31
2/13/2014 Namysłów lipiec 2014. Hymn na cześć Lwowa (autor nie znany) Gdy ranka złoty róż Swe blaski śle na łów W zielonym wieńcu wzgórz Jak wizja błyszczy Lwów. W tym mieście mieszka lud, Co wiernym jest po zgon, To Orląt naszych gród, To jest na trwogę dzwon. Gdy wróg ze wschodnich twierdz U Polski stanął wrót, Dzwonieniem wszystkich serc Obrony wskrzesił cud. I gdy ze szczytów drzew Listopad liście strząsł Swych dzieci oddał krew, Ze śmiercią poszedł w pląs. Lwie serce ma nasz Lwów, Jak przed wiekami miał, Obrońców stanął huf I Bóg zwycięstwo dał. Na kresach trzymasz straż Przez wieków prawie sześć. Cześć ci, o Lwowie nasz! Obrońcom twoim cześć! Lwowskie „zalepki” W dzisiejszym numerze: - Moje kresowe wspomnienia…Kamionka Strumiłowa - Rozmowa z Panią Marią Bończak - U nas w Krotoszynie… Krotoszyńskie święta - Kresowe akcenty Bitwy o Monte Cassino - Nasz fotoplastikon – dziś Otynia - IX Sztafeta Przyjaźni Namysłów – Lwów – Ligota Książęca 2014

namysłowskie spotkania kresowe 2/13/2014

  • Upload
    dangnga

  • View
    221

  • Download
    5

Embed Size (px)

Citation preview

Page 1: namysłowskie spotkania kresowe 2/13/2014

2/13/2014 Namysłów lipiec 2014.

Hymn na cześć Lwowa (autor nie znany)

Gdy ranka złoty róż Swe blaski śle na łów

W zielonym wieńcu wzgórz Jak wizja błyszczy Lwów.

W tym mieście mieszka lud, Co wiernym jest po zgon,

To Orląt naszych gród, To jest na trwogę dzwon.

Gdy wróg ze wschodnich twierdz

U Polski stanął wrót, Dzwonieniem wszystkich serc

Obrony wskrzesił cud. I gdy ze szczytów drzew

Listopad liście strząsł Swych dzieci oddał krew,

Ze śmiercią poszedł w pląs.

Lwie serce ma nasz Lwów, Jak przed wiekami miał,

Obrońców stanął huf I Bóg zwycięstwo dał.

Na kresach trzymasz straż Przez wieków prawie sześć.

Cześć ci, o Lwowie nasz! Obrońcom twoim cześć!

Lwowskie „zalepki”

W dzisiejszym numerze:

- Moje kresowe wspomnienia…Kamionka Strumiłowa - Rozmowa z Panią Marią Bończak - U nas w Krotoszynie… Krotoszyńskie święta - Kresowe akcenty Bitwy o Monte Cassino - Nasz fotoplastikon – dziś Otynia - IX Sztafeta Przyjaźni Namysłów – Lwów – Ligota Książęca 2014

Page 2: namysłowskie spotkania kresowe 2/13/2014

- Byłem w tamtych Zaleszczykach

„Fotografie polskie” 2000 r. Aleksander Szumański

Oni trójkami młodej krwi

Wpatrzeni tylko w gród swój stary Szli bez okopów w wolność dni

Bo zbrojni byli w łez sztandary.

A niebosiężna tylko moc Zbroiła tuman młodych rot,

Szrapneli zmowę w Orlą Noc Ramiony bronił tylko splot.

Oni trójkami w niebo szli, Bo taki trwał Ojczyzny los,

Historię wbarwił ból tych dni Wrażej potęgi czarci głos.

Szlakami ulic szli nieznani,

Nad nimi zaś granatów mowa, Podle zbrojeni, ukochani,

Broniący piękna swego Lwowa.

W polskości grodu zadumani, Nad nimi trwała wraża zmowa, A byli chciani, choć niechciani Orlęta, dzieci swego Lwowa.

I w chwale swej wkraczali dumnie Pieśni nutami Kleparowa,

Gołymi pięśćmi walcząc szumnie Szły Orły Dzieci swego Lwowa.

I sztandarami bój wygrały,

W dym już rozwiana siła wroga, Bo to Orlęta tak śpiewały,

Orlęta, dzieci swego Lwowa.

I w łyczakowskim gruzu wale Spoczęły ich dziecięce słowa

A w twardej ziemi, lwowskiej skale Trwają do dziś Obrońcy Lwowa.

Namysłowianie na Cmentarzu Orląt we Lwowie – czerwiec 2007

Page 3: namysłowskie spotkania kresowe 2/13/2014

Moje kresowe wspomnienia…Kamionka Strumiłowa Rozmowa z Panią Marią Bończak z domu Adamowicz

Jak wspomina Pani swoje miejsce urodzenia, swoje dzieciństwo spędzone na Kresach?

Urodziłam się w 1935 roku w Radziechowie koło Kamionki Strumiłowej (obecnie jest to

Kamionka Buska), około 40 km na wschód od Lwowa, gdzie ojciec mój - Józef Adamowicz

pracował jako zarządca dóbr u miejscowego dziedzica. Mieszkaliśmy wtedy u pana Józefa

Kuciewicza, który już po wojnie mieszkał w Oławie. Moja mama-Maria Adamowicz z domu

Paradziuk (pochodziła z Jazienicy koło Kamionki). Nie pracowała, zajmowała się wychowaniem

dwójki małych dzieci, mną i młodszym, urodzonym w 1937 roku bratem Edkiem. Po

niespodziewanej śmierci mamy w 1938 roku, przeprowadziliśmy się do Kamionki Strumiłowej,

do rodzinnego domu ojca. Znajdował się on w centrum miasteczka koło kościoła. Ojciec dalej

dojeżdżał do pracy do Radziechowa, zawsze jak pamiętam motocyklem „IŻ”. Niestety w

marcu 1944 roku, tato zmarł na zapalenie płuc, którego nabawił się w czasie jazdy na tym

motorze.

Trzyletnia Marysia (w białej sukience) z ks. Kazimierzem Makarskim i koleżanką Ciniewicz -

Kamionka Strumiłowa 1938 Po prawej Mała Marysia w dniu Pierwszej Komunii św.- Kamionka Strumiłowa 1943

Page 4: namysłowskie spotkania kresowe 2/13/2014

Jak potoczyły się Pani losy po wybuch wojny?

We wrześniu 1939 roku tereny te zajęli sowieci, potem w 1941 Niemcy. W roku 1941

rozpoczęłam naukę w 7-klasowej szkole podstawowej żeńskiej w Kamionce, którą po

wkroczeniu Niemcy zajęli, a w części męskiej, w osobnym budynku zorganizowali szkołę

ogólną. Znajdowała się ona koło starej cerkwi i kościółka, gdzie na Święto Jordana święcono

wodę wg obrządku prawosławnego, gdzie katolicy i prawosławni zawsze razem uczestniczyli w

tym świecie.

Wychowywały mnie wtedy dwie ciocie - Stefania i Eugenia Adamowicz, które uczyły w szkole

w klasach 1-3 do czasu wkroczenia Niemców. Ponieważ nie podpisały volkslisty, musiały opuścić

szkołę i pracowały w dawnym „Sokole” a obecnym domu kultury, wtedy już Deutsches Haus,

jako bileterki i sprzątaczki w działającym tam kinie, które znajdowało się na parterze. Piętro

zajmowało niemieckie kasyno (restauracja) i balkon do kina. Zaprzyjaźniona ukraińska

kelnerka pomagała nam w „organizowaniu” jedzenia, którego brak wszystkim bardzo dokuczał.

Na specjalnie przygotowanych szelkach, opuszczała mnie do piwnicy, gdzie znajdowały się

magazyny z żywnością dla niemieckich żołnierzy, by potem wyciągnąć mnie razem z

prowiantem na górę. Tak zdobyte jedzenie pozwalało przetrwać najcięższe chwile i zaspokoić

ciągły głód.

Jakie ciekawe zdarzenie z tego okresu pozostały w Pani pamięci?

Dowódca wojsk niemieckich w Kamionce (Kreishauptmann) bardzo mnie polubił i jako jedyna z

Polaków mogłam wchodzić na górę, do kasyna i na balkon kinowy. Kiedyś na jednym z seansów

filmowych posadził mnie na swoich kolanach. Powiedział do mnie - „moja córka” i pocałował

mnie w czoło. Wtedy niespodziewanie uderzyłam go w twarz, powiedziałam „ty bandyto” i

uciekłam. A on silnie wzburzony, strzelił za mną z pistoletu. Na szczęście dla mnie chybił,

rozbijając szybę w drzwiach wejściowych. Już nigdy potem tam nie poszłam. Po tym

zdarzeniu przez kilka dni mieszkałam w „wikarówce”, gdzie gosposią była moja ciocia Helena

Sasko. Proboszczem w Kamionce był w tym czasie ks. Czyrek, a wikarymi księża Kazimierz

Makarski i Władysław Baczmaga, z którymi ojciec się zaprzyjaźnił, grając z nim długie godziny

w szachy. Pamiętam, jeszcze, że w 1939 roku, gdy mieszkaliśmy na Łapajówce tj.

przedmieściu Kamionki, ksiądz Makarski dał nam na przechowanie motocykl i rower, które

zakopaliśmy w ogrodzie. Ktoś musiał to widzieć, bo Niemcy długimi szpilami nakłuwali ziemię,

ale na szczęście niczego nie znaleźli. Ks. Makarski wyjechał wtedy do swoich rodziców do

Kołomyi. Już w czasie okupacji ks. Makarski wrócił do Kamionki, do naszego nowego kościoła,

gdzie razem z moim bratem Edmundem , który pełnił funkcję ministranta i kościelnego

pomagając księdzu w posłudze wiernym .

Jak przebiegało codzienne życie w czasie tych wojennych lat?

W niedługim czasie zamieszkaliśmy w domu Franciszka Adamowicza, tuż za stacją kolejową, z

resztą dom ten stoi jeszcze dzisiaj, a obok w identycznym domku mieszkał organista o

nazwisku Klinga. Bracia mojego taty - Franciszek i Jan pracowali na kolei w Kamionce.

Pamiętam, że za dworcem w Kamionce zbudowano potężne zbiorniki na ropę tzw. Naftostroj,

do których prowadziła droga wyłożona drewnianymi klockami. Koło tych zbiorników

Page 5: namysłowskie spotkania kresowe 2/13/2014

stacjonowały wojska rosyjskie, potem niemieckie. Ich dowództwo zajęło pokoje w domu stryja

Franciszka. Nam do mieszkania została tylko weranda dla 4 osób. Na święta Bożego

Narodzenia, chyba w 1942 roku, ciocia Stefania podarowała dowódcy wojsk rosyjskich dużą

babę drożdżową, a on w rewanżu przyniósł nam konserwy tzw. tuszonkę, grał na harmonii, a ja

tańczyłam. Tak się wtedy wzruszył, że polecił żołnierzom opróżnić jeden pokój i zwrócił go

nam.

Przypominam sobie, że jako 9-10 letnie dziecko już za okupacji niemieckiej, woziłam z ciocią

produkty spożywcze (mięso, nabiał) do pobliskiego Lwowa, dla naszej rodziny i na handel. Pod

płaszczykiem na specjalnych uchwytach umieszczano różne mięsa np. boczek czy połówki

kurczaka, i tak obładowana kursowałam do Lwowa. . Często w pociągu dopadały nas wszy, ale

nie było się można podrapać, by nie wypadł spod płaszczyka przewożony towar. Niemcy

drobiazgowo kontrolowali podróżnych, zwłaszcza na dworcu we Lwowie, więc lepiej było nie

zwracać na siebie uwagi.

Pamiętam, że jeszcze w Kamionce spotkałam się z działalnością band UPA. Dookoła naszej

miejscowości codziennie płonęły wsie i słychać było zawodzenie kobiet. Furmanki dowoziły do

Kamionki rannych, nieraz potwornie okaleczonych ludzi, którzy przeżyli banderowskie mordy,

do lekarza Zilbera, który udzielał im pomocy lekarskiej.

W czasie niemieckiej okupacji. Kamionka Strumiłowa 1943

Mała Marysia stoi po prawej stronie, z warkoczem.

Page 6: namysłowskie spotkania kresowe 2/13/2014

Jak dalej potoczyły się losy Pani rodziny i jak znalazła się Pani na terenach Śląska

?

Dwukrotnie byliśmy wywożeni przez obydwóch okupantów. Najpierw do wsi Rozbórz pod

Przeworskiem. W Przeworsku spotkaliśmy niemieckiego oficera, który wcześniej był

zakwaterowany w naszym domu w Kamionce. Był dobrym człowiekiem i zaoferował nam pomoc

żywnościową. Worek cukru i wiadro marmolady zostawił schowane dla nas w zbożu. Cioci

przekazał tajną wiadomość o miejscach zaminowania cukrowni w Przeworsku. Wiadomość o

tym fakcie przekazałam na karteczce do lasu – partyzantom. Może miało to jakiś wpływ na to,

że cukrownia ocalała i nie została wysadzona w powietrze? Po powrocie z pierwszej wywózki

wróciliśmy do domu stryja tego za stacją. Druga wywózka pociągiem towarowym razem z

żywym inwentarzem nastąpiła do wsi Pańków gmina Tarnawatka koło Tomaszowa Lubelskiego.

Pociąg dojechał wtedy do stacji Bełżec, gdzie był niemiecki obóz koncentracyjny. Na dworcu

w Bełżcu mieszkaliśmy 5 tygodni. Ponieważ po przejściu frontu nie było żadnych przejezdnych

dróg w okolicy. Obie ciocie nauczycielki zaczęły tu uczyć dzieci, gdzie tylko było można. Ze

względu na brak szkoły, zajęcia odbywały się głównie w wiejskich izbach. Nasze pamiątki

rodzinne i meble stylowe z rodzinnego domu w Kamionce, niemiecki dowódca zabrał do

Łańcuta, dokąd został przeniesiony.

Na ziemie odzyskane przyjechaliśmy w 1946 roku z gminy Tarnawatka w Lubelskiem, gdzie

zostawiliśmy cały nasz ówczesny dobytek. Podróż pociągiem towarowym trwała kilka dni. Moja

stryjenka – Eugenia Iżykiewicz, podczas wojny pracowała na terenach znajdujących się pod

okupacją niemiecką, gdzieś pod Wrocławiem i po wojnie przez Czerwony Krzyż, znalazła nasza

rodzinę. Ja, brat Edmund i ciocia Stefania zamieszkaliśmy wtedy we wsi Sulimów koło

Świętej Katarzyny, kilka km od Wrocławia. W porównaniu z Lubelszczyzną ziemie zachodnie

wydawały się rajem. Wszystkie domy były już zajęte, więc otrzymaliśmy do zamieszkania

dawną plebanię ewangelicką obok kościoła, gdzie ciocia uczyła u siebie w domu dzieci z klas

1-4.

W gminie Św. Katarzyna znaleźli się głównie mieszkańcy okolicznych wsi spod Kamionki m.in:

Mroczkowscy, Kaliszczakowie, Berezowscy, Gębarzewscy. Inne nazwiska, które pamiętam to

Ciniewiczowie -wyjechali do Wrocławia, Rudkowie - do Gliwic. Brat ojca –Franciszek

zamieszkał w Ząbkowicach Śląskich, a drugi brat – Jan koło Krzyża Wlkp.

Byli parafianie kościoła w Kamionce, którzy przybyli pod Wrocław razem z ciocią Stefanią

odnaleźli księdza Makarskiego w Domaniowie koło Oławy – bodajże w roku 1949. Pewnego

dnia niespodziewanie, kilka furmanek z dawnymi parafianami, zajechało do ks. Makarskiego na

jego imieniny. Radości z tego spotkania nie było końca. Znowu byliśmy ze „swoim” księdzem.

Ks. Makarski niebawem został przeniesiony do Brzegu, do jedynej wtedy Parafii Św. Krzyża,

gdzie był proboszczem do 1986 roku. Była to wtedy również moja parafia.

Tak zakończyła się Pani tułaczka.

Page 7: namysłowskie spotkania kresowe 2/13/2014

Tak, ale zdarzyło się jeszcze coś. Otóż w nowym miejscu zamieszkania spotkaliśmy znajomą

spod Kamionki o nazwisku Pikuła, która przypomniała cioci, że jeszcze przed wojną pożyczyła

od niej dużo pieniędzy. I teraz jako rekompensatę za tą pożyczkę dała nam krowę. Tego się

nie spodziewaliśmy. Ale tacy wtedy byli ludzie. A krowa zapewniła nam mleko, które w tamtym

czasie znacznie przyczyniło się do wyżywienia naszej rodziny. Do szkoły chodziłam w Świętej

Katarzynie, a potem do szkoły garbarskiej w Brzegu - z internatem, stypendium i gwarancją

pracy.

Po latach odwiedził mnie w Brzegu ksiądz Ryszard Łapka, który był starszy ode mnie, ale

razem przyjmowaliśmy I Komunię jeszcze w Kamionce w 1943 roku. Potem był on księdzem w

diecezji przemyskiej i zbierał datki na pomoc dla kościoła w Kamionce.

18 kwietnia tego roku obchodziliśmy razem z mężem Henrykiem 60-lecie pożycia

małżeńskiego. Nasz syn Andrzej jest lekarzem weterynarii w Namysłowie.

Warto wiedzieć… Kamionka Strumiłowa to miasto ok. 40 km na północny wschód od Lwowa. Przy linii kolejowej Lwów – Radziechów. W okresie międzywojennym miasto liczyło 6,5 tys. mieszkańców. Siedziba powiatu kamioneckiego, w województwie tarnopolskim. 1 sierpnia 1934 r. w ramach reformy na podstawie ustawy scaleniowej z dotychczasowych gmin wiejskich: utworzono Gminę Kamionka Strumiłowa, składającą się z wiosek: Batiatycze, Dernów, Jagonja, Jazienica Polska, Jazienica Ruska, Konstantówka, Łany Niemieckie, Łany Polskie, Łapajówka, Obydów, Różanka, Ruda Sielecka, Sapieżanka, Tadanie, Zubowmosty, przysiółek Turki z gminy Sokole oraz przysiółki Maziarnia Spaska i Łanki z gminy Spas. Pierwotnie miasto nosiło nazwę – Dymoszyn. W drugiej połowie XVw. Jerzy Strumiłło ufundował tu kościół i doprowadził do nadania w roku 1471 praw miejskich na warunkach prawa magdeburskiego. Od jego imienia powstała nazwa miasta. W czasie wojny polsko – bolszewickiej pod Kamionką oddziały wojska polskiego broniły przed Armią Konną Budionnego przepraw na Bugu, i choć zostały rozbite, miasto nie zostało zajęte. W roku 1939 Kamionka należała do rodziny Wisłockich. Od roku 1937 garnizon wojskowy, stacjonowała tu 4 bateria 13 dywizjonu artylerii konnej Wojska Polskiego. W roku 1941, przed opuszczeniem miasta, NKWD zamordowało ok. 20 osób. W latach 1939-46 miały miejsce liczne mordy dokonane prze nacjonalistów ukraińskich na obywatelach polskich. W całym powiecie kamioneckim zamordowano ok. 2014 osób, z czego ustalono 1007 nazwisk, wypędzono 19570 osób, opuszczono i spalono 3907 zagród. Na terenie powiatu, oddziałami SB. OUN-UPA dowodził Dymitr Kupiak ps. „KLEJ”, który jest osobiście odpowiedzialny za zamordowanie ponad 200 osób .

W mieście z inicjatywy samorządowych władz ukraińskich wybudowano pomnik Stepana Bandery, który zlokalizowany jest na placu jego imienia.

Na terenie miasta znajdują się liczne zabytki min. XV-wieczny zamek, wybudowany w XVIII wieku dwór Mierów, drewniana cerkiew św. Mikołaja z 1667 roku oraz neogotycki kościół z 1911-1920 roku, zbudowany wg projektu dr architekta Teodora Talowskiego, architekta, według którego projektów wybudowano kościoły min we Lwowie, Tarnopolu i Otyni.

Page 8: namysłowskie spotkania kresowe 2/13/2014

… u nas w Krotoszynie*.

Krotoszyńskie święta c. d.

Zielone Świątki W maju wypadają Zielone Świątki. To potoczna nazwa kościelnego święta Zesłania Ducha

Świętego. W dzień ten strojono kościół zielonymi brzózkami, ustawianymi przy ołtarzu i

ławkach. Zielonymi gałązkami brzozy zdobiono również domy, a zielem tataraku ścielono

podwórka i wnętrza domu, co miało zapewnić urodzaj i chronić przed urokami.

Boże Ciało W czasie tej uroczystości religijnej odbywała się procesja, która zatrzymywała się przy

czterech ołtarzach, ustawionych w różnych częściach wsi. Natomiast w oktawę Bożego Ciała

święcono wianki zrobione z kwiatów i ziół oraz wznoszono modlitwy o dobre plony. Wianki

zrobione m.in. z rumianku, rozchodnika po poświęceniu wieszano nad drzwiami. Wkładano je

pod głowę zmarłego leżącego w trumnie. Wiankom przypisywano moc leczniczą i działanie

ochronne. Z ziela robiono pójło, które podawano krowie po wycieleniu, aby była zdrowa ona i

jej przychówek. Z rozchodnika robiono maść na chore wymiona. Jako, że wianek był

poświęcony, nie można go było wyrzucić, więc po roku go palono.

Procesja Bożego Ciała z ks. M. Milewskim. Pierwsza z lewej Zofia Budzińska. Lampion po lewej

trzyma Franciszek Budziński. Ze zbiorów Zofii Nadolskiej.

Święto Matki Boskiej Zielnej. Święto Matki Boskiej Siewnej

Page 9: namysłowskie spotkania kresowe 2/13/2014

W czasie święta Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, zwanego popularnie

Świętem Matki Boskiej Zielnej, które wypada 15 sierpnia, święcono wiązanki kwiatów. Oprócz

kwiatów, bukiety zawierały zioła piołunu, główkę maku, jabłko. Wierzono, że bukiet nabiera

cudownych właściwości. Po uroczystości kościelnej bukiet pozostawiano w polu, najczęściej w

kapuście, aby zapewnił wysoki plon.

Ósmego września obchodzono w kościele katolickim święto Narodzenia Najświętszej

Maryi Panny, zwane świętem Matki Boskiej Siewnej. Tego dnia święcono ziarno, które

następnie mieszano z ziarnem przeznaczonym do siewu. Dopiero wtedy można było przystąpić

do jesiennego siewu.

12.9. Wszystkich Świętych W Krotoszynie, ponieważ kościół był pod wezwaniem Wszystkich Świętych, pierwszego

listopada odbywał się odpust. Swoje stragany rozstawiali kramarze. Można tam było kupić

ciastka, pierniki w kształcie serca, różańce, medaliki i wiele innych odpustowych drobiazgów.

Wieczorem ludzie udawali się na cmentarz ze specjalnie robionymi na tę okazję wiankami

oraz świeczkami. Wianki wieszano na krzyżu i zapalano świeczki. Zgromadzeni odmawiali

różaniec i śpiewali pieśni, np. W mogile ciemnej. Następnego dnia, w Dzień Zaduszny,

obchodzony jako dzień wspominania zmarłych, w kościele odprawiano mszę świętą.

*Krotoszyn, wieś koło Lwowa. Na podstawie materiałów do monografii „Krotoszyn koło Lwowa” opracował Stanisław Czyżowicz.

Rozmowa z księżycem

Wiersz autorstwa lwowskiego poety Mariana Hemara, napisany dla lwowianki muzy „Wesołej Lwowskiej Fali” - Włady Majewskiej. Wiersz powstał już po wojnie, na emigracji w Londynie, gdzie oboje przebywali po zakończeniu wojny, cały czas tęskniąc za Lwowem.

1. Księżyc w Londynie na niebie Zagląda w okno me. W milczeniu patrzymy na siebie Przez chwilę, albo dwie. I nagle dreszcz wyobraźni Przenika mnie na wskroś — Bo słyszę — słyszę wyraźni — Że on do mnie szepce coś:

Ta ludzie kochane! Ta Matko Królewska Taż oczom nie wierzę — to panna Majewska! A pani się patrzy, jak obca na obcego, Jakby pani nie spoznała księżyca lwowskiego! A jak pani na Corsie chodziła szpacerem I na ławce w Stryjskim Parku siedziała z kawalerem I w bramie na dobranoc, jak on panią całował — To kto wtedy w chmurach dyszkretnie się chował? Czy ja tak się zmienił, czy tak się postarzał, Rys. Andrzej Muzyczyszyn

Page 10: namysłowskie spotkania kresowe 2/13/2014

Żeby dziwczuk ze Lwowa mnie nie zauważał? Czy ja się tak posunął, posiwiał i zbrzydł? Ach, pani Majewska — faktyczni, że to wstyd!

2. Wstyd chwycił mnie niewymowny, Połknęłam w gardle łzy. I mówię — księżycu szanowny — Ta joj — to pan? To ty? Powiedz mi — niech pan mi powie, Co słychać? Czy pan zdrów? Pan teraz tu? Nie we Lwowie? Pan tyż już — opuścił Lwów?

Ta co pani gada? Ta pani Majewska! To szczęście, że ja panią znam od oseska! Taż ja tam po Lwowie co nocy szpaceruję, Od bramy do bramy, jak pies tak waruję, Od Kopca do Corsa, od Corsa do Dworca, Bez chwili urlopu, jak nocny dozorca. Po rynnach się ślizgam, po dachach się posuwam, I srebrzę i złocę, uważam i czuwam, I w każdym zaułku i na każdym zakręcie Pilnuję tego Lwowa — na wasze przyjęcie! Ja tylko tu na chwilę — bo tam teraz świt — A pani mnie posądza!... Faktycznie, że to wstyd!

3. Więc ja wyciągam ramiona — A on na górze lśni — I wołam jak jakaś szalona: Księżycu! Powiedz mi! Powiedz mi tylko dwa słowa, Ty mi to wyjaw sam — Kiedy ja wrócę do Lwowa? Czy w ogóle wrócić mam?

Ta co za pytanie? Ta pani Majewska — Ta jasne — a wtem jakaś chmurka niebieska Zasnuła go z boku i mrokiem go zawlokła I próżno się patrzę — wychylam się z okna —

I deszcz zaczął siąpić i błyszczy się ulica I niebo jest czarne i nie ma księżyca A ja myślę: Tym lepiej. A ja myślę: Nie szkodzi On teraz we Lwowie po Łyczakowskiej chodzi I w każdym zaułku i na każdym zakręcie Pilnuje — sam powiedział — na moje przyjęcie Już w oknie londyńskim zieleni się świt. A ja płaczę i śmieję się. Faktycznie, aż mnie wstyd.

Rys. Andrzej Muzyczyszyn

Rys. Justyna Oboładze

Page 11: namysłowskie spotkania kresowe 2/13/2014

Byłem w tamtych Zaleszczykach…

Tak naprawdę to niewiele pamiętam z pierwszego pobytu w Zaleszczykach. Właściwie

to jechaliśmy z wizytą do naszego miasta partnerskiego na Ukrainie – do Jaremcza.

Nie pamiętam nawet, którą jechaliśmy drogą, przez Tarnopol czy przez Rohatyn. Wiem

tylko, że drogi wszędzie były jednakowo dziurawe, tak że ser szwajcarski przy nich to

idealnie gładka powierzchnia, nie mówiąc już o tym, że sama nazwa miasta mówiła tylko tyle,

że „Szosa Zaleszczycka”, że most - ten od uciekającego we wrześniu 39 roku polskiego

rządu, że słońce i to chyba wszystko. Nawiasem mówiąc niewiele więcej nas obchodziło. Pobyt

w tym miasteczku na dalekiej niegdyś polskiej prowincji był ukłonem w stronę jednego z

naszych kolegów urodzonego w niedalekim Borszczowie, a mieszkającego kiedyś w

Zaleszczykach nad Dniestrem. Jarosław Iwanyszczuk, bo o nim mowa, po wielu, wielu latach

postanowił odwiedzić te „święte” dla niego miejsca. Zobaczyć i poczuć atmosferę tego

uzdrowiska, bo wtedy przed ponad siedemdziesięciu laty przyjechać na wczasy do Zaleszczyk

to było coś. Ale o tym później.

Tymczasem wjeżdżamy do miasta, właściwie miasteczka. Może nie szosa, ale wyboista

droga wiedzie nas ku czemuś, co przypomina nisko wiszące ciemne chmury, coś co nie pozwoli

nam jechać dalej, a co okazuje się przeciwległym brzegiem Dniestru, stromą wysoką skałą

nad którą jak w kobiercu kwiaty, tak tu usadziły się drzewa liściaste różnej maści, każące

zatrzymać się tutaj, na „końcu świata”. Mijamy więc wysoki betonowy płot zwieńczony

drutem kolczastym, to więzienie, dalej po lewej szpital miejski pamiętający jeszcze czasy

świetności uzdrowiska, choć dziś straszy liszajami czasu, które odpadając od ścian odsłoniły

równo poukładane szeregi czerwonej cegły i dalej już nic więcej. Może tylko chylące się ku

ziemi malutkie drewniane domki, przytulone do starych umierających drzew owocowych, jak

gdyby była to zapomniana podolska wieś a nie okolice rynku, tętniące kiedyś życiem

pensjonariuszy chłonących krystaliczne powietrze, przynoszące zapach płynącego Dniestru i

bajeczną woń morelowych sadów, zaścielająca leniwie całą „zaleszczycką patelnię”

Już od samego Barszczowa, Jarek był jakiś inny, niewiele mówił, albo mówił za wiele.

Wyczuwało się u niego coś na kształt tremy i takiej nutki niepewności, co zobaczy, kogo

spotka, co powiedzą mu miejscowi, którzy mieli tu na niego czekać.

Wreszcie stanęliśmy. Zaglądamy do małej restauracyjki przy samej drodze, by po

całonocnej jeździe wypić łyk tutejszej kawy, a może właściwie tylko po to, by dać Jarkowi

czas na odwiedzenie tych wszystkich miejsc, dla których tutaj przyjechał? Od razu nie

czekając na nas, z aparatem fotograficznym w ręku, poleciał gdzieś nie mówiąc nawet o

której wróci. My rozsiedliśmy się na wygodnych krzesłach, rozkoszując się wyborną,

przyrządzoną po turecku kawą.

I nagle, gdy gorąco pochłanianej kawy rozlało się po całym ciele, a zmęczenie zmuszało

powieki do zamknięcia spragnionych snu oczu, gdzieś z oddali z początku cichutko, potem

coraz głośniej zaczęły dolatywać do moich uszu pomruki skocznej muzyki. Zaciekawiony

Page 12: namysłowskie spotkania kresowe 2/13/2014

postanowiłem sprawdzić co to takiego. Z wolna jeszcze nieśmiało, krok za krokiem zdążałem w

stronę z której już wyraźnie dolatywały rytmicznie wybijane akordy wesołej kołomyjki,

podkreślane głośnym śmiechem i głuchymi stukami uderzających o drewniany podest obcasów

tańczących ludzi. W kącie podrygiwała huculska kapela złożona z kilku instrumentów, na czele

z rozciąganym szeroko jak w szczerym uśmiechu bajanie. Kilka par dostojnie zawijało od

lewej strony parkietu do prawej, nie mogąc przestać podskakiwać, wyrzucać wysoko nogi,

obejmując jednocześnie szerokimi ramionami tańczących partnerów i ciągnąc wijące się węże,

kółka graniaste czy z dumnie podniesioną głową z udawaną złością zaczepiać tańczące

partnerki.

Obok gapie, ze szklaneczkami zimnej lemoniady sączonej przez słomki, oklaskami

pobudzali tańczących do jeszcze większego wysiłku, do szybszego kroku, choć sami siedząc w

głębokim cieniu nie byli skorzy do tanecznych wywijańców. Idąc dalej szeroką alejką

nadbrzeżnego parku zdrojowego, bo minąłem już okazałą bramę witającą kuracjuszy

strzelistym daszkiem wspartym na dwunastu starożytnych kolumnach, podziwiałem równiutko

wykoszone trawniki, kobierce kolorowych klombów, mieniących się wszystkimi kolorami tęczy

kwiatów i ziół, które w większości widziałem pierwszy raz w życiu. A wszystko to na tle

soczystej zieleni, stanowionej przez dziwacznie poprzycinane krzewy oraz fikuśnie

powyginane konary drzew, które jak gdyby baldachimem okrywały te cuda delikatnym cieniem,

nie dając krzewinkom zrobić krzywdy przez drapieżne macki gorącego słońca, docierające w

każde nieosłonięte miejsce.

Gdy w końcu zdecydowałem zapytać elegancko ubranego administratora parku o nazwy

tych cudowności, usłyszałem że są to niekiedy jedyne w przedwojennej Polsce – stanowiska

migdała śródziemnomorskiego, przęśli, czosnku kropkowanego, cebulicy wielkokwiatowej,

kwitnącego żółto chabra wschodniego, kosaćca bezlistnego czy ostnicy pierzastej.

I wreszcie w oddali ujrzałem coś na kształt złotej kuli, kłującej swą jasnością oczy tak

mocno, że musiałem przesłonić je rękoma by nie oślepnąć. Po chwili ujrzałem dostojnie płynący

Dniestr. Nieśmiało, zbliżając się do jego brzegu, nabożnie oddając cześć jego wielkości,

stałem otumaniony zapachem rzeki „królowej Podola”, która kokietowała mnie rozkosznym

powiewem łagodnej bryzy,

chłodzącej rozgrzane słońcem

ciało. Dopiero teraz zwróciłem

uwagę na wysokie skały prężące

się ,niedaleko brzegu, przed

którymi płaszczyły się łaty

złocistego piasku, stanowiąc

nadbrzeżne plaże.

A na każdej rozpostarte

parasole, jak grzyby po ciepłym

deszczu w głębokim boru, i

jeszcze leżaki i parawany i koce leżące przy samym brzegu.

Page 13: namysłowskie spotkania kresowe 2/13/2014

A na nich wczasowicze, kuracjusze, młodzi i starzy, mali i wielcy, jakby to było w

Gdyni, na Helu czy w Juracie. Równolegle do linii brzegu biegła promenada z jednakowo

przyciętymi klonami, stojącymi jakby na baczność w równym szeregu, strzegąc leniuchujących

letników. Nad tym wszystkim górował wielki stalowy most, podparty wynurzającymi się prosto

z rzeki strzelistymi filarami, a na nim jadący akurat pociąg. Ciężko dysząca lokomotywa,

ciągnęła za sobą sznur wagoników. Wszystko to tak małe, jak kolejka wąskotorowa kursująca

w dziecinnym pokoju.

Rzuciłem jeszcze okiem na niewielki stateczek, o wdzięcznej nazwie „Osa”, cumujący

przy nabrzeżu. Jednak kolejka pragnących podziwiać wszystkie te cuda z pokładu stateczku

kiwającego się na falach Dniestru, skutecznie zniechęciła mnie do ustawieniu się w ogonku po

bilet, mimo że marynarze ubrani w swoje mundury oraz powiewająca na wietrze białoczerwona

bandera kusiła coraz bardziej.

Zwyciężył jednak głód, który najpierw powoli, potem z coraz skuteczniej dawał znać o

sobie. Co prawda mijałem po drodze rozłożone wzdłuż brzegów Dniestru pensjonaty o

kuszących nazwach „Ballada”, „Morela”, „Neapol”, „Bajka”, „Kresowianka” czy „Irena”, to

jednak skłonny byłem odwiedzić którąś ze znanych tu restauracji. Może restaurację pana

Szpunarskiego albo „Warszawę” pani Mentzlowej, ale brak dorożki, która by mnie tam

zawiozła za jedyne 40 groszy zniechęcił mnie do tego pomysłu. Postanowiłem skorzystać mimo

wszystko z kuchni w pensjonacie Profesorowej Marji Starzyńskiej, uroczo położonym w

ogrodzie tuż nad samym Dniestrem, przy ulicy Głównej 17. „Kuchnia wykwintna, a ceny

umiarkowane’ - taki napis zachęcał do wejścia. Nie pomyliłem się, chrupiąca goloneczka i kufel

zimnego piwa, pozwoliły na długo zapomnieć o głodzie.

I tak zaspokoiwszy głód i pragnienie wahałem się jeszcze czy nie skierować się w

stronę plaży dla naturystów, pierwszej takiej w Polsce, choć ten pomysł kusił to jednak

zrezygnowałem. Przypomniałem sobie, że nie zapłaciłem jeszcze obowiązkowej „taksy

klimatycznej”, a nie byłem przecież lekarzem, by być z niej zwolnionym. Jako

reprezentujący rzeszę urzędników, znalazłem się w grupie razem z oficerami, musiałem więc

zapłacić połowę obowiązującej tu stawki czyli 10 zł. Gdybym był z rodziną do trzech osób

kosztowałoby mnie to 15zl. a z czterema i więcej 40zł.

Zmęczony, coraz bardziej powłócząc nogami,

nie mogąc jednak oprzeć się zniewalającym

widokom zachodzącego za stromy rumuński

brzeg słońca. Patrzyłem na ognisto czerwone

płomyki ostatnich promieni słonecznych,

muskające delikatnie fale Dniestru, jakby

czule żegnając odchodzący dzień, zapraszając

znowu, by jutrzejszym porankiem wstające

słoneczko osuszyło brzegi z perlistej rosy,

Page 14: namysłowskie spotkania kresowe 2/13/2014

szykując miejsca do wypoczynku spragnionym słońca letnikom. A przyjdą tu na pewno.

Idąc w stronę dworca kolejowego, myślałem o tym, którym pociągiem wrócę do domu, czy tym

jadącym do Gdyni, czy może tym jadącym przez Kołomyję, Lwów i Rejowiec do Warszawy ?

Przysiadłem jeszcze na zacienionej ławeczce w pobliżu przysadzistego, z dumnie sterczącymi

trzema wieżyczkami ratusza i kojony głosami składających ostatnie stragany przekupek,

zapadłem w błogi stan rozleniwienia.

I byłby to piękny koniec tego dnia gdyby nie został przerwany brutalnym jakby nie z tego

świata głosem. – Już jestem!

Te dwa słowa kazały powrócić do rzeczywistości. Jarek powracający ze swojej

„wyprawy życia” brutalnie skończył mój spacer po świecie, którego już nie ma.

Bo nie ma już „Słonecznej plaży”, nie ma zapraszającego krystaliczną wodą Dniestru,

nie słychać z daleka gwaru letników, nie kuszą drażniącymi podniebienie zapachy smakołyków z

nadbrzeżnych pensjonatów, nie czuć wszędobylskiej woni owocowych sadów i nie gra już

żadna orkiestra. Jest za to porośnięty chaszczami, zamulony brzeg tego co kiedyś kusiło

beztroskim wypoczynkiem. Wszędzie porozrzucane śmieci, resztki ognisk i porozbijane

butelki. Sama plaża gdzieś zniknęła, jakby wstydząc się odwiedzających ją dzisiaj turystów,

schowała się tak by nikt jej nie znalazł. A to samo słońce spływające za tę sama górę, nie

chce już oglądać swego odbicia w brunatnym lustrze Dniestru.

Plaża nad Dniestrem dzisiaj, obok studzienka - strażnik czasu

Jeszcze tylko żeliwne wieko studzienki kanalizacyjnej w chodniku tuż przed wejściem do parku zdrojowego z napisem:

UZDROWISKO ZALESZCZYKI FABRYKA MASZYN BB. BISKUPSCY są

W KOŁOMYI 1937

Page 15: namysłowskie spotkania kresowe 2/13/2014

jakby na straży tego co bezpowrotnie minęło, nieśmiało przypomniana, że kiedyś był tu inny świat. Świat, którego dzisiaj już nie ma.

Tak więc „jakby kto pytał to Główna 17”. Ale czy ktoś o to dzisiaj jeszcze zapyta?

Dla takiego widoku zaleszczyckiej „patelni” zawsze warto przyjechać.

OrA

Kresowe akcenty Bitwy o Monte Cassino

Wielu polskich żołnierzy biorących udział w Bitwie o Monte Cassino pochodziło z dawnych

kresów II Rzeczypospolitej. Nie mogło być inaczej, skoro droga do polskiego Wojska

dowodzonego przez gen. Władysława Andersa wiodła przez Syberię, Kazachstan i inne rejony

Rosji, które leżały na szlakach ludzi, wywożonych przez Sowietów. Od roku 1940 dziesiątki

tysięcy ludzi w bydlęcych wagonach rozpoczynało swą podróż we Lwowie, Tarnopolu czy w

Stanisławowie, by skończyć ją na „nieludzkiej ziemi” gdzieś na dalekich terenach ZSRR. Wielu

nie przetrwało tej wielotygodniowej podróży, wielu nie przeżyło katorżniczej pracy ponad siły

w obozach koncentracyjnych Gułagu. Ale byli szczęśliwcy, którym udało się po zawarciu

układu Sikorski – Majski dotrzeć do formowanych w ZSRR jednostek Wojska Polskiego, i

wraz z dowódcą gen. Andersem po opuszczeniu terenu Rosji Sowieckiej dotrzeć aż pod Monte

Cassino. Dlatego trudno się dziwić, iż wśród ponad tysiąca poległych w bitwie o klasztor,

zgodnie leżą na tutejszym cmentarzu polegli żołnierze ze Lwowa i Stanisławowa, z Tarnopola i

Łucka, ci spod Zbaraża i ci spod Zaleszczyk.

W skład ścisłego dowództwa „Armii Andersa” jak potocznie nazywano oddziały Polskich

Sił Zbrojnych podporządkowane legalnemu rządowi RP na emigracji wchodziło wielu oficerów

związanych ze wschodnimi terenami przedwojennej Polski.

Sam gen Władysław Anders, przebijając się na Węgry, 29 września w okolicach

Sambora,, został dwukrotnie postrzelony przez Ukraińców polujących na polskich żołnierzy z

Page 16: namysłowskie spotkania kresowe 2/13/2014

rozbitych oddziałów. Trafił do sowieckiej niewoli i przetrzymywany był we lwowskich

więzieniach przy ul. Kurkowej i sławnych ”Brygidkach” przy ul. Kazimierzowskiej, by następnie

przebywać na moskiewskiej „Łubiance”.

Jego zastępcą był gen. Michał Karaszewicz-Tokarzewski. Kawaler Orderu Orła Białego

i Krzyża Walecznych,, francuskiejej Legii i brytyjskiego Orderu Łaźni. Urodził się we

Lwowie. Kształcił w Drohobyczu i we Lwowie. W czasie walk o Lwów w 1918 roku

zorganizował odsiecz dla walczącego miasta, która zaważyła na jego utrzymaniu. W roku 1924

awansowany na wniosek gen. Sikorskiego na stopień generała, jako jeden z najmłodszych

oficerów w polskim wojsku. Dowodził Okręgiem Korpusu Nr VI we Lwowie . Po kapitulacji

Warszawy, 27 września 1939, stanął na czele Służby Zwycięstwu Polski, pierwszej organizacji

konspiracyjną w okupowanej Polsce. Po utworzeniu Związku Walki Zbrojnej – ZWZ został

komendantem Obszaru nr 3 Lwów. Aresztowany w marcu 1940, przez funkcjonariuszy NKWD

trafił do łagru pod Workutą, a potem na Łubiankę. Zwolniony w sierpniu 1941, wstąpił do Armii

Polskiej w ZSRR jako dowódca 6 "Lwowskiej" Dywizji Piechoty "Lwów".

Urodzony we Lwowie gen Roman Odzierzyński, obrońca Lwowa z 1918 roku, 1940 bronił

Francji. w lipcu 1943 mianowany został dowódcą artylerii II Korpusu Polskiego. Po

zakończeniu wojny w latach 1950 – 1954 Prezes Rady Ministrów na Uchodźstwie. Absolwent

Politechniki lwowskiej.

Gen. Tadeusz Kossakowski, Najstarszy z „cichociemnych” W momencie skoku do Polski

miał 65 lat. Zastępca dowódcy broni pancernej, motorowej i służby elektromechanicznej

Armii Polskiej na Wschodzie. Ukończył Politechnikę Lwowska. Powstaniec Warszawski, w

którym walczył jako zwykły strzelec. Po kapitulacji powstania i niemieckiej niewoli, po

zakończeniu wojny wrócił w szeregi Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. W roku 1945 wrócił

do Polski.

Wiele oddziałów wojskowych przyjęło nazwę i nawiązywało do tradycji przedwojennych

kresowych jednostek. W skład 6 „Lwowskiej” Brygady Piechoty wchodziły 16,17 i 18 Lwowski

Batalion Strzelców. 6 Pułk Pancerny „Dzieci Lwowskich”, czy nawiązujący do lwowskich

tradycji 14 Pułk Ułanów Jazłowieckich. Jednak w historii najbardziej zapisał się, właśnie w

Bitwie o Monte Cassino, 12 Pułk Ułanów Podolskich. Stacjonujący w okresie międzywojennym w

garnizonie Białokrynica pod Krzemieńcem na Wołyniu. Po przybyciu w 1944 roku do Włoch,

Ułani Podolscy wzięli udział w bitwie o Monte Cassino. I to właśnie oni jako pierwsi znaleźli

się na zdobytym wzgórzu, pieczętując ten fakt zatknięciem proporca w barwach pułku. Patrol

pod dowództwem ppor. Kazimierza Gurbiela (przemyślanina), zatknął uszyty na poczekaniu

przez (innego przemyślanina), plut. Jana Donicika proporczyk 12. Pułku Ułanów Podolskich. W

pośpiechu przygotowano go z czerwonej i granatowej chusty oraz białego bandaża (choć

oryginalny powinien być amarantowo-granatowy z białą żyłką pośrodku). Ułan Józef Bruliński,

który niósł ze sobą proporzec zatknął go na samym szczycie ruin zdobytego klasztoru.

Page 17: namysłowskie spotkania kresowe 2/13/2014

Dopiero potem zatknięto obok polską flagę, a kilka godzin później gen. Anders obok polskiej

flagi rozkazał umieścić flagę brytyjską. W samo południe 18 maja, w dniu zdobycia klasztoru

na Monte Cassino, pod dumnie powiewającą polską flagą, na rozkaz płk. Rakowskiego. policjant

z małych Rudek koło Lwowa odegrał hejnał mariacki. Czym ogłosił zdobycie klasztoru i

zakończenie walk.

Plut. Emil Czech gra Hejnał Mariacki w zdobytym klasztorze fot. Wikimedia Commons.

Foto Wikipedia

Kapelanem w II Korpusie Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, był ks. Adam Studziński.

Urodzony niedaleko Żółkwi. Harcmistrz i generał WP. Dominikanin, który studiował teologię

we Lwowie. Wyświęcony przez biskupa lwowskiego Eugeniusza Baziaka. Za udział w bitwie o

Monte Cassino odznaczony Krzyżem Srebrnym Orderu Wojennego Virtuti Militari. Kawaler

Krzyża Walecznych. Jego postawa, jak żywo przypomina ks. Skorupkę z Bitwy Warszawskiej.

Jak on, ks. Studziński szedł do ataku w pierwszym szeregu z krzyżem w ręce. Odciągał

rannych spod czołgowych gąsienic. Wspierał żołnierzy i udzielał ostatniej posługi konającym na

polu walki. Atak na wzgórze przeżył.

Bitwa o Monte Cassino trwała blisko pięć miesięcy. Na polskim Cmentarzu Wojennym u

stóp Monte Cassino spoczywa 1072 poległych w walkach o wzgórze. Cmentarz powstał na

przełomie 1944 i 1945 roku. Budowę cmentarza nadzorował uczestnik bitwy - inż. Roman

Wajda. Absolwent Zakładu Naukowo-Wychowawczego Ojców Jezuitów w Chyrowie i

Page 18: namysłowskie spotkania kresowe 2/13/2014

Politechniki Lwowskiej, uczestnik wojny polsko – ukraińskiej i polsko – bolszewickiej. Po

ukończeniu Szkoły Podchorążych Piechoty w Gródku Jagiellońskim, awansowany do stopnia

podporucznika rezerwy saperów. Przy próbie przedostania się na Węgry aresztowany w

Worochcie. Więziony w Stanisławowie i we lwowskich „Brygidkach”. Skazany na pięć lat łagru

w Workucie.

Czerwone maki to pieśń o Bitwie o Monte Cassino, która na trwałe weszła do historii

Polski. Potrafi ją zaśpiewać każdy Polak. Sama pieśń „Czerwone maki na Monte Cassino”

powstała w nocy z 17 na 18 maja 1944 roku, kilka godzin przed zakończeniem walk. Autorem

słów, był Feliks Konarski, znany pod pseudonimem „Ref-Ren”. Żołnierz 2 Korpusu. Feliks

Konarski od 1934 roku mieszkał we Lwowie. Autor słów do wielu przedwojennych szlagierów.

W 1941 wstąpił do Armii Polskiej gen. Andersa, z którą przeszedł szlak bojowy przez Persję,

Irak, Palestynę i Egipt i Włochy. Po wojnie pozostał na emigracji. Zmarł 12 września 1991

roku, kilkanaście dni przed upragnionym przyjazdem do Polski, którą opuścił w 1939 roku.

Pochowany został w żołnierskiej kwaterze obok kolegów spod Monte Cassino. Sam tekst

autor napisał w czasie ostatniego natarcia na klasztor. Tylko ostatnią zwrotką dopisał w 1969

roku, w 25 rocznicę bitwy. Ale wtedy w tę majową noc, obudził swego kolegę, dyrygenta i

kompozytora Alfreda Schütza, który równie szybko napisał muzykę. Autorzy nie zdawali sobie

wtedy sprawy jakiej rzeczy dokonali. Czym będą dla Polaków „Czerwone maki na Monte

Cassino”. Sam Alfred Schütz urodził się w Tarnopolu. Po porzuceniu studiów prawniczych na

Uniwersytecie Lwowskim im. Jana Kazimierza , ukończył Lwowskie Konserwatorium Muzyczne.

Był kierownikiem muzycznym sławnej Wesołej Lwowskiej Fali. Jego piosenki śpiewali: Hanka

Ordonówna, Eugeniusz Bodo czy Mieczysław Fogg. Po wojnie współpracował z Rozgłośnią Polską

Radia Wolna Europa.

Pierwszy raz „Czerwone maki” wykonano 18 maja, tuż po zdobyciu klasztoru, w

kwaterze gen Andersa, na akademii z okazji zwycięstwa. Odegrała ją czternastoosobowa

orkiestra, pod batutą samego Alfreda Schütza. Pierwszym wykonawcą pieśni był też żołnierz

Andersa – Gwidon Bogucki. Student lwowskiej Wyższej Szkoły Handlowej. Po wojnie osiadł w

Australii, gdzie zagrał w 28 filmach, prowadził tam własny program telewizyjny, organizował

koncerty, rewie i kabarety. Zmarł w roku 2009, w wieku 97 lat. Dwa dni po zakończeniu walk

na górze klasztornej, w miejscu gdzie toczyła się bitwa, publicznie wykonano pieśń dla

żołnierzy 12 Pułku Ułanów Podolskich. Tym razem „Czerwone maki” zaśpiewali wspólne Gwidon

Bogucki i Renata Bogdańska, jego pierwsza żona. W późniejszym czasie żona gen Andersa –

Irena Anders. Irena Renata Anders pseudonim artystyczny Renata Bogdańska od 1926 roku

mieszkała we Lwowie, gdzie studiowała naukę śpiewu i gry na fortepianie w Polskim

Towarzystwie Muzycznym. Przeszła szlak bojowy z gen. Andersem od Buzułuku do Włoch. Po

wojnie pozostała w Wielkiej Brytanii. W roku 1948 wyszła za mąż za gen. Władysława

Andersa. Ostatni raz przyjechała do polski na krótko przed swoją śmiercią,, na

zaprzysiężenie prezydenta Bronisława Komorowskiego w 2010 roku. Odznaczona była Krzyżem

Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski , nadanym przez władze RP na uchodźstwie oraz

Page 19: namysłowskie spotkania kresowe 2/13/2014

Krzyżem Pamiątkowym Monte Cassino. Spoczęła obok swojego męża u stóp klasztoru na

Monte Cassino.

A tak moment pierwszego wykonania pieśni wspominał jej autor:

Śpiewając po raz pierwszy Czerwone maki u stóp klasztornej góry, płakaliśmy wszyscy.

Żołnierze płakali z nami. Czerwone maki, które zakwitły tej nocy, stały się jeszcze jednym

symbolem bohaterstwa i ofiary - i hołdem ludzi żywych dla tych, którzy przez miłość wolności

polegli dla wolności ludzi...

— Feliks Konarski, Historia piosenki "Czerwone maki

Karpatczycy słuchają Czerwonych Maków w wykonaniu orkiestry Alfreda Schütza.

Foto Wikipedia

Na ironię zakrawa fakt, iż część zysków z publicznego wykonania „Czerwonych Maków” przekazywana jest do Niemiec, gdyż prawami do tantiem dysponuje firma z siedzibą w Monachium, która jest dysponentem praw do melodii.

Tyle wspomnień o kresowych rycerzach. Żołnierze idący do boju wiedzieli już, że nie wrócą do swoich domów na Kresach. Że w przyszłej Polsce nie będzie Lwowa, Stanisławowa czy Tarnopola. Wielu z nich pozostanie na emigracji i nigdy już nie zobaczy ojczyzny, choć jeszcze gdzieś w myślach iskrzyła mała nadzieja, że w podzięce za złożoną daninę krwi, historia i politycy potraktują ich inaczej. Tak się jednak nie stało. I choć gen. Anders nie musiał godzić się na szturm swoich żołnierzy, to nikt nie podważał sensu poniesionych ofiar. Już niedługo miało okazać się, że krew przelana na wzgórzu „575” nie jest gwarantem wdzięczności sojuszników.

Page 20: namysłowskie spotkania kresowe 2/13/2014

Samą bitwę chciał zmitologizować i unieśmiertelnić Melchior Wańkowicz. I udało mu się. W swoim monumentalnym dziele "Bitwa o Monte Cassino", opisał to wszystko co widział w czasie bitwy, będąc wśród żołnierzy walczących na pierwszej linii. Choć nie wszystkie jego opisy zawarte w książce są ścisłe i zgodne z prawdą, to dzieło to napisane ku pokrzepieniu polskich serc, opatrzone wstępem napisanym przez gen Andersa i posłowiem gen Bohusz-Szyszko, zastępcy dowódcy 2. Korpusu, na trwałe weszło do klasyki polskiej literatury i do dziś kształtuje obraz toczonych tam walk. Sam autor "Bitwa o Monte Cassino", opuszczając Polskę we wrześniu 1939 roku, przekroczył w Zaleszczykach Dniestr, taszcząc na plecach swoją maszynę do pisania. Może to właśnie na niej napisał kilka lat później swoje dzieło?

I tak pozostała pamięć i legenda.

Gen. Harold Alexander, jeden z najsłynniejszych brytyjskich dowódców okresu II wojny światowej skierował do 2 Korpusu Polskiego rozkaz, w którym dziękował za zwycięstwo słowami:

„Żołnierze 2 Polskiego Korpusu! Jeżeliby mi dano do wyboru między którymikolwiek żołnierzami, których bym chciał mieć pod swoim dowództwem, wybrałbym Was – Polaków.”

— Harold Alexander

„Dzisiaj, chociaż z militarnego punktu widzenia można było uniknąć krwawych walk toczonych o wzgórze i tysiąca polskich śmierci na Monte Cassino i obejść je bokiem, co też uczynili Alianci, to po tamtych wydarzeniach pozostała żywa ciągle legenda oraz strażnicy pamięci o męstwie polskich żołnierzy, oraz ciągle wierne - „czerwone maki”

Arkadiusz Oleksak

IX Sztafeta Przyjaźni Namysłów – Lwów

Ligota Książęca 2014

Kresowy Śląsk – czyli „Dlaczego biegniemy do

Ligoty Książęcej?”

Inicjatywa biegów sztafetowych Namysłów - Lwów posiada już dzisiaj swoją materialnie

wymierną i opisaną tradycję. To dobrze, bo zbliża się nieunikniony jubileusz. Nieunikniony, bo

trudno sobie wyobrazić nadzwyczajne okoliczności przerywające te letnie zmagania sportowe..

Nawet niepokoje zbrojne u naszych pobratymców nie stworzyły precedensu jej przerwania lub

odłożenia na szczęśliwsze okoliczności. Dzieje się tak, bo idea towarzysząca „aktowi

Page 21: namysłowskie spotkania kresowe 2/13/2014

założycielskiemu” sztafety przyjaźni sięgała do pokładów tych emocji, które wyrosły na legendzie

kresowej. W tegorocznym IX biegu jego organizatorzy, zdecydowanie powodowani

okolicznościami bieżącymi, odnieśli się nie tyle do kresowej spuścizny materialnej – w której

zabezpieczaniu i ratowaniu posiadają wymierne sukcesy - co do tych namysłowian, dla których

kresowe dziedzictwo wymyka się spod encyklopedycznej lektury, a bierze się ze swoistego

imperatywu trwania w dziedzictwie dziadów i ojców. Gdzie ich szukać? Ziemie śląskie we

wszystkich powojennych pokoleniach mają również gospodarzy i dziedziców o kresowym

rodowodzie. Jednak Ligota Książęca to wyjątkowa okoliczność. Właściwie to mieszkańcy Ligoty

Książęcej i ościennych miejscowości. Czym to środowisko tak się wyróżnia, że uczestnicy

tegorocznego biegu sztafetowego tam właśnie zorganizowali jego finisz. W tym momencie musimy

się odnieść do powojennej historii. Koniec ostatniej wojny światowej polskich mieszkańców

kresowej Otyni. (do pierwszego rozbioru województwo ruskie, do 1945 r woj stanisławowskie)

zmusił do opuszczenia swojego materialnego i duchowego dziedzictwa. Kiedy powojenna bieda

mobilizowała ludzi do krzątaniny wokół marnych resztek materialnej własności - katoliccy

otynianie byli zdeterminowani ratować i wywieźć w nieznane to co było dziedzictwem

pokoleniowym i wyróżnikiem polskim w kresowym tyglu narodowościowym. Tułaczy los rzucił

Otynian na namysłowską ziemię. Oto kolejny przyczynek tworzącej się legendy – w odbudowanym

w 1956 kościele w Ligocie Książęcej intronizowano obraz patronki świątyni Matkę Boską

Otyniecką (namalowany w 1718, przedstawiający Trójcę Świętą koronującą NMP). Mało tego.

Kościół szybko został wyposażony w kolejne dwa ołtarze boczne, ambonę chrzcielnicę stacje drogi

krzyżowej, żyrandol i wiele innych. Szacowne eksponaty po powojennej tułaczce cierpliwie

czekały na swój kolejny etap w stodołach otyńskich przesiedleńców. Być może inne środowiska

kresowe również wykazały się podobną determinacją, ale przypadek namysłowskich Otynian jest

nasz i stanowi wspaniałe dziedzictwo tradycji i emocjonalnej łączności z przeszłością. Czy

potrzeba nam dzisiaj lepszych lekcji rodzimej historii? Oczywiście, pytanie retoryczne. Bo oto w

1997 po swoistej odysei na stałe osiadł w murach ligockiej świątyni sztandar. Sztandar niezwykły

– uszyty przez siostry zakonne dla przebywających w Jerozolimie otyńskich żołnierzy tułaczy.

Następuje dzisiaj majoryzacja społeczna. Odszukanie etnicznych wątków w lokalnych

środowiskach bywa trudne. Ale pozostało materialne i duchowe kresowe dziedzictwo –

wzmocnione tworzącą się i również potrzebną legendą. Sportowa impreza sfinalizowała się w

Ligocie Książęcej, ale sama miejscowość pozostaje dla nas ważną kresową duchową wartością w

śląskiej współczesności.

Kazimierz A. Drapiewski

Jak co roku, już po raz dziewiąty, wyruszyła z Namysłowa

kolejna sztafeta biegowa.

IX Sztafeta Przyjaźni Namysłów – Lwów – Ligota Książęca 2014

28 czerwca br. o godzinie 9 rano, na parkingu przed „Różanym Dworkiem” zebrali się

uczestnicy kolejnej już sztafety biegowej, która w tym roku kierowała się do Ligoty

Książęcej. Organizatorzy biegu, powodowani sytuacją polityczną na Ukrainie oraz ostatnimi

wydarzeniami w tym kraju, postanowili w tym roku kontynuować sztafetę, ale wybrać cel

biegu na terenie Polski. Nie trzeba było długo szukać. Niedaleko od Namysłowa, w Ligocie

Page 22: namysłowskie spotkania kresowe 2/13/2014

Książęcej znajduje się kościół parafialny, a w nim całe wyposażenie świątyni przewiezione

przez mieszkańców okolicznych miejscowości z Otyni, małego kresowego miasteczka,

położonego na Pokuciu, pomiędzy Stanisławowem i Kołomyją. Rezygnując z pakowania swoich

rzeczy, Otynianie przywieźli ze sobą ołtarz główny, ołtarze boczne, ambonę, chrzcielnicę,

obrazy stacji drogi krzyżowej, figury, dzwon, organy, a przede wszystkim cudowny obraz Pani

Otynijskiej. Jest to jedyny taki przypadek, jaki możemy spotkać w historii powojennych

wędrówek Polaków ze wschodu na zachód.

Przypadek ten idealnie wpisywał się w założenia i cele sztafety, dlatego organizatorzy

bez chwili wahania wybrali Ligotę Książęcą, jako metę biegu. Tym bardziej, że II Sztafeta

Przyjaźni Namysłów – Lwów wiodła właśnie do Otyni i kończyła się w tamtejszym kościele.

Na starcie stawili się uczestnicy wcześniejszych biegów z Namysłowa, Wrocławia,

Brzegu, Popielowa i Wołczyna. Skorzystaliśmy z gościnności gospodarzy „Dworku Różanego”

państwa Patrycji i Macieja Czajkowskich, którzy zaopatrzyli biegaczy w wodę mineralną oraz

sami wzięli udział w biegu. Razem z rodzicami, mała Kajla ruszyła na rowerku na trasę

maratonu, stając się tym samym najmłodszym uczestnikiem imprezy.

Sztafetę rozpoczął Adam Lupa, który odegrał na trąbce Hejnał Namysłowski. Następnie

pilot biegu, Stanisław Zimoch, złożył meldunek o gotowości biegaczy do startu,

Przewodniczącemu Rady Miejskiej w Namysłowie - Jarosławowi Iwanyszczukowi, który

przybliżył wszystkim cel biegu oraz uroczyście wystartował kolumnę biegaczy, na czele której

podążał na „trójkołowcu” Waldek Zimoch, też weteran wcześniejszych biegów. Jego motor

przybrany w biało-czerwone i niebiesko-żółte wstęgi prowadził biegaczy do samej Ligoty. Za

nim jechali na motorach członkowie Namysłowskich Motocyklistów, a za nimi podążało 21

biegaczy. Kolumnę zamykali rowerzyści z Namysłowskiego Patrolu Rowerowego.

Kolumna opuściła Namysłów i krok po kroku zbliżała się do mety. W samym biegu wzięli

udział „zawodowcy” z Namysłowskiego Klubu Biegacza „Zryw” oraz amatorzy biegający dla

zdrowia i dla przyjemności, dlatego na czternastokilometrowej trasie, grupa rozciągnęła się i

podzieliła na małe grupki, które jednak w komplecie dobiegły do celu. Przed samą Ligotą, .po

ponownym uformowaniu kolumny, w zwartym szyku, już wszyscy razem niosąc flagi polskie i

ukraińskie osiągnęli linię mety, na którą przyprowadził wszystkich parafianin z Otyni i Ligoty

Książęcej, mistrz świata weteranów w maratonie, uczestnik wszystkich poprzednich biegów

Michał Stadniczuk. Tym razem meldunek kończący bieg, pilot sztafety złożył miejscowemu

proboszczowi ks. Edwardowi Łupkowskiemu. Następnie wszyscy uczestnicy biegu oraz

mieszkańcy wsi przeszli na plac kościelny, gdzie posadzono „Dąb Pamięci”, co stało się już

tradycją biegu. Takie drzewa na mecie biegu uczestnicy posadzili min. w Jaremczu, Kamieńcu

Podolskim, Zbarażu, Mikołajowie i Podwołoczyskach. Każdy z uczestników sypiąc łopatę ziemi

przyczynił się do posadzenia drzewa. Obok ustawiono kamień z tablicą informującą o tym

wydarzeniu. Nad wszystkim czuwał mieszkający w Ligocie członek Rady Parafialnej i Rady

Sołeckiej – Stasiu Wojtasik. Potem wszyscy przeszli do kościoła, gdzie ksiądz proboszcz,

przed obliczem „Otynijskiej Panienki”, po krótkiej modlitwie oficjalnie zakończył sztafetę.

Page 23: namysłowskie spotkania kresowe 2/13/2014

Mieliśmy jeszcze okazję wysłuchać wykładu historycznego, który Stanisław Wojtasik

wygłosił na temat przeniesienia wyposażenia kościelnego z Otyni do Ligoty Książęcej i

powstania tutaj Sanktuarium Maryjnego. Potem wszyscy mogli zwiedzić kościół. Uczestnicy

biegu mieli też okazję zobaczyć cudowny obraz Matki Bożej z Otyni, który specjalnie dla nich

został w tym dniu odsłonięty. Potem jeszcze w krótkiej wypowiedzi Michał Stadniczuk

podzielił się ze wszystkimi wspomnieniami z czasu gdy w 1945 roku pakowano elementy

wyposażenia kościoła w Otyni, przewożono go Ligoty a następnie umieszczano w kościele w

Ligocie.

Już na koniec ks. proboszcz zaprosił wszystkich na skromny poczęstunek, który już

naprawdę zakończył IX Sztafetę Przyjaźni Namysłów – Lwów – Ligota Książęca 2014.

Wszyscy umówili się na start jubileuszowej X Sztafety, która pobiegnie w Ukraińskie

Karpaty do Worochty i jubileusz swój uczci wejściem na Howerlę, najwyższy szczyt Ukrainy.

Tak więc - do zobaczenia za rok !

Specjalne podziękowania za pomoc w organizacji biegu dla:

Ryszarda i Małgorzaty Wołczańskich z firmy „Agroplon” Głuszyna

Pana Stanisława Wojtasika

Pana Wojciecha Kowalczyka

Ks. Edwarda Łupkowskiego, - proboszcz parafii Ligota Książęca

Pana Ryszarda Radomińskiego - instruktora NOK

Pana Jarosława Iwanyszczuka – przewodniczącego Rady Miejskiej w Namysłowie

Pani Barbary Leszczyńskiej

Państwa Patrycji i Macieja Czajkowskich z „Dworku Różanego”

Pana Stanisława Zimocha

Panu Sławomira Gradzika

oraz szczególne podziękowania dla Waldka Zimocha !

Page 24: namysłowskie spotkania kresowe 2/13/2014

IX Sztafeta Przyjaźni Namysłów – Lwów – Ligota Książęca 2014 w obiektywie Jarosława Szymczaka

Start Sztafety. Pilot biegu Stanisław Zimoch melduje Jarosławowi Iwanyszczukowi - Przewodniczącemu Rady Miejskiej w Namysłowie

gotowość biegaczy do startu. Hejnał Namysłowski odegrał na trąbce uczestnik biegu – Adam Lupa

Biegaczy pilotował uczestnik wcześniejszych sztafet Waldek Zimoch na swoim „trójkołowcu”.

Page 25: namysłowskie spotkania kresowe 2/13/2014

Trasa biegu wiodła przez piękne namysłowskie lasy.

Page 26: namysłowskie spotkania kresowe 2/13/2014

Na trasie biegacze dali z siebie wszystko co mogli.

Na metę w Ligocie Książęcej, biegaczy wprowadził weteran i uczestnik wszystkich wcześniejszych biegów, parafianin parafii w Otyni i

Ligocie Książęcej, mistrz świata weteranów w maratonie – Michał Stadniczuk. Raport o zakończeniu biegu, pilot sztafety złożył księdzu proboszczowi Edwardowi Łupkowskiemu.

Page 27: namysłowskie spotkania kresowe 2/13/2014

Wszyscy biorący udział w sztafecie – biegacze, członkowie Namysłowskich Motocyklistów, Namysłowskiego Patrolu Rowerowego, mieszkańcy Ligoty Ks. z niezawodnym Stasiem Wojtasikiem i ks. proboszczem posadzili pamiątkowego dęba, a w kościele, gdzie

przeniesiono wyposażenie z kościoła w Otyni, ks. E. Łupkowski dokonał oficjalnego zakończenia IX Sztafety Przyjaźni Namysłów – Lwów – Ligota Książęca 2014

Page 28: namysłowskie spotkania kresowe 2/13/2014

NASZ FOTOPLASTIKON Tym razem prezentujemy zdjęcia otrzymane od Pani Witalija Andrijczuka, z Otyni, wykonane 15.06.2014 roku.

Szkoła średnia i kościół katolicki p.w. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny

Fragment rynku z nową zabudową

Page 29: namysłowskie spotkania kresowe 2/13/2014

Budynek Szkoły Muzycznej

Pomnik Tarasa Szewczenki, kościół katolicki p.w. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny i pomnik weteranów II wojny światowej

Page 30: namysłowskie spotkania kresowe 2/13/2014

OGŁOSZENIA ZARZĄDU NASZEGO ODDZIAŁU

Zapraszamy naszych członków na:

1) Mszę świętą w kościele p.w. św. Piotra i Pawła w Namysłowie, w intencji pomordowanych Polaków na Kresach II RP. Msza odbędzie się w dni 13 lipca 2014 roku o godz. 11.30.

2) Spotkanie towarzyskie połączone z promocją książki „Krotoszyn koło Lwowa”, której autorem jest członek naszego Oddziału, pan Stanisław Czyżowicz. Spotkanie odbędzie się w dniu 18 lipca, w kawiarence na stadionie. Potwierdzeniem udziału w spotkaniu będzie wpłata 20 zł w siedzibie Towarzystwa do dnia 11 lipca.

3) Pierwszy Namysłowski Jarmark Kresowy, połączony z koncertem lwowskiego piosenkarza, laureata ukraińskiej wersji „Bitwy na głosy” – Nazara Savko. Jarmark odbędzie się w niedzielę 9 sierpnia na namysłowskim rynku.

4) Informujemy, że od dnia 01.08.2014 roku, nasze biuro mieści się w Ratuszu, na parterze – wejście jak do „Vectry” (siedziba telewizji kablowej).

Przypominamy naszym członkom o terminowym regulowaniu składek członkowskich.

Z przykrością informujemy, iż z w ostatnim czasie szeregi naszego

stowarzyszenia opuścił na zawsze:

Stanisław Dempniak ur. 04.09.1043 w Łanowicach koło Sambora – zm. 21.06.2014 w Namysłowie

CZEŚĆ JEGO PAMIĘCI !!!

Na okładce oryginalne „zalepki” ze Lwowa. Stosowane były do zaklejania kopert z korespondencją urzędową.

O G Ł O S Z E N I A

Wysokość składek członkowskich za okres jednego miesiąca: 1zł – dla młodzieży i studentów, 2zł – dla emerytów i rencistów, 3zł – dla osób pracujących. Członkowie zarządu pełnią dyżury w każdą środę i piątek w godzinach 10.00-12.00, w ratuszu – w nowym biurze, na parterze (obok siedziby Vektry) Telefon kontaktowy Zarządu TMLiKPW – 601 376 630 Strona internetowa – www.namyslow-kresy.pl Adres e-mail – [email protected] Numer konta BS Namysłów 89 8890 0001 0008 9685 2000 0001

Page 31: namysłowskie spotkania kresowe 2/13/2014

UWAGA KONKURS !!!

Osoba, która pierwsza opisze prawidłowo co znajduje się na zamieszczonej niżej fotografii otrzyma od nas cenną nagrodę. Znających odpowiedź prosimy o kontakt telefoniczny z numerem 601 376 630 do dnia 15 lipca 2014r.

Jednocześnie informujemy, iż zagadkę z poprzedniego numeru prawidłowo rozwiązała Pani Małgorzata Saczuk.

Gratulujemy!