12
W NUMERZE Nakład 15 000 egz. Numer 2, Lipiec 2017, Warszawa kulturadogorynogami kulturadogorynogami kultura do góry nogami gazeta bezpłatNa fot. Daria Szczygieł RALPH KAMINSKI PRZEDE WSZYSTKIM trzeba być sobą O „Morzu”, wolności artystycznej, cyrku i zapachu jabłek opowiada jeden z najbardziej niekon- wencjonalnych polskich wokalistów ostatniej dekady – Ralph Kaminski. P amiętnikiem XXI wieku niewątpliwie me- dia społecznościowe. Za ich pośrednictwem upamiętniamy każdy dzień swojego życia, kreując świat na własnych zasadach, wymyślając role, które idealnie komponu- ją się z oczekiwaniami ludzi. Wkraczając w dorosłość, zaraz po tym, jak zamykamy drzwi rodzinnego domu, otwieramy te do…nowego początku. Rachun- ki, pierwsza poważna praca, życiowa decyzja, od której za- leży nasz komfort życia. Związ- ki, przyjaźnie, czy też ogólnie patrząc ludzie - tworzą kolejną kartę z tytułowego pamiętnika, dziś upiększoną ciepłym filtrem z Instagrama. W kinie przyglądamy się au- topsjom społecznych warstw. Reżyserzy próbują ukazać lu- strzane odbicia naszych poczy- nań, ubierając w filmowy język historie znane z „Szatan kazał tańczyć”, „Egoiści” czy popular- nego w świecie młodej bohemy, debiutu kanadyjskiego twórcy Xaviera Dolana – „Zabiłem moją matkę”. Przedstawione tytuły to krzywa życia pokolenia dwu- dziestolatków, którzy wypłu- kani z emocjonalnych definicji, starają się odnaleźć w ciągłym szaleństwie pierwiastek praw- dziwego życia. Wybierając różnie, ścieramy w sobie ryzyko poświęcenia czemuś lub komuś, co przyszło- ściowo może się nie udać, a za- łożone hipotetycznie korzyści, zamienią się w zobowiązania, które z roku na rok bardziej wiążą nas przy ziemi. Z takie- go samego założenia wychodzi Hubert (Xavier Dolan) – bohater dolanowskiej opowieści. Mło- dy mężczyzna dopiero wybiera drogę, która w przyszłości ma zaowocować najlepszym scena- riuszem życia, w które bardzo chce wierzyć. Swoje problemy, wewnętrzne dyskusje zapisu- je w relacjach międzyludzkich, stawiając w centrum własnej hi- storii swoją osobę. Gra pierwsze skrzypce, upiększając kolejne dni narcystyczną wizją utopii, do której dąży. Destrukcyjnie bada przyszłość. Choć pozba- wiony współczesnej technologii – byłby idealną gwiazdą dzisiej- szych mediów społecznościo- wych. Relacjonując swoje życie w In- ternecie, pokazujemy światu, że wiek, w którym się znajdujemy, mając na karku dwadzieścia trzy lata, charakteryzuje się ciągłym poszukiwaniem odpowiedzi na coraz to trudniejsze pytania. A jedynie czego jesteśmy pew- ni to, że potrafimy zagubić się, kształtując własną osobowość. CIąG DaLszy Na str. 4 CzytaJ Na str. 6 i 7 e-Pamiętnik młodości

kulturadogorynogami kulturadogorynogami kultura do góry …kulturadogorynogami.pl/gazeta/NR_2_LIPIEC2017.pdf · dorosłych Tove Jansson, autor-ka serii książek o Muminach: „Właściwie

Embed Size (px)

Citation preview

Page 1: kulturadogorynogami kulturadogorynogami kultura do góry …kulturadogorynogami.pl/gazeta/NR_2_LIPIEC2017.pdf · dorosłych Tove Jansson, autor-ka serii książek o Muminach: „Właściwie

W NUMERZE

Nakład 15 000 egz. Numer 2, Lipiec 2017, Warszawa

kulturadogorynogami kulturadogorynogami kultura do góry nogami

gazeta bezpłatNa

fot. Daria Szczygieł

RALPH KAMINSKI

Przede wszystkim trzeba być

sobą

O „Morzu”, wolności artystycznej, cyrku

i zapachu jabłek opowiada jeden

z najbardziej niekon- wencjonalnych

polskich wokalistów ostatniej dekady –

Ralph Kaminski.

Pamiętnikiem XXI wieku niewątpliwie są me-dia społecznościowe. Za ich pośrednictwem

upamiętniamy każdy dzień swojego życia, kreując świat na własnych zasadach, wymyślając role, które idealnie komponu-ją się z oczekiwaniami ludzi. Wkraczając w dorosłość, zaraz po tym, jak zamykamy drzwi rodzinnego domu, otwieramy te do…nowego początku. Rachun-ki, pierwsza poważna praca, życiowa decyzja, od której za-leży nasz komfort życia. Związ-ki, przyjaźnie, czy też ogólnie patrząc ludzie - tworzą kolejną kartę z tytułowego pamiętnika, dziś upiększoną ciepłym filtrem z Instagrama.

W kinie przyglądamy się au-topsjom społecznych warstw. Reżyserzy próbują ukazać lu-strzane odbicia naszych poczy-nań, ubierając w filmowy język historie znane z „Szatan kazał tańczyć”, „Egoiści” czy popular-nego w świecie młodej bohemy, debiutu kanadyjskiego twórcy Xaviera Dolana – „Zabiłem moją matkę”. Przedstawione tytuły to krzywa życia pokolenia dwu-dziestolatków, którzy wypłu-kani z emocjonalnych definicji, starają się odnaleźć w ciągłym szaleństwie pierwiastek praw-dziwego życia.

Wybierając różnie, ścieramy w sobie ryzyko poświęcenia czemuś lub komuś, co przyszło-ściowo może się nie udać, a za-łożone hipotetycznie korzyści, zamienią się w zobowiązania, które z roku na rok bardziej wiążą nas przy ziemi. Z takie-go samego założenia wychodzi Hubert (Xavier Dolan) – bohater dolanowskiej opowieści. Mło-dy mężczyzna dopiero wybiera drogę, która w przyszłości ma zaowocować najlepszym scena-riuszem życia, w które bardzo chce wierzyć. Swoje problemy, wewnętrzne dyskusje zapisu-je w relacjach międzyludzkich, stawiając w centrum własnej hi-storii swoją osobę. Gra pierwsze skrzypce, upiększając kolejne dni narcystyczną wizją utopii, do której dąży. Destrukcyjnie bada przyszłość. Choć pozba-wiony współczesnej technologii – byłby idealną gwiazdą dzisiej-szych mediów społecznościo-wych.

Relacjonując swoje życie w In-ternecie, pokazujemy światu, że wiek, w którym się znajdujemy, mając na karku dwadzieścia trzy lata, charakteryzuje się ciągłym poszukiwaniem odpowiedzi na coraz to trudniejsze pytania. A jedynie czego jesteśmy pew-ni to, że potrafimy zagubić się, kształtując własną osobowość.

CIąG DaLszy Na str. 4

CzytaJ Na str. 6 i 7

e-Pamiętnik młodości

Page 2: kulturadogorynogami kulturadogorynogami kultura do góry …kulturadogorynogami.pl/gazeta/NR_2_LIPIEC2017.pdf · dorosłych Tove Jansson, autor-ka serii książek o Muminach: „Właściwie

GRAFIKI URODZINOWE#

kulturadogorynogami.pl LIPIEC 2017, WARsZAWA2

WSTĘPNIAK#

sTOPKARedaktor Naczelna:

Iga HeRłazIŃSKaAdres redakcji:

uL. SzaSeRóW 120b/5, 04-349 WaRSzaWa

Kontakt: +48 730 162 [email protected]

WYDAWCA: I CReate paWeł CIołKoSz

uL. moDzeLeWSKIego 65/27, 02-679 WaRSzaWaNIp: 872-208-22-82, RegoN: 141273088

Justyna Barańska

Chociaż wakacje dawno temu przestały kojarzyć mi się z beztroską i odpoczyn-kiem, wciąż cenię je za to, że pomimo, iż obowiązków nie ubywa – dni są dłuższe,

a możliwości większe. Nagle wszyscy mamy czas i ochotę na wyściubienie nosów poza mury naszych mieszkań, znajomi chętniej dają się wyciągać na spontaniczne spacery, a nawet na międzymiastowe transfery. Każdy jest żądny spotkań, dzielenia się planami na wojaże oraz nieistotnymi plotkami.

Na szczęścia dla nas – miłośników kultury – waka-cje już od dawna nie wiążą się z sezonem ogórko-wym, a ilość atrakcji w letnie dni zadowoli nawet najbardziej wybrednych koneserów. Będziemy mogli spędzić czas nad brzegiem rzeki, oglądać filmy w plenerowych i samochodowych kinach, podziwiać spektakle grane na ulicach... W dwóch słowach – będziemy chłonąć. Czerpać garściami z dobrodziejstw lata, delektując się sezonowymi owocami, przelotnymi znajomościami, wygrzeba-

nymi gdzieś na najniższych bibliotecznych półkach książkami, które w „normalnych” warunkach nie przykułyby naszego wzroku. Lato rządzi się swoimi prawami.

Miesiąc temu pojawiliśmy się na warszawskich ulicach, wręczając przechodniom pierwszy numer naszej gazety. Obserwowaliśmy emocje, malujące się na twarzach przypadkowo spotkanych ludzi, widzieliśmy ich reakcje. Jest w tym coś magiczne-go – w tym momencie spotkania z drugim człowie-kiem. Ta iskra sprzężenia między dwoma parami oczu. W ciągu ostatniego miesiąca wiele było takich „trafień”, niezliczone ilości pytań, multum pozy-tywnych słów. Cała nasza redakcja może potwier-dzić, jak wiele zmienia się, kiedy na horyzoncie po-jawia się drugi człowiek. Jest to powód, dla którego chcemy wychodzić poza ramy swoich komputerów i biurek, by wspólnie – ramię w ramię – zmieniać myślenie o kulturze.

Lipiec przyszedł niepostrzeżenie. Ledwo skończyły się zajęcia szkolne i egzaminy na uczelniach, studenci porozjeżdżali się do swoich miast, szkolne klasy zostały zamknięte na dwa miesiące, a na miejskich ulicach momentalnie zrobiło się bardziej gwarno. My także niby dopiero co rozdaliśmy ostatnie numery pierwsze-go numeru, a już odbieramy z druku drugi.

monika babińskaCierpi na chroniczny brak pie-niędzy, ponieważ wszystko wy-daje na bilety do teatru, książki,

podróże, płyty i kino.

basia owsińskaUzależniona od piękna,

muzyki, zieleni roślin oraz towarzystwa czworonogów.

Wiktor buryNa rzeczywistość spogląda

realistycznie i z dystansem.

Julia SmoleńKiedy nie ma czasu, żeby

pójść do kina, czu-je się zaniepokojona.

Kasia SiewkoGdyby mogła, wypiłaby kawę z Haliną Poświa-towską i Tove Jansson.

Justyna KowalskaCzęsto wraca do „Krótkiej

historii czasu” Hawkinga, bo wierzy w światy równoległe.

redakcja

Klaudia DopierałaNadworny, kulturalny

ilustrator.

Justyna potasiakZa najlepszy lek na złe nastroje

uznaje działanie i bezcenne chwile spędzone z drugim

człowiekiem.

magda FutymaTrochę przeraża ją bezczynność i źle się czuje, gdy musi spędzić

sama więcej niż kilka godzin.

Re

KL

am

a

Iga HerłazińskaMogłaby zamieszkać w teatrze

albo zostać Włoczykijem.

Natalia RieskeSzeroko pojmowana kultura, to

jedyna rzecz, na jaką bez za-stanowienia wydaje pieniądze.

mila FringeeUbiera się na czarno ale pod szatami, w sferze wyobraźni

i kreatywności – ocean kolorów i wzorów.

adrian NowackiEsteta, melancholik i kinoman.

To właśnie w kinie odnalazł pierwsze miłości i szczęście.

michalina bieńkoNa co dzień nałogowo słucha

radiowej Trójki. Nie wyobraża sobie życia bez muzyki.

Page 3: kulturadogorynogami kulturadogorynogami kultura do góry …kulturadogorynogami.pl/gazeta/NR_2_LIPIEC2017.pdf · dorosłych Tove Jansson, autor-ka serii książek o Muminach: „Właściwie

Należę do grupy osób, które uważają, że nic nie uczy nas tak wiele, jak podróże. I nie mam tu wcale na myśli samotnych wy-praw na drugi koniec świata czy wspinaczek na Mount Everest. Oczywiście, im dalej przesunię-ta granica strachu, tym lepiej, jednak tak naprawdę nie o od-ległości chodzi w podróżowaniu. I nawet nie o miejsca, które są kresem naszych wędrówek. Bo jak pisała w opowiadaniach dla dorosłych Tove Jansson, autor-ka serii książek o Muminach: „Właściwie chodzi wyłącznie o to, żeby nie poddać się zmęcze-niu, nigdy nie dopuścić do braku zainteresowania, do obojętności, nigdy nie zagubić swej bezcennej ciekawości, bo wtedy człowiek sam sobie pozwala umrzeć”.

Odkąd pamiętam, fascynowało mnie życie na walizkach. Pa-kowanie się opanowałam do perfekcji i teraz, w momentach kryzysowych, wystarcza mi za-ledwie dziesięć minut, żeby spa-kować się w niewielki plecak w trzytygodniową podróż. Wciąż nie umiem tylko zwalczyć w so-bie pokusy zabierania z sobą niezliczonej liczby książek, któ-re zajmują połowę bagażu. Do tego oczywiście aparat – naj-lepiej analogowy, czyste kartki (na listy) i mały portfel z zaskór-niakami, koniecznie opatrzony napisem: „Na teatr, kino i inne słabości”. Płaszcz przeciwdesz-czowy? Okulary przeciwsłonecz-ne? Krem do opalania? Grube skarpetki? Zapas chusteczek higienicznych? Tego w moim bagażu znaleźć nie sposób.

Włóczykije kulturalne odzna-czają się dużą cierpliwością i niegasnącym entuzjazmem. Na każdą propozycję wędrówki reagują spontaniczne i z uśmie-chem. Niestraszny im upał (kiedyś jechałam trzy godzi-ny opóźnionym pociągiem bez klimatyzacji, w 45 stopniowej temperaturze, tylko dlatego, że grany był mój ulubiony spektakl), niestraszne kilkunastostopnio-we mrozy, niestraszne długie godziny spędzone na dworcach i nieprzespane noce. Włóczy-kije kulturalni podróżowanie od teatru do teatru, z koncertu na koncert, od biblioteki do bi-blioteki traktują jako niezbędny do egzystencji element życia. Nie pomaga więc ani marudze-nie bliskich („Znowu gdzieś je-dziesz? Nie będziesz miał za co żyć! Czy ty nie możesz usiedzieć w jednym miejscu dłużej niż tydzień?”), ani widmo pustego konta (przecież można karmić się sztuką!). Cóż z tego, że ko-lejnego dnia trzeba iść do pracy, wyglądać jak człowiek i zacho-wać trzeźwy umysł? To wszystko nieważne, gdy w Internecie poja-wi się informacja, że ten (właśnie TEN) zespół gra dziś w drugim końcu Polski jedyny koncert tego lata. Trzeba jechać, i tyle.

W swoich nieustannym wędrów-kach poznałam dziesiątki po-dobnych mi włóczykijów. Teraz podróżujemy często razem. Gdy spotykamy się po dłuższym cza-sie większą ekipą, z nieukrywa-ną radością planujemy wspólnie spędzony czas. Trzy spektakle jednego dnia? Chcieć, to móc!

W międzyczasie oczywiście kino albo koncert plenerowy, czasem salony poezji, częściej wspólna wizyta w antykwariacie. Roz-mowy przy kawie, tudzież winie, w większości o sztuce. Nuda? Nie istnieje. Przecież zawsze jest coś do obejrzenia, coś do posłu-chania, coś do odwiedzenia...

Napisałabym więcej, ale jadę pociągiem i konduktor poinfor-mował właśnie, że dojeżdżamy

do stacji, na której wysiadam. Dopiero zauważyłam, że moje ukulele wbija się w żebra pasa-żera obok. Ten jednak jakby zu-pełnie tego nie zauważa. Może dlatego, że od pół godziny czyta książkę i sprawia wrażenie, jak-by świat wokół niego nie istniał. Wychodząc z przedziału, dam mu naszą redakcyjną naklej-kę z Włóczykijem kulturalnym.

FELIETON

kulturadogorynogami.plLIPIEC 2017, WARsZAWA 3

Zagęszczona rzeczywistość – #TOP5 Krakowskiego Festiwalu Filmowego

NA EKRANIE

Julia Smoleń

57. edycja Krakowskiego Festiwa-lu Filmowego okazała się nostal-giczna i poruszająca. Uciekając od filmowego blichtru, towarzy-stwa wzajemnej adoracji, kra-kowska publiczność mogła ze-tknąć się z ekranową prawdą, zmierzyć z niekomfortową pro-blematyką lub odkryć nowe wi-zje art-housowych twórców. Po tygodniu spędzonym w kinie wy-brałam pięć filmów, które wydały mi się szczególnie interesujące.

#BeerAndCigarettesNiemiecki dokument Diete-ra Schumanna „Przy torach” to czuły portret niemieckiej spo-łeczności. W małym barze stali klienci opowiadają o przeszłości, pracy, miłości. Palą papierosy i kibicują ulubionym drużynom piłkarskim. Nastroje są jednak niespokojne – do miasteczka nadjeżdżają uchodźcy z Syrii, próbujący znaleźć nowe miejsce na świecie. Zwykłość życia mie-sza się tutaj z upartą walką o lep-szy byt.

#AnimalStudiesW rodzinie myśliwego rodzi się chłopiec z porożem jelenia. Ojciec regularnie ścina syn-kowi odrastające rogi, co staje się rodzinnym rytuałem, co-dziennością. Katarzyna Gondek w krótkometrażowym „Deer Boy” mierzy się z ekokrytyką i elementami kina inicjacyjnego w perspektywie „animal studies”. Dużo ciszy, zapierające dech w piersiach zdjęcia oraz lekcja sztuki akceptowania siebie. To kilkunastominutowe arcydzieło!

#PeaceNoWarW „Miss Holocaust” Ireny Sie-dlar oglądamy rozpoczynający

się w Hajfie konkurs piękności. Kobiety o umalowanych ustach z uśmiechem kłaniają się pu-bliczności. Konkurs jest o tyle osobliwy, iż nie przedstawia nastoletnich dziewcząt, tylko kobiety ocalałe z Holocaustu. Te starsze panie – jedne ze łzami w oczach, drugie szelmowsko po-pijające whisky przed wejściem na wybieg – do mikrofonu mówią jednak to samo, co dziewczyny na typowych konkursach – nie chcą na świecie żadnych wojen. Oczywiście w ich ustach słowa te nabierają głębszego znaczenia...

#Muzyka&FootballW „Arabskim sekrecie” Julii Gro-szek towarzyszymy Kamilowi Fi-lipkowi w podróży, której celem jest poznanie jego ojca – Ilhama Al Madafeiego. To słynny muzyk i twórca muzyki folkowej. Ich spotkanie stanie się bodźcem do przemyśleń na temat istoty ro-dziny i siły korzeni. Poruszający obraz zetknięcia dwóch kultur i dwójki obcych sobie mężczyzn.

#surREALIZMW „Horyzoncie zdarzeń” Michała Orzechowskiego widzimy świat zdekonstruowany i zadziwiają-cy. Przerażający i kuszący jed-nocześnie. Animacja odważnie wykracza poza znaną nam rze-czywistość i surrealistycznie za-rysowuje nowy świat. Ogromne gołębie stąpają po chodnikach, w paczce papierosów można znaleźć papierek z wiadomością, a na przystanku czeka orangu-tan. W tej iluzji ciężko się od-naleźć, ale jak podpowiada nam głos w finale animacji – jaka jest prawdziwa prawda?

PANNA KULTURALNA by Basia Rochowczyk stainonthefloorprofi l instagram tego autora:

Jeśli miałabym wybrać jedną bajkową postać, z którą utożsamiam się najbardziej, byłby to bez wątpienia Włóczykij z „Muminków”. Co

prawda miałby on silną konkurencję w postaci Tygryska z „Kubusia Pu-chatka”, ale koniec końców – Włóczykij okazałby się bezkonkurencyjny. Tak się akurat złożyło, że w jeden z letnich dni – dokładnie 23 lipca – obchodzimy jego święto, czyli Dzień Włóczykija. A święta zobowiązują.

Byle wędrowaćIga Herłazińska rys. Basia Rochowczyk

Page 4: kulturadogorynogami kulturadogorynogami kultura do góry …kulturadogorynogami.pl/gazeta/NR_2_LIPIEC2017.pdf · dorosłych Tove Jansson, autor-ka serii książek o Muminach: „Właściwie

NA EKRANIE

Natalia RieskeJulia SmoleńKasia Siewko

c z e r w i e c 2 0 1 7 , w a r s z a w a

Natalia Rieske: Z niecierpliwo-ścią wyczekiwałam nowego, 3. sezonu „Twin Peaks”, jednocze-śnie czując lekki niepokój. Zasta-nawiałam się co po tych ponad 25 latach zaproponuje nam Lynch? Czy pójdzie na łatwiznę i dosta-niemy opowieść o miasteczku, które każdy z nas już doskonale zna? Całe szczęście David Lynch nigdy nie idzie na skróty. Mam nieco ambiwalentne odczucia po obejrzeniu pierwszych czterech odcinków. Z jednej strony za-chwycam się wszystkimi scena-mi, które odbywają się w Czarnej Chacie, z drugiej – najnowsze odcinki nie trzymają mnie w na-pięciu tak, jak poprzednie dwa sezony i raczej nie należę do zwolenników tego przemiesz-czania się po różnych miejscach. Z dużym uczuciem przyglądam się tym wszystkim bohaterom, temu jak zmienili się na prze-strzeni lat. Brakuje mi wiecz-nie uśmiechniętego, ubranego w czarny garnitur Agenta Co-opera. Kyle MacLachlan prze-istacza się w trzy wcielenia Dale Coopera: pierwszego – właściwego, nadal uwięzio-nego w Czarnej Chacie, jego złe alter ego, które przeby-

wa na wolności (MacLachlan w długich włosach i czarnej skórze – cudo!), a także nie-jakiego Dougiego, którego w chwili obecnej bardzo ciężko mi rozgryźć. Czekam na następ-ne odsłony nowego „Twin Peaks”, licząc jednocześnie, że David Lynch i jego surrealistyczna wy-obraźnia jeszcze niejeden raz mnie zaskoczą. Julia Smoleń: W fenomenie „Miasteczka Twin Peaks” fascy-nujące jest zjawisko spajania po-koleń. W latach 90. dziewczyny kupowały bluzki z napisem „Who killed Laura Palmer?”, a ponad 20 lat później, my, dorastający i czujący pierwsze wibracje siły przyciągania sztuki, uwa-żaliśmy żeby w ciemnym kącie pokoju nie dojrzeć Boba. Wszy-scy czekaliśmy na trzeci sezon, a trailery tylko tę ciekawość pod-judzały. Nadeszło wytęsknione. „Twin Peaks” znów zabrzmia-ło czołówką z motywem Angela Badalamentiego w roli głównej. Zastanawiam się jednak – czy nie oczekiwaliśmy zbyt wiele…?Mamy do czynienia z zupełnie nowym „Twin Peaks”. Akcja roz-proszyła się po USA, pozostawia-

jąc tajemnice w nowych pokojach i miastach. Nostalgia związana z latami 90. odżywa, tworząc me-lanż ze świeżą opowieścią. Lynch daje popis swoich onirycznych, przerażających wizji, co najlepiej widać w pierwszych minutach

trzeciego odcinka. Może kunszt surrealistycznych obrazów re-żysera zapowiada jego kilku-nastogodzinne, autorskie opus magnum?Jednak nie wszystko jest tutaj na swoim miejscu. Nowi bohatero-wie nie tworzą już zbioru niczym z gabinetu osobliwości, co było silnym punktem dawnego „Twin

Peaks”. Pamiętało się przecież najmniejszy epizod, a tutaj nie zdążyłam zapamiętać nawet niektórych imion. Co więcej, zło zmieniło swój sposób wyrazu. Z pewnością pamiętacie genial-ne pastiszowo-obyczajowe epi-

zody, które sprytnie mieszały się z „lynchowską” fantazją, snami, przerażającymi wizjami zła. O ile w trzecim sezonie sfera mrocz-nych wyobrażeń doprowadzona jest do perfekcji, o tyle elementy obyczajowe stają się niezabawną papką słów. Czy zło doszczętnie przytłoczyło naszą rzeczywi-stość?

Kasia Siewko: Dla naszego poko-lenia czas oczekiwania na kolejne „Twin Peaks” znacznie się skró-cił. W końcu większość z nas nie była nawet na świecie w momen-cie zakończenia serialu. Ogląda-liśmy go już jako całkiem dorośli ukształtowani widzowie i ocze-kiwaliśmy kontynuacji godnej dwóch pierwszych – wybitnych – sezonów. Pierwszy odcinek był dla mnie zderzeniem z rzeczy-wistością i smutną konfrontacją. Oto hermetyczne, małomia-steczkowe „Twin Peaks” zaczę-ło geograficznie zataczać coraz szersze kręgi, tajemnice opuściły lasy, a dziwność rozprzestrzeniła się na całą Amerykę.Akcja przenosi się bowiem do Nowego Yorku, Dakoty i Las Ve-gas. Pojawiają się nowe wątki, niezrozumiałe postacie, a cały klimat, wydawać by się mogło, ulotnił się wraz z upływającym czasem. Całe szczęście wraz z kolejnymi odcinkami serial na-biera tempa i zaskakująco łączy stopniowo kolejne wątki. „Twin Peaks” z jakim mamy obecnie do czynienia przeszło metamorfozę. Zdecydowanie bliżej mu do dru-giego, aniżeli pierwszego sezonu. Odcinek otwierający jest zresztą

kontynuacją motywów urwanych w surrealistycznym finale dru-giego sezonu. Lynch ponownie korzysta ze sztafażu onirycznej symboliki, indiańskiej mitologii i filozofii Tybetu. Granice mię-dzy snem a jawą są płynne. Uni-wersum „Twin Peaks” zbiega ze sobą równoległe wszechświaty i wymiary. Jedno jest pewne: re-żyser nie wyszedł z formy. Do-brze znani bohaterowie, miejsca i nawiązania nie są tylko miłym mrugnięciem w stronę widza, ale są konsekwentnie wprowa-dzani do zmodyfikowanej akcji. Nowe wątki nie ustępują starym i poszerzają uniwersum „Twin Peaks”. Lynch folguje swoim ar-tystycznym impulsom, tworząc dziwny, groteskowy świat, za nic mając tendencje wielkich seria-lowych gigantów, którzy – po-dobnie jak niegdyś „Twin Peaks” – odmienili oblicze telewizyjne-go formatu. Muszę jednak szcze-rze przyznać, że niecierpliwie czekam na moment, w którym Dale Cooper sięgnie po placek z wiśniami, weźmie łyk czar-nej kawy i usłyszymy pamiętne: „Damn good coffee!”.

Powrót „Twin Peaks”– pierwsze wrażenia

kulturadogorynogami.pl LIPIEC 2017, WARsZAWA4

„Twin Peaks” – serial, który zrewolucjonizował telewizję, powrócił na ante-nę po 25 latach. Nie jest to sztucznie wykreowany sequel, bowiem w ostatnim odcin-ku emitowanego w latach 90. serialu z ust Laury Palmer padają słowa adresowa-ne do Agenta Coopera: „Do zobaczenia za 25 lat”. Jak Lynch zapowiedział, tak zrobił.

Karolina (Magdalena Berus) w fil-mie Katarzyny Rosłaniec „Szatan kazał tańczyć” uwiecznia swoje niepowodzenia i sukcesy na kon-tach w mediach społecznościo-wych, kontynuując ekshibicjo-nistyczny styl życia, który często jest jedną z łatek dzisiejszej mło-dej Polski. W przeciwieństwie do Huberta, Karolina opracowała swoje życie do iluzjonistycznej perfekcji. Każdy z nas obserwu-je kogoś – rówieśników, idoli, przyjaciół. Pobieramy przykła-dy ze społeczeństwa, próbując przełożyć czyjeś dobre cechy na swoje własne. Naszymi wzorcami są ludzie, którzy do szaleństwa imprezują, wpadają w narko-tyczne i alkoholowe ciągi – ich przedstawiciele od wielu lat to-

czą za nas swoje heroiczne bitwy na ekranach kin – i to właśnie ich portretuje kontrowersyjna pol-ska reżyserka, która w swoim filmowym dorobku przygląda się marginesowi, który swoją ekspresją rzutuje na to, kim je-steśmy i jak postrzegają nas inni. Naznaczając swoją codzienność popularnym hasztagiem, dopeł-niamy obraz nieszczęśliwej i za-gubionej osoby, która świadoma swojego losu – idzie z imprezy w imprezę, z nowego doznania do kolejnego. Zapisujemy następ-ne kartki pamiętnika frazesami, które w żaden sposób nie kształ-tują, nie oferują nic w zamian. W filmie pani Rosłaniec boha-terka nie zastanawia się nad od-powiedzią na pytanie: “Kim je-stem?”. Pędzi przez swoje życie, zażywając je garściami, zachły-

stując się niebezpieczeństwem, płynącym z nieograniczonej wolności.

W 2000 roku na ekranach kin rozgościli się „Egoiści” Mariusza Trelińskiego. Bohaterowie mło-dzieńczej epopei przedstawili światu wizerunek smutnej i wy-pranej z wizji przyszłości kasty społecznej, która dopiero rozpę-dzała się w swoim młodym życiu. Nie wiedząc nic o miłości, nasy-cili swoje pamiętnikowe konta alkoholem i kokainą, nietrwałym zakochaniem, zwyciężonym pie-niądzem i ciągłą imprezą.

Punkt wyjścia stanowi wolność, którą po roku 1989 zachłysnęła się Polska. Wielu ludziom dała możliwość ekspresowej zmia-ny statusu społecznego - kosz-

tem zaniku głębszej refleksji nad otaczającym ich światem, a tym samym zaniku pewnych wartości. Wartości, które od za-wsze stanowiły silną podstawę do budowania swojego życia. To bezwiedne wtłaczanie się w ową rzeczywistość, która otworzyła i zamknęła tyle samo drzwi - dało w efekcie życie od imprezy do imprezy. Myślenie o przy-szłości przestało istnieć, a jeżeli się pojawia, to jako pozbawione nadziei na inną jakość niż obec-na. Także siła, z jaką nowa rze-czywistość pędzi jest zbyt duża, a bohaterzy zbyt słabi, by się z niej wydostać. Zresztą dla nie-których jest to jedyna rzeczy-wistość, z jaką się zetknęli. Nie próbują niczego zmieniać, gdyż niczego innego nie znają. Miłość, wydawałoby się, to uniwersalna

wartość, zwalczająca wszelkie niepowodzenia, pojawiające się na swojej drodze. Niepielęgno-wana, źle pojęta jednak zanika, stając się pustym słowem, formą bez treści.

Na przestrzeni dwudziestu lat w kinie wciąż funkcjonuje szu-flada, w której młodzi są zmar-ginalizowaną warstwą społe-czeństwa, żyjącą od piątkowego wieczoru do kolejnego tygodnia, aby zaliczyć jak największą liczbę niezobowiązujących imprez. Na-pędzani przez obecną wszędzie wolność, rozpędzeni – rozbijają się o własne, życiowe porażki na oczach obserwującego świata. Portretując zderzenie w interne-towym pamiętniku, przypisując mu odpowiedni hasztag – nakre-ślają kolejną falę niezrozumienia.

Towarzyszący nam bohaterowie odróżniają obecnie nowe hasła reklamowe, które są wyznacz-nikiem kolejnych społecznych kampanii, namawiających ludzi

do marszu, wzięcia w garść życia, które doprowadzi ich do wyma-rzonego celu.

Dolan i Treliński zgodzili się w jednym. Każdy z nas ma przed sobą moment, w którym za-kwestionujmy własną wolność - przekształcimy życie codzienne w instagramowe reality show, oczekując kolejnych lajków, ob-serwatorów – jak poczytni au-torzy światowych bestsellerów, mamy nadzieję, że nasze pa-miętniki okażą się komercyjnymi sukcesami. Jednak w wyidealizo-wanym świecie spod znaku ory-ginalnego filtru, upiększającego zdjęcia, Katarzyna Rosłaniec wy-łoniła swój własny filmowy kod, który przeniosła na rzemiosło kina. Odtworzyła powtarzający się schemat, utarty wizerunek zepsutego i niepotrzebnego śro-dowiska. Wysłała jednak w eter bardzo ważne pytanie: Czy na-prawdę jest w nas tyle chaosu i miejsca na obezwładniającą pustkę?

e-Pamiętnik młodościAdrian Nowacki

fot.

bago

gam

es /

Flic

kr. c

om /

CC

by 2

.0

DOKOŃCZENIE ZE STRONY 1.

Page 5: kulturadogorynogami kulturadogorynogami kultura do góry …kulturadogorynogami.pl/gazeta/NR_2_LIPIEC2017.pdf · dorosłych Tove Jansson, autor-ka serii książek o Muminach: „Właściwie

ZA KURTYNĄ

Justyna Potasiak: Skąd wiedzia-łaś jak należy się ubrać podczas pierwszej wizyty w teatrze? Ja wciąż mam w pamięci uwagi nauczycielek: ma być eleganc-ko, żadnych trampek, adidasów, najlepiej biała koszula i ciemny dół. Nie miało znaczenia, że był to występ grupy teatralnej w po-bliskim domu kultury. Teatr to teatr. Zawsze był świętem, „spe-cjalną okazją” i w mojej sytuacji zawsze równał się wyjazdowi, bo w mojej miejscowości nigdy ża-den teatr nie powstał.

Justyna Kowalska: Miałam to szczęście, że urodziłam się w teatralnej rodzinie. Od małego najpierw moja mama, a potem ja, przemierzałyśmy teatral-ne korytarze. W domu o teatrze mówiło się bardzo często, ale mimo to nie przestał on być dla mnie miejscem wyjątkowym, do dzisiaj. Każdorazowe wyjście do teatru – czy to z klasą, czy z ro-dziną, czy potem samemu, było – jak to nazwałaś – świętem, więc co za tym idzie strój także musiał być świąteczny. W szko-łach (głównie w podstawówce) zazwyczaj nakazywano, by dzieci przychodziły ubrane „na galo-wo”, z czasem nauczycielki prze-stały przykładać do tego wagę, ale kiedy ktoś ubrał się nieodpo-wiednio, nie obeszło się bez po-gadanki na ten temat. Właśnie, co to znaczy nieodpowiednio?

JP: U nas najgorszym „przestęp-stwem” były spodnie dresowe, tak chętnie noszone przez chło-paków oraz T-shirty, w których chodziliśmy ubrani na co dzień. O dziwo to właśnie męska część grupy zwykle miała problem z przestrzeganiem tych zwycza-jów, dziewczyny chyba już wte-dy chętniej dbały o swój wygląd i wykorzystywały tę wyjątkową

okazję do ubrania czegoś bar-dziej eleganckiego. To był naj-lepszy czas na debiut butów na obcasie czy pierwsze wyjście w nowej sukience. Przyznaję, że mnie samej taki pogląd towarzy-szył dość długo i przez naprawdę długi czas lubiłam ubrać się do teatru w sposób bardziej wyjąt-kowy, niecodzienny. Długo też raziła mnie w teatrze „zwyczaj-ność”, zwłaszcza gdy występowa-ła w połączeniu z niewłaściwym zachowaniem.

JK: Ja też przez długi czas – na-wet już w dorosłym życiu – wyjście do teatru wiązałam ze szczególnym strojem. Kiedy od-kryłam urok wejściówek, musiał być też wygodny, więc spódnice zamieniłam na spodnie, zawsze jednak wybierałam koszulę lub bluzkę i marynarkę. Odkąd mieszkam w Warszawie i często zdarzają mi się wyjścia sponta-niczne, troszeczkę się to moje postrzeganie zmieniło. Na co dzień rzadko chodzę na przy-kład w dresach, więc pójście w nich o teatru raczej mi nie grozi. Zresztą pracując w obsłu-dze widza, codziennie obserwuję to jak do teatru przychodzą wi-dzowie i czasem większym pro-blemem jest wspomniane przez Ciebie niewłaściwe zachowanie niż nieodpowiedni strój. Myślisz, że jest coś takiego, czego absolutnie nie wypada założyć? Skupmy się na teatrze dramatycznym; myślę, że opera to zupełnie inna bajka.

JP.: Nie ukrywam, że dla mnie duże znaczenie ma to, do jakiego teatru przychodzę. Nie mam tu na myśli tylko proponowanego repertuaru, ale przede wszyst-kim mój stosunek do tego miej-sca oraz jego wizerunek. Dajmy na to – Och-Teatr już zawsze bę-

dzie mi się kojarzył z cudownym ogródkiem, gdzie mogłabym godzinami odpoczywać, pijąc kawę lub sok. Czasem ta chwila relaksu sprawia, że całkowicie zapominam o czekającym mnie spektaklu. Generalnie miejsce to traktuję jak taki „teatralny dom”, dlatego przychodzę tam bez zapowiedzi, nie wybierając jakiegoś szczególnego stroju, spędzam miło czas i nie czuję, by coś w moim ubiorze mogło być „nie tak”. Inaczej jest w przypad-ku chociażby Teatru Narodowe-go, gdzie jego ranga oraz wystrój, narzucają pewne przepisy, także w kwestii ubioru. Do Narodowe-go na ten przykład nie poszłabym w krótkich spodenkach. Chociaż to bardziej ze względu na wła-sny komfort, niż przez presję otoczenia... Właśnie, myślisz że częste są krzywe spojrzenia, w kierunku kogoś, kto ubrał się niestosownie, czy to jednak mit, który warto obalić?

Ja nie jestem konserwatywna. Zależy mi przede wszystkim na komforcie, teatr jest miejscem w którym często odpoczywam, kiedy po długim dniu czeka mnie chwila spokoju w teatrze, to wy-bieram raczej trampki niż szpil-ki. Kiedy natomiast mam okazję iść na na przykład na pokaz pre-mierowy, wtedy z przyjemnością wyjmuje z szafy buty na obcasie. Gdy analizuję widzów teatral-nych (a zdarza mi się widzieć ich w tygodniu w pracy nawet około

2500) to wydaje mi się, że ciężko uznać, czego tak naprawdę teraz nie wypada założyć do teatru. Głównie też z powodu tego, co znajdujemy na sklepowych pół-kach...

JP: Masz rację, chociaż i mój margines tolerancji jest na-prawdę duży. Zwykle zwyczajnie nie zauważam tego, jak ludzie przychodzą gdzieś ubrani, nie ma to dla mnie znaczenia – ani w teatrze, ani w żadnym innym miejscu. Poza tym boję się oce-niać, bo sama wiem, że gdy mam do wyboru biec prosto z dworca do teatru lub nie iść na spektakl w ogóle, bo na przykład nie zdą-żyłabym się odpowiednio ubrać, oczywiście zawsze wybieram to pierwsze. Wtedy myślę sobie, że to i tak wspaniałe, że wszyscy ra-zem spotkamy się tego wieczora, by doświadczyć czegoś ważne-go, miłego. Szacunek do miejsca i aktorów oraz innych widzów wyraża się wieloma innymi rze-

czami, a nie oszukujmy się, jest w teatrze znacznie więcej, dużo istotniejszych „przestępstw” po-pełnianych przez widzów - nie-wyłączone telefony, spóźnianie się, rozmowy w trakcie spek-taklu, jedzenie, szeleszczenie - mogłabym długo wymieniać. „Dla mnie najważniejsze jest, żeby goście przychodzili do mo-jego teatru i słuchali” - powie-dział kiedyś Jan Englert i trudno jest mi się z nim nie zgodzić.

Odwieczny problem: jak ubrać się do teatru?

Jystyna PotasiakJustyna Kowalska

kulturadogorynogami.plLIPIEC 2017, WARsZAWA 5

R e K L a m a

„Tego ubrać nie wypada, w tym wyglądać będziesz nieod-powiednio, niestosownie i ściągniesz na siebie pogardli-we spojrzenia innych widzów lub pracowników teatru”. Czy takie myślenie to codzienność, czy raczej mit? Dziś porozmawiamy o tym co kiedyś znaczyło dla nas „ubranie się do teatru”, jak zmieniło się to na przestrzeni lat oraz gdzie znajdujemy złoty środek, by całkiem nie zwariować.

JK: Prawdą jest, że zbyt duże dekolty, za krótkie sukienki, spodnie, w których więcej dziur niż spodni są skazane na krytyczne spojrzenia, głównie star-szych osób.

ZA KURTYNĄ - RECENZJA

“Piękny nieczuły” w Teatrze Polonia

Justyna Potasiak: Cały spektakl zaczyna się i rozwija dość nie-pozornie. Jest bardzo spokojny, minimalistyczny, dlatego nic nie wskazuje na to, co wydarzy się w ciągu godziny. Nie spodzie-wałam się, mimo wszystko, że będę siedziała na widowni, ze ściśniętym gardłem, ciarka-mi na całym ciele i jedną myślą w głowie: “Boże, co to za dziew-czyna!”. Natalia Sikora dokonała czegoś niezwykłego, doprowa-dziła do takiego zachwytu, który naprawdę trudno było zachować w sobie. Ten spektakl to kwinte-sencja tego, za co teatr kocham najbardziej: ogromnego talentu i ważnych, wyrażonych w przej-mujący sposób emocji. Justyna Kowalska: Po jednej z zaśpiewanych przez Natalię piosenek ktoś krzyknął: cudo! Po tym co mogliśmy zobaczyć (i usłyszeć!) słowo “cudo” to mało. Patrząc na Sikorę przez te 75 minut, utwierdzałam się tylko w przekonaniu po co mi w życiu teatr i co w nim kocham najbar-dziej. Obserwowałam artystkę od dawna, pamiętam jej występy w The Voice of Poland, potem

widziałam ją na scenie Teatru Polskiego, zachwycała, ale wciąż miałam wrażenie, że to jeszcze nie wszystko, że jeszcze mnie zaskoczy. I tak się stało wczoraj. Brak mi słów, gęsią skórkę mia-łam jeszcze długo po. Mila Fringee: Najbardziej wy-szukane słowa nie oddadzą świetności spektaklu, ale zdra-dzę coś, co moim zdaniem bę-dzie dużo lepsze niż jakikolwiek przymiotnik wyrażający apro-batę. Po karuzeli emocji, jaką zaserwowali nam Natalia Siko-ra i Paweł Ciołkosz, wychodząc z sali, a potem stojąc na koryta-rzu, nikt nie wrócił od razu do rozmów o niczym, ale to właśnie “Piękny nieczuły” był mianowni-kiem wszystkich dyskusji. Mówi-ło się o jej rewelacyjnym głosie, o prawdzie, jaką udało się jej przekazać, o mocnej roli Ciołko-sza, który nie mówiąc ani słowa potrafi widza sprowokować i zi-rytować. Rozmowy o emocjach, a tych podczas 75 minut sztuki nie brakuje.

Pełna recenzja na: www.kulturadogorynogami.pl

Ten tekst – specjalnie dla Edith Piaf – napisał lata temu Jean Cocteau. W Teatrze Polonia rolę Piaf przejmuje Natalia Sikora, szukająca czu-łości i akceptacji u Emila (Paweł Ciołkosz). Głos i ekspresja Sikory nie pozostawiają widza obojętnym, lecz wzruszają i wwiercają się w duszę.

fot.

Kasia

Chm

ura

- Ceg

iełk

owsk

a / t

eatr

polo

nia

Page 6: kulturadogorynogami kulturadogorynogami kultura do góry …kulturadogorynogami.pl/gazeta/NR_2_LIPIEC2017.pdf · dorosłych Tove Jansson, autor-ka serii książek o Muminach: „Właściwie

Michalina Bieńko: Czym jest dla Ciebie mu-zyka?

Ralph Kaminski: Stała się takim naturalnym bytem, codziennością. Wiem, że to, co robię nie jest do końca normalne. Zapomina się o tym. Muzyka to dla mnie sposób na życie. Ostatnio miałem dłuższą przerwę od kompo-nowania. Specjalnie. Mam zasadę, że zbieram w sobie doświadczenia. Ostatnio usiadłem do pianina i skomponowałem piosenkę na nowy album. Już część materiału mam, tylko jesz-cze nawet ptaki o tym nie śpiewają. Będzie to coś innego. Pierwszy album to wizytówka, fundament, na którym chcę zbudować swoją muzyczną przyszłość.

Basia Owsińska: Twoja droga przez eduka-cję muzyczną była długa. Nad debiutanckim albumem pracowałeś ponad pięć lat. Jak się czujesz po jego wydaniu, trasie koncertowej, spotkaniach z publicznością?

R.K.: Obawiałem się trochę, że jak wydam płytę, to nie będę miał co robić, bo nie będę już nagrywać w studiu. Jednak okazało się, że jest mnóstwo innej, ogromnie ciężkiej pra-cy, a jej ilość cały czas rośnie. Jest przyjemna część – koncerty, spotkania z ludźmi, odbiór materiału przez słuchaczy. To jest coś cudow-nego! Ale jest też druga strona – biznesowa – walka o siebie i przebijanie się z projektem. Gdybym miał tylko tę cudowną, najprzyjem-niejszą, to prawdopodobnie bym zwariował. Na szczęście jest też ta, która ściąga mnie na ziemię. Może ta równowaga jest dobra, ale po raz kolejny uświadamia, jak ciężka to praca. Jak już wchodzi się w tę maszynę, to nie moż-na się zatrzymać. Teraz rozumiem, dlaczego niektórzy tak rzadko wydają płyty. Niestety, nie jest to tylko skomponowanie piosenek, nagranie ich w studiu i wydanie. Sam zajmuję się bardzo wieloma rzeczami. Nie tylko dla-tego, że jestem „control freakiem”, ale nieraz nie mam wyjścia.

M.B.: Czy to, że chciałeś dopiąć wszystko na ostatni guzik było powodem dlaczego tak długo pracowałeś nad płytą?

R.K.: Nie całkiem. Po prostu nie wiedziałem, jak to zrobić. Musiałem się wielu rzeczy na-uczyć i zajęło mi to sporo czasu. To nie po-legało tylko na domknięciu kompozycji. Cały czas pojawiały się jakieś perturbacje, które mnie bardzo dużo uczyły. To na pewno też przez to.

M.B.: Jesteś perfekcjonistą?

R.K.: Jestem, zdecydowanie, ale nie takim, któremu perfekcjonizm zajmuje mnóstwo czasu. Dokładnie wiem, czego chcę, tylko zdarzają się sytuacje, które mi to utrudniają. Kompozycyjnie i produkcyjnie wiem, jak to ma wyglądać, ale to, co robię nie zależy tylko ode mnie. Polegam na wielu osobach, które muszą mi to umożliwić. Wszystko opiera się na współpracy.

M.B.: Studiowałeś wokalistykę. Czy w Akade-mii Muzycznej miałeś coś wspólnego również z kompozycją?

R.K.: Właściwie nigdy. Chciałem pójść na Akademię, żeby się czegoś nauczyć. Nie sze-dłem tam tylko dla papierka. Chciałem być profesjonalny i wiedziałem, że nie mogę po prostu pójść na Akademię, żeby tylko nauczyć się super śpiewać i być dobrym wokalistą. Miałem świadomość, że bez własnego reper-tuaru nic nie znaczę. Od razu chciałem pisać piosenki i opowiadać o sobie. Nie potrafiłem tego robić, nie potrafiłem dobrze grać na pia-ninie, ale miałem intuicję. Po prostu zaczą-łem. I tak powstała moja pierwsza płyta.

M.B.: Poza śpiewem, grałeś wcześniej na skrzypcach. Ile miałeś lat, gdy zacząłeś na-ukę gry na tym niełatwym instrumencie?

R.K.: W podstawówce moja mama chciała nakłonić mnie do grania na pianinie. Nudzi-ło mnie to przeogromnie. Zbuntowałem się i nie chciałem grać wtedy na żadnych instru-mentach. Dopiero w gimnazjum, w Domu Kultury usłyszałem orkiestrę kameralną, grającą muzykę rozrywkową… Ogromnie spodobały mi się skrzypce i zamarzyłem, żeby na nich grać. Nawet śniło mi się to w nocy. Zwykle w gimnazjum jest już za póź-no, żeby zaczynać naukę, ale tak się upar-łem, że przyjęli mnie do szkoły muzycznej w cyklu czteroletnim. Już na drugim roku grałem w czwartych czy trzecich skrzypcach w szkolnej orkiestrze kameralnej - tak bar-dzo mi na tym zależało. Nie wiązałem przy-szłości z zostaniem zawodowym skrzypkiem. Kocham ten instrument i bardzo cieszę się, że poznałem sposób gry na nim. Jednak nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak jest trud-ny. Ale chcieć, to móc.

c z e r w i e c 2 0 1 7 , w a r s z a w akulturadogorynogami.pl LIPIEC 2017, WARsZAWA6

W NUTACH Basia Owsińska Michalina Bieńko

P R Z E D E w S Z Y S T K I mT R Z E b a b Y ć S O b ą

fot.

Dar

ia S

czyg

ieł

Page 7: kulturadogorynogami kulturadogorynogami kultura do góry …kulturadogorynogami.pl/gazeta/NR_2_LIPIEC2017.pdf · dorosłych Tove Jansson, autor-ka serii książek o Muminach: „Właściwie

B.O.: Wspomniałeś o swojej ma-mie. Czy to ona popchnęła Cię w kierunku muzyki?

R.K.: Od dziecka żyłem w swoim świecie i chciałem zajmować się wszystkim, co „około artystycz-ne”. Był m.in. teatr, cyrk. Moja mama odkryła we mnie talent do śpiewania i to ona zaczęła mnie „wypychać” na konkursy. Zapi-sała mnie na zajęcia wokalne. Je-stem jej ogromnie wdzięczny, że to zrobiła. Wydawało się, że pój-dę w stronę aktorstwa, nie zdając sobie wtedy sprawy, jak trudny to zawód. Cieszę się, że wybra-łem drogę muzyczną. Jeśli je-steś aktorem, to musisz polegać na innych ludziach. A ja mogę sam wymyślić swój projekt, nie muszę czekać na innych. Muszę znajdować osoby, które pomogą mi w wykonaniu go, ale jestem niezależny.

M.B.: Występowałeś w cyrku?

R.K.: Do mojego miasteczka przyjeżdżał cyrk, który był moim pierwszym zetknięciem z takie-go rodzaju kreacją. Podobało mi się i starałem się odtwarzać to w domu. Robiłem kurtyny i róż-ne dziwne rzeczy w ogrodzie. Tworzyłem swoją rzeczywistość przez zabawę.

B.O.: Jak wspomniałeś, lubisz mieć kontrolę nad swoją twór-czością. Często idąc do talen-t-show można ją stracić. Brałeś udział w X-factorze – co wynio-słeś z programu i jak udało Ci się zachować indywidualność?

R.K.: Mnie ten program w ni-czym nie pomógł. Żadnych drzwi mi nie otworzył. Nie dał mi nic, prócz sekundowej popularności i lajków na Facebooku. Gdy sze-dłem na casting, nie wiedziałem do końca, czego się spodziewać. Byłem w takim momencie życia, że nie miałem pojęcia, jak wydać płytę i pokazać swoją twórczość. Jednak miałem świadomość, że idąc tam nie będę mógł pozostać w pełni sobą. Pamiętam jak od-padłem. To było po „boot cam-pie”, na którym dali nam czas, żeby w nocy nauczyć się pio-senek, rano wstać i je śpiewać. Odetchnąłem z ulgą, jak mi po-wiedzieli, że odpadam. Miałem serdecznie dość takich przepy-chanek, zrozumiałem, że to nie jest droga którą chcę podążać. Od tego czasu, nie oglądam żad-nych programów talent-show.

B.O.: Takie programy zupełnie

inaczej wyglądają na ekranie niż w rzeczywistości…

R.K.: Oczywiście, że tak, to for-maty, który rządzą się swoimi prawami. Nie potępiam osób, które chcą wziąć w nich udział, ale po moich doświadczeniach ciężko przekonać mi się do ta-kiej formy prezentowania siebie. Wydaje mi się, że jestem przy-kładem tego, że istnieje też inna droga. To zależy od tego, co chce się robić. Zawsze chciałem robić muzykę alternatywną i chciałem mieć wolność artystyczną. To na pewno trudniejsze. Nie było też tak, że na początku musiałem się sprzedać i robić coś wbrew so-bie, a dopiero teraz mam szansę realizować to, co czuje. Albo się robi się coś od początku, albo w ogóle.

M.B.: Cenisz wolność?

R.K.: Bardzo. Często rodzi to problemy, którym trzeba stawiać czoła.

M.B.: Pochodzisz z małego mia-sta. Wolisz Jasło czy Warszawę?

R.K.: Kocham wracać do Jasła. Cały czas mieszka tam moja rodzina, ale ostatnio do mnie dotarło, że moich znajomych, przyjaciół już tam nie ma, więc to jest inne miejsce i momenta-mi czuję się w nim wyobcowany. Kocham duże miasto i zdecydo-wanie jestem mieszczuchem. Nie wiem, czy tak będzie zawsze, ale aktualnie uwielbiam mieszkać w Warszawie.

M.B.: Lubisz zapach jabłek?

R.K.: Uwielbiam! Dawno tego zapachu nie czułem, bo ostat-nio nie byłem w moim mieście. Ale jest naprawdę wyjątkowy. Kojarzy mi się z jeżdżeniem wie-czorem ciemnymi uliczkami na rowerze. Ten moment zapadł mi w pamięci. Cieszę się, że udało mi się go wkraść na płytę. (przyp. red.: piosenka „Apple Air”)

B.O.: Jak myślisz, czy gdybyś wychowywał się w dużym mie-ście, które daje wiele możliwo-ści, ale narzuca też szybkie tem-po, również ceniłbyś wolność w takim stopniu?

R.K.: Cieszę się, że nie było mi za łatwo. Nie miałem dostępu do wszystkich artystycznych zajęć. Nie mieszkałem w du-żym mieście – i bardzo dobrze. Mogłoby mnie to trochę znisz-

czyć, zmienić. Tymczasem małe miasto nauczyło mnie tego, że muszę włożyć dużo pracy, żeby coś osiągnąć. Nigdy nie miałem kompleksu, że nie jestem z War-szawy. A wiem, że jest wiele osób, które tak mają. To pewnie też jest kwestia wychowania przez moją mamę.

M.B.: Jakie znaczenie ma dla Ciebie rodzina?

R.K.: Bardzo duże, oczywiście. Jest ogromnym wsparciem. Ro-dzina i przyjaciele są ogromnie ważni. Co chwilę pojawiają się sytuacje, w których dobre sło-wo jest potrzebne. To jest nie do przecenienia, gdy wiesz, że te osoby są i możesz na nich pole-gać.

M.B: Wolisz morze czy góry?

R.K.: Chyba wolę morze. Dzie-ciństwo spędziłem na Podkar-paciu, więc wtedy było osią-galne tylko przez dwa tygodnie w roku. Podczas studiów bardzo pokochałem morze. Teraz jestem w Warszawie, więc nie mam dla siebie jednego, ani drugiego.

M.B.: Co oznacza tytułowe „Mo-rze”?

R.K.: Ta płyta opowiada głównie o nadmorskim okresie w moim życiu. Piosenka „Morze” otwie-ra na płycie historię, o której śpiewam. To także morze uczuć: smutku, miłości i po prostu mo-

rze jako przestrzeń, którą zosta-wiłem, przeprowadzając się do Warszawy. Ten album jest poże-gnaniem z morzem.

B.O.: Słuchając Twoich utwo-rów, towarzyszyło mi poczucie, że są one niezwykle dojrzałe i szczere. Śpiewasz o tym, co do-skwiera ludziom.

R.K: Wiesz, nagrywając ten al-bum, miałem świadomość, że jest to coś wartościowego i ogromnie szczerego. Jak pi-sałem teksty, to nie zastana-wiałem się, co ludzie pomyślą, ale wyobrażałem sobie, że będą chcieli tego słuchać. To dla mnie największy komplement, kiedy słyszę, że moje utwory odzwier-ciedlają to, co dzieje się w życiu moich słuchaczy. W trudnych chwilach bardzo pomagało mi pisanie. To jest płyta o emocjach, towarzyszących mi w ostatnich latach. Gdy wychodzę na scenę, wczuwam się w stu procentach w historię, która wciąż mnie po-rusza.

B.O.: Nie boisz się tzw. presji drugiej płyty?

R.K.: Obecnie się tym nie mar-twię. Staram się podążać swo-ją drogą. Na pewno będę miał tremę, ale intuicja mówi mi, że twórczość ma być zgodna ze mną. Nie mam presji.

B.O.: Jest ktoś, kto Cię inspiru-je?

R.K.: Tak. Doskonale pamiętam moment, w którym po raz pierw-szy zobaczyłem Amy Winehouse. To było zanim zdawałem na Aka-demię, słuchałem wtedy dużo ja-zzu. Zobaczyłem, jak śpiewa „Re-hab” na nagraniu z Brit Awards i to było coś niesamowitego. Jej wizerunek zupełnie kontrasto-wał z repertuarem, który wy-konywała. Okazało się, że jak ktoś śpiewa jazz, to nie musi być w garniturze, tylko wręcz prze-ciwnie. Byłem zachwycony… Tym jak budowała melodię, jak to wszystko brzmiało... To było dla mnie coś odkrywczego. Takie poczucie dał mi również serial „Skins”. W pierwszym i drugim sezonie było mnóstwo genialnej muzyki. Kocham ten serial m.in. za to, że poznałem dwa zespoły; nikomu jeszcze nieznaną Adele, która wydała pierwszy album. To było dla mnie niezwykłe: świetna wokalistka, genialne kompozy-cje, oraz zespół MGMT. To są dla mnie kierunki, które pokazały mi, co jest fajnego z muzyce – każdy jest czymś innym.

B.O.: Wspomniałeś o tym, że bę-dąc dzieckiem interesowałeś się aktorstwem. Nie myślałeś, żeby połączyć te dwie pasje i napisać muzykę do filmu?

R.K.: To jest moje największe marzenie! Wierzę ogromnie, że niedługo stanę przed takim wyzwaniem. A wtedy stanę na głowie, żeby zrobić to najlepiej na świecie. Taki już jestem. Na przykład nigdy nie robiłem te-ledysku, ale gdy w końcu mu-siałem – starałem się to zrobić najlepiej, jak potrafię. Myślę, że tak samo byłoby w tym przypad-ku. Mam nadzieję, że propozycja niebawem się pojawi. Niedawno napisałem muzykę do reklamy. To było super doświadczenie i bardzo mi się podobało. To była muzyka elektroniczna, ale do-brze się w niej czułem. Kocham muzykę elektroniczną.

M.B.: Zamierzasz kiedyś pójść w kierunku elektroniki?

R.K.: Myślę, że pójdę w tym kie-runku, jak to przestanie być modne. Tak mam, nie lubię być modny. Jakkolwiek to brzmi (śmiech).

B.O.: W dzisiejszych czasach to zdrowe podejście. Zatrzymanie się i niepodążanie ślepo za tłu-mem.

R.K.: Tak, lepiej być ponadcza-sowym niż modnym. Chciałem zmieszać elektronikę z moimi piosenkami, wtedy kiedy za-czynałem komponować album, ale doszedłem do wniosku, że chcę zrobić ponadczasową płytę. Chciałem, żeby te kompozycje za dziesięć lat nie brzmiały staro. Wydaje mi się, że mi się udało.

B.O.: Twoja muzyka wybija się ponad popularne utwory grane w rozgłośniach komercyjnych. Wyróżnia ją inność, w pozytyw-nym znaczeniu tego słowa.

R.K.: Bardzo dziękuję. Podoba mi się to, co dzieje się obecnie w polskiej muzyce. Przesta-je panować moda na pogoń za Zachodem. Zacząłem pisać po polsku, bo to jest język moich emocji. Popularność nie jest moim celem. Wydaje mi się, że mogę zagrać swój polski mate-riał i docierać do szerszego gro-na odbiorców, jeżeli wypływa on z serca. W dzisiejszych czasach granice w muzyce nie istnieją. To my je sobie narzucamy.

M.B.: Widziałam Twój występ w Opolu. Bardzo mi się spodo-bał i chciałam znaleźć w sieci coś więcej, ale jeszcze nic nie było.

R.K.: No tak, wtedy jeszcze nic nie było. Faktycznie, ten występ w Opolu bardzo dużo mi dał. Spadł z nieba. Nie wiedziałem, czego się spodziewać, ogrom-nie się stresowałem. Pamiętam to uczucie, kiedy wyszedłem na scenę cały stres zszedł i pomy-ślałem: robimy show! Czułem się tam tak dobrze. Wyobraziłem sobie to Opole. A nie mogłem sobie wymarzyć lepszej formy i lepszego koncertu niż ten, niż na TVP Kultura. Super, że mo-głem. Dużo osób pamięta mnie z tego koncertu i to jest takie świetne rozpoczęcie tego pro-jektu.

M.B.: Zapisałeś się już na siłow-nię?

R.K.: Właśnie – kurczę! – co-dziennie to odwlekam. Ale po-winienem, bo obiecałem, że schudnę cztery kilogramy do teledysku, w którym wszyscy muszą mnie podnieść. Śmiejemy się, że to po to, żeby było im lżej, ale bardziej chodzi o kondycję. Mięśni chyba nie zrobię (śmiech).

kulturadogorynogami.plLIPIEC 2017, WARsZAWA 7

fot.

Dar

ia S

czyg

ieł

Page 8: kulturadogorynogami kulturadogorynogami kultura do góry …kulturadogorynogami.pl/gazeta/NR_2_LIPIEC2017.pdf · dorosłych Tove Jansson, autor-ka serii książek o Muminach: „Właściwie

NA PAPIERZE

Monika BabińskaWiktor Bury Porozmawiajmy o klasyku: „Zabić drozda”

Monika Babińska: O tak, te-mat rasizmu podejmowany w amerykańskiej literaturze był stosunkowo często i – niestety – z przykrością muszę napisać, że w wielu krajach jest nadal ak-tualny. Harper Lee jednak nie skupiła się jedynie na tym pro-blemie, ale też wplotła w swoją powieść pokłady ważnych słów, pod którymi kryją się ponad-czasowe wartości – przyjaźń, miłość, braterstwo, tolerancja i rodzina. „Zabić drozda” okazało się niebywałym dziełem – wyda-je mi się, że nieczęsto zdarza się, aby debiut literacki odniósł tak wielki sukces – najpierw nagro-da Pulitzera otrzymana rok po wydaniu, a w późniejszych la-tach ekranizacja powieści, która zdobyła aż trzy Oscary... I mimo że minęło 57 lat, książka wciąż

nie traci popularności – wręcz przeciwnie, wraca na listy be-stsellerów w coraz to nowych wydaniach. W ubiegłym roku, po ponad połowie wieku, księgarnie powitały kontynuację powie-ści – „Idź, postaw wartownika”, będącą dowodem na to, jak dia-metralnie mogą zmienić się pod-glądy wraz z upływem czasu... Niemniej, Harper Lee ujęła swoją powieścią miliony czytelników na całym świecie. Jak myślisz, co jest fenomenem jej książki?

WB: Największą zasługą tego, że powieść w takim stopniu prze-mówiła i trafiła do ludzi, jest jej lekkość. „Zabić drozda” zosta-ło napisane niezwykle prostym i przystępnym językiem, przy-pominającym nieco ten z opo-wiadań dla dzieci. Wydarzenia

poznajemy z perspektywy kil-kuletniej dziewczynki, która w bezpretensjonalny i pozbawio-ny uprzedzeń sposób opowiada historię swoją i całej społeczno-ści. Skaut przygląda się miesz-kańcom Maycomb, poznaje ich wzajemne relacje i rządzące mieszkańcami zależności oraz układy. Dzięki świeżemu, dzie-cięcemu spojrzeniu widzi rze-czy takimi, jakimi są naprawdę – obiektywnie i bez narzuconych stereotypów. To właśnie ten nie-skażony jeszcze światem doro-słych punkt widzenia sprawia, że możemy przyjrzeć się rzeczywi-stości z innej perspektywy, po-znać ją na nowo. Jeśli już mowa o bohaterach, to muszę przyznać, że od samego początku zapała-łem do nich ogromną sympatią.

MB: Tak! Harper Lee stworzyła bardzo plastyczne postaci, przy-jemnie zarysowane. Mnie ujęła Skaut, o której już wspomnia-łeś – mała chłopczyca, biegająca w ogrodniczkach, z figlarnym błyskiem w oku. Na samą myśl o niej uśmiecham się z zachwy-tem i czułością! Tak jak napisałeś – pozbawiona uprzedzeń, ser-cem otwarta dla wszystkich, bez podziałów, jakie często narzu-cają dorośli. I to właśnie w dzie-ciach jest fantastyczne – swoją prostą mądrością wiedzą, że – i tutaj cytuję nawet książkę, o której rozmawiamy – „jest tyl-ko jeden rodzaj ludzi. Ludzie”.„Zabić drozda” nie istniałoby jednak bez Atticusa – zawsze opanowanego, szalenie przy-zwoitego prawnika, który pod-jął się obrony czarnoskórego,

oskarżonego błędnie o gwałt. Mimo że sprawa, zważając na czasy, w których toczy się akcja, jest skazana na niepowodzenie, to także ojciec - z jednej stro-ny stanowczy, sprawiedliwy, nieugięty, a z drugiej troskliwy i czuły, jest postacią drugoplano-wą, a jednak kluczową; w pew-nym sensie „symbolem”. Słowem – bohater pełen tajemnic.Czy „Zabić drozda” jest i dla Cie-bie książką, do której będziesz wracał w przyszłości?

WB: „Zabić drozda” to jedna z tych lektur, które na zawsze zostają w pamięci czytelni-ka. Nawet jeśli nie szokują, ani znacząco nie zmieniają naszego myślenia, to w jakiś sposób na

nas wpływają. Muszę przyznać, że przed lekturą spodziewałem się czegoś zupełnie innego, jed-nak ostateczny efekt pozytyw-nie mnie zaskoczył. To niespo-dziewanie lekka, jednak bardzo ważna i potrzebna książka, która – co zauważyłaś – niestety jest ciągle aktualna. Wystarczy choć-by spojrzeć na obecną politykę niektórych państw, by przekonać się, że problem rasizmu i szero-ko rozumianej dyskryminacji jest ciągle obecny. Powieść Har-per Lee może nie stanie na półce obok tych zmieniających życie książek, jednak z pewnością kie-dyś do niej wrócę – choćby po to, by przekonać się, jak będą ją odbierać, mając za sobą nowe doświadczenia i spostrzeżenia.

NA PAPIERZE

kulturadogorynogami.pl LIPIEC 2017, WARsZAWA8

Wiktor Bury: Trudno wyobrazić sobie współczesną kulturę amerykańską bez „Zabić drozda”. Jako jedno z najważniejszych i najgłośniejszych dzieł XX wieku, powieść Har-per Lee miała ogromny wpływ na literaturę tamtego okresu. Była i jest nie tylko źró-dłem sporej liczby motywów oraz archetypów literackich, ale i inspiracją dla wielu późniejszych twórców. Liczne adaptacje teatralne i filmowe świadczą o jej ciągłej obec-ności w kulturze oraz zapewniają popularność również w kulturze masowej. Kto by pomyślał, że opowieść o trójce dzieci z amerykańskiego miasteczka w takim stopniu trafi do ludzi oraz zmieni sposób postrzegania przez nich tak ważnych tematów, jak chociażby nietolerancja na tle rasowym…

Natalia Rieske: „Każdy przecież początek to tylko ciąg dalszy, a księga zdarzeń zawsze otwar-ta w połowie”. To końcowe wer-sy wiersza Wisławy Szymbor-skiej - „Miłość od pierwszego wejrzenia”. Kiedy w 2012 roku dowiedziałam się o śmierci po-etki, czytałam ten fragment aż do znudzenia, czułam do niego ogromny sentyment, bo był jed-nym z pierwszych jej wierszy, które poznałam. Moja przygoda z twórczością Szymborskiej za-częła się na początku gimnazjum, kiedy byłam zafascynowana ze-

społem Maanam. W ich dorobku znajduje się piosenka „Nic dwa razy”. Bardzo poruszona tekstem o ulotności życia, postanowiłam poznać utwory poetki. Co chwila na nie natrafiam, bardzo często z nimi obcuję, nawet na pierw-szym roku studiów chodziłam na zajęcia o twórczości Wisławy Szymborskiej. Pamiętasz, jaki był pierwszy wiersz Szymborskiej, który Ty poznałaś?

Justyna Kowalska: Pamiętam! Wspomniane przez Ciebie „Nic dwa razy”. To było w szkole pod-

stawowej, nauczyłam się wtedy tego wiersza na pamięć i znam go do tej pory. Moje zafascyno-wanie twórczością Szymborskiej trwa nieustannie do tej pory. Często do nich wracam i sama się dziwię jak z czasem zmienia się moja interpretacja niektó-rych z nich. Lubiłam zawsze te wiersze recytować. Kiedy brałam udział w jakimś konkursie recy-tatorskim, zawsze w pierwszej kolejności (jeśli temat konkursu nie zakładał inaczej) wybiera-łam wiersz właśnie tej poetki. Zresztą, nie jest tajemnicą, że

„Moje znaki szczególne to zachwyt i rozpacz” - wspomnienie Szymborskiej

R e K L a m a

Żyła tu i teraz, rozglądając się dokładnie dookoła i wyłapując z rzeczywistości szczegóły, które opisywała w swoich wierszach w sposób, jakiego nikt nie potrafi –

a nawet nie próbuje – podrobić. Znana ze skromności, źle znosiła czas po otrzymaniu nagrody Nobla, gdy przez jej życie przewinęło się wielu dziennikarzy. Nie lubiła mó-wić o sobie, podkreślała, że poeta wszystko, co ma do powiedzenia, powinien zawrzeć w swoich dziełach. Miała niezwykłe poczucie humoru, kochała zwierzęta, unikała pa-tosu, uważając, że najpiękniej opowiada się o świecie, używając najprostszych słów. Jej największą słabością były papierosy, pasją – wyklejanie pocztówek-kolaży. Kocha-ła kicz, nie spała nocami po to, żeby oglądać walki Andrzeja Gołoty, przez całe życie związana była z Krakowem. 2 lipca przypada rocznica urodzin Wisławy Szymborskiej.

nie każdej poezji dobrze się słu-cha, a Szymborska pisała tak, że aż chce się ją czytać na głos. Nie wiem dokładnie jak to wytłuma-czyć, ale tak jak wiersze na przy-kład Poświatowskiej są bardziej intymne, wolę je czytać w głowie, robić pauzy, wracać, tak Szym-borską najlepiej mi się czyta gło-śno, emocjonalnie i odważnie.

NR: W zasadzie nigdy nie my-ślałam, o tym w ten sposób, ale masz racje, wiersze Szymbor-skiej zdecydowanie lepiej wy-brzmiewają, kiedy czyta się je na głos. Pamiętam moje pierwsze przygotowania do egzaminów do szkoły teatralnej, wybrałam wte-dy - chyba mój ulubiony wiersz - „Jestem za blisko”. Nie umia-łam go czytać - jak to nazwałaś - w głowie, bo cały czas mi coś nie brzmiało, nie umiałam do końca wyrazić emocji, które w danym momencie odczuwałam. Dopie-ro kiedy na głos wypowiadałam słowa - „Nie moim głosem śpie-wa ryba w sieci. Nie z mego pal-ca toczy się pierścionek. Jestem za blisko. Wielki dom się pali beze mnie wołającej ratunku” - brzmiało to prawdziwie. Chociaż z drugiej strony, odnoszę wraże-nie, że wiersze Szymborskiej zy-skują na znaczeniu, kiedy mamy z nimi styczność - przynajmniej

w moim przypadku - czytając je w pojedynkę, bez innych osób.

JK: „Jestem za blisko” to rów-nież mój ulubiony wiersz poet-ki i również to on był w spisie moich tekstów na egzamin do szkoły teatralnej. Szymborska zawsze trafiała w sedno, a mój ukochany cytat: „jeślibym była szukana, moje znaki szczególne to zachwyt i rozpacz”, to cała ja zawarta kilku słowach. Ogrom-nie lubię również ironię Szym-

borskiej, to w jak inteligentny sposób potrafiła śmiać się sama z siebie. Ile było w tym wdzięku. Na zakończenie idealnie pasują mi słowa:

„Życie na poczekaniu. Przedstawienie bez próby.

Ciało bez przymiarki. Głowa bez namysłu.

Nie znam roli, którą gram.

Wiem tylko, że jest moja, niewymienna.

O czym jest sztuka, zgadywać muszę wprost na scenie”.

Natalia Rieske Justyna Kowalska

Page 9: kulturadogorynogami kulturadogorynogami kultura do góry …kulturadogorynogami.pl/gazeta/NR_2_LIPIEC2017.pdf · dorosłych Tove Jansson, autor-ka serii książek o Muminach: „Właściwie

Zapisywano na nich właściwie każdy rodzaj muzyki. Od kanto-ralnej po ludową i klezmerską, jazzową i klasyczną, później roc-kową, punkową, disco czy elek-tronikę. W Polsce i krajach bloku socjalistycznego od początku lat 60. do początku lat 80. XX wieku ludzie wysyłali sobie pocztówki dźwiękowe z pozdrowieniami i wybranym utworem (później dwoma, często wcale ze sobą niezwiązanymi). Płyty gramo-fonowe odegrały także istotną rolę w historii hip – hopu i DJ’ów, którzy wykorzystywali je m.in. do tworzenia sampli. Natomiast dzięki unikatowym okładkom, projektowanym przez jednych z najwybitniejszych artystów sztuk wizualnych, obcowa-nie ze sztuką stało się bardziej przystępne. Płyta była wówczas zarówno oknem na świat, jak i najcenniejszym arcydziełem.

W latach 90. XX wieku nastąpił wyraźny regres, spowodowany wypieraniem płyt winylowych kompaktowymi, kasetami oraz plikami MP3. Dziś choć gramo-fony produkują tylko trzy fabry-ki na świecie (dwie w Chinach i jedna na Tajwanie), niewątpli-wie przeżywamy coś na kształt renesansu czarnych krążków. Z piwnic powracają stare ada-ptery i płyty po rodzicach czy dziadkach. Stają się one wy-znacznikiem prestiżu, bycia modnym czy vintage, niekiedy wręcz awangardowym. Wzrasta-jące zainteresowanie nimi jest wyraźnie widoczne chociażby w mediach społecznościowych. A wyniki sprzedaży z roku na rok szybują w górę. Jaka jest przewa-ga płyt analogowych nad kom-paktowymi? Czy tylko prawdzi-wy audiofil jest w stanie dostrzec różnicę?

Wychodząc naprzeciw potrze-bom rynku nawet koncern Bie-dronka trzykrotnie wprowadził do swoich sklepów czarne płyty. Wysłałam do biura prasowe-go maila z pytaniami. Rzecznik odpowiada, pomijając niektó-

re z nich: Płyty z muzyką, obok książek, stanowią ważny element oferty kulturalnej, będącej uzu-pełnieniem stałego asortymentu sieci Biedronka. Ich wprowadze-nie do asortymentu naszej sieci jest odpowiedzią na zyskującą na popularności modę na vin-tage, która dotyczy także rynku muzycznego. Ostatnio w sprze-daży znalazły się m.in. płyty Boba Marleya, Stanisława Soyki oraz zespołów: Nirvana, Hey czy Kombii. Każdą z nich można było zakupić w cenie 49,99 zł. W tym samym czasie do sprzedaży trafił również gramofon.

Czy ostatnimi czasy ogar-nęła nas moda na winyle?

Mieczysław Stoch – największy kolekcjoner płyt winylowych w Polsce, właściciel warszaw-skiego sklepu Ars Reco.

– To nie jest moda! Zawsze tak mówię. Jak coś jest bardzo mod-ne, to szybko staje się niemodne. Nigdy tak naprawdę nie prze-chodziłem na kompakty. Zawsze pozostawałem przy winylach, chociażby dlatego, że to jest po prostu lepszy dźwięk. O wiele lepszy! Podobno jak się porówna bardzo dokładnie, analitycznie, to można zauważyć różnicę. – Jeżeli ktoś nie ma porównania, to pewnie, pozostanie przy kom-pakcie. A jeżeli sobie porówna, to mu się otwierają oczy duszy po prostu. Ja się nigdy nie da-łem nabrać na dźwięk cyfrowy. Nie wiem, czy Pani wie, ale ucho ludzkie jest najbardziej wraż-liwym organem. O ile oko roz-różnia 27 klatek na sekundę, to ucho rozróżnia ich 470. Według Pana Mieczysława dźwięk płyty winylowej jest bardziej przyjazny dla człowieka. Jest po prostu bar-dziej ludzki!

Kolekcjonuje winyle od kiedy pa-mięta, przekonany jest, że to już około czterdziestu lat. (Śmieje się do mnie i pyta, czy wygląda na swoje lata.) Ma ich w swojej kolekcji 35 000. Głównie klasyka

i jazz. Pierwszej płyty nie pamię-ta. –Dlaczego? Z tego względu, że nie wiadomo kiedy one się poja-wiły. Pojawiły się mimo woli. Ale pamiętam może pierwszą płytę z klasyki! To było Corellego Con-certi Grosso. Nie sprzedaje płyt ze swojej kolekcji, mówi, że jest nietykalna.

Derrick Ogrodny – właściciel sklepu internetowego www.tit-tyshaker.pl, sprzedażą winyli zajmuje się od dwóch lat.

- Wszedłem w to totalnie hobby-stycznie, ponieważ zauważyłem na giełdach płytowych brak nie-których interesujących mnie ga-tunków muzycznych. Lubię też zarażać innych swoją pasją i dla-tego zacząłem sprowadzać płyty, które lubię. Od tego się zaczęło. Nie ma mojego stoiska na każdej giełdzie, nie mam też fizyczne-go sklepu. Mam jedynie sklep w Internecie. Jednak głównie zajmuję się tym, aby poznać in-nych pasjonatów muzyki i płyt winylowych, zobaczyć, co wysta-wiają na sprzedaż inni handla-rze. To jest dla mnie sposób na relaks.

Pytam, jacy są jego klienci na targach. Czy odwiedza go więcej amatorów czy pasjonatów? – To różnie bywa. – mówi. - Od razu widać, kto siedzi w tym bardzo długo. Niektórzy potrafią wyjąć płytę i już wiedzą, że to nie jest oryginalne wydanie, bo czegoś w nim brakuje. Np. oryginał się otwiera, była wkładka z tekstami w środku, a tu nie ma etc. Wiedzą wszystko o tej płycie… Myślę, że szczególnie w Polsce jest dużo osób, które dopiero wkraczają w ten niezwykły świat, co mnie bardzo cieszy. Według Derricka rewolucja cyfrowa poszła za da-leko, po drodze zabijając kulturę. Muzyka w dzisiejszych czasach staje się kolejnym plikiem, któ-rym mamy na komputerze czy telefonie, a płyta wymaga aten-cji, prosi wręcz, aby jej uważnie posłuchać. Winyl wymusza u słu-

chacza nawet aktywność fizycz-ną. Przecież w połowie słuchania trzeba wstać z fotela i przełożyć płytę na drugą stronę! Agnieszka Szydłowska – ra-diowa dziennikarka muzyczna, Program Trzeci Polskiego Ra-dia. Obecnie przygotowuje oraz prowadzi audycje Radiowy Dom Kultury, Program alternatywny i PS.

Płyty winylowe kupuje już od dawna, głównie dlatego, że bar-dzo podobają jej się jako obiekty. Podążając za słowami Wilhelma Sasnala**: „Poza teledyskiem to właśnie na okładce kultura wizualna spotyka się z kultu-rą muzyczną, to jest bezcenne połączenie, pierwszy kontakt z płytą to kontakt z okładką, a nie z muzyką”.

Kilkanaście płyt zostało jej po tacie. - Jakimś cudem nie roz-dał wszystkiego, także tego, co sam dostał od dziadków. – mówi. Pięć lat temu zakupiła gramofon i od tego czasu regularnie po-większa swoją kolekcję. Coraz rzadziej zdarza się jej wydawać pieniądze na kompakty, choć w domu posiada ich pokaźną ko-lekcję. Mimo szacunku do fizycz-nych nośników i zachwytu nad wydawaniem ich niczym dzieł sztuki, najwięcej muzyki kupuje teraz cyfrowo. Aczkolwiek, gdy album okazuje się być naprawdę świetny, poszukuje go również w postaci analogowej. Twierdzi, że winyle to szansa na lekcję hi-storii muzyki, a do najbardziej wartościowych należą właśnie te stare, oryginalne płyty. - Na Re-cord Store Day moimi ulubiony-mi stoiskami są te z używanymi płytami po 5-10 złotych. Dzięki takim odkryciom mogę tańczyć do „Talking Book” Wondera czy soulu z Etiopii. Ileż trzeba się naszukać w kartonach, naspraw-dzać… Zazwyczaj trzeszczą w odsłuchu, ale jak ogromną ra-dość powodują te trzaski! Według Agnieszki płyta winylowa jest nośnikiem zmysłowym. Zarówno

dosłownie – trzeba jej dotknąć, wyczyścić, zmienić stronę, jak i w wymiarze dźwiękowym. Mogłoby się wydawać, że w dzi-siejszych czasach rozwój tech-nologiczny i cyfrowość całko-wicie zdominowały przemysł muzyczny. Ogólnodostępne pliki mp3 czy serwisy streamingo-we usilnie próbują odzwyczaić melomanów od (legalnego) na-bywania fizycznych nośników. Najnowsze rankingi sprzedaży pozornie udowadniają, że może nie jest jeszcze aż tak źle. Sprze-

daż płyt winylowych stale rośnie, a w 2017 roku prognozowane jest jej apogeum. Aczkolwiek wyni-ki te nie są tak jednoznaczne na korzyść płyt analogowych jak wypowiedzi „moich” bohaterów. Najnowsze badania BBC (kwie-cień 2017) wykazały, iż połowa współczesnych kupców czarnych krążków nie słucha płyty po za-kupie, a 7% ankietowanych nie posiada nawet gramofonu. *cytat z filmu Amelia reż. Jean-Pierre Jeunet **fragment książki Jakuba Banasiaka 15 stu-leci. Rozmowa z Wilhelmem Sasnalem

W NUTACH

kulturadogorynogami.plLIPIEC 2017, WARsZAWA

Michalina Bieńko

9

Niemiecko–żydowski imigrant w Stanach Zjednocznych, Emil Berliner, pod koniec XIX wieku zrewolucjonizował kulturalną rzeczywistość. Wynaleziony przez niego gramofon i płyta zapoczątkowały erę masowej rozrywki. W XX wieku płyty szelakowe i winylowe towarzy-szyły ludziom niemalże przez całą epokę, rejestrując jej wszystkie jasne i ciemne strony.

Świat, w którym płyty robi się jak naleśniki*

Zareklamuj sie w kulturZe

SzuKaSz NIeDRogIeJ I SKuteCzNeJ ReKLamy?

Skontaktuj się z naszym biurem reklamy:

Justyna [email protected]

Lub sprawdź ofertę reklamową dostępną pod adresem:

kulturadogorynogami.pl/reklama/

może aRtyKuł SpoNSoRoWaNy?

potRzebuJeSz ReKLamy W INteRNeCIe?

R e K L a m a W ł a S N a W y D a W C y

,

Page 10: kulturadogorynogami kulturadogorynogami kultura do góry …kulturadogorynogami.pl/gazeta/NR_2_LIPIEC2017.pdf · dorosłych Tove Jansson, autor-ka serii książek o Muminach: „Właściwie

Jak się okazało, latanie całkiem polubiłam. Co prawda zawsze czuję się nieco niepewnie pod-czas startu i lądowania (choć zdecydowanie wolę to pierwsze), jednak nauczyłam się ignorować swój psychiczny dyskomfort. O wiele gorsze są dla mnie turbulencje. Pamiętam lot po-wrotny z Anglii. To była zima, mieliśmy lądować w Lublinie. Jakieś pół godziny przed koń-cem podróży wpadliśmy – już na terenie Polski – w jakiś sza-lony wir powietrza, który spo-wodował najgorsze turbulencje, jakie miałam okazję przeżyć. Miałam wrażenie, że skrzydło przy którym siedziałam, za-raz wygnie się w drugą stronę i złamie. Trzęsło nami jak na rol-lercoasterze, a płaczące wokół małe dzieci wcale nie pomagały utrzymać spokoju. Zaciskałam

zęby i modliłam się, by nie zwy-miotować. Całe szczęście, że nie leciałam sama, a z przyjaciółką – w końcu z bliską osobą u boku zawsze łatwiej pokonać strach.

Pamiętam też, jak w zeszłorocz-ne wakacje leciałyśmy z Igą i Ju-styną do Grecji. Trzeba tu pod-kreślić, że Iga należy do osób, które bardzo nie lubią wszyst-kiego, co związane z samolota-mi. W drodze powrotnej siedzia-łyśmy obok siebie i tuż przed startem usłyszałam pytanie: „Magda, a mogę cię złapać za rękę jak będziemy startować?”.

Do dziś zastanawiam się, czy zgodzenie się na to było dobrą decyzją, bo już po pięciu minu-tach moja dłoń była zdrętwiała od mocnego uścisku. Grunt jed-nak, że pomogło – Iga wcale nie

zwariowała ze strachu, a nawet całkiem dobrze przeżyła ten lot.

Co jednak kiedy jesteśmy zmu-szeni lecieć gdzieś sami? Cóż – najprostszym sposobem jest zapoznać się z pasażerem sie-dzącym obok, by podczas lotu zająć się rozmową. Jeśli jednak

nie jesteśmy fanami zawiera-nia przypadkowych znajomości w chmurach, rozwiązań jest kil-ka. Jednym z moich ulubionych jest dobra lektura - koniecznie taka z wciągającą fabułą, by móc zupełnie nie zwracać uwagi na wszystkie stresogenne czynniki dookoła.

Dobrym wyjściem jest również relaksująca playlista. Nie od dziś wiadomo przecież, że muzyka ma zbawienny wpływ na ludz-ką psychikę – na pewno więc pomoże pozbyć się stresu pod-czas lotu, a dodatkowo zagłuszy niekiedy irytujących czy głośno zachowujących się współpasa-żerów. Podobnie sprawa ma się z dobrym (lub po prostu ulubio-nym) filmem.

Świetnym wyjściem w tej sy-tuacji jest też…sen. Na wiele osób (w tym czasami na mnie) wszelkie środki lokomocji dzia-łają nasennie. Nie dość, że śpiący człowiek nie ma czasu na stre-sowanie się i pisanie czarnych scenariuszy, to jeszcze podróż mija błyskawicznie, a i ewen-tualne prawdopodobieństwo skutków ubocznych w postaci

choroby lokomocyjnej jest zmi-nimalizowane.

Jest jeszcze jeden sposób na przezwyciężenie strachu, jed-nak obawiam się, że nadaje się on tylko dla osób o naprawdę mocnych nerwach i silnej woli. Wyobraźcie sobie miejsce, które od zawsze chcieliście odwiedzić. Gotowe? To teraz wyobraźcie sobie, że by się do niego dostać, musicie spędzić w samolocie co najmniej (w najlepszym przy-padku) pięć godzin. I co wy na to? Bo ja – mając na uwadze wszystkie te mało przyjemne aspekty samolotowych podró-ży - mam w głowie tylko jedno. „Co? JA nie dam rady? Spadaj, strachu! Moje marzenia są więk-sze i silniejsze niż ty!”.

kulturadogorynogami.pl LIPIEC 2017, WARsZAWA

Ciągle z głową w chmurach

Re

KL

am

a

Magda Futyma

Dobrze pamiętam mój pierwszy lot samolotem. Trzy lata temu kupiłam – zupełnie spontanicznie – bilet w jedną stronę do holenderskiego Eindhoven. Na lotnisku stre-sowałam się jak szalona, że zostanę zatrzymana podczas kontroli, że przez przypadek wrzucę do bagażu podręcznego coś, czego nie mogę przewozić. Nie wiedziałam za bardzo czego się spodziewać – czy polubię latanie? Może dająca czasami o sobie znać choroba lokomocyjna odezwie się w najmniej spodziewanym momencie – w chmurach? I oczywiście najgorsze: co jeśli wydarzy się coś niebezpiecznego? Awaria, usterka, awaryjne lądowanie? Co prawda prawdopodobieństwo wypadku lot-niczego jest o wiele mniejsze niż wypadku drogowego (nie bez powodu transport lotniczy jest najbezpieczniejszy na świecie), ale… Człowiek z natury nie jest przyzwy-czajony do latania. Bezpieczniej czujemy się na ziemi – i nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Problem natomiast zaczyna się w momencie, kiedy strach przed podróżą samolotem paraliżuje na tyle, że nie jesteśmy w stanie go pokonać, a co często za tym idzie – nie jesteśmy w stanie spełniać swoich marzeń o zobaczeniu dalekich krajów.

W DRODZE

10

#

Więcej tekstów podróżniczych Magdy odnaleźć można na stronie: stopempoprzygode.blogspot.pl

Page 11: kulturadogorynogami kulturadogorynogami kultura do góry …kulturadogorynogami.pl/gazeta/NR_2_LIPIEC2017.pdf · dorosłych Tove Jansson, autor-ka serii książek o Muminach: „Właściwie

ul. Francuska 32 – punkt foto

Iga Herłazińska: Zakład foto-graficzny założony został w 1945 roku przez Danutę Kosińską-Grochowską (dziś prowadzo-ny jest przez syna pani Danuty, Roberta Grochowskiego). Osiec-ka słynęła z miłości do robienia zdjęć, fotografowała od dzieciń-stwa, dlatego często przychodzi-ła na Francuską 32, żeby kupić importowaną z NRD kliszę marki ORWO czy wywołać fotografie. Swojej pasji – fotografii – poetka poświęciła książkę Na początku był negatyw, gdzie oprócz wyko-nanych przez siebie zdjęć (i zdjęć samej siebie) zamieściła krótkie felietony dot. poszczególnych sytuacji uchwyconych w kadrze.

Justyna Potasiak: Dziś ten nie-pozorny punkt przy Francu-skiej 32 wciąż pamięta Osiecką – na witrynie możemy odnaleźć jej zdjęcia, tu w towarzystwie zmarłej niedawno Danuty Sza-flarskiej.

ul. Francuska 31 – Kawiarnia Sax

JP: Przy ulicy Francuskiej 31 niegdyś swoją siedzibę miała kawiarnia Sax, będąca jednym z ulubionych miejsc poetki. Sły-szałam wiele opowieści o tym, że

miała tam swój ulubiony stolik, przy którym powstało wiele jej tekstów, które miała w zwyczaju spisywać nawet na papierowych serwetkach. IH: Ówczesna kawiarnia Sax sły-nęła z bogatego asortymentu… alkoholi. Właścicielce tego miej-sca – która także nie stroniła od napojów wyskokowych – Osiec-ka poświęciła utwór „Marzenki”.

ul. Francuska 15 – księgarnia

IH: Za czasów Osieckiej przy Francuskiej 15 znajdowała się ogromna księgarnia. Było to ulubione miejsce poetki, która kochała książki. Dzisiaj znaj-duje się tam księgarnia Eureka, znacznie mniejsza niż ta, do któ-

rej przychodziła Osiecka, jednak niezwykle urokliwa, z szeregiem interesujących czytelniczych po-zycji na wystawie oraz… dwoma przepięknymi kotami, Cezarem i Czakiem. Aż trudno zgadnąć czy przechodniów przyciągają do tego miejsca bardziej książki, czy jednak futrzaste stworzenia.JP: Miałyśmy to szczęście, że w trakcie naszego spaceru – koty postanowiły usiąść w witrynie, a tym samym dać się obfotogra-fować licznym przechodniom. Urocze to miejsce i znów użyję tego słowa – bardzo niepozorne, a znów mam wrażenie, że skrywa niejedną historię. Ponadto jest to kolejne z wymienianych przez nas miejsc, które pamięta po-etkę, gdyż wiele wystaw się tam zmienia, ale jedna, ta z książka-mi Osieckiej, obecna jest zawsze.

ul. Francuska 11A– pomnik Osieckiej

JP: Przemierzając ulicę Fran-cuską, warto zatrzymać się na chwilę przy pomniku Agnieszki Osieckiej, drugim (zaraz po ta-blicy pamiątkowej) najczęściej fotografowanym miejscu, ko-jarzonym z poetką. My trafi-łyśmy akurat na czas niedługo po rocznicy jej śmierci, więc na stoliku wciąż spoczywały wią-zanki kwiatów. Natomiast cieka-wostką jest to, że w znajdującej się obok pomnika naleśnikarni Rue de Paris, w czasie, gdy Sa-ską Kępę zamieszkiwała Osiec-ka, znajdowała się drogeria…

IH: … i to właśnie tam poetka kupowała zazwyczaj kosmety-ki. Osiecka nie lubiła jednak się malować; najczęściej nakładała tylko krem na twarz, usta ma-lowała szminką. Artystka nie przywiązywała także uwagi do ubioru, sama wielokrotnie pod-kreślała: „Najbardziej pasuje do mnie teoria wymyślona przez

psychologów, według której ko-biety najchętniej ubierają się tak, jak wtedy gdy miały dwadzieścia lat. Ja właśnie tak się noszę, naj-bardziej podobają mi się stroje, które można było kupić w Pedecie w 1958 roku, i strasznie mi przykro, że dziś są nieosią-galne w sklepach”. Jak mówią jej przyjaciele, ubierała się dziwnie, zakładała zupełnie niepasują-ce do siebie rzeczy, największą zaś słabość miała do kapeluszy..

Część trzecia spaceru śladami Osieckiej w numerze sierpniowym.

Śladami Osieckiejkulturadogorynogami.plLIPIEC 2017, WARsZAWA 11

# MIEJSCA

Re

KL

am

a

Saska Kępa to dziesiątki urokliwych miejsc, pamiętają-cych czasy Agnieszki Osieckiej. Jej kawiarnie, jej księ-garnie, jej parki…W drugiej części naszego tekstu zabierzemy Was w miejsca najczęściej odwiedzane przez poetkę, miej-sca, które stały się „jej drugim domem”.

ul. Francuska 11A – pomnik Osieckiej

„O czym to ta Marzenka tak marzy, kiedy noc złotym brzaskiem się żarzy?

O miłości – rzecz jasna, żeby nie gasła

ani nocą, ani dniem”.

CZĘŚĆ II

ul. Francuska 31 – Kawiar-nia Sax (obecnie Baobab)

ul. Francuska 15 – księgarnia

Iga Herłazińska Justyna Potasiak

Page 12: kulturadogorynogami kulturadogorynogami kultura do góry …kulturadogorynogami.pl/gazeta/NR_2_LIPIEC2017.pdf · dorosłych Tove Jansson, autor-ka serii książek o Muminach: „Właściwie

KONKURs

kulturadogorynogami.pl LIPIEC 2017, WARsZAWA12

Bliźnięta (23.05 – 21. 06)Energia Księżyca sprawi, że wstąpisz na intelektualne wyżyny. Realizuj wszystkie pomysły, które przychodzą Ci do głowy, któryś z nich na pewno zakończy się sukcesem. Nie pozwól żeby czynniki zewnętrzne pokrzy-żowały Twoje artystyczne plany, nie słuchaj zgryźliwych komentarzy za-zdrośników.

Rak (22.06–22.07)Lipiec to zdecydowanie Twój miesiąc. Dni w tym mie-siącu są najdłuższe w roku, z czego można dobrze sko-rzystać – to wspaniała wia-domość, ponieważ starczy Ci czasu zarówno na pracę, jak i na kulturę. Korzystaj z długich, romantycznych wieczorów. Najlepiej nad brze-giem Bałtyku.

Lew (23.07–23.08) Nie zaniedbuj swoich bliskich, znajdź czas na okazywanie im uczuć. Być może nie każdy z nich podziela Twoje zamiłowanie do festiwali folklory-

stycznych na Pod-lasiu, jednak pamiętaj – o gustach się nie dyskutuje, na-wet gdy uwa-żamy je za złe.

Panna (24.08–22.09) Lipiec to czas na zmiany. Lato przynosi ze sobą czas, które będzie Ci potrzebny do podjęcia ważnych decyzji. Energia Saturna pomoże otworzyć się na nowe doznania. Może najwyższa pora na kurs salsy lub tanga? Wyku-pienia karnetu na przypadkowy festi-wal? Pomyśl o tym, lato też kiedyś się kończy.

Waga (23.09–23.10) Nie przejmuj się tym, co myślą i mó-wią o Tobie inni. Być może nadal nie masz dobrze płatnej pracy, jednak jesteś najbardziej oczytaną osobą w całym mieście. Jeśli nie masz z kim porozmawiać, wstąp do biblioteki – w niej zawsze jesteś mile widziany.

Skorpion (24.10–22.11) Lipiec to dobry czas na rozprawienie się z przeszłością. Za-cznij prowadzić dziennik, w którym opiszesz swoje letnie dni – one mają to do siebie, że są bogate w przygody. Nie po-zwól na to, by cokolwiek Ci umknęło. Znajdź czas na wszystko, czego nie mogłeś zrobić przed wakacjami.

Strzelec (23.11–21.12) Nie zapomnij o swo-ich znajomych, po-święcaj im więcej uwagi. Spotkaj się z dawno niewi-

dzianym przyjacielem; wycią-gnij koleżankę na kawę lub spa-cer. Wspólna wizyta w kinie to także świetny pomysł – nieważne co, waż-ne, że razem.

Koziorożec (22.12 – 20. 01) Wyłącz telefon komórkowy – potrze-bujesz spokoju i chwili dla siebie. Zamiast biec wciąż w miejskim zgiełku, znajdź chwilę na czas z książką w parku. To dobry czas na przypomnienie sobie klasyki dzie-ciństwa i poczucie klimatu beztroskich dni.

Wodnik (21.01– 19.02) Nie stresuj się, nie myśl o nieistot-nych rzeczach, skup się na tym, na czym Ci najbardziej zależy. Rozwijaj swoje pasje – bądź twórczy. Nie zapominaj przy tym o śmiechu, który jest złotym środkiem na

wszystko. Także na niewielkie niepo-wodzenia, które

mogą przytrafić Ci się w lipcu.

Ryby (20.02– 20.03) W tym miesiącu sprzyja Ci gwiezdna moc. Ludzie w Twoim otoczeniu będą bardzo przychylni i ciekawi Twoim pomysłów. Kto wie, może w końcu

znajdziesz kompana na sza-loną podróż autosto-pem po Europie? Pamiętaj, żeby ni-gdy nie rezygno-wać ze swoich marzeń.

Baran (21.03-20.04) Letnie miesiące nie będą dla Ciebie owoc-ne w spotkania towa-

rzyskie i zawieranie nowych znajomości. Nie przejmuj się tym!

Pamiętaj, że książ-ka, film czy spektakl teatralny to zawsze dobre wyjście, a czas spędzony w pojedynkę też może być interesujący.

Byk (21.04– 20.05) Lipiec to dla Ciebie miesiąc suk-cesów zawodowych, jednak uwa-żaj – ucierpią przez to Twoje relacje z bliskimi. Może to najwyższy czas na spontaniczny wypad za miasto albo wycieczkę w góry? Natura sprzyja przemyśleniom i zacieśnianiu więzi. Wykorzystaj to.

rysunkiBasia Rochowczyk

HOROsKOP#Tak jak obiecaliśmy, publikujemy zwycięskie zdjęcie!

Zestaw Kulturomaniaka trafia do rąk KATARZyNy PILCH. Namawiamy Was do publikowania swoich zdjęć z naszą gazetą na Instagra-

mie, oznaczając je #KuLTuRASIEGNELADRuKu. Wykorzystajcie wakacyjny czas, zabierzcie papierową wersję Kultury do góry nogami w najbardziej

odległe zakątki i dajcie sobie szansę na wygranie pakietu książek i biletów.

Być może to właśnie WASZE zdjęcie pojawi się w kolejnym numerze?

#

Re

KL

am

a