechoty i dwóch brygad ka­walerii, które weszły w skład armii, trzy dywizje piechoty i jedna brygada kawalerii bronić miały pierwszej pozycji obronnej, zwanej osłonową, biegnącej od Nakła przez Kcynię, Wągrowiec, Oborniki, Poznań, Srem, Krotoszyn do Ostrowa Wielkopolskiego.

Z tyłu na południe od Gniezna miała być skoncentro­wana piechota w sile niepełnej dywizji oraz brygada ka­walerii.

Wypełniwszy zadania na pierwszej pozycji obronnej, armia poznańska prowadząc walki opóźniające wycofać się miała na główną linię obrony, opartą z jednej stronyo Bydgoszcz, skąd biegła ku południowi wzdłuż jezior

2 Straż graniczna.

żnińskieh i jeziora Gopło, a z drugiej strony o rzekę War­tę w rejonie Uniejowa.

Tak zorganizowaną obronę armii Naczelny Wódz zamie­rzał wzmocnić swoimi odwodami. Był to tzw. odwód NW „Kutno” złożony z dwóch dywizji piechoty, które skon­centrowane na obszarze między Kutnem, Płockiem i Wło­cławkiem mogły również wspierać, zależnie od rozwoju sytuacji, armię „Pomorze” oraz armię „Modlin”, z którą nad Drwęcą ta pierwsza sąsiadowała. W przypadku jeszcze innego rozwoju wydarzeń na froncie, dywizje odwodowe Naczelnego Wodza mogły interweniować na południowym skrzydle armii „Poznań”, szczególnie w okolicznościach podyktowanych koniecznością udziału sił poznańskich w bitwie armii „Łódź” nad Wartą.

Koncentracja armii realizowana w ramach ogólnego planu mobilizacji polskich sił zbrojnych odbywała się w miarę wprowadzania poszczególnych faz mobilizacji alarmowej zakończonej mobilizacją powszechną. Uzależ­nione to zaś było od skali napięcia politycznego z jednej strony, z drugiej zaś wzrastającego zagrożenia militar­nego przez postępującą koncentrację Wehrmachtu.

Pierwszego przesunięcia wojsk na obszar operacyjny armii „Poznań” dokonano już w marcu 1939 roku po częściowej mobilizacji alarmowej. Przybyła wtedy część oddziałów 26 dywizji piechoty, 37 pułk piechoty, który podjął zadania osłony w rejonie Wągrowca. W lipcu skoncentrowała się tutaj cała dywizja.

Podolska Brygada Kawalerii, zmobilizowana w ostat­nich dniach sierpnia, wyładowywała się z transportów kolejowych już pod bombami Luftwaffe.

Pozostałe wielkie jednostki i oddziały armii 14, 17, 25 dywizje piechoty, Wielkopolska Brygada Kawalerii, bry­gady Obrony Narodowej: Poznańska i Kaliska, 7 pułk artylerii ciężkiej, 3 pułk lotniczy oraz dywizjon pociągów pancernych, stacjonujące w garnizonach pokojowych na terenie Wielkopolski, były na miejscu i po zmobilizowa­

niu podjęły zadania fortyfikowania oraz osłony pozycji obronnych.

Główną kwaterę armii przygotowano w Gnieźnie, dokąd gen. Kutrzeba przybył z Warszawy wraz z oficerami do­wództwa i sztabu dopiero w nocy z 28 na 29 sierpnia, a więc tuż przed agresją.

*

Poczynając od pierwszego dnia marcowej mobilizacji alarmowej, w garnizonach Wielkopolski trwał permanent­ny stan gotowości bojowej oddziałów. Na przemian to czuwając na stanowiskach osłony, to szkoląc się, bądź for- tyfikując pozycje obronne, mogły one w każdej chwili podjąć walkę z nieprzyjacielem.

W osłonie mobilizacji i koncentracji armii stanęły: na północy w rejonie Wągrowca — 26 dywizja piechoty pod dowództwem płk. Adama Brzechwy-Ajdukiewicza; głów­ny ośrodek polityczno-administracyjny — Poznań osła­niała 14 dywizja piechoty dowodzona przez gen. Fran­ciszka Włada; Wielkopolska Brygada Kawalerii gen. Ro­mana Abrahama — na przedpolu środkowej Warty, głów­nie między Śmiglem, Lesznem i Rawiczem; 25 dywizja piechoty pod dowództwem gen. Franciszka Altera — na przedpolu Prosny między Krotoszynem, Ostrowem Wlkp. i Kaliszem.

Budowę fortyfikacji polowych podjęto już na przełomie marca i kwietnia, najpierw jednak w skali ograniczo­nej brakiem planu fortyfikacyjnego naczelnego dowódz­twa z jednej strony, z drugiej zaś koniecznością oszczę­dzania zasiewów rolnych. W czerwcu nadeszły rozkazy i założenia planu budowy umocnień, a wkrótce potem polecenia zintensyfikowania prac ziemno-fortyfikacyjnych w rejonie Żnina, Koła, Wągrowca, Poznania i Kalisza-.

Wojskowe przygotowania obronne i rosnące z dnia na dzień napięcie polityczne w stosunkach polsko-niemiec­kich aktywizowały całe społeczeństwo regionu wielko­

polskiego, konsolidujące się coraz mocniej w działaniu obronnym, przeciwko destrukcyjnej działalności niemiec­kiej mniejszości.

Dowody antypolskiej, wręcz wrogiej postawy ujawniły ;ię nie tylko w manifestacyjnej negacji rzeczywistości polskiej. Mnożyły się także ucieczki młodych obywateli polskich narodowości niemieckiej do Rzeszy, gdzie wcie- iani byli do Wehrmachtu. Członkowie jawnie działających i tajnych organizacji niemieckich znaleźli się bądź bez­pośrednio w szeregach V kolumny, osławionej hitlerow­skiej forpoczty dywersyjno-szpiegowskiej, bądź wspierali ją współdziałając lub popierając wrogą Polsek działal­ność.

„...W okresie narastającego zagrożenia niemieckiego — przypominają Piotr Bauer i Bogusław Polak — całe spo­łeczeństwo polskie związało się uczuciem i działaniem z wojskiem. Wielkopolanie nie ulegli zbytnio nastrojom krańcowego optymizmu. Niewątpliwy wpływ na to miało wzmożenie antypolskiej działalności V kolumny w Polsce. Właśnie w Wielkopolsce V kolumna wyróżniała się aktyw­nością i rozmachem organizacyjnym. Miejscowi Niemcy prowadzili działalność szpiegowską i dywersyjną, opra­cowywali wykazy działaczy polskich, m. in. byłych pow­stańców wielkopolskich, działaczy gospodarczych, społecz­nych, ludzi kultury...”3

Odpowiedź społeczeństwa wielkopolskiego była jedno­znacznie zdecydowana, ale rozważna. Taka właśnie posta­wa okazała się skuteczną zaporą dla wielu antypolskich akcji wyróżniających się niezwykłą perfidią działania i dużą szkodliwością skutków. W walce, z tą iście szczurzą inwazją udział młodzieży, głównie harcerskiej i szkół średnich, jak zawsze w dziejach naszych bywało najmoc­niej czującej niebezpieczeństwo grożące ojczyźnie, był największy i bardzo skuteczny.

3 P. B a u e r i B . P o l a k , 55 Poznański Pułk Piechoty w obro- nie Ojczyzny 1939 r. Leszno 1980, s. 59.

Jedna po drugiej wpadały w ręce władz ukryte prze myślnie szpiegowskie radiostacje, przesyłające informacje dotyczące polskiej obronności. Dla wielu przyczajonych, a czekających na sygnał do otwartego wystąpienia dywer- santów, zabrakło broni ukrytej w tajnych magazynach. Zabrakło materiałów wybuchowych, które .miały służye niemieckiej propagandzie aktami terroru i prowokacji,

„...dzięki pomocy społeczeństwa — przypominają kroni ­karze — policja odkryła cały arsenał broni w Dorzecz- kowie, pow. leszczyński, w majątku Nienv:e barona Hor sta von Leesena. W Waszkowie w pow, rawiekim za prze myt (broni, dywersantów, materiałów propagandowych— T.J.) aresztowani zostali Richard Hohn i Eryk Helmiń ski. Punkt przerzutowy znajdował się u działaczy JDP w Poniecu, Stibbena i Benischema...” 4

Wciąż nowe dowody o rozszerzającym się zakresie i me­todach działania V kolumny, ujawniające jednoznaczne intencje przygotowywanej przez sąsiada agresji, tylko wzmacniały determinację Wielkopolan, gotowych poświę­cić obronie ojczyzny wszystko, co mają.

Akcja zbierania środków finansowych w ramach inicjo­wanych przez państwo pożyczek i funduszy (POP — Po­życzka Obrony Przeciwlotniczej, FON — Fundusz Obro­ny Narodowej, FOM — Fundusz Obrony Morskiej) na cele służące obronności państwa zakończyła się zebraniem olbrzymiej na owe czasy sumy ponad 30 milionów zło­tych.

Wielką popularnością cieszyły się organizacje paramili­tarne samoobrony i samopomocy społecznej, m. in. Obrony Przeciwlotniczej (OPL), Polskiego Czerwonego Krzyża (PCK), Przysposobienia Wojskowego (PW), Wojskowej Służby Kobiet (WSK), Polskiego Związku Zachodniego (PZZ), Pogotowia Zbrojnego Wsi (PZW), Federacji Pol­skich Związków Obrońców Ojczyzny (FPZOO) i innych.

4 Tamże , s. 61

Społeczna Sieć Informacji (SSI) przewidująca ochotni­czy zaciąg obywateli do wykonywania zadań o szczegól­nym znaczeniu na tyłach wojsk nieprzyjaciela, gdy prze­kroczą granicę naszego państwa, miała zgodnie z założe­niami Oddziału II Sztabu Głównego WP informować do­wództwo polskie i prowadzić działania dywersyjne.

23 sierpnia 1939 roku, po specjalnym rozkazie gen. Ku­trzeby, SSI zaczęła się organizować. Kilkuosobowe, zło­żone z najdzielniejszych ludzi regionu, dobrze uzbrojone i wyposażone w materiały wybuchowe grupy wywiadow- czo-dywersyjne czekały na sygnał do działania.

Tymczasem mijały ostatnie, pełne dramatycznego na­pięcia dni sierpnia 1939 roku. Pod powierzchnią pozornej codzienności przyczaiły się niepokój i groza.

W Wielkopolsce, tak jak w całym kraju, ludność przy­stąpiła spontanicznie do kopania rowów przeciwlotniczych i okopów pozycji obronnych, budowania przeszkód prze­ciw piechocie nieprzyjaciela i czołgom. Jak się okazało, był już po temu najwyższy czas, chociaż nikt wtedy jeszcze nie wiedział, że to ostatni tydzień pokoju. Sypano te polskie szańce szybko, bez oddechu, w nerwowym oczekiwaniu nieznanego, a groźnego jutra.

W Poznaniu wykopano 25 km rowów przeciwlotniczych, w Lesznie 6 km, a w Inowrocławiu 14 itd. Lista ludzi ofiarujących dobrowolnie swoją pracę wojnie była długa.

Chłopskie pola straciły barwę pejzażu wsi polskiej, postrzępione rudymi zygzakami okopów. Miasta z oknami w bandażach papierowych pasków, z otwartą raną po­dziurawionych schronami parków i placów, przybierały szarość architektury wojny.

W pierwszych dniach sierpnia wprowadzono ostre dy­żury służb garnizonowych. 24 sierpnia mobilizacja alar­mowa zaczęła gromadzić w koszarach jednostek wielko­polskich powołanych pod broń rezerwistów. Mobilizacja powszechna obwołana kilka dni później, zastała armię prawie całkowicie zmobilizowaną i gotową do działań.

29 i 30 sierpnia nadeszły do dowództwa dalsze alarmu­jące rozkazy. Dywizje i pułki armii poznańskiej stanąć miały w uszykowaniu obronnym gotowe do „przyjęcia” nieprzyjaciela oraz zachować stan najwyższej czujności.

Pułki 10 i 37 z 26 dywizji piechoty rozwinęły się w pierwszej linii dla Obrony Gołańczy i jezior wągrow- skich, wspierane na północy przez batalion 18 pułku. Do­wództwo dywizji rozlokowane w Wapnie Nowym trzy­mało w odwodzie 18 pułk piechoty i batalion ON „Znin” ubezpieczający pozycję główną dywizji.

W pierwszym rzucie osłony 14 dywizji piechoty na za­chodnim przedpolu Poznania rozwinęła swoje bataliony Poznańska Brygada ON. Na drugiej linii 57 pułk piechoty obsadził przedmoście Poznania, a na południe od przed- mościa kawaleria dywizyjna. 7 pułk strzelców konnych z Wielkopolskiej Brygady Kawalerii stanął w obronie Warty między Obornikami a Poznaniem. Kawaleria dywi­zyjna w Swarzędzu, w rejonie rozmieszczenia kwatery głównej dywizji z 58 pułkiem piechoty w odwodzie w re­jonie Murowanej Gośliny.

Oddziały wydzielone Wielkopolskiej Brygady Kawalerii „Czempiń”, „Leszno” i „Rawicz” złożone z oddziałów 17 pułku ułanów i 55 pułiku piechoty (14 DP) wysunęły się na dalekie przedpole Warty, zaś w bezpośredniej obro­nie rzeki pozycję osłony objęły bataliony ON „Rawicz”, „Kościan”. „Leszno” i „Jarocin” oraz batalion z 68 pułku 17 dywizji piechoty. Dowództwo brygady znajdowało się w Śremie, a dwa zgrupowania odwodowe — dowództwo55 pułku piechoty i jeden batalion oraz 15 pułk ułanów pod Zaniemyślem.

Z 25 dywizji piechoty dwa pułki w pierwszej linii na przedpolach rzeki Prosny, 56 w rejonie Krotoszyna i 60 w rejonie Ostrowa. W drugiej linii nad Prosną, na po­zycji osłonowej, 70 pułk z 17 dywizji przydzielony w re­jon Stawiszyna i 29 pułk w rejonie Kalisza, gdzie rozlo­kowała się również kwatera główna dywizji.

W odwodzie armii zostały dwie wielkie jednostki: 17 dywizja piechoty płk. Mieczysława Mozdyniewicza we Wrześni i Gnieźnie i tamże jej kwatera główna oraz Po­dolska Brygada Kawalerii płk. Leona Strzeleckiego, która wyładowywała swoje ostatnie oddziały z transportów ko­lejowych i koncentrowała się w pobliżu Nekli.

ODWRÓT BEZ BITWY

Wojna przyszła nagle, o świcie padły pierwsze strzały chaotyczne i nerwowe.

W strażnicach podniesiono alarm, rozdzwoniły się tele­fony.

— Wróg przekroczył granicę.Do dowódców i sztabów oddziałów broniących Wielko­

polski zaczęły napływać meldunki o wtargnięciu nieprzy­jaciela. Spróbujmy odnaleźć w relacjach uczestników wy­darzeń choćby cząstkę dramatycznej chwili pierwszego spotkania z wojną:

„...Gęsta mgła zasłaniała nam widoczność — wspomina plut. Józef Depa — aż tu nagle nad naszymi głowami, na wysokości około 100 m przeleciał samolot z odznakami czarnego krzyża i swastyki. Pod osłoną gęstej mgły nie­przyjaciel mógł sobie pozwolić na tak śmiały wyczyn. Samolot znikł tak szybko, że nie zdołano do niego ognia otworzyć. Był to widoczny znak, że wróg przekroczył naszą granicę...”

Gen. Abraham otrzymał pierwsze meldunki kilkanaście minut po wkroczeniu Niemców na teren Wielkopolski.

„...Oddziały wydzielone »Leszno« i »Rawicz« zameldo­wały, że Niemcy przekroczyli granicę i ostrzeliwują ogniem artyleryjskim miasto i dworzec kolejowy w Lesz­nie. Prawie równocześnie zgłosiły się telefonicznie urzędy

pocztowe z Bojanowa, Ponieca i innych miejscowości nad­granicznych, informując o wkroczeniu Niemców. Nasze dzielne telefonistki do ostatniej chwili przekazywały wia­domości, nawet wtedy, gdy Niemcy zajęli już miejsco­wości...”

„...Połączyłem się z majorem Kalwasem. Przy telefonie odezwał się zaspany głos podoficera służbowego. »Obudzić majora i zameldować, że Niemcy przekroczyli naszą gra­nicę. Pułk ma wykonywać zadanie.« »Nie rozumiem.« (od­powiedź podoficera). Straszna wieść, której spodziewa­liśmy się przez tyle tygodni, z trudem torowała sobie drogę do świadomości zmęczonego żołnierza. Powtórzy­łem rozkaz jeszcze raz, a gdy to nie podziałało, krzykną­łem zniecierpliwiony: »Wojna — rozumiecie.« »Tak jest, panie rotmistrzu, rozumiem, wojna«”.

Cały kraj pogrążał się szybko w tej nie chcianej na­rzuconej nam rzeczywistości.

O godzinie 5.30 oficer służbowy Sztabu Naczelnego Wodza otrzymał meldunek, że Niemcy bombardowali Tczew i przekroczyli granicę na Pomorzu.

W 15 minut później oficer operacyjny sztabu armii „Kraków” meldował:

— Niemcy atakują Jabłonki, a piechota z czołgami na­ciera na Krzepice i Częstochowę. Jabłonka Orawska pali się od ognia nieprzyjacielskiej artylerii.

Podnieconym ze zdenerwowania głosem informował, że w tej właśnie chwili samoloty niemieckie są nad Krako­wem. Nasza artyleria przeciwlotnicza otworzyła ogień.

Wątpliwości nie było. To wojna.— Ogłaszam alarm Sztabu Naczelnego Wodza.

Na całym rozległym froncie polskiej obrony rozgorzała bitwa. Wzięło w niej udział z obu stron około 3 milionów żołnierzy, ponad 3 tysiące czołgów, 2,5 tysiąca samolotów

bojowych, nie licząc innej broni i technicznych środków walki. Jednakże przewaga olbrzymia, gdy idzie o środki techniczne, należała do Niemców.

1 września Wielkopolską zaatakowało lotnictwo nieprzy­jaciela. Luftwaffe bombardowała przede wszystkim Poznań, Gniezno i Wrześnię. Jednakże po tym silnym ude­rzeniu lotnictwa natarcie głównych sił armii lądowej nie nastąpiło. Słabe oddziały jednostek Landwehry1 i Grenzschutzu, osłaniające prawie 300-kilometrową lukę między zgrupowaniami zaczepnymi Grup Armii „Północ” i „Południe”, wykonały tylko, jak w dowództwie polskiej armii oceniono słusznie, natarcia pozorujące. Nieprzyjaciel podjął je na długim odcinku atakując Odolanów, Kroto­szyn, Rawicz, Bojanowo, Rydzynę, Zbąszyń, Wolsztyn, Międzychód, Wysoką i Łobżenicę, ale bez powodzenia Został zmuszony do wycofania się za granicę lub wstrzy­mania akcji zaczepnej.

Do poważniejszych starć doszło jedynie pod Krotoszy­nem, w Rawiczu i Lesznie.

Na Krotoszyn ruszył 183 pułk Landwehry. Przekro­czył on naszą granicę w okolicach Zdun i Sulmierzyc i zaatakował broniące obu tych miejscowości oddziały Straży Granicznej i Obrony Narodowej. W tym pierw­szym starciu Niemcy wzięli górę, głównie artyleria, którą dysponowali, a której Polacy mogli przeciwstawić tylko broń piechoty. Obie miejscowości padły więc po krótkiej walce i dopiero pod Krotoszynem spotkali się z siłami równymi ich sile. Dostępu do miasta bronił I batalion56 pułku piechoty. Niemcy atakowali obronę polską przez cały dzień, ale nie postąpili ani kroku. Gdy w odsiecz naszym piechurom przybył na pole walki pociąg pancerny nr 12, nieprzyjaciel nie czując za sobą przewagi własnej artylerii, dał za wygraną.

Pod wieczór dowódca niemieckiego pułku wydał roz­

1 Jednostki złożone z rezerwistów starszych roczników

kaz przerwania walki i wycofał swoje wykrwawione od­działy ku granicy.

Walki o Rawicz poprzedziły wypady nieprzyjacielskich oddziałów, które już o 2.00 po północy opanowały po krótkiej walce przez zaskoczenie przedpole miasta. Do­piero trzy godziny później od strony Zagłębia (Koenigs- dorf) Niemcy podjęli słabe natarcie w sile nie większej niż kompania i to bez wsparcia artylerii. Nie kwapili się więc do ataku, gdy nad rzeką Masłówką natknęli się na polskie ubezpieczenie. Była to tylko drużyna strzelecka, liczebnie d zi ewi ęciokr o tnie słabsza, pod dowództwem por. Juliana Biedowańca. Załoga opuściła jednak miasto, do którego po kilku godzinach wkroczyli Niemcy. Okazało się bowiem, że na północ od Rawicza, pod Bojanowem, rozwój wydarzeń był dla nas mniej pomyślny. Nieprzy­jaciel uderzył tu większymi siłami i zdołał wyprzeć nasze oddziały z Bojanowa i Kaczkowa, poważnie przez to za­grażając oskrzydleniem Rawicza.

Wkrótce jednak odebrano napastnikom Bojanowoi Kaczkowo śmiałymi kontratakami naszych piechurów prowadzonych przez poruczników Henryka Krystka i Ka­zimierza Kubickiego. Walki o Bojanowo nie przyjęli, ale w Kaczkowie stawili twardy opór, złamany dopiero w za­ciętym starciu i po całkowitym rozbiciu kompanii Grenz- schutzu. Wzięto broń. i kilkunastu jeńców do niewoli. Polegli w tej walce strzelcy polscy, Stanisław Szulc, Jan Jurdeczka i Franciszek Barteczka, spoczęli na ponieckim cmentarzu. Kilku innych odniosło rany.

Teraz, uwolniwszy się od groźby niemieckich ataków z flanki, można było sięgnąć po Rawicz.

Tymczasem w mieście miejscowi Niemcy rozpanoszyli się na dobre. Już samozwańczy burmistrz uzurpował sobie władzę. Już pyszniła się zatknięta na ratuszu flaga ze złowrogą swastyką, a wykarmieni na białym polskim chlebie tzw. obywatele polscy pochodzenia niemieckiego wypełnili ulice butnym szwargotem..

2 września rano III batalion 55 pułku piechoty uderzył na miasto. Ppłk Jabłoński otrzymał rozkaz odebrania Ra­wicza.

Walki uliczne trwały krótko, ale były niezwykle gwał­towne. Nieprzyjaciel wyrzucony z Rawicza cofał się, nie stawiając oporu, poza granice naszego kraju. Niefortunny burmistrz został aresztowany i do czasu trwania armii „Poznań” w Wielkopolsce. rozmyślał w miejscowym aresz­cie garnizonowym nad zmiennością losów niemieckiego urzędnika magistrackiego. Ucichł szybko, jak się pojawił, krzykliwy szwargot. Niezwykłej ceremonii zdejmowania z ratusza obcej flagi towarzyszyły złe spojrzenia wielbi­cieli herrenvolku. Jeszcze nie święcili zwycięstwa.

Rozpoczęła się niemiecka ruchawka w Lesznie. Wznie­cono ją przy pomocy licznego oddziału dywersyjnego, który korzystając z pomocy niemieckich kolonistów już po północy przeszedł granicę i zaczaił się w okolicy wsi Nowe Długie. Rano wraz z oddziałami Grenzschutzu przystąpił do akcji, siejąc wśród ludności polskiej terror i strach.

W dowództwie garnizonu w Lesznie meldowano o nie­mieckich wypadach na polskie placówki Straży Granicz­nej w Henrykowie, Starych i Nowych Długich, w Tar- nowej Łące i Jabłonnie. Z garnizonu wyszły natychmiast oddziały z odsieczą.

Napastnicy jakby na to tylko czekali, licząc na wyciąg­nięcie z Leszna załogi. Zaraz potem spadły na miasto po­ciski artylerii. Jak na sygnał w różnych punktach miasta rozszalała się strzelanina. Dywersja, zwana V kolumną, wystąpiła otwarcie.

W garnizonie pozostało jednak jeszcze dość sił, aby ruchawkę stłumić. W decydującej chwili walk ulicznych wszedł do akcji szwadron polskich czołgów rozpoznaw­czych TKS pod dowództwem por. Wacława Chłopika. W Lesznie zapanował spokój.

Z podobnym skutkiem rozwijały się wydarzenia na

reszcie frontu armii; w rejonach obronnych 14 i 26 dy­wizji piechoty. Nieprzyjaciel wypróbowywał siłę naszych pozycji wypadami, gdzieniegdzie tylko podejmując sil­niejsze, zorganizowane natarcia. Aktywnie wystąpiły zaś grupy dywersantów, wspierane terrorystycznymi nalota­mi Luftwaffe na większe skupiska miejskie, węzły ko­munikacyjne, lotniska połowę i Gniezno — siedzibę kwa­tery głównej armii „Poznań”.

Chociaż nieprzyjaciel nie miał powodzenia w otwartej walce, to skutki dywersji okazały się dotkliwe. Paniczna ewakuacja ludności cywilnej, uciekającej przed okrucień­stwem dywersantów i zachęconych ich brutalną akcją wszystkich, bez mała, miejscowych Niemców, zablokowała drogi, ograniczając ruchy oddziałów wojskowych.

W samym Gnieźnie — przypomina Piotr Bauer — „...dawały się już odczuć pierwsze oznaki chaosu. Dro­biazgowo opracowany plan ewakuacyjny zaczął się rwać. Sytuację utrudniali ciągle napływający uchodźcy, parali­żując ruchy wojsk i ewakuację.

Dodatkowym problemem dla sztabu płk. dypl. Mozdy- niewicza stały się napływające z terenu meldunkio akcjach sabotażowych mniejszości niemieckiej. Na tere­nie całego pasa działania 17 dywizji piechoty, chociaż z mniejszym natężeniem aniżeli w powiatach nadgranicz­nych, stwierdzono niszczenie przez dywersantów linii tele­fonicznych, obiektów wojskowych, a nawet wypadki ostrzeliwania oddziałów wojskowych” 2.

Na terenie Wielkopolski nieprzyjaciel nie podejmował więc akcji zaczepnej na większą skalę. Do czego zatem zmierzał, jakie ukrywał zamiary na przyszłość?

1 września gen. Kutrzeba nie miał jeszcze pełnego obra­zu motywów operacyjnych przeciwnika i w wieczornym meldunku do Sztabu Naczelnego Wodza informował: „Nieprzyjaciel działał na skrzydłach armii. Na reszcie

2 P. B a u e r , Szlak bojowy 69 pułku piechoty, w . Gniezno1 Ziemia Gnieźnieńska, Gniezno 1978, s. 266—268

frontu zachowywał się na ogół biernie. Przypuszczam, że są to działania wstępne; liczę się z dalszym działaniem na skrzydła, przy czym spodziewam się wprowadzenia nowych sił...” 3

Możliwie najszybsze odkrycie zamiarów nieprzyjaciela miało kluczowe znaczenie dla biegu operacji obronnej nie tylko zresztą na obszarze działania armii „Poznań”. 6 wielkich jednostek tej armii i oddziały wzmacniające ją liczyły około 100 tys. ludzi, karnych i znanych z bit- ności żołnierzy Wielkopolski. Jeżeli Niemcy nie w bitwieo ten region Polski szukali rozstrzygnięcia, to tę siłę można byłoby rzucić gdzie indziej, np. na środkowy odci­nek frontu, decydujący o obronie przedpola naszej stolicyi środkowej Wisły.

Sprowokować nieprzyjaciela... \Posłużyła temu zamiarowi samorzutna inicjatywa gen.

Abrahama, który nie chciał gasić zapału swoich żołnierzy, rozpędzonych w pościgu za wrogiem.

Dowódca armii „Poznań” zamysł gen. Abrahamao przeprowadzeniu wypadu na stronę niemiecką zaakcep­tował bez słowa sprzeciwu. Jeżeli bowiem przeciwnik ze zrozumiałych względów wzbraniał się przed przedwczes­nym odkryciem kart, to trzeba było to na nim wymóc.

Gen. Abraham często wspominał te pierwsze udane dni wojny, jakby szukając żołnierskiego zadośćuczynienia za tę późniejszą straszną klęskę i bezsilność.

Miał świetną kadrę podoficerską i dobrze wyszkolonych żołnierzy, którzy przeszli chrzest bojowy podczas tłumie­nia dywersji w Lesznie. Por. Chłopik zameldował, że roz­poznał teren i wytyczył kierunek pierwszego skoku.

Czasami generał przerywał opowiadanie i zbierał myśli, po chwili zadumy wracał do opowiadania.

Opowiadając, ożywiał się. Z oczu uciekało zmęczenie, a w kącikach ust pojawiał się leciutki uśmiech. Jego twarz

3 Kampania wrześniowa 1939 r., w: Polskie Siły Zbrojne w dru­giej wojnie światowej, t. I, ez, 2, Londyn 1954, s. 141.

— Sytuacja ogólna nie pozwala na zaangażowanie się pana generała w tę fazę bitwy — wyjaśnił Stachiewicz. Upoważniony przez Naczelnego Wodza miał kategorycz­nie odwieść Kutrzebę od tego zamiaru.

— Armia pana generała jest potrzebna marszałkowi do wykonania innych zadań o ważniejszym znaczeniu stra­tegicznym. Jeszcze będzie się pan bił — zakończył obiecu­jąco.

Kategoryczne odrzucenie przez Naczelnego Wodza, mar­szałka Rydza-Smigłego wszelkich sugestii angażowania armii „Poznań” w bitwę pod Sieradzem — obaj dowódcy, generałowie Rómmel i Kutrzeba, przyjęli wtedy, jako nie­uzasadnioną, rezygnację z możliwości pobicia części wojsk nieprzyjacielskich.

Jednakże nie pod Sieradzem ważyły się losy bitwyo całą zachodnią część naszego kraju i nie tutaj należało oczekiwać jej rozstrzygnięcia. Cała koncepcja obronna naczelnego dowództwa została już bowiem podważona na południowym odcinku frontu. Ugodził w nią wymuszony przewagą sił Grupy Armii „Południe” odwrót armii „Kra­ków” ze Śląska i złamanie oporu polskiego siłą korpusu pancernego gen. Ericha Hoeppnera pod Częstochową. A stąd właśnie, spod Częstochowy, wiodły najkrótsze dro­gi do zbierających się dopiero odwodów Naczelnego Wodza w rejonie Tomaszowa Mazowieckiego, Kielc i Ra­domia.

W tej niezwykle trudnej sytuacji marszałek Śmigły po­siadał niestety bardzo ograniczoną możliwość wyboru właściwej koncepcji przeciwdziałania. Rzucając do bitwy większość sił już w początkowej fazie wojny, zdać by się musiał na rozstrzygnięcie jej, niestety zdeterminowane przytłaczającą przewagą Niemców, w zachodniej części kraju. Uchylając się zaś przed bitwą generalną i tracąc siły stopniowo w starciach opóźniających marsz nieprzy­jaciela w głąb kraju, można było tę chwilę odwlec do czasu korzystniejszej sytuacji.

Koncepcja pierwsza, jakkolwiek bardziej odpowiadająca charakterowi i tradycji wojennej Polaków, nie mogła być przyjęta, ponieważ mocniejsze racjonalnie okazały 6ię względy polityczno-militarne.

Polska winna była swoim sojusznikom zobowiązania, których za wszelką cenę musiała dotrzymać. Miała bo­wiem zgodnie z porozumieniem wytrwać w oporze jak najdłużej i wywalczyć dla Anglii i Francji czas na za­kończenie w tych państwach przygotowań do wojny. Z drugiej zaś strony gotowość — jak się wydawało — sojuszników do wypełnienia takich samych zobowiązań wobec naszego kraju determinowała postawę polityczną i militarną Polski, która z pomocy zagwarantowanej dwu­stronnymi układami, nie chciała i nie powinna była re­zygnować.

Pozostawała zatem druga koncepcja, ale i tę niełatwo było realizować. Już bowiem 2 września marszałek Rydz-Smigły, oceniając sytuację na froncie, wiedział, że został zmuszony do cofnięcia frontu na linię Wisły i Sanu w warunkach najmniej sprzyjających temu manewrowi. Nie miał on jeszcze gotowych do kontrakcji odwodów, które wstrzymując przeciwnika szybko wdzierającego się w głąb kraju stworzyłyby warunki umożliwiające oder­wanie sił głównych od nieprzyjaciela i wycofanie ich w stanie zdolności bojowej na nowe pozycje w głębi Polski.

Innej możliwości, niestety, nie było i marszałek musiał podjąć decyzję wynikającą z ostatniej koncepcji.

We wstępnej fazie operacji kierowanego odwrotu armia „Łódź” bronić się miała jeszcze przez pewien czas na głównej linii obrony, aż wysunięte ku zachodowi i pół­nocy armie „Poznań” i „Pomorze” wycofają się z Wiel­kopolski i Pomorza i połączą z jej północnym skrzydłem. Wtedy dopiero miały one otrzymać rozkaz jednoczesnego odwrotu na linię Wisły po obu stronach Warszawy.

Tymczasem sytuacja cofających się wojsk stała się trud

na, a wykonanie postawionych im zadań niemożliwe. Zma lały przede wszystkim szanse na oderwanie się od prze­ciwnika i uzyskanie niezbędnej swobody dla przygoto­wania obrony głównej pozycji. Niemieckie dywizje szyb­kie paraliżowały wszelkie próby przeciwdziałania Pola­ków, pogłębiały chaos i dezorganizację, sięgającą zaple­cza frontu.

W nocy z 5 na 6 września, ze względu na ciągle pogar ­szającą się sytuację na froncie, Naczelny Wódz został zmuszony do wydania rozkazu o dalszym odwrocie, tym razem generalnym na linię Wisły i Sanu.

Ale mimo niepokojących sygnałów, które do dowódz­twa armii „Poznań” docierały, gen. Kutrzeba wierzył, że niepowodzenie jest tylko przejściowe. Jeszcze nie znal tragicznych skutków bitew na Mazowszu, Śląsku i Pomo­rzu. Sądził, że jeśli nawet tam Niemcy obronę polską osta­tecznie przełamią, bidzie to przegrana tylko w pierwszej fazie bitwy obronnej o kraj, a następna faza bitwy do­piero się zaczyna. Jaki będzie miała przebieg? Tego gene­rał jeszcze nie wiedział, ale wierzył, że udział w niej jego armii jest absolutnie niezbędny. Dał temu wyraz w roz­kazie specjalnym do swoich żołnierzy:

....Armia »Poznań«, nie zaznawszy dotąd zaszczytustarcia się z przeciwnikiem, otrzymała rozkaz Naczelnego Wodza do odmarszu na Warszawę. Nie będzie to zwykły marsz, gdyż wojska pancerne nieprzyjaciela mogą stanąć w poprzek naszej drogi marszu, jak również zaatakować nas z jednego lub drugiego boku. Zachowując lad, harti chęć walki dojdziemy do Warszawy, idąc zwartym blo­kiem całego Wojska Wielkopolskiego.

...Ufam, że trudne zadanie bojowe nałożone przez Na­czelnego Wodza na Armię Wielkopolską spełnimy tak, jak tego wymaga interes Rzeczypospolitej i honor żoł­nierski...” 4

4 Wojna obronna Polski 19.19, Wybór żródeł , Warszawa 1958.dok. nr 348, s 506

W WYŚCIGU Z ARMIĄ BLASKOWITZA

Szybkie postępy nieprzyjacielskich wojsk pancernychi zmotoryzowanych, zwłaszcza tych, które operowały na kierunkach prowadzących ku Warszawie, przypominały coraz natarczywiej o niebezpieczeństwie sparaliżowania całej organizacji polskiego dowodzenia operacyjnego. To zaś oznaczało przekreślenie szansy na utworzenie po przegranych bitwach granicznych trwałego oporu w głębi kraju, przede wszystkim nad środkową Wisłą. Powstrzy­manie tych dywizji było bezwzględnie konieczne, ponie­waż zagrażały one armii „Łódź”, a jeszcze bardziej armii „Prusy”, która nie ukończyła jeszcze koncentracji, przy­gotowując się do wykonania trudnych zadań jako główny odwód operacyjny Naczelnego Wodza.

Pierwszy meldunek o tym niebezpieczeństwie odebrano w Sztabie Naczelnego Wodza już 3 września po południu. Gen. Rómmel meldował, że wprawdzie nie ma jeszcze cał­kowitej pewności co do dalszych poczynań szybkich jed­nostek niemieckich, wszystko jednak wskazuje na to, że skierują się one na Piotrków, a więc ku Warszawie.

Zamiar nieprzyjaciela był zresztą nie do ukrycia. War­szawa w systemie obronnym środkowej Wisły mogła być najsilniejszym węzłem oporu, stanowiącym w poważnym stopniu o skuteczności obronnej tej wielkiej przegrody wodnej na drodze niemieckiego natarcia.

Tego samego dnia zaczęto tworzyć obronę środkowej Wisły. Naczelny Wódz powierzył to zadanie ministrowi spraw wojskowych, gen. Tadeuszowi Kasprzyckiemu.

Linii Wisły zamierzano bronić od Modlina na północy do Sandomierza na południu. W tym celu utworzono dwa odcinki: pierwszy pod dowództwem gen. Mieczysława Tro­janowskiego między Modlinem i Dęblinem, drugim, obej­mującym resztę odcinka, dowodził gen. Mieczysław Smo­rawiński.

Wykonanie tego zadania napotkało od razu trudności nie do pokonania. Okazało się bowiem, że do obrony 250-kilometrowego odcinka rzeki oddano do dyspozycji obu generałów nie określone bliżej oddziały nielicznych ośrodków zapasowych, źle uzbrojone i niedostatecznie zor­ganizowane.

Zaimprowizowana w ten sposób obrona Wisły w razie zaatakowania jej przez Niemców nie dawała niestety gwa­rancji długotrwałego oporu. Marszałek wiedział o tymi poważnie zaniepokojony dokonał 4 września radykalnej korekty. Jego rozkazem została powołana armia „Lublin” pod dowództwem gen. Tadeusza Piskora, cieszącego się opinią jednego z najbardziej doświadczonych generałów Wojska Polskiego. Nie rozwiązywało to jednak w dal­szym ciągu głównego problemu tej obrony, to znaczy konkretnych sił i środków walki, których ciągle brako­wało.

*

Tymczasem wydarzenia przybierały dla nas obrót zgoła dramatyczny.

6 września przed południem marszałek został zmuszony do podjęcia decyzji o zaniechaniu obrony głównej linii oporu w zachodniej części kraju i wydania rozkazów do generalnego odwrotu nad Wisłę i San.

Jeszcze kilkanaście godzin przed podjęciem tej decyzji rozważano w Kwaterze Głównej możliwość skupienia

armii „Poznań”, „Łódź” i „Prusy”, które miały cofać się nad Wisłę wspólnie, zapewniwszy sobie w ten sposób większą skuteczność przeciwdziałania i pewniejsze bez­pieczeństwo odwrotu.

„Jednakowoż dotychczasowy przebieg wypadków — wspomina gen. Wacław Stachiewicz — oraz zły stan armii „Łódź” nakazywały liczyć się z tym, że nie uda się zyskać potrzebnego czasu dla planowanego przegrupowania siłi odwrót za Wisłę będzie musiał nastąpić szybciej i w gor­szych warunkach” 1.

Armia odwodowa gen. Dęba-Biernackiego cofać się miała za Wisłę po południowej stronie Pilicy. Wojska gen. Rómmla po stronie północnej tej rzeki zostały skie­rowane ku Górze Kalwarii. Wojska gen. Kutrzeby na Warszawę i Otwock. Na Warszawę cofać się miała rów­nież, podążając z tyłu za armią „Poznań”, armia gen. Bortnows kiego.

W Kwaterze Głównej przestano już wierzyć w możli­wość ustabilizowania południowego skrzydła frontu nad Nidą i Dunajcem. Generałowie Fabrycy i Szylling zostali także upoważnieni do podjęcia decyzji odwrotu nad San, jeżeli wymagać tego będzie sytuacja.

Ale decyzja ta od samego początku nie miała szans na skuteczną realizację. Brakowało przede wszystkim odwo­dów, którymi można byłoby zawczasu obsadzić pozycje nad Wisłą. Armia „Lublin” zaś ciągle jeszcze była w sta­nie początkowej organizacji, bez wielkich jednostek, któ­rych małe, zaimprowizowane oddziały, a najczęściej ba­taliony lub tylko kompanie i szwadrony, zastąpić nie mogły.

Nowa pozycja obronna była więc na razie tylko linią wykreśloną na mapie, wyrażającą zamiar naczelnego do­wództwa. A przeciwnik nie czekał. W ślad za naszymi co­fającymi się armiami rzucił do przodu wszystkie swoje dywizje szybkie — pancerne, lekkie i zmotoryzowane.

1 Wojna obronna Polski, dok. nr 558, s. 1025.

Gen. Brauchitsch, naczelny dowódca niemieckich wojsk lądowych, był pewny przewagi szybkości motorów swo­ich dywizji nad polskimi jednostkami piechoty i kawa­lerii. Mimo to jednocześnie obawiał się ich. Bo gdyby Polakom udało się odciągnąć te jego pędzące czołgi dale­ko od piechoty, to mogliby je mocno poturbować. Sądził, żc na przedpolach środkowej Wisły nieprzyjaciel ma jeszcze znaczne siły i dlatego należało zachować ostroż­ność.

Wojska szybkie 10 armii niemieckiej szły więc kilko­ma kolumnami ku środkowej Wiśle, pod Warszawę, Górę Kalwarię, Maciejowice, Puławy i Sandomierz. Rozkazano im ten wyścig do Wisły wygrać z Polakami i nie dopuś­cić ich do przepraw przez rzekę i do jej obrony.

Uderzenie rozstrzygające o całkowitym uniemożliwie­niu odtworzenia obrony nad Wisłą, Sanem i Bugiem mia­ły wykonać zgrupowania pancerno-motorowe, rzucone na wschód od tej linii: z północy na Siedlce i z południa na Lublin.

Kto miał wygrać ten wielki i niezwykły wyścig, nie­trudno było odgadnąć. Niemcy trzymali wszystkie jego atuty, szybkość, sprawność techniczną i siłę ognia.

Dały one znać o sobie od razu, zanim nasze wojska sta­nęły na „starcie” do tego wyścigu. Armie „Poznań” i „Po­morze” cofały się wprawdzie bez przeszkód ze strony nieprzyjaciela, ale na południowym skrzydle tego odwro­tu już wkrótce sytuacja operacyjna obu armii miała się poważnie skomplikować.

Nie wytrzymała więc niemieckiego uderzenia armia „Łódź”, która trwając w obronie nad Wartą do chwili ściągnięcia ku niej armii Kutrzeby stanowiła jedno z de­cydujących ogniw powodzenia operacji odwrotowej, co najmniej 300-tysięcznego zgrupowania trzech armii.

Marszałek Rydz-Smigły próbował jeszcze ratować sy­tuację i pomóc armii Rómmla podparciem trzeszczącej już obrony siłami armii poznańskiej.

Gen. Kutrzeba już w pierwszych godzinach 5 września został upoważniony przez Sztab Naczelnego Wodza do przygotowania 25 dywizji piechoty do działań zaczepnych na skrzydło nieprzyjaciela naciskającego mocno Rómmla pod Sieradzem. Dywizja wraz z Wielkopolską Biygadą Kawalerii, którą gen. Kutrzeba również postanowił rzu­cić do walki, miała uderzyć na Niemców nocą z 5 na 6 września, szukając w jej zbawczym mroku naturalnego sprzymierzeńca przeciwko Luftwaffe, która na polskim niebie panowała już niepodzielnie.

Zagrożenie na północnym odcinku armii „Łódź” wciąż rosło. Niemcy przeszli w kilku miejscach Wartę i trzy­mając mocno małe jeszcze na szczęście przyczółki, odpie­rali z powodzeniem nasze niezdecydowane i nie skoordy­nowane kontrataki. Cíen. Rómmel musiał prosić o szybką kontrakcję armii poznańskiej, jeszcze za dnia. Tym ra­zem z pomocą armii łódzkiej przyjść miały również dywi­zje 14 i 17. Wkrótce jednak przygotowania do akcji za­czepnej zostały przerwane. Niemcy zdołali przerzucić na przyczółki dodatkowe siły i pchnęli je do natarcia. Pół­nocne skrzydło armii gen. Rómmla zostało złamane i za­częło się coiać. W nocy z 5 na 6 września cała armia, otrzymawszy wcześniej pozwolenie Naczelnego Wodza, była w pełnym odwrocie, na Otwock i Górę Kalwarię.

Zanim jednak rozkazy o odwołaniu z armii „Łódź” 25 dywizji piechoty dotarły do jej dowódcy gen. Altera, dywizja szła na spotkanie nieprzyjaciela. Jej czołowe od­działy starły się z nim najpierw w walce o Dobrą i Że- roniczki, a później, osłaniając przeprawę brygady gen. Abrahama przez Wartę, stoczyły zacięty bój pod Uniejo wem.

Gdy do ppłk. Frydrycha dotarła wiadomość o marszu niemieckiej kolumny zmotoryzowanej z Namysłowa na Uniejów, zaraz pchnął tam batalion mjr. Rukszana. Do­wódca 60 pułku postanowił bowiem wykorzystać dobrąokazję i zaskoczyć Niemców, zupełnie nieświadomych tak

bliskiej obecności Polaków. Frydrych chciał sam dowo­dzić tą obiecującą akcją i pomaszerował z kompanią kpt. Zwolaka.

Niedługo szukano nieprzyjaciela. 6 września około go­dziny 18 kompania por. Kaczmarczyka wypatrzyła na wzgórzu pod Balinem trzy nieprzyjacielskie samochody. Krótkie uderzenie i było po wszystkim.

Ale to niewiele. Dowódca pułku nie po to przecież pod­jął wyprawę całym batalionem.

A może informacja nie była ścisła?Wątpliwości rozwiał Kaczmarczyk, gdy tylko wspiął się

z kompanią na szczyt wzgórza. Na stoku sąsiedniego wzgó­rza, w dolinie, nie opodal Balina rozłożyła się zmotoryzo­wana kolumna nieprzyjaciela, samochody i piechota. Siel­ski obraz przypominający biwakujące wojsko podczas przerwy na ćwiczeniach.

Żołnierze przywarli do ziemi. Padły krótkie rozkazy, które półgłosem podawali sobie z ust do ust.

Nie spodziewających się niczego Niemców wzięto z trzech stron, atakując frontalnie oraz z prawej i lewej flanki. Nie zdążyli się pozbierać. Smagani ogniem kara­binów maszynowych, uchodzili, kto żyw, zostawiając na polu walki około setki zabitych i kilkunastu rannych. W nasze ręce wpadły, porzucone w panicznym lęku o ży­cie, broń, samochody i zaopatrzenie.

Pułk stanął teraz w obronie Uniejowa, miejsca prze­prawy Wielkopolskiej Brygady Kawalerii. Jego bataliony wzmocnione częścią sił 29 pułku piechoty oparły sięo Balin, Józefów, Szarów, Wolę Podmiejską i Ubysław.

Niemcy, ściągnąwszy tutaj nowe siły, ruszyli do na­tarcia już wcześnie rano 7 września. Nad rzeką i przy­brzeżnymi łąkami wisiała mgła. Nieprzyjacielska piechota nie postrzeżona podeszła pod Balin. Kompanie Zwolakai Kaczmarczyka przyjęły walkę, ale zaskoczone nie pora­dziły sobie z gwałtownym atakiem nieprzyjaciela i za­częły się cofać.

Za to chwilowe niepowodzenie wzięła odwet kompania kpt. Majewskiego. Nacierająca tu piechota niemiecka po­błądziła we mgle i wpadła wprost pod lufy karabinów maszynowych. Niemcy pozbierali się wprawdzie i zdobyli na próbę ataku, ale odpowiedź polska była ostateczna i jednoznaczna. Pluton odwodowy kompanii uderzył bag- netami i rozniósł przeciwnika. Niemiecka kompania cy­klistów odstąpiła, zostawiając na pobojowisku 80 zabitych, samochód osobowy, kilka motocykli i kilkadziesiąt ro­werów.

Na całym odcinku dywizji toczył się teraz bój. Nie­przyjaciel atakował bez przerwy, lecz posuwał się bardzo powoli naprzód. Nie pomógł huraganowy ogień licznej artylerii i bomby Luftwaffe. Opór polski trwał.

Około południa Niemcy podjęli jeszcze jedną bezsku­teczną próbę zniszczenia obrony przeciwnika.

Tymczasem Wartę przekraczały już ostatnie oddziały Wielkopolskiej Brygady Kawalerii. Przeprawiały się przez rzekę bez przeszkód ze strony bezsilnego nieprzyjaciela.

25 dywizja piechoty wykonała swoje zadanie, a potem, zmyliwszy czujność Niemców, odskoczyła w porę nie po­nosząc większych strat.

8 września sztab armii „Poznań” stanął w Mchówce. W dalszym ciągu nie znano tu jednak ogólnej sytuacji na froncie. Przerwana została nawet łączność z armią „Łódź”, a z naczelnym dowództwem kontaktowano się tylko od przypadku do przypadku. Pozostawała więc tylko możli­wość porozumienia się z gen. Bortnowskim. Ale w do­wództwie armii „Pomorze” wiedziano jeszcze mniej.

Gen. Kutrzeba znał jedynie decyzję Naczelnego Wodza, który postanowił po przegranej bitwie o zachodnią część kraju bić się dalej. Wiedział więc, że marszałek musiał wskutek bardzo niekorzystnego rozwoju sytuacji, spowo­dowanego przytłaczającą przewagą techniczną nieprzyja­ciela, oddać znaczną część kraju po to, by nad Wisłą, Bu­giem i Sanem znów się zmierzyć z Niemcami w ugrupo-

waniu bardziej zwartym i odpornym na uderzenia broni pancernej.

Nie wiedział jednak, że zamierzone wycofanie całości sił na tę linię już w początkowej fazie odwrotu nie miało właściwie szans na powodzenie. Niemieckie dywizje pan­cerne i zmotoryzowane były szybsze niż nasze brygady kawalerii, nie mówiąc o dywizjach piechoty.

Próba powstrzymania natarcia niemieckiego na środ­kowym odcinku naszego frontu siłami armii odwodowej „Prusy” zakończyła się niepowodzeniem. Po zaciętych walkach 5 i 6 września pod Piotrkowem i Tomaszowem Mazowieckim oraz 8 i 9 września pod Kielcami i Iłżą dy- wrizje tej armii zostały okrążone i odcięte od przepraw na Wiśle.

Na obszarze zaś między Łodzią, Płockiem i Warszawą znalazły się — obok armii „Poznań” — armie „Pomorze” i „Łódź”, wycofujące się, jak pamiętamy, po opuszczeniu Pomorza i znad środkowej Warty na przeprawy wiślane.

Na drogach odwrotu tych armii pojawiły się już jed­nak dywizje 8 i 10 armii niemieckiej. Dalszy więc od­wrót ku Wiśle wiązał się z koniecznością przerwania siłą zaciskającego się pierścienia nieprzyjacielskiego okrą­żenia.

W sztabie Naczelnego Wodza oceniano tę sytuację real­nie, a zatem, niestety, pesymistycznie:

„...Dalsze działanie szybkich wielkich jednostek nie­przyjaciela — czytamy w dokumentarnym zapisie szefa sztabu marszałka — w kierunku na Piotrków — War­szawę oraz Kielce — Radom mogło doprowadzić w krót­kiej drodze do przerwania łączności między armią »Łódź« i »Kraków« oraz wyjścia na skrzydło i tyły armii »Łódź«, a następnie armii »Poznań« i »Pomorze« oraz zagrożenia armii »Kraków« od północy” 2.

Właśnie armia „Kraków” gen. Antoniego Szyllinga, za-

2 Relacja gen. W. Stachiewicza, Materiały i Dokumenty Wojsko­wego Instytutu Historycznego (dalej cyt.: MiD WIH).

grożona okrążeniem nie tylko od północy, lecz także od południa, przez dywizje szybkie 14 armii niemieckiej, opu­ściła Śląsk i Pogórze i cofała się pospiesznie na wschód. Nie zdołała też, jak pierwotnie przewidywało naczelne dowództwo polskie, zatrzymać Niemców nad Nidą i Du­najcem. W marszu do tej linii wyprzedziły ją bowiem dywizje 14 armii nieprzyjacielskiej.

Od północy zaś na tyły zamierzonej obrony nad Wisłą podążały już również dywizje niemieckiej Grupy Armii ,,Północ”. Obrona nad dolnym i środkowym biegiem Bugu została właśnie przełamana po zaciętych walkach armii ..Modlin” gen. Emila Przedrzymirskiego-Krukowicza. Dywizje 3 armii niemieckiej kierowały się teraz do ob­szaru na wschód od Warszawy.

WIELKA SZANSA

Już od trzech dni przynajmniej do sztabu niemieckiego naczelnego dowództwa wojsk lądowych w Zossen pod Berlinem nadchodziły prawią wyłącznie dobre wiado­mości.

Właśnie otrzymano ostatnie wieczorne meldunki. Trzy­mał je w ręku oficer stojący przed mapą z napisem Po- len, wiszącą na ścianie jednego z pokojów oddziału ope­racyjnego. Oficer odczytywał kolejno treść depesz i prze­suwał na mapie małe niebieskie strzałki. Owe strzałki symbolizowały dywizje niemieckie, a wszystkie zwrócone były ku wschodowi, przenikając coraz głębiej do wnętrza nieprzyjacielskiego kraju.

Przez chwilę wpatrywał się z satysfakcją w dwie naj­dalej wysunięte ku wschodowi. Jedna z nich dotknęła już swoim grotem stolicy, druga, umieszczona trochę niżej, szeroko rozlanej rzeki. Na tej mapie nazwy obu znaków to­pograficznych brzmiały obco i twardo — Warschaui Weichsel.

Depesze donosiły o pełnym odwrocie Polaków. Oficer machnął ręką, ce oznaczać miało i pogardę dla słabego przeciwnika, i przekonanie, że już właściwie po całej wojnie.

Ale gen. Brauchitsch myślał inaczej. To, co u oficera jego sztabu znalazło pełną aprobatę, w nim budziło nie­pokój. Według jego własnych przewidywań, Polacy po-

winni przyjąć generalną bitwę jeszcze w zachodniej części Polski. Sytuacja i siły, jakimi dysponował, sprzyjały jego zamiarowi zadania nieprzyjacielowi decydującego ciosu jeszcze na przedpolach Wisły.

Polacy jednak generalnej bitwy nie przyjmowali i co­fali się uparcie na wschód. Dokąd? Co zamierzali?

Dowództwa niemieckie nie miały jednoznacznego po­glądu na ocenę dalszych zamiarów polskich. Dowództwo Grupy Armii „Południe” utrzymywało, iż Polacy re­zygnują z dotychczasowej obrony zachodniej części swego kraju i wycofują się za Wisłę i San dla utworzenia tam nowych pozycji obronnych.

Szef sztabu grupy armii, gen. Erich Manstein-Lewiń- ski1 zaproponował więc wniesienie poprawek do dotych­czasowego planu operacji. Wojska jego grupy armii miały, nie oglądając się na przeciwnika, jak najszybciej maszero­wać ku Wiśle i Sanowi, przekroczyć obie rzeki i unie­możliwić Polakom utworzenie tam silniejszej obrony.

Naczelne dowództwo wojsk lądowych nie podzielało jednak tego poglądu. Gen. Brauchitsch oczekiwał, że prze­ciwnik, nie rezygnując z obszaru zachodniej Polski, przyj­mie jeszcze walną bitwę w jej obronie. Generał zalecał więc realizację pierwotnej koncepcji planu operacyjnego „Fali Weiss” bez żadnej korekty, a zatem wykonanie głównych zadań kampanii polskiej na obszarze położonym na zachód od linii Wisła — San.

Jednakże na wszelki wypadek, gdyby sytuacja rozwi­nęła się według przewidywań Mansteina, Grupa Armii „Południe”, poczynając już od 6 września, kierowała woj­ska szybkie 14 armii przez San w kierunku Lublina, a więc na bliskie zaplecze obrony polskiej nad Wisłą.

Także Grupa Armii „Północ” rozpoczęła przerzucanie do Prus Wschodnich znacznych sił 4 armii, głównie XIX

1 W piątym pokoleniu potomek sprusaczcnych Polaków ze wsi Lewino na Pomorzu Zachodnim.

korpusu pancernego, które koncentrowano we wschodniej części tego obszaru.

Gen. Brauchitsch nie wiedział jeszcze, w jaki sposób i na jakim kierunku wykorzystać te wojska. Mogły one być jednak rzucone, poczynając od 7 września, na tyły północnego skrzydła frontu polskiego nad Wisłą wspólnie z 3 armią lub samodzielnie.

Podstawowe wszakże zadanie realizowała nadal 10 ar­mia z Grupy Armii „Południe”, kierująca swoje wojska ku środkowej Wiśle. Korpusy idące na południowym skrzydle parły ma Radom i Puławy, korpusy północnego skrzydła armii zmierzały ku Górze Kalwarii i Warszawie.

Na Warszawę maszerować miała też jak najspieszniej 8 armia, osłaniająca północną flankę 10 armii. 8 września gen. Blaslcowitz wydał swoim korpusom rozkazy, które kierowały tam XIII korpus przez Skierniewice, a X kor­pus — przez Łowicz. Ten ostatni miał także, gdyby zaszła potrzeba, zamknąć Polakom drogę odwrotu przez dolną Bzurę. Nie spodziewano się już bowiem w tym rejonie poważniejszych sił polskich.

O istnieniu armii „Poznań” i „Pomorze” dowództwa niemieckie jakby zapomniały. W rzeczywistości zaś są­dzono, że dywizje polskie zostały wycofane z Wielkopolski już wcześniej, co zdawały się potwierdzać informacje lot­nictwa obserwacyjnego. Meldunki lotnicze donosiły o wzmożonym ruchu kolejowym na linii Poznań — War­szawa. Armia „Poznań”, za którą postępowały, maszeru­jąc wzdłuż Wisły, dywizje 4 armii niemieckiej, również nie wydawała się już groźna. Sądzono bowiem, że w bi­twie na Pomorzu większość sił tej armii polskiej została pobita, a więc nie jest już zdolna do podjęcia większej akcji zaczepnej.

Blaskowitz nie chciał zresztą zaprzątać sobie tym gło­wy. Niech się von Kluge 2 tym martwi, to jego sprawa. On

2 Günther Hans von Kluge, feldmarszałek, dowódca 4 armii niemieckiej.

Plakat o mobilizacji

Gen. dyw. Tadeusz Kutrzeba, dowódca armii „Poznań”, na­stępnie grupy armii

Gen. dyw. Władysław Bortnow- ski, dowódca armii „Pomorze”

Gen. bryg. Wacław Stachieuticz, Gen. dyw. Jułiusz Rómmel, do- szef Sztabu Głównego wódca armii „Łódź”, następnie

armii „Warszawa”

Bzura w rejonie Sobota—Walewice. Teren walki 17 pułku ułanów

Niemieckie czołgi na postoju w zajętej miejscowości

Gen. bryg. Franciszek Alter, Fik dypl. Stanisław Dworzak, dowódca 25 dywizji piechoty dowódca 69 pułku piechoty

Mjr Antoni Chudzikiewicz, do­wódca II batalionu 69 pułku piechoty

Płk dypl. Mieczysław S. Mozdy- niewicz, dowódca 17 dywizji piechoty

Dzi

ało

ppan

c 37

mm

na

stan

owis

ku o

gnio

wym

Dowódca armii „Po­znań” gen. dyw. Ta­deusz Kutrzeba (w samochodzie) w roz­mowie z gen. bryg. Romanem Abraha­mem (pierwszy z le­wej)

Oddział kawalerii marszu

Gen. bryg. Stanisław Grzmot- -Skotnicki, dowódca grupy ope­racyjnej kawalerii, poległ 19 września n. Bzurą

Działon artylerii w akcji bojowej

Kpt. Ludwik Głowacki, dowód­ca 6 baterii 17 pal

Oficerowie 3 baterii 7 dywizjonu artylerii konnej. Trzeci od lewej dowódca baterii, por. Józef Korczakowski, poległ pod Sierakowem

sam spieszył do Warszawy, która już płonęła i waliła się w gruzy.

4 dywizja pancerna już to miasto atakowała, ale bez po­wodzenia. Blaskowitz siebie widział w roli zdobywcy. Chciał za wszelką cenę oddać Warszawę führerowi. Man- stein wprawdzie ostrzegał i polecał większej uwadze pół­nocną flankę armii, ale przecież wszystko szło jak z płatka.

XIII korpus ścigał z powodzeniem cofającą się na Skier­niewice armię „Łódź”. X korpus również nie pozostawał w tyle. Zmotoryzowany oddział wydzielony 24 dywizji piechoty już ruszył na Sochaczew. Za nim podążały szyb­kim marszem siły główne dywizji. W ślad za 24 szła 30 dywizja piechoty, a jej 26 pułk maszerujący w awangar­dzie, zostawiając w Łęczycy jeden batalion dla osłony tego miasta, ruszył 9 września pod Bielawy. Za nim 6 pułk piechoty mijał właśnie Łęczycę, a 46 pułk zamy­kał kolumnę marszową dywizji między Uniejowem a Łę­czycą.

*Tymczasem armie „Poznań” i „Pomorze”, nie napoty­

kając poważniejszych przeszkód ze strony nieprzyjaciela, szybko maszerowały do Warszawy, operacyjnego celu od­wrotu wyznaczonego rozkazem marszałka.

Nieprzyjaciel nie naciskał, nawet nie prowokował. Po­dążające za armią „Pomorze” dywizje piechoty III kor­pusu niemieckiego poruszały się niemrawo i jakby bez woli walki. Uzasadniony niepokój budził jednak ruch ko­lumn niemieckich, które maszerowały równolegle do kie­runku odwrotu armii „Poznań”.

7 września dowództwo tej armii kwaterowało we dwo­rze Leszcze koło Kłodawy. W jednym z okazałych poko­jów secesyjnego dworku generał pochylony nad rozło­żoną na stole mapą zdawał się nie dostrzegać szefa od­działu wywiadowczego armii, który właśnie składał mu dokładny meldunek o sytuacji. Ołówek w ręku generała

przesuwał się po mapie ruchem wahadła, to w jedną, to w drugą stronę. Wydawało się, że generał jest myślami gdzie indziej i że nie słucha, co stojący obok niego oficer mówi. Ale czoło generała ściągnięte w głębokie bruzdy wyrażało stan pełnego napięcia.

Niech pan mówi — przynaglił, gdy pułkownik prze­rzucając kartki notatnika przerwał meldunek.

Pułkownik wskazał na mapie punkt znajdujący się wła­śnie na linii, którą przed chwilą kreślił ołówek generała.

— Szosą na Łęczycę przesuwa się kolumna pancerno- -motorowa przeciwnika. Przed chwilą otrzymałem właś­nie meldunek lotnika. Czoło tej kolumny jest już w Pod­dębicach.

— Kiedy mogą być w Łęczycy?Za kilka godzin. To na pewno jakiś oddział 30 dy­

wizji piechoty, panie generale.Generał uniósł głowę znad mapy.— A jak pan myśli, co Niemcy teraz zrobią? — Puł­

kownik pochylił się nad mapą i nakreślił krzywą linię biegnącą od Łęczycy ku północy.

— No, tak.W głosie generała brzmiała aprobata.— Mogą wyjść na drogi naszego odwrotu i zabloko­

wać je.Pułkownik skinął twierdząco głową.

*

Gen. Kutrzeba, oceniając sytuację operacyjną i możli­wości przeciwnika, konkludował m.in. że:

„...8 armia niemiecka, idąca przez Łódź na Warszawę, wyprzedziła już czoło naszych kolumn o dwa etapy dzien­ne, a pamiętać należało, że duża część tej armii była zmo­toryzowana, mogły więc dwu-, a nawet trzykrotnie szyb­ciej się poruszać niż armia »Poznań«. Wobec tego praw­dopodobieństwo albo przynajmniej możliwość, że masze­rująca na Warszawę Armia Poznańska — obciążona bala­

stem nie ukończonych ewakuacji — będzie zaatakowana z południowego boku, były duże. Tak samo trzeba było się spodziewać, że zanim dojdziemy do Warszawy, spotkamy się z przeciwnikiem, który nam drogę zagrodzi...” 3

Przewidywane przez generała warianty działania nie­przyjaciela oznaczały zagrożenie przede wszystkim jego armii. Armia „Pomorze” postępująca z tyłu cofała się po drogach już przez armię „Poznań” przetartych. Co prawda, szły za Bortnowskim dwa korpusy Klugego, ale oba bez większych możliwości operatywnego przeciw­działania.

Nolens volens w przypadku bitwy armii „Poznań” z 8 armią niemiecką, a nawet także z 10 armią, musiała wziąć udział armia „Pomorze”.

Gen. Kutrzeba od samego początku działań wojennych był zwolennikiem aktywnego kształtowania sytuacji. To­też i tym razem parł ku inicjatywie zaczepnej, uważając, że tylko zaskakującym natarciem może zmusić przeciw­nika do respektowania siły jego armii i celów, do których zmierza. Jeszcze 6 września szukał dla takiej inicjatywy aprobaty Naczelnego Wodza. Odmówiono mu. „...Wyko­nać odwrót — żądał Naczelny Wódz — w ogólnym kie­runku na Warszawę. Kierunek odwrotu nie ma być trak­towany sztywno i nie musi w każdym wypadku iść po linii najkrótszej. Jest on zależny od tego, czy gdzieś w re­jonie Ozorkowa zebrały się już poważniejsze siły nie­przyjaciela, które oskrzydlają generała Rómmla od pół­nocy, czy też oskrzydlenie jest jeszcze płytkie, wykonane niewielkimi siłami...” 4

Już jednak 7 września wieczorem, w świetle nadchodzą­cych meldunków, rozpraszały się ostatnie wątpliwości. Siły nieprzyjacielskie operujące między armiami „Po­znań” i „Łódź” były tak duże, że pozostawienie ich w spo­

3 T. K u t r z e b a . Bitwa nad. Bzurą, wyd. II, Warszawa 1958,s. 77.

4 Z cytowanej przez gen. Stachiewicza relacji mjr. Piątkowskie­go. Wojna obronna Polski, Wybór źródeł, Warszawa 1968, s. 446.

koju stworzyć mogło wkrótce sytuację, która uniemożliwi wykonanie zadania stojącego przed armią. W nowej sy­tuacji zgoda marszałka nie była już potrzebna. Potrzeba jej było natomiast na wciągnięcie do bitwy armii „Po­morze”.

Tymczasem podczas konferencji obu dowódców armiii towarzyszących im oficerów sztabów zaczęto kon­struować obraz przyszłej bitwy. Dzisiaj znamy go ze wspomnień głównego jej autora.

Oto, „...grupa operacyjna gen. Knolla, w sile trzech dywizji piechoty i pułku artylerii ciężkiej, uderzy z pół­nocnego brzegu Bzury, między Łęczycą a Piątkiem, w ogólnym kierunku na Stryków. Trafi ona według wszel­kiego prawdopodobieństwa początkowo tylko w 30 DP niemiecką i powinna uzyskać szybkie powodzenie. Ude­rzenie to będzie od zachodu obramowane przez grupę ka­walerii (Podolską BK i dołączone do niej resztki Pomor­skiej BK), która poprzez Uniejów oskrzydli front prze­ciwnika. Od wschodu działać będzie Wielkopolska BK, kierując się na Głowno. Planowałem, że w dalszym, ko­rzystnym rozwoju operacji grupa operacyjna Knolla przejdzie do wykorzystania na południowy wschód — nie tykając Łodzi — a wówczas armia „Pomorze” skie­ruje się na Warszawę. Gdyby natomiast natarcie grupy operacyjnej Knolla trudno się posuwało, chciałem na jej wschodnim skrzydle zająć przynajmniej obszar Głowna — przy udziale 4 DP i ewentualnie 16 DP z Armii Pomor­skiej — a następnie grupą operacyjną Knolla odskoczyć za Bzurę, poczynając od zachodu. W tej hipotezie resztka armii „Pomorze” weszłaby w akcję w kierunku na Skier­niewice. Dopiero po 12 września mogły obie armie dzia­łać równocześnie, wzajemnie torując sobie drogę” 5.

8 września gen. Kutrzeba otrzymał połączenie z War­szawą. Naczelnego Wodza nie zastał jednak. Marszałek wraz z większością oficerów naczelnego dowództwa i szta-

5 K u t r z e b a, op. cit., s. 95—96.

bu wyjechał właśnie do Brześcia Litewskiego, gdzie orga­nizowano nową Kwaterę Główną. W Warszawie przeby­wał jeszcze gen. Stachiewicz. Do niego więc, zastępują­cego tu czasowo Naczelnego Wodza, dowódca armii „Po­znań” zwrócił się z prośbą o zaakceptowanie decyzji zwrotu zaczepnego przeciwko 8 armii niemieckiej.

O powstaniu tej koncepcji zadecydowały dwa główne czynniki: operacyjny i — nie mniej ważny — psycholo­giczny.

Pierwszy, jak pamiętamy, opierał się na założeniu nieuchronności spotkania z nieprzyjacielem w rejonie Warszawy wycofujących się armii „Poznań” i „Pomorze”. Generał Kutrzeba przewidywał, że równoległy do kie­runku marszu 8 armii niemieckiej kierunek odwrotu jego armii doprowadzić musi w końcu do bitwy w pobliżu sto­licy. Jaką szansę będą mieli w tej bitwie Polacy? Prawdo­podobnie żadnej. Armia niemiecka, w znacznej części zmo­toryzowana, znajdzie się szybciej w miejscu prawdopo­dobnego starcia. Niemcy decycjwać więc będą o wyborze terenu i czasu rozpoczęcia bitwy. W tej sytuacji inicja­tywa przejdzie od razu w ręce nieprzyjaciela i najpew­niej przy nim zostanie zwycięstwo.

Gen. Kutrzeba postanowił wytrącić nieprzyjacielowi te atuty z ręki i odwrócić katastrofalny bieg wydarzeń. Miał zamiar zaskoczyć Niemców przez narzucenie im zarówno czasu, jak i miejsca bitwy. Przejęcie inicjatywy dawało szansę zwycięstwa, a pokonany przeciwnik zmuszony był­by do cofania się na południe. Oznaczało to swobodę ma­newru operacyjnego, którym dysponując, armia będzie mogła wykonać zadanie powierzone jej przez Naczelnego Wodza.

Drugi czynnik, psychologiczny, był co najmniej równo­rzędny czynnikowi operacyjnemu.

Skład osobowy oddziałów armii poznańskiej stanowili Wielkopolanie. Dobrze jeszcze pamiętali pruską niewolę, prześladowania i patologiczną nienawiść do wszystkiego,

co polskie. I oni właśnie, dumni Wielkopolanie, najbliżsi spadkobiercy wielkiego zwycięstwa powstańczego nad Prusakami, odchodzili bez walki. Bez walki oddawali swoje rodziny i domostwa w ręce okrutnego wroga. Żoł­nierze armii wielkopolskiej chcieli się bić i żądali walki.

Gen, Kutrzeba, doświadczony żołnierz, dowódca i pe­dagog, dobrze wiedział, że stan psychiczny żołnierza jest równie ważny, jak broń, którą włada. Trzeba więc było podjąć tę decyzję. Rozpocząć bitwę natychmiast, licząc na chwilowe bodaj zwycięstwo, które przywróci żołnierzowi wiarę w jego wartość, lub wciąż cofać się — bez pewności utrzymania w szeregach zwartości organizacyjnej i kar­ności. Gen. Kutrzeba podejmując decyzję natarcia był przekonany, że nie ma wyboru.

W bitwie obok armii ,.Poznań” miała wziąć również udział armia „Pomorze”, która była jednak jeszczeo 3—4 dni marszu od podstaw wyjściowych do natarcia. Gen. Kutrzeba uwzględniając motyw zaskoczenia chciał, nie czekając na armię Bortnowskiego, uderzyć na Niem­ców bezzwłocznie na razie siłami tylko własnej armii.

Do pierwszego rzutu natarcia pójść miała prawie cała armia „Poznań”, a bezpośrednie dowodzenie nim oddano gen. Edmundowi Knołlowi-Kownackiemu.

Grupa Knolla składająca się z trzech dywizji piechoty (25,17,14), której skrzydła osłaniały dwie brygady kawa­lerii, i wzmocniona pułkiem artylerii ciężkiej, miała pobić znajdujące się przed nią siły niemieckie, uderzając na kie­runku wiodącym przez Krośniewice do Brzezin. 25 dy­wizja piechoty miała opanować Łęczycę, a następnie wyjść w rejon Ozorkowa. Dywizja, niezależnie od działań kawalerii na jej wschodnim skrzydle, powinna była ubez­pieczać przez cały okres natarcia działanie całości grupy operacyjnej. 17 dywizja piechoty po opanowaniu w pierw­szym etapie natarcia linii: Marynki, Michałowice, Sługi, ruszyć miała dalej w kierunku Celestynowa z gotowością wsparcia nacierającej na lewym skrzydle grupy 14 dy­

wizji piechoty. Tej ostatniej powierzono zadanie opano­wania przedmościa w rejonie Balków, Goślub oraz ubez­pieczenia się od strony Rogoźna.

Kawaleria, nie podporządkowana bezpośrednio gen. Knollowi, lecz pozostająca pod rozkazami dowódcy zgru­powania operacyjnego, osłaniała obydwa otwarte skrzy­dła natarcia. Grupa operacyjna kawalerii gen. Stanisława Grzmota-Skotnickiego uderzała na Poddębice, Wielko­polska Brygada Kawalerii zaś na Głowno.

Artylerię grupy operacyjnej, którą tworzył 7 pułk ar­tylerii ciężkiej, podporządkowano na czas forsowania Bzury 25 dywizji piechoty. Dowódca grupy powierzył bo­wiem tej dywizji trudne zadanie zdobycia, obsadzonego już przez nieprzyjaciela, średniej wielkości obiektu miej­skiego — Łęczycy.

Lotnictwo myśliwskie otrzymało zadanie osłaniania wojska przede wszystkim podczas forsowania Bzury. Lot­nictwo towarzyszące, którym dysponował dowódca grupy, wspierać miało natarcie dywizji.

Rozpoczęcie natarcia przewidywane początkowo na dzień 10 września, przyspieszono wyznaczając go już na9 września po południu.

W odwodzie gen. Kutrzeby stanąć miały pod Łowiczem dywizje grupy operacyjnej gen. Bołtucia, 4 i 16 dywizja piechoty z armii „Pomorze”. Pozostałym siłom tej armii polecono osłonić działania zaczepne z zachodu i północy oraz utrzymać obszar Sochaczewa, będący rejonem o waż­nym znaczeniu dla końcowej fazy operacji.

*

Tymczasem Niemcy jeszcze ciągle nie podejrzewali na­rastającego zagrożenia na północnym skrzydle natarcia swoich głównych sił. W meldunkach do dowództwa Grupy Armii „Południe” dowódca 8 armii niemieckiej meldo­wał, że 8 września jego czołowe oddziały osiągnęły Pa­bianice, Stryków, Wolę Mąkolską i staczają tylko potyczki

z rozbitkami nieprzyjaciela. W dowództwie Grupy Armii ,,Południe” oceniano sytuację znacznie poważniej, ale nie sądzono, aby dość duże jeszcze siły polskie, które dostrze­żono na obszarze: Toruń, Września, Kutno, Sierpc, były zdolne podjąć jakąkolwiek większą przeciwakcję zaczepną.8 armia miała więc: szybko kierować się ku Rawce, le­wym skrzydłem uchwycić Sochaczew, oskrzydlić nieprzy­jaciela odchodzącego na południe od Wisły na Warszawęi przeszkodzić uderzeniu na tyły 4 dywizji pancernej; jak najszybciej wprowadzić duże siły do rozszerzenia przyczółka Warszawa. 4 armia niemiecka Grupy Armii „Północ” nacierająca z kierunku północno-zachodniego miała wiązać polskie wojska energicznym parciem z przodu, natomiast 4 flota powietrzna powinna zablo­kować przejścia przez Wisłę, atakując cofające się przez Łowicz i Sochaczew zgrupowanie polskie.

*

Inicjatywa gen. Kutrzeby znalazła pełną aprobatę szefa Sztabu Naczelnego Wodza. Gen. Stachiewicz dostrzegł w niej bowiem jedyną szansę ratowania ciężkiej sytuacji na całym froncie środkowej Wisły. Gdyby się udało włą­czyć do tej akcji armię „Łódź” oraz pułki i dywizje sto­jące w Warszawie i na przedpolach stolicy, Niemcy mu­sieliby wstrzymać swój marsz ku Wiśle, a Naczelny Wódz miałby czas na utworzenie nad rzeką zwartej obrony.

Na razie była to jednak tylko decyzja, którą — jak się okazało — niełatwo było zrealizować. Zawiodły techniczne środki łączności z Naczelnym Wodzem, nie można jej było także nawiązać z gen. Wiktorem Thomee, który doprowa­dził dywizje armii „Łódź” dopiero gdzieś pod Skiernie­wice. Gen. Stachiewicz wysłał tam oficera z rozkazami, ale brak było pewności, czy dotrze i doręczy je.

Wojska w Warszawie i w rejonie Warszawy szef Sztabu Naczelnego Wodza oddał pod dowództwo gen. Juliusza Rómmla, który zupełnie nieoczekiwanie zjawił się w sto­

licy. Gen. Stachiewicz nie pytał o szczegóły tak szybkiego odwrotu dowództwa armii „Łódź”. Przynajmniej na razie nie miało to znaczenia. Na szczęście z armią został gen. Thommśe. Tutaj w Warszawie Rómmel był najstarszym rangą generałem i jemiu wypadało przekazać dowództwo nad nowo utworzoną armią „Warszawa”.

Ale szefa Sztabu Naczelnego Wodza dręczyło pytanie, czy wszystko, na co się ważył, znajdzie aprobatę mar­szałka? Łączności z Brześciem wciąż nie było. Wysłał więc samolotem oficera sztabu z meldunkiem i swoją decyzją. Upływały godziny, lecz oficer nie wracał. Milczała także radiostacja i dalekopis. Jeżeli odpowiedź nie przyjdzie w porę, Kutrzeba ruszy, tak jak to w rozmowie obaj ustalili.

Tymczasem zameldowano o pierwszym ataku Niemców na Warszawę. Zresztą i bez meldunku można było się tego domyślać. Od Ochoty echo niosło bowiem szeroko arty­leryjską i karabinową palbę.

Brześć jednak ciągle milczał. Wreszcie późnym wieczo­rem nadeszła stamtąd depesza — „Słońce wschodzi”. Była to zgoda Naczelnego Wodza na bitwę zaczepną. Marszałek zamierzał jednak nadać tej bitwie większą rangę, niż pro­ponował gen. Kutrzeba, i inaczej ją przeprowadzić. Dla Naczelnego Wodza, który usiłował za wszelką cenę utwo­rzyć zwarty front obrony południowo-wschodniej Polski, zainicjowana przez gen. Kutrzebę bitwa nad Bzurą zda­wała się stanowić czynnik sprzyjający.

Pod wpływem otrzymanych wiadomości o przekrocze­niu przez Niemców Bugu w rejonie Broku i Wisły na południe od Warszawy, Naczelny Wódz podjął decyzję od­wrotu do wschodniej Małopolski. W tym celu między in­nymi armie „Poznań” i „Pomorze” oraz resztki armii „Łódź” miały uderzyć na Radom, a następnie przez Wisłę na Kraśnik. Do chwili wycofania zgrupowania gen. Ku­trzeby na wschodni brzeg rzeki, armia „Lublin” gen. Tadeusza Piskora miała bronić Wisły od Sand imierza po

ujście Wieprza i wzdłuż tej rzeki do Lubartowa. Następ­nie wraz ze zgrupowaniem gen. Stefana Dęba-Biernackiego miała wycofać się na linię Tomaszowa Lubelskiego, Hru­bieszowa i Włodzimierza. Zgrupowanie gen. Kazimierza Sosnkowskiego winno było zapewnić obronę połączeń z Rumunią. Izolowane od reszty sił ośrodki oporu w War­szawie, Modlinie i Brześciu otrzymały zadania obrony w okrążeniu.

Z treści rozkazu wynikało, iż myślą przewodnią zamie­rzeń naczelnego dowództwa było wycofanie wszystkich zdolnych jeszcze do walki sił do wschodniej Małopolskii zorganizowanie jej obrony w oparciu o zaplecze neutral­nej wprawdzie, ale przyjaznej Polsce Rumunii. Natych­miast zredagowano depeszę i wysłano ją do sztabu gen. Kutrzeby. Nie dotarła tu jednak na czas, lecz dopiero11 września, gdy bitwa rozgorzała już na dobre. Koncepcji marszałka gen. Kutrzeba nie mógł więc realizować. Po­myślał zapewne, że dobrze się stało, gdyż do uderzenia na Radom brak było dostatecznych sił.

PEŁNE POWODZENIE

Natarcie polskie miało ruszyć wcześnie rano 10 września, ale sytuacja nagliła i postanowiono je przyspieszyć przy­najmniej o 12 godzin. Położenie wojsk sprzyjało temu za­miarowi, umożliwiając szybkie i sprawne zajęcie pozycji wyjściowych do ataku.

....Wreszcie zaczynają się działania zaczepne — wspo­mina żołnierz 60 pp. — Wielki czas, bo wstyd tych od­wrotów..." 1

W atmosferze pełnej zapału i gotowości do walki do­biegały końca przygotowania do pierwszego w tej wojnie wielkiego, polskiego przeciwuderzenia.

Gen. Kutrzeba dumny był z postawy żołnierzy swojej armii .........We wszystkich jednostkach — stwierdzał z sa­tysfakcją — nastrój był znakomity. Wyzwalał się duch za­czepny, dotąd więziony, a teraz wyswobodzony w ko­rzystnych dla nas warunkach...” 2

A więc natarcie. Wreszcie. Za spalone domy, za śmierć najbliższych, za łzy dzieci, za ten odwrót. Za wszystko.

Żołnierskie dłonie mocniej zaciskają się na kolbach ka­rabinów.

1 Wspomnienia plut. Mieczysława Jackowskiego, w: Udział spo­łeczeństwa Ziemi Kaliskiej w wojnie obronnej Polski 1939 roku, Kalisz 1979, s. 410.

2 T. K u t r z e b a , Bitwa nad Bzurą, wyd. II, Warszawa 1958, s. 102.

— Łęczycę brać będziemy, a potem Ozorków — mówili żołnierze 25 dywizji piechoty. W 17 dywizji pokazywano sobie Górę Sw. Małgorzaty rozsiadłą na równinie, jak garnek odwrócony dnem do góry.

Każdy na swój sposób przygotowywał się do walki. Niejeden śmierć bliską przeczuwał i w ukryciu — bo wstyd przecież własnej słabości — różaniec w garści prze­bierał. Pieśń rzewna i wesoła na przemian niosła się da­leko nad rzeczną niziną i zapadała gdzieś tam, na obcym teraz brzegu. Inni listem żegnali najbliższych albo dumę chłopięcej zadziorności dzielili z matkami.

Nazajutrz, około godziny 10 przed południem, batalion mjr. Antoniego Chudzikiewicza z gnieźnieńskiego 69 puł­ku piechoty podniósł się z ziemi i skoczył ku Łęczycy. Była to jakby pierwsza ogniowa próba przed generalnym natarciem, połączona z zadaniem zdobycia najświeższych wiadomości o obronie nieprzyjaciela i jego sile.

Topolę Królewską, skąd batalion ruszył do ataku, dzie­liło od Łęczycy zaledwie kilkaset metrów. Trudne to były metry, przez odkrytą równinę nadrzecznej doliny, na której próżno było szukać ukrycia przed przyczajonym za obrzeżem miasta nieprzyjacielem. Żołnierze biegli co tchu, byle dopaść pierwszych domów.

Lecz nie przebyli nawet połowy drogi, gdy padły stam­tąd strzały. Najpierw terkotanie karabinu maszynowego— gdzieś od mostu kolejowego — potem silniejszy już ogień od strony mostu szosowego i grobli, wreszcie setki, tysiące rozbłysków karabinowej i armatniej salwy wyzna­czyło gęsto linię stanowisk niemieckich.

Żołnierze przywarli do ziemi. Po chwili podnieśli sięi znów biegli. Tylko kilkadziesiąt metrów i dalej już nie można. W tyralierę nacierających i tuż przed nią coraz gęściej padały pociski.

Do sztabu dywizji gen. Altera dotarł już pierwszy mel­dunek o wynikach przeprowadzonego przed chwilą roz­poznania przez walkę niemieckiej obrany. Wynikało zeń,

że Niemcy mocno usadowili się w Łęczycy i mają tam znaczne środki ogniowe. Batalion mjr. Chudzikiewicza musiał wycofać się do Topoli Królewskiej i tylko 5 kom­pania, która weszła do Tumu, trzymała się tam w dal­szym ciągu.

Kilka godzin później całe zgrupowanie uderzeniowe armii „Poznań”, grupa operacyjna gen. Knolla, ruszyło do natarcia. W ciszę doliny Bzury wdarł się nagle potężny grzmot. Jeszcze echo dzwoniło w nadbrzeżnych szuwa­rach, gdy nowy grzmot, a po nim następne zlały się w je­den ogłuszający huk. To artyleria polska otworzyła ogień na niemieckie pozycje obronne. Po kilkunastu minutach umilkła. Nagle odezwał się suchy jazgot ciężkich karabi­nów maszynowych, wysyłających śmiercionośne pociski na okopy nieprzyjaciela. Przerywa je, w regularnych od­stępach czasu, metaliczne plaśnięcie salw moździerzo­wych.

Jak spod ziemi wyrastały polskie tyraliery piechoty. Ruszyły ku Bzurze. Bataliony i pułki armii wielkopolskiej szły do ataku doliną równą jak stół. Zaskoczony prze­ciwnik cofał się, ale nie rezygnował z oporu. Spłynęła krwią Bzura i zorane pociskami armatnimi nadrzeczne łąki i pola. Natarcie ruszyło naprzód. Rozgorzały walki szczególnie zacięte o Łęczycę, Górę Sw. Małgorzaty, Pią­tek i Sobotę.

*

25 dywizja piechoty gen. Altera uderzyła na Niemców, broniących się w całym rejonie Łęczycy, trzema pułkami w pierwszym rzucie.

Nieprzyjaciel bronił się twardo i nawet przez chwilę wstrzymywał rozpęd polskich pułków na przedpolu miasta. Ale w jego obronie tkwiła jak cierń 5 kompania, która już kilka godzin od czasu natarcia rozpoznawczego siedziała w Tumie, nie dając się Niemcom wyrzucić z* żadną cenę.

Dowódca niemieckiego 46 pułku piechoty, płk Wittke, nie był zadowolony z sytuacji w Tumie. Polacy przerwali połączenia na szosie Łęczyca — Piątek i znaleźli się nie­mal na tyłach jego pułku. Dowódca I batalionu otrzymał więc rozkaz opuszczenia natychmiast Łęczycy, gdzie na­tarcie polskie przed chwilą zostało zatrzymane, i odebra­nia Polakom Tumu.

Kompania polska mimo przewagi Niemców broniła się wytrwale, walcząc o każdy dom. Wkrótce pułki dywizji gen. Altera znów ruszyły do przodu. 56 krotoszyński pułk piechoty pik. Wojciecha Tyczyńskiego sforsował Bzurę pod Marynkami i wtargnął do Tumu. Teraz Polacy mieli przewagę i ruszyli do ataku.

„...Pierwszy batalion 56 pp uderza na Tum — wspomina oficer 3 kompanii — i posuwa się dalej mijając szosę.

Kwiatówek trzymany ogniem 3 kompanii ckm zostaje opanowany uderzeniem plutonu z 7 kompanii pod do­wództwem odważnego i dzielnego ppor. Schroedera. Nasz1 batalion dalej bije się o Tum. Nieprzyjaciel coraz więcej zasila oddziałami własną obronę. Pali się Tum, pali się stara fara z XII wieku. Przedpole silnie jest oświetlone rakietami nieprzyjaciela. Druga kompania wdziera się do wschodniej części wsi i okrzykiem »hura« porywa cały batalion do szturmu. Odbywa się straszna walka na bag­nety, w której wyższość swoją wykazuiją polscy żołnie­rze, a Niemcy morderczego uderzenia nie wytrzymują i zaczynają się wycofywać.

W tym czasie dowódca niemiecki po raz wtóry rzuca przeciwnatarcie swoje w kierunku Łęczycy, gdzie wzięty ogniem flankowym karabinów maszynowych rozpada się i z olbrzymimi stratami dla siebie wycofuje się do tyłu...” 3

3 Wspomnienia ppor. rez. Eugeniusza Leszczyńskiego, w: Udział społeczeństwa Ziemi Kaliskiej w wojnie obronnej 1939 roku, Kalisz 1979, s. 382—383.

Postawa żołnierzy batalionu w tej walce zasługuje na najwyższe uznanie. Wśród najlepszych byli: st. sierż. Adam Woźny, plut. Babijów, kpr. Bolesław Spurtach oraz strz. Jan Brodziak.

Ale Niemcy w Tumie jeszcze nie zwyciężeni i lista bo ­haterskich żołnierzy, szturmujących gniazda oporu wroga, wydłuża się. Znajdzie się na niej wiele dziesiątek innych, którzy pędzić będą później „niepokonany” Wehrmacht aż pod Łódź.

Z pomocą przyszedł nowy batalion, trzeci, mjr. Wła­dysława Grocholi i prawie z marszu ruszył do ataku. To już koniec. Niemcy idą w rozsypkę, rzucają się do pa­nicznej ucieczki, zostawiając na polu walki broń i wy­posażenie.

Między godziną 21 a 22 Tum znalazł się w polskich rękach.

Tymczasem Łęczycę szturmowały ostrowskie bataliony ppłk. Mariana Frydrycha i bataliony płk. Stanisława Dworzaka. Dwa niepełne bataliony tego ostatniego ru­szyły naprzód, lecz zostały zatrzymane silnym ogniem. Natarcie polskie, wsparte kolejnym batalionem 60 pułku piechoty, znów ruszyło naprzód. Tym razem udało się i żołnierze dopadli pierwszych domów miasta. Około godziny 21 linia obrony niemieckiej wreszcie pękła i od­działy polskie wdarły się do Łęczycy.

Do gen. Kurta von Briesena, dowódcy niemieckiej 30 dywizji piechoty, dotarły niepokojące meldunki o sy­tuacji pod Łęczycą, ale generał nie przypuszczał, aby właśnie tam Polacy mogli poważnie zagrozić jego dywizji.

Wtedy właśnie nadeszły nowe meldunki. Dowódca 6 pułku piechoty płk Reichert zameldował, że kolumna marszowa jego pułku została znienacka zaatakowana przez nieprzyjaciela pod Michałowicami.

— Herr General, oni mają tutaj nawet czołgi.Briesen rozkazał: — Niech się pan osłoni i masze­

ruje dalej.

Ale już po chwili 6 pułk melduje ponownie.— Kompania w szpicy bocznej pułku bije się z nie­

przyjacielem pod Głupiejewem. Pod Zagajem polskie wozy pancerne.

Dowódca niemieckiej dywizji wiedział już teraz, że Polacy atakują szeroko na kilkunastokilometrowym froncie.

Pułki 17 dywizji piechoty płk. Mozdyniewicza prze­kroczyły Bzurę. Drobne patrole niemieckie nie stawiały oporu i cofały się na południe. 68 wrzesiński pułk pie­choty płk. dypl. Wolfa Nykulaka kierował się na Górę Sw. Małgorzaty, a 70 pułk płk. dypl. Konkiewicza z Ja­rocina i Pleszewa — na Stary Gaj. Natarciem zaś kiero­wał dowódca piechoty dywizyjnej pik dypl. Władysław Smolarski, odważny i doświadczony oficer. Szosa Piątek— Łęczyca była tuż-tuż, kiedy opór niemiecki zaczął tężeć. Pod Michałowicami stał batalion nieprzyjacielskiego 6 pułku piechoty. Zaskoczenie było obopólne, jednak szybciej opanowali je Polacy. Jeden z batalionów płk. Nykulaka ruszył do ataku i jednym skokiem dopadł nie­mieckich okopów. Żołnierze nasi i nieprzyjacielscy zwarli się w walce. Rozstrzygnęły ją bagnety i kolby polskich karabinów.

Oddziały 70 pułku piechoty zniosły wprost z marszu słabą obronę nieprzyjacielską pod Sługami. 17 dywizja szła naprzód.

14 (poznańska) dywizja piechoty gen. Włada przeszła Bzurę również bez przeszkód ze strony Niemców. Tutaj także nieprzyjaciel nie przewidział polskiego natarcia. Wkrótce jednak natknięto się na silną obronę niemiec­kiej dywizji. Rozgorzały walki o dwór Czarne Pole, pod Głupiejewem i Goślubiem. Oddziały 55 (z Leszna) i 57 (z Poznania) pułków piechoty wzięły górę nad przeciwni­kiem, zmuszając go do odwrotu.

Z takim samym powodzeniem atakowała polska kawa­leria: Wielkopolska Brygada Kawalerii pod Sobotą oraz

grupa operacyjna gen. Skotnickiego w natarciu na Wartkowice i Parzęczew.

W sztabie gen. Briesena oceniano, że sytuacja jest paskudna. Jednak żaden z oficerów nie ośmieliłby się w obecności generała wyrazić swojej opinii. Tylko Brie- sen nie wydawał się „tracić głowy”. Sytuacja była cięż­ka, ale, jak sądził — nie bez wyjścia.

Jak na razie — najgorzej było pod Łęczycą. Briesen zdawał sobie sprawę, że Łęczyca w rękach Polaków to nie tylko zagrożenie dla jego dywizji. Niebezpieczeństwo zawisło nad całą 8 armią, wysuniętą już daleko ku wscho­dowi.

Łęczycę trzeba było więc koniecznie odebrać Polakom. Natychmiast skierował dwa bataliony 6 pułku piechoty na podstawy wyjściowe do natarcia na Łęczycę i kazał im atakować. Ale sytuacja zmieniała się jak w kalejdosko­pie. Oficer operacyjny meldował, że walki toczą się już pod Czarnym Polem, Balkowem, Goślubiem i Piekarami.

O ataku nie mogło być mowy. Także obrona stała się niemożliwa.

O godzinie 23 płk. Wittke nadał do sztabu dywizji dra­matyczny meldunek: — Sytuacja jest beznadziejna, sztab pułku przyjmuje ugrupowanie „w jeża” i wycofuje się.

Ale Briesen ciągle jeszcze nie chciał ustąpić i kazał 46 pułkowi odebrać za wszelką cenę miasto.

Jeszcze raz rzucił Wittke swoje wykrwawione bataliony do kontrataku pod Leszczami i Wilczkowicami. Bezsku­tecznie. Żołnierz niemiecki przybity klęską załamał się psychicznie i szedł do ataku niechętnie.

Natarcie polskie wdarło się już w głąb obrony niemiec­kiej i tworzyło w niej coraz szersze szczeliny, przez które wlewały się wciąż nowe fale piechoty polskiej. Bój w Łę­czycy toczył się już w zupełnych ciemnościach. Niemcy byli w lepszej sytuacji znajdując osłonę za ścianami do­mów i w ogrodach. Stamtąd razili polską piechotę ogniem karabinów maszynowych i granatów, Jednakże w obcym.

nieprzyjacielskim mieście czuli się bardzo niepewnie. Wiedzieli przecież, że nie proszono ich tutaj.

Już po wojnie Hans Breithąupt napisał w swojej książ­ce pośfwięconej tym wydarzeniom „...w Łęczycy rozszalał się jednak szatan: nagle miasto zapełniło się ludźmi (czyż­by podejrzliwi i nieprzyjaźni nie stali na ulicach już podczas wkraczania pierwszych oddziałów? — T. J.), przy­bywają oni tu z piwnic i tunelów, mają przy sobie broń, niszczą przewody telefoniczne i nie zwracając uwagi na ogień polskiej artylerii, który zaczął walić nieco później, wzniecali ogień sygnalizacyjny w pobliżu stanowisk do­wodzenia...” 4

Najpierw opuściła stanowiska ogniowe artyleria nie­miecka, której zabrakło już amunicji, i uciekła pod Sier­pów. Tutaj nad Bzurą również Niemcom brakowało amu­nicji. Zawiodła doskonała organizacja zaopatrzenia, gdy drogi dowozu prowadzące z Uniejowa zostały nagle prze­cięte przez kawalerię gen. Skotnickiego.

W ślad za artylerią rozpoczęła odwrót piechota. Około północy Polacy zdobyli rynek oraz liczne stojące tam samochody, wypełnione żywnością i amunicją, której przeciwnik nie zdążył już wykorzystać. Gdy od wscho­du na tyły Niemców uderzyła dodatkowo jedna z kom­panii 56 pułku piechoty, odwrót nieprzyjacielskiego ba­talionu zakończył się paniczną ucieczką.

Tylko jeszcze przed zachodnim i południowym skrajem miasta broniła się kompania, o której podczas gorączki odwrotu zapomniał niemiecki dowódca batalionu. Gdy zaatakował ją polski batalion, na odwrót było już za póź­no. Po krótkiej walce cała kompania złożyła broń.

O świcie 10 września Łęczyca była wolna. Witała swoich żołnierzy. Jakże im była wdzięczna. Za wypędze­nie Niemców, za widok uciekającego wroga, za wyziera­jący z oczu niemieckiego żołnierza strach.

4 H. B r e i t h a u p t, Die Geschichte der 30. Infanterie-Division 1939—1945, Bad Nauheim 1955, s. 25.

Wśród szpalerów wiwatujących mieszkańców maszero­wały ulicami miasta kompanie i bataliony. Mimo trudów walki i bolesnych strat żołnierze polscy wybijali krok równy jak na paradzie.

Bój równie zacięty toczyła w dalszym ciągu dywizja gen. Włada o Piątek. Mimo jej początkowego sukcesu Niemcy wciąż na nowo podejmowali kontrataki. Jednym z nich, w którym wzięły udział dwa niemieckie bataliony, zdołali zaskoczyć batalion 55 pułku piechoty i rozlbić go. Dopiero skierowany w to miejsce ’batalion odwodowy pułku zdołał zagrodzić Niemcom drogę do Bzury i zmu­sić ich do odwrotu.

W nocy z 9 na 10 września, gdy gen. Wład przygoto­wywał plan dalszego natarcia, gen. von Briesen ściągnął spod Bielaw ostatnie bataliony swojej dywizji i wzmocnił nimi obronę pod Piątkiem.

Atak Polaków ruszył o świcie. Przedtem otworzyła ogień artyleria. Daleko, za linią niemieckich okopów, uniosła się czarna kurzawa i rozległo się stamtąd głuche dudnienie wybuchów, od których drżała ziemia. Po sal­wach artylerii polskiej artyleria niemiecka umilkła pra­wie zupełnie.

Następne salwy padły na linię niemieckiej piechoty. Przydusiły ją do ziemi. Tę chwilę przewagi własnej arty­lerii wykorzystali Polacy i dopadli niemieckich okopów. Najszybciej załamano opór na skrzydłach i wtedy od wschodu i zachodu uderzono na Piątek.

Miasto wzięto w południe po ciężkich wałkach ulicz­nych.

Natychmiast ruszył pościg za Niemcami. W przeciwnym kierunku szli jeńcy.

Około północy oddziały dywizji płk. Mozdyniewicza za­jęły Górę Św. Małgorzaty. Stanął tam 68 pułk piechoty. Opóźnił swoje natarcie jedynie pułk 70, zatrzymany pod Sługami. Wcześnie rano rzucił się jednak ponownie do natarcia. Po krótkiej, lecz zaciętej walce odebrano Niem-

com Bryski i Stary Gaj. Pułk zdobył licznych jeńców, działa i inny sprzęt wojenny. 17 dywizja wspólnie z 14 i 25 ruszyły w pościg za nieprzyjacielem.

*

Dowódca 8 armii niemieckiej gen. Blaskowitz nie był jeszcze w pełni świadomy grozy sytuacji, gdy meldowało położeniu swoich dywizji dowództwu Grupy Armii „Południe” i częściowym tylko natarciu nieprzyjaciela między Łowiczem a Łęczycą. Zresztą gen. Rundstedt rów­nież nie zdradzał niepokoju. Wydawało się, że wystarczy pchnąć dodatkowo do bitwy korpusy XI i XVI, aby osa­dzić Polaków na miejscu i natychmiastowym przeciwude- rzeniem doprowadzić do rozstrzygnięcia bitwy na swoją korzyść.

Zanim jednak nadeszły posiłki, dywizja Briesena mu­siała ustąpić. Oddajmy na chwilę głos kronikarzowi nie­mieckiej dywizji, Breithauptowi: „...Po wielogodzinnej walce nastąpił kryzys: w rejonie Stawów i Nowego Gaju, szosą prowadzącą na południe, napiera nieprzyjaciel, mię­dzy Janowicami i Ireno wem zawisła groźba przerwania cieniuteńkiej i napiętej linii frontu. Na całej szerokości zauważyć już można wycofywanie się niektórych oddzia­łów, własna artyleria nie jest w stanie zatrzymać nie­przyjaciela, jej ogień jest bardzo często za krótki i zagra­ża własnej piechocie.

Ale oto nastała decydująca chwila dla gen. von Brie­sena. Z ociekającym krwią ramieniem w gipsie, w poszar­panej kurtce polowej, na czele oficerów ze swego sztabu udaje się w sam środek cofającej się piechoty. Jego przy­kład odnosi pewien skutek. Wycofywanie się wojska zo­staje zahamowane. Wieść o pojawieniu się generała roz­chodzi się błyskawicznie, oddziały znowu wracają do szyku i — idąc za przykładem swych dowódców — prze­chodzą do kontrataków. Lecz nie wszędzie udaje się po­nownie załatać poszarpaną linię frontu. Janowice, Stawy,

Irenów — pięć razy przechodzą z rąk do rąk, przy czym ciągły napływ polskich posiłków zmusza do cofnięcia le­wego skrzydła, aby w ten sposób uniknąć oskrzydlenia od strony Brysków i Morakowa. Tymczasem polska ka­waleria przecina szosę na Bielawy, na południe od Piątka i częścią oddziałów skręca na zachód, zagrażając natych­miast od tyłu pozycjom artyleryjskim, rozlokowanym na południowy wschód i na południe od miasta.

Na niektórych odcinkach próby ataku co prawda zała­mują się pod wpływem bezpośredniego ognia artyleryj­skiego, ale teraz staje się już oczywiste, że dalsze utrzy­manie pozycji dywizji wokół Piątka nie jest możliwe, jeśli chce się uniknąć całkowitego okrążenia i grożącego zniszczenia.

Płk Basler, dowódca 26 pułku piechoty, który po po­łudniu przejął dowództwo po przewiezionym do szpitala polowego dowódcy dywizji, uzyskał w korpusie zgodę na opuszczenie miasta.

Wycofywanie się jednostek, zapoczątkowane gdzieś w godzinach popołudniowych, zostało natychmiast zauwa­żone przez polskie samoloty rozpoznawcze, które nie­przerwanie krążyły nad polem walki. Unosiły się one poza zasięgiem artylerii przeciwlotniczej, własnego zaś lotnictwa nie było widać. Wycofanie się zgromadzonej w rejonie Piątka wielkiej ilości taboru i zawracających oddziałów musi nastąpić jedyną szosą prowadzącą przez Zgierz w kierunku Łodzi. Ale na skutek celnego ognia polskiego grozi niebezpieczeństwo utraty możliwości kie­rowania całym tym ruchem; powstają korki, kolumny to­rują sobie drogę, jadące na oślep zaprzęgi wyrywające się z ognia (polskiej artylerii) powodują zamieszanie, w szeregach żołnierskich krążą już paniczne plotki. Oto pierwsze oznaki paniki, która tak szybko może się rozsze­rzyć. Zostaje jednak z trudem opanowana...”5

5 T a m ż e, s. 30.

Gdy meldunki o pojawieniu się polskiej kawalerii na skrzydłach i tyłach dotarły do sztabu 30 dywizji piechoty, gen. von Briesen, który po opatrzeniu rany zdążył powró­cić do dywizji, zdał sobie sprawę, że poniósł klęskę.

Tym razem gen. Blaskowitz nie krył swego niepokoju i 10 września w południe w rozkazie operacyjnym armii informował: „Kontynuując działania zaczepne armia osiągnęła dziś na swym prawym skrzydle rejon na za­chód i południowy zachód od Skierniewic, lecz na lewym skrzydle znaczne siły nieprzyjaciela zyskały na terenie i osiągnęły rejon na północ od Ozorkowa do Parzy- szewa...”6 Pozornie lakoniczna informacja ujawniała w dalszej części rozkazu (o wycofaniu kwater głównych korpusu z Ozorkowa do Zgierza i 8 armii z Łodzi do Brze­zin) rzeczywistą powagę sytuacji. Oto wyższe niemieckie dowództwo przyznało się do poważnego zagrożenia natar­ciem polskim swoich ośrodków dowodzenia i wycofywało je do miejsc na razie nie zagrożonych.

Jeszcze przed świtem grupa kawalerii gen. Skotnickie­go podjęła natarcie na Uniejów i Wartkowice. Zdobycie tych miejscowości było konieczne, gdyż tamtędy biegły drogi zaopatrzenia całego X korpusu gen. Ulexa. Stamtąd też prowadził kierunek na tyły jego broniących się nad Bzurą dywizji.

6 pułk ułanów z Podolskiej Brygady Kawalerii część swoich szwadronów rzucił do ataku frontalnego na Unie­jów, a pozostałą częścią uderzył od północnego zachodu. Po zaciętej walce wzięto wieś Kościelnice, a następnie przepędzono Niemców z uniejowskiego cmentarza. Stąd jednym skokiem szwadrony wdarły się do miasteczka, gdzie jeszcze w ulicach, wykorzystując domy, wróg usi­łował się bronić. Gdy jednak natarcie oskrzydlające

6 Centralne Archiwum Wojskowe (CAW), Zespół dowództwa 8 armii, rozkazy armijne gen. Blaskowitza.

wtargnęło do Uniejowa, zdobyto most i odcięto odwrót Niemcom, przeciwnik załamał się ostatecznie i — po­zostawiając na polu walki zabitych, rannych, jeńców oraz sprzęt wojenny — rzucił się do panicznej ucieczki.

9 i 14 pułki ułanów parły niepowstrzymanie w kierun­ku Wartkowic i Poddębic. Oba polskie pułki działały na nieprzyjacielskich tyłach. Już podczas przekraczania szosy między Wartkowicami i Uniejowem 9 pułk zagarnął kilka niemieckich samochodów z zaopatrzeniem i idąc dalej naprzód zniósł małe oddziały nieprzyjacielskie, wyłapywał pojedynczych oficerów i kurierów jadących z rozkazami.

14 pułk ułanów podszedł pod Wartkowice niepostrzeże­nie dla znajdującego się tam oddziału kwatermistrzow- skiego przeciwnika i zaskoczył go całkowicie. Jego dowód­ca nawet nie przypuszczał, aby mogły zjawić się tu polskie oddziały. Zaskoczony podjął chaotyczną i mało skuteczną obronę. Wartkowice zostały zdobyte. Tymczasem od za­chodu nadciągały tu wciąż niemieckie samochody, które wraz z całą zawartością wpadły w ręce Polaków.

Droga na tyły Niemców stanęła więc otworem.Kawaleria gen. Skotnickiego już wieczorem 10 września

zajęła bez walki Parzęczew. W samą porę. Od zachodu nadciągała bowiem 221 niemiecka dywizja piechoty z od­sieczą dla Briesena.

Polacy przerwali front również na wschód od Piątka. 17 pułk ułanów Wielkopolskiej Brygady Kawalerii zaata­kował Niemców w Walewicach i po częściowym okrążeniu wziął szturmem wieś i pobliski dwór, zaś 15 pułk ułanów opanował Bielawy. I tutaj również przegrana kosztowała Niemców drogo: dziesiątki zabitych, rannych i jeńców, stracona broń i amunicja.

Komunikat informacyjny sztabu grupy operacyjnej gen. Knolla o położeniu nieprzyjaciela donosił późnym wie­czorem 10 września:

„W akcji prowadzonej przez Grupę Operacyjną stwier­dzono następujące oddziały nieprzyjaciela:

przed frontem 25 DP i 17 DP — oddziały 6 i 46 pp,przed frontem 14 DP — oddziały 6 i 26 pp.Jednostki te wchodzą w skład 30 DP. Ponadto w akcji

brały udział ze strony nieprzyjaciela oprócz artylerii ciężkiej jednostki pancerne działające w nocy przy świetle reflektorów.

Rozmieszanie i rozmieszczenie oddziałów 30 DP w te­renie wskazuje, iż dywizja ta została naszym natarciem przecięta w kilku miejscach z północy na południe i wy­cofuje się poszczególnymi grupami w kierunku południo­wym. Uważam, że 30 dywizja w chwili obecnej nie przed­stawia już zwartej, kierowanej jednostki i w miarę na­szego posuwania się na południe tracić będzie swą war­tość bojową coraz więcej. Na podstawie dotychczasowych walk stwierdzić należy, że oddziały 30 DP opóźniają twardo, w czym jesit im pomocna dość liczna artyleria ciężka.

Największe straty poniósł nieprzyjaciel przed frontem 25 DP, tracąc prócz wielkiej ilości zabitych, rannych i jeńców — 2 ciężkie działa. Również 14 DP zadała nie­przyjacielowi straty wyrażające się w dużej liczbie zabi­tych i rannych.

Wobec wielkich strat poniesionych w ludziach i mate­riale wojennym oraz w związku z pozbawieniem 30 DP jej zwartości bojowej przewiduję na dni następne znacizne zmniejszenie się oporu nieprzyjaciela przed frontem gru­py operacyjnej, o ile oddziały nie zostaną zasilone więk­szymi posiłkami, zupełne osłabienie siły bojowej 30 DP” 7.

*

Powoli zaczynają jednak nadciągać nad Bzurę niemiec­kie posiłki.

Najpierw gen. Blaskowitz rzucił pod Łęczycę 221 dy­wizję, ale pod Uniejowem stanęli jej już w poprzek Polacy.

7 Wojna obronna Polski 1939, Wybór źródeł, Warszawa 1968, s. 673.

Dowódca 8 armii zatrzymał więc maszerujący na War­szawę cały XIII korpus i skierował pułki dwóch jego dy­wizji pod Zgierz, Ozorków i Bratoszewice. Z pomocą po­spieszył również gen. Rundstedt, który oddał Blasko- witzowi z odwodów 213 dywizję piechoty. Dowódca armii niemieckiej sam nie był już w stanie opanować sytuacji. Musiał podzielić obronę na dwa odcinki, które powierzył dowódcom XIII i X korpusów. Wiedział już również, że dotychczasowy ¡marsz na Warszawę i pościg za wycofującą się armią ,,Łódż” nie są w tej sytuacji możliwe. Kazał więc wysuniętym daleko ku wschodowi oddziałom opu­ścić Sochaczew i główne siły skoncentrował pod Łowi­czem, skąd zamierzał rzucić je do przeciwuderzenia, by zmiażdżyć lewe skrzydło natarcia polskiego i zamknąć od­działom polskim drogę ku Warszawie.

Nowe dywizje niemieckie pojawiły się na froncie bitwy nad Bzurą już 10 września. 17 dywizja piechoty ruszyła dwiema kolumnami z Łodzi i Strykowa i po południu sta­nęła pod Celestynowem i Modlną oraz na północ od Ozor­kowa. 10 dywizja piechoty zatrzymała się w Skierniewi­cach, skąd natychmiast skierowała jeden ze swoich puł­ków z pomocą dla 24 dywizji piechoty stojącej pod Ło­wiczem.

Nowe dywizje niemieckie podążały szybkim marszem na północ, do bitwy wychodziły im naprzeciw dywizje polskie grupy operacyjnej gen. Knolla, które w tym cza­sie ścigały już nieprzyjaciela na całym froncie.

25 dywizja piechoty rozpoczęła właśnie bój o Sierpów i Leśmierz.

29 kaliski pułk piechoty ppłk. Floriana Gryla, który do­tąd nie brał jeszcze udziału w walce, parł naprzód jak niesiony na skrzydłach i z marszu znosił małe oddziały nieprzyjaciela, starające się tu i ówdzie stawić Polakom opór. Pod Sierpowem jednak Niemcy zdążyli przygotować mocniejszą obronę i wesprzeć ją nawet artylerią. Polski pułk chciał z marszu wziąć i tę przeszkodę, ale nie udało

się. Przeciwnik postawił tak silną zaporę ognia artyleryj­skiego i karabinów maszynowych, że nie sposób było przejść przez nią bez pomocy własnej artylerii. Pułk przy­warł do ziemi. Wkrótce potem salwy dwóch polskich dy­wizjonów artylerii ciężkiej zlały się w jeden potężny grzmot przeciągający nad niemieckimi pozycjami. Pierw­sze salwy spadły na stanowiska niemieckiej artylerii i zmusiły ją do milczenia. Następne wybuchły gejzerami ziemi i ognia w okopach.

Poderwały się z ziemi tyraliery i jednym skokiem do­padły nieprzyjacielskich stanowisk. Strzelające jeszcze tu i ówdzie niemieckie karabiny maszynowe utonęły nagle w ogłuszającym okrzyku: hura, hura — wyrywającym się z setek żołnierskich piersi.

56 pułk szedł przez cały czas wśród ognia niemieckiej artylerii. Pod Leśmierzem stała niemiecka piechota. Pułk uderzył, ale przejść nie zdołał. Walka przeciągała się, lecz żadnej ze stron nie dawała rozstrzygnięcia.

Polska dywizja nie miała już żadnych odwodów, któ­rymi mogłaby wesprzeć walczące pułki. Przeciwnik zaś już je miał i natychmiast rzucił do walki.

21 pułk piechoty z 17 niemieckiej dywizji wraz z kom­panią czołgów i liczną artylerią przeszedł do kontrataku pod Sierpowem i Leśmierzem. Uderzenie było silne, a Po­lacy nie mogąc mu dostatecznie przeciwdziałać, wycofali się. Po tym sukcesie Niemcy nie kwapili się do marszu naprzód. W dowództwie X korpusu wiedziano już, że w Uniejowie i Parzęczewie są oddziały polskiej kawalerii wiszące groźnie nad niemieckim skrzydłem i tyłami. Bez walki dali więc za wygraną i wycofali się pod Solcę Wielką i Wróblew.

Pułki 70 i 68 polskiej 17 dywizji piechoty biły sięo Modlną i wzgórze Celestynów. Niemcy byli jednak bar­dzo silni, otrzymali już posiłki i dlatego natarcie polskie utknęło. Dywizja zrewanżowała się jednak Niemcom pod Giecznem i Sypinem.

Właśnie w kierunku Gieczna cofał się 26 niemiecki pułk piechoty, który pod Piątkiem poniósł w walce z dywizją gen. Włada dotkliwą porażkę. Bataliony nieprzyjaciel­skiego pułku nie w pełni zorganizowane do marszu od­wrotowego, ogarnięte psychozą klęski, pod Giecznem natknęły się nieoczekiwanie na silną, zorganizowaną przez Polaków obronę. Stał tu batalion 70 pułku piechoty z góry przygotowany do walki z cofającym się nieprzyja­cielem.

Starając się przebić, Niemcy musieli przyjąć walkę. Na dobre przygotowanie natarcia nie mieli jednak czasu, a ponadto żołnierze niemieccy, idąc do ataku, oczekiwali lada chwila ścigających ich oddziałów 14 dywizji piechoty. Bataliony nieprzyjacielskie miotały się więc bezsilnie, od południa rażone celnym ogniem karabinów maszynowych batalionów z dywizji płk. Mozdyniewicza, od północy zaś — ścigającym ogniem artylerii dywizji gen. Włąpla.

Pierwsze natarcie Niemców odparto więc bez trudu, a następnych nieprzyjaciel już nie podejmował, nie mając na nie ani czasu, ani chęci. Uchylił się od walki i rzucił ku wschodowi, szukając wyjścia z matni.

Pod Sypinem zaskoczono uciekającą z Piątku, szosą do Zgierza, artylerię ciężką Briesena.

Specjalny oddział szybki, złożony naprędce z kawalerii dywizyjnej i kompanii czołgów rozpoznawczych, poruszał się szybciej niż zaprzęgi konne niemieckiej artylerii. Od­dział polski dopadł je i wtargnął w kolumnę, rozrywając na kawałki. W chwilę później było już po wszystkim. Nikt nie uszedł z życiem. Na szosie zostały tylko działa, mil­czące i już niegroźne.

Mimo jednak generalnego sukcesu armii „Poznań” za­czynały napływać niepokojące meldunki ze wschodniego skrzydła, które osłaniała słaba brygada kawalerii gen. Ab­rahama. Żołnierze tej brygady, twardzi i nieustępliwi w walce, zachowujący w pamięci tradycję powstania wiel­kopolskiego, szli do ataku jak burza.

Bój o Walewice stał się nową wojenną tradycją wielko­polskich ułanów. Jeszcze nie wystygły lufy dział i kara­binów, a już rósł w legendę, podawaną z ust do ust przez żołnierzy 17 pułku ułanów z Leszna Wielkopolskiego.

„...17 pułk ułanów — wspomina por. Wojciech Cheł- kowski — zdobył Sobotę w sobotę rano 9 września. Wie­czorem otrzymał rozkaz sforsowania Bzury, pobicia Niem­ców w Walewicach i otworzenia dla brygady drogi na po­łudnie w kierunku Głowna.

Niemcy w Walewicach nie dali się zaskoczyć i nasz wy­pad nocny zamienił się w ciężką bitwę, trwającą od pół­nocy do rana; 2 szwadron nacierał z północy wzdłuż Mrogi i szosy Sobota — Walewice, 1 szwadron uderzał ze wschodu, przez stawy na młyn i wieś, 4 szwadron ata­kował z południa, obchodząc pałac w Walewicach, 3 szwa­dron wykonał obejście od zachodu, ale wszedł do akcji do­piero rano, już po szturmie.

Zażarta walka nocna wyczerpywała siły pułku, ale nikt nie poległ, bo ułani wykorzystywali teren i obchodzili ognie zaporowe. Podeszli też bardzo blisko Niemców i za­dali im straty.

O świcie zmieniły się warunki; celny ogień niemiecki przygwoździł naszych do ziemi i trup zaczął padać coraz gęściej. Ułani podrywali się brawurowo, nadzwyczaj ofiarnie i ginęli.

Pomoc złożona z pionierów i saperów oraz ochotników z zaplecza pułkowego przekroczyła szczęśliwie łęgi nad Mrogą, ale — skrwawiwszy się po wyjściu na pola — zaległa bezradnie w olszynach przed wsią.

Sytuacja stawała się coraz bardziej krytyczna. Kryzys bitwy przełamał płk Kowalczewski; przeszedł wzdłuż na­szych linii i zadecydował, że tylko szturm generalny, równoczesny wszystkich pododdziałów, może uratować pułk.

Do dziś nie rozumiem, jakim cudem nie zginął porusza­jąc się w ogniu, który zadał nam, leżącym na pozycjach,

tyle strat. Por. Żółtkowskiemu udało się przekazać szwa­dronom rozkazy do szturmu (Salamandra biegająca w ogniu).

Dudh pułku dokonał reszty — bo na hasło pułkownika poderwali się wszyscy jak jeden mąż. Okrzyk bojowy za­głuszył kanonadę. Szybkość biegu była rekordowa. I — c dziwo — dobiegli prawie wszyscy, potem bagnet i gra­nat zrobiły swoje.

Walewice były zdobyte.Wyskoczyłem z palących się zagród i obserwowałem

przedpole, żywych Niemców nie było już nigdzie widać, czułem za sobą zapał i dynamizm gotowych na wszystko ułanów. Zwycięski nastrój rozpierał piersi i pchał do dal­szych czynów...” 8

Gen. Abraham wiedział dobrze, że zapału żołnierskiego nie można zmarnować, że więcej to niż połowa zwycię­stwa w walce. Dlatego pchał swoje pułki do przodu, by szturmem wzięły las po południowej stronie Rulic i Pio­trowic. Tam nie tylko ukryje brygadę przed obserwacją nieprzyjacielskiego lotnictwa i osłoni przed atakami czoł­gów, ale także znajdzie dobre podstawy wyjściowe do na­tarcia na Głowno.

„...Zanim zdołałem osiągnąć las całością sił brygady — wspomina gen. Abraham — zaatakowały nas z kierunku wschodniego i północno-wschodniego świeże oddziały nie­przyjaciela. Natarcie niemieckie kieruje się wprost na na­sze tyły, usiłując odciąć nas od Bzury...” 9

Istotnie, dowódca niemieckiej 24 dywizji piechoty, gen. Friedrich Olbricht, gdy tylko oddano pod jego dowództwo 20 pułk piechoty z 10 dywizji, rzucił go natychmiast do kontrataku na Chruślin Kościelny.

Położenie brygady polskiej stało się ciężkie. 17 pułk ułanów odpierał nieprzyjacielskie ataki pod Chruślinem.

8 R. A b r a h a m , Wspomnienia wojenne znad Warty i Bzury, Warszawa 1969, s. 95—96.

9 Tamże, s. 105.

a potem pod Piotrowicami. Oddziały niemieckie stały na północy, wschodzie i południu. Własne patrole napotykały je nawet tam, gdzie po sąsiedzku powinny być bataliony dywizji gen. Włada.

W samą porę zaczęły nadciągać dywizje grupy opera- cyjnej gen. Bołtucia z armii ,,Pomorze”.

Przed wejściem do bitwy dowództwo i sztab grupy wi­zytował sam gen. Kutrzeba. Omówił z gen. Bołtuciem za­dania i sposób ich wykonania. Rozejrzał się po sztabie, to wytknął, tamto pochwalił, rozmawiał z oficerami i długo patrzył w oczy żołnierzom, jakby chciał ich natchnąć wła­sną siłą i wiarą w zwycięstwo. Generał znał losy przegra­nej bitwy na Pomorzu i chciał wiedzieć, czy pamięć świe­żej jeszcze klęski nie zostawiła zbyt trwałych śladów w żołnierskim sercu.

Wyjechał zadowolony.Gen. Bołtuć miał poprowadzić swoje dywizje do walki

na wschodnim skrzydle grupy operacyjnej gen. Knolla i zależnie od rozwoju sytuacji albo rozszerzyć jej działa­nie zaczepne ku wschodowi, albo też osłonić ją tylko od wschodu.

11 września rozgorzał bój z nową siłą, bo niemieckim posiłkom wychodziły naprzeciw posiłki polskie.

16 grudziądzka dywizja piechoty płk. dypl. Zygmunta Bohusza-Szyszki10 miała zdobyć Łowicz, do którego wkro­czył kilka godzin wcześniej, przed przybyciem Polaków, 102 pułk piechoty niemieckiej 24 dywizji.

Na miasto uderzył tylko 64 pułk piechoty z Grudziądza mjr. Aleksandra Rewerowskiego. Pozostałe pułki nie brały na razie udziału w walce, były jednak do niej go­towe i czekały tylko na rozkazy.

To natarcie wracało żołnierzom wiarę we własne siły. Jak piekąca rana bolała tamta klęska nad Osą, gdzie bro­nili się i przegrali. Tu oni szli do ataku, a Niemcy się bro­

10 Płk Bohusz-Szyszko przejął dywizję po płk. Stanisławie Switalskim.

nili. Cóż z tego, że szanse nie były równe, bo chociaż siły były .mniej więcej takie sanie, to przecież Niemcy trzy­mali miasto łatwiejsze znacznie do obrony niż do zdoby­cia w ataku. Mieli także liczniejszą artylerię i nie tak duże straty w szeregach.

Wróg stawił opór już na podejściach do Łowicza. Były to na razie tylko słabe patrole, które bez trudu przepę­dzono. Im jednak dalej na południe, tym bardziej tężał opór niemiecki, a pod Maszycami i Klewkowem trzeba go już było łamać regularnym natarciem.

Gdy pękła nieprzyjacielska obrona, bataliony polskie ruszyły w pościg za uciekającymi Niemcami. Deptano im po piętach, aby nie pozwolić na mocniejsze osadzenie się w terenie.

O zmroku dopadły północnego brzegu Bzury i — zniósł­szy oddziały przeciwnika usiłujące stawiać opór po tam­tej stronie rzeki — wdarły się do miasta.

Walka w ulicach toczyła się w ciemnościach, które jakby sprzymierzyły się ze śmiercią, by ukryć przed ży­wymi przerażający obraz zmagań. Walka była bezpardo­nowa. Życie jednego brało się ze śmierci drugiego, jeden drugiemu wyrywał je z piersi bagnetem, brał z rozwalo­nego granatem czerepu, z krzyku dławionego w śmiertel­nym uścisku gardła.

Wiele godzin ważyły się losy tej walki, gdyż żadna ze stron nie chciała ustąpić. Dopiero gdy w ugrupowaniu nieprzyjacielskim wybito dostatecznie szeroką szczelinę, mjr Rewerowski rzucił w nią swój odwodowy batalion, który uderzył na przeciwnika z tyłu, łamiąc ostatecznie opór w zachodnie j części miasta.

Dziesiątki zabitych, rannych i jeńców, porzucony w nie­ładzie sprzęt wojskowy, dowodziły gwałtowności toczącej się tu walki, zakończonej chaotycznym odwrotem po­konanego.

O świcie 12 września polski pułk ruszył w pościg.4 toruńska dywizja piechoty płk. dypl Mieczysława

Mysłowskiego musiała podjąć wspólnie z Wielkopolską Brygadą Kawalerii natarcie na Głowno. Dlatego też po­maszerowała niezwłocznie do rejonu koncentracji opano­wanego już częściowo przez kawalerię.

Gdy jednak 11 września o świcie czołowe oddziały dy­wizji przekroczyły Bzurę pod Sobotą i Orłowem, okazało się, że na południowym brzegu są Niemcy. Bronili się w Bielawach i Walewicach, które — raz już przez brygadę gen. Abrahama zdobyte — trzeba było zdobywać po raz drugi.

Z Bielaw wyrzucono nieprzyjaciela około południa, po wyczerpującej walce. Trzymał się on jednak w dalszym ciągu mocno w Walewicach i Rulicach. Raz po raz pułki 4 dywizji zrywały się do natarcia, lecz nie mogły prze­łamać obrony niemieckiej. Rosły straty. Frontalne ataki nie odniosły pożądanego skutku, z wolna tylko wgryza­jąc się w teren opanowany przez przeciwnika. Ustąpił dopiero, gdy skierowano odwody na jego skrzydła i tyły, wycofując się z poważnymi stratami.

Tymczasem okrążona Wielkopolska Brygada Kawalerii mimo ciężkiej sytuacji nie dawała za wygraną. Gen. Abra­ham, wyczuwając pewną dezorientację i niezdecydowanie nieprzyjaciela, postanowił je wykorzystać i mimo wszy­stko działać nadal zaczepnie. Uważał bowiem, że działania jego oddziałów w statycznej obronie umożliwią Niemcom przejęcie inicjatywy. Tego zaś obawiał się najbardziej, gdyż wiedział, że przeciwnik dysponował siłami, które mogły zmiażdżyć słabą brygadę polską.

Wstępem do działań zaczepnych miało być na razie tylko rozpoznanie na Głowno, ale od razu dużymi siłami. Zadanie to powierzył 7 pułkowi strzelców konnych płk. Stanisława Królickiego, pozostałe zaś dwa pułki ułanów miały być w pełnej gotowości do wsparcia jego walki większością sił.

O godzinie 3 nad ranem pułk otrzymał telefoniczny roz­kaz dowódcy brygady;

— 7 pułk strzelców konnych opanuje i oczyści od nie­przyjaciela reion wzgórza 118 i miejscowości Władysła­wów, skąd całością sił podejmie rozpoznanie na Głowno.

Niemcy byli już w Zbożkowej Woli, nadjeżdżały samo­chody, z których wysiadała piechota. Pokazały się rów­nież czołgi. Były to pułki 24 niemieckiej dywizji piechoty, która koncentrowała się pod Głownem dla wspólnej z 10 dywizją kontrakcji zaczepnej przeciwko Polakom.

Straż przednia 7 pułku uderzyła ogniem karabinów ma­szynowych i działek przeciwpancernych, ściągając na sie­bie, a także na maszerującą bez osłony drogą do Hele- nowa baterię artylerii, całą uwagę przeciwnika. Główne siły osłonięte lasem mogły się więc rozwinąć do walki niepostrzeżenie. Toteż atak polski, który wkrótce potem nastąpił, zaskoczył Niemców.

Gdy 200—300 metrów dzieliło naszych żołnierzy od nieprzyjaciela, stała się rzecz zupełnie nieoczekiwana. Ty­raliery polskie wyłoniły się z lasu i sunęły szybko zwarte w sobie, przed ostatnim szturmowym skokiem, zdawało się — napięte jak cięciwa przed wypuszczeniem strzały.

I nagle buchnęła w tyralierze salwa śmiechu...Rotmistrz Zbigniew Szacherski11 wspomina:„... ppor. Górski, wysoki, okazałej tuszy, wyskoczył jako

pierwszy, rewolwerem trzymanym w ręku wskazywał sta­nowiska nieprzyjaciela. Gromkim głosem zawołał: »Hej, kto Polak, na bagnety« i runął jak długi w kartoflisko, w którym zaplątał się ostrogami. Chwila konsternacji — przeraziliśmy się wszyscy, że łubiany powszechnie kolega, od wielu lat rezerwista naszego pułku, jest ranny. Ale kiedy poderwał się natychmiast, wśród idących do walki szeregów zerwał się wesoły, zaraźliwy śmiech...” 12

Tamten żołnierski śmiech zwyciężył zwykły ludzi i strach przed śmiercią.

Jeszcze dzwonił w uszach i błyszczał w rozwartych

11 Obecnie pułkownik WP w stanie spoczynku.12 Z. S z a c h e r s k i , Wierni przysiędze, Warszawa 1968, s. 88

z wysiłku źrenicach, gdy wpadli w linię niemieckiej pie­choty; gasł na twarzach ścierany grymasem grozy śmierci, nigdy nie oglądanej tak blisko, dotykalnej każdym pchnięciem bagnetu i ciosem kolby.

Niemcy opamiętali się jednak szybko i zebrawszy siły, rzucili je do kontrataku. Piechota szła za czołgami. 7 pułk strzelców konnych musiał zawrócić na podstawy wyj­ściowe, ale stąd ani kroku do tyłu. Działka i karabiny przeciwpancerne zatrzymały czołgi; piechota bez osłony czołgów nie odważyła się atakować.

Przez chwilę cisza dzieliła walczących, zaraz jednak — przerwana jeszcze silniejszym grzechotem karabinów ma­szynowych i kanonadą artyleryjską — zwarła ich na po­wrót w nieustępliwym pojedynku ogniowym.

Pułk strzelców konnych złapał oddech i znów poszedł do ataku, uprzedził Niemców. Tym razem było lżej, bo towarzyszyła strzelcom cała ósemka dział polowych, wy­łuskując z ukrycia gniazda ciężkiej broni maszynowej i stanowiska ogniowe artylerii.

I tym razem granat i polski bagnet dosięgły nieprzyja­ciela. Zwarli się wręcz.

....Na kaprala Smółkę z 2 szwadronu — wspomina rot­mistrz Szacherski — który wysunął się naprzód z rkm, rzuciło się dwóch podoficerów niemieckich krzycząc: »Weg mit den polnischen Hunden« (Precz z polskimi psa­mi). Ale Smółka nie dał się zaskoczyć. Stojąc otworzył do nich ogień z rkm i położył obu trupem. Mimo znacznej przewagi ogniowej i liczebnej Niemcy cofali się na całej linii...” 13

Polacy jednak musieli znów odskoczyć, atakowani pod­wożonymi spod Głowna posiłkami niemieckiej piechoty. Tymczasem zapadł wieczór i bój o Zbożkową Wolę nie zo­stał rozstrzygnięty. Nazajutrz gen. Abraham postanowił ponownie nacierać, licząc na pomoc dywizji płk. My­słowskiego.

13 Tamże, s. 94—95.

Niemcy wysoko ocenili Polaków w boju o Zbożkową Wolę. Uczynili to zapewne bezwiednie, nie podejrzewając nawet, by jeden mały pułk kawaleryjski mógł rozpocząć bitwę. W ich mniemaniu była to bitwa; oceniali bowiem, że w natarciu obok Wielkopolskiej Brygady Kawalerii wzięły udział jeszcze dwie dywizje piechoty.

Posłuchajmy kronikarza 24 niemieckiej dywizji pie­choty:

„...Rejon koncentracji na północ od Głowna 24 batalion rozpoznawczy osiągnął w wyniku walki z nacierającymi z północy siłami nieprzyjaciela. Okazało się tu, że dywi­zja ma do czynienia z dobrze dowodzonym i energicznie walczącym przeciwnikiem. W ciągu popołudnia pułki za­jęły podstawy wyjściowe do natarcia: na prawo — 32 pułk piechoty, na lewo — 31 pułk piechoty. Artyleria zajęła stanowiska ogniowe w rej. Głowna. Natarcie rozpoczęło się o godzinie 16 i miało początkowo powodzenie, ale póź­niej — szczególnie na lewym skrzydle w rej. kol. Po- pówek — napotkało silne natarcie polskie. Do nastania ciemności toczyły się pojedyncze walki, które wskazy­wały, że dywizja ma do czynienia z silnym planowym natarciem przeciwnika, którym była Wielkopolska Bry­gada Kawalerii, wzmocniona przez poważne siły 4 i 14 dy­wizji piechoty...” 14

7 pułk strzelców konnych płk. Królickiego miał swój wielki dzień.

*

Gen. Kutrzeby nie zadowalały dotychczasowe rezultaty zwrotu zaczepnego. Jeszcze 10 września oceniał, że na­tarcie jego dywizji postąpiło naprzód w terenie, ale nigdzie nie uzyskało prawdziwego przełamania obrony niemieckiej. Przeciwnik cofał się, ponosząc straty, lecz nie był jeszcze pobity. Stawiał twardy opór i — jak dotąd —

14 Geschichte der 24. lnfanterie-Diwision, Stolberg 1956, s. 9.

skutecznie opóźniał marsz oddziałów polskich i dlatego nie osiągnęły one zamierzonych w tym dniu celów na­tarcia.

Przyjął z ulgą nadejście dywizji gen. Bołtucia, miał na­dzieję, że dodadzą one natarciu Knolla nowej siły, która wreszcie złamie opór niemiecki i umożliwi wykonanie za­mierzonego planu.

11 września gen. Kutrzeba otrzymał z tego odcinka frontu pomyślne wiadomości. Łowicz był już w polskich rękach. Nie można było, co prawda, rozpocząć general­nego uderzenia na Głowno, gdyż dywizja Mysłowskiego musiała wpierw stoczyć bój o zdobycie podstaw wyjścio­wych do tego natarcia w lecie na linii Psary — Polesie, ale obecnie już tam była i mogła nazajutrz to natarcie podjąć.

Niepokojące były jednak meldunki o pojawieniu się na polu bitwy nowych oddziałów nieprzyjaciela. Wzięto już jeńców z 10 i 17 dywizji piechoty, a gen. Skotnicki meldo­wał o natarciu pod Wartkowicami jeszcze innej wielkiej jednostki piechoty. To znów krzyżowało jego plany. Grupa kawalerii gen. Skotnickiego musiała bowiem wy­konać rajd na głębokie tyły niemieckie, aż pod Łódź. Ge­nerał wiele sobie po tym rajdzie obiecywał, sądził, że po­jawienie się tam jego kawalerii zmusi wreszcie przeciw­nika do głębokiego odwrotu znad Bzury. Tymczasem jed­nak grupa Skotnickiego musiała pozostać na miejscu i od­pierać niemieckie ataki, by nie dopuścić do uderzenia w odsłonięte skrzydło gen. Knolla.

Tak więc siły obu stron jakby się wyrównały. Inicja­tywa należała jednak nadal do jego armii i dlatego — jak sądził — należało rozwijać dotychczasowy plan natarcia. Ale grupa operacyjna gen. Knolla ciągle jeszcze nie mo­gła osiągnąć pełnego powodzenia. 14 dywizja piechoty po opanowaniu Piątku szła początkowo szybko naprzód, ale już wkrótce w rej. Pludwin i Woli Błędowskiej na­potkała twardy opór Niemców. Por. Jan Dynowski,

oficer dywizji wspomina: „...Nieprzyjaciel zatykał »dziu­rę«, rzucając naprędce sprowadzane coraz to nowe od­działy do walki (w ostatniej fazie natarcia braliśmy jeń­ców z nowych, do tej pory nie; ujawnionych jedno­stek...” 15 Dywizja dreptała na razie w miejscu.

Również w pasie natarcia 17 dywizji piechoty obrona nieprzyjaciela zaczęła tężeć i o każdy jego punkt oporu trzeba było toczyć ciężkie walki. Dowódca baterii dy­wizyjnej, kpt. Ludwik Głowacki napisał: „...Położenie 17 dywizji piechoty wydawało się wieczorem trudne, gdyż z kierunku południowego weszła do akcji nowa wielka jednostka niemiecka, 17 dywizja piechoty wsparta czoł­gami...” 16

Dywizja podjęła wprawdzie ponownie natarcie na Modlną, ale znów bezskutecznie. Przeciwnik uprzedził jei sam zaatakował. Doszło do zaciętych walk m.in. o Ma- łachowice i Dybówkę, które ostatecznie padły. Dopiero późnym popołudniem odebrano je Niemcom. Jedynym więc sukcesem było zdobycie wzgórza 160,9 oraz lasu na wschód od Celestynowa.

Dywizja 25 gen. Franciszka Altera szła naprzód, ale wciąż zbyt wolno. 10 września, po ciężkim boju, przepę­dzono nieprzyjaciela spod Sierpowa i Leśmierza, a 11 z trudem wydarto mu Czerchów, Solcę Wielką i fol­wark Wróblew. Niemcy ustępowali wolno nieustannie kontratakując.

Straty w oddziałach polskich rosły zastraszająco, a ciągłe walki powodowały ogromne zmęczenie, potęgu­jące się coraz bardziej.

Wszystko to niepokoiło gen. Kutrzebę. Uciekał bowiem cenny czas, a wraz z nim czynnik zaskoczenia i należąca doń inicjatywa. Jak długo jeszcze będzie należała do niego?

15 MiD WIH, Zespół kronik i relacji, s. 36.16 L. G ł o w a c k i , 17 Wielkopolska Dywizja Piechoty w kam­

panii 1939, Lublin 1969, s. 48.

Tymczasem gen. Blaskowi tz robił wszystko, co było możliwe. Teraz zaczął ingerować już sam Rundstedt. Gen. Kutrzeba nie wiedział nawet, jak bardzo zaniepokoiło do­wódcę niemieckiej Grupy Armii „Południe” jego natarcie, które początkowo zupełnie zlekceważył. Rundstedt wie­dział już, że 8 armia nie poradzi sobie sarna z przeciw­nikiem, że jest niezdolna nie tylko do aktywnego prze­ciwdziałania mu, ale nawet do własnej obrony. Musiał więc zabrać XI korpus 10 armii i oddać go Blaskowitzowi, aby przeciwuderzeniem na wschodnią flankę Polaków przerwał im drogi odwrotu na Warszawę, a następnie zniszczył. Drogo go ta decyzja kosztowała, bo przecież tym samym opóźniał natarcie swoich głównych sil ku Warszawie i środkowej Wiśle. Polecił także swojemu sze­fowi sztabu gen. Mansteinowi, by nakazano III korpu­sowi z 4 armii gen. Klugego wzmożenie nacisku na Pola­ków od północnego wschodu. Kazał również prosić o moż­liwie najsilniejszą ingerencję 4 floty powietrznej gen. Lóhra.

Nie wiedząc nic jeszcze o nowych decyzjach przeciwni­ka, gen. Kutrzeba wydał rozkazy gen. Knollowi, aby12 września nadal nacierał i ostatecznie opanował Ozor­ków oraz wzniesienia Celestynów — Modlna. Grupa gen. Bołtucia miała przede wszystkim odebrać Niemcom Głowno, zaś gen. Skotnicki zaatakować przeciwnika pod Wartkowicami i odrzucić go stamtąd ku zachodowi.

Konieczna była jednak reorganizacja dowodzenia woj­skami. Powiększył się bowiem obszar ich działaniai wzrosła liczba wielkich jednostek. Dowodzenie całością nacierających wojsk postanowił powierzyć gen. Bortnow- skiemu, gdyż wierzył w jego energię i konsekwentny upór, niezbędny do realizacji trudnego zadania.

Postanowił wezwać go do siebie nazajutrz rano i omó­wić z nim tę sprawę. Oceniał, że dość słabemu naciskowi nieprzyjaciela z północy i północnego zachodu zdolne są przeciwstawić się dywizje generałów Przyjałkowskiego

i Drapelli oraz bataliony pułkowników Siudy i Sadowskie­go 17. Całością dowodzić tam będzie generał Tokarzewski 18.

4 niemiecka armia gen. Klugego nie była tu na razie groźna. Jej siła bardzo zmalała, od kiedy zabrano korpus gen. Heinza Guderiana i przerzucono do Prus Wschodnich, by tam uderzył na flankę frontu polskiego nad Wizną.III niemiecki korpus idący w ślad za cofającą się połud­niowym brzegiem Wisły polską armią „Pomorze” nie ści­gał jej w dążeniu do rozstrzygnięcia, lecz nieśmiało roz­poznawał, poddając się polskiej inicjatywie.

Toteż dywizje polskie maszerowały swobodnie, zwiera­jąc front obrony bliżej Włocławka oraz jezior Narzymow- skiego i Szczytnowskiego.

Większe starcia były na razie rzadkością i nie miały zbyt dużej siły.

Pod Osięcinami wydzielony oddział 27 dywizji piechoty zaatakował kolumnę boczną niemieckiej odwodowej 208 dywizji piechoty i zmusił ją do przyjęcia walki. Słabszy oddział polski ustąpił dopiero po kilku godzinach, ale przeciwnik zaniepokojony pojawieniem się Polaków na tyłach, zaczął działać jeszcze ostrożniej niż dotąd.

Bardziej energicznie poczynała sobie 50 dywizja nie­przyjacielska z III korpusu 4 armii. Jeszcze tego samego dnia, 10 września, podjęła natarcie na prawym skrzydle polskiej 27 dywizji piechoty. Piechota niemiecka przer­wała linię naszej obrony i zapuściła się aż pod miejsco­wość Kąty, jednak natychmiastowy kontratak polski od­rzucił przeciwnika.

11 września, mimo kategorycznych rozkazów aktyw­niejszego działania, oddziały 4 niemieckiej armii w dal szym ciągu nie przejawiały zbytniej chęci w tym kie­

17 Gen. Zdzisław Przyjałkowski dowodził 15 dywizją piechoty, gen. Juliusz Drapella był dowódcą 27 dywizji piechoty, płk Sta­nisław Siuda dowodził Poznańską Brygadą Obrony Narodowej, zaś płk dypl. Stanisław Sadowski — 19 pułkiem piechotyz 5 lwowskiej dywizji piechoty.

18 Dowódca grupy operacyjnej w armii „Pomorze”,

runku i tylko nieśmiało rozpoznawały. Przeciwnik ujaw­nił się jednak po drugiej stronie Wisły, pod Płockiem. Była to 3 dywizja piechoty II korpusu. Dywizja niemiec­ka nie była osamotniona. Na północ od niej maszerowały w kierunku Wyszogrodu i Modlina dwie dalsze dywizje. Na północy zaczęło się więc rysować groźniejsze niebez­pieczeństwo. Bo oto Sochaczew, będący newralgicznym punktem tyłów polskiego zgrupowania, mógł być zaatako­wany już nie tylko od południa, lecz także z północy. Skierowano tam więc niezwłocznie grupę batalionów pik. dypl. Stanisława Switalskiego z armii „Pomorze”. So­chaczew był wolny od wroga i można było przystąpić od razu do tworzenia dużego przedmościa na wschodnim brzegu Bzury. Rozpoczęto budowę mostów.

Pod Wyszogród rzucono oddziały płk. dypl. Jana Mali­szewskiego, dowódcy 35 pp z Brześcia n. Bugiem, które w łączności z obroną Sochaczewa utworzyły nad dolną Bzurą linię osłony operacji od wschodu.

Spojrzawszy na mapę sytuacyjną oddziału operacyjne­go, gen. Kutrzeba doznał przykrego uczucia niepokoju. Zgrupowanie obu armii, którymi dowodził, tkwiło jakby w ogromnej butelce lub karafce bez korka. Jeżeli nie skruszy szybko obrony niemieckiej pod Głownem i Stry- kowem, Niemcy znajdą korek i wbiją go pod Sochacze­wem, zamykając jedyny kierunek odwrotu ku Warszawie.

— Bronić się tutaj długo nie możemy — zwrócił się do stojącego obok oficera sztabu. W słowach generała zabrzmiało jakby leciutkie pytanie.

— Tak jest, panie generale, mają nas w kotle i jeżeli oddamy im inicjatywę, długo nie pociągniemy.

— Będziemy nacierać — rzekł generał z determinacją w głosie — aż do skutku. — Natychmiast jednak pomyś­lał, że musiało to zabrzmieć trochę brawurowo. Powiódł oczami po cienkiej linii osłony i trochę grubszej linii na­tarcia. Wszystkie prawie dywizje i oddziały były już w pierwszej linii.

— A gdzie pan ma 26 Ajdukiewicza?— Stoi pod Łaniętami.— Trzeba tę dywizję skierować pod Żychlin i niech

tam stanie w odwodzie. To wszystko, co nam zostało.— A jednak będziemy nacierać — zdecydował z tą

samą co poprzednio determinacją.

*

Czwarty dzień bitwy nie zapowiadał się dla Polaków pomyślnie. Natarcie na Głowno ruszyło, ale nie wzięła w nim udziału 4 dywizja piechoty. Gen. Bołtuć, mimo wy­raźnego rozkazu gen. Kutrzeby, kazał dywizji odpoczy­wać, natarcie zaś rozpocząć dopiero wieczorem.

Gen. Abraham stracił więc nadzieję na szybką pomoc 4 dywizji, ale — będąc nadal przekonany o konieczności aktywnej postawy swojej brygady — postanowił na Głowno nacierać bez pomocy. Jeszcze 11 września wydano rozkazy, a gdy nieoczekiwanie przybył batalion piechoty, oddany brygadzie przez gen. Włada, podjęto myśl reali­zacji tego zamiaru bez zastrzeżeń.

Wcześnie rano batalion 57 pułku piechoty mjr. Sta­nisława Hrycka przejął zadanie 7 pułku strzelców kon­nych — atak w kierunku Głowna. Piechota poszła na­przód, ale przeciwnik cofał się bardzo powoli. Już wyda­wało się, że po Głowno wystarczy tylko ręką sięgnąć, jeszcze doń tylko około trzech kilometrów, gdy wtem opór nieprzyjaciela nagle stężał, a zaraz potem wyszło naszym naprzeciw jego przeciwuderzenie. Było silne, pie­chota z czołgami i liczna artyleria. Mjr Hrycek zatrzy­mał batalion i kazał z miejsca przyjąć Niemców ogniem. Ale zapora naszego ognia była słaba, milkły w nawale ognia niemieckiej artylerii nasze karabiny maszynowe, pociski rozrywały nie osłoniętą tyralierę piechoty, która nie zdążyła się jeszcze okopać. Mjr Hrycek nie miał żad­nego odwodu, aby pomóc swoim wykrwawionym kompa­niom. Batalion zmuszony był odskoczyć do tyłu.

Nie powiodło się również 15 pułkowi ułanów. Jeszcze nie osiadł mocniej na podstawie wyjściowej do natarcia w Ziewanicach, gdy nieprzyjaciel zaatakował. Dowódca pułku, ppłk Tadeusz Mikke, dostrzegł niebezpieczeństwo, chciał podnieść swoje szwadrony na spotkanie Niemcomi wyskoczył przed leżącą tyralierę swoich ułanów. Słowa rozkazu uwięzły mu w gardle. Padł śmiertelnie raniony w czoło.

Nieprzyjaciel wykorzystując zamieszanie w polskich szeregach wdarł się w ugrupowanie pułku. Nie na długo, w walce wręcz Polacy byli lepsi. Przeciwnik uszedł ze stratami.

Gen. Abraham wiedział już, że nieprzyjaciel w Głownie jest silniejszy, niż przypuszczał. Potrzebna mu była na­tychmiastowa pomoc 4 dywizji. Pojechał więc sam do gen. Bołtucia, lecz przedtem kazał swoim przygotować się do nowego natarcia. Gdy ruszy także dywizja Mysłow­skiego, akcja musi się udać.

Gen. Bołtuć jednak, choć przyznał rację argumentom gen. Abrahama, przeciwny był szybkiej decyzji. Ustalo­na poprzednio na godzinę 15 gotowość dywizji do walki, wymuszona zresztą rozkazem gen. Bortnowskiego, nie została dotrzymana. Dywizja miała nacierać dopiero wie­czorem.

Ale wieczorem sytuacja uległa całkowitej zmianie. Jeszcze rano gen. Bortnowski przystał na propozycję gen. Kutrzeby i przyjął dowództwo nad nacierającymi od­działami. Pojechał więc do gen. Knolla, by na miejscu zapoznać się z sytuacją. Nie był z niej zadowolony, oce­niał ją negatywnie i nie wierzył, by mogła ulec poprawie.

Tymczasem bitwa ciągle trwała, toczono ją z coraz większą zaciętością, ale widać już było, że dosięgła szczy­tu. Polacy mocą trzymanej jeszcze w ręku inicjatywy dobywali ostatnich sił dla osiągnięcia głównego jej celu.

25 dywizja piechoty gen. Altera wciąż jeszcze biła sięo folwark Wróblew i Solcę Wielką. I jedna, i druga

miejscowość były już w polskich rękach. Niemcy wydarli je mocnym przeciwuderzeniem. Oddziały dywizji gen. Altera podjęły więc walkę gwałtownym kontratakiem jużo 3 rano. Powiodło się i nieprzyjaciel musiał ustąpić ze stratami, wkrótce jednak Niemcy ponownie odebrali obie miejscowości.

O świcie dywizja rozpoczęła natarcie na Ozorkówi Miasto-Ogród — Sokolniki.

60 pułk piechoty kierował się na Ozorków. Musiał jed­nak najpierw pokonać silny opór przeciwnika w folwarku. Walka trwała tutaj nieprzerwanie przez kilka godzini ciągle bez rozstrzygnięcia. Po południu ppłk Frydrych jeszcze raz rzucił swoje wykrwawione oddziały do ataku. Przeciwnik, wzięty z dwóch stron, ustąpił tym razem ostatecznie nie tylko z dotychczasowej linii obrony, ale także z Ozorkowa.

Sąsiedni, 56 pułk piechoty miał łatwiejsze zadanie. Dość szybko złamał opór nieprzyjacielski i bataliony polskie wdarły się do Sokolnik. Przed wieczorem patrole obu pułków polskich dotarły do przedmieść Ozorkowa.

Sukces 25 dywizji piechoty gen. Altera był bardzo potrzebny 17 dywizji piechoty płk. Mozdyniewicza. Oskrzydlono bowiem rejon Modlnej, o który już od wczesnego ranka toczyły ciężki bój oddziały płk. Mozdy­niewicza. Bataliony 70 i 69 pułków piechoty podjęły wal­kę o las pod Borowcem i Modlną. Bez większego trudu przepędzono Niemców z lasu, biorąc przy tym jeńców, ale w Modlnej przeciwnik siedział mocno. Z zabudowań probostwa w skrzydło II batalionu 69 pułku piechoty pra- żyły ogniem karabiny maszynowe dwóch niemieckich czołgów i jakiegoś oddziału piechoty.

Batalion polski musiał stanąć i szukać osłony przed groźnym, zadającym dotkliwe straty ogniem. W porę pospieszyła z pomocą 6 bateria 17 pułku artylerii kpt. Ludwika Głowackiego. Jej salwy były celne i porażony nimi przeciwnik rzucił się szybko do odwrotu, pozosta­

wiając na polu walki nie zniszczone czołgi. Wkrótce zawtórowały baterii działa 3 dywizjonu 17 pułku artylerii lekkiej i cały dywizjon artylerii ciężkiej. Lawina pocisków spadła na Modlną i pobliski las, gdzie Niemcy próbo­wali jeszcze się bronić. Zaraz potem wkroczyły do akcji dwa nowe polskie bataliony, które wtargnęły w obronę niemiecką i zmusiły jej załogę do odwrotu. Piechota polska nie zwlekając, ruszyła w pościg za nimi i siłą roz­pędu zdobyła Modlną, a zaraz potem także drugą linię obronną nieprzyjaciela. Pobity przeciwnik usiłował jeszcze ratować sytuację i chciał zatrzymać natarcie sil­nym skoncentrowanym ogniem aż trzech dywizjonów artylerii. Nie trafił jednak i dziesiątki pocisków padły w próżnię.

17 dywizja piechoty święciła swoje zwycięstwo i przy­gotowywała się do decydującego natarcia na Stryków.

14 dywizja gen. Franciszka Włada biła się od rana z 10 niemiecką dywizją piechoty 8 armii. Oddziały polskie za­atakowały obronę nieprzyjacielską pod Pludwinami, ale wnet musiały zaniechać natarcia napotkawszy gęstą za­porę ognia artyleryjskiego i karabinów maszynowych.

Jak się okazało, oddziały niemieckiej dywizji były już gotowe do przeciwuderzenia, bo gdy tylko natarcie polskie utknęło, natychmiast ruszyły, uderzając w bok 55 pułku piechoty i na jego tyły. Przez cały dzień toczono tutaj ciężki bój, wydzierając sobie na przemian zdobyte przez przeciwnika pozycje. Natarcie nieprzyjaciela odparto, ale oddziały wysunięte na linię Osie — Koźle musiały się wycofać pod Gozdów i Wrzask, aby dołączyć do skrzydła sąsiedniego 58 pułku i wypełnić powstałą tam lukę. Z tej linii dywizja nie ustąpiła ani kroku, w nocy zaś podjąć musiała nowe natarcie dla ostatecznego opanowania lasu pod Pludwinami. Stąd już rano 13 września gen. Wład zamierzał rzucić swoje oddziały do generalnego natarcia na Stryków wspólnie z 4 dywizją piechoty i Wielkopolską Brygadą Kawalerii, które miały wziąć Głowno.

Gen. Knoll wizytował dowództwo dywizji i całkowicie zaakceptował jego zamiary zaczepne na dzień następny. Zaraz jednak po odjeździe dowódcy grupy operacyjnej przybył z rozkazem oficer łącznikowy. Wielkie i przykre zaskoczenie. Dywizji kazano przerwać walkę, oderwać się od nieprzyjaciela i wycofać na północny brzeg Bzury.

„...Przykry dla nas był fakt — wspomina oficer sztabu dywizji, por. Jan Dynowski — że uzyskanego takim ciężkim wysiłkiem powodzenia nie wykorzystują żadne własne oddziały i że bez dalszej walki wyrzekamy się inicjatywy na rzecz npla...” 19

Wszystkie dywizje i oddziały Grupy Operacyjnej gen. Knolla otrzymały podobne rozkazy, wszędzie budziły zdu­mienie, a nawet niedowierzanie.

Żołnierze przyjęli rozkazy o odwrocie nie przekonanio słuszności decyzji. Nie mogli zrozumieć, dlaczego oni— zwycięzcy spod Łęczycy, Piątku, Bielaw, Głowna i Ło­wicza — muszą ustąpić pobitym Niemcom.

19 J. D y n o w s k i , Kronika działań 14 DP we wrześniu 1939 roku, MiD WIH.

BEZ SZANSY NA ZWYCIĘSTWO

Na wynik bitwy nad Bzurą czekano w Sztabie Naczel­nego Wodza z wielką niecierpliwością. Od jej pomyślnego zakończenia zależała poprawa sytuacji na całym froncie. Armia polska znalazła się bowiem w położeniu wręcz ka­tastrofalnym.

Armia „Kraków” gen. Szyllinga, ciągle wyprzedzana przez dywizje szybkie 14 armii niemieckiej, zagrażające jej tyłom od południa, nie zdołała utworzyć obrony na Nidzie i Dunajcu i wraz z sąsiednią armią „Karpaty” (później nazwaną „Małopolska”) gen. Kazimierza Fabry- cego cofała się pospiesznie nad San. Dywizje 14 niemiec­kiej armii gen. Wilhelma Lista były jednak szybsze i w nocy z 9 na 10 września przekroczyły tę rzekę, unie­możliwiając z góry zorganizowanie tam obrony.

Runęło także północne skrzydło frontu polskiego.Najpierw dywizje 3 niemieckiej armii gen. Georga von

Kühlera sforsowały Narew pod Różanem, później zaś XXI korpus gen. Nicolausa von Falkenhorsta zaatakował Samodzielną Grupę Operacyjną „Narew” gen. Młota-Fi- jałkowskiego pod Łomżą, Nowogrodem i Wizną. 800-oso- bowa zaledwie załoga umocnionej pozycji pod Wizną, do­wodzona przez młodego bohaterskiego kapitana Władysła­wa Raginisa, odpierała ataki 10 niemieckiej dywizji pan­cernej i brygady fortecznej „Loetzen”. Niemcy nie

przeszli. Teraz dopiero dowódca Grupy Armii „Północ” gen. Bock uznał, iż nadszedł właściwy czas, by rzucić na szalę wydarzeń siły całego XIX korpusu pancernego. Gen. Guderian pchnął do natarcia na Wiznę jeszcze dwie dy­wizje — pancerną i zmotoryzowaną. Przez dwa dni opie­rali się Polacy kilkudziesięciokrotnej przewadze nieprzy­jaciela.

Spod Wizny XIX korpus ruszył na Brześć nad Bugiem. Utworzenie polskiego frontu obronnego w głębi kraju okazało się więc w tej sytuacji niemożliwe.

Marszałek Rydz-Smigły, na wieść o przerwaniu polskich linii obronnych nad Wisłą, Narwią i Sanem i do­tarciu oddziałów 14 armii niemieckiej pod Lwów, podjął decyzję dalszego odwrotu, upadła bowiem kolejna kon­cepcja obrony. 13 września wydał więc rozkaz szybkiego odwrotu wojsk na tzw. przyczółek rumuński, na którym miano się bronić w oczekiwaniu na ofensywę wojsk so­juszniczych na froncie zachodnim. Ośrodki oporu w War­szawie, Modlinie, Lwowie i na Wybrzeżu miały nadal trwać i walczyć w okrążeniu.

Do Sztabu Naczelnego Wodza nie nadchodziły jednak od gen. Kutrzeby żadne wiadomości. Tymczasem w szta­bie jego armii, po objęciu dowództwa przez gen. Bort- nowskiego nad zgrupowaniem wojsk nacierających, przy­gotowywano już rozkazy do dalszego natarcia na Stry­ków i Głowno. Generał ważył jeszcze dopiero co podjętą decyzję i wahał się niezdecydowany, chociaż kurierzy już czekali na rozkazy.

Wezwał do siebie szefa -sztabu — płk. dypl. Stanisława Lityńskiego, aby omówić z nim sytuację.

— Nacieramy za szeroko — powiódł palcem po nie­bieskich kreskach oznaczających dywizje generałów Knolla i Bołtucia. — I za daleko od Warszawy — dodał po chwili namysłu. — Jeżeli to natarcie nie powiedzie się, czeka nas katastrofa. To duże ryzyko. Gdyby tak przegrupować się i uderzyć mocniej w rejonie Łowicza,

Knolla wycofać i pchnąć pod Sochaczew, niech tam pró­buje otworzyć drogę...

— To jeszcze większe ryzyko — przerwał Lityński. — Za mało o nich wiemy — wskazał na czerwone linie nie­mieckich dywizji. W takiej sytuacji gen. Faury był zawsze zwolennikiem prowadzenia natarcia w nie zmienionym ugrupowaniu — continuer — dodał ulubione słowo sta­rego Francuza, dyrektora nauk Wyższej Szkoły Wojennej

Kutrzeba zamyślił się.W tej chwili wszedł oficer sztabu i wręczył generałowi

list. Lityński obserwując twarz czytającego, dostrzegł na niej duże poruszenie.

Był to list od gen. Bortnowskiego, który donosił, że po zapoznaniu się z sytuacją w oddziałach, którymi miał do­wodzić, doszedł do wniosku, iż nie powinien objąć powie­rzonego mu dowództwa.

„Nie chcę gen. Knollowi odbierać chwały zdobycia Łodzi. Rozumiem, że chcesz mi dać odpowiednie mojej szarży dowodzenie, ale tym nie musisz się krępować. Trudności jednak sprawiać ci nie chcę, i jeżeli będziesz nalegał, to dowództwo nad bitwą obejmę...” 1

Gen. Kutrzeba nie rzekłszy ani słowa, wyjechał natych­miast do dowództwa armii „Pomorze”. Rozmowa genera­łów w Łęku odbyła się bez świadków. Wiadomo jednak, że sugestie gen. Bortnowskiego, który bardzo negatywnie oceniał sytuację i położenie wojsk gen. Knolla, wzięły górę i zachwiały ostatecznie wiarę gen. Kutrzeby w ce­lowość dalszego natarcia na Stryków, nawet z ograniczo­nym celem wzięcia Głowna.

Gen. Bortnowski wyolbrzymiał niebezpieczeństwo wy­nikające z faktu istnienia otwartych skrzydeł wojsk Knolla. Szczególnie groźnie oceniał sytuację na wschod­nim skrzydle, gdzie dotąd — mimo ponaglających rożka-

1 T. K u t r z e b a , Bitwa nad Bzurą, wyd. II, Warszawa 1958, s. 118.

połączenie się z 30 DP, sam uderzył na Niemców, którzy należeli do XVI korpusu pancernego.

Atak naszych oddziałów rozpoczął się 11 września około godziny 4 nad ranem. Zaskoczeni hitlerowcy rzucili się do broni, ale artyleria polska uniemożliwiła im zorganizowa­ny opór. Po krótkiej walce ulicznej nasi żołnierze opano­wali miasteczko, niszcząc 16 niemieckich czołgów i samo­chodów ciężarowych.

2 dywizja piechoty pod dowództwem płk. dypl. Anto­niego Staicha stoczyła swój największy bój pod Błoniem.11 września około godziny 22 maszerujący na czele ko­lumny dywizji 4 pułk piechoty płk. Bronisława Laliczyń- skiego napotkał w Błoniu opór oddziałów niemieckich. Po krótkim starciu Polacy wtargnęli do miasta, wyrzu­cając stamtąd nieprzyjaciela. Maszerując wciąż na czele dywizji, około północy pułk natknął się ponownie na obronę hitlerowców w Swięcicach. Tym razem były to doborowe oddziały SS Leibstandarte „Adolf Hitler”. Mimo szczególnie uporczywej obrony hitlerowców nasze oddziały zdobyły Swięcice i ruszyły w ślad za wycofują­cym się przeciwnikiem.

Kolumny 28 DP, dowodzonej przez płk. Stefana Bro- nowskiego, ruszyły 10 września na obleganą przez Niem­ców Warszawę. W straży przedniej szedł 36 pułk pie­choty Legii Akademickiej z Warszawy, najsilniejszy li­czebnie, mający jeszcze około 1000 żołnierzy, dowodzony przez ppłk. Karola Ziemskiego.

12 września o świcie pułk napotkał pod Brwinowem opór niemiecki. Uderzył wkrótce, mimo ognia karabinów maszynowych ze stacji kolejowej. Reakcją Niemców była ucieczka. Brwinów był wolny.

Ożyły nagle zabudowania wschodniego Brwinowa. Zza domów, parkanów i ogrodów wyskakiwali piechurzyi sprawnie formowali bojowe tyraliery. Przed nimi, w od­dalonych o kilkaset metrów miejscowościach Otrębusyi Kanie, pociski 28 pułku artylerii rwały w górę fontanny

ziemi. Niemcy odpowiedzieli ogniem, tworząc tak potężną zaporę, iż zdawało się, że przejście przez nią oznacza nie­chybną śmierć.

Kiedy rozwiał się dym niemieckiej nawały ogniowej, dowódca 36 pułku piechoty dostrzegł, że tyralierzy I i II batalionów majorów Germana Piekarniaka i Władysława Kuleszy, chociaż mocno przerzedzonych, wciąż atakują. Odległe „hura” oznajmiało wreszcie, że piechota wyko­nała atak na pozycje Niemców.

Kanie i Otrębusy zdobyto.Bataliony zajęły podstawy wyjściowe do natarcia na

Helenów. Ale teraz każda próba ruszenia naprzód koń­czyła się niepowodzeniem. Jedna z kompanii II batalionu dotarła do zachodniej części miejscowości, ale tu zaległa w nawale ognia. Poderwał ją ponownie do ataku dowód­ca kompanii, kpt. Adam Zachuta, jednak ciężko ranny w pierś i rękę padł, a żołnierze znów przywarli do ziemi. Dowództwo kompanii objął ppor. Jerzy Jędrzejewski. Własnym przykładem chciał porwać kampanię do walki. Z okrzykiem: „Jeszcze Polska nie zginęła” — padł tra­fiony serią karabinu maszynowego.

Dalsze natarcie było niemożliwe. Bataliony zaległy. Przerwa w walce trwała jednak krótko, ponieważ Niemcy przeszli do kontrataków. Z Helenowa wyszedł kontratak piechoty, wsparty 10 czołgami. Hitlerowcy nacierali ostrożnie, artyleria ich kładła potężne nawały ogniowe na polskie stanowiska. Artyleria własna odpowiadała coraz rzadziej — kończyła się amunicja. Linia piechoty polskiej jakby zamarła. Czekała, aż hitlerowcy podejdą bliżej. Wreszcie z odległości skutecznego strzału otworzyły ogień działka przeciwpancerne. Pierwszy, drugi, trzeci... roz­legły się metaliczne wybuchy odpalanych pocisków. Nie­ruchomiały pierwsze czołgi. Ze skrzydeł i od czoła odez­wały się karabiny maszynowe. W ogniu tym piechota nie­miecka zaległa. Wkrótce podniosła się znów i padła, przy­ciśnięta ogniem obrony.

Straty polskie rosły jednak szybko. Przeszło 100 zabi­tych żołnierzy zasłało pola pod Brwinowem, dziesiątki rannych wymagały opatrunków i ewakuacji. Dziewczęta brwinowskie z narażeniem życia niosły im pomoc pod ogniem nieprzyjaciela.

Walka trwała do zmroku, bo dopiero wtedy oddziały mogły oderwać się od przeciwnika i wycofać.

Pomimo niewątpliwych lokalnych sukcesów armii „Łódź” brakło jej sił na przerwanie pierścienia oblegają­cych Warszawę wojsk niemieckich. 13 września gen. Thommee wydał więc rozkaz marszu do twierdzy Modlin, nie zajętej jeszcze przez Niemców.

Coraz mniej było również nadziei na współdziałanie garnizonu warszawskiego z wojskami zgrupowania gen. Kutrzeby. Dowódca armii „Warszawa” gen. Rómmel otrzymał 11 września depeszę od gen. Kutrzeby, nadaną tzw. klerem: „Proszę pana z wąsikiem o wiązanie nie­przyjaciela. Podać położenie lotnikiem. Kolega spod Kijowa” 2.

Odpowiedź przyszła nazajutrz. Gen. Rómmel zapewniał Kutrzebę, że: „Wszystko dobrze. Gdzie jesteście. My chce­my jutro atakować, aby was odciążyć” 3.

Mimo to gen. Kutrzeba, jak się wydaje, nie liczył na pomoc garnizonu warszawskiego. Czy był to sąd racjo­nalny oparty na nie znanych nam dowodach, czy może tylko intuicja doświadczonego operatora? Nie wiadomo. W każdym razie sceptycyzm gen. Kutrzeby okazał się, niestety, uzasadniony.

Tego samego dnia, 12 września, dowódca armii „War­szawa” podpisał ogólny rozkaz operacyjny do natarcia: „W obszarze Łowicza wielka bitwa. Nieprzyjaciel ściąga tam siły swe z rejonu Warszawy. Z drugiej strony nie­

2 Pan z wąsikiem — gen. Rómmel, kolega spod Kijowa — gen. Kutrzeba. Telegram dowódcy armii „Poznań” do dowódcy armii „Warszawa”, w: Wojna obronna Polski, Wybór źródeł, dok. nr 342, s. 703.

3 Tamże, dok nr 375, s. 752.

przyjaciel, który przekroczył Bug, spycha armię gen. Przedrzymirskiego na południe i zagraża pośrednio obszarowi Warszawy... O świcie 13 września chcę uderzyć wszystkimi siłami, które mogę uruchomić, z obszaru War­szawy zbieżnie w ogólnym kierunku na Węgrów, by od­ciążyć armię gen. Przedrzymirskiego i uczynić ją zdolną do podjęcia działań zaczepnych...” 4.

Mimo uzasadnionego sprzeciwu niektórych oficerów sztabu armii „Warszawa” działanie zaczepne na Węgrów podjęto, ale nie przyniosło ono żadnych pozytywnych skutków.

Pod koniec 12 września gen. Kuitrzeba zmienił dotych­czasowy plan bitwy. Postanowił przerwać natarcie na Stryków, wycofać grupę gen. Knolla za Bzurę, a następnie przegrupować ją do uderzenia na Sochaczew, aby tam otworzyć drogę na Warszawę.

Do osłony tego przegrupowania i uderzenia na Socha­czew oraz natarcia z Łowicza na Skierniewice wprowa­dzono dywizje z armii „Pomorze”. Nie wykorzystano za­tem, jak pierwotnie przewidywano, uderzenia armii „Poznań” w celu zabezpieczenia odwrotu armii „Pomo­rze” do Warszawy, lecz uwikłano ją w bitwę w rej. Ło­wicza. Teraz jej działania zaczepne tworzyć miały osłonę armii „Poznań” podejmującej próbę przebicia drogi na najkrótszym kierunku do celu. Konsekwencją tych skomplikowanych manewrów było związanie z nieprzyja­cielem niemal całości sił obu armii i znaczne opóźnienie wykonania zasadniczego celu działań, tj. odwrotu do War­szawy.

*

Przez pierwsze dwa dni bitwy nad Bzurą stolica była w niebezpieczeństwie. Odpierała ataki niemieckiej 4 dy­wizji pancernej.

8 września polski oddział rozpoznawczy, który wyszedł4 Tamże, dok. nr 378, s. 753—754.

z Warszawy z zadaniem rozpoznania okolic Pruszkowa, stwierdził tam obecność czołgów niemieckich. Wkrótce potem były już one na przedpolu Szczęśliwie i Rakowa oraz na Służewcu. Pod wieczór niemieckie rozpoznanie pancerne ruszyło aleją Krakowską ku Grójeckiej. Czołgi były dobrze widoczne i już można było do nich strzelać, ale obsługi dział czekały, aż się zbliżą.

Minęły właśnie linię ogródków szczęśliwickich, gdy kilka polskich dział polowych i przeciwpancernych otwo­rzyło ogień. Niemcy natychmiast uskoczyli z szosy, scho­dząc z linii ognia polskich armat, i skierowali się na Czyste, gdzie sytuacja powtórzyła się. Zrezygnowali więc z dalszego rozpoznania, które było zbyt kosztowne. Do Ra­szyna wycofały się bowiem tylko trzy niemieckie czołgi.

Wieczorem radio berlińskie podało komunikat o zdo­byciu Warszawy, ale dowódca niemieckiej dywizji wie­dział już, że tego miasta wstępnym bojem nie weźmie.

Nazajutrz, wcześnie rano, jak sępy runęły na miasto niemieckie samoloty bombowe. Naloty z małymi przer­wami trwały prawie cały dzień i kierowały się nie tylko na obiekty wojskowe, lecz także na dzielnice mieszkalne. Nie uszło to jednak napastnikom bezkarnie, 20 samolo­tów nie powróciło do baz.

Natarciu piechoty dała początek artyleria, której ogień trwał nieprzerwanie do południa.

Czołgi przystąpiły do ataku tuż przed godziną 8. Szły szeroką ławą prosto na pozycje bronione przez kompanie 40 lwowskiego i 41 suwalskiego pułków piechoty. W głębi zaś, cieniutką nitką szosy krakowskiej wypełzały wciąż nowe i nowe wozy pancerne i rozłaziły się po polu, ciąg­nąc za sobą siwe wstążki rozpylonej w spiekocie ziemi. Raz po raz nieruchomiały przez chwilę i wtedy od cięż­kiej niezgrabnej sylwetki czołgu odrywał się rdzawy kłąb ognia.

Żołnierze przywarli do ściany okopu, chowając w ra­miona głowy, przyciśnięte hełmami pokrytymi ziemią,

która chłostała jak strugi rzęsistego deszczu. Czołgi były coraz bliżej i kanonada armatnia potężniała.

6 kompania kpt. Stanisława Łaganowskiego z 41 pułku piechoty broniła wejścia na ulicę Grójecką. Tam właśnie zmierzała grupa 25, a może 30 czołgów. Chrzęst stalo­wych gąsienic, splątany z hukiem motorów i pękających granatów, był pierwszą wielką próbą odporności psychicz­nej żołnierzy tej kompanii. Nie wszyscy ją wytrzymali. Niektórzy, nie przywykli jeszcze do takiej wojny, za­częli się cofać w głąb pozycji. Czołgi wtargnęły na ulicę. Tylko jeden skok dzielił je od placu Narutowicza, a dalej było już Śródmieście.

I wtem nieoczekiwana zupełnie przez Niemców przesz­koda. Pierwszy czołg, jadący całą mocą silnika, napotkał położoną w poprzek ulicy barykadę. Z rozpędem uderzył w jakąś kupę gratów, zmiażdżył je i rozepchnął na boki. Popędził dalej i nagle zakręcił się jak w ukropie i znie­ruchomiał. Za nim wybuchnął płomieniem drugi.

Ulica odpowiedziała echem dwóch szybko następujących po sobie wystrzałów armatnich. Na drodze niemieckich czołgów stał działon ppor. Józefa Suchockiego, a na ulicy Kaszyńskiej nierówną walkę podjął działon ppor. Jana Koreywo; obaj byli oficerami 29 suwalskiego pułku ar­tylerii lekkiej. Każdy niemal pocisk był celny. I tu stały rozbite czołgi. Suchocki trafił sześć i dwa samochody pancerne. Koreywo także sześć.

Teraz czołgi zatrzymały się, czekając na podwożoną piechotę. Zanim jednak grenadierzy gen. Georga Rein- hardta zdołali opuścić samochody i uszykować się do ataku, z punktu obserwacyjnego artylerii, umieszczonego w akademiku na placu Narutowicza, popłynął krótki mel­dunek do dywizjonu stojącego w głębi miasta. Oficer tele­fonicznie przekazał rodzaj celu i — posługując się współ­rzędnymi na mapie — wskazał jego dokładne położenie oraz rodzaj pocisków i sposób wykonania ognia. Po chwili usłyszał w słuchawce: „gotowe”. Komenda otwarcia og­

nia utonęła w huku ¡pękających na Grójeckiej granatów. Dokładnie w tym samym miejscu, w którym gromadziła się do natarcia piechota i czołgi niemieckie.

Druga salwa dosięgła miotających się jeszcze bezradnie w wąskiej ulicy ludzi i maszyn. Trzecia sięgnęła już nie­doszłych zdobywców, gdy co sił umykali ku swoim.

O tej samej prawie porze, kiedy niemieckie natarcie na Ochotę załamało się, hitlerowcy uderzyli na Wolę.O 18.15 zmotoryzowana piechota i czołgi zaatakowały 8 kompanię 40 pułku piechoty por. Zdzisława Pacaka- -Kuźmirskiego. Tutaj także nie powiodło się napastnikom, którzy — tracąc zabitych i rannych — musieli odstąpić.

Po godzinie próbowali ponownie wziąć Ochotę. I znów nie udało się. Czołgi po otrzymaniu kilku celnych trafień, szybko wycofały się z linii ognia, zaś piechota niemiecka zaległa przed okopami. — -

Nie chcieli jednak również ustąpić Polacy. Kontratako­wali wkrótce po załamaniu się niemieckiego natarcia, aby nie pozwolić grenadierom mocniej przysiąść w ziemi. Tyl­ko trzy plutony piechoty i pięć czołgów wzięło udział w tym kontrataku. Ale żołnierze chcieli rewanżu za chwi­lę słabości, której ulegli w obliczu atakujących czołgów niemieckich. Jak burza poszli do przodu. Piechota nie­przyjaciela nie przyjęła jednak walki i wycofała się.

Walkom na Ochocie i Woli towarzyszyły komunikaty radia niemieckiego donoszące o wzięciu Warszawy.. To zo­bowiązywało.

Gen. Reinhardt otrzymał więc rozkaz od dowództwa korpusu niezwłocznego wznowienia natarcia na War­szawę jeszcze po południu tego samego dnia. Gen. Rein­hardt wiedział jednak najlepiej, że było to niemożliwe. Udał się więc do swego przełożonego i osobiście wyłożył mu tę rację. Ale gen. Hoepner był nieubłagany i rozkazał nacierać.

Przed świtem 10 września 4 dywizja pancerna znów podjęła próbę wzięcia Warszawy. Tym razem grupa pie­

choty i czołgów zaatakowała obronę polską na ulicy Ra­kowieckiej. Licząc na zaskoczenie, usiłowała przebić się na Pole Mokotowskie, aby stamtąd uderzyć na skrzydłoi tyły pozycji polskich na Ochocie.

Zaskoczenie nie udało się. Napastnicy, ponosząc cięż­kie straty, musieli wycofać się na pozycje wyjściowe. Nie zrażeni jednak niepowodzeniem, po południu ponownie próbowali szczęścia, atakując 7 kompanię 40 pułku pie­choty ppor. Edmunda Grabowskiego. I znów tylko straty bez najmniejszego nawet sukcesu, te zaś były naprawdę duże i sięgały już prawie setki zniszczonych i uszkodzo­nych czołgów. Teraz dopiero grenadierzy pancerni dali za wygraną, rezygnując bez żalu ze sławy zdobywców Warszawy.

Gdy bitwa nad Bzurą wzięła dla Niemców obrót nie­korzystny, gdy zdali sobie sprawę z powagi sytuacji i za­częli tu ściągać na odsiecz swoje oddziały z innych od­cinków frontu, Warszawa odczuła nagle ulgę. Ataki Niem­ców na miasto ustawały.

Nie wiedziano jeszcze, czemu przypisać ów nagły brak zainteresowania u Niemców Warszawą. Ale nie to było w tej chwili ważne. Przerwę w walce należało natych­miast wykorzystać na przygotowanie miasta do długo­trwałej obrony i oblężenia. Przyspieszono więc prace nad rozbudową umocnień obronnych, zapoczątkowane wcze­śniej przez gen. Waleriana Czumę.

Dowództwo nad nowo utworzoną armią „Warszawa” otrzymał gen. Rómmel, który po odcięciu od swojej armii,8 września przybył do stolicy. Miał bronić miasta i ob­szaru położonego w widłach Bugu, Narwi i Wisły. Później nieco przyszły rozkazy, aby zamknąć się w Warszawiei bronić w okrążeniu, ściągając pod mury miasta jak naj­więcej dywizji niemieckich, by ułatwić Naczelnemu Wo­dzowi tworzenie frontu obronnego we wschodniej Polsce.

Przede wszystkim zreorganizowano obronę miasta, dzie­ląc ją na dwa równorzędne odcinki. Dowództwo nad nimi

objęli podlegli gen. Czumie pułkownicy: Marian Porwiti Julian Janowski. Pierwszy stanął na czele oddziałów broniących zachodniej części miasta, drugi kierował obro­ną Pragi, której dowództwo objął od ppłk. Stefana Ko­towskiego, mianowanego od 5 września dowódcą 2 pp ob­rony Pragi. Nieco później zaś płk Janowski zastąpiony został przez gen. Juliusza Zulaufa, gdy ten wycofał się ze swoimi oddziałami znad Bugu i Narwi na Pragę.

Ogłoszono zaciąg ochotniczy do Robotniczych Batalio­nów Obrony Warszawy. Na hasło Polskiej Partii Socjali­stycznej warszawscy robotnicy odpowiedzieli gremialnym: Tak. Dajcie nam broń. Do punktów werbunkowych usta­wiały się długie kolejki. Takiego napływu ochotników or­ganizatorzy nie przewidzieli. Brano więc tylko najspraw­niejszych, a resztę odsyłano do domu, ku powszechnemu oburzeniu nie przyjętych.

Nowo formowane kompanie maszerowały ulicami rów­nym, żołnierskim krokiem. Na pozycje. Na razie tylko z łopatami, sypać okopy i stawiać barykady. Ale już wkrótce będą potrzebni na linii.

— To ludzie zahartowani trudem — powie gen. Czuma.— Dajcie ich kilkaset. Niech zasilą oddziały żołnierskie

„świeżą krwią” oraz wniosą zapał i entuzjazm do walki.Jeszcze później kpt. Marian Koenig, oficer rezerwy

36 pp LA i pepesowiec, stanie na czele Warszawskiej Ochotniczej Brygady Robotniczej, która wsławi się w ob­ronie stolicy. Gromadzono zapasy żywności i podejmo­wano wyprawy po amunicję do Palmir.

Tymczasem pod Warszawą Niemcy byli wciąż biernii nie podejmowali żadnych akcji zaczepnych przeciwko miastu. Osłabła nawet działalność lotnictwa niemieckiego.

Teraz załoga Warszawy mogła już udzielić pomocy ar­miom gen. Kutrzeby. Dowódca armii „Warszawa” podjął jednak inną decyzję. Zaangażował siły do bitwy pod Miń­skiem Mazowieckim, operacyjnie już niecelowej i osta­tecznie przegranej.

Warszawa nie podała ręki walczącym nad Bzurą dy­wizjom.

Ta sytuacja przyczyniła się również do zmiany decyzji gen. Kutrzeby.

*

Początkowo, jak wiadomo, natarcie polskie zaskoczyło naczelne dowództwo Wehrmachtu, a jego siła wywołała duże zaniepokojenie i zamieszanie w niemieckich dowódz­twach operacyjnych. Polacy znaleźli się właśnie na ty­łach 8 armii, a mogli również poważnie zagrozić tyłom10 armii. Dotychczasowy plan kampanii w Polsce musiał ulec modyfikacji. Cała 8 i większość 10 armii zmuszone zostały do wstrzymania, szybkiego dotychczas, marszu w głąb naszego kraju, aby jak najszybciej zaangażować się nad Bzurą, gdzie w bitwie — wbrew podstawowym zasadom sztuki operacyjnej — Polacy przejęli inicjatywę w swoje ręce. Był to dotkliwy cios osłabiający prestiż Wehrmachtu, uderzający zwłaszcza w goebbelsowską pro­pagandę o jego łatwych sukcesach w Polsce.

Dlatego 13 września przybył nad Bzuirę Hitler i wizy­tował osobiście wojsko, a przede wszystkim poturbowaną najmocniej 30 dywizję piechoty. Jak utrzymywano w do­wództwie GA „Południe”, 11 września „...Nieprzyjaciel­skie próby przerwania się trwają. Początkowo w kierunku Łodzi, gdzie istnieje niebezpieczeństwo powstania...” Oczywiście po polskiej stronie linii frontu nawet w naj­śmielszych przypuszczeniach nie zakładano, że nieprzy­jaciel formułował aż tak paniczne oceny sytuacji.

Jeszcze 12 września wieczorem komunikat OKW dono­sił o ciężkich walkach obronnych 8 armii. 13 września ka­tegoryczny rozkaz dowódcy Grupy Armii „Południe”, po­stawił jej, uwzględniając niepomyślny rozwój sytuacji, jednoznaczne zadanie.

Gen. Rundstedt, dowódca Grupy Armii „Południe”, zda­wał sobie sprawę z tego, że może uniknąć dalszych przy­

krych niespodzianek tylko przez jak najszybsze zlikwido­wanie polskiego zgrupowania. Operacją pokieruje on sam. Do Kielc wezwano niezwłocznie dowódców 8 i 10 armii.

Dowódcy armii zastali gen. Rundstedta w dużej sali podmiejskiego pałacyku. Stał w otoczeniu oficerów sztabu przy olbrzymim okrągłym stole, na którym rozłożona była duża mapa. Po przeciwnej stronie stołu szef sztabu gen. Manstein, pochylony nad mapą, wodził po niej ręką i coś objaśniał skupionym wokół oficerom.

— Panowie, daliśmy się zaskoczyć — zaczął bez powita­nia Rundstedt i wskazał na mapie zakreślone czerwonym ołówkiem elipsy, oznaczające położenie dywizji polskich.

— Ale nie o to teraz chodzi i nie po to wezwałem tu panów.

— Polaków nie wolno puścić za Bzurę i nie wolno im pozwolić na połączenie się z Warszawą i Modlinem.

— Pan — zwrócił się do Blaskowitza — uderzy XIIIi X korpusami od północy na Żychlin i Kutno. Od zachodu na Kutno i od północy na Żychlin nacierać będzie również III korpus, który będzie panu podlegał. General Reichenau przekaże panu dodatkowo 3 dywizję lekką, któ­rej radziłbym użyć dla wzmocnienia zachodniego skrzydła natarcia.

— XI korpus uderzy z obszaru Łowicza na Gąbin. Wschód — Rundstedt zakreślił ołówkiem linię wzdłuż Bzury po obu stronach Sochaczewa — trzeba szczególnie silnie zamknąć. Tylko w tym kierunku Polacy mogą pod­jąć próbę przebicia się. Skieruje pan tam — zwrócił się do generała Reichenaua — XVI korpus i uderzy w tym kierunku. Ale trzeba robić to szybko — dodał.

— 4 dywizja pancerna jest już w drodze — pospieszył z wyjaśnieniem gen. Reichenau.

— Ponadto — ciągnął dalej Rundstedt — wyłączy pan z akcji oczyszczania Gór Świętokrzyskich i z rejonu Ra­domia XV korpus i w razie potrzeby wzmocni nim XVI. XV nie będzie już potrzebny pod Radomiem, a nad Bzurą

może się przydać. Z tego szczelnie zamkniętego kotła nie powinien ujść ani jeden żołnierz polski — powiedziałz naciskiem.

— To wszystko, panowie. Szczegóły proszę omówić z gen. Mansteinem.

Zadania specjalne w ramach współdziałania z wojskami lądowymi otrzymała również 4 flota powietrzna. Gene­ral Lohr skierował do akcji nad Bzurą zgrupowanie lot­nictwa bombowego i bombowo-nurkowego, złożone z około 300 samolotów. Było to tylko o 100 samolotów mniej, niż liczyło całe lotnictwo polskie w chwili wybuchu wojny.

Armie „Poznań” i „Pomorze” czekały dni najcięższej próby.

NOWA KONCEPCJA BITWY

Pod koniec 12 września gen. Kutrzeba zdecydował się na zmianę dotychczasowego planu bitwy. Przerywając na­tarcie na Stryków, postanowił wycofać grupę Knolla za Bzurę i po przegrupowaniu skierować ją pod Sochaczew, stamtąd siłą zorganizowanego natarcia miała otworzyć dla reszty zgrupowania drogę do Warszawy.

Do osłony tego manewru gen. Kutrzeba rzucił do na­tarcia z rejonu Łowicza na Skierniewice dywizje armii „Pomorze”, łącznie z grupą gen. Bołtucia. Nie wykorzy­stano zatem, jak to pierwotnie przewidywano, natarcia armii „Poznań” na Stryków dla osłony odwrotu armii „Pomorze” przez Sochaczew do Warszawy.

Natarcie armii „Pomorze” miało natomiast osłonić armię „Poznań” na tym samym kierunku odwrotu, w którym poprzednio zdążać miała armia Bortnowskiego. Za tę niekonsekwencję, mimo początkowego sukcesu, musieliśmy drogo zapłacić.

Jak się okazało, jedynym następstwem tych skompliko­wanych manewrów, i to niestety negatywnym, było cał­kowite związanie sił obu armii z nieprzyjacielem. Stra­cono nie do odrobienia poważne siły i środki, a przede wszystkim czas, jako główny czynnik zaskoczenia. Coraz bardziej brakowało go na wykonanie głównego zadania, tj. wycofania na teren warszawskiego obszaru operacyj-

nego całego zgrupowania obu armii w takim stanie, aby mogło ono bez chwili zwłoki podjąć nowy wysiłek obronny.

Tymczasem dowództwo niemieckie, jak wiadomo ostrze­żone natarciem polskim na Stryków, zaczęło pospiesznie ściągać nad Bzurę jednostki z pobliskiego obszaru między Łodzią, Warszawą a Płockiem. Już w piątym dniu bitwy nieprzyjaciel zdążył wprowadzić do walki kilka nowych dywizji, dzięki którym uzyskał przewagę. Miał teraz wię­cej piechoty, nie mówiąc o artylerii, która była liczniejsza trzykrotnie, i czołgach liczniejszych czterokrotnie. Jego lotnictwo panowało też niepodzielnie nad polem bitwy.

*

Ten fatalny rozkaz o przerwaniu natarcia i wycofaniu oddziałów za Bzurę został przyjęty w oddziałach nacie­rających, jak już wcześniej wspominano, z ogromnym roz­czarowaniem, niemal oburzeniem. W dowództwie grupy operacyjnej, odpowiedzialnej za jego wykonanie, spowo­dował zaskoczenie i dezorientację. „Byłem wprost prze­łażony — wspomina gen. Knoll — tym rozkazem, który już został wysłany do dywizji z podpisem gen. Kutrzeby, gdyż nie tylko nie rozumiałem całkiem powodów zatrzy­mywania dobrze idącego natarcia, ale rozumiałem też nie­bezpieczeństwo tego nowego a nagłego manewru. Zanim oddziały rozpoczną odwrót, będzie już jasny dzień, a wte­dy na wszystkich grobelkach przez Bzurę grozi dopiero prawdziwe niebezpieczeństwo od lotnictwa niemiec­kiego...” 1

Szef sztabu 14 dywizji piechoty mówił z rezygnacją, że: ....odwrót oznaczał przekreślenie dotychczasowych sukce­sów i dowódca dywizji zdawał sobie sprawę, że bez uzu­pełnienia i wypoczynku 14 dywizja już nie będzie w sta-

1 Polskie Sity Zbrojne, t. I, cz. 3, Londyn 1959, s. 290.

Płk Ignacy Kowalczewski, do­wódca 17 Pułku Ułanów Wiel­kopolskich, od 16 września do­wódca Wielkopolskiej Brygady Kawalerii

St. wachm. Jan Sobik z 7 puł­ku strzelców konnych

Płk Stanisław Królicki, dowód­ca 7 pułku strzelców konnych, ciężko ranny 17 września, zmarł w szpitalu w Modlinie

Pluton dział plot. 40 mm na stanowiskach ogniowych

Gen. bryg. Franciszek Wład, dowódca 14 dywizji piechoty, poległ 19 września n. Bzurą

Gen. bryg. Mikołaj Bołtuć, po­legł 22 września w Łomiankach

Zamaskowane polskie samoloty myśliwskie na lotnisku polowym

Stanowisko ogniowe hitlerowców nad Bzura

Gen. bryg. Edmund Knoll- -Kownacki

Wal

ki n

a ul

icac

h So

chac

zew

a

Rkm „Browning” na stanowisku ogniowym

Pododdział kolarzy w czasie ćwiczeń

Plut. Józef Kasprzak, szef Płk Edward Godlewski, dowód - szwadronu kolarzy 17 pułku ca 14 Pułku Ulanów Jazlowiec- ulanów kich

Gen. bryg. Walerian Czuma, dowódca obrony Warszawy

Medal „Za udzial w wojnie obronnej 1939”

nie wydobyć z siebie podobnego wysiłku, na jaki się zdo­była w dniach 9—12 IX...” 2

Spełniły się niestety wszystkie te hiobowe przewidy­wania. Dzień 13 września zastał oddziały grupy operacyj­nej jeszcze w marszu odwrotowym. Wkrótce po godzinie 10 spadło na nie lotnictwo nieprzyjaciela w liczbie — jak podaje kronikarz 25 dywizji piechoty — dotychczas nie spotykanej. Był to niewątpliwie nadspodziewanie szybki skutek wspomnianej interwencji gen. Rundstedta, która spowodowała zaangażowanie w bitwie nad Bzurą głównych sił 4 floty powietrznej.

Własne lotnictwo w sile zaledwie jednego dywizjonu myśliwskiego było zbyt słabe, by podołać zadaniu osłony wojsk na tak dużym obszarze. Dywizjon w dotychczaso­wych walkach podczas osłony natarcia grupy gen. Knolla, a nawet ataków na kolumny piechoty i zmotoryzowane poniósł straty sięgające połowy stanu wyjściowego (17 sa­molotów P-ll). Zapoczątkowana juiż druga faza bitwy wy­magała zwiększonych zadań rozpoznawczych i bojowych lotnictwa, ale kurczenie się obszaru operacyjnego wojsk własnych, a zarazem możliwości dokonania manewru lot­niskowego, poważnie ograniczało ofensywny udział dywi­zjonu myśliwskiego armii.

W ślad za grupą Knolla wycofały się za Bzurę dywizje gen. Bołtucia, które teren dopiero co zdobyty za cenę ogromnego wysiłku i strat, oddały Niemcom bez walki. Oddano niestety także Łowicz, niezwykle ważny w tej bitwie punkt oporu.

Jednakże odwrót grupy gen. Bołtucia zdezorientował nieprzyjaciela.

Niemcy licząc na to, że między Łowiczem i Piątkiem są tylko bardzo małe siły polskie, postanowili skierować tam swoje nowe, ściągnięte na pomoc dywizje, przejść Bzurę i zaskoczyć Polaków uderzeniem z tyłu. Informacja

2 Relacja ppłk. Jana Kobylańskiego, w: Wojna obronna Polski, Wybór źródeł, dek. nr 563, s. 1074.

o wzrastającej w tym rejonie aktywności Polaków prze­stała niepokoić gen. Blaskowitza, igdy dotarły doń mel­dunki o wycofaniu się oddziałów polskich spod Głowna za rzekę i opuszczeniu Łowicza.

Dowódca 8 armii niemieckiej mylił się jednak, sądząc, że przeciwnik nie będzie już zdolny do wykonania na­tarcia. Gen. Bortnowski bowiem właśnie natarcie przygo­towywał. Zamierzał trzema dywizjami: 26, 16 i 4, złamać linię obrony niemieckiej pod Łowiczem i zdobyć lasy skierniewickie. Następnie przebijać się dalej ku War­szawie już wraz z armią „Poznań” posuwającą się drogą przez Sochaczew lub bronić się w lasach skierniewickich, osłaniając armię gen. Kutrzeby w jej marszu do War­szawy.

16 dywizji ipłk. Szyszki-Bohusza przypadło zadanie naj­cięższe — odebrać zajęty przez Niemców Łowicz. 4 dy­wizja płk. Józefa Werobeja3 miała obejść miasto od za­chodu i zaatakować broniących się w nim Niemców z tyłu.26 dywizja płk. Ajdukiewicza miała niepokoić przeciw­nika, uderzając nań po wschodniej stronie Łowicza.

Żołnierzom 16 dywizji przyszło jeszcze raz bić sięo miasto, które 11 września po raz pierwszy wydarli Niemcom, aby je następnie bez walki opuścić. Wówczas żołnierze nie rozumieli tego rozkazu. Wydał im się dzi­wny. Wierzyli jednak, że los wojny się odmieni i wróg zostanie pobity, że oni są tu właśnie po to, by ten los od­mienić i dlatego każdy wysiłek i każde ofiary nie są daremne.

Dwa pułki 16 dywizji weszły do walki w pierwszej linii. Pułk 64 przepędził Niemców znad Bzury i wdarł się w głąb miasta. Niemcy wycofali się, stawiając jednak za­ciekły opór. Artyleria niemiecka, jakby chcąc wziąć od-

3 Płk Józef Werobej dowodził uprzednio 9 siedlecką dywizją piechoty, rozbitą w Borach Tucholskich. 4 DP objął po płk. Ta­deuszu Niezabitowskim.

wet za niepowodzenia piechoty, biła w miasto salwami kilku dywizjonów. Miasto zamieniało się w gruzy.

14 września zaczęły napływać z 8 armii do sztabu Gru­py Armii ,.Południe” wiadomości wręcz alarmujące: „...przeciwnik ponownie około godziny 10 silnie atakuje na wschód od Łowicza, wydaje się przebijać na Łowicz i Sochaczew. Sądzi się również, że przeciwnik próbuje się przełamać w kierunku Grójca...” 4

W tej sytuacji Rundstedt w rozmowie telefonicznej zawiadomił sztab 8 armii, że „...w razie konieczności ma bezpośrednio łączyć się z 10 armią...” 5

Tymczasem natarcie polskie szło już naprzód.Gdy prawie całe miasto znalazło się z powrotem w ręku

Polaków, oddziały polskie spotkały się na południowym skraju Łowicza z gwałtownym oporem 18 dywizji nie­mieckiej. Polacy uderzyli od razu, nie zatrzymując się ani chwili, chcieli jednym skokiem pokonać i tę ostatnią przeszkodę. Atak się nie powiódł. Kilkadziesiąt metrów przed niemieckimi okopami artyleria niemiecka położyła gęstą zaporę ogniową.

Pułk przypadł do ziemi.W ciasnej piwniczce jakiegoś na wpół rozwalonego do­

mu mjr Rewerowski czekał bezskutecznie na połączenie z dywizją.

Mijały minuty. Artyleria niemiecka wciąż biła w nie­ruchomą linię polskiej tyraliery. Tylko własna artyleria milczała.

I nagle wszystko ucichło. Aż w uszach dzwoniło od tej ciszy. Wszyscy skupili się, jakby czekając na coś, co tę ciszę przerwie i wyzwoli nagle nowe piekielne dudnienie artyleryjskich wybuchów. Rozpylona w powietrzu ziemia zaczęła powoli opadać. Spoza rzedniejącej kurzawy wyła­niała się rzeczywistość, zmieniona, bo straciła ostrość kon­

4 Z tekstu oceny sytuacji sztabu Grupy Armii „Południe”, MiD WIH.

5 Jak wyżej.

turów. Do tyraliery wracało życie. Żołnierze ociężale od­rywali się od ziemi. Ten i ów chwytał za karabin i ner­wowym ruchem trzaskał zamkiem, niespokojny o jego sprawność. Żołnierze byli jakby oszołomieni i chwilowo niezdolni do walki. Mjr Rewerowski zdawał sobie sprawę z tego stanu i dlatego przekazał telefonicznie dowódcom batalionów polecenie, aby uporządkowali kompanie i przygotowali się do dalszego ataku. Termin wznowienia ataku poda osobiście. Radził jeszcze, aby podciągnęli ka­rabiny maszynowe do przodu i uważali na Niemców.

Zaledwie przetelefonowano to polecenie i tę radę, gdy z tamtej strony, którą przed chwilą dzieliła jeszcze od Polaków ściana artyleryjskiego ognia, zaniosły się gęstą palbą karabiny maszynowe i ręczne. Jednocześnie z oko­pów niemieckich wyszła tyraliera. To gen. Cranz rzucił do kontrataku na Łowicz 30 niemiecki pułk piechoty. Li­czebna i ogniowa przewaga Niemców zdecydowała o wy­niku starcia. Piechota polska zmuszona została do wyco­fania się w głąb miasta i szukania osłony wśród domów i ulic.

Wałka o Łowicz trwała.Pułk sąsiedni, 66, płk. Stefana Michalskiego, bił się na

wschód od miasta. Udało mu się wprawdzie przekroczyć Bzurę, lecz został kontratakami niemieckimi zatrzymany. Nie powiodło się również 26 DP płk. Ajdukiewicza, za­trzymanej przez 19 dywizję niemiecką gen. Schwantesa pod Bednarami. Tylko 4 dywizja piechoty płk. Werobeja szła naprzód i zagroziła uderzeniem na tyły oddziałów ¡niemieckich znajdujących się w Łowiczu.

Wiadomości o przebiegu natarcia, napływające do szta­bu armii „Pomorze”, zdawały się napawać optymizmem. Nastrój przygnębienia zaczął z wolna ustępować. Rodziły się nadzieje na szczęśliwe zakończenie operacji. Gen. Bortnowski sądził, że uderzenie dywizji Werobeja na skrzydło Niemców powinno dać gen. Bohuszowi rozstrzyg­nięcie w Łowiczu.

Wkrótce przybył z meldunkiem lotnik, który powrócił z lotu rozpoznawczego.

Gen. Bortnowski wysłuchał meldunku osobiście. Wia­domości były złe. Szosą z Błonia na Sochaczew ciągnęła długa, 20-kilometrowa kolumna różnych pojazdów woj­skowych. Jakieś kolumny zmotoryzowane lotnik zauwa­żył również na północ i południe od tej szosy. Mogła to być jakaś niemiecka dywizja pancerna. Jej kierunek marszu mierzył we wschodnie skrzydło natarcia prowa­dzonego przez armię „Pomorze”.

Reakcja dowódcy armii była gwałtowna. Płk Ajdukie- wicz otrzymał rozkaz wstrzymania natarcia, a gen. Bołtu- ciowi pozostawiono swobodę decyzji.

Gen. Bołtuć walkę o Łowicz postanowił rozstrzygnąć do końca. Później, w zależności od sytuacji, albo iść da­lej, albo bronić się tutaj. W mieście zawsze łatwiej się bronić. Nawet czołgi nie są wtedy tak groźne.

Tymczasem w Łowiczu Niemcy brali górę. Miasto pra­wie w całości znalazło się znów w ich ręku. Wszystko więc trzeba było zaczynać od nowa. Wykrwawione i wy­czerpane bataliony mjr. Rewerowskiego nie były już zdol­ne do podjęcia ponownego szturmu. W miejsce 64 wrszedł 60 pułk piechoty.

Była godzina 5 po południu. Artyleria polska prowa­dziła ogień. Padła komenda: Naprzód. Powtórzyły ją gardła setek żołnierzy. 65 pułk piechoty uderzył i — iamiąc opór przeciwnika nad Bzurą — wtargnął od wscho­du do Łowicza, niemal na tyły 30 niemieckiego pułku piechoty. Ale gen. Cranz miał odwody: 51 pułk piechoty i nowe dywizjony artylerii, które skierował bezzwłocznie przeciwko Polakom. One to właśnie przechyliły zwy­cięstwo na stronę Niemców. Przy zapadających ciem­nościach walka piechoty w Łowiczu toczyła się z nie­słabnącą siłą, ale o wiele liczniejsza artyleria niemiecka wygrała już pojedynek z artylerią polską.

Ponieważ dalsze prowadzenie walki nie rokowało po­

wodzenia, gen. Bołtuć, mimo sukcesu osiągniętego przez 4 dywizję piechoty płk. Werobeja, postanowił akcję przer­wać.

Gdy pułki 16 dywizji piechoty ruszały na front, każdy liczył ponad 3 tys. żołnierzy. Obecnie ich stany liczebne zmalały do jednej trzeciej. Straty w 4 dywizji piechoty były nieco mniejsze, ale również dotkliwe.

W nocy z 14 na 15 września dywizje gen. Bołtucia wy­cofały się za Bzurę. Wycofała się również dywizja płk. Ajdukiewicza. Postanowiono bronić się nad Bzurą, bo pod Łowicz przybywało coraz więcej sił niemieckich.

*

Nie udało się więc także i to natarcie. Gen. Kutrzeba nie miał czasu na badanie przyczyn tego stanu rzeczy, ale wiedział, że sytuacja uległa dalszemu pogorszeniu. Przede wszystkim odczuje to grupa gen. Knolla-Kownac- kiego, która miała nacierać przez Sochaczew na Warsza­wę. Trwanie armii „Pomorze” w obronie nad Bzurą pod Łowiczem tworzyło dość wątpliwą osłonę. Była za blisko Sochaczewa i Niemcy mogli bez większych trudności od­działywać ogniem artylerii na przegrupowania i kon­centrację dywizji Knolla. Wreszcie pozostał tylko jeden szlak komunikacyjny dla odwrotu aż dwóch armii; było za ciasno, brakowało miejsca na manewr i rozwinięcie w wypadku ataku nieprzyjacielskiej broni pancernej i lot­nictwa.

Generała niepokoiła również sytuacja na północnym odcinku frontu. Niemiecka 3 dywizja piechoty już przeszła Wisłę pod Płockiem, a własny 19 pułk piechoty okazał się za słaby, aby ją z przyczółka wyrzucić. Generał musiał więc wydać rozkazy do cofnięcia zachodniego frontu osło­ny pod Gostynin i Kutno i rzucić do przeciwakcji oddziały dywizji generałów Drapelli i Przyjałkowskiego.

14 września wywiązały się gwałtowne walki pod Płoc­kiem, szczególnie zacięte o las łącki i folwark Góry.

24 pułk piechoty ppłk. dypl. Juliana Grudzińskiego około godziny 14 zaatakował z Łącka 8 niemiecki pułk pie­choty. Własne i nieprzyjacielskie oddziały zwarły .się w boju spotkaniowym, który trwał do wieczora. Niektóre oddziały niemieckie zostały okrążone, ale żadna ze stron nie osiągnęła rozstrzygnięcia. Około północy dowódca27 dywizji piechoty, płk dypł. Gwidon Kawiński, rzucił do natarcia pułki 19 i 24. Po ciężkim nocnym boju wy­parto Niemców z lasu, ale przyczółka nie zniszczono. Całkowitym niepowodzeniem zakończyło się natarcie dwóch pułków 15 dywizji pod Gąbinem. Rzucone do walki częściami i bez dostatecznego wsparcia artylerii, uległy ostatecznie nieprzyjacielskiemu kontratakowi i wycofały się na podstawy wyjściowe. W tej sytuacji konieczne było jak najszybsze przerzucenie grupy gen. Knolla pod Socha­czew. Tym bardziej że już 13 września generał Kutrzeba otrzymał meldunek o kierowaniu się dywizji armii „Łódź” do twierdzy modlińskiej. Nie można więc było oczekiwać żadnej pomocy tej armii w bitwie. Co więcej, okazało się, że naprawdę nie ma już żadnych sił, które by przeszkadzały wprowadzić do bitwy nad Bzurą dy­wizje 10 armii niemieckiej.

Tymczasem piękna słoneczna pogoda nie sprzyjała szyb­kim przemarszom. Lotnictwo nieprzyjacielskie miało doskonałe warunki działania i — mimo ofiarnej walki je­dynego polskiego dywizjonu myśliwskiego — zaczęło po­jawiać się nad Bzurą coraz częściej i coraz skuteczniej atakować Polaków na ziemi. Teren odkryty i pozbawiony przeszkód naturalnych nie sprzyjał obronie przed czoł­gami, których dalekie i zaskakujące zagony były niezwykle groźne.

Wojska gen. Knolla maszerowały z dużą ostrożnościa, w każdej chwili gotowe do odparcia nieprzyjacielskiego ataku. Noc była najlepszym sprzymierzeńcem. Maszero­wano wtedy, a za dnia odpoczywano. Ale cóż to był za odpoczynek, gdy w dużej części oddziałów stan pogotowie.

bojowego trzymał żołnierzy i oficerów w ciągłym napię­ciu. W czasie marszu ogarnięte paniką kolumny uchodź­ców tarasowały szosy i drogi. Przerażeni ludzie towarzy­szyli każdemu ruchowi wojsk, szukając wśród żołnierzy pomocy i opieki. Czas uciekał.

14 września dywizje gen. Knolla osiągnęły dopiero Słudwię, mijając Żychlin, Dąbrowę i Bąków. Nad Słudwią grupa operacyjna zatrzymała isię, przyjmując przeciwpan­cerne ugrupowanie obronne. W nocy ruszyła dalej ku Bzurze. Tymczasem o Sochaczew biły się już oddziały płk. Switalskiego.

Jeden z batalionów skierniewickiego 18 pułku piechoty ppłk. Wiktora Majewskiego, który w nocy nieopatrznie wycofał się z miasta, powróciwszy rano 14 września, zastał już w Sochaczewie Niemców. Nie zwlekając ba­talion rozwinął się do walki i uderzył. Nieprzyjaciel ustą­pił, lecz nie na długo, bo zaraz zaczął podciągać w pobliże posiłki i atakować.

Batalion polski z trudem odparował to uderzenie, ale nie ustąpił, trwając w intensywnym ogniu artylerii nie­przyjacielskiej, która obracała miasto w gruzy. Kolejny polski kontratak przywrócił równowagę położenia i zmu­sił przeciwnika do zaniechania w tym dniu dalszych walko Sochaczew.

Gen. Kutrzeba otrzymał już także meldunki o marszu oddziałów pancernych przeciwnika szosą z Warszawy na Sochaczew. Położenie stawało się groźne. Dowódca armii ocenił je krótko: ,,...Nastąpiło więc całkowite zakorkowa­nie obszaru dwóch armii. Obecnie nie posiadaliśmy żad­nej szosy odwrotowej. Jedyne wyjście — to ostrzeliwaną drogą wzdłuż Wisły albo piaszczystymi traktami przez Puszczę Kampinoską. Bez otwarcia drogi — czy od So­chaczewa, czy od Warszawy lub Modlina — byliśmy cał­kowicie w saku...” 6

6 T. K u t r z e b a , op. cit., s. 139.

W OKRĄŻENIU

Mimo niepowodzenia pod Łowiczem gen. Kutrzeba nie zamierzał zrezygnować z zaczepnej akcji na Skiernie­wice. Wieczorem 14 września wezwał do siebie do Śle­sina, gdzie stanął sztab jego armii, gen. Bortnowskiego, aby raz jeszcze sprawę dokładnie rozważyć.

Grupa gen. Bołtucia miała nadal atakować w kierunku Skierniewic. Jedynie 26 dywizja płk. Ajdukiewicza będzie wspierać natarcie grupy gen. Knolla. Na tej grupie spo­czywał teraz główny ciężar otwarcia drogi przez Socha­czew na Warszawę. Chociaż sytuacja była ciężka, gen. Kutrzeba wierzył, że jego zamiar się powiedzie. U Knolla były przecież dywizje, które pod Łęczycą, Piątkiem, Modlną i Strykowem biły Niemców. Żołnierz był tam już zahartowany zwycięstwem i pełen wiary we własne siły. Knolłowi musi się udać, tym bardziej, gdy ruszy do przodu Bołtuć.

Ale właśnie stamtąd nadeszła wkrótce hiobowa wiado­mość. Dywizje gen. Bołtucia wycofały się za Bzurę. Nie będzie więc natarcia na Skierniewice, lecz tylko bierna obrona.

Noc z 14 na 15 września gen. Kutrzeba spędził nad mapą. Przyznał, że była to ciężka noc. Sam rozważał szansę i możliwości i sam podejmował decyzję. Na gen. Bortnowskiego nie mógł już liczyć. Dowódca armii ,,Po­

morze” był całkowicie załamany i niezdolny do aktyw­nego działania.

Generał zdecydował, że grupa Knolla poprowadzi na­tarcie w dotychczas zamierzonym kierunku. Teraz jednak wydawała się być zbyt słaba. Kazał więc ściągnąć w ten rejon brygady kawalerii gen. Abrahama i płk. Strzelec­kiego, a także dywizję gen. Przyjałkowskiego. Uderzą one z flanki i wesprą Knolla. Była to dość ryzykowna decyzja, gdyż osłabione do maksimum oddziały Tokarzewskiego i Skotnickiego, osłaniające tyły tej operacji, mogły nie wytrzymać. Uderzenie rozcinające okrążenie musiało być szybkie i zdecydowane. W przeciwnym razie nieprzyja­ciel zdąży ściągnąć w ten rejon siły tak duże, że przer­wanie się będzie niemożliwe.

*

Przewidywania gen. Kutrzeby okazały się słuszne. Istotnie, dowódca niemieckiej Grupy Armii „Południe”, gen. Rundstedt, wziąwszy kierownictwo operacją nad Bzurą w swoje ręce, naglił swoich podkomendnych do szybkiego działania.

8 niemiecka armia gen. Blaskowitza pospiesznie się przegrupowała i koncentrowała swoje korpusy i dywizje do natarcia. Już nazajutrz, 16 września rzuciła je na Żychlin i Kutno. W tym samym dniu uderzyć miała 10 niemiecka armia, kierując swoje korpusy między Socha­czew i Łowicz, dla przetarcia drogi korpusowi pancer­nemu Hoepnera, który już ruszył od Warszawy ku Bzu­rze pod Sochaczewem. XV niemiecki korpus lekki stanął, na razie w odwodzie ipod Grójcem, ale i on wkrótce ru­szył ku Wiśle między Wyszogrodem i Modlinem, stając w poprzek odwrotu wojsk gen. Kutrzeby.

Luftwaffe zaś dokonała reszty. Na zbite w wielkiej masie na małym obszarze wojska polskie uderzyło 240 samolotów.

Na spotkanie 4 niemieckiej dywizji pancernej z korpusu Hoepnera, która całą siłą motorów waliła pod Brochów, wyszła Wielkopolska Brygada Kawalerii gen. Abrahama. To ona pierwsza już 14 września rozpoczęła bój o prze­prawy na dolnej Bzurze i zapoczątkowała trzecią i ostat­nią fazę bitwy nad Bzurą.

Przeprawy na Bzurze miały duże znaczenie. Jeżeli wpadłyby w ręce Niemców, drogi odwrotu na Warszawę zostaną zablokowane... Dowódca niemieckiej dywizji wie­dział o tym dobrze i kazał przyspieszyć marsz oddziałów rozpoznawczych. Dotarły już do Brochowa i gen. Abra­ham obserwował ze wzgórza, na którym się zatrzymał, jak motocykliści uwijali się w pobliżu. Rzucił więc na Brochów dwa znajdujące się najbliżej szwadrony 15 puł­ku ułanów i dwa działka przeciwpancerne. Jednocześnie wdarła się do Brochowa piechota zmotoryzowana nieprzy­jaciela i jego czołgi. Wśród zabudowań doszło do ostrego starcia, w którym Polacy, wsparci ogniem czołgów roz­poznawczych, przepędzili Niemców. Tymczasem do Bro­chowa nadciągnęły siły główne 15 pułku ułanów i wzmoc­niły obronę dopiero co zdobytego przyczółka. Część tych sił gen. Abraham skierował do opanowania przeprawy pod Witkowicami. Obrona polska krzepła.

Nieprzyjaciel nie dał jednak za wygraną i świeżymi siłami kontratakował mając już druzgocącą przewagę li­czebną i ogniową. Dowódca brygady wracał właśnie spod Wyszogrodu, gdzie zaczęto dopiero tworzyć obronę, gdy z Brochowa zaczęli się cofać ułani. Na szczęście nad­ciągnął w porę 7 pułk strzelców konnych płk. Królickiego i wprost z marszu skoczył co sił ku brochowskiej prze­prawie. W lasku pod Mistrzewicami zsiedli z koni i ty ­ralierą trzech szwadronów uderzyli na Niemców, biorą­cych już górę nad 15 pułkiem ułanów. Tyraliera strzel­ców konnych przez mistrzewickie pole zbliżyła się do

pobliskiego cmentarza. Przez chwilę zamarła tam, mocu­jąc się z zaporą ognia i Niemców w okopach, by zaraz przedrzeć się przez nią i rozlać po dolinie Bzury. Nie­mieckie karabiny maszynowe i działa biły całą siłą w wi­doczne jak na dłoni tyraliery nacierających. Strzelcy jed­nym skokiem dopadli rzeki i przeszli ją w bród. Już byli na tamtym brzegu i wdzierali się do Brochowa, gdy czoł­gi z piechotą ruszyły im ławą naprzeciw. Na szczęście pospieszyły z pomocą własne TKS \ które przyjęły poje­dynek, powstrzymując nieprzyjacielski kontratak. Ważyły się losy walki o Brochów, ale już szala zaczęła się prze­chylać na stronę nieprzyjaciela, po której siła liczebna i siła ognia była większa. Wtedy uderzył w kierunku Ko­nar, na skrzydło Niemców, 17 pułk ułanów pod dowódz­twem płk. Kowalczewskiego. Wsi nie zdobył, ściągnął jednak na siebie uwagę przeciwnika i jego ogień. Tak wsparty 7 pułk strzelców konnych wziął wreszcie Bro­chów i osiadł mocniej na przyczółku. Niemcy nie chcieli jednak uznać swojej porażki i posłali do kontrataku jeden z batalionów doborowego SS-Leibstandarte „Adolf Hitler”. Polacy musieli ustąpić i przeciwnik wdarł się do Bro­chowa i do parku. Sytuacja stała się groźna. Na szczęście płk Królicki miał pod ręką dwa odwodowe szwadrony, które wyszły esesmanom naprzeciw i bagnetami wyrąbały drogę na powrót do wsi. Brochów został w polskich rę­kach. Stąd 16 września o świcie pułk strzelców wyszedł w Puszczę Kampinoską i skierował się na Myszory i Fa- mułki Królewskie, 17 pułk ułanów — na Myszory i Ci­sowe, zaś 15 pułk ułanów — na Famułki Brochowskie i Bieliny.

Gen. Abraham, mianowany przez gen. Kutrzebę do­wódcą grupy operacyjnej kawalerii, kierował dwoma bry­gadami. Wielkopolska Brygada pod dowództwem płk. Ko­walczewskiego już przed południem 16 września skon-

1 Polskie czołgi rozpoznawcze, tzw. tankietki.

centrowała się na wschodnim brzegu Bzury, znajdując osłonę przed nieprzyjacielskim lotnictwem w lasach puszczy. Podolska Brygada płk. Strzeleckiego miała do­piero nadejść. Generał nie czekał jednak na tę brygadę. Zależało mu na czasie. Chciał jak najszybciej przejść puszczę i stanąć w Warszawie. Sytuacja sprzyjała jego zamiarowi. Wielkopolska Brygada Kawalerii napotkała dotąd tylko słabe patrole nieprzyjacielskie i gdzie­niegdzie czołgi. Tutaj docierał jedynie potężny łomot setek dział i eksplozje bomb lotniczych. To spod Sochaczewa echo niosło wrzawę walki. Bitwa już się tam zaczęła. Tam też Niemcy skierowali cały swój wysiłek i uwagę.

*r ~

W tym czasie dywizje grupy operacyjnej gen. Knolla. przygotowujące się do uderzenia przełamującego pod Sochaczewem, znalazły się w ogniu gwałtownej walki. W ciągu ostatnich kilku dni sytuacja w tym rejonie bar­dzo się zmieniła na niekorzyść Polaków. Przede wszystkim został stracony Sochaczew. II batalion mjr. Feliksa Kozu- bowskiego z 18 pułku piechoty, po wielogodzinnej walce z czołgami i piechotą niemieckiej 4 dywizji pancernej, musiał ustąpić. Zginął mjr Kozubowski.

Niemcy trzymali już także przyczółki na zachodnim brzegu Bzury po południowej i północnej stronie Socha­czewa. Pułki nieprzyjacielskiej 19 dywizji piechoty sta­nęły pod Lubiejowem, wdarły się do lasu k. Emilianowa i trzymały Kozłów Szlachecki.

W lesie k. Brak skoncentrowała się także większość sił 1 niemieckiej dywizji pancernej. 4 dywizja pancerna oraz SS-Leibstandarte „Adolf Hitler” zajęły nie tylko Socha­czew, ale także przeprawy pod Żukowem.

Natarcie polskie miało ruszyć wczesnym rankiem16 września. W przewidzianym czasie mogła je wykonać tylko 26 dywizja piechoty płk. Ajdukiewicza, która była

w tym rejonie od czasu iboju pod Łowiczem. Jej natarcie na przeprawy pod Kozłowem Szlacheckim miały wesprzeć dywizje gen. Knolla. Rano bataliony pułków 18 i 10 zer­wały się do ataku, ale od razu napotkały ścianę ognia nie­przyjacielskiego, której przebić nie zdołały. W południe atakowali jeszcze raz. Szanse na powodzenie były większe, bo już nadciągnęła 14 dywizja piechoty gen. Włada i przygotowywała swoje oddziały do natarcia. Ale znów się nie udało. Skrwawione w ogniu artylerii i karabinów maszynowych bataliony odskoczyły, a niebezpieczną sy­tuację grożącą pościgiem Niemców za wycofującą się pie­chotą ratowały polskie TKS. Nie na długo jednak, ich natarcie w silnym ogniu przeciwpancernym nieprzyja­ciela także załamało się, a zaraz potem niemiecka 1 dy­wizja pancerna całą swoją siłą ognia i stali ruszyła do ataku.

W Emilianowie przyjęła ją celnym ogniem 2 kompania 18 pułku piechoty. Do akcji włączyła się także artyleria 26 polskiej dywizji piechoty, kładąc zaporę ognia na wciąż przeprawiające się czołgi. To poskutkowało i dalszy przy­pływ czołgów ustał. Ale te, które już przeszły Bzurę, parły do przodu. Po dzielnym oporze padła najpierw obrona kompanii w Emilianowie, a potem następne linie obronne organizowane naprędce przez oddziały 26 dy­wizji.

Największe jednak spustoszenie siały wśród oddziałów14 polskiej dywizji piechoty, która dopiero sposobiła się do natarcia. Uderzenie spadło na 57 pułk piechoty i zniosło prawie doszczętnie cały III batalion, I batalion także poniósł ogromne straty. Stojąca z tyłu artyleria — bateria 14 pułku artylerii lekkiej i 14 dywizjon artylerii ciężkiej — nie zdążyła oddać ani jednego strzału. Zostały po prostu rozjechane.

Jedna z grup nieprzyjacielskich czołgów skierowała się w stronę Rybna i Szwarocina. Pod Szwarocinem stał polski 55 pułk piechoty. Tu już zdążono przygotować za­

porę. 6 czołgów spłonęło. Inne wyminęły jednak tę groźną przeszkodę i parły ku zachodowi, gdzie obrony polskiej nie było.

Poprzednia grupa czołgów po rozjechaniu batalionów 57 pułku ruszyła na Kocierzew Południowy, wprost na kwaterę dowództwa i sztabu polskiej dywizji, które wy­cofały się pospiesznie z płonącej wsi i szukały osłony w 58 pułku piechoty. Pułk stanął już tymczasem w dru­gim rzucie dywizji i przygotowywał obronę przeciwpan­cerną na linii Karnaków — Błędów. Przygotowania po­stępowały wolno. Niemcy rzucili do akcji kilkadziesiąt bombowców nurkujących JU-38, które obrzuciły bom­bami wszystko, co się poruszało na ziemi.

58 pułk piechoty był więc nie w pełni przygotowany do obrony, gdy pojawiły się przed nim czołgi. Największe pole do popisu miały działka przeciwpancerne. Nie za­wiodły. Za nierozważną próbę czołowego przebicia pol­skiej zapory przeciwpancernej Niemcy zapłacili szesnasto­ma rozbitymi czołgami. Nieprzyjacielski atak załamał się. Przeciwnik nie próbował go już powtórzyć, lecz znalazł luki w polskiej obronie. Wyminął pułk i ¡skierował się ku Kiernozi.

W rezultacie udanego zagonu pancernego czołgi nie­przyjacielskiej 1 dywizji znalazły się na tyłach 26 i 14 dywizji piechoty. Najgroźniejsze zaś tego skutki były dla14 dywizji, rozdzielonej na zgrupowania pułkowe, całko­wicie od siebie odizolowane i bez łączności. Dywizja jaleo zwarta jednostka przestała de facto istnieć.

W trudnym położeniu znalazła się również 17 polska dywizja piechoty płk. Mozdyniewicza, mająca nacierać wprost na Sochaczew. Grupa czołgów 1 niemieckiej dy­wizji pancernej uderzyła na Lipnice, które zdobyła bez trudu, zaskoczywszy tam VIII batalion strzelców podczas spożywania obiadu. Stąd czołgi ruszyły na Rybno, gdzie stacjonował sztab 17 dywizji. Obrona Rybna była jednak przygotowana. I batalion 70 pułku piechoty nie oddał

miejscowości mimo kilkakrotnych, powtarzających się do zmroku natarć nieprzyjaciela.

Sytuacja była jednak groźna, tym bardziej że sąsiednia14 dywizja piechoty nie miała żadnej możliwości przeciw­działania. Trzeba jej było pomóc, a to wymagało natych­miastowej zmiany planu działania 17 dywizji. Do natar­cia na Sochaczew mógł pójść tylko jeden pułk — 68. Pozostałe zaś oddziały dywizji trzeba było zaangażować do walki z niemieckimi oddziałami pancernymi, buszują­cymi coraz śmielej na tyłach polskich wojsk. Do Socha­czewa — przez Niemców w tym czasie nie bronionego — wkroczyła jedna z kompanii 68 pułku piechoty. Fakt ten nie miał obecnie większego znaczenia dla polskiej akcji zaczepnej, albowiem Niemcy przeszli do natarcia także w sąsiedztwie północnego skrzydła dywizji, w rejonie podstaw wyjściowych 25 dywizji piechoty.

4 niemiecką dywizję pancerną, która przeszła Bzurę między Żukowem a Zarzeczem, poprzedzał SS-Leibstan- darte „Adolf Hitler”. W rejonie Adamowej Góry nastąpiło starcie, w którym dywizja gen. Altera poniosła dotkliwe straty. Ale i Niemcy odczuli mocno to natarcie. Doliczono się tam 17 spalonych czołgów. Pod dworem Ruszki zaś ten rachunek podwyższyła znacznie bateria kpt. Głowac­kiego z 17 pułku artylerii lekkiej.

Natarcie polskie pod Sochaczewem nie ruszyło więc z miejsca. Był to niewątpliwie dotkliwy cios. Niemcy jednak pełnego powodzenia nie osiągnęli. Natarcie obu dywizji pancernych zostało wstrzymane, a te oddziały czołgów, które zapuściły się głęboko w obronę polską, zostały praktycznie odcięte od sił głównych i zmuszone do przebijania się do swoich.

Bój pod Sochaczewem wydawał się być nie rozstrzyg­nięty. Po stronie niemieckiej dowódca XVI korpusu gen. Hoepner postanowił podjąć natarcie od nowa. Po stronie polskiej zaś gen. Kutrzeba powziął decyzję przerwania bitwy. Wymijając przeciwnika, przejść przez Bzurę na

północ od Sochaczewa; następnie, znajdując w lasach Puszczy Kampinoskiej naturalnego sprzymierzeńca w od­wrocie, pomaszerować jak najspieszniej ku Warszawie, a tam gdzie Niemcy staną na przeszkodzie, przebijać się siłą.

Grupa operacyjna gen. Knolla miała przekroczyć Bzurę powyżej Sochaczewa, a następnie skierować się do po­łudniowego pasa puszczy.

15 dywizja piechoty gen. Przyjałkowskiego, tworząc przyczółek na wschodnim brzegu rzeki, pod Witkowicami, zapewniałaby przejście armii „Pomorze” w południowe rejony Puszczy Kampinoskiej.

Wykorzystując ten przyczółek armia ;,Pomorze” powin­na była wycofać się spod Łowicza, po czym po przejściu przepraw osłanianych przez 15 dywizję piechoty ruszyć w ślad za grupą gen. Knolla.

Bardzo ważne zadanie powierzył gen. Kutrzeba grupie kawaleryjskiej gen. Abrahama. Miała ona podjąć śmiały zagon przez puszczę i — idąc w przodzie wojsk obu armii— torować i oczyszczać przed nimi drogę z oddziałów nie­mieckich, które by się tam pojawiły.

Tak pomyślany manewr odwrotowy osłonić miały, przed pościgiem Niemców i atakami z tyłu, oddziały gene­rałów Tokarzewskiego i Skotnickiego.

Gen. Kutrzeba wiedział, że przeprowadzenie tego ma­newru będzie trudne, że wobec olbrzymiej już teraz prze­wagi przeciwnika siły jego przemęczonych i wykrwawio­nych wojsk mogą nie wystarczyć. Generał liczył jednak wciąż na pomoc załogi Warszawy, a także Modlina.

Łączności z gen. Rómmlem ani gen. Thommee wpraw­dzie nie było, ale przecież oni musieli wiedzieć, jaka tu jest sytuacja.

Dowódca obrony zachodniego przedmościa Warszawy, płk Porwit, z uwagą śledził nadchodzące meldunki. Wy­nikało z nich, że zarówno na północnym, jak i południo­wym odcinku obrony przeciwnik przestał napierać, a na

środkowym zaledwie pozoruje. Gdzie się więc podział? Odpowiedź nie była trudna.

....poczucie bezsiły i głuchy ból, jaki odczuwałempatrząc z pozycji przedmościa na eskadry nurkowców nad Puszczą Kampinoską i widząc oczami wyobraźni przedzie­rające się przez puszczę oddziały gen. Kutrzeby, którym— podobnie jak 12 września oddziałom gen. Thommee — znów prawie nic nie pomogliśmy. Wzmagała się rozterka, gdy z meldunków lotników szturmowców dowiadywałem się co dnia, ile świeżych sił niemieckich szło w puszczę. Dręczyła mnia świadomość, że odwołany (17 września) w ostatniej chwili oddział wydzielony byłby walnie od­ciążył utrudzone i przerzedzone w walkach dywizje gen. Kutrzeby...” 1

W nocy z 15 na 16 września płk Porwit przedstawił w dowództwie obrony Warszawy propozycję silnego wy­padu, który pod jego osobistym dowództwem miał pójść południowym pasem puszczy na spotkanie przebijających się znad Bzury wojsk gen. Kutrzeby. Płk Porwit miał po­prowadzić 7 batalionów piechoty, 3 dywizjony artylerii oraz pododdział czołgów. Byłaby to więc siła znaczna i dla realizacji zamierzonego celu skuteczna.

Gen. Czuma propozycję przyjął i akceptował. Jednakże tuż przed realizacją wypad płk. Porwita odwołano. Taka była ostateczna decyzja dowódcy armii „Warszawa” -— gen. Rómmła. Wypad ppłk. dypl. Leopolda Okulickiego, któremu oddano do dyspozycji tylko trzy bataliony, okazał się za słaby.

Równie mało skuteczna była pomoc Modlina. 15 wrześ­nia gen. Thommee skierował do puszczy oddział wydzie­lony złożony z batalionu piechoty, plutonu artylerii i dzia­łek przeciwpancernych. Płk dypl. Stanisław Sztarejko, któremu powierzono dowództwo oddziału, miał przede

2 M. P o r w i t , Obrona Warszawy wrzesień 1939, Warszawa 1959, s. 179.

wszystkim nawiązać łączność z oddziałami armii ,.Poznań” i „Pomorze”. W razie potrzeby także ułatwić im wycofanie. Z jaką jednak realną pomocą może przyjść słaby batalion piechoty? W tej sytuacji można było liczyć tylko na na­wiązanie łączności, ale i to okazało się zbyt trudne. Od­dział płk. Sztarejki został zaatakowany w rejonie Leszna i musiał wycofać się na Wiersze.

Oddziały gen. Kutrzeby nie doczekały się żadnej po­mocy.

Wieczorem 16 września, już po wydaniu rozkazów do odwrotu przez Puszczę Kampinoską do Warszawy, sztab armii „Poznań” zwinął kwaterę główną i ruszył ku prze­prawom, aby dojść do Myszor — już po tamtej stronie rzeki — dokąd nadchodzić powinny meldunki o wynikach odwrotu. Gen. Kutrzeba chciał tam być jak najwcześ­niej.

Ale kolumna samochodów dowództwa i sztabu armii posuwała się noga za nogą. Całą bowiem szerokością piaszczystej drogi waliły konne tabory. Długimi rzędami, wóz obok wozu, wlokły się, zatrzymując co kilkadziesiąt metrów. Kilka kilometrów do rzeki gen. Kutrzeba przebył więc pieszo. Towarzyszyli mu szef sztabu i oficer opera- cyjny. Krótko przed świtem dotarli do Witkowie. Na brzegu Bzury zastali gęstą ciżbę wozów, koni i ludzi ocze­kujących na przeprawę. Na tamtą stronę prowadził tylko jeden most, raczej do kładki podobny.

Wycofujące się w nieładzie wojska napierały na prze­prawę, a po przedostaniu się na przeciwległy brzeg szu­kały schronienia przed Luftwaffe, która zwykle o brzasku dnia przystępowała do ataków. 17 września hitlerowskie naczelne dowództwo zdecydowało rzucić przeciwko okrą­żonym wojskom gen. Kutrzeby dodatkowe jednostki lot­nictwa bojowego. „Führer rozkazał: 17 września nie nale­ży atakować Warszawy i Pragi ani na ziemi, ani z po­wietrza. Wszystkie posiadane związki taktyczne użyć w tym dniu do zniszczenia przeciwnika, okrążonego nu

wschód od Kutna. W tym rejonie pożądany jest szybki i zdecydowany sukces...” 3

Gen. Kutrzeba wraz z oficerami swego sztabu przeszedł Bzurę, zanim pojawiło się na przeprawach lotnictwo nie­przyjaciela, i rano dotarł do pobliskich Myszor. Mimo wy­siłków nie udało się nawiązać łączności ze sztabem gen. Knolla. Powodowało to niepokój gen. Kutrzeby i jego sztabu tym bardziej że Luftwaffe zjawiła się już nad polem walki i to w nie spotykanej dotąd sile. Samoloty niemieckie nadleciały nad Myszory z kierunku południo­wego w zwartych szykach bojowych. Lotnicy nieprzyja­cielscy pewni byli swojej siły, a przede wszystkim bez­karności. Nie było już polskiego lotnictwa myśliwskiego, które w myśl rozkazów naczelnego dowódcy lotnictwa i OPL zostało odesłane do dyspozycji Brygady Pościgowej, milczały też z braku amunicji działa przeciwlotnicze. Hitlerowskie samoloty zaatakowały wioskę z lotu nurko­wego. Kolumny ludzi i wozów, próbujące przedostać się ku pobliskiej puszczy wąską drogą przez wieś, zostały zasypane gradem bomb i pocisków broni pokładowej. Następne uderzenie spadło na skraj puszczy.

Gen. Kutrzeba z płk. Lityńskim i ppłk. Robakiewiczem przeczekali nalot w przydrożnym zagajniku. Ciągle nie było meldunków, a co gorsza — nie było oddziałów z dy­wizji gen. Knolla-Kownackiego, które powinny były już nadejść.

Po zachodniej stronie Bzury dopełniał się tymczasem los osaczonych przez Niemców naszych dywizji. Nieprzy­jaciel zdołał już bowiem zablokować drogi do Puszczy Kampinoskiej.

„...Na 17 września przewidziano kontynuowanie natar­cia — pisze zachodnioniemiecki historyk. — 10 armia miała zadanie zaatakować ponownie nieprzyjaciela w łuku

3 Rozkaz dowódcy GA „Północ” do dowódcy 3 armii w spra­wie przewidywanego udziału lotnictwa w bitwie nad Bzurą, w: Wojna obronna Polski, Wybór źródeł, dok. nr 464, s. 887.

Wisły w celu przeszkodzenia mu w odwrocie wzdłuż Wisły w kierunku Warszawy i zniszczenia go we współdziałaniu z 8 armią. W tym samym dniu 8 armia miała zaatakować jednostki polskie wszystkimi siłami, nacierając koncen­trycznie z linii Łowicz, Kutno, Płock na Kiernozie, Lu- szyn, Gąbin” 4.

17 września o godzinie 6.00 wojska 8 armii niemieckiej, wspierane intensywnymi nalotami Luftwaffe, rozwinęły z rejonu Łowicza natarcie korpusami XIII i X w kierunku Kiernozi i Luszyna. Spod Płocka ruszyła 3 dywizja pie­choty na Gąbin. W ciągu dnia wchodziły do walki także korpusy i dywizje 10 armii, która ściągała do bitwy nowe siły. Dywizje XV korpusu miały podjąć działania z linii szosy Warszawa — Błonie na północ ku Wiśle, by zamk­nąć dywizjom gen. Kutrzeby drogi odwrotu do War­szawy. Z tym zadaniem podążała ku zachodnim skrajom Puszczy Kampinoskiej 2 dywizja lekka. 3 dywizja lekka podjęła natarcie z rejonu Kiernozi w kierunku północno- -wschodnim. 4 dywizja pancerna rozwijając natarcie na północ wzdłuż zachodniego brzegu Bzury dążyła do cał­kowitej blokady przepraw, aż po ujście tej rzeki do Wisły.

Nieprzyjacielskie próby zmierzające do zadania osta­tecznego ciosu okrążonym dywizjom armii „Poznań” i „Pomorze” zbiegły się w czasie z polskimi próbami wyr­wania się z kotła.

Od początku tej ostatniej fazy bitwy na zamiarach pol­skich zaciążyły nieporozumienia rozkazodawcze i brak precyzji w wykonywaniu zadań. W warunkach przygnia­tającej przewagi przeciwnika stało się to jedną z głów­nych przyczyn zagłady całego niemal zgrupowania dwóch armii polskich. Dowództwo 25 dywizji piechoty, zamiast skierować swoje pułki do sforsowania rzeki poniżej Bro­chowa, przeprowadziło je, wbrew rozkazowi gen. Ku­trzeby, na przeprawy w pobliżu wioski, „...w niewoli

4 R. E l b l e , Die Schlacht an der Bzura in September 1939 a u sdeutscher und polnischer Sicht, Freiburg 1975, s. 197—198.

w 1940 r. — napisał gen. Kutrzeba — dowiedziałem się, że wykonanie mego rozkazu odbiegało od mego zamiaru na skutek niezrozumienia jego intencji przez dowódcę 25 DP i niesprawdzenia pomyłki przez grupę operacyjną. Gen. Alter był zdania, że łatwiej będzie mu sforsować Bzurę tam, gdzie jest most, niż tam, gdzie go nie ma. Pro­sił więc dowódcę grupy o zmianę rozkazu w tym duchu i uzyskał zgodę...” 5.

Akceptacja proponowanej przez gen. Ałtera zmiany roz­kazu okazała się fatalna w skutkach. Jego dywizja bo­wiem przesuwając się na północ, odsłaniała podchodzącą dopiero do rzeki 15 dywizję piechoty, która korzystając z osłony dywizji gen. Altera, utworzyć miała przyczółek na wschodnim brzegu Bzury, jako oparcie dla przeprawy cofających się w ślad za grupą gen. Knolla dywizji armii gen. Bortnowskiego. Toteż 15 dywizja zamiast normalnej przeprawy na drugi brzeg rzeki, organizować musiała na­tarcie z forsowaniem Bzury, wchodząc bezpośrednio z marszu do walki z czołgami XVI korpusu pancernego, którego dywizje ruszyły na północ ku ujściu Bzury, by zamknąć drogi przejścia na wschód.

Skutki owej nieszczęsnej zmiany rozkazu odczuła na­tychmiast 17 dywizja płk. Mozdyniewicza, zmuszona do forsowania rzeki z obu odsłoniętymi skrzydłami. Postę­pująca z tyłu 14 dywizja gen. Włada napierała na prze­prawy, szamocząc się wśród taborów 25 i 17 dywizji, ta­rasujących wszystkie drogi do rzeki.

Na domiar złego pękła obrona armii „Pomorze” reali­zującej zadania osłony całej operacji od południa. W kon­sekwencji pod silnym naporem nieprzyjaciela cofać się musiały straże tylne generałów Tokarzewskiego i Skot­nickiego. Obszar operacyjny zgrupowania gen. Kutrzeby kurczył się coraz bardziej, co uniemożliwiało jakikolwiek manewr. Na stłoczone na małej powierzchni wojska, czę­

5 K u t r z e b a , op. cit., s. 164.

ściowo już zdezorganizowane, uderzyła Luftwaffe: ................ataklotniczy ciągnął się przez cały dzień bez przerwy i był wykonywany przy użyciu kilkuset samolotów zarzuca­jących niemal cały teren masami małych bomb rozpry- skowych naziemnych, tzw. żabek, w połączeniu z ostrzeli­waniem z broni pokładowej każdego zagajnika, w którym zauważono lub nawet podejrzewano obecność polskiego oddziału” 6.

25 dywizja piechoty zdołała się przebić do Puszczy Kampinoskiej zachowując mimo strat zwartość organi­zacyjną. Nie skierowała się jednak do południowego pasa lasów, by przeciwstawić się niemieckim atakom z po­łudnia i osłonić przeprawę reszty wojsk. W tej sytuacji15 dywizja gen. Przyjałkowskiego, nie zdoławszy wywal­czyć przyczółka na wschodnim brzegu rzeki, udała się na północ i zdążyła jeszcze, znajdując osłonę w działaniu 25 dywizji, przeprawić się przez Bzurę.

17 i 14 dywizje piechoty z grupy gen. Knolla oraz armia „Pomorze” przejść rzeki już nie mogły. W meldunku do­wódcy 10 armii niemieckiej z 17 września zanotowano:....Dzisiaj przed południem odnosiło się wrażenie, żewśród wszelkich objawów bezładnego odwrotu nieprzyja­ciel ustąpił w kierunku północnym. Przypuszcza się, że duże siły nieprzyjaciela porzucają swoje pojazdy, prze­prawiają się w dolnym biegu Bzury w poszukiwaniu dróg odwrotu do Modlina lub Warszawy...” 7

Nad ranem 17 września pułki 14 dywizji ruszyły do rejonu koncentracji pod Iłowem i Starymi Budami. Marsz był jednak zbyt powolny. Kolumny oddziałów prze­mieszały się z różnymi taborami, głównie 25 dywizji piechoty. Niedaleko miejsca koncentracji spadło na nie potężne uderzenie hitlerowskiego lotnictwa. Przez cały dzień pułki stały pod bombami i w ogniu artylerii.

Następnego dnia gen. Wład podjął próbę zorganizowa­

6 Z i e l i ń s k i , Zarys kroniki 25 dywizji piechoty, s. 81—82.7 KTB GA „Południe”, MiD WIH, s. 9.

nia obrony Białej Góry. Otrzymał wtedy śmiertelną ranę od odłamka pocisku artyleryjskiego. Dywizja jako całość przestała istnieć.

Pułkownik Wiecierzyński zebrał resztki swego 55 pułku piechoty pod Kamionem i wraz z częścią 58 pułku pró­bował siłą przedrzeć się przez Bzurę. Ostatniemu natarciu14 dywizji piechoty towarzyszyły dwie baterie dywizyj­nego pułku artylerii. Tylko część oddziałów zdołała przejść rzekę i schronić się w puszczy. Tu i ówdzie próbo­wały przedrzeć się na własną rękę małe grupy żołnierzy, zbierane przez oficerów i podoficerów. Niektóre dotarły do Modlina lub Warszawy. Inne dostały się do niewoli.

17 dywizja piechoty płk. Mozdyniewicza również nie zdołała dojść do Bzury całością sił. Drogi, którymi szła, zatarasowane były taborami. Działanie całością sił było niemożliwe; z Niemcami, którzy już zablokowali przej­ścia do rzeki, biły się bataliony i kompanie. II batalion 68 pułku pod dowództwem płk. Fagasińskiego zaatakował wroga w Kostkach, ale nie zdołał przełamać okrążenia; przez wiele godzin trwał w obronie, w nieustannym ogniu artylerii i nalotów bombowych lotnictwa. III batalion tego pułku, na czele z mjr. Krajewskim, mimo ciężkich strat w wyniku kilkakrotnych ataków niemieckich, wspiera­nych artylerią, szedł uparcie ku przeprawie.

Dowódca dywizji znajdował się pośrodku walki. Kiero­wać nią już jednak nie mógł. „...zarządzono (około godziny 3 nad ranem — T. J.) zlikwidowanie mp dowództwa i wy­ruszyły dwa samochody. W pierwszym dowódca dywizji z szefem sztabu i oficerem ordynansowym, a w drugim dowódca piechoty dywizyjnej ze swym szefem sztabu i oficerem ordynansowym wyjechali, ażeby dostać się na czoło swych kolumn. W przekonaniu, że 25 DP działać bę­dzie w nakazanym pasie, pojechano przez Młodzieszyn na Juliopol i Bibijampol, czyli na tyłach 25 DP. Z powodu zatłoczenia dróg i awarii (samochodu — T. J.) dowódcy DP samochody utraciły łączność, a ponieważ 25 DP wo-

bec zmiany rozkazu, o czym dowództwo 17 DP nie wie­działo, odsłoniła kierunek na Juliopol, dowódca 17 DP wjechawszy około godziny 4 rano dnia 17 pod Bibijampo- lem na placówkę niemiecką dostał się do niewoli. Ten sam los w godzinę później w tym samym miejscu spotkał dowódcę PD...” 8

Między Młodzieszynem a Juliopolem 69 pułk piechoty zaatakowała grupa niemieckich samolotów. Dziesiątki bomb spadły na pułk, a do tego celny ogień położyła nie­przyjacielska artyleria. Huk zagłuszył rozkazy i zwykły ludzki strach owładnął oddziałami. Resztki rozbitego puł­ku pociągnęły ku Białej Górze.

Oddziały 17 dywizji piechoty usiłowały bronić się jesz­cze w rejonie Białej Góry. Biły się tutaj resztki batalio­nów 68 pułku zebrane przez mjr. Stanisława Culica. W Leontynowie stawił Niemcom opór I batalion 70 pułku pod dowództwem kpt. Kowalczyka, w Starych Budach walczyła bateria kpt. Głowackiego. Żołnierze walczyli do końca, na własną rękę; tworząc naprędce oddziały i grupy przedzierali się ku rzece. Mjr Krajewski prowadzący 3 kompanie z II batalionu 68 pułku padł ciężko ranny, po­dobnie jak wielu jego żołnierzy, a nad pozostałymi do­wództwo objął kpt. Judziński. Bzurę przeszli pod Brocho­wem. Inne oddziały, dowodzone przez płk. Tyczyńskiego, sforsowały Bzurę pod Witkowicami. Były to już szczątki pułków dywizji.

„...Na poranne godziny (18 września — T. J.) Grupa Armii („Południe” — T. J.) przewiduje prowadzenie po­ścigu siłami działającymi z zachodu na wschód. W tym celu nakazano koncentrację wszystkich zwalniających się sił. Nieprzyjaciel próbował miejscami stawiać opór, jed­nakże obserwuje się u niego częściowy rozkład. Całkowite zniszczenie nieprzyjaciela można uznać za pewnik. Mnoży się liczba jeńców wziętych do niewoli w toku wielodnio-

8 W. S m o l a r s k i , Relacja z działań 17 DP we wrześniu 1939, MiD WIH.

wych walk, które i dla własnych, często mniej licznych wojsk były walkami krwawymi...” 9

Tymczasem główne siły armii „Pomorze” kierowały się dopiero spod Kiernozi i Osieka pod Stare Budy. 18 wrze­śnia sytuacja jednostek stała się tragiczna. Pierścień nie­mieckiego okrążenia zaciskał się ze wszystkich stron. XVI korpus pancerny gen. Hoepnera zablokował osta­tecznie Bzurę po obu jej stronach. 8 armia osiągnęła w natarciu szosę Sochaczew — Sanniki i napierała na co­fające się w bezładzie ku północnemu wschodowi resztki rozbitych dywizji i pułków armii „Pomorze”.

Oddziały polskie kierowały się ku Bzurze w nadziei, że przeprawy na rzece trzymane są jeszcze przez dywizje gen. Knolla. Oddziały niemieckiego XVI korpusu pod Ruszkami, Młodzieszynem i Białą Górą były dla naszych jednostek całkowitym zaskoczeniem. Stare Budy — rejon koncentracji armii „Pomorze” — znalazły się pod hura­ganowym ogniem artylerii nieprzyjaciela, a nad pozosta­łym obszarem zapanowało lotnictwo. Zmiażdżone ogniem dywizje i pułki rozpadły się.

„...Na zachodnim brzegu Bzury 18 września nie było już zwartego wojska z funkcjonującym aparatem dowo­dzenia. Z armii „Pomorze” i 14 dywizji piechoty pozostały tylko szczątki pułków w postaci luźnych oddziałów, które przebijały się na własną rękę. Większość tych od­działów po uporczywych walkach i poniesieniu dużych strat dostała się 18 i 19 września do niewoli nie­mieckiej...” 10

*

Tymczasem grupa operacyjna kawalerii gen. Abrahama szła przez Puszczę Kampinoską.

— Kawaleria polska przekroczyła Bzurę i przerwała się do Puszczy Kampinoskiej — głosiły meldunki rozpozna­

9 KTB GA „Południe”, MiD WIH, s. 11.10 G ł o w a c k i , 17 Wielkopolska Dywizja Piechoty..., s. 9 8 .

wcze nieprzyjaciela. — Jak najszybciej maszerować na północ, osiągnąć Wisłę i odciąć Polakom drogi odwrotu — brzmiały rozkazy.

Piaszczystymi drogami, całą szerokością lasów kampi­noskich, ciągnęły na wschód oddziały polskiej kawalerii. Nie był to zwycięski marsz, jak ten spod Bielaw, Głowna i Uniejowa. Żołnierz zdawał sobie już sprawę z bezna­dziejności położenia i swej bezsilności. Wycofywał się, aby dotrzeć do Warszawy lub Modlina.

Pod gajówką Dębowskie napotkano opór nieprzyjaciel­skiej piechoty. Była to zasadzka. Posypały się strzały, gdy straż przednia 17 pułku ułanów przeszła już polanę i kryła się w lesie, a maszerujące za nią szwadrony sił głównych pułku zaczęły dopiero na polanę wychodzić. Czołowy szwadron ruszył pełnym galopem do przodu i po chwili znalazł się w lesie. Na polanie pozostali: dowódca pułku, ppłk Wiktor Arnoldt-Russocki i pluton kolarzy — odcięci od swoich silnym ogniem przeciwnika.

Już 30 minut trwała walka, a jej wynik był ciągle nie rozstrzygnięty. Ale Niemcom przybywały posiłki. Zaczęli strzelać z granatników i moździerzy. Pierwsza salwa min rozerwała się obok biegnącego przez polanę nasypu ko­lejki. Następna padła już między żołnierzami. Było kilku rannych. Za nasypem ppłk Russocki przygotował natarcie. Zgromadziły się tu także pozostałe plutony szwadronu. Ruszyli do natarcia, które rozwijało się jednak bardzo powoli. Zbyt silny był ogień karabinów maszynowych i moździerzy nieprzyjaciela. Gdy mjr Józef Skrzypkowski zorientował się, że pod gajówką Polacy napotkali opór, zawrócił natychmiast swoje szwadrony z Polesia Starego i pospieszył z odsieczą. Atak utknął jednak w ogniu nie­mieckiej obrony. Równa jak stół polana była nie do prze­bycia. Ppłk Russocki rozkazał, aby szwadron por. Kazi­mierza Karwowskiego obszedł las i uderzył na Niemców z tyłu. Niebawem głośne hura... i wybuchy granatów ręcz nych potwierdziły, że rozkaz został wykonany. Z pomocą

przybył dywizjon 7 pułku strzelców konnych. Teraz ru­szyło także czołowe natarcie. Niemcy, pozostawiwszy broń ciężką i sprzęt, rzucili się do ucieczki. Nie ścigano ich.

Bój pod Górkami i Zamościem wziął początek od star­cia szwadronu 7 pułku strzelców konnych z nieprzyjacie­lem w pobliżu przysiółka Górki. Szwadron pod do­wództwem rtm. Konstantego Kozłowskiego złamał opór Niemców i zajął przysiółek. Przeciwnik kontratakował, ale strzelcy konni trzymali się mocno. Na razie jednak dalszy ruch naprzód okazał się niemożliwy i płk Królicki zmuszony był rzucić do walki główne siły pułku. Zaraz też dwa szwadrony pod dowództwem rtm. Szacherskiego spadły na Niemców z kierunku północno-zachodniego i odrzuciły ich aż po drogę Cisowe — Zamość. Potem jed­nak natarcie oddziałów Szacherskiego ugrzęzło w silnym ogniu karabinów maszynowych i artylerii. Płk Królicki rzucił w bój kolejne szwadrony. Tym razem uderzyły od zachodu i wyrzuciły nieprzyjacielską piechotę z 12 pułku ze wzgórza 81,5 oraz wdarły się do pierwszych zabudowań Zamościa. W ręce polskie wpadł porzucony przez nie­przyjaciela sprzęt.

Tutaj jednak natarcie polskie zatrzymało się. Chociaż płk Królicki jeszcze raz podniósł swoich strzelców do ataku, nie osiągnął jednak powodzenia.

Odwet za to wzięła artyleria Wielkopolskiej Brygady Kawalerii. Prawdziwy zaś triumf odniosła 1 bateria kpt. Edwarda Nagórskiego. Oto jedna z niemieckich baterii nieopatrznie zdradziła swoje stanowiska ogniowe w Gór­kach. Kpt. Nagórski dostrzegł z punktu obserwacyjnego działo całkowicie odsłonięte, rzucił w mikrofon telefonu krótką komendę oficerowi ogniowemu i pierwsze pociski działa kierunkowego wyznaczyły dokładnie miejsce celu. Zaraz potem lufy czterech dział baterii wyrzucać zaczęły pociski. W miejscu gdzie stały przodki dział niemieckich, wytrysnęła gejzerami ziemia. Nawet na ćwiczeniach tru­dno o szybszy i lepszy skutek. Potem Nagórski przeniósł

ogień na stanowiska nieprzyjacielskiej baterii i znów tra­fił. Niemcy próbowali się zrewanżować, ale to nie ta szkoła, ich ogień przenosił i tylko jakieś zabłąkane po­ciski raniły kogoś z obsługi polskiej baterii. Sam Na­górski miał przestrzelony rękaw munduru i torbę maski przeciwgazowej. Poprawił obliczenia i nowa salwa odbiła się dwukrotnym echem tutaj i w Górkach. Powtórzyły ją raz jeszcze eksplodujące z amunicją jaszcze dział nie­mieckich i działa w Górkach zamilkły.

Do boju pod Zamościem gen. Abraham rzucił kolejny pułk — 14 jazłowiecki pułk ułanów z Podolskiej Brygady Kawalerii płk. Edwarda Godlewskiego. Miał uderzyć z przysiółka Górki na skrzydło oraz tyły nieprzyjaciela w Górkach i pomóc pułkowi strzelców.

Ułani zaatakowali z marszu tylko jednym szwadronem. Nie przeszli, zatrzymani ogniem karabinów maszynowych. Zerwali się jednak jeszcze raz do ataku i... znów zostali zmuszeni do zatrzymania się. Obrona niemiecka otrzy­mała wsparcie lotnicze. Szwadrony głównych sił pułku ruszyły do natarcia pod gradem bomb. Jednym skokiem dopadły skrzydła szwadronu straży przedniej, który zo­stał właśnie zmuszony do zatrzymania się, i porwały go za sobą. Do akcji wkroczyły baterie 7 dywizjonu artylerii konnej. Ostrzał ich okazał się celny, bo ogień Niemców przycichł. Lecz obrona niemiecka nie załamała się, a jej ogień znów się wzmagał. Atakujących Polaków dzieliło od stanowisk niemieckich zaledwie 500 metrów, a prze­cież — jak to daleko. Cała nadzieja we wsparciu artylerii. Biła ona szybkim ogniem w niemieckie pozycje. Gdy pierwszy szwadron zgodnie z otrzymanym rozkazem ata­kował Niemców z tyłu, Górki znajdowały się jeszcze pod ostrzałem polskich baterii. Prawie równocześnie z ata­kiem szwadronu por. Krakowskiego ruszyło natarcie pułku. Niemcy znaleźli się pod ogniem z dwóch stron. Bronili się jeszcze w opłotkach, lecz polski atak na bagnety załamał ich całkowicie.

Ruszyło też naprzód natarcie szwadronów płk. Królic- kiego. On sam padł ciężko ranny, ale jeszcze świadom zwycięstwa swojego pułku i pogromu uciekających Niem­ców. 18 września śmierć skróciła mękę tego dzielnego żoł­nierza. Dowództwo po nim objął rtm. Szacherski.

Południowym pasem puszczy maszerował 9 pułk uła­nów ppłk. Klemensa Rudnickiego z Podolskiej Brygady Kawalerii. Od świtu 17 września ułani byli w ciągłej styczności ogniowej z Niemcami. Pułk kolejno odpierał niemieckie ataki i odrzucał z drogi marszu niemiecką pie­chotę i niemieckie czołgi pod Bielinami, Józefowem i Nar­tami. Pod Grabiną nie udało się przełamanie z marszu ob­rony nieprzyjaciela atakiem jednego szwadronu. Dowódca pułku skierował do walki drugi szwadron — bez skutku, więc trzeci, ale i ten ogniem zmuszony został do zatrzy­mania się. Na tyłach pułku znaleźli się już Niemcy. Do walki weszły ostatnie dwa szwadrony. Ale Niemcy zaata­kowali także Grabiny, chcieli wziąć pułk z dwóch stron. Atak ich piechoty szedł pod osłoną czołgów. Ostatnie działo przeciwpancerne polskiego pułku otworzyło ogień. Był celny. Pierwsze dwa czołgi stanęły w płomieniach. Następne zatrzymały się i — zawróciły. Piechota nie­miecka została w polu bez osłony.

18 września grupa kawalerii gen. Abrahama osiągnęła wschodni skraj Puszczy Kampinoskiej.

Tego dnia przed południem do małej wioski Cybulice pod Modlinem dotarł gen. Kutrzeba i jego sztab. Ściągnęły tu również dowództwa i sztaby grupy gen. Knolla oraz15 i 25 dywizje piechoty. W rejonie Palmir stanęła grupa kawalerii gen. Abrahama.

Ta ostatnia jeszcze tego samego dnia po krótkim odpo­czynku podjęła próbę przebicia się do Warszawy przez lasy palmirskie. Nie powiodło się jednak. Niemcy wpro­wadzili już do północnego kompleksu Puszczy Kampi­noskiej dodatkowe siły XV korpusu i natarcie utknęło pod Palmirami.

W nocy z 18 na 19 września grupa operacyjna kawalerii próbowała przebić się w kierunku Pociechy, Sierakowa i Lasek. Przed świtem 15 i 6 pułki ułanów weszły do Sie­rakowa zajętego przez niemiecki oddział pancerny. Gwał­towne starcie nie przyniosło rozstrzygnięcia. Do akcji włączyły się również cztery dalsze pułki: 17, 9, 14 — uła­nów i 7 — strzelców konnych. Pod osłoną ognia artylerii szwadrony zajęły podstawy wyjściowe do natarcia. „...Nie­spodziewany ogień naszych ckm uderzył w wieś (Siera­ków — T. J.). Niemcy poczuli się mniej pewni — ich ogień przycichł. Umożliwiło to 17 pułkowi ułanów uporządko­wanie szeregów, ich spieszenie opóźniła jednak artyleria niemiecka, która podjęła ostrzał drogi i skraju lasu. Lecz już ruszyłem z I rzutem 7 pułku strzelców konnych do natarcia. Na prawo od drogi nacierał 9 pułk łamiąc gra­natami opór Niemców; ułani wyrzucili ich ze wsi. O świ­cie dnia 19 września dotarliśmy do jej wschodniego skraju...

Zdobycz w Sierakowie była ogromna: 34 samochody ciężarowe ze sprzętem, 9 ckm i rkm. Ciężarówki stały po dwie lub trzy w każdym obejściu. Ich maski skierowane na drogę świadczyły o przygotowaniu do odjazdu oraz zaskoczeniu, jakie stanowiło dla Niemców nasze poja­wienie się...” 11

Nieprzyjaciel nie dał jednak za wygraną i rano 19 wrze­śnia przystąpił do kontrataków. Na zachodnią część Sie­rakowa z kierunku Truskawia uderzyły czołgi. Przyjęto je ogniem przeciwpancernym. Trzy zostały trafione, reszta zaś zawróciła.

W Laskach pułki grupy operacyjnej kawalerii natknęły się na jeszcze jedną zaporę — były to oddziały 29 dy­wizji piechoty zmotoryzowanej i 31 dywizji piechoty. Po nieudanej próbie przełamania nieprzyjacielskiej obrony grupa gen. Abrahama wyminęła Niemców i skierowała się

11 Szacherski, Wierni przysiędze, s. 217—218.

przez Wólkę Węglową ku Bielanom. Z rozwiniętym sztan­darem 14 pułk ułanów pierwszy ruszył ku stolicy.

Płk Godlewski był spokojny, wiedział, że jego żołnierze, podobnie jak nad Bzurą i w puszczy, nie zawiodą. Pułk dopadł skraju lasu, za którym rozciągała się rozległa do­lina. Na niej wiła się długą wstęgą linia okopów nie­mieckich sięgając z jednej strony aż pod Młociny, a z dru­giej dotykając prawie Burakowa. To już ostatnia prze­szkoda na drodze do Warszawy.

Wyciągnięci w długą linię ulani ruszyli galopem. Szarża.Szarża polska w szalonym pędzie mknęła naprzód.

Wtem sztandarowy zwalił się z konia na ziemię wśród żoł­nierzy niemieckich. W przedśmiertelnym skurczu zacisnął mocno palce na drzewcu sztandaru. Niemcy zdarli sztan­dar z drzewca. Zobaczył to kpr. Bronisław Czech, który znajdował się najbliżej sztandarowego. Osadził konia na miejscu i zawrócił. Przy nim znalazło się natychmiast kilku najbliżej jadących ułanów.

Kpr. Czech dopędził Niemca uciekającego ze sztanda­rem, uniósł się w strzemionach i szerokim zamachem za­dał cios.

Sztandar powrócił do pułku 12.Gdy ułani 14 pułku wjeżdżali w ulice Warszawy, roz­

winięty sztandar łopotał na wietrze, jak wtedy — pod­czas szarży pod Młocinami.

12 Kapral Bronisław Czech został odznaczony za ten czyn przez gen. Rómmla Orderem Yirtuti Militari V kl.

W OBLĘŻONEJ WARSZAWIE

Stolica Polski broniła się. Jej dramatyczne komunikaty i wezwania emitowane przez rozgłośnię Warszawa II sły­szał cały świat.

....Walczymy dalej — głosiło wezwanie radiowe jed­nego z czołowych przywódców Polskiej Partii Socjali­stycznej — Mieczysława Niedziałkowskiego do brytyjskiej Partii Pracy. — Nie wierzcie kłamstwom propagandy hitlerowskiej. Nie ma w Warszawie żadnych zaburzeń ani żadnych walk wewnętrznych. Jest tam bombardowanie przez artylerię i lotnictwo niemieckie osiedli robotniczych i — na oślep całego śródmieścia.

Liczymy na szybką pomoc. Wojsko jest wspaniałe i lud­ność cywilna jest wspaniała. Zwróćcie się do Roosevelta, by rzucił całą powagę swego autorytetu na rzecz wyko­nania przez Niemcy wezwania Ameryki, by nie mordo- wano z armat kobiet i dzieci...” 1

Ale oprócz podziwu dla bohaterstwa polskiego i zachęty, do dalszego oporu, o pomocy było głucho. Warszawa była wciąż jeszcze sumieniem samych Polaków. Ostatnio wal­czące oddziały polskie nawet w sytuacji beznadziejnej, nie chciały składać broni. Nie było już decyzji i rozka-

1 Cywilna Obrona Warszawy we wrześniu 1939 r., Dokumenty, materiały prasowe, wspomnienia i relacje, Warszawa 1964, dok nr 136 , s. 116.

zów Naczelnego Wodza, ale stolica wciąż trwała. Ciągnęli tam żołnierze, uchodźcy przedzierali się do miasta, do którego wróg jeszcze nie wkroczył.

O świcie 20 września pułki kawalerii ściągały w rejon Centralnego Instytutu Wychowania Fizycznego na Biela­nach. Gen. Abraham złożył meldunek dowódcy armii „Warszawa”:

„...Melduję przybycie oddziałów silnie przerzedzonych w walkach. Straty wynoszą w korpusach oficerskich 60 procent, podoficerskich 40 procent, wśród szeregowców 35 procent. Podkreślam, że oddziały grupy operacyjnej kawalerii ożywiają nastroje pełne żołnierskiego hartu. Ludziom i koniom potrzebna jest żywność, wypoczynek i sen. Proszę o zmianę rejonu postoju, który jest stale bombardowany i ostrzeliwany przez artylerię i lotnictwo, oraz o konieczny dwudniowy odpoczynek w celu reorga­nizacji oddziałów. Dowódca armii zgadza się na wypo­czynek i skierowuje oddziały grupy operacyjnej kawalerii w rejon Łazienek do koszar 1 pułku szwoleżerów na ulicę Czerniakowską i Belwederską. Miałem zamiar przy po­mocy oddziałów pieszych przebić pierścień niemiecki na tym odcinku i wyjść z grupą operacyjną kawalerii na po­łudnie, by dotrzeć do granicy węgierskiej. Zamiary te, niestety, nie zostały zrealizowane...” 2

23 września z Wielkopolskiej, Podolskiej i Pomorskiej Brygady Kawalerii utworzono zbiorczą brygadę pod do­wództwem dotychczasowego dowódcy grupy operacyjnej.

Ten ostatni na szlaku wojennym pułków wielkopolskich i podolskich zagon kawaleryjski do oblężonej stolicy mocno nadwerężył kleszcze niemieckiego okrążenia na przedpolu Bielan i ułatwił zadanie kierującym się tutaj dywizjom piechoty.

Tymczasem gen. Kutrzeba, znajdując osłonę w działaniu zaczepnym grupy operacyjnej kawalerii, zreorganizował

2 R. A b r a h a m , Wspomnienia wojenne znad Warty i Bzury, Warszawa 1969, s. 319.

w rejonie Palmir zebrane dotąd oddziały 15 i 25 dywizji piechoty oraz resztki 17 i 14 dywizji, które gromadził płk Czesław Szystowski, w celu wzmocnienia załogi Palmir.

19 września wieczorem zgrupowanie dwóch dywizji pie­choty ruszyło na Warszawę. 15 dywizja piechoty otrzy­mała zadanie opanowania Mościsk, Lasek i Błota Leśnego i na tej linii zorganizowania obrony nawiązując styczność z Ubezpieczeniami obrony Warszawy, 25 zaś miała opa­nować Młociny, Buraków, Łomianki, po czym utworzyć pozycję obronną w rejonie lasów Wólki Węglowej i Bura­kowa Małego zwróconą frontem na północ.

Dowódcom dywizji gen. Kutrzeba polecił prowadzić działania samodzielnie i nie przekraczać linii ubezpieczeń obrony stolicy.

Na czele maszerującej szosą 25 dywizji piechoty szedł 60 pułk, a za nim 56. Kilkukilometrową kolumnę zamykał 29 pułk piechoty. Niemców nie było i dywizja szybko szła naprzód. Tylko jej ubezpieczenie, osłaniające bok ko­lumny, II batalion 60 pułku piechoty spotkał we wsi Dą­browa znaczniejszy oddział nieprzyjaciela. Ale ten, zasko­czony szybkim atakiem Polaków, nie przyjął twardej walki zdesperowanych piechurów i ustąpił tak szybko, że zabrakło mu czasu na zabranie ciężkiego sprzętu bojo­wego, kilku czołgów i dział, nie mówiąc o ciężkiej broni piechoty. Wszystko to jednak trzeba było zniszczyć, bo czas naglił. W zdobytej Dąbrowie została tylko kompania5 por. Romualda Kaczmarczyka na pozycji wysuniętej czaty ubezpieczającej przedpola głównej linii obronnej pułku i dywizji w rejonie Młocin i Burakowa. Ściągały tutaj przez cały dzień 20 września oddziały dywizji i bez odpoczynku szły do okopów.

15 dywizja piechoty pomaszerowała, próbując przejściu przez Laski i Wólkę Węglową. Miała mniej szczęścia, bo nieprzyjaciel był tutaj silny i dodatkowo wzmocniony od- działem, który wycofał się z Dąbrowy. Natarcie piętnastej

utknęło więc i trzeba było szukać przejścia gdzie indziej. Na szczęście dywizja gen. Altera już przeszła i mogła te­raz pomóc dywizji gen. Przyjałkowskiego. Przegrupowanie pułków poszło sprawnie i ruszono na Bielany i Wawrzy- szew, gdzie dotarto tym razem już bez przeszkód ze strony nieprzyjaciela.

Tak oto po 17 dniach ciężkich walk i forsownych mar­szów zgrupowanie gen. Kutrzeby stanęło u celu zadania. Była to już tylko jego reprezentacja. Doliczono się bo­wiem niespełna 40 tysięcy żołnierzy, z prawie 200 ty­sięcy, które przystępowały do bitwy.

Na początku bitwy gen. Kutrzeba prowadził 10 wiel­kich jednostek piechoty i kawalerii. Do Warszawy przy­prowadził tylko 4, a i te liczyły nie więcej niż jedną czwartą stanu osobowego, jaki miały, gdy wychodziły z garnizonów na front.

Pozostałe dywizje zgrupowania, przedzierając się przez zwarte i silne kordony nieprzyjaciela zarówno nad Bzurą jak i w samej Puszczy Kampinoskiej, bombardowane z po­wietrza, straciły organizacyjną zwartość, a siły ich tak liczebne, jak bojowe topniały w oczach. Do Palmir zdołały dotrzeć tylko resztki rozbitych pułków i dywizji, a wśród nich najsilniejsza była jeszcze 17 dywizja piechoty, li­cząca około czterech i pół tysiąca żołnierzy, oraz 14 pułk piechoty. Zebrał to wszystko pod swoje dowództwo dzielny gen. Bołtuć z zamiarem utworzenia obrony du­żych składów amunicyjnych w Palmirach, które zaopa­trywały Warszawę i twierdzę Modlin.

Niemcy nie zbagatelizowali znaczenia Palmir dla sku­teczności dalszego oporu obu polskich ośrodków obrony, a przede wszystkim funkcjonującego jeszcze między nimi taktycznego współdziałania i łączności. Komunikat Oberkommando der Wehrmacht informował 21 września, że: ,,...Między Modlinem, a Warszawą nieprzyjaciel zaata­kował ponownie, został jednak odparty przez znajdujące się tam nasze oddziały. Resztki oddziałów polskich bro­

niące się desperacko na zachód od Warszawy, zostaną jutro zaatakowane i zniszczone...” 3

Nieprzyjacielski komunikat nie był jednak ścisły, przynajmniej w części dotyczącej nieudanej próby prze­bicia się do Wisły i rozdzielenia Warszawy z Modlinem. W dniu 21 września to nie polskie, lecz niemieckie natar­cie 24 dywizji piechoty pod Młocinami i Burakowem nie miało powodzenia. Niemcy zasypali gradem armatnich pocisków obronę dywizji gen. Altera i znajdując za tą ścianą z ognia i żelaza osłonę, doszli do polskich linii. Do­piero po ciężkich walkach o Placówkę, folwark Młociny i wzgórze 109, po całkowitym prawie zniszczeniu dwóch batalionów (I i III) 29 pułku strzelców, wyparli naszych z pozycji.

„...Niemcy dotarli już do szosy i zajęli m. Młociny — wspomina adiutant II batalionu, Bronisław Truszczak. — Gdy dobrze ściemniło się, resztki naszego batalionu z jego dowódcą kpt. A. Biske przebijają się szturmem na bagne­ty przez placówki npla. Zaskoczony wróg nie spodziewał się ataku od tyłu. Przez pola i ogrody biegniemy w kie­runku Bielan. Tam na szosie oczekuje nas dowódca pułku ppłk Florian Gryl. Gratuluje wykonania zadania i szczęś­liwego przebicia się z okrążenia...” 4

Także pod Burakowem i Młocinami Niemcy rozerwali w kilku miejscach obronę pułków 56 i 60. Wydaje się, że są oni tylko o krok od Wisły, że oddziały polskie czeka tu niechybna zagłada. I batalion 56 pułku piechoty został odcięty od reszty sił i jest właściwie okrążony, a II ba­talion musiał się cofać. Jeszcze tylko 60 pułk, uczepiwszy się Młocin, trzymał je resztkami sił.

I zdobywają się na jeszcze jeden, naprawdę nadludzki wysiłek. Biegnie wzdłuż linii płytkich okopów rozkaz- przygotować się do natarcia.

3 Wojna obronna Polski, Wybór źródeł, dok nr. 501, s. 932-933.4 B . T r u s z c z a k , Udział społeczeństwa Ziemi Kaliskiej

w wojnie obronnej 1939 r., Kalisz 1979, s; 376-377

Wędrujący rozkaz miał moc wstrząsu elektrycznego. Niebywałe. Przecież sens tych kilku prostych słów, gdy szli do natarcia pod Sierpowem czy Sochaczewem, stawiał zbiorową psychikę oddziału w stan wielkiego alarmu. Pod­dawał mu się bezgłośny sprzeciw ego, słabość i strach, rezygnacja i paraliżująca wolę chęć przeżycia mimo wszystko. Ale czy wystarczy tej mocy teraz, gdy zwątpie­nie silniejsze od nadziei, którą rzeczywistość bezlitośnie odarła z resztek wiary w sens ofiary?

Do Warszawy doszli, jak kazał Naczelny Wódz. Ale w Warszawie Naczelnego Wodza już nie było. Nie było go w kraju. Musiał uchodzić. Warszawa była jeszcze pol­ska. Mogli tę polską Warszawę unieść nad fale niszczą­cego potopu obcych wojsk i dźwigać czas jakiś w omdla­łych rękach. Ale fale potopu przybierały nieprzerwanie i wiadomo było, że zaleją one prędzej czy później tę ostat­nią polską wyspę.

Sprężone do skoku postacie ludzi, jakby stopione z zie­mią ściany okopu, rozmazuje ciemność, pozostawiając ledwo zarysowane kontury przeróżnych kształtów.

Jednak poszli. Do ostatniego na drodze do Warszawy natarcia.

Nazajutrz gen. Alter meldował: „...w walkach dnia 21 września w godzinach popołudniowych nieprzyjaciel wdarł się przez odcinek 30 pp na tyły naszej dywizji na kierunku lasku na północ od m. Placówka — wzgórze 1,5 km na południe od folwarku Młociny i zajął folwark Młociny oraz doszedł do lewego brzegu Wisły...

...W godzinach wieczornych silnym przeciwuderzeniem 56 i 60 pp od północy z Burakowa Małego i 29 pułku strzelców kaniowskich od południa z Lasku Bielańskiego— nieprzyjaciel ten został zniesiony, ponosząc duże stra­ty...” 5

5 Obrona Warszawy w 1939 r.. Wybór dokumentów wojsko­wych, Warszawa 1968, dok. nr 275, s. 356.

Nie byio już jednak możliwości, by teren wydarty Niem­com obronić, gdy ruszą do kontrataków, jak oczekiwano, z udziałem nowych i jeszcze liczniejszych sił. I rzeczy­wiście, nazajutrz przed południem zaczęło się od artyle­ryjskiego bombardowania. Niemcy okładali nawałami ognia, ze skrupulatnością godną lepszej okazji, wszystkie punkty oporu polskiego, o które już wcześniej musieli się bić. Tłukli metr po metrze, dokładnie i systematycznie. z obserwacji wynikało, że z takiej łaźni Polacy żywi ujść nie mogą.

Wtedy dopiero ich piechota podniosła się z ziemi i ru­szyła do przodu, najpierw ostrożnie, ale kiedy po tamtej stronie nikt nie dawał znaku życia, coraz śmielej prosto­wali plecy i wydłużali krok, biegnąc prawie.

Polaków tu jednak nie było i cały ten artyleryjski fa­jerwerk na nic się nie zdał. Kilka tysięcy pocisków armat­nich padło w próżnię.

Polacy tymczasem stali już między Bielanami a Wa- wrzyszewem, dokąd wycofali się skrycie pod osłoną nocy. Ale nie był to fortel wojenny, po którym byłoby można fetować zwycięstwo nad wrogiem, lecz tragiczna koniecz­ność. Niemcy doszli do "Wisły, rozdzielając obrońców w Modlinie i w Warszawie. Teraz obrona Palmir straciła swój dotychczasowy sens, a sytuacja zgrupowanych tam oddziałów gen. Bołtucia stała się niezwykle ciężka. Zostały okrążone i odcięte zarówno od Modlina jak i od Warsza­wy.

Nie było alternatywy. Trzeba było się po prostu prze­bijać do oblężonej stolicy. 21 września około północy gen. Bołtuć z oddziałem liczącym nie więcej niż 6 do 8 tysięcy żołnierzy, słabo uzbrojonych i wyczerpanych fizycznie, opuścił Palmiry kierując się na Łomianki. Znowu nie było kontaktu bezpośredniego z wrogiem i zgrupowanie masze­rujące w dwóch kolumnach, ubezpieczone od południa oddziałem kawalerii, zmierzało spokojnie do celu. O świ­

cie osiągnięto Łomianki. Ale tu byli już Niemcy. 13 nie­przyjacielska dywizja piechoty jakby oczekiwała nadej­ścia Polaków, a sama podwarszawska miejscowość była najsilniejszym punktem taktycznym zorganizowanej przez nią zapory obronnej.

Nie było innego wyjścia, tylko zaskoczyć nieprzyja­ciela gwałtownym atakiem, tak wprost z marszu. Ubez­pieczenia niemieckie zostały zniesione pierwszym uderze­niem naszej piechoty, po czym zaraz rozwinęła się do boju artyleria. Słaba bo słaba, ale jak za generała Bema, równająca w szturmie do piechoty.

Zaraz potem pękła główna linia niemieckiej obronyi pierwsza fala atakujących, a za nią druga wlały się do Łomianek. Tu już nikt nie dawał pardonu. Straszna to była walka, bo nasi karabinem głównie władając, parli do walki wręcz z wrogiem, który uzbrojony w broń ma­szynową nie chciał jej przyjąć. Nierówna to była walka, bo zanim bagnet dosięgnął jednego Niemca, pięciu na­szych konało od kul. Liczba atakujących zastraszająco malała. W tym zapamiętaniu się w rozpaczy szło tylkoo jedno — przejść za wszelką cenę. Do swoich było już tak blisko. Por. Jaskólski wspomina: „...Wieś była bardzo długa, a gdy dotarliśmy do jej skraju, ujrzeliśmy przed sobą głęboką kotlinę, którą płynęła Wisła. Leżąc w rowie zobaczyłem teraz liczne gniazda karabinów maszyno­wych nieprzyjaciela. Ogień zaporowy był bardzo silny. Czołgaliśmy się rowami, ale i to wreszcie było niemoż­liwe, rów przechodził bowiem w betonowe rury two­rząc mostek zjazdowy z szosy. Wykorzystując chwilowe zmniejszenie się ognia wykonaliśmy skoki z rowu przez szosę do zagrody. Przed skokiem rozebrałem swój pistoleti rozrzuciłem jego części. W zagrodzie byliśmy osłonięci murami budynków, ale teraz zaczęły pojawiać się samo­loty myśliwskie obrzucając pole walki małego kalibru bombami, ostrzeliwując z broni maszynowej. Po rowach

długiej szosy leżeli jeszcze nasi żołnierze. Było to już polowanie na bezbronnych...” 6

Cena niespełnionej nadziei była wysoka. Na czele dłu­giej listy żołnierzy poległych pod Łomiankami znajdują się: gen. bryg. Mikołaj Bołtuć, dowódca grupy operacyj­nej „Wschód”, a później grupy jego imienia. Tuż za nim ppłk dypl. Tadeusz Parafiński, dowódca skierniewickiej dywizji piechoty, a dalej majorowie: Piotr Kunda, Józef Juniewicz, Józef Piotr Schmied, Leszek Lubicz-Nycz; ka­pitanowie: Julian Serwatkiewicz, Feliks Grzegrzółka, Wacław Stefan Kwiatkowski, Stefan Dobrowolski, rtm. Wacław Zachoszcz i wielu, wielu innych, znanych i nie znanych żołnierzy boju pod Łomiankami. Rannych i jeń­ców, których wróg pojmał, nikt nie liczył, bo oni mimo wszystko przetrwali, uchodząc z życiem.

„...Gdyśmy tak kombinowali — zwierza się plutonowy Józef Depa — jak się przedostać na drugą stronę (Wisły— T. J.), nastąpił dla mnie moment najboleśniejszy. Na wspomnianej szosie pojawił się wi marszu ubezpieczo­nym niemiecki oddział, w sile co najmniej batalionu. Jego ubezpieczenia boczne penetrowały zabudowania położone w pobliżu nas. Sytuacja stała się bez wyjścia. Spotkał mnie ten sam los, co wielu innych synów naszej ojczyzny— niewola. Silny żal ściskał mi serce, rozpacz targała mną...” 7

Tylko bardzo nieliczni doszli, przedzierając się w poje­dynkę lub małymi grupami. Jeszcze oszczędzono im tego losu, ale nie ujdą mu. Za to tę chwilę zawodu i upokorze­nia przeżyją o wiele mocniej.

*

20 września gen. Kutrzeba cały i zdrowy był już w Warszawie i w dowództwie armii „Warszawa” spotkał

6 Wspomnienie por. Czesława Jaskólskiego-, w: Gniezno i Ziemia Gnieźnieńska, szlak bojowy 69 pułku piechoty we wrześniu 1939 r. Gniezno 1978, s. 319, 322.

7 T r u s z c z a k , op. cit., s. 358.

się z gen. Rómmlem. Do dyspozycji tego ostatniego oddal siebie i wojsko, które przyprowadził.

„...Rozmawiałem z gen. Kutrzebą zaraz po przybyciui później — wspomina dowódca odcinka »Zachód«, płk Porwit. — Widziałem na twarzy generała ślady ciężkich przeżyć, ale jakież było to zrozumiałe, gdy się dowie­działem od oficerów jego sztabu o całodziennym wyczeki­waniu dowódcy w szczerym polu pod bombami dziesiąt­ków samolotów, aż ostatni oddział 25 DP przejdzie Bzurę, a potem o marszu nocnym z szpicą tylną 25 DP. I zdając sobie sprawę z różnicy między walką w otwartym polu a obroną w mieście pełnym schronów i osłon, czułem cześć żołnierską dla tego dowódcy armii...” 8

Generał przyjął nominację na zastępcę dowódcy armii Warszawa”, a nazajutrz podpisał rozkaz o rozwiązaniu

swojej armii. Rozkaz krótki, żołnierski, skąpy w słowa. Żadnych dla siebie zasług. „...Jeżeli armia w przebytych działaniach osiągnęła pewne powodzenie, to zawdzięczać to należy przede wszystkim ofiarności i męstwu żołnie­rzy...” Dopiero historia oceni jego zasługi. On sam, gdy przybył do Warszawy, meldował gen. Rómmlowi, pełen wewnętrznego przekonania o własnej winie, że przegrał bitwę. Tylko nieskromność, a nawet pycha podsunąć mogły przyjmującemu meldunek słowa krytyki, moty­wujące przegraną w bitwie nad Bzurą błędami Kutrzeby. Błędy były i owszem, ale składały się one na sumę wielu innych błędów, zaistniałych także poza obszarem tej bitwy, jak np.: brak udziału w niej armii „Łódź” i „War­szawa”. Przede wszystkim na wyniku tej bitwy zaważyła sytuacja na całym froncie polskim, a co więcej,-na całym froncie sprzymierzonych, który na zachodzie stał milczącyi całkowicie bierny. Zgrupowanie Kutrzeby zadało woj­skom nieprzyjacielskim tak ciężki cios, że tylko indolencji generałów armii sprzymierzonych przypisać można, iż

8 P o r w i t , op. cit., s. 183—184.

uszedł ich uwagi i nie został na froncie zachodnim spo­tęgowany ciosem jeszcze silniejszym. Kutrzeba przegrał bitwę, bo nie mógł jej wygrać. Sprzymierzeni przegrali całą kampanię wojenną 1939 r., bo nie chcieli jej wy­grać, nadal ufając grze sił politycznych, które w toczą­cej się już wojnie nie mogły skutecznie zastąpić gry sił militarnych.

Gen. Kutrzeba miał pełne prawo moralne do wysoko podniesionego czoła. Zapewne nie domyślał się, że historia przypisze mu sławę jednego z dzielniejszych generałówi utalentowanego operatora wśród wyższych dowódców Wojska Polskiego.

Zdziesiątkowane wojska, lecz nadal pełne bojowego za­pału, rozkaz generała oddał pod komendę dowództwa armii „Warszawa”. Gen. Knoll stanął na czele odwodów, a główną ich siłę stanowić miały 15 i 25 dywizje pie­choty, które uzupełnione rozbitkami głównie z 17 i 14 dywizji stanęły: pierwsza w rejonie cmentarza Powąz­kowskiego i Ewangelickiego, druga w rejonie ulic 3 Maja, Marszałkowskiej oraz Zamku i Ogrodu Saskiego. Oddziały obu dywizji wzięły udział w końcowym okresie walko Warszawę, gdy wróg przypuścił szturm generalny. Biły się na Bielanach i wspierały obronę 40 i 41 pułków pie­choty w rejonie ulicy Sękocińskiej. Kontratakowały fort Szczęśliwicki, walczyły w rejonie remizy tramwajowej przy Opaczewskiej. Broniły pozycji na ulicy Częstochow­skiej.

Kawaleria gen. Abrahama stanęła w Łazienkach oraz na Czerniakowskiej i Belwederskiej, m.in. w koszarach 1 puł­ku szwoleżerów. Po reorganizacji utworzyła jedną bry­gadę pod dowództwem dotychczasowego dowódcy grupy operacyjnej. Gdy Niemcy ruszyli do szturmu generalnego, stanęła ona w obronie pozycji na ulicy Belwederskiej, asekurując opór piechoty.

Ale Warszawa nie miała już sił do dalszej walki.

22 września, po ustąpieniu 25 i 15 polskich dywizji pie­choty spod Młocin, Burakowa i Placówki, Niemcy dotarli do Wisły i zatrzasnęli dotąd nie domknięty pierścień okrą­żenia stolicy. Na przedpolach prawobrzeżnej Warszawy przygotowywały się do szturmu dywizje 8 armii oraz główne siły 10. Przeciwko Pradze skoncentrowały się wojska 3 armii. Dowództwo nad nimi objął gen. Blasko- witz. Tu był mocniejszy niż nad Bzurą, gdy musiał się cofać przed dywizjami Kutrzeby, gdy otrzymawszy po­siłki, próbował go zniszczyć i nie dopuścić do Warszawy. Nie udało się. Ale teraz Kutrzeba już nie ujdzie osa­czony ze wszystkich stron trzynastoma dywizjami i dwo­ma tysiącami dział i moździerzy piechoty. Luftwaffe dokona reszty. Dwie floty powietrzne, 1 i 4, rzucą do ata­ku na miasto słabo bronione przed atakiem z powietrza około 400 samolotów.

Po kategorycznym odrzuceniu przez dowództwo obrony stolicy niemieckiego ultimatum z dnia 16 września, wzy­wającego do poddania miasta, Niemcy uciekli się do środ­ków, które miały złamać odporność psychiczną Polaków. Miały to być środki niehumanitarne i surowo zabronione klauzulami Konwencji Genewskiej.

W rozkazie niemieckiego dowództwa czytamy:„...Do czasu rozpoczęcia natarcia (na Warszawę — T.J. ) ,

występuje na pierwszy plan, oprócz zwalczania urządzeń bojowych — także i niszczenie oraz paraliżowanie urzą­dzeń ważnych dla życia (miasta — T.J. ) , jak wodociągi, elektrownie, gazownie itd., ażeby obrońców skruszyć...” 9

Luftwaffe nie zwlekała z wypełnieniem tych rozkazów. 22 września między godziną drugą a trzecią oraz czwartą a piątą po południu dwie wyprawy bombowe, złożone co najmniej z 20 samolotów każda, zaatakowały Pragą. Pod-

9 Materiały GA „Południe”, MiD WIH.

czas walki z obu wyprawami artyleria przeciwlotnicza strąciła dwa samoloty.

24 września Niemcy nadlecieli falami z różnych kie­runków i na dużych wysokościach. Ostrzelani przez arty­lerię przeciwlotniczą, rozsypali się rezygnując z atakowa­nia grupami. Piloci nadal czuli respekt przed lufami pol­skich dział. Nalot trwał od godz. 9 do 11. W powietrzu utrzymywało się przez cały czas około 20 samolotów. Około godziny 15 nalot powtórzono. Obiektami obu nalo­tów były głównie filtry, stacja pomp oraz dzielnice mieszkalne na Mokotowie, Wola i Praga. Artyleria prze­ciwlotnicza zestrzeliła 5 nieprzyjacielskich samolotów.

25 września stolica przeżyła najcięższy dzień oblężenia: nieustające bombardowanie lotnicze, któremu towarzy­szył ciągły ogień artylerii. Alarm lotniczy zarządzonoo godzinie 8.25. Niemieccy piloci już nie potrzebowali ce­lować. Na Warszawę wydano wyrok: zniszczyć. Pierwszy nalot trwał do godziny 10. Pożary objęły całe miasto, a artyleria strzelała coraz rzadziej, bo już brakowało amu­nicji. Podczas tego nalotu zestrzelono trzy samoloty. 35 minut później nie ostygłe jeszcze lufy dział przeciw­lotniczych otworzyły ponownie ogień. Bomby leciały na Śródmieście i Wolę. O 12.05 zapalającymi bombami bom­bardowany był Mokotów, a o godzinie 15.20 — Grochów. Jeszcze o 18.00 samoloty niemieckie były nad miastem. Ostatnie pociski ośrodka OPL Warszawa trafiły w cel. 10 samolotów zwaliło się na ziemię.

„...Warszawa płonie, Warszawa bombardowana bez przerwy z powietrza i z ziemi, zamienia się w rumowisko gruzów. Nie mamy światła, nie mamy wody, nie mamy żywności. Sześćdziesiąt tysięcy zabitych, sto tysięcy ran­nych — oto rezultat straszliwej furii najeźdźcy...” 10

To jedno z ostatnich dramatycznych wystąpień prezy­denta Stefana Starzyńskiego 26 września.

10 Dokumenty armii „Warszawa”, MiD WIH.

Tego samego dnia Warszawa odparła szturm generalny, przygotowywany przez kilka dni nieprzerwanym bom­bardowaniem artylerii i lotnictwa. Wdzierał się jednak w ulice wróg stokroć groźniejszy, wobec którego męstwoi gotowość do największych poświęceń były bezlbronne. Coraz częściej zaczęły się pojawiać rozkazy i zarządzenia, które odczytywano z rosnącym niepokojem: — „Usuwać padlinę i zwłoki ludzkie. Świeżą padlinę odsyłać do rzeźni”. Głód i groźba epidemii zawisły nad miastem. Nie starczało także amunicji, szczególnie artyleryjskiej, zo­stało tylko po kilkanaście sztuk na działo. Milkła więc najskuteczniejsza linia obrony, przed którą piechotai czołgi niemieckie miały dotąd zawsze właściwy respekt.

Toteż na wspólnym posiedzeniu sztabu armii „War­szawa” oraz Doradczego Komitetu Obywatelskiego, w kil­ka godzin po przemówieniu prezydenta Starzyńskiego, gen. Rómmel zakomunikował zebranym decyzję poddania Warszawy.

„Przedłużenie oporu — powiedział — doprowadziłoby po prostu do rzezi wojska i ludności”.

Znaczna część mieszkańców stolicy i żołnierzy nie po­dzielała decyzji kierownictwa wojskowego i cywilnego Dowództwa Obrony Warszawy. Nie chciano kapitulować. Rozkaz o zawieszeniu broni dotarł już do wszystkich od­działów wojskowych, ale na niektórych pozycjach wciąż jeszcze trwała walka.

Grupa oficerów z mjr. Kuźmińskim na czele przygoto­wywała zamach. Spiskowcy zamierzali internować gen. Rómmla wraz z jego sztabem, po czym przejąć do­wództwo, zerwać pertraktacje i prowadzić walkę dalej.

Posłuszeństwo rozkazom wypowiedzieli również żołnie- rze-ochotnicy. Zbuntowała się 13 dywizja piechoty, do której należały 1 i 2 ochotnicze pułki Obrony Warszawy. Dowódcy tej dywizji, płk. Kalińskiemu, rzucono w twarz słowo „zdrada” i grożono samosądem. Dopiero interwen­cja kpt. rez. Keniga, który był jednym z organizatorów

robotniczych batalionów, zapobiegła tragicznym wypad­kom.

Powstałe w wyniku pertraktacji z Niemcami napięcie w mieście groziło konsekwencjami, których skutki trudno było przewidzieć. Głównie dlatego gen. Rómmel wydał odezwę do żołnierzy, w której usiłował uspokoić wzbu­rzone umysły.

A oto fragmenty odezwy:„Żołnierze. Zwracam się do Was w chwili ciężkiej dla

każdego żołnierza... Broniąc Warszawy, nie pobito nas ani razu. Wszystkie cierpienia i ciężary wojny odczuwała jed­nak cywilna ludność Warszawy. Straszliwe zniszczenie, którego pastwą stała się stolica, szczególnie przez bom­bardowanie w dniu 25 września, brak wody, światła, żyw­ności, a zwłaszcza niedostatek amunicji w oddziałach wal­czących, zmusiły mnie do decyzji mającej na celu zakoń­czenie męczarni cywilnej ludności Warszawy. Z tej racji, chociaż z ciężkim sercem, podjąłem pertraktacje z nie­przyjacielem. ...W tej ciężkiej godzinie zwracam się do Was, żołnierze, i wzywam Was, abyście ze spokojem i roz­sądkiem zaufali głęboko sprawiedliwości dziejów... liczę na to, że wykonacie wszystkie moje rozkazy, aż do ostat­niej chwili” 11

Powoli miasto zaczęło się uspokajać. Po półtoradnio- wych pertraktacjach ustalono ostateczny tekst protokołuo kapitulacji Warszawy. Dokument ten sporządzony w ję­zyku niemieckim podpisał gen. Kutrzeba i gen. Blaskowitz 28 września 1939 roku o godzinie 13.15 w Rakowie w fa­bryce Skoda.

Nadeszła wreszcie dla Warszawy chwila najcięższa.28 września ukazał się rozkaz zapowiadający wkroczenie wroga do stolicy. Z rozkazu szefa sztabu armii „Warsza­wa” płk Rola-Arciszewski polecił, aby 29 września do godziny 10 wycofały się wszystkie oddziały polskie

11 Obrona Warszawy w 1939 r., Wybór dokumentów wojsko­wych, Warszawa 1968, dok. nr 410, s. 503 i 506.

z rejonu Alei Jerozolimskich, Nowego Światu, Alei Ujazdowskich i Belwederskiej oraz rejonu na zachód od obwodowej linii kolei, łącznie z placem Broni i parkiem Traugutta, a także z części Żoliborza położonej na za­chód od ulic: Mickiewicza, Słowackiego i Marymonckiej. Tam właśnie wkroczyć miały pierwsze oddziały armii nie­mieckiej.

29 września gen. Czuma w specjalnym rozkazie przed­stawił organizację wymarszu załogi wojskowej miasta.

Początek wymarszu wyznaczono na dzień 29 wrześniao godzinie 20. Ostatnia kolumna o puścić miała miasto1 października o godzinie 7.

W tym samym czasie kiedy ostatnie oddziały polskie opuszczały Warszawę, do Śródmieścia wkraczały wojska hitlerowskie. 1 października o godzinie 15 Niemcy zaciąg­nęli wartę przy Komendzie miasta. Megafony obwieściły mieszkańcom, że stolica kraju — jeden z ostatnich punktów polskiego oporu — została zajęta przez wojska niemieckie. W ten sposób skończył się pierwszy akt histo­rii Polski w drugiej wojnie światowej. Akt ostatni spełnił się w pięć i pół roku później — w Berlinie.

POSŁOWIE

Bitwa nad Bzurą, pośród wielu stoczonych podczas polskiej wojny obronnej 1939 roku bitew, otrzymala rangę najwyższą. Przypom­nijmy, że w szczytowym okresie jej natężenia zmagało się z sobą około pół miliona żołnierzy, a poległo tylko po polskiej stronie 15 tysięcy, nie mówiąc o jeszcze większej, dwu- lub trzykrotnie, liczbie rannych.

Szef Sztabu Grupy Armii „Południe”, generał, a później mar­szałek polny, Erich von Manstein, vel Lewiński, rozmyślając nad krętymi drogami zmarnowanego zwycięstwa III Rzeszy w drugiej wojnie światowej, napisał:

„...Jeśli nawet bitwa nad Bzurą nie sięga rezultatów stoczonych później w Rosji wielkich bitew okrążających, to aż do tego okresu była największą tego typu bitwą...”

Opinie historiografów drugiej wojny światowej są absolutnie zgodne co do tego, że Manstein należał do najtęższych głów Wehrmachtu. Istotne jest więc i zasługujące na uwagę to, co napisał. Jeszcze bardziej znamienne jest to, czego nie napisał. Pominął bowiem milczeniem kampanię francuską, która gdy idzie c rozmach, a inaczej parametry operacyjno-techniczne,o niebo górowała nad kampanią polską. Manstein, odwołując się do porównań, nie znalazł w kampanii francuskiej właściwej dla bitwy nad Bzurą skali wielkości, chociaż pod Dunkierką udział mas żołnierskich i sprzętu w liczbach bezwzględnych był kilka­krotnie większy.

Dlaczego polską bitwę wyróżniono, włączając ją jeszcze na gorąco do przykładów dydaktyki operacyjnej Wehrmachtu?

23 września przybył na pobojowisko generał pułkownik armii japońskiej Terauuki w otoczeniu czternastoosobowej grupy ofi­cerów. Towarzyszący zwiedzającym oficer niemiecki zawiózł

oczywiście tę osobliwą wycieczkę dc miejsc, które pokazywały rozmiary polskiej klęski. Mało jest jednak prawdopodobne, aby przedstawicieli armii japońskiej interesowała li tylko spektaku­larna strona podróży wcjskowo-historycznej nad Bzurę. Propa­ganda wynosząca pod niebiosa zwycięstwo militarne Rzeszy nie­mieckiej nad Polską wypełniała wówczas po brzegi wszystkie środki informacji. Do odwiedzenia pola bitwy skłonić mcgla Japończyków tylko chęć poznania realiów operacyjnych. Tę bitwę narzuciła strona polska, i to w sytuacji, gdy przeciwnik domincwał na całym teatrze działań wojennych. Wydawała ją strona, która na całym froncie utraciła inicjatywę. Jej wojska cofały się wszędzie, a naczelne dowództwo, nie mając z nimi łączności ani odwodów, nie mcgło wpływać na rozwój sytuacji. Jednakże bitwa została wydana i uzyskawszy w początkowym okresie wyraźne powodzenie, zmusiła pewnego swojej przewagi przeciwnika do poważnej korekty operacyjnej planu działań wcjennych. Został zatrzymany marsz nie tylko 8 armii na Warszawę, która była głównym celem operacyjnego pościgu. Armia Blaskowitza musiała się bronić, a jej siły okazały się niedostateczne dla pokonania przeciwnika i dowództwo Grupy Armii „Południe” wstrzymało marsz 10 armii gen. Reichenaua, posyłając z pomocą Blaskowitzo- wi dalsze dywizje, głównie pancerne i zmotoryzowane.

Ewenementem w tej bitwie było odebranie Niemcom inicjatywy operacyjnej, co prawda tylkc lokalnie i na krótko, ale na takim obszarze, który stać się mógł podstawą do silnych przeciwude- rzeń po liniach wewnętrznych. Dowództwo niemieckie musiało więc, nie znając, oczywiście, w pełni naszej katastrofalnej sytua­cji, zrezygnować z dobrze zapowiadającego się planu szybkiego opanowania Warszawy. Nie mogło też, jak zamierzało, przerzu­cić siły co najmniej jednego korpusu z 10 armii na podkarpackie skrzydło natarcia na Lwów, któremu powierzono niezwykle ważne zadanie odcięcia Polski od wszelkich połączeń z Rumunią. Tylko dlatego, że nie wykonano w pełni tego planu, była możliwa obrona Lwcwa i stworzenie zaczątków obrony tzw. przedmościa rumuńskiego oraz ewakuacja do Rumunii naszych władz pań­stwowych, kadry oficerskiej i oddziałów. Wreszcie zrezygnować musiano z wykonania śmiałej koncepcji Mansteina, która postu­lując wydłużenie zadania operacyjnego 10 armii po obszar Lubel­szczyzny, zmierzała do zburzenia w zarodku wszelkich prób zor­ganizowania przez Polaków obrony nad środkową Wisłą i dalej na wschód. Odejście od tego zamiaru pozwoliło przedłużyć nasz opór, zaakcentowany wielką bitwą pod Tomaszowem Lubelskim.

Zarówno Rundstedt, dowódca Grupy Armii „Południe”, jak

przede wszystkim Brauchitsch, naczelny dowódca wojsk lądc- wych, nie zdecydowali się na ryzyko wysforowania 10 armii za Wisłę w obawie przed przeciwuderzeniem Polaków w jej skrzydło siłami, które dały o sobie znać działaniem zaczepnym znad Bzury. Komunikat OKW z 12 września w części dotyczącej tego cdcinka frontu donosił, że: „...jednostki 8 armii znajdują się w ciężkiej walce obronnej na linii Głowno — Stryków — Ozor­ków...” 1. Jak dalej mogły potoczyć się wypadki?

Rozważając problem, Brauchitsch, kierując się żelazną zasadą sztuki wojennej, nie mógł opierać swoich przewidywań na zało­żeniu najkorzystniejszego dla siebie rozwoju sytuacji. Jego decy­zja, ograniczająca zasięg pierwszego etapu operacji 10 armii do obszaru wielkiego łuku Wisły, wsparła się na założeniu, że mar­szałek Śmigły nie omieszka wykorzystać okazji i wesprze ude­rzenie zgrupowania Kutrzeby siłami armii „Łódź” i „Warszawa”. Dla odparcia takiego przeciwuderzenia siły 8 armii mogły ckazać się niedostateczne, a skutki wręcz fatalne.

Płk Porwit napisał: „...depresja wynikła z szybkich niepowodzeń i za wielki wzięty na siebie ciężar dowodzenia jednocześnie na dwu szczeblach nie pozwoliły wodzowi naczelnemu dcjrzeć ko­nieczności bitwy walnej w rejonie Lodzi... Nie zmontował tej bitwy wódz naczelny ani nie poprowadził. Było to historyczne i życiowe przeoczenie marszałka Rydza-Smigłego...” 2

Dygresja płk. Porwita dotyczy nie wykorzystanej szans-y na stoczenie walnej bitwy z nieprzyjacielem, która gdyby się odby­ła, mogła zaznaczyć optymalną granicę naszej skuteczności obron­nej i sprostać moralnym aspiracjom narodu i państwa.

Czy mogłaby być czymś więcej niż tylko naszą polską historycz­ną szansą? Tak. I tutaj odważnie postawię hipotezę. Taka szansa była w ścisłym i dobrze zorganizowanym współdziałaniu wojen­nym sprzymierzonych z Polską państw. Ale właśnie 12 września, kiedy natarcie zgrupowania Kutrzeby osiągnęło pełnię powodze­nia, zebrała się w Abbeville Najwyższa Rada Wojenna francusko- -brytyjska z udziałem premierów obu mocarstw. Tam naczelny dowódca wojsk sprzymierzonych, gen. Gamelin, przedstawił zebra­nym swoją decyzję wstrzymania ofensywy wojsk francuskich przeciwko linii Zygfryda.

Może gen. Gamelin, wyciągając wnioski z przebiegu wydarzeń na froncie polskim, nie dawał inicjatywie Kutrzeby szansy na

1 Wojna obronna Polski, Wybór źródeł, dok. nr 408.2 M. P o r w i t, Komentarze do historii polskich działań obron­

nych w 1939 reku, cz. III, Warszawa 1978, s. 479,

rozwinięcie jej w sukces operacyjny w wielkim stylu? Może jednak zmieniłby decyzję i pchnął swoje wojska do wielkiego natarcia, znajdując realne motywy dla postawienia wniosku, że naczelne dowództwo polskie podoła zadaniu na miarę chwilii wyda walną bitwę.

Na Zachodzie walna bitwa miała być wydana Niemcom po zebraniu dostatecznych sił dla pobicia nieprzyjaciela. Polska zaś za tę koncepcję strategiczną miała zapłacić przegraną wojnąo swoje terytorium.

Kilka miesięcy później, pcdczas wyprawy Wehrmachtu na Francję, okaże się, że owa koncepcja strategiczna zawaliła się z trzaskiem jeszcze głośniejszym niż koncepcja polska. Do wal­nej bitwy sprzymierzonych również nie doszło. Wprawdzie kon­cepcje przeciwdziałań zaczepnych powstały, wymieńmy choćby plany generałów Gamelina, Weyganda i Georgesa, ale żaden nie zcstał wykonany. Przypomnijmy tu tylko jedną z konkluzji Je­rzego Godlewskiego, autora studium poświęconego bitwie nad Bzurą. Sięgnijmy do jednego z jego przykładów porównawczych: „...w dniach 13—15 V w rejonie, w którym toczy się bitwa roz­strzygająca c losach Francji, wszystkim szczeblom dowodzenia, włączając w to dowódcę frontu i dowódcę grupy armii, udaje się zorganizować w sumie trzy kontrataki, w których biorą udział cztery baony piechoty, jeden baon i jedna kompania czołgów — a więc nawet nie równowartość jednej wielkiej jednostki...” *

Przypomnijmy, że Manstein, nie znajdując właściwej dla bitwy nad Bzurą skali wielkości w kampanii francuskiej, odwołał się do wielkich bitew okrążających w Rosji. Ale nawet w Rosji, zważywszy przy tym potencjał wojenny tego kraju, Niemcy nigdy nie osiągnęli przewagi tak bezwzględnej i inicjatywy tak jedno­znacznej pcdczas radzieckich przeciwdziałań wychodzących z obro­ny, jak to było nad Bzurą.

Manstein odwołując się do wielkich bitew stoczonych na obsza­rach Związku Radzieckiego mierzy je wielkością operacyjnego rozmachu, a więc zasięgiem zadań, znaczeniem celu i szybkością jegc realizowania oraz czasem trwania. Posługuje się tu znanym w sztuce operacyjnej wzorem, według którego rozwiązuje się ze ścisłością prawie matematyczną jedno z podstawowych równań każdej wojennej operacji. Ale właśnie dlatego, a zabrzmi to jak paradoks, popełnił cn w swoim osądzie nieścisłości. Matematyczny wzór czy statyczny schemat nie mieszczą, niestety, imponderabi-

3 J. G o d l e w s k i , Bitwa nad Bzurą, Historyczne studium ope­racyjne, Warszawa 1973, s. 210.

liów wojny, które niekiedy wywracają na opak wielkie wzorcowe konstrukcje problemu. Myślę, że jest tak i w tym przypadku.

Wielkie bitwy w Rosji, jak to Manstein formułuje, toczyły się na niezmierzonych obszarach wielkiego terytorialnie kraju. Znaczenia pozytywnego tego faktu dla strony broniącej się nie można przecenić. W przypadkach radzieckich kontrofensywnych działań podejmowanych w okresie wielkiego odwrctu niezawod­nym sprzymierzeńcem dowódców radzieckich była przestrzeń. Ona dawała czas na skorygowanie błędu, na koncentrację i manewr odwodami, a więc pozostawiała szeroki kcntekst rozwiązań alter­natywnych. I wreszcie ona, przestrzeń, dawała możność moralnego oddziaływania zaplecza na postawę żołnierza Armii Czerwonej, który miał dokąd się cofać, nie mówiąc już o wielkości potencjału ludzkiego tego zaplecza, a zwłaszcza potencjału środków walki. A to znaczyło wiele, bo budowało wiarę, że nawet w chwilach największych niepowodzeń i zawodu nie wszystko jeszcze zosta­ło stracone.

Tego wszystkiego żołnierz walczący nad Bzurą nie miał. Kiedy w jednym z komunikatów informacyjnych wydanych zaraz po bitwie przez sztab 8 armii niemieckiej gen. Blaskowitz napisał, że bitwa nad Bzurą była jedną z największych wyniszczających bitew początkowego okresu drugiej wojny światowej, nie miał na to jeszcze zbyt wielu dowodów. Ale kiedy pisał swoją książkę Manstein, dysponował on już całą panoramą zmagań tej wojny. Dlaczego nie napisał, że: bitwa nad Bzurą to ewenement sztuki operacyjnej w całej drugiej wojnie światowej, nie zdołam wyjaś­nić. Wiem tylko, że drugim takim ewenementem odpowiadającym podobnym parametrom operacyjnym, choć o nieco większej skali, była kontrofensywa Wehrmachtu w grudniu 1944 roku w Arde- nach.

„...Generał Kutrzeba — napisze Marian Porwit — związał na zawsze swe nazwisko z bitwą nad Bzurą, zarówno dzięki począt­kowym powodzeniom, jak i dzięki wielkości bitwy, mimo ostatecz­nej klęski...” 4

Tradycje historycznej bitwy, to jej pierwsza wielkość.

4 P o r w i t , o p . cii., s. 479.

WYKAZ ILUSTRACJI

1. Plakat o mobilizacji, repr. z Wojna obronna Polski 1939, War­szawa 1979.

2. Gen. dyw. Tadeusz Kutrzeba, dowódca armii „Poznań”, na­stępnie grupy armii, repr. z Wojna obronna Polski.

3. Gen. dyw. Władysław Bortnowski, dowódca armii „Pomorze”, repr. z Wojna obronna Polski.

4. Gen. bryg. Wacław Stachiewicz, szef Sztabu Głównego, repr. z Wojna obronna Polski.

5. Gen. dyw. Juliusz Rómmel, dowódca armii „Łódź”, następnie armii „Warszawa”, repr. z Wojna obronna Polski.

6. Bzura w rejonie Sobota-Walewice. Teren walk 17 pułku uła­nów, repr. z A b r a h a m , Wspomnienia toojenne znad Wartyi Bzury, Warszawa 1969.

7. Niemieckie czołgi na postoju w zajętej miejscowości, repr. z Wojna obronna Polski.

8. Gen. bryg Franciszek Alter, dowódca 25 dywizji piechoty, repr. z G ł o w a c k i , 17 Wielkopolska Dywizja Piechoty tu kampanii 1939, Lublin 1969.

9. Płk. dypl. Stanisław Dworzak, dowódca 69 pułku piechoty, repr. z G ł o w a c k i , op. cit.

10. Działo ppanc. 37 mm na stanowisku ogniowym, repr. z Wojna obronna Polski.

11. Mjr Antoni Chudzikiewicz, dowódca II batalionu 69 pułku piechoty, repr. z G ł o w a c k i , op. cit.

12. Płk dypl. Mieczysław S. Mozdyniewicz, dowódca 17 dywizji piechoty, repr. z G ł o w a c k i , op. cit.

13. Dowódca armii „Poznań” gen. dyw. Tadeusz Kutrzeba (w sa­mochodzie) w rozmowie z gen. bryg. Romanem Abrahamem (pierwszy z lewej), repr. z A b r a h a m , op. cit.

14. Oddział kawalerii w marszu, repr. z Wojna obronna Polski.15. Gen. bryg, Stanisław Grzmot-Skotnicki, dowódca grupy opera­

cyjnej kawalerii, poległ 19 września n. Bzurą, repr. z Wojna obronna Polski.

16. Działon artylerii w akcji bojowej, repr. z Wojna obronna Polski.

17. Kpt. Ludwik Głowacki, dowódca 6 baterii 17 pal, repr. z G ł o w a c k i , op. cit.

18. Oficerowie 3 baterii 7 dywizjonu artylerii konnej. Trzeci od lewej dowódca baterii, por. Józef Korczakowski, poległ pod Sochaczewem, repr. z A b r a h a m , op. cit.

10. Płk Ignacy Kowalczewski, dowódca 17 Pułku Ułanów Wielko­polskich, od 16 września dowódca Wielkopolskiej Brygady Ka­walerii, repr. z A b r a h a m , op. cit.

20. Płk Stanisław Królicki, dowódca 7 pułku strzelców konnych, ciężko ranny 17 września zmarł w szpitalu w Modlinie, repr. z Wojna obronna Polski.

21. St. wachm. Jan Sobik z 7 pułku strzelców konnych, repr. z Z. S z a c h e r s k i , Wierni przysiędze, Warszawa 1968.

22. Gen. bryg. Franciszek Wład, dowódca 14 dywizji piechoty, poległ 19 września n. Bzurą, repr. z Wojna obronna Polski.

23. Pluton dział plot. 40 mm na stanowiskach ogniowych, repr. z Wojna obronna Polski.

24. Gen. bryg. Mikołaj Bołtuć, pcległ 22 września w Łomiankach, repr. z Wojna obronna Polski.

25. Zamaskowane polskie samoloty myśliwskie na lotnisku polo- wym, repr. z Wojna obronna Polski.

26. Stanowisko ogniowe hitlerowców nad Bzurą, repr. z Wojna obronna Polski.

27 Gen. bryg. Edmund Knoll-Kownacki, repr. z P. B a u e r , B . P o l a k , Armia Poznań w wojnie obronnej 1939, Poznań 1982.

28. Walk: na ulicach Sochaczewa, repr. z Wojna obronna Polski.20. Rkm „Browning” na stanowisku ogniowym, repr. z Wojna

obronna Polski.30. Pododdział kolarzy w czasie ćwiczeń, repr. z Wojna obronna

Polski.31. Plut. Józef Kasprzak, szef szwadronu kolarzy 17 pułku ułanów,

repr. z A b r a h a m , op. cit.32. Płk Edward Godlewski, dowódca 14 Pułku Ułanów Jazłowiec-

kich, repr. z A b r a h a m , op. cit.33. Gen. bryg. Walerian Czuma, dowódca obrony Warszawy, repr.

z Wojna obronna Polski.34. Medal „Za udział w wojnie obronnej 1939”.

SPIS TREŚCI

Zamiast prologu ... .................................................................................. 5Żołnierze Wielkopolski................................................. . 9Odwrót bez bitwy.................................................................................... 25W wyścigu z armią Blaskowitza............................................................. 37Wielka szansa.......................................................................................... 46Pełne powodzenie............................................ 59Bez szansy na zwycięstwo...................................................................... 94Nowa koncepcja bitwy............................................................................ 111W okrążeniu............................................................................................ 121W oblężonej Warszawie.......................................................................... 145Posłowie ................................. 161Wykaz ilustracji.......................................................................................166

zł 80.-

Jak spod ziemi wyrastały polskie tyraliery piechoty. Ruszyły ku Bzurze. Bataliony i pułki armii wielkopolskiej szły do ataku dolinq równą jak stół.Zaskoczony przeciwnik cofał się, ale nie rezygnował z oporu. Spłynęła krwią Bzurai zorane pociskami armatnimi nadrzeczne łąki i pola.Natarcie ruszyło naprzód. Rozgorzały walki szczególnie zacięte o Łęczycę, Górę Św. Małgorzaty, Piąteki Sobotę.

ISBN 83-11-07014-8