5
T ransformacja ustrojowa po 1989 roku przyniosła oczekiwaną wolność, suwerenność polityczną państwa i bezprzymiotnikową demokrację w miejsce demokracji ludowej. Zaistniały nowe warunki gospodarcze i ekonomiczne, które stworzyły nowy kontekst i szanse rozwoju miast – budowania lepszego miejsca życia. Długo oczekiwane możliwości przynio- sły wiele pozytywnych zjawisk trwale zmie- niających środowisko naszego życia. Powstała nowa architektura i przestrzeń publiczna na miarę europejską i światową. Nowa rzeczywistość pociągnęła za sobą jednak także zjawiska, których się nie spo- dziewaliśmy i na które nie byliśmy przygo- towani. Proces globalizacji, który w sferze ekonomicznej przyniósł, czy raczej miał przynieść, korzyści dla wielu, stworzył też wiele problemów, wpłynął na rynek nieru- chomości i w rezultacie na miasto, a więc na jakość życia codziennego. Wielki międzyna- rodowy kapitał inwestycyjny stał się pełno- prawnym uczestnikiem budowania miast. Pomiędzy współuczestnictwem w budowaniu miasta a traktowaniem miasta jako teryto- rium prowadzenia działalności budowlanej jest jednak zasadnicza różnica. Trudno nie zgodzić się z twierdzeniem o wielkim kroku cywilizacyjnym, jakiego dokonaliśmy dzięki transformacji ustrojowej i wynikających z niej możliwości rozwoju. Ale cywilizacja to rozwój z szacunkiem dla tradycji kulturowej, przyrody i przede wszystkim dobra pod- miotu tego rozwoju, czyli tubylców. Rozwój bezsprzecznie wiąże się z postępem, wprowa- dzaniem „nowego”, ale dokonywany przede wszystkim w imię dobra tego, kto te nowości wprowadza, a tubylców wraz ich dziedzic- twem traktuje przedmiotowo, jest cechą kolonizacji. Właśnie tworzenie dobra wspól- nego na określonym terenie, a nie realizacja prywatnego interesu na czyimś terytorium, odróżnia rozwój od kolonizacji. We współczesnym świecie nie ma już kolonii i kolonizatorów w historycznym znacze- niu tych pojęć. Era globalizacji przyniosła natomiast teoretycznym beneficjentom uwolnienia kapitału problemy, jakich niejed- nokrotnie się nie spodziewali, przed którymi ten bardziej „cywilizowany” czy po prostu bogatszy świat ich nie ostrzegł. Ekonomiści spoza szkoły chicagowskiej, alterglobaliści i liczni publicyści opisują negatywne skutki najogólniej pojętego nieregulowanego prze- pływu kapitału w sferze międzynarodowego rynku finansowego i gospodarek narodowych (przykładem jest Doktryna szoku Naomi Klein). Skutki neoliberalnej idei gospodarki są także widoczne gołym okiem w otaczającej nas przestrzeni. Krajobraz jest przecież fizjono- mią nowych rzeczy i zjawisk, których z na- dzieją oczekiwaliśmy, a które w rezultacie przyniosły nierzadko rozczarowanie, niezado- wolenie i wzbudzają protest. Uwolniliśmy się od teoretycznej „dyktatury proletariatu”, ale wpadliśmy wprost w objęcia rzeczywistej dyk- tatury tak zwanego wolnego rynku i potężnej siły kapitału, którego uosobieniem jest de- weloper. W tej rzeczywistości każdy podmiot gospodarczy ma prawo działać zgodnie z pod- stawową zasadą dążenia do maksymalizacji zysków. Można powiedzieć, że teoretycznie Magdalena Staniszkis kolonizacja przestrzeni wspólnej autoportret 4 [29] 2009 | 82

Magdalena Staniszkis, Kolonizacja przestrzeni wspólnej, Przestrzenie kolonialne

Embed Size (px)

Citation preview

Page 1: Magdalena Staniszkis, Kolonizacja przestrzeni wspólnej, Przestrzenie kolonialne

Transformacja ustrojowa po 1989 roku przyniosła oczekiwaną wolność, suwerenność polityczną państwa i bezprzymiotnikową demokrację

w miejsce demokracji ludowej. Zaistniały nowe warunki gospodarcze i ekonomiczne, które stworzyły nowy kontekst i szanse rozwoju miast – budowania lepszego miejsca życia. Długo oczekiwane możliwości przynio-sły wiele pozytywnych zjawisk trwale zmie-niających środowisko naszego życia. Powstała nowa architektura i przestrzeń publiczna na miarę europejską i światową.

Nowa rzeczywistość pociągnęła za sobą jednak także zjawiska, których się nie spo-dziewaliśmy i na które nie byliśmy przygo-towani. Proces globalizacji, który w sferze ekonomicznej przyniósł, czy raczej miał przynieść, korzyści dla wielu, stworzył też wiele problemów, wpłynął na rynek nieru-chomości i w rezultacie na miasto, a więc na jakość życia codziennego. Wielki międzyna-rodowy kapitał inwestycyjny stał się pełno-prawnym uczestnikiem budowania miast.

Pomiędzy współuczestnictwem w budowaniu miasta a traktowaniem miasta jako teryto-rium prowadzenia działalności budowlanej jest jednak zasadnicza różnica. Trudno nie zgodzić się z twierdzeniem o wielkim kroku cywilizacyjnym, jakiego dokonaliśmy dzięki transformacji ustrojowej i wynikających z niej możliwości rozwoju. Ale cywilizacja to rozwój z szacunkiem dla tradycji kulturowej, przyrody i przede wszystkim dobra pod-miotu tego rozwoju, czyli tubylców. Rozwój bezsprzecznie wiąże się z postępem, wprowa-dzaniem „nowego”, ale dokonywany przede wszystkim w imię dobra tego, kto te nowości wprowadza, a tubylców wraz ich dziedzic-twem traktuje przedmiotowo, jest cechą kolonizacji. Właśnie tworzenie dobra wspól-nego na określonym terenie, a nie realizacja prywatnego interesu na czyimś terytorium, odróżnia rozwój od kolonizacji.

We współczesnym świecie nie ma już kolonii i kolonizatorów w historycznym znacze-niu tych pojęć. Era globalizacji przyniosła natomiast teoretycznym beneficjentom

uwolnienia kapitału problemy, jakich niejed-nokrotnie się nie spodziewali, przed którymi ten bardziej „cywilizowany” czy po prostu bogatszy świat ich nie ostrzegł. Ekonomiści spoza szkoły chicagowskiej, alterglobaliści i liczni publicyści opisują negatywne skutki najogólniej pojętego nieregulowanego prze-pływu kapitału w sferze międzynarodowego rynku finansowego i gospodarek narodowych (przykładem jest Doktryna szoku Naomi Klein). Skutki neoliberalnej idei gospodarki są także widoczne gołym okiem w otaczającej nas przestrzeni. Krajobraz jest przecież fizjono-mią nowych rzeczy i zjawisk, których z na-dzieją oczekiwaliśmy, a które w rezultacie przyniosły nierzadko rozczarowanie, niezado-wolenie i wzbudzają protest. Uwolniliśmy się od teoretycznej „dyktatury proletariatu”, ale wpadliśmy wprost w objęcia rzeczywistej dyk-tatury tak zwanego wolnego rynku i potężnej siły kapitału, którego uosobieniem jest de-weloper. W tej rzeczywistości każdy podmiot gospodarczy ma prawo działać zgodnie z pod-stawową zasadą dążenia do maksymalizacji zysków. Można powiedzieć, że teoretycznie

Magdalena Staniszkis

kolonizacja przestrzeni wspólnej

autoportret 4 [29] 2009 | 82 autoportret 4 [29] 2009 | 83

Page 2: Magdalena Staniszkis, Kolonizacja przestrzeni wspólnej, Przestrzenie kolonialne

suma indywidualnych zysków mogłaby się złożyć na zbiorowe bogactwo i ogólny rozwój w kategoriach wartości, jakimi posługuje się ekonomia. Historia miast poucza jednak, że warunkiem stworzenia miejsca dobrego do życia są wola polityczna, odpowiednie regu-lacje i ograniczenia chroniące przed wolun-taryzmem na rzecz wspólnego dobra. Inaczej suma nawet najlepszych budowli nie stworzy dobrej, a do tego pięknej przestrzeni do życia.

Wartości egzystencjalne będące podstawą rozwoju naszej cywilizacji – prawda, dobro i piękno – to także wartości przestrzeni będą-cej dobrem wspólnym, wymykające się jednak waloryzowaniu według kryteriów ekonomicz-nych. Dbałość o rozwój w zgodzie z warto-ściami podstawowymi zawsze była troską świadomych społeczności, a władza stała na straży ochrony tych wartości i dobra wspól-nego. Choć mamy demokratycznie wybieraną władzę, a także nowe szanse cywilizacyjnego rozwoju, to krajobraz naszych miast zbyt często zmusza do refleksji nad niegdysiejszym, historycznym pojęciem kolonizacji.

nowa architektura Po 1989 roku przestrzeń dużych polskich miast, przede wszystkim Warszawy, stała się wielkim placem budowy, drugim co do wielkości w Europie, po Berlinie. W wyniku inwestycyjnego boomu zmienił się krajobraz miasta i pojawiła architektura, której dotąd nie oglądaliśmy na co dzień. Niestety owa ar-chitektura często nie wnosiła nic więcej prócz

„zdobnej szaty”, o jakiej mówił Zvi Hecker1. Szklane biurowce, które tak nas zachwycały jeszcze kilkanaście lat temu, opatrzyły się i teraz dostrzegamy ich pretensjonalność czy nawet pospolitość i obcość w krajobrazie naszych miast. Pojawiła się także architek-tura poszukująca „nieograniczonej swobody twórczego wyrazu”, która w miastach Europy chroniącej swoje miejskie dziedzictwo kultu-rowe praktycznie nie jest możliwa. Centrum handlowo-usługowo-biurowe Złote Tarasy zbu-dowane tuż koło Dworca Centralnego z racji swej lokalizacji aspiruje, obok Pałacu Kultury i Nauki, do architektonicznego symbolu War-szawy. Złote Tarasy, epatując unikalnym roz-wiązaniem konstrukcyjno-architektonicznym i atrakcyjnym wnętrzem, nasuwają pytania: dlaczego w tym miejscu powstała właśnie taka a nie inna architektura? jakie wartości ten obiekt wprowadza w krajobraz Warszawy? co ma w ogóle wspólnego z Warszawą? Proble-mem jest nie tylko „zdobna szata” przeciętnej architektury i demonstracyjna odmienność architektury spadochronowej – Warszawa zo-stała wręcz upokorzona architekturą traktują-

1 Z. Hecker, Architektura pozbawiona zdobnej szaty, [w:] „Architektura murator” 2009, nr 3 (174).

cą śródmieście stolicy dużego kraju jak dalekie przedmieścia. Dumnie postawiony w central-nym miejscu stolicy czterogwiazdkowy hotel „Sobieski”, chociaż wpisuje się w tożsamość urbanistyczną miasta, reprezentuje rozwią-zanie szokująco przedmiejskie. Podobnie wieżowiec Reform Plaza, który nie tylko zde-formował krajobraz Alei Jerozolimskich, ale przez samych warszawiaków został nazwany „Toi-Toi”, co najlepiej świadczy o jakości jego architektury.

Warszawa zamarzyła sobie zmianę skali miasta, traktując budynki wysokościowe jako symbol nowoczesności i przynależ-ności do bogatszego świata. Wertykalny rozwój rzeczywiście zmienił krajobraz centrum stolicy. Wśród nowych warszaw-skich wieżowców są przykłady architek-tury wysokiej, ale także po prostu jedynie dosłownie wysokiej. Są one rzeczywiście znakiem nowych czasów, ale przede wszyst-kim manifestacją potęgi inwestora. Nie po-trafiliśmy wzorem paryskiej La Défense czy współczesnych planów Moskwy wykorzy-stać napływu wielkiego kapitału do stwo-rzenia nowej jakości i wartości miejskiej przestrzeni warszawskiego „Manhattanu”.

Po prawej i na sąsiedniej stronie: Złote Tarasy. Dlaczego taka architektura w tym miejscu?

autoportret 4 [29] 2009 | 82 autoportret 4 [29] 2009 | 83

Page 3: Magdalena Staniszkis, Kolonizacja przestrzeni wspólnej, Przestrzenie kolonialne

Budynki wysokościowe zajęły działki wedle sobie tylko znanego kryterium wyboru, a jakość przestrzenna miasta w nowej skali podlega prześmiewczej zasadzie kompozycji to-tu-to-tam. W oczywisty sposób otwarcie na świat wprowadziło w krajobraz miasta architekturę znaku firmowego – stacje ben-zynowe, salony samochodowe i bary sieci fast food. Całkowita swoboda lokalizacji oraz ich ogromna koncentracja w niektó-rych miejscach tworzą obraz przestrzeni nietutejszej, eksterytorialnej. Nowa rze-czywistość wprowadziła Warszawę na mapę architektury świata poprzez inwestycje deweloperów z pierwszej ligi i projektują-cych dla nich gwiazd architektury. Jednak jeżeli porównać jakość, jaką do krajobrazu Berlina wniósł Frank Gehry budynkiem przy Pariser Platz, z jakością, jaką na placu Marszałka Piłsudskiego w Warszawie stano-wi budynek autorstwa Normana Fostera, to nieodparcie nasuwa się refleksja na temat naszych umiejętności, a raczej ich braku, wykorzystania „obcego” dla podniesienia wartości swojego miasta.

dziedzictwo kultury Każdy cywilizowany rozwój wiąże się z ochroną dziedzictwa własnej kultury przy

umiejętnym czerpaniu ze skarbca kultury światowej. Współczesność świetnie to umoż-liwia, ale także za szczególną wartość uznaje kulturę lokalną, autentyczną, unikatową. Warunkiem takiego rozwoju jest świado-mość własnej tożsamości i uznanie wartości własnego dziedzictwa. Warszawa z powodu swojej historii jest w porównaniu z inny-mi stolicami Europy uboga w architekturę dokumentującą ciągłość dziejów i ciągłość rozwoju miasta, ale właśnie z racji tak burzliwych dziejów ma szczególne dziedzic-two architektury dokumentujące niezwy-kłą intensywność przemian politycznych. Unikatowym dziedzictwem warszawskim są obiekty z czasów „mrocznego socrealizmu”, które stanowią osiągnięcie pomimo ogra-niczeń politycznych oraz ekonomicznych i technicznych. Niestety o wielu z nich mo-żemy mówić wyłącznie w czasie przeszłym. Zburzyliśmy kino „Moskwa”, kino „Skarpa”, a także Supersam − obiekty, które nie tylko były dokumentem historii, ale także, przede wszystkim, dziełami architektury. Zostały zlikwidowane pod naporem budowania większej kubatury i osiągania zysków w imię nowoczesności i przede wszystkim „racjonal-nego ekonomicznie wykorzystania terenu w mieście”. Potraktowaliśmy dziedzictwo

własnej kultury jak barbarzyńcy i koloniści niszczący dorobek tubylców dla nich niezro-zumiały, obcy, bez wartości.

dziedzictwo natury Warszawa od początków nowoczesnego planowania była miastem zielonym, o bardzo czytelnie zdefiniowanej strukturze wieloprze-strzennej. Zielone kliny rozdzielające pasmo-wy układ zabudowy definiowały urbanistycz-ną tożsamość stolicy. Taki układ przestrzenny współcześnie jest uznawany za modelowo pra-widłowy dla zrównoważonego miasta. War-szawa taki układ rozwijała i chroniła przez ponad siedemdziesiąt lat, począwszy od planu Tołwińskiego („Szkic wstępny planu regula-cyjnego m. st. Warszawy” opracowany w 1916 roku) do lat dziewięćdziesiątych XX wieku. Zielone kliny były dobrem wspólnym w ka-tegoriach klimatu stolicy, terenów rekreacji, krajobrazu i czytelności układu przestrzenne-go miasta podzielonego na dzielnice i rejony. Wśród wielu gwiaździście rozchodzących się od centrum zielonych korytarzy warszawska skarpa wiślana stanowiła dobro szczególne. Wzdłuż skarpy od dawna planowana, chociaż nie do końca zrealizowana, aleja Na Skarpie była, a miała być jeszcze bardziej, pasem parkowym, gdzie najcenniejsze obiekty i za-łożenia urbanistyczne dziedzictwa kultury i fenomen dziedzictwa natury spotykają się w jednej, egalitarnej przestrzeni publicznej. Zaborcze podejście do miasta jako przestrzeni gry inwestycyjnej spowodowało silny napór deweloperów na zabudowę terenów zielo-nych. Kliny zieleni stały się bezbronne wobec rzutkiego inwestora i wobec lekceważenia

Przykład warszawskiej architektury dosłownie wysokiej – wieżowiec Reform Plaza zwany również „Toi-Toi-em”

autoportret 4 [29] 2009 | 85

Page 4: Magdalena Staniszkis, Kolonizacja przestrzeni wspólnej, Przestrzenie kolonialne

problemu przez władze miasta. Wolnorynko-wa reguła „po pierwsze: zarobić”, a także pu-bliczne wypowiedzi reprezentantów władzy, że „na zieleni nie można zarobić” zaowocowa-ły zabudową wielu terenów zielonych i proces ten nadal trwa. Jak cenna jest natura w mieś- cie dowodzi też fakt, że na zielonych klinach i na skarpie powstała zabudowa luksusowa, także współczesna architektura niezłej klasy, na przykład osiedle Eko Park. Jednak wspólne dobro zostało zawłaszczone, miejska przyroda zniszczona, a egalitarne dziedzictwo natury stało się własnością nielicznych wybrańców.

prywatne miasta Wraz ze zmianą warunków ekonomicz-nych pojawił się wielki kapitał i deweloper zainteresowany budową wielkich inwestycji. Budowa prywatnych osiedli o rozmiarach od kilku hektarów poprzez kilkudziesięciohek-tarowe prywatne dzielnice, a nawet prawie dwustuhektarowe prywatne miasto stała się poważnym elementem całego rynku inwe-stycyjnego. Warszawa zaczęła się grodzić w skali niespotykanej w żadnym europej-skim mieście. Mieszkanie w zamkniętym, strzeżonym osiedlu stało się marketingowym atutem i znalazło wielu nabywców. Poszuku-jący przede wszystkim bezpieczeństwa czy raczej uwiedzeni sprytną perswazją miesz-kańcy nowych osiedli oddzielili się murami i całodobowymi portierniami od reszty ludzi za płotem – od miasta. Oni mogą korzystać z całego wspólnego dobra, jakim jest miasto za płotem, ale ci zza płotu mają zakaz wstępu do nich. Do złudzenia przypomina to miasta Afryki czy Ameryki Południowej podzielone

murami, tyle że wyższymi niż w Warszawie, wysypanymi tłuczonym szkłem i zwieńczo-nymi drutem kolczastym. Kiedyś za murami mieszkali kolonizatorzy, a po drugiej stronie tubylcy, dzisiaj to tylko podział na bardziej zamożnych i uboższych, ale może także podział na bardziej świadomych i na tych poszukujących fałszywego prestiżu.

centra handlowe Czasy, kiedy podstawowym priorytetem po-lityki i społecznych oczekiwań było zaspoko-jenie potrzeb mieszkaniowych, minęły wraz z poprzednim ustrojem. Ze wzrostem zamoż-ności pojawił się naturalny popyt na usługi, których w wielkich osiedlach sypialniach brakowało. Pomimo że w planach osiedli były pozostawione tereny na budowę lokalnych ośrodków usługowych, nie wykorzystano gospodarczej szansy na realizację tej bez-sprzecznie słusznej idei. Zamiast stworzyć inwestorom warunki do budowania sklepów, restauracji, kawiarni w lokalnych centrach, blisko mieszkań, miasto szeroko otworzyło się na wielkie centra handlowe. Wznoszone tam, gdzie łatwo dojechać, otoczone wielki-mi parkingami centra stały się substytutem

przestrzeni publicznej i zawłaszczyły życie z przestrzeni miejskiej. Gigantyczne centra handlowe stały się konkurencją nie tylko dla małych lokalnych sklepików osiedlowych, ale także dla istniejącej przestrzeni publicznej, ulic i placów śródmiejskich, skąd wysysają życie. Już wzniesione centra handlowe za-przepaściły szanse na wykreowanie centrów lokalnych (dzielnicowych, osiedlowych), bo siła nabywcza konsumentów jest jednak ograniczona i nikt nie zainwestuje w budo-wę sklepów w osiedlowym centrum, skoro i tak nauczyliśmy się, czy raczej zostaliśmy bezwiednie zmanipulowani, by korzystać z „nowoczesności”. W innych miastach Euro-py ściśle kontrolowane są lokalizacja i liczba handlowych gigantów, właśnie w interesie życia społecznego. W Polsce interes społe-czeństwa obywatelskiego przegrał z intere-sem wielkiego kapitału międzynarodowego, który przyszedł i „dla naszego dobra” zaspo-koił nasze potrzeby konsumenckie.

tymczasowe zagospodarowanie Nowa rzeczywistość twardo stanęła na straży prawa własności, które uprzednio było ignorowane. Od ideologii „wszystko

Bazar w samym centrum – Kupieckie Domy Towarowe

autoportret 4 [29] 2009 | 85

Page 5: Magdalena Staniszkis, Kolonizacja przestrzeni wspólnej, Przestrzenie kolonialne

wspólne” przeskoczyliśmy do uświęcenia własności prywatnej, a w zasadzie do nieograniczonego prawa zabudowywania własnej działki wyłącznie wedle własnego upodobania. Dobro wspólne, jakim jest krajobraz ulic, zwłaszcza dróg dojazdowych do miasta, zostało zawłaszczone przez budynki stawiane gdziekolwiek i jak-kolwiek, duże i małe, proste i wyraźnie odreagowujące szarzyznę minionej epoki, trwałe i stawiane z wyraźnym zamiarem tymczasowości, więc byle jakie. Chaos, jaki powstał wskutek tych indywidualnych działań na prywatnych własnościach, jest formą degradacji przestrzeni publicznej, całkowitego zignorowania estetyki miasta, czyli wartości wspólnej. Przyzwolenie na woluntaryzm działań na terenie własnym ze skutkami dla przestrzeni publicznej ośmieliło także do zawłaszczania chod-ników, placów i skwerów miejskich na uliczny handel. Zjawisko to przybrało tak potężne rozmiary, że wymknęło się spod kontroli. Ponadto drobni kupcy, zachęceni do wzięcia własnego losu w swoje ręce, zjednoczyli się, zorganizowali i stali się siłą, która wymogła na władzach stolicy przekształcenie centrum w jeden wielki bazar. Centrum Warszawy okupowane przez kupców handlujących w tymczasowych i szpetnych halach targowych bardziej przypominało przedmieścia miast gdzieś na wschodzie niż europejską stolicę. Czyżby krajobraz centrum Warszawy stał się sym-bolem dynamicznego rozwoju gospodarek wschodu, dekadencji Europy i zapowiedzią kolonizacji w nowym kierunku?

reklama Reklama jest zjawiskiem, które w nasze życie wprowadziła nowa sytuacja gospodarcza. Ze stanu ciągłego niedoboru towarów i usług przeszliśmy do rzeczywistości szerokiej poda-ży wszelkich dóbr i bezsprzecznie zwiększo-nego popytu. Nowe dobra podjęły energiczną walkę o klienta wszystkimi możliwymi środ-kami, także w przestrzeni publicznej miasta. Reklama zawładnęła nią z ogromną siłą. Ulice, place, budynki, płoty zostały opanowa-ne przez reklamę w stopniu niespotykanym w krajobrazie europejskiego miasta. Zarówno architektura, jak i cała przestrzeń publiczna zostały sprowadzone do roli nośnika reklamo-wego. Jesteśmy osaczeni reklamą, nie pozo-stawiono nam wyboru w odbiorze nachalnych gigantycznych billboardów i całych budyn-ków zasłoniętych wielkoformatową reklamą. Bezkarna reklamowa kolonizacja miast, a także przedmieść, nadmorskich plaż i Tatr jest faktem. Dlaczego tak pokornie znosimy tę swoistą okupację? Czyżby rację miał Michał Chaciński, mówiąc że: „To choroba, która od lat zżera nam część mózgu odpowiedzialną

za percepcję. Zobojętnieliśmy, nie widzi-my problemu”2. Zastanawiające jest, że ani władze miasta, ani władze rządowe nie mogą stworzyć prawnej ochrony przed zmasowaną degradacją przestrzeni wspólnej przez agreso-ra działającego w swoim prywatnym interesie i traktującego nas jak skolonizowany rynek konsumencki.

Wydaje się, że współcześnie nie mamy do czynienia z kolonizacją, przynajmniej nie w Europie, jednak stan polskiej, a zwłaszcza warszawskiej przestrzeni publicznej po ponad dwudziestu latach dynamicznego rozwoju w nowych warunkach gospodarczych nasuwa pytanie, czy rzeczywiście kolonizacja całko-wicie przeszła do historii i co może znaczyć kolonizacja wewnętrzna, bo przecież współ-czesny krajobraz Warszawy powstał za naszym przyzwoleniem i przy naszym udziale.

2 E. Dymna, M. Rutkiewicz, Polski Outdoor, reklama w przestrzeni publicznej, Warszawa 2009, str. 99.

wsz

ystk

ie f

ot. w

art

.: a.

ray

ss

Przestrzeń publiczna jako nośnik wszechobecnej reklamy – po prawej Rotunda

autoportret 4 [29] 2009 | 86 autoportret 4 [29] 2009 | 87