17
SERIA SUPLEMENTARNA SAGI DZIEDZICTWA PLANETY LORIEN ZAGINIONA KARTOTEKA UTRACONE DZIEDZICTWA PITTACUS LORE TŁUMACZENIE DLA PLANETALORIEN.PL FANPAGE NA FB

Zaginiona Kartoteka. Utracone Dziedzictwa

Embed Size (px)

DESCRIPTION

Przedpremierowy fragment trzeciej Zaginionej Kartoteki, wchodzącej w skład serii suplementarnej sagi Dziedzictwa Planety Lorien. Tłumaczenie PMJM specjalnie dla PlanetaLorien.pl

Citation preview

Page 1: Zaginiona Kartoteka. Utracone Dziedzictwa

SERIA SUPLEMENTARNA SAGI DZIEDZICTWA PLANETY LORIEN

ZAGINIONA KARTOTEKAUTRACONE DZIEDZICTWA

PITTACUS LORE

TŁUMACZENIE

DLA PLANETALORIEN.PLFANPAGE NA FB

Page 2: Zaginiona Kartoteka. Utracone Dziedzictwa
Page 3: Zaginiona Kartoteka. Utracone Dziedzictwa

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Czasami się zastanawiam, co takiego mogliby sobie pomyśleć, gdyby wiedzieli, że tutaj jesteśmy. Praktycznie pod ich nosami.   Siedzę   sobie   z   moim   najlepszym   kumplem,   Ivanem,   na  trawiastym   skwerze   National   Mall  1 ,   a   nad   nami   góruje   ten   głupi  kamienny   obelisk   zwany   Pomnikiem   Waszyngtona.     Odkładam   na  chwilę   odrabianie   pracy   domowej   na   zajęcia   i   przyglądam   się  turystom,   wnikliwie   studiującym   mapę   miasta   oraz   prawnikom   i  urzędnikom   pierzchnącym   w   dół   Aleją   Niepodległości   na   kolejne  spotkania.   Naprawdę   mnie   rozśmieszają   –   są   tak   zajęci   swoimi  chorymi  obawami  przed  promieniami  UV,  chemikaliami  w  warzywach,  znikomym,   lecz   podwyższonym   zagrożeniem   terrorystycznym   i   masą  innych  spraw,   że   nawet  nie   przyszłoby   im  do   głowy,   iż   to   ta   dwójka  dzieciaków,  odrabiająca  lekcje,  jest  dla  nich  prawdziwym  zagrożeniem.    Nie  mają  pojęcia,  że  brakuje   im  możliwości  samoobrony.  Rzeczywisty  wróg  już  tu  jest.       –   Hej,   wy!   –   chcę  wykrzyczeć,  machając   złowieszczo   rękoma.   –  Wkrótce  stanę  się  waszym  złowrogim  dyktatorem!  Drżyjcie,    młotki!   Oczywiście  tego  nie  robię.  Jeszcze  nie,  ale  nadejdzie  ta  chwila.  Na  razie  jestem  dla  nich  kolejną  nieznajomą  twarzą  w  tłumie.  Prawda  jest  taka,   że   nie   jestem   jakimś   kolejnym,   choć  naprawdę   bym   tego   chciał.  Nasz   protokół   asymilacyjny   nakazuje,   abym   tutaj,   na   Ziemi,   był  nazywany  Adamem,  synem  Andrew  i  Susanny  Suttonów,  mieszkańcem  Waszyngtonu.  Ale  to,  w  żadnym  wypadku,  nie  jest  moje  prawdziwe  ja.   Nazywam  się  Adamus  Sutekh,   jestem  synem  wielkiego   generała  Andrakkusa  Sutekha.     Jestem  Mogadorczykiem.  Tym,  którego  wszyscy  powinni  się  bać.     Niestety,   jak   na   razie,   bycie   obcym   najeźdźcą   nie   jest   tak  ekscytujące,   jakim   być   powinno.   Tkwię   tutaj   i   odrabiam   pracę  domową.  Ojciec  obiecał  mi,  iż  to  nie  potrwa  długo.  Gdy  Mogadorczycy  uzyskają   wystarczającą   siłę,   aby   opanować   tę   nędzną   planetę,   to  właśnie   ja   stanę   się   nadzorującym   stolicą   Stanów   Zjednoczonych.    Uwierzcie  mi,  po  spędzeniu  w  tym  mieście  ostatnich  czterech  lat,  mam  już   kilka   pomysłów   na   daleko   idące   zmiany.   Pierwsze,   co   zrobię   na  

1 National Mall – obszar chroniony pod opieką National Park Service położony w Waszyngtonie. Oprócz terenów zielonych, znajdują się w nim takie obiekty jak muzea Smithsonian Institution czy pomniki. Teren parku rozciąga się od pomnika Waszyngtona na wschód, aż po Kapitol Stanów Zjednoczonych (przyp. tłum.)

Page 4: Zaginiona Kartoteka. Utracone Dziedzictwa

pewno,   to   pozmieniam   nazwy   wszystkich   ulic.   Koniec   z   Alejami  Niepodległości   czy   Konstytucji   –   całym   tym   idiotycznym  patriotycznym  syfem.  Kiedy  stanę  u  władzy,  nikt  już  nawet  nie  będzie  wiedział   czym   była   ta   cała   konstytucja.   Szlaki   drogowe   uzyskają  zupełnie  inne,  odpowiedniejsze  nazewnictwo.     –  Bulwar  naznaczony  Krwią  Wojowników  –  szepczę  pod  nosem,  próbując   wyczuć,   czy   taka   nazwa   się   nada.   Trudno   osądzić.   –   Aleja  Ukruszonego  Ostrza...   –  Co...?  –   zagaduje   Ivan,  odrywając  się  od   trawy.  Cały  czas  leżał  na  brzuchu,  trzymając  długopis  owinięty   z  góry  palcem  wskazującym,  jakby  był   on  wyimaginowaną  bronią.   Kiedy   to   ja  marzę   sobie   całymi  dniami   o   czasach,   w   których   zostanę   władcą,   Ivan   wyobraża   sobie  siebie   w   roli   snajpera,   zdejmującego   kolejnych   Loryjczyków,  wychodzących  z  budynku  upamiętniającego  prezydenta  Lincolna.  –  Co  ty  tam  gadasz?   –  Nieistotne.     Ivanick   Shu-­‐Ra   to   syn   wielkiego   wojownika   Bologa   Shu-­‐Ra,  widzący   swoją   przyszłość  w  mocno   krwistych  barwach.   Jego   rodzina  miała   dosyć   chłodne   stosunki   z   naszym   Umiłowanym   Władcą,  Setrákusem   Ra,   i   jeżeli   wygląd   Ivana   miałby   odzwierciedlać   ich  zamiary,  to   ja  absolutnie  rozumiem  tę  postawę.  Choć  jest  on  ode  mnie  o  dwa  lata  młodszy,  to  o  tyle  samo  potężniejszy,  z  szerokimi  barkami  i  dość  masywną  klatką  piersiową.  Ja  jednak  jestem  o  wiele  zwinniejszy  i  gibki.    Szczerze  mówiąc,  to  on  już  wygląda  na  żołnierza,  podtrzymując    stale   ten  wizerunek   krótko   ściętymi   czarnymi  włosami.  Niecierpliwie  czeka  na  dzień,     w  którym  zgoli   je   całkowicie   i   zostanie   naznaczony  mistycznymi  mogadorskimi  tatuażami.     Nadal   pamiętam   noc   Pierwszej   Wielkiej   Ekspansji,   podczas  której  moi   ludzie  podbili  Lorien.  Miałem  wtedy  osiem  lat  –  zbyt  dużo,  aby   płakać,   ale   i   tak   się   rozkleiłem,   kiedy   zakomunikowano   mi,   iż  pozostaję   na   orbicie   wokół   Lorien,   razem   z   innymi   dzieciakami   i  kobietami.   Popłynęło   co   prawda   tylko   parę   łez   zanim  Generał   zaczął  mi   wyjaśniać   całą   powagę   sytuacji.   Ivan   obserwował   z   uwagą,   jak  narobiłem  na   statku   porządnego   rabanu,   ssąc   debilnie   kciuka,   będąc  zbyt  małym  aby  faktycznie  zrozumieć  co  się  dzieje.    Oglądaliśmy  walkę  z   góry,   wraz   z   moją   matką   i   siostrą,   będącą   jeszcze   niemowlęciem.  Biliśmy   brawo   gdy   płomienie   ogarnęły   całą   tę   planetę.   Gdy   walka  dobiegła   końca,   Generał   powrócił   na   statek   cały   we   krwi.   Pomimo  zwycięstwa,  na   jego   twarzy   nie   było   uśmiechu.   Podszedł   od   razu  do  Ivana   i  wytłumaczył  mu,  że   jego   ojciec   poległ  w   służbie   naszej   rasie.  Chwalebna   była   to   śmierć,   jak   przystało   na   prawdziwego  mogadorskiego  bohatera.  

Page 5: Zaginiona Kartoteka. Utracone Dziedzictwa

Pociągnął   kciukiem  po   czole   Ivana,  zostawiając   na   nim  krwawy   ślad.  Błogosławieństwo.     Po   chwili   Generał   zrobił   to   samo   ze  mną.   Odtąd   Ivan,   którego  matka   zmarła   w   połogu,   dołączył   do   mojej   rodziny   i   został   mym  bratem.   Rodzice   byli   szczęściarzami,   że   traaiła   im   się   trójka  normalnych  dzieci  czystej  krwi.   Choć  wcale  nie  wydawało   się,  aby  mój   ojciec   się   z   tego   cieszył.  Każdego  razu,  gdy  moje  wyniki  z  testów  czy  ćwiczeń  wydajnościowych  okazywały   się   chwiać   na   poziomie   poniżej   oczekiwań,   Generał  żartował,  że  jak  tak  dalej  pójdzie  to  przekaże  swoją  schedę  Ivanowi.       Przynajmniej  miałem  nadzieje,  że  nie  mówił  tego  na  poważnie.   Mój   wzrok   wędruje   mimowolnie   na   wycieczkowiczów   z  rodzinami,  którzy  przechodzą  przez  trawnik  –  każdy  z  nich  zatrzymuje  kawałek   tej   chwili   w   swoich   aparatach   fotograaicznych.   Jakiś   facet  przystaje,   aby   zrobić   serię   zdjęć   obeliskowi   Waszyngtona,   a   ja  zaczynam   unieważniać   plan   rozwalenia   tego   czegoś   na   kawałki.  Przecież   mogę   to   nieco   podwyższyć   –   zainstalować   na   wierzchołku  penthouse,  w  którym  będę  mieszkać.  Dla  Ivana  też  znalazłby  się  pokój.   Obok  mężczyzny  robiącego  zdjęcia  stoi  dziewczyna,  pewnie  jego  córka.   Ma   około   trzynastu   lat,   tak   jak   ja,   i   wydaje   się   naprawdę  ujmująca   przez   swoją   nieporadność.   Uśmiechając   się   delikatnie  odsłania  błyszczący  na  zębach  aparat  korekcyjny.  Dostrzegam  szybko,  że  i  ona  zerka  w  moją  stronę,  przez  co  mimowolnie  zmieniam  pozycję  siedzenia  na  bardziej  godną  –  prostuję  się  i  opuszczam  podbródek,  by  zamaskować  mój  duży  nos,  o  zbyt  ostrym  kształcie.  Kiedy  uśmiecha  się  ponownie,  odwracam  wzrok.  Niby  czemu  miałoby  mnie  obchodzić,   że  jakiś  człowiek  coś  tam  sobie  o  mnie  myśli?   Musimy  pamiętać,  po  co  faktycznie  tutaj  jesteśmy.     –   Nie   zaskakuje   cię   fakt,   że   ludzie   tak   naiwnie   przyjmują,   iż  jesteśmy  dokładnie  tacy  jak  oni?  –  pytam  Ivana.   –  Nigdy  nie  zrozumiem  ziemskiej  głupoty  –  odpowiada,  zerkając  na  pustą  kartkę  w  zeszycie  leżącym  obok  mnie,  na  której  powinien  być  naskrobany  tekst  pracy  domowej.  –  Zamierzasz  to  dokończyć  czy  jak?   Ten  zeszyt  nie  jest  mój,   tylko   jego.  Czeka,  aż  wszystko   za  niego  zrobię.   Tego   typu   zadania   zawsze   sprawiały   Ivanowi   kłopot.  Spoglądam  na  kartkę.  Ivan  powinien  napisać  krótkie  wypracowanie  na  podstawie   cytatu  z  Wielkiej  Księgi   –   zbioru  mogadorskich  mądrości   i    idei,   które  musi  znać  każdy   przedstawiciel  naszej  rasy   i  wcielać   je  w  życie.  Napisał  ją  Setrákus  Ra  we  własnej  osobie.   –  Nie  żałujmy  żadnej  bestii,  która  do  polowania  jest  przeznaczona,  –   czytam   na   głos,   i   tak   jak   większość   moich   ludzi,   bezsprzecznie  zgadzam  się  z  zawartym  w  tym  fragmencie  przesłaniem  –  albowiem  w  

Page 6: Zaginiona Kartoteka. Utracone Dziedzictwa

jej  naturze   jest  polowania   dokonywać.  Tak   jak  w  Mogadorskiej  Naturze  stała   ekspansja   jest.   Ten,   który   oto   stawia   opór   w   procesie   ekspansji  Imperium  Mogadorczyków,  przeto  w  sprzeczności  z  naturą  swą  staje.”     Spoglądam  na  Ivana.  Obserwuje  z  uwagą  tę  samą  rodzinę,  którą  i  ja  zauważyłem  chwilę  wcześniej,  wydając  przy  tym  świszczące  odgłosy  powietrza   wydostającego   się   spomiędzy   zaciśniętych   warg.  Dziewczyna  z   aparatem  na  zębach  marszy   brwi  i   odwraca  się   do   nas  plecami.     –  Co  oznacza  dla  ciebie  ten  fragment?  –  pytam.   –  Nie  wiem  –  odburkuje.  –  Może  to,  że  nasi  to   twardziele  i  reszta  powinna  się  z  tym  pogodzić,  mam  rację?   Wzruszam  ramionami,  wzdychając  ciężko.     –  Byłeś  blisko.   Biorę  w  dłoń  długopis   i   zaczynam  pisać,  ale  szybko   tę  czynność  przerywa  mi   sygnał  wydobywający   się   z  mojej  komórki.  Myślę,  że   to  wiadomość   tekstowa   od   mojej   matki,   która   będzie   prosić   mnie   o  wstąpienie   do   sklepu   w   drodze   powrotnej   do   domu.   Naprawdę  wdrożyła   się   w   to   całe   gotowanie   odkąd   jesteśmy   na   Ziemi   i  muszę    przyznać,   że   tutejsze   jedzenie  jest  o   niebo   lepsze  niż   te  mogadorskie.  To   co   nazywają   tu   żywnością   „przetworzoną”   z   pewnością   byłoby  czymś  uwielbianym  i  uznanym  za  „naturalne”  na  mojej  planecie,  gdzie  jedzenie   –   jak   i   inne   rzeczy   –   są   wytwarzane   biochemicznie   w  podziemnych  laboratoriach.   Ale  wiadomość  nie  jest  tym  razem  od  matki.   Napisał  do  mnie  Generał.   –   Cholera   –   wyduszam   z   siebie,   upuszczając   długopis,   jakbym  został  przyłapany  na  kolejnym  wyręczaniu  Ivana.   Mój  ojciec  nigdy  nie  przysyła  mi  wiadomości.  Ten  czyn  byłby  dla  niego   urągający.  Gdy  bowiem  Generał   czegoś  oczekuje,  powinniśmy  o  tym  wiedzieć  zanim  w  ogóle  nas  o   to  zapyta.  Musiało  więc  zdarzyć  się  coś  naprawdę  ważnego.   –  Co  tam  znowu?   Wiadomość  jest  krótka:  DO  DOMU.   –  Musimy  się  zbierać.

Page 7: Zaginiona Kartoteka. Utracone Dziedzictwa

ROZDZIAŁ DRUGI

      Wskakujemy do metra i wyjeżdżamy ze stolicy.  Wsiadamy  na  rowery,   zostawione   przy   stacji   i   pedałujemy   ile   sił   w   nogach,   aby  dotrzeć   na   przedmieścia.   Kiedy   przemykamy   się   przez   bramę  Posiadłości   Ashwooda,   do   domu  dzieli   nas   tylko   trzydzieści   metrów.  Moja  koszulka  jest  mokra  od  potu,  co  sprawia,  że  jest  mi  niesamowicie  gorąco,  co  dodatkowo  miesza  się  z  dziwnymi  mdłościami,  wywołanymi  potencjalnymi  przyczynami   otrzymania  niespodziewanej  wiadomości  od  ojca.     Posiadłości   Ashwooda   nie   wyróżniają   się   niczym   od   masy  podobnych,   strzeżonych   osiedli   pod   Waszyngtonem.   Albo,   mówiąc  dokładniej,   przynajmniej   wyglądają   normalnie.   Ale   zamiast   być  miejscem   zamieszkania   polityków   i   ich   rodzin,  wszystkie   znajdujące  się   tu   domki  wraz   z   nienagannie  utrzymanymi   trawnikami  należą  do  moich   ludzi,   Mogadorczyków.   Przyszłych   zdobywców   Ziemi.   I   tak  naprawdę,   te   domy   są   tylko   malutką   częścią   prawdziwego   obszaru  Posiadłości   Ashwooda.   Pod   nimi   bowiem   rozciąga   się   ogromna   sieć  tuneli,   które   łączą   się   w  mogadorski   kompleks   wojskowo-­‐badawczy,  będący  centralnym  punktem  tego  miejsca.   Sam   mam   dostęp   jedynie   to   niewielkiej   części   całej   bazy.   Nie  mam  pojęcia  jak  długie  są  i  jak  głęboko  sięgają  te  wszystkie  korytarze,  ale  skądinąd  wiem,  że  prowadzą  do  szeregu  laboratoriów,  magazynów  broni,   sal   treningowych   i   innych  owianych   tajemnicą  miejsc,  których  przeznaczenia  mogę  się  jedynie  domyślać.  Gdzieś  tam  istnieje  również  jedno  niezwykle  specyaiczne  laboratorium.   Gdyby   nie  potęga  naszego   Umiłowanego   Władcy,   Setrákusa  Ra,  mogadorska  rasa  nie  byłaby  wstanie  przetrwać,  aby  rozpocząć  proces  Wielkiej   Ekspansji.  Przez   ostatnie   tysiące   lat,   z   powodów  nieznanych  nam   do   tej   pory,     stawało   się   coraz   trudniejsze   dla   przedstawicieli  naszej   rasy   uzyskiwanie   potomstwa.  W   czasie,  gdy   przyszła  na  świat  moja   siostra   Kelly,   naturalne   urodzenia   były   tak   rzadkie,   że   nasz  gatunek   stanął   w   obliczu   prawdziwego   zagrożenia   wymarciem.     W  przypadku,   gdy   urodzenie   dziecka   stawało   się   w   ogóle   możliwe,  mogadorskie   kobiety,   tak   jak   matka   Ivana,   najczęściej   umierały   w  męczarniach   podczas   porodów.   Wychodząc   na   przeciw   temu  problemowi,   Setrákus   Ra   i   grupa   naukowców   rozpoczęli   prace   nad    stworzeniem   nowych   pokoleń   Mogadorczyków,   powoływanych   do  

Page 8: Zaginiona Kartoteka. Utracone Dziedzictwa

życia   w   inny   sposób.   Eksperymenty   się   powiodły   i   od   tego   czasu  urodzenia   naturalne   są   w  mniejszości,   a   prawdziwą   siłą   naszej   rasy  stały   się   zarodki   zapładniane   poza   ustrojowo,   których   przebieg  rozwoju   kontrolowany   jest   w   specjalistycznych   laboratoriach.   Tacy  Mogadorczycy   hodowani   są   w   wyspecjalizowanych   kapsułach,   w  których  rozwijają  się  aż  do  uzyskania  wzrostu  i  sprawności  dorosłego  osobnika,  będąc  niemalże  zdolni  do  natychmiastowej  walki.  To  właśnie  oni  przyczynili  się  do  przetrwania  naszej  rasy,  a  ze  swoją  zwiększoną  siłą,  szybkością  reagowania   i  wytrzymałością,  stali  się   trzonem  naszej  armii.   Jednak   nie   tylko   to   różni   ich   od   naturalnie   urodzonych  Mogadorczyków,  takich   jak   ja.   Ich  mózgi  zostały   zaprogramowane  do  walki   na   stanowiskach   żołnierzy,   a   nie   oaicerów.   W   swej   mądrości,  Setrákus  Ra  stworzył  ich  do  przetwarzania  jednokierunkowych  myśli  i  działań,  upodobniając  ich  zatem  bardziej  do  robotów,  które  wykonują  dane   polecenie,   aniżeli   do   inteligentnych   przedstawicieli   naszego  gatunku,  potraaiących  wykazać   się  złożonym,  racjonalnym  myśleniem.  Tacy   sztucznie   wyhodowani   Mogadorczycy   są   niezwykle   podatni   na  wzbudzenie  w  nich  pierwotnego  gniewu  i  żądzę  krwi  podczas  walki.   Chyba   najbardziej  widoczną   różnicą,   przynajmniej   tu  na  Ziemi,  jest  to,  iż  wyglądają  oni  inaczej  niż  reszta  z  nas.  Podczas,  gdy  naturalnie  urodzeni  potraaią  wtopić  się  w  tłum  Ziemian,  wyhodowani  niestety  nie.  Ich   skóra   jest   szaro-­‐blada   z   powodu   braku   promieni   słonecznych  w  podziemiach,  gdzie  egzystują  przez  większość  czasu,  a  ich  zęby  są  małe  i   ostro   zakończone   –   mają   służyć   głównie   rozrywaniu   gardeł,   a   nie  spożywaniu  jedzenia.Dlatego,   dopóki   nie   nadejdzie   czas   w   którym   ujawnimy   swoją  obecność,  bladoskórzy  Mogadorczycy  rzadko  otrzymują  pozwolenie  na  wyjście  na  powierzchnię.     Dociera   do   mnie,   że   dzieje   się   coś   naprawdę   ważnego,   kiedy  dostrzegam   na   trawnikach   wzdłuż   głównej   uliczki   niezliczoną   ilość  bladoskórych,   którzy   bez   pardonu   celebrują   coś   wraz   z   normalnymi  Mogadorczykami  takimi  jak  ja.   Ivan   spogląda   na   mnie   spod   przymrożonych   powiek,   kiedy  hamujemy  rowerami  w  zaułku.  Zeskakuję  z  siodełka  i  biegnę  do  drzwi,  nie  mogąc  złapać  tchu.  Wszyscy  moi   sąsiedzi  z   Posiadłości  Ashwooda  wyszli   przed   domostwa,   zachodzą   do   siebie   nawzajem   i   wznosząc  toasty   ze   świeżo   otwartych   butelek   szampana.   Bladoskórzy,  ukrywający  się  pod  trenczowymi  płaszczami  i  kapeluszami,  wyglądają  jednocześnie   na   podekscytowanych   i   oszołomionych   bezkresnością  przestrzeni   na   powierzchni   Ziemi.   Ta   atmosfera   triumfu   jest   czymś  rzadkim  w  mogadorskiej  kulturze.    Normalnie  moi  ludzie  nie  wykazują  

Page 9: Zaginiona Kartoteka. Utracone Dziedzictwa

żadnych   oznaków   radości,   zwłaszcza   jeśli   w   pobliżu   znajduje   się  Generał.   –   Co,   do   cholery,   się   dzieje?   –   odzywa   się   Ivan,   jak   zwykle  oczekując   ode   mnie   odpowiedzi.   Tym   razem   jednak   po   prostu  wzruszam  ramionami.   Moja   matka   siedzi   na   schodkach   werandy,   obserwując   z  nieśmiałym   uśmiechem   jak   Kelly   odprawia   taniec   radości   przez   całą  szerokość   trawnika.   Kręcąc   się   jak   oszalała   nawet   nie   zauważa,   że  wreszcie   się  pojawiliśmy.  Matka   rozluźnia   się   natychmiast,  gdy   tylko  nas   dostrzega.   Choć   nie   wiem   dlaczego   wszyscy   się   tak   cieszą,   zdaję  sobie   sprawę,   że  ona,  nawet   gdyby   chciała,  nie  mogłaby   dołączyć   do  reszty   Mogadorczyków.   Będąc   żoną   kogoś   takiego   jak   Generał,   nie  sposób  jest  utrzymać   przy  sobie  przyjaciół.  Ich  lęk  przed  mym  ojcem  przechodzi  też  na  nią.     –   Chłopcy,   –   odzywa   się,   kiedy   wchodzę   wraz   z   Ivanem   na  podjazd  –  on  już  na  was  czeka,  a  wiecie  dobrze,  że  nie  lubi  tracić  czasu.   –  Czemu  chce  się  z  nami  widzieć?   Zanim   matka   zdąży   otworzyć   usta   aby   mi   odpowiedzieć,   w  drzwiach   tuż   za   nią   pojawia   się   Generał.   Jest   wysokim   mężczyzną,  mającym   ponad   dwa   metry   wzrostu,   rozbudowane   barki   i   klatkę  piersiową,   wyróżniający   się   nienaganną   postawą,   która   wymusza  respekt.   Jego   twarz   ma   ostre   rysy,   które   niestety   po   nim  odziedziczyłem.   Po   przybyciu   na   Ziemię   musiał   zaprzestać   golenia  głowy,   aby   ukryć   tatuaże   na   czaszce.   Głowę   ma   zawsze   zgrabnie  odchyloną  kilka  stopni  do  tyłu,  przez  co  wygląda  jak  jakiś  polityk,  który  wygłasza  przemowę  na  National  Mall.  –  Adamusie,  –  odzywa  się  tonem,  który  nie  cierpi  sprzeciwu  –  pozwól  ze  mną.  I  ty  również,  Ivanicku.–   Tak   jest   –   odpowiadamy   zgodnie,   wymieniając   poddenerwowane  spojrzenia  i  podchodzimy  bliżej  wejścia.  Gdy  ojciec  używa  takiego  tonu  głosu,   oznacza   to,   że   sprawa   jest   poważna.   Kiedy   wchodzę   po  schodkach   tuż   obok   matki,   ona   łapie  mnie   za   nadgarstek   i   ściska   go  miękko.     –   Bawcie   się   dobrze  w   tej   Malezji!   –   krzyczy   Kelly   za   naszymi  plecami,  robiąc  sobie  przerwę  od  dzikiego  tańca.  –  Zabij  tego  Gardę  tak  mocno,  jak  tylko  potraaisz!

Page 10: Zaginiona Kartoteka. Utracone Dziedzictwa

ROZDZIAŁ TRZECI

      Kilka godzin później siedzę wraz z Ivanem na pokładzie samolotu, w którym jest okropnie zimno, a siedzenia są niewygodne. Został  on  zakupiony  za  bezcen  od  rządu  jakiegoś  kraju,  w  którym  nie  zadawano  zbyt  wielu  pytań.  Strefa  pasażerska  nie  różni  się  specjalnie  od  tej  bagażowej  –  te  same  metalowe  ławeczki  z  przetartymi  pasami   bezpieczeństwa   i   poduszkami   na   których  siedzimy,   wciśnięci  pomiędzy   żołnierzy,   w   większości   bladoskórych.   Lot   nieszczególnie  wysokiej   klasy,   ale   jestem  zbyt  przerażony,  aby   się   tym  przejmować.  Pierwszy  raz   zostałem  wysłany   na  misję,  nawet   jeśli  moim   zadaniem  jest  tylko  obserwowanie.     Mój  ojciec  siedzi  za  sterami   jako   drugi  pilot.   Za   każdym  razem,  gdy   maszyną   niebezpiecznie   buja,   zastanawiam   się,   czy   to   wina  warunków   atmosferycznych,   czy   to   może   Generał   wyżywa   się   na  pilocie.     Dla   wielu   Mogadorczyków   przebywających   wraz   ze   mną   na  pokładzie   jest   to   dziewicza   akcja   od   czasów   Pierwszej   Wielkiej  Ekspansji.   Niektórzy   z   nich   opowiadają   o   swojej   ostatniej   walce,  przechwalając   się   liczbą   zabitych  osób.   Inni,   ci   starsi,  wydają   się   być  nieobecni,  wpatrując  się  w  przestrzeń.     –  Myślisz,  że  dadzą  nam  coś  do  strzelania?  –  wypytuje  mnie  Ivan.   –  Wątpię  w  to.   Znaleźliśmy  się   tu   jedynie  dlatego,  że   jestem  synem  Generała,  a  Ivan   jego  podopiecznym.  Poza   tym  jesteśmy  za  młodzi,   aby   był   z   nas  jakikolwiek   pożytek   w   tym   zespole,   ale   wystarczająco   dojrzali,   aby  przyglądać  się  egzekucji  Loryjczyka.  Mój  ojciec  chce,  abyśmy  się  czegoś  nauczyli  –  jak  mawiają  nasi  instruktorzy,  symulacje  bitew  są  niczym  w  porównaniu  do  prawdziwej  walki.   –  Ale  kicha.     –  I  co  z  tego  –  dopowiadam,  próbując  rozciągnąć  odrętwiałe  nogi.  –  Ja  już  i  tak  mam  tego  dość.   Cała   reszta   dzieje   się   jakby   za   mgłą.   Lądujemy.   Odnajdujemy  pierwszego   Gardę;   okazuje   się,   że   jest   nim   Loryjka.   Wraz   z   nią  dopadamy   też   jej   Cêpan.   Tak   jak   nam   polecono,   wraz   z   Ivanem  obserwujemy  wszystko  z  oddalenia,  przyglądając  się  wraz  z  Generałem  jak   mogadorscy   żołnierze   wpadają   w  wir   walki.   Okropnie   jest   na   to  patrzeć;  nie  wygląda  to  wcale  tak  wspaniale  jak  opisywano  w  Wielkiej  

Page 11: Zaginiona Kartoteka. Utracone Dziedzictwa

Księdze.   Dwa   tuziny   Mogadorczyków   przeciwko   starszej   kobiecie   i  nastolatce.   Ich   zadaniem   jest   je   schwytać   i   przesłuchać.   Od   czasu  naszego   przybycia   na   tę   planetę   chodzą   słuchy,   że   jakiś   rodzaj  loryjskiego   czaru   chroni  każdego   Gardę,  zmuszając  nas   do   polowania  na  nich  i  zabijania  w  określonej  kolejności.  Podobnież  gdzieś  w  Alpach  rozegrała   się   bitwa   pomiędzy   naszymi   żołnierzami   a   Gardą,   który  wcale   nie   musiał   się   bronić,   gdyż   każdy   cios   zadany   przez  Mogadorczyków   obracał   się   przeciwko   nim.   Generał   nie   toleruje  żadnych  tego  typu  bajeczek  na  temat  Loryjskiego  Czaru,  ale  nasi  ludzie  są  przez  nie  nad  wyraz  ostrożni.     Ta  starsza  kobieta  broni  się  o  wiele  lepiej,  niżbym  przypuszczał,  ale   zostaje   po   jakimś   czasie   obezwładniona.   Młoda   Loryjka   jest  twardsza   –   posiada  niezwykłe  moce,  którymi  sprawia,   że  cała  ziemia  trzęsie   się   niczym   galareta.   Zastanawiam   się   jakby   to   było,   gdybym  sam  miał   takie   umiejętności.   Jeśli   jednak   warunkiem   ich   posiadania  byłoby  ukrywanie  się  w  dziczy  w  celu  uratowania  wymierającej  rasy,  to  chyba  bym  spasował.   Strategia   pojmania   tych   dwóch   szybko   traci   na   ważności,   gdy  okazuje   się,  że  możliwe  jest  zranienie  Gardy.  Albo   plotki  o   Loryjskim  Czarze   są   bezpodstawne,   jak   sądzi   mój   ojciec,   albo   właśnie  odnaleźliśmy   Numer   Jeden.   Generał   chce   mieć   ją   żywą,   ale   kiedy  bladoskórzy  wojownicy  połapują  się  w  sytuacji,   ich  żądza  krwi  bierze  górę  na  rozkazami.   Wszystko   kończy   się   w  momencie,   gdy   ostrze   sztyletu  przebija  serce  tej  młodej  dziewczyny,  a  ona  sama  wydaje  ostatnie  tchnienie.   –   To   było   genialne!   –   wykrzykuje   Ivan   w   szale   radości,  sprawiając,  że  nawet  mój  ojciec  pozwala  sobie  na  lekki  uśmiech.     Wiem,  że  powinienem  podzielać  ich  entuzjazm,  ale  moje  ręce  nie  potraaią   przestać   się   trząść.   Czuję   się   wdzięczny,   że   mogłem   to  wszystko  oglądać  jedynie  z  odległości,  nie  będąc  uczestnikiem  walki,  a  tym   bardziej   nie   stając   się   kupką   popiołów,   która   wsiąknie   w  podmokłe   tereny   Malezji.   Jestem   też   wdzięczny,   że   nie   to   nie   mnie  czeka   los   Loryjczyków,   którzy   całe   życie   żyją   w   strachu   przed   ich  jedynymi   wrogami,   mogąc   skończyć   tak   jak   ta   dziewczyna   –   ze  sztyletem  w  piersi.   Wyczuwam  jakąś  dziwną  nić  empatii   łączącą  mnie  z   tą   Loryjką.  Wielka  Księga  ostrzega  przed  tym  uczuciem,  wiec  odpycham  je  w  głąb  umysłu.   Muszę   być   ponad   to.   Choć   bitwa   była  mniej   chwalebna   niż  sobie   to   wyobrażałem,   to   przecież   Mogadorczycy   znowu   zwyciężyli.  Jeszcze  tylko  osiem  istnień  i  wizja  Naszego  Ra  się  ziści  –  nic  nie  stanie  nam   na   przeszkodzie   do   opanowania   Ziemi.   Śmierć   dziewięciorga  

Page 12: Zaginiona Kartoteka. Utracone Dziedzictwa

Gardów   to   mała   cena   za  mój   cudowny   penthouse  na   szycie   obelisku  Waszyngtona.   Żołnierze  pakują  ciało  Numeru  Jeden  w  czarny  worek   i  wrzucają  je   pod   pokład   samolotu.   Zabieramy   też   loryjski   kuferek,   który  dziewczyna   miała   ze   sobą,   bo   nawet   najsilniejszy   Mogadorczyk   nie  daje   rady  go  otworzyć.  Mój  ojciec   zrywa   talizman  zawieszony  na  szyi  Numeru  Jeden,  ale  nie  mam  pojęcia  po  co  mu  ta  ozdóbka.     Ciało   jej  Cêpan  pozostawiamy  na  miejscu,   bo   jest  nam  zupełnie  niepotrzebne.   W  drodze   powrotnej   ławeczki   nie   są   już   tak   zatłoczone.   Siedzę  cicho,   choć   Ivan   wypytuje   wojowników   o   każdy   najdrobniejszy  szczegół  z  walki,  dopóki  Generał  go  nie  ucisza.   Gdyby   byli   drużyną   futbolową,   jestem   pewien,   że   po   takiej  wygranej   oblewaliby   się   nawzajem   napojem   izotonicznym  Gatorade,  jak  mają   to   w   zwyczaju  niektórzy   ziemscy   sportowcy.   Ale  oni   nie   są  taką   drużyną.  Wszyscy   jesteśmy   Mogadorczykami.   A   w   dodatku  mój  ojciec   nawet   nie   wie   co   to   Gatorade.   Dalsza   podróż   upływa   w  całkowitym  milczeniu.   Na  sam  koniec,  Generał  wychodzi  z   kokpitu   i  siada  na  ławeczce  koło  mnie.   –   Kiedy   wrócimy   do   domu,   –   zaczyna   –   będę   miał   dla   ciebie  kolejne  zadanie.   Kiwam  głową.     –  Dobrze.  Tak  jest.   Ojciec   spogląda   w   dół   na  moje   ręce,   które   nadal   lekko   drgają,  choć  staram  się  ze  wszystkich  sił,  aby  już  przestały.   –   Wystarczy   tego   –   warczy   na   mnie,   zanim   ukrywa   się   z  powrotem  w  kabinie  pilotów.

Page 13: Zaginiona Kartoteka. Utracone Dziedzictwa

ROZDZIAŁ CZWARTY

      Mimo, że widziałem ją podczas walki, dziewczyna na metalowym blacie stołu zupełnie nie jest tym, kogo oczekiwałem.   Już   podczas  Pierwszej  Wielkiej  Ekspansji  było  nam  wpajane,  że  Gardowie  to  ostatnie  przeszkody  na  drodze  naszej  chwały.  Uczono  nas,  że  są   to   groźni  wojownicy,  czekający  na  moment,  by  wybić  całą  naszą  populację   i   zniszczyć   nasze   osiągnięcia.   Byłem   przekonany,   że   ci  przeraźliwi  wrogowie  będą  wyglądali  choć  trochę  bardziej  złowrogo.   Martwe  ciało  Numeru  Jeden  zupełnie  nie  budzi  we  mnie  strachu.  Wygląda  na  tyle  samo  lat  co  ja,  może  jest  ciut  starsza.  Teraz  jej  skóra  –  wcześniej  ładnie  opalona  –  została  pozbawiona  krążącej  w  żyłach  krwi  i   jest   znacznie   bledsza.   Wargi   przybrały   zimny,   niebieski   odcień.  Strużki   zaschniętej   krwi   zaburzają   piękny   kolor   jej   blond   włosów.  Reszta   ciała   dziewczyny   została   zakryta   białym   pasem   materiału,  jednak   w   ostrym   świetle   laboratoryjnych   lamp   dostrzegam   ciemną  plamę  w  okolicach  jej  klatki  piersiowej.         Znajduję   się  w  podziemiach  Posiadłości  Ashwooda,   a  dokładnie  to   w   laboratorium   doktora   Lockama   Anu.   Nie   pozwolono   mi   tu  wchodzić   nigdy   wcześniej,   więc   próbuję   zapamiętać   wszystkie   te  interesujące,  migoczące  światełkami  maszyny  jak  najdokładniej  się  da,  bez   wgapiania   się  w  nie   jak   szpieg.   Generał   zauważy  od   razu,   że   nie  potraaię  się  skupić.   Stoję   tuż   koło   ojca,   oboje   nie   odzywamy   się   ani   słowem,  wpatrując   się   w   doktora   Anu,   który   nakłada   na   głowę   dziewczyny  dziwaczny   kask.   Anu   jest   już   stary   i   przygarbiony,   a   tatuaże  na   jego  pomarszczonej  czaszce  wyglądają  okropnie.  Okrąża  metalowy  stół,  na  którym  leży  Jedynka  i  podłącza  do  kasku  kilka  przewodów,  sprawiając,  że  diody  na  nim  zaczynają  pulsować.   –  Wszystko  gotowe  –  mamrocze  doktor,  odsuwając  się.   –  Wreszcie  –  wzdycha  mój  ojciec.   Anu   zatrzymuje   się   przy   lewej   kostce   dziewczyny,   na   której  widnieje  jej  loryjski  symbol.  Od  tej  pory  każdy  normalny  Mogadorczyk  będzie  poszukiwał  nastolatków  z  tym  czymś  na  nodze.   –   Cztery   lata   poszukiwań   dzieciaka   z   tym   znakiem...   –   zaczyna  dumać  Anu.  –  Nie  ma  powodu  się  teraz  śpieszyć,  Generale.   Niemalże   czuje,   jak   ojciec   wściekle   zaciska   pięści.   Mógłbym   to  porównać  do   stania  koło  buzującego  pioruna.  Mimo  wszystko,  nic  nie  

Page 14: Zaginiona Kartoteka. Utracone Dziedzictwa

odpowiada.   Doktor   Anu   jest   bowiem   głową   ośrodka   badawczego   w  Ashwood,   dzięki   czemu  może   pozwolić   sobie   na  więcej  w   obecności  Generała,   nie   obawiając   się   żadnych   nieprzyjemnych   konsekwencji.    Spogląda   on   w   moim   kierunku   –   lewe   oko   śmiga   w   różnych  kierunkach,  zasłonięte  do  połowy  nieruchomą  powieką.   –   Czy   twój  szanowny  ojciec  wytłumaczył   ci  dlaczego   tu   z   nami  jesteś,  chłopcze?   Odwracam  się  do  Generała.  Kiwa  głową,  zgadzając  się  na  dalszy  ciąg  rozmowy.   –  Nie,  proszę  pana.   –   Ach,   ten   zacny   zwrot:   „proszę   pana”.   Na   jakiegoż   ułożonego  młodzieńca   wyrósł   twój   syn,   Generale.   –   Anu   wskazuje   kiwnięciem  głowy   na   metalowy   fotel   stojący   nieopodal,   zaopatrzony   w   kilka  urządzeń  stojących  dookoła  niego.  –  Proszę,  usiądź  sobie.   Wbijam   wzrok   w   ojca,   ale   jego   twarz   nie   wyraża   absolutnie  niczego.   –  Twoja  rodzina  będzie  z   ciebie  dumna,  Adamusie  –  odzywa  się  wreszcie,  a  moje  ręce  momentalnie  przestają  się  trząść.   Siadam  więc,   jak   prosił   mnie  doktor.   Ten  przykuca   koło   fotela,  jego   stare   kości   krzyczą   w   proteście.   Przywiązuje   mi   kostki   i  nadgarstki  do  metalowych  części  za  pomocą  gumowych  pasów.  Wiem,  że   mogę   zaufać   ojcu.   Jestem   przecież   dla   niego   zbyt   ważny   i   nie  darowałby   sobie,   gdyby   stało   mi   się   coś   złego.   Nie   mogę   jednak  przestać  się  wiercić,  gdy  doktor  kończy  mnie  przywiązywać.   –  Wygodnie?  –  pyta  wreszcie  z  wymuszonym  uśmiechem.   –   I   co   teraz?   –   odpowiadam   pytaniem,   zapominając   o   żelaznej  zasadzie  Generała,  iż  pytania  są  zarezerwowane  dla  niego.   Ojciec   jednak   tylko   wpatruje   się   we   mnie   z   zaskakującym  spokojem.   Może   jest   zbyt   skrępowany   widokiem   swojego   jedynego  syna  niemal  przykutego  do  tego  dziwacznego  fotela.   –  Doktor  Anu  wierzy,  że  ta  maszyna  pozwoli  nam  uzyskać  dostęp  do  wspomnień  tej  dziewczyny  –  odzywa  się  po  chwili.   –   Jestem   tego   pewien   –   poprawia   go   starzec.   Naciera   moje  skronie   ciepłą  mazią,  a  następnie   przyczepia  do   nich  parę  gumowych  elektrod.   Nad   stołem   z   Numerem   Jeden   automatycznie   rozpala   się  monitor,  sprawiając  przez  to  wrażenie,  jakby  dziewczyna  nagle  ożyła.     –   Czy   postawisz   swoje   życie   na   szali  w   zamian   za   powodzenie  tego  niekontrolowalnego  eksperymentu,  doktorze  Anu?   –   Niekontrolowalnego?   –   włączam   się,   próbując   wyrwać   się   z  uścisku  pasów.  Zdaję  sobie  sprawię,   że  mój  głos   był   pełen  paniki,   co  sprawia,   że   Generał   patrzy   na   mnie   srogo.   Doktor   przykleja   sobie  uśmiech  do  twarzy    i  odpowiada  szybko:

Page 15: Zaginiona Kartoteka. Utracone Dziedzictwa

  –   Nigdy   nie   używaliśmy   żadnego   Gardy  do   tego   eksperymentu,  więc  tak,  nie  potraaimy  kontrolować  jego  przebiegu  –  widzę,  że  niemal  wylewa  się  z  niego  chęć  natychmiastowego  włączenia  tego  ustrojstwa.     –   Ale   suche   przewidywania   teoretyczne   skłaniają   nas   do  formułowania   optymistycznych   wniosków.   Ze   wszystkich   naturalnie  urodzonych   Mogadorczyków   z   Waszyngtonu,   tobie   jest   najbliżej   do  wieku   tej   dziewczyny,   co   sprawi,   że   przepływ  wspomnień   stanie   się  jednostajnie   bezzakłóceniowy.   Twój   umysł   jednakże   w   taki   sposób  zamieni   uzyskane   informacje,   że   będziesz   miał   poczucie   odbierania  wizji   jak   oglądanego   ailmu,   aniżeli   faktycznego   odbioru   świata  widzianego   jej   oczyma.   Myślę,   że   twój   tato   nie   chciałby   widzieć  swojego  jedynego  syna  w  ciele  tej  małej  dziewczynki,  prawda?   Ojciec    aż  cały  się  zjeżył.  Doktor  poklepał  go  lekko  po  ramieniu.     –  Tylko  żartowałem,  Generale.  Ma  pan  naprawdę  świetnego  syna,  odpowiedniego  to  tego  eksperymentu.  I  bardzo  dzielnego.   Przez  chwilę  zupełnie  się  takim  nie  czuję.  Widziałem  jak  Numer  Jeden  walczy  o  życie  –  była  niemal  niezdolna  do  ochrony  samej  siebie,  a  teraz  jest  już  zupełnie  nieszkodliwa  –  ale  będąc  do  niej  podłączonym,  na  nowo  przeżyję  te  wszystkie  straszne  chwile,  które  przecież  jedynie  oglądałem   z   pokładu   statku   wiszącego   nad   Malezją.   Już   prawie  zgłaszam   Ivana   na   nowego   ochotnika   do   zostania   chomikiem  doświadczalnym  doktora  Anu,  ale  w  porę  się  opanowuję.   Ivan  przecież  cieszył   się  z   jej  śmierci.  Teraz  w  kółko  o  tym  gada.  Dla  mnie  sama  myśl  o  tym  wydarzeniu  sprawia,  że  na  nowo  zaczynają  trząść   mi   się   dłonie.   Realektuję   się   –   przestań   być   takim   tchórzem,  Adamus  –  to  przecież  ogromny  zaszczyt,  coś  z  czego  będę  dumny.  Staram  się  nie  patrzeć  na  dziewczynę  leżącą  z  drugiej  strony  sali,  kiedy  doktor  sięga  po  coś  pod  suaitem  i  ściąga  w  dół,  prosto  nad  moją  głowę.  Kask   na   zewnątrz   pokryty   jest   tyloma  małymi  elementami,  że  nawet  kabina  statku  kosmicznego  się  do  niego   nie  umywa.  Anu  podłącza  go  do   sprzętu   pośrodku   sali,   z   którego   biegną   kable   od   kasku   Numeru  Jeden   aż   do   mnie.   Zanim   i   ja   sam   zostanę   przykryty   tym   cylindrem,  starzec  pochyla  się  nade  mną  i  szepcze:   –   Możesz   przeżyć   mały   szok.   Być   może   natychmiast   zaśniesz.  Kiedy   się   już   obudzisz,   będziesz   mógł   nam   powiedzieć   wszystko   to,  czego  się  dowiedziałeś  o  tej  Loryjce.       Spostrzegam,  że  lewa  dłoń  doktora  spoczywa  na  moim  ramieniu.  Jego  uścisk  jest  wątły.   Jeszcze   kilka   dni   temu  moim  największym   zmartwieniem  było  takie   skomponowanie   wypracowania,   żeby   nikt   nie   zauważył,   że   nie  napisał   go   Ivan.   Po   tym   jak   zobaczyłem   jak   działają   mogadorscy  żołnierze,   nie   jestem   pewien,   czy   w   ogóle   kiedyś   będę   potraaił  

Page 16: Zaginiona Kartoteka. Utracone Dziedzictwa

zachowywać   się  jak  oni.  Na  razie  moim  zadaniem   jest  współdzielenie  wspomnień  z  moim  zmarłym  wrogiem.  Wiem,  że  tego  chce  mój  ojciec,  a   jeśli   maszyna   zadziała   i   eksperyment   się   powiedzie,   wyniesiona   z  niego   wiedza  przyniesie  ogromny   szacunek  naszej  rodzinie.   Choć   nie  chcę  się  do  tego  przyznać,  jestem  absolutnie  przerażony.   Anu  opuszcza   kask   na  moja  głowę   do  momentu,   aż   ten  zakryje  mnie  po  szyję.  Wnętrze  sali  znika  z  pola  widzenia.   Słyszę,  jak  doktor  miota  się  po  laboratorium.  Klawisze  i  przyciski  wydają   charakterystyczne   brzmienia.   Po   chwili   kask   zaczyna   cały  wibrować,  aż  wreszcie  przeraźliwie  trząść.   –  No  i  zaczynamy...!  –  krzyczy  starzec.   Przestrzeń   w   środku   kasku   wybucha   oślepiającym   światłem.  Czuję,  jakby  wypalało  mi  wzrok,  przebijając  się  z  oszałamiającą  energią  aż  po   sam  kraniec  mojej  głowy.  Zaciskam  powieki,  ale  w  jakiś  sposób  światło  i  tak  się  przedostaje.  Czuję,  jakbym  się  rozpadał,  jakby  światło  nieustannie   eksplodowało   we  mnie   i   rozrywało   ciało   na   drobniutkie  części.  Chyba  właśnie  tak  wygląda  śmierć.   Wydaje  mi  się,  że  zaczynam  wrzeszczeć.   A  zaraz  potem  ogarnia  mnie  ciemność.