258

(Historyczne bitwy 13) Tenochtitlan 1521

  • View
    85

  • Download
    10

Embed Size (px)

Citation preview

R Y S Z A R D TOMICKI

TENOCHTITLAN 1521

W y d a w n i c t w o Min is te rs twa Obrony Narodowe j W a r s z a w a 1984

O p r a c o w a n i e g ra f i czne ser i i : Jerzy Kępkiewicz I lust rac ję na obwo luc ie p r o j e k t o w a ł : Konstanty M. Sopoćko Redak to r : Bogus ław Brodecki Redaktor t echn iczny : Jadwiga Jegorow Redakc ja k a r t o g r a f i c z n a : Edward Galuszewsk i

© Copyr igh t by W y d a w n i c t w o Min is ters twa Obrony N a r o d o w e j Warszawa 1984. W y d a n i e I

ISBN 83-1 1 - 0 7 1 0 3 - 9

SŁOWO WSTĘPNE

Bitwa, która z górą czterysta sześćdziesiąt lat temu rozegrała się w kraju leżącym wtedy na antypodach Starego Świata, była bez wątpienia wydarzeniem epokowym. Wystarczy po-wiedzieć, że dla wysoko rozwiniętych cywilizacji dawnego Meksyku klęska obrońców miasta Tenoehtitlan zwiastowała rychłą zagładę — nieuchronną konsekwencję hiszpańskiej ko-lonizacji. Z kolei dla Hiszpanii, wkraczającej w lata dwu-dzieste XVI wieku pod berłem Karola I (lepiej znanego jako Karol V, władca Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego i najpotężniejszy w owym czasie monarcha w Europie), opanowanie zamorskiego miasta zapowiadało po-czątek dominacji nad rozległymi połaciami kontynentu ame-rykańskiego. Lecz to nie wszystko. Kiedy bowiem meksykań-ski historyk Wigberto Jimeneiz Moreno pisze, iż wraz ze zdo-byciem Tenoehtitlan doszło do jednego z najbardziej ważkich epizodów w historii ludzkości, ma on na myśli jeszcze co in-nego: zainicjowanie „fuzji dwóch światów", początek dłu-giego procesu formowania się tego szczególnego stopu ras i kultur, który decyduje o swoistości oblicza społeczno-kultu-rowego dzisiejszego Meksyku.

Niezależnie jednak od dalekosiężnych reperkusji bitwa o Tenoehtitlan sama w sobie była wydarzeniem na tyle dra-matycznym i skomplikowanym, by do dziś przyciągać uwagę badaczy i pisarzy, by nadal obrastać w komentarze i wyjaś-nienia, a nawet dostarczać stale powodów do dyskusji i spo-rów.

Oddawana czytelnikom książka poświęcona jest ponad dwu-letnim zmaganiom o panowanie nad nieformalną stolicą im-perium azteckiego, miasta, na gruzach którego wznosi się

obecnie Ciudad de Mexico. Mimo stosunkowo szerokiego tła nie zawiera ona opisu wszystkich działań i okoliczności, jakie doprowadziły do powstania hiszpańskiej kolonii o nazwie No-wa Hiszpania. Celem autora było możliwie wyczerpujące przedstawienie czynników mających wpływ na to, iż w poło-wie 1519 roku Tenochtitlan stał się obiektem zainteresowa-nia przybyłych z Kuby Hiszpanów, następnie został przez nich zajęty bez walki, aby w końcu stać się celein gigantycz-nej kampanii zakończonej oblężeniem i zdobyciem miasta. Tylko w takim kontekście ukazać można rolę, jaką w batalii o Tenochtitlan odegrały przypadek, specyfika imperium aztec-kiego oraz konflikt kulturowy. A bez ich uwzględnienia obraz tych odległych wydarzeń byłby z pewnością nazbyt uprosz-czony i jednostronny.

Kilku słów wyjaśnienia wymaga stosowane w książce na-zewnictwo. W pisowni nazw oraz imion indiańskich i hisz-pańskich przyjęto zasadę podawania ich w formie oryginal-nej lub najbliższej ich faktycznemu brzmieniu, czasem wbrew zwyczajom przyjętym w niektórych polskich publi-kacjach (stąd nip. Motecuhzoma, a nie Montezuma). Wyjątek stanowią nazwy czy imiona, których spolszczenia są już sil-nie zakorzenione, takie jak Krzysztof Kolumb, Meksyk itp. W analogicznym duchu ujednolicona została nader zróżnico-wana pisownia w cytowanych źródłach historycznych. Warto tu również wspomnieć, że na kartach książki w zasadzie nie pojawia się powszechnie znany termin Aztekowie. Jest to zgodne z od dawna istniejącą w meksykanistyce tendencją do eliminowania tej sztucznej, stworzonej w XVIII wieku w Europie, nazwy na rzecz oryginalnego nazewnictwa używa-nego w dawnym Meksyku (np. Meksykanie, Tepanekowie, Tetzcokanie lub Acolhuacanie itd.). W tej sytuacji mówienie o imperium azteckim stanowi wyraźną niekonsekwencję, lecz określenie to wydawało się najkrótszą i wygodną (mimo swej dyskusyjności) nazwą dla specyficznego organizmu politycz-nego, który powołali do życia Indianie mówiący językiem nahuatl.

W celu ułatwienia lektury dodajmy jeszcze, że słownictwu nahuatl ańskiemu nadać można wartości fonetyczne zbliżone do wymowy hiszpańskiej. A zatem h może pozostać zawsze nieme, eh czyta się jak (cz), zaś tz jak (ts), np. Iluitzilopoch-

tli = Uitsiioipoczftli, Tenoehtitlan = Tenocztitlan; litera c przed spółgłoskami i przed samogłoskami a, o, u ma dźwięk (k), np, Cuauhtemoc = Kuauitemok, natomiast c przed samo-głoskami i, e brzmi jak (s), np. Citlaltepec = Sitlaltepek, Cempoallan = Sempoallan; literę x czytać można jak (sz), np. Xochimilco = Szoczimilko, Xicotencatl = Szikotenkatl; que oraz qui odpowiadają dźwiękom (ke) i (ki), np. Quetzal-ooatl = Ketsalkoatl, Tlilpotonąui =Tliłpotonki.

Znaczenie nie objaśnionych w tekście terminów obcoję-zycznych znajdzie czytelnik w słowniku na końcu książki.

Na koniec niech wolno będzie autorowi wyrazić wdzięcz-ność hiszpańskim przyjaciołom, których gościnność i po-moc — zwłaszcza ta, jaką okazywali mu nieustannie Maria Dolores Gonzalez Soler i nieodżałowany Jaime Altava Amat — przyczyniły się w dużym stopniu do powstania książki.

Madryt — Wejsuny, październik 1981 — sierpień 1982

SPOTKANIE DWÓCH ŚWIATÓW

...należy sądzić, że w ziemi tej jest tyle (bogactw), co w tamtej, skąd, jak mówią, Salomon przywiózł złoto dla świątyni. . .

Z listu żołnierzy Cortesa do królowej Juany 1 jej syna Karola V (10 lipca 1519 r.)

Gdy w 1519 roku Karol V powoływał do życia Consejo de Indias (Radę Indii) i ogłaszał formalne przyłączenie zamorskich terytoriów, zwanych Indiami Zachodnimi, do królestwa Kastylii, nikt nie spodziewał się, że rok ten zapoczątkuje także erę konkwisty — jakościowo ńowy etap działalności kolonizacyjnej. Dotychczas hisz-pańska ekspansja na ziemiach odkrytych w 1492 roku miała charakter ograniczony i obejmowała wyłącznie największe wyspy antylskie oraz kilka odosobnionych punktów na lądzie stałym. Przez cały ten czas (histo-rycy nazwą go okresem „próbnej kolonizacji") trwała weryfikacja mirażu, jaki stworzył Krzysztof Kolumb. „Kiedy odkryłem Indie, mówiłem, że jest to państwo największe i najbogatsze na świecie. Mówiłem o złocie, 0 perłach, drogich kamieniach, o korzeniach, o handlu 1 targach; a że od razu tego nie zobaczono, lekce mnie sobie miano"1 — pisał z goryczą odkrywca Ameryki

1 K. K o l u m b , Pisma, przełożyła, przypisami i przedmową opatrzyła A. Ł. C z e r n y , Warszawa 1970, s, 251.

podczas swej ostatniej podróży (1502—1503), ciągle jesz-cze wiedziony nadzieją, że zdoła sprostać oczekiwaniom królewskich sponsorów. Ale rzeczywistość pozostawała daleko w tyle za rozgorączkowaną wyobraźnią. Wpraw-dzie zyski czerpane z nowo odkrytych ziem pozwalały uznać lata 1505—1510 za okres boomu gospodarczego, lecz już około roku 1512 na Antylach, gdzie koncentro-wała się większość kolonistów, odczuwać zaczęto kryzys spowodowany wyczerpywaniem się złóż złota, dezorga-nizacją miejscowej gospodarki, a przede wszystkim spad-kiem liczby tubylczej ludności wyniszczonej epidemia-mi i niewolniczymi warunkami pracy.

Spośród tysięcy ludzi przybyłych z metropolii w po-szukiwaniu szybkiego i łatwego zysku, tylko nieliczni osiągnęli cel. Na Hispanioli, będącej centralnym ośrod-kiem administracji kolonialnej, w 1514 roku zaledwie 692 Hiszpanów dysponowało nadziałem Indian (enco-mienda), których w sumie było 32 tysiące. Średnio na jednego Hiszpana przypadało więc około 46 tubylców — liczba raczej znikoma. Koloniści z Hispanioli, Kuby, Puerto Rico i Jamajki coraz częściej musieli zdobywać „ręce do pracy" na mniejszych wyspach lub na wybrze-żach lądu stałego. Ci, którzy nadziałów nie posiadali, mogli jedynie marzyć o odkryciu nowych ziem.

W takiej sytuacji, w roku 1517, na Kubie zrodził się pomysł zorganizowania ekspedycji mającej spenetrować mało zbadane rejony Morza Karaibskiego na południe od wyspy. Nie łączono z nią zbyt dużych nadziei; spo-dziewano się bardziej transportu niewolników z wysp Guanajas w Zatoce Honduraskiej niż otwarcia wielce obiecujących perspektyw kolonizacyjnych. Dowódcą zo-stał Francisco Hernandez de Cordoba, człowiek stosun-kowo zamożny, posiadający encomienda, ale większość ze 110 jej uczestników stanowili ludzie oczekujący do-piero na uśmiech Fortuny. Jeden z nich, Bernal Diaz del Castillo, przyszły kronikarz podboju Meksyku, przy-

był do Indii Zachodnich w 1514 roku i po kilkumie-sięcznym pobycie w kolonii Nombre de Dios, gdzie „nie było co zdobywać", dostał się na Kubę. Tu gubernator Diego Velazquez obiecywał nadziały Indian, lecz po trzy-letnim oczekiwaniu Diaz del Castillo pozostawał nadal w punkcie wyjścia. Dla ludzi jego pokroju każda wy-prawa stwarzała szansę, przynajmniej na uzyskanie w drodze wymiany z tubylcami pewnej ilości złota,. 0 którym marzyli wszyscy, gdyż „złoto to rzecz naj-doskonalsza, złoto tworzy skarb" 2.

Trzy statki pilotowane przez doświadczonego żeglarza Antona de Alaminos, uczestniczącego między innymi w ostatniej wyprawie Kolumba, opuściły wyspę 8 lutego 1 po trzech tygodniach dotarły do przylądka Catoche na Jukatanie. XVI-wieczni kronikarze utrzymują, że kie-runek podróży nie był przypadkowy. Ich zdaniem to pilot Alaminos pragnął sprawdzić, wiadomość uzyskaną w 1502 roku przez Kolumba od pasażerów łodzi spotka-nej koło. wysp Guanajas, według których na zachód od miejsca spotkania znajdować się miały gęsto zaludnione i bogate ziemie. Jeśli tak było faktycznie, to mało kto wierzył w prawdziwość informacji, skoro z jej spraw-dzeniem zwlekano blisko piętnaście lat. A jednak oka-zała się ścisła. /

Mieszkańcy nowo odkrytej ziemi byli ludźmi o kul-turze bez porównania wyżej rozwiniętej niż znani do-tychczas Indianie — nosili bawełniane stroje, używali wielkich łodzi, budowali kamienne domy i świątynie, a co najważniejsze — mieli złoto. „Zobaczywszy to: tak złoto, jak i murowane budowle, byliśmy bardzo zadowo-leni, że odkryliśmy taką ziemię" — pisał Diaz del Castillo3.

Dalszy bieg wypadków był tylko kwestią czasu i nie

2 Tamże, s. 251. 3 B. Di ą,z d e l C a s t i l l o , Historia verdadera de la con-

ąuista de la Nueva Esparia, Madrid 1975, s. 31.

potrafił zmienić go fakt, że wyprawa została zdziesiątko-wana w Champoton u zachodnich brzegów Jukatanu. Bez znaczenia okazał się również brak jakiejś znacząegj zdobyczy. Wystarczyła wieść o istnieniu ziem „najlep-szych, jakie dotąd odkryto".

W początkach maja 1518 roku Alaminos prowadził już następną ekspedycję, dowodzoną tym razem przez Juana de GrijalvaA ziomka i zaufanego człowieka Diego Ve-laząueza. Zapobiegliwy gubernator, żądny tyleż powięk-szenia majątku, co tytułów i sławy, wysłał też do Hisz-panii opis odkryć rzekomo dokonanych osobiście i proś-bę o przyznanie mu tytułu adelantado oraz urzędu gu-bernatora nowych krain.

Cztery statki z około 200 żołnierzami i marynarzami bez trudu osiągnęły Jukatan, odkrywając przy okazji wyspę Cozumel, a następnie dotarły do wybrzeży Mek-syku na wysokości dzisiejszego miasta Veracruz. Na całej trasie widoczne były oznaki wysoko rozwiniętych cywilizacji, natomiast handel wymienny przynosił do-wody rozlicznych bogactw kryjących się w głębi lądu. Mimo bariery językowej Hiszpanie szybko zorientowali się, że mają przed sobą ląd stały (Jukatan uważano jeszcze za wyspę). Ze względu na przedłużanie się wy-prawy Grijalva odesłał Pedra de Alvarado, kapitana statku „San Sebastian", na Kubę, aby przekazał wieści o kolejnym odkryciu i zawiózł zgromadzoną zdobycz. Pozostałe jednostki popłynęły z okolic Veracruz, z na-turalnego portu ochrzczonego nazwą San Juan de Ulua, dalej na północ, docierając ostatecznie aż do ujścia rzeki Panuco.

Przygotowania do trzeciej wyprawy rozpoczęto w mo-mencie, gdy brak wiadomości od Grijalvy, a potem prze-dłużająca się nieobecność wysłanego za nim Cristóbala de Olid, kazały podejrzewać najgorsze. Początkowo Ve-laząuez myślał wyłącznie o ekspedycji poszukiwawczej, co nie* przeszkadzało wszakże, by kandydatów na stano-

wisko dowódcy poddać starannej selekcji. On sam nie zamierzał ryzykować ani zbyt dużym wkładem finanso-wym, ani tym bardziej własnym życiem w nazbyt nie-pewnym przedsięwzięciu; wchodząca w grę stawka nie była jeszcze dokładnie znana.

Wybór padł na 34-letniego Hernana Cortesa, osobę doskonale znaną gubernatorowi i jak się wydawało godną zaufania. Po raz pierwszy spotkali się wiele lat przedtem, gdy Velazquez pacyfikował indiańską rewoltę w Anacaona na Hispanioli. Cortes za udział w kampanii, po pięciu "latach pobytu w Indiach Zachodnich, otrzymał wtedy encomienda i został pisarzem rady miejskiej w Azua. Powtórnie los zetknął ich ze sobą w 1511 roku na Kubie, gdzie pierwszy przybył jako świeżo miano-wany gubernator, drugi —• jako pomocnik skarbnika królewskiego, który szybko stał się doskonale prosperu-jącym obywatelem Baracoa (dziś Santiago dę Cuba). Po latach, mimo pewnych dość dramatycznych zresztą konfliktów, znajomość przekształciła się w zażyłość i przyjaźń, będącą dla Cortesa dodatkowym czynnikiem stabilizującym jego pozycję społeczną. W 1518 roku oprócz rentownej hodowli koni, owiec i bydła, kilku ko-palni złota, spółki handlowej; z niejakim Andresem de Duero, mógł on szczycić się także urzędem alcalde w Ba-racoa.

Z perspektywy Medellin, małego miasteczka w Extra-madurze, skąd przybył do Indii w 1504 roku mając za-ledwie 19 lat, osiągnięta po latach pozycja zasługiwała na miano wielkiej kariery, o jakiej marzyło wiele dzieci zubożałych hiszpańskich hidalgos. Wszelako Nowy Świat, jak zacznie się niebawem nazywać zamorskie posiadłości, w zasadniczy sposób zmieniał wszelkie proporcje i kry-teria. W panującej tu atmosferze ani wysoki, lecz tylko miejski urząd, ani dochodowe, lecz jednak skromne dobra nie mogły usunąć poczucia niespełnienia i, fru-stracji. W gruncie rzeczy przez kilkanaście lat „Cortes

był odległym świadkiem pamiętnych wydarzeń. Nie brał żadnego w nich udziału. Nie dokonywał eksploracji geograficznych takich jak te, które zaprowadziły Juana Diaza de Solis aż po Rio de la Plata; nie walczył z India-nami Karibe jak konkwistadorzy z Puerto Rico i z lądu stałego; nie układał się z Koroną jako adelantado, guber-nator czy kapitan"4. Objęcie dowództwa nad wyprawą zmierzającą ku dziewiczym terenom otwierało szansę zarówno pomnożenia fortuny, zaspokojenia ambicji i zy-skania sławy, jak i umknięcia z sideł nudnego życia rodzinnego u boku Cataliny Juarez. Nic więc dziwnego, że Cortes usilnie zabiegał o nominację, a gdy ją otrzy-mał, z zapałem i dużym talentem organizacyjnym przy-stąpił do gromadzenia pieniędzy oraz werbowania ludzi.

Planom nominata zagroził niespodziewanie powrót na Kubę Pedra de Alvarado, a w parę miesięcy później reszty flotylli Juana de Grijalva. Informacje o leżącym na zachód od Jukatanu „kraju Culua" oraz kosztowno-ści, wspaniałe wyroby z bawełny i piór egzotycznych ptaków spowodowały raptowną zmianę opinii na temat opłacalności kolejnej wyprawy. Wokół Cortesa rozpę-tała się istna burza intryg zmierzających do usunięcia go ze stanowiska dowódcy. Tylko przebiegłości własnej oraz swoich zauszników zawdzięczał, iż 18 listopada 1518 roku zdołał wypłynąć 6 statkami z ponad 300 ludź-mi z Baracoa, uroczyście żegnany przez gubernatora, urzędników i gawiedź.

Dopiero straciwszy z oczu „swojego kapitana" Ve-laząuez uległ podszeptom i utwierdzony w podejrze-niach co do lojalności Cortesa rozesłał do miejscowości, gdzie flotylla uzupełniać miała prowiant i załogę, listy nakazujące aresztowanie dowódcy. Spotkał go wszakże gorzki zawód. Nie znalazł się nikt, kto ośmieliłby się wykonać rozkaz. Cortes cieszył się ogromnym autory-tetem wśród żołnierzy, był już człowiekiem „zbyt moc-

4 C. P e r e y r a , Herndn Cortes, Mexico 1976, s. 20.

nym". Okazał się ponadto zręcznym graczem, nie uciekł się bowiem do otwartego buntu, lecz poprzestał na publicznym odrzuceniu oskarżeń, których zasadność była wielce wątpliwa nawet dla przyjaciół i stronników Ve-laząueza, licznie reprezentowanych w składzie wyprawy.

Jeszcze trzy miesiące trwało ściąganie wszystkiego, co się dało, z rozproszonych po wyspie osiedli i dopiero 18 lutego 1519 roku Hernan Cortes opuścił Kubę jako dowódca 11 statków oraz ponad 500 ludzi, nie licząc służby złożonej z miejscowych Indian i Murzynów.

Rozmiary ekspedycji były bez wątpienia zasługą zdol-ności organizacyjnych i autorytetu głównodowodzącego, z drugiej jednak strony świadczą wymownie o skali na-dziei rozbudzonych ostatnimi odkryciami. W Indiach Za-chodnich „gorączka złota" miała zresztą od ponad dwu-dziestu lat charakter choroby chronicznej i zakaźnej, okresowo przygasającej, aby ujawnić się w całej okaza-łości, gdy nadchodziła wieść o nowych i już na pewno zasobnych krainach. Członkowie wyprawy z 1519 roku zmierzali przy tym do ziem, jakich nikt z nich dotąd nie widział — poziom życia mieszkańców tych krain mógł przypominać północną Afrykę, ale w żadnym wy-padku nie był porównywalny z Antylami czy okolicami Przesmyku Panamskiego. Któż podejrzewał, że to właśnie ludziom Cortesa przypadnie w udziale rola ini-cjatorów ery konkwisty — okresu podboju i przyłącza-nia do Korony olbrzymich obszarów i wielkich popu-lacji na kontynencie amerykańskim?

O pionierskiej roli wyprawy zdecydowały okoliczności towarzyszące opuszczeniu Kuby i w tym sensie mówić można o przypadku, nie ostatnim bynajmniej w jej dziejach. Formalnie Diego Velazquez nie miał prawa prowadzić podboju i kolonizacji nowo odkrytych ziem bez królewskiego pozwolenia. Zabiegał on wprawdzie o koncesję od roku 1517, lecz odpowiedni dokument podpisany został w Saragossie dopiero 13 listopada

1518 roku i dotarł na Kubę z kilkumiesięcznym opóź-nieniem, już po wypłynięciu trzeciej wyprawy. Dla-tego też przekazana Cortesowi instrukcja, zatwierdzona uprzednio przez Real Audiencia (Trybunał Królewski) z siedzibą na Hispanioli, była podobna do tych, które otrzymali dowódcy dwóch poprzednich wypraw. Zgod-nie z nią do zadań głównodowodzącego, oprócz zde-zaktualizowanego zadania odszukania statków Grijalvy, należało: rozpoznanie mórz i portów, poinformowanie tubylców, iż mają stać się poddanymi króla Hiszpanii, nawiązanie z nimi przyjaznych stosunków oraz groma-dzenie informacji o specyfice i zasobach napotkanych krajów. Dochodziły do tego zadania wynikające z po-czynionych wcześniej obserwacji, m. in. wyjaśnienie po-głosek o przebywaniu na Jukatanie jakichś Hiszpanów. Wszelka zdobycz, której jedyne legalne źródło stanowić mógł handel wymienny, powinna zostać przywieziona na Kubę do podziału między udziałowców i uczestników przedsięwzięcia5.

Oficjalnie zatem była to jeszcze jedna wyprawa roz-poznawczo-handlowa. Jeśli rozważano możliwość zało-żenia osiedli stałych, a więc rozpoczęcia akcji koloniza-cyjnej (co w świetle innych faktów jest wielce prawdo-podobne), zapewne myślano wyłącznie o pozostawieniu na wybrzeżu — gdyby lokalne warunki temu sprzyja-ły — garnizonu, będącego punktem oparcia dla więk-szych sił wysłanych z Kuby po nadejściu z Hiszpanii królewskiej decyzji. Wszelako sposób, w jaki Cortes opuścił wyspę, wykluczał traktowanie z jednakową po-wagą wszystkich oficjalnych i poufnych zaleceń. Znając smutny los Grijalvy, wyeliminowanego z zabiegów o sławę i majątek pomimo powodzenia wyprawy, mógł z łatwością przewidzieć swą przyszłość po ewentualnym powrocie na Kubę. Przy najbardziej korzystnym obrocie

M. O r o z c o y B e r r a , Historia antigua y de la conąuista de Mexico, Mexico 1880, t. IV, s. 59—62.

spraw nigdy więcej nie zyskałby szansy dowodzenia dużą i dobrze wyekwipowaną ekspedycją. Gdyby szczę-ście nie dopisało, obwołany zostałby buntownikiem i po-stawiony przed sądem. Alternatywa była więc całkowi-cie jasna. Dopóki stał na czele kilkuset ludzi, dopóty istniała nadzieja na uniknięcie konsekwencji pod wa-runkiem, że efekty wyprawy zwrócą na nią uwagę samego króla i skłonią go, w jego własnym interesie, do przymknięcia oczu na prawne aspekty poczynań do-wódcy.

Cortes uczynił wiele, by nie zmarnować szansy, a seria szczęśliwych przypadków, których znaczenia po-czątkowo nie doceniano, walnie mu w tym dopomogła.

Pierwszy wydarzył się na wyspie Cozumel, gdzie na skutek niezwykłego zbiegu okoliczności powodzeniem zakończyła się próba wyjaśnienia tajemniczych słów „Castilan, Castilan" zasłyszanych przez członków ekspe-dycji Hernandeza de Cordoba podczas pobytu na Juka-tanie i kojarzonych z nazwą Castilla (Kastylia). Inda-gowani dostojnicy indiańscy potwierdzili, że w głębi kraju znajdują się ludzie podobni do Hiszpanów. Na-tychmiast wysłano gońców z listami, lecz ośmiodniowe oczekiwanie nie dało rezultatu. Cortes, nie chcąc zwle-kać dłużej z kontynuowaniem podróży, wyprowadził statki w morze. Kiedy złe warunki pogodowe i awaria jednego ze statków zmusiły flotyllę do zawrócenia na wyspę, zdumionym Hiszpanom ukazał;się przybywający łodzią z pobliskiego Jukatanu Gerónimo de Aguilar, roz-bitek uratowany ze statku, który w 1511 roku zatonął nie opodal Jamajki. Ogromna radość ze spotkania z ro-dakiem miała również swój aspekt pragmatyczny — wyprawie przybył człowiek znający doskonale miejsco-wy język i obyczaje.

Dr«fii przypadek, niejako komplementarny w stosun-ku do HHprzedniego, zaistniał u ujścia rzeki Tabasco, gdzte-tioailp do kilkudniowych walk z Indianami za-

kończonych jednak zawarciem pokoju. Ten pierwszy konflikt zbrojny przyniósł Hiszpanom co najmniej dwie istotne korzyści: wojenne doświadczenie i nowego tłu-macza. Okazało się, że dysponujący znaczną przewagą liczebną wojownicy indiańscy pierzchali w popłochu przed nieznaną bronią (zwłaszcza palną) oraz końmi. Strach, jaki wzbudzały one wśród tubylców, był rów-nie wielkim atutem, co ich skuteczność w walce. Z dru-giej korzyści, zasługującej na miano szczęśliwego przy-padku, nie zdawano sobie początkowo sprawy. Oto bo-wiem pośród darów ofiarowanych zwycięzcom przez mieszkańców Tabasco znalazło się dwadzieścia mło-dych niewolnic, między innymi dziewczyna pochodząca z Coatzacoalco. Podczas chrztu otrzymała ona imię Marina, lecz znana była powszechnie jako Malintzin lub Malinche. Fakt, iż w kilka miesięcy później sam Cortes nazywany będzie przez Indian — Malinche, najlepiej świadczy o roli, jaką przyszło odegrać u jego boku byłej niewolnicy. Dziewczyna znała doskonale język maya, którym mówił również Aguilar, a ponadto — z racji po-chodzenia — nahuatl, będący językiem znacznej części mieszkańców centralnego Meksyku. Ponieważ w Tabasco lingwistyczne walory urodziwej Malintzin nikomu nie były znane ani potrzebne, podzieliła ona los pozostałych dziewcząt rozdzielonych między oficerów. Przypadła w udziale Alonsowi Hernandez Puertocarrero, kuzynowi hrabiego Medellin, ziomkowi dowódcy wyprawy.

Ostatni etap podróży, odbywanej trasą poprzedniej wyprawy, prowadził do San Juan de Ulua, gdzie Juan de Grijalva spotkał się ze szczególnie przyjaznym, zgoła uroczystym przyjęciem. Hiszpanów oczekiwała tam naj-większa niespodzianka, która w równej mierze, co konflikt Cortesa z Velazquezem, wpłynęła na losy wy-prawy. Z historycznego punktu widzenia zaliczyć ją wypada do najbardziej intrygujących wydarzeń w dzie-jach podboju Ameryki, rzadko bowiem zdarzało się, aby

nieporozumienia natury semantycznej (nieuchronne przy spotkaniu przedstawicieli dwóch różnych kultur) po-ciągnęły za sobą tak daleko idące konsekwencje, jak to się stało w tym wypadku. Odmienność wizji świata, warunkujących zachowanie obu stron, odegrała decydu-jącą rolę w całym pierwszym okresie podboju, nawet jeżeli na postawę Indian z „kraju Culua" wobec białych przybyszów oddziaływały dodatkowe czynniki, pozosta-jące poza zasięgiem percepcji Hiszpanów. W sytuacji, jaka wytworzyła się po przybyciu Hiszpanów na ziemię meksykańską, wydarzenia skądinąd paradoksalne zaczę-ły stawać się normalnymi i w pewnym sensie typowy-mi. Jest na przykład oczywiste, że 21 kwietnia, w Wiel-ki Czwartek, gdy statki rzuciły kotwice w San Juan de Ulua, Hernan Cortes nie miał jeszcze żadnego konkret-nego planu działania. Zbyt wiele istniało niewiadomych. Wiedział tylko, iż musi dokonać czegoś, co odbije się głośnym echem zarówno na Antylach, jak i za Atlanty-kiem. Ów nader ogólnikowy cel w ciągu paru dni skon-kretyzowali sami Indianie.

Zaledwie na maszty wciągnięto banderę kastylijską i sztandar wyprawy, do statku kapitańskiego zbliżyły się dwie łodzie z pokojowo usposobionymi i pragnącymi nawiązać kontakt ludźmi. Po krótkiej konsternacji spowodowanej kłopotami językowymi, albowiem Aguilar nie rozumiał mowy tubylców, w charakterze tłumaczki zadebiutowała Malintzin. Przekładała to, co mówiono w nahuatl, na język maya, natomiast Aguilar tłumaczył z maya na hiszpański. Translatorski łańcuch zaczął funkcjonować, nadając zgoła nieoczekiwane znaczenie dwóm przypadkowym wydarzeniom z Cozumel i Ta-basco. „Był to wielki początek dla naszego podboju — napisze potem Diaz del Castillo — i tak też szczęśliwie, chwała niech będzie Bogu, toczyły się nam wszystkie sprawy" 8.

D i a z d e l C a s t i l l o , op. cit., s . 85.

Weteran wypraw Hernandeza de Cordoba i Grijalvy, nie myląc się w ocenie faktów, popełnia wszakże rażący anachronizm. W chwili, gdy Hiszpanie dowiadywali się, że wysłannicy przybywają z polecenia jednego z za-rządców wielkiego władcy tej ziemi — Motecuhzomy, aby dowiedzieć się, kim są i czego pragną niecodzienni goście, nikt jeszcze nie myślał o podboju. Może z wy-jątkiem Cortesa.

Wysłanników przyjęto z wielką życzliwością, wyra-żono pragnienie nawiązania przyjaznych stosunków z ich zwierzchnikami, lecz w trakcie lądowania na piaszczy-stym wybrzeżu, zwanym przez tubylców Chalchiu-cueyehcan, zachowywano daleko posunięte środki ostroż-ności. Doświadczenie oraz instynkt nakazywały ubezpie-czyć wybudowany naprędce obóz stanowiskami artylerii. Postawa Indian, ściągających z całej okolicy z towarami do wymiany, rozproszyła obawy. Cortes obdarowy-wał ważniejsze osoby i wyjaśniał za pośrednictwem to-warzyszącej mu niby cień Malintzin, że jest przedsta-wicielem potężnego monarchy panującego za oceanem. Nalegał na spotkanie z miejscowymi władcami.

23 kwietnia wielka grupa tragarzy dostarczyła do obozu hiszpańskiego żywność, a w niedzielę wielkanocną pojawił się gubernator pobliskiego miasta Cuetlaxtlan imieniem Teuhtlile w otoczeniu świty dostojników i se-tek tragarzy obarczonych bogatymi darami. Po uroczy-stym powitaniu, podczas którego zaskoczeni Hiszpanie okadzeni zostali dymem z glinianych kadzielnic, odbyła się msza celebrowana przez Bartolome de Olmedo i Juana Diaz; następnie podjęto przybyłych obiadem. Cortes uznał za stosowne wyjaśnić, kim są jego ludzie i po co przybyli: „rzekł im, że jesteśmy chrześcijanami i wasalami największego pana, jaki jest na świecie, który nazywa się cesarz don Carlos i ma za wasali i sługi wielu potężnych panów; z jego rozkazu przyby-liśmy do tych ziem, gdyż od wielu lat miał on wiado-

mości o nich, jak też o rządzącym nimi wielkim panu, którego* (Cortes) pragnie mieć za przyjaciela i oznajmić mu wiele spraw w imieniu swego króla; a gdy się o nich dowie i zrozumie je, ucieszy się; (przybyliśmy) także, by handlować z nim, jego Indianami i wasalami w przy-jaźni; (oświadczył ponadto), że pragnie dowiedzieć się, gdzie Jego Miłość (tj. Motecuhzoma) wyznaczy miejsce ich spotkania" 7.

Teuhtlile był uprzejmy i ostrożny. Obiecał przekazać swemu władcy Motecuhzomie wszystko, co usłyszał. Nie podjął rozmów na temat spotkania, zaproponował za to, by Cortes- przyjął przesłane mu dary i wyraził swoje życzenia.

Złote wyroby przepięknej roboty oraz wspaniałe, kunsztownie zdobione ubiory mówiły same za siebie, same dyktowały życzenia, które hojny, acz nieznany władca z góry obiecywał spełnić. Dowódca wyprawy po-prosił o zezwolenie ludności na swobodny handel, usły-szawszy zaś, że Motecuhzoma posiada mnóstwo złota, miał dodać: „niechaj więc mi je przyśle, albowiem ja i moi towarzyszej cierpimy na chorobę serca, słabość, którą nim się kuruje" 8.

Rozochoceni widokiem skarbów i pełną szacunku po-stawą dostojników indiańskich Hiszpanie nie. omieszkali wykorzystać ich zainteresowania hełmem jednego z żoł-nierzy, podobnym — jak się dowiedziano — do nakry-cia głowy meksykańskiego boga Huitzilopochtli. Teuhtlile chciał wypożyczyć go w celu pokazania Motecuhzomie. Hełm oczywiście otrzymał, tyle że dodano przy tym, iż dobrze by było, gdyby potężny i bogaty władca mógł go zwrócić wypełniony złotem.

Gubernator Cuetlaxtlan oddalił się po kilkugodzinnej

Tamże, s. 86. 8 F. L ó p e z de G ó m a r a , Hispania Victrix. Primera y se-

gunda parte de la historia generał de las Indias, „Biblioteca de Autores Espanoles", vol. 22, Madrid 1852, s. 313.

wizycie zabierając dary dla Motecuhzomy: ozdobny fotel, karmazynową czapkę z medalionem przedstawia-jącym św. Jerzego walczącego ze smokiem i naszyjnik z fałszywych brylantów. Na pożegnanie zademonstro-wano mu szarżę kilkunastu jeźdźców i oddano salwę z armat, umyślnie nabitych zwiększoną porcją prochu. Kurtuazja nie wykluczała chłodnej kalkulacji.

Kolejne spotkanie z meksykańskim dostojnikiem na-stąpiło po siedmiu lub ośmiu dniach. Hiszpanie spędzili je beztrosko, intensywnie wymieniając świecidełka i rzeczy osobiste na wyroby ze złota. Setki kobiet i męż-czyzn mieszkających w prowizorycznym osiedlu szała-sów wzniesionym w pobliżu obozu dbało o nieprzerwa-ny dopływ żywności. Iście królewskiej gościnności odpo-wiadały w pełni prezenty Motecuhzomy przyniesione przez Teuhtlile, tak oto opisane w relacji naocznego świadka:

„Pierwsze, co dał, było kołem w kształcie słońca z najczystszego złota, wielkości koła od wozu, z wielo-ma rytowanymi scenami: rzecz zachwycająca, która warta była — według tych, co potem ją ważyli — ponad dziesięć tysięcy pesos; drugie wielkie (koło) srebrne, wyobrażające księżyc, bardzo błyszczące i z licznymi wizerunkami, także o dużej wadze i wielkiej wartości. Przyniósł (Teuhtlile) hełm pełen drobnoziarnistego złota, jakie wydobywają w kopalniach, wartości trzech tysięcy pesos. To złoto z hełmu ceniliśmy bardziej, niż gdyby przynieśli nam dwadzieścia tysięcy pesos, gdyż zaświad-czało ono, że (w kraju tym) były bogate kopalnie. Przyniósł ponadto dwadzieścia złotych kaczek, dosko-nałej roboty i bardzo wiernie przedstawionych, kilka niby psów jak te, które oni trzymają, wiele złotych fi-gurek tygrysów, lwów, małp, dziesięć naszyjników pierwszorzędnie wykonanych, wisiory, dwanaście strzał i łuk z cięciwą, dwie laski jakby sędziowskie, długie na pięć piędzi, a wszystko to, co powiedziałem, (było) z czy-

stego, odlewanego złota. Następnie (Teuhtlile) kazał przynieść pióropusze — jedne ze złota i wspaniałych zielonych piór, inne ze srebra oraz wachlarze z tego samego; ponadto jelenie złote, odlewane. I było tyle rzeczy, że po latach, jakie minęły, nie pamiętam już wszystkiego. Potem polecił przynieść ze trzydzieści zwo-jów bawełnianych ubiorów, tak przednich i tak różno-rodnie wykonanych, i (zdobionych) różnokolorowymi piórami, że, ponieważ było tego tyle, nie chcę nawet kusić się o ich opisanie, bo nie potrafiłbym tego uczy-nić"

Jednak posłanie, jakie Teuhtlile miał do przekazania w imieniu swego władcy, choć nadal bardzo przyjazne, ostudziło nieco rozpaloną wyobraźnię żołnierzy. Mote-cuhzoma wyrażał radość z możliwości goszczenia Hiszpa-nów. Zapewniał też, iż wszelkie ich potrzeby zostaną zaspokojone, a cokolwiek zechcą zabrać w darze dla swojego pana, będzie im dostarczone. Wykluczał nato-miast spotkanie z Cortesem. On sam nie był w stanie przybyć nad morze, rzekomo z powodu choroby, podróż zaś do niego nie wchodziła w grę ze względu na trudny górski teren, pełen pustynnych i bezludnych połaci, oraz żyjące po drodze dzikie i okrutne ludy.

W pierwszej chwili hiszpański dowódca nie potrakto-wał chyba zbyt poważnie zawoalowanej odmowy, gdyż zarówno cenne dary, jak i troskliwa opieka ze strony Indian zdawały się stać z nią w jaskrawej sprzeczności. Dopiero upór posła oraz jego wybiegi (np. propozycja udania się do Cuetlaxtlan zamiast do odległego o mniej więcej 70 leguas miasta Tenochtitlan, gdzie rezydował Motecuhzoma) uświadomiły mu, że Meksykanie prowa-dzą jakąś zawiłą grę. „Ale im bardziej się sprzeciwiali, tym większą wywoływali u. niego ochotę ujrzenia Mo-tecuhzomy, będącego tak wielkim królem w tej ziemi,

» D i a z d e l C a s t i l 1 o, op. cit., s, 88—89.

i odkrycia w całości bogactw, które (już) sobie wy-obrażał" 10.

W początkach maja Hernan Cortes widział przed sobą wyraźny cel, odpowiadający w pełni jego potrzebom. Mógł z zadowoleniem obserwować podniecenie oficerów i żołnierzy, głośno wyrażających nadzieję na rychłe do-branie się do skarbów Motecuhzomy, chociaż on sam nie śpieszył się z odkryciem kart. Obiecujący rozwój kontaktów z tubylcami pozwalał podjąć kroki zmierza-jące do usadowienia się na wybrzeżu na czas dłuższy, co mieściło się jeszcze w kompetencjach lojalnego kapi-tana w służbie gubernatora Velazqueza. Dwa statki pod dowództwem Francisco de Montejo wyruszyły zatem na rekonesans wzdłuż wybrzeża w celu wyszukania miejsca bardziej odpowiedniego do obozowania niż piaszczyste, pełne moskitów i oddalone od indiańskich osiedli wydmy Chalchiucueyehcan.

Dopiero trzecia wizyta Teuhtlile w zasadniczy sposób zmieniła sytuację i przyśpieszyła bieg wydarzeń.

Misja meksykańskiego posła miała znowu charakter co najmniej dwuznaczny. Cennym darom oraz zapew-nieniom, że każda potrzeba i każde życzenie Hiszpanów zostaną uwzględnione zarówno teraz, jak i przy ewen-tualnych następnych okazjach, towarzyszyło katego-ryczne oświadczenie, iż dalsze zabiegi o spotkanie z Motecuhzomą są bezcelowe i nie należy do nich po-wracać. Zdecydowany ton sugerował, by nie nadwerężać cierpliwości władcy, toteż Cortes przeszedł do porządku dziennego nad drażliwą kwestią. Ale kiedy następnego dnia wykorzystując okazję, jaką stwarzała msza z zacie-kawieniem obserwowana przez Meksykanów, przystąpił do wyjaśniania hiszpańskiego posłannictwa polegającego na zastąpieniu kultu fałszywych, krwiożerczych bożków wiarą v, prawdziwego Boga, struna została przeciągnię-

L ó p e z de G ó m a r a , op. cit., s . 314.

ta. W nocy Teuhtlile zniknął, a w ślad za nim wszyscy ludzie czuwający dotychczas nad zaopatrzeniem Hisz-panów w żywność. Wzniesione ponad dwa tygodnie temu osiedle szałasów opustoszało, przestali również przycho-dzić chętni do prowadzenia wymiany handlowej.

Nagłe zerwanie kontaktów, zrozumiane początkowo jako zapowiedź wojny, nie doprowadziło wprawdzie do żadnych aktów agresji ze strony Indian, postawiło jed-nak Cortesa w dość kłopotliwej sytuacji. Poważne trud-hości aprowizacyjne i obawa przed uwikłaniem się w wojnę z wojskami Motecuhzomy spotęgowały fer-ment narastający od pewnego czasu wśród części żoł-nierzy, zaniepokojonych sposobem prowadzenia rozmów z Teuhtlile oraz zamiarem przeniesienia obozu w inne miejsce. Pojawiły się głosy zarzucające dowódcy łama-nie instrukcji, między innymi poprzez bezzasadne i nie-bezpieczne odwlekanie powrotu na Kubę.

Cortes zmuszony był przerwać grę pozorów, tym bar-dziej że w parę dni po zniknięciu obsługujących obóz Indian zdołano nawiązać nowy kontakt z tubylcami, którzy różnili się od poprzednich językiem i strojem, a co istotniejsze — deklarowali się jako wrogowie Mo-tecuhzomy i ludzi z „kraju Culua". Po rozwianiu się nadziei na utrzymanie pokojowych stosunków z Mo-tecuhzomą możliwość stworzenia koalicji skierowanej przeciw niemu zdawała się być prawdziwym darem nie-bios. Najpierw należało jednak unieszkodliwić tę grupę żołnierzy, którzy oparli się pokusie natychmiastowego pomnożenia zdobyczy i z lojalności wobec Diego Ve-lśząueza lub po prostu ze strachu sprzeciwiali się dal-szemu pobytowi na kontynencie.

Dla uniknięcia oskarżeń o jawną zdradę, jakkh można się było spodziewać po stronnikach gubernatora Kuby, głównodowodzący wyprawy spreparował misterny wy-bieg, zapewniający mu przynajmniej cień alibi. Kiedy oburzony do głębi z powodu pomówień ogłosił powrót

na Kubę, inspirowani przez niego oficerowie i żołnierze ostro zaprotestowali przeciwko krzywdzącej ich decyzji. Oświadczyli, że zaciągnęli się na wyprawę w przekona-niu, iż płyną zasiedlać nowe ziemie, a skoro oficjalna instrukcja jest inna, zostali zatem w nikczemny sposób oszukani. Bez względu na treść instrukcji zbuntowana grupa postanowiła pozostać na lądzie i wzywała Cortesa do objęcia nad nią dowództwa.

Zastosowany kruczek polegał na sprytnym wykorzy-staniu rozbieżności pomiędzy literą instrukcji a wieścią o kolonizacyjnym charakterze wyprawy, rozgłaszaną podczas zaciągu. Ponieważ Velazquez nie miał prawa kolonizować nowo odkrytych ziem, a więc dopuścił się wobec żołnierzy oszustwa, pozostawało jedno rozwiąza-nie — przekwalifikowanie wyprawy z rozpoznawczo--handlowej na odkrywczo-kolonizacyjną. Tak też się stało. Dowódca pod naciskiem protestujących ludzi, kie-rując się jednocześnie interesami Korony i Kościoła, zgo-dził się założyć osiedle Villa Rica de la Vera Cruz. Na-tychmiast powołano radę miejską, na czele której sta-nęło dwóch alcaldes: zaufany człowiek Cortesa — Alonso Hernandez Puertocarrero, i uchodzący za stron-nika Velazqueza — Francisco de Montejo. Na ich ręce, jako najwyższej teraz (poza królem) władzy, Cortes zło-żył rezygnację z funkcji otrzymanych od gubernatora Kuby oraz Real Audiencia, aby w chwilę potem przy-. • jąć nominację na dowódcę zupełnie nowej ekspedycji, działającej wyłącznie w imieniu króla Kastylii i przystę-pującej do podboju oraz kolonizacji kraju. Całej tej historii swoistej pikanterii dodał fakt, że najbardziej, wręcz żywotnie zainteresowany zmianą statusu wypra-wy człowiek zdołał wytargować od popierających go żołnierzy nie tylko tytuł naczelnego wodza (capitan generał) i najwyższego sędziego (justicia mayor), lecz także piątą część wszelkiej zdobyczy: tyle samo, ile zgod-nie z prawem należało się królowi.

Protest stronników Velazquezą, a mówiąc ściślej ludzi, którzy z różnych powodów chcieli powrócić na Kubą, został szybko wyciszony. Wielu uspokoiła obietnica, nigdy zresztą nie dotrzymana, że każdy, kto zechce, będzie mógł niebawem odpłynąć na wyspę. Bardziej gorące głowy ostudził kilkudniowy areszt w kajdanach.

Dalszy ciąg ryzykownej rozgrywki nastąpił ponad miesiąc później, już po przeniesieniu obozu na północ, w pobliże indiańskiego miasta Quiahuiztlan. 18 maja przystąpiono tam do wznoszenia umocnionych zabudo-wań i nabrzeży portowych; tam też w ostatnich dniach czerwca lub na początku lipca dotarł z Kuby mały sta-tek dowodzony przez Francisca Saucedo, przywożąc szo-kującą wiadomość o przyznaniu Velazquezowi tytułu adelantado oraz pełnej władzy nad nowymi ziemiami. Oznaczało to, że akty prawne wydane przez radę miej-ską Vera Cruz są nielegalne, podobnie jak ona sama, a wszyscy, którzy przyczynili się do pogwałcenia instruk-cji, popełnili przestępstwo i są buntownikami.

O ile przyczyna, dla której samozwańczy wódz na-czelny nie dópuścił do odpłynięcia kogokolwiek na Kubę, jest zrozumiała, nie mógł on bowiem pozwolić na prze-niknięcie informacji o swoich poczynaniach, o tyle po-wód prawie dwumiesięcznej zwłoki w wysłaniu do Hisz-panii wiadomości .o podjętym w imieniu króla przedsię-wzięciu nie jest całkowicie jasny. Można sądzić, że opieszałość w wykorzystaniu jedynej: metody zalegali-zowania faktów dokonanych wynikła (między innymi?) z ciągłego braku pewności co do planów wyprawy. Jak-kolwiek w ostatnich tygodniach, dzięki trwającym od połowy maja kontaktom z wrogami Motecuhzomy (czyli totonackim miastem Cempoallan), położenie Hiszpanów uległo istotnej poprawie, to jednak rozmowy z Totona-kamimusiały uświadomić im także rozmiary ryzyka, z jakim łączyłaby się próba osiągnięcia celu zarysowa-nego podczas spotkań z Teuhtlile.

Pierwszą wizytę w Cempoallan złożył Hernan Cortes w drodze z wybrzeża Chalchiucueyehcan do Quiahuiztlan. Dowiedział się wtedy, że państwo Motecuhzomy obej-muje niemal cały, niezwykle rozległy kraj, z dziesiątka-mi wielkich miast i setkami tysięcy mieszkańców. Usły-szał też o silnej armii utrzymującej w szachu liczne podbite prowincje, których mieszkańcy zmuszeni byli do płacenia trybutu oraz uiszczania szeregu innych uciążliwych świadczeń. Do prowincji tych zaliczał się Totonacapan — kraj Totonaków, podzielony na wiele małych państewek, od kilkudziesięciu lat żyjących w strachu przed poborcami i garnizonami Meksykanów, łudzi z „kraju Culua". Nienawiść do najeźdźców stano-wiła jedyne pocieszające zjawisko. Nic więc dziwnego, że skargi „grubego kacyka" (jak Hiszpanie przezwali władcę Cempoallan) sprowokowane oświadczeniem Cor-tesa, iż on i jego żołnierze przybyli po to, aby raz na zawsze zlikwidować przemoc i niesprawiedliwość, spot-kały się z pełnym zrozumieniem. Alians z Totonakami był sprawą zbyt dużej wagi, by wódz naczelny mógł odczuwać potrzebę zachowania powściągliwości: „pocie-szał ich przez naszych tłumaczy jak mógł, że wspomoże ich w czym tylko zdoła i skończy z owymi rabunkami i krzywdami... i że prędko zobaczą, co w tej sprawie uczynimy" n.

Totonakowie przydzielili Hiszpanom kilkuset traga-rzy, zapewnili pomoc przy budowie fortu w Vera Cruz, zadbali o aprowizację, udzielali informacji o kraju, jego zasobach i strukturze politycznej. Ale zarówno ogromny strach przed Meksykanami, którego nie starali się ukry-wać, jak i opowieści o potędze Motecuhzomy nie mogły pozostać bez wpływu na ocenę sytuacji i decyzje Cortesa.

Skromne siły hiszpańskie (16 jeźdźców, 32 kuszników,

1 1 D i a z d e l C a s t i l l o , op. cit., s . 100.

13 arkebuzerów i około 500 żołnierzy uzbrojonych w szpady i tarcze oraz 10 dużych armat z brązu i 4 fal-konety ia) przypominały przysłowiową kroplę wody w po-równaniu z otaczającym je oceanem. Przy takich pro-porcjach podstawowym warunkiem przetrwania była ostrożność w działaniu. Taktykę wyczekiwania dykto-wał również brak jakiejkolwiek aktywności ze strony Motecuhzomy oraz .wielka niewiadoma, jaką stanowiło zachowanie się Totonaków w razie konfliktu zbrojnego z budzącymi wśród nich grozę wojskami meksykańskimi.

Szczęśliwym trafem kolejnymi ludźmi z „kraju Culua", z którymi przyszło się spotkać Hiszpanom na-tychmiast po przybyciu do Quiahuiztlan, nie byli wo-jownicy, lecz poborcy trybutu. O ich wizycie w mieście dowiedziano się w „ znamienny sposób. Oto w trakcie rozmowy dostojnicy totonaccy opuścili nagle Hiszpanów i bez słowa wyjaśnienia pośpieszyli przywitać pięciu meksykańskich urzędników, żądających — jak się oka-zało — kilkudziesięciu. ludzi na ofiarę dla przebłagania bogów. Występek mieszkańców Cempoallan i Quia-huiztlan polegał na przyjęciu cudzoziemców bez wiedzy i zgody Motecuhzomy. Cortes, zaskoczony uniżonością zaprzyjaźnionych Indian, zrozumiał zapewne, iż ważą się losy jego wyprawy, albowiem zareagował szybko i zde-cydowanie. Zmusił Totonaków do uwięzienia poborców, jednocześnie polecając ogłosić, że odtąd nikt nie będzie

1 S Liczebność w y p r a w y Cortesa nie jest dokładnie znana. Większość autorów przyjmuje z a D l a z e m d e l C a s t i l l o (op. cit., s. 65), że podczas przeglądu na w y s p i e Cozumel było 508 żołnierzy, 32 kuszników, 13 arkebuzerów i około 100 mary-narzy i pi lotów. Z tego samego źródła w i a d o m o o „ponad trzy-dziestu pięciu żołnierzach", którzy zginęli w Tabasco lub zmarli wskutek chorób i głodu (s. 93). Dane te mogą być jednak nieco zawyżone , gdyż w i n n / m miejscu Diaz de Castillo pisze o 450 żoł-nierzach jako całości wojsk Cortesa (s. 114). Z kolei w liście rady miejsk ie j Vera Cruz z 10 lipca 1519 r. m o w a jest o 400 żołnie-rzach, por. H. C o r t e s , Cartas de relación de la conąuista de Mexico, Madrid 1979, s. 18. Wszystko wskazuje wszakże na to, iż w połowie sierpnia 1519 liczba Hiszpanów przebywających w Meksyku wynos i ła ok. 500 ludzi.

już płacił trybutu ani wypełniał rozkazów ciemiężycieli z Tenoehtitlan.

Wieść o tych wydarzeniach błyskawicznie obiegła oko-liczne miasta i osiedla, wywołując bezgraniczny podziw dla odwagi garstki białych przybyszów. W opinii miej-scowej ludności akt agresji wobec reprezentantów Mo-tecuhzomy miał wymowę jednoznaczną i tragiczną — zapowiadał rychłą wojnę z Meksykanami. Cortes nie był jednak szaleńcem, nie przewidywał konfrontacji z po-tężnym władcą. Przeciwnie, zyskawszy możliwość poro-zumienia się z nim, rozpoczął za plecami Totonaków własną grę.

Już pierwszej nocy jego ludzie wykradli z więzienia dwóch poborców i występując w roli dobroczyńców, nie-świadomych przyczyn zatrzymania, odesłali ich do Mo-tecuhzomy z pokojowym posłaniem. Odrzucono w nim oskarżenie, jakie padło z ust Meksykanów, o inspirowa-nie buntu Totonaków, argumentując, że konieczność udania się do Cempoallan powstała w wyniku niespo-dziewanego pozostawienia Hiszpanów na wydmach bez środków do życia. Zapewniano władcę o niewzruszonej przyjaźni i pokojowych zamiarach, czego dowodem mia-ło być uratowanie życia trzech pozostałych więźniów.

Istotnie, następnego dnia przerażeni zniknięciem Meksykanów dostojnicy totonaccy musieli tłumaczyć się przed Cortesem z własnej nieostrożności. Pod jego pre-sją zrezygnowali też z zamiaru zabicia reszty poborców i zgodzili się przekazać ich na statek w celu uniemożli-wienia ucieczki.

Ale wbrew oczekiwaniom prowadzona na dwa fronty gra przyniosła efekt połowiczny. Zdani na łaskę swych gości Totonacy uznali w uroczystym akcie, w obecności wodza Hiszpanów, rady miejskiej Vera Cruz i nota-riusza Diega de Godoy, zwierzchnictwo króla Kastylii nad swym krajem. Pozwolili zniszczyć posągi rodzimych bogów, a na ich miejscu ustawić katolickie obiekty

kultu. Władca Cempoallan, pragnąc dodatkowo zabez-pieczyć swą pozycję, ofiarował Cortesowi za żonę własną siostrzenicę. Siedem innych szlachetnie urodzonych dziewcząt oddanych zostało oficerom. W sumie Hiszpa-nie podporządkowali sobie około trzydziestu państewek totonackich znad Zatoki Meksykańskiej, chętnych do wyzwolenia się spod dominacji Meksykanów.

Nie udało się natomiast podtrzymać kontaktów z Mo-tecuhzomą, chociaż do Vera Cruz przybyło poselstwo z bogatymi darami i podziękowaniem władcy Tenoch-titlan za uratowanie poborców. Posłowie poinformowali Cortesa, że jeśli Totonaków nie spotkała dotychczas za-służona i sroga kara, zawdzięczają to wyłącznie poby-towi na ich ziemi Hiszpanów, co do których Motecuhzo-ma jest przekonany, iż są istotami zapowiadanymi od dawna przez meksykańskich przodków. Dowiedział się on także, jakoby pochodził wraz z Motecuhzomą z jed-nego rodu.

Nie jest pewne, czy wódz naczelny wiedział, co miał na myśli meksykański władca18. Raczej nie, choć i bez tego dostrzegł on związek zagadkowej identyfikacji z pełnym respektu zachowaniem się Indian, obserwowa-nym od chwili lądowania. W każdym razie potraktował niejasne aluzje jako oznakę słabości Motecuhzomy, 0 czym świadczyła przekazana posłom odpowiedź. Z jed-nej strony zawierała ona ostre zarzuty pod adresem Teuhtlile i pozostałych dostojników odpowiedzialnych za incydent na plażach Chalchiucueyehcan oraz jednoznacz-

1 1 Istnieje pewien dokument utrzymujący, że Cortśs dowie-dział się o problemach nurtujących Motecuhzomę oraz o przepo-wiedn i powrotu Quetzalcoatla (por. rozdz. 2) zaraz po w y l ą d o w a -niu w Meksyku od dwóch indiańskich dostojników z okolic Otom-pan, którzy zgłosili się do niego, szukając wsparc ia przeciwko w ł a d c y Tenochtit lan. Autentyczność dokumentu budziła jednak 1 nadal budzi wie le wątpl iwośc i . Cały zresztą problem identy f i -kacji Hiszpanów jako bogów oraz u w a r u n k o w a ń postawy Meksy-kanów, a zwłaszcza Motecuhzomy wobec nich (poruszany w dal-szej części książki) jest tak rozległy i zawiły, że jego prezentacja w y m a g a ł a b y osobnej pracy.

ną replikę w kwestii totonackiej, sprowadzającą się do wniosku, iż nie mogą oni służyć dwóm panom. Z dru-giej strony osobę władcy starannie separowano od po-stępowania Teuhtlile sugerując, że na pewno nie wie-dział on o niczym, i zapewniając o szczerej przyjaźni, jaką żywią do niego Hiszpanie.

Na tym wszelako długo oczekiwany kontakt z Mote-cuhzomą urwał się, gdyż posłowie nie pojawili się wię-cej. Dodatkowym rezultatem ich wizyty w Vera Cruz była natomiast reakcja Totonaków: „byli wstrząśnięci i jedni kacykowie mówili drugim, że z pewnością je-steśmy teules (tj. bogami), bo przecież boi się nas Mote-cuhzoma, skoro przysyła nam złoto i p r e z e n t y " Gdy w jakiś czas potem podczas zainicjowanego przez Toto-naków wypadu do miasta Tizapantzinco stacjonujący tam garnizon meksykański wycofał się bez walki, prze-konanie o boskości czy przynajmniej nadludzkiej mocy białych cudzoziemców ugruntowało się jeszcze bardziej. Aczkolwiek nie umknęło ono uwagi Hiszpanów, Cortes daleki był od budowania planów na tak kruchych fun-damentach. Ponownie przyjął postawę wyczekującą, koncentrując się na wznoszeniu Vera Cruz i umacnianiu przymierza z Totonakami. Długo jeszcze nie był pewien, kogo się bardziej boją indiańscy sojusznicy — jego czy Motecuhzomy.

Wiadomości przywiezione z Kuby unaoczniły mu wszakże groźną prawdę — czas pracował nieubłaganie na korzyść Diego Velazqueza. Po gorączkowych naradach w gronie zaufanych żołnierzy postanowiono rzucić na szalę wszystkie atuty wynikające z paromiesięcznego pobytu na ziemiach oddanych mocą królewskiego edyktu pod zarząd gubernatora Kuby. 16 lipca do Hiszpanii wy-ekspediowany został wreszcie statek. Alonso Hernan-dez Puertocarrero i Francisco de MontejO jako przed-

14 D i a z d e 1 C a s t i 11 o, op. cif., s. 104.

stawiciele rady miejskiej Vera Cruz dostarczyć mieli Karolowi V listy od Cortesa i żołnierzy, w których opi-sywano przebieg wyprawy, ogrom i bogactwo ziem zdo-bywanych ku chwale i korzyści hiszpańskiej Korony, a także prezentowano dowódcę jako szlachetnego obroń-cę interesów króla zagrożonych poważnie i od dawna przez Velazqueza. Apelowano do króla — ani słowem nie wspominając, że wiadomość o nominacji Velazqueza dotarła już do członków ekspedycji — o nienadawanie mu żadnych tytułów do ziem na kontynencie lub ewen-tualnie o odwołanie decyzji podjętych już w tej spra-wie. Koronnym argumentem mającym przesądzić, który z adwersarzy jest prawdziwym sługą Korony, były pre-zenty otrzymane od Motecuhzomy, uzupełnione dodat-kowo złotem zebranym wśród żołnierzy.

Teraz taktyka wyczekiwania straciła sens. Zdecydo-wana większość członków wyprawy, składając podpis pod listem do króla, opowiedziała się za kontynuowa-niem podboju i "zdawała sobie sprawę, że jedyna droga wchodząca teraz w grę prowadzi do Tenochtitlan — ośrodka władzy i oszałamiającego skarbca, z którego uszczknęli dopiero znikomą część. Ludziom sprzeciwia-jącym się tym planom dwa drastyczne posunięcia wodza naczelnego pokazały wkrótce, że czas wahań minął bez-powrotnie. Pierwszym była rozprawa z grupą spiskow-ców, którzy w kilka dni po odpłynięciu Hernandeza Puertocarrero i Montejo usiłowali • opanować statek i uciec na Kubę. Cortes „kazał powiesić Pedra Escudero i Juana Cermeno, obciąć stopy pilotowi Gonzalowi! de Umbria, wysmagać marynarzy nazwiskiem Penates każ-demu [dając] po dwieście batów. I ukaraliby również ojca Juana Diaz, gdyby nie był duchownym, ale i tak [Cortes] napędził mu strachu"15. Nieco później, aby raz na zawsze wykluczyć pokusy ucieczki, wydany został rozkaż zato-

15 Tamże, s. 119.

pienia wszystkich statków z wyjątkiem jednego, pozosta-jącego odtąd pod strażą godnych zaufania żołnierzy. Akt ten, dokonany za wiedzą i przy udziale wielu członków ekspedycji, stanowił najlepszy dowód determinacji, nie dopuszczającej innej alternatywy poza zwycięstwem albo śmiercią.

Minął wszakże jeszcze miesiąc od wysłania statku do Hiszpanii i niemal cztery od wylądowania w San Juan de Ulua, zanim Cortes uznał za możliwe rozpoczęcie marszu w głąb kraju. Dopiero 16 sierpnia z Cempoallan wyruszyła kolumna licząca blisko 400 żołnierzy pieszych i 15 jeźdźców 16, kierując się na zachód, w stronę pasma górskiego zwieńczonego szczytami Nauhcampatepetl (dziś Cofre de Perote, 4282 m n.p.m.) i Citlaltepetl (Orizaba, 5747 m n.p.m.). W kolumnie szło ponadto 400 Totona-ków w charakterze tragarzy i przewodników. Choć lud-ność Totoriacapan nie dawała swym zachowaniem żad-nych powodów do obaw, na wszelki wypadek Cortes zabrał ze sobą kilkudziesięciu wysokich dostojników, którzy własnymi głowami gwarantowali bezpieczeństwo załogi złożonej z około 60 żołnierzy, pozostającej w Vera Cruz pod komendą Juana de Escalante.

W liście do Karola V, pisanym dziesięć miesięcy póź-niej, wódz konkwistadorów oświadczy, że opuszczając Cempoallan obiecał sobie nie spocząć dopóty, dopóki nie uczyni Motecuhzomy poddanym Korony, jakkolwiek za-miar ten wydawał się przekraczać jego możliwości. Był rzeczywiście w sytuacji przymusowej i prawie bez-nadziejnej.

16 C o r t e s (op. cit., s. 34) pisze, że wzią ł ze sobą 300 piechurów 1 15 konnych, w Vera Cruz pozostawił zaś 150 pieszych oraz 2 jeźdźców. Według L ó p e z a de G ó m a r a (op. cit,, s . 328), korzystającego z relacji ustnych wodza nacze lnego oraz innych uczestników podboju, z Cempoal lan wyruszy ło 400 żołnierzy. Ta-ką też l iczbę podaje D i a z d e l C a s t i l l o dodając, że w Vera Cruz zostało około 60 żołnierzy (op. cit., s. 147, 180, 204). Wy-nika z tego jeden wniosek — po odpłynięciu statku do Hiszpanii i p r z e k w a l i f i k o w a n i u wszys tk ich marynarzy na żołnierzy Cortes miał do dyspozycji n iewie le ponad 450 ludzi.

. . .zapytałem go, czy jest w a s a l e m Motecuhzo-my... , on :zaś, zdziwiony tym, o co .go pytałem, odparł mi: a któż nie jest wasa lem Mote-cuhzomy?

Relacja Cortesa z rozmowy z Olintetlem, naczelni-kiem miasta Caltanmi.

Mało istotne z pozoru wydarzenia, jakie rozegrały się w ciągu niespełna czterech miesięcy na wybrzeżu Chal-chiucueyehcan i w kraju Totonaków, przesądziły o powo-dzeniu wyprawy Cortesa. Rzecz w tym, że miały one diametralnie odmienny sens i wymiar dla różnych grup ich uczestników. Z hiszpańskiego punktu widzenia kam-pania dopiero się zaczynała i żołnierze przedzierający się przez strome zbocza południowych stoków Sierra Mądre Oriental nie podejrzewali, iż - odnieśli już zde-cydowane zwycięstwo nad Motecuhzomą. Nikt z nich nie zdawał też sobie sprawy, jak wielki udział w za-pewnieniu im sukcesu miał sam potężny władca „kraju Culua".

Klucz do zrozumienia przyczyn, które zrodziły tak paradoksalną sytuację, kryje się w układach politycz-nych panujących w ówczesnym Meksyku. Zacząć wszak-że wypada od kwestii bardziej ogólnej, a mianowicie od wyjaśnienia, czym faktycznie było odkryte przez Hisz-

BITWA, KTÓREJ NIE BYŁO

panów ogromne imperium rządzone przez wszechwład-nego Motecuhzomę?

Organizacja polityczna ludności żyjącej w granicach tzw. imperium azteckiego była na ogół trójstopniowa. Strukturę podstawową stanowiła calpulli (1. mn. calpul-tin) — społeczność lokalna, rodzaj wspólnoty rodowo--terytorialnej, o systemie władzy typu rodowego. Pewna liczba calpultin, tworzących z reguły wsie, podlegała jednemu ośrodkowi miejskiemu, w którym rezydował tlatoani (1. mn. tlatoąue) — dożywotni władca, wybie-rany spośród członków jednego z arystokratycznych ro-dów, o kompetencjach obejmujących wszystkie sfery ponadlokalnego życia społecznego (jurysdykcja, polityka, wojskowość, religia). Miejskie centra wraz z wsiami obowiązanymi do płacenia tlatoaniemu trybutu stanowi-ły swego rodzaju miasta-państwa zwane altepetl (1. mn. altepeme), których ustrój Hiszpanie przyrównywali do ustroju Wenecji, Genui czy Pizy. Te mocno zróżnicowa-ne demograficznie i terytorialnie, choć zazwyczaj sto-sunkowo małe organizmy (na początku XVI wieku tylko w Dolinie Meksyku istniało około 50 tlatoąue) decydo-wały o pejzażu politycznym obszarów przemierzanych przez żołnierzy hiszpańskich.

Trzecim poziomem organizacji były związki kilku miast-państw. W najsilniejszych z nich, do których od pierwszej połowy XV wieku zaliczały się konfederacje Meksykanów (nazywano ją także konfederacją Culhua, 3tąd „kraj Culua", o którym słyszeli ciągle Hiszpanie), Acolhuacanów i Tepaneków, wykształcił Się kolejny szczebel w hierarchii władzy. Jedno z miast-państw zaj-mowało pozycję dominującą w stosunku do pozostałych, przekształcając się w centrum polityczne, administra-cyjne, gospodarcze i religijne już nie tylko dla własnych trybutariuszy, lecz również dla innych tlatoąue oraz podległych im miejscowości. Władcę takiego „państwa

państw" zwanego hueytlatoani — „wielkim tlatoanim", uważano za nosiciela nadnaturalnej, magicznej mocy i źródło wszelkiej władzy. Będące jego siedzibą miasto pełniło funkcję punktu docelowego wszechogarniającego systemu danin, który zapewniał utrzymanie nieproduk-tywnym warstwom społecznym V

Mapa polityczna, z jaką mieli do czynienia Hiszpanie, zaczęła się kształtować około roku 1430, kiedy to w wy-niku rebelii Tenochtitlan, wspieranej przez Tetzcoco, rozpadła się konfederacja tepanecka z Azcapotzalco na czele, będąca w ciągu dwóch minionych stuleci hegemo-nem Doliny Meksyku. Oba zwycięskie państewka na-tychmiast stworzyły nowe konfederacje i zawarły ze sobą sojusz, do którego dołączyło wkrótce tepaneckie miasto Tlacopan. Członkowie Trójprzymierza, gdyż taką nazwę zyskał w historiografii związek trzech miast--państw, stosunkowo szybko zapewnili sobie supremację na obszarze Doliny Meksyku, a potem także daleko poza jej granicami. Terytorium, jakie w końcu znalazło się pod ich panowaniem, miało rozmiary prawdziwie impe-rialne, zachowało wszelako szczególną, quasi-federacyj-ną strukturę.

Sojusz Tenochtitlan, Tetzcoco i Tlacopan teoretycznie nie ograniczał autonomii jego uczestników ani jako sa-modzielnych miast-państw, ani jako zwierzchników odrębnych konfederacji. Zawarty pakt zobowiązywał do wspólnych ofensywnych działań militarnych, zapewnia-jąc każdemu udział w trybucie narzucanym podbitym ludom, obligował do solidarnej obrony w razie ataku

1 O strukturze, społecznej i pol i tycznej imper ium azteckiego por. P. C a r r a s c o , Social Organization of Ancient Mexico, [w:] Handbook of Middle American Indians, Univers i ty of Texas Press, Aust in 1971, t. X, cz. 1, s. 349—375; Ch. G i b s o n , Struc-ture of the Aztec Empire, j.w., s. 376—394; A. L ó p e z A u s t i n , Organización polltica en el altiplano central de Mexico durante el poscldsico, „Historia Mexicana", vol. XXIII , nr 4 (1974), s. 515—550; F. K a t z, Situación social y económica de los aztecas durante los siglos XV y XVI, UNAM, Mexico 1966.

z zewnątrz i przewidywał szerokie współdziałanie w cza-sach pokoju. Niemniej jednak pozycja stron układu od początku nie była jednakowa, już choćby dlatego, że Tetzcoco i Tlacopan zgodziły się uznać przywództwo mi-litarne Meksykanów. Różnice istniały także w innych dziedzinach. Tlacopan, nie uczestniczący w wojnie z Azcapotzalco, nigdy nie miał większego znaczenia po-litycznego, co znalazło wyraz m. in. w zmniejszonym wymiarze trybutu otrzymywanego w ramach Trójprzy-mierza. Tetzcoco przewodzące konfederacji Acolhuacan, znacznie rozleglejszej i szczycącej się bogatszą tradycją historyczną niż Meksykanie, traciło pozycję równorzęd-nego partnera wolniej, lecz nieuchronnie, ulegając mo-

carstwowym dążeniom władców Tenoehtitlan. Tenoehtitlan lub Meksyk-Tenochtitlan, jak nazywali

często swoje miasto Meksykanie, miaf historię bardzo krótką. Jego mieszkańcy przybyli do Doliny Meksyku w końcu XIII wieku wraz z ostatnią grupą wielkiej fali ludów chichimeckich napływających tu po upadku pań-stwa Tolteków. Spóźnieni przybysze, po okresie uzależ-nienia od Culhuacan (o tyle istotnym, że późniejsi władcy meksykańscy, przybiorą tytuł Culhua tecuhtli i powoływać się będą na pochodzenie od władców Cul-huacan, wywodzących swój rodowód z linii ubóstwio-nego władcy i kapłana Tolteków — Ce Acatl Topiltzina Quetzalcoatla) osiedli na ostatnim wolnym skrawku zie-mi — nieurodzajnej, bagnistej wyspie u zachodnich brzegów jeziora Tetzcoco, tworzącego z kilkoma innymi ciąg akwenów w centrum Doliny Meksyku. Tam też około 1325 roku jedna z dwu grup, na jakie rozdzielili się Meksykanie, nosząca eponim Tenochkowie, założyła miasto Tenoehtitlan. Druga grupa, tzw.' Tlatelolkowie, w jakiś czas potem założyła na sąsiedniej, północnej wysepce miasto Tlatelolco.

Tenochkowie, od chwili pojawienia się w Dolinie Meksyku mający opinię bitnych wojowników, teraz bę-

dąc formalnie poddanymi Azcapotzaleo zasłynęli jako bezwzględni wykonawcy ękspansjonistycznej polityki tego miasta-państwa. Podczas panowania swych pierw-szych historycznych władców: Acamapichtli (ok. 1370— —1396), Huitzilhuitla (ok. 1396—1417) i Chimalpopoca fok. 1417—1427), wnieśli znaczny wkład w ujarzmienie Mixquic, Xochimilco, Cuitlahuac, Chimalhuacan, Xalto-can, Acolman, Tetzcoco, Chalco i innych, mniejszych miast.

Po odzyskaniu suwerenności za rządów Itzcoatla (ok. 1427—-1440) wśród Tenochków rozpoczął się proces przemian społeczno-politycznych, który stworzył prze-słanki do gwałtownego rozwoju państwa. Reformy zmie-rzały w dwóch zasadniczych kierunkach. Pierwszym było' wzmocnienie władzy tlatoaniego i zwiększenie roli pipiltin — wywodzącej się z panującego rodu warstwy szlacheckiej, która dzięki zwycięskiej wojnie z Tepane-kami zdobyła wiele przywilejów i stała się silną grupą nacisku o interesach nie zawsze zgodnych z interesami macehualtin — pozostałych warstw skupionych w cal-pultin.

Drugim kierunkiem było formowanie nowej ideologii o charakterze religijno-politycznym, mającej na celu zastąpienie plemiennego modelu świata mocarstwową wizją państwa i dostarczenie wszystkim członkom społe-czeństwa motywacji do wcielania jej w życie. Proces ten doprowadził do powstania swoistej cywilizacji wojny ucieleśniającej zasadę, że wojna stanowi źródło i pod-stawę wszelkich przejawów istnienia. Na płaszczyźnie mitologiczno-religijnej przejawiało się to w wyekspono-waniu kultu wojowniczego boga plemiennego Meksyka-nów — Huitzilopochtli („Kolibra z Południa") oraz nie spotykanym dotąd natężeniu krwawych ofiar z ludzi, uznanych za główny czynnik zapewniający trwanie kosmosu.

Czciciele Huitzilopochtli wzięli na swe barki odpowie-

dzialność za przedłużanie istnienia świata i uczynili z profesji żołnierskiej najbardziej zaszczytne zajęcie A przy tym zajęcie ze wszech miar zyskowne. Zasługi wojenne, będące zasadniczym kryterium oceny jednostki bez względu na pochodzenie społeczne, dla macehualtin stanowiły jedyny w zasadzie sposób uzyskania awansu społecznego, to znaczy przejścia do warstwy uszlachco-nych (cuauhpipiltin), co automatycznie wiązało się z ko-rzyściami majątkowymi.

Główną przyczyną bezprecedensowej nobilitacji wojny były warunki, w jakich przyszło rozwijać się społeczeń-stwu meksykańskiemu, Wprawdzie intensywne prace melioracyjne doprowadziły do zagospodarowania bagni-stych terenów i powstania wydajnego rolnictwa na chi-nampas, jednak ludność wyspiarskiego miasta-państwa przez długi czas cierpiała na brak nadwyżek produkcyj-nych. Brakowało również innych towarów, które poprzez wymianę handlową zapewniłyby dopływ deficytowych dóbr, w tym żywności w okresach nieurodzaju czy klęsk żywiołowych. Własne potrzeby miała wreszcie rozrasta-jąca się warstwa szlachecka. W jej wypadku chodziło tak o ziemię, którą ludzie ci jako jedyni mogli posiadać na własność, jak o dopływ artykułów luksusowych, od szlachetnych metali i piór tropikalnych ptaków począw-szy, na kakao (będącym w Mezoameryce środkiem płat-niczym) i bawełnie kończąc. Tylko ekspansja terytorial-na gwarantowała rozwiązanie tych problemów.

Lata panowania Motecuhzomy Ilhuicamina (ok. 1440— —1469) i Axayacatla (ok. 1469—1481) przyniosły gigan-tyczne zdobycze obejmujące prawie cały obszar central-nego Meksyku. Wówcząs też kształtować się zaczęły ostateczne granice imperium azteckiego, a więc terenów

2 O kszta ł towaniu się tzw. światopoglądu mistyczno-Wojen-nego pisał m.in. M. L e ó n - P or t i 11 a, La flosofa n&huatl estu-diada en sus fuentes, UNAM, Mśxico 1959. Zasadnicze tezy za-warte są też w jego książce t łumaczonej na polski, por. t e n ż e, Dawni Meksykanie, t łum. M. S t e n , Kraków 1976, s. 85 nn.

zdominowanych przez członków Trójprzymierza, któ-rych łącznie zwykło się nazywać potocznie Aztekami. Na zachodzie, po zdobyciu Toluca i obszarów przyle-głych, ekspansja zatrzymana została na rubieżach du-żego państwa Tarasków w Michoacan. Na północy gra-nice panowania Tenochtitlan, Tetzcoco i Tlacopan wy-znaczyły mało atrakcyjne gospodarczo terytoria koczow-niczych plemion chichimeckich. Na północnym wscho-dzie opanowano Totonacapan aż po kraj Huasteków.

Zakrojone na szeroką skalę operacje wojskowe z na-tury rzeczy nie szły w parze z ugruntowaniem zależno-ści, ale powtarzające się tu i ówdzie rebelie kończyły się z reguły klęską. W początkach lat siedemdziesiątych XV wieku niezależne dotychczas Tlatelolco, szykując się do wojny z Tenochtitlan, zdołało jeszcze uzyskać popar-cie co najmniej dziewięciu miast z środkowej części doliny (m. in. Chalco, Xochimilco, Tenayocan) oraz Cuauhpaneków, Huexotzinków i Matlatzinków spoza Doliny Meksyku. Mało zdecydowana postawa sojuszni-ków przesądziła jednak o losie Tlatelolków — miejsce rodzimego tlatoańiego zajął wyznaczany przez wład-cę Tenochtitlan cuauhtlatoani (gubernator wojskowy), a oddzielne dotąd miasto przekształcać się zaczęło w dzielnicę sąsiedniej aglomeracji. Rozprawiono się też z sojusznikami Tlatelolco, chociaż ostateczne podporząd-kowanie dużej konfederacji Chalco nastąpiło dopiero na początku XVI wieku.

Za rządów Ahuitzotla (ok. 1486—1502) oraz Mote-cuhzomy Xocoyotzina, wybranego dziewiątym tlatoanim Tenochtitlan w 1502 roku, meksykańskie miasto osiąg-nęło apogeum świetności. Wyspę łączyły z lądem stałym trzy szerokie groble, biegnące na południe, zachód i pół-noc. Kilkukilometrowy akwedukt doprowadzał słodką wodę z Chapultepec na zachodnim brzegu jeziora, po-nieważ duży stopień zasolenia wód otaczających miasto uniemożliwiał wykorzystanie ich do celów konsumpcyj-

nych. Szacuje się, że na obszarze ok. 7,5 kms, obejmu-jącym zarówno Tenoehtitlan, jak i Tlatelolco, mieszkało być może do 300 tysięcy ludzi3.

Wzniesioną na regularnym planie metropolię przeci-nały cztery główne ulice zbiegające się w centrum — w pobliżu Świętego Dziedzińca o boku długości 400 me-trów, ponad którym górowała wielka piramida o pod-stawie 100 X 80 metrów i wysokości 30 metrów, zwień-czona świątyniami Huitzilopochtli i Tlaloca. Na dzie-dzińcu znajdowało się ponadto blisko 80 kamiennych konstrukcji o funkcjach religijnych, zaś wokół niego rozciągała się dzielnica pałacowa. Większość prac budow-lanych wykonana została rękami podbitych obcoplemień-ców, z ich ziem pochodziły także zgromadzone w mieście bogactwa.

Ahuitzotl przesunął granice imperium azteckiego po Coatzacoalco i Xoconochco (u granic dzisiejszej Gwate-mali) na wschodzie oraz po Ocean Spokojny na połud-niu. Motecuhzoma skoncentrował się już głównie na operacjach przeciwko buntującym się lub nadal nie-podległym państewkom leżącym wewnątrz granic obsza-ru kontrolowanego przez administrację i garnizony Trój-przymierza.

Ukszałtowany w ci.Agu około dziewięćdziesięciu lat organizm, który, jak się szacuje, skupiał w 1519 roku dziewięć milionów ludzi, pod każdym względem przy-pominał olbrzymią, skomplikowaną mozaikę. Pomińmy zróżnicowanie językowe, etniczne i kulturowe, aby słów parę poświęcić stosunkom politycznym wewnątrz impe-rium azteckiego.

Podboje rzadko były dziełem wyłącznie wojsk meksy-kańskich. Najczęściej dokonywano ich przy pomocy Tetzcoco i Tlacopan, które zresztą prowadziły także sa-

8 Liczba ludnośc i zamieszkującej aglomerację Tenocht i t l an-Tla -telolco jest c iągle przedmiotem dyskusji , a szacunki wahają się od 60—120 tys ięcy do 250—400 tysięcy.

modzielną politykę ekspansji. W rezultacie podbite miasta-państwa podlegały jednemu z członków Trój-przymierza albo dwóm lub trzem jednocześnie. Podle-gały — a więc musiały płacić trybut w postaci pro-duktów spożywczych, surowców, różnego rodzaju wyro-bów, obowiązane były do określonego wymiaru pracy na rzecz zwycięzcy i wystawiania wojska na jego potrze-by, traciły też prawo do części ziem uprawnych przy-dzielonych azteckiej szlachcie. Stopień zależności podle-gał fluktuacjom z tendencją jednak do wzrastania. Zmienna była także struktura zależności — poszczególne miasta-państwa przechodziły w różnych okolicznościach z rąk do rąk, przy czym od końca XV wieku najczęściej powiększały one' władztwo Tenochtitlan.

Ponieważ ekspansja nie miała nic wspólnego z opano-wywaniem i trwałą okupacją określonego terytorium, zazwyczaj zdobyte miasto-państwo zachowywało swój kształt terytorialny oraz lokalny system władzy. Wpraw-dzie pokonany tlatoani mógł być obalony lub zastąpiony przez odgórnie mianowanego administratora, lecz naj-częściej starano się związać miejscową dynastię z dyna-stiami z Tenochtitlan, Tetzcoco czy Tlacopan poprzez kombinacje matrymonialne. Nad terminowym wypełnia-niem zobowiązań czuwali calpixque — poborcy, rezy-dujący w płacących trybut miejscowościach; w newral-gicznych regionach mający czasem do dyspozycji gar-nizony.

Zjawiskiem dość niezwykłym było istnienie w grani-cach imperium kilku enklaw utrzymujących pełną su-werenność. Szczególne wśród nich miejsce zajmowała konfederacja tlaxcaltecka złożona z czterech miast--państw: Tepeticpac, Ocotelolco, Tizapan-i Quiahuiztlan, znana pod ogólną nazwą Tlaxcallan4.

Przyczyny, dla których Trójprzymierze nie opanowało 4 Por. N. D a v i e s, Los senorios indepenclientes del Imperio

Azteca, Mexico 1968, s. 66—155.

nigdy państwa położonego tuż obok Doliny Meksyku, są niejasne. Wiadomo, że od czasów Motecuhzomy .Ilhuica-mipa, kiedy to zapoczątkowano na większą skalę tzw. wojny kwietne (xochiyaoyotl), służące wyłącznie zdoby-ciu jeńców na ofiary, Tlaxcallan stało się niejako eta-towym dostawcą ofiar dla bogów Tenoehtitlan. Trudno jednak przypuszczać, by ta specyficzna symbioza sta-nowiła główny powód meksykańskiej wstrzemięźliwości. Jest bardziej prawdopodobne, iż do końca XV wieku Tenoehtitlan, który nadawał; ton ekspansjonistycznej po-lityce Trójprzymierza, nie usiłował podporządkować sobie Tlaxcallan z różnych powodów, być może także ze względu na przyjazne stosunki tego państwa z Tetzcoco. Dopiero po śmierci w 1472 roku Nezahualcoyotla — wy-bitnego władcy Tetzcoco, darzącego Tlaxcalteków szczególną sympatią za udzieloną mu niegdyś pomoc — agresywność Meksykanów wobec Tlaxcallan zaczęła wzrastać, doprowadzając za rządów Motecuhzomy Xo-coyotzina do stanu permanentnej wojny. Nie przyniosła ona napastnikom żadnych znaczących sukcesów, jedna zaś z większych ekspedycji zakończyła się nawet druzgo-cącą klęską. Jeśli wierzyć źródłom tetzeokańskim, róż-nice zdań między Tenoehtitlan i Tetzcoco w sprawie Tlaxcallan przetrwały do ostatnich lat przed hiszpańską konkwistą B.

Okres panowania Motecuhzomy Xocoyotzina charakte-ryzował się w ogóle wzrostem napięć i konfliktów za-równo w łonie Trójprzymierza, jak i w samej konfede-racji meksykańskiej, powodowanych przede wszystkim polityką tego władcy. W zakresie polityki wewnętrznej doprowadził on do dalszego wzmocnienia władzy cen-tralnej kosztem autonomii calpultin, które poddane zo-stały kontroli urzędników państwowych. Dokonana na-tychmiast po objęciu rządów przez Motecuhzomę dra-

F. de A l v a I x t l i l x ó c h i t l , Obras históricas, Mexico 1975—1977, t. II, s. 185—187.

styczna] cżystka W aparacie administracyjnym (usunię-cie z niego ludzi o niskim pochodzeniu społecznym) zwieńczyła trwający od dziesiątków lat proces przejmo-wania władzy w państwie przez szlachtę. Odtąd tylko członkowie tej warstwy piastować mogli wszelkiego ro-dzaju urzędy państwowe, co w praktyce oznaczało utoż-samienie interesów pipiltin z interesami państwa. Ale równocześnie na plan dalszy odsunięte zostały tradycyj-ne ciała doradcze i władza hueytlatoaniego nabrała cech absolutyzmu. Motecuhzomę otoczono splendorem oraz nimbem boskości, a jego decyzje zyskały status niepod-ważalnych wyroków. Cechy charakterologiczne władcy craz drakońskie metody rządzenia sprawiły, iż zdaniem wielu badaczy jego panowanie przybrało formę tyranii.

Podobne tendencje Awystąpiły w polityce stosowanej wobec podbitych ziem, aczkolwiek tempo zmian było tutaj nieco wolniejsze. Hueytlatoani Tenochtitlan dążył do sukcesywnego pogłębienia zależności podległych mu miast-państw poprzez zwiększanie świadczeń albo ogra-niczanie władzy lokalnych tlatoąue, włącznie z zastępo-waniem ich meksykańskimi urzędnikami lub ustanawia-niem nowych, wywodzących się z Tenochtitlan dynastii. Specjalną rolę w procesie konsolidacji państwa odgry-wały czynniki ideologiczne, zwłaszcza od lat szerzony pod przymusem kult Huitzilopochtli6. Znane są wypad-ki, gdy opór przeciw implantacji obcego boga powo-dował fizyczną likwidację całych rodów lokalnej ary-stokracji w podbitych miastach-państwach.

Ambicje meksykańskie od dawna budziły niepokój władców konfederacji Acolhuacan, którzy także podle-gali różnorakim naciskom ze strony potężnego sojusz-nika. Już Nezahualcoyotl (1418—1472) zmuszony został do wzniesienia w Tetzcoco świątyni dla Huitzilopochtli oraz zwiększenia liczby ofiar z ludzi. Istnieją poszlaki,

A. L ó p e z A y s t i n , La constitución real de Mexico-Te-nochtitlan, Mexico 1961, s. 52.

iż jego syn Nezahualpilli (1472—1515) zdawał sobie sprawę z zagrożeń, jakie rodziła polityka Motecuhzomy, i starał się go przed nimi ostrzec. Jednakże aż do śmier-ci Nezahualpilli rosnąca supremacja Meksykanów w ra-mach Trójprzymierza nie doprowadziła, o ile wiadomo, do poważniejszych zatargów. Dopiero spór o sukcesję pomiędzy synami zmarłego władcy przerodził się w otwartą manifestację antymeksykańskich nastrojów części szlachty tetzcokańskiej.

Ingerencja Motecuhzomy, kfóry ignorując rywalizu-jące stronnictwa Coanacochtzina i Ixtlilxochitla usado-wił na tronie Cacamę —• także syna Nezahualpilli, ale i własnego siostrzeńca — doprowadziła do wybuchu wojny domowej. W /przeciwieństwie do Coanacochtzina Ixtlilxochitl odmówił uznania nowego tlatoaniego i przy pomocy kilku miast-państw, podległych dotąd Tetzcoco, zdobył Otompan, tworząc w tym mieście ośrodek oporu zarówno przeciwko Cacamie, jak i jego protektorom. Nie wszystkie szczegóły i okoliczności rebelii są dostatecznie wyjaśnione, lecz wydaje się, że IxtIilxochitl zdołał uzy-skać poparcie Tlaxcallan oraz Cholollan, suwerennego miasta-państwa graniczącego od południowego zachodu z terytorium konfederacji tlaxcalteckiej. Najprawdo-podobniej podjął również nieudaną próbę oblężenia Tenoehtitlan. Po pewnym czasie doszło wszakże do za-warcia ugody, na mocy której Cacama pozostał władcą Tetzcoco, natomiast Ixtlilxochitl uzyskał prawo do części trybutu ściąganego przez konfederację Acolhuacan. Nie oznaczało to bynajmniej zmiany postawy wobec Meksykanów, czego wyraz dał Ixtlilxochitl oraz popiera-jąca go grupa szlachty wkrótce po przybyciu Hiszpanów.

Rozdźwięki wśród elity acolhuakańskiej i uległość Ca-camy ostatecznie osłabiły pozycję Tetzcoco w Trójprzy-mierzu. Jakkolwiek formalnie nie nastąpiły żadne zmia-ny w charakterze sojuszu, faktycznie Motecuhzoma stał się głową imperium azteckiego. W tym też sensie obraz

sytuacji politycznej, jaki zaprezentowała Hiszpanom lud-ność nadbrzeżnych rejonów Meksyku, nie rozmijał się zbytnio z prawdą. Hueytlatoani Tenochtitlan był dla milionów ludzi „najwyższym panem rzeczy niebieskich i ziemskich" 7.

Chcąc lapidarnie określić stan, w jakim znajdowało się imperium azteckie w 1519 roku, należałoby powie-dzieć, iż przypominało ono kolosa na glinianych nogach, mającego wszakże żelazne ręce, które decydowały o jego stabilności i potędze. Słabości sprowadzały się w zasa-dzie do luźnej, podminowanej narastającymi sprzeczno-ściami wewnętrznymi struktury państwa. Największym niebezpieczeństwem groził ewentualny wzrost napięcia pomiędzy Tenochtitlan i Tetzcoco. Gdyby jednak na tym tle nie doszło do rozpadu Trójprzymierza, pozostałe konflikty nie mogły raczej zagrozić istnieniu imperium. Polityczne rozdrobnienie zdominowanych terytoriów, sąsiedzkie antagonizmy oraz stosowana z powodzeniem polityka „kija i marchewki" wykluczały w praktyce powstanie aliansu, będącego w stanie stawić czoło mili-tarnej potędze Meksykanów.

O sile armii Tenochtitlan decydowały dwa czynniki: jej liczebność oraz kadra doświadczonych, doskonale wyszkolonych, zawodowych wojowników, nazywanych potocznie „dzielnymi ludźmi".

Podstawową masę żołnierską stanowili wszyscy zdolni do walki mężczyźni, przechodzący w' wieku młodzień-czym obowiązkowe przeszkolenie w szkole telpochcalli, istniejącej w każdym calpulli, lub w kapłańskiej szkole calmecac. Uczestniczyli oni w operacjach wojennych na zasadzie pospolitego ruszenia, w zależności od potrzeb, w składzie oddziałów wystawianych- przez poszczególne calpultin. Po zakończeniu działań powracali do swych domów i zajęć rolniczych czy rzemieślniczych. Zazwy-

7 A 1 v a I x 11 i 1 x ó c h i 11, op. cit., s. 188.

czaj udział w wojnie rozpoczynał się około 20 roku życia, ale w szczególnych wypadkach mobilizowano również chłopców od lat dwunastu oraz starców.

Funkcje dowódcze pełnili wojownicy zawodowi, two-rzący osobną grupę społeczną, podzieloną na kilka bractw czy też swego rodzaju zakonów rycerskich po-siadających odrębne i precyzyjnie określone ubiory, ozdoby i formę uczesania, rezydujących w odrębnych budynkach i pozostających na utrzymaniu hueytlatoanie-go. Przynależność do zakonów uzależniona była od po-chodzenia społecznego i zasług wojennych.

Najniższym, jak się zdaje8,' stopniem w hierarchii wojskowej był teąuihua, mający na swym koncie poj-manie czterech wrogów. Ludzie o tej randze wywodzili się ze wszystkich warstw społecznych i najprawdopo-dobniej nie stanowili zakonu w ścisłym znaczeniu, cho-ciaż tworzyli wyraźnie wyodrębnioną grupę. Mogli brać udział w naradach wojennych, zajmować stanowiska dowódcze lub urzędnicze. Typową organizacją wojskową byli natomiast cuacuauhtin, zwani „orłami" (cuauhtli) i „jaguarami" (ocelotl), rekrutujący się wyłącznie spo-śród szlachty. Posiadali oni własną świątynię i rytuały, dysponowali specjalnym budynkiem w obrębie zabudo-wań pałacowych władcy, brali udział w naradach wo-jennych i z głosem ich liczył się bardzo hueytlatoani. Cieszyli się też wieloma dziedzicznymi przywilejami, np. nie płacili trybutu, mogli mieć kilka żon, używać bawełnianych ubiorów itp.

Jeszcze większe znaczenie mieli ci przedstawiciele szlachty, którzy po dokonaniu dwudziestu wyczynów o nie znanym nam charakterze grupowali się w odręb-nym zakonie jako wojownicy noszący tytuł cuachic. Oni

8 Jak wie le innych kwesti i , także organizacja w o j s k o w a u lu-dów nahuatl nie jest całkowicie jasna, por. K a t z, op. cit., s. 151—171; L ó p e z - A u s t i n , La constitución..., s. 03—117; J. M o n j a r a s -R u i z, Panorama generał de la guerra entre los aztecas, „Estudios de Cultura Nahuatl", t. XII, 1976, s. 241—264.

oraz wojownicy otomitl, o których nie wiadomo prawie nic poza tym, że nosili włosy obcięte przy uszach i związani byli przysięgą nieuciekania wobec dwunastu przeciwników, stanowili elitarne oddziały armii meksy-kańskiej. Istniała wreszcie organizacja tzw. caballeros pardos, wojowników pochodzących z niższych warstw społecznych. Mając już rangę teąuihua i odznaczywszy się w walkach zyskiwali oni, oprócz specjalnych oznak, wiele przywilejów, m. in. prawo noszenia bawełnianych ubiorów, posiadania 2—3 żon, jedzenia w pałacu wład-cy, uczestniczenia w obrzędowych tańcach obok pipil-tin — szlachty rodowej. Byli również zwolnieni z try-butu. Ich przywileje przechodziły na synów, choć nie jest jasne, czy oznaczało to pełną nobilitację.

„Dzielni ludzie'', czerpiący z wojny największe korzy-ści, cieszyli się w społeczeństwie dużą estymą i korzy-stali ze szczodrobliwości władcy. Według informacji ano-nimowego konkwistadora, Motecuhzoma dysponował w Tenochtitlan 10 tysiącami zawodowych wojowników stale gotowych do interwencji w mieście lub poza nim jako samodzielna formacja albo też w składzie mobili-zowanego w miarę potrzeb pospolitego ruszenia. Do obowiązków państwa należało zapewnienie wojownikom uzbrojenia. W Tenochtitlan, przy murze otaczającym Święty Dziedziniec — kultowe centrum miasta, usy-tuowane były arsenały „pełne różnego rodzaju broni używanej przez nich podczas wojen" V Istniały ponadto mniejsze arsenały dzielnicowe.

Uzbrojenie ofensywne wojownika meksykańskiego składało- się z procy (tematłatl), miotacza krótkich oszczepów i(atlatl), włóczni właściwej (tepuztopilli), dzi-dy o trzech grotach (tlatzontectli), drewnianego miecza o krawędziach nabijanych silnie tnącymi ostrzami

El conąuistador anónimo. Relación de algunas cosas de la Nueva Espana... , w: Colección de documentos para la historia de Mexico, ed. J. G a r c i a I c a z b a l c e t a , Mexico 1858, t. I, s. 394.

z obsydianu (macuahuitl) lub jego odmiany, szerszej i dwuręcznej (macuahuitzoctli), drewnianej maczugi (cuauhololli), pik, kamieni rzucanych ręcznie oraz łuku (tlahuitolli) z zapasem strzał (mitl). Groty wykonane były z łupanego kamienia, kości zwierzęcych lub rybich ości, bardzo mocnych i ostrych. Groźną i skuteczną bronią były zwłaszcza macuahuitl i macuahuitzoctli, 0 czym przekonali się Hiszpanie obserwując, jak jeden celny cios potrafi zabić konia.

Uzbrojenie defensywne obejmowało okrągłe lub owal-ne tarcze (chimalłi), wykonane z twardej trzciny prze-platanej bawełnianymi sznurami, z zewnątrz zdobione m. in. piórami i złotymi blachami, chroniące nawet przed strzałem z kuszy; ichcahuipilli — rodzaj pancerza-kafta-nu ze skóry podbitej bawełną lub z samej, mocno zbitej 1 pikowanej bawełny, o grubości do dwóch palców; kaftan z krótkimi spodniami, przypominający kombine-zon wiązany z tyłu, z grubego materiału, pokryty różno-barwnymi piórami („te pierzaste ubiory — pisał hisz-pański żołnierz — mają odporność odpowiednią do ich broni, tak że nie przenikają przez nie strzały ani inne ostre pociski, tylko odbijają się nie raniąc, a nawet szpadą trudno jest je przebić" 10); luźne płaszcze podob-ne do peleryn, wiązane wokół szyi (ehuatl); ubiory ze skór zwierzęcych oraz drewniane hełmy w kształcie głów węży, orłów, jaguarów, w których twarz wojowni-ka wystawała z otwartej paszczy, bogato zdobione pió-rami, złotem, szlachetnymi kamieniami.

Stroje wojenne różnicowały wojowników ze względu na pochodzenie i pozycję społeczną. Na przykład wojow-nicy wywodzący się z ludu mogli nosić ichcahuipilli tylko do pasa i zdobiły ich wyłącznie skóry zwierzęce, podczas gdy szlachta używała ichcahuipilli długich, się-gających czasem do połowy łydek, oraz nosiła ozdoby z piór, złota, drogocennych kamieni.

10 Tamże, s. 372.

Organizacja wojska odzwierciedlała strukturę społecz-no-polityczną państwa. Wojownicy wystawiani przez calpultin występowali pod własnymi sztandarami i two-rzyli odrębne pododdziały, które wchodziły w skład większych formacji, w wypadku Tenochtitlan podlega-jących dowódcom czterech campan — makrodzielnic, na jakie podzielone było miasto. Dowódcy campan mieli obowiązek przygotowania broni i prowiantu dla swoich ludzi. Wszystkie funkcje dowódcze, począwszy od ma-łych grup po 5 lub 6 osób, złożonych z młodych albo mniej doświadczonych wojowników, aż po liczące 200 i 400 osób „kompanie" oraz duże zgrupowania oddzia-łów, pełnili „dzielni ludzie" — członkowie wojskowych bractw. O ich rozlokowaniu i zadaniach decydowali wyżsi dowódcy nazywani cuauhuehuetąue — „stare orły". Najwyższą rangę w hierarchii wojskowej mieli dwaj ludzie zajmujący stanowiska tlacatecatla — „do-wódcy ludzi" oraz tlacochcalcatla — „pana domu strzał" (tj. arsenału), wchodzący w skład czteroosobowej rady powoływanej na czas panowania każdego tlatoaniego. Nazwy noszone przez obu dostojników zdają się wska-zywać, że pierwszy odpowiedzialny był za sprawy tak-tyczno-organizacyjne, drugi natomiast — za uzbrojenie armii. Wodzem naczelnym wojsk Tenochtitlan był wszakże sam hueytlatoani, zwany w tej roli tlacate-cuhtli — „panem ludzi". On też albo cihuacóatl, jego pomocnik i zastępca, dowodzili osobiście ważniejszymi operacjami, chociaż w czasach Motecuhzomy zadanie to powierzano coraz częściej jednemu z wyższych do-wódców.

Dodać należy, iż oprócz armii Tenochtitlan Mote-cuhzoma jako zwierzchnik militarny Trójprzymierza dysponował także podobnie zorganizowanymi armiami Tetzcoco i Tlacopan, a w razie konieczności wojskami dowolnej liczby podległych mu miast-państw.

Czynnikiem współdecydującym o potędze Trójprzy-

mierzą było nader korzystne położenie geograficzne. Sojusznicze miasta zajmowały wyjątkową pod. względem strategicznym pozycję w Dolinie Meksyku — z nieosią-galnym właściwie Tenoehtitlan na wyspie oraz Tetzcoco i Tlacopan po obu stronach jeziora — umożliwiającą im wspieranie się w każdej sytuacji i zapewniającą do-godne warunki do prowadzenia działań w dowolnej części doliny. Z kolei usytuowanie Doliny Meksyku w centrum kraju ułatwiało dostęp do różnych jego re-gionów, zaś wysokie góry otaczające ją ze wszystkich stron oraz fakt, iż należała do najgęściej zaludnionych obszarów przedhiszpańskiego Meksyku (co decydowało 0 liczebności armii), niejako z góry przekreślały szanse ewentualnego agresora spoza doliny.

Wraz z pojawieniem się ekspedycji Hernana Cortesa 1 buntem Totonaków ten względnie stabilny układ uległ pewnemu zachwianiu. Dla azteckiego kolosa nadszedł czas sprawdzianu. Jego szanse były jednak bez porów-nania większe niż kilkusetosobowej grupy przybyszów, na niekorzyść których działały wszystkie wymienione czynniki. Urealniona została wprawdzie groźba rozpadu imperium, ale żeby przykład Totonaków wyzwolił reakcję łańcuchową, konieczne było uprzednie skrusze-nie strachu przed meksykańskimi wojskami. Tego zaś nie udało się Hiszpanom uczynić nawet w wypadku mieszkańców Totonacapan.

Trudno powstrzymać się od refleksji, że gdyby Mote-cuhzoma zdecydował się wówczas na rozpoczęcie wojny, hiszpańskie atuty, uważane zazwyczaj za podstawę ich późniejszych sukcesów, a mianowicie broń palna, kon-nica i taktyka walki, miałyby o wiele niniejsze znacze-nie niż się na ogół sądzi. Decydujące znaczenie zyska-łaby miażdżąca przewaga liczebna, możliwość odcięcia dostaw żywności, a także warunki geograficzne — olbrzymie przestrzenie dzielące wybrzeża Zatoki Meksy-kańskiej od Doliny Meksyku, o silnie zróżnicowanej

rzeźbie terenu, uniemożliwiającej często użycie koni i armat. Zapewne inaczej ułożyłyby się też stosunki po-lityczne w samym Tenochtitlan oraz w imperium azteckim, zwłaszcza stosunki między Tenochtitlan i Tetzcoco, które wpłynęły potem w istotny sposób na przebieg walk o stolicę Meksykanów. Nie można wresz-cie zapominać o samych Hiszpanach i ich ewentual-nych reakcjach na silny opór.

Wolno sądzić, że wszystko to musiałoby doprowadzić do odwrotu albo — co bardzo prawdopodobne — do zdziesiątkowania wyprawy Cortesa. Podobny los spotkał w latach 1519—1520 żołnierzy wysłanych z Jamajki na podbój stosunkowo małego kraju Huasteków, leżącego na północ od rzeki Panuco. Jeżeli w przypadku Cortesa stało się inaczej i zdobycie Tenochtitlan przypadło w udziale jego żołnierzom, a nie jakiejś kolejnej wy-prawie, to zdecydował o tym fakt, że aztecki kolos od początku unikał użycia swych „żelaznych rąk".

Pytanie o przyczyny niezwykłej pod każdym wzglę-dem postawy Motecuhzomy Xocoyotzina wobec białych cudzoziemców jest kwestią najbardziej chyba kontro-wersyjną w historiografii podboju Meksyku. Toczone od lat dyskusje i spory oscylują pomiędzy absolutnie prze-ciwstawnymi wyjaśnieniami. Istnieje interpretacja tłu-macząca pasywność Meksykanów fatalizmem indiań-skiej wizji świata, która rzekomo zmuszała do pogodze-nia się z każdym wyrokiem losu. Inni: historycy odrzu-cają całkowicie udział czynników światopoglądowych czy ideologicznych w kształtowaniu postawy Indian, kładąc nacisk na szok, jakim był kontakt z cywilizacją europejską, oraz mistrzowskie wykorzystanie przez Cor-tesa słabości imperium azteckiego.

W rzeczywistości obie krańcowe interpretacje zawie-rają w sobie ziarno prawdy, aczkolwiek praprzyczyny reakcji Motecuhzomy na przybycie i poczynania Hisz-panów (gdyż nikt inny, tylko on posiadał rozstrzyga-

jący głos w sprawie stosunków z przybyszami) tkwiły w skomplikowanym splocie uwikłań politycznych, reli-gijnych i psychologicznych, w jakim władca Tenoehtitlan znalazł się w przeddzień konkwisty. Można powiedzieć, iż zachowanie jego stanowiło uboczny i mimowolny, przez nikogo nie przewidziany efekt konfliktów drążą-cych meksykańskie państwo.

Na kilka lat przed dotarciem statków z. Kuby do brze-gów Meksyku — źródła indiańskie nie pozwalają usta-lić tu pewnej chronologii — Tenoehtitlan stał się areną wydarzeń, które pomimo prozaicznej genezy przybrały dość specyficzną formę. Mocarstwowa i absolutystyczna polityka Motecuhzomy wyzwoliła w pewnym momen-cie falę krytyki, przeradzającej się okresowo nieomal w wojnę psychologiczną przeciwko władcy. Podstawo-wym orężem strony atakującej były rzeczywiste lub inscenizowane zjawiska i wydarzenia, w kategoriach kultury nahuatl traktowane jako znaki sygnalizujące przyszłość i poddające się profesjonalnej interpretacji. W ciągu paru lat ich zestaw objął komety, trudne do identyfikacji na podstawie opisów zjawiska astronomicz-ne albo meteorologiczne, zaburzenia wód w jeziorach, pożary świątyń, trudności transportowe podczas sprowa-dzania bloku skalnego przeznaczonego na głaz ofiarny, prorocze sny, zjawy oraz anormalne stworzenia oznaj-miające ludziom zatrważające nowiny.

Część z tych zjawisk obserwowano również poza Do-liną Meksyku. W Tenoehtitlan i najbliższych okolicach miały one jednak szczególnie duże natężenie, a co istot-niejsze — ich interpretacje cechowała zaskakująca jed-nomyślność. Ściągani z całego kraju na dwór Mote-cuhzomy jasnowidze, wróżbici i magowie, zamiast wi-dzieć w znakach zwiastuny bliżej nieokreślonych klęsk i nieszczęść oczekujących 1 ludzi w ogóle, uporczywie łączyli przyszłą katastrofę z osobą władcy i jego meto-dami rządzenia. W przepowiedniach, w sposób mniej lub

bardziej otwarty, poddawano krytyce pychę i wynio-słość Motecuhzomy, niesprawiedliwość, ciągłe wojny przysparzające cierpień i kłopotów, nadmierne obciąże-nia trybutem, wreszcie narzucanie kultu Huitzilo-pochtli. W snach powtarzały się wizje symbolizujące upadek i zagładę Tenochtitlan. Pewną rolę odgrywał także motyw „powrotu bogów", silnie zakorzeniony w tradycji ludów Mezoameryki i bardzo aktualny ze względu na odsuwanie przez Meksykanów na plan dal-szy dawnych plemiennych bogów.

Zapewne zbiorowym promotorem wystąpień była tzw. arystokracja plemienna — polityczna i religijna elita zdominowanych miast-państw, w przeciwieństwie do szlachty meksykańskiej złączona silnymi więzami z cal-pultin, a jednocześnie najbardziej zagrożona wzrostem potęgi Tenochtitlan i zmianami w systemie władzy, jakie wprowadzał Motecuhzoma. Znany jest los pewnego człowieka reprezentującego tę grupę — niejakiego Tzompantęuctli z Cuitlahuac, uchodzącego w swoim mieście za człowieka-boga, który za sprzeciwianie się nowym obciążeniom na rzecz Huitzilopochtli oraz gro-żenie Motecuhzomie zemstą prawdziwych bogów zapła-cił głową razem z całym swoim rodem. Było to w 1517 roku. Parę lat wcześniej katastroficzną wizję przyszłości prezentował meksykańskiemu władcy Neza-hualpilli, wykorzystując pojawienie się komety. Jego obawy dotyczyły, jak można sądzić, skutków polityki Tenochtitlan zarówno dla konfederacji Acolhuacan, jak i całego Trójprzymierza. Nezahualpilli zmarł podobno śmiercią naturalną, choć niektórzy antymeksykańsko nastawieni jego potomkowie dopatrywali się później udziału Motecuhzomy w zgonie ojca.

Największe ofiary w okresach nasilenia wojny psy-chologicznej ponosili profesjonalni interpretatorzy zna-ków i snów, pochodzący zazwyczaj z miast-państw pod-ległych Meksykanom. Mimo olbrzymiego szacunku, jakim

cieszyła się ich wiedza, karano tych ludzi bezlitośnie pod zarzutem rozpowszechniania fałszywych i podburza-jących przepowiedni. Fakt ten świadczy, że Motecuhzo-ma był świadomy prawdziwej genezy „boskich znaków" lub przynajmniej ich interpretacji. Jego postawa daleka była jednak od konsekwencji, musiałby bowiem nie być Meksykaninem, aby zdobyć się na całkowitą obojętność wobec powtarzających się przez lata dziwnych zjawisk i zdarzeń. Ich ilość oraz jednoznaczność interpretacji, której nie zachwiały brutalne represje, siłą rzeczy pod-ważały pewność własnych odczuć i racji. Osobowość Motecuhzomy dodatkowo sprzyjała animatorom wojny psychologicznej. Wielu badaczy uważa go za typowy przykład człowieka niezrównoważonego emocjonalnie, łatwo ulegającego depresjom, skłonnego do melancholii i mistyki. Cechy te powodowały, że każdą nową prze-powiednię przypłacał on okresem apatii, chorobliwego smutku, strachu o swój los i zwątpienia w słuszność podejmowanych decyzji.

Nigdy wszakże nie był osamotniony w walce z prze-ciwnikami i samym sobą. Jakkolwiek optyka właściwa relacjom indiańskim odsuwa na daleki plan krąg przy-jaznych mu, zaufanych ludzi, z pewnością odgrywali oni dużą rolę w przełamywaniu stanów depresyjnych Mote-cuhzomy. Najwyżsi dostojnicy, reprezentujący interesy meksykańskiej szlachty, mogli też być bezpośrednimi inspiratorami rozpraw z jasnowidzami i wróżbitami, których jeszcze po hiszpańskim podboju oskarżano o ba-łamucenie władcy.

Warto podkreślić, że motywy polityczne rządziły za-chowaniem dostojników w jeszcze większym stopniu niż to było w przypadku Motecuhzomy. Podczas najsilniej-szego bodaj załamania psychicznego, kiedy obezwładnio-ny przepowiedniami władca przystał na podsunięte mu przez magów rozwiązanie kłopotów i zdecydował się „odejść w zaświaty", czyli popełnić rytualne samobój-

stwó, człowiek, który podjął skuteczną próbą wyperswa-dowania Motecuhzomie tego zamiaru, w pierwszym rzę-dzie odrzucił zdecydowanie mitologiczno-religijne uza-sadnienie decyzji. Dalsze argumenty miały już wyłącz-nie polityczny charakter:

„Cóż to, potężny panie? Co„ to za lekkomyślność osoby o takim znaczeniu i wadze, jak twoja? Gdzie idziesz? Co powiedzą ci z Tlaxcallan, z Huexotzinco, z Cholollan i z Tliliuhąuitepec, i ci z Michoacan i z Metztitlan? Za co uważać będą Meksyk, (miasto) które jest sercem całej ziemi? To pewne, wielki będzie wstyd dla twego miasta i dla nas wszystkich, którzy w nim pozostaniemy, gdy odezwie się głos i rozniesie się twa ucieczka. Gdybyś umarł, (gdyby) ujrzeli cię martwego i pogrzebanego, to rzecz naturalna, ale... ucie-kać? Cóż powiemy? Co odpowiemy tym, którzy nas spytają o naszego króla? Będziemy musieli odrzec im ze wstydem, że uciekł... Wróć, panie, na twój urząd i miejsce, i porzuć podobną lekkomyślność; zważ na hańbę, jaką przynosisz nam wszystkim" u.

Przybycie Hiszpanów stanowiło z pewnością ogromne zaskoczenie dla obu stron konfliktu, niezależnie bowiem od tego, kim byli przybysze, którzy wyłonili się z morza, nastąpiło coś, co korespondować mogło z kata-stroficznymi przepowiedniami. W Tenochtitlan odnoto-wano już wyprawę Hernandeza de Cordoba, lecz ponieważ nie dotarła ona do ziem kontrolowanych przez Trójprzy-mierze, wieści o niej były bardzo mgliste. Dopiero statki Grijalvy wywołały spore zamieszanie. Podczas gdy mieszkańcy wybrzeża handlowali z Hiszpanami, Mote-cuhzoma — nakazawszy urzędnikom pod groźbą kary śmierci zachowanie w tajemnicy faktu ich przybycia — zainicjował dochodzenie mające ustalić, czy w tradycji

11 D. D u r ś n, Historia de las Indias de Nueva Espana e Islas de Tierra Firmę, Mexico 1967, t. II, s. 496. Scenariusz rytualnego samobójs twa przewidywał udanie się do okreś lonej jaskini i być może powieszenie się tam; dlatego mowa jest o odejściu, ucieczce.

grup etnicznych zamieszkujących Dolinę Meksyku prze-widywano kiedykolwiek pojawienie się istot o podob-nym wyglądzie. Z tego, co wiemy o przebiegu śledztwa, wynika, że przeciwnicy hueytlatoaniego szybko do-strzegli okazję do. uwiarygodnienia swych proroctw. Kiedy okazało się, iż Hiszpanie nie odpowiadają żadnemu z tradycyjnych przekazów, w ostatniej chwili podsu-nięto Motecuhzomie jakiegoś starca z Xochimilco, będą-cego rzekomo depozytariuszem przepowiedni całkowicie zgodnej z rzeczywistością. Do głębi przerażony władca ponowił zakaz rozpowszechniania wieści o przybyszach i polecił przygotować dla nich bogate dary.

Do spotkania jego wysłanników z Grijalvą nie doszło z powodu odpłynięcia statków. Gdy rozstawione wzdłuż wybrzeża posterunki potwierdziły zniknięcie tajemni-czych gości, Motecuhzoma odzyskał równowagę psy-chiczną i przystąpił do działania: „odzyskał diabelską energię, jaką zwykł mieć, i znów zaczął się wynosić w taki sposób, że już samych bogów się nie bał. Zaczął tyranizować władze (różnych) ludów i miast, oddawał rządy swoim krewniakom, a pozbawiał tych, którym prawnie się należały... " u

Motecuhzoma nie wiedział oczywiście, że za niespełna rok statki przypłyną ponownie, i być może dlatego wiadomość o flotylli Cortesa załamała go całkowicie. Uwierzył, że przybysze są istotami boskimi, a ściślej mówiąc — iż jest świadkiem zapowiedzianego przed setkami lat powrotu Ce Acatl Topiltzina Quetzalcoatla, który miał odzyskać utracone niegdyś panowanie nad ziemią. Oficjalni wysłannicy otrzymali polecenie zorien-towania się w zamiarach powracającego boga.

Tak jednoznaczna identyfikacja Cortesa była dziełem przypadku. On bowiem sprawił, że lądowanie Hiszpa-nów nastąpih ostatecznie w roku oznaczonym w -kalen-

i2 Tamże, s. 516.

darzach indiańskich jako 1-Acatl (i-Trzcina); zgodnie z tradycją toltecką rok 1-Acatl miał być datą powrotu ubóstwionego władcy i kapłana z Tollan13. Co więcej, opuszczając Meksyk Quetzalcoatl oddalił się na wschód, z tego więc kierunku powinien także przybyć. W kon-tekście rozbudzonej wojną psychologiczną wrażliwości na przepowiednie, koincydencje te musiały nabrać wstrzą-sającej wymowy.

Skądinąd sam wygląd cudzoziemców, ich broń, konie, duże psy, a także wiadomości o bezwzględnym łamaniu przez nich odwiecznych zwyczajów i praw, wywoływały wśród mieszkańców Meksyku prawdziwie apokaliptycz-ne nastroje. „...Powstał wielki niepokój i trwoga; nie ze strachu przed utratą ziemi, lecz dlatego, iż uważali, że nastąpił koniec świata i zginą wszystkie pokolenia. Najbardziej potężni ludzie rozglądali się w poszukiwa-niu miejsc w górach i najodleglejszych zakątków, aby uchować swe kobiety, dzieci i majątek, aż minie gniew bogów. Mówiono, że znaki i dziwy, jakie poprzednio widziano, były po to, by się poprawić, gdyż zjawiska owe oznaczać mogły tylko kres i koniec świata; i dla-tego wielki był smutek ludzi"

Przedłużający się pobyt Hiszpanów sprzyjał oswa-janiu się z nową sytuacją. Powoli, wraz z coraz więk-szym zasobem informacji o niezwykłych przybyszach, szok ustępował miejsca refleksji. Zachowane źródła in-diańskie nie pozwalają, niestety, odtworzyć wszyst-kich czynników i okoliczności warunkujących zmianę postaw, faktem jest jednak, że stosunkowo szybko — czy to z powodu zbyt dużej rozbieżności między tra-dycją i rzeczywistością, czy też na skutek nacisków bardziej realistycznie i pragmatycznie nastawionych do-

13 Co nie oznacza, jak nieraz się suponuje, iż miał nim być rok 1519. W m e k s y k a ń s k i m systemie k a l e n d a r z o w y m rok 1-Acatl powtarzał się co 52 lata.

14 J. de T o r q u e m a d a, Monarąma Indiana, Mexioo 1975, t. II, s. 91.

stojników meksykańskich — Motecuhzoma przestał być tak uległy jak początkowo.

Hiszpanie, absolutnie nieświadomi zamieszania, jakie wywołali, nie pojmowali również sensu rozgrywających się wokół nich wydarzeń. Indianie dopuszczali możliwość, iż cudzoziemcy są ludźmi czy raczej bogami, towarzy-szącymi Quetzalcoatlowi-Cortesowi (Malintzin mówiąc o nim używała też terminu „bóg"); jednocześnie dążono do weryfikacji tego poglądu i ustalenia faktycznej toż-samości Hiszpanów. Bariera kulturowa komplikowała jednak wyniki ustaleń.

Okadzanie wonnymi żywicami i samookaleczenia do-konywane przez* Indian w obliczu domniemanych bogów wywoływały — zamiast aprobaty — niechęć i odrazę. Złoto wzbudzało większy zachwyt niż boskie atrybuty, np. bardziej od żółtego metalu ceniony jadeit lub choć-by ozdoby z piór ąuetzala. Na dostarczone pewnego razu potrawy obficie skropione ludzką krwią Hiszpanie za-reagowali obrzydzeniem. Kiedy indziej w pobliże hisz-pańskiego, obozu przybyła grupa czarowników i magów w celu wypróbowania swej tajemnej wiedzy, lecz zaklę-cia i czary nie imały się białych istot. Także obserwacja zachowania się Hiszpanów oraz wnikliwe badanie przed-miotów przekazanych w darze do Tenochtitlan, zamiast przynieść definitywne rozstrzygnięcie, potęgowały jedy-nie zdumienie. Ale po paru tygodniach wiara w przy-bycie Quetzalcoatla była na tyle podważona, że Teuhtlile otrzymał polecenie pozostawienia przybyszów samym sobie. Poddano ich kolejnej próbie.

Podporządkowując sobie Cempoallan, a następnie inne miasta totonackie, Cortes rozpoczął z Motecuhzomą kilkumiesięczną grę o najwyższą stawkę. Grę nierówną, gdyż wódz hiszpański przystąpił do niej z; determinacją człowieka nie mającego nic do stracenia, podczas gdy partner, dysponujący wszystkimi w zasadzie atutami, z góry zakładał przegraną i unikał przejęcia inicjatywy

w swoje ręce. Poselstwo wysłane po uwolnieniu z wię-zienia w Quiahuiztlan meksykańskich poborców było pierwszym sygnałem, że Motecuhzoma nie chce kon-frontacji i godzi się z ewentualnymi skutkami, jakie wywołać mogło przejście do porządku dziennego nad rebelią Totonaków. Wprawdzie zmiana pierwotnej oceny sytuacji, polegająca na odrzuceniu identyfikacji Cortesa z Quetzalcoatlem, wykluczała oddanie przybyszom wła-dzy nad imperium azteckim, ale sugestię o wspólnym pochodzeniu Motecuhzomy i Cortesa z linii Quetzalcoatla odczytać można jako propozycję podzielenia się władzą.

Wymarsz wojsk hiszpańskich w głąb kraju przyjęto W Tenoehtitlan z mieszanymi uczuciami, przy czym za-równo niepokój, jak i nadzieja łączyły się z postawą Tlaxcalteków. Sojusz Cortesa z władcami Tlaxcallan stworzyłby dla Meksykanów duże zagrożenie militarne, natomiast wojna między zaprawionym w bojach pań-stwem i garstką cudzoziemców stanowiła szansę zlikwi-dowania problemu cudzymi rękami. Hiszpanie, którzy po przejściu Sierra Mądre Oriental znaleźli się na zie-miach lojalnych wobec Motecuhzomy, pomimo gościn-nego przyjęcia ze strony miejscowych tlatoąue woleli zaufać Totonakom, nalegającym na zawarcie przymierza z Tlaxcaltekami. Dla Cortesa byłoby to rozwiązanie optymalne, ponieważ państwo słynące jako nieprze-jednany wróg Tenoehtitlan gwarantowało to, czego nie mogli zapewnić noszący na sobie piętno poddaństwa władcy totonaccy — pewny punkt oparcia, wzmocnienie sił oraz mocną pozycję przetargową w rozmowach z Motecuhzomą.

Rachuby Totonaków na pokojowe przyjęcie Hiszpa-nów w Tlaxcallan zawiodły, choć i tam odbiegające od wszelkich norm istoty ożywiły wspomnienie niezwykłych zjawisk obserwowanych w minionych latach. Władcy tlaxcalteccy dopuszczali możliwość, iż to Hiszpanie byli przedmiotem przepowiedni, nie mieli jednak pewności.

Z racji wyglądu, atrybutów oraz drogi, którą przybyli, nie wydawali się być ludźmi, lecz nie potrafiono ustalić, czy są „synami Słońca", czy też monstrami wyplutymi przez morze. W związku z tym wątpliwości postano-wiono rozstrzygnąć w walce.

Reakcja Tlaxcalteków, skądinąd charakterystyczna dla wielu małych grup etnicznych kontaktujących się z Hiszpanami, jest doskonałym punktem odniesienia dla postawy prezentowanej przez Motecuhzomę i jego oto-czenie. W obu wypadkach wchodziły w grę analogiczne wizje świata, podobne kategorie pojęciowe i skojarze-nia. Różnica postaw byłaby trudna do wyjaśnienia, gdyby pominąć ów splot czynników warunkujących do-datkowo zachowanie się Meksykanów, o czym była mowa.

Zacięte walki kilkudziesięciotysięcznej armii tlaxcal-teckiej z czterystu żołnierzami, trwające w sumie kilka-naście dni, z najwyższą uwagą obserwowane były w Te-nochtitlan. Kiedy stało się jasne, że pomimo strat i zmęczenia Hiszpanie są o krok od zwycięstwa, Mote-cuhzoma wysłał do nich posłów. Zaniepokojony przedłu-żającą się wojną Cortes nie był jeszcze wówczas pew-ny, czy prośby głównodowodzącego armii tlaxcalteckiej Xicotencatla o przybycie do głównego miasta, noszącego także nazwę Tlaxcallan, nie są kolejnym podstępem. Lepiej znający swych długoletnich wrogów Meksykanie wiedzieli jednak, że Tlaxcaltecy ponieśli klęskę i goto-wi są uznać zwierzchność hiszpańską. Porażająca wy-mowa faktów, przekraczająca wszelkie wyobrażenia odwaga i wartość bojowa cudzoziemców, którzy wkrótce uzyskać mogli poparcie swych aktualnych przeciwni-ków, wykluczała jakiekolwiek wahania.

Posłowie z Tenochtitlan przybyli do obozu hiszpań-skiego, gdy Cortes oczekiwał nowych akcji zaczepnych ze strony Tlaxcalteków. Motecuhzoma oświadczał, że „chce być wasalem naszego wielkiego cesarza i cieszy

się, iż znajdujemy się już blisko jego miasta, (a to) ze względu na sympatię, jaką żywi do Cortesa i wszystkich teules (tj. bogów), jego braci, którzy z nim byliśmy...; i żeby zastanowił się, ile chce corocznego trybutu dla naszego wielkiego cesarza, on zaś da go w złocie, srebrze, strojach i kamieniach chalchivis (tj. jadeitach) pod warunkiem, że nie. pójdziemy do Meksyku (Te-noehtitlan). Nie dlatego, by nie chciał nas przyjąć z dużą życzliwością, lecz z powodu jałowości i bezdroż-ności kraju. Strapiłby go nasz trud, gdyby widział, że musimy go znosić, i nie mógłby zaradzić mu ta}c, jak chciałby" 15.

W myśl zasad obowiązujących w imperium aztec-kim gotowość płacenia trybutu oznaczała uznanie obcej dominacji. Tym samym znikała konieczność konty-nuowania marszu do Tenoehtitlan, zwłaszcza że hueytla-toani sam prosił o wyznaczenie wysokości świadczeń, bez jednej potyczki podporządkowując swe państwo Karo-lowi V. W meksykańskich kategoriach politycznych państwa nie mogło już spotkać nic gorszego. Kiedy jed-nak wódz naczelny z radością przyjął deklarację Mote-cuhzomy i z jeszcze większym zapałem mówić zaczął o wizycie w Tenoehtitlan, konflikt dwóch odmiennych systemów pojęciowych osiągnął apogeum. Jeżeli dotych-czas meksykański władca mógł mieć wątpliwości co do celów przyświecających upartym cudzoziemcom, to fakt, iż nie zadowolił ich desperacki akt poddaństwa, roz-wiał je ostatecznie. Teraz wszystko zdawało się wska-zywać, że prawdziwym celem było zgładzenie jego sa-mego lub w najlepszym razie obalenie jego władzy. Wniosek ten aż nadto korespondował ze złowieszczymi przepowiedniami i przeżywanymi poprzednio rozterka-mi, by pozostać bez wpływu na psychikę Motecuhzomy.

W istocie fiasko poselstwa wysłanego do Tlaxcallan

15 D i a z d e l C a s t i 11 o, op. cit., s. 145.

D i e g o V e l a z q u e z

Hernan Cortes

M o t e c u h z o m a (wizerunek

z k o d e k s u i n d i a ń s k i e g o )

A l e g o r y c z n e w y o b r a ż e n i e M o t e c u h z o m y

W y d a r z e n i a roku 1519

w g k o d e k s u i n d i a ń s k i e g o

Widok T e n o c h t i t l a n od strony z a c h o d n i e j (rekonstrukcja)

Spotkan ie C o r t e s a z M o t e c u h z o m ą

Cortes i Mal in tz in

Rzeź na Ś w i ę t y m D z i e d z i ń c u p o d c z a s święta Toxcat l

Of iara z ludzi

W y d a r z e n i a roku 1520 wg k o d e k s u i n d i a ń s k i e g o

Załoga h i s zpańska o b l ę ż o n a w Tenocht i t lan

zasługuje na miano momentu przełomowego z dwóch powodów. Po pierwsze, hueytlatoani pozbawiony został wszystkich atutów poza przewagą militarną. Nie miał nic więcej do zaofiarowania Hiszpanom i odtąd krążący już bezustannie pomiędzy Tenochtitlan i kolejnymi kwa-terami Cortesa wysłannicy powtarzać będą tylko to, co wódz hiszpański usłyszał w Tlaxcallan. Po drugie, Mo-tecuhzoma upewniwszy się, że jego osoba jest głównym obiektem zainteresowania Hiszpanów, popadł w apatię, z której nie zdołał się wyzwolić pomimo prób, jakie w tym kierunku czyniono.

Choć mało wiemy o postawach meksykańskiej szlachty w tym dramatycznym okresie, pewne fakty zdają się świadczyć, że reakcja władcy spotkała się nie tylko z dezaprobatą, lecz także próbami przeciwdziałania. Dwa zwłaszcza wydarzenia, które zaszły w czasie marszu z Totonacapan do Tenochtitlan, trudno byłoby interpre-tować inaczej niż jako rezultat posunięć ludzi, którzy — świadomi być może przyczyn stanu psychicznego Mote-cuhzomy — dążyli do zaostrzenia stosunków z Hiszpa-nami i postawienia władcy w sytuacji przymusowej, obligującej go do użycia siły.

Pierwsza taka próba podjęta została na wybrzeżu, kiedy zasadnicze siły hiszpańskie toczyły walki na tere-nie Tlaxcallan. Na skutek agresywnych poczynań garni-zonu meksykańskiego z Nauhtlan (nad Zatoką Meksy-kańską) wobec ludności totonackiej, którą usiłowano nakłonić do zerwania z Hiszpanami, a także wobec żołnie-rzy pozostawionych w Vera Cruz, doszło tam do zbroj-nej konfrontacji. Kapitan Juan de Escalante wyprawił się z kilkudziesięcioma ludźmi oraz oddziałami totonac-kimi do Nauhtlan i po zaciętej bitwie zdobył miasto. Z ręki Meksykanów zginęło kilku żołnierzy, w tym również dowódca Vera Cruz.

Zarówno wzięci do niewoli jeńcy, jak i sądzony w parę miesięcy później Cuauhpopoca, dowodzący woj-

skami meksykańskimi, zeznali, że akcja przeprowadzona została na rozkaz Motecuhzomy. Inaczej zresztą być nie mogło. Wiadomo ponadto, że do Tenochtitlan dostar-czono głowę jednego z żołnierzy, który zmarł w wyniku odniesionych ran, prezentując ją władcy jako niezbity dowód śmiertelności Hiszpanów. Motecuhzoma był jed-nak podobno zdumiony przede wszystkim klęską swoich oddziałów w starciu z tak małą grupą cudzoziemców i zabronił umieszczania trofeum w świątyniach miasta.

Bardziej zagadkowy przebieg i poważniejsze kon-sekwencje miało drugie wydarzenie — w Cholollan, nie-podległym mieście-państwie, utrzymującym w ostatnich latach przyjazne stosunki z Tenochtitlan. Cortes skie-rował się tam za namową meksykańskich dostojników już po powstaniu koalicji hiszpańsko-tlaxcalteckiej.

Uroczyste powitanie nie zdołało przysłonić chłodu i rezerwy, z jakimi traktowano żołnierzy w następnych dniach. Przebywający w Cholollan posłowie meksykańscy pragnęli dowiedzieć się wyłącznie o decyzjach Cortesa i natychmiast podążyli do swego władcy. Z dnia na dzień pogarszało się zaopatrzenie w żywność, a miejsco-wi dostojnicy unikali wizyt i rozmów. Uważna obser-wacja miasta zdawała się potwierdzać opinię Tlaxcalte-ków, którzy od razu uznali zaproszenie za podstęp, zwłaszcza że w pobliżu Cholollan skoncentrowana była około 20-tysięczna armia meksykańska. Wreszcie pota-jemnie uwięzieni i wzięci na spytki dostojnicy i kapłani wyjawili, iż w porozumieniu z Tenochtitlan przygoto-wany został spisek w celu zniszczenia białych przyby-szów. Aby uprzedzić cios, Hiszpanie ogłosili zamiar opuszczenia miasta, kiedy zaś pod pozorem pożegnania udało im się zgromadzić na jednym z placów parę tysięcy Indian, zaatakowali ich niespodziewanie. Walki, które objęły szybko całe miasto, trwały około pięciu godzin. W ciągu pierwszych dwóch godzin, przy pomo-cy 400 Totonaków i sprowadzonych w ostatniej chwili

oddziałów tlaxcalteckich (ok. 5 tysięcy ludzi), pozosta-wionych u granic Cholollan, zabito ponad 3 tysiące mieszkańców. Część miasta spalono. Znajdujące się poza Cholollan wojska meksykańskie nie weszły do akcji.

Rzeź oraz spustoszenie miasta-sanktuarium, do którego zewsząd ciągnęły pielgrzymki dla oddania czci otoczo-nemu tam szczególnym kultem Quetzalcoatlowi, wstrzą-snęły krajem. „...Prosty lud ogarnięty jest strachem — pisał indiański kronikarz — czuje tylko przerażenie. Jak gdyby zatrzęsła się ziemia, jakby ziemia zawirowała im przed oczami... Wszystko to było niesłychane"16. Szok potęgowało załamanie się wiary, że miasto pozostające pod opieką Quetzalcoatla jest praktycznie nie do zdo-bycia. Oczekiwano przecież, iż „wróg spłonie w ogniu, który spadnie na niego z nieba i że ze świątyń ich własnych bożków popłyną rwące rzeki, aby zatopić za-równo tych z Tlaxcallan, jak i naszych (tj. Hiszpanów)" 17.

Wątpliwe jest, by wobec zniszczenia świątyni i strą-cenia z piramidy posągu Quetzalcoatla znalazł się ktoś, kto nadal gotów byłby identyfikować z nim Cortesa. Z łatwością wyobrazić sobie można natomiast popłoch wywołany na dworze Moteęuhzomy faktem, iż Hiszpanie przejrzeli okryte tajemnicą plany. Kiedy Cortes zagro-ził, że w razie napotkania dalszych przeszkód jego żoł-nierze zaczną zachowywać się tak, jakby znajdowali się na ziemi wrogów, Tenochtitlan zareagował dopiero po sześciu dniach, chociaż w trzy doby — podróżując no-cami w lektyce — można było dotrzeć stamtąd do Vera Cruz. Motecuhzoma odżegnał się oczywiście od inicja-torów wydarzeń w Cholollan i zapewniał, że stacjonu-jące w pobliżu miasta wojska podlegały wprawdzie jemu, lecz działały bez jego wiedzy, na mocy lokalnych, są-

16 B. de S a h a g u n, Historia generał de las cosas de Nueva Espana, Mexico 1979, s. 770.

7 D. M u n o z C a m a r g o , Historia de Tlaxcala, Mexico 1978, s. 209.

siedzkich układów. Na dowód czystych intencji pona-wiał propozycję płacenia trybutu, jeszcze raz usiłując wszakże odwieść Hiszpanów od zamiaru złożenia wizyty w Tenochtitlan.

Załamany i miotany strachem władca sam już chyba nie wierzył w skuteczność przyjętej taktyki, gdyż któ-reś z kolejnych poselstw przyniosło w końcu zgodę na przyjęcie natarczywych „gości". Decyzja ta podjęta zo-stała w trakcie narady zwołanej przez Motecuhzomę, w której — oprócz tlatoąue głównych miast Trójprzy-mierza — uczestniczyli także wszyscy najwyżsi dostoj-nicy, dowódcy wojskowi i kapłani. Źródła historyczne informują wyłącznie o stanowisku zajętym wówczas przez trzech władców: Cuitlahuaca •— brata Moteeuhzo-my, panującego w Ixtapalapan, Cacamę — siostrzeńca Motecuhzomy, będącego tlatoanim Tetzcoco, oraz głów-ną osobistość narady — Motecuhzomę. Cuitlahuac zde-cydowanie sprzeciwił się wpuszczeniu Hiszpanów do Tenochtitlan argumentując, że w razie konieczności (a niszczenie świątyń i przejmowanie władzy czyniło ją bardzo prawdopodobną) łatwiej będzie pokonać ićh poza miastem, nieosiągalnym z lądu, niż w jego murach, Tego samego zdania była nie określona bliżej część zgroma-dzonych dostojników.

Konkurencyjny pogląd zaprezentował Cacama. Utrzy-mywał, iż dalsze odmawianie zgody na przybycie cudzo-ziemców do Tenochtitlan byłoby oznaką słabości i tchó-rzostwa, tym bardziej że władca tak potężny jak Mote-cuhzoma powinien wysłuchać osobiście przedstawicieli innego władcy. Gdyby zaś przekroczyli oni swe upraw-nienia, zawsze będzie czas na wprowadzenie do akcji oddziałów wojskowych. O wyniku sporu, ilustrującego w jakimś stopniu nastroje panujące wśród azteckiej elity, przesądziła opinia Motecuhzomy: „zanim ktokol-wiek (inny) zdążył się odezwać, powiedział, że jemu to (ostatnie) wydaje się słuszne".

Cuitlahuac, który otrzymał polecenie oczekiwania na Hiszpanów w Ixtapalapan, rzucił jeszcze pod adresem brata ostrzeżenie: „obyś nie wpuścił do swego domu kogoś, kto wygna cię i zabierze władzę", a „wszyscy pozostali ponownie uczynili znak, że zgadzają się z C u i t l a h u a c a t z i n e m " N a tym naradę zakończono. Cacama miał wyjść naprzeciw Hiszpanom i towarzyszyć im w drodze do miasta.

W istocie alternatywa stojąca przed- uczestnikami na-rady polegała na opowiedzeniu się za natychmiastowym rozpoczęciem wojny, do tego bowiem sprowadzała się zdecydowana odmowa przyjęcia Cortesa, albo odłoże-niem rozstrzygnięcia problemu na później. Wariant dru-gi, nie wykluczający bynajmniej dalszych prób po-wstrzymania Hiszpanów, na pozór nie przesądzał nicze-go. Na pozór, ponieważ od wypadków w Cholollan Mote-cuhzoma zrezygnował z myśli o jakimkolwiek oporze; analizując jego zachowanie w tym czasie wybitny XIX-wieczny historyk meksykański Orozco y Berra uznał, iż hueytlatoani postępował niczym „najgłupszy idiota" 19.

Z prób powstrzymania Hiszpanów faktycznie nie zre-zygnowano. Wysłano do Cortesa sobowtóra Motecuhzo-my, starając się wmówić mu, że ma przed sobą prawdziwego władcę. Poselstwo, które zastało żołnie-rzy na zachodnich stokach Sierra Nevada, między wulkanami Popocatepetl (5452 m n.p.m.) i Iztaccihuatl (5286 m n.p.m.), po raz kolejny proponowało coroczny trybut i ostrzegało przed uciążliwą drogą. Usiłowano też skierować Hiszpanów na boczną drogę, idącą w kierun-ku Tetzcoco. Wreszcie wysłano naprzeciw grupę kapła-nów, czarowników i magów. W Ayotzinco, małej miej-

18 Códice Ramirez. Manuscrito del siglo XVI intitulado: Rela-ción del origen de los indios que habitem esta Nueva Espańa..., Mexico 1979, s. 188—189; T o r ą u e m a d a , op. cit., s. 143—144.

19 O r o z c o y B e r r a , op. cit., s. 258.

scowości na południowym brzegu jeziora Chalco, gdzie Cortes spotkał się z Cacamą, ten ostatni przepraszając, że Motecuhzoma nie wyszedł osobiście na powitanie — rzekomo z powodu złego stanu zdrowia — oferował swe usługi jako przewodnik, jeśli wódz Hiszpanów... trwa w zamiarze odwiedzenia Tenochtitlan! Jeszcze w Ixta-palapan, w przeddzień wejścia do głównego miasta imperium azteckiego, kilku „życzliwych" dostojników radziło Cortesowi poniechać dalszej drogi ze względu na jej trudy i niebezpieczeństwa.

Wszystkie te zabiegi kryły się w cieniu manifestowanej powszechnie gościnności i przyjaźni. Po przebyciu gór oddzielających ziemie Cholollan i Huexotzinco (niewiel-kiego miasta-państwa związanego z Tlaxcallan) od Doli-ny Meksyku, gdy Hiszpanie znaleźli się na terytorium podległej Meksykanom konfederacji Chalco, w każdej miejscowości oczekiwali ich nadejścia lokalni władcy i dostojnicy z darami w postaci złota, klejnotów, wyro-bów rękodzielniczych, niewolnic. Przygotowane były wygodne kwatery i zapasy jedzenia. Ale wystarczyło, by w przemowach Cortesa padło stwierdzenie o naprawie-niu krzywd i likwidacji niesprawiedliwości, a narzu-cone rozkazem zachowanie ulegało niespodziewanej zmia-nie. Wielu dostojników z Chalco, Tlalmanalco, Chimal-huacan, Amaąuemecan i Ayotzinco dostrzegło w przyby-szach ewentualnych sojuszników i poza plecami posłów Motecuhzomy zaczynały sypać się skargi na meksykański ucisk, samowolę poborców, olbrzymi trybut, porywanie kobiet, zmuszanie do pracy na rzecz Tenochtitlan. Jedno-cześnie ostrzegano przed zbytnim zaufaniem słowom Mo-tecuhzomy, który za radą boga Huitzilopochtli szykował w mieście zasadzkę. ,

Meksykański kronikarz, spisujący w połowie XVI wieku indiańską wersję konkwisty, utrzymywał, że podobne sceny rozgrywały się również w Cuittahuac, gdzie „pod opiekę" przybyszów oddali się- panowie z Xochimilco

i Mixquic, oraz w Ixtapalapan, dokąd przybyli przedsta-wiciele Mexicaltzinco, Culhuacan i Huitzilópochco, aby przejść „na stronęA Hiszpanów bez wojny i w pokoju". Jeżeli nawet w stwierdzeniu tym jest pewna przesada, ponieważ antymeksykańskie nastroje części szlachty nie musiały odzwierciedlać postawy całej ludności, a tym bardziej tlatoąue podbitych miast-państw (wiadomo, że niektórzy uciekali przed Hiszpanami do Tenochtitlan), to jednak autor miał rację wskazując jako główną przy-czynę zaistniałej sytuacji postępowanie Motecuhzomy: „nie wydał (on) rozkazu, by ktoś przeciwstawił się im zbrojnie, by ktoś wyszedł im na spotkanie jak (podczas) wojny, lecz nakazał, żeby nikt nie zaniedbywał się w obowiązku, żeby wypełniano wszystko (co zechcą)" 20.

8 listopada uformowane w długą kolumnę oddziały hiszpańskie opuściły miasto Ixtapalapan i skierowały się ku grobli prowadzącej wprost do Tenochtitlan. Około czterystu żołnierzy, posuwających się wśród tysięcy ga-piów, uświadomiło sobie z całą wyrazistością, jak nie-zwykłym faktem była ich obecność u bram miasta Mote-cuhzomy. Co prawda Diaz del Castillo zapyta po latach buńczucznie: „jacyż ludzie na świecie odważyliby się ha takie zuchwalstwo?", lecz wolno powątpiewać, czy w listopadowy poranek duma zdołała przezwyciężyć nie-pokój. On sam przyznawał zresztą, że każdy myślał wówczas q przestrogach Indian z Tlaxcallan, Huexotzin-co, Tlalmanalco i Amaąuemecan, o ciągłych ostrzeże-niach przed miastem-pułapką, skąd trudno będzie się wydostać w razie konfliktu.

W miarę zbliżania się do Tenochtitlan napięcie psy-chiczne rosło. Obawiano się zdradzieckiego ataku. Pro-wadzona przez meksykańskich posłów gra na zwłokę i bezustannie krążący wokół szpiedzy zdawali się po-twierdzać podejrzenia. W ciągu jednej tylko nocy w Ayotzinco hiszpańskie straże zabiły w pobliżu kwa-

20 S a h a g u n, op. cit., s. 773.

tery 15—20 Indian. Nadwrażliwość była wprost propor-cjonalna do poczucia zagrożenia. Cortes już od wymar-szu z Tlaxcallan miał sporo kłopotów z uspokojeniem żołnierzy, zarzucających mu szaleństwo i grożących odejściem. Szemrania powtarzały się, choć desperacja naczelnego wodza i głęboka wiara w powodzenie wy-prawy, poparta sugestywną retoryką, za każdym razem udzielała się przestraszonym i wątpiącym. Tylko zdecy-dowana większość Totonaków pozostała głucha na proś-by i wezwania. W Cholollan odmówili oni kontynuowa-nia marszu i zawrócili do rodzinnego kraju. Hiszpanom towarzyszyli natomiast najwierniejsi, jak wkrótce miało się okazać, sojusznicy z Tlaxcallan, dla których każde ograniczenie wszechwładzy meksykańskiej oznaczało umocnienie suwerenności i przełamanie uciążliwej gos-podarczo izolacji.

Polepszeniu samopoczucia nie sprzyjał też z pewno-ścią widok oglądany podczas marszu z Ixtapalapan do Tenochtitlan. „Kiedy ujrzeliśmy tyle miast i wsi pobu-dowanych na wodzie, a inne wielkie osiedla na lądzie stałym, i ową groblę — tak prostą i równą —- idącą do Meksyku (Tenochtitlan), byliśmy zdumieni. Mówiliśmy, iż wydaje się to czarownymi zjawami, o jakich opowia-da księga Amadisa, (ze względu) na wielkie wieże, cues, budynki, jakie mieli pośród wody, a wszystko murowa-ne. Niektórzy z naszych żołnierzy pytali nawet, czy nie jest snem to, co widzieli" 21.

W Xoloc, gdzie rozpoczynające się w pobliżu Ixtapala-pan oraz w Coyohuacan dwie groble przechodziły w jed-ną, prowadzącą już wprost do odległego o pół iegua Tenochtitlan, kolumna musiała zatrzymać się. Na jej spotkanie zdążało bowiem około tysiąca przedstawicieli szlachty meksykańskiej, z których każdy zbliżał się do Cortesa, dotykał ręką ziemi, następnie całował dłoń i od-dawszy w ten sposób hołd ustępował miejsca kolejnemu.

21 D I a z d e 1 C a s t i 11 o, op. cit., s. 178.

Prowadzący Hiszpanów od Ixtapalapan Cacama, Cuitla-huac oraz tlatoąue z Tlacopan i Coyohuacan nie czeka-jąc na koniec powitania pośpieszyli w stronę miasta.

Po godzinnej ceremonii ruszono dalej. Grobla koń-czyła się na skraju miasta szerokim na dziesięć kroków mostem, łączącym ją z okazałą, zabudowaną po obu stronach ulicą, biegnącą na północ, do centrum miasta. Za mostem żołnierze ujrzeli posuwający się w ich kie-runku orszak.

Środkiem ulicy szedł Motecuhzoma, po bokach mając czterech tlatoąue, którzy w Xoloc opuścili Hiszpanów. Jedynie władca był obuty, pozostali dostojnicy kroczyli boso. „...Ci wielcy kacykowie prowadzili go pod rękę, pod cudownie bogatym baldachimem w kolorze zielo-nych piór, z wielkimi złotymi zdobieniami, mnóstwem błyszczących wyszyć, pereł i kamieni chalchivis zwisa-jących z czegoś w rodzaju haftów... Wielki Motecuhzo-ma zbliżał się wspaniale przystrojony, wedle ich zwy-czaju, mając na nogach rodzaj koturnów... o złotych podeszwach, z wierzchu zdobionych najkosztowniejszy-mi kamieniami. Czterej panowie prowadzący go pod ręce odziani byli bogato, zgodnie z ich zwyczajem. Zdaje się, że gdzieś po drodze musieli przyodziać się (na no-wo), aby towarzyszyć swemu władcy, bo nie mieli tych strojów, kiedy nas przyjmowali. Prócz tych czterech panów szło czterech kolejnych wielkich kacyków, niosąc nad ich głowami tfeldachim, oraz wielu innych panów, którzy zamiatali przed Motecuhzomą ziemię na jego drodze i rozścielali opończe, aby nie stąpał po ziemi. Żadnemu z panów przez myśl nie przeszło, by spojrzeć mu w twarz; szli z opuszczonymi oczami i wielkim usza-nowaniem za wyjątkiem owych czterech krewnych i bratanków prowadzących go pod ręce" 22.

Hernan Cortes zsiadł z konia i wysunął się do przodu, lecz gdy chciał hiszpańskim zwyczajem wziąć władcę

22 Tamże, s. 180.

w objęcia — Cacama i Cuitlahuac powstrzymali go po-śpiesznie. Tlatoąue dotknęli ziemi i ucałowali dłoń Cor-tesa, a gest powtórzyło za nimi około dwustu dostojni-ków z orszaku. Malintzin i Aguilar tłumaczyli wymie-niane grzeczności.

Na kwaterę oddano Hiszpanom kompleks pałacowy należący niegdyś do A.\ayacat!a, szóstego władcy Te-nochtitlan i ojca Motecuhzomy, dostatecznie obszerny, aby pomieścić ludzi Cortesa. Po rozlokowaniu się i spo-życiu dostarczonego posiłku Motecuhzoma, który chwi-lowo opuścił gości, pojawił się ponownie, jakby mniej wyniosły i bardziej swobodny niż poprzednio. W jednej z kunsztownie zdobionych sal odbyła się druga, kame-ralna część powitania, połączona z wręczeniem darów.

O tym, co Motecuhzoma uznał za stosowne powie-dzieć w dramatycznym dla siebie momencie, wiemy z różnych źródeł. Najwcześniejsza relacja pochodzi z listu Cortesa do króla Hiszpanii sygnowanego 30 października 1520 roku.

Hueytlatoani według tej relacji rozpoczął od przy-pomnienia tradycji swego narodu i dokonał identyfikacji Karola V z Quetzalcoatlem, który — jak twierdził — przed wielu laty przyprowadził Meksykanów na zajmo-wane obecnie ziemie, a potem odszedł na wschód, obie-cując wrócić i objąć ponownie władzę. „Sądząc po tym, że, jak mówicie, przybyliście stamtąd, gdzie wschodzi słońce, i (biorąc pod uwagę) to, co fnówicie o wielkim panu czy królu, który was stamtąd wysłał, wierzymy i jesteśmy pewni, że on jest naszym prawdziwym pa-nem". Ponieważ dotychczasowi władcy meksykańscy rządzili jedynie w zastępstwie Quetzalcoatla, teraz wła-dza należała do przybyszy: „możecie zatem w całej zie-mi, a mówię o tej, którą w swej władzy posiadam, roz-kazywać zgodnie z waszą wolą, gdyż będzie (to) wysłu-chane i wykonane, wszystko zaś, co posiadamy — jest do waszej dyspozycji".

Dalszy ciąg wystąpienia przypominał natomiast żarli-wą mowę obrończą. Władca prosił, żeby nie wierzyć opo-wieściom Totonaków i Tlaxcalteków, kłamstwami usiłu-jących zdobyć poparcie i zaufanie Hiszpanów. Zapew-niał, iż to, co zbuntowani poddani mówili o przepychu, w jakim żyje (np. o domach ze złotymi ścianami), oraz ich twierdzenia, jakoby uczynił swą osobę bogiem, są łatwymi do zdemaskowania oszczerstwami. „Rozchylił wtedy szaty — pisał Cortes — i pokazał mi ciało, mó-wiąc: »oto widzicie, że jestem z ciała i kości, jak wy i jak każdy inny, i że jestem śmiertelny i dotykalny«".

Na koniec Motecuhzoma potwierdził raz jeszcze decy-zję oddania Hiszpanom zasobów swego państwa: „bę-dziecie zaopatrzeni we wszystko, co potrzebne jest wam (tj. Cortesowi) i waszym ludziom; nie martwcie się, albowiem jesteście w swoim domu i ojczyźnie" .

Mogłoby się wydawać, iż mowa wywrzeć powinna na jej adresacie piorunujące wrażenie. Jednak w liście znajdujemy jedno zaledwie zdanie komentarza, wskazu-jące bardziej na chłodne wyrachowanie niż pełne ra-dości zdumienie. Cortes pisze, że odpowiadając władcy utwierdzał go przede wszystkim w przekonaniu o fak-tycznej tożsamości króla Hiszpanii z „tym, którego oni oczekiwali". Ten kontrast pomiędzy wagą słów hueytla-toaniego i reakcją naczelnego wodza skłonił pewnego historyka do określenia ich spotkania jako „jednej z najbardziej zaskakujących scen w historii świata" Z pewnością jest to przesada. Stanowisko Motecuhzomy było logiczną konsekwencją jego wcześniejszych rozte-rek, a przecież natura i pochodzenie niezwyciężonych cudzoziemców ciągle pozostawały nie wyjaśnione. Poza tym czyny nie musiały odpowiadać słowom.

Rezerwa Cortesa, jeśli nie była po prostu spowodo-

28 C o r t e s , op. cit., s. 57—58. 24 R. Ig 1 e s i a, Cronistas e historiadores de la conąuista de

Mexico. El ciclo de Hernan Cortes, Mexico 1972, s. 51.

wana dystansem do opisywanych wydarzeń, jest także w pełni zrozumiała. Dla Hiszpanów rzeczywistość za-nadto przypominała baśń, by mogli łatwo w nią uwie-rzyć. Przejęcie władzy nad potężnym krajem bez walki z trudem mieściło się w europejskiej wyobraźni.. Dla-tego też nikt nie ufał deklaracjom meksykańskiego władcy, czemu Cortes dał wyraz natychmiast po zaję-ciu kwatery, podejmując nadzwyczajne środki ostroż-ności, utrzymywane w ciągu kilku następnych tygodni. Na dogodnych do obrony pałacu stanowiskach rozmiesz-czono artylerię, wprowadzono stałą gotowość bojową, obowiązywał zakaz opuszczania kompleksu pałacowego. Fakt, iż Meksykanie brali ich za kogoś innego, komu winni byli szacunek i uległość, zapewniał chwilowo bez-pieczeństwo, lecz oparta na niejasnych przesłankach omyłka, po jej odkryciu, groziła radykalną zmianą sytuacji.

Po paru dniach pobytu w mieście, spędzonych wy-łącznie w rejonie kwatery i wypełnionych wizytami do-stojników, przyjmowaniem prezentów, rozmowami, Hisz-panie poprosili o umożliwienie im zwiedzenia Tenoch-titlan. Motecuhzoma bez wahania wyraził zgodę, ale poprowadził ich nie na pobliski Święty Dziedziniec, lecz do Tlatelolco, gdzie zwiedzili ogromny plac targowy, dwa razy większy od rynku w Salamance, a następnie wspięli się na szczyt piramidy zwieńczonej świątyniami bogów Huitzilopochtli i Tezcatlipoca, skąd roztaczała się wspaniała panorama miasta oraz najbliższych okolic. Podczas oglądania świątyń Cortes, poruszony niesamo-witością figur i świeżymi śladami krwawych ofiar, za-czął wypominać Motecuhzomie, iż będąc tak wielkim władcą czci „diabły" -— krwiożercze, choć w rzeczywi-stości bezsilne wobec prawdziwego Boga. Zaproponował umieszczenie w świątyni wizerunku Matki Boskiej. Tłu-maczone przez Malintzin słowa wywęłały poruszenie wśród kapłanów i gniewną replikę Motecuhzomy: „Pa-

nie Malinche, gdybym wiedział, że tak znieważycie moich bogów, nie pokazałbym wam ich" 25.

Lustracja miasta, która potwierdziła uzyskane poprzed-nio informacje, iż po zniszczeniu mostów na groblach ucieczka z miasta stanie się niemożliwa, oraz incydent w świątyni, sygnalizujący, że uległość Meksykanów ma swoje granice, przyśpieszyły podjęcie decyzji o ostatecz-nym wyjaśnieniu sytuacji. W dwa dni po wizycie w Tla-telolco plan akcji był już gotowy. Początkowo wśród Hiszpanów istniały różnice poglądów na temat kroków, jakie należało podjąć. Część oficerów postulowała opu-szczenie Tenochtitlan, zanim postawa Meksykanów uleg-nie zmianie. Ich zdaniem Motecuhzoma, wzbraniający się długo przed wpuszczeniem żołnierzy do miasta, powinien z ulgą przyjąć zamiar odejścia i zapewnić gwarancje bez-pieczeństwa.

Inni, w tym również Cortes, głosowali za rozwiązaniem ofensywnym. Wyjście z miasta kolidowało z celem wy-prawy, który wymagał nie tylko pozostania na miejscu, lecz także ograniczenia swobody decyzji. Motecuhzomy. Wkroczenie do Tenochtitlan bez walki stworzyło rodzaj fikcji korzystnej dla Meksykanów — przyjąwszy pozę zapobiegliwych gospodarzy, czyniąc kurtuazyjne gesty i składając obietnice, kontrolowali oni jednocześnie sy-tuację i czekali na dalszy rozwój wypadków. Stan taki mógłby trwać, gdyby Hiszpanie przybyli w charakterze gości, jednak chęć przejęcia faktycznej władzy nad kra-jem zmuszała ich do podjęcia ryzyka. Przygotowany plan był stosunkowo prosty: „zarówno dla służby królowi, jak i dla naszego bezpieczeństwa konieczne było, aby władca ów znalazł się w mojej władzy — relacjonował Cortes — a nie zupełnie na wolności; żeby nie zmienił zamiaru i okazywanej woli służenia Waszej Wysokości (Karo-lowi V), zwłaszcza że my, Hiszpanie, jesteśmy trochę nie-

D i a z d e l C a s t i 11 o, op. cit., s. 194.

znośni i uciążliwi; ...również dlatego, (iż uważałem), że gdy będę go miał przy sobie, wszystkie pozostałe pod-ległe mu ziemie znacznie szybciej uznają Waszą Wyso-kość i zaczną Jej służyć" 26.

Relacje pisane post factum cechuje skłonność do utoż-samiania przebiegu wypadków z planami, w związku z czym pomijane bywają często te warianty, które nie doczekały się realizacji. Na pewno jednak planując uwię-zienie Motecuhzomy liczono się z możliwością oporu władcy i jego otoczenia. Pewne sugestie Cortesa i Diaza del Castillo wskazują, że Hiszpanie gotowi byli w ostateczności zabić Motecuhzomę. Co miało nastąpić dalej — tego już nie wiemy.

14 listopada, po ogłoszeniu ostrego pogotowia i rozlo-kowaniu grupek żołnierzy między hiszpańską kwaterą a znajdującym się nie opodal pałacem hueytlatoaniego, Cortes z tłumaczami i około 30 ludźmi udał się do Mo-tecuhzomy. Był wczesny ranek, w pałacu przebywało więc stosunkowo mało dworzan i dostojników. Zrazu rozmowa przybrała charakter towarzyski. Prawiono so-bie uprzejmości, nawet żartowano. Korzystając z okazji Motecuhzoma obdarował przybyłych złotymi drobiazgami i. poprosił hiszpańskiego wodza o przyjęcie jednej z córek za żonę. „Władca świata", przed którym drżały setki miast w całym Meksyku, jak na ironię losu właśnie tego dnia powtórzył gest swego poddanego, tlatoaniego Cem-poallan, szukając w politycznym mariażu zabezpieczenia własnej pozycji. Propozycja przyjęta została tylko czę-ściowo, bo. choć Cortes z ochotą zatrzymał dziewczynę (otrzymała potem imię Anna), musiał wszakże wyjaśnić, iż jako mężczyzna żonaty nie może poślubić jej z powo-dów religijnych. Córkami wysokich dostojników obdaro-wano także towarzyszących mu oficerów, m.in. Juana Velazqueza de León, Francisca de Lugo i Alonsa de Avila.

Po tym niewinnym wstępie niczym grom z jasnego 86 C o r t e s , op. cif., s. 59.

nieba spadło na Motecuhzomę oskarżenie o knowania przeciw Hiszpanom i dwulicowość, czego dowodem były wydarzenia w Nauhtlan. Zaskoczony władca, kategorycz-nie zaprzeczając twierdzeniu, jakoby walki sprowoko-wano na jego rozkaz, przystał na żądanie surowego uka-rania winnych. Wtedy Cortes przystąpił do decydującego posunięcia. Dziękując za okazane zrozumienie oraz na-tychmiastowe wysłanie gońców po dowódcę garnizonu z Nauhtlan, oznajmił, że najlepszym dowodem niewin-ności Motecuhzomy będzie przyjęcie zaproszenia do cza-sowego zamieszkania w pałacu zajmowanym przez Hisz-panów; „prosiłem go bardzo, żeby nie martwił się z tego powodu, gdyż nie będzie przebywał jako więzień, lecz w całkowitej wolności, a w służbie i rządzeniu państwem nie będę mu czynił żadnych przeszkód" 27.

Perswazje trwały bardzo długo. W końcu, gdy hueytla-toani spostrzegł zniecierpliwienie i rosnącą agresywność żołnierzy, a Malintzin ostrzegła go, że zginie, jeśli bę-dzie nadal oponował, strach przezwyciężył opory. Wy-słano ludzi w celu sprowadzenia lektyki i przystosowa-nia pomieszczeń siedziby Hiszpanów do przyjęcia dworu, który miał towarzyszyć władcy. Widok Motecuhzomy opuszczającego pałac w asyście Hiszpanów spowodował w mieście poruszenie, zjawili się „wszyscy najwięksi dostojnicy meksykańscy oraz jego krewniacy, aby po-rozumieć się z nim, dowiedzieć się o powodach jego uwięzienia i zapytać, czy mają wystąpić zbrojnie) przeciw nam. Motecuhzoma odpowiedział, że miło mu pozostać kilka dni z nami z dobrej woli i bez przymusu, jeśliby zaś pragnął czego, da im znać: niech przeto nie niepo-koją się oni ani miasto i nie martwią się z jego powodu, bowiem Huitzilopochtli pobyt jego tutaj uważa za po-żyteczny, o czym powiadomili go pewni kapłani, którzy to wiedzą, bo zasięgali rady bóstwa" 2S.

2? Tamże, s. 60. " D i a z d e l C a s t i 11 o, op. cit., s. 202—203.

Uwięzienie hueytlatoaniego Tenochtitlan zakończyło w zasadzie wielomiesięczną batalię o panowanie nad im-perium azteckim. Paraliż ośrodków dyspozycyjnych Trójprzymierza spowodował przejęcie władzy przez zbun-towanego kapitana z Kuby. Ale brak rozstrzygnięć mili-tarnych (starcia zbrojne, do jakich doszło w czasie mar-szu do Tenochtitlan, toczyły się, z wyjątkiem epizodu w Nauhtlan, bez udziału wojsk meksykańskich) rriiał również swoje minusy, z którymi nikt wówczas specjal-nie się nie liczył. Hiszpanie skłonni byli przypisywać powodzenie operacji oku opatrzności boskiej. Wierzyli też w autorytet i wszechwładzę Motecuhzomy. Przeko-nanie to zaszczepili im skutecznie Indianie. Widząc zaś uległość władcy, okazaną tak wymownie 14 listopada, są-dzili nie bez podstaw, że stanie się on bezwolną mario-netką firmującą i osłaniającą wszelkie ich poczynania.

Tymczasem absolutyzm Motecuhzomy, wspierany po-przednio przez szlachtę meksykańską, w nowych warun-kach zaczął budzić sprzeciw, zagroził bowiem podstawo-wym interesom warstwy będącej ostoją imperium az-teckiego. Walka o Tenochtitlan miała się dopiero roz-począć.

PIERWSZA PRÓBA SIL

I byli naszymi przyjaciółmi dziewięć dwu-dziestek i piętnaście dni (= 195 dni). I byli naszymi wrogami dwie dwudziestki (= 40 dni).

Z relacji anonimowego Meksykanina

Wykształcony przez hiszpańskich misjonarzy Meksyka-nin, spisując dla potrzeb swych nowych panów relację o konkwiście, dzielił czas pobytu Hiszpanów w Tenochti-tlan na dwa okresy: pierwszy od dnia 8-Ehecatl, dzie-wiątego w miesiącu Quecholli, roku 1-Acatl do dnia 7-Cozcacuauhtli, osiemnastego w miesiącu Toxcatl, roku 2-Tecpatl (tj. od 8 listopada 1519 do 21 maja 1520); okres drugi od dnia 8-Ollin, dziewiętnastego w miesiącu Toxcatl do dnia 9-Ollin, dziewiętnastego w miesiącu Tecuilhuitontli, roku 2-Tecpatl (tj. od' 21 maja do 30 czerwca 1520) \ Z perspektywy kilkudziesięciu lat oce-niał on ponad sześciomiesięczny pobyt ludzi Hernana Cortesa w nieformalnej stolicy imperium azteckiego jako okres przyjaźni, chociaż określenie to — nawet w świetle jego własnej relacji — budzić może zdziwienie.

1 Wszystkie podane w książce korelacje kalendarzy meksy-kańskiego i europejskiego dokonane zostały na podstawie danych anonimowego autora relacji o konkwiśc ie wykorzys tane j przez S a h a g i i n a , op. cit., s. 790—791.

Prawdą jest wszakże, iż przez cały ten czas nie doszło do żadnych konfliktów zbrojnych i w tym tylko, mocno wypaczonym sensie rozumieć należy przyjaźń. Stosun-ków hiszpańsko-meksykańskich nie da się jednak opisać w kategoriach sympatii i antypatii, przyjaźni i wrogości. Decydowały o nich przede wszystkim interesy różnych grup uczestniczących w ciągnącej się już kilka miesięcy rozgrywce i one nadawały ton postawom.

Hiszpanie stanowili grupę całkowicie jednolitą, jeśli chodzi o cele działania, niezależnie od indywidualnych uczuć wobec Indian. Ich taktykę wyznaczały:

—• pragnienie zdobycia jak największej ilości wszel-kiego rodzaju dóbr;

—• dążenie do utrzymania władzy nad krajem, połą-czone z rozpoznaniem jego bogactw naturalnych i wstępną ich eksploatacją;

— konieczność zapewnienia sobie bezpieczeństwa. Cele te były w dużym stopniu współzależne, dla-

tego też kolejność wyliczenia nie musi odzwierciedlać ich hierarchii.

W pierwszym okresie po uwięzieniu Motecuhzomy sporo uwagi poświęcono kwestii bezpieczeństwa, aczkol-wiek nie wykazano nadmiernej przesady. Charaktery-styczne jest, że początkowo uwięziony został tylko władca Tenochtitlan, na wolności pozostali natomiast tlatoąue dwóch pozostałych miast-państw Trój przymierz a oraz wszyscy inni dostojnicy. Wynikało to zarówno z braku orientacji w strukturze władzy w Trójprzymierzu, jak i z poczucia pewności siebie, czego dowodem jest fakt wybudowania zaledwie dwóch z czterech planowanych brygantyn, małych statków, które miały zmniejszyć groźbę odcięcia od lądu stałego w razie wybuchu wojny. Niemniej jednak jednostki mogące pomieścić około 200 ludzi stanowiły istotne zabezpieczenie, toteż gdy tylko Martin López i Andres Nunez uporali się z ich budową przy wydatnej pomocy indiańskich tragarzy i rzemieślni-

ków, brygantyny zacumowały w jednym z kanałów bieg-nących w pobliżu pałacu Axayacatła. Umieszczono na nich armaty. Brygantyny wykorzystywano do komuni-kacji z miastami leżącymi wokół jeziora Tetzcoco.

Ponieważ głównym gwarantem bezpieczeństwa był w przekonaniu Hiszpanów sam Motecuhzoma, nieustan-nie go strzeżono. Dowódcą grupy żołnierzy pilnującej władcy wewnątrz pałacu został Juan Velazquez de León, a na wypadek, gdyby Motecuhzomę usiłowano odbić lub wykraść, dwa 60-osobowe oddziały wartownicze dowo-dzone przez Andresa de Monjaraz i Rodriga Alvareza Chico strzegły frontu i tyłów hiszpańskiej kwatery. Sta-rano się też psychologicznie oddziaływać na władcę. Z jed-nej strony, zgodnie z obietnicami, zapewniono mu swo-bodę działania, z wyjątkiem poruszania się. Nadal więc obsługiwali go dworzanie i służba, mógł przyjmować u siebie kogo chciał i odbywać narady z dostojnikami, wydawać rozkazy i polecenia. Cortes przywiązywał wiel-ką wagę do tego, by żołnierze okazywali Motecuhzomie szacunek należny władcy i zachowywali się poprawnie. Sam z oficerami odwiedzał go codziennie, spędzając czas na pogawędkach i grach hazardowych. Motecuhzoma otrzymał też pazia nazwiskiem Ortega, młodego chłopca znającego nahuatl na tyle, że porozumiewał się w tym języku bez trudu; od niego władca dowiadywał się cie-kawych wiadomości o „cosas de Castilla" — życiu i oby-czajach kastylijskich.

Z drugiej wszakże strony, dopóki nie okazało się, że współdziałanie z Hiszpanami stało się niejako prywatnym interesem hueytlatoaniego Tenochtitlan, poddawany był on ciągłej presji, łącznie z zastraszaniem.

Wydarzeniem przełomowym dla Motecuhzomy była egzekucja Cuauhpopoca. Dowódca garnizonu z Nauhtlan przybył do Tenochtitlan z synem i piętnastoma dostojni-kami. Wszyscy oddani zostali do dyspozycji Hiszpanów i podczas śledztwa wyznali, że atak na żołnierzy z Yera

Cruz nastąpił na rozkaz władcy. Cortes wykorzystał na-darzającą się okazję w dwójnasób — na czas egzekucji kazał zakuć Motecuhzomę w kajdany, wywołując jego przerażenie, a ponadto na stosie, na którym zginęli ska-ząńcy, spalił zawartość tlacochcalco, głównego arsenału znajdującego się na Świętym Dziedzińcu. Zapewne Mo-tecuhzoma obawiał się o życie, gdyż po zdjęciu okowów „był bardzo zadowolony" i słowem nie wspomniał 0 obietnicy uwolnienia go po ukaraniu winnych wypad-ków na wybrzeżu. Przeciwnie, gdy Cortes wkrótce po-tem zaproponował mu powrót do swego pałacu, hueytlatoani zdecydowanie odmówił.

Począwszy od 14 listopada stopniowo nabierała tempa 1 rozmachu realizacja dwóch pozostałych celów przy-świecających Hiszpanom. Na pierwszy ogień poszły skarbce i magazyny: „Kiedy Hiszpanie rozlokowali się, natychmiast zaczęli wypytywać Motecuhzomę o środki i zasoby miasta, o godła wojenne, tarcze; dokładnie go pytali i domagali się od niego złota. A Motecuhzoma zaraz ich prowadzi. Otoczyli go, wzięli między siebie. On szedł wśród nich, szedł na przedzie. Okrążają go, prowadzą- go otoczonego. A gdy przybyli do skarbca zwanego Teocalco, od razu wyniesiono wszystkie przedmioty tkane z piór, takie jak opaski z piór ąuetzala, wspaniałe tarcze, złote krążki, naszyjniki bożków, przetyczki do nosa wykonane ze złota, złote nagolenniki, złote bransolety i złote dia-demy... ; idą też do domu składowego Motecuhzomy. Tam przechowywano to, co było własnością Motecuhzomy, w miejscu zwanym Totocalco. Tam stanęli jak wryci, jak gdyby byli dzikimi zwierzętami, jedni drugich po-klepywali; tak bardzo radowało się ich serce. Kiedy przybyli, kiedy weszli do pomieszczenia, w którym znaj-dowały się skarby, wydawało się, że osiągnęli najwięk-sze szczęście. Wszędzie się wciskali, wszystkiego pożądali, opanowała ich żądza posiadania" 2.

Tamże, s. 776—777.

Jedyną sferą, w której władca meksykański skłonny był wprawdzie do ustępstw, ale nigdy nie podporządkował się całkowicie woli Cortesa, była religia. W końcu 1519 roku wymuszono na nim zgodę na umieszczenie w głów-nej teocalli miasta wizerunków katolickich świętych i stworzenie kaplicy. Motecuhzoma musiał też przyrzec poniechanie ofiar z ludzi. Jednakże nie wyrzekł się ro-dzimych bogów i nie dał się ochrzcić, pomimo nalegań. Za to w kwestiach politycznych jego oportunizm grani-czył z serwilizmem. Pod presją Cortesa, któremu nie wy-starczała gotowość uiszczenia trybutu i faktyczna zależ-ność władcy, Motecuhzoma wraz z pozostałymi tlatoąue Zgodził się uznać oficjalnie, w obecności notariusza Pedro Fernandeza, zwierzchnictwo króla Hiszpanii nad impe-rium azteckim. W mowie, jaką wygłosił do zgromadzo-nych w Tenochtitlan dostojników, powrócił on znowu do legendy o Quetzalcóatlu i uczynił z niej parawan dla własnej postawy. Identyfikując z tolteckim bogiem Ka-rola V, uznając Cortesa za jego przedstawiciela i szlocha-jąc przy tym „największymi łzami i westchnieniami, jakie okazać może mężczyzna" mówił:

— „Bardzo was proszę..., żebyście byli posłuszni od-tąd temu wielkiemu królowi tak, jak dotąd mnie tiważa-liście i byliście mi posłuszni jako waszemu panu, gdyż on jest waszym wielkim panem, a w jego zastępstwie żebyście uważali tego [oto] jego kapitana. A cały try-but oraz usługi, jakie dotąd mnie oddawaliście, czyńcie je i dawajcie jemu, ponieważ ja tak samo muszę wnieść [swój wkład] i służyć [mu] w.e wszystkim, co mi rozkaże"s.

Systematycznie prowadzono również rozpoznanie kra ju zmierzając do zlokalizowania i zbadania wydajności zło-tonośnych rzek, wyszukania optymalnych dla rozwoju rolnictwa ziem oraz miejsc dogodnych do budowy osiedli

C o r t ś s , op. cit., s. 67.

i portów. Podstawowe informacje na ten temat przekazał Motecuhzoma, przydzielając jednocześnie Hiszpanom swych ludzi w charakterze przewodników. Małe, złożone z kilku żołnierzy i kilku Meksykanów grupy przemie-rzały najodleglejsze prowincje, gromadząc próbki lokal-nych bogactw. Czasem, jak na przykład w Chinantlan i Coatzacoalco, okazywało się, że autorytet Cortesa sięga dalej niż władza Motecuhzomy. Władcy obu tych państw nje wpuścili na swe terytoria przedstawicieli hueytlatóa-niego Tenochtitlan, którego uważali za wroga, nawiązali natomiast przyjazne stosunki z Hiszpanami, zarówno wy-pełniając ich życzenia, jak. i uznając się dobrowolnie za wasali Karola V.

Działalność eksploracyjna uległa intensyfikacji po sporządzeniu formalnego aktu poddaństwa, dającego Cor-tesowi podstawę do zażądania natychmiastowego ściąg-nięcia trybutu ze wszystkich miast-państw. W sumie — według jego szacunków — tylko kwinta królewska osiągnęła wielkość 32 400 pesos w sztabach złota, bez uwzględnienia klejnotów ze złota i srebra, pióropuszy, szlachetnych kamieni itp., „które mogły być warte 100 tysięcy ducados i więcej"4.

Podział zgromadzonych bogactw doprowadził do kłótni i wzajemnych oskarżeń, które ciągnęły się jeszcze wiele lat po wyprawie i ujawnione zostały częściowo przed prowadzącymi później dochodzenie trybunałami królew-skimi.

Wśród ]VIeksykanów, na co dzień obserwujących po-czynania uzurpatorów, panowało przede wszystkim prze-rażenie. „Byli bardzo bojaźliwi, strach ich przytłaczał, byli zatrwożeni, przenikało ich i panowało wśród nich ogromne zdumienie. Już nikt nie miał odwagi tam (tj. do hiszpańskiej kwatery) pójść, jakby znajdował się tam dziki zwierz, jakby to był nocny koszmar. Mimo to nie

Tamże, s. 68.

pozostawili ich, nie byli opuszczeni (Hiszpanie). Dawali im wszystko, czego potrzebowali, choć czynili to z lę-kiem. Wszelako przybywali przerażeni, zbliżali się prze-pełnieni strachem, wręczali rzeczy. A gdy je zostawili, natychmiast zawracali, umykali szybko, odchodzili drżąc (na całym ciele)"5. Ale jednocześnie wśród elity aztec-kiej postępowała polaryzacja, w wyniku której wyłoniły się dwie przeciwstawne grupy, różniące się stosunkiem do Hiszpanów i mające — jak można sądzić — odmienny pogląd na przyszłość państwa.

Jedną z nich tworzyli zausznicy Motecuhzomy, w tym zapewne Itzcuauhtzin (lub Itzcohuatzin), będący cuauhtlatoanim Tlatelolco i tlacochcalcatlem, stale i z własnej woli przebywający z władcą w miejscu przy-musowego pobytu. Postawę tej grupy wyznaczał sam hueytlatoani, pogodzony z rolą marionetkowego władcy i usatysfakcjonowany rozgłaszanymi przez Cortesa wszem i wobec twierdzeniami, że król Hiszpanii życzy sobie po-zostania Motecuhzomy przy władzy.

Z czasem, już po straceniu Cuauhpopoca, zaufanie do Motecuhzomy i wiernych mu ludzi wzrosło na tyle, iż umożliwiono mu uczestniczenie w obrzędach religijnych na terenie miasta oraz wyprawy poza miasto — na po-lowanie lub do którejś z odległych rezydencji. Choć z re-guły towarzyszyła mu zbrojna eskorta, kilku czy kilku-nastu żołnierzy miało raczej znaczenie symboliczne w po-równaniu z sięgającą paru tysięcy świtą. Nie zdarzyło się jednak, by władca usiłował uciec.

Stosunki z Cortesem nabrały dość szybko charakteru niemalże familiarnego, co było skądinąd zrozumiałe, skoro hiszpański wódz — jak utrzymywali jego współtowarzy-sze — współżył j ednocześnie z przynajmniej jedną córką Motecuhzomy, doną Anną, która wiosną 1520 roku spo-dziewała się dziecka, z jej bliską kuzynką doną Klwirą

S a h a g u n , op. cit., s, 777.

oraz z doną Franciscą, najprawdopodobniej także spo-krewnioną z doną Anną. Przy tym Motecuhzoma nie przestał czuć się gospodarzem, wykorzystując każdą oka-zję do okazania szczodrobliwości i przyjaźni — obdaro-wywał cennymi klejnotami pełniących przy nim straż żołnierzy, chętnie przegrywał duże sumy podczas gier z namiętnymi hazardzistami, jakimi byli Cortes i Alva-rado, odkupywał podobające mu się przedmioty, wielo-krotnie przepłacając ich wartość, wstawiał się za win-nymi wykroczeń w stosunku do niego itd. Pewien zna-mienny fakt odnotował kronikarz Juan de Torąuemada: oto Cortes, zorientowawszy się jak wielkie koszty ponosi Motecuhzoma, utrzymujący nie tylko żołnierzy i Tlax-calteków, lecz także setki indiańskich kobiet będących w dyspozycji Hiszpanów, rozkazał, aby każdy żołnierz zatrzymał tylko jedną kobietę „do gotowania posiłków", resztę zamierzał zaś odesłać poza miasto. Gdy Motecuh-zoma dowiedział się o tym, zbeształ Cortesa („co powie-dzą ci, którzy znają jego potęgę!") i polecił przydzielić kobietom stosowne pomieszczenia oraz podwójną ilość wszystkiego, czego potrzebowały'. Wódz naczelny potra-fił docenić zarówno tego rodzaju gesty, jak i niewzru-szone odgrywanie roli suwerennego władcy wobec innych tlatoąuej i dostojników, których Motecuhzoma trzy-mał w ryzach powtarzając ciągle, iż przebywa w kwa-terze hiszpańskiej z własnej woli i za radą boga Huitzi-lopochtli. Gdyby było inaczej, kusznik Pedro López nie zostałby wychłostany za nazwanie meksykańskiego władcy — psem.

Postawę Motecuhzomy warunkowało z pewnością ist-nienie opozycji — grupy dostojników, którzy albo nasta-wieni byli wrogo do Hiszpanów od początku, albo do-strzegli w nich najeźdźców po pewnym czasie i nie mogli pogodzić się z uległością czy wręcz kolaboracją władcy.

• T o r ą u e m a d a , op. cit., s. 165.

Źródła meksykańskie informują, że natychmiast po jego uwięzieniu wielu dostojników ukryło się i nie usłuchało wezwań do współpracy z Hiszpanami. Byli wśród nich wysocy urzędnicy i dowódcy wojskowi: Atlixcatzin zaj-mujący stanowisko tlacatecatla, Tepeoatzin będący tla-cochcalcatlem, Quetzalaztitzin, Totomotzin, Hecatem-patitzin, Cuappioatzin; „już nie zwracali na niego uwagi, byli tylko rozgniewani, już nie szanowali go, już nie byli po jego stronie. Już nie był (on) słuchany" 7.

Niezadowolenie z władcy narastało wraz z kolejnymi dowodami jego słabości i całkowitej samowoli Hiszpa-nów. Wydanie Cuauhpopoca w ręce oprawców oraz zgoda na grabież Tenochtitlan i kraju doprowadziły do próby zawiązania antyhiszpańskiego spisku, pośrednio wymierzonego również w Moteeuhzomę. Jego inicjator — Cacama, przekonawszy się, że wuj nie zamierza opusz-czać hiszpańskiej kwatery, powrócił w grudniu 1519 ro-ku do Tetzcoco i wedle wszelkiego prawdopodobieństwa usiłował dojść do porozumienia z tlatoąue Tlacopan, Coyohuacan, Ixtapalapan i położonego poza Doliną Mek-syku Matlatzinco w sprawie rozpoczęcia wojny z cudzo-ziemcami. Niewykluczone, iż w potajemnych spotka-niach, podczas których podobno omawiano też detroni-zację Motecuhzomy, uczestniczyli również dostojnicy meksykańscy. Zanim jednak zdołano powziąć konkretne decyzje, wiadomość o poczynaniach Cacamy dotarła do Motecuhzomy, a następnie do Cortesa. Ten zapropono-wał od razu zaatakowanie Tetzcoco przez połączone siły hiszpańsiko-meksykańskie, lecz hueytlatoani — być może obawiając się konsekwencji wojny z potężnym bądź co bądź członkiem Trójprzymierza — wyperswadował mu ten zamiar. Uruchomił natomiast swoich ludzi, którzy zwabili Cacamę w zasadzkę i porwali go. Niedoszły przywódca powstania, pretendujący do przejęcia władzy

S a h a g ń n, op. cit., s. 776,

nad imperium azteckim po klęsce Hiszpanów, został oddany im w charakterze więźnia.

Wkrótce, za namową Cortesa, ujęci i uwięzieni zostali także pozostali spiskowcy,, m.in. Totoąuihuatzin z Tlaco-pan, Cuitlahuac z Ixtapalapan, tlatoani Coyohuacan oraz wielu wysokich przedstawicieli szlachty azteckiej. Los Cacamy był nieco gorszy od losu reszty zakutych w łań-cuchy więźniów, bowiem Motecuhzoma i Cortes pozba-wili go władzy i osadzili na tronie w Tetzcoco jego młodszego brata Cuicuitcatzina, całkowicie oddanego obu protektorom.

Postępowanie hueytlatoaniego nie mogło spotkać się z aprobatą szlachty ani żadnej innej warstwy społecznej, tym bardziej że ujęcie Cacamy posłużyło Hiszpanom za pretekst do brutalnego ściągnięcia z konfederacji Acol-huacan stosownej daniny. Grupa żołnierzy z Bernaldino Vazquezem de Tapia i Rodrigo Alvarezem na czele przy-wiozła z Tetzcoco około 15 tysięcy pesos w złocie, nie licząc „wielu złotych tarcz i ubiorów". Nie zaspokoiło to najwidoczniej apetytu, bo wyprawił się tam jeszcze Pedro de Alvarado biorąc ze sobą Cacamę, którego poddał torturom, gdy zdołał uzyskać dodatkowo jedynie 9—10 ty-sięcy castellanos. Zapalczywy, bezwzględny i łasy na złoto oficer „polecił przywiązać Cacamatzina za ręce i nogi do pala, kazał wrzucić do glinianego tygla z dziurami w dnie wiele zapalonych trzasek i sosnową żywicę i wy-lewać ją płonącą na brzuch rzeczonego Cacamatzina, (który) w ten sposób został cały tak poparzony, że nie miał na całym ciele zdrowego miejsca i przez wiele dni bliski był śmierci" 8.

Torturom poddawano zresztą w tym czasie nie tylko jego. Mimo wszystko Cacama przeżył, nie zgładzono go

ł8 , B. V a z q u e z de T a p i a , Relación de meritos y servicios

del conąuistador..., vecino y regidor de es ta gran ciudad de Tenu-stitlan Mexico, estudio y notas de J. G u r r I a L a c r o i x, Me-xico 1972, s. 108.

nawet za organizowanie spisku, chociaż wcześniej, gdy wysłał dwóch swych braci Netzahualąuentzina i Tetla-huehueząuititzina jako hiszpańskich przewodników do Tetzcoco, podejrzane zachowanie pierwszego z nich wy-starczyło, aby został najpierw obity kijami, a potem na rozkaz Cortesa powieszony.

Motecuhzoma nie reagował na akty bezprawia i samo-woli, wymagał za to od swych poddanych absolutnej lo-jalności. Tlatoani Malinaltzinco, jego bliski krewny, który odmówił płacenia mu trybutu i nie chciał stawić się w Tenochtitlan, został siłą sprowadzony do miasta i byłby zginął, gdyby nie wstawiennictwo Cortesa. Bro-niąc zbuntowanego dostojnika wódz naczelny wiedział, co robi. W końcu musiał zdać sobie sprawę z zachwianej mocno pozycji hueytlatoaniego, nadal wprawdzie uzna-wanego za najwyższego władcę, czego dowodem był udział podległych mu tlatoąue w uroczystym akcie poddania Trójprzymierza królowi Hiszpanii, lecz jednocześnie bę-dącego obiektem bezustannych nacisków zmierzających do odciągnięcia go od Hiszpanów. Słowa Cortesa, komen-tujące fakt parokrotnego odrzucenia przez Motecuhzomę propozycji powrotu do własnego pałacu, świadczą, że do-strzegł istotę konfliktu, w jaki uwikłał się Motecuhzoma:

„...może być — pisał do Karola V — iż gdyby odszedł i zajął swoje miejsce, panowie z (tej) ziemi, jego wa-sale, naprzykrzaliby się mu lub nakłanialiby go, żeby uczynił jakąś rzecz wbrew jego woli, (coś), co byłoby niezgodne ze służbą Waszej Wysokości". Dopóki zaś władca przebywał wśród Hiszpanów, „choćby jakąś rzecz chcieli mu rzec, on odpowiadając, że nie jest wolny, mógł usprawiedliwić się i uwolnić od nich" 9.

W rzeczywistości Motecuhzoma obawiał się wolności nie tyle z przyjaźni do Hiszpanów, ile z przyczyn najzu-pełniej osobistych. Czuł on lub — co bardziej pewne

C o r t e s , op. cit., s. 61.

doskonale wiedział o nastrojach panujących w kręgach azteckiej elity i z premedytacją chronił się za podwójną gardą. Z jednej strony osłaniał swój nadwątlony autory-tet uporczywie identyfikując hiszpańskiego króla z Quet-zalcoatlem i kryjąc się za plecami Cortesa.1 Z drugiej strony decyzja o pozostaniu w kwaterze hiszpańskiej, za-pewniająca Motecuhzomie alibi, którym mógł szermo-wać wobec niezadowolonych rodaków, miała upewnić Hiszpanów o całkowitym oddaniu, szczerości intencji, pełnej lojalności. Wszak z nimi związał od dłuższego czasu swój los i tylko oni stanowili gwarancję niena-ruszalności pozycji zajmowanej przez niego w politycz-nej hierarchii Trójprzymierza. Nie bez powodu pośród argumentów, jakich używano, by skłonić Motecuhzomę do odstąpienia od Hiszpanów, znalazło się zapewnienie, że jeśli przestanie udzielać im poparcia, pozostanie władcą, a potem tron obejmą jego synowie i potomkowie 10.

W gruncie rzeczy rozterki hueytlatoaniego Tenochti-tlan z marca i kwietnia 1520 roku były logiczną kon-sekwencją wyborów, których dokonał rok wcześniej przytłoczony rozpętaną przeciw niemu kampanią pro-pagandową. Tylko że wówczas mógł liczyć na poparcie zdecydowanej większości szlachty meksykańskiej, zain-teresowanej umocnieniem jego władzy, a dzięki temu również własnej pozycji w państwie oraz w imperium azteckim. Teraz ci sami ludzie dążyli do rozprawienia się z Hiszpanami. Motecuhzoma, dokładający starań, aby nie dopuścić do antyhiszpańskich wystąpień, stał im na przeszkodzie. Presja wywierana na władcę rosła z tygodnia na tydzień. Przekonywano go, jak haniebna jest zgoda na gnębienie „największego pana na świe-cie" przez garstkę; cudzoziemców, w dodatku rujnują-cych państwo, uwłaczających bogom, maltretujących lu-dzi bez względu na ich kondycję społeczną. Powoły-

10 T o r ą u e m a d a , op. cit., s. 182.

wano się na groźby bogów, którzy w razie przedłużania się anormalnej sytuacji zapowiadali zesłanie chorób, klęsk żywiołowych, a nawet całkowite opuszczenie Mek-sykanów. Wskazywano, że Hiszpanie stają się faktycz-nymi władcami kraju. W końcu przedstawiono Mote-cuhzomie jasną alternatywę: albo zgodzi się przepędzić cudzoziemców, albo szlachta wybierze nowego władcę u.

Któregoś dnia paź Ortega przyniósł Cortesowi wezwa-nie Motecuhzomy i ostrzegł, że jest on w złym nastroju po całonocnych rozmowach z kapłanami i dowódcami najwyższej rangi. Gdy zaniepokojony wódz naczelny zja-wił się w otoczeniu kilkunastu żołnierzy oraz tłumaczy przed władcą, usłyszał słowa, które Diaz del Castillo za-pamiętał w następującej formie: „Oh, panie Malinche i panowie kapitanowie! Jakże ciąży mi odpowiedź i roz-kaz, jaki nasi teules (bogowie) dali naszym papas (ka-płanom) i mnie i wszystkim moim dowódcom, żebyśmy wydali wam wojnę i zabili was (lub) zmusili do odej-ścia przez morze, z czego wywnioskowałem i wydaje mi się, że zanim rozpoczną wojnę, powinniście opuścić to miasto, aby żaden z was tu nie pozostał. A mówię to wam, panie Malinche, byście bezwzględnie uczynili, co należy, jeśli mają nie zabić was... " 12

Nikt z Hiszpanów nie spodziewał się niczego podobnego. Cortes czuł się już panem Meksyku. Był przeświadczony, że mając w ręku Motecuhzomę będzie mógł panować nad imperium azteckimj korzystając ewentualnie z pomocy Tlaxcalteków czy innych ludów wrogich Meksykanom. Poza tym oczekiwał rychłego przybycia posiłków z An-tyli. Zdecydowany ton hueytlatoaniego wskazywał jed-nak na ostateczny charakter decyzji. Natychmiast poin-formowano zatem żołnierzy o nagłej zmianie sytuacji i postawiono ich w stan gotowości bojowej, natomiast Cortes — nie próbując oponować — przedstawił dwa w;i

12 Tamże, s. 181. 1 2 D i a z d e l C a s t i l l o , op. cit., s . 228.

runki. Domagał się przesunięcia terminu opuszczenia miasta do czasu wybudowania w Vera Cruz odpowied-niej liczby statków oraz oświadczył, że Motecuhzoma będzie musiał płynąć z Hiszpanami w celu złożenia wi-zyty Karolowi V. Ten ostatni warunek Motecuhzoma po-minął milczeniem.

Trudno powiedzieć, co by się stało, gdyby w tydzień po wysłaniu na wybrzeże specjalistów szkutniczych Mar-tina López i Andresa de Nunez sytuacja nie uległa ra-dykalnej zmianie. W kwietniu w porcie San Juan de Ulua zacumowała flotylla pod wodzą Panfila de Narvaez, wysłana przez gubernatora Kuby ze stanowczym polece-niem ujęcia zbuntowanego dowódcy wyprawy z roku 1519 i ustanowienia władzy Velazqueza nad podbitymi ziemiami zgodnie z otrzymanym od króla przywilejem. O przybyciu do Chalchiucueyehcan osiemnastu statków jako pierwszy dowiedział się Motecuhzoma i ukrywając ten fakt nawiązał z nowo przybyłymi cudzoziemcami kon-takty. Przesłał im dary oraz deklarację przyjaźni, w za-mian dowiadując się o wrogości, z jaką przybysze odno-sili się do Cortesa.

Nie jest jasne, czemu służyć miały potajemne kon-takty, gdyż po paru dniach Motecuhzoma zawiadomił Cortesa o przybyciu nowej ekspedycji. Wśród żołnierzy, żyjących znowu w napięciu i strachii przed atakiem Meksykanów, zapanowała nieopisana radość, lecz po paru dniach, gdy dotarły do Tenochtitlan listy od Gonzala de Sandoval (mianowanego po śmierci Escalante dowódcą Vera Cruz), prawda wyszła na jaw. Zamiast tak po-trzebnej pomocy, Cortesowi przybył nowy kłopot — około 800 żołnierzy i 80 jeźdźców gotowych. dostarczyć go żywego lub martwego żądnemu zemsty Diego Ve-laząuezowi.

Bezzwłocznie rozpoczęte zabiegi o pozyskanie Narvaeza lub przekupienie jego ludzi poniosły fiasko, wobec czego Cortes zdecydował się na rozstrzygnięcie militarne. Tego

samego zdania była większość wiernych mu oficerów i żołnierzy, aczkolwiek bratobójcze walki mogły bardzo niekorzystnie wpłynąć na sytuację w Tenochtitlan. In-nego wyjścia jednak nie było. Przed wyruszeniem do Cempoallan, gdzie rozlokował się Narvaez, wódz na-czelny odbył rozmowę z Motecuhzomą, podczas której prosił go usilnie o zapewnienie spokoju w mieście oraz opiekę nad pozostającymi w kwaterze żołnierzami. Hueytlatoani sprawiał wrażenie zatroskanego kłopotami „pana Malinche". Obiecał zadbać o wszystko, zapropo-nował nawet przygotowanie swych wojowników na wy-padek, gdyby ich pomoc okazała się potrzebna. „Podzię-kowałem za to wszystko — relacjonował Cortes — i za-pewniłem go, że Wasza Wysokość poleci okazać mu z tego powodu wiele łask i dałem jego synowi oraz wielu pa-nom przebywającym z nim w tym czasie dużo klejno-tów i ubiorów" 1S.

W pierwszej dekadzie maja w Tenochtitlan znajdowało się stosunkowo mało Hiszpanów. 150 żołnierzy z Juanem Velazquezem de León (dowództwo straży nad Motecuh-zomą przejął po nim Cristóbal de Olid) zakładało osiedle i port w Coatzacoalco; prawie drugie tyle przebywało w innych regionach kraju. W efekcie w mieście Cortes mógł pozostawić tylko 130 Hiszpanów (w tym podejrza-nych o sprzyjanie Velazquezowi) i najprawdopodobniej około 370 Tlaxcalteków, pisał bowiem potem, iż łącznie zostawił 500 osób. Ze sobą wziął natomiast około 70 żoł-nierzy i chyba resztę indiańskich sojuszników 14, wzywa-jąc rozproszone po kraju grupy, by stawiły się na spot-kanie w Cholollan. Pchnął także gońca do władcy Chi-

13 C o r t e s , op. cit., s. 82. 14 O 130-osobowej załodze w Tenocht i t lan pisał V a z q u e z de

T a p i a (op. cit., s. 41, 109), będący członkiem te j grupy. Diaz del Castillo mówi natomiast o 80 żołnierzach, w tym 14 arkebu-zerach, 8 kusznikach i 5 jeźdźcach, lecz n a j p r a w d o p o d o b n i e j myli się, gdyż Cortes przed bitwą z Narvaezem dysponował tylko 250—260 ludźmi, por. D i a z d e l C a s t i l l o , op. cit., s. 239, 255; C o r t e s , op. cit., s. 81, 85.

nantlan z prośbą o zwerbowanie 2 tysięcy wojowników oraz dostarczenie długich pik, używanych w tym regio-nie, bardzo skutecznych w walce z jeźdźcami.

Dowództwo załogi w Tenochtitlan objął Pedro de Al-varado, którego Indianie nazywali Tonatiuh — „Słoń-cem". Zabudowania pałacowe zostały dodatkowo umoc-nione i zabezpieczone, zgromadzono w nich spore zapasy wody i żywności, sprowadzonej już wcześniej m.in. z Tlaxcallan (w Dolinie Meksyku panowała susza i zbiory były wyjątkowo niskie, niewykluczone jednak, że Meksy-kanie nie kwapili się oddawać Hiszpanom swych zapa-sów). W mieście pozostawiono również armaty i proch. Alvarado miał strzec jak oka w głowie Motecuhzomy i łupów oraz czekać na wieści z wybrzeża. Mieszkańcy Tenochtitlan zachowywali się spokojnie — trwały przy-gotowania do obchodzonego corocznie w miesiącu Toxcatl święta ku czci Huitzilopochtli. Opuszczający miasto od-dział odprowadzili z honorami meksykańscy dostojnicy. Nic nie wskazywało na to, by Indianie mieli zamiar wy-korzystać konflikt pomiędzy dwiema grupami Hiszpanów dla własnych celów.

Hernan Cortes był głęboko przekonany, że jeśli zdoła pokonać Narvaeza i powiększyć swe wojska o kilkuset dobrze uzbrojonych ludzi, bez trudu utrzyma Tenoch-titlan. Liczył na zastraszenie Meksykanów. Toteż po zdo-byciu w nocy z 26 na 27 maja Cempoallan, pojmaniu ciężko rannego Narvaeza i nakłonieniu jego żołnierzy do uznania siebie za wodza naczelnego całości wojsk, za-miast wracać co prędzej do Tenochtitlan, najspokojniej w świecie przystąpił do kolejnej fazy kolonizacji. Wysłał Velazqueza de León z 200-osobowym oddziałem w do-rzecze Panuco, Diega de Ordaz z drugim oddziałem do Coatzacoalco, jeszcze inną grupę żołnierzy skierował zaś do Vera Cruz. Sam pozostał w Cempoallan, częściowo zrujnowanym i opuszczonym przez zdezorientowanych Totonaków. Rozesłanie około 600 ludzi po kraju uzasad-

niały zarówno trudności aprowizacyjne, jak i względy taktyczne — Cortes mając nieco ponad 250 żołnierzy od-niósł zwycięstwo dzięki zaskoczeniu i demoralizacji prze-ciwnika. Uczynił to bez pomocy Tlaxcalteków, którzy uchylili się od udziału w walce, i bez wojowników z Chi-nantlan, bowiem stawili się oni dopiero po bitwie. Jest zrozumiałe, iż wolał rozdzielić ludzi Narvaeza i przemie-szać ich z własnymi, zaufanymi żołnierzami. Gdyby miał jednak wątpliwości co do postawy Meksykanów, z pew-nością nie zwlekałby z powrotem do Tenochtitlan. Ale to nie Indianie zmusili go do pośpiechu.

Pozostawiony w mieście Pedro de Alvarado, nigdy nie okazujący specjalnej sympatii do Indian i nie ufający im, uległ psychozie zagrożenia. Kiedy krążyć zaczęły pogłoski o bliskim wybuchu antyhiszpańskiego powstania, udał się na dziedziniec głównej świątyni, gdzie kończono przygotowania do święta Toxcatl, i pojmał paru ludzi, których następnie poddano torturom. Jeden z nich zmarł nic nie powiedziawszy, ale pozostali — między innymi dwaj młodzieńcy, krewniacy Motecuhzomy —• „na skutek tortur powiedzieli to, co chciał; również dlatego — pre-cyzuje świadek wydarzeń — że (Hiszpanie) mieli tłu-macza nazywającego się Francisco, Indianina z Cuetlax-tlan, zabranego z tej ziemi, kiedy przybył Grijalva, który mówił to, co on sam (tj. Alyarado) chciał, żeby powie-dział; było to w ten sposób, że mówiono mu: powiedz Francisco, czy mówią, że mieli rozpocząć z nami wojnę za dziesięć dni, a on nie odpowiadał nic innego, tylko — »tak, panie»" 15.

Alvarado, kierując się być może przykładem z Cho-lollan, postanowił uprzedzić Meksykanów. Pewnego dnia, prawdopodobnie 22 maja, a według kalendarza meksy-kańskiego w dniu 8-Ollin, dziewiętnastym w miesiącu Toxcatl, obsadził bramy prowadzące na teren Świ<t(\!;<>

15 V a z q u e z de T a p i a, op. cit., s. 110.

7 — T e n o c h t i t l a n

Dziedzińca, gdzie trwały obrzędowe tańce, i zaatakował zgromadzonych tam ludzi, całkowicie zaskoczonych i nie przygotowanych do obrony. Sugestywny obraz rzezi, podczas której zabito 300—400 osób, w znacznej części należących do elity meksykańskiej, pozostawił ówczesny mieszkaniec Tenochtitlan:

„W jednej chwili dźgają wszystkich nożami, przebijają ludzi włóczniami, zadają im cięcia, ranią szpadami. Nie-których zaatakowali z tyłu; natychmiast wypływają na ziemię ich rozerwane trzewia. Innym roztrzaskali głowy: rozbijali im głowy na kawałki, całkowicie w miazgę zmie-niły się ich głowy... A niektórzy próbowali wydostać się na zewnątrz; przy wejściu ranili ich, przeszywali ich (Hiszpanie). Inni wdrapywali się na mury, ale nie mogli się uratować. Inni wbiegli do gminnego domu — tam się uratowali. Inni wciskali się między trupy, udawali za-" bitych, żeby ujść (z życiem). Udając martwych, urato-wali się. Ale jeśli wtedy ktoś podnosił się,. (Hiszpanie) spostrzegali go i zabijali. Krew wojowników płynęła jakby była wodą; niby woda, która zmieniła się w ka-łużę, a w powietrze wznosił się odór krwi i trzewi, które zdawały się pełzać" 16.

Vazquez de Tapia, składając w wiele lat później ze-znanie w śledztwie przeciw Alvarado, utrzymywał, że inni żołnierze urządzili w tym samym czasie pogrom wśród dworzan i dostojników znajdujących się w hiszpań-skiej kwaterze

Rzeź przerodziła się wkrótce w walkę na ulicach mia-sta. Pod naporem Meksykanów kilkudziesięciu Hiszpanów musiało schronić się za murami pałacu, zza których og-niem dział i arkebuzów oraz salwami z kusz skutecznie powstrzymywali bezustanne ataki. Wojownicy usiłowali najpierw sforsować bramy, a gdy nie dało to wyniku, rozpoczęli podkopywanie głównej ściany pałacu. Runęła

16 S a h a g ii n, op. cit., s. 780. 17 V a z q u e z de T a p i a , op. cit., s. 111.

ona w końcu i grupie Meksykanów, która wdarła się w głąb zabudowań, udało się podpalić składy zapasów. Z najwyższym trudem zdołano wyprzeć atakujących i uchronić drugą ścianę. Mimo znacznych strat Indianie walczyli z taką zaciekłością, iż Hiszpanie stracili wiarę w możliwość ocalenia.

Noc przerwała zmagania, lecz następnego dnia od wczesnego ranka bitwa rozgorzała z nową siłą. "...Meksy-kanie natarli znowu na pałac z tak niewiarygodną mocą, że gdyby Motecuhzoma nie rozkazał im wycofać się, Hiszpanie znaleźliby się w skrajnym niebezpieczeństwie" — twierdzi kronikarz, a słowa jego potwierdza w pełni uczestnik walk: „gdyby rzeczony Motecuhzoma ich nie uspokoił, nie pozostałby (przy życiu) żaden Hiszpan"18. Desperacka obrona oblężonych, apele władcy Tenochtitlan oraz niepowodzenia frontalnych ataków sprawiły, iż na-cisk nieco zelżał, chociaż próby opartowania pałacu trwały przez osiem dni bez przerwy.

Wiadomości o wydarzeniach w. Tenochtitlan dotarły do Cortesa różnymi drogami. On sam pisał, że o pow-staniu dowiedział się od żołnierza wysłanego do AJvarado zaraz po bitwie z Narvaezem, który po dwunastu dniach wrócił z listem od autora fatalnej niespodzianki. Diaz del "Castillo zapamiętał, iż pierwszymi informatorami byli dwaj Tlaxcaltecy, potem przybyli inni z listem od Alvarado, w końcu zaś w Cempoallan pojawili się czterej wysłannicy Motecuhzomy ze skargą na Tona-tiuha. Dopiero wtedy wódz naczelny miał wysłać list do swego oficera z wieścią o zwycięstwie, nakazem pilno-wania hueytlatoaniego i obietnicą szybkiej pomocy. Zwłokę w reakcji Cortesa wyjaśniać mogą napięcia, jakie powstały wśród jego żołnierzy oburzonych nadmierną szczodrobliwością dowódcy wobec ludzi Narvaeza.

Niepokój o los Tenochtitlan kazał Cortesowi odwołać

T o r q u e m a d a , op. cit., s . 204; V a z q u e z dr T . i p i . i , op. cit., s. 111.

z drogi wszystkie oddziały i skierować je do Tlaxcallan, dokąd ruszył z resztą wojska. 17 czerwca, już w zaprzy-jaźnionym mieście, dowiedział się, że choć oblężenie trwa nadal,, a kwatera została częściowo spalona, po-dobnie jak dwie brygantyny, to jednak od nadejścia informacji o zwycięstwie w Cempoallan Meksykanie zaprzestali ataków. Do Motecuhzomy pośpieszył Barto-lome de Olmedo z oskarżeniem, że dopuścił do napaści na pozostawionych pod jego opieką Hiszpanów. Kiedy zaś pozostawione w tyle oddziały dotarły do Tlaxcallan, Cor-tes dał rozkaz wymarszu w kierunku Tetzcoco.

Około 1100 żołnierzy, zachowując maksymalną ostroż-ność, wkroczyło na ziemie konfederacji Acolhuacan: „przez całą drogę nie wyszła mi na spotkanie żadna oso-ba (w imieniu) Motecuhzomy, jak poprzednio zwykli czy-nić, a cały kraj był podburzony i prawie bezludny; z tego powodu zacząłem mieć złe podejrzenia sądząc, że Hiszpanie, którzy pozostali w mieście, są zabici, i że wszyscy mieszkańcy kraju połączyli się, oczekując mnie w jakimś przejściu albo w miejscu, gdzie mogliby łatwiej mnie dostać" 19. Nic takiego się nie stało. Tetzcoco było także opuszczone przez część ludności i dostojników, ale ci, którzy pozostali, uspokoili Cortesa, że Alvarado i je-go ludzie są żywi. Potwierdził to wkrótce przybyły łodzią przez jezioro żołnierz. Towarzyszący mu Meksy-kanin robił co mógł, by oczyścić Motecuhzomę z podej-rzeń — władca oczekiwał powrotu „pana Malinche" ufając, że wszystko powróci do poprzedniego stanu. 24 czerwca, po nocy spędzonej w Tepeyacac, u wylotu północnej grobli z Tenochtitlan, zdążające z odsieczą wojska wkroczyły do miasta nie napotykając oporu.

Na zawsze pozostaną okryte tajemnicą motywy, ja-kimi kierowali się dowódcy antyhiszpańskiej rebelii przy wyborze taktyki walki. Hiszpańscy kronikarze łączą przerwanie ataków na pałac broniony przez garstkę żoł-

19 C o r t e s . op. cit., s. 87.

nierzy z wynikiem starcia Cortes — Narvaez, chociaż teoretycznie rzecz biorąc Meksykanie powinni odpowie-dzieć na wzrost siły przeciwnika jak najszybszą likwi-dacją małej załogi w Tenochtitlan albo przynajmniej niedopuszczeniem do połączenia sią z nią armii Cortesa. Zdaniem Juana de Torąuemada analogiczny plan przed-stawiono Motecuhzomie tuż po przybyciu flotylli Nar-vaeza, lecz w czasie dyskusji ustalono, że bardziej chwa-lebne będzie zwycięstwo odniesione nad połączonymi si-łami agresorów20. W opinii kronikarza informacja nie zasługiwała na pełną wiarygodność, jakkolwiek ten właś-nie wariant został ostatecznie wcielony w życie. Nie wy-daje się jednak, by przyjęto go już w początkowej fazie powstania.

Można natomiast przypuszczać, że względny spokój, jajri zapanował po kilkudniowych, gwałtownych natar-ciach na siedzibę Alvarado, nb. mało skutecznych (w sumie, aż do nadejścia odsieczy, zginęło zaledwie kil-ku żołnierzy), był przejawem i efektem krystalizowania się sytuacji politycznej w Tenochtitlan. Spontaniczny wybuch nienawiści do Hiszpanów doprowadził bowiem do powstania paradoksalnego układu. Motecuhzoma bę-dący ciągle hueytlatoanim oraz najwyższym dowódcą woj-skowym przebywał wśród Hiszpanów i zabiegał o przer-wanie walk, co podkreślali wszyscy świadkowie, łącznie z Alvarado. Po drugiej stronie murów pałacowych ktoś, wbrew jego woli i rozkazom, dowodził wojskami meksy-kańskimi. Siadem dezorientacji ludności i głębokich po-działów istniejących w elicie Tenochtitlan jest> fakt, iż podczas ataków wzywano często żołnierzy do uwolnienia Motecuhzomy, lecz jednocześnie nawoływania władcy o złożenie broni kwitowano wyzwiskami i obelgami. „Cóż to powiada nam ten nędznik Motecuhzoma? krzyczano. — Już nie jesteśmy jego poddanymi!'21

Torąuemada, op. cit., s. 184. 21 S a h a g u n , op. cit., s. 781.

Dla rzeczników bezwzględnej walki z Hiszpanami sukces Cortesa stanowił sygnał do ostatecznego przejęcia inicjatywy w swoje ręce i rozprawy ze stronnikami na-jeźdźców. Wtedy to działania wojenne praktycznie ustały; ograniczono się do otoczenia pałacu i odcięcia go od do-staw żywności, a w mieście wprowadzono terror.

„...Niektórzy, na próżno usiłujący jeszcze porozumieć się z nimi (Hiszpanami), dawali im jakieś ostrzeżenia; starali się wkraść w ich łaski, dając w sekrecie nieco jadła, ale jeśli zostali spostrzeżeni, jeśli to wykryto, z miejsca ich zabijano, kończono z nimi. Albo ukręcano im kark, albo uśmiercano ich kamieniami ... wydano rozkaz, aby strzec, czuwać pilnie na wszystkich drogach i groblach. Dawano wielkie baczenie, ustawiono czujne posterunki... Wyłącznie przeciwko samym sobie wystę-powali Tenochkowie: bez żadnego powodu więzili tych, co pracowali (dla Hiszpanów). Powiadali: »To ten«. I za-raz go zabijali ... Powiadali: »To ten, który wchodzi ciągle (do pałacu), ten, co nosi jedzenie Motecuhzomie« ... Powiadali: »Także ten jest nieszczęśnikiem, niosącym zgubne wieści; chodzi widzieć się z Motecuhzomą« ... I wielu stracono za nie popełnione przestępstwa, wiaro-łomnie ich zabito: płacili za zbrodnie, których nie doko-nali. Ale reszta ludzi pracujących (na rzecz Hiszpanów / i Motecuhzomy) ukryła się, schowała się. Nikt nie mógł już dostrzec ich, nie pokazywali się już publicznie, nie chodzili już do żadnego domu; bardzo się bali, strach i wstyd ich opanował i nie chcieli wpaść w ręce tam-tych" 22.

Blokada nie była zbyt szczelna, skoro między oblężo-nymi i Cortesem istniała łączność. Docierała również żywność, za którą Hiszpanie musieli jednak słono pła-cić. Motecuhzoma miał nadal licznych stronników, choć sytuację w Tenochtitlan kształtowali już jego przeciw-

22 Tamże, s. 781—782. 1

nicy. Od dawna trwały prace fortyfikacyjne — posze-rzano i pogłębiano kanały, umacniano je drewnem, wew-nątrz kanałów budowano przegrody i zapory, zdejmo-wano mosty, na ulicach wznoszono mury i barykady. Wkraczające w dniu Św. Jana od strony Tlatelolco od-działy hiszpańskie, którym towarzyszyły 2—3 tysiące Tlaxcalteków, szły wyludnionymi ulicami, śledzone zza ścian domów i z wysokich tarasów przez dziesiątki ty-sięcy oczu. Przywódcy powstania zdecydowali zamknąć wrogów w potrzasku, gdzie wcześniej czy później — odcięci od pomocy z zewnątrz i pozbawieni jedzenia — powinni paść ofiarą nadmiernej pewności siebie.

Odmiennie oceniał sytuację Cortes. Po ostrej rozmo-wie z Alvarado i zignorowaniu śpieszącego z wyjaśnie-niami Motecuhzomy postąpił tak, jakby uważał konflikt za definitywnie zakończony. Ponieważ podstawową kwe-stią było zaopatrzenie ludzi w żywność, zażądał od me-ksykańskiego władcy uruchomienia nieczynnego od ponad miesiąca targowiska. Gdy ten odparł, iż jako wię-zień nie jest w stanie wykonać polecenia i zaproponował uwolnienie któregoś z dostojników, wódz naczelny bez wahania odesłał do miasta Cuitlahuaca — brata Mote-cuhzomy i tlatoaniego Ixtałapan.j W jakiś czas potem wyznał szczerze: „tego dnia i tej nócy byliśmy przeko-nani,, że wszystko już się uspokoiło" 23.

Złudzenia prysły następnego dnia. Wyprawiony do Vera Cruz z pomyślnymi wiadomościami Antonio del Rio nie zdołał wydostać się z Tenochtitlan. Alonso de •Ojeda i Juan Marąuez, którzy udali się na poszukiwanie żywności, musieli umykać przed nadciągającymi zewsząd oddziałami. Wokół pałacu rozgorzała bitwa trwająca do późnej nocy. Atakującym udało się wzniecić pożar, który spowodował konieczność zburzenia kilku ścian w celu ograniczenia jego zasięgu, a następnie długotrwałej obro-

ł* C o r t e s , op. cit., s. 88.

ny ogniem z armat i arkebuzów powstałej w ten spo-sób wyrwy. Część zabudowań płonęła przez dwa dni. Zepchnięci do. defensywy Hiszpanie i Tlaxcaltećy zasy-pywani byli gradem pocisków z okolicznych płaskich da-chów i piramid, a podejmowane od czasu do czasu kontr-uderzenia grzęzły przy najbliższych kanałach, stanowią-cych dla jeźdźców przeszkodę nie do przebycia. Doświad-czenia pierwszego dnia uświadomiły jednak Cortesowi, że ograniczenie się do obrony oznacza nieuchronną klęskę.

26 czerwca do walki weszli prawie wszyscy żołnierze z całą artylerią i po wielogodzinnych bojach zdobyto kilka kanałów. Zaczęto też podpalać domy. „Walczyliśmy za-wzięcie, ale oni byli tak silni i mieli tyle oddziałów, które zmieniały się od czasu do czasu, że • choćby tam było dziesięć tysięcy trojańskich Hektorów i tyluż Ro-landów, nie mogliby im dać rady... Nie skutkowały armaty, arkebuzy i kusze, ani nasz opór, ani natarcia, podczas których zabijaliśmy za każdym razem trzy-dziestu, czterdziestu z nich, gdyż walczyli w zwartym szyku i z jeszcze większą energią niż na początku. A kie-dy czasem udało nam się zyskać nieco terenu albo część ulicy, udawali, że się cofają, abyśmy ścigając ich odłą-czyli się od naszych głównych sił i kwatery, a oni mogli z łatwością uderzyć na nas wierząc, że nie wrócimy z życiem do naszych pomieszczeń, bo odstępując pono-siliśmy duże straty... Od domu do domu prowadziły zwo-dzone drewniane mosty; podnosili je i żeby podpalić domy musieliśmy przechodzić przez bardzo głęboką wodę, a z płaskich dachów (padały) głazy i kamienie, i tak nas dręczyli i tak wielu ranili, że nie mogliśmy tego wytrzy-mać" 24.

Nie na wiele zdały się trzy lub cztery drewniane ma-chiny na kołach, swego rodzaju „opancerzone wozy" z otworami strzelniczymi, skonstruowane naprędce dla

2 4 D i a z d e l C a s t i l l o , op. cit., s . 267—268.

ochrony żołnierzy przed pociskami. Każda z nich mieściła zaledwie 20—30 ludzi. Ale już w czasie pierwszej akcji uszkodzone zostały wielkimi głazami zrzucanymi z da-chów i musiano je wycofać z ulic miasta. Tego dnia zdo-pingowani odwrotem machin Meksykanie zamknęli po-nownie Hiszpanów w obrębie zabudowań pałacowych i utworzyli silne gniazdo obronne na wielkiej pirami-dzie zwieńczonej świątyniami Huitzilopochtli i Tlaloca. Zgromadzono tam zapasy żywności, dużą ilość broni, ka-mieni, pni drzew; załogę stanowiło kilkuset doborowych wojowników. Górująca nad otoczeniem piramida zapew-niała wgląd w pozycje przeciwnika, będąc zarazem do-skonałym punktem dowodzenia i pozycją wyjściową do ataków.

Bitwa o główną teocalli Tenochtitlan przetrwała w tra-dycji meksykańskiej jako jedno z decydujących wyda-rzeń tej fazy wojny. Trzykrotne natarcia hiszpańskie prowadzone przez pokojowca Cortesa, nazwiskiem Esco-bar, zakończyły się niepowodzeniem, a każdy odwrót przeistaczał się w zmasowane przeciwuderzenie Meksy-kanów, którzy ścigali cofające się oddziały aż do bram pałacu. Czwartym natarciem dowodził osobiście wódz naczelny, pieszo, z tarczą przywiązaną do ranionej ręki. Ukoronowane ono zostało zwycięstwem po z górą trzy-godzinnym boju na poszczególnych kondygnacjach pira-midy. Widok spadających z wierzchołka „niczym czarne mrówki" ciał obrońców, a w chwilę potem strzelają-cych w niebo słupów dymu z podpalonych świątyń spo-wodował wśród Meksykanów konsternację i zamiesza-nie. Walki wyraźnie osłabły.

Hiszpanie po zdobyciu piramidy wycofali się do pałacu i chcąc wykorzystać upadek ducha przeciwników, pud jęli próbę porozumienia się z meksykańskimi dowódcami Argumenty przemawiające, jak się wydawało, w '.|"> sób niezbity za przerwaniem walk — duże ;;lralv YH c-kanów i postępujące z dnia na dzień /iir:/c/. iH mm la

— spotkały się jednak ze spokojną repliką. Cortes usły-szał, że jeśli nawet zginie dwadzieścia pięć tysięcy wojowników na jednego Hiszpana, to oblężeni i tak nie mają żadnych szans, jest ich bowiem mało, kończą się im zapasy żywności i słodkiej wody, a Zniszczone groble uniemożliwiają wydostanie się z Tenochtitlan.

Działo się to najprawdopodobniej 28 czerwca. Po-przedniego dnia doszło do incydentu, mało ważnego z militarnego punktu widzenia, lecz utrwalonego w kro-nikach konkwisty jako jedna z bardziej intrygujących zagadek, do dziś pozostająca bez rozwiązania. Według relacji hiszpańskich napór oddziałów meksykańskich był tego dnia tak silny, że zaszła konieczność odwołania się do autorytetu Motecuhzomy. Jak już zdarzało się wcześ-niej, wyszedł on na wysunięty taras pałacu, aby zaapelo-wać do swych poddanych o przerwanie walki. Z tłumu posypały się kamienie i pomimo że władca chroniony był przez żołnierzy z tarczami, jeden z, pocisków ugodził go w głowę. Czasem twierdzi się nawet, iż celny pocisk wyrzucony został ręką Cuauhtemoca, młodego krewniaka Motecuhzomy, stojącego na czele antyhiszpańskiego pow-stania do chwili uwolnienia Cuitlahuaca, który przejął władzę w mieście po 24 czerwca. Ranny władca był po-dobno całkowicie załamany, nie pozwalał się opatrywać i po trzech dniach zmarł.

Zupełnie odmienna wersja wypadków krążyła wśród Indian. Według niej Motecuhzomę zabili podstępnie Hiszpanie i tuż przed ucieczką z Tenochtitlan wyrzucili jego ciało poza obręb swej kwatery. Wraz z nim znale-ziono zwłoki wiernego Itzcuauhtzina z Tlatelolco.

Obie wersje mają pewien stopień prawdopodobieństwa, a opinie historyków w tej sprawie często uzależnione są od emocjonalnego zaangażowania po jednej lub po dru-giej stronie. Warto wszakże przytoczyć hipotezę Manuela Orozco y Berra, który obarczając Cortesa winą za śmierć Motecuhzomy, podał godny uwagi powód morderstwa.

Jego zdaniem szykujący się do opuszczenia miasta Hiszpanie pragnęli odwrócić uwagę Meksykanów od siebie i zająć ich obrzędami pogrzebowymi, powodującymi zazwyczaj — o czym wiedziano z doświadczenia — za-wieszenie walk 25. Domniemanie jest proste i przekonywa-jące, niezależnie od rzeczywistej przyczyny zgonu Mo-tecuhzomy. Ciało władcy trafiło bowiem do Meksyka-nów 30 czerwca, w dniu, kiedy plan wyjścia z Tenochti-tlan był już w stadium realizacji, a w podejrzanie lako-nicznym opisie wydarzeń sporządzonym przez Cortesa rzuca się wprost w oczy nadzieja związana z przekaza-niem zwłok: „dwóch Indian spośród uwięzionych za-niosło go na plecach do ludzi i nie wiem, co z nim zro-biono, dość że wojna z tego powodu nie ustała" 26.

Położenie Hiszpanów było ciężkie, ale nie beznadziej-ne. Uporczywe natarcia, także nocne, skoncentrowane zostały na kierunku zachodnim, wzdłuż ulicy biegnącej od Świętego Dziedzińca do grobli, którą uznano za naj-lepszą drogę ucieczki. Czas naglił, ponieważ coraz moc-niej dawał się we znaki głód. Doszło do racjonowania żywności — indiańscy sojusznicy otrzymywali nie wię-cej niż jeden placek kukurydziany dziennie, Hiszpanie zaś pięćdziesiąt ziaren kukurydzy. Determinacja oblę-żonych przynosiła jednak wyniki. Udało się spalić i zbu-rzyć większość zabudowań wokół kwatery i na drodze do grobli, zasypano też część kanałów. Przynajmniej dwukrotnie oddziały Cortesa przedarły się aż do lądu stałego, skąd dostarczono przede wszystkim zieloną ku-kurydzę na paszę dla koni.

Już chyba 29 czerwca cztery kanały przecinające newralgiczną ulicę znalazły się w rękach żołnierzy i zo-stały utrzymane przez całą noc. 30 czerwca zdobyto cztery przepusty na grobli, otwierając w ten sposób wyjście z miasta. Jednak reakcja Meksykanów była na-

25 O r o z c o y B e r r a, op. cit., s. 436. 88 C o r t e s , op. cit., s. 91.

tychmiastowa. Gdy ludzie Cortesa zaczęli zasypywać przepusty, nadeszła wiadomość, że atakujące kwaterę oddziały pragną się poddać. Dowódca popędził z dwoma jeźdźcami do centrum miasta. Rozmowy z dostojnikami napawały optymizmem — w zamian za obietnicę prze-baczenia win oraz uwolnienie naczelnego kapłana India-nie gotowi byli przerwać oblężenie, wznowić komuni-kację z lądem i zostać poddanymi Hiszpanów. Wypusz-czony kapłan podjął się nawet roli mediatora.

W efekcie meksykańscy dowódcy rozesłali gońców rzekomo z rozkazem przerwania walk, a zadowolony Cortes udał się do kwatery na posiłek. „I kiedy zaczy-nałem (jeść), przybyli w największym pośpiechu powia-domić mnie, że Indianie zaczęli odbijać mosty, które tego dnia zdobyliśmy, i (że) zabili kilku Hiszpanów". Przeprowadzone z furią kontrnatarcie' hiszpańskie za-kończyło się tylko częściowym powodzeniem. Utrzyma-no ulicę prowadzącą do grobli, lecz jej samej nie odbito: ,,cała grobla z jednej i z drugiej strony pełna (była) ludzi, tak na ziemi, jak i na wodzie, w łodziach; zarzu-cili nas włóczniami i kamieniami w taki sposób, że jeśliby sam Bóg nie zechciał nas uratować, nie byłoby możliwe uciec stamtąd, a nawet rozgłoszono już mię-dzy tymi, co zostali w mieście, że ja zginąłem"27 — pisał wódz naczelny. Na drodze do zbawczego lądu stały ponownie otwarte przepusty.

30 czerwca nikt nie miał wątpliwości, że jedynym ratunkiem jest jak najszybsze opuszczenie Tenochtitlan. Rosło zmęczenie fizyczne i psychiczne, przybywało za-bitych i rannych, brakowało prochu, kul, pocisków do kusz, a tymczasem Meksykanie ściągali nowe posiłki z wasalnych miast. Podczas zwołanej przez Cortesa narady kwestią sporną był tylko termin ewakuacji. Po dłuższej debacie, w której uczestniczył niejaki Blas

'Tamże, s. 94.

Bótello, cieszący się sławą jasnowidza i astrologa, za-padła decyzja wymarszu jeszcze tej samej nocy.

Rozpoczęły się gorączkowe przygotowania do ryzy-kownej operacji. Dla uśpienia czujności Meksykanów wysłano do nich posłańca z prośbą o umożliwienie opuszczenia miasta za parę dni, obiecując pozostawienie na miejscu zrabowanego złota. Wydano im też ciało Motecuhzomy. Tymczasem w kwaterze trwało kon-struowanie drewnianego pomostu, niezbędnego przy pokonywaniu kanałów i przepustów. Przystąpiono rów-nież do rozdziału złota, srebra, szlachetnych kamieni trzymanych dotąd pod kluczem przez Cristóbala de Guzman. Wydzieloną z całości część należną królowi Cortes oddał oficjalnie pod opiekę Alonsa de Avila i Gonzala Mexia —• sprawujących funkcje urzędników królewskich. Ponieważ ilość zgromadzonego kruszcu i klejnotów przekraczała możliwości transportowe, każ-dy mógł brać tyle, ile chciał i zdołał unieść. Wielu żoł-nierzy, zwłaszcza spośród ludzi Narvaeza, zabierając zbyt wiele drogocennego ładunku, podpisywało na siebie wy-rok śmierci.

W szykującej się do drogi kolumnie wydzielono kilka grup. Do niesienia pomostu wyznaczonych zostało 50 żoł-nierzy pod dowództwem kapitana Magarino, specjalnie dobranych i — jak utrzymywał Torąuemada — zaprzy-siężonych. Od ich postawy zależał los wszystkich. 400 Tlaxcalteków i 100 Hiszpanów stanowiło ochronę pomostu. Artylerię powierzono 200 Tlaxcaltekom i 50 żoł-nierzom. W skład czołowej grupy uderzeniowej wcho-dziło 200 piechurów i 20 jeźdźców pod wodzą Gonzala de Sandoval, przy którym znajdowali się również m.in. Diego de Ordaz, Antonio de Quinones i Andres de Tą-pią. 100-osobowy oddział dowodzony przez Francisca de Lugo i Francisca de Saucedo otrzymał zadanie wspnmn gania, w zależności od potrzeb, zagrożonych odcinków

W grupie środkowej szedł Hernan Cortćs /<• I(Ki pr

churami i 15 jeźdźcami, wraz z Alonso de Avila, Cri-stóbalem de Olid, Bernaldino Vazquezem de Tapia. Tuż za nimi podążali najmniej doświadczeni żołnierze z eks-pedycji Narvaeza oraz tabory i jeńcy, wśród nich syn i dwie córki Motecuhzomy, Cacama, jego bracia — w tym aktualny władca Tetzcoco Cuicuitcatzin, a ponad-to chorzy, ranni i służba. Do ochrony jeńców, Malintzin i kilku innych kobiet, z reguły córek dostojników tlaxcal-teckich, wyznaczono 300 Tlaxcalteków i 30 żołnierzy.

Ariergardą dowodzili Pedro de Alvarado i Juan Ve-laząuez de León.

Noc była ciemna, dżdżysta, nad Tenochtitlan zalegała cisza. Około północy, przy zachowaniu wszelkich moż-liwych środków ostrożności, kolumna wyszła na ulice uśpionego miasta. Przebieg wypadków, o pogmatwanej chronologii i przebiegu, oddają w jakimś stopniu relacje Meksykanów i Hiszpanów28:

Anonim z Tenochtitlan — „W tym czasie padał deszcz, lekki niby rosa... Zdołali przejść przez kanały Tec-pantzinco, Tzapotlan, Atenchicalco. Ale przy kanale Mixcoatechialtitlan, który jest czwartym z kolei, zostali odkryci: już wychodzą. Zobaczyła ich kobieta czerpiąca wodę i natychmiast podniosła krzyk: »Meksykanie... Biegnijcie tu! Już odchodzą, już przekraczają kanały wasi wrogowie... Odchodzą po kryjomu!«. Wtedy krzyk-nął jakiś człowiek ze świątyni Huitzilopochtli. Głos jego słychać było daleko, wszyscy słyszeli jego krzyk: »Wo-jowriicy, kapitanowie, Meksykanie... Wasi wrogowie od-chodzą! Ścigajcie ich. Łodziami z osłoną... z całym woj-skiem w drogę«".

Diaz del Castillo — ,,W mgnieniu oka ujrzeliśmy tyle oddziałów atakujących nas wojowników i całe jezioro

88 Wykorzys tane niżej opisy pochodzą z n a s t ę p u j ą c y c h źródeł: Anonim z Tenochti t lan, wg: S a h a g u n , op. cit., s. 784—785; D i a z d e l C a s t i l l o , op. cit., s . 274—275; T o r ą u e m a d a , op. cit., s. 219—220; C o r t ć s, op. cit., s. 95.

wypełnione łodziami, że nie mogliśmy dać sobie rady, a wielu z naszych żołnierzy już się przeprawiło. I w tej sytuacji prze taka lićzba Meksykanów, aby zwalić most, ranić nas i zabijać, że wzajemnie sobie przeszkadzali... Ponieważ padało, poślizgnęły się dwa konie i padają w wodę. Ja i inni z grupy Cortesa, spostrzegłszy to, rzu-ciliśmy się ratować z tej strony mostu, ale natarło tylu wojowników, że choć walczyliśmy mężnie, most nie zdał się już więcej na nic... przejście i przepust wodny szyb-ko wypełnił się trupami koni, Indian, Indianek i służą-cych, bagażami i tobołami. Lękając się, żeby nas nie zabili, ruszyliśmy naszą groblą naprzód i natknęliśmy się na wiele oddziałów, oczekujących nas z długimi dzidami... "

Anonim z Tenochtitlan — „Z jednej i z drugiej strony wypływają naprzeciw nich łodzie z osłonami. Rzucają się na nich... Inni (wojownicy) poszli pieszo, udali się prosto do Nonohualco, w drodze na Tlacopan. Starali się odciąć im odwrót... Z jednej i drugiej strony byli zabici. Strzały dosięgały Hiszpanów, dosięgały Tlaxcal-teków. Ale również Meksykanów dosięgały pociski. A kiedy Hiszpanie dotarli do Tlaltecayohuacan, gdzie znajduje się kanał Tolteków, to jakby spadali (w prze-paść), jakby runęli z góry. Wszyscy tam się stoczyli, poszli w otchłań. Ci z Tlaxeallan, ci z Tliliuhąuitepec, Hiszpanie, ci na koniach i niektóre kobiety. Szybko ka-nał wypełnił się nimi, został nimi zatkany. Ci zaś, któ-rzy szli za nimi, przechodzili po ludziach, po ciałach i wychodzili na drugi brzeg".

Torąuemada — „Rozlegał się wielki krzyk: »niech umrą psy chrześcijańskiej Doszli do drugiego przepustu na ulicy (właściwie: na grobli — przyp. R. T.) do Tla-copan, zwanego Toltecaacalco... , gdzie była tylko jedna belka, niezbyt szeroka, i konni nie mogli przez nią przejść. Ponieważ natarła tu siła wroga, straszne byl<> spustoszenie, jakie dokonało się wśród chrześcijan, !<•(¥,

i oni takie uczynili wśród Meksykanów, że przepust wypełnił się ciałami zabitych. I Cortes nie zaniedbywał się, gdyż dzielnie spełniał zadania żołnierza i kapitana. Znalazł bród obok tego kanału i przeszedł po siodło w wodzie; przeszli też (inni) konni oraz niektórzy piesi. Wrócił do wody i walcząc w niej zrobił miejsce dla wielu pieszych, żeby przebyli belkę, pozostawiając licznych Hiszpanów zabitych i utopionych. Dotarli do trzeciego przepustu, gdzie walczył już Gonzalo de Sandoval, który zwrócił się do Cortesa i rzekł mu, że trzeciego przepustu nie broni zbyt wielu ludzi, ale żołnierze upadli na duchu i dobrze by było, aby pojawił się pośród nich".

Cortes — „...i ja przeszedłem szybko z pięcioma jeź-dźcami i stu piechurami, przebyłem wszystkie mosty i zdobyłem je aż do lądu stałego".

Diaz del Castillo — „Cortes oraz oficerowie i żołnie-rze,'którzy przybyli pierwsi na koniach, aby ratować się, dotrzeć do lądu stałego i uchronić swe życie, pognali groblą naprzód i udało im się... I stwierdzam, że gdy-byśmy czekali jedni na drugich przy mostach, zarówno jeźdźcy, jak żołnierze, wszyscy byśmy zginęli i nikt nie pozostał przy życiu... Tak więc szliśmy naszą groblą naprzód, w stronę miasta Tlacopan, gdzie był już Cor-tes z wszystkimi oficerami. Gonzalo de Sandoval, Cri-stóbal de Olid i inni jeźdźcy, którzy przeszli na prze-dzie, wołali: »Panie kapitanie, zatrzymajmy się, bo po-wiedzą, że uciekamy, im zaś pozwalamy umrzeć przy mostach. Wróćmy im na pomoc, jeśli jacyś jeszcze zo-stali, bo nikt nie wychodzi (z grobli) i nie przybywa«. A Cortes odpowiedział, że cudem jest, iż myśmy się wydostali. I zaraz zawrócił z jeźdźcami i żołnierzami, którzy nie byli ranni".

Na końcowym odcinku grobli walka znacznie osłabła. Cortes zbierając rozproszonych ludzi natknął się na Pedra de Alvarado, rannego, bez konia, który prowa-dził czterech żołnierzy i ośmiu Tlaxcalteków broczących

Bitwa o g ł ó w n ą ś w i ą t y n i ę

Walki z Użyciem d r e w n i a n y c h os łon

P r z y g o t o w a n i a do kremacj i c iała M o t e c u h z o m y

„Smutna noc" - u c i e c z k a z T e n o c h t i t i a n

Pedro de A l v a r a d o

Gonza lo de S a n d o v a l

Cristóbal de Olid

Bernal Diaz del Cast i l lo

Transport m a t e r i a ł ó w z Vera Cruz do T laxca l lan

Rajd Cortesa w o k ó ł j ez ior

Cuit lahuac (wizerunek z k o d e k s u indiańskiego)

C u a u h t e m o c (wizerunek z k o d e k s u ind iańskiego)

krwią. Nikt więcej nie uratował się z ariergardy. Los tych ludzi, wśród których znajdował się także Velaz-quez de León, nie został nigdy ostatecznie wyjaśniony. Przebieg wydarzeń w tyle kolumny stał się później przedmiotem domysłów, plotek i pomówień, chociaż wydaje się pewne, że spora grupa żołnierzy została od-cięta w mieście i nie zdołała przedrzeć się na ląd stały. Winą za .to obarczano Alvarado. Podczas dochodzenia prowadzonego przeciw niemu, w wiele lat po podboju Meksyku, urzędnicy królewscy pytali świadków o oko-liczności jego ucieczki z pola walki i porzucenia swych ludzi. Oskarżano go o spowodowanie śmierci 80 jeźdźców oraz 500 piechurów (innymi słowy starano się zrzucić na niego winę za straty poniesione w ciągu całej ope-racji), zarzucano mu także kłamliwe poinformowanie Cortesa, jakoby wszyscy ludzie zdołali wycofać się z grobli przed nim29. Ani wtedy, ani potem nie udało się dociec prawdy.

Anonim z Tenochtitlan — „Kiedy dotarli do Popotlan, dniało, rozjaśniło się niebo: tam, już pokrzepieni, uwa-żali walkę za skończoną. Ale przybyli tam wznosząc okrzyki Meksykanie, otoczyli ich ciasnym kręgiem. Udaje się im wziąć jeńców tlaxcalteckich, a nawet za-bijają Hiszpanów. Ale i Meksykanie umierają: ludzie z Tlatelolco".

Diaz del Castillo — „Podczas gdy Cortes z resztą oficerów poszli na groblę, my zatrzymaliśmy się na placach Tlacopan; a tu już nadciągnęły z Meksyku (Tenochtitlan) liczne oddziały wzywając krzykiem Tla-copan oraz inne miasto o nazwie Azcapotzalco; zaczęli ciskać włócznie, kamienie, i strzały, (nacierać) ze swymi długimi pikami, i stoczyliśmy kilka potyczek, broniąc się lub atakując".

W Tlacopan panowało zamieszanie, gdyż po śmierci

Y a z ą u e z de T a p i a , op. cit., s . 112.

Tlaltecatzina — tepaneckiego dostojnika, który prowa-dził Hiszpanów, żołnierze stracili orientacją. Grupki zdą-żające z grobli do miasta były ciągle atakowane, traciły nowych zabitych i część uratowanego dobytku. Po po-wrocie z grobli Cortes za wszelką ceną dążył do wy-prowadzenia ludzi na otwartą przestrzeń, bowiem utknięcie wśród zabudowań groziło tragicznymi kon-sekwencjami. Na szczęście pościg był daleko mniej upor-czywy niż należało oczekiwać. Zdołano wydostać się z Tlacopan, przejść dwie rzeczki — Tepzólatl i Acueco, a następnie zająć usytuowany na wzgórzu kompleks za-budowań zwany Otoncalpulco.

Tam, u stóp piramidy otoczonej drewnianym ogrodze-niem, w promieniach wstającego słońca, odbył się prze-gląd ocalałych oddziałów. Stwierdzono brak paruset żoł-nierzy, w tym oficerów Juana Velazqueza de León, Francisca de Saucedo, Francisca de Morla; nie było rów-nież jasnowidza Botello, niejakiego Laresa zwanego „Świetnym Jeźdźcem" i wielu innych. Zginęła więk-szość Tlaxcalteków, jeńców i towarzyszących Hiszpanom kobiet. Stracono juczne konie wraz z dużą ilością złota i kosztowności. Ku radości wodza naczelnego, który — jak głosi legenda — nie mógł powstrzymać łez na widok strat, Tlaxcaltecy uratowali Malintzin i donę Luisę .— córkę Xicotencatla, wyszli też cało Gerónimo de Aguilar i Martin López —• niezastąpiony konstruktor brygantyn.

W parę lat później pozostali przy życiu konkwistado-rzy wzniosą w Otoncalpulco kościół pod wezwaniem Nuestra Sefiora de los Remedios, dokąd ciągnąć będą pielgrzymki obywateli hiszpańskiego Meksyku.

1 czerwca, zamiast spodziewanych wojowników mek-sykańskich, w Otoncalpulco zjawiła się grupa Indian z Teocalhueyacan z... pożywieniem i wyrazami sympatii! Zapraszali Hiszpanów do swego miasta, z czego ci sko-rzystali skwapliwie i wczesnym rankiem 2 czerwca, prowadzeni przez Tlaxcalteków, wyruszyli w eskorcie

wrogićh oddziałów, trzymających się wszakże w pewnym oddaleniu. Nie chcąc zostawiać im swobody działania, Cortes sformował kilka grup uderzeniowych, które ata-kowały przeciwnika i osłaniały zasadniczą część kolum-ny. W otwartym terenie jeźdźcy radzili sobie znakomicie.

Następną noc spędzono w Teocalhueyacan, gdzie lud-ność należąca do grupy etnicznej Otomi, najbardziej chyba udręczona przez Meksykanów (Hiszpanie zwali ją po prostu „niewolnikami Meksykanów"), zgotowała żoł-nierzom serdeczne przyjęcie. Jak twierdzą kronikarze, Cortes miał zapewnić gospodarzy, że wkrótce wróci do Tenochtitlan i skończy raz na zawsze z panowaniem meksykańskich władców.

Dalsza droga wiodła przez Cuauhtitlan, Tepotzotlan, Citlaltepec do Xoloc na północno-wschodnim brzegu jeziora Xaltocan. Za kolumną posuwały się bez przerwy oddziały indiańskie, nie atakując jednak. Miasta z re-guły były opuszczone, ludność kryła się w pobliskich górach. Panował głód, mocno doskwierało pragnienie. Z obawy przed Indianami obowiązywał zakaz penetro-wania okolicy w poszukiwaniu żywności.-Szóstego dnia ucieczki wycieńczeni Hiszpanie dotarli do miejscowości Zacamolco, na stoku góry Aztaąuemecan, gdzie zjedzono zabitego w starciu konia Cristóbala Gamboa, nie pozo-stawiając nawet skóry. Tlaxcaltecy żywili się korzeniami i pędami roślin.

Idące za rozbitą armią Cortesa oddziały rekrutowały się, jak można sądzić, z otaczających jeziora miast (np. zabicie konia Cristóbala Gamboa przypisuje się sław-nemu Zinacatzinowi, dowódcy, pochodzącemu z Teoti-huacan). Meksykanie nie uczestniczyli chyba w tym ni to pościgu, ni to eskorcie. Po zwycięskiej bitwie w nocy z 30 czerwca na 1 lipca, którą Hiszpanie, a za nimi cała historiografia nazwała „noche triste" — „smutną nocą", w Tenochtitlan rozpoczęto porządkować miasto, oczysz-czać kanały z trupów, wydobywać broń i pogubione łupy

najeźdźców. Rzeczy należące do pokonanych stanowiły łakomy kąsek dla mieszkańców, toteż skrzętnie prze-szukiwano rozległe pobojowisko na lądzie i na wodzie. Trwały też zapewne obrzędy pogrzebowe, gdyż straty Meksykanów — jakkolwiek nie znamy nawet ich przy-bliżonych rozmiarów — musiały być znaczne. Według niektórych relacji, przez trzy dni uwagę Meksykanów zaprzątała również 100-osobowa grupa żołnierzy z arier-gardy, którzy umocnili się na wielkiej teocalli, by w końcu na skutek głodu poddać się i zginąć jako ofiary złożone bogom w podzięce za zwycięstwo30.

Nie to zadecydowało jednak o rezygnacji z rozbicia Hiszpanów na zachodnich brzegach jezior. Dowódcy meksykańscy doskonale wiedzieli, że kierują się oni do Tlaxcallan, jedynego miejsca, gdzie liczyć mogli na schronienie — dlatego też, nie rezygnując z nękania ' uciekinierów, koncentrowali znaczne siły w pobliżu mia-sta Otompan, niedaleko granic tlaxcalteckich.

Hiszpanie spędzili noc z 6 na 7 lipca spokojnie, wiele godzin poświęciwszy na przygotowanie kul i lasek dla rannych. Doświadczenia poprzednich dni wskazywały na konieczność maksymalnego odciążenia zdrowych lu-dzi, a tym bardziej nielicznych koni, przed końcowym etapem drogi. Niebezpieczeństwo dostrzeżono dopiero rano, po zejściu na równinę Tonan. Zewsząd nadciągały tłumy wojowników. Miażdżąca dysproporcja sił (López de Gómara przytoczył opinię, iż armia przeciwnika li-czyła 200 tysięcy wojowników 31) oraz powszechne prze-konanie o nieuchronności zagłady spotęgowały jednak determinację żołnierzy, którzy bardziej niż śmierci

80 T o r ą u e m a d a , op. cit., s. 221. Kronikarz ten pisze po-nadto o 40 innych Hiszpanach wziętych do niewoli. Niektórzy kronikarze oceniali liczbę odciętych w mieście na ponad 200 osób, cfioc oparty na źródłach indiańskich Códice Ramirez mówi tylko o 40, por. O r o z c o y B e r r a, op. cit., s. 456—458.

31 L ó p e z de G ó m a r a , op. cit., s. 369. Szacunki dotyczące liczebności wojsk indiańskich są mało wiarygodne. W tym wy-padku liczba została zawyżona co n a j m n i e j ki lkakrotnie .

w walce lękali się niewoli i wyrywania serca na ołtarzu Huitzilopochtli. Cortes zagrzewał ich dodatkowo przy-kładem hiszpańskiej rekonkwisty przypominając, że jako chrześcijanie walczący z poganami zagwarantowane mają wsparcie Boga. Pieszych uformowano w szyk obronny, z chorymi i rannymi w centrum, jeźdźcy otrzymali za-danie rozpraszania atakujących i torowania drogi reszcie.

Sprzymierzeńcem Hiszpanów okazała się taktyka sto-sowana przez wojowników z Tenochtitlan, Tetzcoco i wielu podległych im miast. Otoczyli bni kilkuset żoł-nierzy, ale do walki wchodziły stosunkowo małe oddzia-ły, które ponosiły spore straty w starciu z hiszpańskim szykiem, a częściowo rozbijane były przez jeźdźców. Mimo wszystko trwający około pięciu godzin napór po-wodował zaciskanie się pierścienia, tak że pozbawione możliwości ruchu konie stawały się chwilami tylko do-datkową osłoną. Walczyli również ranni, chorzy oraz kilka kobiet-Hiszpanek przybyłych w składzie ekspedycji Narvaeza, między innymi Maria de Estrada, nie ustępu-jąca odwagą mężczyznom. Cudów dokonywali Tlaxcal-tecy na czele z Calmecahua, noszącym później imię don Antonio.

Wielokrotnie ranny Cortes starał się podtrzymać na-dzieję wśród omdlewających z wysiłku żołnierzy: „Bra-cia i przyjaciele — wołał. — Co robicie? Dlaczego słab-niecie i przestajecie zabijać tych przeklętych bałwo-chwalców jak psy?"82. Wobec niemożliwości powstrzy-mania ataków coraz to nowych oddziałów, rozkazał ude-rzać przede wszystkim na dowódców łatwych do roz-poznania po bogatych strojach i barwnych, wysokich pióropuszach. W pewnym momencie on sam z paroma jeźdźcami znalazł się w pobliżu głównodowodzącego wojsk azteckich Cihuacatzina, który stał w otoczeniu grupy dostojników na szczycie pagórka, za plecami ma jąc

T o r ą u e m a d a , op. cit., s. 228.

insygnium władzy, chorągiew tlahuizmatlaxopilli. Cor-tes natarł na niego z takim impetem, iż zdołał przewró-cić wodza. Spieszący z pomocą Juan de Salamanca prze-bił Cihuacatzina włócznią i zdarł cenne trofeum, które w trzy lata później Karol V dodał na pamiątkę wyczy-nu do herbu jego rodu.

Gwałtowna walka, jaka wywiązała się wokół cho-rągwi, w zasadniczy sposób zmieniła sytuację na polu bitwy. Na widok śmierci głównego dowódcy wojownicy zmniejszyli napór, a po chwili zaczęli wycofywać się, co natychmiast wykorzystali uskrzydleni nieoczekiwa-nym przełomem Hiszpanie. „Wszyscy jeźdźcy ścigali ich, nie czuliśmy głodu ani pragnienia i zdawało się, że nie mieliśmy za sobą żadnej klęski ani trudów. Zabijając i raniąc utwierdziliśmy zwycięstwo"38.

Po odrzuceniu przeciwnika i zebraniu z pobojowiska łupów, głównie cennych strojów, pióropuszy i chorągwi, kolumna bezzwłocznie ruszyła w stronę gór oddzielają-cych ją od Tlaxcallan. Okolice roiły się od Indian, ale nocleg w miejscowości Apan minął spokojnie, o świcie zaś rozpoczęto wspinaczkę ku terytorium sojusznika.

Bitwa pod Otompan, którą Hiszpanie uznali z§ swe zwycięstwo, nie przesłoniła Meksykanom ogólnego suk-cesu, jakim było bez wątpienia wygnanie wroga poza granice imperium azteckiego. Żywiono nadzieję, że zwycięstwo jest ostateczne i Cortes nie powróci więcej do Tenochtitlan. Uporządkowano i odnowiono świątynie miasta, szykując się do uroczystości obchodzonych w miesiącu Hueytecuilhuitl — do „Wielkiego Święta Panów", kiedy to szlachta meksykańska czciła pamięć zwycięstwa odniesionego niegdyś nad... Quetzalcoatlem, po wygnaniu którego ona zawładnęła ziemią.

8 8 D i a z d e l C a s t i l l o , op. cit., s . 278.

Wiedząc, że okazanie tubylcom, a szczególnie naszym przyjaciołom, słabości ducha spowoduje na tychmias towe opuszczenie nas i opowiedzenie się przeciw nam... postanowiłem pod żadnym pozorem nie schodzić z gór ku morzu. Z l is tu" Cor t e sa do K a r o l a V.

Stan, w jakim znajdowali się Hiszpanie przekraczając 8 lipca granice Tlaxcallan, był opłakany. Poniesione w ciągu ostatniego tygodnia straty wielokrotnie prze-wyższały liczbę żołnierzy poległych od początku wypra-wy aż do bitwy z wojskami Narvaeza. Aczkolwiek roz-bieżności pomiędzy naocznymi świadkami wydarzeń praktycznie uniemożliwiają dokładne ustalenie liczby poległych i zaginionych, niemniej jednak zestawienie ich opinii daje pewne wyobrażenie o rozmiarach klęski.

Cortes przyznaje, że po samej tylko „smutnej nocy" straty wyniosły 150 Hiszpanów i ponad 2 tysiące Indian--sojuszhików. Ani słowem nie wspomina natomiast o skutkach bitwy pod Otompan oraz konsekwencjach antyhiszpańskich wystąpień, które ogarnęły niemal cały kraj. Mimo to liczba żołnierzy zabitych w Tenochtitlan jest zaniżona, o czym świadczą między innymi dwa do-kumenty powstałe, niedługo po krytycznych wydarze-niach, z inspiracji i przy udziale naczelnego wodza. Oba

REORGANIZACJA

sporządzone zostały w celu wyjaśnienia królowi Hisz-panii przyczyn i okoliczności klęski, a nade wszystko — utraty znacznej części gromadzonego miesiącami mająt-ku. W pierwszym z dokumentów, w tzw. probanza, mowa jest o zabiciu „ponad dwustu chrześcijan" i ponad 2 tysięcy Indian podczas opuszczania miasta. Tu również milczy się o Otompan, chociaż probanza zawiera infor-mację o 50 Hiszpanach i 200 Tlaxcaltekach, dowodzo-nych przez Francisca de Molina, którzy zginęli transpor-tując złoto i srebro z Tlaxcallan do Vera Cruz. Drugi dokument, list żołnierzy do króla, wspomina o ponad 500 Hiszpanach zabitych zarówno w Tenochtitlan, jak i we wszystkich zrewoltowanych „prowincjach".

Znacznie wyższe liczby podaje Diaz del Castillo, we-dług którego od wyjścia z Tenochtitlan do schronienia się w Tlaxcallan poległo ponad 860 żołnierzy, z tego 72 w Tochtepec na wybrzeżu, oraz ponad 1200 Tlaxcalte-ków. Pisze on ponadto, że Cortesowi pozostało 440 ludzi, w tym 20 jeźdźców, 12 kuszników i 7 arkebuźników, co pozwala przyjąć stan nieco ponad 1200 żołnierzy jako liczbę wyjściową (bez sojuszników). Zgadza się to mniej więcej z podaną w innym miejscu wielkością sił, jakie Cortes prowadził na odsiecz grupie Pedra de Alvarado — ponad 1300 żołnierzy, a także z szacunkami samego wo-dza naczelnego, z których wynika, że po klęsce Narvaeza dysponował około 1100 ludźmi (bez załogi Vera Cruz i ob-lężonych w Tenochtitlan). Również Vazquez de Tapia twierdzi, że w mieście walczyło 1100—1200 Hiszpanów, z czego — jak informuje w dwóch różnych relacjach — pozostało przy życiu 425 albo zginęło około 6d). Jego zdaniem spośród 2—3 tysięcy towarzyszących Cortesowi Indian • „zabita została ogromna większość czy prawie wszyscy". W obu wypadkach Vazquez de Tapia nie wspo-mina o bitwie pod Otompan, ale jego dane obejmują, jak się zdaje, ogół strat poniesionych do 8 lipca. W jeszcze innej relacji ten sam autor mówi jednak o ponad 800

Hiszpanach, którzy ponieśli śmierć tak wewnątrz miasta, jak i poza nim.

0 skali rozbieżności w szacunkach strat świadczą liczby pochodzące od Juana Cano, byłego żołnierza Narvaeza i późniejszego męża doni Isabel, jednej z córek Mote-cuhzomy. Według niego śmierć poniosło ogółem 1170 Hiszpanów, z czego 270 — odciętych w Tenochtitlan — na ołtarzach meksykańskich bogów, oraz 8 tysięcy Tlax-calteków \

Biorąc za podstawę najbardziej prawdopodobne infor-macje Diaza del Castillo i Vazqueza de Tapia oraz przy-bliżony stosunek sił hiszpańskich sprzed 30 czerwca do tych, jakie pojawiają się w okresie późniejszym, przyjąć można, że straty wyniosły sporo ponad 50% żołnierzy, w wypadku zaś Tlaxcalteków jeszcze więcej. Stracono też większość koni (liczby wahają się od 45 do 80, wo-bec 23 lub 24 uratowanych), całą artylerię, większość arkebuzów i kusz, cały zapas prochu, nie mówiąc o kan-celarii, osobistym dobytku żołnierzy i dużej części łupów. Niemal wszyscy uratowani z pogromu odnieśli rany lub obrażenia. Ciężką ranę głowy miał Cortes.

Tymczasem poczytywane za łaskę niebios wymknięcie się z opresji nie rozwiewało do kofrca obaw, trudno było bowiem przewidzieć, jak w nowej sytuacji zachowają się Tlaxcaltecy. Na wszelki wypadek po wejściu na ziemie sojusznika zaostrzono dyscyplinę, aby uniknąć jakichkol-wiek spięć z ludnością Obawy okazały się płonne o tyle, że wkrótce po minięciu granicy na powitanie wyszli

1 Dane liczbowe zaczerpnięte z na s t ępu j ących źródeł: C o r t e s , op. cit., s. 96; Probanza hecha en la Nueva Espańa del Mar Oceano a pedimiento de Juan Ochoa de Lejalde, en nombre de Hernando Cortes..., w: Colección de documentos para la historia, de Mexico, publ icada por J. G. I c a z b a l c e t a , Mexico 1858, t. I, s. 425—426; Carta del ejercito de Cortes al Emperador, j. w., s . 429; D i a z d e l C a s t i l l o , op. cit., s . 279; V a z q u e z de T a p i a , op. cit., s. 44—45, 65, 112; re lację J. Cano przytacza G. F e r n a n d e z de O v i e d o y V a 1 d e s, Sucesos y dialogo de la Nueva Espańa, Me xi co 1946, s. 139.

Citlalpopocatzin — władca Quiahuiztlan, Maxixcatzin — władca Ocotelolco, stary, prawie niewidomy Xicoten-catl — władca Tizatlan, a wiąc trzej spośród czterech członków rady rządzącej państwem, a ponadto tlatoani Huexotzinco i wielu dostojników. W mieście Tlaxcallan Hiszpanów umieszczono w najlepszych pałacach i otoczo-no troskliwą opieką. Nie szczędzono im słów otuchy i zapewnień o przyjaźni. Mimo to atmosfera nie była aż tak przyjazna, jak starali się zasugerować lojalni dostoj-nicy tlaxcalteccy. Żołnierze bardzo szybko zetknęli się z niechętną, czasem nawet wrogą postawą prostej lud-ności. Co gorsza, Juan Perez, pozostawiony w Tlaxcallan podczas czerwcowego marszu do Tenochtitlan, powiado-mił Cortesa, że młody Xicotencatl manifestacyjnie oka-zuje swą wrogość do Hiszpanów.

Wojownik ten, głównodowodzący armii tlaxcalteckiej, we wrześniu 1519 roku osobiście kierował walką z tajem-niczymi wówczas cudzoziemcami. Teraz opowiadał się za zerwaniem z nimi sojuszu i rozbiciem tych, którzy umknęli Meksykanom, nie tyle może ze względu na roz-miary strat poniesionych przez Tlaxcalteków, co było głównym powodem rozgoryczenia ludności, ile -w związ-ku ze zmianą, jaka na*stąpiła w polityce Tenochtitlan.

Po śmierci Motecuhzomy w Tenochtitlan powstała wielce skomplikowana sytuacja polityczna. Świadczy o tym fakt, że stojący na czele antyhiszpańskiego powsta-nia Cuitlahuac przez długi czas (do miesiąca Ochpaniztli, tj. 1—20 września) sprawował władzę w mieście nie bę-dąc formalnie hueytlatoanim, choć miał ku temu wszel-kie dane jako brat Motecuhzomy i wysoki dowódca woj-skowy (tlacochcalcatl). Domyślać się tylko można, iż po chwilowej euforii, gdy dotarła wieść o zatrzymaniu się wroga w Tlaxcallan, doszło do ostrych sporów wokół kierunku dalszej polityki, które — jak zdają się wska-zywać tzw. annały Tlatełolków — gdzieś w miesiącu Hueytecuilhuitl (3—22 lipca) doprowadziły do bratobój-

czych walk. Zabici wtedy dostojnicy „starali sią... prze-konać lud, żeby zgromadził kukurydzę, kury, jaja i żeby złożył to jako daninę Hiszpanom" 8.

Cuitlahuac, odradzający kiedyś Motecuhzomie wpusz-czenie Cortesa do Tenochtitlan, później zamieszany w spisek Cacamy, nie należał do zwolenników ugody i doceniał niebezpieczeństwo, jakie nadal stanowili Hisz-panie. Wyciągając wnioski z doświadczeń minionych miesięcy, podjął on działania niekonwencjonalne jak na meksykańskiego władcę, świadczące wszelako o wielkiej wyobraźni politycznej. Przede wszystkim rozesłał do podległych miast-państw gońców z wezwaniem do wy-stąpienia przeciw Hiszpanom. Do apelu (bo chyba jed-nak nie rozkazu) dołączył dowody własnej potęgi — zdo-bytą na wrogu broń, głowy żołnierzy, łby końskie — oraz zachętę ekonomiczną: tłatoąue biorący udział w woj-nie mieli być zwolnieni ' z trybutu i innych zobowiązań na okres roku.

Drugie posunięcie jeszcze bardziej kontrastowało z do-tychczasową polityką Tenochtitlan. Cuitlahuac usiłował bowiem rozszerzyć sojusz antyhiszpański o państwa tra-dycyjnie wrogie Meksykanom, a będące potęgami mili-tarnymi. Jego przedstawiciele wysłani do Michoacan z prośbą o pomoc wojskową nie uzyskali jednak od wła-dcy Tarasków nic poza mglistymi obietnicami. Nie ufał on wielkiemu sąsiadowi i nie widział powodów, dla któ-rych miałby chronić go przed osłabieniem czy nawet klęską3. Drugie poselstwo skierowane zostało do Tlax-callan.

Sześciu dostojników, prócz cennych darów, przyniosło propozycję zapomnienia o wzajemnej nienawiści, zawar-cia korzystnego dla Tlaxcalteków pokoju i wspólnego zło-

* S a h a g u n , op. cit., s. 815. 8 Relación de las ceremonias y ritos y población y gobierno de

los indios de la Provincia de Michoac&n (1541), Madrid 1956, s. 238—244. W kronice mowa jest o Motecuhzomie, lecz opis wy-darzeń wskazuje , że działy się po jego śmierci.

żenią bogom w ofierze pozostałych przy życiu cudzoziem-ców. Wysłannicy Cuitlahuaca podkreślali zarówno ko-rzyści wynikające z ułożenia stosunków na nowych za-sadach (kres wyniszczających wojen, swoboda handlu), jak i łączące oba ludy wartości — wspólny kraj, ten sam język, identyczni bogowie. Obcość Hiszpanów sprzyjała krystalizowaniu się poczucia ponadetnicznej wspólnoty.

Gdyby meksykańska oferta została przyjęta, jej kon-sekwencje byłyby dla Hiszpanów tragiczne. Stało się ina-czej. Podczas gwałtownej debaty w radzie rządzącej Tlaxcallan zwyciężyły racje prezentowane przez Maxix-catzina, optującego za bezwzględnym dochowaniem lojal-ności Cortesowi. Argumentom podnoszonym przez Xico-tencatla, a wskazywał on m.in. na zagrożenie dla) od-wiecznych obyczajów i suwerenności państwa ze strony Hiszpanów, Maxixcatzin przeciwstawiał wiarołomstwo Meksykanów oraz nienaruszalność praw chroniących go-ści, zwłaszcza takich, dzięki ktrym Tlaxcalteey zdobyli sławę i osiągnęli nie znany sobie przedtem dostatek. Dys-kusję zakończyły ostatecznie rękoczyny. Maxixcatzin zrzucił zapalczywego oponenta ze schodów i kazał go uwięzić, bardziej w celu ostudzenia gorącej głowy niż wyeliminowania Xicotencatla z życia politycznego, wkrót-ce bowiem stał on znowu na czele wojsk tlaxcalteckich.

Przebiegu obrad nie udało się utrzymać w tajemnicy, wskutek czego Maxixcatzin i jego stronnicy zyskali wdzięczność Cortesa, natomiast przytłoczeni niedawną przeszłością żołnierze utwierdzili się w przekonaniu o dwulicowości * Tlaxcalteków. Oliwy do ognia dolewał wódz naczelny, na przekór wszystkiemu snujący plany powrotu do Tenochtitlan, które dość jednoznacznie oce-niane były jako objaw szaleństwa. Cortes żył w ciągłej gorączce, „nie mógł doczekać się godziny ponownego roz-poczęcia wojny i każdy mijający dzień wydawał mu się rokiem" \ Rozmyślał, naradzał się z zaufanymi oficerami,

4 V a z q u e z de T a p i a , op. cit., s. 45.

spędzał długie godziny na rozmowach z dostojnikami in-diańskimi. Zapewne ci ostatni podsunęli mu albo przy-najmniej skonkretyzowali pomysł wyprawy na południe, do Tepeyacac, gdzie zabitych zostało 12 Hiszpanów zdą-żających z Vera Cruz do Tenochtitlan. Jeżeli poważnie myślało się o przywróceniu stanu rzeczy sprzed dwu mie-sięcy, droga do tego wiodła przez tzw. zrewoltowane pro-wincje. Cortes znał już dostatecznie dobrze słabości im-perium azteckiego, by móc zakładać, iż tam właśnie na-potka najmniejszy opór, a w razie powodzenia operacji odniesie potrójną korzyść.

Podstawową kwestią było zapewnienie bezpieczeństwa na szlakach komunikacyjnych łączących Tlaxcallan z Vera Cruz, punktem o znaczeniu strategicznym, skąd spodziewano się zaopatrzenia i posiłków z Antyli lub z Hiszpanii. Ponadto zbuntowane czy choćby niepewne miasta-państwa stanowiły potencjalne źródło dodatko-wych oddziałów wojskowych dla jednej lub drugiej strony. Zabezpieczenie szlaków gwarantowało więc jed-nocześnie osłabienie militarne przeciwnika i odbudowę własnych, mocno nadwerężonych sił. Wreszcie nie mniej-sze znaczenie miał efekt psychologiczny. Bezprzykładna klęska w Tenochtitlan rozwiała mit o niezwyciężoności Hiszpanów, a emisariusze Cuitlahuaca czynili wszystko, aby podległe mu miasta-państwa przekonały się same o słabości przeciwnika, atakując małe grupy żołnierzy. Im więcej racji było w twierdzeniach Meksykanów, tym usilniej należało im zaprzeczyć.

Niecierpliwość Cortesa i żądza natychmiastowego od-wetu miały zatem racjonalne uzasadnienie. Jednak de-cyzja o rychłym podjęciu nowych działań podziałała niczym iskra w beczce prochu. Spora część żołnierzy od-mówiła udziału w jakichkolwiek zbrojnych przedsięwzię-ciach i zażądała wycofania się do Vera Cruz dla nabi a nia sił oraz przeczekania do chwili nadejścia posiłków Byli też tacy, którzy domagali się powrotu na Kitlu;

Doszło do sporządzenia w obecności notariusza oficjalnej petycji wzywającej wodza naczelnego do uznania woli zbuntowanych. Jedną z przyczyn niepokoju, oprócz braku ludzi, artylerii, koni i uzbrojenia indywidualnego oraz przewidywanych trudności aprowizacyjnych, była wątpli-wa lojalność Tlaxcalteków. Powszechnie obawiano się, iż przy najbliższej okazji przekażą oni Hiszpanów żyw-cem w ręce Meksykanów, bo „nigdy nie łączy mocno ani nie jest trwała przyjaźń pomiędzy ludźmi o odmien-nej religii, stroju i języku"6.

Kryzys grożący katastrofalnymi konsekwencjami (za-równo jeśli chodzi o ambicje Cortesa, jak i los jego ludzi, ponieważ odwrót — będący jawnym przyznaniem się do porażki — stawiał pod znakiem zapytania dalszą lojal-ność Tlaxcalteków i Totonaków), zażegnany został nie-spodziewanie łatwo. Dowódca wyperswadował żołnie-rzom zamiar odwrotu i zdołał przekonać ich o słuszności własnej oceny sytuacji. Po długich pertraktacjach osiąg-nięto kompromis polegający na tym, że zbuntowani zgo-dzili się wziąć udział w planowanej wyprawie na połud-nie, Cortes zaś odesłać przy pierwszej sposobności wszy-skich chętnych na Kubę. Porozumienie przewidywało również poddanie sojuszników próbie podczas rajdu do Tepeyacac. Ten warUnek Cortes przyjął bez oporów, osobiście bowiem ufał władcom Tlaxcallane i wiedział, że udział w wyprawie jest zgodny z ich własnymi ce-lami. Poza zwykłymi łupami, oczekiwali zabezpieczenia / na jakiś czas południowej granicy państwa. Kiedy więc dowództwo oddziałów tlaxcalteckich powierzono Xico-tencatlowi, który pogodził się z decyzjami rady i poparł decyzję przełamania południowo-wschodniej flanki im-perium azteckiego, Cortes z radością uściskał krnąbrnego

5 L ó p e z de G ó m a r a , op. cit., s. 370. 6 L ó p e z de G ó m a r a wkłada w jego usta słowa skiero-

wane do żołnierzy: „bardziej chcą (oni) być -waszymi niewolni-kami niż poddanymi Meksykanów", j. w., s. 371.

wodza, obiecując mu szybki odwet na wspólnych wrogach.

Po dwudziestu zaledwie dniach rekonwalescencji i od-poczynku, choć — jak pisał Cortes — „nie wyleczyłem całkiem moich ran, a i ludzie z mej kompanii byli jeszcze bardzo słabi", z Tlaxcallan wyruszyła zbrojna ekspedy-cja złożona z 420 piechurów, 6 kuszników i 17 jeźdźców. Towarzyszyło im około 2 tysięcy wojowników. Reszta armii oraz oddziały wystawione przez Huexotzinco i Cho-lollan, nadal wierne Hiszpanom, dołączyły wkrótce do czołowej grupy. Batalia o Tenochtitlan wkroczyła w zu-pełnie nową fazę.

W dwa miesiące później wódz naczelny Hiszpanów przystąpił ze spokojem do pisania końcowej partii listu do Karola V; listu datowanego ostatecznie w Tepeyacac 30 października. Nie musiał obawiać się już, że porażki przyćmią blask dokonanego dzieła. Bezwzględna roz-prawa z wojskami meksykańskimi i siłami lokalnych władców, zastosowanie taktyki spalonej ziemi i bez-względnego terroru wobec ludności miast stawiających opó-r przyniosły efekty daleko większe od spodziewanych. Obszar podporządkowany królestwu Kastylii obejmował teraz, oprócz kraju Totonaków i Tlaxcallan, prawie całą południowo-wschodnią część terytorium Trójprzymierza. Padło Tepeyacac, ważny ośrodek administracyjny, gdzie 4 września dokonano aktu fundacyjnego drugiego w Mek-syku osiedla hiszpańskiego, które nazwano Villa Segura de la Frontera. Opanowano Tecamachalco, Quechollan, Tecalco, Tochtepec, Cuauhąuechollan, Itzocan, Chiautla, Tepexic, Teohuacan, Zapotitlan, a najprawdopodobniej także Cuauhtinchan i Totomihuacan. Poddało się osiem państw sfederowanych z Coaixtłahuacan w odległym kraju Mixteków.

Do Cortesa ciągnęły poselstwa deklarujące lojalność swych miast i władców. Proszono go o zatwierdzenie no-wych tlatoąue w miejsce tych, którzy uciekli z wycofu-

jącymi się oddziałami meksykańskimi. Wychodziły na jaw napięcia i konflikty zrodzone między innymi przez poli-tykę Motecuhzomy. Wydając werdykty w sprawach dy-nastycznych i odbierając akty poddaństwa Cortes sta-wał się faktycznym władcą terenów wykruszających się z igranie Trójprzymierza. Zdobyte ziemie tak' uderzająco przypominały według niego rodzimą Hiszpanię, iż ośmie-lił się prosić monarchę o zaakceptowanie dla nich nazwy Nueva Espana del Mar Oceano (Nowa Hiszpania Morza Oceanicznego), która przyjęła się już wśród żołnierzy. Optymizm wodza naczelnego był może nawet większy niż podczas półrocza spędzonego w Tenochtitlan, albowiem własny oręż dawał lepszą gwarancję trwałości zdobyczy niż protekcja Motecuhzomy.

Dodatkowym powodem do optymizmu był fakt, że od września do listopada siły hiszpańskie powiększyły się znacznie, zasilone przypadkowymi grupami żołnierzy do-cierających do Meksyku z, Antyli. Najpierw przybyły dwa małe statki z Kuby z instrukcjami i zaopatrzeniem dla Panfila de Narvaez. Obaj kapitanowie (jednym był Pedro Barba, dobry znajomy Cortesa) wraz z załogami podporządkowali się nowemu dowódcy. W ich ślady po- * szły większe grupy żołnierzy z Jamajki, bezskutecznie usiłujące skolonizować ziemie u ujścia rzeki Panuco, do których rościł pretensje gubernator tej wyspy Francisco de Garay. W sumie zyskano około 150 żołnierzy, 20 koni, dużą ilość broni palnej, armaty, kusze itp. Po raz pierw-szy od dłuższego czasu Cortes dysponował też kilkoma statkami, gdyż te, które służyły ekspedycji Narvaeza, zo-stały na jego rozkaz zniszczone.

Trzeba wszelako dodać, że radykalna poprawa położe-nia nie zapobiegła uszczupleniu sił hiszpańskich o grupę ludzi obstających przy spełnieniu obietnicy danej im w Tlaxcallan. Sprawa powrotu na Kubę nabrała aktual-ności w związku z mnożącymi się w ostatnich tygodniach konfliktami na tle podziału łupów, w tym młodych nie-

wolnie, a także rekwizycji uratowanego z pogromu złota, niezbędnego wodzowi naczelnemu na zakup broni, żyw-ności i koni na Antylach. Tym razem Cortes dotrzymał słowa. W przeciwieństwie do sierpnia 1519 roku czy li-pca roku bieżącego, teraz czuł się panem sytuacji, dyspo-nował mocnymi atutami i sam przystępował do ofęnsywy dyplomatycznej. Wraz z malkontentami wyekspediowano inne statki. Diego de Ordaz i Alonso de Mendoza płynęli do Hiszpanii ze stosownym prezentem dla króla, aby za-biegać na dworze o względy dla Cortesa i jego wyprawy. Alonso de Avila i Francisco Alvarez Chico czynić mieli to samo przed Real Audiencia na Hispanioli. Jedni i dru-dzy wieźli prośbę o jak najszybszą pomoc w ludziach i sprzęcie. Część zgromadzonych funduszy zabrał statek udający się na Jamajkę po konie, broń, proch.

W listopadzie zapadła jeszcze jedna brzemienna w sku-tki decyzja. Poprzednio, podczas walk w Cuauhąuechol-lan, dowiedziano się od meksykańskich jeńców,-że no-wym władcą Tenochtitlan został Cuitlahuac, który pro-wadził zakrojone na szeroką skalę przygotowania do wojny. W mieście wznoszono zapory, kopano doły i ro-wy, produkowano duże ilości broni, między innymi długie piki do zwalczania koni. Sukcesy Hiszpanów wzmagały tylko determinację. Zdobyte informacje podnosiły wagę podstawowego problemu, jakim było uzyskanie bezpo-średniego dostępu do Tenochtitlan. Od jego rozwiązania zależało powodzenie przyszłych działań, dlatego też "Cor-tes postanowił natychmiast rozpocząć na terenie Tlax-callan budowę kilkunastu brygantyn, - małych statków o napędzie wiosłowo-żaglowym, przeznaczonych do ope-rowania na jeziorze Tetzcoco. Zanim jeszcze główna część armii opuściła Tepeyacac, do Tlaxcallan udał się Martin López, twórca brygantyn zbudowanych w Tenochtitlan tna początku 1520 roku, aby przedstawić projekt władcom tlaxcalteckim i po uzyskaniu odpowiedniej liczby ludzi do pracy przystąpić do wyrobu elementów statków.

1 — T«nv(MU»n

W początkach grudnia zaszła jeszcze konieczność wy-słania silnego oddziału złożonego z 200 piechurów, 20 jeźdźców i wojowników tlaxcalteckich do Zacatami i Xalatzinco — miast położonych na północny wschód od Tlaxcallan, w górach, oddzielających to państwo od kraju Totonaków. Reszta żołnierzy wymaszerowała z Te-peyacac około 12 grudnia, pozostawiając w prowizorycz-nym forcie w Segura de la Frontera blisko 60 raniiych i chorych.

Trwająca niewiele ponad cztery miesiące kampania za-kończyła się pełnym powodzeniem. Car los Pereyra cha-rakteryzując jej efekty pisał: „Wszystko to uczynił Cor-tes bez większego trudu, ponieważ nie było kanałów ani tarasów, które utrudniałyby, jak na groblach Meksyku (Tenochtitlan), poruszanie się, ani wrogości takiej, jak przy wkroczeniu po raz pierwszy do Tlaxcallan; był za to otwarty teren i sprzymierzeńcy przyczyniający się do uzyskania pomyślnego rezultatu jego operacji. Tlaxcal-tecy, dowodzeni już przez Hiszpanów, którzy nauczyli ich skutecznych sposobów wojowania, tworzyli potężną awangardę używaną do łamania oporu, po której wkra-czali Hiszpanie, aby dopełnić zwycięstwa" 7.

Obraz byłby jednak dalece niekomplętny, gdyby po-minąć okoliczność mającą znacznie większy wpływ na przebieg wydarzeń, niż to wynika z relacji samych Hisz-panów. Otóż w czasie gdy pacyfikowali oni obszary po-łożone na południe od Tlaxcallan, przez środkowy Mek-syk przetoczyła się epidemia czarnej ospy przywle-czonej z Antyli przez członków ekspedycji Narvaeza. Według świadectw indiańskich w Tenochtitlan i okoli-cach wybuchła ona w końcu miesiąca Teotleco (tj. w, pierwszej dekadzie października), a wygasła w mie-

. siącu Panquetzaliztli (tj. w pierwszej dekadzie grudnia).

' Pereyra , op. cit., s. 121.

Jej ofiarą padł między innymi Cuitlahuac — zmarł w miesiącu Quecholli (31 października — 19 listopada)8.

Vazquez de Tapia, oceniający liczbę zmarłych Indian na czwartą część populacji, pisał: „bardzo pomogło nam (to) w prowadzeniu wojny i było powodem, że znacznie szybciej się skończyła, ponieważ... podczas epidemii zma-rła duża liczba ludzi i wojowników i wielu panów oraz kapitanów i dzielnych ludzi, z którymi mieliśmy wal-czyć i mieć ich za wrogów"9. .

Wolno przypusźczać, że „krosty zesłane przez bogów" —» jak nazywali chorobę Meksykanie — nie tylko wykru-szyły szeregi oddziałów mających bronić południowej flanki imperium, lecz także osłabiły ich aktywność i mo-rale. Nie ucierpieli natomiast Hiszpanie, choć byli wobec zarazy całkowicie bezbronni. O tragicznych skutkach epidemii przekonali się zresztą w pełni dopiero w drodze powrotnej do Tlaxcallan, kiedy do Cortesa napływać za-częły prośby o mianowanie następców zmarłych władców (m.in. z Cholollan) lub rozsądzenie sporów sukcesyjnych. W Tlaxcallan pośród zmarłych znalazł się wierny Maxix-catzin; szczerze zasmucony wódz naczelny uczynił jego następcą 12-letniego syna zmarłego, który na chrzcie otrzymał imię don Juan. „Niemałą jego chwałą — mó-wił o Cortesie kronikarz — było dawanie i odbieranie władzy i to, źe tak go poważali czy też bali się, że nikt nie odważyłby się bez jego pozwolenia1 i woli przyjąć dziedzictwa oraz kraju swoich ojców" 10. W istocie w grud-niu 1520 roku Hernan Cortes stał się najwyższym arbi-trem na rozległym obszarze sięgającym od wybrzeży Za-toki Meksykańskiej aż do gór Sierra Nevada, oddziela-jących bezpośrednie zaplecze Tenochtitlan — Dolinę

8 Daty intronizacj i i śmierci Cui t lahuaca pochodzą z Códice Aubin, nie są one j ednak jedynymi, jakie podają źródła, por. O r o z c o y B e r r a , op. cit., s. 467—468.

8 V a z q u e z de T a p i a , op. cit., s. 46. 1 8 L ó p e z de G ó m a r a , op. cit., s. 374.

Meksyku — od reszty płaskowyżu. Kolejny krok mu-siał prowadzić na zachodnią stroną gór.

Rozpoczęcie budowy brygantyn w Tlaxcallan pozwala przypuszczać, że już wcześniej Cortes opracował kon-kretny scenariusz działań, a zwłaszcza że dokonał wy-boru miejsca na wschodnim brzegu jeziora Tetzcoco, skąd flotylla mogłaby wyruszyć na pełne wody. Takim sto-sunkowo najbliższym rejonem były okolice miasta Tetz-coco, ale o jego wyborze z pewnością zdecydowały nie tylko względy geograficzne. Równie ważnym, może nawet ważniejszym czynnikiem była sytuacja polityczna panu-jąca w konfederacji Acolhuacan od śmierci Nezahualpilli.

Cortes doskonale orientował się w konfliktach dzielą-cych synów tego władcy. Nie wykluczone, że wysłannicy Ixtlilxochitla już w sierpniu 1519 roku dotarli do niego z informacją o istnieniu w Tetzcoco antymeksykańskiej f r a k c j i P ó ź n i e j , przy okazji nieudanego spisku Cacamy, mjał możność bliższego zapoznania się z racjami konku-rujących ze sobą braci oraz z nimi samymi, bowiem nowy władca Cuicuitzcatzin był jednym z czterech synów Neza-hualpilli trzymanych jako zakładnicy. Podczas „smutnej nocy" dwóch z nich zginęło (podobnie jak Cacama), ale dwaj pozostali przybyli z Hiszpanami do Tlaxcallan. Właśnie Cuicuitzcatzin, który utracił władzę w Tetzcoco na rzecz Coanacochtzina (kolejnego syna Nezahualpilli), oraz Tecocoltzin.

Pochodzący z rodu panującego w Tetzcoco kronikarz Fernando de Alva Ixtlilxochitl utrzymywał, że po opa-nowaniu sytuacji w Tepeyacac Cortes próbował nawiązać kontakt z opozycją antymeksykańską, wykorzystując do tego celu pewnego dostojnika imieniem Huitzcacamatzin, a następnie Cuicuitzcatzina. Obaj wszakże wpadli w ręce Coanacochtzina, zagorzałego przeciwnika Hiszpanów, i zo-stali straceni jako szpiedzy. Wśród Hiszpanów przeby-

11 Al v a I x t l i l x ó c h i t l , op. cit., s. 201. O spotkaniu tym milczą Cortśs, Diaz del Castillo i ii^ni członkowie ekspedycji .

wał nadal Tecocoltzin, człowiek nie najlepszego zdrowia, lecz za to wierny i oddany swym opiekunom. Jednak Cortes zwątpił chyba w szanse porozumienia się z dostoj-nikami acolhuakańskimi, bo wyruszając do Tetzcoco po-zostawił go w Tlaxcallan.

Po powrocie z Tepeyacac plan uzyskania dostępu do jeziora był gotów i został utrzymany w mocy pomimo zastrzeżeń części oficerów, którzy za miejsce dogodniej-sze do wodowania brygantyn uważali Ayotzinco. Tak było faktycznie (w przeciwieństwie do Tetzcoco leżało ono częściowo na wodach jeziora Chalco i stanowiło waż-ny port), ale wódz naczelny przeforsował rozwiązanie trudniejsze, korzystniejsze za tó pod względem strate-gicznym.

Pobyt w Tlaxcallan trwał około dwóch tygodni. Tyle tylko, ile potrzebne było do wypoczynku żołnierzy, inspekcji szybko postępujących prac przy budowie stat-ków i omówienia z wodzami sprzymierzonych miast--państw przyszłych planów. Z Vera Cruz sprowadzono metalowe części oraz żagle i liny zdjęte przed zatopie-niem statków. W pobliskich sosnowych lasach szykowa-no się do produkcji smoły. Z władcami Tlaxcallan, Huexotzinco i Cholollan uzgadniano szczegóły związane z organizacją nowych oddziałów, zapewnieniem wielkiej liczby tragarzy mających przenieść rozłożone na części brygantyny przez Sierra Nevada, gromadzeniem zapa-sów broni i żywności. Kiedy na dwa dni przed Bożym Narodzeniem z wyprawy do Zacatami i Xalatzinco po-wrócił zwycięsko Gonzalo de Sandoval, młody i dosko-nale spisujący się oficer, nic nie stało na przeszkodzie, aby rozpocząć kolejną operację.

26 grudnia odbył się uroczysty przegląd i defilada wojsk hiszpańskich. Składały się one z 40 jeźdźców podzielonych na cztery szwadrony (escuadras) oraz z 550 piechurów, w tym 80 arkebuzerów i kuszników. Część żołnierzy miała piki, zdecydowana większość

uzbrojona była w szpady. Piechotę uformowano w 9 kom-panii (companias) po 60 żołnierzy, z których każda dzieliła się na trzy 20rosobowe drużyny (cuadrillas). Artyleria liczyła 9 armat12. Drobiazgowym, osiemnasto-punktowym rozkazem uregulowane zostały zarówno kwestie ściśle wojskowe, związani przede wszystkim z organizacją i dyscypliną, jak też normy moralno-oby-czajowe. Zachowany tekst rozkazu13 pozwala wyobrazić sobie, czym była dotychczas miniarmia Cortesa — dość luźną grupą zaciężnych żołnierzy walczących, kiedy trzeba, ale uchylających się od pełnienia jakichkolwiek służb, złorzeczących sobie nawzajem oraz Bogu i świę-tym, rozpalających się przy kartach, przeczulonych na punkcie honoru i niezwykle zapobiegliwych, jeśli w grą wchodziły prywatne interesy. Teraz wódz naczelny sta-rał się stworzyć formację zdyscyplinowaną, o wyraźnej strukturze i jasnych zasadach ''dowodzenia.

Następnego dnia, w czwartek 27 grudnia, przegląd wojsk urządzili Tlaxcaltecy. Podczas parady dawały się zauważyć rezultaty wysiłków Alonsa de Ojeda i Juana Marąuez, przydzielonych do sprzymierzeńców ze wzglę-du na niezłą znajomość nahuatl i usiłujących wpoić im hiszpańskie regulaminy wojskowe. Na koniec młody Xicotencatl, wzorem wodza Hiszpanów, wygłosił mowę.

28 grudnia nastąpił wymarsz. W celu zmylenia prze-ciwnika i uniknięcia spotkania z oddziałami meksykań-skimi rozlokowanymi we wschodniej części Doliny Mek-syku wybrano najtrudniejszą drogę prowadzącą przez Sierra Nevada. Zaskoczenie udało się. Noc z 29 na 30 grudnia spędzono już na ziemiach konfederacji Acol-huacan, w opuszczonym przez ludność mieście Coatepec.

Rano idący w wysuniętej szpicy jeźdźcy donieśli o po-jawieniu się poselstwa. Ku ogólnemu zdziwieniu dostoj-

C o r t ś s, op. cit., s. 116. 11 Ordenanzas militares y civiles mandadas pregonar por don

Hernando Cortes en Tlaxcala...., w: Colección,,., s. 445—451.

nicy tetzcokańscy, częściowo znani Hiszpanom, prosili w imieniu Coanacochtzina o pokój i ofiarowywali gości-nę na jego ziemi. Cortes napisze później: „Bóg jeden wie, jak jej (tj. wiadomości o pokoju) pragnęliśmy, jak jej potrzebowaliśmy ze względu na to, że było nas tak mało i oddaleni byliśmy od wszelkiej pomocy, wtrąceni pomiędzy siły naszych nieprzyjaciół"14. Wysłannicy Coanacochtzina zapraszali do któregoś z pobliskich miast, lecz podniecony Cortes nie zamierzał zwlekać i jeszcze tego samego dnia jego armia dotarła przez Coatlinchan i Huexotla do Tetzcoco. Wyznaczono jej kwatery w roz-ległych pałacach należących niegdyś do Nezahualpilli.

Pierwsze podejrzenia zrodził widok wyludnionych ulic. Rzucał się w oczy brak kobiet i dzieci, a nieliczni spoty-kani mieszkańcy mieli posępne miny i wyglądali jak ludzie „będący w stanie wojny". Wbrew zwyczajom ani Coanacochtzin, ani nikt z jego świty nie witał Hiszpa-nów. Natychmiast wydano zakaz opuszczania kwatery — pod karą śmierci, a gdy wieczorem sytuacja nie uległa żadnej zmianie, Pedro de Alvarado i Cristóbal de Olid wyruszyli z grupą żołnierzy rozejrzeć się po mieście. Z wierzchołka piramidy dostrzegli obładowaną dobytkiem ludność uciekającą w pobliskie góry albo łodziami do Tenochtitlan. Wkrótce dowiedziano się też, iż jako jeden z pierwszych zbiegł Coanacochtzin. „I tak władca tego miasta, którego dostać w swoje ręce pragnąłem jak zba-wienia, wraz z wieloma dostojnikami uszedł do miasta Tenochtitlan, znajdującego się o sześć leguas jeziorem. I zabrali ze sobą, co mieli" 15.

Zapadający zmrok i obawa, czy Tetzcokanie nie szykują zasadzki, wykluczały pościg za uciekającymi. Bezsilna złość skierowała się zatem przeciw miastu. Cortśs zezwo-lił lub wręcz wydał rozkaz splądrowania domów i pojma-nia niewolników. Przy okazji wzniecono pożary, puszcza-

14 C o r t ś s, op. cit., s. 119. 16 Tamże, s. 120.

jąc z dymem m. in. skarb kultury azteckiej — archiwa władców Tetzcoco.

Umocnieni Hiszpanie i Tlaxcaltecy pod wodzą Chichi-mecatla przez trzy dni wypatrywali przeciwnika. Atak nie nastąpił. Ci, którzy chcieli — uciekli, pozostali zaś w Tetzcoco dostojnicy mniej lub bardziej otwarcie dystansowali się od współpracy z Tenochtitlan. Znajdo-wał się wśród nich także Ixtlilxochitl, witający podob-no Hiszpanów u bram miasta, ale jak się zdaje nie cie-szący się zbytnim zaufaniem Cortesa, kiedy bowiem doszło do powołania nowego tlatoaniego, on zadowolić się musiał funkcją głównodowodzącego wojsk. Na razie jednak decyzje personalne musiały czekać, ponieważ daleka od jasności sytuacja wymagała spokoju i rozwagi.

3 czy 4 stycznia 1521 roku pojawiły się pierwsze oznaki erozji konfederacji Acolhuacan. Przed Cortśsem stawili się tlatoąue z Coatlinchan, Huexotla oraz Atenco i zyskali przebaczenie win pod warunkiem, że przywró-cą normalne życie w swoich miastach. Wkrótce zaskar-bili sobie wdzięczność hiszpańskiego wodza przekazując mu meksykańskich emisariuszy, którzy próbowali od-wieść ich od sojuszu ze wspólnym wrogiem. Cortes, niewiele myśląc, odesłał jeńców do Tenochtitlan z pro-pozycją zawarcia pokoju, odnowienia przyjaźni łączącej go z Motecuhzomą i w ogóle unormowania stosunków, skoro — jak argumentował •— ludzie prowadzący z nim wojnę już nie żyli. Chodziło przede wszystkim o Cuitla-huaca. Cortes wiedział, że kolejnym władcą Meksyka-nów wybrany został Cuauhtemoc i liczył na uległość nowego hueytlatoaniego.

Odpowiedź nadeszła dopieęo wtedy, gdy po przeszło tygodniowym pobycie w Tetzcoco Hiszpanie odważyli się wypuścić na zbrojny rekonesans wzdłuż jeziora. Cel wy-padu — Ixtapalapan, miasto znienawidzonego Cuitla-huaca, głównego autora pogromu podczas „smutnej nocy", wyznaczyła zapewne żądza zemsty, o szybkości

działania zadecydowała wszelako konieczność odesłania do Tlaxcallan kilku tysięcy wojowników. W Tetzcoco brakowało dla nich żywności. 3—4 tysiące Tlaxcalteków, 200 żołnierzy oraz 20 tetzcokańskich dostojników wzię-tych w charakterze zakładników nieomal cudem wydo-stało się z Ixtapalapan z życiem. Obrońcy, nie mogąc sprostać agresorom, przerwali groble i otworzyli śluzy powodując zatopienie części miasta; „gdybyśmy owej nocy nie przeszli wody albo poczekali trzy godziny dłu-żej, nikt z nas by nie uszedł, gdyż zostalibyśmy otoczeni wodą" — wspominał Diaz del Castillo 1S.

Tylko mieszkańcy Tetzcoco i okolicznych miąst zda-wali się być pogodzeni z nowym stanem rzeczy. Tuż po bitwie w Ixtapalapan kilku dalszych tlatoque, między innymi władca Otompan, uznało zwierzchnictwo hisz-pańskie.

Niemniej jednak ogólne położenie pozóstawiało nadal wiele do życzenia. Meksykanie, choć unikali bezpośred-niego atakowania Hiszpanów, nie ustawali w wysiłkach, aby uchronić swe miasto przed odcięciem go od wschod-niej części doliny. Na kontrolowane przez nich tereny napływali emisariusze Cuauhtemoca i oddziały wojsko-we, co powodowało, że komunikacja między grupami żołnierzy przebywającymi w Vera Cruz, Tlaxcallan i Tetzcoco była stale zagrożona, a miejscowa ludność wolała zachowywać się z rezerwą, nawet gdyby skłon-na była do współpracy z cudzoziemcami. Chcąc przechy-lić niestabilne nastroje na własną korzyść, Cortes musiał wzmocnić swą pozycję nie poprzez ryzykowne wypady, lecz cierpliwe opanowywanie dalekiego zaplecza Te-nochtitlan, stopniowe izolowanie Meksykanów, a nade wszystko — zdobycie pełnej kontroli nad konfederacją Acolhuacan. To ostatnie zadanie wysunęło się na plan pierwszy, jako nie wymagające żadnych specjalnych sił

18 Tam

i środków. Gonzalo de Sandoval otrzymał rozkaz sprowa-dzenia z Tlaxcallan grupy żołnierzy oraz Tecocoltzina.

„Po czterech czy pięciu dniach alguacil mayor [tj. San-doval] wrócił z Hiszpanami i przywiózł ze sobą don Hernana [Tecocoltzina]. I w ciągu paru dni dowiedzia-łem się, że jemu jako bratu panów tego miasta należała się władza, chociaż byli także inni bracia. Z tego też powodu i ponieważ prowincja pozostawała bez władcy, odkąd Coanacochtzin, jej pan a jego [Tecocoltzina] brat, pozostawił ją i uciekł do miasta Tenochtitlan, jak rów-nież dlatego, że [Tecocoltzin] był wielkim przyjacielem chrześcijan, spowodowałem w imieniu Waszej Królew-skiej Mości, żeby wybrali go władcą. I mieszkańcy tego miasta, choć było ich wówczas niewielu, uczynili to i byli mu odtąd posłuszni"

Znający dobrze kulisy historii swego kraju Alva Ixtlilxochitl twierdził, że dostojnicy, którzy mieli doko-nać wyboru, z ulgą przyjęli kandydaturę Tecocoltzina, mimo iż nie należał on do grona, prawowitych dziedzi-ców władzy, żaden bowiem ż tych ostatnich nie zamie-rzał ryzykować, zanim nie będzie wiadomo, co stanie się dalej1S. Trudno powiedzieć, czy Cortes przejrzał kunktatorstwo szlachty acolhuakańskiej. W . każdym razie natychmiast po usadowieniu swego faworyta na tronie postarał się o jak najsilniejsze związanie go z Hiszpanami. Nowy tlatoani otrzymał opiekunów w oso-bach Antonia de Villa Real i pewnego bakałarza nazwi-skiem Escóbar, oficjalnie w celu roztoczenia nad nim opieki medycznej i douczenia go w sprawach wiary ka-tolickiej. Dawano mu również lekcje języka i obycza-jów hiszpańskich. W praktyce Tecocoltzin poddany zo-stał przyśpieszonemu i skutecznemu procesowi euro-peizacji — zaczął ubierać się w stroje europejskie, nosił hiszpańską broń, dosiadał konia, zachowywał się niczym

Tamże, s. 125—126. A l v a I x t l i l x ó c h i t l , op. cit., t . I, s. 456.

namiestnik wodza Hiszpanów. Dla pewności Cortes po-wołał Pedra Sanchez Farfan na komendanta Tetzcoco. Jego głównym zadaniem było czuwanie, aby żaden Meksykanin nie kontaktował się z don Hernanem Cor-tesem, czyli Tecocoltzinem, noszącym imię i nazwisko swego ojca chrzestnego. '

Tymczasem trwały utarczki z wojskami meksykań-skimi na obszarze konfederacji Acolhuacan. Zastraszone miasta raz wzywały pomocy, kiedy indziej alarmowały informacjami o mającej rzekomo nastąpić kontrofensy-wie. Prośby o pomoc słano również z Chalco, którego władcy już poprzednio, zaraz po wypadzie do Ixtapala-pan, potwierdzili swe prohiszpańskie sympatie, nie zmie-nione od listopada 1519 roku. Ciągle niepewna była droga z Vera Cruz do Tlaxcallan i Tetzcoco, ponieważ Tecocoltzinowi nie podporządkowało się miasto Calpulal-pan leżące przy północno-wschodniej granicy Tlaxcallan. Szlak z Tlaxcallan do Tetzcoco miał tak złą opinię, iż przemknięcie się nim sługi Cortesa uznano za niemały wyczyn. Dostarczone przez niego informacje zasługiwały wszakże na uwagę — do Vera Cruz zawinął statek z 30—40 ochotnikami, 8 końmi, bronią i prochem, nato-miast w Tlaxcallan pomyślnie zakończyło się próbne wodowanie jednej brygantyny na rzece Zahuapan, co zapowiadało rychłe rozpoczęcie gigantycznej. operacji przetransportowania statków przez góry.

„Zapewniam Waszą Królewską Mość — pisał wódz naczelny do Karola V — że... największym kłopotem, jaki miałem, była niemożność wspomożenia i ratowania Indian, naszych przyjaciół, których ludzie z Culua nie-pokoili i szkodzili im jako wasalorp Waszej Wysokości" Najprostsze rozwiązanie problemu, to znaczy ścisłe współdziałanie podległych Hiszpanom miast-państw, rozbijało się stale o zadawnione antagonizmy i wzajem-

19 C o r t ś s , op. cit., s. 127.

ną nieufność. A na przykład zabiegający o wsparcie Chalkowie mieli znacznie bliżej do Cholołłan, Huexotzin-co czy Cuauhąuechollan niż do Tetzcoco. Dopiero przy-padek sprawił, że w kwaterze Cortesa zjawili się jedno-cześnie posłowie z Chalco oraz przedstawiciele władców Huexotzinco i Cuauhąuechollan, zaniepokojonych bra-kiem wiadomości od Hiszpanów i zwiększoną aktywno-ścią Meksykanów. Dzięki pośrednictwu hiszpańskiego dowódcy zawarli oni umowę o wzajemnej pomocy. Koalicja antymeksykańska zaczęła nabierać nowych kształtów, jakkolwiek jej ostoją i głównym gwarantem nawiązywanych dobrosąsiedzkich stosunków pozostawali Hiszpanie.

Cortes żył teraz sprawą brygantyn i zabezpieczenia ich transportu. Zadanie to zlecił człowiekowi obdarzonemu pełnym zaufaniem — Gonzalowi de Sandoval, polecając mu ponadto spacyfikowanie na czele 200 żołnierzy i 15 jeźdźców Calpulalpan. Oba rozkazy zostały wyko-nane. W końcu lutego do Tetzcoco dotarł bez przeszkód olbrzymi konwój złożony z 8 tysięcy tragarzy niosących elementy konstrukcyjne statków, 2 tysięcy ludzi trans-portujących żywność, około 30 tysięcy wojowników pod wodzą Chichimecatla, Ayotecatla i Teuctepila oraz dwu-stu kilkudziesięciu Hiszpanów. Rozciągnięta na odległość dwóch leguas kolumna przez ponad sześć godzin wcho-dziła do miasta, witana u bram przez uszczęśliwionego wodza naczelnego. Mijało osiem miesięcy od niesławnej ucieczki z Tenochtitlan.

Części złożono na zachodnich przedmieściach Tetzcoco w pobliżu miejsca, gdzie od pewnego już czasu trwały prace przy budowie kanału o długości 2—3 kilometrów, mającego połączyć teren byłych ogrodów i pałaców Nezahualcoyotla z jeziorem. Tecocoltzin, który rozpo-czął panowanie od wezwania podległych mu de nomine miast do uznania zwierzchnictwa hiszpańskiego, zdołał zapewnić w ramach obowiązkowych świadczeń należ-

nych Tetzcoco udział 8 tysięcy ludzi (codziennie) w pra-cach budowlanych. Zmobilizowani zostali także miejsco-wi cieśle i stolarze. Poza wszystkim, co łączyło się ze składaniem brygantyn i kopaniem kanału, stopniowo nabierały tempa inne przygotowania do przyszłej bitwy 0 Tenochtitlan. Uruchomiono produkcję ichcahuipilli, pikowanych kaftanów z bawełny, coraz chętniej używa-nych przez Hiszpanów zamiast ciężkich zbroi, wyrabiano pociski do kusz, strzały i piki, gromadzono łodzie. W Tetzcoco powstały składy żywności, zwłaszcza kuku-rydzy i fasoli. „Tak samo' przygotowywali się wszyscy dostojnicy i dzielni mężowie oraz wielka liczba innych ludzi, by pójść po stronie Hiszpanów przeciw Meksy-kanom" !0.

W Tenochtitlan przez cały czas obserwowano bacznie wschodnie wybrzeża jeziora Tetzcoco. Oprócz stale krą-żących po okolicy szpiegów, od czasu do czasu na jezio-rze pojawiały się zbrojne flotylle łodzi niepokojące miej-scową ludność i mniejsze oddziały Hiszpanów. Przyby-cie konwoju z Tlaxcallan z pewnością wzbudziło więk-sze obawy niż cokolwiek innego, bowiem wojownicy Cuauhtemoca pomimo silnej ochrony zmagazynowanych elementów brygantyn kilkakrotnie docierali do składów 1 próbowali je podpalić. Podczas jednej z takich prób żołnierze wzięli do niewoli 15 Indian, od których dowie-dziano się o szczegółach przygotowań czynionych po dru-giej stronie jeziora. Cuauhtemoc zdecydowany był nie wdawać się w żadne pertraktacje z wrogami. Ale Cor-tes łudził się jeszcze, że młody hueytlatoani ugnie się przed rosnącą z dnia na dzień potęgą hiszpańską 'i odda mu miasto bez walki, jak rok wcześniej Motecuhzoma.

80 A1 v a I x 11 i 1 x ó c h i 11, op. cit., s. 391.

NA PRZEDPOLACH TENOCHTITLAN

...jak dobrze wiecie, w walce nie liczy się liczba, lecz duch; nie zwyciężają ci, k tórych jes t wielu, lecz ci, co są odważni. Z mowy C o r t ś s a do ż o ł n i e r z y .

W Tetzcoco zgromadziła się wielka liczba żołnierzy. Tlaxcaltecy, którży eskortowali brygantyny, palili się do. walki z Meksykanami i marzenie ich spełniło się bardzo szybko. Po paru dniach odpoczynku Cortes zarządził wy-marsz 25 jeźdźców i 300 pieszych, w tym 50 kuszników i arkebuzerów, wyposażonych dodatkowo w 6 lekkich armat. Towarzyszyła im grupa tetzcokańskich dostojni-ków, własnymi głowami gwarantujących bezpieczeństwo statków. Wódz naczelny, ciągle pełen nieufności do no-wych sojuszników, przez pierwsze dni utrzymywał cel wyprawy w ścisłej tajemnicy.

Już cztery leguas za Tetzcoco stoczono bitwę z jakimś oddziałem. Nazajutrz wojska dotarły do Xaltocan, wy-spiarskiego miasta położonego na wodach wysychającego jeziora o tej samej nazwie, które w przeciwieństwie do Huexotla, Otompan i wielu innych miejscowości w dal-szym ciągu popierało Coanacochtzina. Przy pomocy mieszkańców Tepetetzcoco piechota hiszpańska zdołała przejść jezioro płyciznami i stosunkowo szybko przeła-mała opór. Xaltocan został ograbiony i podpalony.

Po dwóch dniach cel wyprawy stał się jasny. Oddziały Cortesa osiągnęły bez walki „wielkie i piękne miasto" Cuauhtitlan po zachodniej stronie jezior, a stamtąd

, przez Tenayocan i Azcapotzalco skierowały się do Tla--copan. Dopiero tam, na terenie poprzecinanym kanałami irygacyjnymi, które Ograniczały- swobodę manewru pie-szych i jeźdźców, doszło do walk, zakończonych opano-waniem miasta. Tlaxcaltecy otrzymali wolną rękę. Tla-copan spowity został dymami pożarów, bo „gdy poprzed-nio wyszliśmy z Tenochtitlan rozgromieni i przechodzi-liśmy przez to miasto, jego mieszkańcy wydali nam okrutną wojnę razem z tymi z Tenochtitlan i ""zabili wielu Hiszpanów" \ Przez sześć dni u wylotu grobli trwały potyczki, głównie*z udziałem Tlaxcalteków, cho-ciaż raz Meksykanom udało się wciągnąć Hiszpanów daleko w głąb grobli, gdzie jakby dla przypomnienia „smutnej nocy" usiłowali odciąć ich od lądu. Sztuka nie udała się, poległo jednak pięciu żołnierzy i nieznana licz-ba sojuszników.

Cortes wielokrotnie próbował nawiązać kontakt z me-ksykańskim władcą, za każdym razem napotykając mur wrogości. Jeśli rzeczywiście miał zamiar wysondować nastroje w mieście i zorientować się w planach Cuauhte- A

moca, tak bowiem utrzymywał w liście do Karola V, to przekonał się, że Tenochtitlan jest zupełnie innym miastem i sytuacja z listopada 1519 roku nie może się powtórzyć. Wszelkie złudzenia rozwiewały słowa rzuco-ne w pewnym momencie pod adresem Hiszpanów: „My-ślicie, że teraz jest drugi Motecuhzoma, który zrobi wszystko, co zechcecie?" 2.

Wypad nad zachodni brzeg jeziora nie miał większego znaczenia militarnego. Łatwość, z jaką go przeprowa-dzono, była zapewne po części wynikiem zaskoczenia, ale także faktu, że obszary położone w tej części doliny

1 C o r t ś s, op. cit., s. 131. » Tamże, s. 131.

z punktu widzenia Tenochtitlan nie przedstawiały specjalnie dużej wartości. Mniejsze zainteresowanie tym regionem, przejawiające się choćby w nieobecności wojsk meksykańskich w mijanych przez Hiszpanów miastach, sprawiało ponadto, że ludność Cuauhtitlan, Tenayocan czy Azcapotzalco wolała opuścić swe miasta.i unikać stycz-ności z najeźdźcami niż stawiać opór. Postawę taką obserwowano wielokrotnie. Przekonanie o potędze armii Tenochtitlan z jednej strony powstrzymywało przed ewentualnym sprzymierzeniem się z Hiszpanami, ale z drugiej — powodowało bierność, jeśli nie można było liczyć na pomoc w walce wojowników Cuauhtemoca. Ten zaś wyraźnie unikał frontalnego ataku. Oddziały Cortesa odeszły z Tlacopan i bez przeszkód wróciły do Tetzcoco.

Zdobycie przez Hiszpanów kontroli nad całym niemal wschodnim rejonem Doliny Meksyku oraz doświadczenia z ostatniego wypadu uczyniły sytuację bardziej kla-rowną. Dla Cuauhtemoca sprawą podstawowej wagi stało się utrzymanie dominacji nad południową i połud-niowo-wschodnią częścią doliny, skąd płynęło do miasta zaopatrzenie i którędy prowadziły drogi łączące Te-nochtitlan z wiernymi mu nadal, gęsto zaludnionymi te-renami leżącymi także poza doliną. Tam też musiała kie-rować się uwaga Hiszpanów, jeżeli chcieli odciąć prze-ciwnika od zaplecza. Fakt, iż Chalkowie wymówili po-słuszeństwo Meksykanom i pomimo nacisków trwali przy swej decyzji, zmuszał władcę Tenochtitlan do podjęcia szybkiej kontrakcji. Na południe wysłane zostały duże siły i zaledwie Cortes powrócił spod Tlacopan, z Chalco przybyło poselstwo wzywające sojuszników do obrony przed nadciągającymi Meksykanami.

Batalia o południową część Doliny Meksyku rozegrała się w marcu i kwietniu w dwóch fazach. W fazie pierw-szej połączone armie Chalco, Huexotzinco i Cuauhnahuac, wsparte przez 20 jeźdźców i 300 żołnierzy pod do-

wództwem Gonzala de Sandoval, zdobyły miasta Huaxte-pec i Yacapichtlan, oba położone na południowych rubie-żach konfederacji Chalco. Następnie, już bez udziału Hiszpanów, Chalkowie i wojownicy z Huexotzinco poko-nali 20-tysięczną armię rzuconą do walki przez Cuauhte-moca na wieść o upadku wspomnianych miast. Meksyka-nie nie dawali jednak za wygraną. 27 marca, w środę Wielkiego Tygodnia, Cortes wysłał dwóch jeńców do władcy Tenochtitlan, ponownie próbując „nakłonić tych z Tenochtitlan do przyjaźni", a już 30 marca w Tetzcoco stawili się przedstawiciele Chalco „oraz ich sojuszników i przyjaciół" z wiadomością, że Meksykanie „idą na nich".

2 kwietnia przybyli kolejni posłowie domagający się wysłania wojsk na południe. Rozpoczynała się druga faza batalii. Cortes zdecydował się osobiście poprowadzić 25 jeźdźców, 300 pieszych i około 20 tysięcy wojowników z Acolhuacan. W Tetzcoco pozostawał silny garnizon (20 jeźdźców i 300 żołnierzy) oddany pod komendę dwudzie-stotrzyletniego Gonzala de Sandoval, którego historycy nazwą „drugim Cortesem".

Nastroje wśród Hiszpanów były doskonałe. Atmosferę zaognioną poprzednio machinacjami przy podziale nie-wolników i zdobyczy („jeżeli w Tepeyacac uczyniono to źle — powie uczestnik wydarzeń — ...to w Tetzcoco stało się jeszcze gorzej") złagodziły wydatnie wiadomości, jakie nadeszły w ostatnich tygodniach wprost z królew-skiego dworu, oraz dalsze wzmocnienie sił. Do Vera Cruz jeden za drugim zaczęły przypływać statki z bronią, wszelkiego rodzaju zaopatrzeniem i ochotnikami zwabio-nymi bogactwem Nowej Hiszpanii, które bulwersowało już nie tylko mieszkańców Antyli, lecz także metropolii. Misja Alonsa Hernandeza Puertocarrei'o i Francisca de Monte jo sprawiła w końcu, że do Cortesa oddelegowany został skarbnik królewski Julian de Alderete w celu obję-cia pieczy nad interesami Korony. Przybyła również inna

ważna osobistość — fray Pedro Melgarejo de Urrea ze specjalnymi bullami papieskimi. Uczestnictwo ich obu w rozpoczynającej się wyprawie miało jasną wymowę. Gubernator Kuby wypadł z gry o majątek i zaszczyty. Jego racje, bez względu na ich formalnoprawną zasad-ność, nie wytrzymały konkurencji ze zdobyczami Cor-tesa.

Ceł kolejnej wyprawy, która ruszyła z Tetzcoco 5 kwietnia, wykraczał poza udzielenie wsparcia sojuszni-czym państwom, choć był z tym ściśle związany. Ziemie

•zagrożonej konfederacji Chalco na północnym zachodzie dotykały jeziora Chalco i wystawione były na niebezpie-czeństwo ataku ze strony Tenochtitlan lub podległych mu miast usytuowanych wokół jeziora i na jego wyspach. Na zachodzie terytorium Chalków graniczyło z podporządko-wanym Meksykanom państwem Xochimilco. Od południa sąsiadowało zaś z szeregiem miast-państw, z których dwa —• Huaxtepee i Yacapichtlan — spacyfikował Sandoval, ale nienaruszona pozostawała potęga „prowincji" Tlalhuic z centrum w Cuauhnahuac (obecnie Cuernavaca), gdzie stacjonował stale meksykański garnizon.

Plan Cortesa przedstawiony został w ogólnych zarysach na spotkaniu z zaprzyjaźnionymi tlatoąue w Chalco: „za pośrednictwem naszych tłumaczy doni Mariny i Geró-nima de Aguilar wygłoszono do nich mowę, w której po-wiadomiono ich, że obecnie idziemy przekonać się, czy można będzie w sposób pokojowy przeciągnąć (na naszą stronę) niektóre miasta leżące w pobliżu jeziora, a także aby obejrzeć kraj i miejsca (stosowne) do rozpoczęcia oblężenia Meksyku. (Powiedziano im ponadto), że na jezioro skierowane zostaną brygantyny, których jest trzy-naście i że (Cortes) prosi ich, by następnego dnia przy-gotowani byli wszyscy wojownicy do pójścia z nami"3.

Uzyskawszy posiłki z Chalco, Huexotzinco, Tlaxcallan

D i a z d e l C a s t i l l o , op. cit., s . 329.

i paru mniejszych miast-państw (w sumie 40 tysięcy ludzi), Cortes podążył na południe. Po parodniowych, bardzo ciężkich walkach w górach, 10 kwietnia opano-wano Huaxtepec, potem Yautepec i Xiutepec. 13 kwiet-nia rozgorzała bitwa o otoczone zewsząd górami i głęboki-mi wąwozami miasto Cuauhnahuac. Panika, jaka wybu-chła wśród obrońców i ludności po przedostaniu się do miasta niewielkiej grupy Hiszpanów i Tlaxcalteków, prze-sądziła o losie stolicy kraju Tlalhuic; Cuauhnahuac pusz-czone zostało z dymem. Późnym popołudniem do hiszpań-skiej kwatery przybył tlatoani z dostojnikami. „Przyjąłem ich jako poddanych, a oni obiecali, że odtąd zawsze będą naszymi przyjaciółmi" 4 — relacjonował zwycięzca.

Następnym celem było Xochimilco. Forsownym mar-szem, w ciągu jednego dnia, sprzymierzone wojska prze-były Sierra de ' Ajusco, pasmo górskie oddzielające Cuauhnahuac od Doliny Maksyku, i rankiem 15 kwiet-nia podeszły pod miasto usytuowane częściowo na wodach jeziora, silnie ufortyfikowane i bronione przez dziesiątki tysięcy wojowników. Tym razem nie mogło być mowy o powtórzeniu się sytuacji sprzed dwóch dni. Xochimilco odległe o kilka kilometrów od Tenochtitlan miało zapew-nione wsparcie Meksykanów, a także Coyohuacan, Cul-huacan, Ixtapalapan, Huitzilopochco, Mexicaltzinco, Mix-quic, Cuitlahuac.

„...oczekiwała nas mnogość wojowników, jedni na rów-ninie, inni przy moście, który zerwali. Wybudowali wiele osłon i przeszkód. Mieli włócznie zrobione z kling szpad zdobytych podczas wielkiej rzezi naszych, wtedy przy mostach Meksyku, a wszyscy Indianie — kapitanowie nieśli nasze szpady zatknięte na długich i bardzo błysz-czących pikach. (Mieli) też wyrzutnie strzał (tj. atlatl), rozdwojone dzidy, kamienie do proc i dwuręczne szpady, niby miecze, zrobione z [krzemiennych] noży. Powiem, że

4 C o r t e s , op. cit., s. 139.

mrowie ich było na lądzie, a przy przechodzeniu owego mostu walczyli z nami około pół godziny i nie mogliśmy się przedrzeć. Nie pomagały konie ni arkebuzy, ani gwał-towne natarcia przez nas czynione, najgorsze ze wszyst-kiego było zaś to, że inne liczne ich oddziały nadciągały już od tyłu, atakując nas. Spostrzegłszy to rzuciliśmy się przez wodę i most — jedni wpław, drudzy ledwo dotyka-jąc dna. I byli wśród naszych żołnierzy tacy, którzy na-wet pod przymusem nie zechcieliby pić zbyt dużo wody z przepustu, a wypili jej tyle, że napęczniały im brzuchy"s.

Bój w samym mieście i wokół niego trwał trzy dni. Przynajmniej raz o krok od śmierci stał sam Hernan Cortes. Obalony na ziemię wraz z koniem, ciemnym kasz-tankiem o imieniu Romo, dostał się w ręce kilkunastu wojowników. Prawdopodobnie gdyby nie chcieli pojmać go żywcem, gdyby nie kierowało nimi przeświadczenie, iż najwłaściwszym miejscem śmierci znienawidzonego „pana Malinche" jest kamień ofiarny w Tenochtitlan, nie na wiele by się zdał refleks paru Tlaxcalteków i Cristóbala de Olea, którzy z narażeniem własnego życia wyrwali rannego dowódcę Meksykanom.

Połączone siły hiszpańsko-indiańskie panowały w za-sadzie nad polem bitwy, lecz w miarę upływu czasu ich położenie ulegało ciągłemu pogorszeniu. Lądem i wodą do Xochimilco ciągnęły posiłki. Główne siły przeciwnika pozostawały nienaruszone. i zwlekały z wejściem do walki, podczas gdy Hiszpanom wyczerpał się zapas pro-chu oraz pociski do kusz. 18 kwietnia padł rozkaz opusz-czenia Xochimilco po uprzednim podpaleniu miasta.

Pomimo trwających od wczesnych godzin rannych ata-ków wojskom Cortesa udało się wyjść z Xochimilco, obejść od zachodu jezioro i około godziny dziesiątej ulo-kować się w opustoszałym Coyohuacan. Wódz naczelny

D i a z d e l C a s t i l l o , op. cit., s. 33B.

przykładał dużą wagą do wizyty w tym mieście, z któ-rego wychodziła jedna z odnóg południowej grobli i gdzie w- przyszłości zamierzał stworzyć obóz wojenny. Po za-poznaniu się z rozkładem miasta pozbawiona wsparcia kuszników i arkebuzerów piechota zdobyła barykadę wzniesioną u wylotu grobli. Aby uniknąć zbędnych ofiar, natarcia nie kontynuowano.

20 kwietnia osiągnięto Tlacopan, który również nie bronił się. Podjazdowe ataki w drodze z Coyohuacan do Tlacopan nie stanowiły większego zagrożenia, chyba że oddalona od .zasadniczej kolumny grupka wpadała nagle w zasadzkę. W takich właśnie okolicznościach Cortes po raz drugi znalazł się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Uratował go refleks i szybkość konia, lecz Meksykanie zdołali uprowadzić paru towarzyszących mu jeźdźców.

Krótki postój w Tlacopan wykorzystano dla pokazania Julianowi de Alderete i bratu Melgarejo de Urrea pano-ramy jezior z doskonale widocznymi zabudowaniami Te-nochtitlan. Zdumieni ogromem miasta goście „powie-dzieli, że nasze przybycie do Nowej Hiszpanii nie było dziełem ludzi, lecz wielkiego miłosierdzia bożego, jakie nas otaczało i chroniło, i że nie przypominają sobie, by gdziekolwiek czytali, iż jacyś poddani oddali swemu kró-lowi tak wielkie usługi jak my. I że zdadzą z tego sprawę Jego Królewskiej Mości"6. Cóż więcej potrzebował Cor-tśs nie skąpiący zresztą złota i kosztowności, aby utrwa-lić wrażenia obu wpływowych osobistości?

Taktyka przyjęta przez Cuauhtemoca podczas .wiel-kiego rajdu wokół jezior nie mogła przynieść żadnych znaczniejszych sukcesów. Nie wiadomo, co spowodowało, że duże siły zgromadzone wokół Xochimilco zrezygno-wały z powtórzenia próby zamknięcia Hiszpanów, na przykład w Coyohuacan, i dlaczego nie broniono Tlaco-pan. Pewnej sugestii dostarczają tu wyłącznie wspomi-

" Tamże, s. 342.

nane już annały Tlatelolków. Po wzmiance o powrocie „Hiszpana" 'do Tetzcoco czytamy w nich o zabiciu kilku dostojników, w tym synów Motecuhzomy i Tzihuacpopo-catzina, będącego cihuacoatlem, a więc drugą po tla-toanim osobą w państwie, za to, że chcieli poddać się przeciwnikowi7.

Powstaje pytanie, czy pozycja przeciwników wojny była na tyle mocna, że hamowali oni zapędy zwolenni-ków walki z Hiszpanami i ograniczali zasięg operacji militarnych? A może to niefortunny mimo wszystko przebieg bitwy o Xochimilco zachwiał wiarę w zwycię-stwo i zdeprymował meksykańskich wodzów? Odpowiedzi na te pytania nie znamy. Faktem pozostaje, że nie zdecy-dowano się na żadne większe działania zaczepne, choć począwszy od Xochimilco z każdym dniem rosło osła-bienie Hiszpanów. Dawały się we znaki rany i wyczer-panie trudami blisko dwutygodniowej wyprawy, mil-czały arkebuzy, kusznicy nieśli bezużyteczną broń. Tla-copan opuszczono szybko z -obawy przed uwikłaniem się w nowe walki. Ogromne zmęczenie w połączeniu z ulew-nymi deszczami, które zmieniły drogi w błotne grzęza-wisko, sprzyjało dezorganizacji i demoralizacji oddziałów. Doszło do tego, że zaniedbywano nawet pilnie dotąd przestrzeganą służbę wartowniczą. Ale wojska meksykań-skie trzymały się z dala, częściej przypominając o swej obecności krzykiem niż nieśmiałymi uderzeniami na ma-ruderów. Miasta stały otworem, opuszczone przez ludność.

23 kwietnia Cortes dotarł wreszcie do Tetzcoco ku wielkiej radości swoivh żołnierzy i pozostawionej w mie-ście załogi, uzupełnionej dziesiątkami, nowych ludzi przy-byłych z Vera Cruz pod jego nieobecność. Wszyscy oni, jak się okazało, przez prawie trzy tygodnie drżeli o wła-sne bezpieczeństwo nękani bez przerwy ostrzeżeniami o grożącym w każdej chwili natarciu Meksykanów.

Odniesiony sukces zapowjadał parę dni spokoju i wy-7 S a h a g u n , op. cit., s. 815.

tchnienia w oczekiwaniu na wodowanie brygantyn i spre-cyzowanie planów oblężenia. Tymczasem, niczym grom z jasnego nieba, spadła na Cortesa wiadomość o zawiąza-nym w Tetzcoco spisku, którego uczestnicy — pod wodzą niejakiego Antonia de Villafafia — zamierzali zgładzić jego oraz najbliższych mu oficerów i powrócić na Kubę! Najbardziej niepokojącą wymowę miało przystąpienie do sprzysiężenia wielu „znaczących osobistości", co wyklu-czało bezwzględne rozprawienie się ze spiskowcami. Sy-tuacja była nader delikatna, ponieważ każde pochopne posunięcie mogło doprowadzić do bratobójczych walk i postawić pod znakiem zapytania powodzenie przygoto-. wywanej od tak dawna operacji. A to byłoby dla Cor-tesa katastrofą osobistą.

Wybieg, do jakiego się uciekł, był chyba jedynym sposobem rozwiązania problemu. Sposobem mistrzow-skim. Villafana został aresztowany. Znaleziono przy nim listę spiskowców, lecz Cortes po zapoznaniu się z nią zniszczył corpus delicti rozgłaszając następnie, że Villa-fafia zdążył go połknąć przed ujęciem. W trybie nagłym odbył się sąd i winnego powieszono w oknie domu, w którym kwaterował. Paru uwięzionych wraz z. nim żołnierzy zwolniono, co miało upewnić pozostałych, iż ich udział w sprzysiężeniu pozostał tajemnicą. Z psycholo-gicznego punktu widzenia posunięcie było bezbłędne. Niedoszli zamachowcy „służyli potem z największym od-daniem, gdyż tylko pilność mogła zaprzeczyć poszlakom świadczącym o ich winie"8. Żeby jednak nie liczyć wy-łącznie na strach swych przeciwników, wódz naczelny powołał złożoną z sześciu ludzi straż przyboczną pod do-wództwem Antonia de Quinones, dbającą odtąd dniem i nocą o, jego bezpieczeństwo. Na wszelki wypadek pro-sił również zaufanych żołnierzy, by dawali na niego ba-czenie, zwłaszcza w zawierusze walk.

A. d e S o l i s y R i v a d e n e i r a , Historia de la conąuista de Mexico..., Mćxico 1978, s. 331.

W niedzielę 28 kwietnia odbyło się uroczyste wodowa-nie 13 brygantyn. Kanał wydrążony w ciągu pięćdzie-sięciu dni przez dziesiątki tysięcy Indian mierzył około pół legua długości, ponad dwa estados głębokości i tyleż szerokości. Umocnione palami brzegi zapewniały statkom trwały i bezpieczny dostęp do jeziora. Wodowaniu na-dano podniosły charakter. Poprzedziła je msza celebro-wana przez Bartolome de Olmedo. Zgromadzeni w kom-plecie żołnierze przystąpili do spowiedzi i komunii, a statki zostały poświęcone. Gdy szczęśliwie spłynęły na wodę, rozwijając bandery i oddając salwę z, armat, na brzegu rozległy się gromkie wiwaty, huk wystrzałów, dźwięki indiańskich instrumentów. Na koniec Hiszpanie odśpiewali w skupieniu „Te Deum laudamus".

Najważniejszy bodaj z elementów planu oblężenia do-czekał się realizacji. Od tej chwili przygotowania weszły w końcową fazę i biegły dwoma torami. Zasadniczą spra-wą było powołanie załóg, przysposobienie ich do niety-powych działań oraz rozpoznanie jeziora na odcinku po-między Tetzcoco i Tenochtitlan. Jednocześnie w Tetzcoco i okolicy odbywały się ćwiczenia konnicy i oddziałów pieszych. W podległych Tecocoltzinowi miejscowościach trwała produkcja miedzianych grotów i bełtów do kusz według dostarczonych wzorów hiszpańskich.

W pierwszej dekadzie maja zapadła decyzja o rozpo-częciu operacji zaraz po Zielonych Świątkach, przypada-jących w tym roku w dniach 19—20 maja. Do Tlaxcal-lan z informacją tą pośpieszył Alonso de Ojeda, mając przy okazji załagodzić spór graniczny, jaki powstał mię-dzy Cholollan i Topoyanco. Tlatoąue z Tlaxcallan, Huexotzinco i Cholollan otrzymali dziesięciodniowy ter-min na wyekspediowanie wojsk z wyraźnym zastrzeże-niem, iż w razie niedotrzymania go „wojna rozpocznie się bez nich i stracą wielki łup, który powinni zdobyć" 4.

» T o r q u e m a d a, op. cit., s. 267.

W wyznaczonym czasie wojownicy tlaxcalteccy mieli sta-wić się w Tetzcoco, natomiast oddziałom dwóch pozosta-łych miast-państw polecono udać się do Chalco i tam oczekiwać Hiszpanów.

Dwa dni przed świętami Ojeda przyprowadził około 50-tysięczną armię Tlaxcalteków, z honorami przyjętą przez Cortesa. Któregoś z następnych dni odbyła się specjalna odprawa. W podniosłej atmosferze, w obecności wszystkich żołnierzy oraz dostojników z Tetzcoco i Tlax-callan, wódz naczelny wygłosił przemówienie tłumaczone od razu na język nahuatl. Było ono bardziej obliczone na pobudzenie ducha i determinacji w obliczu oczekujących zadań niż na ich prezentację. Cortes mówił o zdobyciu „najwspanialszego i największego miasta świata" jak o fakcie dokonanym, nie mogło być bowiem inaczej, gdy posiadało się armię większą niż wodzowie rzymscy. Pod-

• kreślał zalety brygantyn i koni, roztaczał olśniewający obraz bogactwa i sławy, znajdujących się w zasięgu ręki. Retoryka stanowiła zawsze mocną stronę wodza konkwi-stadorów. Gdy umilkł — przed szyk wystąpili Pedro de AIvarado, Gonzalo de Sandoval i Alonso de Avila, aby oświadczyć w imieniu żołnierzy, że pod rozkazami takiego dowódcy gotowi są walczyć do zwycięstwa albo do własnej śmierci.

Mniej podniosły, lecz od dawna wyczekiwany moment nastąpił 20 maja, w poniedziałek, drugiego dnia Zielo-nych Świątek. Zgromadzonym na wielkim placu w Tetz-coco żołnierzom ogłoszono rozkaz o ugrupowaniu wojsk oblężniczych i rozdziale stanowisk dowódczych.

Siły, którymi dysponował Cortes, podzielone zostały na trzy grupy10.

Pierwszą dowodził Pedro de Alvarado — składała się z 30 jeźdźców podległych bezpośrednio dowódcy grupy, 150 żołnierzy pieszych podzielonych ha trzy kompanie,

10 Liczebność grup podana została za C o r t e s e m , op. cit., s. 145—146.

których dowództwo objęli: Jorge de Alvarado (brat Pe-dra), Gutierrez de Badajoz i Andrćg de Mon jar as, a po-nadto 18 kuszników i arkebuzerów rozdzielonych po-między kompanie. Grupa Alvarado wraz z 25 tysiącami Tlaxcalteków operować miała na zachodnim brzegu je-ziora Tetzcoco, u wylotu grobli łączącej Tenochtitlan z Tlacopan.

Drugą grupę otrzymał Cristóbal de Olid — w jej skład weszło 33 jeźdźców pozostających w dyspozycji dowódcy, 160 piechurów w trzech kompaniach pod wodzą Andresa de Tapia, Francisca Verdugo i Francisca de Lugo oraz 18 kuszników i arkebuzerówj Do pomocy przydzielono im około 20 tysięcy Tlaxcalteków. Grupa Olida miała za-jąć miasto Coyohuacan i prowadzić działania wzdłuż roz-poczynającej się tam odnogi południowej grobli.

Trzecia grupa przypadła Gonzalowi de Sandovał, który dysponował 24 jeźdźcami, 150 żołnierzami pieszymi do-wodzonymi przez Luisa Marin, Pedra de Ircio i Hernana de Lerma oraz 13 kusznikami i 4 arkebuzerami. Pod roz-kazami Sandovala znalazło się 50 doborowych żołnierzy stanowiących swego rodzaju gwardię Cortśsa, towarzy-szącą z reguły chorążemu Cristóbalowi de Corral. Grupie tej przydzielono wojowników z Huexotżinco, Cholollan i Chalco w liczbie około 30 tysięcy. Zadanie Sandovala polegało na zdobyciu Ixtapalapan, a następnie zajęciu dogodnej pozycji wyjściowej w pobliżu drugiej odnogi południowej grobli.

Hernan Cortśs, dowodzący całością operacji, zatrzymał pod swoją komendą flotyllę brygantyn, z których każda uzbrojona była w armatę i posiadała załogę złożoną z ka-pitana statku, 12 wioślarzy, 12 kuszników i arkebuze-rów oraz 1 lub 2 artyłerzystów. W sumie na statkach znajdowało sią około 300 ludzi.

Mimo dokładności przytoczonych liczb, wszystkie one są przybliżone, ponieważ niemal każdy kronikarz podaje nieco inne wielkości. Stosunkowo małe rozbieżności

w liczbach globalnych pozwalają jednak przyjąć, iż w przeddzień operacji siły hiszpańskie liczyły łącznie 900—1000 żołnierzy, w tym 80—90 jeźdźców i najpraw-dopodobniej około 200 kuszników i arkebuzerów. Na ich wyposażeniu było 18 armat — 3 duże z żelaza i 15 ma-łych z brązu, z czego większość umieszczono na brygan-tynach. Najwięcej wątpliwości budzą liczby dotyczące wojsk sojuszniczych, wahające się od 24 tysięcy — co wszakże wydaje się liczbą bardzo zaniżoną — do 100 ty-sięcy. W tym wypadku zaufać przyjdzie Cortśsowi, który nie miał powodu zawyżać sił sprzymierzeńców.

Pewne niezadowolenie wśród oficerów wywołało umiej-scowienie głównego punktu dowodzenia, czyli mówiąc inaczej fakt, że dowódca zdecydował się pozostać na bry-gantynie. López de Gómara utrzymywał, jakoby powo-dem zadrażnień była nierównomierność ryzyka ponoszo-nego przez dowódców oddziałów lądowych oraz wodza na-czelnego. Żądano, by Cortśs poszedł z żołnierzami, a nie przebywał na statku11. Jednak wydaje się, że kontrower-sje zrodziła różnica w ocenie przyszłych wydarzeń. Cor-tćs przykładał początkowo dużą wagę do działań flotylli, sądząc zapewne, iż odegra ona decydującą rolę przy zdo-bywaniu miasta-wyspy. Dlatego też nie uwzględnił za-rzutów podkreślając nie tylko większe niebezpieczeń-stwo związane z walką na wodzie, lecz wskazując także na to, że skuteczne dowodzenie statkami wymaga szcze-gólnej troski ze względu na brak doświadczeń w prowa-dzeniu tego typu działań. Jego decyzja była ostateczna, ale już pierwsze dni walk wykazać miały błędność prze-widywań wodza.

21 maja w nie wyjaśnionych do końca okolicznościach zginął z ręki Hiszpanów młody Xicoteneatl, który przy-był do Tetzcoco na czele wojsk tlaxcalteckich. Wiadomo, iż w trakcie wymarszu oddziałów sojuszniczych dostrze-

11 L 5*p e z de G ó m a r a , op. cit., s. 382—383.

żono jego nieobecność i dowiedziano się, że postanowił wrócić do Tłaxcallan. Podobno Cortćs wysłał za nim kilku dostojników tlaxcalteckich i tetzcokańskich, gdy zaś prośby i obietnice nie odniosły skutku, jeźdźcy pojmali krnąbrnego wodza i powiesili go12. Incydent nie spowo-dował żadnych reperkusji ani w armii indiańskiej — miejsce Xicotencatla zajął skłócony z nim Chichimecatl, ani w Tlaxcallan. Kto inny decydował teraz o życiu i śmierci. „Jeśli królestwo azteckie znajdowało się w prze-dedniu upadku, to suwerenna władza tlaxcaltecka już zniknęła" li.

Następnego dnia Pedro de Alvarado i Cristóbal de Olid opuścili Tetzcoco. Mieli udać się do Chapultepec i zni-szczyć zaczynający się tam akwedukt. Ludzie byli pod-ekscytowani. Na pierwszym noclegu w Acolman omal nie doszło do zbrojnych porachunków między żołnierzami tych grup, gdy podwładni Olida zajęli najlepsze kwatery. 25 maja oba oddziały ulokowały się jednak bez żadnych przeszkód w pałacach tlatoaniego w Tlacopan. Mijane po drodze miasta były opustoszałe, nigdzie nie zaobserwo-wano wojsk nieprzyjaciela. Dopiero u wylotu grobli gra-sujący po okolicy Tlaxcaltecy napotkali silny opór.

W niedzielę 26 maja, po przełamaniu obrony w la-sach wokół Chapultepec, grupa Olida przerwała dopływ słodkiej wody do Tenochtitlan, natomiast żołnierze Alva-rado z powodzeniem oczyszczali przedpola Tlacopan, przede wszystkim zasypując liczne kanały. Dość łatwy sukces zachęcał do kontynuowania działań zaczepnych, w związku z czym przeniesiono się na groblę.

Tam wszakże powtórzyła się historia z wcześniejszego wypadu Cortćsa do Tlacopan. Cofające się'początkowo

1 2 I s tn i e j e k i lka w e r s j i w y j a ś n i a j ą c y c h powody r e j t e r a d y Xico tenca t l a — od n ienawiśc i do Hiszpanów, u t w i e r d z o n e j bezce-r e m o n i a l n y m t r a k t o w a n i e m so juszn ików, po zazdrość o pewną kobie tę pozos tawioną w Tlaxca l l an , por. O r oz co y B e r r a , op. cit., s. 570—572.

11 P e r e y r a, op. cit., s. 131.

oddziały meksykańskie stawiły nagle mocniejszy opór, grobla i jezioro po obu jej stronach zaroiły się od ty-sięcy wojowników i łodzi. Napastnicy znaleźli się w po-trzasku, wystawieni na atak z trzech stron, mając prze-ciwko sobie doskonale przygotowanych' do walki w po-dobnych warunkach przeciwników. Łodzie posiadały drewniane osłony, skutecznie chroniące wojowników przed pociskami. Szarże jeźdźców trafiały w próżnię, bo-wiem Meksykanie uskakiwali do wody, rażąc konie dłu-gimi pikami z hiszpańską szpadą zamiast grotu. Jedynym mankamentem okazały się kwalifikacje dowódców mek-sykańskich, gdyż minęła przeszło godzina, zanim zdecy-dowali się wysłać flotyllę łodzi, które mogły odciąć stło-czone na grobli wojska od lądu stałego. Alvarado i Olid nie pozwolili się okrążyć i sprawnie wycofali się do Tlacopan. Jak na krótkotrwały wypad, straty hiszpańskie były wysokie — poległo 8 żołnierzy, stracono też konia. Liczba zabitych Tlaxcalteków i Meksykanów nie jestf

znana. Olid opuścił miasto obarczając Alyarado winą za prze-

bieg bitwy, lecz po usadowieniu się w Coyohuacan, jak dawniej opuszczonym przez mieszkańców, sam przepro-wadził wypad na groblę, znów zakończony niepowodze-niem i stratami. Okolice pełne były meksykańskich wo-jowników, którzy podchodzili w pobliże kwatery i obrzu-cali przeciwników obelgami. Najbardziej niebezpieczne zadanie — penetracja terenu w poszukiwaniu żywności — spadło na barki Tlaxcalteków. „W ten sposób my prze-bywaliśmy w Tlacopan — pisał Diaz , del Castillo — a Cristóbal de Olid w swoim obozie, nie ośmielając się więcej spojrzeć ani wejść na groble i codziennie mieliśmy niespodziewane ataki wielu Meksykanów, którzy wycho-dzili na ląd stały, aby walczyć z nami... I nie mogliśmy uczynić im żadnej szkody" 14.

" D i a z d e l C a s t i l l o , op. cit., s. 353.

Dolina Meksyku

To, co podkomendny Alvarado nazywa atakami, spro-wadzało się w gruncie rzeczy do podjazdów typu party-zanckiego, o czym świadczy fakt, że utrzymywana była komunikacja między dwoma obozami, a Meksykanie nie zorganizowali ani jednego zmasowanego uderzenia na roz-proszone grupy hiszpańsko-tlaxcalteckie. Stało się oczy-wiste, iż przyjęli oni koncepcję defensywną, polegającą na skoncentrowaniu sił i środków do obrony miasta, które broniło się też samo dzięki swemu położeniu. „Nigdy Meksykanie ani żaden człowiek z tej ziemi nie myślał, że siła ludzka, a tym bardziej (siła) tych nielicznych Hiszpanów wystarczy, (aby) wejść do Meksyku"1S. Za-pewne również z tego powodu unikano walk w otwar-tym terenie, korzystnym dla Hiszpanów.

Być może jednak i tym razem o taktyce obrońców Te-nochtitlan decydowały nie tylko względy czysto mili-tarne. Niektórzy kronikarze twierdzą, że po przerwaniu akweduktu Cuauhtemoc zwołał naradę w celu przedysku-towania dalszych posunięć. Zgromadzeni dostojnicy mieli rozstrzygnąć, co robić w pogarszającym się stale poło-żeniu miasta odciętego od jakiejkolwiek znaczącej po-mocy z zewnątrz, pozbawionego głównego źródła pitnej wody, skazanego na własne zapasy żywności, gdyż tran-sport jeziorami już był zagrożony przez brygantyny. Wchodziły w grę trzy możliwości, z których każda miała zwolenników: bezwarunkowe kontynuowanie wojny, na-tychmiastowe zawarcie pokoju oraz kontynuowanie walk bez wykluczenia jednak rokowań z wrogiem, gdyby za-czął on zyskiwać wyraźną przewagę. Rzecznicy ostat-niego rozwiązania postulowali wstrzymanie się ze złoże-niem bogom w ofierze jeńców — czterech Hiszpanów i wielu (mowa jest o czterech tysiącach) Indian sprzy-mierzonych z Cortśsem. W razie konieczności mogli oni być użyci jako element przetargowy.

L ó p e z de G ó m a r a , op. cit., s . 386.

Zdecydowano się jednak na bezwarunkową wojn,ę. Przeważyło zdanie tych, którzy radzili zaufać własnym bogom i zapewnić sobie ich poparcie przez zwiększenie liczby krwawych ofiar. Los jeńców został więc przesą-dzony, a Huitzilopochtli miał przekonywać Cuauhtemoca ustami kapłanów, „by nie bał się, bo Hiszpanów jest mało i są śmiertelni, a Tlaxcaltecy nie wytrwają w oblę-żeniu, by bronił się dzielnie, a on mu dopomoże" :6.

Epizod ten świadczyłby, że ostateczne decyzje podjęto w Tenochtitlan bardzo późno, wcześniejsze zaś rozprawy ze stronnikami Motecuhzomy oraz zwolennikami ugody z Cortćsem nie zlikwidowały bynajmniej różnicy zdań na temat stosunków z cudzoziemcami. Jeżeli słowa Tor-ąuemady, iż hueytlatoani usłyszawszy opinię boga był „bardzo radosny", nie są zwykłym zwrotem retorycznym, to należy przypuszczać, że podczas wspomnianej narady grupa szlachty przeciwna paktowaniu i mająca popar-cie Cuauhtemoca zdobyła wreszcie bezwzględną przewa-gę oraz rozstrzygający głos w sprawach wojny i pokoju.

Wreszcie, czy jednak nie za późno? Mimo wielu stra-conych szans pokrzyżowania Hiszpanom szyków w mi-nionych tygodniach, istniały jeszcze podstawy do umiar-kowanego optymizmu. Wprawdzie Hiszpanie wyrwali spod władzy meksykańskiej mnóstwo miast-państw daw-niej wystawiających wojska na potrzeby Tenochtitlan, lecz w końcu maja po stronie hiszpańskiej walczyły właściwie tylko oddziały tlaxcalteckie. Zdecydowanie mniej liczne oddziały wysłały Huexotzinco, Cholollan i Chalco, a pozostali alianci Cortćsa, w tym przede wszystkim konfederacja Acolhuacan, zachowywali śię wyczekująco. Cuauhtemoc mógł liczyć, że o ich postawie przesądzi rezultat pierwszych walk. Ponadto Tenochtitlan zachował wpływy zarówno wśród miast-państw położo-nych w południowej części Doliny Meksyku, jak wśród

T o r ą u e m a d a , op. cit., s. 271. \

ludów spoza doliny, zwłaszcza na zachodzie, gdzie nie sięgnęły dotychczas działania hiszpańskie. Niewykluczone, że nadal" oczekiwano na pozytywną odpowiedź władcy Tarasków, do którego Cuauhtemoc posłał — wraz z bronią zdobytą na Hiszpanach — prośbę o przysłanie armii. Może nie wiedział jeszcze o tym, że jego wysłannicy złożeni zostali w ofierze bogom

Lecz przede wszystkim potężna armia znajdowała się w samym Tenochtitlan, gdzie prócz stałych mieszkań-ców przebywali również uciekinierzy, a więc i wojow-nicy z Tetzcoco, Coyohuacan, Azcapotzalco, Tlacopan, Ecatepec oraz innych okolicznych miast. Dodajmy do tego zapewnienia bogów, a stanie się zrozumiałe, dlaczego groźby, jakie wojownicy meksykańscy kierowali pod adresem Tlaxcalteków — że dotrą niebawem do ich kraju i nie pozostawią tam kamienia na kamieniu — mogły w ich własnym odczuciu nie być słowami bez pokrycia.

Wczesnym rankiem 31 maja opuściła Tetzcoco trzecia grupa dowodzona przez Sandovala, zmierzając wzdłuż wschodniegoo brzegu jeziora do Ixtapalapan. Wkrótce po niej w tę samą stronę popłynęły brygantyny z Cortćsem na pokładzie. Oddział Sandovala osiągnął po południu przedmieścia Ixtapalapan i rozpoczął szturm, w wyniku którego wojownicy i ludność oddała zabudowania poło-żone na lądzie, chroniąc się w dzielnicach oddzielonych kanałami. :

Tymczasem brygantyny zatrzymały się przy wyniosłej, wyrastającej z wód jeziora skale Tepepolco, skąd — po-dobnie jak- z wierzchołka góry Huixachtitlan w pobliżu Ixtapalapan oraz z innych wzniesień — obserwatorzy sygnalizowali od dłuższego czasu za pomocą znaków dymnych o pojawieniu się nieprzyjaciela. Wódz naczelny na czele 150 żołnierzy zdobył desantem skalistą, obsadzo-

17 Relación de las ceremonias..., s. 247.

11 — T e n o c h t i t l a n

ną przez Wojowników Wysepkę „w taki sposób, że nikt z nich nie uszedł z wyjątkiem kobiet i dzieci" ls. Łupy, 0 których nigdy nie zapominano, ładowano już w pośpie-chu, ponieważ od strony Tenochtitlan nadciągała flotylla pięciuset łodzi. Szczęście sprzyjało Hiszpanom. W mo-mencie gdy Meksykanie zatrzymali się w odległości dwóch strzałów z kuszy, od lądu powiał silny wiatr 1 wspomagane wiosłami brygantyny staranowały flotyllę, pozostawiając artylerzystom i strzelcom dokończenie dzieła.

Jakkolwiek sukces grupy Sandovala był tylko poło-wiczny — nie potrafiła się ona uporać z przeszkodami wodnymi przez cały dzień —• to jednak związanie części sił meksykańskich w rejonie Ixtapalapan ułatwiło Cri-stóbalowi de Olid natarcie na groblę. Widząc na jeziorze statki, jego żołnierze brawurowym atakiem zdobyli wiele barykad i otwartych przepustów, kiedy zaś brygantyny wróciły z pościgu za łodziami i rozpoczęły ostrzeliwanie Xoloc u zbiegu odnóg grobli idących z Coyohuacan i Ixtapalapan, oddziały Olida zawładnęły całym odcin-kiem grobli od Coyohuacan po Xoloc. 30 żołnierzy spośród załóg brygantyn natychmiast wzmocniło grupę naciera-jącą wzdłuż grobli, która mając wsparcie z jeziora wypchnęła wojowników meksykańskich z „twierdzy", będącej w rzeczywistości dwiema niewielkimi piramidami otoczonymi murem. W odległości pół legua od Xoloc zaczynały się przedmieścia Tenochtitlan. Pomimo bez-przykładnej odwagi i poświęcenia tysięcy wojowników zajmujących ten odcinek, ważny strategicznie punkt nie został odzyskany, a spustoszenie czynione wśród stłoczo-nych oddziałów przez wyładowane z brygantyn trzy duże armaty zmusiło Meksykanów do ukrycia się w murach miasta.

Nadzwyczaj pomyślny rozwój wydarzeń pociągnął za sobą pewne korekty w planowanych działaniach. Wbrew

18 C o r t e s , op. cit., s. 148.

pierwotnym zamiarom przewidującym wycofanie się brygantyn na noc do Coyohuacan, zakotwiczyły one obok Xoloc. Część załóg obsadziła „twierdzę" i broniła wysu-niętego przyczółka, rano otrzymując wsparcie 50 piechu-rów, 15 kuszników i arkebuzerów oraz 7 lub 8 jeźdź-ców z obozu Olida. Statkiem sprowadzono z obozu Sando-vala proch, gdyż posiadany zapas spłonął na skutek nieuwagi artylerzystów.

Desperackie ataki Meksykanów, trwające zarówno w nocy, jak i następnego dnia, zakończyły się niepowo-dzeniem, a ich sytuacja pogorszyła się dodatkowo po przerwaniu grobli w pobliżu Xoloc i przeprowadzeniu kilku statków na drugą stronę jeziora. Dotychczas za-chodni skraj grobli był odsłonięty na ataki indiańskich łodzi, z zachodniej części jeziora przypływały posiłki, tam też uciekano przed ostrzałem ze statków. Teraz skierowane tam cztery brygantyny nie tylko ubezpie-czały flankę własnych wojsk, ale wraz z jednostkami z przeciwległej strony urządzały rajdy wzdłuż grobli i wokół miasta, podpalając zabudowania przedmieść, a nawet wdzierając się kanałami w głąb Tenochtitlan. Co prawda obrońcy szybko zablokowali palami wodne drogi do miasta, nie zdołali jednak odzyskać panowania nad jeziorem.

Inną, znacznie istotniejszą zmianę planów operacji sta-nowiła decyzja o połączeniu wszystkich oddziałów znaj-dujących się na froncie południowym.' Grupa Sandovala, tkwiąca ciągle w Ixtapalapan, nie miała -większych wido-ków na samodzielne zdobycie reszty miasta i 2 czerwca opuściła swój obóz, aby przejść do Coyohuacan. Jed-nakże w Mexicaltzinco została zaatakowana przez miej-scowe oddziały, które przy pomocy flotylli z Tenochtitlan przerwały groblę z zamiarem zatopienia przeciwnika. Odgłosy walki sprowadziły dwie brygantyny i dopiero po nich, niczym po moście, oddziały przeprawiły się przez wyrwę.

Sześć dni ciągłych walk na grobli południowej zakoń-czyło się ustabilizowaniem sytuacji w tym rejonie. Meksy-kanie nie mieli szans na wyparcie Hiszpanów z zajmowa-nych pozycji; brygantyny skutecznie organiczały aktyw-ność indiańskich flotylli, nie dopuszczając ich w pobliże Xoloc, gdzie wódz naczelny założył swój obóz. Cortśs przekonał się szybko, że jego armada spisuje się dosko-nale jako siła pomocnicza, nie odegra natomiast decydu-jącej roli w oblężeniu jako odrębna, samodzielna for-macja. Linia frontu przebiegała przez groblę i na razie wojska oblężnicze nie były atakowane z innych stron (nie licząc ataków na Sandovala), choć wierne Meksyka-nom miasta Xochimilco, Culhuacan, Ixtapalapan, Mexi-caltzinco, Cuitlahuac i Mixquic, położone na tyłach zgrupowania wojsk hiszpańsko-indiańskich, stanowiły realne zagrożenie. Na wszelki wypadek rozlokowane w Coyohuacan wojska sojusznicze i część żołnierzy będą-cych odwodem wysuniętego obozu w Xoloc, miały rów-nież zabezpieczać tyły.

Ostatnią zasadniczą korektę w pierwotnych planach spowodowała wiadomość, jaka 6 lub 7 czerwca nadeszła z obozu Pedra de' Alvarado. Dowódca grupy zachodniej informował, że na północnej grobli prowadzącej z Te-nochtitlan do miasteczka Tepeyacac oraz na drugiej, mniejszej, biegnącej nieco bardziej na zachód, trwa ni-czym nie zakłócony ruch ludzi, a tym samym istnieje możliwość wymknięcia się Meksykanów z zagrożonego miasta. Wiadomość nie zaskoczyła oczywiście naczelnego wodza, gdyż on sam nie przewidywał pełnej blokady Tenochtitlan. Sądził iż szturmem z dwóch kierunków uda mu się zdobyć miasto bez wyczerpującego oblężenia albo liczył na wycofanie się obrońców pozostawioną im wolną drogą. Za tym ostatnim przypuszczeniem przema-wia komentarz Cortśsa do przesłanej mu z Tlacopan informacji: „pragnąłem bardziej ich wyjścia niż oni (sami), bo na lądzie stałym mogliśmy o wiele łatwiej po-

radzić sobie z nimi niźli w wielkiej twierdzy, jaką mieli na wodzie"19. Widocznie brak oznak wskazujących na rychłe poddanie się'lub ucieczkę Meksykanów kazał mu zmienić zdanie, bowiem do Tepeyacac wysłany został ranny Gonzalo de Sandoval z 23 jeźdźcami, 100 piechu-rami oraz 18 kusznikami i arkebuzerami, którzy zamknęli ostatnią drogę lądową łączącą Tenochtitlan ze światem.

Z pierwotnego składu grupy Cortśs zatrzymał przy sobie 50 żołnierzy stanowiących wspomnianą już gwardię i wszystkich (?) Indian. Wskazywało to jednoznacznie, że decydujący front będzie się znajdował na południu.

Pieczę nad małą, poprzerywaną w kilku miejscach groblą, znajdującą się teraz między obozami Sandovala i Alvarado, objęli wkrótce potem kapitanowie brygantyn Cristóbal Flores i Gerónimo Ruiz de la Mota. Żywność, broń i ewentualne posiłki docierać mogły do Tenochti-tlan wyłącznie drogą wodną, coraz częściej nocą z obawy przed szybkimi, ziejącymi pociskami statkami. Oblężenie stało się faktem.

10 Tamże, s. 151.

PIERŚCIEŃ ZAGŁADY

Płaczcie, przyjaciele moi, a wiedzcie o tym, że przypadki nasze narodowi przynoszą kres meksykańsk iemu. Woda gorycz ma w sobie i gorzkie jest jadło! Oto co w Tlatelolco sprawił Dawca Życia.

/

P l e ś ń z e zb io ru „ C a n t a r e s m e x l c a n o s " , p o w s t a ł a ok. 1523 r o k u

Uczestnicy walk o Tenochtitlan, którzy pozostawili spisa-ne relacje, podają różne daty rozpoczęcia oblężenia, a tym samym odmiennie obliczają czas jego trwania. Jeżeli trzymać się ścisłego znaczenia terminu oblężenie, to za moment całkowitego zablokowania miasta uznać należy dzień 7 lub .8 czerwca, kiedy to oddziały Sandovała obsa-dziły wylot północnej grobli w Tepeyacac. Przy takim założeniu oblężenie trwało 67—68 dni; blisko dziesięć ty-godni walk toczonych na groblach, na jeziorze i wewnątrz miasta, które powoli zmieniało się w zwalisko gruzów i ogromny cmentarz.

Okres ten zwykło się dzielić na trzy zasadnicze etapy: I — od 9 do 30 czerwca, charakteryzujący się upor-

czywymi atakami na centrum Tenochtitlan i zakończony nieudaną próbą opanowania placu targowego w Tlate-lolco;

II oc! 1 do 31. lipca, przebiegający pod znakiem me-

todycznego niszczenia Tenochtitlan i zakończony opano-waniem części Tlatelolco wraz z placem targowym;

III — od 1 do 13 sierpnia, będący okresem agonii miasta zakończonym wraz z ujęciem Cuauhtemoca.

Każdy z etapów cechował nieco odmienny rytm wy-darzeń. Miały też one swoistą dramaturgię.

Etap I

Fakt, że już 1 czerwca podczas natarcia południową groblą żołnierze zapędzili się aż do pierwszych domów Tenochtitlan, a kolejne dni przyniosły zdecydowane umocnienie ich pozycji, napawał optymizmem i skłonił Cortśsa do wyznaczenia na 9 czerwca jednoczesnego ataku na wszystkich kierunkach. Główne uderzenie iść miało z grobli południowej, gdzie znajdowało się 200 pie-churów, w tym 25 kuszników i arkebuzerów, kilkadzie-siąt tysięcy wojowników oraz brygantyny z około 250 ludźmi na pokładach. Ponieważ wódz naczelny pragnął wedrzeć się do miasta możliwie najdalej, do ubezpiecza-nia tyłów wyznaczonych zostało zaledwie 10—12 jeźdź-ców. Pozostali oni u wylotu grobli, natomiast kilku in-nych jeźdźców z 10 tysiącami sojuszników zajęło pozycje w Coyohuacan.

Obóz w Xoloc oddzielały od miasta dwie meksykańskie linie obronne — jedna przy szerokim na długość piki przepuście w grobli, gdzie wzniesiono dodatkowo baryka-dę z kamieni i cegieł adobe, druga na samym skraju Te-nochtitlan, przy moście łączącym groblę z ulicą prowa-dzącą do centrum, tam gdzie w listopadzie 1519 roku Motecuhzoma witał Cortśsa. Teraz most był usunięty, ulicę przecinała barykada, a pobliską piramidę zamie-niono w silny punkt oporu.

Natarcie rozwijało się bardzo sprawnie. Hiszpanie zdo-byli pierwszy przepust i dzięki pomocy brygantyn, które wysadziły desant po obu stronach drugiej linii obronnej,

sforsowali kanał, wdzierając się na główną ulicę, naj-szerszą w całym mieście i w przeciwieństwie do większości innych ulic nie biegnącą wzdłuż kanału. Część ludzi wzięła się do zasypywania" przeszkód wod-nych. Brygantyny atakowane przez łodzie wypełnione wojownikami z Tlatelolco posuwały się bocznymi kana-łami w głąb aglomeracji. Oddział nacierający główną ulicą, po zdruzgotaniu pociskami armatnimi tarasującej ją barykady, osiągnął tymczasem pierwszy z dwóch ka-nałów znajdujących się na drodze do Świętego Dzie-dzińca.

Przeciwległe brzegi łączyła tylko szeroka belka, po której obrońcy wycofali się poza kolejną barykadę. Minęły jednak ponad dwie godziny, zanim pod osłoną zmasowanego ognia artylerii Hiszpanie zdołali przebyć wpław zaporę. W odległości dwóch dobrych strzałów z kuszy powód zaciekłej obrony stał się jasny — drugi kanał ograniczający od południa centrum miasta, gdzie wznosiły się pałace władców i główne świątynie Te-nochtitlan, nie był w ogóle umocniony. Nie zdjęto nawet mostu, nie wzniesiono barykady. Meksykanie nie spodziewali się, że napastnicy dotrą do tego miejsca. Jak wyznał później Cortes, on też nie oczekiwał, by jego podwładnym udało się zdobyć choćby połowę opa-nowanego terenu.

Walki przeniosły się na otoczony wysokim murem Święty Dziedziniec, gdzie schroniły się oddziały meksy-kańskie. W Bramie Orła ustawiono armatę: „...wojow-nicy meksykańscy próbowali ną próżno ukryć się za kolumnami. W tym miejscu były bowiem dwa rzędy kolumn. I na płaskim dachu gminnego domu znajdowali się wojownicy, weszli na płaski dach. Żaden jednak nie śmiał wychylić się otwarcie. Hiszpanie ze swej strony oczywiście nie próżnowali. Kiedy wystrzeliły armaty, pociemniało bardzo, jak nocą; rozszedł się dym. I ci co ukryli się za kolumnami, uciekli: powstał ogólny po-

płoch. Także ci, którzy znajdowali się na płaskim da-chu, zeskoczyli na dół; wszyscy uciekli daleko"1.

Ośmieleni Hiszpanie i ich sojusznicy opanowali szyb-ko dziedziniec i słabo bronione piramidy, łącznie z naj-większą, skąd rozbrzmiewały głuche dźwięki bębnów sygnalizujące zagrożenie świątyni Huitzilopochtli. Ale tylko przez „dobrą chwilę" udało się utrzymać zdobyty teren. Natychmiast, gdy bębny zamilkły, dowódcy mek-sykańscy zmobilizowali wszystkie siły do walki o Święty Dziedziniec. Ściągnięto nawet wojowników walczących dotychczas w południowych dzielnicach miasta z bry-gantynami. Kontrnatarcie było tak silne, że Hiszpanie wycofując się na szeroką ulicę nie zdążyli zabrać arma-ty ustawionej na kamieniu ofiarnym. Sytuację urato-wało pojawienie się kilku jeźdźców, którzy rozproszyli meksykańskie szyki i utorowali piechurom drogę do ko-lejnego szturmu.

Cortes pisał, że jego ludzie odbili dziedziniec i opuścili go powtórnie z powodu) późnej pory, osłaniani przez jeźdźców, pod nieprawdopodobnym naporem przeciwnika. Odchodząc podpalono jeszcze największe, najbardziej okazałe domy przy ulicy łączącej centrum miasta z groblą, aby na przyszłość uniemożliwić atakowanie żołnierzy z dachów. Źródła meksykańskie milczą o po-nownej utracie Świętego Dziedzińca, być może .dlatego, że Hiszpanie sami go w końcu opuścili. Armata pozo-stała w rękach Meksykanów, którzy zatopili ją w ka-nale w miejscu zwanym Tetamazolco.

Pierwsza dekada czerwca oprócz bezpośrednich, prze-rastających wszelkie oczekiwania sukcesów militarnych, przyniosła również korzyści pośrednie — polityczne i militarne zarazem. Przede wszystkim, po długich sta-raniach, Tecocoltzin zyskał wreszcie poparcie swych braci i dostojników acolhuakańskich, w efekcie czego na

1 S a h a g ń n , op. cit., s. 794.

front wysłanych zostało 50 tysięcy wojowników pod dowództwem Ixtlilxochitła. Cortes powitał ich z rado-ścią, zdawał sobie bowiem sprawę z trudności, jakie napotykał Tecocoltzin: „starał się on przyciągnąć do przyjaźni z nami wszystkich mieszkańców swego miasta i prowincji, zwłaszcza dostojników, gdyż jeszcze nie byli w niej (tj. przyjaźni do Hiszpanów) tak utwierdze-ni, jak później... ; a ponieważ don Hernando... doceniał łaskę, jaką mu okazano w imieniu Waszej Królewskiej Mości, dając mu tak wielką władzę, choć byli inni, którzy mieli do niej prawo przed nim, (toteż) czynił co tylko mógł, aby wszyscy jego poddani przystąpili do walki z tymi z miasta (Tenochtitlan) i dzielili z nami niebezpieczeństwa i trudy"

30 tysięcy nowo przybyłych wojowników wódz naczel-ny zatrzymał przy sobie, resztę odesłał do obozów Alvarado i Sandovala.

W dwa dni po bitwie o centrum Tenochtitlan powitał on także posłów z Xochimilco, największego z miast za-grażających w tym rejonie hiszpańskim tyłom, które nie czekając na dalsze dowody słabości Meksykanów pośpieszyło z deklaracją lojalności i oddało do dyspozycji Hiszpanów własne oddziały. Podobnie postąpiło kilka miast położonych w górach na północno-zachodnim skraju Doliny Meksyku i poza nią, zamieszkanych przez ludność Otomi.

Parę dni przerwy, jakie nastąpiły po 9 czerwca, wy-korzystał Cortes na pewne zmiany organizacyjne. Naj-istotniejszą było rozdzielenie flotylli brygantyn. Alva-rado i Sandoval otrzymali po 3 statki, które miały wspierać natarcia wzdłuż grobli (wydaje się, że w prze-ciwieństwie do oddziałów Cortesa żołnierze grup zachod-niej i północnej nie zdołali wedrzeć się do miasta), a ponadto patrolować w dzień i w nocy jezioro w celu

• C o r t o p . cit.. s. J54.

przerwania dostaw wody i żywności, docierających do Tenochtitlan z okolicznych miejscowości. Niewykluczo-ne, że nastąpiły również jakieś przetasowania sił lądo-wych, bowiem w trakcie kolejnego ataku na miasto wódz naczelny dowodził już 300 żołnierzami, nie licząc jeź-dźców. Łączność między obozami utrzymywana była stale za pomocą brygantyn. Tą też drogą koordynowano działania na trzech frontach.

Meksykanom przerwa umożliwiła oczyszczenie zasy-panych poprzednio przepustów i kanałów oraz zbudo-wanie jeszcze mocniejszych barykad. Mimo to nie wy-trzymywali oni ostrzału z brygantyn, a wysadzane w dowolnym miejscu na grobli desanty zmuszały ich do krycia się za murami miasta. Podczas pierwszego po przerwie natarcia Hiszpanie znowu wyparli obrońców z centrum Tenochtitlan, choć przyszło im to z dużym trudem. Cortćs rozkazał utrzymać zajęty teren, aby dać czas „grupom inżynieryjnym" na jego niwelację. Bez przerwy toczyły się walki uliczne, wciągano się wza-jemnie w zasadzki.

Determinacja, jaką okazywali Meksykanie, nie wró-żyła nic dobrego: „wyciągnąłem z niej dwa wnioski — informował głównodowodzący wojsk oblężniczych — pierwszy, że niewiele albo nic nie będziemy mieli z bo-gactwa, które nam zabrali, drugi, że dają powód i zmu-szają nas, abyśmy zniszczyli ich całkowicie". Nie trzeba było wielkiej przenikliwości, by dojść do wniosku, iż szansa na odzyskanie bogactw maleje z każdym dniem przeciągania się walk. Ponieważ na razie przewaga mili-tarna nie robiła na Meksykanach specjalnego wrażenia, Cortćs postanowił użyć nacisku psychologicznego: „pali-łem i burzyłem wieże ich bogów (tj. piramidy z umiesz-czonymi na wierzchołku świątyniami) oraz ich domy. Aby zaś odczuli to mocniej, tego dnia kazałem podłożyć ogień pod te wielkie domy na placu, gdzie poprzednio — kiedy nas wyrzucili z miasta Hiszpanie i Ja kwste-

rowaliśmy... oraz pod inne znajdujące się obok... Wsku-tek tego wrogowie okazali; ogromny smutek, podobnie jak ich sojusznicy z miast znad jeziora, bo ani jedni, ani drudzy nie myśleli nigdy, że wystarczy nam sił, aby wejść tak daleko do miasta" 8.

Opór jednak nie ustawał i wkraczające do Tenochtitlan oddziały dzień w dzień musiały przełamywać rekon-struowane nocami linie obronne. Niekiedy trzeba było aż pięciu godzin, żeby z obozu w Xoloc dostać się dó centrum miasta. Przez ten czas kusznicy i arkebuzerzy wyczerpywali cały wzięty ze sobą zapas pocisków. Naj-groźniejszą przeszkodę stanowiły nadal kanały, które pokonywano wpław i z wody walczono z broniącymi przeciwległego brzegu wojownikami zbrojnymi w mie-cze i długie piki. Małą wartość, szczególnie w walkach na groblach, przedstawiali jeźdźcy. Na ich widok obroń-cy uciekali do wody albo kryli się za specjalnie przygo-towanymi osłonami, spoza których sypał się natych-miast grad pocisków. Zanim jeździec dopadł przeciw-nika, z reguły koń był już ranny lub zabity. Nic zatem dziwnego, że właściciele Zwierząt (a ceny koni były bardzo wysokie i osiągały od 800 do 1000 pesos) nie kwapili się do udziału w ryzykownych szarżach, tym bardziej jeśli teren poprzecinany był kanałami. Naj-częściej stanowili więc odwód albo ubezpieczali tyły atakujących oddziałów.

Na odcinku południowym, po zniszczeniu budynków przy ulicy prowadzącej w okolice Świętego Dziedzińca, Meksykanie pozbawieni zostali możliwości atakowania przeciwnika z płaskich dachów i grupa Cortesa za każ-dym razem dochodziła do centrum Tenochtitlan. Stam-tąd rozpoczęto natarcia w kierunku zachodnim, wzdłuż dużej ulicy wychodzącej na groblę do Tlacopan, z której docierały odgłosy walk toczonych przez grupę Pedra de Alvarado.

' Tamże, s. 156.

Na dwóch pozostałych frontach postępy Hiszpanów były wolniejsze i dużo skromniejsze. O działaniach grupy Sandovala nic prawie nie wiemy, ale późniejsza sytuacja zdaje się wskazywać, iż od północy nigdy nie zdołano wejść w głąb miasta na jakąś znaczącą odległość, zapewne ze względu na topografię tego rejonu. Północne dzielnice leżały w zasadzie na wodzie, to znaczy przeci-nała je tak gęsta sieć kanałów, że każdy dom stał osob-no, otoczony zewsząd wodą, wobec czego wszelkie akcje zaczepne musiały być prowadzone za pomocą brygan-tyn i łodzi dostarczonych przez sojuszników. Kanały umożliwiały co prawda statkom wpłynięcie między za-budowania, lecz jednocześnie ograniczały im zdolność manewru. Wysadzanym na ląd żołnierzom bez przerwy groziło odcięcie drogi powrotnej przez szybkie łodzie przeciwnika.

Także grupa Alvarado miała znacznie trudniejszy do-stęp do miasta niż ludzie Cortesa. Groblę zachodnią przecinała większa ilość przepustów, a położona u jej wlotu do Tlatelolco dzielnica Nonohualco również pełna była kanałów. Dopiero po uzyskaniu wsparcia brygan-tyn udało się opanować groblę i przenieść na nią obóz. W Tlacopan pozostały tabory, Indianki prowadzące kuchnię oraz jeźdźcy i Tlaxcaltecy.

Warunki panujące w prowizorycznym obozie były fatalne — sklecone naprędce szałasy nie zapewniały żadnych wygód ani nawet dostatecznej ochrony przed ustawicznymi opadami typowymi dla pory deszczowej, która rozpoczęła się w czerwcu i trwać miała do końca sierpnia. Być może i to, oprócz tęsknoty za kobietami, skłaniało Pedra de Alvarado do pozostawiania swych żołnierzy i spędzania nocy w Tlacopan. Czyniono mu z tego powodu wyrzuty, nikt wszakże nie mógł odmó-wić mu pomysłowości i brawury. Aby oszczędzić trudu i ofiar przy zdobywaniu terenu odzyskiwanego nocą przez Meksykanów, wprowadził on innowację taktyczną,

która mimo pewnego ryzyka zdała egzamin. Oto przy ważniejszych obiektach zdobytych w ciągu dnia pozo-stawiano warty kumulujące się w miarę upływu czasu. Każda warta złożona z 40 żołnierzy po odbyciu służby spała na miejscu i w ten sposób o świcie na wysunię-tym stanowisku znajdowało się 120 gotowych do walki ludzi. Gdy sytuacja wydawała się szczególnie groźna, v/ pogotowiu trwali wszyscy żołnierze. Jakkolwiek nie zawsze udawało się wytrzymać napór Meksykanów, ogólnie rzecz biorąc ryzyko opłaciło się. Tempo natar-cia wyraźnie wzrosło, a znajdujące się w przodzie od-działy hiszpańskie nigdy nie zostały odcięte od wojsk sojuszniczych, zazwyczaj nocujących w Tlacopan i wcho-dzących do akcji dopiero rano.

Cortes wykazywał daleko większą przezorność i nie zdecydował się przesunąć swego obozu choćby na skraj Tenochtitlan. Nie wprowadził też systemu kumuluj ą-cych się wart z obawy, że nocna służba i ewentualne ataki przysporzą więcej kłopotów niż korzyści.

Od początku oblężenia teatr działań wojennych obej-mował również jezioro Tetzcoco, którędy w dalszym ciągu płynęły setki łodzi z żywnością i zaopatrzeniem dla oblężonych. Brygantyny wyruszające na patrol po zakończeniu walk w mieście utrudniały transport („nie było dnia, by... nie przyciągały łodzi i (nie miały) wielu Indian powieszonych na rejach" 4), lecz nie były w sta-nie zlikwidować go całkowicie. Próby zniszczenia stat-ków, podjęte przez Meksykanów w południowo-wschod-niej części jeziora, zawiodły, choć pierwsza większa za-sadzka zakończyła się zwycięską dla nich bitwą. Pędzące za wystawionymi na przynętę łodziami dwie brygantyny z obozu Cortesa ugrzęzły wśród wbitych w dno pali i zostały zaatakowane przez trzydzieści dużych piróg ukrytych dotychczas w trzcinach. Wojownicy zdołali do-

4 D i a z d e l C a s t i 11 o, op. cit., s. 358.

stać się na jeden ze statków, skąd wyparto ich z wiel-kim trudem. Zginął kapitan Juan de Portillo. Kapitan drugiego statku Pedro Barba, były dowódca kuszników i przyjaciel Cortesa, zmarł w parę dni później na sku-tek ran. Straty wśród załóg nie są znane, wiemy tylko, że wszyscy, którzy ocaleli, byli ranni5.

Podobna zasadzka przygotowana nieco później już się nie udała, gdyż Cortes —• dowiedziawszy się o niej od wziętych do niewoli i przekupionych dostojników mek-sykańskich — wysłał do akcji siedem brygantyn, które rozgromiły flotyllę przeciwnika, biorąc wielu jeńców i odstraszając Meksykanów od dalszych tego rodzaju prób.

Głównym źródłem, z którego szła pomoc dla Meksy-kanów, były wierne im nadal miasta Ixtapalapan, Cul-huacan, Huitzilopochco, Mexicaltzinco oraz położone nieco dalej na południe Cuitlahuac i Mixquic. Tę nie-zależną enklawę na tyłach frontu południowego nękały bezustannie oddziały z Chalco, aż w końcu —• raczej chyba pod wpływem hiszpańskich sukcesów niż presji ze strony sąsiadów — w drugiej dekadzie czerwca przedstawiciele sześciu państewek przybyli do Cortesa prosząc z pokorą o darowanie win. Hiszpanom odpadł niepokój o bezpieczeństwo tyłów; dodatkowo zyskali tysiące łodzi i wojowników, źródło zaopatrzenia w żyw-ność („bardzo nam potrzebne" — podkreślał wódz na-czelny) oraz osiedle solidnych budynków z adobe i drewna w obozie w Xoloc wzniesione siłami nowych sojuszników.

Chinampanekowie, jak nazywano nieraz mieszkańców sześciu miast-państw nawiązując do chinampas — pły-

5 Tamże, s. 358—359; inną wers ję bitwy na jeziorze poda je T o r ą u e m a d a , op. cit., s. 292. Nie jest to b y n a j m n i e j wypadek odosobniony, że jedno wydarzenie ma dwie lub więcej wersji , choć na jczęśc ie j dotyczy to wydarzeń mnie j istotnych, nie decy-d u j ą c y c h o ogólnym obrazie walk. Wszelako zdarzają się też kont rowers je w sprawach zasadniczych.

wających ogrodów, niebawem po wejściu do walki do-puścili się powtórnej zdrady, za którą zostali jednak srogo ukarani. Razem z wojownikami z Xochimilco na-wiązali kontakt z Meksykanami, rzekomo w celu przej-ścia w odpowiednim momencie na ich stronę. Cuauhte-moc przyjął propozycję ze zrozumiałą wdzięcznością, ale kiedy po wpłynięciu wypełnionych wojownikami łodzi w głąb miasta fałszywi alianci zamiast wesprzeć miejsco-we oddziały walczące z Hiszpanami rzucili się do gra-bienia domów oraz porywania kobiet i dzieci, riposta Meksykanów była bezwzględna. Wycofana szybko z fron-tu część wojowników, przy biernej postawie żołnierzy hiszpańskich (jest prawdopodobne, że operacja została przygotowana bez ich wiedzy) zdziesiątkowała Xochi-milków i Chinampaneków, wielu z nich biorąc do nie-woli. Wszyscy jeńcy, na; rozkaz Cuauhtemoca i towa-rzyszącego mu Mayehuatzina — tlatoaniego Cuitlahuac, zginęli na kamieniu ofiarnym.

Tymczasem sytuacja na froncie południowym przy-brała taki obrót, iż Cortes z dnia na dzień, a czasem nawet z godziny na godzinę, spodziewał się kapitulacji obrońców miasta. Opór napotykany w południowych dzielnicach był raczej symboliczny. Wreszcie pewnego dnia, gdy ruszyło zmasowane natarcie wspierane przez ponad 100 tysięcy Indian, a 7 brygantyn i 3 tysiące łodzi otrzymało zadanie związania przeciwnika walką wokół miasta, osiągnięto rejon Świętego Dziedzińca bez najmniejszej potyczki. Żaden z zasypanych poprzedniego dnia przepustów i kanałów nie był oczyszczony, na drodze nie wyrosła ani jedna barykada. Obrona koncen-trowała się natomiast wokół ulicy biegnącej wzdłuż osi wschód — zachód. Na północ od niej rozciągało się Tlatelolco.

Wódz naczelny uformował swe oddziały w trzy ko-lumny i wydał rozkaz atakowania równoległymi ulicami w kierunku północno-zachodnim. Po całodziennym bo-

Stroje w o j e n n e d o s t o j n i k ó w i n d i a ń s k i c h

W o j o w n i k z o s o b i s t y m

e k w i p u n k i e m

B r y g a n t y n y w oko l i cach Tetzcoco

Brygantyny w walce

Boje na grobli po łudn iowej

O b l ę ż e n i e Tenocht i t lan

Próba pojmania Cortesa podczas bitwy 30 czerwca 1521

Ujęcie Cuauhtemoca

Z d o b y w c a M e k s y k u -H e r n a n Cortes

Kośció ł na gruzach ind iańsk ie j świątyni w Tlate lo lco

ju opanowano! trzy z sześciu lub siedmiu kanałów, a późnym popołudniem oddziały odeszły do Xoloc z za-garniętymi łupami. Nazajutrz operacja została powtó-rzona: „wszędzie, gdzie wchodziłem z ludźmi, nie poja-wił się żaden opór; nieprzyjaciele wycofywali się tak szybko, iż zdawało się, że zdobyliśmy trzy czwarte miasta... ; i poprzedniego dnia i tego uważałem za pew-ne, że poddadzą się... , ale... nie spotkaliśmy się z żad-nym pokojowym znakiem z ich, strony" *.

Exodus mieszkańców Tenochtitlan do Tlatelolco roz-począł się już w pierwszych dniach czerwca, kiedy zawiodły nadzieje na powstrzymanie ataków na południo-wej rubieży miasta, mimo iż „ściągnięto tam wojowni-ków z dzielnic północnych i zachodnich. Dopóki Alva-rado i Sandoval nie dysponowali brygantynami, ich natarcia nie zagrażały miastu, ale po rozdzieleniu flotylli zaszła konieczność wzmocnienia obrony także na ich kierunkach. Wycofano więc część wojowników z frontu południowego. Jednak mało skuteczna obrona stanowiła tylko jedną z przyczyn błyskawicznych postępów grupy Cortesa. O innych informują częściowp annały Tlatelol-ków spisane około 1528 roku. Według nich jeszcze pod-czas walk w Huitzilan, na południowym skraju Te-nochtitlan, Tenochkowie „zaczęli zabijać jedni drugich. Mówili do siebie: »Gdzie są nasi wodzowie? Czy choć jeden raz wystrzelili? Czyż dokonali jakichś mężnych czynów?«. Nagle pojmali czterech: na przodzie szli ći, którzy ich zabili. Zabili Cuauhnochtli, .kapitana z Tla-catecco, Cuapana, kapitana z Huitznahuac, oraz (dwóch) kapłanów — kapłana z Amantlan i z Tlalocan" 7.

Można przypuszczać, że powodem bratobójczej roz-prawy był nie tyle brak odwagi, o co autor lub autorzy anonimowanych annałów ustawicznie pomawiają pobra-tymców z Tenochtitlan, ile brak przekonania o sensow-

8 C o r 16 s, op. cit., s. 159. S a h a g ń n , op, cit., s. 815.

ności oporu przeciw Hiszpanom, który dawał tak często znać o sobie w minionych miesiącach.

I tym razem nie potrafimy ustalić, jaki zasięg miała antywojenna fronda i w jakim stopniu wpłynęła na przebieg walk. W każdym razie opanowanie Świętego Dziedzińca, a następnie spalenie świątyń i pałaców stało się sygnałem do opuszczenia Tenochtitlan:

„Wzięli na ramiona Huitzilopochtli, zanieśli go do Tlatelolco i ulokowali w Domu Młodzieńców (tj. tel-pochcalli), który znajduje się w. Amaxac. A ich król usadowił się w Acacolco. Był to Cuauhtemoctzin. To wystarczyło: prosty lud opuścił swoje miasto Tenochti-tlan, aby schronić się w Tlatelolco. Tam (w Tlatelolco) kapitanowie Tenochków ścięli sobie włosy, i ci o niż-szej randze także je tam ścięli, a ci ze stopniem wojsko-wym cuachic i otomi, którzy zazwyczaj noszą swe heł-my z piór, już nie pokazywali się w nich przez cały czas, kiedy walczyliśmy. Tlatelolkowie ze swej strony otoczyli ich dostojników, a wszystkie kobiety drwiły i zawstydzały ich mówiąc: »Czemu tylko stoicie? Nie wstyd wam? Nigdy już nie znajdzie się kobieta, która umaluje twarz dla was! A kobiety (Tenochków) płakały i prosiły o łaskę w Tlatelolco«" 8.

Cytat ten wymaga jednej uwagi. Obcinanie włosów niekoniecznie stanowiło objaw tchórzostwa Tenochków, choć zmiana formy uczesania oznaczającej rangę wojow-nika uchodzić mogła za czyn uwłaczający, niegodny. Bardzo możliwe, iż żołnierze hiszpańscy „polowali" pod-czas walk na wyróżniających się strojem i uczesaniem dowódców, a potępiony w relacji zabieg był rozsądną reakcją, świadczącą o szybkim dostosowywaniu się wo-jowników z Tenochtitlan do nowych warunków. W źród-łach meksykańskich spotyka się opis podobnych form kamuflażu. Na przykład Tzilacatzin, dowódca w randze

Tamże, s. 815—816.

otomi, zasłużony w walkach z grupą Alvarado, „kładł na siebie różne przebrania, aby go (wrogowie) nie roz-poznali" 9.

Z kolei Hiszpanie przebierali się w stroje indiańskie i to bynajmniej nie tylko w „pancerze" ichcahuipilli. Nosili m. in. pióropusze, jak Rodrigo de Castaneda. z grupy Sandovala, którego ze względu na odwagę zwa-no Xicotencatlem. Cel tej maskarady wyjaśnia meksy-kański kronikarz: „A Hiszpanie nie ukazywali się w swej prawdziwej postaci. Stroili się jak ludzie stąd. Wkła-dali oznaki wojenne, okrywali się bawełnianymi płasz-czami, żeby oszukać ludzi; szli całkiem zakryci i w ten sposób wprowadzali w błąd" 10. Pomyłka kosztowała za-zwyczaj drogo, o . ile bowiem Meksykanie nauczyli się walczyć z Hiszpanami skrycie w obawie przed bronią palną i kuszami, o tyle nie czuli żadnego respektu przed ich sojusznikami i nacierali na nich otwarcie i śmiało.

Niezależnie od autoreklamy i przesady w relacji Tlatelolków, wartość bojowa oddziałów rekrutujących się z północnych części miasta znajduje potwierdzenie zarówno w przebiegu walk na froncie zachodnim i pół-nocnym, jak i w opinii mieszkańca Tenochtitlan, który wspominając o ucieczce Tenochków do Tlatelolco dodał: „Działo się to wtedy, kiedy Pedro de Alvarado zaatako-wał Iliacac, leżące na drodze do Nonohualco, ale nic nie mógł zdziałać. Jakby rzucili się na skałę: albowiem ci z Tlatelolco byli ludźmi bardzo dzielnymi" n.

Przyjęta przez Alvarado zasada nieoddawania raz zdo-bytych pozycji oraz duża ilość kanałów w tej części miasta nadały walkom na froncie zachodnim szczegól-nie zacięty charakter. Walczący tam właśnie Diaz del' Castillo pozostawił w swej relacji sugestywny obraz wy-siłków, jakie czynili. Meksykanie, aby rozbić jedyne

9 Tamże, s. 795. 10 Tamże, s. 802. 11 Tamże, s. 794—795.

znajdujące się w pobliżu ich linii obronnych ugrupowa-nie hiszpańskie, przerwać blokadę, a następnie skiero-wać wszystkie siły przeciw innym obozom.

Pierwszą groźniejszą próbę przejęcia inicjatywy, jeszcze przed 16 czerwca (dokładnej daty nie sposób ustalić), ujawnili Hiszpanom wzięci do niewoli dowódcy meksykańscy. Plan Cuauhtemoca przewidywał zlikwi-dowanie grupy Alvarado przy współudziale oddziałów z Tlacopan, Azcapotzalco i Tenayocan, w drugiej zaś fazie zaatakowanie Cortesa i Sandovala we współdziałaniu z wojskami „dziewięciu miast znad jeziora" (zapewne chodziło m.in. o Chinampaneków). Uprzedzeni Hiszpanie nie dali się zaskoczyć ani na grobli, ani w Tlacopan. Ataki ponawiane przez kilka dni i nocy, o różnych po-rach, raz w całkowitej ciszy, kiedy indziej przy akompa-niamencie przeraźliwych krzyków, gwizdów i dźwięków instrumentów spełzły na niczym.

Pewnej niedzieli (16 czerwca?) Meksykanie zastoso-wali odmienną taktykę. Wysunięty dość daleko w głąb Tlatelolco oddział wartowniczy zaatakowany został od strony znajdującego się w przodzie dużego kanału, z bo-ku — spomiędzy zrujnowanych domów, oraz od tyłu — co odcięło mu powrót na- groblę. Na szczęście w obozie na grobli nocowała już w tym czasie połowa jeźdźców i Tlaxcaltecy, którzy przebili się do otoczonych żołnie-rzy i — jak się zdawało — wspólnym wysiłkiem wyparli Meksykanów poza barykadę i kanał. Obrońcy nie przery-wali walki, ale cofali się dość szybko. Dopiero po pew-nym czasie, kiedy bój przeniósł się między duże domy i piramidy, nastąpiło potężne przeciwuderzenie, które ostudziło euforię Hiszpanów. Zwarty początkowo szyk obronny załamał się przy kanale, ponieważ w miejscu, gdzie się przeprawili, była już flotylla łodzi. Trzeba było szukać innej przeprawy. Gdy ją znaleziono, okazało się, że w dnie stosunkowo płytkiego kanału wykopane były głębokie doły — żołnierze tracili grunt pod nogami, to-

nęli; „wtedy uderzyły na nas łodzie i Meksykanie schwy-tali pięciu spośród naszych towarzyszy i żywych zabrali do Cuauhtemoca" 12.

Ratunek nadszedł nie ze strony brygantyn, które śpie-sząc na pomoc bocznymi kanałami utknęły na grubych palach wbitych w dno i z trudem odpierały ataki łodzi, zasypywane jednocześnie pociskami z płaskich dachów, lecz ze strony jeźdźców i części sojuszników, którzy nie zdążyli przekroczyć kanału (jedyny jeździec, jaki znalazł się po drugiej stronie, zginął wraz z koniem), a teraz .wy-parli Meksykanów ze zbawczego brzegu. Pościg za wy-cofującymi się na groblę oddziałami trwał aż do obozu, gdzie do walki włączyła się artyleria.

Wiadomość o klęsce tak zaniepokoiła Cortćsa, iż pośpie-szył do Tlacopan, aby osobiście udzielić Alvarado repry-mendy za niewypełnienie wielekroć powtarzanego roz-kazu zasypywania kanałów natychmiast po ich zdoby-ciu. Podejrzewał ponadto, że przyczyną porażki była brawura i rywalizacja w szybkości posuwania się ku centrum Tlatelolco, jaka toczyła się między żołnierzami frontów południowego i zachodniego. 'Na miejscu jed-nak zmienił zdanie: „naprawdę byłem zdumiony, jak da-leko wdarł się on do miasta — pisał potem — i ile złych przejść i mostów zdobył. Zobaczywszy to nie przypisy-wałem mu takiej winy, jaką wcześniej zdawał się pono-sić" 1S. W ciągu następnych czterech dni, przy sporych stratach, przeszkoda wodna została opanowana i zasypana.

Ocena codziennych niemal bojów, zwłaszcza jeśli uz-nano je za porażki, uzależniona była nie tyle od wyso-kości strat w ludziach, ile — jak się zdaje — od stopnia zagrożenia całej grupy oraz wielkości odzyskanego przez przeciwnika terenu. Ponieważ nikt nie prowadził reje-strów zabitych, a dane kronikarskie są wyrywkowe i z re-guły różnią się między sobą, trudno powiedzieć, ile ofiar

12 D i a z d e l C a s t i l l o , op. cit., s . 360.

C o r t ś s , op. cit., s. 160.

pochłaniał przeciętny dzień wojny. Sądząc na podstawie informacji Diaza del Castillo, który pisząc o przegranej bitwie wokół kanału wspomina wyłącznie zabitego jeźdźca, dwóch wioślarzy z brygantyn i pięciu żołnierzy wziętych do niewoli, porażka oceniona jako poważna po-ciągnęła za sobą stosunkowo niskie straty. Więcej, bo sześciu ludzi, zginąć miało podczas późniejszych, zwy-cięskich walk o kanał

Przeciętne straty hiszpańskie były więc raczej nie-wielkie, choć w miarę upływu czasu powodowały spory ubytek sił. Z całą pewnością o wiele więcej ginęło sojusz-ników, tu wszakże — podobnie jak w przypadku Meksy-kanów — brak jest jakichkolwiek danych. Ze źródeł in-diańskich wiadomo natomiast, iż w tej fazie walk na froncie zachodnim (i może północnym?) przynajmniej dwukrotnie Meksykanie pojmali po kilkunastu jeńców (raz mowa jest o piętnastu, kiedy indziej o osiemnastu Hiszpanach), których stracono w świątyniach Tlatelolco15.

Według Diaza del Castillo jeszcze raz — 24 czerwca, w rocznicę powrotu Cortśsa z Cempoallan do Tenoch-titlan — Cuauhtemoc próbował przechwycić inicjatywę w swoje ręce. Nasilonym walkom na wszystkich frontach przez dwie kolejne noce towarzyszyły ataki na obozy hiszpańskie, na skutek ciemności pozbawione wsparcia brygantyn, a trzeciego dnia rano nastąpiło silne uderze-nie na froncie zachodnim. 120 żołnierzy strzegących jak zwykle wysuniętej pozycji, chociaż-zostali „na poły roz-bici i pokonani", zdołało uformować szyk obronny i wy-cofać się pod osłoną salw z kusz -i arkebuzów. Swit umoż-liwił też wejście do akcji brygantyn, które powstrzy-mały na grobli napór meksykański. Zginęło ośmiu żoł-nierzy. Wśród dziesiątków rannych znalazł się również Pedro de Alvarado. W opinii uczestnika wydarzeń od-wrót udał się wyłącznie dzięki nieobecności na grobli in-

14 D i a-z d e l C a s t i l l o , op. cit., s. 359—361. 15 S a h a g u n, op. cit., s. 797; T o r q u e m a d a, op. cit., s. 284.

diańskich sojuszników, którzy nie potrafili w takich sy-tuacjach zachować dyscypliny i porządku.

Pomimo okresowej aktywizacji wojsk meksykańskich, w końcu czerwca położenie oblężonych wydawało się Hiszpanom beznadziejne. Oddziały Alvarado systematycz-nie docierały w okolice tianąuiztli — wielkiego placu targowego w Tlatelolco. Wojska Cortesa, po opanowaniu części ulicy łączącej Święty Dziedziniec w Tenochtitlan z groblą zachodnią, prowadziły działania w dzielnicach okalających plac targowy od południowego wschodu. Jednak stłoczeni na ograniczonej przestrzeni Meksykanie, nie zważając na brak żywności i słodkiej wody, z uporem odrzucali propozycje kapitulacji. Hiszpanie, wykorzystu-jąc fakt, że Tlatelolco formalnie stanowiło odrębne mia-sto-państwo, usiłowali nawet skłonić Tlatelolków do przerwania wojny i pozostawienia Tenochków samym sobie. Bez powodzenia. W tej sytuacji powzięto decyzję przeprowadzenia 30 czerwca generalnej ofensywy na centrum Tlatelolco. Później wódz naczelny będzie twier-dził, że decyzję wymogli na nim żołnierze i oficerowie, którym przewodził skarbnik królewski Julian de Alde-rete, lecz wolno sądzić, iż podsycane sukcesami emocje,

Jakie łączyły się z rocznicą „smutnej nocy", udzieliły się także jemu. Jakkolwiek zarówno oficerowie z obozu Cor-tesa, jak i dowódcy dwóch pozostałych frontów mieli możliwość wypowiedzenia swych opinii o planowanej ope-racji, nikt inny tylko on właśnie miał głos rozstrzygający w kwestiach o znaczeniu strategicznym. Do takich zaś na-leżała ofensywa, po której spodziewano się zepchnięcia Meksykanów w północno-zachodni skraj Tlatelolco, gdzie ich szanse na dłuższy opór zmalałyby do minimum. Po-wstałyby również warunki do przeniesienia wszystkich obozów na plac targowy, co zakończyłoby uciążliwe na-tarcia i odwroty, a ponadto zapewniłoby dużo większą skuteczność działania dzięki koncentracji sił i środków.

Plan operacji, przesłany 29 czerwca z obozu w Xoloc

do Tlacopan i Tepeyacac, przewidywał jednoczesny atak wszystkich grup, łącznie z brygantynami i flotyllami sprzymierzeńców, przy czym decydującą rolę odegrać miała grupa Cortesa uzupełniona 80 piechurami ściąg-niętymi z frontu zachodniego. Niezbyt jasna jest rola wyznaczona grupie Sandovala. Zgodnie z relacją Cor-tesa Gonzalo de Sandoval powinien udać się z 10 jeźdźca-mi, 100 piechurami oraz 15 kusznikami i arkebuzerami do obozu Alvarado, aby pomóc temu ostatniemu w prze-łamywaniu mocnej linii obronnej stworzonej znów wzdłuż kanału, nad którym wcześniej poniósł on pamiętną po-rażkę. Tam też skierowane zostały trzy brygantyny z frontu północnego. W Tepeyacac pozostać miało 10 jeźdźców oraz chyba przynajmniej część oddziałów sojuszniczych, których zadanie polegało na upozorowa-niu zwijania obozu w celu wyciągnięcia Meksykanów z miasta i rozbicia ich na lądzie stałym. Byłby to zatem powrót do wariantu taktycznego zarzuconego w począt-kach czerwca. Szkopuł jednak w tym, że ta część planu nie znajduje potwierdzenia w opisach walk pozostawio-nych przez Diaza del Castillo i innych kronikarzy. Wy-nika z nich natomiast, iż Sandoval dowodził natarciem wzdłuż grobli północnej.

W niedzielę 30 czerwca, po mszy, z Xoloc wypłynęło 7 brygantyn i ponad 3 tysiące indiańskich łodzi. Oddziały piesze bez przeszkód dotarły do centrum Tenochtitlan i w pobliżu szerokiej ulicy prowadzącej w kierunku Tla-copan uformowały się w trzy kolumny. Miały one nacie-rać trzema równoległymi ulicami na północ, ku tian-ąuiztli. Najszerszą ulicą posuwał się Julian de Alderete z 70 piechurami i 15—20 tysiącami sojuszników, dużą liczbą Indian wyposażonych w narzędzia do niwelacji te-renu oraz 7—8 jeźdźcami stanowiącymi ariergardę. Drugą ulicą atakowali Andres de Tapia i Jorge de Alvarado z 80 żołnierzami i ponad 10 tysiącami Indian. Trzecią ko-lumnę złożoną ze 100 piechurów (w tym 25 kuszników

i arkebuzerów) oraz „ogromnej liczby naszych przyja-ciół" prowadził Cortes, który wybrał dla siebie ulicę naj-węższą, z kanałami po obu stronach. Miał w odwodzie 8 jeźdźców. Na ulicy do Tlacopan pozostawiono dwie ar-maty pod ochroną 8 innych jeźdźców.

Natarcie od początku rozwijało się bardzo obiecująco. 'Przy silniej bronionych przepustach i barykadach drogę oczyszczały małe armatki; zorganizowany ogień z arke-.buzów i salwy z kusz rozdzierały szeregi oddziałów mek-sykańskich. Tłumy sojuszników, opanowując zabudowa-nia i wyloty bocznych ulic, skutecznie osłaniały flanki grupy szturmowej. Kolumna dowodzona przez Cortesa rozciągnęła się znacznie w wąskiej uliczce i w pewnym momencie wódz naczelny, walczący pieszo, postanowił opuścić czoło, aby wesprzeć z około 20 żołnierzami idą-cych w tyle Indian, którzy nie mogli poradzić sobie z ja-kimś silniejszym atakiem Meksykanów. Szybkie tempo natarcia wymagało zwrócenia bacznej uwagi na zabezpie-czenie tyłów. Wkrótce nadeszła wiadomość, że szpica zna-lazła się w pobliżu placu targowego i slysly odgłosy walk na odcinkach Alvarado i Sandovala. Kiedy jednak Cor-tes zdecydował się po chwili powrócić na czoło kolumny, natknął się na kanał o szerokości 10—12 kroków, prak-tycznie nie zasypany. Po wodzie pływały kawałki dre-wna i faszyna, umożliwiające wprawdzie przejście na drugą stronę, ale jedynie „powoli i ostrożnie". Tymcza-sem ze świątyń odezwały się bębny i piszczałki wzywa-jące wojska meksykańskie do kontrataku.

Zaskoczone niezwykle gwałtownym oporem, a następ-nie przeciwuderzeniem kolumny hiszpańskie zaczęły po-śpiesznie cofać się, napotykając teraz na drodze nieopa-trznie pozostawione przeszkody. Kanał, przy którym za-trzymał się Cortes, natychmiast wypełnił się ciałami uciekających, a po obu jego stronach pojawiły się dzie-siątki łodzi. Niespodziewanie dowódca dostał się w wir walki i został otoczony przez wojowników usiłujących

pojmać go żywcem. Rannego w nogę wyrwał z rąk ja-kiegoś Meksykanina (i, jak twierdzili niektórzy, z uści-sku duszącej go starej kobiety) żołnierz nazwiskiem Olea, sam ginąc pod ciosami indiańskich mieczy. Na pomoc rzucili się walczący opodal Ixtlilxochitł oraz tlaxcaltecki dowódca Tecamacatzin. Ciężko ranny został żołnierz Ler-ma; Cristóbala de Guzman, pokojowca Cortesa, który przedzierał się do swego pana z koniem, Meksykanie uprowadzili. Wreszcie dowódcy straży przybocznej Anto-niowi de Quifiones udało się wydostać wodza z tumultu. Eskortująca go grupka żołnierzy wycofała się grząską uliczką, gdzie trwała bitwa z nadciągającymi z bocz-nych kanałów oddziałami przeciwnika. Jeszcze któryś z jeźdźców usiłował dotrzeć do Cortesa z koniem, lecz zwierzę padło rażone piką. Dopiero po wydostaniu się na szeroką, pozbawioną błota i nie zagrożoną atakami ło-dzi ulicę do Tlacopan można było uporządkować szyki i wydać rozkaz wycofania się z Tlatelolco.

Zanim gońcy zawiadomili o decyzji Juliana de Alde-rete i Andresa de Tapia, skarbnik królewski jako pierw-szy doświadczył na sobie chwytu psychologicznego zasto-sowanego przez Meksykanów. W trakcie walki rzucono żołnierzom pod nogi kilka głów z okrzykiem wskazują-cym, iż jedna z nich należy do Malin che — Cortesa. W tym wypadku mistyfikacja szybko wyszła na jaw, ale pewności zabrakło, kiedy cofające się w kierunku Xoloc oddziały dostrzegły ponad piramidami słupy dymów zwiastujące składanie ofiar, a walczący w pierwszej linii wojownicy pęnownie cisnęli okrwawione głowy wykrzy-kując, że Tonatiuh (tj. Alvarado), Sandoval oraz inni ofi-cerowie nie żyją. „Mówią, że wtedy Cortes upadł na du-chu dużo bardziej niż wcześniej i łzy trysnęły z oczu jego i wszystkich, których miał przy sobie"1S. On sam komentował tę chwilę dość lakonicznie: „poszliśmy do

M Diaz d e l C a s t i l l o , op. cit...' s. 369.

naszego obozu nieco wcześniej niż zwykliśmy wracać w inne dni, w wielkim smutku, ponieważ (Meksykanie) mówili nam również, że brygantyny zostały stracone, bo ci z miasta zaszli nas w łodziach "od tyłu"

O tym, iż był to kolejny bluff, dowiedziano się w kilka godzin później.

Wydarzenia na innych frontach miały przebieg mniej dramatyczny i pociągnęły za sobą dużo mniejsze straty. Grupa Alvarado, która podeszła pod plac targowy, także zmuszona została do odwrotu, ale Hiszpanie szybko ode-słali do tyłu oddziały sojusznicze i nie pozwolili Meksy-kanom rozbić swoich szyków. Tlaxcaltecy wycofali się chętnie, „gdyż jak zobaczyli pięć głów naszych towa-rzyszy spływających krwią, a Meksykanie mówili, że za-bili już Malinche, Sandovala i wszystkich teules, jakich oni ze sobą prowadzili, i tak samo uczynią z nami i Tlax-caltekami, przestraszyli się poważnie"18. Pod naporem przeciwnika oddziały Alvarado cofnęły się aż do Obozu i dopiero tam, kierując ogień z dwóch strzelających na przemian armat na wypełnioną wojownikami groblę, po-wstrzymały natarcie. Bój toczył się jednak nadal.

W tym samym czasie załogi brygantyn starały się ura-tować statki zablokowane w kanałach na przedmieściach Tlatelolco. Kapitanowi Juanowi de Limpias Caravajal udało się po raz pierwszy w dziejach oblężenia przeła-mać zapory i wymknąć się z pułapki. Inną jednostkę oca-liła pomoc kapitana Juana Jaramillo. Wszystkie załogi poniosły wszakże straty w zabitych i'rannych.

Zarówno na froncie zachodnim, jak północnym ataki Meksykanów przybrały na sile po rozbiciu grupy Cor-tesa. Sandoval, trzykrotnie ranny, wyprowadził swe od-działy wąską groblą do Tepeyacac, oddał dowództwo Luisowi Marin i z dwoma jeźdźcami popędził wokół jeziora do wodza naczelnego. I jemu rzucano głowy

17 C o r t e s , op. cit., s. 165. 18 D i a z cl e I C a s t i 11 o, op, cit., s. 367,

Hiszpanów sugerując, że należą do Tonatiuha, Malinche i ich oficerów.

„Jak tylko Sandóval zobaczył Cortesa, rzekł: — Ach, panie kapitanie, cóż to jest? Czy takie są rady

i sposoby wojenne, jakie nam zawsze dawałeś? Jakże zdarzyło się takie nieszczęście?

A Cortes odrzekł przez łzy płynące mu z oczu: — Och, synu Sandovalu, moje grzechy to sprawiły,

lecz nie jestem tak winny, jak mnie osądzają wszyscy nasi kapitanowie i żołnierze, gdyż to skarbnik Julian de Alderete, któremu rozkazałem zasypać tamto przejście, gdzie nas rozbili, nie uczynił tego, bo nie przywykł do wojen ani nawet do tego, by być podkomendnym ka-pitanów!"

Doszło do ostrej wymiany zdań między wodzem na-czelnym i oskarżanym niesłusznie skarbnikiem. Okolicz-ności nie sprzyjały wszelako ustalaniu odpowiedzial-ności — nadal brak było wieści z frontu zachodniego, gdzie zaraz po przybyciu do Xoloc wysłany został Andres de Tapia z trzema jeźdźcami. Cortes zdecydował się wy-słać tam jeszcze Sandovala i Francisca de Lugo. Gdy do-tarli oni do celu około godziny szóstej po południu, wo-kół obozu Alvarado toczyły się nadal zacięte walki na lądzie i na wodzie — dobiegało końca wycofywanie się oddziałów i odblokowywanie brygantyn.

Na oczach umęczonych żołnierzy Cortesa rozegrał- się tragiczny finał. „Kiedy wycofaliśmy się wreszcie w pobli-że naszych kwater, i przebyliśmy już wielki rów, w któ-rym było dużo wody i nie mogły dosięgnąć nas strzały, włócznie i kamienie... , ponownie zabrzmiał bardzo żałośnie bęben Huitzilopochtli i mnóstwo muszli i rogów... Spoj-rzeliśmy na wysoką cu (tj. świątynię), gdzie na nich grali i zobaczyliśmy, że siłą prowadzą po stopniach w górę najszych towarzyszy pojmanych podczas klęski zadanej

» Tamże, s. 369—370.

Cortesowi i że wiodą ich, aby złożyć w ofierze. A ,gdy mieli ich już na górze, na placyku znajdującym sią obok świątyni, gdzie były ich przeklęte bożki, dojrzeliśmy, że wielu z nich wkładają na głowy pióropusze i każą im tańczyć przed Huitzilopochtli z czymś w rodzaju wachla-rzy, a zaraz po tańcu kładą ich na plecy, na kamie-niach, nieco wydłużonych, jakie mieli do składania ofiar, i nożami z obsydianu rżną im piersi i wyrywają rusza-jące się serca..., ciała zaś strącają nogami w dół po stop-niach... Jak ujrzeliśmy te okrucieństwa, wszyscy z na-szego obozu i Pedro de Alvarado, Gonzalo de Sandoval i wszyscy pozostali kapitanowie... mówili do siebie: »Oh, Bogu dzięki, że to nie mnie wzięli dzisiaj na ofiarę«"ł°.

W pamięci Meksykanów dzień 10-Ehecatl, dziewiętna-sty w miesiącu Tecuilhuitontli, zapisał się jako wielkie święto bogów, którym złożono w ofierze 53 Hiszpanów, 4 konie i setki hiszpańskich sprzymierzeńców. Na podsta-wie źródeł indiańskich trudno zorientować, się w rze-czywistych rozmiarach strat. Cortśs pisał w liście do króla Hiszpanii, z pewnością zaniżając liczby, że feralnego dnia zginęło 35—40 Hiszpanów i ponad 1000 sojuszników, a z górą 20 żołnierzy odniosło rany. Donosił też o utracie małej armaty, wielu kusz, arkebuzów i innej broni21.

Dia'z del Castillo miał poważniejsze niż kiedykolwiek kłopoty z ustaleniem, ilu żołnierzy, z której grupy i w jaki sposób poniosło śmierć, bowiem na kilkunastu kartach swej relacji raz podawał, że z samej ,tyiko grupy Cortesa ubyło ponad 66 żołnierzy i 8 koni, potem mówił o 62 Hiszpanach złożonych w ofierze, aby wreszcie stwierdzić, iż ponad 60 żołnierzy i 8 koni zginęło ogółem na trzech frontach. W innym zaś miejscu, znowu pisząc, że to Cortesowi porwano sześćdziesięciu kilku ludzi, precyzo-wał: „z powodzeniem mogę powiedzieć — sześćdziesięciu ośmiu, gdyż tylu ich było, jak potem dokładnie poli-

20 Tamże,- s. 371—372. 21 C o r t e s , op. cit., s. 164.

czono". Osobno wspomina on o 6 zabitych z grupy San-dovala, nic nie mówiąc o stratach na froncie zachodnim, wyjąwszy 3 żołnierzy z załogi jednej z brygantyn. Przy-znaje natomiast, że mało kto wyszedł z bitwy bez szwan-ku., Niektórzy, jak na przykład kapitan Cristóbal Flores, którego brygantyna znalazła się w ciężkich opałach na froncie północnym, umierali dopiero po paru dniach. Pewnym pocieszeniem mógł być fakt uratowania się wszystkich statków. Zmalała za to o ponad połowę liczba łodzi indiańskich sojuszników

E t a p II Meksykanie za wszelką cenę starali się zdyskontować

sukces i przekształcić wygraną bitwę w zwycięski koniec wojny. Wieczorem i nocą obsadzili ponownie cały teren wydarty im podczas trzech tygodni. Linie obronne prze-sunięte zostały w pobliże obozów hiszpańskich — z Xoloc żołnierze widzieli w odległości dwóch strzałów z kuszy ogniska i posterunki meksykańskie. Rozkaz Cor-tesa, wstrzymujący wszelkie działania zaczepne, umożli-wił obrońcom oczyszczenie przepustów i kanałów oraz odbudowanie barykad, znacznie większych i mocniej-szych niż wznoszone dotąd. Przez kilka dni i nocy nie ustawały brawurowe ataki na zamienione w fortece obozy.

Trwała także wojna psychologiczna, obliczona przede wszystkim na złamanie nadwerężonego morale wojsk sojuszniczych. W czasie ataków Meksykanie rzucali w stronę przeciwników poobcinane członki wziętych do niewoli nieszczęśników, zasypywali Hiszpanów oraz ich aliantów obelgami i groźbami, z których przebijała nie-złomna pewność, że już niebawem ci, co przeżyją, zo-staną zapędzeni do odbudowy Tenochtitlan. Co wieczór

2i Por. D i a z d e l C a s t i 11 o, op. cit., s. 366—367, 369, 373, 381; mimochodem i w innym kontekście stwierdza on także, iż po 30 czerwca „brakowało ponad 1200" wojowników z wojsk so-juszniczych (s. 374).

z obozu na grobli zachodniej dostrzec można było wzno-szące się nad świątyniami Tlatelolco dymy ognisk i ka-dzideł; dobiegały stamtąd dźwięki instrumentów muzycz-nych, śpiewy, okrzyki, a od czasu do czasu na oczach przerażonych Hiszpanów odbywała się kolejna rytualna egzekucja. „Całą noc płonęły stosy i zabijali kilku naszych towarzyszy na ofiarę przeklętemu Huitzilopochtli czy Tezcatlipoce, porozumiewali się z tymi bożkami, a one odpowiadały, że jeszcze tej samej nocy albo rano. wszyst-kich nas wymordują... Kiedy słuchali tego nasi sprzy-mierzeńcy, Tlaxcaltecy czy inni, widząc, że jesteśmy po-bici i nie zwyciężamy jak zwykliśmy, uwierzyli im w końcu" 23.

Cuauhtemoc przedsięwziął również akcję dyploma-tyczną. Jego wysłannicy, zaopatrzeni w trofea w postaci hiszpańskich głów lub skór zdartych z twarzy — wraz z zarostem, łbów końskich itp., pośpieszyli do sprzymie-rzonych z Hiszpanami miast, aby poinformować ich wład-ców, że ponad połowa cudzoziemców już zginęła, a reszta rychło pójdzie w ich ślady. Trofea stanowiły wymowną przestrogę, iż jeśli nie opuszczą Cortesa, ściągną na siebie zemstę hueytlatoaniego Tenochtitlan. Wezwanie do udziału w ostatecznej rozprawie z Hiszpanami skierowano też do miast-państw leżących poza Doliną Meksyku, m.in. do Malinalco, gdzie Cuauhtemoc miał podobno krewnych z linii matki, oraz do Cuixco. Włączenie się do wojny obu tych państw mogło być zresztą 'uzgodnione wcześ-niej, gdyż zaledwie w dwa dni po przegranej bitwie, a więc 3 lipca, do obozu w Xoloc przybyli posłowie z Cuauhnahuac prosząc o pomoc przeciwko wojskom Malinalco i Cuixco, grasującym na ich ziemiach i mają-cych zamiar uderzyć od południa na Hiszpanów.

Poselstwo wywołało konsternację. Nastrój przygnębie-nia i niepewności panujący wśród żołnierzy nie sprzyjał

Tamie, s. 373.

misji z Cuauhnahuac, lecz Cortśs — mimo sprzeciwu ofi-cerów („mówili, • że gubię siebie zabierając ludzi z obo-zu") — zdecydował wysłać na pomoc zagrożonemu mia-stu 80 piechurów i 10 jeźdźców. Podobnie jak przed ro-kiem w Tlaxcallan, doraźne uwarunkowania nie zdołały przesłonić mu ogólnego obrazu sytuacji, w której każdy dodatkowy przejaw słabości mógł mieć następstwa dużo bardziej poważne niż chwilowy brak kilkudziesięciu żoł-nierzy na jednym z frontów. Andresowi de Tapia, do-wódcy oddziału interwencyjnego, udało się wykonać za-danie w wyznaczonym terminie dziesięciu dni. Wraz z wojskami z Cuauhnahuac pokonał armię przeciwnika, spustoszył okolice Malinalco i, nie próbując zdobywać usytuowanego na stromej górze miasta, powrócił pod Tenochtitlan.

Tyle powiedzieć można z całą pewnością o wydarze-niach pierwszej połowy lipca. Pozostałe fakty, o nader zagmatwanej _ chronologii, są albo niepewne, albo nie-jasne i bardziej wymagają rekonstrukcji niż zwykłego relacjonowania.

Z opisu Cortśsa wynika, że Hiszpanie stosunkowo szybko, ale i z dużą ostrożnością przechodzić zaczęli do akcji zaczepnych, raczej dlatego, by Meksykanie „nie na-brali większej pewności siebie i nie poczuli naszej sła-bości", niż w celach ofensywnych. Przez mniej więcej dwa tygodnie trwał stan względnej równowagi — oblę-żeni wykazywali zwiększoną aktywność, lecz nie przy-nosiła ona żadnych efektów, natomiast wojska oblegające starały się trzymać przeciwnika w szachu, wychodząc powoli z kryzysu, głównie psychicznego, spowodowanego klęską.

Zupełnie inaczej okres ten wygląda w kronice Diaza del Castillo, według którego w początkach lipca doszło do masowej dezercji wojowników z Tlaxcallan, Cholollan, Huexotzinco, Tetzcoco, Chalco i Tlalmanalco. Z' ponad 24 tysięcy sprzymierzeńców (przypomnijmy, że liczeb-

ność wojsk indiańskich była w rzeczywistości znacznie wyższa, tu jednak ważne są nie liczby, a proporcje) po-zostało w sumie dwustu, w tym również najwyżsi do-wódcy, m.in. Ixtlilxochitl, Chichimecatl, dwaj synowie starego Xicotencatla, jakiś dostojnik z Huexotzinco. Wy-jaśnili oni, iż powodem nagłego zniknięcia większości wo-jowników był strach przed spełnieniem się meksykań-skich gróźb, których realność potwierdzały rozmiary strat poniesionych 30 czerwca, defensywna postawa Hiszpa-nów oraz dawne przepowiednie... powieszonego Xico-tencatla!

Cortśsowi nie pozostało nic innego, jak czynem do-wieść sojusznikom, żę są w błędzie. Pomimo ogromnego osłabienia Hiszpanie kontynuowali natarcie, odzyskując nawet nieco terenu. Własnymi siłami prowadzili prace inżynieryjne, zintensyfikowali patrole na" jeziorze, aż wreszcie około 12-13 lipca Ixtlilxochitl „przekonawszy się, że faktycznie wracamy szybko do siebie i nie jest prawdą to, co mówili Meksykanie, że w ciągu dziesięciu dni wy-biją nas, jak im obiecywali Huitzilopochtli i Tezcatlipoca, wysłał do swego brata don Hernanda (Tecocoltzina) vAeż-wanie, aby natychmiast przysłał Cortesowi wszystkich wojowników, jakich zdoła zebrać w Tetzcoco. W dwa dni po wezwaniu przybyło ich ponad dwa tysiące... Wró-ciło także wielu Tlaxcalteków ze swymi kapitanami i kacykiem z Topoyanco, imieniem Te(ca)paneca, jako głównodowodzącym, a ponadto przybyło wielu Indian z Huexotzinco i nieliczni z Cholollan".

Do zgromadzonych Indian wódz hiszpański wygłosił mowę, tłumączoną na żywo przez Malintzin i Aguilara: „Mówił, iż powinni zawierzyć i być pewni dużej życzli-wości, jaką Cortśs zawsze ich darzył i darzy, tak z po-wodu służenia Jego Królewskiej Mości, jak i dobrych uczynków nam wyświadczonych, i że jeśli rozkazał im — odkąd przybyliśmy do tego miasta '— niszczyć wraz z nami Meksykanów, to zamiarem jego było, by przy-

niosło im to korzyść i aby wrócili do swego kraju bogaci, zemściwszy się na wrogach, i żebyśmy nie zdobyli tego wielkiego miasta tylko na własną rękę. A ponieważ odno-sili się do nas dobrze i we wszystkim nam pomagali, to — jak sami widzieli —• co dzień kazaliśmy im usuwać się z grobli, aby bez nich móc swobodniej walczyć. I że już nie raz im mówił i ogłaszał, iż tym, który daje nam zwycięstwo i pomaga we wszystkim, jest Pan Nasz Jezus Chrystus, w którego wierzymy i którego czcimy. Opusz-czając zaś nas w najgorszym okresie wojny zasłużyli na śmierć za pozostawienie i porzucenie swoich dowódców w trakcie walk, lecz on przebacza im, jako że nie znają naszych praw i porządków. Aby jednak lepiej to wszyst-ko pojęli, niech zauważą, że będąc bez nich nadal burzy-liśmy domy i zdobywaliśmy barykady. I że rozkazuje im od tej chwili nie zabijać żadnego Meksykanina, chce bo-wiem nakłonić ich do poddania się" 24.

Ten przykładowy wręcz popis hipokryzji odsłania w sposób wyjątkowo wyraźny dodatkowe — poza stra-chem — motywy dezercji. Jeżeli w ogóle do niej doszło, w do powątpiewa się czasem z uwagi na fakt, iż nikt inny nie wspomina o dramatycznym bądź co bądź epizodzie. Milczy o nim przede wszystkim Cortśs. Ale czy jest moż-liwe, by Diaz del Castillo wymyślił po' prostu całe, dość szczegółowo przedstawione zajście? Raczej nie. Co naj-wyżej, mógł przesadnie ocenić rozmiary dezercji i mylnie zinterpretować jej przyczyny.

Sądząc na podstawie powikłanego opisu kronikarza, dezercja nastąpiła w kilka dni po klęsce 30 czerwca, a powrót Indian — około 15 lipca. Tę ostatnią datę potwierdza umieszczona tuż przed opisem powrotu sojusz-ników wzmianka ó śmierci Cristóbala de Guzman, któ-rego Meksykanie porwali „przed dwunastoma czy trzy-nastoma dniami" i złożyli w ofierze jako ostatniego z jeń-

w Tamże, s. 377.

ców hiszpańskich. Przy tej okazji powtarza się również informacja, że „Huitzilopochtli gadał z nimi i obiecywał im zwycięstwo; mieliśmy wszyscy zginąć do ośmiu dni". Wiadomościom Diaza del Castillo można chyba zaufać, gdyż czerpał je między innymi z relacji wziętych do niewoli dostojników meksykańskich. Wprawdzie nie mówi on, czy owe osiem lub — jak podawał kiedy indziej — dziesięć decydujących dni liczyć od śmierci Guzmana, to jest od 12—13 lipca, czy od jakiejś wcześniejszej daty, jednak za pierwszą ewentualnością przemawia meksy-kański kalendarz. 22 lipca kończył się miesiąc Hueyte-cuilhuitl, ten sam, podczas którego rok wcześniej w Te-nochtitlan świętowano zwycięstwo po wygnaniu Hiszpa-nów do Tlaxcallan. Jest bardzo prawodopodobne, że wy-czuleni na magiczne własności czasu Meksykanie zapo-wiadali rozprawienie się z wojskami oblegającymi miasto w ciągu miesiąca Hueytecuilhuitl. Wszelako już na 6—7 dni przed jego końcem hiszpańscy sojusznicy ochłonęli na tyle, że zaczęli wracać na pole walki. Być może istniał jakiś związek między zmianą postawy aliantów i powo-dzeniem wyprawy pod Malinalco, z której Andres de Tapia powrócił najpóźniej 14 lipca.

Wróćmy znowu do relacji Cortesa. Oto w dwa dni po Tapii do obozu w Xoloc przybyli kolejni posłowie z prośbą o pomoc. Teraz byli to Indianie Otomi z doliny Toluca, przeciwko którym działania wojenne rozpoczęli Matlatzin-kowie. Otomi informowali, że ich celem jest wyjście na tyły Hiszpanów i rozbicie wespół z Meksykanami wojsk oblężniczych. Wiedza Cortesa o położonym na zachód od Doliny Meksyku mieście-państwie była prawie żadna. Wiedział on tylko, iż chodzi o wielką „prowincję", ale ponieważ od jakiegoś czasu także wojownicy meksy-kańscy straszyli żołnierzy posiłkami z Matlatzinco, po-traktował wiadomość z powagą i wysłał do doliny To-luca Gonzala de Sandoval z 18 jeźdźcami i 100 pieszymi. Alguacil mayor wziął ze sobą ponadto „ludzi Otomi,

naszych przyjaciół", czyli najprawdopodobniej jakieś oddziały biorące udział w oblężeniu, a w trakcie bez-pardonowej rozprawy z Matlatzinkami dysponował już podobno 60-tysięczną armią sojuszniczą. Jeśli więc na-wet spora część Tlaxcalteków, Acolhuakanów i Chalków odeszła na pewien czas z frontu, Hiszpanie nie pozostali bynajmniej sami.

Trwająca niespełna tydzień (?) ekspedycja zakończyła się pełnym powodzeniem. W cztery dni po Sandovalu przed Cortesem stawili się władcy Matlatzinco, Malinalco i Cuixco, uznając hiszpańskie zwierzchnictwo nad swymi państwami.

Wódz naczelny nie tylko przemilcza jakiekolwiek per-turbacje z sojusznikami, lecz sugeruje wręcz, że w okre-sie osłabienia działań ofensywnych ze strony Hiszpanów oni właśnie przejawiali większą inicjatywę. Jako przy-kład podaje natarcie na miasto przeprowadzone wyłącznie siłami TlaXcalteków, do którego doszło podczas'nieobec-ności oddziału Andrósa de Tapia25.

Jest jednak w relacji Cortśsa coś, co łączy ją z wersją wydarzeń zawartą we wspomnieniach jego żołnierza. Pisze on mianowicie, że po upływie 45 dni oblężenia (tzn. po 14 lipca, bowiem Cortós rozpoczyna rachubę 30 maja), gdy spaliły na panewce podjęte uprzednio próby skłonie-nia Meksykanów do kapitulacji, podjęto kroki zmierzające z jednej strony do zapewnienia wojskom oblężniczym większego bezpieczeństwa, z drugiej zaś — do zdecydo-wanego pogorszenia sytuacji oblężonych. W praktyce polegały one na systematycznym równaniu miasta z zie-mią, „tak żebyśmy nie uczynili kroku naprzód nie zosta-wiając wszystkiego zburzonego i nie robiąc z tego, co było wodą — lądu stałego, bez względu na opóźnienie, jakie mogło to za sobą pociągać"20. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że „władcy i dostojnicy,

C o r t ś s , op. cit., s. ]6« «8 Tamże, s. 169.

nasi przyjaciele", którzy zaaprobowali decyzję, musieli przez 3—4 dni sprowadzać dopiero ludzi do jej realizacji.

Cortśs mówi naturalnie o dodatkowych kontyngentach, jakby do nowych zadań nie starczało Indian już przeby-wających na frontach, ale brzmi to fałszywie zarówno w kontekście danych dotyczących okresu sprzed 30 czerw-ca, kiedy według niego samego tylko na froncie połud-niowym było ponad 100 tysięcy sojuszników, jak i w świetle relacji o przebiegu walk po 19—20 lipca. Bo choć z naciskiem podkreśla, że dzięki posiłkom, mając do dyspozycji ponad 150 tysięcy wojowników, natychmiast uczynił znaczne postępy, to jednak nic nie wskazuje na to, by nastąpiła jakaś istotna zmiana w sposobie prowa-dzenia walki. Po prostu sojusznicy, jak dawniej, wiązali większą część oddziałów meksykańskich, ułatwiając Hiszpanom natarcie, a „ekipom inżynieryjnym", funkcjo-nującym również przed 30 czerwca, spokojne wykonywa-nie pracy. Jedyna różnica polegała na tym, że w czerwcu gnani nadzieją błyskawicznego zwycięstwa Hiszpanie przymykali czasem oczy na potrzebę zabezpieczenia so-bie drogi odwrotu. Teraz wyciągnęli wnioski z gorzkiego doświadczenia.

Wódz naczelny najwyraźniej starał się ukryć w listach do Karola V fakt zdezerterowania wojsk sojuszniczych,-czy też — mówiąc ostrożniej — jakieś wśród nich nie-pokoje. Zważywszy na pozostanie u boku Hiszpanów do-stojników indiańskich, należy sądzić, że wojownicy nie odeszli bez ich zgody. Zapewne to oni sami pod wraże-niem porażki i gróźb meksykańskich, wątpiąc w zwy-cięski koniec przedłużającej się wojny, odesłali część (większość?) swoich ludzi do domów. Motywy mogły być bardziej złożone niż podaje Diaz del Castillo. Utrzymy-wanie na froncie przez długi czas ogromnej liczby wo-jowników, rekrutujących się spośród ludności rolniczej', miało bowiem istotne konsekwencje ekonomiczne. Dłu-ga ich nieobecność musiała powodować zakłócenia

w gospodarce rodzinnych wsi i miast. Poza tym wojsko, a także Hiszpanów, należało wyżywić. Wiadomo na przykład, że około połowy lipca do Tlaxcallan udali się Alonso de Ojeda i Juan Marąuez po zapasy kukurydzy i mięsa. Sojusznicy zmuszeni zatem zostali do poważnego wysiłku i jak dotychczas ponosili wyłącznie straty. W tym kontekście szczególnej wymowy nabiera motyw zysków, widoczny w mowie, jaką Cortes wygłosił po powrocie Indian — akcentowanie wymiernych korzyści ekonomicznych i politycznych, które przynieść miał upa-dek Tenochtitlan. Nie szczędził on zresztą zaprzyjaźnio-nym dostojnikom bogatych darów i oszałamiających perspektyw rozszerzenia w przyszłości ich władzy oraz majątków.

O tym, że sojusznicy sprawili Cortćsowi przykrą nie-spodziankę, zdaje się ostatecznie przesądzać drobny z pozoru fakt. Otóż Ojeda i Marąuez otrzymali rozkaz dokonania podczas pobytu w Tlaxcallan rekwizycji dóbr młodego Xicotenca'tla, „w których było mnóstwo złota, pióropusze, chalchuites (tj. jadeity), wiele bogatych ubio-rów i trzydzieści kobiet, w tym córki, kuzynki i słu-żące" 27. Czyż misję tę, zleconą w tak niezwykłym mo-mencie, można rozumieć inaczej niż jako ostrzeżenie dla wszystkich, którzy chcieliby wzorem tlaxcalteckiego wodza odmówić Hiszpanom poparcia? Skąd przyszłoby Cortćsowi do głowy zajmować się majątkiem Xicoten-catla, gdyby nie był do tego zmuszony dramatycznymi okolicznościami ?

Między Diazem del Castillo i Cortesem nie ma nato-miast kontrowersji co do wydarzeń drugiej połowy lipca, gdy Hiszpanie odzyskali równowagę psychiczną oraz militarną. W porównaniu z początkiem miesiąca znacznej poprawie uległa sytuacja na frontach. Przede wszystkim osłabły ataki Meksykanów, choć nadal potra-fili oni zagrozić obozom, czego dowiedli po bezskutecz-

81 T o r ą u e m a d a , op. cit., s. 293.

nym namawianiu Cuauhtemoca do poddania się przez władców Matlatzinco i Malinalco. Odparcie meksykań-skiego uderzenia tylko grupę Alvarado kosztowało utratę 10 żołnierzy. O słabnięciu oblężonych świadczyła wszakże głębokość hiszpańskich natarć, które na froncie południo-wym regularnie znowu docierać zaczęły do kanału oka-

lającego od południa centrum Tenochtitlan. Także statki, po przyswojeniu sobie przez załogi sztuki przełamywania zapór w kanałach, wdzierały się daleko w głąb przed-mieść, paląc i grabiąc zabudowania.

Do Tenochtitlan przedostawała się jeszcze od czasu do czasu skąpa pomoc (Ojeda i Marąuez w drodze do Tlaxcallan natknęli; się nocą na kolumnę tragarzy, od której ładunek przejęły łodzie), niemniej jednak w mieście coraz szybciej rozprzestrzeniał się głód i choroby. Po-dobno wkrótce po klęsce 30 czerwca Ixtlilxochitl nalegał na Cortesa, by zamiast atakować miasto uszczelnił blo-kadę i głodem zmusił obrońców do kapitulacji. Jeśli chciał w ten sposób oszczędzić miasto i jego mieszkań-ców, jak domyśla się Francisco Clavijero2S, to znalazł u rozmówcy pełne zrozumienie, bo i on rozmyślał nad sposobem uchronienia Meksykanów, a zwłaszcza Tenoch-titlan — „najpiękniejszej rzeczy na świecie" — przed całkowitym zniszczeniem. Ale przedłużanie oblężenia na czas bliżej nieokreślony nie wchodziło w grę jako środek zbyt kosztowny i ryzykowny, choćby z uwagi na sojusz-ników. Tymczasem wielokrotnie kierowane do Cuauhte-moca apele zawisły w próżni albo prowokowały spotęgo-wane ataki Meksykanów. „Im więcej mówiliśmy im o tych rzeczach (o braku żywności, wody zdatnej do picia i szans na pomoc z zewnątrz, szczególnie po podda-niu się Matlatzinco i Malinalco — przypR.T.), tym mniej oznak słabości u nich widzieliśmy" 29.

28 F. J. C1 a v i j e r o, Historia antigua de Mexico, Mexico 1958, t. III, s. 276—277.

89 C o r t e s, op. cit., s. 169.

Około 20 lipca ponownie rozpoczęły się codzienne, zmasowane natarcia z trzech kierunków. Już pierwszego dnia wojska Cortesa, zaopatrzone w proch, kusze oraz inną broń przez statek Juana Ponce de León, odkrywcy Florydy, który przypadkowo zawinął do Vera Cruz, przebiły się do centrum Tenochtitlan i opanowały rejon Świętego Dziedzińca. Nie na wiele zdało się Meksykanom zarzucenie placu i głównych ulic wielkimi głazami utrud-niającymi jeźdźcom szarże. Przez kilka kolejnych dni wódz naczelny kierował z wierzchołka wielkiej piramidy (z rozmysłem wykorzystując efekt psychologiczny) działaniami bojowymi oraz niwelacją terenu. Wytworzył się rutynowy schemat postępowania, -w którym początko-wo jedyny kłopot sprawiało wycofywanie się późnym popołudniem z miasta do Xoloc. Meksykanie podrywali się bowiem wówczas do desperackich ataków, mimo wszystko dość groźnych. Jednakże po kilkakrotnym zor-ganizowaniu zasadzki z udziałem dużych grup jeźdźców, specjalnie ściąganych z frontu północnego, wojownicy meksykańscy zrezygnowali z tej formy walki.

W przeciwieństwie do pierwszego etapu oblężenia, kiedy to poszczególne grupy hiszpańskie klinami wci-nały się w obszar miasta dążąc do szybkiego zajęcia

• centrum Tlatelolco, teraz celem natarć było całkowite odcięcie Tlatelolco od reszty miasta. 24 lipca ulica łączą-ca Święty Dziedziniec z groblą tlacopańską została opa-nowana na całej długości, a tym samym grupy Cortesa i Alvarado uzyskały możliwość komunikowania się przez miasto. Dalsze działania prowadziły jednak samodziel-

, nie, posuwając się od południowego wschodu i połud-niowego zachodu w kierunku placu targowego. Jeszcze tego samego dnia oddziały Cortesa zdobyły i spaliły ufortyfikowany kompleks pałacowy, otoczony kanałami, będący własnością Cuauhtemoca. Szybkość natarcia była stosunkowo niewielka, przede wszystkim ze względu na skrupulatne przestrzeganie zasady pozostawiania za

sobą „spalonej ziemi". Cały dzień 25 lipca, święto pa-trona Hiszpanii św. Jakuba Apostoła, poświęcono na zdobycie i zasypanie szerokiej „wodnej ulicy". W tere-nie poprzecinanym kanałami, gdzie jeźdźcy nie mogli być użyci do ochrony piechurów i ekip inżynieryjnych, Hiszpanie z powodzeniem zastosowali długie piki wpro-wadzone na uzbrojenie piechoty po 30 czerwca.

26 lipca, w piątek, oddziały dowodzone przez wodza naczelnego posunęły się naprzód zaledwie o „dwa strza-ły z kuszy", opanowując dwa kanały, i dotarły do małej piramidy, gdzie znaleziono głowy kilku złożonych w ofierze Hiszpanów. Stąd jedna ulica biegła prosto na północ, ku północnej grobli znajdującej się ciągle w rę-kach Meksykanów, natomiast druga, idąca na zachód, prowadziła ku tianąuiztli — placowi targowemu stano-wiącemu główny bastion meksykański. Drogę do placu zamykał jeszcze jeden umocniony kanał.

Oddziały Alvarado, pomimo dużej ilości przepustów, kanałów i barykad w zachodnich dzielnicach Tlatelolco, 27 lipca, około godziny 9 rano, wdarły się dość niespo-dziewanie do centrum. „W pewnej chwili — pisał kro-nikarz indiański — czterech jeźdźców wjechało na plac targowy. Potem objechali go wokoło, podążyli wzdłuż muru, który go otacza. Szli przebijając szpadami meksy-kańskich wojowników, wielu z nich zginęło. Stratowali cały rynek... Potem odeszli, wycofali się. Wojownicy meksykańscy zaczęli biec za nimi, rzucili się w pościg".80.

Zaskoczenie było na" tyle duże, że Hiszpanie zdołali zdobyć piramidy i podpalić znajdujące się na nich świą-tynie. Wokół tianąuiztli wywiązała się wielogodzinna bitwa. Długi czas walczono na placu targowym, walka toczyła się wzdłuż murów; tylko mur po tej stronie, gdzie sprzedawano wapno, pozostawili wolny. Ale tam, gdzie się sprzedaje kadzidło, i gdzie były wodne ślima-

80 S a h a g u n, op. cit., s. 799.

ki, "i do domu kwiatów, i w przejścia pomiędzy domami, wszędzie się wdzierali. Wojownicy meksykańscy utrzy-mywali się na murze i wszystkie domy należące do mieszkańców Quecholan, które są przy wejściu na plac targowy, zmieniły się jakby w jeden mur. Wielu (Mek-sykanów) ustawiło się na płaskich dachach. Stamtąd rzucali kamienie, stamtąd ciskali włócznie. A we wszyst-kich tylnych ścianach domów tych z Quecholan wybito otwory, niezbyt dużeA tak aby Meksykanie mogli się przez nie wydostać, kiedy jeźdźcy będą ich ścigali, kiedy będą chcieli przebić ich pikami lub będą usiłowali stra-tować ich albo osaczyć" Sl.

W Xoloc z niedowierzaniem obserwowano dymy nad Tlatelolco jeszcze przed wejściem grupy południowej do akcji. Ale opór na krótkim odcinku, jaki dzielił Cortesa od tianąuiztli, był tak silny, że dopiero następnego dnia udało mu się sforsować kanał i zdobyć chroniącą go ba-rykadę. Meksykanie zaatakowani od tyłu przez Alvarado opuścili ulicę, a on sam zjawił się wkrótce przed Cor-tesem, aby zabrać go na plac. Ze szczytu wielkiej teocalli, gdzie znowu natknięto się na głowy Hiszpanów i Tlaxcalteków, wódz naczelny mógł stwierdzić, że jest panem 7/8 zrujnowanego w znacznej części miasta.

W okolicach placu targowego walki trwały w sumie pięć dni i przeciągnęły się do 31 lipca. Spragnieni łupów żołnierze na wyścigi z sojusznikami rabowali domy i magazyny, porywali kdbiety i dzieci. Zasadzki i wy-pady organizowane przez obrońców, nawet jeśli przy-nosiły chwilowe sukcesy, nie były w stanie powstrzy-mać przeciwnika". Relacje meksykańskie przechowały imiona kilku dowódców, którzy wyróżnili się w obronie Tlatelolco. Axoquentzin, mający rangę cuachic, gwał-townym atakiem rozbił grupę Hiszpanów zajętych gra-bieżą i uwolnił schwytanych jeńców, lecz w trakcie

Tamże, s. 799—800.

walki zginął: „przebili go szpadą, przekłuli mu pierś, w serce weszło mu ostrze. Wzięty z dwóch stron, poległ tam"S2. Temilotzin i Coyohuehuetzin należeli do ścisłe-go grona ludzi dowodzących obroną miasta. Pierwszy był tiaeatecatlem, drugi pełnił urząd tlacochcalcatla. Obaj aktywnie uczestniczyli w zaciętych bojach z de-santami wysadzanymi przez statki Sandovala na pół-nocnych skrajach Tlatelolco. Wyróżnili się też Tlappa-necatl z dzielnicy Atezcapan, w ostatniej chwili uwol-niony przez własnych wojowników z rąk Tlaxcalteków, i młody Itzpapalotzin w randze otomi...

Wszelako w opinii Tlatelolków utrata tianąuiztli miała jednoznaczną wymowę: „Wtedy zwyciężony został Tla-telolka, wielki jaguar, wielki orzeł, wielki wojownik. Wraz z tym bitwa ostatecznie się zakończyła"

Etap III

Nastąpiła parodniowa przerwa w walkach. Grupa Alvarado obsadziła plac targowy oraz kompleks świą-tynny w Tlatelolco, aby zapobiec powrotowi tam Indian. Obrońcy zepchnięci zostali do północno-wschodniej części miasta zwanej Amaxac, poprzecinanej gęstą siecią ka-nałów, tak iż zdawało się, że leży ona na jeziorze. „Owe domy, które im pozostały — pisał Cortes — były małe i każdy położony był osobno na wodzie" 34. Te naturalne walory obronne, uzupełnione systemem zapór i barykad, stanowiły jedyny atut Meksykanów. Przeciw konty-nuowaniu oporu przemawiało wszystko inne: liczba lu-dzi skupionych na niewielkiej przestrzeni, w tym mnó-stwo kobiet, dzieci i starców, głód, brak pitnej wody, a nawet warunki atmosferyczne. Obfite deszcze, typowe dla tej pory roku, miały wprawdzie pewną zaletę — dostarczały słodkiej wody, ale w połączeniu z dusznym,

82 Tamże, s. 800. ss Tamże, s. 818. 34 C o r t e s , op. cit., s. 175.

wilgotnym upałem w ciągu dnia tworzyły doskonałe warunki do wybuchu epidemii, zwłaszcza że nikt nie grzebał tysięcy ciał zabitych i zmarłych.

W celu przyśpieszenia nieuchronnej kapitulacji do Cuauhtemoca udali się hiszpańscy wysłannicy z kuszą-cymi propozycjami — miał on być przyjęty z honorami należnymi hueytlatoaniemu Tenochtitlan i nie tylko uniknąć jakiejkolwiek kary, lecz nawet utrzymać swą władzę nad miastem i podległymi mu dawniej ziemiami. Do obietnic dołączono stosowny dar w postaci placków kukurydzianych, indyków, owoców, ziaren kakao.

Meksykanie podjęli grę na zwłokę. Między Amaxac i placem targowym, gdzie Cortes urządził sobie punkt dowodzenia, codziennie krążyli dostojnicy zapewniając, że władca wkrótce stawi się przed „panem Malinche". Hiszpanie przyjmowali ich życzliwie, prawie przyjaźnie, karmili, zaopatrywali w żywność. Gdy mijał wyznaczo-ny termin, nadchodziła odpowiedź negatywna albo wy-buchały nagle walki. W końcu zawiadomiono Cortesa, że Cuauhtemoc nie ma zamiaru poddać się, dopóki po-został przy życiu choć jeden Meksykanin, i że wszystkie cenne dobra, na jakie liczą Hiszpanie, zostaną spalone lub zatopione.

Z relacji pozostawionych przez kronikarzy indiańskich wiadomo, że istotnym czynnikiem wspierającym moty-wacje obrońców Tenochtitlan były wierzenia religijne. Ufano w pomoc Huitzilopochtli i każda grupa wziętych do niewoli hiszpańskich . sojuszników szła wprost do świątyń na ofiarę. Przypadek taki, już po stracie placu targowego, odnotowały annały Tlatelolków, Wówczas to Cuauhtemoc osobiście rozcinał obsydianowym nożem klatki piersiowe jeńców i wyrywał z nich serca. Z tego samego źródła pochodzi opis ilustrujący rolę, jaką odgry-wała wiara w magiczne własności czasu. Oto wkrótce po zdobyciu tianąuiztli Hiszpanie wysłali do Cuauhte-moca niejakiego Xochitla z Acolnahuac, kapłana pojmą-

nego w Tenochtitlan. Pod naciskiem kapłanów i wróżbi-tów władca nie zgodził się go przyjąć, powtórzono mu jedynie posłanie, z którym przybył. Xochitl mówił:

„Oto co każe powiedzieć wam »bóg« kapitan i Ma-lintzin:

— Niech Cuauhtemoc, Coyohuehuetzin i Topantemoc raczą wysłuchać. Czyż nie macie litości dla biedaków, dla dzieci, dla starców i staruszek? Tu już wszystko skończone! Czy pomogą jeszcze puste słowa? Już po wszystkim! Przyprowadźcie kobiety o jasnej skórze, przynieście białą kukurydzę, kury, jaja, białe tortillas! Jeszcze jest czas! Co wy na to? Niech dobrowolnie podda się Tenochca albo niech z własnej woli zginie!".

Cuauhtemoc zwrócił się o radę do kapłanów, znaw-ców magicznych ksiąg, biegłych w tajnikach kalendarza tonalpohualli, służącego między innymi do przewidywa-nia przyszłości. Jeden z nich odparł:

„Książę mój, wysłuchaj prawdy, którą powięmy. Jeszcze tylko cztery dni i zamknie nam się (rachunek) osiemdziesięciu. I może z woli Huitzilopochtli nic więcej się nie wydarzy. Czyż masz zamiast niego sam decydo-wać? Pozwólmy, niech miną te cztery dni, żeby zamknę-ła się osiemdziesiątka" ls.

Nowy rachunek dni nie przyniósł upragnionej odmia-ny, choć wraz z jego początkiem Meksykanie sami roz-poczęli bitwę.

W początkach sierpnia Cortes ograniczył znacznie roz-miary działań bojowych i wszelkimi sposobami starał się wymóc kapitulację, nie dlatego bynajmniej, żeby nie odpowiadać „złem za zło", jak utrzymywał, lecz z obawy o łupy. Lękał się zarówno desperacji Cuauhte-moca, który gotów był zrealizować swe groźby i utopić skarby w jeziorze, jak zachłanności sojuszników, którzy-z uwagi na ich liczbę mogli zagarnąć większość zdoby-

" S a h a g A n, op. cit., s. 819—820.

czy. Poszukując sposobów szybkiego zakończenia wojny przystał nawet na wysuwany od dawna przez żołnierza nazwiskiem Sotelo projekt budowy katapulty i zbom-bardowania głazami meksykańskiej reduty. Uzasadnio-ny skąpymi rezerwami prochu pomysł zrealizowano, ale wiązane z nim nadzieje rozwiały się już podczas pierw-szej próby (6 sierpnia?). Na skutek jakiegoś błędu kon-strukcyjnego wyrzucony w górę pocisk spadł w pobliżu katapulty, dając sojusznikom oraz Meksykanom, których straszono nową bronią, powód do kpin. Machinę zde-montowano.

Rozgniewany nieskutecznością dotychczasowych zabie-gów Cortes postanowił wznowić regularne natarcia. Ran-kiem 7 sierpnia wkraczające do miasta oddziały natknę-ły się na tłumy wychudzonych i apatycznych ludzi snu-jących się wśród ruin. Nawet nie uciekali jak poprzed-nio. Na płaskich dachach domów widać .było wojowni-ków owiniętych w płaszcze i bez broni. Z zachowaniem wymaganych prawem hiszpańskim formalności, w obec-ności notariusza i świadków, Meksykanom przedstawiono reąuerimiento — wezwanie do poddania się ze szczegó-łowym wyłuszczeniem konsekwencji stawiania dalszego oporu. Ci przystali na rozmowy, ale' Hiszpanie szybko pojęli, że chcą oni jedynie zyskać na czasie. Padł rozkaz do ataku, w wyniku którego obszar pozostający we władaniu obrońców zmniejszył się o kolejną dzielnicę liczącą około tysiąca domów. Liczba zabitych i wziętych do' niewoli przekroczyła 2 tysiące; „a nasi przyjaciele — wyznał później wódz konkwistadorów — postępowali 7 nimi tak okrutnie, że w żadnym wypadku nie pozo-stawiali nikogo przy życiu, mimo naszych upomnień i kar"88.

Każdy następny dzień przypominał poprzedni i do-starczał nowych dowodów, że Meksykanie zdecydowani

C o r t e s , op. cit., s. 176.

byli tylko na śmierć. Pewnego razu Cortes wezwany został pilnie na jedną z barykad po to tylko, aby usły-szeć od dostojników swoiste wyzwanie: „Skoro jesteś synem Słońca, które z taką prędkością — w ciągu jed-nego dnia i jednej nocy — okrąża świat, to dlaczego z taką samą prędkością nie skończysz nas zabijać i nie uwolnisz nas od tylu udręk? Pragniemy już umrzeć, aby udać się z Huitzilopochtlim do nieba, gdzie czeka nas odpoczynek"37. Innym razem, kiedy wysłano do Cuauhte-moca wziętego do niewoli dostojnika tetzcokańskiego, wuja Ixtlilxoćhitla, nie dość że zginął on na kamieniu ofiarnym, zanim zdążył przekazać żądania Hiszpanów, to w chwilę potem nastąpił niezwykle gwałtowny atak Meksykanów.

10 sierpnia wojska sojusznicze odważyły się pozostać na noc w Tenochtitlan, co stanowiło najlepsze świa-dectwo położenia, w jakim znaleźli się oblężeni. Cortes znowu odwlekał rozpoczęcie walk, spodziewając się przy-bycia parlamentariuszy. W końcu sam podjechał na koniu do pobliskiej barykady i przemówił do kilku znanych sobie wojowników,, nalegając na spotkanie z Cuauhtemokiem. Pod wpływem jego słów Meksykanie rozpłakali się i po pewnym czasie przynieśli obiecującą odpowiedź — hueytlątoani proponował spotkanie następ-nego dnia w południe na placu targowym w Tlatelolco. Oddziały hiszpańskie wycofały się do obozów, a Cor-tes polecił przygotować na środku tianąuiztli specjalne podium oraz posiłek dla gości.

Nazajutrz na próżno oczekiwano Cuauhtemoca. Za-miast niego pojawiło się pięciu dostojników, którzy oznajmili, że władca nie przyjdzie, ponieważ obawia się Malinche, a ponadto jest chory. Cortes uchwycił się jednak szansy, jaką stwarzał fakt przybycia posłów, i powtórzył wszystkie wcześniejsze zapewnienia, gwa-

«' Tamże, s. 176.

rancje, zachęty. Meksykanie powtórnie udali się do Cuauhtemoca, potem wrócili z niczym, jeszcze raz odeszli. Czas płynął. Ostatecznie wódz naczelny uzyskał zapewnienie, że następnego dnia dostojnicy przyjdą z odpowiedzią. Proszono go przy tym, aby Tlaxcaltecy ani inni sojusznicy Hiszpanów nie byli świadkami spotkania.

12 sierpnia wczesnym rankiem ci sami dostojnicy przynieśli do obozu w Xoloc informację, iż Cuauhtemoc będzie na placu targowym. Pozostawiwszy zgodnie z umową sprzymierzone oddziały na przedmieściach Te-nochtitlan, Cortes pośpieszył z żołnierzami do Tlatelolco. Po 3—4 godzinach oczekiwania zrozumiał, że został okpiony.

W tych dramatycznych dniach (być może było to 10 sierpnia88) Meksykanie zdecydowali się użyć ostat-niego już chyba sposobu, jaki w ich przekonaniu mógł oddalić widmo zagłady. Odwołali się do magicznej próby z włócznią — relikwią uważaną za własność boga Huitzilopochtli. Towarzyszył jej również strój o magicz-nych właściwościach, należący poprzednio do Ahuitzotla, ósmego władcy Tenochtitlan, jednego z największych zdobywców w dziejach państwa meksykańskiego. Oto jak wydarzenie to widzieli sami Meksykanie:

„Ze swej strony król Cuauhtemoctzin, a wraz z nim kapitanowie Coyohuehuetzin, Temilotzin, Topantemoc-tzin, Ahuelitoctzin, Mixcoatlailotlactzin, Tlaeotziń i Pet-lauhtzin, wezwali wielkiego kapitana imieniem Opochtzin, z zawodu farbiarza. Zaraz go przebrali,'nałożyli mu strój tecolote de ąuetzal (tj. Sowy-quetzala), będący oznaką króla Ahuitzotzina.

Rzekł do niego Cuauhtemoctzin: — Oznaka ta należała do wielkiego kapitana, jakim

był mój ojciec Ahuitzotzin. Weź ją, włóż na siebie i idź

s? Por. O r o z c o y B e r r a, op. cit., s. 634.

z nią na śmierć. Przestrasz nią, zniszcz nią naszych wro-gów. Niech ją ujrzą nasi wrogowie i niech osłupieją.

I założyli mu ją. Bardzo przerażająco wyglądał, wiel-kie osłupienie wywoływał. I rozkazali, aby czterech kapitanów towarzyszyło mu, aby stanowili jego ochro-nę. Wręczyli mu to, w czym kryła się istota ,tej magicz-nej oznaki. Tym właśnie to było: długą włócznią mającą na końcu krzemień.

Wyszykowali go tak, iż mógł uchodzić za jednego z meksykańskich książąt.

Rzekł cihuacoatl Tlacotzin: — Meksykanie, Tlatelolkowie! Nic nie zostało z tego,

dzięki czemu istniał Meksyk. Dzięki czemu trwał naród meksykański. Mówi się, że w tej oznace umieszczona jest wola Huitzilopochtli: ciska nią w ludzi, gdyż jest to Ognisty Wąż (Xiuhcoatl), Przebijacz Ognia (Mamal-huaztli). Ciskał nią w naszych wrogów! Wzięliście już, Meksykanie, wolę Huitzilopochtli, włócznię. Niezwłocznie skierujecie ją w kierunku naszych wrogów. Nie ciśnij-cie jej byle jak na ziemię, koniecznie musicie rzucić nią w naszych wrogów. A jeżeli zrani ta włócznia jednego, dwóch, a jeżeli dosięgnie jednego lub dwóch z naszych wrogów — mamy jeszcze przed sobą życie, jeszcze tro-chę przetrwamy. A teraz niech się stanie wola naszego pana!

I natychmiast rusza tecolote de ąuetzal. Wydawało się, że to pióra ąuetzala się rozchylają. Kiedy spostrzegli to nasi wrogowie, to jakby zwaliła się góra. Bardzo prze-straszyli się wszyscy Hiszpanie; napełnił ich lękiem, jakby ponad oznaką ujrzeli jeszcze coś innego.

Wszedł na płaski dach tecolote de ąuetzal. A gdy go zobaczyli, zaraz zawrócili niektórzy z naszych wrogów, przygotowali się do zaatakowania go. Ale on powtórnie zmusił ich do odwrotu, przestraszył ich tecolote de ąuet-zal. Wtedy wziął pióra, złoto i zszedł natychmiast z płas-skiego dachu. Nie zginął ani nie zabrali mu (złota i piór)

nasi wrogowie. A nawet wzięto do niewoli trzech na-szych wrogów.

Nagle bitwa się skończyła, nastał wszędzie spokój i nic więcej się nie zdarzyło. Potem odeszli nasi wrogowie i zapanował wszędzie spokój. Nic nie wydarzyło się

• > 39

w ciągu nocy" . Magicznej próby dokonano jeszcze wtedy, gdy Cortes

robił co mógł, by skłonić Cuauhtemoca do poddania się. 12 sierpnia po południu nadzieje na kapitulację rozwiały się i wyprowadzony z równowagi wódz naczelny zarzą-dził koncentryczny atak na Amaxac. Odpowiednie roz-kazy wydane zostały już rano w przewidywaniu, że Meksykanie będą chcieli dalej grać na zwłokę. Gonzalo de Sandoval, który od pewnego czasu dowodził 12 bry-gantynami zgrupowanymi na froncie północnym, oto-czył wybrzeże obleganego skrawka miasta. Lądem, od zachodu i południa, uderzyły grupy Alvarado i Cortesa. Rozpoczęła się bezlitosna rzeź ludności i wygłodniałych, cierpiących na brak broni wojowników. Relacjonując przebieg tej bitwy królowi Hiszpanii, Cortes donosił o 40 tysiącach zabitych i wziętych do niewoli. Żalił się przy tym, że Hiszpanie mieli więcej trudności z poskro-mieniem okrucieństwa sojuszników niż z przełamywa-niem oporu Meksykanów: „nigdy w rodzaju ludzkim nie widziano okrucieństwa tak wielkiego i tak sprzecz-nego z porządkiem natury jak u mieszkańców tych stron. Nasi przyjaciele mieli tego dnia ogromną zdobycz,

39 S a h a g ii n, op. cit., s. 804—805. Próba mogła mieć rów-nież uboczny cel psychologiczny, gdyż sojusznicy Hiszpanów z pewnością orientowali się w j e j wymowie. Analogiczny zwy-czaj istniał wśród Tlaxcal teków: „posiadali dwie strzały, j a k b y święte relikwie, należące do pierwszych założycieli (państwa); brali je na wojnę d w a j główni kapi tanowie lub d w a j na jdz ie l -niejsi żołnierze, wróżąc po wystrzeleniu j e d n e j z nich w pierw-szych napotkanych wrogów o zwycięstwie albo klęsce; jeśli (ko-goś) zabiła lub zraniła, był to znak zwycięstwa, jeśli nie — klęski. W żadnym wypadku nie dopuszczali do u t ra ty strzały, choćby kosztowało to życie wielu (wojowników), F . C e r v a n t e s de S a l a z a r , Crónica de Nueva Espańa, Madrid 1914, s. 294.

której w żaden sposób nie mogliśmy przeciwdziałać, gdyż nas było około dziewięciuset Hiszpanów, ich zaś ponad sto pięćdziesiąt tysięcy ludzi. Żadna ostrożność ani starania nie wystarczały, żeby im przeszkodzić i żeby nie rabowali, choć z naszej strony robiono wszystko, co możliwe"40.

Przed wieczorem Hiszpanie wycofali się z Amaxac, nie mogąc wytrzymać zaduchu rozkładających się ciał. Ustalono, że nazajutrz, 13 sierpnia, atak poprzedzony zostanie ostrzałem dzielnicy z 3 ciężkich armat w celu rozproszenia obrońców, zmuszenia ich do wyjścia poza teren usiany kanałami, istniała bowiem obawa, iż po-śród tłumów znajdujących się tam ludzi żołnierze poto-pieni zostaną gołymi rękami. Sandoval otrzymał rozkaz zablokowania zatoki, w której zgromadzone były łodzie Meksykanów. Od jeńców i uchodźców dowiedziano się, że Cuauhtemoc wraz z innymi dostojnikami przebywa na łodziach, nie wiedząc co począć. Przed wszystkimi żołnierzami, zarówno na lądzie, jak i na wodzie, Cortes postawił jeden cel — ujęcie władcy Tenochtitlan żywego.

Następnego dnia rano grupa Alvarado czekała w rejo-nie tianąuiztli na przybycie wojsk z Xoloc, nie rozpo-czynając walki. Kiedy Cortes zajął wreszcie stanowisko na płaskim dachu domu położonego w pobliżu linii obronnych, bardzo blisko zatoki, dostrzegł wśród wojow-ników kilka znajomych twarzy i raz jeszcze spróbował przemówić im do rozsądku. Uzyskał -tylko tyle, że osta-teczną decyzję Cuauhtemoca przedstawił mu cihuacoatl Tlacotzin, drugi po hueytlatoanim dostojnik państwowy. Oświadczył on, iż „w żadnym wypadku pan mój nie stawi się przed tobą (tj. przed Cortesem), gdyż woli wpierw umrzeć".

W trakcie pięciogodzinnych beznadziejnych rozmów, nalegań i gróźb tysiące ludzi uciekało z otoczonego

40 C o r t e s, op. cit., s. 179.

Amaxac. Jedni, całkowicie zrezygnowani, wychodzili w kierunku pozycji wojsk hiszpańskich i sojuszniczych. Inni rzucali się rozpaczliwie do kanałów i w wody jezio-ra. Mimo że Cortes zakazał atakowania ogarniętych pa-niką tłumów, a nawet podobno rozesłał po ulicach miasta żołnierzy do ich ochrony, sojusznicy zabili około 15 ty-, sięcy osób.

Po południu ostrzelano Amaxac z armat i wkrótce potem rozległ się strzał z arkebuza, będący sygnałem do rozpoczęcia natarcia. Słaby opór przełamano błyskawicz-nie, atakujący wdarli się na wąskie ulice wypełnione stosami zwłok, których — jak się później dowiedziano — oblężeni nie usuwali poza swój teren, aby ukryć przed Hiszpanami rozmiary strat.

Tymczasem brygantyny Sandovala z dużą szybkością wpłynęły do zatoki, taranując zgrupowanie łodzi. Kilka indiańskich acalli wymknęło się jednak na jezioro i całą siłą wioseł podążało w stronę lądu. W pościg ruszyła brygantyna dowodzona przez kapitana Garcię Holguina. Po wielkości łodzi i bogatym wystroju zorientowano się, że uciekającymi są jacyś wysocy dostojnicy. Wezwania do zatrzymania się początkowo nie skutkowały, gdy wszakże na dziobie statku ukazali się kusznicy z bronią gotową do strzału, Meksykanie skapitulowali. Holguin wziął na pokład Cuauhtemoca oraz około dwudziestu in-nych dostojników. Jeńcom dano jeść. Nadpływające dal-sze brygantyny i łodzie z wojownikami Ixtlilxochitla otoczyły pozostałych uciekinierów, natomiast Sandoval — powołując się na swe stanowisko — zażądał od Holguina wydania jeńców, których sam chciał dostar-czyć Cortesowi. Ambicjonalny spór przerwali dopiero kapitanowie Luis Marin i Francisco de Lugo, wysłani po Cuauhtemoca natychmiast, gdy tylko wódz naczelny dowiedział się o jego pojmaniu od załogi innej brygan-tyny, śpieszącej po zwyczajową nagrodę za przyniesienie dobrej nowiny.

Cortśs przyjął hueytlatoaniego na tarasie domu, gdzie zdążono już przygotować wygodne siedzenia pod balda-chimem or&z jadło. „Gdy mu wskazałem siedzenie nie okazując żadnej surowości, podszedł do mnie i rzekł w swoim języku, że on uczynił wszystko, do czego był obowiązany w obronie własnej i swoich (ludzi), aż do-szedł do tego stanu, a teraz żebym zrobił z nim co zechcę. I położył dłoń na moim sztylecie mówiąc, abym go nim przebił i zabił. Ja zaś pocieszyłem go i powie-działem, żeby niczego się nie obawiał" 41.

Jak zaświadczają kronikarze, wódz naczelny za po-średnictwem Malintzin i Aguilara rzeczywiście pocieszał Cuauhtemoca, wychwalał jego odwagę i obiecywał mu, że nadal pozostanie władcą imperium azteckiego. Za-pytał również o żonę, a dowiedziawszy się, iż pozostała w łodzi pod strażą Hiszpanów, kazał sprowadzić ją i jak przystało na hiszpańskiego szlachcica powitał młodą Te-cuichpo oraz towarzyszące jej kobiety z wyszukaną uprzejmością. Rychło podano coś do jedzenia.

Na wieść o ujęciu Guauhtemoca walki wokół zatoki wygasły, a resztki obrońców i ludności cywilnej zaczęły uciekać z Amaxac. Hiszpanie zgodzili się na opuszczenie miasta pod warunkiem, że uchodźcy pozostawią broń i dobytek. Ci, których łapano z bronią, ginęli na miejscu, „...wzdłuż dróg Hiszpanie przeszukują ludzi. Szukają złota. Nie obchodzą ich jadeity, pióra quetzala, turkusy. Kobiety niosą je ukryte na piersi albo. w spódnicach, my mężczyźni niesiemy je w ustach lub w maxtle. Zabierają też kobiety, wybierają sobie te jasne, o jasnobrązowej skórze, te o jasnobrązowych ciałach. W tej godzinie roz-boju niektóre kobiety mazały sobie twarz błotem'i okry-wały się łachmanami. (Miały) szmaty zamiast spódnic, szmaty jako koszule. W same łachmany się poubierały. Zostali także oddzieleni niektórzy, mężczyźni. Dzielni

i silni, ci o mężnym sercu. Również młodzieńcy, którzy mieli być ich służącymi, którzy mieli wykonywać ich po-lecenia. A niektórym natychmiast wypalali piętno przy ustach. Jednym na policzku, innym koło warg.

Kiedy złożyliśmy tarcze, był rok o znaku 3-Całli, a dzień kalendarza magicznego: 1-Coatl. Wtedy zosta-1

liśmy pokonani"42.

42 S a ha g l i n , op. cit., s. 807.

Znaczenie cezury, jaką był 13 sierpnia 1521 roku, dzień św. Hipolita Męczennika albo inaczej 1-Coatl, drugi dzień miesiąca Xocotlhuetzi, roku 3-Calli opisać można w różny sposób zależnie od przyjętego punktu widzenia. Z odle-głej perspektywy historycznej, skłaniającej do ujęć lapi-darnych i globalnych zarazem, pojmanie Cuauhtemoca oraz Tetlepanąuetzala (tlatoaniego Tlacopan) oznacza kres Trójprzymierza. Wówczas ostatecznie przestało ist-nieć imperium azteckie; faktem stała się Nowa Hisz-pania, pierwsza wielka kolonia hiszpańska na kontynencie amerykańskim. Mówiąc jeszcze inaczej — dokonany zo-stał podbój Meksyku.

Jeśli jednak obraz przedstawić bardziej szczegółowo, wówczas okaże się, że zwycięskie zakończenie oblężenia Tenochtitlan („jednego z najbardziej .pamiętnych oblę-żeń w historii" — powie historyk Charles Gibson) było wydarzeniem przełomowym, lecz samo w sobie niczego nie zakończyło ani nie zapoczątkowało. Dało tylko nowy, silny impuls procesowi wielostronnych przemian — po-litycznych, ekonomicznych, społecznych i kulturowych, który w rzeczywistości rozpoczął się już w połowie 1519 roku. Był to proces/ powolny, długotrwały i nader złożony. Wszak Meksyk w niczym nie przypominał An-tyli, gdzie między Indianami i Hiszpanami istniała prze-

EPILOG

paść zarówno w sferze organizacji społeczno-politycznej, jak w poziomie rozwoju cywilizacyjnego, W Meksyku przestało funkcjonować azteckie „państwo państw", ale pozostały dziesiątki czy nawet setki państewek, z których część czuła się wyzwolona spod dominacji meksykań-skiej, inne zaś miały pełne prawo uważać się (co też czyniły) za państwa zwycięskie. Pozostały także zróżni-cowane klasowo, zhierarchizowane społeczeństwa ze szlachtą dążącą do utrzymania w nowych warunkach swej pozycji społecznej oraz z ludźmi z warstw niższych, któ-rzy w służbie Hiszpanom dostrzegli szansę awansu. W gruncie rzeczy trudno byłoby nawet powiedzieć bez dodatkowych zastrzeżeń, że 13 sierpnia ostatecznie zała-mała się struktura imperialna, bowiem przez pewien czas sam Cortśs próbował ją ratować, oczywiście w zmo-dyfikowanej postaci.

Początkowo upadek Tenochtitlan był katastrofą przede wszystkim dla Meksykanów, ludzi zdziesiątkowanych przez wojnę, głód i choroby, wypędzonych z własnego miasta-państwa, tułających się wśród nie zawsze im życz-liwych byłych poddanych. Ogólniejsze konsekwencje ta-kiego rozstrzygnięcia, wojny meksykańsko-hiszpańskiej dały o sobie znać nieco później, w miarę umacniania się pozycji Hiszpanów w Meksyku, wraz z napływem kolo-nistów, tworzeniem administracji kolonialnej, wprowa-dzaniem nowych praw i zasad organizacji społecznej, intensyfikacją akcji ewangelizacyjnej. Nie miejsce tu, by proces ten bliżej charakteryzować, warto jednak przywo-łać parę faktów o wymowie wręcz symbolicznej, które zasygnalizują kierunki, w jakich iść miała świadomość oraz postawa ludności indiańskiej, bez względu na to czy 13 sierpnia 1521 roku zaliczała się ona do zwy-cięzców czy też do pokonanych.

Oto w początkach XVII wieku kronikarz informuje: wielu Indian wierzy, że zarówno Ce Acatl Topiltzin Quetzalcoatl, jak Nezahualcoyotl, Nezahualpilli i Moąui-

huitzin z Tlatelolco żyją nadal gdzieś w ukryciu i powrócą pewnego dnia, bo należeli do władców najdzielniejszych i dokonali niegdyś największych czynów. Jakich to czy-nów oczekiwano od nich po powrocie — już nie wiemy, bowiem autor zapisu uznał zasłyszane opowieści za bzdurę. Kronikarzem był don Fernando de Alva Ixtlil-xóchitl, praprawnuk Ixtlilxochitla, syna Nezahualpilli, tego samego, który dowodził wojskami acolhuakańskimi podczas oblężenia Tenochtitlan, a wkrótce potem — po śmierci Tecocoltzina — został z woli Cortśsa tlatoanim Tetzcoco. Don Fernando należał do elity, był człowiekiem bardzo wykształconym, pełnił różne funkcje w admini-stracji kolonialnej i nie mógł wierzyć w przesądy pro-stych ludzi. Tym bardziej jeśli kojarzyły mu się one z wcieloną w czyn wiarą Zapoteków, którzy około 1550 roku uznali, że Quetzalcoatl już przybył, aby pomóc im w uwolnieniu się od Hiszpanów, i wywołali powstanie. Don Fernando był realistą. Duma z przeszłości własnego kraju skłoniła go do spisania tradycji przetrwałej w nie-licznych ocalałych księgach i w pamięci starców, ale troska o przyszłość kazała mu słać synów do hiszpańskich szkół i wykłócać się o dobra i zaszczyty należne za wierną służbę Hiszpanom. * Pragnął odzyskania przez swój ród i Tetzcoco dawnej świetności pod berłem króla Hiszpanii.

Jednak mniej więcej w tym samym czasie inny, rów-nie dobrze wykształcony Indianin, pozbawiony wszakże obciążenia, jakim jest zawsze walka o ziemię, dochody i tytuły, zapisał słowa, które w swej istocie więcej chyba mają wspólnego z naiwnym oczekiwaniem ludności in-diańskiej na powrót dawnych władców niż z partykula-ryzmem Alvy Ixtliłxóchitla. Brzmiały one:

„In quexquichcauh maniz cemanahuatl ayc pollihuiz yn itenyo yn itauhca in Mexico Tenochtitlan" — „Jak długo trwać będzie świat, nie zaniknie sława i chwała Meksyku-Teno chtitlan ".

Jest rzeczą znamienną, iż nie pisał tego Meksykanin,

lecz potomek rodu panującego w Amaąuemecan — jed-nym z głównych miast-państw konfederacji Chalco, które po 13 sierpnia 1521 roku odzyskało zagarnięte przez Mek-sykanów ziemie i zaliczało się do państw zwycięskich. Przy tym don Domingo Francisco de San Antón Mufión Chimalpahin Cuauhtlehuanitzin, bo takie było jego pełne nazwisko, nie miał w sobie nic z buntownika; wyznawał katolicyzm, lojalnie służył hiszpańskim władzom. Potra-fił tylko dojrzeć fatalne i pogłębiające się skutki likwi-dacji dawnych indiańskich porządków we wszystkich dziedzinach życia. I nawet jeżeli tkwiły w nim jeszcze ślady odległych politycznych animozji lub — co pewniej-sze — nie mógłby zaakceptować wielu elementów daw-nej rzeczywistości, to jednak potrafił przyznać, że sym-bolem minionej indiańskiej świetności pozostał Tenoch-titlan.

Spójrzmy wreszcie na 13 sierpnia z perspektywy mie-sięcy i lat, gdyż bitwa o Tenochtitlan stanowiła cezurę także w tej niewielkiej skali, jaką wyznacza życie ludzi biorących udział w oblężeniu i w obronie miasta. Jakie znaczenie miał ów dzień dla nich?

Szał zwycięstwa, który ogarnął Hiszpanów i kulmino-wał podczas orgiastycznego bankietu w Coyohuacan, gdzie 17 sierpnia Cortśs przeniósł swą kwaterę, minął bardzo szybko. Wprawdzie już nazajutrz po zakończeniu walk rozpoczęto przesłuchiwanie jeńców w sprawie złota i innych dóbr pozostałych w mieście po „smutnej nocy", wprawdzie przez parę tygodni po okolicy szalały grupy Hiszpanów zwożąc ujawnione skarby i mordując ukry-wających je ludzi, a w końcu Cuauhtemoca, Tetlepan-ąuetzala i kilku dostojników poddano torturom, lecz zdobycz okazała się dużo mniejsza niż oczekiwano. W su-mie wartość przetopionego w sztaby złota wyniosła około 380 tysięcy pesos. Po odliczeniu sum należnych wodzowi naczelnemu i królowi (temu dodano również klejnoty i co cenniejsze wyroby zachowane w całości, a wszystko

to wpadło w ręce francuskiego pirata Jeana Fłorina) do podziału pozostało niewiele. Jak twierdzi Diaz del Castillo, jeźdźcom przypadło po 80—100 pesos, natomiast pie-churzy zadowolić się musieli sumą jeszcze mniejszą.

Nic więc dziwnego, że żołnierze czuli się oszukani i gdy tylko przystąpiono do dalszych podbojów, bez żalu opu-szczali Dolinę Meksyku. Centrum imperium azteckiego było biedną ziemią, przez którą nie płynęły złotodajne rzeki, gdzie nie istniały kopalnie, a nawet nie rosła ba-wełna, tylko kukurydza i kaktusy. Już 30 października wyruszyli z Coyohuacan Gonzalo de Sandoval do zbun-towanego nadal Tochtepec i Francisco de Orozco do Oaxaca. Potem przyszła kolej na kraj Huasteków nad rzeką Panuco, kraj Zapoteków w Sierra Mądre Meridio-nal, kraj Tarasków w Michoacan (na wieść o upadku Te-nochtitlan pośpieszyli oni do Hiszpanów z wiernopod-dańczym hołdem), zachodnie i południowe wybrzeża Pa-cyfiku, wreszcie Gwatemalę i Honduras.

Dla Cortśsa zdobycie miasta Meksykanów okazać się miało największym życiowym sukcesem, mimo iż Nowa Hiszpania przerosła rozmiarami państwo Motecuhzomy, a on sam wziął się później- do wypraw morskich, marząc 0 odkryciu bogatych wysp na Morzu Południowym. „We wszystkim chciał być podobny do Aleksandra Macedoń-skiego" — powie Diaz del Castillo, lecz zaraz zauważy, że po 13 sierpnia już mu się nie szczęściło. To prawda, chociaż definitywne zwycięstwo nad gubernatorem Kuby Diego Velazquezem, będące ukoronowaniem ponad dwu-letniej kampanii meksykańskiej, odniósł dopiero 15 paź-dziernika 1522 roku. Został wtedy oficjalnie mianowany gubernatorem i wodzem naczelnym Nowej Hiszpanii 1 jej prowincji, o czym dowiedział się w połowie 1523 ro-ku. W 1528 roku otrzyma jeszcze z rąk króla tytuł mar-kiza del Vałle de Oaxaca. Lecz uroczystość odbywać się będzie w Toledo, dokąd Cortśs musiał przybyć w celu odparcia stawianych mu rozlicznych zarzutów. Niesnaski,

tarcia, rywalizacja między konkwistadorami, a przede wszystkim zakulisowe i jawne machinacje sterowane przez dwór oraz urzędników Consejo de Indias spowodo-wały, iż od pewnego czasu toczyło się w jego sprawie do-chodzenie, w związku z czym pozbawiony został władzy.

Oczyszczony z zarzutów powróci do Meksyku w 1530 roku, nie odzyskawszy urzędu gubernatora, bowiem wła-dzę w Nowej Hiszpanii przejęła Real Audiencia. Bar-dziej na pocieszenie niż w celu wynagrodzenia zasług dla Korony pozostawiono mu tytuł wodza naczelnego i do-dano tytuł adelantado Morza Południowego — oba obwa-rowane licznymi klauzulami. Nie było to wiele, jeśli zwa-żyć, że w 1527 roku Pedro de Alvarado uzyskał pełną władzę w Gwatemali (gdzie powstała samodzielna kapi-tania generalna) łącznie z tytułem adelantado.

W 1535 roku — wraz z przybyciem do Nowej Hiszpanii pierwszego wicekróla w osobie Antonia de Mendoza — zdobywca Meksyku został ostatecznie pozbawiony możli-wości zrealizowania swych ambicji politycznych.

Iście imperialną wizję przyszłości Nowej Hiszpanii — całkiem realną i z tego powodu groźną dla metropolii — ujawnił Cortes w okresie triumfu, pomiędzy 13 sierpnia 1521 i 22 października 1524 roku, kiedy to musiał śpie-szyć do Hondurasu, aby zlikwidować bunt Cristóbala de Olid. Początkiem jej realizacji była rekonstrukcja Te-nochtitlan.

Po zakończeniu oblężenia los miasta wydawał się prze-sądzony. Ludność opuściła je i nie miała prawa wracać, a zwycięzcy rozważając konieczność założenia stolicy No-wej Hiszpanii wahali się między Coyohuacan, Tlacopan i Tetzcoco. Jednakże w końcu listopada albo na początku grudnia Cuauhtemoc otrzymał polecenie odbudowania akweduktu z Chapultepec, a następnie terenem prac bu-dowlanych stały się centralne dzielnice miasta. Powo-łano radę miejską nowego Tenochtitlan (albo Temixtitlan czy Tenustitlan — jak mówili Hiszpanie) z alcalde Pedro

de Alvarado na czele. Z obszaru dawnego miasta wy-dzielono część hiszpańską, usytuowaną w centrum, o re-gularnym założeniu na planie czworokąta, gdzie obowią-zywał zakaz osiedlania się Indian.

W maju 1522 roku Hiszpanie rezydowali jeszcze w Coyohuacan, lecz w mieście trwała gigantyczna prze-budowa, którą fray Toribio de Benavente Motolinia uzna potem za jedną z plag, jakie spadły na Meksykanów. Wytyczano nowe ulice, place, rozbierano stare budowle, między innymi wielkie piramidy, z których kamień posłu-żył do wznoszenia wspaniałych, przestronnych pałaców z wieżami i murami obronnymi, zaplanowanych według wzorów hiszpańskich, ale na miarę meksykańskich władców.

W połowie października 1524 roku Tenochtitlan był po-nownie miastem żywym. W części indiańskiej, głównie w Tlatelolco przemianowanym na Santiago ku chwale świętego, którego imię nie schodziło konkwistadorom z ust podczas wojny, mieszkało około 30 tysięcy ludzi. Funkcjonował handel na dwóch placach targowych — jednym w Tenochtitlan, drugim w Tlatelolco. Działały warsztaty rzemieślnicze, rolnicy zaczęli uprawiać zboża sprowadzone z Hiszpanii. Od dawna płynęła też z Chapul-tepec słodka woda. Sukcesywnie rosła liczba białej lud-ności miasta. W 1525 roku istniało tam 150 domów hisz-pańskich, w dwadzieścia pięć lat później liczba obywateli (vecinos) szacowana jest na około 2 tysiące, a w 1557 roku w Tenochtitlan mieszkało już 1500 rodzin. Kiedy Cortśs udawał się po raz wtóry do Hiszpanii, w roku 1540, miasto stanowiło potężną metropolię kolonialną, chociaż narażone było na wszelkie niedogodności związane z lo-kalizacją na podmokłym terenie i pośród wód jeziora, zagrażających mu powodziami. Drugi wicekról Nowej Hiszpanii Luis de Velasco stwierdzi bez ogródek, że na stolicę wybrano miejsce najgorsze z możliwych.

Miał zapewne słuszność, Cortes bowiem nie kierował

się topografią, lecz symboliką miejsca oraz własnymi am-bicjami. Centralny ośrodek imperium azteckiego, bę-dący dla Indian środkiem świata i źródłem wszelkiej władzy, miał zachować swe dawne funkcje mimo zmiany wyglądu i lokatorów. Cortśs do tego stopnia czuł się spadkobiercą Motecuhzomy, którego potęga wprawiła-go niegdyś w zdumienie, że własną parcelę kazał wyznaczyć na miejscu pałaców tego władcy. Miasto „rozrośnie się i z każdym dniem będzie wspanialsze — pisał do Ka-rola V — i tak jak przedtem było stolicą wszystkich tych prowincji, będzie nią w przyszłych latach".

W błąkającej się po głowie wodza naczelnego wizji odbudowa Tenochtitlan była tylko — jak powiedzie-liśmy — jednym z elementów, punktem wyjścia. Cor-tesowi marzył się powrót do stanu z pierwszej po-łowy 1520 roku — sprawnie funkcjonujące państwo, wtedy z uzależnionym Motećuhzomą, a teraz z nim sa-mym jako władcą, podległe królowi Hiszpanii, lecz nie rozdrapane przez tysiące kolonistów. Stąd wziął się po-mysł, aby w Meksyku zrezygnować z rozdziału ziemi oraz Indian pomiędzy Hiszpanów, od początku będący mrzon-ką, gdyż konkwistadorzy i przybywający tam szybko urzędnicy królewscy nie chcieli o niczym podobnym sły-szeć. Król zresztą także.

Niemniej jednak Cortes postępował niczym meksy-kański hueytlatoani — otaczał się Indianami, od kocha-nek, karłów i trefnisiów począwszy, na dostojnikach koń-cząc; obdzielał indiańską szlachtę ziemią i poddanymi,"ob-sypywał ją prezentami i obietnicami. Po 13 sierpnia wszyscy tlatoąue, którzy trwali przy Cuauhtemocu, zna-leźli się w jego rękach. Paru zginęło, na przykład Macuil-xochitl z Huitzilopochco i Pizotzin z Culhuacan; reszta stosunkowo szybko powróciła do swych miast, choć z władzą na tyle okrojoną, by nie mogli zagrozić Hiszpa-nom. Uwolnieni dostojnicy meksykańscy udali się do Azcapotzalco. Cuauhtemoc pozostał władcą Meksykanów,

ale Cortós wolał mieć go w zasięgu ręki, dlatego też powziąwszy decyzję o odbudowie Tenochtitlan zlecił jej wykonanie cihuacoatlowi Tlacotzin. Faktycznie Cuauh-temoc był wyłącznie gubernatorem Tenochtitlan i tylko fakt, iż pochodził z panującego rodu, czynił go w oczach Indian „królem". Jego następcy, mający analogiczne kompetencje, nazywani będą cuauhtlatoąue — „guber-natorami wojskowymi", zgodnie z ich rzeczywistym statusem.

Mimo że Cortćsowi udało się oddać w ręce admini-stracji indiańskiej tak delikatne sprawy, jak rekrutacja siły roboczej, ściąganie trybutu i utrzymanie porządku w państwie, urzędnicy zaś działali sprawnie i lojalnie, nie stracił on poczucia rzeczywistości. Nie przypadkiem jedną z pierwszych budowli wzniesionych w Tenochtitlan była potężna forteca, z przodu wysunięta bastionami w głąb miasta, od tyłu zaś osłaniająca przystań, gdzie czuwały brygantyny, będące gwarancją panowania na jeziorach Doliny Meksyku. Forteca stanowiła zabezpie-czenie na wypadek wybuchu powstania. Osobną kwestią było nie dopuścić do wybuchu, zwłaszcza w sytuacji, gdy duża część żołnierzy przebywała w odległych regionach kraju.

W grudniu 1523 i styczniu 1524 roku z Nowej Hisz-panii wyruszyły dwie duże wyprawy — Pedra de Ałva-rado lądem do Gwatemali i Cristóbala de Olid z Vera Cruz via Kuba do kraju Hibueras (Honduras). Oprócz podboju nowych ziem, obu przyświecał wspólny cel wska-zany przez króla i podchwycony chętnie przez Cortśsa, a mianowicie odszukanie przejścia z Alantyku, ściślej — z Morza Karaibskiego na Morze Południowe. Po paru miesiącach nadeszły wieści, że Olid skumał się z Diego Velazquezem i odmówił posłuszeństwa swemu moco-dawcy. Cortśs wysłał drugą flotyllę pod wodzą Fran-cisca de Las Casas z rozkazem ujęcia zdrajcy. Kiedy jednak słuch po niej zaginął, sam zdecydował wyruszyć

lądem do Hibueras, nie wiedząc, iż zbuntowany oficer został już w jego imieniu stracony.

Na wyprawę, której trudy przeszły wszelkie wyobra-żenia, gubernator Nowej Hiszpanii zmobilizował wielu dawnych współtowarzyszy broni, zabrał też Malintzin, a ponadto najwyższych dostojników indiańskich — don Hemanda de Alvarado Cuauhtemoca, don Pedra Cor-tesa Tetlepanąuetzala z Tlacopan, don Pedra Coana-cochtzina z Tetzcoco, don Juana Velazquez Tlacotzina (cihuacoatla z Tenochtitlan), don Carlosa Oąuiztzina z Azcapotzalco — Mexicapan, don Diega de Alvarado Huańitzina, don Martina Ecatzina, Temilotzina (był tlaca-tecatlem podczas walk o Tenochtitlan) i wielu innych. Wszyscy zostali ochrzczeni, co w niczym nie zmieniało faktu, że pozostawienie ich w Meksyku w towarzystwie niewielkiej grupy Hiszpanów i na czas bliżej nie okre-ślony mogło mieć tragiczne skutki. 22 października 1524 roku Cortes opuścił Tenochtitlan, oddając władzę zastępcom, aby po powrocie 15 czerwca 1526 roku od-zyskać ją tylko na około dwa tygodnie.

O tym, co zdarzyło się w lutym 1525 roku w kraju Majów-Chontal zwanym Acalan (lub Hueymollan w ję-zyku nahuatl) przekazy kronikarskie podają informacje tak różne, iż prawdy nie sposób ustalić. Część z nich utrzymuje, jakoby Cuauhtemoc wraz z innymi dostoj-nikami planowali zabicie Cortesa, jego oficerów i żoł-nierzy, podczas gdy reszta przeczy temu albo milczy. Istnieją różne wersje na temat tego, w jaki sposób Hisz-panie dowiedzieli się o rzekomym spisku. Są też tacy kronikarze, którzy cały incydent składają na karb stra-chu i okoliczności, w jakich znajdowali się Hiszpanie.'Na-wet liczba straconych i sposób, w jaki to uczyniono, nie są pewne. Z całą pewnością został wówczas zabity Cuauh-temoc i chyba również Tetlepanąuetzal. Być może zginął też Goanacochtzin. Co do innych, a wymienia się nieraz

w sumie 7 lub 8 władców albo mówi o „bardzo wielu panach", nie ma pewności.

Śmierć Cuauhtemoca była prawdziwym epilogiem zmagań Hernana Cortesa z trzema ostatnimi władcami Tenochtitlan. W kalendarzu meksykańskim trwał rok 7-Calli.

Po wielu latach, już w stolicy niepodległego państwa meksykańskiego, wzniesiony zostanie pomnik ku czci nieugiętego obrońcy miasta na wyspie. Zwycięzca z 1521 roku nie doczeka się takiego zaszczytu.

SŁOWNICZEK

(skrótami nah. i hiszp. oznaczone są terminy nahuat łańskie i hi-szpańskie)

acalli — (nah.) łódź wiosłowa adelantado — (hiszp.) tytuł u p r a w n i a j ą c y do prowadzenia wy-

praw odkrywczych i podbojów na określonym tery tor ium adobe — (hiszp.) rodza j cegły z gliny suszonej na słońcu alcalde — (hiszp.) urzędnik władz miejskich o uprawnieniach

sądowniczych i admin i s t r acy jnych alguacil —• (hiszp.) stróż porządku publicznego, policjant; jed-

nakże alguacil mayor w radzie mie j sk ie j (cabildo) czy t ry-bunale (audiencia) był urzędnikiem o wysokim prestiżu i dość szerokich kompe tenc jach

altepetl — (nah.) t e rmin odpowiada jący naszym pojęciom władz-twa lub pańs twa

audiencia — (hiszp.) na jwyższy t rybunał , zwierzchnia władza są-dowo-admin i s t r acy jna na danym obszarze

calmecac — (nah.) szkoła, zwana niekiedy, kapłańską, przygoto-w u j ą c a młodzież męską do pełnienia wyższych f u n k c j i spo-łeczno-poli tycznych (w tym również rel igi jnych) w państwie

calpixqui — (nah.) poborca t rybutu calpulli —• (nah.) grupa rodzin połączona więzami pokrewieńs twa

i zamieszku jąca wspólnie w j e d n e j wsi lub dzielnicy miasta castellano — (hiszp.) złota moneta o wadze 4,6 g chalchivis, chalchuites, chalchihuites — zhispanizowane fo rmy

nah. słowa chalchihuit l oznaczającego szlachetny kamień o z ie lonkawej barwie, zwłaszcza zaś jadeit

ch inampa — (nah.) spłacheć ziemi u p r a w n e j na terenach bagni-stych lub na brzegach jezior, umocniona plecionkami z trzcin

i otoczona wodą (kanałami i rygacyjnymi) , co nadawało j e j wygląd p ływającego ogrodu

cihuacoatl — (nah.) wysoki urzędnik państwowy, z a j m u j ą c y w hierarchii władzy miejsce po t latoanim, będący jedno-cześnie jego pomocnikiem i zastępcą

cu — 1. mn. cues, słowo zaczerpnięte z języka maya, używane przez Hiszpanów jako nazwa indiańskich świą tyń wznoszo-nych na pi ramidach

cuachic — (nah.) ranga wojskowa cuacuauht in — (nah.) dosł.. „orły", jeden z zakonów rycerskich cuauhpipil t in — (nah.) ludzie uszlachceni na drodze awansu spo-

łecznego cuauht la toani — (nah.) guberna tor wojskowy narzucany nieraz

podbitym społeczeństwom c u a u h u e h u e t ą u e — (nah.) dosł. „stare orły"; starzy, ! doświadczeni

wojownicy pełniący f u n k c j e dowódcze don — (hiszp.) tytuł umieszczany przed imieniem człowieka, który

z jakiegoś względu zas ługuje na szacunek; w przypadku ko-biet miał on formę dofia

ducado — (hiszp.) dukat, złota moneta o wadze 3,521 g encomienda — (hiszp.) nadanie o b e j m u j ą c e prawo do pobiera-

nia t rybu tu i korzystania z siły roboczej określonej grupy Indian w zamian za prowadzenie wśród nich akcji chry-s t i an izacy jno-cywi l i zacy jne j

estado — (hiszp.) miara długości równa średniej wysokości ciała ludzkiego

f r a y — (hiszp.) bra t zakonny hidalgo — (hiszp.) szlachcic (rodowy lub z nadania) hueytlatoani — (nah.) dosł. „wielki t latoani", nazwa używana

w odniesieniu do władców konfederac j i wchodzących w skład Trójprzymierza , przede wszystkim j ednak w odniesieniu do władcy Tenochti t lan

ichcahuipilli —• (nah.) ka f t an ze skóry podbitej baweJną lub z mocno zbi te j p ikowane j bawełny, pełniący f u n k c j ę pancerza

konkwista — spolszczenie hiszp. t e rminu conąuis ta — „podbój"; podobnie konkwis tador — od hiszp. conąuis tador ; od czasu podboju Meksyku to ostatnie określenie zaczęło f u n k c j o n o -wać jako rodza j zaszczytnego tytułu

kwinta — (hiszp. quinta) p ią ta część zysku (albo łupu) legua — (hiszp.) miara odległości równa 5556 m (legua comun) macehual t in — (nah.) lud, ogół iudzi nie będących szlachtą maxtle — (nah., właściwie maxtlat l ) rodza j przepaski b iodrowej

p r z y p o m i n a j ą c e j nieco krótkie spodenki

Mezoameryka — termin wprowadzony na określenie obszaru obe jmu jącego środkowy i południowy Meksyk, Gwatemalę, Belize, Sa lwador i część Hondurasu, cha rak te ryzu jącego się dużym stopniem jedności ku l tu rowej

otomi, otomitl — (nah.) ranga wojskowa, ale także nazwa grupy etnicznej w środkowym Meksyku

papas — stworzone przez Hiszpanów słowo, będące zniekształ-ceniem nah. p a p a h u a ą u e , używane przez nich w znaczeniu — indiańscy kapłani

peso — (hiszp.) moneta równa wartością castellano pilłi — (nah.) szlachetnie urodzony, szlachcic rodowy; w 1. mn.

. pipiltin probanza — (hiszp.) dokument sporządzany notarialnie, będący

świadectwem prawdy na temat jakiegoś fak tu , wydarzenia ąuetza l — (nah.) ptak o wspaniałym upierzeniu, ży jący w po-

łudniowym Meksyku i w Gwatemali (Pharomacrus moccino) r eąue r imien to — (hiszp.) fo rma lny dokument z a w i e r a j ą c y żąda-

nie poddania się władzy Hiszpanów, który musiał być przed-stawiony Indianom zanim — w zależności od ich odpowie-dzi — podję to decyzje w sprawie wojny lub pokoju

telpochcalli — (nah.) szkoła przeznaczona dla młodzieży męskie j pochodzącej z ludu, p rzygo towująca ją głównie do roli wo-jowników

teocalli — (nah.) dosł. „dom boga", świą tynia t e ą u i h u a — (nah.) ranga wojskowa teułes — zhispanizowane i podane w 1. mn. nahuat łańskie słowo

teotl „bóg" (1. mn. teteo); Indianie używali go często w od-niesieniu do Hiszpanów

t ianąuiz t l i — (nah.) rynek, targowisko tłacatecatl — (nah.) dosł. „dowódca ludzi", wysoki dowódca woj-

skowy t lacatecuhtl i —• (nah.) dosł. „pan ludzi", tytuł p rzys ługu jący

t la toaniemu jak o zwierzchnikowi sił zbrojnych t lacoehcalcatl — (nah.) dosł. „pan domu strzał", wysoki dowódca

wojskowy tlacochcalco — (nah.) skład broni, arsenał tlatoarii — (nah.) dożywotni władca mias ta-pańs twa, czyli altepetl torti l la — (hiszp.) placek z mąk i k u k u r y d z i a n e j tonalpohuall i — (nah.) 260-dniowy kalendarz wróżbiarski, w któ-

rym daty stanowiły kombinac ję cyfr od 1 do 13 oraz 20 sym-boli; tego typu oznaczenia, tyle że z użyciem tylko 4 sym-boli, stosowano m.in. w rachubie lat słonecznych

BIBLIOGRAFIA

Źródła d r u k o w a n e

A l v a I x t l i l x ó e h i t l F e r n a n d o de, Obras históricas, edición, es tudio in t roduc tor io y un ap&ndice d o c u m e n t a l por E d m u n d o 0 ' G o r m a n , Mexico 1975—1977, t. I—II.

C e r v a n t e s de S a l a z a r Francisco, Crónica de Nueva Es-pańa, Madr id 1914, t. I.

Códice Ramirez. Manuscrito del siglo XVI intitulado: Relación del origen de los indios aue habitan es ta Nueva Espana, se-gun sus historias , e x a m e n de la obra eon un anexo de cro-nologia raexicana por Manuel Orozco y Berra , Mexico 1979.

El Conąuistador anónimo, Relación de algunas cosas de la .Nueua Espana y de la gran ciudad de Temestitlan Mexico, escrita por un compańero de Hernan Cortes, [w:] Colección de do-cumentos para la historia de Mexico, pub l i cada por J o a ą u i n Garc la Icazbalceta , Mexico 1858, t. I, s. 368—398.

C o r t ś s H e r n a n , Cartas de relación de la conqu i s t a de Mexico, Madr id 1979.

D i a z d e l C a s t i l l o Bernal , Historia verdadera de la con-ąuista de la Nueva Espaiia, prólogo de Carlos Pe rey ra , Madr id 1975 (znacznie skrócone wyd. polskie: Pamiętnik żołnierza Korteza czyli prawdziwa historia podboju Nowej Hiszpanii, t łum. A n n a L u d w i k a Czerny, W a r s z a w a 1962).

D u r a n Diego, Historia de las Indias de Nueva Espaiia e Islas de Tierra Firma, M6xico 1967, t. I—II.

F e r n a n d e z de O v i e d o y V a l d ś s Gonzalo, Sucesos y dia-logo de la N u e u a Espana, Mexieo 1946.

K o l u m b Krzysz to f , P isma, przełożyła, p rzypisami i p rzedmową opa t rzy ła A n n a L u d w i k a Czerny, W a r s z a w a 1970.

Lienzo de Tlaxcala, publicado por Al f redo Ch avero, „Ar-tes de Mexico", Ano XI, Mim. 51/52, Mexico 1964.

L ó p e z de G ó m a r a Francisco, Hispania Victrix. Primera y segunda parte de la historia generał de las Indias, Biblio-teca de Autores Espańoles, vol. 22: Histor iadores primitivos de Indias, t. 1, Madrid 1852, s. 155—455.

M u ń o z C a m a r g o Diego, Historia de Tlaxcala (crónica del siglo XVI), anotada por A l f r edo Chavero, Mexico 1978.

Relación de las ceremonias y ritos y población y gobierno de los indios de la Prouiucia Michoacan (1541), reprodueción facsimil del Ms. ę. IV. 5. de El Escorial, eon t ranscr ipción, prólogo, introducción y notas por Jose Tudela Aguilar, Madrid 1956.

S a ha g l i n Bernardino de, Historia generał de las cosas de Nueva Espana, anotaciones y apendices de Angel Maria Garibay K., Mfodco 1979 (polskie wyd. księgi XII: A z t e k A n o n i m , Z dobycie Meksyku, przekład i opracowanie Tadeusza Milew-skiego, Wroc ław—Kraków 1959).

T a p i a Andres de, Relación hecha por el seńor... sobre la con-ąuista de Mexico, [w:] Colección de documentos para la histo-ria de Mexico, publ icada por Joaquin Garcia Icazbalceta, Mexico 1866, t. II, s. 554—594.

T o r ą u e m a d a Juan de, Monarąida Indiana, Mexico 1975, t. II. V & z q u e z de T a p i a Bernardino, Relación de me ritos y ser-

nicios del conąuistador..., vecino y regidor de esta gran ciudad de Tenustitlan Mexico, estudio y notas de Jorge Gurr ia Lac-roix, Mexico 1972.

O p r a c o w a n i a

C a r r a s c o Pedro, Social organizatian of Ancient Mexico, [w:] Handbook of Middle American Indias, vol. X: Archaeolo-gy of Northern Mesoamerica. Par t 1, eds: Gordon F. Ekholm and Ignacio Bernal, Austin 1971, s. 349—375.

C ł a vi j e r o Francisco Javier , Historia antigua de Mexico, edi-ción y prólogo de Mariano Cuevas, Mexico 1958, t. I—IV.

D a v i e s Claude Nigel Byam, Los senorrós independientes del Imperio Azteca, Mexico 1968.

G i b s o n Charles, Structure of the Aztec Empire, [w:] Handbook of Middle American Indians, vol. X: Archaeology of Northern Mesoamerica. Par t 1, eds. Gordon F. Ekholm and Ignacio Ber-nal, Austin 1971, s. 376—394.

G u r r i a L a c r o i x Jorge, Itinerario de Heman Cortes, MSxico 1973.

G u r r i a L a c r o i x Jorge, Historiografia sobre la muerte de Cuauhtemoc, Mexico 1976.

I g l e s i a R a m ó n , Cronistas e historiadores de la conąuista de Mexico. El ciclo de Hernan Cortes, Mexico 1972.

J i m e n e z M o r e n o Wigberto, La conąuista: choąue y fusión de dos mundos, „Historia Mexieana", vol. VI: 1956, num. 1, s. 1—8.

K a t z Friedrich, Situación social y económica de los aztecas durante los siglos XV y XVI, Mexico 1966.

L e ó n-P o r t i 11 a Miguel, La filosofia nahuatl estudiada en sus fuentes, Mexico 1959.

L e 6 n-P o r t i 11 a Miguel, Zmierzch Aztekóio. Kronika zwycię-żonych. Indiańskie relacje o podboju, t łum. Maria Sten, Warszawa 1967.

L e ó n - P o r t i 11 a Miguel, Dawni Meksykanie, tłum. Maria SI en, Kraków 1976.

L ó p e z A u s t i n Alf redo, La constitución real de Mexico-Te-nochtitlan, Mexico 1961.

L ó p e z A u s t i n Alf redo, Organización politica en el altiplano central de Mexico durante el posclasico, „Historia Mexicana", vol. XXII I : 1974, num. 4, s. 515—550.

M o n j a r a s-R u i z Jesus, Panorama generał de la guerra entre los aztecas, „Estudios de Cultura Nahuat l" , vol. XII: 1976, s. 241—264.

O r o z c o y B e r r a Manuel, Historia antigua y de la conąuista de Mexico, Mexico 1880, t. I—IV.

P e r e y r a Carlos, Hernan Cortes, prólogo de Martin Quirarte, Mexieo 1976.

P r e s c o t t William H., The Conąuest of Mexico, London 1957, t. I—II.

S o l i s y R i v a d e n e i r a Antonio de, Historia de la conąuista de Mexico, prólogo y apendices de Edmundo 0 'Gorman , Mexico 1978.

V a i l l a n t George C., Aztekowie z Meksyku. Powstanie, roz-wój i upadek narodu azteckiego, t łum. Jadwiga Maliczew-ska-Kowalska, Warszawa 1965.

WYKAZ ILUSTRACJI

Hernan Cortes. Repr. z: R. B o s i , Heraan Cortes. La vita e il tempo di Cortes, Verona "1970.

Diego Velazquez. Repr. z: F. A. K i r k p a t r i c k, Zdobywcy Ameryki, przekł. J. F u r u h j e 1 m, Warszawa brw.

Motecuhzoma (wizerunek z kodeksu indiańskiego). Repr. z: J. G u r r i a L a c r o i x, Itinerario de Hern&n Cortes, Mexico 1973.

Alegoryczne wyobrażenie Motecohzomy. Repr, z : K i r k p a t r i c k , op. cit.

Wydarzenia roku 1519 wg kodeksu indiańskiego. Repr. z: B. D i a z d e l C a s t i 11 o, La conąuista del Messico 1517—1521, Milano 1968.

Widok Tenochti t lan od strony zachodniej ( rekonstrukcja) . Repr. z: N. D a v i e s , Die Azteken. Meister der Staatskunst — Schopfer hoher Kultur, Dusseldorf —• Wien 1974.

Spotkanie Cortesa ą Motecuhzomą. Repr. z: Lienzo de Tlazcala, publicado per A. C h a v e r o, „Artes de Mśxico", Ano XI, Num. 51/52, Mexico 1964. Fot. Edward Koprowski .

Cortes i Malintzin. Repr. z: G u r r i a L a c r o i x, op. cit. Ofiara z ludzi. Repr. z: D i a z d e l C a s t i 11 o, op. cit. Rzeź, na Świętym Dziedzińcu podczas święta Toxcatl. Repr.

z: G u r r i a L a c r o i x, op. cit. Wydarzenia roku 1520 wg kodeksu indiańskiego. Repr. z: 1) i a 7.

d e l C a s t i 11 o, op. cit. Załoga hiszpańska oblężona w Tenochti t lan. Repr. z: Lienzo de

Tlaxcala. Fot. Edward Koprowski. Bitwa o główną świątynię. Repr. z: Lienzo de Tlaxcala. Fot.

Edward Koprowski.

Walki z użyciem drewnianych osłon. Repr. z: Lienzo de Tlax-cala, Fot. Edward Koprowski .

Przygotowania do kremacj i ciała Motecuhzomy. Repr. z : G u r r i a L a c r o i x, op. cit.

„Smutna noc" — ucieczka z Tenochti t lan. Repr. z: Lienzo de Tlaxcala. Fot. Edward Koprowski

Gonzalo de Sandoval. Repr. z: B o s i , op. cit., Pedro de Alvarado. Repr. i: G u r r i a L a c r o i x. op. cit.' Cristóbal de Olid. Repr. z: Hernan Cortez, Paris 1963. Bernal Diaz del Castillo. Repr. z: Hernan Cortez. Transpor t mater ia łów z Vera Cruz do Tlaxcal ian. Repr. z: Lienzo

de Tlazcala. Fot. Edward Koprowski Rajd Cortesa wokół jezior. Repr. z: Lienzo de Tlaxcala. Fot.

Edward Koprowski . Cuit lahuac (wizerunek z kodeksu indiańskiego). Repr. z: G u r r i a

L a c r o i x, op. cit. Cuauhtemoc (wizerunek z kodeksu indiańskiego). Repr.

z: G u r r i a L a c r o i x, op. cit. Wojownik z osobistym ekwipunkiem. Repr. z: D i a z d e l Ca -

s t i l l o , op. cit. Stroje wojenne dostojników indiańskich. Repr. z : D i a z d e l C a -

s t i l l o , op. cit. Brygantyny w okolicach Tetzcoco. Repr. z : G u r r i a L a c r o i x ,

op. cit. Brygantyny w walce. Repr. z: G u r r i a L a c r o i x, op. cit. Boje na grobli południowej . Repr. z: Lienzo de Tlaxcala. Fot.

Edward Koprowski . Oblężenie Tenochti t lan. Repr. z : G u r r i a L a c r o i x , op. cit. Próba po jmania Cortśsa podczas bitwy 30 czerwca 1521. Repr.

z: Lienzo de Tlaxcala. Ujęcie Cuauhtemoca, Repr. z: G u r r i a La e r o ix , op. cit. Zdobywca Meksyku — Hernan Cortes. Repr. z : K i r k p a t r i c k ,

op. cit. Kościół na gruzach indiańskiej" świątyni w Tlatelolco. Repr.

z: D a v i e s, op. cit.

SPIS TREŚCI

Słowo wstępne. . . . . . . . . . . . . 5 Spotkanie dwóch światów ".. . . . . . . . 9 Bitwa, k tóre j nie było 35 Pierwsza próba sił 81 Reorganizac ja 119 N a przedpolach Tenocht i t lan . . . . . . . .142 Pierścień zagłady Epilog 2 1 5

Słowniczek 227 Bibl iograf ia . . . . . . . . . . . 230 Wykaz i lustracji 233

Cena zł 100.— T-78

P r i n t e d i n p o l a n d

W y d a w n i c t w o M i n i s t e r s t w a O b r o n y N a r o d o w e j W a r s z a w a 1984 r. W y d a n i e I

N a k ł a d 30 000+250 egz. O b j ę t o ś ć 12,35 a r k . w y d . , 16,25 a rk . d r u k . (z w k ł a d k a m i ) . P a p i e r d r u k .

m a t . IV ki. 71 g z F a b r y k i Ce lu lozy i P a p i e r u im. J . D ą b r o w s k i e g o w K l u c z a c h . F o r m a t 82X104/32. O d d a n p do. s k ł a d u w m a r c u 1984 r. D r u k u k o ń c z o n o w l i s t o p a d z i e 1984 r. W o j s k o -we Z a k ł a d y G r a f i c z n e im. A. Z a w a d z k i e g o w W a r s z a w i e . Zam. nr 5749.

Zaskoczone niezwykle gwałtownym oporem, a następnie przeciwuderzeniem kolumny hiszpańskie zaczęły pośpiesznie cofać się, napotykając teraz na drodze nieopatrznie pozostawione przeszkody. Kanał, przy którym zatrzymał się Cortes, natychmiast wypełnił się ciałami uciekających, a po obu jego stronach pojawiły się dziesiątki łodzi. Niespodziewanie dowódca dostał się w wir walki i został otoczony przez wojowników usiłujących pojmać go żywcem. Rannego w nogę wyrwał z rąk jakiegoś Meksykanina (i, jak twierdzili niektórzy, z uścisku duszącej go starej kobiety) żołnierz nazwiskiem Olea, sam ginąc pod ciosami indiańskich mieczy..."

zł 100.-