60
Opracowanie edytorskie: Jawa48 © 1

Janina Broniewska_HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Embed Size (px)

Citation preview

Page 1: Janina Broniewska_HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

1

Page 2: Janina Broniewska_HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

2

Indeks: 00130/2013/05

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

na podstawie egzemplarza ze zbiorów prywatnych

Tylko do użytku wewnętrznego i osobistego bez prawa przedruku i publikacji tak w części jak i w całości.

Maj 2013

Page 3: Janina Broniewska_HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

3

Prawa autorskie

należą do autora, autorów tłumaczenia

i ilustracji, Spółdzielni Wydawniczej CZYTELNIK, ich

spadkobierców oraz innych osób fizycznych

i prawnych mających lub roszczących sobie takie

prawa. Materiały wykorzystane w opracowaniu, stanowią źródło danych o

naszej kulturze i historii, stanowią własność publiczną, a ich

rozpowszechnianie służy dobru ogólnemu.

Wykorzystywanie tylko do użytku osobistego, tak jak czyta się książkę wypożyczoną

z biblioteki, od sąsiada, znajomego czy przyjaciela.

Wykorzystywanie w celach handlowych, komercyjnych, modyfikowanie, przedruk i tym

podobne bez zgody autora edycji zabronione.

Niniejsze opracowanie służy wyłącznie popularyzacji tej książki i przypomnienia

zapomnianych pozycji literatury z lat szkolnych.

Page 4: Janina Broniewska_HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

4

Spółdzielnia Wydawniczo-Oświatowa „Czytelnik” Warszawa 1949

JANINA BRONIEWSKA

Page 5: Janina Broniewska_HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI
Page 6: Janina Broniewska_HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Janina Broniewska —HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

6

Ilustrował: Konstanty Maria SOPOĆKO Okładkę projektowała: Olga Siemaszkowa

Page 7: Janina Broniewska_HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

SPIS ROZDZIAŁÓW

ROZDZIAŁ PIERWSZY z którego każdy się dowie, co się działo w worku

z gałganami str. 8 ROZDZIAŁ DRUGI o tym jak ze starego robi się nowe. Pierwsze lusterko

gałgankowej Balbisi, czyli jak cię widzą tak cię piszą str. 12

ROZDZIAŁ TRZECI o psie „Apódziesz”, o jedwabnym schabie i o wielkim

zbiegowisku na ulicy Gołębiej str. 16 ROZDZIAŁ CZWARTY z którego każdy się dowie, że podróże zawsze

kształcą, choćby się je odbywało w koszu z gęsią siodłatą str. 20

ROZDZIAŁ PIĄTY w którym Balbisia zwiedza miasto. Niebezpieczeństwo

w maglu str. 26 ROZDZIAŁ SZÓSTY w którym pan Cudzik portretuje Balbinkę, czyli jak się

spłaca dług wdzięczności str. 32 ROZDZIAŁ SIÓDMY z którego wynika, że nie zawsze tak się wyśpisz, jak

sobie pościelisz str. 38 ROZDZIAŁ ÓSMY o Balbisi-baletnicy, psie-przybłędzie i powodzeniu dziadka

Grajdołka str. 46 ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY w którym wyprzedzamy naszą piątkę i przenosimy

się na ulicę Gołębią str. 51

Page 8: Janina Broniewska_HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Janina Broniewska —HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

8

R O Z D Z I A Ł P I E R W S Z Y

z którego każdy się dowie, co się działo w worku z gałganami

Fajans za gałgany! Fajans za gałgany! Za stare kapcie, za stare szmaty!

Tak wołał co rano kupiec, pan Szmul Aksamit. Chodził od

podwórza do podwórza po całej ulicy Gołębiej. Z pleców zwieszał mu się

bury worek. Ten worek na gałgany był zawsze w najgorszym humorze z

samego właśnie rana. Nie trzeba mu się dziwić, bo był pusty, a to prawie to

samo znaczy, co głodny. A tak już jest na świecie, że nikt głodny nie może

być w wesołym usposobieniu. Więc ten bury worek wisiał taki

pomarszczony na plecach swojego pana i mruczał bardzo niezadowolony:

— Szmaty, kapcie. Ani mi się śni. Nie będę nosił takiego lichego

towaru. Też miałbym się czym napychać.

— Właśnie, właśnie — zatrzeszczał kosz wyładowany fajansem.

Ten znów był w najlepszym humorze z samego rana. Nic dziwnego, bo

naładowano go bardzo pięknym towarem, więc był dumny ze swej

zawartości. — Tego jeszcze brakowało, żebym te śliczne półmiski i

cukiernice z gołąbkami miał oddawać za jakieś szmaty. Nic się, kumie, nie

bój. Nasz pan ma przecież niezłą głowę do interesów, a my mu też niejedno

możemy doradzić.

Nie wiadomo jednak, czy pan Aksamit naprawdę tak bardzo się

liczył ze zdaniem swoich wspólników. Kiedy jednak wchodził na podwórze,

robił się ruch w całej kamienicy. Co prawda, największy to w suterenach i

na poddaszach. Może tam właśnie ludzie najbardziej lubili piękny fajans

pana Aksamita?

Toteż zaraz w suterenie mówi pani Marcinowa:

Page 9: Janina Broniewska_HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Janina Broniewska —HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

9

— E, co tam ma ta stara spódnica leżeć w kufrze. Tylko ją do reszty mole

zjedzą. A przydałby się taki półmisek malowany w róże albo i w bratki.

Potem wysuwa głowę przez okno i woła:

— Panie kupiec! Zaraz idę!

A pani Walentowa na poddaszu mówi sama do siebie:

— E, co tam mają butwieć te stare buty po nieboszczyku.

Przydałaby się nowa cukiernica, taka z gołąbkami.

Toteż czym prędzej wychyla się z okna i woła:

— Panie kupiec! Zaraz i ja schodzę.

Page 10: Janina Broniewska_HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Janina Broniewska —HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

10

Trzeszczą schody z sutereny. Dudnią te z poddasza. Potem

zaczyna się targ. Poweselał bury worek. A kosz zaraz stracił humor: musiał

przecież oddać taki piękny półmisek i cukiernicę.

I znów od podwórza do podwórza chodzi pan Aksamit ze

wspólnikami, burym workiem i trzeszczącym koszem.

A kiedy wreszcie zapada zmrok, taki bury jak pękaty worek pana

Aksamita, wracają do domu. Coraz wolniej idzie kupiec. Coraz bardziej

pochyla plecy.

A tu i do tak wypchanego worka coś jeszcze wciska się przez

dziurę. Cóż to takiego? Cienkie ma i zmęczone nogi. Przygarbione i

zmęczone plecy. Mówi zachrypniętym głosem... Ach, to coś niby nie żyje, nie

je, nie pije, a jest w każdym spracowanym człowieku. To ta jego całodzienna

praca, codzienny trud, co to włazi ludziom w zmęczone ręce, w obolałe nogi,

ale pracuje razem z człowiekiem i nieraz mu doradza.

— Posunąć się. Czas na obrachunek. Jakże dziś poszło? — pyta

właśnie „Codzienny Trud" pana Aksamita i pcha się do worka. Worek zna

tego gościa. Choć już bardzo wypchany, rozciąga się jeszcze trochę i

wreszcie wpuszcza go jak co dzień. „Codzienny Trud" ogląda zebrane w

worku towarzystwo:

— No, no, panienka to nawet nieźle wygląda. Może nawet i nie

szkoda tego półmiska w róże — mówi zachrypniętym głosem do

szeleszczącej jedwabnej sukni.

— Szu... szu... — obrażona suknia na to. — Nieźle? Przecież byłam

na dziesięciu weselach. A na ilu balach! I wszyscy mówili, że jestem bardzo

piękna.

— E, wesela. Ja w prawdziwym teatrze występowałam. A jak mi

ludzie brawa bili — miękkim głosem odpowiada aksamitny płaszcz.

Tylko stare buty nieboszczyka Walentego siedzą na samym dnie

zupełnie cicho.

Dotarł do nich „Codzienny Trud". Już chciał im coś przyganić, ale

się widać rozmyślił. Bo i one, te Walentowe buty, napracowały się w życiu,

napracowały. Biegały ze swym panem po rusztowaniach. Wnosiły wapno i

Page 11: Janina Broniewska_HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Janina Broniewska —HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

11

cegły. Budowały domy i domki. Widziały miasto z wysoka. Stały na wąskiej

desce, a pan kielnią gładził wapno. Na trzecim, na czwartym, na piątym

piętrze, ponad czeluścią kamiennego podwórza. Nie mają też ani połysku,

ani pięknego kształtu. Jeszcze tu i tam łatka, a może znów ruszą do pracy?

Więc słysząc przechwałki jedwabiu i aksamitu skrzypmy tylko:

— Nie wszystko złoto, co się świeci...

— O, przepraszam — pusty już kosz na to — złoto to wcale niezła

rzecz. Złocone talerze najlepiej idą. Już ja się chyba znam na towarze.

— No, nie tylko ty, ja też jestem wspólnikiem nie od parady —

odpowiada worek, i już-już miał się nadąsać, ale przypomniał sobie właśnie,

że wieczorami bywa w najlepszym humorze.

Bo i o co miałby się worek z koszem sprzeczać? Tak to już między

nimi było, że choć różne na pozór nosili towary, musiały one jednak być tyle

samo warte, bo inaczej nie opłacałby się handel. Ba, kto wie nawet, czy

worek nie był więcej wart, bo musiał przecież mieścić w sobie jeszcze i

„Codzienny Trud". A za „Codziennym Trudem" zawsze chodzi i „Zysk". Ten

„Zysk", brat „Codziennego Trudu", czasem gruby, czasem chudy, też ma

swoje obowiązki. Muszą obaj nakarmić pana Aksamita, panią Aksamitową i

sześcioro Aksamiciąt.

Czekają właśnie na ojca te małe Aksamicięta z noskami

rozpłaszczonymi o szybę. I na ojca „Codzienny Trud", i na ojca „Zysk".

Niezbyt gruby musi być ten „Zysk" kupca Aksamita. W garnku stoją kartofle,

a na stole jeden śledź na całą rodzinę. Będzie jeszcze suchy chleb i herbata.

A tymczasem do drzwi ktoś puka. To babcia Łatkowska z

poddasza. Przychodzi tak co wieczór. Wybiera z worka pana Aksamita co

lepsze szmaty i ubrania. Reszta pójdzie do papierni.

Babci Łatkowskiej nie bardzo już nogi dopisują. I ona ma swój

„Codzienny Trud". Inaczej on jednak wygląda niż ten z worka pana

Aksamita.

Page 12: Janina Broniewska_HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Janina Broniewska —HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

12

R O Z D Z I A Ł D R U G I

o tym jak ze starego robi się nowe. Pierwsze lusterko gałgankowej Balbisi, czyli jak cię widzą tak cię piszą.

Pani Aksamitowa wyłożyła właśnie dymiące kartofle na wyszczerbioną

salaterkę. A choć pan Aksamit dostarcza ludziom tyle pięknego fajansu,

malowanego w róże i w gołąbki, jednakże jak to w tym przysłowiu, że szewc

bez butów chodzi, ten, co fajans sprzedaje, sam na wyszczerbionym jada.

Małe Aksamicięta gęsto obsiadły stół. A tymczasem babcia Łatkowska

pomalutku wspina się na swoje poddasze. Babcia człap... człap... A za babcią

„Codzienny Trud". Postękują oboje. Przystają na każdym półpiętrze. Babcia

Łatkowska niesie węzełek i rozmyśla a oblicza:

— Czy to po upraniu i wycerowaniu będzie jak nowe, czy nie

będzie? A czy się w praniu nie rozleci? A może przybrać koronką?

— Wolniej, wolniej, bo mi nogi już nie dopisują — przerywa te

rozmyślania człapiący jak babcia „Codzienny Trud".

Weszli wreszcie do mieszkania. W klatce przebudził się kanarek i

zatrzepotał skrzydełkami. Zapaliła babcia lampę. Włożyła na nos okulary w

drucianej oprawie. Zaraz wszystko poweselało. Bo w małym pokoiku babci

Łatkowskiej wszystko było wesołe. I dywan z kolorowych łatek, i kapa z

barwnych szmatek, i łaciate aksamitne pieski, i gałgankowe kolorowe kotki.

Wyjęła babcia z węzełka tę czerwoną jedwabną suknię, co się tak jeszcze w

worku przechwalała swoim światowym życiem. Potem ten zielony płaszcz

aksamitny, co występował w prawdziwym teatrze. Ach, jakie to było

kolorowe.

Nawet babcin „Codzienny Trud" poweselał. Usiadł sobie na

maszynie do szycia i tak doradza swojej pani:

Page 13: Janina Broniewska_HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Janina Broniewska —HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

13

— Anielka wybiera się na wesele. Kupi od nas tę suknię, kupi.

Trzeba trochę tu zdłużyć, tam przyciąć. Wypierzemy przedtem i

wyprasujemy.

Dobrze musiał radzić, bo na drugi dzień razem siedzieli przy

pracy. „Codzienny Trud" skakał po babcinych pokłutych igłą palcach, potem

piszczał w mydlinach. Wreszcie syczał pod gorącym żelazkiem. Ależ ta

suknia wyszła jak nowa. Siedzi teraz babcia przy oknie i czeka na braciszka

„Codziennego Trudu" — na „Zysk". Przyszła wreszcie i Anielka, ta co się

wybiera na wesele. A za Anielką wsunął się do babci Łatkowskiej

upragniony „Zysk". Przymierzała Anielka sukienkę z czerwonego jedwabiu.

Kupiła. „Zysk" nie był ani grubszy, ani cieńszy od swego brata u pana

Aksamita. Ale zawszeć był i został już w małym, wesołym pokoiku babci.

Kupiła babcia nafty cały litr, kupiła i cukru, i herbaty. Nawet słoniny i kaszy,

a także cały pęczek buraków. Stoją te buraki w garnku na ogniu. A babcia

zbiera skrawki z podłogi. I te czerwone jedwabne, i kretonowe w kwiatki.

Potem wyciąga z szuflady kawałek aksamitu, pęczki czarnego jedwabiu i ró-

żowy trykot. „Codzienny Trud" wie już, co to znaczy. Niby to praca, niby

zabawa. Szczękają błyszczące nożyczki. Miga ostra igła. Tam i sam. Aż naraz

ze skrawków i gałganków robi się trykotowy tułów i ręce, i nogi. Na

różowej twarzy wyskoczył nosek, trochę tylko perkaty. Na głowie wyrastają

z czarnych jedwabnych nici lśniące warkocze. Strzępki czerwonego

jedwabiu ułożyły się w szeroką, fałdzistą spódniczkę. Teraz babcia

Łatkowska szuka czegoś w blaszanym pudle z guzikami. Znalazła dwa

czarne paciorki. Przyszyła jeden — i gałgankowa lalka zaraz przejrzała się

w szkiełkach babcinych okularów. Przyszyła drugi, a lalka aż łebkiem

pokręciła. Chciała nawet coś powiedzieć, ale jeszcze ust nie miała. Dopiero

kiedy jej babcia wyszyła czerwonym jedwabiem usta w kształcie serduszka,

zawołała:

— Ach, babciu Łatkowska. Jakże piękna jestem. Tylko mi jeszcze

wymaluj czymś rumieńce. Nie chcę być taka blada.

A tymczasem te buraczki na ogniu zaczęły się gotować. Stukają,

pukają pokrywką garnka:

— Stuk... puk... pach... pach... Gorąco, aż strach.

Page 14: Janina Broniewska_HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Janina Broniewska —HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

14

Posadziła babcia gałgankowa lalkę przy doniczce pelargonii i

biegnie do garnka:

— Aj, aj, moje buraczki. Na nic się przypalą.

Zasunęła fajerkę, zamieszała łyżką. I znów o lalce myśli. Czymże

by te rumieńce wymalować?

„Codzienny Trud" na to:

— A może by tak buraczkami?

Page 15: Janina Broniewska_HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Janina Broniewska —HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

15

— Aj, aj, prawda — woła babcia Łatkowska, bardzo ucieszona.

Ulała prędko na spodek gorącego buraczkowego sosu. I szmatką

wymalowała gałgankowej lalce takie rumieńce, że przy nich od razu zbladła

kwitnąca czerwona pelargonia. Może z zazdrości, kto wie?

Bo też lalka była piękna. Nawet „Codzienny Trud", wprawdzie

tylko półgębkiem, ale uśmiechnął się do niej.

Siedzi sobie lalka przy pobladłej nagle, kwitnącej pelargonii i po

prostu schnie. Przegląda się przy tym ukradkiem w szybie. Aż tu szczeknął

aksamitny piesek w łatki:

— Hau hau... Cóż to, moja panno, razem nas zaniosą na targ?

— Co takiego? Na jaki targ? Mnie, taką piękną lalkę, mają nosić na

jakiś targ?

— Miau... — szmaciany kociak na to. — To mi wielka pani.

Pracować będziesz. Małe dzieci bawić...

Nie zdążyła lalka nic odpowiedzieć, choć odpowiedzi miała sto i

jedną, gdy naraz dmuchnął wiatr i — hop... wyleciała przez okno.

— Balbinka! Moja Balbinka! — zawołała babcia i o mało nie

upuściła garnka z buraczkami.

Page 16: Janina Broniewska_HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Janina Broniewska —HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

16

R O Z D Z I A Ł T R Z E C I

o psie „Apódziesz”, o jedwabnym schabie i o wielkim zbiegowisku na ulicy Gołębiej.

A gałgankowa Balbinka usłyszała tylko swoje świeżo nadane imię, a potem

wiatr zaczął jej świstać w uszach i koziołkowała tak z czwartego piętra na

dół. A tam na dole stał właśnie kudłaty Azor. A może nie Azor, tylko Bukiet?

Kto tam psa-przybłędę, psa-włóczykija, psa-powsinogę pyta o imię?

Wszędzie wołają na niego jednakowo i bardzo krótko, ale za to głośno:

— A pódziesz!

Otóż właśnie ten kudłaty kundel obchodził tego dnia wszystkie

podwórza, wszystkie śmietniki przy ulicy Gołębiej. I węszył, i szukał. A

czego szukał? Pewnie, że nie wiatru w polu, bo co głodnemu psu po

wietrze? Szukał kości, skórek chleba, czy co tam się zdarzy. Bo w jego psim

rodzie pamiętano dobrze przysłowie: kłak czy wełna, byle kiszka pełna.

Powtarzała je, a raczej poszczekiwała jeszcze jego prababka. Kiedy tak

szukał, coś mu nagle spadło na pysk. Coś czerwonego jak schab od pana

Wątróbki, właściciela jatki na rogu. Pies nigdy nawet do woli nie mógł się

przypatrzeć temu schabowi, bo w tej jatce właśnie najgłośniej krzyczał, i to

bardzo grubym głosem, sam pan Wątróbka:

— A pódziesz!

Aż tu naraz z nieba zleciało furkoczące, czerwone i na psim pysku

osiadło.

Pies w nogi. Rzadka gratka. Nie ma co się namyślać. A na psim

grzbiecie podskakują wszystkie pchełki, tak samo głodne jak ich żywiciel.

Pędzą ulicą. Samym środkiem. Hop! Hop! Lalka krzyczy:

— Gwałtu! Ratujcie! Smok mnie porwał!

Page 17: Janina Broniewska_HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Janina Broniewska —HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

17

Ale nikt nie słyszy gałgankowego głosu panny Balbisi. Pędzą,

pędzą, przelecieli koło jatki pana Wątróbki. A tam właśnie panna Agnieszka

wybierała skrawki dla trzech swoich kotków i czterech piesków. Wielki to

sprawunek. Pan Wątróbka ziewał szeroko, bo klientka już tak z pól godziny

wybierała te smakołyki w jatce. Aż tu mignęła mu w drzwiach czerwona

plama, cztery psie nogi i kusy ogon.

— Łapaj, trzymaj, złodziejaaa! — okrutnie grubym głosem

krzyknął pan Wątróbka i jak kamień z procy wyskoczył na ulicę. Panna

Agnieszka z wielkiego przestrachu upuściła całe ćwierć kilo starannie

wybranych okrawków i biegnie za panem Wątróbką.

— Łapaj! Trzymaj! Złodzieje! Bandyci! — woła cienkim, lecz

donośnym głosem. Za panną Agnieszką wybiegły wszystkie sklepowe. A na

samym końcu drepce babcia Łatkowska i też woła:

— Balbina! Moja Balbina! Z okna mi wyleciała!

To się dopiero gwałt i harmider zrobił na ulicy Gołębiej. Do rogu

biegnie tłum w białych fartuchach z panem Wątróbką i panną Agnieszką na

czele. Koło babci Łatkowskiej też już ciżba ludzi i wszyscy krzyczą i pytają

na raz, tak że jeden drugiego nie słyszy:

— Na śmierć się zabiła? O, moja pani. O, nieszczęśliwa! Przed

złodziejami oknem wyskoczyła? Słyszane to rzeczy? A taka spokojna była

ulica.

Tak się ludziom wszystko pomieszało w głowach. A pies gnał co

miał sił w czterech łapach. A na psie podskakiwały czarne pchełki. W psich

zębach lalka Balbisia krzyczała, ile tylko miała tchu w gałgankowej piersi.

Tylko migały jej przed oczami ludzkie nogi, końskie kopyta, szyny

tramwajowe. Bo pies drogi nie wybierał. Pędził przed siebie samym

środkiem jezdni. Widać, tylko psia natura chroniła go od przejechania.

Wylecieli tak za miejskie opłotki: pies, na psie pchły i Balbisia w

psiej paszczy. A tymczasem na Gołębią zaczął wracać zziajany tłum z

najgłośniej sapiącym panem Wątróbką i najcieniej piszczącą panną

Agnieszką na czele. A tam ciżba na środku jezdni koło babci Łatkowskiej co-

raz gęstsza. I coraz głośniej wszyscy krzyczą, tak że już nawet nie słychać

wyjaśnień babci:

Page 18: Janina Broniewska_HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Janina Broniewska —HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

18

— Zabiła się. Na śmierć się zabiła. Wyskoczyła oknem przed

bandytami. Cały dom obrabowali. Zostawili gołe ściany. Uciekli

samochodem. Szwadron policji ich goni.

Powracający tłum przyłączył się do stojącej ciżby, i jak zaczęli

teraz wszyscy razem krzyczeć:

— Bandyci sześć osób zabili. Podpalili dom. Prędko dzwońcie po

pogotowie. Jeszcze prędzej po straż ogniową. Bo cała ulica się spali.

Niebawem przyjechała straż ogniowa lśniącym wozem, jednym,

drugim, trzecim, z brzękiem, hukiem i długą drabiną. Pytają, wołają

Page 19: Janina Broniewska_HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Janina Broniewska —HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

19

strażacy: gdzie, co, jak? A nikt nie odpowiada, tylko wszyscy krzyczą jeden

przez drugiego. Nareszcie docisnęli się do samego środka, do babci

Łatkowskiej. I wtedy dopiero wszystko się wyjaśniło. Że oknem wyleciała

gałgankowa, świeżo malowana buraczkowym sosem Balbisia. Że miała na

sobie czerwoną, jedwabną sukienkę. Że pies ją porwał zamiast schabu. Ani

pożaru, ani bandytów, ani rannych nie było jak długa i szeroka ulica

Gołębia. Więc strażacy odjechali z wielkim trąbieniem i bardzo źli. Trzy

karetki pogotowia z jeszcze większym trąbieniem też odjechały. Wrócił do

jatki pan Wątróbka, wróciła tam i panna Agnieszka i jeszcze pół godziny

wybierała okrawki dla swoich trzech kotków i czterech piesków. Na

schodach sieni została tylko babcia Łatkowska i do samego wieczora

opowiadała wszystkim o buraczkowym sosie, kudłatym psie, na próżno

wezwanej straży ogniowej i o trzech karetkach pogotowia.

— Tak, tak, moi państwo, plotka: co rano wróblem wyleci, pod

wieczór wraca wołem — powiedziała na koniec babcia i poczłapała na

swoje poddasze, żeby nareszcie zjeść spokojnie te buraczki ze słoniną.

A za babcią „Codzienny Trud" już nie człapał, ale przeskakiwał po

trzy stopnie na raz i pokrzykiwał wesoło, jak nigdy w życiu:

— Niby to praca, a ani w nogach po tym nie łamie, ani w plecach

nie kłuje. Miele się tylko językiem i takie to cieszne z tego historie

wychodzą. Dobra rzecz plotki.

— A miałbyś to z mielenia językiem takie smaczne buraczki ze

słoniną? — odpowiedziała jakoś bardzo nierada babcia. Może żal jej

zmarnowanego na ulicy czasu?

Page 20: Janina Broniewska_HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Janina Broniewska —HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

20

R O Z D Z I A Ł C Z W A R T Y

z którego każdy się dowie, że podróże zawsze kształcą, choćby się je odbywało w koszu z gęsią siodłatą.

Zziajany pies wybiegł między miejskie opłotki. Zaczął trochę zwalniać i

zbierać psie myśli. Powoli i strach go opuszczał. Stanął wreszcie. Wypuścił

Balbisię z zębatego pyska. Pociągnął nosem raz i drugi. Wytrzeszczył oczy i,

choć pies, do cna zbaraniał. Wywiesił czerwony język i dyszy, i zieje:

— Uff! Co to jest? Ni to schab, ni wydra. (Bo psy przekręcają

ludzkie przysłowia). Czerwone bo czerwone, ale nawet golonką nie pachnie.

Niby to człowiek, bo nawet warkocze, jakich by się najmarniejszy pies

powstydził. Ma i suknię fałdzistą i całkiem niegłupie — choć gdzie im tam

do moich — oczy... — na glos już rozważa pies-wlóczykij, pies-przyblęda,

pies-powsinoga, co się nie wabi ani Azor, ani Bukiet.

— O, za pozwoleniem! — oburzyła się Balbisia, bo już i ją strach

opuścił. — Tylko niech no pan nie porównywa swoich wyłupiastych ślepi z

moimi paciorkowymi oczami. Grzeczność przede wszystkim.

Poprawiła przy tym szmacianymi rączkami fałdy jedwabnej,

czerwonej spódniczki. Przejrzała się w kałuży (bo co by to były za opłotki

podmiejskie bez kałuży pośrodku drogi?). Przygładziła czarne, jedwabiste

warkocze. Całkiem zadowolona, uśmiechnęła się do siebie i powiedziała do

grzecznie już siedzącego kudłatego psa:

— No, jeszcze nieźle. Mogłoby być znacznie gorzej po takiej

podróży. Nie każdemu się zdarza przebiec całe miasto w zębatym psim

pysku i tak świeżo potem wyglądać. Zaraz znać rękę babci Łatkowskiej.

— A to panienka od babci Łatkowskiej? Znam, znam. Wszystkie

psy ją znają. Bardzo uczynna dla psiego rodu osoba. Choćby skórką chleba,

ale zawsze poczęstuje. Takie już ta szanowna osoba ma miękkie serce.

Page 21: Janina Broniewska_HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Janina Broniewska —HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

21

I tu tak się pies rozczulił, że aż zawył z głębi psiego serca. Podniósł

łeb do góry i wył, jak to nocami wszyscy jego bracia wyją do księżyca. Aż tu

na paliku płota, obok suszącej się tam bańki od mleka, pokazał się kot.

Wielkie, bure kocisko.

— Mrau... mrau... — miauknął groźnie. — A wy co tu robicie koło

mojego płotu? A przybłędy! A hultaje! Poznacie wy moje pazury!

Gałgankowa Balbisia aż zbladła, pod rumieńcami z buraczkowego

sosu. Pies przerwał wycie i zjeżył się na karku:

— Hau... Wrau... Coś powiedział, szczurołapie? Coś powiedział o

tej pięknej panience?

I pies jednym susem skoczył na palik płotu. Bańka od mleka

spadła z brzękiem i potoczyła się razem z kotem na sam środek kałuży. Kot

prychnął, bo jak wszystkie koty nie uznawał innej kąpieli poza własną śliną.

Nasrożył się i — pac pac — łapką po psim pysku. Zaczęła się walka, przy

czym kurz wzbijał się chmurą. Z tej chmury dolatywało psie warczenie,

kocie miauczenie, pisk i harmider. Wreszcie kot z wyprężonym ogonem

popędził w pole. Pies za nim, łyskając lśniącymi, ostrymi zębami. Lalka

siedziała pod płotem, przyciskając gałgankowymi rączkami mocno bijące

trocinowe serce:

— Ach, ach, co za straszne zdarzenie! Jaki ten pies odważny! Jaki

szlachetny! Ach, żeby jak najprędzej wrócił! Pójdę z nim choćby na koniec

świata. Z takim obrońcą nie zginę.

Ale pies nie wrócił. Popędził za kocurem gdzieś daleko. Może do

dzisiaj jeszcze go goni? Tymczasem zaczął zapadać zmrok. Nadleciał wiatr z

pola. Zmarszczył powierzchnię kałuży. Rozwiał lalczyne warkocze.

Świstnął, gwizdnął:

— Fiu... fiu... A cóż to panna taka osamotniona? Zaniósłbym do

domu, ale nie poradzę. A i czasu nie mam. Tyle roboty w ogrodach i w lesie:

liście muszę otrząsać, mącić wodę...

I wiatr poleciał do swojej pracy. Balbisia została sama,

samiuteńka. Na płacz jej się zbierało, ale jak tu płakać, kiedy się ma

buraczkowe rumieńce? Skuliła się więc w kłębuszek i zasnęła. Zza płotu

Page 22: Janina Broniewska_HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Janina Broniewska —HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

22

wysunął się jasny, pyzaty księżyc. Przejrzał się w kałuży. Bańka zalśniła,

jakby była z kutego srebra. Potem zajrzał w paciorkowe oczy śpiącej Balbisi.

I wtedy przyśnił się Balbisi piękny, srebrny pałac. Miał okrągłe, srebrne

ściany i srebrną wieżę. Może nawet był podobny do tej bańki w kałuży?

Przed srebrnymi schodami stała srebrna kareta. A do karety był zaprzężony

ten kudłaty obrońca Balbisi. Mieli jechać daleko w świat.

— Z tobą nie zginę — szepnęła przez sen Balbisia.

Obudziły ją pierwsze, jeszcze ukośne promienie słońca.

Przetarła zaspane koralikowe oczy. Ziewnęła haftowanymi w

serduszko ustami:

— Aaa... To drugi dzień mojego życia. Jakie też czekają mnie

przygody?

Niedługo czekała. Takie już ta Balbisia miała szczęście do przygód,

choć zaczęła dopiero drugi dzień życia. Idzie właśnie opłotkami Wicek.

Idzie i gwiżdże jak kos. To znów udaje wilgę. To kuka jak kukułka. Zsunął

czapkę na tył głowy. Rozgląda się po świecie. Matka wysłała go do miasta z

tłustą gęsią w koszu. Gęś ta była obiecana pewnej pani na imieniny. Matka

tuczyła ją kluskami całe sześć tygodni. Bardzo się gąska siodłata spasła. Nie

trudno jej to przyszło, bo mieszkała pod miastem i jadała tłuste kluski. A

wiadomo, że nic tak na tuszę nie wpływa jak kluski i świeże powietrze.

Siedzi teraz w koszu z pałąkiem i gęga. Gęś, jak to gęś, rozumu wiele nie ma

— wiadomo: rozumu u gęsi nie kupisz, jak mówi przysłowie. Pogęguje więc

wesoło i wcale swych dalszych losów nie przeczuwa. Nie wie, że ją jabłkami

nadzieją i upieką w gorącym piecu. A potem będzie chrupać upieczoną

skórką, rumianą i pachnącą w zębach imieninowych gości.

Idzie sobie Wicek środkiem drogi, gwiżdże jak kos, jak kukułka, na

chmury się gapi i rozmyśla o tym, co mu matka mówiła. A już całe ich

przedmieście wie o tej straży ogniowej i pogotowiu, i o wielkim

zbiegowisku na ulicy Gołębiej. Matka kazała mu jeszcze dokładniej się

wypytać. Jakaś lalka wypadła z okna jakiejś babci Łatkowskiej, jakiś pies

porwał tę lalkę i był z tego straszny harmider i jeszcze straszniejsze

zbiegowisko. Lalka była w czerwonej spódniczce, takiej czerwonej jak schab

u rzeźnika. I to miało być właśnie początkiem wszystkiego.

Page 23: Janina Broniewska_HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Janina Broniewska —HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

23

Patrzy Wicek na chmury. Właśnie leciała po niebie jedna taka

pierzasta: ni to lew, ni to wóz. Wicek z zadartą głową chlap w kałużę. A tu

bańka brzęknęła blaszanym głosem:

— Brzęk! Nie masz to, Wicek, oczu? A zresztą, nie kłóćmy się.

Każdemu zdarzy się w niebo zagapić. Był nawet ktoś taki, co wpadł przez to

do rzeki. Lepiej powieś mnie na kołku w płocie, bo się gospodyni zamartwi,

kiedy mnie na miejscu nie znajdzie.

Wicek był uczynny. Czemu nie? Powiesił bańkę na kotku, jak tego

chciała, i już miał ruszyć dalej, aż tu zobaczył Balbisię pod płotem.

— A panienka co tu robi? Czy też z płotu spadła? — pyta Wicek i

nawet z lekka uchylił czapki.

Balbisia zaraz się na grzeczności poznała, odpowiedziała więc

rezolutnie:

— Z płotu nie spadłam, bom nie kot, żeby po płotach skakać.

Zresztą mogłabym przy tym rozedrzeć czerwoną sukienkę.

Wicek zamyślił się i mówi sam do siebie:

— Zaraz, zaraz... Lalka jest. Czerwoną sukienkę ma. Ale gdzie pies?

— Pies? — lalka na to. — A może kawaler widział gdzie po drodze

takiego kudłatego pieska? Właśnie czekam na niego. Chcę, żeby mnie

odniósł z powrotem...

— A gdzie to panienka mieszka? — pyta Wicek.

— Nie znam adresu, bo nie drzwiami, ale oknem wyleciałam do

miasta. Wiem tyle tylko, że moja pani to stara babulka. Wszystko u niej jest

zrobione z kolorowych łatek. Toteż pewnie dlatego nazywają ją... zaraz... jak

to ją nazywają?...

— Może babcia Łatkowska? — pyta Wicek.

— O tak, właśnie. A skąd to kawaler wie?

— Ho ho, moja panno, to ty jeszcze nie wiesz, jakiego piwa

nawarzyłaś? Przez ciebie było na ulicy straszne zbiegowisko. Przyjechała

straż ogniowa i trzy karetki pogotowia...

Page 24: Janina Broniewska_HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Janina Broniewska —HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

24

— O jejej! — zlękła się Balbisia.

— Tak, tak. Sławna już jesteś w całym mieście. Ba, nawet u nas na

przedmieściu też o tobie wiedzą. Pewnie cię tam już bardzo szukają w

mieście. Może się nawet gniewają na ciebie?

— Oj oj, ja nieszczęśliwa. A co ja temu wszystkiemu jestem winna?

— No tak. Ale co tam. Tutaj nie zostaniesz. Siadaj do mojej kolaski,

to cię podwiozę.

Page 25: Janina Broniewska_HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Janina Broniewska —HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

25

To powiedziawszy Wicek wpakował Balbinkę do kobiałki z gęsią.

Gęś z początku się dąsała. Syknęła, że jest tłusta i że będzie jej ciasno w

podróży. A Balbisia szybko zaprzyjaźniła się z Wickiem i nad podziw łatwo

się z nim rozgadała. Ot tak, i o tym, i o owym. Musiał jej Wicek opowiadać,

jak to jest za miastem. Bo choć to tylko gałgankowa lalka i chłopcy przecież

lalkami się nie bawią, jednak wie o niej całe miasto i przedmieście. Gęś

jakoś się udobruchała. Posunęła się nawet trochę w przyciasnej kobiałce i

słuchała z rozdziawionym dziobem. A Wicek pokazywał Balbince, jak to

ryczy krowa, jak świnia chrząka, jak beczy baran... A że koguty tak pieją, jak

pieją, Balbinka nawet wierzyć nie chciała.

— Kukuryku. Dziad na łyku. Baba na powrozie. Dziad się urwał, a

baba nie może... — piał Wicek.

— Kukuryku. A dlaczego dziad na łyku? — odpowiedział mu

prawdziwy kogut, kiedy mijali jakiś kurnik. Dopiero wtedy Balbisia

uwierzyła, że koguty pieją właśnie w taki sposób. Miał też Wicek nowy

kłopot, kiedy powiedział, że kogut ma ostrogi i grzebień.

— Grzebień, powiadasz? A czy się nim gładko przyczesuje? —

pytała Balbisia.

Dużo rzeczy się dowiedziała w czasie tej podróży w kobiałce. Nie

darmo mówi przysłowie, że podróże kształcą. Wkrótce wyszli na bitą szosę.

Balbisia zobaczyła wielkie murowane miasto. Kryte blachą dachy, wysokie

kominy fabryczne i jeszcze wyższe wieże kościelne.

Page 26: Janina Broniewska_HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Janina Broniewska —HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

26

R O Z D Z I A Ł P I Ą T Y

w którym Balbisia zwiedza miasto. Niebezpieczeństwo w maglu.

Choć gałgankowa panna Balbisia ród swój wywodzi z miejskich gałganków,

choć urodziła się na poddaszu przy ulicy Gołębiej — miasta wcale nie znała.

Bo czyż można powiedzieć o kimś, kto zwiedzał miasto do góry nogami, i to

w psim pysku, i to w takim pędzie, że je zna?

Obie z gęsią wyciągały z kobiałki szyje i obie kręciły głowami na

wszystkie strony. Obie wytrzeszczały ciekawe oczki.

Gęś, jako gorzej wychowana, syczała i pogęgiwała. Wicek

maszeruje przed siebie i poświstuje już ciszej, bo przez zęby. Dobry kawał

drogi mieli do tej pani, co to niedługo miała wyprawić imieniny. Ale o

tramwaju ani marzyć, bo z gęsią konduktor chyba nie wpuści. Patrzą więc

tylko z chodnika na te czerwone, dzwoniące tramwaje.

— Aj aj — wydziwia Balbinka. — To ludzie tak na kółeczkach

jeżdżą od domu do domu?

— Tsss — gęś na to — bo skrzydeł nie mają. Mnie tam takie pudło

na kółkach niepotrzebne.

— Mieć skrzydła i latać to niewielka sztuka — mówi Wicek — ale

nie mając skrzydeł wzbić się ponad chmury, to dopiero sztuka, co?

— A kto ją potrafi? Bo to sztuka nie lada — pyta Balbisia.

A tu jakby w odpowiedzi zawarczało coś w górze i nad miastem

przeleciał wielki metalowy ptak.

— O, widzisz, to samolot. Ludzie w nim siedzą. Widzisz, gąsko

siodłata. Bez własnych skrzydeł na plecach, a przecież tak śmigają, jak

Page 27: Janina Broniewska_HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Janina Broniewska —HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

27

nawet twoje pociotki, dzikie gęsi, nie potrafią. Bo skrzydła to nie wszystko.

Najważniejsza głowa, a w niej rozum.

— Tsss... — syknęła gęś, nie wiadomo, czy z podziwu, czy z

niedowierzania. Nareszcie przyszli na ulicę Pokrętną. Bo tam właśnie ta

pani, co czekała na gęś, miała mieszkanie i własne ręczne magle.

Nad schodami był blaszany szyldzik. To już robota pana Cudzika,

malarza nad malarzami. Wszystkie szyldy i napisy na całej ulicy Pokrętnej

to jego dzieło. Toteż i na tym szyldziku tak zręcznie był wymalowany

magiel, że aż dziw, że bielizna sama nie biegła z łudzi do tego magla. Może z

litości dla swoich właścicieli, żeby im nie było zimno?

Wicek miał zamiłowanie nie tylko do gwizdania, ale i do

malarstwa. Stanął więc przed szyldem i patrzy.

— Widzisz — mówi z podziwem — jest i skrzynia z kamieniami, i

koło z trybami, i korba. Dobrze namalowane. Żebym to ja tak potrafił.

A Balbina jakoś zmarkotniała.

— Wicuś — mówi z kobiałki — mówiłeś, że w mieście gniewają

się na mnie. Może i ta pani maglarka też? Lepiej schowaj mnie za pazuchę.

Może i ona słyszała o tym zbiegowisku na Gołębiej? Zresztą, to nawet nie

wypada, żeby taki duży chłopak z lalką się obnosił. Po co się narażać na

obmowę i drwiny?

Wicuś oderwał oczy od malowanego magla i popatrzył na Balbisię.

Pomyślał, pomyślał. Widać, słowa lalki trafiły mu do przekonania. Wyjął ją z

kosza i schował za pazuchę.

Balbisi zrobiło się ciepło. Przysunęła zaraz koralikowe oczko do

dziurki od guzika w kapocie i przez to okienko wygląda na świat.

Wicek nacisnął klamkę drzwi. Brzęknął dzwonek i weszli do

magla. A pani maglarka zaraz puściła korbę od magla i z radości aż plasnęła

w ręce:

— No, nareszcie. A jużem myślała, że mama zapomniała o moim

obstalunku. Wstydu bym się najadła na własne imieniny zamiast gęsi. Bo

Page 28: Janina Broniewska_HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Janina Broniewska —HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

28

nie mogę przecie dać schabu z kapustą, kiedy wszystkie kumy wiedzą, że

ma być gęś nadziewana jabłkami.

Gęś, jak to gęś, co to nie ma rozumu na sprzedanie, i teraz nic

jeszcze nie rozumiała. Nastroszyła pióra. Była dumna, że bez niej imieniny

byłyby na nic. Kto wie, taka gęś to może jeszcze na stole będzie się szczycić,

że goście wychwalają jej kruchość i tłuszcz?

Pani maglarka wyjęła gęś z kobiałki. I naraz mówi:

— Wicuś, nie zrobiłbyś mi przysługi? Strasznie mam mało czasu,

nijak nie zdążę. A obiecałam odnieść bieliznę panu Cudzikowi, temu

malarzowi, wiesz? Może byś mu odniósł? Wyłożę ci kobiałkę papierem.

Wicek, jako chłopiec uczynny, o czym już wiemy, bardzo chętnie

się zgodził. Tym chętniej, że będzie miał okazję poznania we własnej osobie

pana Cudzika, malarza nad malarzami.

Już miał odejść z bielizną w kobiałce, aż tu naraz pani maglarka

patrzy na Wicka i pyta:

— Wicuś, a co ty tam masz za pazuchą? Gołębia?

Wicek się zmieszał i mówi:

— Ee, nie...

— A co takiego?

— A nie będzie się pani śmiała?

— Dlaczego miałabym się śmiać?

— Bo to lalka. Znalazłem ją w opłotkach. Chcę ją zanieść Marcysi.

Balbinka aż struchlała ze strachu. Co teraz będzie? A nuż pani

maglarka ją pozna i każe odnieść do babci Łatkowskiej? Bo Balbinka, choć

jej żal było babci Łatkowskiej, coraz mniej miała ochoty tam wracać. Ale

pozostać obojętną dla babci też nie może, boć jej a nie komu innemu

zawdzięcza życie. Trzeba by się babci Łatkowskiej jakoś przysłużyć,

odwdzięczyć, ale jak? Przecież szyła ją swoimi pokłutymi palcami,

malowała własnymi buraczkami. I to po ciężkiej całodziennej pracy...

Page 29: Janina Broniewska_HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Janina Broniewska —HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

29

Ale pani maglarka o nic już nie pytała. Wróciła do swojej korby

przy maglu i wielka skrzynia z kamieniami ruszyła naprzód.

Wyszli więc z magla szczęśliwie. Już bez gęsi, ale za to z bielizną w

kobiałce. I to z nie byłe czyją bielizną, ale właśnie pana Cudzika.

Więc Balbinka odzywa się zza pazuchy Wicusia:

— Wicuś, gryzie mnie trocinowe sumienie...

— Dlaczego? — pyta Wicek.

Page 30: Janina Broniewska_HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Janina Broniewska —HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

30

— Jesteśmy w mieście. Trzeba by mnie odnieść babci Łatkowskiej,

a ja taka jestem ciekawa tej waszej wsi. I tego koguta, co się własnym

grzebieniem przyczesuje... I boję się, że ludzie będą się na mnie gniewać...

— A no, masz rację. Ale o kogucie tom ci już mówił

— Zresztą, zobaczysz na własne oczy, że to nie tak jest, jak ci się

wydaje. O babci Łatkowskiej to i ja już myślę. Gdybym cię zabrał z sobą,

trzeba by babci dać coś za ciebie.

— Wiesz, Wicuś — mówi Balbisia naraz bardzo przymilnie —

ładnie ten pan maluje, co?

— Ładnie, a bo co? Kiełbasy na szyldzie takie, że aż ślinka idzie do

ust.

— E, co tam kiełbasy. A jakby mnie tak wymalować koło drzwi

babci Łatkowskiej, to babcia nie mogłaby się opędzić robocie, prawda?

— A no, to by nie zawadziło. Bo jak mówiłaś, kuso u tej babci, a jej

przecież życie zawdzięczasz. Może by wtedy nie miała do nas żalu —

zgodził się Wicek po niedługim namyśle.

Zamilkli oboje i każde rozmyśla, jakby tu zrobić, żeby wszyscy byli

zadowoleni. Wicek nie chciałby oddawać Balbinki, tylko zanieść ją Marcysi,

a Balbinka i gniewu ludzkiego się boi, i z Wickiem nie ma ochoty się roz-

stawać.

Idzie więc Wicek ulicą Pokrętną i patrzy na szyldy. Balbisia

wygląda przez dziurkę od guzika. Niewiele widzi, ale najbardziej żałuje, że

nie może się przeglądać we wszystkich szybach wystawowych, jak po

drodze w tamtą stronę.

A tu wreszcie najpiękniejszy szyld na całej ulicy. Zakrętasy na nim

takie, że aż trudno odczytać, choć Wicek, nie można narzekać, bardzo był

biegły w trudnej sztuce czytania. Stoi teraz Wicek przed tym szyldem i

duka, i głową kręci na wszystkie strony:

— Ce, nie ce, a może to rogalik? I trafimy do piekarza. U, czy nie u?

A może to podkowa i trafimy do kowala? Ale jest pędzel z boku. To chyba

malarz... — zdecydował się wreszcie Wicek i ruszył przez sień na piętro.

Page 31: Janina Broniewska_HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Janina Broniewska —HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

31

Tam to już nie sztuka trafić, bo co krok, to strzałka. Doszli, kierując się tymi

strzałkami, na najwyższe piętro. Przy ostatniej, namalowanej już przy

samych drzwiach, stanęli i Wicek zapukał.

Page 32: Janina Broniewska_HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Janina Broniewska —HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

32

R O Z D Z I A Ł S Z Ó S T Y

w którym pan Cudzik portretuje Balbinkę, czyli jak się spłaca dług wdzięczności.

Panie Zielonka, otwieraj no pan duchem, klientela idzie! — zawołał ktoś za

drzwiami.

Zgrzytnął klucz w zamku i z piskiem uchyliły się drzwi. Za

drzwiami stał pan Zielonka, czeladnik pana Cudzika, we własnej osobie. W

malarskim, poplamionym farbą kitlu i z rozwianą czupryną.

— Moje uszanowa... — zaczął i nagle urwał. Na wysokości jego

własnej rozwichrzonej czupryny, czyli tam, gdzie powinna była znajdować

się głowa oczekiwanego klienta, nic nie było widać.

Pan Zielonka skierował spojrzenie niżej i dopiero wtedy jego

bystre malarskie oczy natrafiły na postać Wicka z kobiałką bielizny.

— A... a... — zająknął się pan Zielonka. — Kawaler do kogo?

— Dzień dobry — mówi Wicek, też trochę zmieszany. — Ja do

pana Cudzika, tego, co malował te piękne szyldy na ulicy...

— Tak, tak, zwłaszcza ten przy maglu — podpowiada zza

Wickowej pazuchy Balbinka.

— A no, proszę. Panie majstrze, to do pana — mówi Zielonka i

wpuszcza Wicka-klienta do pokoju. Ee, to nie pokój, ale wielka pracownia. U

góry w suficie wielkie okno. O krzywe ściany (bo to jednak poddasze)

poopierano mokre jeszcze szyldy i obrazy.

Wicek, który nawet na chmury potrafi się zagapić, teraz stanął

pośrodku pracowni z szeroko otwartymi ustami. I nic dziwnego, bo pod

ścianą, niby na płótnie, a przecież jak żywe, czai się do skoku wielkie

tygrysisko. Wicek odzyskał głos dopiero, kiedy przeczytał pod spodem:

Page 33: Janina Broniewska_HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Janina Broniewska —HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

33

Był to tylko świeżo zamówiony szyld.

Odwrócił się więc do drugiego pana z jeszcze bujniejszą i jeszcze

bardziej rozwianą czupryną i pięknie szurnął nogami. Tak się przy tym

nisko schylił, że Balbisia omal nie wypadła mu zza pazuchy. Zdołała tylko

wychylić głowę z perkatym noskiem i zaczęła się bardzo bystro rozglądać

po pracowni.

— No, hm, a co kawaler powie? — pyta ten drugi malarz, sam pan

Cudzik we własnej osobie.

A trzeba wyjaśnić, że pan majster był dzisiaj w nieszczególnym

humorze. Siedział już od rana na składanym stołeczku malarskim, z paletą

pełną ponurych kolorów. Przed nim stał zaczęty szyld zakładu

pogrzebowego. Malował właśnie srebrne aniołki na czarnym tle. Wszystko

na szyldzie musiało być czarne. A jak nie czarne, to najwyżej srebrne. Cóż

więc dziwnego, że pan majster posmutniał wpatrując się przez kilka godzin

w takie ponure kolory?

Nie zdążył Wicek odpowiedzieć na pytanie pana Cu-dzika, aż tu

naraz ponury szyld przechylił się i już-już miał pokryć pana majstra

srebrem i ponurą czernią. Wicek puścił kobiałkę i rzucił się do pana

Cudzika. Zdołał zatrzymać blachę. Tyle tylko, że zaplamił sobie trochę palce.

Blacha była wielka i ciężka. A ładnie by wyglądał pan Cudzik po takim

czarno-srebrnym okładzie.

— O, chłopcze! Życie mi niemal uratowałeś! — krzyknął pan

Cudzik wstając z podłogi przy pomocy pana Zielonki. Bo i stołek się przy

tym wywrócił. — Od samego rana nie miałem przekonania do tej roboty. A

tu jeszcze mogłem zostać kaleką, i to posmarowanym na czarno, niczym

karawan pierwszej klasy. Czyś się aby nie pokaleczył?

FILIP FOKA kuśnierz

Page 34: Janina Broniewska_HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Janina Broniewska —HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

34

— Ee, nic strasznego, proszę pana — mówi Wicek. — Ważniejsze,

że panu nic się nie stało. Bo pan tak pięknie maluje jak nikt — palnął Wicek

czerwieniąc się i zaczął chusteczką owiązywać rękę. A z chusteczki poprzez

czarną farbę zaczął się sączyć czerwony strumyczek krwi.

— Czekaj, czekaj! — wołają pan Cudzik z panem Zielonką. —

Pierw trzeba obmyć.

Zabrali się malarze do opatrunku. Nie mieli jodyny, więc obmyli

spirytusem od pokostu. A potem owinęli Wickowi rękę czystą szmatką.

— Ale, ale, z czymżeś to przyszedł, chłopcze? Prawda, z bielizną —

mówi pan Cudzik. Podsunął Wickowi stołek. Przygląda się chłopcu i mówi

dalej:

— Skądżeś to? Syn maglarki? Nigdziem cię jakoś nie widział. A coś

mówił o moim malowaniu? Znasz mnie?

— Ee, nie, ja spod miasta. Znam pana z tych pięknych szyldów na

ulicy Pokrętnej. Nigdym nie widział piękniejszych, nawet w samym środku

miasta. Toteż bardzo się ucieszyłem, kiedy pani maglarka, ta, com jej gęś

przyniósł od matki, kazała mi odnieść panu bieliznę.

Panu Cudzikowi coraz bardziej różowiał humor pod wpływem

pochlebnych słów Wicka.

Nic dziwnego, bo każdy rad dobre słowo usłyszeć, zwłaszcza kiedy

od rana wpatruje się w czarny kolor.

Mówi więc pan Cudzik po chwili:

— Hm, kiedy tak mój kunszt cenisz, chciałbym ci coś dać na

pamiątkę, zwłaszcza żeś mnie wyratował od niemiłej przygody.

Balbinka jakby na to tylko czekała. Nie namyślała się wiele i hop!

zza Wickowej pazuchy prosto na kolana pana Cudzika. Pan Cudzik aż

podskoczył, a potem się roześmiał. Wziął Balbinkę do ręki i woła:

— Panie Zielonka, popatrz no pan co za pysio! Aż mnie żałość

nagle opuściła. A może by ją wymalować? Jaką to ma czerwoną sukienkę,

jakie wesołe paciorkowe oczy, a jaki nosek perkaty...

Page 35: Janina Broniewska_HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Janina Broniewska —HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

35

— Oj. tak, tak, proszę pana! — woła Wicek razem z Balbinka. —

Nie śmiałem sam pana o to prosić...

— A skąd ją wziąłeś? — pyta pan Cudzik.

Wicek tylko przez chwilę był zmieszany, po czym mówi z całą

odwagą:

— Panu to powiem całą prawdę. Tylko czy nie zdradzi pan mojego

sekretu?

Page 36: Janina Broniewska_HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Janina Broniewska —HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

36

— Nie zdradzę, mów — zachęca pan Cudzik.

Więc Wicek opowiedział wszystko. I o opłotkach, i o Marcysi, i o

tym, że lalka boi się ludzkiego gniewu. Pan Cudzik słyszał już o zbiegowisku

na ulicy Gołębiej.

— No więc zatrzymaj ją sobie. Ale skoro to taka sławna na całe

miasto i okolicę osoba, to ją namaluję. A pod spodem co chciałbyś, żeby było

napisane?

— A no chyba to, że babcia Łatkowska robi takie lalki, a mieszka

na czwartym piętrze. Jakby miała taki szyld, to może by się jej lepiej

powodziło.

— Niech będzie. Muszą mi i oczy wypocząć od tej czerni. Panie

Zielonka, daj no pan tam jaką blachę. Zrobimy szyld, jakiego nawet ulica

Pokrętna jeszcze nie widziała.

I pan Cudzik posadził przed sobą Balbisię. Rozrobił farb co

najpiękniejszych, tak że paleta wyglądała jak kwitnąca łąka w maju. Pac

pac... pędzlem po blasze. I oto wyrasta na obrazku perkaty nosek,

koralikowe oczki, strasznie czerwona sukienka. A rumieńce wyszły jeszcze

piękniej od tych buraczkowych. Tylko na czarne warkocze za nic nie chciał

się pan Cudzik zgodzić. Tak sobie obrzydził od rana ten czarny kolor.

Wymalował więc rude jak wiewiórczy ogon. I kto wie, czy nie były jeszcze

ładniejsze? A kiedy jeszcze zielono-czerwonymi literami wypisał nazwisko

babci Łatkowskiej, zachwytom nie było końca. Nawet pan Zielonka zostawił

swój szyld z butem dla majstra Dratewki i kręcił głową z podziwu. Było to

najpiękniejsze dzieło w całym życiu pana Cudzika.

— No, jak sekret, to sekret. Sami tego nie możecie odnieść. A my

jutro i tak mamy odnieść nowy szyld dla rzeźnika Wątróbki, więc razem

odniesiemy i ten — powiedział w końcu pan Cudzik. — A nie boli cię

skaleczona ręka?

— Nic a nic — woła uradowany Wicek. Pięknie się panu majstrowi

kłania, pakuje Balbinkę do kosza, bo już nie wstyd mu z nią chodzić, kiedy ją

taki malarz pochwalił, i wychodzi.

Page 37: Janina Broniewska_HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Janina Broniewska —HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

37

— A zajrzyj jeszcze kiedy do mnie. Widzę, że masz wielkie

zamiłowanie do mojego fachu — powiedział pan majster i już całkiem

wesoły wrócił do swoich srebrnych aniołów na czarnym tle.

Page 38: Janina Broniewska_HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Janina Broniewska —HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

38

R O Z D Z I A Ł S I Ó D M Y

z którego wynika, że nie zawsze tak się wyśpisz, jak sobie pościelisz.

Wicek jak na skrzydłach zbiegł po schodach od malarza. Gwizdał przy tym

jak kos, aż sąsiadki zaczęły z drzwi wyglądać i pytać:

— A kto się tam tak cieszy? Na loterii wygrał, czy co?

Ale Wicek był już na dole. Nie mógł więc nic odpowiedzieć.

Wywija kobiałką z Balbinką, że aż się lalce w głowie kręci.

— A to mi się udało. Poznałem pana Cudzika, prawie że mu życie

uratowałem, mogę do niego przychodzić. Zaniosę Marcysi najsławniejszą w

całym mieście lalkę. Babcia Łatkowska nie będzie mnie źle wspominała.

Dopiero teraz zauważył, że już jest dobrze po południu. Raźno

ruszył przed siebie. Domki były coraz mniejsze. Niedługo wydostali się na

krańce miasta. Balbinka od tego wywijania koszem po prostu zdrzemnęła

się. Obudził ją nagły wstrząs.

— Oj! — stęknęła — moje boki...

Patrzy i koralikowym oczom nie wierzy. Leży pośrodku

piaszczystej drogi. Po obu stronach znowu płoty. Czyżby jej się to wszystko

śniło?

— Wicuś, Wicuś! — krzyczy rozpaczliwie gałgankowa Balbisia.

Ale z daleka dolatuje tylko gwizdanie Wicka. Więc nie śniło się jej. Ale co się

z nią stało?

Tak smacznie spała sobie w koszu. Może trochę za mocno była w

nim huśtana. Przyśnił jej się kogut z grzebieniem, krowa z rogami i ta nie

znana jeszcze Marcysia. Miała w tym śnie tak samo perkaty nosek i nawet

takie same rude warkocze jak na portrecie Balbisi. A Wicek już daleko i taki

Page 39: Janina Broniewska_HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Janina Broniewska —HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

39

rozradowany, że ani zajrzy do kosza. Nic nie wie o swojej zgubie. Idzie,

gwiżdże i o malarzach rozmyśla. Po skończeniu szkoły chciałby zostać

malarzem. A może by go pan Cudzik przyjął na naukę?

Szybko mu droga zleciała i już zobaczył nad domem dym z

komina. Na progu stoi mama Wicka i przysłania ręką oczy od promieni

zachodzącego słońca.

— Oj, nic, tylko mnie wypatruje — myśli Wicek. — Trochę za

długo zmarudziłem w mieście. A co też robi Marcysia?

Bo Marcysia, siostra Wicka, już od tygodnia leży w łóżku. Męczy ją

kaszel i chrypka. Trochę to z winy Wicka. A było to tak: Szła Marcysia z

Wickiem do babci. Droga niedaleka, ale trzeba przejść przez kładkę nad

strumieniem.

— Marcysiu, a kto prędzej? Będę liczył na tym brzegu do trzech, a

potem ty na swoim też licz do trzech. Ja — to na dwa będę przy tobie.

Marcysia nabrała rozpędu i wbiegła na kładkę. Trzeba

nieszczęścia, że rano deszcz padał. Kładka była śliska i Marcysia zamiast na

drugi brzeg — chlup do strumienia. Strumień był płytki, ale miał kamieniste

dno. Skończyło się na strachu i startym kolanie.

Trzeba było wracać do domu i suszyć ubranie. A w nocy dostała

Marcysia gorączki. Musiała mama parzyć suszone maliny. Trochę pomogły,

ale Marcysia jeszcze leży. Toteż nic dziwnego, że Wicek tak bardzo chciał

przynieść jej znalezioną Balbinkę. Gdyby nawet nie była taka sławna, też

byłoby sporo radości.

— A gdzieś to się tak zasiedział, Wicek!? — woła mama. — Już

byłam o ciebie niespokojna. Choć to nie pierwszy raz jesteś w mieście, ale

zawsze... — mówi mama.

— Ach, mamo, tyle wam wszystkim opowiem, że się nawet

gniewać nie będziecie — mówi Wicek i wchodzi za mamą do domu. —

Marcysiu — woła już od progu — zgadnij, co ci przyniosłem.

— Piernik. Nie? Cukierki. Też nie? — zgaduje Marcysia. — E, lepiej

sam powiedz, bo nie zgadnę.

Page 40: Janina Broniewska_HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Janina Broniewska —HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

40

— No to chyba ci już powiem. Nie, nie powiem, pokażę — mówi

Wicek i sięga do kobiałki po Balbinkę. Kładzie rękę aż po łokieć, a tam

pusto.

— O, kłamczuch — mówi Marcysia i już jej się buzia w podkowę

wygina.

— Wicek, dlaczego chore dziecko drażnisz? Zawsze ci nie w porę

figle w głowie — mówi mama i już chce się na Wicka naprawdę rozgniewać.

Spojrzała jednak na niego. Dawno nie miał takiej zmartwionej miny, jak w

tej chwili.

— Cóż to, zgubiłeś co? — pyta mama dalej.

— Ach, mamo... — zaczyna i na płacz mu się zbiera.

Mama wie, że płacz u Wicka to coś całkiem niezwykłego. Chłopak

już spory i zawsze wesoły.

Zaczęło się więc opowiadanie. Marcysia słuchała z otwartą buzią i

pytała co chwila:

— Wicuś, a naprawdę tak było? To nie bajka?

Nie wiadomo, kiedy zasnęła. I gorączka jej spadła. Jeszcze przez

sen się uśmiechała. Mama zaś powiedziała tylko:

— Jak tam było z tymi rozmowami z lalką, to nie wiem. Co prawda,

to ty rozumiesz, co mówią i krowy, i psy, i koty. Ale ta znajomość z panem

Cudzikiem, kto wie, czy ci się nie przyda. Mój dziadek też był malarzem.

Bardzo piękny fach. Życie ludziom rozjaśnia i rozwesela. Widać, wdałeś się

w pradziadka.

Położył się już Wicek do łóżka i choć oczy mu się kleją, jeszcze o

Balbince rozmyśla:

— Gdzie też ja ją zgubiłem? Co teraz pocznie sierota? Choćbym się

do miasta wrócił, ciemno już, nie dojrzę. A może ją kto podniósł?

Było mu coraz smutniej. Oczy same się zamknęły. Zasnął.

A wtedy usłyszał jakąś muzykę. Tak jakby grała katarynka.

Page 41: Janina Broniewska_HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Janina Broniewska —HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

41

Wkoło stało dużo, dużo dziewczynek z rudymi warkoczykami. A

pośrodku Balbinka tańczyła jak żywa. Tylko furczała jej czerwona,

jedwabna spódniczka. Klaskała w szmaciane rączki i wołała do Wicusia:

— Jeszcze się spotkamy, Wicusiu, nic się nie martw. Potem zrobiło

się zupełnie ciemno i Wicuś zasnął twardym snem.

A nasza Balbinka? Długo jeszcze krzyczała po odejściu Wicka. W

końcu zupełnie ochrypła. Bardzo mocno biło jej trocinowe serce. I ze

strachu, i z żalu za Wickiem. Jeszcze mocniej niż wtedy, kiedy jej pierwszy

przyjaciel, kudłaty pies, popędził za kotem.

Leży więc pośrodku drogi sama, samiuteńka. Zagubiona w

wielkim, obcym świecie. Leży na rozstajnych drogach.

Bure płoty tu, bure płoty tam. Skrzypią omszałe kołki,

poczerwieniałe od zachodzącego słońca.

— Stuk... puk... Balbisiu... Świat szeroki: Wiedziemy tu, wiedziemy

tam... Wiedziemy w ten szeroki świat. Wybierz drogę, którą chcesz.

Powiedziemy.

A Balbisia na to:

— Świat szeroki. Dalekie przede mną drogi. Nie mam mocnych

nóg. Nie mam mocnych rąk. Nie dam rady sama...

Bo jakżeby mogła iść w daleki świat gałgankowa Balbinka na

trocinowych nóżkach?

— Stuk... puk... Dziadku Onufry... A z daleka idziecie? Dawno was

tu nie było...

A dziadkowa drewniana noga odstukuje:

— Kuśtyk... kuśtyk... wiadomo, ze świata...

A dziadek Onufer Grajdołek kosturkiem się podpiera i w noc się

wsłuchuje. Takie już ma czułe ucho na wszelaką muzykę. A na plecach

dźwiga grającą skrzynkę-katarynkę. Na tej skrzynce-katarynce siedzi

papuga. Zieloniutka, gadająca ludzkim głosem zamorska papuga Anastazja.

Takie ludzkie imię miała po nieboszczce żonie dziadka, pani Anastazji

Page 42: Janina Broniewska_HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Janina Broniewska —HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

42

Grajdołkowej. Wędruje ta papuga z dziadkiem i katarynką od wsi do wsi, od

miasteczka do miasteczka.

— Świat nie torba. Człek nie zginie. O dobrych ludzi nie trudno —

mówi dziadek.

Boć wszędzie ma znajomych i przyjaciół. Własnego domu nie

posiada, bo ciągle jest na wędrówce. Raz śpi pod kraciastą pierzyną w

komorze. Raz w stodole na sianie. A jeżeli noc ciepła, to i na stogu siana.

Dopiero w zimie wraca do miasta. Ale musi to być duże miasto. Chodzi

wtedy po podwórkach i gra. A papuga wyciąga losy i niespodzianki w

kopertach. Pierścionek z niebieskim oczkiem dla panny Agnieszki.

Naparstek dla panny Petroneli. Nie może być drogie, wiadomo, wielkich

zysków dziadek Grajdołek nie ma ze swojej muzyki. Jego zysk nie jest ani

grubszy, ani cieńszy niż zysk babci Łatkowskiej czy pana Aksamita. Ale

„Codzienny Trud" jest jednakowo dokuczliwy, też siaduje na zmęczonych

plecach, na schodzonej nodze (bo do tej drewnianej się nie kwapi). A

wieczorem gramoli się na katarynkę i papugę namawia do gadania.

Kiedy tak dziadek szedł tymi opłotkami na nocleg do kuma

Walentego, drewniana noga trąciła coś miękkiego na drodze. Dziadek

przystanął i pomacał kosturkiem.

Nie mógł się schylić, bo mu katarynka zawadzała. Zestawił ją na

drogę. Zaraz brzęknęła całym muzykalnym wnętrzem, a papuga nastroszyła

pióra, gotowa do występu. Tak już była nauczona. Tymczasem dziadek

wcale się do korby nie kwapi, tylko podnosi z drogi Balbinkę. Ogląda ją ze

wszystkich stron.

— Fiu fiu, co za baletnica! Nadawałabyś się do mojego grającego

przedsiębiorstwa. Niczego sobie panienka, niczego. Cóż, zabiorę cię chyba?

Po co masz tu po nocy leżeć na drodze. Wiele nie zjesz ani nie wypijesz, to

się przy mnie wyżywisz — powiedział dziadek Grajdołek i posadził

Balbinkę obok ptaszyska na katarynce. Potem przerzucił rzemień przez

plecy, dźwignął katarynkę i tak ruszyli w świat we czworo: wędrowny

kataryniarz, samo-grająca skrzynka, gadająca papuga i gałgankowa

baletniczka.

Wyszli na pole. Na miedzy obok rżyska rozsiadła się grusza polna.

Page 43: Janina Broniewska_HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Janina Broniewska —HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

43

— Oho, już widzi mi się, że do Walentego całkiem niedaleko —

mówi dziadek Grajdołek i raźniej postukuje drewnianą nogą.

A Balbisia siedzi na katarynce i zerka na ptaka. Nie śmie się

odezwać. Ptaszysko ma dziób jak haczyk i zakrzywione pazury. Kręci

łebkiem, i to jednym, to drugim okiem przygląda się Balbisi. Potem cap

dziobem za czerwoną spódniczkę. Potem za czarny jedwabny warkoczyk.

Balbisia rada nierada zaczęła się opędzać szmacianymi rączkami. Ale

ptaszysko nie miało widać złych zamiarów i nie chciało uchodzić za gorzej

wychowane niż gęś z kobiałki. Toteż posunęło się na swoje miejsce i

przymknęło oczy.

— Anastazja... ja-ja-ja... — zaczęła papuga po chwili. Bo papuga ma

już taką naturę, że chwili nie może usiedzieć w milczeniu. Balbisia

zrozumiała, że papuga jej się przedstawia. Nie chciała więc okazać się

dziczką i mówi:

— A ja Balbina. Jak mnie nie będziesz dziobać, będziemy żyły w

zgodzie. Balbina, pamiętaj. Gałgankowa Bal-bi-na.

Papuga zaraz na to:

— Balbina… na-na-na...

— A skądżeś ty sobie siostrę Balbinę przypomniała? Kawał czasu

już jej nie widziałem. Jak będziemy w mieście, trzeba będzie wstąpić do niej.

Zaraz... gdzie ona mieszka? Na Szczyglej? Nie, na Wroniej... E, też nie, od

jakiegoś innego ptaka ta ulica... — zastanawia się dziadek Onufry.

A Balbinka mówi do papugi:

— Oj, czy to nie babcia Łatkowska z Gołębiej?

A papuga podpowiada dziadkowi:

— Gołębiej... jej-jej-jej...

— A bodaj cię. Jakże, Łatkowska, po nieboszczyku Łatkowskim z

Gołębiej, z domu Grajdołkówna. Aż wstyd zapomnieć, gdzie się rodzona

siostra obraca. A jak jej też tam nogi i oczy dopisują? Wysoko mieszka i cały

dzień nad igłą się trudzi. Ciężką oboje mamy starość — wzdycha Onufry.

Page 44: Janina Broniewska_HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Janina Broniewska —HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

44

W mroku mrugnęło światełko. To w oknie jakiejś chałupy.

Zapachniał dym z komina.

— No, bodaj że jesteśmy na miejscu — powiedział dziadek

Grajdołek. Za płotem zaczął ujadać pies. Skrzypnęły jakieś drzwi i przed

dom wyszedł przygarbiony gospodarz.

— A kto się tam po nocy tłucze? Filut, do nogi!

— Kumie Walenty, to żyjecie? — woła Onufry.

— A, to wy, kumie? A no żyję, żyję i jeszcze was przeżyję — śmieje

się Walenty. — A chodźcież do izby.

Page 45: Janina Broniewska_HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Janina Broniewska —HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

45

— Walenty... ty-ty-ty... — skrzeczy papuga.

— Anastazja... ja-ja-ja... — przedrzeźnia ją Walenty.— I ty, jak

widzę, w dobrym zdrowiu.

Weszli do niziutkiej izby. Takiej niskiej, że aż Onufry musiał się

przechylić w progu. Niebogato tam było. Ale trzaskał wesoły ogień na

kominie. Z saganka unosił się smakowity zapach.

— Kasza? — pyta Onufry i stawia katarynkę w kącie. — Mam

szperkę, wianek kiełbasy i bochenek chleba. Pożywimy się jakoś, co?

W izbie stały dwa barłogi. Każdy przykryty derką. U pułapu

suszyły się pęczki ziół. Dziadek Walenty, kum Onufrego, chodził po

odpustach i sprzedawał suszone zioła na różne słabości. Rumianek,

tymianek, miętę. Znał się też na chorobach bydła. Niech no gdzie padnie

zaraza na kury albo krowa zacznie dawać gorzkie mleko, ludzie w te pędy

do Walentego. Jedni mu jajek przyniosą, drudzy słoniny. To znów kaszy

albo mąki. Tak to sobie żyje Walenty w swojej chałupie. A chałupa stara, bo

stara. Prawie zapadnięta w ziemię. Okienko ma jedno, a i to krzywe i do

połowy zaklejone papierem. Ale Walenty słynie z gościnności. Nikomu nie

odmówi noclegu. Po to ten drugi barłóg stoi w kącie.

Zaczęli więc dziadkowie gwarzyć przy suto omaszczonej kaszy. I o

tym, i o owym. Dziadek Grajdołek nakarmił papugę.

— Ale, ale, byłbym zapomniał... Patrz no, kumie, co znalazłem w

opłotkach za miastem — mówi i sadza Balbisię na stole. — Zgrabna

baletniczka, co? A gdyby ją tak tańca nauczyć? Dopiero by było

zbiegowisko-dziwowisko.

— A no, czekaj, kumie, pomyślę chwileczkę, jakby taką sztukę

zrobić — mówi Walenty.

Wyjął z kąta pęczek sznurka i drewienko. Przysunęli katarynkę do

stołu. Balbisia trochę się tej nauki bała, ale jeszcze bardziej była ciekawa,

jak to się tańczy. Wiadomo, ciekawość nieraz nawet strach przezwycięża.

Page 46: Janina Broniewska_HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Janina Broniewska —HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

46

R O Z D Z I A Ł Ó S M Y

o Balbisi-baletnicy, psie-przybłędzie i powodzeniu dziadka Grajdołka.

Majstrowali dziadkowie, majstrowali. Obracali Balbisię na wszystkie strony,

na wszystkie boki. Przywiązali ją do palika. Natychmiast stanęła prościutko,

niczym żołnierz na warcie. Koniec tego palika przymocowali do katarynki. A

do rączek i nóżek przywiązali sznureczki. Potem te cztery sznureczki

bardzo przemyślnie połączyli z korbą katarynki.

— No, gotowe — mówi Walenty. — Zaczynaj, kumie.

Onufry zakręcił korbą. W katarynce coś zgrzytnęło, pisnęło. A

potem jak szklane paciorki zaczęły się sypać dźwięki. Katarynka, troszkę

tylko chrypiąc, zagrała pięknego walczyka. Balbisia nigdy jeszcze nie

słyszała muzyki. Coś ją naraz poderwało. Zatrzepotała rączkami, za-

tupotała nóżkami i puściła się w taniec. Ach, co to był za walczyk!

„Nad modrym brzegiem Dunaju" — śpiewała katarynka.

A Balbinka rączkami, a Balbinka nóżkami:

Raz — dwa — trzy... Raz — dwa — trzy...

Dziadek Onufer z dziadkiem Walentym przytupują nogami:

Raz — dwa — trzy... Raz — dwa — trzy...

A potem coraz prędzej, coraz prędzej... Tylko śmigają Balbisine

rączki, tylko furkoce spódniczka. Katarynka gra polkę, potem oberka, potem

mazura. Sunie mazur posuwisty:

Hop-dziś-dziś za kominem, Siedzi Mazur ze swym synem, A Mazurka ze swą córką Wyglądają jedną dziurką...

Page 47: Janina Broniewska_HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Janina Broniewska —HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

47

Rozśpiewała się chałupa dziadka Walentego. Ruszył spod komina

pogrzebacz z miotłą. Pochyliły się krzywe ściany. Zaskrzypiały belki w

okopconym pułapie. Wysunęła się ława spod komina. A Balbinka trzepoce

rączkami, przytupuje nóżkami, furkoce spódniczką.

Tak to Balbinka została baletniczką na samogrającej skrzynce

dziadka Grajdołka. Po noclegu ruszyli w drogę. Bardzo pięknie grzało

jesienne słońce. Idą, idą miedzami. Idą wąskimi polnymi drogami. Krzywe

wierzby siedzą przy drodze. Od wsi do wsi. Od chałupy do chałupy. Na

płotach pieją grzebieniaste koguty. Ale Balbinka już się nie dziwi, że nie

przyczesują się własnymi grzebieniami. Kawał świata poznała. Wracają w

południe z pastwiska rogate krowy, pobekują kozy brodate. A Balbinka —

nic. Stoi na wierzchu katarynki. Z góry na świat spogląda. Śmieją się jej

paciorkowe oczki. Papuga pokrzykuje, dziadek przyśpiewuje i stuka

drewnianą nogą. Kiedy dziadek na drodze na samym środku wsi katarynkę

z pleców zdejmie i korbą zakręci, Balbinka rusza w tany. A wkoło gromadzą

się ludzie z całej wsi. Najpierw ciasnym kołem umorusane dzieci. Potem

gospodynie, ta z warząchwią, taz szaflikiem, jak stały przy kominie, tak

przybiegły. A niektóre z kijankami i naręczami mokrej bielizny, prosto znad

potoku. Ten i ów gospodarz z cepem wybiegnie z szeroko rozwartych wrót

stodoły, prosto z klepiska. I cała wieś rusza w taniec za Balbinka. Pohukuje,

przyśpiewuje, przytupuje gospodyni z szaflikiem, gospodyni z warzą-chwią,

gospodarz z cepem. Piszczą umorusane bose dzieciaki. A potem sypią się

miedziaki do czapki dziadka Grajdołka. Jedna gospodyni wciśnie do sakwy

kawał słoniny, druga — pajdę świeżutkiego, pachnącego chleba, trzecia —

sera krajankę w szmatce albo dwa jajka.

Idą tak, wędrują szerokimi drogami. Czasem siądą pod topolą,

dziadek liczy miedziaki, chlebem i słoniną z sakwy przegryza, daje Anastazji

kruszyny sera. Poweselał dziadek Grajdołek. Spasła się zielona papuga.

Sakwy coraz cięższe, a sakiewka z miedziakami coraz bardziej pękata.

— Zdałby się jaki pomocnik — mówi kiedyś dziadek pod topolą. A

tu biegnie drogą kundel kudłaty. Zadarł ogon i gna przed siebie z pyskiem

przy ziemi. Zatrzepotała Balbinka szmacianymi rączkami.

— Gwałtu! To mój kundel kudłaty. „Apódziesz", chodź tu!

Pies nagle przystanął. Zastrzygł uszami. Pociągnął nosem.

Page 48: Janina Broniewska_HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Janina Broniewska —HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

48

— Zapachniała ci moja szperka — śmieje się dziadek. — A

chodźże tu. Niemój, na... — woła dziadek i wyciąga do psa rękę ze szperką.

Pies-włóczykij, pies-przybłęda, pies-powsinoga nie jest

przyzwyczajony do dobrych słów. Nikt go nigdy nie przyj woływał. Nikt go

nigdy nie częstował smakowitą, pachnącą szperką. Stoi więc i patrzy na

dziadka. Nie ma jakoś odwagi się zbliżyć. Merda już nawet ogonem. Ale

jakoś nie śmie. A dziadek cmoka, przywabia i wymachuje szperką:

— No chodźże, głupi. Pódź tu... Na... — zachęca dziadek.

Pies zbliża się pomalutku, ale boczkiem, nieśmiało. Aż tu naraz

spojrzał na opartą o topolę katarynkę. Mignęło mu coś znajomego. Coś

czerwonego. Mrugają na niego koralikowe ślepki. Przypomniał sobie wtedy

gruby głos pana rzeźnika Wątróbki. Wcale ten dziadek niepodobny do

rzeźnika. Nic a nic. Ale pies przezornie cofnął się trzy kroki.

A dziadek stracił cierpliwość i rzucił mu szperkę prosto pod nogi.

Na zapylony gościniec. I tym psa-przybłędę od razu zjednał. Pies porwał

szperkę i jeszcze psim zwyczajem pognał z nią w krzaki. Oblizał się

czerwonym jęzorem i znów do dziadka podchodzi. Ale już śmielej, już bliżej.

Dziadek rzucił mu jeszcze kawał chleba. Pies pożarł na środku drogi. Nawet

psiego zwyczaju poniechał i nie poszedł w krzaki. A kiedy dziadek ruszył z

katarynką w drogę, pies-włóczykij powlókł się za dziadkiem. I tak szli drogą

między wierzbami. Pod wieczór pies już szedł tuż przy dziadku, za

drewnianą nogą.

Tak to dziadek znalazł pomocnika. Dzień po dniu obłaskawiał psa-

przybłędę. Potem zaczął go uczyć sztuk. Po tygodniu pies już umiał służyć

na dwóch łapach z dziadkową czapką w zębach. A do czapki coraz gęściej

sypały się miedziaki. Z Balbiną prędko się zwąchali. Może to jej zasługa, że

pies tak przylgnął do dziadka? Może jej, a może też szperki rzuconej wtedy

na drodze. Na trzeci dzień wspólnej wędrówki wspiął się pies do katarynki.

Obwąchał Balbisię. Lalka pogłaskała go gałgankową rączką.

— Nie poznajesz mnie? — pyta Balbisia. — Az kim to pędziłeś

środkiem ulicy Gołębiej?

Page 49: Janina Broniewska_HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Janina Broniewska —HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

49

— A, to jednak ty. Od razu mi zapachniało coś znajomego —

zaskomlił pies i polizał Balbisię szorstkim, czerwonym jęzorem.

A papuga nastroszyła wszystkie zielone pióra i usunęła się na sam

brzeg katarynki. Może i miałaby ochotę swoim zwyczajem skubnąć psa

dziobem za ucho na początek znajomości, ale prędko się rozmyśliła. Może to

i lepiej? Pies nie jest przyzwyczajony do skubania za uszy. Nie wiadomo

jakby się zachował. I tak już między nimi zostało. Papuga nie odzywała się

do psa, chyba że za pośrednictwem Balbisi. Balbisia znowu sama nie

mówiła z dziadkiem, bo dziadek, choć miał takie czułe ucho na muzykę,

Page 50: Janina Broniewska_HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Janina Broniewska —HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

50

jakoś nie słyszał gałgankowego głosu. Kiedy chciała mu coś powiedzieć,

korzystała z usług papugi. A papuga darła się wtedy, jak o tej ulicy Gołębiej.

I dobrze im było razem. Nie mogli na siebie narzekać. Nawet chude,

zapadnięte boki psa przytyły. A tymczasem jesień zaczynała coraz częściej

mżyć kapuśniaczkiem, wiać zimnym, przenikliwym wiatrem. Strzykało

dziadkowi Grajdołkowi w kolanie. Tuż nad drewnianą nogą. Papuga, która

była jednak delikatnym, zamorskim ptakiem, zaczęła chrypnąć i gubić pióra.

Jedynie psu nie szkodził ani deszcz, ani wiatr jesienny. Balbisia bała się

tylko o buraczkowe rumieńce i kolor czerwonej sukienki.

Postanowił więc dziadek Grajdołek wrócić do miasta ze swymi

wspólnikami. Długo się namyślał, jakie miasto wybrać na przezimowanie.

Aż wreszcie postanowił, że najlepsze to będzie miasto rodzinne. Miasto, w

którym mieszka rodzona siostra, Balbina z Grajdołków Łatkowska, wdowa

po nieboszczyku Łatkowskim.

Zaczęto się zbierać. Dziadek coraz częściej liczył miedziaki.

Sakiewka była tak pękata, jak chyba za żadnej wędrówki pana Grajdołka.

— Ho ho, moi drodzy, kto wie, czy nie wypoczniemy sobie w

mieście. Starczy i na ciepły kąt, i na codzienny bigos — powiedział pewnego

dnia i zabrał się z powrotem.

Teraz już nawet nie szli całą drogę piechotą. Nieraz podwoził ich

wóz, jeżeli jechał w tę samą stronę co i oni.

Page 51: Janina Broniewska_HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Janina Broniewska —HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

51

R O Z D Z I A Ł D Z I E W I Ą T Y

w którym wyprzedzamy naszą piątkę i przenosimy się na ulicę Gołębią.

Ile schabu dla szanownej pani dobrodziejki? Czy przy kości? — pytał bardzo

uprzejmie pan Wątróbka i stal z lśniącym toporem nad pieńkiem w swojej

jatce. Na pieńku leżała piękna sztuka wieprza.

Zwracał się z tym pytaniem do starszej, siwiuteńkiej paniusi w

aksamitnej, fioletowej salopce. Babulka przyglądała się chwilę rozłożonej

sztuce mięsa przez oprawne w złoto okulary. Potem widocznie się

zdecydowała, bo powiedziała tak:

— Cóż, chyba trzy kilo. I niech dzisiaj będzie jednak przy kości.

Goście mają dzisiaj przyjść do mnie. A pan Cudzik to niczego tak nie lubi jak

schabu. Byleby z kapustą i z kartoflami...

Któż by poznał w tej babulce we fioletowej salopce i w złotych

okularach dawną człapiącą po schodach babcię Łatkowską? Dużo się

zmieniło od tego czasu, gdy kudłaty pies z gałgankową Balbisią w zębach

gnał przed siebie środkiem ulicy Gołębiej.

A było to tak... Lepiej zawsze zacząć wyjaśnienia od samego

początku, żeby się potem nikt nie dziwił:

— A co? A dlaczego? A skąd?

Nazajutrz po wizycie Wicka z Balbisią u pana Cudzika i po

wymalowaniu jej pięknego portretu przez samego majstra przyszedł do

pana Wątróbki pan Zielonka z wielkim szyldem na plecach.

A jakiż to był piękny szyld! Wieńce serdelków otaczały różowiutką

szynkę. Świński ryjek uśmiechał się w wianku kiełbasy. Wprost ślinka

płynęła do ust na tak apetyczny widok.

Page 52: Janina Broniewska_HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Janina Broniewska —HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

52

Wszedł pan Zielonka do sklepu z tym szyldem i mówi:

— Panie Wątróbka, przyniosłem panu robotę punktualnie co do

dnia, tak jak było umówione. Ale zanim powiesimy szyld nad sklepem,

muszę tu jeszcze skoczyć w jedno miejsce. Nie zna pan przypadkiem babci

Łatkowskiej? Ma tu gdzieś mieszkać w tym domu i trudnić się szyciem

szmacianych lalek.

— Babcia Łatkowska, powiadasz pan? Czekaj no pan chwileczkę,

niech zbiorę myśli — mówi pan Wątróbka i z trudem odrywa zachwycone

oczy od swego nowego szyldu, opartego o ladę. — Znam całą swoją

klientelę. Panna Agnieszka, choć wiele z nią nie da się utargować, zawsze tu

przychodzi po okrawki... A! Czekaj no pan. Łatkowska. No, przecie. Toć to

przez jej lalkę była wczoraj awantura, jakiej Gołębia jak długa i szeroka

dotąd nie widziała. Jakże, mieszka, mieszka na czwartaku w tym domu.

— To ta właśnie. Przyszykuj no pan drabinę, zaraz wrócę— tyle

tylko powiedział pan Zielonka i wybiegł z jatki.

Wspina się po tych skrzypiących schodach, wspina. Wreszcie

doszedł do drzwi na czwartaku. Na szczęście drzwi były uchylone i zobaczył

przez szparę babciny dywanik z łatek. Po tym dywaniku od razu trafił.

Stuknął więc w uchylone drzwi i wszedł.

Babcia Łatkowska siedziała przy okienku z pelargoniami i igła

tylko migała w jej pokłutych palcach. Widocznie nadrabiała stracony

wczoraj czas. Podniosła na wchodzącego oczy w okularach w zwyczajnej

drucianej oprawie. Żwawo podniosła się z krzesła, wpinając igłę w

kratkowany materiał zaczętej roboty.

— Czym mogę panu dobrodziejowi służyć? — zapytała bardzo

uprzejmie. Bo babcia Łatkowska, na czym jak na czym, ale na grzeczności to

znała się jak nikt. Nie darmo nieboszczyk Łatkowski był kelnerem w

restauracji w samym rynku.

Babcin „Codzienny Trud" skorzystał z chwilowej przerwy i

przysiadł na kratkowanym materiale z założonymi rękami.

— A to, proszę pani dobrodziejki, przyniosłem dla pani malutki

prezencik. Od majstra malarskiego, pana Cudzika.

Page 53: Janina Broniewska_HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Janina Broniewska —HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

53

Babcia aż w ręce plasnęła z podziwu:

— Prezent dla mnie. Co też pan mówi? Nie pamiętam w swoim

życiu żadnego prezentu od śmierci nieboszczyka męża. Samiuteńka jestem

na świecie. Mam, co prawda, jeszcze jedynego brata, alem go już kawał

czasu nie widziała. Po wsiach wędruje z katarynką. A jakże, zdolny muzyk,

nie można powiedzieć. Tylko to biedaczyna, tak samo jak ja...

A tymczasem pan Zielonka odwija z papieru własnoręcznie przez

pana Cudzika malowany portret Balbisi.

— O, mój ty świecie. Toć to nikt inny, tylko moja gał-gankowa

Balbisia. Tylko tych warkoczy jak oś nie pamiętam... Rude były, czy czarne?

— zastanawia się babcia.

— Czarne były, na własne oczym widział — ale tu pan Zielonka

nagle położył sobie palec na ustach. — Oj, byłbym się wygadał z sekretu.

Warkocze dlatego są takie rude, że pan majster nie łaskaw był wczoraj na

czarny kolor, żeby wprost nie powiedzieć, że go sobie obrzydził, nie bez

powodu zresztą.

Babcia tymczasem odczytuje pod spodem napis: „Babcia

Łatkowska robi takie lalki, a mieszka na czwartym piętrze".

— Może pani dobrodziejka ma gwoździki? Zaraz przybijemy na

dole — mówi pan Zielonka.

— Ale skądże to wszystko dla mnie? A toć ja bym nawet nie śmiała

prosić pana majstra Cudzika o taką łaskę...

— To już tajemnica zawodowa, proszę pani dobrodziejki. Nic mi

więcej nie wolno powiedzieć. Ani dlaczego, ani gdzie jest ta Balbisia.

Chodźmy na dół. Przybijemy przy samej bramie, i gotowe. Czas na mnie.

Wyszukała babcia cztery gwoździe, wzięła młotek i zeszli na dół.

Przybija pan Zielonka ten szyld, głową kręci, czy aby równo i w dobrym

miejscu. Przechodnie zaraz zaczęli przystawać. Podziwiają malowaną

Balbisię z rudymi warkoczykami, odczytują napis pod spodem. Zawszeć to

nowy szyld, i to taki piękny, że każdemu rzuca się w oczy.

Page 54: Janina Broniewska_HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Janina Broniewska —HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

54

Wróciła uszczęśliwiona babcia na górę do swojej roboty w kratkę.

A pan Zielonka tymczasem mozolił się nad nowym szyldem pana Wątróbki.

Minęło parę dni. Coraz częściej skrzypiały schody na babcine

poddasze. Schodzili się ludzie już nie tylko z ulicy Gołębiej, ale i ze

wszystkich sąsiednich. Temu potrzebna lalka na imieniny bratanki, temu

dla chrześniaczki. A tej pani aż trzy lalki na kanapę. O jej! Nie mogła się

babcia opędzić robocie. Wzięła więc do pomocy tę pannę Agnieszkę, co to

miała trzy kotki i cztery pieski. Nie dały rady. Potem i Anielkę, co to kupiła

czerwoną suknię na wesele. Nie dały rady. Musiała babcia jeszcze trzy

pomocnice dobrać. I te ledwie nadążyły. Ale o malowaniu buraczkowym

sosem to już ani marzyć.

Tuczy się babcin „Zysk", tuczy. Już prawie nie może się ruszyć z

kąta kanapy. Bo musiała babcia nie tylko kanapę sprawić, ale i przenieść się

do nowego, większego mieszkania na pierwszym piętrze. Poszła też

pewnego razu do pana Cudzika. I z podziękowaniem, i za interesem. Pan

Cudzik siedział bezczynnie pod oknem w suficie. Wymalował już wszystkie

szyldy i zaczynało już być u niego kuso z zarobkami. Pan Zielonka siedział

jeszcze smutniejszy. Zima idzie. Zły czas dla malarzy. Wiadomo, kto by tam

na zimowe zadymki zamawiał nowe szyldy? Pogadali, pogadali... Niby

babcia z panem Cudzikiem i jego pomocnikiem, panem Zielonką. W końcu

się dogadali. Pan majster Cudzik podjął się ręcznego malowania babcinych

lalek. Dzielnie mu pomagał pan Zielonka. Nie mogli jednak wydołać. „Zysk"

pana Cudzika i pana Zielonki też spasł się niezgorzej. Ale „Codzienny Trud"

po dawnemu siadał na palcach, na plecach, szczypał w oczy.

— Przydałby się pomocnik, żeby choć farby rozrabiał —

powiedział pewnego dnia pan Cudzik.

— A pamięta pan majster tego Wicka, co przyniósł Balbinę do

malowania?

— Ba, jakżebym miał nie pamiętać? Przyniosła nam ta Balbina

szczęście. Ale gdzie tego Wicka szukać? Nie wiemy, gdzie mieszka, ani jak

się nazywa.

— Zaraz, czekaj pan, panie majster, przecież musi go znać

maglarka. Obcemu nie powierzyłaby bielizny.

Page 55: Janina Broniewska_HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Janina Broniewska —HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

55

No i wybrał się pan Zielonka do pani maglarki. Przepytał się o

takiego Wicka, co to raz bieliznę panu Cudzikowi odnosił. Nie mogła sobie

pani maglarka przypomnieć, który to był Wicek. Bo niejednego znała i

niejeden jej nieraz przez grzeczność odnosił bieliznę do klientów. Dopiero

kiedy pan Zielonka wspomniał o gęsi, pani maglarka zawołała:

— Mów pan tak od razu. Ale dobra była ta gęś. Kruchutka,

tłuściutka. Trudno się było od niej oderwać. Tak, to Wicek Dzięciołów.

Mieszkają na Zawodziu.

Poszedł pan Zielonka na owo Zawodzie. Tak się to Wickowe

przedmieście nazywało. Powiedział państwu Dzięciołom, że sam pan

Cudzik prosi — a to już coś — żeby oddali Wicka na praktykę malarską. Bo

przez tę Balbinkę robota tak wzrosła, że już ani babcia Łatkowska nie może

wydołać, ani sześć jej pomocnic, ani pan Cudzik, ani on, pan Zielonka. Wicka

nie trzeba było długo namawiać. Wickowa matka, Pędzelkowska z domu,

nie darmo swój ród z dziadka malarza wywodziła. Zgodzili się wszyscy. I

dopiero wtedy zgadało się o Balbisi. Bardzo się pan Zielonka zmartwił, że

zginęła. Rad byłby wymalować jej przez wdzięczność nowe rumieńce, bo

tamte buraczkowe pewnie już dawno spełzły. Zresztą teraz najmodniejsze

są rumieńce ręcznie malowane prawdziwą olejną farbą.

W taki to sposób i Wicek zamieszkał w mieście. Na niedzielę tylko

przychodził do rodziców. A ze swoich zarobków kupił Marcysi wózeczek

dla lalek i najpiękniejszą lalkę z zakładu babci Łatkowskiej. Ale z tą lalką

Marcysia nie mogła się tak dogadać jak niegdyś Wicek z Balbinką.

Szła więc robota całą parą. Babcia przykrawała, panna Agnieszka

zszywała. Anielcia kroiła sukienki i plotła warkocze. A trzy pomocnice

musiały robić resztę. Wicek mieszał farby. A pan Cudzik z panem Zielonką

malowali lalkom pysia. Jedno piękniejsze od drugiego.

Przenieśmy się teraz znów do jatki i do trzech kilo schabu, które

kupuje dawna babcia Łatkowska na przyjęcie pana Cudzika. Ta obecna

babcia Łatkowska, w złotych okularach i fioletowej, aksamitnej salopce.

Kupiła tę wieprzowinę i teraz myśli, że trzeba będzie jeszcze dokupić

pieprzu i bobkowych liści.

Page 56: Janina Broniewska_HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Janina Broniewska —HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

56

Przechodzi właśnie obok sklepu pani Aksamitowej. A no tak, i

tutaj są zmiany. Pan Aksamit nie chodzi już od podwórza do podwórza i nie

woła:

— Fajans za gałgany. Za stare kapcie. Za stare szmaty.

O zmroku, burym jak dawny worek pana Aksamita, nie tłoczy się

już do dziury w worku „Codzienny Trud' i nie robi obrachunku między

gałganami. Pan Aksamit ma teraz stałych dostawców. Nie kupuje już

starych kapci. Kupuje tylko trochę zniszczoną garderobę. Przeważnie

jedwabną i aksamitną. Po weselach, po balach, z teatru. Dostarcza tych

jedwabi i aksamitów do pracowni babci Łatkowskiej. Pani Aksamitowa

założyła sklepik spożywczy. Zbliża się piątkowy wieczór. W pokoju za

sklepem palą się szabasowe świece w posrebrzanym świeczniku. Małe

Aksamicięta ani trochę nie są już umorusane. W odświętnych sukienkach

czekają właśnie na ojca.

Matka zamyka sklep. Tylko jeszcze daje babci bobkowe liście do

niedzielnej pieczeni. A na stole za chwilę ukaże się szczupak faszerowany.

Będzie też słodki, leciutki jak puch placek świąteczny.

Nadeszła niedziela. Przy nakrytym bieluśkim obrusem stole

krzątają się babcine pomocnice. Pan Cudzik z wielką kokardą-krawatem

pod brodą zabawia babcię Łatkowską rozmową. Pan Zielonka rozmawia z

panną Agnieszką, tą samą, co to kupowała okrawki dla swoich trzech

kotków i czterech piesków, kiedy się zaczęło zbiegowisko na ulicy Gołębiej.

Jest tu nawet i Wicek z wypomadowaną czupryną, bo bez tego włosy stoją

mu na jeża i ani rusz nie chcą się tak ułożyć jak u majstra ani nawet tak jak u

pana Zielonki.

A babcia siedzi na fotelu przy oknie. Pod nogami ma stołeczek i

patrzy na podwórze. Wszyscy czekają na ten schab z kapustą. Zapach z

kuchennego piecyka przedostaje się aż do pokoju.

Aż tu na podwórze wszedł kataryniarz. W zrudziałym na słońcu i

deszczu kapeluszu. Z wyleniała papugą i czerwoną baletniczką na

katarynce. Zakręcił korbą samogrającej skrzynki. Podskoczyła baletniczką,

zatrzepotała rączkami. Popłynął walczyk „Nad modrym brzegiem Dunaju".

Page 57: Janina Broniewska_HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Janina Broniewska —HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

57

A baletniczką furkoce czerwoną spódniczką. Przytupuje

trocinowymi nóżkami. Kudłaty pies zaczyna na dwóch łapach obchodzić

podwórze z czapką w zębach.

Babcia przetarła złote okulary. Oczom własnym nie dowierza.

Wreszcie zrywa się z miękkiego fotela i woła:

— Onufer! Onufer! Bracie kochany! Z nieba spadłeś. A com się

nabiedziła, com się namyślała, jak cię odszukać.

Page 58: Janina Broniewska_HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Janina Broniewska —HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

58

Biegnie babcia po schodach. Całkiem zapomniała o swoich starych

latach. A za babcią pan Cudzik, pan Zielonka, trzy pomocnice i Anielka, i

panna Agnieszka.

Rzuciła się babcia na szyję panu Grajdołkowi, rodzonemu bratu.

Weszli wszyscy na górę. Schab już dymił na półmisku. Pan Onufer nie mógł

się nadziwić babcinemu bogactwu. Nakarmiono psa i papugę. A dopiero po

obiedzie popatrzył Wicek na spełzłą Balbinkę.

Zatrzepotała wtedy rączkami, zawołała gałgankowym głosem:

— Wicuś! Wicuś! Nie poznajesz mnie, swojej Balbisi?

Wicek wytrzeszczył na Balbinkę oczy. Ucichli wszyscy przy stole.

A wtedy babcia Łatkowska usłyszała głos swej zaginionej Balbinki. Poznała

ją mimo spełzłych rumieńców i wyblakłej sukienki.

— Balbisia! Moja biedna Balbisia! — zawołała babcia Łatkowska i

zerwała się od stołu.

Zrobiło się wielkie zamieszanie. Wszyscy mówili na raz. Teraz to

już i Wicek, i pan Cudzik, i pan Zielonka poznali Balbinkę.

— Jak to? Już nikt się na mnie nie gniewa? — dziwi się Balbisia.

Ale kiedy nawet pies merda ogonem, nie ma już żadnego

niebezpieczeństwa.

Pan Onufry po długich namowach zgodził się przezimować u

babci Łatkowskiej. Malarze mieli pięknie odmalować Balbinkę. Babcia sama

uszyje jej nową sukienkę. A na wiosnę znowu ruszą na wędrówkę. Bo

Balbinka już za nic nie chciała się wyrzec ani tańca, ani włóczęgi z panem

Grajdołkiem, psem-włóczykijem, zieloną papugą i samogrającą skrzynka.

Page 59: Janina Broniewska_HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Janina Broniewska —HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Opracowanie edytorskie: Jawa48©

59

Materiały na których oparto opracowanie, wykorzystano z pełnym

poszanowaniem praw autorskich i w przekonaniu, że stanowią źródło danych

o naszej kulturze i historii oraz że stanowią własność publiczną, a ich

rozpowszechnianie służy dobru ogólnemu.

Dokument w formacie *pdf może być wykorzystany wyłącznie do użytku

osobistego bez prawa do dalszego obrotu i obiegu komercyjnego lub

handlowego i nie może być poddawany modyfikacjom bez zgody autora edycji.

Należy go traktować tak, jak książkę wypożyczoną do przeczytania.

Przeczytaj następną stronę!

Page 60: Janina Broniewska_HISTORIA GAŁGANKOWEJ BALBISI

Uwaga!!!

Bez zezwolenia twórcy wolno nieodpłatnie korzystać z już

rozpowszechnionego utworu w zakresie własnego użytku

osobistego.

Nie wymaga zezwolenia twórcy przejściowe lub incydentalne

zwielokrotnianie utworów, niemające samodzielnego

znaczenia gospodarczego

Można korzystać z utworów w granicach dozwolonego użytku

pod warunkiem wymienienia imienia i nazwiska twórcy oraz

źródła. Podanie twórcy i źródła powinno uwzględniać istniejące

możliwości.

Twórcy nie przysługuje prawo do wynagrodzenia.

Pliki można pobierać jeśli posiada się ich oryginał a pobrany

plik będzie służył jako kopia zapasowa.

Można pobierać pliki nawet jeśli nie posiada się oryginału, pod

warunkiem że po 24 godzinach zostaną one usunięte z dysku

komputera.

Szczegółowe postanowienia zawiera USTAWA z dnia 4 lutego 1994 r. o

prawie autorskim i prawach pokrewnych.

Opracowanie edytorskie: Jawa48©