38
ISSN 2300–0694 KIH-α Kurier Instytutu Historii № 2–3 (98–99), R. XIII listopad–grudzień 2016

KIH-αsknh.uni.lodz.pl/kih/KIHa_98.pdf · 5 pierwszy był bardziej skory do żartów i psot, zaś Pùrtk odstraszał smrodem i własną głupotą. Imiona tych obu do dziś często

Embed Size (px)

Citation preview

Page 1: KIH-αsknh.uni.lodz.pl/kih/KIHa_98.pdf · 5 pierwszy był bardziej skory do żartów i psot, zaś Pùrtk odstraszał smrodem i własną głupotą. Imiona tych obu do dziś często

ISSN 2300–0694

KIH-αKurier Inst y tutu Historii

№ 2–3 (98–99), R. XIII listopad–grudzień 2016

Page 2: KIH-αsknh.uni.lodz.pl/kih/KIHa_98.pdf · 5 pierwszy był bardziej skory do żartów i psot, zaś Pùrtk odstraszał smrodem i własną głupotą. Imiona tych obu do dziś często

Spis treści

Artykuły, eseje, publicystyka:Iwona Tusk, Spuścizna Słowian w pogańskich wierzeniach Kaszub ..................................... 3Adam Lubocki, Początki chrystianizacji Węgier ............................................................................ 5Paulina Fronczak, Sytuacja w Hiszpanii w czasie walk hiszpańsko-francuskich, do momentu zakończenia wojny o niepodległość (1808–1812) .................................................... 9Michał Owczarek, Na drodze do kryzysu kubańskiego, czyli okres zimnej wojny na Karaibach ................................................................................................................................................... 14

Recenzje, sprawozdania, kultura:Hanna Zienkiewicz, Sprawozdanie z odczytu PTH .................................................................... 17Michał Maciuk, Sprawozdanie z akcji sprzątania cmentarza wojennego z okresu I woj- ny światowej ............................................................................................................................................... 18Nina Radzyńska, Nie taki Wiking straszny, jak go malują ...................................................... 19Paulina Fronczak, Podsumowanie konferencji „A więc wojna!” .......................................... 23Piotr Janicki, III Ogólnopolski Kongres Młodych Bizantynistów .......................................... 24Maciej Jaśniewski, „Wołyń” w kilku słowach ................................................................................ 25Nina Radzyńska, Korektor poszukiwany – rozstrzygnięcie konkursu ................................ 27Vade Nobiscum .......................................................................................................................................... 27

70 LAT SKNH UŁMoje wspomnienia związane z Kołem Naukowym – z dr. Andrzejem Kompą rozmawiał Piotr Budzyński ......................................................................................................................................... 29

REDAKTOR NACZELNY:Nina RadzyńskaKOREKTORZY:Robert Krzysztof Brocki, Mateusz Kowalski, Hanna ZienkiewiczSZATA GRAFICZNA KIH:Konrad Banaś, Tomasz PietrasPROJEKT LOGO SKNH:Kajetan RudnickiPROJEKT RYCERZYKA:Przemysław DamskiOPIEKUN NAUKOWY KOŁA:dr Tomasz PietrasKONTAKT Z REDAKCJĄ:[email protected] INTERNETOWA:http://sknh.uni.lodz.pl/podstrony/kih.htmlDrukowane ze środków SKNH UŁISSN 2300–0694

Page 3: KIH-αsknh.uni.lodz.pl/kih/KIHa_98.pdf · 5 pierwszy był bardziej skory do żartów i psot, zaś Pùrtk odstraszał smrodem i własną głupotą. Imiona tych obu do dziś często

Święta Bożego Narodzenia zbliżają się wielkimi krokami.Z tej okazji chcielibyśmy życzyć wszystkim Czytelnikom,by upłynęły one w ciepłej, rodzinnej atmosferze,by przy rodzinnym stole nie zabrakło najbliższych.Niech czas ten przyniesie Wam spokój oraz pomoże odpocząć,nabrać sił niezbędnych do realizacji życiowych planów.Wesołych Świąt, szczęścia, pomyślności i spełnienia marzeńw nadchodzącym Nowym Roku 2017

Życzą Redakcja KIHi Zarząd SKNH UŁ

Page 4: KIH-αsknh.uni.lodz.pl/kih/KIHa_98.pdf · 5 pierwszy był bardziej skory do żartów i psot, zaś Pùrtk odstraszał smrodem i własną głupotą. Imiona tych obu do dziś często

3

ARTYKUŁY, ESEJE, PUBLICYSTYKA

Iwona Tusk(Uniwersytet Gdański)

Spuścizna Słowian w pogańskich wierzeniach Kaszub

Ludzie od początków istnienia próbowali zrozumieć to, co ich otacza, prawa rzą-dzące przyrodą i nimi samymi. Dla pewnych rzeczy nie znajdowali odpowiedzi i wypełniali pustkę własnymi wyobrażeniami. Tak powstawały panteony bogów,

rzesze duchów i dziesiątki przesądów, które w sposób nadprzyrodzony kierowały losami ludzkimi. W mojej pracy przedstawię najciekawsze wierzenia z terenów Kaszub, jako ściśle powiązane i pochodzące od religii dawnych Słowian, aby przybliżyć ten nieco egzotyczny temat odbiorcy z innego regionu Polski.

Obszar dzisiejszych Kaszub, jak i całe Pomorze należał do państwa Mieszka I. Władca ten doprowadził do scalenia państwa i jego wzmocnienia, a następnie do chrystianiza-cji. Jednakże na północ od Wielkopolski nawet zabiegi misyjne św. Wojciecha nie prze-mogły przywiązania do starych zwyczajów1. Pomorze, aby uniknąć przyjęcia nowej wiary, zbuntowało się i uniezależniło od państwa polskiego. Dopiero działania zbrojne Bolesława Krzywoustego doprowadziły w XII wieku do powrotu Pomorza do ziem pol-skich2. Pogańskie zwyczaje utrzymywały się tutaj o wiele dłużej, a na wspomnianym terenie wyginęły najpóźniej – gdzieniegdzie dopiero w XVI w.3.

Pierwotny stosunek Polaków do Pomorzan i ich trwania przy pogaństwie doskonale scharakteryzował Anonim zwany Gallem, który w swojej Kronice zapisał:

Od strony zaś Morza Północnego, czyli Amfitrionalnego [tj. Bałtyku], ma trzy sąsia-dujące ze sobą bardzo dzikie ludy barbarzyńskich pogan, mianowicie Selencję, Pomorze i Prusy, przeciw którym to krajom książę polski usilnie walczy, by je na wiarę [chrześcijańską] nawrócić. Jednakże ani mieczem nauczania nie dało się serc ich oderwać od pogaństwa, ani mieczem zniszczenia nie można było tego pokolenia żmij zupełnie wytępić. Częstokroć wprawdzie naczelnicy ich pobici przez księcia polskiego szukali ocalenia w chrzcie; lecz znów zebrawszy siły wyrzekali się wiary chrześcijańskiej i na nowo wszczynali wojnę przeciw chrześcijanom4.

Potrzeba zrozumienia tego, co otacza ludzi, była impulsem do powołania rze-szy bogów – istot nadprzyrodzonych, mających władzę nad ludźmi i przyrodą. Od tej pory wszystkie zjawiska niekorzystne można było odczytać jako oznakę bożego gniewu, a wszelką pomyślność za dar niebios. I tak głównym bóstwem u Pomorzan

1 H. Łowmiański, Religia Słowian i jej upadek, Warszawa 1986, s. 306.2 Z.S. Pietras, Bolesław Krzywousty, Katowice 1978, s. 111.3 J. Borchmann, Prolegomena do zagadnienia, [w:] W kręgu mitologii kaszubskiej. Pokłosie konferencji

naukowej, red. J. Borchmann, B. Wiszowaty, Bolszewo 2011, s. 5.4 Anonima zwanego Gallem Kronika Polska, tłum. R. Grodecki, Wrocław–Warszawa–Kraków–Gdańsk–

Łódź 1982, Przedmowa do ks. I, s. 9.

Page 5: KIH-αsknh.uni.lodz.pl/kih/KIHa_98.pdf · 5 pierwszy był bardziej skory do żartów i psot, zaś Pùrtk odstraszał smrodem i własną głupotą. Imiona tych obu do dziś często

4

był Światowid, zaś jego kaszubskim odpowiednikiem był najprawdopodobniej Rod – od tego imienia pochodzi wiele kaszubskich nazw, jak Roda (przyroda), rodny, rodnô (ojczysty, rodzinna)5. Pełnił tę samą rolę co ogólnosłowiański Perun, czyli władał nie-bem i kontrolował ziemię. W kompetencji boga Welesa leżały sprawy magii i zaświa-tów. Na Pomorzu zwany był Trzygłowem, a to od pieczy nad trzema sferami: niebem, ziemią i światem podziemnym. Trzecią boską władzę z głównego panteonu stanowili bogowie słońca, ognia i wojny Swaróg wraz ze swoim synem Swarożycem6.

Słowianie wierzyli również w duchy, których natura składała się zarówno z elemen-tów boskich, jak i ludzkich. Każdy z nich posiadał własną domenę: jedne opiekowały się ludźmi, inne strzegły np. leśnych ostępów czy pól, kolejne zaś jako demony zmar-łych. I tak lasem opiekował się Borowy, Smoki operowały wiatrem i opadami, Strzyga była duchem człowieka zmarłego w sposób naturalny, zaś Utopiec, Wodnik i Rusałka – topielców7.

Rekonstrukcja kaszubskiego panteonu istot nadprzyrodzonych jest zadaniem trud-nym z racji tego, że jakiekolwiek ślady po dawnych wierzeniach pozostały jedynie w przekazach ustnych i lakonicznych wzmiankach w kronikach. Aleksandrowi Labu-dzie udało się opisać łącznie 32 bogów (oprócz głównego bóstwa) i 93 duchy wschod-niopomorskie. Najwyższym był Bóg – Absolut, początek wszystkiego. Zaraz po nim – Jesa i Tamón, bóstwa przeciwstawne – Jesa jako bóg światła i dobra, Tamón – bóg ciemności, zła i śmierci. Obie te istoty symbolizowały najbardziej podstawowy podział – na dobro i zło. Nazwy tych bóstw ewoluowały – Jesa stawał się kolejno Welewitem, Belbògiem i Dôlebògiem, a Tamón – Czernitrą, Czernibògiem i Dôleszókiem8. Warto zauważyć, że do dziś Kaszubi wołają: Dolebóg! na Dolebóga!

Nie sposób wymieniać tu wspomnianego całego panteonu, dlatego wspomnę jedy-nie o tych, których zakres działań czy też nazwa wskazuje jednoznacznie na związki z Kaszubami. I tak napomknąć należy o Jastrzëbògù, bogu wiosny, budzącym corocz-nie przyrodę do życia. Po przyjęciu chrztu przez Pomorzan zaczął on stanowić odpo-wiednik zmartwychwstałego Chrystusa, zaś od imienia Jastrzëbóg pochodzi zapewne kaszubskie określenie świąt wielkanocnych – Jastrë. Płaczëbòga, jako orędownika więźniów i skazanych identyfikowano z umęczonym Chrystusem. Jak wspomina A. Labuda, jedno ze wzgórz nieopodal Mirachowa koło Kartuz do dziś jest nazywane Wzgórzem Płaczëbòga. Po tym bóstwie pozostał jeszcze zwyczaj obchodzony w ranek drugiego dnia świąt wielkanocnych, czyli dyngus. Parón, zwany też Grómem, był bogiem grzmotów – jego śląska nazwa Pierun kojarzy się z piorunem. Pamięć o tym bogu wybrzmiewa do dziś w okrzykach: Do Paróna! Do Gróma! Të Grómie! Wòdin opiekował się morzami i podwodnym światem, Łada dbała o piękno, miłość i sztukę, życiem i naturą zajmowała się Żëwiô, Mòrlawa zaś odwrotnie – chorobami i śmiercią9.

Wśród bogów większość stanowiła swego rodzaju dobrych opiekunów. Inaczej sprawa miała się z duchami – tutaj przeważały duchy złe, a co najmniej psotliwe w sto-sunku do ludzi. Najszerzej znany jest chyba Smãtk, ściśle powiązany z Pùrtkiem. Ten

5 M. Tamkun, Panchreston pogańskiej duchowości Słowian, [w:] W kręgu mitologii…, s. 18.6 A. Gieysztor, Mitologia Słowian, Warszawa 1982, s. 130–132.7 M. Tamkun, op. cit., s. 21.8 A. Labuda, Bògòwie i dëchë naj przodków, Bolszewo 2011, s. 27–29.9 Ibidem, s. 29–39.

Page 6: KIH-αsknh.uni.lodz.pl/kih/KIHa_98.pdf · 5 pierwszy był bardziej skory do żartów i psot, zaś Pùrtk odstraszał smrodem i własną głupotą. Imiona tych obu do dziś często

5

pierwszy był bardziej skory do żartów i psot, zaś Pùrtk odstraszał smrodem i własną głupotą. Imiona tych obu do dziś często pojawiają się w mowie potocznej Kaszubów, podobnie jak nazwy wielu innych duchów: często Kaszubowi wymknie się do Paralu-sza! czy też a Jënëskòchôny! Paralusz to duch gniewu, zaś Jen (Jenk, Jënës) jest dobrym duchem westchnienia, który pociesza. Współcześnie działająca pływalnia w Kartuzach nosi nazwę Nëczk, lecz w zamyśle nadających to określenie raczej nie była obecność Nëczka wśród pływających na obiekcie, gdyż duch ten powodował zdradzieckie wiry skutkujące często zatonięciem.

Bòrowôcotka i Bòrowy pilnowali porządku i spokoju w lasach. Gòst był znany jako duch gościnności, Grzenia – marzeń sennych, działalność Kani powodowała suszę i nieurodzaj, oszustwem i przekrętami zajmował się Kóbel, Mamón pilnował ukrytych skarbów, Mòra dusiła człowieka we śnie, Roczitnik zawiaduje magicznymi roślinami, Strzëga wywołuje ciężkie choroby i epidemie, zaś lelekòwatim określa się nadal czło-wieka pod wpływem Leleka – ducha głupich i upośledzonych umysłowo. Remùs, duch przestępstw i wszelkiej podłości, oprócz zbieżności imienia nie wykazuje żadnych podobieństw do szlachetnego bohatera powieści Aleksandra Majkowskiego10.

Na szczególną uwagę w kontekście listopadowych świąt zmarłych zasługuje Wiesz-czy, zwany do dziś na Kaszubach Òpim. Upiór ten po wyjściu z grobu miał podobnie jak Mòra dusić ludzi, z tym, że w pierwszej kolejności członków swojej rodziny. To, czy zmarły jest Òpim, poznawano po wypiekach na twarzy. Jedynym sposobem na unieszkodliwienie zmory było odcięcie głowy i położenie jej między nogami owego nawiedzonego nieboszczyka, a krew wylana przy tej procedurze stanowiła antidotum dla skarżącego się na duszenie przez Wieszczego11.

Temat pogańskich wierzeń Kaszubów jest na tyle szeroki, że A. Labuda pisząc swoje jak dotąd najbardziej przejrzyste zestawienia bogów i duchów Kaszub dodał na wstę-pie, że jego publikacje są jedynie przyczynkiem do całościowej mitologii kaszubskiej. W mojej pracy starałam się wspomnieć przede wszystkim o tych bóstwach, o których pamięć w narodzie kaszubskim trwa nadal w powiedzeniach mowy potocznej, i wła-śnie dlatego to wyszczególnienie podkreśla nasz – jako Kaszubów – stan wiedzy o wie-rzeniach zarówno ogólnosłowiańskich, jak i o ich wschodniopomorskich odmianach.

Adam Lubocki(Uniwersytet Gdański)

Początki chrystianizacji Węgier

Wiele uwagi w mijającym 2016 r. poświęcono tematyce początków chrystiani-zacji Polski. Główną przyczyną tego zainteresowania była rocznica mająca niezwykle symboliczny charakter, a więc 1050-lecia chrztu Mieszka I. Mimo

tego że narracje historyków i publicystów pozostają zazwyczaj na teoretycznym – a więc hipotetycznym – poziomie, wiemy o tych wydarzeniach dość sporo i są one sil-nie zakorzenione w świadomości społecznej. Zdecydowanie mniej znane są podobne

10 Ibidem, s. 96–121.11 O. Kolberg, Pomorze, Kraków 1965, s. 264.

Page 7: KIH-αsknh.uni.lodz.pl/kih/KIHa_98.pdf · 5 pierwszy był bardziej skory do żartów i psot, zaś Pùrtk odstraszał smrodem i własną głupotą. Imiona tych obu do dziś często

6

procesy historyczne, mające miejsce w tym samym czasie w całej niemal tzw. „młod-szej Europie”, a więc na obszarze, który w starożytności wchodził w skład strefy bar-baricum12. Niemożliwością jest szczegółowe przyjrzenie się wszystkim państwom, w których dochodziło do recepcji nowej wiary, gdyż jest to zjawisko masowe13. Na przestrzeni stu lat niemal cała Europa Środkowo-Wschodnia przyjęła chrześcijaństwo i cywilizacyjne rozwiązania Zachodu.

Chrzest polskiego księcia nie był zatem czymś wyjątkowym i wpisywał się w powszech- ną w tym okresie tendencję. Nie zamierzam jednak omawiać tego problemu. Skupię się na przykładzie, który jest Polakom najbliższy zarówno chronologicznie, jak i mentalnie, a więc na państwie węgierskim i wielkim księciu Gézie14. Nakreślę tu pobieżną charakte-rystykę początków chrystianizacji Węgier tak, aby powstał spójny – aczkolwiek daleki od wyczerpania tematu – obraz. Należy przy tym pamiętać, że w przypadku Węgier przyjęcie chrztu przez Gézę nie było pierwszym etapem chrystianizacji, jednakże stanowiło swoisty moment przełomowy, gdyż było jednocześnie diametralną zmianą punktu ciężkości w polityce zagranicznej państwa i miało wymiar wybitnie polityczny.

Węgrzy zetknęli się w sposób bezpośredni z chrześcijaństwem zdecydowanie wcześniej, aniżeli mieszkańcy ziem polskich. Pierwsze wzmianki o próbach nawraca-nia Madziarów spisane zostały już w Żywocie św. Cyryla, który w latach 60-tych IX w. rzekomo miał spotkać koczowników, przechodząc przez ich ziemie w czasie podróży na Krym15. Nawet jeśli rzeczywiście miało to miejsce16, to wydarzenia te nie wywarły zbyt dużego wpływu na koczowników, a owoce tego z pewnością nie były trwałe. Podobno Metodego Węgrzy również spotkali, przy okazji jego wyprawy na Zachód w 882 r.17

Pierwszy realny kontakt z ludnością chrześcijańską Węgrzy mieli dopiero po osie-dleniu się w Kotlinie Panońskiej, a więc na przełomie IX/X w. Niewykluczone, że obszar ten zamieszkiwały pewne – aczkolwiek niezbyt liczne – skupiska ludności schry-stianizowanej18, zarówno przez Państwo Wielkomorawskie, jak i Bułgarię19. Istotne

12 Twórcą terminu „młodsza Europa” jest J. Kłoczowski. Oddaje on dobrze charakter tego obszaru. Zob.: J. Kłoczowski, Europa słowiańska w XIV–XV wieku, Warszawa 1984, s. 8–11; tenże, Młodsza Europa. Europa Środkowo-Wschodnia w kręgu cywilizacji chrześcijańskiej średniowiecza, Warszawa 1998.

13 Powstawały prace z tego zakresu, które obejmowały obszar większy niż jedno państwo, jednakże nikt nie zdecydował się na całościową analizę problemu. Zob.: F. Dvornik, Byzantine Missions among the Slavs, New Brunswick, New Jork 1970; P. Kulesza, Normanowie a chrześcijaństwo. Recepcja nowej wiary w Skandy-nawii w IX i X wieku, Wrocław–Racibórz 2007;Chrystianizacja “Młodszej Europy”, red. J. Dobosz, J. Strzelczyk, M. Matla, Poznań 2016.

14 Wbrew przyjętemu w języku polskim „Gejza” używać będę tutaj oryginalnego węgierskiego zapisu „Géza”, gdyż polski odpowiednik nie do końca oddaje brzmienie tego imienia.

15 Autor żywota zawarł w nim taką wzmiankę: A gdy o pierwszej godzinie modlitwę odprawiał, napadli nań Węgrzy. Wyjąc jak wilki i chcąc go zabić. Ale on nie uląkł się ani nie przerwał modlitwy, wołając tylko „Kyrie elejson”, poprzednio już bowiem ukończył mszę świętą. Oni zaś ujrzawszy go, za zrządzeniem Boskim złagodnieli i pokłon mu złożyli. A wysłuchawszy słów pouczenia z ust jego, puścili go [wolno]. Zob.: Żywot Konstantyna, [w:] Żywoty Konstantyna i Metodego (obszerne), przeł. T. Lehr-Spławiński, Warszawa 2000, rozdz. IX, s. 33.

16 T. Lehr-Spławiński twierdzi, że epizod ten rzeczywiście mógł mieć miejsce i że mogło dojść do napaści Węgrów na misjonarza, zob.: tamże, s. 33, przyp. 48.

17 Żywot Metodego, [w:] tamże, rozdz. XVI, s. 119.18 E. Dąbrowska, Węgrzy, [w:] W. Szymański, E. Dąbrowska, Awarzy–Węgrzy, Wrocław–Warszawa–Kra-

ków–Gdańsk 1979, s. 203.19 Obszar, opanowany przez Węgrów, stanowił strefę wpływów Moraw i Bułgarii. Granica przebiegała

wzdłuż Dunaju lub Cisy, a więc cały Siedmiogród stanowił część państwa bułgarskiego. Zob. I. Mladjov, Trans-Danubian Bulgaria: Reality and Fiction, “Byzantine Studies / Etudes Byzantines”, nr 3, 1998, p. 96–97.

Page 8: KIH-αsknh.uni.lodz.pl/kih/KIHa_98.pdf · 5 pierwszy był bardziej skory do żartów i psot, zaś Pùrtk odstraszał smrodem i własną głupotą. Imiona tych obu do dziś często

7

znaczenie miało również to, że u sąsiadów nowoosiedlonego ludu kultura chrześcijań-ska ugruntowana była już od bardzo długiego czasu (Bizancjum, Wenecja, Bawaria). To wszystko sprawiało, że od samego początku wpływy wiary Chrystusowej na tym obszarze były silne.

Chrześcijaństwo jest religią misyjną, która zakłada nawracanie wszystkich. W mo- mencie, kiedy w Europie Środkowej pojawiło się nowe plemię, którego członkowie byli poganami, (ściślej rzecz biorąc wyznawcami tengryzmu określanego także sza-manizmem20), główne potęgi polityczne i religijne (cesarz wchodniorzymski, cesarz zachodniorzymski [niemiecki] i papież) zainteresowały się tym obszarem i dążyły do wciągnięcia go w swoją strefę wpływów.

Największe sukcesy odnosili cesarze z Konstantynopola. Wynikało to z sytuacji poli-tycznej, a więc z faktu, że Europa Zachodnia była celem wypraw łupieżczych. Uniemoż-liwiało to jakiekolwiek porozumienie z tamtejszymi władcami, jak również skazywało z góry wszelkie wysiłki misyjne na niepowodzenie21. Bizancjum bardzo długo pozosta-wało poza strefą zainteresowań żądnych łupów najeźdźców węgierskich, co stanowić mogło płaszczyznę do ewentualnego porozumienia22. Próby takowego rzeczywiście były podejmowane, a źródła greckie informują o licznych sukcesach na polu misyjnym.

Najjaskrawszym tego przykładem był biskup / biskupi misyjni wyświęceni przez patriarchę konstantynopolitańskiego z inicjatywy cesarza. W zapiskach bizantyń-skich wzmiankowanych jest kilka osób, które nosiły tytuł biskupa misyjnego Turków. Zachowały się pieczęcie Theofilactosa biskupa Turków i Antoniosa biskupa Turkii. Gy. Györffy uważa, że odnosi się to do tej samej osoby, a więc biskupa misyjnego Hiero-theosa23. Niewiele wiadomo o sukcesach tychże, aczkolwiek istotny jest już sam fakt, że przywódcy plemienni pozwolili im na swobodne działanie. Ostatnie badania wskazują, że chrystianizacja w pierwszym pokoleniu jej trwania – wbrew przekazom źródłowym – praktycznie nie sięgała do mas ludowych.

Zdecydowanie ważniejsze, aniżeli mglista i nieznana bliżej działalność misyjna wśród pospolitego ludu, są skutki kontaktu elit węgierskich z nową wiarą, których owocem był chrzest kilku najwyższych dostojników państwowych. W 947 r. chrzest w Konstantynopolu przyjęli książęta Bulcsú i Lel, a kilka lat później, w 953 r. książę siedmiogrodzki Gyula24.

Prawdopodobnie chrystianizacja objęła najściślejsze elity, w związku z czym spo-łeczeństwo węgierskie nie miało kontaktu z nową religią. Zainteresowanie arysto-kracji chrześcijaństwem świadczy o tym, że przywódcy plemienni nie byli mocno przywiązani do wierzeń ich przodków i chętnie przyjmowali nowy system wierzeń. Dlatego też twierdzenia wielu badaczy, że to Géza i Stefan byli pierwszymi inicjato-rami wprowadzenia religii chrześcijańskiej na Węgrzech, należy uznać za całkowicie bezpodstawne25. Początki sięgają okresu wcześniejszego, jednakże wątek ten często

20 Więcej o religii Madziarów zob.: A. Nawrocki, Szamanizm i Węgrzy, Warszawa 1988, s. 109–189; Gy. László, The Magyars. Their Life and Civilisation, trans. by T. Wilkinson, Budapest 1996, p. 139–147.

21 Gy. Győrffy, Święty Stefan I. Król Węgier i jego dzieło, tłum. T. Kapturkiewicz, Warszawa 2003, s. 57.22 Ibidem, s. 56–58.23 Ibidem, s. 58.24 S.A. Sroka, Węgry, Poznań 2015, s. 320.25 L. Veszprémy, The Invented 11th Century of Hungary, [w:] The Neighbours of Poland in the 11th Century,

ed. by P. Urbańczyk, Warsaw 2002, s. 139–140.

Page 9: KIH-αsknh.uni.lodz.pl/kih/KIHa_98.pdf · 5 pierwszy był bardziej skory do żartów i psot, zaś Pùrtk odstraszał smrodem i własną głupotą. Imiona tych obu do dziś często

8

jest pomijany ze względu na fakt, że dotyczył nie Rzymu, lecz Konstantynopola. Jest on jednak istotny, ponieważ stanowił podwaliny pod misję chrystianizacyjną w latach 70-tych X w. i zapewnił przychylność elit dla nowych prądów.

Sukces działań bizantyńskich wynikał z tego, że Węgrzy unikali najazdów na Bał-kany, skupiając całą swoją uwagę na Europie Zachodniej. Sytuacja uległa zmianie dopiero wówczas, gdy Henryk I wprowadził w Rzeszy system tzw. głębokiej obrony, a reformy te zaczęły przynosić owoce w postaci zwycięstw. Największym z nich było pokonanie silnej armii madziarskiej pod Riade nad rzeką Unstrutą w 933 roku26. Węgrzy zdali sobie wówczas sprawę z tego, że konieczne będzie znalezienie innego źródła dochodów. Wybór był oczywisty: Bałkany były jedynym dobrze zagospoda-rowanym i bogatym obszarem. Stanowił on strefę wpływów dwóch państw, Bułgarii i Cesarstwa Wschodniorzymskiego.

Mimo kilku wypraw skierowanych na ten obszar po 933 roku, w dalszym ciągu kwitły kontakty religijne. Dopiero ostateczna klęska Węgrów na polach augsburskich w 955 r. przekonała ich, że droga na Zachód jest zamknięta. Wówczas też uświadomili sobie, że jeśli w dalszym ciągu umacniać będą się wpływy bizantyjskie, stracą jakie-kolwiek szanse na porozumienie z Ottonem27. Bizancjum nie stanowiło w tym czasie realnego zagrożenia. Zdecydowanie większe dla istnienia tworzącego się państwa stanowiła monarchia Ludolfingów. Jedynym skutecznym przeciwdziałaniem ekspansji niemieckiej było bliższe związanie się właśnie z Rzeszą. Najdobitniejszym manifestem pojednania i zawiązania stosunków z Ottonem I mogła być właśnie prośba o przysłanie misjonarzy przez cesarza, jednoznaczna z zerwaniem z Konstantynopolem28. Podobne motywy, a więc chęć związania się z Rzeszą widać w przypadku Mieszka I, któremu również zależało na przychylności cesarza.

Chęć uniknięcia konfliktu zbrojnego z Niemcami było zatem najważniejszym powo-dem chrztu Gézy. Niewykluczone, że był on już ochrzczony przez greckiego biskupa misyjnego. Możliwe, że Géza przyjął chrzest po raz drugi, aby zapewnić o swoich intencjach napływającym z Bawarii misjonarzom. W każdym razie nekrolog salzburski przy dacie śmierci Brunona z Sankt-Gallen, wskazuje, że był on właśnie tym biskupem wysłanym na Węgry z polecenia Ottona, który miał rzekomo ochrzcić księcia węgier-skiego29.

Zaproszenie niemieckich misjonarzy stanowiło ważny element propagandowy, jak również miało kolosalne znaczenie z perspektywy dziejów Węgier. Już wówczas rysowały się wyraźne różnice między chrześcijaństwem z Konstantynopola i Rzymu. W dalszym ciągu Kościół był formalnie jeden, jednakże można mówić o odrębnych obrządkach, gdyż na Wschodzie językiem Kościoła była Greka uznająca prawa innych języków narodowych (np. słowiańskiego), w przeciwieństwie do łacińskiego Zachodu. Zadecydowało to o tym, że Węgry znalazły się pod wpływem cywilizacji łacińskie-j,z którą związane są do dnia dzisiejszego. Dlatego też w powszechnej świadomo-ści utarło się przekonanie, że dopiero przybycie misjonarzy z Bawarii z Brunonem

26 D.S. Bachrach, Niemiecka sztuka wojenna w czasach Mieszka I, tłum. G. Smółka, Oświęcim 2014, s. 40–51.27 R. Barkowski, Lechowe Pole 955, Warszawa 2016, s. 174.28 G. Barabás, The Christianization of Hungary, [w:] Chrystianizacja „Młodszej Europy”, red. J. Dobosz,

J. Strzelczyk, M. Matla, Poznań 2016, s. 116.29 Gy. Győrffy, op. cit., s. 87.

Page 10: KIH-αsknh.uni.lodz.pl/kih/KIHa_98.pdf · 5 pierwszy był bardziej skory do żartów i psot, zaś Pùrtk odstraszał smrodem i własną głupotą. Imiona tych obu do dziś często

9

z Sankt-Gallen na czele około 972/973 r. stanowiło oficjalny początek chrześcijaństwa. Być może wynika to z tego, że cała średniowieczna historiografia węgierska (tworzona oczywiście z katolickiego punktu widzenia) uważała właśnie wielkiego księcia Gézę za pierwszego węgierskiego chrześcijanina.

Paulina Fronczak

Sytuacja w Hiszpanii w czasie walk hiszpańsko- -francuskich, do momentu zakończenia

wojny o niepodległość (1808–1812)

Po przegranej wojnie z Francją30 chciano zawrzeć sojusz ze swym sąsiadem. Była to tradycyjna polityka, z której nie wyniknęły żadne korzyści a jedynie problemy – Hiszpania uwikła się w konflikt z Anglią oraz z Portugalią31. Walka tocząca

się o niepodległość, mimo dużej liczby ofiar czy zrujnowania gospodarki, pokazała żywotność społeczeństwa hiszpańskiego. Ówczesny okres w Hiszpanii to czas rządów Karola IV oraz rzecznika współpracy z Napoleonem – Manuela Godoya, którego poli-tyka doprowadziła m.in. do klęski w bitwie z Francją pod Trafalgarem w roku 180532. W październiku dwa lata później dzięki niemu, został zawarty traktat w Fontainbleau, który mówił o wspólnym podziale i okupacji Portugalii33.

Przekroczenie granicy Hiszpanii przez wojska francuskie w celu zrealizowania postanowienia nie miało na celu tylko dotarcia do Portugalii – utworzono bowiem garnizony w hiszpańskich fortecach – zarówno w drodze do Lizbony jak i w Katalo-nii. Francuzi tłumaczyli to koniecznością zabezpieczenia przed atakiem angielskim. Zachowywali się oni w Hiszpanii jak w kraju okupowanym – dokonywali np. rekwi-zycji. Wszystko to było związane z planem Napoleona, który chciał wcielić kraj ten do swego imperium. Opanowanie Półwyspu wiązało się z unieszkodliwieniem Anglii poprzez blokadę ekonomiczną – aby była ona jednak skuteczna, musiała objąć swym zasięgiem całą Europę34.

W 1808 r. doszło w Hiszpanii do buntu przeciwko Godoyowi – wszystko na fali nastrojów antyfrancuskich. Zarzucano mu działanie na szkodę dla kraju i uzależnie-nie od Francji. Tłum buntowników wkroczył do pałacu królewskiego w Aranjuezie35 i dokonał rewolty36. Zaatakowany Godoy, który ledwo uszedł z życiem, został areszto-wany, król Karol IV zmuszony natomiast do abdykacji na rzecz swojego syna – Ferdy-nanda VII. Sytuacja ta miała miejsce 19 III 1808 r. Nowy władca nie nacieszył się jednak długo władzą – Bonaparte, widząc napiętą sytuację, chciał wykorzystać nadarzającą

30 Chodzi o wojnę toczącą się w latach 1793–1795.31 T. Miłkowski, P. Machcewicz, Historia Hiszpanii, red. R. Szlagor, Wrocław 1998, s. 233.32 M.T. de Lara, J.V. Baruque, A.D. Ortiz, Historia Hiszpanii, przekł. Sz. Jędrusiak, wyd. III, Kraków 2006, s. 387.33 Jedna z trzech części Portugalii miała zostać dziedzicznym królestwem Manuela Godoya, vide: T. Mił-

kowski, P. Machcewicz, op. cit., s. 233.34 Ibidem, s. 233.35 Miasto oddalone ok. 30 km od Madrytu, cf: http://www.aranjuez.es/ [dostęp: 3.07.2016].36 Nie było to spontaniczne wystąpienie, tłum był inspirowany przez zwolenników następcy tronu.

Page 11: KIH-αsknh.uni.lodz.pl/kih/KIHa_98.pdf · 5 pierwszy był bardziej skory do żartów i psot, zaś Pùrtk odstraszał smrodem i własną głupotą. Imiona tych obu do dziś często

10

się okazję. Wezwał on do Bajonny Karola IV, Ferdynanda oraz uwolnionego z jego roz-kazu Godoya. Rodzina królewska, w stanie konfliktu, odwołała się do Napoleona jako do arbitra – była to dla niego idealna sytuacja do realizacji jego planu dynastycznego. Hiszpańska korona przechodziła z rąk do rąk kilkakrotnie – Ferdynand zrzekł się korony na rzecz swojego ojca, a ten – na rzecz Napoleona w maju 1808 r. Ten ostatni zaoferował koronę swojemu bratu – Ludwikowi, który jednak odmówił, w ten spo-sób zapytanie doszło do Józefa Bonaparte, który po długich wahaniach zgodził się 6 VI 1808. W ten sposób zaczął się krótki okres panowania rodu Bonaparte na hisz-pańskim tronie.

Dnia 22 III 1808 r. Madryt został zajęty przez wojska francuskie, którym dowodził Joachim Murat. Natomiast 2 V doszło do wybuchu powstania ludowego przeciw Fran-cji. Zostało on krwawo stłumione37, co stało się początkiem ogólnonarodowej walki przeciw okupantowi38.

Na terenach, które nie zostały zajęte przez Francuzów utworzono junty – czyli rady – które przejmowały władzę. Organizowały one opór, nie uznawały abdykacji z Bajonny oraz deklarowały wierność Ferdynandowi VII, którego uważały za jedynego, prawowi-tego monarchę. Ich członkami byli przedstawiciele arystokracji, mieszczaństwa oraz kleru39. Powstające w poszczególnych miastach junty, powoływały junty prowincjo-nalne; zaś we wrześniu 1808 r. powołano w Aranjuezie juntę centralną. Wypowiedziała ona wojnę Francji w imieniu Ferdynanda VII. Brało w niej udział zarówno pospolite ruszenie jak i regularne oddziały armii.

Dnia 19 VII 1808 r. miała miejsce druzgocąca klęska generała Duponta w walkach pod Bailén40. Na skutek tych wydarzeń J. Bonaparte opuścił Madryt, do którego wjechał 10 dni wcześniej jako Józef I, a wojska francuskie wycofały się za Ebro. Porażka, o któ-rej mowa, była skutkiem niepowodzenia planu błyskawicznego opanowania Hiszpanii, używając ograniczonych sił.41

Jesienią 1808 r. odbył się zjazd w Erfurcie, po którym Aleksander I dał Napoleonowi gwarancję rosyjskiego sojuszu na wypadek wojny w Europie Środkowej. Ten ostatni skierował do Hiszpanii żołnierzy w liczbie 150 tys. – dla porównania rok później liczba ta wzrosła do 300 tys. Apogeum liczebności przypadło na 1811 r. (350 tys.). Warto w tym miejscu wspomnieć o udziale polskich sił w walce hiszpańsko-francuskiej. W kampanii brały udział 4 pułki – trzy piechoty i jeden jazdy – Legii Nadwiślańskiej, którym dowodził J. Chłopicki, 3 pułki piechoty Księstwa Warszawskiego oraz włączony do gwardii cesarskiej, dowodzony przez płk. W. Krasińskiego, pułk szwoleżerów. Ich udział w walce przeciw Hiszpanii miał być daniną za namiastkę państwa polskiego. Na przełomie października i listopada 1808 r. Napoleon przybył do Hiszpanii – przejąw-szy osobiste dowództwo nad wojskami francuskimi. Powrócił do Francji na początku roku 1809. Hiszpania nie miała szans stawiać oporu Wielkiej Armii, która dyspono-wała ogromną przewagą liczebną oraz dowództwem42.

37 Powstańcy zostali rozstrzelani, co zostało uwiecznione w słynnym obrazie Goya – Powstanie Dos de Mayo.38 T. Miłkowski, P. Machcewicz, op. cit., s. 234.39 Kler z biegiem czasu zyskiwał coraz większe znaczenie vide: ibidem, s. 234.40 Vide: P. Gawron, Bitwa pod Talaverą de la Reyna 27–28 lipca 1808 r.41 T. Miłkowski, P. Machcewicz, op. cit., s. 234.42 Ibidem, s. 234–236.

Page 12: KIH-αsknh.uni.lodz.pl/kih/KIHa_98.pdf · 5 pierwszy był bardziej skory do żartów i psot, zaś Pùrtk odstraszał smrodem i własną głupotą. Imiona tych obu do dziś często

11

Dnia 30 XI 1808 r. doszło do przełamania hiszpańskiej pozycji w wąwozie Samo-sierry, co otworzyło drogę do Madrytu. Do owego czynu doszło dzięki szarży polskich szwoleżerów, którym dowodził płk. J. Kozietulski. Zaledwie kilka dni później, bo 2 XII został zdobyty Madryt, do którego wrócił J. Bonaparte z armią francuską. Postępy wojsk Napoleona zahamowała obrona Saragossy oraz Gerony – bez nich Francuzi nie mogli kontrolować Aragonii i Katalonii. Mimo zawziętej walki, oba miasta zostały zdo-byte w 1809 r. Inne dotkliwe klęski, które spotkały wojsko hiszpańskie to bitwa pod Medellín w marcu 1809 r., a w listopadzie tego samego roku – bitwa pod Ocaña. Dla Francuzów oznaczało to jedno – otwartą drogę w kierunku Andaluzji43.

Poza siłami hiszpańskimi, Francuzi musieli zmierzyć się również z oddziałami angielskimi. W październiku 1808 r. Anglia zmusiła Francję do opuszczenia Portugalii, a obecny w Galicji korpus ekspedycyjny Moore’a, stwarzał zagrożenie dla Burgos oraz francuskich szlaków komunikacyjnych na północy kraju. W styczniu 1809 r. na skutek nacisku Napoleona, Moore został zmuszony opuścić Hiszpanię. Wkrótce, w Portugalii zaczął działać jeszcze silniejszy korpus Wellesleya. Po wejściu do Hiszpanii, odniósł on 18 VII 1809 r. zwycięstwo pod Talaverą. Wojska francuskie nie opanowały Portugalii, jednak w roku 1810 dotarły one do Andaluzji, którą zajęły, tak jak i większą część Hisz-panii. Mimo ogromnych wysiłków, nie zdobyły one Kadyksu44. W 1812 r. Francuzom udało się zająć Walencję.

Opanowanie prawie całego terytorium, nie świadczyło jednak o zwycięstwie Fran-cuzów. Działania wojsk hiszpańskich przeszły od regularnych, do partyzanckich. Jedynie ośrodki miejskie pozostawały pod stałą kontrolą okupanta. Przeciwko niemu występowały oddziały, tzw. partidas, w skład których wchodziło zazwyczaj od kilku-dziesięciu do 1000 partyzantów (guerilleros). W całej Hiszpanii działało ok. 400 takich oddziałów. W skład partidas wchodziło najwięcej chłopów, którzy z racji obowiązków w sezonie, opuszczali szeregi i oddawali się pracy w gospodarstwie. Nie istniała mię-dzy oddziałami żadna koordynacja, ich ataki na francuskie linie komunikacyjne, odby-wały się raczej z zaskoczenia. Uzbrojenie partyzantów zazwyczaj składało się z broni białej oraz muszkietów – otrzymywali oni również z rąk Anglików broń i amunicję45.

Dla działań partyzanckich nie bez znaczenia były też warunki geograficzne Płw. Ibe-ryjskiego. Sama wojna miała okrutny i brutalny charakter, a żadna ze stron nie prze-bierała w środkach. Z biegiem czasu, poza czynnikiem narodowym, pojawił się czynnik religijny – Francuzi byli postrzegani jako heretycy, chcący zniszczyć tradycje narodowe. Hasło wojny brzmiało „Bóg, ojczyzna, król”, poza tym guerilla kształtowała hiszpańską tożsamość narodową oraz wzmocniła ksenofobiczny wymiar patriotyzmu46.

W czasie zjazdu w Bajonnie miało miejsce przedstawienie przez Napoleona pro-jektu konstytucji, który został zaaprobowany przez hiszpańskich notabli (arystokracja, duchowieństwo, miasta, uniwersytety). Pierwsza wersja nawiązywała jednak do fran-cuskich ustaw zasadniczych epoki konsulatu i cesarstwa i nie stanowiła gwałtownego zerwania z tradycją. Była w niej mowa o podziale władzy, poruszała kwestię instytucji

43 Ibidem, s. 236.44 Kadyks – ufortyfikowane miasto, położone na wysuniętym w morzu cyplu, cf; T. Miłkowski, P. Machce-

wicz, op. cit., s. 236.45 Ibidem s. 236–237.46 T. Miłkowski, P. Machcewicz, op. cit., s. 237–238.

Page 13: KIH-αsknh.uni.lodz.pl/kih/KIHa_98.pdf · 5 pierwszy był bardziej skory do żartów i psot, zaś Pùrtk odstraszał smrodem i własną głupotą. Imiona tych obu do dziś często

12

senatu. Mówiła również o zniesieniu części przywilejów stanowych – zwłaszcza sądow-niczych. Wprowadzała wolność druku, proklamowała wolność handlu, przemysłu oraz zniesienie wewnętrznego cła. Znosiła również tortury, gwarantowała wyłączność reli-gii katolickiej – zakazywała tym samym praktykowania innych kultów. Obierała kie-runek ewolucji reformy monarchii absolutnej, wystrzegała się rewolucyjnych zmian.

Napoleon zdawał sobie sprawę, że Hiszpania nie jest gotowa na takie rozwiązania jak we Francji. Dnia 7 VII 1808 r. miało miejsce zaprzysiężenie konstytucji, po którym Józef Bonaparte powołał swój gabinet, którego członkami byli ministrowie, lub inni, którzy pełnili ważne funkcje przy Ferdynandzie VII. Początkowo znaczna część elit chciała podjąć współpracę z nowym królem, jednak z biegiem czasu, uległo to zmianie. Po wspomnianym już majowym powstaniu madryckim i przymusowym opuszczenia Madrytu, Józef zmuszony był dzielić władzę z francuskimi marszałkami – mieli oni zazwyczaj więcej do powiedzenia47.

W drugiej połowie roku 1808, doszło do rozłamu między nową władzą a trady-cyjnymi elitami – Napoleon czuł się pewniej w tym, co robił. W czasie gdy Bonaparte przebywał w Hiszpanii wydał dekret znoszący inkwizycję – zlikwidowano ⅔ klaszto-rów, co przysporzyło Francuzom wrogów w postaci duchowieństwa. Wtedy również doszło do zmiany systemu edukacyjnego – utworzono szkolnictwo średnie w stolicach prowincji, Akademię Rolniczą oraz Radę Edukacji Publicznej. Józef Bonaparte konty-nuował te reformy. Zreorganizowano też Radę Ministrów, tworząc nowe ministerstwa – Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, Ministerstwo Spraw Zewnętrznych, Wyznań oraz Sprawiedliwości. Zaszły również zmiany w podziale terytorialnym – utworzono 38 departamentów na wzór francuski.

Mimo tych działań, Józef maił ograniczoną władzę – Hiszpania znajdowała się pod francuską okupacją wojskową, a względy militarne przeważały nad politycznymi. Władca starał odwoływać się do Francji, jednak Napoleon patrzył na Hiszpanię jak na kraj satelicki. Chciał szybko skończyć jego podbój i w pełni włączyć go do swojego imperium. Ukoronowaniem tego planu stało się wcielenie do Francji całej Katalonii, czego Józef nie przyjął do wiadomości. Reżim józefiński nie był pozbawiony zaplecza – istniały bowiem grupy współpracujące z monarchią józefińską oraz z Francuzami – w ich skład wchodzili zarówno przedstawiciele arystokracji jak i niższych warstw społecznych. Kolaboranci kierowali się różnymi powodami – ze względu na legalny charakter władzy Józefa I, strach przed anarchią, czy też ze względu na bycie oświeco-nym reformatorem, który widział szansę dla unowocześnienia hiszpańskiego ustroju48.

Na skutek problemów monarchii – postanowień z Bajonny, abdykacji Ferdynanda VII, zaakceptowania narzuconych przez Napoleona notabli i konstytucji, zaczął kształtować się reformatorski projekt, czyli Kortezy, chcące podjąć próbę radykalnej przebudowy państwa. Obradowały one w Kadyksie, obleganym przez okupanta. Żądania dotyczące zwołania Kortezów, były formowane już od roku 1808, jednak junta centralna nie była temu przychylna. Ostatecznie 22 V 1809 r. został wydała ona dekret o zwołaniu Korte-zów, w których miało zasiąść 150 przedstawicieli arystokracji, duchowieństwa, miast, uniwersytetów oraz wojska. Deputowani dzielili się na trzy grupy: liberałów, umiar-kowanych reformatorów, oraz konserwatywnych obrońców absolutyzmu. Przewagę

47 T. Miłkowski, P. Machcewicz, op. cit., s. 238–239.48 Ibidem, s. 239–240.

Page 14: KIH-αsknh.uni.lodz.pl/kih/KIHa_98.pdf · 5 pierwszy był bardziej skory do żartów i psot, zaś Pùrtk odstraszał smrodem i własną głupotą. Imiona tych obu do dziś często

13

uzyskali ci pierwsi. Dnia 24 IX 1810 r. został wydany przez tę grupę dekret o rewolu-cyjnym charakterze. Proklamowano w nim suwerenność narodu, Kortezy obradować miały nie z mandatu królewskiego a z mandatu narodu. Zerwano również z zasadą, która określała istotę władzy i legitymizacji monarchii absolutnej49.

Dnia 19 III 1812 r. uchwalono w Hiszpanii konstytucję, najdłuższą w historii kraju – składającą się z 10 rozdziałów i 348 artykułów. W jej świetle Hiszpania stała się monarchią parlamentarna z trójpodziałem władzy – ustawodawczej, sądowniczej i wykonawczej. Władza ustawodawcza należała więc do Kortezów, wykonawcza – do króla. Władca posiadał również prawo weta wobec uchwał Kortezów, było to jednak weto zawieszające – odroczone uchwały wchodziły w życie po dwóch latach. Król nie mógł również opuścić Hiszpanii bez ich zgody, ani też zawierać międzynarodowych sojuszy, traktatów handlowych, nakładać podatków oraz zawierać małżeństw.

Konstytucja gwarantowała wolność druku i zniesienie cenzury prewencyjnej – nie dotyczyło to jednak druków religijnych. Obywatele zyskali nietykalność osobistą, a aresztowanie mogło odbyć się tylko na podstawie pisemnego nakazu. Ustawa zasad-nicza wprowadziła również powszechne prawo wyborcze, zniesiono inkwizycję, ale katolicyzm mógł być jedynym praktykowanym wyznaniem. Chłopi przestali być podda-nymi wobec pana feudalnego, wprowadzono za to kontrakty dotyczące uprawy ziemi. W roku 1813 wprowadzono dekret, mający być zapowiedzią przejęcia przez państwo i sprzedaży dóbr, należących np. do jezuitów, klasztorów czy domów zakonnych50.

Wszystkie te zmiany, wraz z konstytucją, były z założenia radykalnym zerwaniem z monarchią absolutną. Zamiast monarchii pojawiła się liberalna, konstytucyjna monarchia parlamentarna, w której król był podporządkowany Kortezom, wybiera-nym w powszechnych wyborach.

Postanowienia te jednak nie weszły w życie. W XIX-wiecznej Hiszpanii nie można było wprowadzić tak śmiałych zmian. Można powiedzieć, że w latach 1808–1814, istniały „trzy Hiszpanie” – pierwsza z nich to antyfrancuska, ludowa guerilla, druga – oświeceniowa, trzecia – liberalno-rewolucyjna Hiszpania Kortezów51.

W roku 1812 miało miejsce wycofywanie francuskich oddziałów, w związku z planowaną kampanią rosyjską. Zwiększyła się również liczebność angielskich sił interwencyjnych. W tym samym roku doszło do opanowania przez Wellingtona Estre-madury, a przełomem było zwycięstwo pod Arapiles, 22 VII 1812 roku. Następnie Anglicy zajęli Madryt na kilka miesięcy. Francuzi definitywnie zaczęli wycofywać się z południa, Józef I po kolejnym opuszczeniu stolicy już do niej nie powrócił. Dnia 21 VI 1813 r. w bitwie pod Vitorią, wojska napoleońskie poniosły klęskę. Tego samego roku, 11 XII podpisano traktat w Valençay, na mocy którego Napoleon uznał Fer-dynanda VII królem Hiszpanii, natomiast 16 IV 1816 r. napoleońscy marszałkowie – Suchet i Soult podpisali z Wellingtonem układ mówiący o zakończeniu walk, koń-cząc tym samym hiszpańską wojnę o niepodległość52.

49 Ibidem, s. 240–241.50 Ibidem, s. 241.51 Ibidem, s.241–242.52 Ibidem, s. 242.

Page 15: KIH-αsknh.uni.lodz.pl/kih/KIHa_98.pdf · 5 pierwszy był bardziej skory do żartów i psot, zaś Pùrtk odstraszał smrodem i własną głupotą. Imiona tych obu do dziś często

14

Michał Owczarek

Na drodze do kryzysu kubańskiego, czyli okres zimnej wojny na Karaibach

Kuba to z pewnością miejsce, o którego zwiedzeniu marzy wielu turystów. Z tą wyspą, leżącą na Karaibach, kojarzy nam się ciepłe morze oraz piękna, błękitna woda. Inni kojarzą ją z Hawaną, starymi samochodami z lat 40. i 50. XX w., które

do tej pory stanowią główną siłę motoryzacyjną kraju, czy z jej przywódcami Fide-lem i Raulem Castro. Właśnie ten pierwszy z braci, który przez kilkadziesiąt lat rządził wyspą, był jednym z aktorów wydarzenia, które mogło zmienić bieg historii po II woj-nie światowej, nazwanego przez historyków „drugim kryzysem kubańskim”.

Kluczową rolę odegrały wówczas USA i ZSRR. W tym miejscu należy zaznaczyć, że obydwa wymienione mocarstwa dysponowały w tym okresie bronią atomową, co nie jest bez znaczenia w przypadku problematyki tegoż konfliktu. Drugi kryzys kubański był okresem w relacjach na linii USA–ZSRR, podczas którego niewiele brakowało, by wybuchła wojna atomowa53.

Dnia 1 I 1959 r. na Kubie doszło do przewrotu. Dotychczasowy dyktator – Fulgencio Batista został zmuszony do opuszczenia wyspy. Władzę przejął Ruch 26 Lipca, którym kierował Fidel Castro54. I tak oto syn plantatora trzciny cukrowej 16 II 1959 r. został premierem Kuby55. Rozpoczął on wprowadzanie własnych reform, co w konsekwencji spowodowało zerwanie stosunków z USA, oraz zwrócenie polityki w stronę ZSRR.

Fidel Castro nadał państwu socjalistyczny kierunek rozwoju. USA uznały rządy Castro, mimo niechęci do komunistycznej ideologii56. Mimo to rząd kubański zaczął wywłaszczać i konfiskować majątki należące do Amerykanów tj. hotele, rafinerie ropy naftowej, motywując to interesem narodowym57. Głównym problemem w tej materii było to, iż rząd w Hawanie odmówił wypłat odszkodowań za znacjonalizowanie mająt-ków Reakcją ze strony Stanów Zjednoczonych była blokada ekonomiczna wyspy58.Ponadto USA w styczniu 1961 r. zawiesiły stosunki z władzami kubańskimi. W efekcie czego Castro jeszcze bardziej zaczął zacieśniać swoje relacje z ZSRR59. Można zatem stwierdzić, że od połowy 1960 r. trwała ekonomiczna wojna kubańsko-amerykańska.

Dnia 2 I 1961 r., armia kubańska zademonstrowała sprzęt wojskowy, który był głównie produkcji radzieckiej. Prezentacja ta miała miejsce w stolicy Kuby, Hawanie, podczas defilady zorganizowanej z okazji rocznicy zwycięstwa rewolucji. Reakcja ze strony Stanów Zjednoczonych była natychmiastowa i stanowcza. Następnego dnia zerwały one stosunki dyplomatyczne i konsularne z wyspą60. Dodatkowo na relacjach kubańsko-amerykańskich zaważyła także sprawa inwazji w Zatoce Świń.

53 J. Kubowski, Stany Zjednoczone Ameryki w obliczu zagłady atomowej. Kryzys kubański – trzynaście dni, które wstrząsnęły Ameryką, Brzezia Łąka 2016, s. 9.

54 W. Kostecki, Zaczniemy wojnę w poniedziałek. Kubański kryzys rakietowy 1962, Warszawa 2012, s. 11.55 B. Wołoszański, Na krawędzi. Kryzys kubański 1962, Warszawa 1995, s. 82.56 J. Kubowski, op. cit., s. 13.57 W. Kostecki, op. cit., s. 11.58 Ibidem, s. 12.59 W. Roszkowski, Półwiecze. Historia polityczna świata po 1945 roku, Warszawa 1998, s. 149–150.60 Ibidem, s. 13.

Page 16: KIH-αsknh.uni.lodz.pl/kih/KIHa_98.pdf · 5 pierwszy był bardziej skory do żartów i psot, zaś Pùrtk odstraszał smrodem i własną głupotą. Imiona tych obu do dziś często

15

W czasie kampanii prezydenckiej w roku 1960 kandydatowi demokratów John- owi Fitzgeraldowi Kennedy’emu udało się przekonać Amerykanów do tego, iż armia jest względnie słaba w porównaniu ze Związkiem Radzieckim i należy zlikwidować powstałą lukę, w szczególności na polu rakietowym61. Z racji na 22 poprawkę do Kon-stytucji Stanów Zjednoczonych, prezydent Dwight Eisenhower nie mógł ponownie ubiegać się o reelekcję62, głową państwa został wybrany w listopadzie 1960 r. Ken-nedy. Jego administracja zaczęła projektować plany usuwania siłą niewygodnych przywódców tzw. Trzeciego Świata. Niewątpliwie takim był Fidel Castro, dlatego też na polecenie Kennedy’ego, CIA przygotowała projekt likwidacji kubańskiego premiera63. Pomimo zapewnień ze strony amerykańskiej, iż nie będą oni ingerować w sprawy kubańskie, stało się inaczej. Projekty zakładające interwencję USA na Kubie zostały zatwierdzone jeszcze w marcu 1960 r. przez administrację prezydenta Eisenhowera64.

Zakładały one, że specjalnie wyszkoleni kubańscy uciekinierzy (którzy znajdo-wali się w USA) dokonają inwazji na swoją ojczyznę, a do nich miałby się przyłączyć mieszkańcy wyspy oraz część wojskowych. To pozwoliłoby, według planów admini-stracji amerykańskiej, na obalenie rządów Castro i powołanie na jego miejsce nowego, zaprzyjaźnionego ze Stanami Zjednoczonymi rządu65. Oto 17 IV 1961 r. w Zatoce Świń66 wylądowała wyszkolona przez CIA brygada67. Jednostka ta znana była pod numerem 2506. Jej oddziały znalazły się pod silnym ostrzałem ze strony kubańskiej, a Fidel Castro w przeciągu doby zmobilizował około dwudziestu tysięcy żołnierzy. Kennedy zdecydował się o posłaniu dodatkowych sił. Miało to być sześć nieoznakowanych, amerykańskich myśliwców, których zadaniem była osłona brygady bombowców B-26. Na nic się to zdało, ponieważ te drugie przyleciały z godzinnym opóźnieniem. Praw-dopodobnie wyniknęło to z faktu pomylenia stref czasowych pomiędzy Nikaraguą, a Kubą. Efekt był taki, że zostały one zestrzelone przez działa przeciwlotnicze.

Inwazja zakończyła się 19 IV 1961 r. zupełną klęską Amerykanów. Niektórym emi-grantom udało się uciec; około 1200 poddało się i trafiło do niewoli kubańskiej, zaś stu zostało zabitych. Osoby znajdujące się w niewoli kubańskiej spędziły w niej 20 miesięcy, aż do momentu wynegocjowania kontraktu z Fidelem Castro68. Fiasko tejże operacji było zupełne. Ukazała ona nie tylko nieudolność z perspektywy militarnej, ale także prezydenta. Przywódca Stanów Zjednoczonych okazał się kłamcą69 (mówiąc, że USA nie będą ingerować w sprawy kubańskie i to jeszcze na pięć dni przed rozpo-

61 W. Roszkowski, op. cit., s. 103.62 „Nikt nie będzie wybierany na urząd Prezydenta więcej niż dwa razy i nie więcej niż raz, jeśli spra-

wował ten urząd lub pełnił obowiązki Prezydenta przez więcej niż dwa lata w okresie kadencji, na którą kto inny został wybrany na Prezydenta. […]”, cyt.: Biblioteka Sejmowa – Konstytucja Stanów Zjednoczonych Ameryki, tłum. Andrzej Pułło, Warszawa 2002, s. 63–64 [http://biblioteka.sejm.gov.pl/wp-content/uplo-ads/2015/03/USA-pol.pdf, dostęp: 19 IX 2016 r.]

63 W. Roszkowski, op. cit., s. 103.64 J. Kubowski, op. cit., s. 15.65 Ibidem, s. 15.66 Zatoka na Morzu Karaibskim w centralno-zachodniej części południowego wybrzeża Kuby, oddalona

od Hawany ok. 150 km.67 W. Roszkowski, op. cit., s. 103–104.68 The Bay of Pigs, John F. Kennedy Presidential Library and Museum; https://www.jfklibrary.org/JFK/

JFK-in-History/The-Bay-of-Pigs.aspx, dostęp: 19 IX 2016 r.69 W. Roszkowski, op. cit., s. 104.

Page 17: KIH-αsknh.uni.lodz.pl/kih/KIHa_98.pdf · 5 pierwszy był bardziej skory do żartów i psot, zaś Pùrtk odstraszał smrodem i własną głupotą. Imiona tych obu do dziś często

16

częciem operacji w Zatoce Świń70). Wydarzenia te jeszcze bardziej pchnęły przywódcę kubańskiego w stronę Kremla.

Wybory prezydenckie z roku 1960 w USA, były z perspektywy Moskwy, a w szcze-gólności Nikity Chruszczowa71 pozytywnie odbierane. W obliczu odejścia z jednego z najważniejszych stanowisk na świecie, którym niewątpliwie jest Prezydent Stanów Zjednoczonych, doświadczonego i cenionego polityka jakim był Dwight Eisenhower72, nowo wybrany John Fitzgerald Kennedy wydawał się kandydatem idealnym. Był on młody i niedoświadczony w wielu aspektach polityki. Tak przynajmniej mógł myśleć początkowo Chruszczow…

70 Ibidem, s. 103.71 Nikita Chruszczow (1894–1971) – radziecki polityk, który po śmierci Józefa Stalina (chociaż nie od

razu) w roku 1953 przejął władzę ZSRR i został I sekretarzem Komunistycznej Partii Związku Radziec-kiego (KPZR). W roku 1956, na XX zjeździe KPZR, wygłosił słynny referat zatytułowany: „O kulcie jednostki i jego następstwach”, gdzie przedstawił część krwawych aspektach rządów Stalina. Zapoczątkowało to proces destalinizacji. Władzę sprawował do 1964 roku. Vide: Chruszczow Nikita S., [w:] Encyklopedia PWN http://encyklopedia.pwn.pl/haslo/Chruszczow-Nikita-S;3886077.html, dostęp: 20 IX 2016 r.

72 Dwight David Eisenhower (1890–1969) – generał wojsk amerykańskich, brał udział w II wojnie światowej. Był głównodowodzącym podczas operacji aliantów w Europie. Brał udział w walkach w Afryce Północnej, na Sycylii, we Włoszech i Normandii. W 1953 roku został wybrany na prezydenta Stanów Zjedno-czonych z ramienia Partii Republikańskiej. Sprawował ten urząd przez dwie kadencje, do roku 1961. Vide: Eisenhower Dwight David, [w:] Encyklopedia PWN http://encyklopedia.pwn.pl/haslo/Chruszczow-Nikita-S; 3886077.html, dostęp: 20 IX 2016 r.

Page 18: KIH-αsknh.uni.lodz.pl/kih/KIHa_98.pdf · 5 pierwszy był bardziej skory do żartów i psot, zaś Pùrtk odstraszał smrodem i własną głupotą. Imiona tych obu do dziś często

17

Po nieudanej interwencji amerykańskiej w Zatoce Świń musiała zrodzić się obawa za- równo u Fidela Castro jak i u Nikity Chruszczowa, że Amerykanie będą podejmować kolejne próby ingerencji na Kubie. Obydwaj rządzący zdawali sobie sprawę, iż skuteczna obrona wyspy ze strony ZSRR jest zupełnie niemożliwa, chociażby ze względu na odle-głość dzielącą obydwa państwa. Można było za to próbować wzmacniać militarnie. W tym miejscu należy wskazać odległość Kuby do Stanów Zjednoczonych (na Florydę jest około 230 km). Dystans powodował, że ciężko byłoby transportować pomoc militarną ze strony Związku Radzieckiego Kubie, bez zauważenia przez Amerykanów, lecz z drugiej strony odpowiednia broń dostarczona na wyspę mogła bardzo realnie zagrozić USA.

W maju 1962 r. pomiędzy kierownictwami Kuby i ZSRR doszło do porozumienia, dotyczącego rozmieszczenia na wyspie broni atomowej. Oczywiście wszystko odbyło w ścisłej tajemnicy. Dnia 24 maja Biuro Polityczne Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego podjęło decyzję, by na wyspie rozlokować rakiety średniego zasięgu z głowicami atomowymi, a także przystąpiono do operacji „Anadyr”73. Nasuwa się jesz-cze jedno przemyślenie odnośnie tego kubańsko-radzieckiego porozumienia – otóż w 1961 r. Stany Zjednoczone zaczęły budować w swoich bazach w Turcji i we Włoszech wyrzutnie rakiet z głowicami jądrowymi „Jupiter”. Zasięg rakiet, szczególnie tych roz-lokowanych w bazie tureckiej, obejmował zachodnią część ZSRR, włącznie z Moskwą i Leningradem (dzisiejszy Sankt Petersburg)74. Na podstawie tych informacji, można wysnuć tezę, że Chruszczow nie tylko pomagał Kubie dla jej dobra. Widział w tym korzyści w postaci możliwości blokowania Amerykanów, gdyby ich zamiar, mogłyby zagrażać Związkowi Radzieckiemu. Wszystkie wyżej wymienione czynniki miały wpływ na dalsze losy relacji amerykańsko-kubańsko-radzieckich.

RECENZJE, SPRAWOZDANIA, KULTURA

Hanna Zienkiewicz

Sprawozdanie z odczytu PTH

Dnia 18 października 2016 r. o godzinie 16 w gmachu Instytutu Historii UŁ odbyło się spotkanie zorganizowane przez łódzki oddział Polskiego Towarzy-stwa Historycznego. Zgromadzeni mieli okazję wysłuchać mgr Zofii Kozłow-

skiej – członka Zarządu Głównego PTH i wiceprezesa ds. edukacji historycznej PTH, a także i przede wszystkim, dydaktyka z wieloletnim doświadczeniem.

Temat ostatniej reformy szkolnej – likwidacja gimnazjów oraz powrót do ośmio-letniej szkoły podstawowej i czteroletniej szkoły średniej budzi wiele kontrowersji. Właśnie temu swoją uwagę poświęciła mgr Kozłowska. Zgromadzeni mieli okazję zapoznać się z reformami, przez które przeszło polskie szkolnictwo w ciągu ostatnich

73 J. Kubowski, op. cit., s. 16.74 Ibidem, s. 17.

Page 19: KIH-αsknh.uni.lodz.pl/kih/KIHa_98.pdf · 5 pierwszy był bardziej skory do żartów i psot, zaś Pùrtk odstraszał smrodem i własną głupotą. Imiona tych obu do dziś często

18

kilkudziesięciu lat a także wysłuchać – nieraz kąśliwych, ale błyskotliwych komentarzy na temat wszelkich zmian. Z niezwykłym poczuciem humoru wiceprezes ds. edukacji historycznej starała się przedstawić kolejne etapy powstawania nowej reformy eduka-cji. Pytania może nasuwać sformułowanie – starała się – nie zostało ono użyte przeze mnie przypadkowo, bowiem na chwilę obecną nic nie jest jasne.

Zofia Kozłowska zatrzymała także na dłużej swoją uwagę nad zagadnieniem obecnej podstawy programowej (nowej nie mogła omówić, gdyż nie została ona jeszcze opra-cowana), a także cezur czasowych realizowanych w poszczególnych klasach. Pomysł na nowy podział budzi kontrowersje i zaniepokojenie, a przede wszystkim niezrozu-mienie. Konkluzja jednak utrzymuje się, jedna – jak to będzie wyglądało – czas pokaże.

Po części merytorycznej przyszła pora na pytania. Pomimo niestandardowego tematu spotkania – sala wypełniona była aż po brzegi. Padało nie tylko wiele pytań, ale również cennych spostrzeżeń. Wzbogaciły one niezwykle całą debatę. Pani Zofia nie pozostawiła żadnego głosu bez uwagi. Śmiem przypuszczać, iż gdyby nie ograniczenia czasowe, spotkanie potrwałoby z pewnością więcej niż dwie godziny.

Michał Maciuk

Sprawozdanie z akcji sprzątania cmentarza wojennego z okresu I wojny światowej

Dnia 22 października 2016 r. miała miejsce akcja charytatywna sprzątania cmentarza wojennego z czasów I wojny światowej na Starej Gadce. Została ona zorganizowana przez wykładowcę Uniwersytetu Łódzkiego, panią profesor

Jolantę Daszyńską oraz jej męża, pana Krzysztofa Daszyńskiego – pasjonata historii.Około godziny 9:20 wszyscy zainteresowani wydarzeniem zebrali się przy wejściu

na cmentarz. Część z nas zaczęła od przebrania się w stroje z danej epoki. Na moment stałem się piechurem armii pruskiej. Wśród nas był też żołnierz armii carskiej.

Zanim rozpoczęto sprzątanie, pan Krzysztof, w przebraniu rosyjskiego oficera, opro-wadził nas po cmentarzu, szczegółowo nam go opisując. O godzinie 10:00 pojawiła się telewizja TVP3, celem przeprowadzenia z nami krótkiego wywiadu. Wówczas państwo Daszyńscy opowiedzieli dziennikarzom historię bitwy pod Łodzią z jesieni 1914 r. Następnie oprowadzili ich wokół cmentarza, dokładnie opisując jego plan i przytacza-jąc historię powstania. Kiedy wspominali o ówczesnych żołnierzach, zwracali uwagę na poszczególne elementy stroju, wskazując na osoby w nie przebrane. W tym samym czasie część z nas sprzątała cmentarz zbierając śmieci oraz wymieniając znicze. Na koniec, o godzinie 12:00, uroczyście zostały złożone kwiaty pod krzyżem, stojącym pośrodku cmentarza między grobami żołnierzy niemieckich i rosyjskich.

Uważam, że akcja sprzątania nekropolii połączona z elementami rekonstruk-cji historycznej, była wydarzeniem, które przyniosło wiele pozytywnych skutków. Przede wszystkim miejsce spoczynku żołnierzy z czasów wielkiej wojny, w tym także Polaków, zostało uporządkowane. Niezwykle ważna była też wiedza, którą wyłożyli organizatorzy spotkania – pani profesor Jolanta Daszyńska oraz jej mąż, dotycząca

Page 20: KIH-αsknh.uni.lodz.pl/kih/KIHa_98.pdf · 5 pierwszy był bardziej skory do żartów i psot, zaś Pùrtk odstraszał smrodem i własną głupotą. Imiona tych obu do dziś często

19

zarówno I wojny światowej, jak i operacji łódzkiej. Należy także wspomnieć o stro-jach i wyposażeniu żołnierzy, bardzo dobrze oddających ducha danej epoki, co było dla mnie studenta historii oraz miłośnika militariów – niesamowitym przeżyciem.

Nina Radzyńska

Nie taki Wiking straszny, jak go malują

W czasach, kiedy uczniowie z roku na rok coraz mniej chętnie chodzą do szkoły, a coraz częściej podnoszone są hasła głoszące, że dzieci za wcze-śnie zaczynając edukacje tracą swoje dzieciństwo, wydawać by się mogło,

że pomysł Uniwersytetu dla Dzieci nie spotka się z pozytywnym przyjęciem. To jednak tylko pozory. W bieżącym roku akademickim najmłodsi studenci licznie przybywają na zajęcia. Czym jest Uniwersytet Łódzki dla Dzieci i jak funkcjonuje? Niektórym z nas nie-raz trudno wytrzymać półtorej godziny na wykładach czy konwersatoriach. Jak więc udaje się to siedmiolatkom?

W pierwszej kolejności należy wskazać, że w ramach UŁDD odbywają się trzy typy zajęć. Są to warsztaty i wykłady dla dzieci oraz (wbrew temu co sugeruje nazwa), wykłady dla rodziców. Pierwsze z nich prowadzą studenci. Koła naukowe co roku star-tują w konkursie na najlepszy projekt i liczą, że znajdzie się w wąskiej grupie zwycięz-ców. Nagrodą jest możliwość prowadzenia warsztatów.

Po nieudanych próbach z ubiegłych lat, SKNH po raz kolejny zgłosiło swoją kan-dydaturę. Tym razem temat brzmiał: Nie taki Wiking straszny jak go malują. Mimo starań, włożonych w opracowanie konspektu zajęć, nie robiliśmy sobie większych nadziei. Jednak pewnego dnia zadzwoniła pani z Centrum Promocji UŁ i poprosiła, by opisać jej w sposób bardziej szczegółowy naszą koncepcję. Po sympatycznej roz-mowie pozostawało czekać na wyniki. Kilka godzin później przyszedł mail z wiado-mością – ostaliśmy się.

Rozpoczął się okres snucia planów, ścierania się koncepcji i przygotowań. Aż w końcu przyszło nam stawić czoło wyzwaniu. Dnia 23 października 2016 r. odbyły się pierwsze zajęcia. Jeszcze poprzedniego wieczoru miała miejsce generalna narada członków komitetu, odpowiedzialnego za warsztaty, zwanego przez nas Wikingiem. Ostatnie ustalenia, poprawki, wykończanie strojów i dekoracji, obyły się bez nerwowej atmosfery. Stres pojawił się dopiero rano.

W końcu nadszedł wyczekiwany przez nas dzień. Ekipa Wikingów w składzie: Adam Grzegorczyk, Hanna Zienkiewicz, Marta Dobrowolska, Nina Radzyńska (prze-wodnicząca Wikinga) i Piotr Budzyński (przewodniczący SKNH UŁ), miała zmierzyć się z wyzwaniem i poprowadzić warsztaty. Przewodniczący Koła otworzył drzwi sali i sprawdzając listę obecności wpuszczał dzieci do środka. Po wejściu, niepewnie zajmowały miejsca na kocach rozłożonych wokół makiety ogniska. Poprzez zabawę, młodzi adepci poznawali historię, wierzenia oraz życie codzienne Wikingów. Nie mogło zabraknąć miejsca na podboje. Obalony został również mit głoszący, że nordyj-scy wojownicy na hełmach nosili rogi.

Page 21: KIH-αsknh.uni.lodz.pl/kih/KIHa_98.pdf · 5 pierwszy był bardziej skory do żartów i psot, zaś Pùrtk odstraszał smrodem i własną głupotą. Imiona tych obu do dziś często

20

Na koniec kilka migawek z naszych warsztatów:

Losowanie załóg, w których dzieci będą wykonywać zadania

Nim się obejrzeliśmy, zajęcia dobiegły końca. Dzieci pobiegły do czekających na korytarzu rodziców, by pochwalić się własnoręcznie zrobionymi sakiewkami, drewnianymi monetami oraz dyplomami. Nam zaś pozostały miłe wspomnienia i… sprzątanie.

Chcielibyśmy szczególnie podziękować Pani prof. Teresie Wolińskiej, która pod-sunęła nam literaturę przydatną do przygotowania zajęć. Podziękowania należą się również Paulinie Fronczak i Marice Matusiak, które wspierały nas swoją wiedzą i radą oraz Aleksandrze Mazurkiewicz, która użyczyła nam stroje.

Prowadzenie tego typu warsztatów jest doskonałą zabawą. Dlatego zapraszamy wszystkich, którzy są zainteresowani prowadzeniem takich lekcji dla dzieci, aby do nas dołączyli!

Page 22: KIH-αsknh.uni.lodz.pl/kih/KIHa_98.pdf · 5 pierwszy był bardziej skory do żartów i psot, zaś Pùrtk odstraszał smrodem i własną głupotą. Imiona tych obu do dziś często

21

Praca w grupach

Praca w grupach

Page 23: KIH-αsknh.uni.lodz.pl/kih/KIHa_98.pdf · 5 pierwszy był bardziej skory do żartów i psot, zaś Pùrtk odstraszał smrodem i własną głupotą. Imiona tych obu do dziś często

22

Rozdanie dyplomów

Praca w grupach

Page 24: KIH-αsknh.uni.lodz.pl/kih/KIHa_98.pdf · 5 pierwszy był bardziej skory do żartów i psot, zaś Pùrtk odstraszał smrodem i własną głupotą. Imiona tych obu do dziś często

23

Paulina Fronczak

Podsumowanie konferencji „A więc wojna!”

Odbywającą się w dniach 17–19 listopada w Pałacu Biedermanna interdyscy-plinarną, studencko-doktorancką konferencję pt. „A więc wojna!” – działania militarne i ich kontekst polityczno-prawny, gospodarczy i społeczno-kulturowy

na przestrzeni dziejów można zaliczyć do udanych. Na wydarzenie to, poza młodymi naukowcami z Łodzi, przybyli prelegenci z wielu polskich ośrodków – z Poznania, Gdańska, Zielonej Góry, Siedlec, Katowic, Warszawy, Krakowa, Lublina, Częstochowy, Szczecina, Opola, Wrocławia i Rzeszowa. Z racji braku podziału na konkretne panele, uczestnicy w ciągu trzech dni spotkań mieli możliwość wysłuchania referatów o róż-norodnej tematyce, co podkreślało interdyscyplinarność naszego przedsięwzięcia. Wiele osób przybyło również na debatę inauguracyjną prowadzoną przez dra Bartosza Kaczorowskiego pt.: Polska w świetle współczesnych konfliktów, w której udział wzięli: dr Marzena Iwańska (z wykształcenia historyk i psycholog), prof. nadzw. dr hab. Prze-mysław Waingertner (historyk) oraz dr Michał Rulski (politolog).

Przygotowanie konferencji wymagało od nas wiele pracy i wielu poświęceń. Wydarzenie było również wyjątkowe dzięki wspierającym nas instytucjom: Centrum Badań nad Historią i Kulturą Basenu Morza Śródziemnego i Europy Południowo-Wschodniej im. prof. Walde-mara Cerana – Ceraneum, Katedrze Litera-tury i Kultury Niemiec, Austrii i Szwajcarii, Podatkowemu Kołu Naukowemu ADVISOR oraz Studenckiemu Kołu Naukowemu Prawa Budżetowego i Podatkowego FINIS. W tym miejscu chciałabym podziękować każdemu za okazaną pomoc i zaanga-żowanie. Naszemu opiekunowi Panu dr. Tomaszowi Pietrasowi za wsparcie i wiele pomocnych rad, Panu Dziekanowi – prof. zw. dr hab. Maciejowi Kokoszko za moż-liwość zorganizowania konferencji w tak wspaniałym miejscu, jakim jest Pałac Bie-dermanna, Pani Dziekan prof. zw. dr hab. Joannie Jabłkowskiej za współpracę i cen- ne wskazówki, wszystkim uczestnikom

debaty, a także naszym koleżankom i kolegom z wymienionych wyżej kół naukowych. Nieoceniony wkład w przygotowania włożył Komitet Organizacyjny, dlatego każdej z tych osób chciałabym jeszcze raz serdecznie podziękować za poświęcony czas, szcze-gólnie w okresie najintensywniejszych przygotowań oraz za wiele cennych rad, wska-zówek i podsunięcie interesujących pomysłów.

Page 25: KIH-αsknh.uni.lodz.pl/kih/KIHa_98.pdf · 5 pierwszy był bardziej skory do żartów i psot, zaś Pùrtk odstraszał smrodem i własną głupotą. Imiona tych obu do dziś często

24

Piotr Janicki

III Ogólnopolski Kongres Młodych Bizantynistów

W dniach 25–26 listopada 2016 r. w Instytucie Historii UŁ odbył się III Ogól-nopolski Kongres Młodych Bizantynistów. Była to już trzecia edycja wyda-rzenia, organizowanego uprzednio przez Sekcję Historii Bizancjum SKNH

UAM. Wielkim wyzwaniem dla naszego Koła było zorganizowanie tej konferencji, gdyż jak dobrze wiemy, tydzień wcześniej miała miejsce Łódzka Jesień Młodych Historyków. Pragnę w tym miejscu podziękować wszystkim zaangażowanym osobom, zarówno tym z Komitetu Organizacyjnego, jak i spoza, za pomoc przy przygotowaniach do Kongresu.

Podczas inauguracji konferencji, Dziekan Wydziału Filozoficzno-Historycznego UŁ – prof. dr hab. Maciej Kokoszko wygłosił wykład pt. Ciecierzyca jako lekarstwo i produkt medyczny w wybranej greckiej literaturze medycznej. Słu-chacze zgromadzeni w Sali Rady Wydziału mogli poznać historię tej popularnej w okresie antyku rośliny (udomowiona została już w ósmym tysiącleciu p.n.e.) oraz dowiedzieć się o kilku praktycznych jej zastosowaniach. O atrakcyj-ności wywodu świadczyły gromkie brawa oraz pytania dotyczące poruszonej tematyki.

W tym roku blisko trzydzieści osób brało czynny udział w naszej konferencji. Byli to spe-cjaliści z takich dziedzin jak historia, historia sztuki, archeologia, filologia klasyczna czy też prawo, którzy reprezentowali znane i cenione ośrodki akademickie. Obrady zaś toczyły się w obrębie kilku paneli tematycznych, wśród któ-rych możemy wymienić: Inter veterem et novam Romam – Civitas, cultura et religio in antiquitate posteriore, Ars byzantina et metabyzan-tina, De bellis et foederibus, De imperio et imperiatoriubus oraz dwie Varia.

Świadczy to niewątpliwie o interdyscyplinarności referatów, które były na bardzo wysokim poziomie. Ich autorzy przedstawiali innowacyjne i autorskie tematy, które nie były znane szerszej publiczności. O dobry poziom dyskusji po wygłoszonych wystąpie-niach, zadbali także wykładowcy z Katedry Historii Bizancjum. Dr Paweł Filipczak wraz z dr. Kiryłem Marinowem moderowali wybrane panele.

Dobrym owocem konferencji okazała się nawiązana współpraca z przedstawicielami ośrodka poznańskiego przy organizacji zbliżającej się już IV edycji Kongresu. Liczymy na to, że będzie tak samo udana. Na szczególną uwagę zasługuje fakt, iż planowany jest druk publikacji pokonferencyjnej, w znanej i cenionej od lat serii wydawniczej SKNH UŁ – „Vade Nobiscum”1. Będzie to już XVIII tom, w którym znajdą się również teksty ze wspomnianej wcześniej jesiennej konferencji.

1 http://sknh.uni.lodz.pl/podstrony/vade.html.

Page 26: KIH-αsknh.uni.lodz.pl/kih/KIHa_98.pdf · 5 pierwszy był bardziej skory do żartów i psot, zaś Pùrtk odstraszał smrodem i własną głupotą. Imiona tych obu do dziś często

25

Maciej Jaśniewski

„Wołyń” w kilku słowach

Dnia 7 października 2016 r. miała miejsce premiera filmu „Wołyń” Wojciecha Smarzowskiego75. Dzieło to z pewnością jest warte uwagi i głębszych refleksji. Film ten jest próbą nakreślenia problemu rzutującego po dziś dzień na rela-

cje polsko-ukraińskie. Nadal wywołuje skrajne emocje po obu stronach. Warto zatem poświęcić nieco uwagi tej produkcji, która może nam pomóc zrozumieć historię.

Akcja filmu rozpoczyna się na krótko przed napaścią hitlerowskich Niemiec na Pol-skę w 1939 r. Od pierwszych chwil reżyser wyraźnie zarysowuje poważne problemy targające ówczesną II Rzeczpospolitą – separatyzm ukraiński, silne tendencje nacjona-listyczne, konflikty społeczne i agitację komunistyczną. Wielonarodowy i wielowyzna-niowy charakter Kresów Wschodnich był poważnym problemem.

Dobrze ukazują go sceny wesela – mieszanka polskiej oraz ukraińskiej kultury – będąca przykładem długiego współistnienia obu nacji, mieszkających obok siebie i uważających się za „braci”. Niestety sielankowy nastrój tego wydarzenia zostaje zakwestionowany podejściem weselników do wspólnej biesiady. Obie strony, mimo wielowiekowej zażyłości i współżycia w jednej społeczności wiejskiej, przejawiają skrajne podejścia. Przykładem rozkładu przyjacielskich relacji są chociażby słowa polskich biesiadników (dokładnie przedstawiciela Policji Państwowej oraz wyżej sytu-owanych mieszkańców wsi): „Polak Pan, Ukrainiec cham”.

Od samego początku W. Smarzowski pragnie zarysować problem nacjonalizmu, który popychał ludność pochodzenia ukraińskiego do wystąpień antypolskich, pod-sycanych z jednej strony propagandą sowiecką – postać ukraińskiego komunisty na weselu, nawołującego do zrzucenia wielkopańskiej i burżuazyjnej władzy – z drugiej zaś stosunek polskiej lokalnej elity do „ruskich” sąsiadów. Postrzegali oni mieszkają-cych po sąsiedzku Ukraińców i Żydów jako nacje niższe. Sami zaś byli uprzywilejowani np. w szkolnictwie, kolei państwowej, handlu oraz urzędach. Posiadali największe domy, gospodarstwa rolne i zagospodarowywali najżyźniejsze pola.

Początek wojny oznaczał przegraną armii polskiej, dużą skalę dezercji z wojska lud-ności pochodzącej z Kresów ówczesnej Rzeczypospolitej, upadek państwa polskiego oraz wtargnięcie dnia 17 września 1939 r. Armii Czerwonej na ziemie wschodnie. Wywołało to falę frustracji społecznej i chęci odwetu na „ciemiężycielach Wolnej Ukra-iny”. Nastanie władzy sowieckiej, przyłączenie terenu Kresów do Związku Radziec-kiego oraz rozbudzenie świadomości politycznej narodów zamieszkujących te tereny rozpoczęło lawinę agresji i społecznego niezadowolenia. „Wyzwolenie” zachodniej Ukrainy przez Armię Czerwoną, było uważane przez część ludności tych ziem za cud, który przybliżał chwilę równouprawnienia i wolności, o której to śpiewano i głośno dyskutowano. Niestety nadzieje te pokrzyżowało podejście nowych władz do idei wol-ności roztaczanych niegdyś przez sowieckich agitatorów oraz rodzimy ruch narodowy. Władza sowiecka deklarowała, że nie ma mowy o żadnej „Wolnej Ukrainie”, a jedynie o Związku Radzieckim, któremu to za wyzwolenie winni dziękować.

75 Wojciech Smarzowski, Wołyń, 2016.

Page 27: KIH-αsknh.uni.lodz.pl/kih/KIHa_98.pdf · 5 pierwszy był bardziej skory do żartów i psot, zaś Pùrtk odstraszał smrodem i własną głupotą. Imiona tych obu do dziś często

26

Film ukazuje przewrotność niektórych kół ukraińskich. Z jednej strony duża część przechodzi na stronę bolszewików, stając na czele lokalnych organów partyjnych, czy też wysługuje się nowej władzy dla zyskania przywilejów i wpływów o które walczono w okresie II RP. Niestety myślenie życzeniowe nie zaprocentowało jakimikolwiek zmia-nami. Z drugiej zaś strony – radykalny ruch nacjonalistyczny (OUN–UPA, tzw. „bande-rowcy”), będący nastawiony antyradziecko, organizował się w tajne grupy.

Wkroczenie hitlerowskich Niemiec latem 1941 r. (w ramach operacji Barbarossa) na tereny byłej wschodniej Polski, rozbudziło ponownie nadzieje na zmianę położe-nia Ukraińców. Tu także zaobserwować można, że duża część ludności niepolskiej z chęcią i radością witała „nowych wyzwolicieli”, ponownie stojąc na stanowisku, że współpraca z okupantem i jego administracją da wymierne korzyści. W tym wypadku nacjonaliści mieli podstawy wierzyć w zapewnienia Niemiec, gdyż obietnice takie ze strony hitlerowców padały już wcześniej. Wspólne działania armii niemieckiej oraz pomocniczych oddziałów ukraińskich w mordowaniu ludności żydowskiej oraz ciche przyzwolenie na wystąpienia antypolskie umozliwiło wybuch „rzezi wołyńskiej”.

Film w sposób dramatyczny pokazuje, prowadzone od 1943 r. przez oddziały UPA, systematyczne czystki narodowościowe na terytorium Wołynia – tortury, mordy oraz terror wobec ludności pochodzenia polskiego. Najnowsza produkcja Smarzowskiego przedstawia najokrutniejsze sposoby zadawania śmierci i bólu. Obraz jest przedsta-wiony w sposób niezwykle brutalny i krwawy, lecz nieodzowny dla zrozumienia tego najstraszniejszego wydarzenia, które do dnia dzisiejszego dzieli oba narody – wywo-łuje wiele kontrowersji i głosów rewanżyzmu. Do dziś na Ukrainie istnieją grupy sym-patyzujące z antypolsko nastawionym ruchem „banderowskim” a w Polsce wzrastają, podsycane przez propagandę rosyjską (putinowską), nastroje antyukraińskie.

„Wołyń” to nie kolejny film mający na celu jednostronne przedstawienie pamiętnych wydarzeń. Nie jest także następną próbą wywyższenia martyrologii narodu polskiego nad innymi. Dzieło to, mimo naturalizmu w ujęciu tematu, jest jednocześnie warto-ściową produkcją historyczną, pokazującą genezę, przebieg i efekty konfliktu między Polakami i Ukraińcami na Kresach Wschodnich dawnej Rzeczypospolitej w okresie II wojny światowej. Warto zwrócić uwagę, że omawiany film punktuje też błędy, winy oraz zbrodnie dokonywane przez samych Polaków. To nie tylko rewanżyzm i nacjo-nalizm ukraiński doprowadziły do ludobójstwa, lecz przede wszystkim błędy, które popełniła II Rzeczpospolita w swej polityce wewnętrznej – promowanie polskości „na siłę”, umniejszanie roli politycznej oraz kulturalnej mniejszości narodowych.

Polacy są przedstawieni w filmie nie tylko jako ofiary, lecz także jako kaci. Pamiętać należy, że nie byli oni jedynie biernymi widzami dokonywanych na nich aktów ludobój-stwa, lecz także sami wymierzali rewanżystowskie kary – paląc, gwałcąc i mordując. Przykładem tego są ostatnie kadry filmu, w których to grupa partyzantów polskich napada na jedną z wołyńskich wiosek, mordując całą mieszaną polsko-ukraińską rodzinę. Na oczach Polki mordują jej męża – Ukraińca, dzieci, a na koniec ją samą.

W mojej ocenie „Wołyń” jest produkcją niebywale potrzebną i cenną dla zrozumie-nia tych trudnych wojennych wydarzeń. Nie znaczy to jednak, że film może w pełni dać odpowiedź na wszystkie pytania związane z tą makabryczną zbrodnią. Bez rozpo-wszechnienia rzetelnej wiedzy historycznej, dzieło to może stać się kolejnym obrazem niezrozumiałym dla wielu ludzi.

Page 28: KIH-αsknh.uni.lodz.pl/kih/KIHa_98.pdf · 5 pierwszy był bardziej skory do żartów i psot, zaś Pùrtk odstraszał smrodem i własną głupotą. Imiona tych obu do dziś często

27

Nina Radzyńska

Korektor poszukiwany – rozstrzygnięcie konkursu

Redakcja Kuriera Instytutu Historii pragnie poinformować o zakończeniu kon-kursu na stanowisko korektora w naszym periodyku. Dziękujemy za szerokie zainteresowanie i licznie nadesłane prace.

Lektura otrzymanych tekstów sprawiła nam wiele radości. Autorzy poruszali róż-norodną tematykę, jednak przeważały eseje historyczne. Większość prac utrzymana była w konwencji artykułów naukowych, bądź popularnonaukowych, choć pojawiły się również teksty satyryczne (jeden z nich rozśmieszył nas do łez). Różnorodność ta nie ułatwiła trudnego zadania, jakie stało przed nami – wybór najlepszej pracy.

Jak wyglądała weryfikacja? Pierwszym krokiem było usunięcie imienia i nazwiska autora, jeśli praca została podpisana. Nie chcieliśmy wiedzieć, czyj tekst sprawdzamy. Już wcześniej postanowiliśmy odłożyć na bok nasze sympatie i antypatie. Oceniać artykuły nie przez pryzmat twórców, ale ze względu na walory tekstów. Obawialiśmy się jednak, że możemy zostać oskarżeni o stronniczość. Nie ukrywamy, że większość zgłoszeń nadesłały osoby związane z Kołem i autorzy artykułów publikowanych we wcześniejszych numerach KIH-y. Prawdopodobieństwo, że wygra ktoś, kogo znamy było więc ogromne.

Kolejny podjęty przez nas krok to wydrukowanie oraz przemieszanie wszystkich prac. Następnie, z czerwonymi długopisami w dłoniach, losowaliśmy kolejne kartki i sprawdzaliśmy. Teksty ocenialiśmy biorąc pod uwagę bogactwo językowe, gramatykę, a przede wszystkim styl. Zwracaliśmy również uwagę na stronę edytorską.

Kilka kubków kawy później, gdy każdy z nas przeczytał i naniósł swoje poprawki na wszystkie prace, nadszedł czas na wybór najlepszej. Po długiej dyskusji udało nam się dojść do porozumienia. Uznaliśmy, że dwie osoby szczególnie się wyróżniły, czym zasłużyły na zajęcie pierwszego miejsca. Oto jak przedstawia się nasze podium:

• I miejsce (ex aequo) – Hanna Zienkiewicz i Robert Krzysztof Brocki• II miejsce – Agata Śródkowska

Uroczyście ogłaszamy, że nowymi korektorami KIH-y zostali Hanna Zienkiewicz oraz Robert Krzysztof Brocki. Serdecznie gratulujemy!

Raz jeszcze dziękujemy autorom wszystkich nadesłanych prac i zachęcamy do publikacji swojej twórczości na łamach naszego czasopisma.

Vade Nobiscum

Zachęcamy do lektury serii wydawniczej Studenckiego Koła Historyków UŁ pt. Vade Nobiscum (łac. Podążaj z nami). Zawiera ona referaty pokonferencyjne wygłoszone podczas kolejnych edycji Łódzkiej Jesieni Młodych Historyków

oraz Łódzkiej Wiosny Młodych Historyków w latach 2008–2016.

Page 29: KIH-αsknh.uni.lodz.pl/kih/KIHa_98.pdf · 5 pierwszy był bardziej skory do żartów i psot, zaś Pùrtk odstraszał smrodem i własną głupotą. Imiona tych obu do dziś często

28

W serii dotychczas ukazały się następujące tomy:

• Vade Nobiscum, Materiały z I Łódzkiej Wiosny Młodych Historyków oraz I Ogólnopolskiej konferencji pt. Czas wielkich przemian 1789–1939, red. Zofia Brzozowska, Przemysław Damski, Justyna Piątek, Vol. I, Łódź 2009.

• Vade Nobiscum, Materiały z II Łódzkiej Wiosny Młodych Historyków, red. Zofia Brzozowska, Przemysław Damski, Justyna Piątek, Vol. II, Łódź 2009.

• Vade Nobiscum, Historia dyplomacji, red. Zofia Brzozowska, Barbara Nowak, Vol. III, Łódź 2010.

• Vade Nobiscum, Niesamowita Słowiańszczyzna, red. Zofia Brzozowska, Barbara Nowak, Vol. IV, Łódź 2010.

• Vade Nobiscum, Podróże, pielgrzymki, peregrynacje. Religie świata, red. Marcin Gawryszczak, Ewa Kacprzyk, Vol. V, Łódź 2013.

• Vade Nobiscum, Kultura elit w epoce nowożytnej, red. Marcin Gawryszczak, Ewa Kacprzyk, Vol. VI, Łódź 2013.

• Vade Nobiscum, Buntownicy i wykluczeni. IV władza. Konflikty na linii Europa – Azja, red. Zofia Brzozowska, Barbara Nowak, Vol. VII, Łódź 2011.

• Vade Nobiscum, Kryzysy historii. Kryzysy na przestrzeni dziejów, red. Estera Flieger, Marcin Gawryszczak, Ewa Kacprzyk, Vol. VIII, Łódź 2014.

• Vade Nobiscum, Handel, migracja, podbój. Spotkania ludzi i kultur. Małe Ojczyzny na prze-strzeni dziejów. Rytuały przejścia, red. Marcin Gawryszczak, Ewa Kacprzyk, Vol. IX, Łódź 2014.

• Vade Nobiscum, Kurtyzany, królowe, emancypantki. Szpiedzy i wojownicy, red. Marcin Gaw-ryszczak, Ewa Kacprzyk, Vol. X, Łódź 2014.

• Vade Nobiscum, Historia codzienności. Między ortodoksją i herezją. Religia i wojny religijne w średniowieczu. Trzy kontynenty, trzy światy. Zderzenie cywilizacji europejskiej z amery-kańskimi. Wspólna przeszłość, różne historie, red. Marcin Gawryszczak, Ewa Kacprzyk, Vol. XI, Łódź 2014.

• Vade Nobiscum, A większą mi rozkoszą podróż niż przybycie…, red. Grzegorz Trafalski, Vol. XII, Łódź 2014.

• Vade Nobiscum, Bunt, rebelia, rewolucja, strajk. Opór społeczeństwa wobec władzy na przestrzeni dziejów. Skąd przybyliśmy, dokąd zmierzamy? Źródła tożsamości. Gospodarka głupcze!, red. Konrad Banaś, Robert Stasiak, Vol. XIII, Łódź 2014.

• Vade Nobiscum, Nie ma trwałych przyjaźni, są tylko trwałe interesy, red. Konrad Banaś, Domi-nik Binkowski, Robert Stasiak, Vol. XIV, Łódź 2015.

• Vade Nobiscum, Koncepcje ładu światowego, red. Konrad Banaś, Robert Stasiak, Vol. XV, Łódź 2015.

• Vade Nobiscum, Przypomnieć zapomniane. Odkryć nieznane…, red. Konrad Banaś, Piotr Budzyński, Robert Stasiak, Vol. XVI, Łódź 2016.

• Vade Nobiscum, Z Bogiem czy bez Boga? Wieczne wędrówki człowieka. Klio i jej siostry, red. Konrad Banaś, Piotr Budzyński, Robert Stasiak, Vol. XVII, Łódź 2016.

Wszystkie wydane dotąd tomy Vade Nobiscum są dostępne do pobrania w formacie PDF na oficjalnej stronie internetowej SKNH UŁ pod adresem: http://sknh.uni.lodz.pl /podstrony/vade.html.

Page 30: KIH-αsknh.uni.lodz.pl/kih/KIHa_98.pdf · 5 pierwszy był bardziej skory do żartów i psot, zaś Pùrtk odstraszał smrodem i własną głupotą. Imiona tych obu do dziś często

29

70 lat SKNH UŁ

Moje wspomnienia związane z Kołem Naukowym – z dr. Andrzejem Kompą rozmawiał Piotr Budzyński

Co oznacza skrót OZHS? Dla studentów historii nie jest to tajemnicą. Jednak ilu z nas pamięta, że XV Ogólnopolski Zjazd Historyków Studentów odbył się w Łodzi. Jak

wyglądały przygotowania do niego? Jak funkcjonowało w owym czasie Koło? Kto do niego należał? Na te pytania rzuci nieco światła dr Andrzej Kompa w rozmowie z obec-nym Przewodniczącym SKNH UŁ – Piotrem Budzyńskim.

Piotr Budzyński: Panie Doktorze, był pan aktywnym działaczem Studenckiego Koła Naukowego Historyków, członkiem zarządu, jednym z organizatorów XV OZHS. Jak Pan wspomina ten okres?

Dr Andrzej Kompa: Swoje lata w kole naukowym wspominam jako jeden najwspa-nialszych, najbardziej frapujących aspektów swojego funkcjonowania jako studenta historii na Wydziale Filozoficzno-Historycznym. Myśmy byli naprawdę w bardzo szczęśliwej sytuacji. Byliśmy ostatnimi rocznikami, którym działalność w kole nauko-wym jako taka właściwie do niczego się nie liczyła: ani do studiów doktoranckich, ani nie ważyła na naszych CV. Na pewno nie liczyła się do stypendiów motywacyjnych, bo te, czego zresztą jestem zwolennikiem, zależały od średniej ocen w każdym roku. Wobec tego pracowaliśmy w Kole głównie dla przyjemności działania i spędzania czasu w grupie ludzi coraz bardziej ze sobą zżytych.

Kiedy pierwszy raz zacząłem przychodzić na takie popołudniowo-wieczorne, wła-ściwie w warunkach semestru zimowego już wieczorne spotkania, gromadziliśmy się bardzo niewielką grupą osób. Nie pamiętam już dzisiaj dobrze, w jakiej kolejności dołączaliśmy, ale z pierwszych zebrań pamiętam najlepiej Zbyszka Głąba, który przyj-mował nas do Koła Naukowego jako prezes, który właściwie realizował swój pomysł SKNH jako dużej i otwartej organizacji studenckiej. Zapamiętałem też Maćka Czarkow-skiego, Wojtka Marciniaka, który znalazł się w kole na rok lub dwa przede mną, Gosię Kozak, Szymona Bajora.

Kiedy zostałem członkiem SKNH, starszych roczników już w nim nie było, po pro-stu z reguły koledzy skończyli już swoją studencką przygodę z magisterskimi szlifami. Później stopniowo dołączały kolejne osoby. Mniej więcej w tym czasie co ja w Kole znaleźli się Sylwia Wielichowska i Krzysiek Latocha, a potem następni koledzy i kole-żanki: Przemek Wieczorek, Monika Bielerzewska, Grzesiek Lesiewicz, Wojtek Raczyń-ski, Kajetan Rudnicki, Przemek Damski, Sebastian Adamkiewicz, Karol Jadczyk, Jurek Głowacki, Kamil Śmiechowski, następni koledzy płci obojga. Właściwie w ciągu dwóch lat z małego grona liczącego ledwie kilka osób powstało duże Koło. Bardzo cieszę się, że mogłem być tego świadkiem.

Nie byłem przez ten czas przeważnie osobą funkcyjną, jedynie przez rok piastowa-łem stanowisko sekretarza SKNH, nazywany podówczas, nieco ironicznie, gensekiem.

Page 31: KIH-αsknh.uni.lodz.pl/kih/KIHa_98.pdf · 5 pierwszy był bardziej skory do żartów i psot, zaś Pùrtk odstraszał smrodem i własną głupotą. Imiona tych obu do dziś często

30

O ile dobrze pamiętam, za mojego sekretariatu tak się złożyło, że w tamtym kon-kretnym roku akademickim właściwie administrowaliśmy sprawami Koła we dwóch – Wojtek Marciniak jako skarbnik i ja, jako sekretarz. Nasz ówczesny prezes szczegól-nie się w sprawy bieżące nie angażował.

P. B.: Kiedy i w jaki sposób trafił pan do koła?Dr A. K.: Moja sytuacja była o tyle specyficzna, że w jednym roku realizowałem pro-

gram I i II roku studiów naraz. Przeszedłszy z trzeciego roku prawa, zostałem przy-jęty na drugi rok historii i uzupełniałem pierwszy w tym samym roku (w praktyce był to cały program poza dwoma semestrami łaciny, językiem angielskim i WF). Dlatego w pierwszym swoim roku akademickim (2002/2003) nie włączyłem się w działanie Koła. Nie wiem nawet, czy zdążyłem zdać sobie sprawę z jego istnienia. Zapisałem się najpewniej w roku 2004 i znalazłem wtedy swoją przestrzeń w murach Instytutu, w gronie przyjaciół i kolegów. Działałem w miarę aktywnie jeszcze do roku 2007, ale ponieważ w 2006 zacząłem pracę dydaktyczną i naukową, musiałem się z części rzeczy wyłączyć. Ostatnim fragmentem mojej bytności w SKNH jako aktywnego członka stał się słynny XV Ogólnopolski Zjazd Historyków Studentów.

Przyznam, że nie pamiętam, czy przeczytałem ogłoszenie o naborze do Koła w jed-nej z licznych instytutowych gablot, czy zachęcili mnie rozmowami Zbyszek z Wojt-kiem. Jako dość ułomne źródło wywołane, widzę raczej pewne obrazy, a nie pełną sekwencję zdarzeń. Przypominam sobie dokładnie salę 47, jeszcze bodaj nawet nie do końca wyremontowaną, był to bowiem jeszcze okres remontu Instytutu Historii. I wiem dokładnie, że za oknami było ciemno, siedzieliśmy razem nieopodal drzwi do sali, w wąskim gronie, wyżej wspomnianym. Pamiętam dobrze atmosferę niezwykłej serdeczności. Nasze zebrania nie polegały już wtedy na tym, że jeden z uczestników wygłaszał prelekcję na jakiś temat, po czym następowałaby dyskusja, jak to podobno działo się w latach 70. czy 80.

Spotykaliśmy się w każdym razie często, i nierzadko bywało tak, że dwie godziny zajmowały nam sprawy organizacyjne, dyskutowane żywiołowo, w nieskrępowanej w dobrym tego słowa znaczeniu atmosferze. Często i po zebraniach spędzaliśmy czas razem, już poza murami Instytutu. To miało dla nas spore konsekwencje. Najwięcej przyjaźni, które mi zostały po studiach to właśnie ludzie, których poznałem w Kole Naukowym. Z niektórymi utrzymuję tę zażyłą przyjaźń aż do dzisiaj. Mimo dni i wie-czorów spędzanych w bibliotece, nasze studenckie życie było niepozbawione kolo-rytu, purnonsensowych dowcipów i surrealistycznych, wspólnie recytowanych haseł, wspólnych wyjść do opery, do teatru, do pubu.

P. B.: To akurat powoli wraca. Tydzień temu mieliśmy imprezę integracyjną, a w naj-bliższych dniach planujemy wspólne wyjście do kina.

Dr A. K.: Bardzo dobrze. Świetnie, że to wraca, bo nie ma lepszego sposobu inte-growania kolegów z różnych roczników. Gdy byłem studentem, istniał nieco inny system zapisu na zajęcia. Nie były one jeszcze przytwierdzone do egzaminów z epok, nazywano je kursami, a myśmy wybierali je dość swobodnie, spotykając na każdych zajęciach inną grupę studiujących nieco starszych i nieco młodszych kolegów wraz z naszymi równolatkami. Nie przeczę, to też bardzo pomagało poszerzać kontakty.

Page 32: KIH-αsknh.uni.lodz.pl/kih/KIHa_98.pdf · 5 pierwszy był bardziej skory do żartów i psot, zaś Pùrtk odstraszał smrodem i własną głupotą. Imiona tych obu do dziś często

31

Jedna rzecz zmieniła się w ciągu tych kilkunastu lat. Muszę powiedzieć, że nas, ówczesnych członków Koła, nieco wyraźniej było widać w Instytucie podczas różnych „dorosłych” wydarzeń konferencyjnych niż teraz naszych młodszych kolegów, organi-zujących bardzo wartościowe konferencje, w większości zbyt zabieganych, by uczęsz-czać na wykłady otwarte, sympozja itp. Podam przykład. Jestem niemal pewien, że nie było takiego posiedzenia oddziału łódzkiego PTH, które byśmy opuścili. Przychodzi-liśmy w minimum kilkuosobowych grupach, siadaliśmy razem, słuchaliśmy. Pamię-taliśmy zawsze i podkreślaliśmy z dumą, że SKNH jako organizacja jest członkiem zbiorowym OŁ PTH. Działalność łódzkiego PTH animowała wówczas pani prof. Alicja Szymczakowa, przez dwie kadencje prezes Oddziału Łódzkiego. Zawsze traktowała nas serdecznie i z powagą. Dlatego próbowaliśmy brać aktywny udział w odczytach i prelekcjach. Próbowaliśmy zadawać pytania i zabierać głos. Czasami wychodziło to dość koślawo, czasami dobrze, ale istotnie staraliśmy się.

Wiem też na pewno, że nie było wówczas takiej konferencji w Instytucie Historii, której nie przysłuchiwaliby się z publiczności członkowie koła naukowego. Gdy do Instytutu przyjeżdżał jakiś gość, naukowa osobowość, znany badacz, nie opuszczali-śmy takich okazji spotkania. Rzecz jasna, nie wszyscy zawsze mogli przyjść, nie uma-wialiśmy się „dzisiaj wszyscy idziemy”, ale jednak wyczuwaliśmy, że powinniśmy pójść, że warto się zaangażować, niekoniecznie w obrębie własnej, ulubionej epoki historycz-nej. Nie ukrywam, że trochę mi tego teraz brakuje.

P. B.: Jak wyglądała Pana działalność w kole?Dr A. K.: Jedną z tych rzeczy w Kole, w które zaangażowałem się najbardziej, był

„Kurier Instytutu Historii”, nasz miesięcznik, wymyślony przez Zbyszka i Wojtka. Poza wspomnieniową informacją o stuleciu urodzin prof. Haliny Evert-Kappesowej w pierwszym numerze, opublikowałem w KIH dwa kilkuodcinkowe cykle. W jednym opisywałem, jako zapalony wtedy genealog-amator, jak prowadzić badania genealo-giczne. Drugi natomiast dotyczył sensu, jaki w historii i we współczesnym świecie ma monarchia. Ponieważ zawsze miałem dobre oko do detali stylistycznych, ortograficz-nych i interpunkcyjnych, szybko nająłem się w Kurierze do korekty całych numerów. Zajmowałem się tym od czwartego numeru, kiedy dołączyłem do zespołu redakcyj-nego w cztery–pięć miesięcy po wstąpieniu do Koła, do numeru dwudziestego pierw-szego, tj. do stycznia-lutego 2007.

KIH-a jest bardzo bliska mojemu sercu, pamiętam, że jeszcze później kilkakrot-nie interweniowałem, zachęcając poszczególne zarządy już jako nauczyciel, by Koło z Kuriera nie rezygnowało. Napytałem też Kurierowi biedy. Wymyśliłem podwójną numerację, w obrębie każdego rocznika oraz ciągłą, dodaną po to, by było widać, ile jest łącznie numerów KIH-y. Pomysł wydawał się dobry, ale co jakiś czas nowe zarządy zapominały, jak numerację nadawać i wkradał się chaos. Na szczęście zawsze można było naprawić stan rzeczy „od następnego numeru”.

Bardzo cieszyliśmy się, że KIH-a jest popularna, komentowana, czasem kontrower-syjna. Było to dla nas wielką radością, gdy okazało się, że Biblioteka Miejska i Woje-wódzka (Piłsudskiego) zainteresowała się naszą gazetką i zaczęła ją indeksować; potem KIH dostał własny numer ISSN! To nas napawało wszystkich autentyczną dumą,

Page 33: KIH-αsknh.uni.lodz.pl/kih/KIHa_98.pdf · 5 pierwszy był bardziej skory do żartów i psot, zaś Pùrtk odstraszał smrodem i własną głupotą. Imiona tych obu do dziś często

32

naprawdę. Dzisiaj „Kurier” nadal świetnie sobie radzi, a ciągła numeracja za chwilę stanie się trzycyfrowa! Oby tak dalej!

P. B.: A jak wyglądały kwestie finansowe?Dr A. K.: W codziennej praktyce radziliśmy sobie bez kwestii finansowych.P. B.: Nie było żadnych dotacji z Instytutu Historii, od Dziekana czy od Rektora?Dr A. K.: Były doraźne i w niezbyt dużych kwotach, pomijając oczywiście XV Zjazd.P. B.: A skąd były fundusze na wydawanie KIH-y?Dr A. K.: A widzi pan. Ona najpierw miała mniej egzemplarzy, potem więcej. A by ją

wydawać, przynosiliśmy kolorowy papier (okładka każdego numeru miała inny kolor) i gotowy materiał zanosiliśmy do pana Wiesława Wójcika, prowadzącego pracownię ksero w pomieszczeniu, w którym dziś znajduje się Centrum Badań Żydowskich. I pan Wiesław nam to kserował. Fundusze, choć przyznam, że tego dobrze nie pamiętam, pochodziły chyba od Dyrekcji Instytutu.

P. B.: Kto był wówczas opiekunem Koła?Dr A. K.: Opiekunem Koła najpierw był pan dr (dziś prof.) Krzysztof Woźniak. Ja tych

czasów za dobrze nie pamiętam, przyszedłem do Koła, zdaje się, tuż przed zmianą opie-kuna. Potem funkcję tę pełniła dr (prof.) Marta Sikorska-Kowalska, z którą wspaniale się współpracowało. Zresztą naszym opiekunom nie narzucaliśmy się ponad potrzebę. Myśmy działali sobie trochę jak wolne elektrony, dbając o własną autonomię. Tylko nasza działalność publikacyjna i działania na szerszą skalę były w jakiś sposób uzgad-niane. Dawano nam zawsze wolną rękę i czynił tak zarówno dziekan Wydziału, którym był najpierw prof. Stefan Pytlas, potem prof. Zbigniew Anusik, jak i dyrekcja instytutu. Gdy zaczynałem działać w Kole, dyrektorem IH był jeszcze mój nieżyjący mistrz, ś.p. prof. Waldemar Ceran. On też przeglądał KIH-ę przed publikacją, mam gdzieś jeszcze w domu wydruki z jego odręcznymi notatkami.

Pozwolę sobie odnieść się przy okazji do dyskusji niedawno przetaczającej się przez KIH-ę, a dotyczącej tego czy KIH-a była czymś nowym czy też stanowiła kontynuację. Racja jest, i jestem tego pewien, po obu stronach! Od czasów prezesury Agnieszki Kisztelińskiej, ładnych parę lat przede mną (1999–2002), istniał „Studencki Biuletyn Historyczny” ale myśmy się nie czuli na siłach przywracać do życia studenckiego perio-dyku naukowego. Bo KIH-a nim nie jest i nigdy nie miała być. Dopiero seria „Vade Nobi-scum” (od 2009) przywróciła tego rodzaju publikacje studenckie. Chcieliśmy po prostu tworzyć niedużą historyczną gazetkę Instytutu. Wówczas nie wiedzieliśmy o istnieniu GUŁ-y (1997–1998). Kiedy KIH-a była tworzona przez Zbyszka i Wojtka z coraz więk-szym potem naszym udziałem, byliśmy przekonani, że tworzymy nową gazetkę. Nie twierdziliśmy, że jest to pierwsza gazetka w historii IH, ale mieliśmy pewność, że to jest coś nowego, czego wcześniej nie było przynajmniej przez parę–paręnaście lat.

P. B.: Porozmawiajmy teraz o Ogólnopolskich Zjazdach Historyków Studentów…Dr A. K.: To była kolejna rzecz, która nas wszystkich razem ze sobą związała. Na

XII Zjeździe w Zielonej Górze w 2004 roku na pewno mnie jeszcze nie było. Pierw-szym moim kongresem studenckim był gdański, odbywający się rok później. Poza sesjami zapamiętałem całą serię obrazków-widokówek, wspólne zwiedzanie centrum,

Page 34: KIH-αsknh.uni.lodz.pl/kih/KIHa_98.pdf · 5 pierwszy był bardziej skory do żartów i psot, zaś Pùrtk odstraszał smrodem i własną głupotą. Imiona tych obu do dziś często

33

oglądanie organów oliwskich, drogę przez wielkie, puste pola dookoła kampusu, w mżącym deszczu. Rok później odliczyliśmy się w jeszcze większym gronie we Wro-cławiu: pojechaliśmy tam w grupie bodaj szesnastoosobowej. Koledzy wskazali mnie wtedy, co też dobrze wryło mi się w pamięć, bym przedstawiał kandydaturę Łodzi jako miejsca obrad następnego kongresu. Strasznie nam na tym zależało, czuliśmy, że w innych miastach są większe Koła, może działające dłużej, ale też mieliśmy poczucie, że nadszedł czas, by po raz pierwszy nasze miasto także stanęło w szranki. Rzeczywi-ście wtedy przemawiałem, z całej kwiecistej, niewykluczone, że dość pretensjonalnej i górnolotnej oracji przyjaciele zapamiętali, co osobno podkreślałem, że my w Łodzi też mamy multimedialne, komputerowe rzutniki. (śmiech) Dodam, że Łódź nie miała wtedy jako miasto szczególnie dobrej prasy. Koniec końców, gorliwie zachęcałem i dostaliśmy bardzo dużo głosów. Podskoczyliśmy wszyscy z radości, wręcz z okrzy-kiem na ustach i to też był świetny, pamiętny wieczór, który spędziliśmy wszyscy razem. To było wielkie święto!

P. B.: Co było dalej?Dr A. K.: Później przyszedł czas organizacji, każdy wziął się za różne działania,

skrzyknęliśmy większe grono osób. W samym Kole było wówczas nieomal czterdzie-ścioro członków. Zjazd był sukcesem na skalę, której się nie spodziewaliśmy. Do Łodzi w kwietniu 2007 r. przyjechała bardzo duża liczba studentów, o ile się nie mylę, było to 350 osób z ponad trzydziestu szkół wyższych. Obradowaliśmy w 16 sekcjach.

Ja zająłem się ułożeniem Biuletynu Zjazdowego. Układałem sesje i wystąpienia w ich obrębie, co przypominało układanie trójwymiarowej układanki, w której wyję-cie jednego elementu rozsypywało kilkanaście następnych. W Biuletynie dodaliśmy też, co potem widywałem w aktach porządnych kongresów naukowych, pełną listę wszystkich uczestników. Zwracaliśmy uwagę na drobiazgi, typografię, kwestie edytor-skie. Czcionka Garamond, którą wtedy byłem zachwycony, to jeden z moich odcisków papilarnych w tej sporej, liczącej 52 strony, broszurze. Każdy z nas się czymś dzie-lił; zamykając kwestię Biuletynu, muszę podkreślić niezwykle dużą pomoc graficzną, edytorską i artystyczną Sebastiana Adamkiewicza, późniejszego prezesa Koła.

Last but not least, gdyby nie ogromna praca Wojtka Marciniaka, który zgroma-dził znakomitą większość funduszy, XV Zjazd nie odbyłby na taką skalę. Nie byłoby świetnej inauguracji w auli Zieleniewskiego na Wydziale Zarządzania, przy pełnym, kilkusetosobowym audytorium, w tym wielu naszych profesorów. Była to, jak na ówczesne studenckie możliwości, suma zawrotna. Bardzo szeroko dofinansował nas m.in. rektor Uniwersytetu, prof. Wiesław Puś, zdaje się, że pomógł też Wydział, ale niemałe środki, głównie dzięki staraniom Wojtka, pozyskiwaliśmy z zewnątrz, od instytucjonalnych sponsorów, chcących w jakiś sposób pomóc. W Zjazd zaangażowali się gorliwie wszyscy, od działających już kilka lat, aż po najmłodszych członków Koła. Pomagało wspólne poczucie pracy pro publico bono. Nie mówię tego, by roztaczać aurę pozytywnej propagandy; to poczucie było naprawdę rzeczywiste.

Na potrzeby Biuletynu, jak zwykle owładnięty manią katalogowania, sporządziłem listę wszystkich Zjazdów od początku. I ponieważ zorientowaliśmy się, że pierwszy miał miejsce w Krakowie w 1992 roku, nazwaliśmy Zjazdy na swój sposób. Ta nazwa się później zmieniła przez dodanie Doktorantów, ale myśmy nazwali Zjazdy:

Page 35: KIH-αsknh.uni.lodz.pl/kih/KIHa_98.pdf · 5 pierwszy był bardziej skory do żartów i psot, zaś Pùrtk odstraszał smrodem i własną głupotą. Imiona tych obu do dziś często

34

Ogólnopolskimi Zjazdami Historyków Studentów III Rzeczypospolitej. I bardzo nam na tym zależało, nie zamierzaliśmy wdawać się w kłótnie, czy to ma być III czy może IV RP… Chociaż nie wiem, czy może jednak trochę nie była to jednak pewna deklaracja. Ostatecznie był to 2006 i 2007 r. W każdym razie przede wszystkim zależało nam na tym, by pokazać, że ta nowa studencka tradycja jest tradycją sięgającą początków wol-nej III Rzeczypospolitej.

Przypomina mi się też tak zwana sprawa szczecinianek, którą krótko i anegdo-tycznie wspomnę. To była wcale nie mała afera związana ze Zjazdem. Otóż myśmy umieścili koleżanki z Uniwersytetu Szczecińskiego, z ich referatami o historii Pomo-rza Zachodniego Gryfitów, w sekcjach dotyczących historii Polski albo historii ziem polskich. Uważaliśmy, że będzie im bliżej w dyskusjach do referatów o Wielkopolsce, Prusach Królewskich itp. niż do dawnej Angoli, Anglii, basenu Morza Śródziemnego. Jakże one się na nas obraziły! Nawet swoje władze poinformowały. Nam przysłały gniewny mail z krzyczącym tytułem: „Co za ignorancja!!!” Niechcący i wbrew naszym światopoglądom byliśmy w ich oczach epigonami towarzysza Wiesława. (śmiech)

P. B.: Jak doszło do tego, że z Koło z czteroosobowej grupki przemieniło się w prężną organizację, będącą w stanie przygotować tak wielką imprezę?

Dr A. K.: To się nie stało od razu, Koło pęczniało przez kilkadziesiąt spotkań. I na pewno przyczyniła się do tego wspomniana już wyżej serdeczna, przyjazna atmosfera oraz konkretni ludzie, którzy tę atmosferę budowali. Zbyszek Głąb był idealnym kan-dydatem na przewodniczącego, z jego ambicjami, by otwierać i poszerzać tego rodzaju grupę do dużej studenckiej, koleżeńskiej organizacji, która byłaby czymś więcej niż tylko kołem naukowym. Koło było w tym czasie czymś w rodzaju konfraterni studenc-kiej, może nie burszenszaftu w dziewiętnastowiecznych niemieckich kanonach, ale już choćby pod względem zasady „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego” i wzajemnego wspierania się. Bez wątpienia, to co nam pomagało, to było to, że byliśmy zżyci, nie budowaliśmy dystansu i tak metodą kuli śniegowej schodziło się coraz więcej osób. Nie mieliśmy poczucia, że musimy funkcjonować w wersji bardzo ekskluzywnej, luksuso-wej i dlatego potem to, co się udało w ramach XV Zjazdu, przerosło nasze oczekiwania.

P. B.: Podjął pan również próbę zbadania historii Koła. Jak do tego doszło?Dr A. K.: Nie miałem świadomości, że istniały wcześniejsze tego typu próby, ale

miałem poczucie, że jest sprawą wyjątkową istnienie SKNH od 1946 roku. Słyszeliśmy o próbach tworzenia i odtwarzania Koła w latach 50. XX w., znaliśmy tyle o ile historię okresu obozów epigraficznych, ale były to tylko elementy mozaiki, którą trzeba było uzupełnić i poszerzyć. Miałem przeświadczenie, że musimy to odtworzyć. Poszedłem do archiwum uniwersyteckiego, gdzie bardzo życzliwie przyjął mnie pan dr Dariusz Klemantowicz, dyrektor archiwum. Powiedział mi, co prawda, że spora część teczek i materiałów z Instytutu Historii leży rzucona w ślepym, piwnicznym korytarzu, co może stwarzać pewien problem. Ale ja byłem zdeterminowany, miałem trochę czasu, a poza tym ja jestem szczególarzem, niezależnie od tego czy sprawa dotyczy znaczków,

Page 36: KIH-αsknh.uni.lodz.pl/kih/KIHa_98.pdf · 5 pierwszy był bardziej skory do żartów i psot, zaś Pùrtk odstraszał smrodem i własną głupotą. Imiona tych obu do dziś często

35

drzew genealogicznych czy jednego zgubionego Greka z III w. p.n.e. Bardzo lubię drobia-zgowe, od początku do końca przeszukiwanie źródeł, katalogów i spisów. Wcale mnie więc nie przeraziło, gdy zobaczyłem zapowiedziany mi korytarz, niewysoki, niezbyt dobrze oświetlony, zawalony papierami, teczkami, pudłami w najwyższym nieładzie.

Dołączyli do mnie potem Sylwia Wielichowska i Sebastian Adamkiewicz. I prze-dzieraliśmy się przez ten kurz w gościnie u Augiasza, otwierając każdą teczkę, każdą kopertę, która tam leżała. Posuwaliśmy się naprzód z dużą satysfakcją i znaleźliśmy wiele wartościowych rzeczy, które później już ułożyliśmy w stertę na jednej z półek, zabezpieczając osobno materiały do historii Koła Naukowego. Na tej podstawie napi-sałem potem zarys historii SKNH, umieszczony w księdze pamiątkowej Zjazdu. I to właściwie była ostatnia rzecz, którą zrobiłem jako pełnoprawny działacz studenckiego ruchu akademickiego. Czytelnicy, mam nadzieję, znajdą sobie w nim swoje własne, jeszcze niewydeptane ścieżki.

P. B.: Dziękuję bardzo za rozmowę.Dr A. K.: To ja dziękuję za zaproszenie do niej.

dr Andrzej Kompa w okresie działalności w SKNH UŁ (2007)

Page 37: KIH-αsknh.uni.lodz.pl/kih/KIHa_98.pdf · 5 pierwszy był bardziej skory do żartów i psot, zaś Pùrtk odstraszał smrodem i własną głupotą. Imiona tych obu do dziś często

36

Uczestnicy XV. Ogólnopolskiego Zjazdu Historyków Studentów w Łodzi (2007)

Otwarcie XV. Ogólnopolskiego Zjazdu Historyków Studentów w Łodzi (2007)

Page 38: KIH-αsknh.uni.lodz.pl/kih/KIHa_98.pdf · 5 pierwszy był bardziej skory do żartów i psot, zaś Pùrtk odstraszał smrodem i własną głupotą. Imiona tych obu do dziś często

Studenckie Koło NaukoweHistoryków UŁ

[email protected]://sknh.uni.lodz.pl

ISSN 2300–0694