Upload
the-nowodworek-times
View
234
Download
6
Embed Size (px)
DESCRIPTION
TNT - wydanie czwarte
Citation preview
Wstęp od redakcji
SPIS TREŚCI
Długo wyczekiwana wiosna w końcu przyszła, a z nią czas zmian. To idealny moment na powrót do zaniedbanej
pasji, odnowienia znajomości czy nawiązania nowych. W kwietniowym numerze prezentujemy sylwetki kilku
osób, których postawa dla wielu z nas może być inspirująca. Udowadniają, że najważniejsza jest chęć - rozwo-
ju, posiadania pasji czy podróżowania. Zatem, jeśli dotychczas bezskutecznie próbowałeś zmienić swoje życie
(chociażby w małej jego części), zrób to po raz kolejny, tym razem efektywnie. Nie jutro lub w wakacje. Dziś!
Do przeczytania!
Zdjęcie na okładce: Maciek Bernaś2 | #4/2013
The Nowodworek Times |
Spotkanie to wywarło na mnie pozytyw-ne wrażenie – myślę, że to w dużej mierze zasłu-ga otwartości i poczucia humoru panów z Harvard Club of Poland. Zainteresowani konkursem wszyst-kie informacje znajdą na stronie www.drogana-harvard.pl, a więcej o samych studiach na www.harvardpolishsociety.org. Uniwersytet działa rów-nież na stronach, z którymi ogromna większość z nas styka się na co dzień - facebooku, twitterze i youtube.com. Do odważnych świat należy!
Pierwszego dnia po wielkanocnej przerwie - 3 kwietnia 2013 r. - w auli odbyło się spotkanie z przedstawicielami Harvard Club of Poland. Pięciu sympatycznych absolwentów prestiżowego amte-rykańskiego uniwersytetu przybliżyło nam tamtej-szy system studiowania oraz zachęciło do wzięcia udziału w konkursie „Droga na Harvard”. Na wstę-pie warto zaznaczyć, że główną nagrodą jest wylot na 10 dni do USA, jednak w żadnym stopniu nie zo-bowiązuje on do podjęcia edukacji na Harvardzie.
Spotkanie miało formę prezentacji samego uniwersytetu połączonej z możliwością zadawania pytań. Poznaliśmy bardzo dokładnie kwestię finan-sową wyjazdu na studia. Okazało się, że biorąc pod uwagę średnie roczne zarobki Polaków, większość kandydatów ma szansę na całkowite dofinansowa-nie. Uczelnia oferuje bardzo różnorodne drogi roz-wijania swoich pasji i talentów. Ciekawym rozwią-zaniem jest fakt, że studenci mogą „sobie dorobić” poprzez drobne prace wykonywane chociażby w bibliotece. I na koniec coś, co mi się bardzo spodo-bało. Podczas rekrutacji na uniwersytet, wśród ogromnego stosu aplikacji napływających z całe-go świata, uwagę przyciągają niekoniecznie te ze średnią 5.0. Większą szansę mają uczniowie wyróż-niający się ciekawą pasją czy osiągnięciami w kon-kursach na szczeblu ogólnokrajowym.
Marta ZygmuntZdjęcia: Maciek Bernaś
SZKOŁA
Spotkanie z absolwentami Harvard University
3 | #4/2013
The Nowodworek Times |
Po odebraniu bagażu rozpoczęliśmy szaleńczy bieg
w kierunku peronu TGV. …7minut do odjazdu pociągu.
Grupa rozciągnęła się na 30 metrów. …5 minut. Nie widać
już tych na końcu. …4 minuty. Słupki przed bramkami
oficjalnie zostały uznane za dzieło szatana. …3 minuty.
Ciekawe, czy trafię w ruchome schody skacząc jak
gazela. …1 minuta. Zgodnie z oficjalnym rozkładem jazdy
zostało 10 minut... Po chwili pociąg nadjechał. Czas nam
było przypomnieć sobie swojskie klimaty i, niczym w
godzinach szczytu w krakowskim MPK, wepchnąć się do
wagonu. Zadanie z pozoru trywialne przybrało w naszym
przypadku postać zwierzęcego wprost wciskania się do
pociągu. Niepewnie zajmowaliśmy miejsca w wagonie,
podczas gdy w głowach kołatało się tylko jedno pytanie:
„Ciekawe, gdzie jest moja walizka?”
Wizja nowoczesnego, ultraszybkiego pociągu została
zdruzgotana wyglądem i klimatem panującym w
zbiorowym przedziale pełnym nas i Francuzów,
spoglądających nieśmiało w naszym kierunku jak na
barbarzyńców z dalekiej północy. Brak gniazdek i
niedopuszczalne, aż 10-minutowe, spóźnienie pociągu
(spowodowane głównie przez nas), nie rokowało zbyt
dobrze na przyszłość. Pogoda wciąż nie różniła się
znacznie od krakowskiej, ale już od pierwszych chwil
w Bordeaux urzekł nas niepowtarzalny klimat tego
miasteczka.
1,5 godziny lotu. Nadzieja na słońce. Po wylocie z
ciemnego, mglistego Krakowa, pokrytego resztkami
pośniegowego błota, pierwszy raz od miesięcy
zobaczyliśmy słońce. Całą podróż marzyliśmy o choć
trochę bardziej wiosennej aurze w Paryżu, a jeszcze
bardziej o nadmorskiej pogodzie, która zwykle wita
turystów w Bordeaux. Niestety, nie tym razem. Wraz z
powolnym zbliżaniem się ku ziemi ciśnienie robiło coraz
większą miazgę z naszych uszu. Stanowczo nie pomagało
to w pogodzeniu się z faktem, że pogoda nie różniła się
zbytnio od tej, z którą żegnaliśmy się tak niedawno.
SZKOŁA
Wymiana Bordeaux vs. Cracovie
4 | #4/2013
The Nowodworek Times |
Po produktywnie spędzonym popołudniu, zmęczeni i
ciekawi przyszłych wrażeń, rozeszliśmy się do domów.
Domowa kolacja całkowicie spełniła, a nawet przeszła
nasze oczekiwania. Wreszcie poczuliśmy, że jesteśmy we
Francji.
To, co nie udało się Francuzom dnia poprzedniego,
nadrobiliśmy w poniedziałek. Bordeaux, ze swoją
imponującą liczbą zabytków (którą przewyższa tylko
liczba zabytków w Paryżu), może pochwalić się historią
sięgającą do czasów rzymskich. W obrębie starówki
miasta można znaleźć m.in. pozostałości murów miejskich,
katedrę św. Andrzeja z XIV w. oraz neoklasyczny budynek
Grand Theatre. Pospacerowaliśmy po mokrym Bordeaux
i zakończyliśmy ten dzień z ogólną wizją miasta jako
pełnego historii i francuskiej elegancji miejsca.
Jeszcze w dniu przyjazdu, nim mieliśmy okazję dokładnie
zobaczyć Bordeaux, zostaliśmy zaproszeni na kulturalny
wieczór w przepięknej zabytkowej kamienicy, która
była mieszkaniem jednego z Francuzów. Wydarzenie to
pomogło nam nieco zintegrować się z tubylcami.
Następnego dnia region wina przywitał nas swoimi
urokliwymi wąskimi uliczkami, kontrastującymi z
otwartymi przestrzeniami nad rzeką Garonną. Zgodnie z
planem wyjazdu Francuzi mieli pokazać nam miasto, co
skończyło się poniższym:
SZKOŁA
5 | #4/2013
The Nowodworek Times |
Pośpiech, z którym wracaliśmy do autokaru, powodowany
był oczekiwaniami, jakie wiązaliśmy z kolejnym punktem
programu – degustacją wina…
We wtorek wybraliśmy się na zwiedzanie Saint – Émilion.
Jest to malownicze, urokliwe i – w dni poza sezonem
turystycznym – nieco wyludnione miasteczko, pełne
XII-wiecznej architektury. Ochoczo przystąpiliśmy do
zwiedzania. Klimat tego miejsca zachwycił większość z
nas do tego stopnia, że pomimo chłodu nie schroniliśmy
się w jednej z wielu kawiarni.
SZKOŁA
6 | #4/2013
The Nowodworek Times |
W środę przyszedł czas na poznanie francuskiej szkoły.
Mieliśmy być gośćmi na lekcjach naszych gospodarzy,
a jako że do odpowiednich klas musieliśmy dotrzeć
samodzielnie, udało się to z różnym skutkiem. Potem
mieliśmy okazję uczestniczyć w mini-wykładzie o
Akwitanii – francuskim odpowiedniku polskiego
województwa, w którym znajduje się Bordeaux. Jeśli
chodzi o drugą część dnia, to trzeba przyznać, że Francuzi
wykazali się wyjątkową pomysłowością – wybraliśmy się
na Laser Quest.
Kolejny dzień - nowe wyzwania. Ponownie opuściliśmy
Bordeaux i udaliśmy się w stronę Arcachon, przyjemnego
nadmorskiego miasteczka, w którym znajduje się
najwyższa wydma w Europie, mierząca 110 m wysokości
i mająca ponad 2,7 km długości. Gdy wysiedliśmy z
autobusu, z początku okolica nie różniła się zbytnio od
znanych nam, nadbałtyckich sosnowych lasów. Wtem
przed naszymi oczami zarysował się spektakularny obraz
wydmy.
SZKOŁA
7 | #4/2013
The Nowodworek Times |
Był to jeden z niewielu dni, kiedy pogoda zdecydowała się
z nami współpracować. Czwartek zakończyliśmy wizytą
w niesamowicie interesującym miejscu, jakim okazało się
muzeum ostryg. Jak zresztą widać na zdjęciach poniżej,
po ponad 3-godzinnym spacerze po piasku, temat tych
morskich delicji pobudził nas do życia…
…”Wpłynąłem na suchego przestwór oceanu…” – Te
słowa idealnie oddają widok, który ukazał się przed
naszymi oczami. Przez chwilę poczuliśmy się niczym na
olbrzymiej bezkresnej pustyni, z Oceanem Atlantyckim
u naszych stóp. Niektórzy z nas przeżyli także bliskie
spotkanie z drobnym piaskiem…
SZKOŁA
8 | #4/2013
The Nowodworek Times |
Białe fartuchy, maseczki na ustach, 2 grupy uzbrojone w
ciężką amunicję i tarcze nacierające na siebie, biała chmura
pokrywa pole bitwy. 1 Marca Francuzom pozostało 100 dni
do dnia zdawania matury (franc. Baccalaureate, straszna
nazwa, więc Francuzi posługują się skrótem „bac”). Po co
bawić się na balu, skoro można porzucać w znajomych,
tudzież uczniów innych szkół, mąką i jajkami? Mieliśmy
tę przyjemność przechodzić tamtego dnia przez Plac
de la Victoire, gdzie miały miejsce najzacieklejsze walki.
Dwie szkoły z niezaprzeczalną przyjemnością miotały w
siebie mąką i jajkami. Tego dnia nikt nie mógł czuć się na
ulicy bezpiecznie, a szczególnie ci wyglądający na około
17 lat (doskonale więc pasowaliśmy do charakterystyki
idealnego celu). O ile ominięcie dwóch grup dość
intensywnie zajętych sobą nie stanowiło problemu, o tyle
przejście wąską ulicą świętej Katarzyny było odrobinę
większym wyzwaniem. Niestety, nie mieliśmy wyjścia.
SZKOŁA
9 | #4/2013
The Nowodworek Times |
wydarzeń i równocześnie nieco przybici pożegnaniem
z Francuzami, wsiedliśmy z powrotem do TGV. Podróż
minęła bardzo szybko, nowych wrażeń dostarczyła nam
przeprawa labiryntem korytarzy dworca.
Kiedy dojechaliśmy do hotelu metrem linii 13, nasz zachwyt
nieco opadł. Miejsce, w którym mieliśmy mieszkać przez
następne 3 dni, nie napełniało optymizmem, ale zdrowy
rozsądek podpowiadał, że będziemy tam spędzać tylko
noce.
Już pierwszego dnia udało nam się zapoznać się z częścią
najbardziej rozpoznawalnych miejsc w stolicy Francji. W
cieniu ogromnego Łuku Triumfalnego, nie niepokojeni
kaprysami pogody, spędziliśmy sporo czasu na słynnych
Polach Elizejskich. Ta ogromna Aleja, przy której znajduje
się legendarny kabaret Lido, każdemu odwiedzającemu
ma coś do zaoferowania.
Stamtąd przeszliśmy pod chyba najbardziej znaną i
równocześnie najwyższą budowlę Paryża. Jaskrawo
oświetlona Wieża Eiffla, wykonana w latach 80. XIX
wieku, wciąż zachwyca turystów swoim widokiem. Po
wykonaniu obowiązkowych zdjęć i przedarciu się przez
tłum sprzedawców figurek wieży w każdym możliwym
rozmiarze i kolorze, niechętnie wróciliśmy do hotelu. Po
drodze wstąpiliśmy jeszcze do piekarni, skąd wyszliśmy
obładowani bagietkami na śniadanie.
Kiedy już uciekliśmy z miejsca największego zagrożenia,
wybraliśmy się na zwiedzanie imponującego Muzeum
Akwitanii. Pośród wielu eksponatów opowiadających
historię tego rejonu, najbardziej urzekły nas podobizny
gala Asterixa i jego komiksowej kompanii.
W sobotę rano, ciekawi nadchodzących paryskich
SZKOŁA
10 | #4/2013
The Nowodworek Times |
Następnie, zadowoleni z ogromu przyswojonej kultury,
udaliśmy się ponownie w stronę Wieży Eiffla. Ci, których
nie odstraszyła długość kolejki i zdecydowali się wjechać
na górę, nie żałowali długiego oczekiwania. Rozpościerał
się stamtąd zachwycający widok na cały Paryż, wszystkie
malownicze kamienice, pomniki i zabytki.
Niedzielny poranek część z nas spędziła na polskiej
mszy, a część spacerując po opustoszałym mieście.
W wyniku dość spontanicznej decyzji udało się nam
dostać do Luwru, który niewątpliwie zasługuje na swoją
reputację. Pomimo ograniczonej ilości czasu staraliśmy
się zobaczyć jak najwięcej z ok. 35 000 wystawianych
tam dzieł, od kamienia z kodeksem Hammurabiego aż po
prace XIX-wiecznych artystów malarzy.
SZKOŁA
11 | #4/2013
The Nowodworek Times |
Jeśli komuś wydaje się, że w Paryżu jedyne warte
zobaczenia zabytki znajdują się nad Sekwaną –
zdecydowanie jest w błędzie. Wzgórze Montmartre, z
katedrą Sacre-Coeur na szczycie, jest jednym z miejsc
nieco oddalonych od centrum, które także stanowią
nieodłączną część kultury stolicy Francji. Dzielnica
Montmartre, zwana Mekką artystów, wypełniona jest
małymi sklepikami, kawiarniami i ulicznymi malarzami.
Po odpowiednio długim czasie wolnym zeszliśmy ze
wzgórza i poszliśmy w stronę Moulin Rouge, gdzie udało
nam się wykonać kilka tradycyjnychzdjęć.
To był już niestety koniec naszego pobytu we Francji.
Odlatujący następnego dnia w okolicach godziny 7 rano
samolot zmusił nas do pobudki przed 4. Bogaci w cały
wachlarz nowych doświadczeń powróciliśmy do, jak się
miało wkrótce okazać, krainy wiecznej zimy.
SZKOŁA
Alicja Grządziel, Fryderyk Zoll, Maciek BernaśZdjęcia: Maciek Bernaś12 | #4/2013
The Nowodworek Times |
Dnia 19.03.2013r. po raz kolejny odbył się w naszej
Szkole Dzień kultury niemieckiej, francuskiej i polskiej.
Trudu organizacji tego wydarzenia podjęła się,
podobnie jak w poprzednich latach, niezastąpiona
prof. Joanna Rokosz-Lechwar. O część artystyczną
Dnia zadbali sami uczniowie. Bardzo wiele osób było
zaangażowanych w tworzenie plakatów, dekoracji,
a przede wszystkim w występy na scenie w szkolnej
Auli. Publiczność miała na początku możliwość
wysłuchania dwóch utworów wykonanych przez Chór
I LO im. Bartłomieja Nowodworskiego w Krakowie.
Warto wspomnieć, że utwory te – Zigeunerleben
R.Schumanna oraz The Awakening J. E. Martina po raz
pierwszy zostały zaprezentowane przed publicznością.
Po występie Chóru i powitaniu gości przez trójkę
konferansjerów – dwie pierwszoklasistki - Sarę Królik
i Klaudię Oleksińską oraz Kamila Ożoga z klasy 2a1,
nadszedł czas na występy szkolnych artystów. Nie
brakowało znanych utworów takich jak „Voyage
voyage” wykonane przez Michalinę Sarbę czy „Brunetki,
blondynki” w wersji Adriana Domareckiego. Dobrą
zabawę publiczności zapewnił pokaz mody, w trakcie
którego przedstawicielki płci pięknej wśród widowni
bardzo entuzjastycznie reagowały na kolejnych panów,
którzy wychodzili zza kotary, by zaprezentować
stroje popularne przed kilkoma dekadami. Bardzo
przychylnie publiczność przyjęła także tancerzy. Po
występach Sary Drewy i Wiktora Raputy oraz Kasi
Krzyworzeki i Łukasza Strzępka, brawa przez długi
czas rozbrzmiewały w Auli. Nad przebiegiem całości
Dnia czuwały Ola Kuliczkowska i Ola Śliwa, które
dopilnowały, by nie zdarzyły się żadne niedociągnięcia.
Wszystkich zaangażowanych w przygotowanie Dnia
kultury niemieckiej, francuskiej i polskiej pożegnały
brawa na stojąco. Trudno się dziwić, już po raz kolejny
Nowodworczycy mieli okazję uczestniczyć w świetnie
przygotowanym szkolnym wydarzeniu.
SZKOŁA
Dzień kultury niemieckiej, francuskiej i polskiej
PAA13 | #4/2013
The Nowodworek Times |
on-line. Rozpocznie się ono 15 kwietnia br. Jej zwycięstwo leży zatem również w naszych rękach!
Krótko o zasługach Pani Kulińskiej. Jej osiągnięcia, doceniła szacowna siedmioosobowa kapituła konkursu, w którym rywalkami Pani Anny było 5 kandydatek z bibliotek publicznych m.in. Biblioteki Pedagogicznej, Wojewódzkiej czy Naukowej. Mimo tego, to nasza Pani Anna została najwyżej oceniona. Jej bibliotekarska działalność trwa już ponad 30 lat- od początku w naszej szkole. Pani Kulińska zajmowała się m.in.: organizacją 6 edycji Małopolskiego Konkursu Pięknego Czytania, w którym przez ostatnie dwa lata I wyróżnienie zdobywała obecnie uczennica klasy 3 A1-Justyna Odon. Sama Pani Anna wspomina tę działalność i współpracę: „Justynka jest miodzik. W ubiegłym roku, jako nagrodę w tym konkursie otrzymała warsztaty poetyckie. Szkoliła głos, interpretację, dykcję i potem te warsztaty skończyły się nagraniem audio-book’a”.
Kolejnym ważnym wydarzeniem była organizacja
Czwartek. Godzina 10.20. Czwarta godzina lekcyjna. Idę do szkolnej biblioteki, aby porozmawiać z jej głównym filarem - Panią Anną Kulińską o pracy, osiągnięciach, pasjach. Błądzę między regałami. Trafiam do maleńkiego pokoiku - czegoś w rodzaju zaplecza. Pani Anna wita mnie (jak to zawsze w jej przypadku) szerokim, serdecznym uśmiechem. Częstuje ciastkami i wodą z sokiem, przypominającym dzieciństwo. Zaczyna się opowieść…
Otóż Pani Anna została nagrodzona w III Edycji Konkursu na Małopolskiego Bibliotekarza Roku 2012. Do walki o ten tytuł wytypował ją Związek Bibliotekarzy Polskich, motywując to różnorodnością działalności Pani Anny. Ona sama mówi o tym: „Bibliotekarz szkolny idzie do księgarni i kupuje książki. Te książki musi opracować, wprowadzić do komputera. Potem je wypożycza. W „Nowodworku” ma pod opieką prawie 940 uczniów i 80 nauczycieli. Bo na przykład w bibliotekach naukowych, bibliotekarz ma tylko jedną działkę. Załóżmy: tylko idzie i kupuje książki, albo jedynie je opracowuje czy pożycza. Tutaj natomiast musi zająć się wszystkim: czyli w zasadzie ma i młodzież pod opieką, i księgarnie, i nagrody, i konkursy, i wystawy- wszystko. Oprócz tego jest jeszcze wyjście np. do kina, do teatru, na wystawę - to również leży w obowiązkach bibliotekarza. Jesteśmy więc także waszymi opiekunami i nauczycielami.” I dla potwierdzenia swoich słów dodaje, że w przyszłym tygodniu jedzie z klasami do Częstochowy.
Celem konkursu, w którym brała udział Pani Anna jest promocja zawodu bibliotekarza. Pani Kulińska została zgłoszona do niego przez Towarzystwo Nauczycieli i Bibliotekarzy Szkół Polskich, do którego należy od początku jego istnienia (od roku 1999), w dowód uznania jej zasług. Pani Anna aktywnie działa w Towarzystwie – organizuje jego spotkania, zaś siedziba Towarzystwa mieści się w I LO. Wymieniony Konkurs składa się z dwóch etapów: wojewódzkiego i ogólnopolskiego, podczas których są wybierani najbardziej cenieni bibliotekarze w poszczególnych województwach, a następnie najbardziej popularny w kraju Bibliotekarz Roku. Pani Anna została wyróżniona na etapie wojewódzkim i czeka teraz na etap ogólnopolski, który przeprowadzony będzie w formie głosowania
SZKOŁA
Kobieta w czerwieni, z uśmiechem na twarzy, pasją w sercu i sukcesem w kieszeni- czyli… kilka słów o Pani Annie Kulińskiej
14 | #4/2013
The Nowodworek Times |
młodym jak wy, trudno jest zrozumieć ten fakt, bo wy widzicie tylko na co dzień jak wypożyczam i wypisuję wam książki. Nie wiecie, że je opracowuję, kupuję, zamawiam, wprowadzam do komputera, zajmuję się nagrodami, muszę to wszystko monitorować”.
Oprócz tych publikacji w ramach działalności Pani Anny znalazły się także: organizacja zajęć dydaktycznych z krakowskimi artystami, absolwentami I LO – I. Siwek-Front i Z. Bielawką. Pod czujnym wzrokiem Pani Kulińskiej znalazła się także organizacja wystawy „Artystycznym okiem Nowodworczyków”. Wydany na tę uroczystość katalog z dziełami nowodworskich absolwentów (m. In. Jerzego Patoczki, Ewy Preisner, prof. Adama Wsiołkowskiego) był sponsorowany przez męża Pani Anny- Grzegorza. Pani Anna nie zaniedbała też ośmiu warsztatów i seminariów (m.in. „Biblioterapia w szkole”), w których wzięła udział, czy też działalności w zespole metodycznym „E-twinning w pracy nauczycieli i bibliotekarzy”.
Jak widać Pani Anna to tytan pracy. Nawet teraz, gdy ze mną rozmawia, co chwilę spogląda na zegarek, bo za chwilę musi biec do profesora Urbanka. Mimo to wciąż pełna energii, zapału, wigoru i co najpiękniejsze w niej: tego promienistego uśmiechu na twarzy. Zaciekawiona pytam: skąd Pani bierze na to wszystko siłę? Jak Pani to robi, że nowodworska młodzież lgnie do tej biblioteki na przerwach tylko po to, żeby panią zobaczyć, uśmiechnąć się do Pani, a tym samym poprawić sobie nastrój. Jest Pani jednym z najjaśniejszych promyków w tej szkole. Pani Anna wybucha na to serdecznym, nieustającym śmiechem. Mówi: „To od was czerpię tę siłę, naprawdę! No widzisz, to ja ci tu mówię o takich poważnych rzeczach, dlaczego dostałam tę nagrodę, a rozwiązanie zagadki jest takie proste!”
Dziękujemy sobie za mile spędzony wspólnie czas. Pani Anna szybko wybiega z biblioteki na poszukiwania profesora, a na jej twarzy oczywiście nie brakuje uśmiechu!
spotkania autorskiego i promocji książki Wacława Krupińskiego o Zbigniewie Wodeckim pt. „Pszczoła, Bach i skrzypce”. Obaj Panowie byli obecni na tym spotkaniu w auli. Zbigniew Wodecki opowiadał o swoim życiu, zagrał kilka dźwięków na skrzypcach, a potem wraz z W. Krupińskim składał autografy w zakupionych przez młodzież książkach.
Nie do pominięcia jest też spotkanie z Leszkiem Wójtowiczem- bardem Piwnicy pod Baranami oraz jego mini recital, również zorganizowany przez naszą panią bibliotekarkę. Ślady tego wydarzenia widnieją w formie zdjęć na ścianach czytelni. Pani Anna zajęła się także organizacją spotkań z członkami Związku Literatów Polskich. I LO odwiedziły wówczas takie osobistości jak: A. Grabowski, L. Żukowska, D. Perier-Berska, A. Rotter, R. Marcinkowski, J. Kaczmarczyk, J. Trzebiatowski, A. Frania oraz A. Pochylczuk.
Przez trzy lata Pani Anna prowadziła również Kronikę Nowodworską, z której trzy teksty: o świętej wojnie, o studniówce oraz o szopce nowodworskiej, której Pani Anna była również opiekunem (2007), ukazały się w Rocznikach Nowodworskich 2006-2008, wydanych w roku 2012 przez ówczesny samorząd szkolny. Oto fragment jej tekstu, dotyczącego szopki: „[W listopadzie- niebezpiecznej dla Polaków porze]- jak mówił Stanisław Wyspiańki- każdego roku zbiera się w nowodworskiej auli grupa dość podejrzanych osobników i w tajemnicy przed całym światem, przygotowuje świętokradczy zamach na nauczycieli. Zaczynają od szukania sobowtórów, którzy oddają wdzięki fizyczne, głębię psychologiczną i niezwykłość zachowań nowodworskich ciał pedagogicznych”. Jak widać lekkości pióra i humoru Pani Annie również nie brakuje! Dlatego też zamieszczała swoje publikacje w wydaniu jubileuszowym „420 Szkół Nowodworskich 1588-2008”, w „Hejnale Oświatowym”, w „Biuletynie Informacyjnym Towarzystwa Nauczycieli i Bibliotekarzy Szkół Polskich Oddział w Krakowie”. Jej teksty za każdym razem dotyczyły biblioteki, której historię Pani Kulińska zna wybornie. Wspomina, że nowodworska biblioteka jest tylko o 30 lat młodsza od samej szkoły- założona została bowiem w 1618 r. przez bratanka Bartłomieja Nowodworskiego- Jerzego. Pani Anna uzasadnia to słowami: „Osobom tak
Sylwia Łakomy
SZKOŁA
15 | #4/2013
The Nowodworek Times |
K&E: A co z jazdą na monocyklu? Czym w ogóle jest
monocykl?
M: Monocykl to rowerek jednokołowy i najczęściej koja-
rzy się ludziom z cyrkiem, ale to też ma odmianę sporto-
wą i można na nim np. skakać. Przy okazji chciałbym za-
chęcić: jeśli ktoś z Was ma monocykl , kogoś to interesuje
lub chciałby się nauczyć na nim jeździć, to prosiłbym o
kontakt, bo razem z kolega z klasy szukamy ekipy.
K&E: Trenujesz tak wiele sportów. Do tego dochodzi
szkoła i inne obowiązki. Masz czas na imprezy, spotka-
nia ze znajomym czy choćby po prostu lenistwo?
M: Generalnie nie było to łatwe. Przez szkołę musiałem
zrezygnować z narciarstwa alpejskiego. Tak jak wspina-
nie również musiałem sobie odpuścić na rzecz rugby. A
teraz mam przerwę z powodu egzaminu na prawko. Mam
trzy opcje: powrót do rugby, wspinaczki albo próbuje
czegoś innego.
K&E: Czy zamierzasz łączyć swoją przyszłość ze spor-
tami które uprawiasz lub uprawiałeś?
M: Pośrednio tak. Zacząłem robić kurs na pomocnika in-
struktora narciarskiego. W czasie studiów chciałbym na
przykład wyjechać do Austrii, zamiast dorabiać na kasie
w Tesco. Mam też podobne plany związane ze wspina-
niem.
K&E: Co Twoi przyjaciele i rodzina sądzą o Twoich pa-
sjach? Bo jednak freeride czy rugby są bardzo niebez-
pieczne? Czy nie woleliby, żebyś był przeciętnym na-
stolatkiem, który od czasu do czasu pójdzie po prostu
pograć w piłkę?
M: Freeride rzeczywiście jest niebezpieczny, ponieważ
istnieje zagrożenie lawinowe, ale moi rodzice też gene-
ralnie są w to wkręceni, dlatego nie mają nic przeciwko.
Wspinaczka też jest ok.
K&E: A rugby?
Jak spędzacie swój wolny czas? Sport? Spotkania ze
znajomymi? A może preferujecie wirtualny świat i całe
dnie spędzacie na facebooku? Często rezygnujemy z
aktywności fizycznej, usprawiedliwiając się brakiem
czasu z powodu naszego ciężkiego nowodworskiego
życia. Przecież czasami trzeba wyskoczyć na impre-
zę, spotkać się ze znajomymi czy choćby chwilę pole-
żeć przed telewizorem. Gdzie tu znaleźć trochę czasu?
A jednak jest to możliwe. Nie wierzycie? Przedstawia-
my Wam naszego szkolnego kolegę Maćka Berbekę.
Maciek uprawia freeride, wspinaczkę sportową,
grał w rugby, trenował gimnastykę sportową, jeź-
dzi na monocyklu i do tego wcale nie narzeka na
życie towarzyskie. Da się? Oczywiście, że się da!
Klaudia & Ewa: Jak zaczęła się twoja przygoda z freeri-
de’m?
Maciek: Cała rodzina miała z tym coś wspólnego, mój
tata był kiedyś instruktorem narciarstwa, a później za-
pisał mnie do klubu i coraz bardziej mi się to podobało.
Niestety, nie miałem czasu na regularne treningi, dlatego
przerzuciłem się na freeride.
K&E: Słyszałyśmy też, że trenowałeś rugby. Co skłoniło
Cię do rezygnacji?
M: Przyszedłem do tego liceum i nie wiedziałem w ogóle
na czym polega rugby. Pierwszy w-f z prof. Mielnikowem
- gramy w rugby. Przed tym powiedział nam: „To męski
sport, tu nie ma miejsca na symulacje, tu leje się krew,
połamane nosy”. Wszyscy byli przerażeni. Trenowałem
wtedy wspinaczkę sportową i nie zamierzałem z niej re-
zygnować. Ale prof. Mielnikow powiedział, że się nadaję i
zaprosił mnie na Juvenię. Stwierdziłem, że ok, spróbuję i
powoli zacząłem się w to wkręcać. Pojechałem na pierw-
szy mecz. Trener rozrysował nam boisko po czym mówi
do mnie: „Ty Maciek biegniesz do centra”, a ja myślę „Kto
to jest w ogóle center?!” Ale ostatecznie jakoś to było.
Wywiad z Maćkiem Berbeką
SZKOŁA
16 | #4/2013
The Nowodworek Times |
M: Rugby rzeczywiście im się nie podobało. Nie powie-
dzieli mi wprost, że nie, ale czułem, że im się to nie po-
doba.
K&E: Czy jest jeszcze coś, co chciałbyś powiedzieć do
uczniów naszego LO?
M: Nie chcę wygłaszać przesłania, ale uważam, że jeśli
ludzie nie mają ciekawych pasji, nie chcą robić czegoś
interesującego w życiu, to myślę, że to jest ich sprawa i
to oni nie poznają ciekawych ludzi i nie będą mieli fajnych
wspomnień.
K&E: Dzięki za rozmowę i życzymy powodzenia.
M: Dziękuję.
SZKOŁA
17 | #4/2013
The Nowodworek Times |
J&F: Jak Ksiądz to robi, że jest Ksiądz najbardziej lubianym katechetą, znanym nawet poza nasze liceum?AJ: Nawet mnie tak nie chwal! Chodzi o to, że w
nauczaniu religii trzeba kierować się zasadami
Ewangelii. Jak się będziesz kierować tym także w
innych okolicznościach życia, myślę, że osiągniesz
sukces, a tym sukcesem jest to, że Ty będziesz
kochał ludzi, a ludzie Ciebie.
J&F: Powszechnie znane jest zamiłowanie Księdza do kawy. Jaką kawę Ksiądz najbardziej lubi? Czy ma Ksiądz jakieś ulubione filiżanki? Skąd to się wzięło?AJ: Po prostu lubię kawę. To tak jakby zapytać
Fryderyka za 10 lat, dlaczego się ożenił z tą kobietą.
Też nie będzie potrafił odpowiedzieć, bo jak na
przykład powie, że ona ma blond włosy, to Jan
mógłby powiedzieć, że jest 100 innych dziewcząt
o blond włosach. Jest to sprawa do końca
niezdefiniowana.
J&F: Ma Ksiądz jakąś ulubioną?AJ: Jeśli chodzi o produkcję kawy, to najbardziej
lubię espresso, którego można się napić w Italii.
Miejsce decyduje o smaku kawy. Nigdy, pijąc kawę
w Italii, a piłem wiele razy, nie napiłem się słabej.
Oni mają swoją tradycję, potrafią ją zrobić i myślę,
że to jest ich atut. Dlatego, gdybym mógł się teraz
napić kawy z Italii, byłbym bardzo szczęśliwy, ale z
konieczności wybieram polskie espresso, bo jestem
w Polsce.
J&F: Chodzi Ksiądz do kawiarni?AJ: Nie, nie mam takiego zwyczaju. Rzadko. Po
pierwsze nie mam na to czasu. Po drugie, trzeba
mieć jakieś zamiłowanie do tego. Po trzecie jest
tyle miejsc, w których spotykam się z ludźmi, mój
dom, ich dom, parafia, salki, szkoła, to mi wystarczy.
J&F: Ma Ksiądz jakieś nawyki związane z kawą?AJ: Zazwyczaj pije rano, jak idę do szkoły i w szkole
jak mam kilka lekcji.
J&F: Kiedy poznał Ksiądz swoje powołanie?Ksiądz Andrzej Jeleń: Bardzo dawno temu.
Właściwie, można powiedzieć, że myślałem o tym
długo przed seminarium.
J&F: Ksiądz już wtedy poczuł, że został wybrany?AJ: To jest bardzo poważne pytanie. Powołanie
poczułem bardzo dawno, nawet przed szkołą
średnią, ale to nie było jakieś zdecydowane
uczucie. Wszystko było na zasadzie poczucia, a
doprecyzowywało się przez 20 lat.
J&F: Dlaczego zdecydował się Ksiądz nauczać w szkole i jak trafił Ksiądz do Nowodworka?AJ: Wcale się nie zdecydowałem. Ksiądz zostaje
posłany.
J&F: Może odmówić?AJ: Może, ale ja nie odmówiłem.
J&F: I jest Ksiądz zadowolony z wyboru?AJ: Myślę, że tak. To znaczy pierwsze lata tutaj,
uczenia w Nowodworku, były dla mnie bardzo
trudne, dlatego, że była tylko jedna godzina religii w
szkole, klasy były bardzo liczne, jeszcze liczniejsze
niż teraz – 40 osób to był standard. I ja ucząc 20
godzin w szkole, miałem 20 klas 40-osobowych,
więc nawet tych ludzi nie znałem. Nie miałem z nimi
personalnego kontaktu. Ale później, jak poznałem
ich bardziej, to zaczęło być coraz bardziej ciekawie.
SZKOŁA
Wywiad z księdzem Andrzejem Jeleniem
20 | #4/2013
The Nowodworek Times |
ważne, by grał dobrą muzykę.
J&F: A jakieś nazwy zespołów? Na pewno ktoś będzie się chciał zainspirować.AJ: Theocracy, bardzo dobry zespół grający
chrześcijański power metal. Ostatnio słuchałem
bardzo dobrej muzyki, Stuart Smith – „Heaven and
Earth”. Wszystko jest w tej muzyce: trochę rocka,
trochę bluesa. Bardzo dobra muzyka z końcówki lat
90. Jak byłem młodszy słuchałem heavy metalu.
J&F: Ma Ksiądz jakieś określone plany na przyszłość? Marzenia?AJ: Nie mam, ponieważ myślę, że najciekawsze
w powołaniu kapłańskim jest to, że człowiek
jest ciągle zaskakiwany. Jak zbytnio ubierze to w
plany, naraża się na wiele rozczarowań. Jeżeli jest
w tym obecna wiara, a życiu księdza powinna
być, czuje się powołany i posyłany, to również
jest w to wkalkulowane nieustanne zaskakiwanie
czymś fantastycznym. I ja tego doświadczam.
Warto tu zacytować słowa z Ewangelii: „Szukajcie
najpierw Królestwa Bożego, a wszystko inne będzie
wam dodane”. Staram się je realizować i muszę
powiedzieć, że jest mi dodawane w obfitości
bardzo wiele. Nie mogę narzekać i gdybym miał
jeszcze raz wybierać, też zostałbym księdzem.
J&F: Czy to prawda, że na szopce dywany były z kościoła Mariackiego?AJ: Nie na szopce, ale na pokazie mody.
Wypożyczyliśmy te oryginalne, czerwone dywany
z bazyliki Mariackiej. Myślę, że to dodało uroku.
J&F: Czyli wnosi Ksiądz coś od siebie? AJ: Wnoszę. Za dużo nie wynoszę (śmiech).
J&F: Dziękujemy za rozmowę. AJ: Bóg zapłać.
J&F: Co Ksiądz myśli o kawie z automatu szkolnego?AJ: Nie piję kawy z automatu, ponieważ mi nie
smakuje. Kiedyś piłem, ale to nie jest to. To tak jakby
Jaś miał ferrari i ktoś mu później dał mercedesa. To
żadna jazda, to nie jest to samo.
J&F: Jak wszyscy dobrze wiedzą, jest Ksiądz zagorzałym fanem Wisły Kraków. Od zawsze Ksiądz tak lubił piłkę nożną?AJ: Od zawsze grałem na obronie i byłem bardzo
dobrym obrońcą. W jednym meczu o mało nie
złamano mi nogi, bo wszedłem skutecznym
ślizgiem, a przeciwnik kopnął w moją nogę zamiast
w piłkę, którą wybiłem. Nie miałem jeszcze wtedy
ochraniaczy.
J&F: Jak często chodzi Ksiądz na mecze?AJ: Właściwie na wszystkie w sezonie, oprócz tych,
na które nie dam rady.
J&F: Dlaczego akurat Wisła?AJ: Ponieważ, gdy przyszedłem do parafii
mariackiej to inni księża chodzili na mecze Wisły i ja
też zacząłem. To było takie stopniowe zauroczenie.
A później trafiłem na taki czas, w którym
Wisła odnosiła duże sukcesy, to spotęgowało
zainteresowanie.
Kiedyś zorganizowałem wycieczkę ze szkoły do
Ojca Świętego Jana Pawła II w 2002 r., nie mówię
tego, żebym się chwalił, ale nigdy I Liceum nie było
z pielgrzymką u Papieża. Byliśmy wtedy na meczu
zremisowanym z Lazio 3:3, na stadionie olimpijskim
w Rzymie.
Teraz jestem kapelanem środowisk sportowych w
Krakowie. To nie jest tak, ze chodząc na stadion
Wisły, jestem przeciwnikiem innych klubów w
Krakowie, szczególnie Cracovii, bo byłem parę razy
też na ich stadionie i kibicowałem. Ja po prostu
lubię piłkę. Czy idę na Wisłę, czy Cracovię cieszę
się jednakowo.
J&F: Jakiej muzyki Ksiądz słucha?AJ: Lubię muzykę rockową, nie ma dla mnie
znaczenia, czy jest to polski zespół czy zagraniczny,
Marta Dąbrowska, Fryderyk Zoll, Jan Kłapa
SZKOŁA
21 | #4/2013
The Nowodworek Times |
mania przesyłki listownej prosto z Chin – wniosku
o uznanie ojcostwa jej zmarłego męża. Kulinarna
dziennikarka pierwszy raz od dłuższego czasu wy-
rusza w podróż dalej niż do Alabamy czy Karoliny
Północnej i zakochuje się w Państwie Środka, jego
tradycjach... i nie tylko.
Nicole Mones odkrywa przed nami powoli, subtel-
nie kulturę Chin, szczególnie skupiając się na nie-
zwykle bogatej i głęboko zakorzenionej w tradycji
sztuce kulinarnej. Autorka jest doskonale zoriento-
wana w temacie. Czytając o różnorodności sma-
ków, konsystencji i egzotyce produktów najwyższej
jakości, mimowolnie próbujemy wyobrazić sobie
reakcję naszych kubków smakowych, niestety zbyt
często przyzwyczajonych do fast-foodów, na tak
wystawne i równocześnie zdrowe dania.
Przyznam szczerze, że „Ostatniego kucharza chiń-
skiego” czytałam z pewnym namaszczeniem, za
każdym razem przyglądając się uważnie pięknej
okładce doskonale wpisującej się w klimat powieści
i ostrożnie wertując gęsto zadrukowane strony. Nie
wiem, może jestem mało wymagająca, że urzekła
mnie książka o tak prozaicznym temacie jak jedze-
nie, ale naprawdę polecam.
Są książki na różne okazje. W jednych szukamy
porządnej dawki adrenaliny i strachu, przy po-
mocy innych próbujemy odnaleźć odpowiedzi na
pytania nękające ludzkość od tysiącleci. Jeszcze
inne zwyczajnie relaksują w krótkich momentach
przerwy między „Nie-Boską komedią” a „Panem
Tadeuszem”, rozładowują codzienny stres i chwila
lektury staje się czymś naprawdę fantastycznym.
„Ostatni kucharz chiński” autorstwa Nicole Mones
doskonale wpisuje się w tę ostatnią kategorię.
Maggie McElroy, wdowa mieszkająca w ciasnym
pokoiku na łódce, na co dzień zajmuje się pisaniem
artykułów o kuchni różnych regionów Ameryki Pół-
nocnej. Po śmierci męża odcięła się całkowicie od
dawnego świata, a teraz próbuje na nowo, choć z
marnym skutkiem, odbudować swoje dotychczaso-
we życie. Wszystko zmienia się wraz z dniem otrzy-
Kulinarna podróż do Państwa Środka
Marta Zygmunt
KULTURA
22 | #4/2013
The Nowodworek Times |
Maria Skłodowska-Curie
Od 1896 r. wraz z mężem prowadziła badania nad pro-mieniotwórczością. W 1898 r. odkryli dwa pierwiastki promieniotwórcze: polon i rad. Po eksperymentach przeprowadzonych na Piotrze Curie stwierdzono, że rad powoduje oparzenia skóry, a nawet martwicę tka-nek. Uczeni doszli do wniosku, że za pomocą radu można leczyć raka i choroby skóry. Zapoczątkowało to modę na rad. Produkowano kosmetyki z radem, wzbogacano nim lekarstwa, wody mineralne, pasty do zębów. Przypisywano mu cudowne właściwości upiększające, przeciwbólowe i odmładzające. Miejsce dla radu znalazło się także w głośnych hollywoodz-kich produkcjach oraz powieściach. Niestety, w latach dwudziestych, pojawiły się negatywne skutki częste-go stosowania radu. Grupa Amerykanek, pracujących przy odblaskowych zegarkach, malowanych farbą z dodatkiem radu, zachorowała na raka szczęki. Pro-mieniotwórczy pierwiastek doprowadził również do śmierci kilku badaczy. Jego stosowanie zostało ofi-cjalnie zakazane we Francji dopiero w latach 70.
Maria Skłodowska-Curie brała udział w jeszcze jed-nym epizodzie historii promieniotwórczości. Podczas I wojny światowej jeździła pojazdami wyposażony-mi w przenośnie aparaty rentgenowskie, zdobyty-mi z własnej inicjatywy, które miały ułatwiać opero-wanie rannych żołnierzy. Docierała do najbardziej zagrożonych pozycji pod Verdun. Jej pogotowie znał cały front, a francuscy żołnierze nazywali te pojazdy „małymi Curie”. Przebadano w nich 10 ty-sięcy rannych. Oprócz pogotowia Maria Curie za-łożyła 220 stacji radiologicznych i przeszkoliła ka-dry do ich obsługi. Obsłużyły one ponad 3 miliony przypadków urazów wśród francuskich żołnierzy.
Źródło: „Wielkie biografie część 3. Encyklopedia PWN”, Laurent Lemire „Maria Skłodowska-Curie”
Trudno sobie wyobrazić współczesną medycynę bez
metod diagnostycznych. Większość osób, nawet
sceptycznie nastawionych, uważa je za wielkie osią-
gnięcie i nieocenioną pomoc w leczeniu wielu chorób
i urazów. Istotne znaczenie ma również radioterapia,
do której dobroczynności i skuteczności ludzie nie są
aż tak zgodni.
Do rozwoju tych metod przyczynili się między innymi
wybitni odkrywcy przełomu XIX i XX w.: Wilhelm Ro-
entgen i Maria Skłodowska-Curie.
Wilhelm Roentgen
Jego życie naukowe rozpoczęło się dość pechowo –
nie udało mu się zdać egzaminu maturalnego (podob-
no z powodu złośliwego nauczyciela) i w związku z
tym był zmuszony wyjechać do Zurychu, gdzie moż-
na było studiować bez zdanej matury. Po ukończeniu
studiów pracował w Zurychu, a później w Strasburgu,
gdzie został profesorem uniwersyteckim. Objął wy-
sokie stanowiska również w Würzburgu i Monachium.
W listopadzie 1895 r., prowadząc badania promieni ka-
todowych, odkrył nowy rodzaj promieniowania, który
nazwał promieniami X. Okazały się bardzo przenikli-
we i zaczerniały kliszę fotograficzną. 22 grudnia 1895
r. otrzymał pierwsze zdjęcie rentgenowskie: uczony
prześwietlił dłoń swojej żony. Identyczny ekspery-
ment Roentgen przeprowadził podczas posiedzenia
Towarzystwa Fizyczno-Lekarskiego: prześwietlił dłoń
jednego z uczestniczących w nim anatomów. Roent-
gen zbadał również inne właściwości promieniowania
X, takie jak zdolność jonizacji gazów czy zależność
przenikliwości od długości fali.
NAUKA
Wynalazki i odkrycia, które zmieniły świat medycyny – część druga
Łucja Hudy23 | #4/2013
The Nowodworek Times |
mentów niezgorszych, ale brak tu jakiejś konkretnej
formy. Tom śpiewa do monotonicznego podkładu,
który nie zawsze zachwyca i na pewno nie brzmi,
jak stworzony przez kogoś ze znacznym dorob-
kiem muzycznym, jak na przykład Fleja czy Joey
Waronker (REM, Beck).
Obiektywnie zaś patrząc – AMOK jest OK. Owe
momenty niezgorsze są naprawdę świetne, to trze-
ba Yorkowi przyznać (nie wiadomo, ile jest tu wkła-
du reszty zespołu, tym bardziej, że prawie zawsze
trzymają się koncepcji piosenki, do której Thom
może tańczyć), nie wspominając już o w całości
pięknych Ingenue i Default. Jednak za dużo na nim
tworów nie robiących specjalnego wrażenia. 3/5.
Debiut i bardzo możliwe, że zapowiedź końca. Tak
jakby taniec à la Thom York miał się znudzić, po-
dobnie jak harce do Gangnam Style na każdej im-
prezie. Mianowicie - pod tym jakże lirycznym po-
równaniem kryje się olbrzymi zawód wielkiego fana
Radiohead. Thom York zorganizował ekipę paru
sławnych muzyków z Fleą (z Red Hotów) na czele
i założył zespół (jak gdyby Radiohead mu się znu-
dziło). Wszystko super fajnie. Miejsce 5 w zestawie-
niu Official UK Albums Top 100 tuż po wydaniu - 25
lutego i dalej trzyma się w czołówce. Wkrótce roz-
poczyna się trasa koncertowa, a wszędzie widnieje
napis „sold out” i masa fanatyków Radioheadów z
całej Polski jedzie na Malta Festival do Poznania.
Wstęp strasznie pejoratywny - tak, bo mimo
wszystko czuję zawód. Ciągle próbuję dosłyszeć
się tam Fleji czy innej nowej krwi w utworach, w
których śpiewa Thom, ale niestety bezskutecznie.
AMOK („Atoms for Peace”), brzmi jak The King of
the Limbs. Jakby Thom ostatnie wydawnictwo Ra-
diohead zrobił sam i AMOK też był jego samowol-
ką. Tak brzmi i można się pokusić o stwierdzenie, że
jest nawet gorzej. Ma co prawda Ingenue i parę mo-
Radosław
„Atoms for Peace”
MUZYKA
24 | #4/2013
The Nowodworek Times |
to szeroko znany antykwariusz, autor branżowych publikacji, człowiek niezwykłej pasji. Jego mał-żonka – pani Bożena - większość swojego czasu spędza w sklepie – objaśnia, proponuje, rozmawia, przyjmuje od ludzi rozmaite przedmioty, pomaga w wycenie. Jest osobą wyjątkowo sympatyczną, a jednocześnie niezwykle skromną – bardzo często zdaje się na autorytet męża, zaprasza do odwie-dzin w dni, kiedy będzie on w sklepie, udostępnia numer kontaktowy. Jest wspaniałą rozmówczynią, chodzącą encyklopedią miasta. Świetnie pamięta swoich klientów, potrafi wiele o nich powiedzieć, zna Kraków jak własną kieszeń. Zmierzam więc dziś do miejsca o unikatowym klimacie. W ładnym i przestronnym czteropokojowym mieszkaniu zgro-madzono tysiące wspaniałych eksponatów. Miejsce to ma dla mnie charakter swoistego wehikułu cza-su. Znajdziemy tu, obok płócien Kossaków, Micha-łowskiego czy innych sławnych twórców, rzeczy w sposób prozaiczny ładne i cieszące oko. Moż-na tu na przykład obejrzeć (i kupić!) opakowania żywności i rzeczy codziennego użytku sprzed kil-kudziesięciu lat – puszki po kawie, pojemniczki po musztardzie, kartoniki, buteleczki, szkatułki… Oj, jest się tu czemu dziwić! Regaliki, komódki, gablo-ty, stoliki i kredensy aż uginają się od prezentowa-nych bibelotów. Współcześnie, w dobie produkcji masowej, zatraciła się unikatowość tego, czym się otaczamy. Wraz z nią z miejskiego krajobrazu po-znikały małe zakłady rzemieślników, rodzinne inte-resiki. Genius loci lokalu państwa Sosenko stanowi to, że tych wszystkich arcyciekawych osobliwości nie oglądam zza pancernej szyby, lecz przygląda-jąc im się z odległości kilku centymetrów.
Wchodzę do klatki. Kilkanaście stopni w góry i pierwsze drzwi na prawo. Eleganckie wejście wie-
Jest chłodne przedpołudnie. Wtorek drugiego kwietnia. Prosto z przystanku idę pospiesznie uli-cą Szewską, dochodzę do rynku, skręcam w pra-wo. Sam nie wiem, dlaczego aż tak mi się spieszy – przecież wcale nie jestem umówiony na konkretną godzinę, ba! - nawet nie zapowiadałem mojego przyjścia na dziś. Jeszcze przed świętami, żegnając się z panią Bożeną Sosenko, powiedziałem tylko: „Do zobaczenia. Na pewno zjawię się niedługo.” Mi-nąłem już niepozorny posterunek policji, wchodzę do bramy kamienicy pod numerem 29.
Staje mi przed oczami obraz z ostatniej wizyty. Ha, niezła historia! Szukałem wtedy siedziby Federacji Konsumentów (potrzebowałem pilnej konsultacji jako skołowany klient pewnej znanej marki obuwni-czej, ale to nie ma najmniejszego znaczenia). Zanim odnalazłem schowaną za filarem portalu latarnię z numerem kamienicy, podsłuchałem niechcący roz-mowę telefoniczną stojącego przed lokalem „Vis-a-vis” Andrzeja Sikorowskiego. Bardzo przepra-szam – nieładnie to, ale i niecelowo (kiedy potem w rozmowie usłyszałem zdanie: „Bo pan Sikorow-ski dziś mówił w radiu…”, zaśmiałem się w duchu). Przekonany, że znalazłem właściwy adres, pewnie ruszyłem do bramy. Zwróciłem uwagę na intrygu-jący napis „ANTYKI”. Przemknęło mi przez myśl, że chyba kiedyś już tu byłem. Stwierdziłem, że nic straconego - jeśli nie trafię wprost do celu mych poszukiwań, chociaż zapytam o drogę. I wtedy to, całkiem przypadkiem (tak jest, przypadkiem – Fe-deracji Konsumentów nie ma tam już od dobrych kilku lat) rozpocząłem niesłychaną przygodę, któ-ra mnie tu dziś przywiodła. „Tu” – czyli gdzie? Do sklepu z antykami „Art De&Co” prowadzonego przez rodzinę Sosenko – historyków i kolekcjone-rów sztuki w kilku pokoleniach. Pan Marek Sosenko
CIEKAWE MIEJSCA
“Normalna rodzina, tylko trochę zakręcona”
25 | #4/2013
The Nowodworek Times |
opowiada niewzruszenie. Jeszcze przez moment przypatruję się kolekcji ryngrafów i odkrywam, że jestem prawie spóźniony na lekcję angielskiego. Czas jednak nie zna litości…
W domu zaczynam poszukiwania. Rzeczywiście nietrudno odnaleźć artykuł o wymownym tytule „Eine ganz normale Familie, nur ein wenig verrückt”. Dowiaduję się zeń wielu elementarnych faktów. Pan Marek Sosenko dla historii sztuki porzucił medycy-nę na drugim roku. Obecnie kolekcja sięga 700 ty-sięcy (!) kartek pocztowych, 40 tysięcy zabawek, a według ostrożnych szacunków w lokalu przy rynku znajdziemy 20 tysięcy niezwykłych przedmiotów. Niektóre zabytki techniki zostały wypożyczone na wystawę do Muzeum Inżynierii Miejskiej. Pierwszy sklep powstał w 1991 roku w Podgórzu, następnie mieścił się przy Placu Dominikańskim. Najważniej-sze, że tradycja w rodzinie nie zamiera. Również troje dzieci państwa Sosenko podziela zamiłowa-nia rodziców. Do sklepu „Art De&Co” będę zawsze z przyjemnością zaglądać, do czego i Was zachę-cam. O szczegóły tego niesamowitego przedsię-wzięcia mam nadzieję kiedyś zapytać pana Marka w wywiadzie, który być może ukaże się za kilka nu-merów.
Korzystałem z artykułu „Eine ganz normale Familie, nur ein wenig verrückt“ autorstwa Henryka M. Brodera (http//:www.welt.de).
Zdjęcia: Jan Kłapa
dzie do hallu pełnego mebli w pełnej palecie stylów - empire, art déco, secesja… Rozlega się dzwonek. W środku tłok. Poruszam się ostrożnie, czując kli-mat czasów dawno minionych i mijających. Czuję się jak słoń w składzie porcelany, co można inter-pretować też dosłownie. Prócz języka polskiego, słyszę angielski i włoski. Zgodnie z umową, wyko-nuję kilka zdjęć, co chwilę rozpraszany odkryciem czegoś ciekawego. A to sterta płyt winylowych, stylowe meble z lat 70., zestaw wytwornych porce-lanowych filiżanek, w których denkach ukazują się niespodziewanie kobiece portrety, stary saksofon, za rogiem znów eleganckie wieczne pióra… Widzę panią Sosenko zajętą objaśnianiem turystom tego, czego człowiek z drugiej dekady dwudziestego pierwszego wieku nie pojmie. Robi to z uśmiechem.
Witamy się. Jestem lekko zdziwiony, że pomimo czasu, który upłynął od ostatniej wizyty, zostałem zapamiętany. Zaczynamy rozmawiać. Zapytuję, czy mogę tu gdzieś znaleźć niewielką i ustawną kanapę. Pani Bożena od razu poleca mi odpowiedni egzem-plarz. Mocno żałuję, że trudno byłoby mi ją wkom-ponować w pozostałe, całkiem zwyczajne meble w domu. Z zaciekawieniem za to przysłuchuję się opowieściom wytrawnej antykwariuszki. Przyglą-dam się nowym nabytkom, dopytuję, zachwycam się wrażliwością tych, którzy potrafili docenić war-tość tak niepoetycznych przedmiotów, jak aptecz-ka samochodowa sprzed prawie stu lat albo już niemodne, kiczowate kurczaczki wielkanocne. Kie-dy proponuję, że warto to miejsce spopularyzować i mogę się tego podjąć na łamach słynnego no-wodworskiego miesięcznika, słyszę, że niedawno czymś podobnym zajął się dziennikarz „Die Welt”. Miękną mi nogi. „Owszem ukazał się taki artykuł. Ten redaktor nazywał się Henryk Broder” – słyszę. Składam uszy po sobie. Moja rozmówczyni nadal
Jan Kłapa
CIEKAWE MIEJSCA
26 | #4/2013
The Nowodworek Times |
się z rozgrywek I ligi. Niby nic nadzwyczajnego, takie sytuacje się przecież zdarzają. Myślę jednak, że warto spojrzeć na ten problem szerzej. To, co się działo w Łodzi, już od dawna zwiastowało nadchodzący kryzys. Problem w tym, że osoby odpowiedzialne za klub nie próbowały go ratować. Założona w 1908 roku Łodzianka (ówczesna nazwa Łódzkiego Klubu Sportowego) miała swoje lepsze i gorsze chwile – jak każda inna drużyna. Nie chcę rozwodzić się nad historią „Rycerzy wiosny” z okresu poprzedniego wieku, bo ani tego nie pamiętam, ani nie wydaje mi się to szczególnie interesujące. W każdym razie ŁKS na piłkarskiej mapie Polski był zawsze ważnym punktem.
KRÓTKI ZARYS HISTORII NAJNOWSZEJ ŁÓDZKIEGO KLUBU SPORTOWEGO
Wróćmy do roku 2006. Do tego czasu Łódzki Klub Sportowy grał w II (według obecnej nomenklatury, I) lidze, kończąc sezon zazwyczaj w okoliach środka tabeli. Pod koniec sezonu 2005/2006 cieszyła się cała Łódź, gdyż awans do I ligi zapewniły sobie dwie drużyny z tego miasta – Widzew, zajmując pierwsze miejsce i ŁKS na pozycji wicelidera. Beniaminek z Al. Unii nie miał większych problemów w ówczesnej Orange Ekstraklasie – dziewiąte miejsce to znów okolice środka tabeli. Rok później spadł Widzew, a ŁKS nadal trzymał się w bezpiecznej strefie. Problemy zaczęły się w sezonie 2008/2009. Choć Łódzki KS, mając na swoim koncie 35 punktów, powinien zająć miejsce siódme bądź ósme (decydowałby dodatkowy mecz z Polonią Bytom), to spadł na pozycję... szesnastą, czyli ostatnią. Powód był prosty – nieotrzymanie licencji na grę w Ekstraklasie w kolejnym sezonie. Tą decyzją ŁKS został zdegradowany do I ligi, a dzięki temu Cracovia awansowała na bezpieczne miejsce czternaste i mogła nadal występować w T-Mobile Ekstraklasie. Zdegradowany ŁKS w sezonie 2009/2010 zajął najpierw czwarte, a rok później pierwsze miejsce I ligi, by znów powrócić do najwyższej klasy rozgrywkowej. Po raz kolejny pojawiły się problemy z otrzymaniem licencji na grę w Ekstraklasie, ale ostatecznie dopuszczono klub z Łodzi do rozgrywek. Wtedy problemy nie tylko się nie zakończyły, ale wręcz zaczęły piętrzyć. ŁKS od początku nie miał choćby cienia szansy na pozostanie w lidze. „Rycerze wiosny” zaczęli od porażki 0:5 z Lechem Poznań, kolejny mecz zakończył się nieco lżejszym pogromem (jakkolwiek dziwnie to brzmi) 0:4 ze Śląskiem Wrocław. Po sezonie, razem z Cracovią, ŁKS wrócił do I ligi, gdzie
Kilka informacji pomocniczych do felietonu:Do sezonu 2007/2008 kolejność klas rozgrywkowych w polskiej piłce przedstawiała się następująco:1. Ekstraklasa (z różnymi sponsorami tytularnymi)2. II liga3. Niższe ligiJednak od sezonu 2008/2009 nastąpiła zmiana i obecnie struktura wygląda tak:1. Ekstraklasa (z różnymi sponsorami tytularnymi)2. I liga3. II liga4. Niższe ligiPo każdym sezonie z Ekstraklasy do I ligi są przenoszone dwie drużyny, które uzyskują najmniejszą liczbę punktów. W ich miejsce wchodzą zespoły, które zdobywają największą liczbę punktów spośród biorących udział w rozgrywkach pierwszoligowych. Są one nazywane beniaminkami.
Łódzki Klub Sportowy 10.04.2013r. wycofał
SPORT
Subiektywnie o polskiej piłce
27 | #4/2013
The Nowodworek Times |
– Polonia Warszawa. Znów przyczyną był brak pieniędzy. Właściciel klubu, Józef Wojciechowski, niezadowolony z prowadzenia Polonii był skłonny zaprzestać działalności. Pojawiła się możliwość sprzedania warszawskiej drużyny, czyli także jej aktyw (herbu, barw itp.) i przeniesienia jej do Katowic, gdzie miałaby występować pod nową nazwą – KP Katowice. Faktycznie, „Czarne Koszule” przejął Ireneusz Król, właściciel GKS-u Katowice, ale odstąpił od pomysłu przeniesienia Polonii na Śląsk i zespół z Warszawy nadal występuje w Ekstraklasie. Choć wciąż nie radzi sobie z problemami finansowymi, to jednak sportowo sprawia dużą niespodziankę. Piąte miejsce to pozycja całkiem niezła, jak na klub, który codziennie mierzy się z takimi trudnościami. Z klubów zagranicznych przykładem może byc Rangers F.C. - klub z Glasgow, który w wyniku katastrofalnych problemów finansowych nie dostał pozwolenia na grę w Ekstraklasie i zaczął od Scottish Third Division, czyli czwartego poziomu rozgrywkowego w Szkocji. Newco Rangers (nowa nazwa klubu) aktualnie miażdży swoją grą wszystkich przeciwników. Brylowanie w IV lidze szkockiej nie jest szczytem marzeń sympatyków Rangers, dlatego mają nadzieję, że po usprawnieniu adminsitracji wrócą do Ekstraklasy, by walczyć o... 55. Mistrzostwo Szkocji. Trzeba przyznać, że nazbierało im się trochę tych trofeów. Odnoszę wrażenie, że przez niekompetencję członków zarządu (nie tylko aktualnego) ŁKS-u, zostało poniekąd zaprzepaszczone 105 lat tradycji tego klubu. Płynie z tego smutna nauka, że błędy obecnych właścicieli mogą zrujnować efekt pracy kilku pokoleń, które tworzyły historię ŁKS-u od 1908r. I jak zwykle w takich sytuacjach, najbardziej szkoda mi kibiców, którzy zamiast oglądać swój klub, grający z najlepszymi w Polsce na stadionach takich jak PGE Arena w Gdańsku, będą jeździć na wyjazdowe spotkania gdzieś do Moszczenicy czy Pajęczna.
Zdjęcie oprawy kibiców ŁKS-u.
było już coraz gorzej. W parze ze skrajnie słabym poziomem sportowym szło ogromne zadłużenie wobec firm, od których klub pożyczał pieniądze. Ponadto zawodnicy nie dostawali swoich pensji za grę jeszcze w poprzednim sezonie. Niektórzy z nich przenieśli się do innych drużyn, rezygnując z walki o ich należności, inni z różnym skutkiem walczyli z zarządem o wypłatę zaległych pieniędzy.
CO DALEJ?
Kiedy trafia się do I ligi, to zazwyczaj opcje są dwie – albo jak najszybciej wraca się do Ekstraklasy, albo spada jeszcze niżej. Ktoś kiedyś powiedział „Ekstraklasa albo śmierć” i trudno się z tym nie zgodzić. I liga (czy wcześniej II) była dla klubów takich jak Śląsk Wrocław, Zagłębie Lubin czy Wisła Kraków okresem przejściowym, czasem na zrobienie porządków w drużynie i umocnienie się przed walką o Mistrzostwo Polski. W takim stadium jest obecnie Cracovia, która po degradacji zajmuje pierwsze miejsce i ma spore szanse na awans. Są jednak drużyny, które kiedyś prezentowały naprawdę dobry futbol, walczyły o najwyższe cele, ale coś nie zadziałało, spadły najpierw do I ligi, później jeszcze niżej, a dzisiaj nie pamięta o nich nikt, poza garstką najwierniejszych kibiców. Świt Nowy Dwód Mazowiecki, Szczakowianka Jaworzno, Odra Wodzisław – gdzie dzisiaj są te zespoły, podejmujące jeszcze kilka lat temu równorzędną walkę z topowymi drużynami dzisiejszej Ekstraklasy? Tułają się gdzieś po II czy III lidze, bez szerszych perspektyw. Zawodnicy zastanawiają się, jak przeżyć od pierwszego do pierwszego, a w klubie liczy się pieniądze, by wystarczyło na opłacenie bieżących rachunków czy wyjazdów na mecze dla piłkarzy. Łódź jednak w porównaniu do wymienionego wyżej Jaworzna jest dużym miastem, dysponującym świetną infrastrukturą sportową i takimi obiektami, jak chociażby Atlas Arena. Czy naprawdę w takim mieście nie ma miejsca dla choćby dwóch klubów, czyli ŁKS-u i Widzewa? Od nowego sezonu Łódzki Klub Sportowy najprawdopodobniej wznowi rozgrywki od IV ligi. Faktem jest, że ŁKS nie jest pierwszym klubem, który w ten sposób musi się odbudowywać. Tę drogę wcześniej przeszły takie drużyny jak Lechia Gdańsk, która obecnie z powodzeniem radzi sobie w T-Mobile Ekstraklasie czy Hutnik Nowa Huta, który został reaktywowany przez kibiców i w zeszłym sezonie wywalczył awans do III ligi. Całkiem niedawno, w lipcu lub sierpniu ubiegłego roku, przed podobną do tej, która dotknęła ŁKS, wizją upadku, stanął klub ze stolicy
Mateusz “Manti” Suchan28 | #4/2013
The Nowodworek Times |
zajęć, tym większa motywacja do działania.
J.M: Czy lubisz oglądać siatkówkę w telewizji?
B.J: Lubię, ale niestety zazwyczaj nie mam czasu. Lubię też chodzić na halę i kibicować
J.M: Twój Największy sukces.
B.J: Obecnie z dziewczynami z klubu przygotowu-jemy się do Finałów Polski Juniorek. Niestety, mnie z nimi nie będzie, ponieważ jestem w tym czasie z chórem w USA.
J.M: Przekonaj czytelników, że w Turnieju Nowo-rocznym 2013 będzie lepiej.
B.J: Nie mogę Wam gwarantować, że wygramy, ale jedno mogę obiecać - żadnej piłki nie odpuścimy i będziemy „gryźć parkiet”. Wydaje mi się, że w tym roku również tak było, jednak mecz wygrało II LO dzięki chłopcom, którzy są obecnymi Mistrzami Małopolski.
J.M: Czy ktoś z Twojej rodziny jest siatkarzem?
B.J: Zawodowym nie. Siostra zaczęła trenować ra-zem ze mną, jednak skończyła, kiedy przyszła do Nowodworka. Brat trenuje i gra w lidze amatorskiej.
J.M: Masz jakieś dalsze plany związane z siatków-ką? Reprezentacja narodowa?
B.J: Nie planuje przyszłości z siatkówką, mam kom-pletnie inne plany. Siatkówka daje mi dużo radości, dużo mnie nauczyła i dopóki będę mogła - będę trenować .
J.M: Jeśli nie trenowałabyś siatkówki, to jaki inny sport byś wybrała?
B.J: Szczerze, nie wiem. Próbowałam wielu sportów. Kiedyś musiałam wybrać między treningami siat-kówki a piłki nożnej - wybrałam to pierwsze. W 2-3 klasie gimnazjum uparcie dążyłam do trenowania skoków narciarskich. Kiedy nie idę na trening, bie-gam. Gdyby nie siatkówka, to na pewno jakiś sport, który troszkę męczy człowieka fizycznie.
Jakub Morawski: Jak zaczęła się Twoja przygoda z siatkówką?
Basia Janik: Z tego, co pamiętam, pod koniec 6 klasy szkoły podstawowej zaczęłam uczyć się pod-staw - niestety trochę późno. Wcześniej „odbija-łam” w szkole i z bratem, ale to była zwykła zabawa piłką. Nie pamiętam, co było tym impulsem, który skierował mnie na halę treningową.
J.M: Co najbardziej lubisz w tym sporcie? Jednym słowem.
B.J: Hmmm… trudno powiedzieć. Chyba nieprze-widywalność, a także to, że gra się nie tylko siłą i techniką, ale też głową i sercem.
J.M: Najprzystojniejszy siatkarz reprezentacji Pol-ski.
B.J: Oczywiście Winiar i Kurek
J.M: Twój największy wzór (siatkarz/siatkarka).
B.J: Mariola Zenik oraz Stephane Antiga.
J.M: Najbardziej emocjonujący mecz w Twojej ka-rierze.
B.J: Szczerze mówiąc - nie pamiętam. Każdy mecz traktuję tak samo i emocje zostawiam poza bo-iskiem.
J.M: Jak często masz treningi? Nie brakuje Ci cza-su?
B.J: Treningi mam 5 razy w tygodniu, jednak do-jeżdżam na nie 40 km, więc nie mogę być na każ-dym; ponadto mam sporo innych zajęć poza szkołą i treningami. Czasu zawsze mi brakuje, ale im więcej
Wywiad z Basią Janik
Jakub Morawski
SPORT
Zdjęcie: Maciek Bernaś29 | #4/2013
The Nowodworek Times |
Wszystko wskazuje na to, że upragniona wiosna w końcu do nas przywędrowała. W takim okresie aż chce się rozkoszować radośnie świecącym słońcem w każdej chwili. Również w kuchni. Dlatego najlepiej nasze podniebienia zaspokajają owocowe przysmaki. A ponieważ nie jest to jeszcze sezon ani na truskawki ani na maliny, to musi nas zaspokoić coś, co zawsze znajdziemy w sklepie. O czym mowa? Naturalnie, że o jabłk-ach. A najlepiej patriotycznie - o polskich jabłkach.
Składniki:- 70 dag mąki- 1 łyżeczka soli- 500 ml wody- 70 ml oleju- 60 g masła- garść bułki tartej - garść grubego cukru- 1 kg (albo nieco więcej) jabłek- 100 g cukru- 1 łyżeczka cynamonu- filiżanka suszonej żurawiny i rodzynek- budyń waniliowy
Wykonanie:1. Rozpuść sól w zimnej wodzie, a następnie 3/4 z tej wody przelej do mąki i wyrabiaj ciasto mikserem.2. Dodaj olej i wyrabiaj do czasu aż ciasto stanie się luźne i plastyczne (koło 5 minut).3. Ciasto uformuj w kulę, posmaruj z wierzchu delikatnie olejem i odstaw je na pół godziny.4. Jabłka obierz ze skórek, usuń ogryzki i poszatkuj.5. Rodzynki i żurawinę sparz wodą, a następnie dodaj do jabłek.6. Jabłka, żurawinę i rodzynki wymieszaj dokładnie z cyna-monem i cukrem.7. Na dużej ściereczce rozpłaszcz ciasto i rozciągaj je aż sta-nie się bardzo cienkie. Grube brzegi odetnij nożem.8. Ciasto posmaruj połową rozpuszczonego masła i obsyp bułką tartą.9. Z nadzienia jabłkowego odciśnij sok, a następnie ułóż je na cieście.10. Zwiń strudel, podtrzymując ciasto ściereczką.11. Przełóż ciasto do wąskiej formy (rozmiarów strudla) wyłożonej papierem do pieczenia. 12.Wierzch posmaruj resztą roztopionego masła i wysyp na nie gruby cukier.13. Piecz w 180 stopniach przez 45-60 min.14. Przygotuj budyń z większej ilości mleka (dodaj ok. 1/3 szklanki więcej) i polewaj nim upieczony strudel.
WIOSENNIE I JABŁKOWO
SIWA PIECZE
Aleksandra Śliwa30 | #4/2013
The Nowodworek Times |
Jedni będą widzieli sens w działalności społecznej, a
drudzy nie.
M.Ż: Ilu wywiadów już udzieliłeś?
J.J: Niewielu. To chyba jest mój trzeci.
M.Ż: Irytują Cię pytania, które są Ci w kółko zadawane
przez dziennikarzy?
J.J: Nie, ja ich poniekąd rozumiem. Sam jestem
dziennikarzem i w momencie, kiedy przeprowadza się
wywiad tematyczny, pytania muszą się powtarzać.
M.Ż: Jakie wydarzenie spowodowało, że rozpocząłeś
pracę w radio eLO RMF?
J.J: O jejku… Myślę, że poznanie Angeliki Wielgus. Znamy
się z Krakowskiej Akademii Samorządności. Angelika
wspomniała mi o radio. Napisałem e-mail do redakcji i
przedstawiłem swój pomysł Przyjęli nas na spikerów.
M.Ż: Stresowałeś się podczas pierwszej audycji?
J.J: Bardzo, aż za bardzo. Bałem się wypowiedzieć
jakiekolwiek słowo. Myślałem, że praca w radio jest
prostsza niż w telewizji. W studiu radiowym nikt nie
widzi, co robię, ale wszystko słyszy. To jest gorsze.
M.Ż: Janek, wiem, że od półtora roku działasz aktywnie
w telewizji. Co Cię bardziej kręci: telewizja czy radio?
J.J: Chyba jednak telewizja….
M.Ż: Ile wpadek już miałeś?
J.J: Najgorszą strzeliłem podczas wywiadu z panem
Zbigniewem Wodeckim. Na początku wywiadu, kiedy
byliśmy już na antenie, powiedziałem, że podczas
festiwalu w Opolu 2009 roku, pan Zbigniew miał
przyjemność zaśpiewać w duecie z Edytą Górniak.
Piosenkarz zrobił dziwną minę. Wtrącił mi się w słowo
i powiedział, że kiedy on śpiewał „Pszczółkę Maję”,
pani Górniak była dzieckiem. Na szczęście nie wyszedł
ze studia i mogliśmy kontynuować program, ale ja już
kontrolowałem wszystko, co mówię.
Powyższy tytuł to nazwa projektu, który zrealizował
Janek Jelonek w ramach dwuletniej Krakowskiej Akademii
Samorządności. Janek Jelonek, tegoroczny maturzysta,
uczęszcza do XVI LO w Krakowie. Oprócz przygotowań
do egzaminu dojrzałości, Janek prowadzi audycję w eLO
RMF, jest przewodniczącym Młodzieżowej Rady Dzielnicy
XII, działa w samorządzie szkolnym i jest koordynatorem
projektu „18 cudów Krakowa według młodzieży”.
Postawa Janka uświadamia wszystkim młodym ludziom,
że malutkimi kroczkami można osiągnąć sukces.
Małgorzata Żurowska: Jak zdefiniujesz słońce?
Janek Jelonek: To źródło energii słonecznej, a także
psychicznej. Mówi się, że brak słońca powoduje depresję
u człowieka. Jednym zdaniem, słońce to źródło energii
życia, dosłownie i w przenośni.
M.Ż: Zadałam to pytanie, ponieważ na podstawie jednej
odpowiedzi można wywnioskować, jak postrzegasz
świat, logicznie bądź humanistycznie. Odpowiedzi
uczniów klas o profilu matematyczno - fizycznym
ograniczały się do zdefiniowania słońca jako gwiazdy
Układu Słonecznego. Od Ciebie oczekiwałam
odpowiedzi z głębszym przesłaniem. I taką właśnie
dostałam. Mogę powiedzieć, że zdałeś test.
Co sądzisz o dzisiejszej młodzieży?
J.J: Dorośli określają młodych ludzi jako niedojrzałych,
głupich, bez żadnych perspektyw. Jednak to nie jest
prawda. Są ludzie dobrzy i źli. Tak samo jest z młodzieżą.
„Używki to nie zabawa, a aktywność to podstawa”.
ROZWÓJ
31 | #4/2013
The Nowodworek Times |
Kiedy do nas trafią spikerzy, wtedy są dla nich
organizowane warsztaty.
M.Ż: Znajdujesz trochę wolnego czasu dla siebie, żeby
na przykład wyjść z przyjaciółmi na miasto, pobiegać,
poczytać książkę?
J.J: Przyznaję się, że nie biegam. Ale mam już 18 lat, więc
na piwo lub czekoladę z przyjaciółmi jak najbardziej.
Znajduję czas dla siebie przeważnie pod wieczór. Kiedy
mogę w ciągu dnia aktywnie działać, to wolę to zrobić.
M.Ż: Jakie nastawienie mają twoi rodzice do sytuacji, w
której cały czas poświęcasz swoim zainteresowaniom?
J.J: Oczywiście mówią, żebym się uczył do matury,
jednak wspierają mnie każdego dnia.
M.Ż: Uważasz się za kogoś wyjątkowego?
J.J: Nie, jestem takim samym maturzystą jak każdy.
Po prostu włożyłem trochę więcej pracy i już coś
osiągnąłem. Ale do celu jest jeszcze długa droga. Trzeba
jednak walczyć o to, czego się pragnie. Nawet wtedy,
jeżeli wszyscy wokół twierdzą, że dziennikarzy na rynku
pracy jest za dużo, a mój wysiłek to strata czasu.
M.Ż: Wcześniej wspomniałeś, że podczas każdego
wywiadu dowiadujesz się czegoś nowego. Jakich
refleksji doznałeś podczas wywiadu ze mną?
J.J: Zacząłem się zastanawiać nad tym, co robię.
Cieszę się, że mój wkład w działalność społeczną nie
idzie na marne. Myślę, że swoją postawą motywuje
początkujących dziennikarzy, którzy pragną spełnić
swoje marzenia.
M.Ż: Dziękuję za rozmowę.
M.Ż: Prowadzisz program „Niezwykłe życie zwykłych
ludzi” .Kto z Twoich gości najbardziej Cię zaskoczył?
J.J: Zdecydowanie Ewa Wachowicz. Opowiadała o
swojej największej przygodzie życia, kiedy zdobyła
tytuł III wicemiss w konkursie Miss Świata (w 1992 roku).
Podczas jednego z konkursów, który odbywał się w
Chinach, pani Ewie podano danie z kuchni kantońskiej.
Potrawa bardzo jej smakowała, jednak po powrocie do
kraju okazało się, że był to gulasz z psa. Jest to jedno z
niemiłych wspomnień pani Wachowicz. Rozmawialiśmy
też o programie „Ewa gotuje”. Po tym wywiadzie miałem
duży apetyt na niektóre potrawy.
M.Ż: Co uważasz za najbardziej pociągające w pracy
dziennikarza?
J.J: Podczas wywiadu mam okazję dowiedzieć się o
drugiej osobie czegoś interesującego. Ale najważniejszą
rzeczą jest to, że każda rozmowa zostawia po sobie ślad.
Wysłuchując o tym, co robią inni, sam mam ochotę tego
dokonać. W każdym wywiadzie można doszukać się
głębszego dna, które wywołuje we mnie wiele refleksji.
M.Ż: Na jakiej zasadzie przebiega rekrutacja na spikerów
do eLO RMF?
J.J: Nabory spikerów są dwa razy w roku: w okresie
wiosennym i jesiennym. Redaktor naczelna ze swoim
sztabem wysyła zaproszenia do szkół dla 4 osób. To
szkoła robi eliminacje i wysyła do nas najlepszych.
M.Ż: Boisz się pani redaktor naczelnej Joanny Molity ?
J.J: Jak każdy przełożony umie nakrzyczeć. Mówi jednak
to, co myśli i wiem, czego ode mnie oczekuje. Ma już
swoje debiuty w głównym radio RMF.
M.Ż: Czy w Krakowie są organizowane jakieś warsztaty
dla młodych dziennikarzy?
J.J: Trzeba szukać na bieżąco. Domy kultury organizują
różne warsztaty. W Centrum Nauki im. Henryka Jordana
są zajęcia prowadzone przez panią Katarzynę Jasińską.
Oczywiście są też radia prowadzone przez licealistów:
Pryzmat i eLO RMF.
Małgorzata Żurowska
ROZWÓJ
32 | #4/2013
The Nowodworek Times |
Józef Mehoffer. Konteksty twórczości.Cykl wykładów prowadzonych przez histo-ryków sztuki, na temat dzieł jednego z na-jbardziej znaczących artystów Młodej Pol-ski - Józefa Mehoffera. Wykłady odbywają się w oddziale Muzeum Narodowego przy ul. Krupniczej 26.
Więcej informacji: http://www.muzeum.krakow.pl/Jozef-Me-hoffer-Konteksty-tworczosci.1148.0.html
Czwartki u Matejków.Spotkania prowadzone w domu Jana Matejki przy Floriańskiej, związane z twórczością artysty oraz zagadnieniami związanymi z życiem w jego czasach. Tem-aty wykładów luźno nawiązują do zbiorów dzieł Matejki w Muzeum Narodowym.
Szczegóły: http://www.muzeum.krakow.pl/Czwart-ki-u-Matejkow.297.0.html
Julian Antonisz. Technika jest dla mnie rodza-jem sztuki.Wystawa dzieł Juliana Antoniszczaka, ekspe-rymentalnego reżysera, wynalazcy, konstruk-tora i muzyka, twórcy m.in. samochodu zło-żonego z dwóch rowerów oraz wielu maszyn filmowych. Ekspozycja będzie otwarta od 12 kwietnia do 16 czerwca.
Szczegóły:http://www.muzeum.krakow.pl/Wysta-wa.585.0.html
Konkurs historyczno-literacki “WETERANI - wczoraj i dziś” realizowany w ramach kam-panii społecznej z okazji obchodów Dnia Weterana.
http://dzien-weterana.pl/kampania-szacu-nek-i-wsparcie-weterani-pl/weterani-wc-zoraj-i-dzis/13-weterani-konkurs-liter-sko-historyczny.html
Konkurs na projekt cyfrowego logo WsiPu. Pra-ce można zgłaszać do 20 maja.
http://www.konkursynagrody.pl/2013/04/kon-kurs-cyfrowy-wsip/
X Ogólnopolski Konkurs Fotograficzny „Mój dom, moja ojczyzna, moja Europa”
http://www.konkursfotograficzny.info/2013/03/moj-dom-moja-ojczyzna
-moja-europa/
Konkurs fotograficzny polegający na uwiecznieniu matematyki na zdjęciu.
http://www.konkursfotograficzny.info/2013/03/matematyka-w-kadrze-2/
Konkurs Filmozoficzny na film krótkometra-żowy wykonany kamerą, telefonem komór-kowym albo przy użyciu technik animacji komputerowej.
http://www.cogito.com.pl/Artykul/9174/Konkurs_Filmozoficzny.html
Alicja Grządziel, Aleksandra Fiutowska, Marta Durda
ROZWÓJ
33 | #4/2013
The Nowodworek Times |
Uczennica otwiera okno.
Pan Andrzej: „Wychodzisz?”
Z wycieczki na Ukrainę:
[A]: Halina, może zacznij prowadzić dziennik wy-cieczki: „Dzień trzeci. Nic się nie dzieje. A nie, ruscy porwali nam 8 osób”.
Podczas odpowiedzi, przy mapie:
[A]: Pokaż Hawaje. Nie ma?... Uczcijmy to minutą ciszy ;)
O Boże, orka na ugorze.
Uczennica: Ale tu nie ma Morza Martwego!
Prof. Szostek: Nie ma. Ukradli.
(uczennica szuka dalej na mapie)
Prof. Szostek: Minęła doba.
(klasa długo wchodzi do sali) Wchodzili trzy dni i trzy noce.
Prof. Szostek: Ucherkówna, ty chodzisz w czapce? Bo 40% ciepła ucieka przez głowę!
Uczennica: I mózgu też!
Prof. Szostek: Mózg trzeba mieć...
Prof. Szostek: Co mu damy?
Uczennica: Sześć!
Prof. Szostek: Co?! Chyba żeś gabinety pomyliła!
Prof. Szostek: To ile was tam pakowało?
Uczennica: Dziesięć osób.
Prof. Szostek: Dziesięć osób? Jedną paczkę? A ile was tam zostało?
Uczennica: Trzy osoby. Jeszcze jedną paczkę za-klejają.
Prof. Szostek: Trzy osoby? Wąska specjalizacja! Je-den prawą rękę, drugi lewą, a trzeci zakleja.
Prof. Szostek: Jak zmierzyć temperaturę jądra Zie-mi?
Uczennica: Termometrem takim.
Prof. Szostek: Ty, zmień sobie lekarza! Ten na pew-no cię oszukuje!
Prof. Szostek: Kiedy Kościuszko wystąpił z bun-tem?
Uczeń: Nie wiem, jestem w biol-chemie.
Prof. Szostek: Kościuszko też za biol-chem walczył.
- „Mateusz taki wyciszony, dość stonowany... Wi-dać, że dojrzewa.”
Prof. wywołał kolegę do odpowiedzi. Zadaje jedno pytanie i nic, drugie nic, trzecie dalej nic. I mówi z charakterystycznym dla siebie uśmiechem: „patrz-cie, ale się obrył jak dzika norka”.
Uczeń zostaje wezwany do odpowiedzi, powoli wstaje, wyraźnie się ociąga, na co pan Andrzej wy-pala: „Co tak wolno? Mam Ci prędkość początkową nadać?!”
Szostek Suszy, czyli suchary pana profesora Andrzeja Szostka
HUMOR
34 | #4/2013
The Nowodworek Times |