40
3/14/2014 Namysłów wrzesień 2014. Szlakiem tęsknoty Mieczysław Iłowski W marzeniach, w gąszczy snów Wciąż widzę Lwów i Lwów Niestety nie masz człeku Na głaz nostalgii leku Biorę więc kostur w graby, Na nogi stare szkraby, Torbę, funt krwawej kiszki, Hulam do Lwowa „na piszki” A mnie pytają często: dokąd, człeku W tak posiwiałym wieku? I odpowiadam:: W cmentarne Lwowa bramy Tam przecież bliskich mamy Tak wielu i tak bliskich Dlatego my też hulamy, tyle, że nie „na piszki” Pamiątka święceń kapłańskich ks. Zygmunta Mikluszki. Brzeżany 1934r. W dzisiejszym numerze min: Dzieci z Jaremcza na wypoczynku w Polsce I Namysłowski Jarmark Kresowy Rozmowa z nestorem środowisk kresowych w Namysłowie – Panem Kazimierzem Moskalem „… u nas w Krotoszynie” – promocja książki Pana Stanisława Czyżowicza i Mariusza Czarneckiego - „Krotoszyn koło Lwowa” Właśnie minęła 75 rocznica utraty Polskich Kresów

namysłowskie spotkania kresowe 3/13/2014

Embed Size (px)

Citation preview

Page 1: namysłowskie spotkania kresowe 3/13/2014

3/14/2014 Namysłów wrzesień 2014.

Szlakiem tęsknoty Mieczysław Iłowski

W marzeniach, w gąszczy snów Wciąż widzę Lwów i Lwów Niestety nie masz człeku

Na głaz nostalgii leku Biorę więc kostur w graby,

Na nogi stare szkraby, Torbę, funt krwawej kiszki,

Hulam do Lwowa „na piszki”

A mnie pytają często: dokąd, człeku W tak posiwiałym wieku?

I odpowiadam:: W cmentarne Lwowa bramy Tam przecież bliskich mamy

Tak wielu i tak bliskich Dlatego my też hulamy, tyle, że nie „na piszki”

Pamiątka święceń kapłańskich ks. Zygmunta Mikluszki. Brzeżany 1934r.

W dzisiejszym numerze min:

Dzieci z Jaremcza na wypoczynku w Polsce I Namysłowski Jarmark Kresowy Rozmowa z nestorem środowisk kresowych w Namysłowie – Panem Kazimierzem Moskalem „… u nas w Krotoszynie” – promocja książki Pana Stanisława Czyżowicza i Mariusza

Czarneckiego - „Krotoszyn koło Lwowa” Właśnie minęła 75 rocznica utraty Polskich Kresów

Page 2: namysłowskie spotkania kresowe 3/13/2014

Właśnie minęła 75 rocznica utraty Polskich Kresów

Jakoś tak cicho i niezauważalnie minęła 75 rocznica utraty Polskich Kresów. Mało które media zauważyły, że takie wydarzenia miały kiedyś miejsce. A przecież takie miasta jak Wilno, Grodno, Lwów, Tarnopol, Stanisławów, Łuck i dziesiątki innych polskich miast, miasteczek i wsi w wyniku konfliktów zbrojnych wywołanych przez dwa totalitaryzmy - hitlerowski i sowiecki utraciły wtedy związek z krajem. Już 1 września 1939 roku, podstępny napad hitlerowskich Niemiec na Polskę zapoczątkował realizację zdradzieckiego paktu Ribbentrop – Mołotow. Następnym etapem była data 17 września, kiedy wschodnią granicę Polski przekroczyła Armia Czerwona, zajmując wschodnie terytoria Polski. Pierwszy opór najeźdźcom stawił Korpus Ochrony Pogranicza, mimo że obowiązywał rozkaz Naczelnego Wodza marszałka Rydza Śmigłego, aby z bolszewikami nie walczyć. W czasie akcji zajmowania wschodnich województw II RP prowadzonej przez sowietów zginęło ok. 3 tys. polskich żołnierzy i policjantów oraz ok. 1 tys. osób cywilnych, ok. 10 tys. zostało rannych. Do sowieckiej niewoli dostało się 250 tys. żołnierzy polskich, w tym 18 tys. oficerów.

Radzieccy generałowie wzywali polskich żołnierzy by: „Bronią, kosami, widłami i siekierami bij swoich odwiecznych wrogów – polskich panów”.

Sowiecka ulotka do żołnierzy polskich, 17 września 1939 – Dowódca Frontu Ukraińskiego Siemion Timoszenko. foto. Wikipedia

Jedne z największych zbrodni popełnionych na polskich żołnierzach i ludności cywilnej zostały popełnione w Tarnopolu, Włodzimierzu Wołyńskim, Rohatyniu, czy Sarnach, gdzie sowieci rozstrzelali całą kompanię KOP-u, razem 280 żołnierzy i oficerów. W tych dniach agresorzy zamordowali dowódcę Okręgu Korpusu w Grodnie - gen. Józefa Olszynę-Wilczyńskiego oraz jego adiutanta. Ofiary zostały zamordowane strzałem w tył głowy. Egzekucja odbyła się na oczach żony generała. Inną konsekwencją działań bolszewików była aktywizacja nacjonalizmu

Page 3: namysłowskie spotkania kresowe 3/13/2014

ukraińskiego. Organizujące się bandy złożone z aktywistów Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów oraz zwykli mieszkańcy ukraińskich wsi leżących na szlaku odwrotu wojsk polskich, polowali na polskich żołnierzy z rozbitych oddziałów, żołnierzy wycofujących się ku granicy rumuńskiej i węgierskiej, czy po prostu żołnierzy powracających do domu. Do dramatycznych wydarzeń doszło min. w Stryju, Mikołajowie koło Lwowa, Chodorowie, Otyni, Złoczowie, czy Podhajcach.

Następna symboliczna data z pamiętnego sierpnia, to 22 września. W tym dniu, po dziesięciu dniach obrony, Lwów został przekazany wojskom sowieckim. Przekazany, nie zdobyty! Miasto „Semper Fidelis” broniło się przed wojskami niemieckimi tak skutecznie, że Niemcy go nie zajęli. Dowódca obrony Lwowa Gen. Władysław Langner, aby uniknąć zajęcia miasta przez Niemców, nie wiedząc o wcześniejszych umowach niemiecko – radzieckich, na podstawie uzgodnionych ze stroną sowiecką umów i gwarancji, przekazał Lwów Rosjanom. "Protokół ogłoszenia o przekazaniu miasta Lwowa Armii Czerwonej", wynegocjowany przez delegację obrońców miasta pod dowództwem gen. Langnera, gwarantowała min. oficerom nietykalność i wolność osobistą oraz możliwość wyjazdu za granicę. Szeregowi i podoficerowie mieli zagwarantowany powrót do domu. Nie wszyscy żołnierze pogodzili się z tym. Grupa oficerów i podoficerów wtargnęła z bronią do gmachu Dowództwa Obrony Lwowa, domagając się dalszej obrony miasta. Dopiero po długich rozmowach, osiągnięto porozumienie i żołnierze wycofali się. Oczywiście, sowieci nie dotrzymali zawartych umów. Po opuszczeniu miasta, już za jego granicami, oficerowie zostali wzięci do niewoli. Zostali uwięzieni w obozie w Starobielsku, a następnie w ogromnej większości rozstrzelani w Charkowie i pochowani w „dołach śmierci” w Piatichatkach. Natomiast lwowscy policjanci, po dotarciu do niedalekich Winnik, tuż za rogatką łyczakowską, zostali na miejscu rozstrzelani z karabinów maszynowych. Tak zostały zrealizowane umowy zawarte z sowietami. Po zajęciu Lwowa, Rosjanie rozpoczęli grabież miasta. W więzieniu Brygidki, rozstrzelali jeszcze pojmanych policjantów i żołnierzy, a przy rogatce na ul. Zielonej, grupę oficerów. Część oficerów, która odmówiła pójścia do niewoli, zdjęła mundury i przeszła do podziemia i w ten sposób uniknęła Katynia.

OrA

Defilada kawalerii sowieckiej po kapitulacji Lwowa, Wały Hetmańskie obok Grand Hotelu

foto. Wikipedia

Page 4: namysłowskie spotkania kresowe 3/13/2014

Na całym terenie zajmowanym przez Armię Czerwoną, posuwały się za nią oddziały specjalne NKWD, które natychmiast aresztowały i rozstrzeliwali przedstawicieli polskich elit, według przygotowanych wcześniej przez miejscowych komunistów list proskrypcyjnych. Po podpisaniu 28 września 1939 roku traktatu radziecko – niemieckiego o granicach i przyjaźni, który ustalił granice pomiędzy agresorami na linii Bugu, przyszedł czas na zwołanie we Lwowie, ukraińskiego zgromadzenie ludowego, który „musiał” uchwalić prośbę o wcielenie zajętych terenów do ZSRR. Polaków zmuszono do przyjęcia sowieckiego obywatelstwa, a parę miesięcy później rozpoczęły się masowe wywózki tysięcy obywateli polskich na Syberię i do Kazachstanu.

Część oddziałów Wojska Polskiego, wykonując rozkaz Naczelnego Wodza wycofała się w kierunku granicy rumuńskiej i węgierskiej i przekroczyła granice II RP. W Zaleszczykach, na stronę rumuńską przez most na Dniestrze, granicę przekroczył min. prymas polski August Hlond, w Kutach nad Czeremoszem rząd z premierem, prezydentem RP i naczelnym wodzem, a na Przełęczy Tatarskiej w Karpatach, na stronę węgierską, w szyku bojowym, pod sztandarami, przeszła sławna, niepokonana w kampanii wrześniowej, broniąca Lwowa, 10 Brygada Kawalerii Pancernej gen. Maczka oraz zespół „Wesołej Lwowskiej Fali”.

Tak zakończyła się polska obecność na tych terenach, która trwała tu od wieków.

Po roku 1990, walki żołnierza polskiego w obronie wschodnich granic RP w II wojnie światowej zostały upamiętnione na Grobie Nieznanego Żołnierza w Warszawie napisem: „OBRONA GRANICY WSCHODNIEJ RP 17 IX – 1 X 1939”.

23 września 2009 r. Sejm Rzeczypospolitej Polskiej przyjął przez aklamację Uchwałę upamiętniającą agresję Związku Radzieckiego na Polskę 17 września 1939 r.

Zajęcie wschodnich terenów II RP, było uroczyście świętowane w ZSRR pod nazwą „Kampania wyzwoleńcza Armii Czerwonej”.

Trudno uniknąć porównań działań ZSRR we wrześniu 1939 roku do tego, co dzieje się obecnie na wschodniej Ukrainie. Po aneksji Krymu, nowo wybrane samozwańcze władze też poprosiły władze Federacji Rosyjskiej o przyjęcie w jej skład. Pewnie w niedalekiej przyszłości zrobią to władze separatystycznych republik ludowych z Ługańska i Doniecka. Pewnie potem będą inni. Historia ponownie zatacza koło. Nie pierwszy raz i na pewno nie ostatni. Poza granicami Polski, pozostała połowa naszej historii. Bez ludzi związanych z kresami, trudno też wyobrazić sobie naszą kulturę i sztukę. Niemożliwym byłoby ukształtowanie naszej tożsamości narodowej. To „kresowe stanice” broniły przez wieki naszych wschodnich granic.

Przez długie lata PRL-u, takie słowa jak Kresy, Lwów, czy Wilno, skutecznie były rugowane z polskiej pamięci i z polskich serc. Zabraniano pamiętać o „lwowskich orlętach”, o wywózkach na Sybir, czy o banderowskich mordach dokonanych na obywatelach polskich. Poniżono Polaków urodzonych na Kresach, wpisem w dowodzie osobistym, że urodzili się w ZSRR.

Dlatego trudno pogodzić się z tym, że dzisiaj nie przypomina się szczególnie młodym Polakom co przeszli ich dziadowie. To nasze młode pokolenie ma być strażnikiem naszej niepodległości i suwerenności. Ale by mogli być w tym skuteczni, muszą znać swoją historię, a poznają ją wtedy, gdy każda data wiążąca się z historią Polski będzie im przypominana. Ta kojarząca się bardzo dobrze i ta bardzo źle.

Page 5: namysłowskie spotkania kresowe 3/13/2014

Nie można koniunkturalnie wybierać tylko tych faktów, które są dla nas w danej chwili wygodne. Pojednanie pomiędzy narodami musi być zbudowane na prawdzie. To podstawa. Prawda stała się podwaliną pojednania polsko-niemieckiego. Opierając się na tym wzorcu czekamy na pojednanie z naszymi wschodnimi sąsiadami – Ukraińcami i Rosjanami. To pierwsze trwa i rodzi się w bólach. Wspomagaliśmy Ukraińców w 2004 roku, w czasie Pomarańczowej Rewolucji i dziesięć lat później na Majdanie, odwiedzamy się my, odwiedzają się nasze dzieci, rozwija się współpraca pomiędzy miastami, nawiązywane są kontakty gospodarcze, a jednak czegoś jeszcze brakuje. Nasza wspólna historia jest trudna, ale nie na tyle, by przy dobrej woli obu stron (!) nie można było pozostawić ją młodemu pokoleniu taką, by nie dzieliła, a łączyła. I to jest najważniejsze zadanie pokolenia, które już odchodzi, a które było świadkiem tragicznych wydarzeń na Kresach Wschodnich we wrześniu 1939 roku.

Z ostatniej chwili, 25 września 2014 rok:

W tym roku, kapituła nagrody Lecha Wałęsy, przyznała ją ukraińskiemu ruchowi społecznemu „Euromajdan”. Uzasadniła to następująco:

"Decyzją Kapituły, tegoroczna Nagroda Lecha Wałęsy stanowi uhonorowanie konsekwencji i determinacji tysięcy mieszkańców Ukrainy, którzy mimo świadomości podejmowanego ryzyka, otwarcie wyrazili swoje proeuropejskie i prodemokratyczne marzenia, rozpoczynając walkę o zmianę sytuacji społeczno-politycznej w swoim kraju, "wyniósł na sztandary uniwersalne wartości wolności i godności ludzkiej, otwierając tym samym drogę do budowy państwa w pełni demokratycznego".

Tego samego dnia Prezydent Ukrainy Petro Poroszenko w Kijowie stwierdził:

"Wojownicy UPA to przykład bohaterstwa oraz przykład stosunku do Ukrainy. Takie jest moje zdanie" - powiedział prezydent Ukrainy Petro Poroszenko na konferencji prasowej.

Prezydent Poroszenko odniósł się też na dzisiejszej konferencji do kwestii nadania członkom UPA statusu weteranów:

„OUN-UPA to bardzo ważna kwestia, podniesiona w sam raz. Wcześniej zagadnienie bojowników OUN-UPA dzieliło Ukrainę. I dlatego na porządku dziennym nie było ono poruszane. W Galicji, na ziemi iwano-frankiwskiej, w Równem, na Wołyniu było ono rozwiązywane na poziomie miejscowych rad. Ale obecnie czas jest dobry. Bo kimże jest żołnierz, który broni swojego kraju, tak jak to robili żołnierze UPA? Jeśli zwróciliście uwagę, to na moim wystąpieniu inaugurującym prezydenturę i na Dniu Flagi Państwowej, to UPA była wspominana jako przykład bohaterów. Takie jest właśnie moje stanowisko” - mówił prezydent.

Nowe banderowskie koszulki Karpat Lwów

Karpaty Lwów na co dzień grają w barwach zielono-białych. Ich drugim zapasowym strojem będą odtąd koszulki czerwono-czarne, nawiązujące do kolorów, którymi od 1940 roku posługuje się Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów (banderowska). Podobnych barw używało również zbrojne ramie OUN (b) - Ukraińska Powstańcza Armia (UPA)

Page 6: namysłowskie spotkania kresowe 3/13/2014

"Wybór właśnie takich kolorów stroju to swoisty ukłon w stronę kolorystyki ruchu narodowo-

wyzwoleńczego walczącego o wolność Ukrainy, na czele którego stał Bohater Ukrainy Stepan

Bandera" - wyjaśniał na konferencji prasowej kierownik centrum prasowego klubu Danyło Nikulenko.

Szalikowcy lwowskiego klubu znani są ze swoich sympatii do ruchu nacjonalistycznego. W ich sektorach wiszą czerwono-czarne flagi, napisy Banderstadt, wizerunki liderów OUN-UPA. Podczas meczów na trybunach często wykrzykiwane są partyjne pozdrowienia OUN (b): "Sława

Ukrainie! - Sława Bohaterom

Sektor kibiców Karpat na lwowskim stadionie i prezentacja nowych strojów pod pomnikiem

Bandery we Lwowie.

Stal Mielec wycofała zaproszenie dla banderowskiego klubu

Zgodnie z informacjami przekazywanymi wcześniej mediom przez Marcina Siembidę reprezentującego inicjatywę "Razem dla Kresów" Zarząd Stali Mielec jeszcze raz rozpatrzył sprawę turnieju jaki jest organizowany z okazji 75-lecia istnienia klubu. Po głośnych protestach kibiców Zarząd zmienił decyzję w sprawie udziału w nim ukraińskiej drużyny Karpaty Lwów - znanej z odwoływania się do tradycji OUN-UPA i gloryfikowania Stepana Bandery.

Jak czytamy w oświadczeniu "Klub FKS Stal Mielec informuje, że rozważył wszystkie głosy Kibiców w sprawie udziału w Święcie 75 lat Stali Mielec drużyny Karpaty Lwów. Mając na uwadze świąteczną atmosferę, troskę o bezpieczeństwo, szczytny cel, postanowiliśmy podziękować Karpatom za udział w turnieju i zaprosić Pogoń Lwów". Pogoń Lwów już potwierdziła przybycie swoje uczestnictwo

Kresy.pl

O tych wydarzeniach, żadne ważniejsze media w Polsce nie poinformowały.

Page 7: namysłowskie spotkania kresowe 3/13/2014

Rozmowa z nestorem środowisk kresowych w Namysłowie – Panem Kazimierzem Moskalem

Panie Kazimierzu, skończył Pan już 90 lat. Jak wielu Namysłowian urodził się Pan na Kresach II RP.

Tak. Nazywam się Kazimierz Moskal, urodziłem się 14 lutego 1924 roku w Bieniawie, powiat Podhajce, woj. Tarnopol na Podolu. Moi rodzice Anna i Franciszek, mieszkali we wsi o nazwie Bieniawa. Mój ojciec przed I wojną światową wyjechał za pracą do Stanów Zjednoczonych, gdzie przepracował 7 lat. Całym domem zajmowała się wtedy moja matka. Po powrocie do kraju, za zarobione pieniądze, kupił 25 morgów ziemi. Jak na Podole, było to dość spore gospodarstwo. Ojciec pobudował też budynki gospodarcze i zaczęliśmy gospodarzyć. Żyzny podolski czarnoziem dawał obfite plony, dlatego żyło nam się dobrze. Jednak nie trwało to długo. Pewnego zimowego dnia, tato

pojechał z naszym księdzem Józefem Rozlepiwo załatwiać jakieś sprawy kościelne do Tarnopola, przeziębił się i po niedługim czasie zmarł. Było to w 1925 roku. Z tym księdzem wiąże się ciekawa historia. Kiedy moja matka przyszła do kościoła by mnie ochrzcić, chciała dać mi na imię Filip, jednak ksiądz Józef nie wyraził na to zgody i to on nazwał mnie Kazimierz Józef. Miałem też troje rodzeństwa, siostrę Katarzynę i braci Tomasza i Jana. Jak zapamiętał Pan swoją rodzinną wieś?

Bieniawa, to wioska, w której mieszkali Polacy i Ukraińcy. Był kościół kryty strzechą, który wybudował jeszcze ks. Rozlepiwo zaraz po zakończeniu I wojny. Później zbudowano nowy kościół, którego budowę dokończył ks. Władysław Żygiel. W tym kościele do dwudziestego roku życia byłem ministrantem. Do parafii Bieniawa należały też wsie Siemikowce, Bohatkowce i Wola Gołuchowska. We wsi była też cerkiew, która została w czasie II wojny zniszczona. W trakcie walk frontowych i prowadzonego ostrzału, jeden z pocisków trafił w dach cerkwi, a znajdujący się pod cerkwią „upowski” magazyn broni eksplodował, doszczętnie niszcząc cały budynek. Dzisiaj w naszym kościele znajduje się cerkiew grekokatolicka. A w miejsce wieżyczki kościelnej, Ukraińcy zamontowali swoją kopułkę cerkiewną. We wsi znajdowała się też szkoła, najpierw cztero potem siedmio klasowa. Wszystkie uroczystości państwowe odbywały się pod dużym krzyżem znajdującym się nieco za wsią, w polach.

Tu należy wspomnieć, że nasz proboszcz, ks. Władysław Żygiel 10 lutego 1944 roku, został wraz ze swoją kucharką zamordowany przez banderowców. Po latach, w dramatycznych okolicznościach jego prochy zostały szczęśliwie sprowadzone do Polski i złożone w grobie w Świerczowie koło Namysłowa. Ale to opowieść na inną okazję, bo ten człowiek, wzór kapłana i opiekuna duchowego swoich wiernych, których do końca nie opuścił i zapłacił za to własnym życiem - na to zasługuje. Ja też wiele mu zawdzięczam.

Page 8: namysłowskie spotkania kresowe 3/13/2014

Stary kościół w Bieniawie, jeszcze drewniany, kryty strzechą.

Bieniawa. Kiedyś kościół, dziś cerkiew

W wieku 7 lat rozpocząłem naukę w czteroklasowej szkole w Bieniawie, następne dwie

klasy piątą i szóstą ukończyłem w Szkole Gminnej w Bohatkowcach. W czasie tych dwóch lat nauki w Bohatkowcach, w jednej ławie szkolnej siedziałem z Ukrainką Nadią. Z tym że, ona przerabiała materiał pod kątem dalszej nauki w gimnazjum ukraińskim, a ja w polskim. Bo było tak, że po sześciu latach wspólnej nauki, każdy wybierał sobie szkołę zgodnie ze swoją narodowością. Uczył nas nauczyciel o nazwisku Stoczański. Po jej ukończeniu zdałem egzaminy do I Państwowego Gimnazjum im. Wincentego Pola w Tarnopolu. Zanim wybuchła II wojna światowa zdążyłem ukończyć dwie klasy. Z chwilą wybuchu wojny musiałem przerwać naukę, gdyż dochody z gospodarstwa wystarczały tylko na kontygent oddawany okupantowi i skromne życie naszej rodziny, a kontynuowanie nauki wymagało przeprowadzki do Tarnopola, względnie Brzeżan i na to nie było już nas stać.

Często wspomina Pan Tarnopol.

Tak. Szczególnie jedno wydarzenie. W czasie mojej nauki w Tarnopolu, w dniu obchodów święta „11-go listopada”, byłem uczestnikiem ostatniej defilady ulicami polskiego Tarnopola. Wtedy przed gen. Gustawem Paszkiewiczem, dowódcą 12 Dywizji Piechoty, której sztab mieścił się właśnie w Tarnopolu, w rytm marsza granego przez orkiestrę wojskową tarnopolskiego 54 Pułku Piechoty Strzelców Kresowych, defilowali kolejno weterani Powstania Styczniowego,

Page 9: namysłowskie spotkania kresowe 3/13/2014

uczniowie gimnazjaliści, przedstawiciele społeczeństwa i na końcu maszerowali żołnierze wojska polskiego. Za rok takiej parady już nie było. W mieście rządzili już Rosjanie.

Jak pamięta Pan dzień, kiedy do Bieniawy wkroczyli Rosjanie?

Po wkroczeniu Rosjan do Polski dowiedzieliśmy się już 17 września 1939 roku. Ale pierwszy kontakt z sowieckimi żołnierzami mieliśmy dopiero dwa dni później. Wtedy przez naszą wieś prowadzono kolumnę wziętych do niewoli żołnierzy Wojska Polskiego. Był to bardzo smutny widok i zarazem nasz pierwszy kontakt z wojskiem okupantów. Wojna z Niemcami toczyła się daleko od nas, a wtedy po raz pierwszy zdaliśmy sobie sprawę, że nasza Polska już się skończyła. Mieliśmy przeczucie, ze razem z tymi żołnierzami do niewoli idzie też nasza ojczyzna. Po wprowadzeniu sowieckich porządków w Bieniawie, otwarto szkołę tzw. „dziesięciolatkę” i namówiono mnie bym do tej szkoły uczęszczał. Chodziłem więc do szóstej klasy tej szkoły, bo odpowiadała ona ósmej klasie gimnazjalnej i powtarzałem materiał. Chociaż lekcje odbywały się w języku ukraińskim, byłem najlepszym uczniem w klasie. Ówczesnym greckokatolickim księdzem w Bieniawie, był ksiądz o nazwisku Tarnopolski z Brzeżan. Jakoś bardzo mnie polubił. Przyjaźniłem się z jego córką i to chyba też pomogło mi przeżyć w późniejszych czasach. Był to ksiądz, który był bardzo przyjazny Polakom. Pomagał im w czym tylko mógł. Był też takim wiejskim znachorem. Wielu ludzi wyleczył z chorób ziołami i tylko sobie znanymi metodami. Po wojnie, w czasie prześladowania kleru grekokatolickiego, nie przyjął prawosławia. Musiał się ukrywać, a gdy zmarł, jego pogrzeb odbywał się w Kałuszu koło Stanisławowa. Całą uroczystość sprawowali polscy księża.

Co zmieniło się w stosunkach polsko – ukraińskich po 17 września?

Za „pierwszego sowieta” i zaraz po rozpoczęciu wojny niemiecko – sowieckiej w 1941 roku, zaczęły stopniowo narastać wrogie względem Polaków nastroje naszych ukraińskich sąsiadów. Przed wojną w naszej wsi wszyscy żyli spokojnie, było wiele mieszanych polsko – ukraińskich rodzin, w tym także moja. Pomagaliśmy sobie w pracach polowych, odwiedzali się. Ukraińcy przychodzili do kościoła, my chodziliśmy do cerkwi. Nikt nie spodziewał się, że nasi spokojni dotąd sąsiedzi, w krótkim czasie staną się naszymi śmiertelnymi wrogami. Na ulicach pojawili się ukraińscy policjanci w służbie niemieckiej. Coraz częściej dochodziły do nas wieści z Wołynia o tym, co tam się dzieje. Nie chcieliśmy wtedy wierzyć, że mordy dokonywane przez „banderowców” dotrą kiedyś i do nas. Coraz częściej opowiadano o tajemniczych zniknięciach Polaków z naszej wsi. Ci ludzie już nie wracali, nikt ich więcej nie widział. Później było jeszcze gorzej. Opętani hasłami typu „haj żywe samostijna Ukraina!”, młodzi Ukraińcy z okolicznych wsi, organizowali swoje bandy, które razem z „upowcami” dokonywały makabrycznych mordów na Polakach. Wszyscy strasznie się bali. Naszą odpowiedzią było wstąpienie do Armii Krajowej i jakaś choćby niewielka próba samoobrony.

Jak Pan dzisiaj wspomina swoich sąsiadów i jak układały się wasze wzajemne sąsiedzkie relacje?

Samych sąsiadów Ukraińców wspominam dwojako. To ukraiński policjant uderzył mnie drewnianą pałką w głowę, co pozostawiło mi na całe życie zabliźnioną ranę i częściowo utracony słuch. Tylko szybkiej ucieczce zawdzięczam, że żyję. Któregoś dnia wieczorem, kiedy do naszego domu weszli ukraińscy policjanci, by zabrać nas wszystkich na posterunek, moi bracia zdążyli uciec wyskakując przez okno. Mi się nie udało. Na plebani obok kościoła, gdzie Ukraińcy urządzili swój sztab, byłem przesłuchiwany, pytali mnie czy należę do AK. Oczywiście zaprzeczałem, choć

Page 10: namysłowskie spotkania kresowe 3/13/2014

faktycznie, byłem członkiem tej organizacji. Mimo, że naciskali, do niczego się nie przyznałem. Nie bili mnie. Może dlatego, że byli tam Ukraińcy członkowie mojej rodziny. W czasie przesłuchania, w pewnej chwili, zastępca tego co mnie przesłuchiwał zwrócił się do mnie:

- Idy Kaziu do domu – więc zerwałem się z krzesła, chcąc wyjść na zewnątrz. Jednak ten dowódca wrzasnął – kazałem ci wstać? – wtedy stanąłem w miejscu nie wiedząc, co robić. Usłyszałem ponownie głos zastępcy – Idy, nie słuchaj go – szybko więc wybiegłem z budynku, wracając do domu. Bliscy nie chcieli uwierzyć, że udało mi się wrócić żywym. Długo myślałem, czemu zawdzięczam tak szczęśliwe zakończenie tej historii, która mogła się dla mnie zakończyć tragicznie. Przypuszczam, że zawdzięczam to moje ocalenie temu, który kazał mi iść do domu, a był on ojcem mojej koleżanki, którą kilka razy wcześniej odwiedziłem w ich domu. Widział mnie wtedy i na pewno zapamiętał. On też przeżył tragedię rodzinną. Za jego działalność w UPA, żona i córka zostały przez NKWD wywiezione do Kazachstanu. Wróciły dopiero długo po zakończeniu wojny. W czasie przesłuchania na plebani, w sąsiednim pokoju siedział mój ojciec chrzestny, Ukrainiec Stanisław Farion, za którego wyszła za mąż moja ciocia, stąd te pokrewieństwo. I on kiedy mnie zobaczył, nie spuszczał mnie już z oka. Później powiedział mi, że gdyby chcieli mnie bić lub zrobić mi krzywdę - on by na to nie pozwolił. By nie prowokować jednak losu, od tego czasu, na wszelki wypadek zacząłem się ukrywać.

Innym razem, a to był mój ostatni kontakt z moimi ukraińskimi sąsiadami i pożegnanie mojej rodzinnej wioski, w dniu kiedy odjeżdżałem do wojska w Czortkowie, to podwodą wieźli mnie właśnie moi ukraińscy sąsiedzi. W trakcie jazdy jeden z nich powiedział do mnie: widzisz Kaziu, jak byśmy chcieli, to moglibyśmy cię teraz zabić i nikt by o tym nie wiedział, ale że zawsze z nami dobrze żyłeś, byłeś naszym kolegą, to puścimy cię wolno.

Więc nie można ich wszystkich traktować tak samo. Byli wśród Ukraińców i tacy, którzy ratowali Polaków i nie zaślepiła ich nacjonalistyczna zbrodnicza ideologia. Może byli w zdecydowanej mniejszości, ale byli! Dlatego należy im się szacunek i pamięć o nich. Jak trafił Pan do polskiego wojska?

Kiedy na nasze tereny wkroczyła Armia Czerwona i kiedy uciekły już wojska niemieckie, na wiosnę rozpoczęto pobór do wojska. Mnie jeszcze nie było w domu, ponieważ cały czas ukrywałem się przed banderowcami, najpierw w Podhajcach, a potem w Brzeżanach. Front stanął na rzece Strypie i zostałem oddzielony od swojej rodzinnej wsi, do której nie mogłem wrócić. W Brzeżanach pracowałem w niemieckich szpitalach wojskowych, dzięki czemu wystarczało mi chleba, który otrzymywałem zamiast pieniędzy za wykonaną pracę. Po jakimś czasie przeniosłem się do polskiej wsi Małowody, w której odnalazła mnie matka, informując, że nie grozi mi w Bieniawie żadne niebezpieczeństwo i mogę spokojnie wracać do domu. Po trzymiesięcznym w miarę spokojnym pobycie w domu, starsi Ukraińcy z mojej wsi ostrzegli mnie, że znowu planowane są mordy na Polakach i najlepiej byłoby, abym wstąpił do wojska, bo tu będę żył w ciągłym strachu przed „upowskimi” nożami. Udałem się więc do punktu poborowego w Czortkowie, skąd przewieziono nas do Rzeszowa.

Tam przeszedłem trzytygodniowe przeszkolenie wojskowe. Potem gdy ogłoszono, iż wszyscy ci którzy ukończyli siedem klas lub więcej, udali się do wyzwolonego niemieckiego obozu na Majdanku, gdzie werbowano do służby wojskowej kandydatów na oficerów. Tak dostałem się do Oficerskiej Szkoły Lotniczej, która organizowała się w Zamościu. Szkołę ukończyłem już w Dęblinie, byłem po kursie szkolno-treningowym pilotażu na samolotach UT-2, ale skierowano mnie do szkoły oficerskiej w Dęblinie na stanowiska kwatermistrzowskie, najpierw jako kierownika

Page 11: namysłowskie spotkania kresowe 3/13/2014

sekcji mundurowej, a potem na zastępcę kwatermistrza szkoły do spraw intendenckich. Do moich obowiązków służbowych należały częste wyjazdy na kontrole zaopatrzenia mundurowego i żywnościowego na lotniskach polowych. W czasie jednego z takich wyjazdów do Białej Podlaskiej przeziębiłem się, co zakończyło się zapaleniem płuc i moim wielomiesięcznym pobytem w szpitalach w Warszawie i Otwocku. Cierpiałem na zapalenie wysiłkowe opłucnej na tle gruźliczym. Po wyleczeniu wróciłem do swojej jednostki i po roku, ze względu na stan zdrowia, zostałem zdemobilizowany do cywila. W wojsku dosłużyłem się stopnia kapitana. Na tym zakończyła się moja kariera wojskowa.

Pan Kazimierz w czasie służby wojskowej

Jak trafił Pan do Namysłowa? Po zdjęciu munduru, musiałem rozglądać się za pracą. Chciałem pracować tam, gdzie można

było liczyć na mieszkanie. Tak było w PGR-ach, a takie były na Dolnym Śląsku. Tak trafiłem do Zieleńca, Bąkowic, Jastrzębia, a potem do Rychnowa. Pracowałem też w kombinacie w Byczynie. Wszędzie tam pełniłem funkcję głównego księgowego. Po ukończeniu szkoły oficerskiej i pracy w wojsku w mundurówce, na takie stanowisko się nadawałem i na takie pozwolili mi lekarze, zabraniając pracy na świeżym powietrzu. Swoją karierę zawodową zakończyłem w Jastrzębiu w PUT-cie. Stamtąd przeszedłem na emeryturę i w roku 1964 zamieszkałem w Namysłowie, w nowym bloku przy ul. Reymonta. Od tego czasu związany jestem z tym miastem. Tu doczekałem się dwóch córek – Krystyny i Anny, troje wnucząt Piotrka, Jarosława i Agnieszki oraz pięcioro prawnuków – Weroniki, Jagody, Amelki Kamila i Paulinki. Moja starsza córka Krystyna, często przebywa za granicą,, młodsza zaś córka Anna z mężem Krzysztofem Gajak, mieszka dość daleko od Namysłowa. Dlatego na co dzień opiekuje się mną mój najstarszy wnuk Piotr Michalak z żoną,, z pomocy którego korzystam też, gdy trzeba zrobić zakupy, lub pojechać do lekarza. Mam jeszcze dwoje chrześniaków – Franciszka Moskala, syna mego brata Jana i Grażynę Treścińską z domu Juzak, córkę Jaminy Juzak, która jest z kolei córką mojego drugiego brata Tomasza. To między innymi dzięki wsparciu mojej rodziny mogłem dożyć w zdrowiu tak sędziwego wieku. Wszystkim im za to bardzo dziękuję. W roku 1950, ożeniłem się z Haliną Galek. Moja żona, całe życie poświęciła wychowaniu dzieci pracując w przedszkolach. Była dyrektorką Gminnego Przedszkola w Gołębiu, a następnie przedszkola w Oficerskiej Szkole Lotniczej w Dęblinie. Po przejeździe na Dolny Śląsk, kierowała najpierw przedszkolem w Bąkowicach, a potem Przedszkolem nr.2 w Namysłowie. Moja żona zmarła w 1998 roku

Page 12: namysłowskie spotkania kresowe 3/13/2014

Rok 1950. Państwa Kazimierz i Halina Moskalowie w dniu ślubu.

Za swoją długoletnią służbę i pracę zostałem odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi oraz na wniosek namysłowskiego PSL-u, Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Na pewno często wraca Pan myślami do tamtych czasów?

Bardzo często. Wszystko pamiętam, jak gdyby działo się to dzisiaj. Często myślę, ile było szczęśliwych przypadków, dziwnych zbiegów okoliczności, które sprawiły, że dożyłem takiego wieku. Sprawy z okresu wojny, ciągnęły się za mną długo. W czasie służby wojskowej w szkole oficerskiej w Dęblinie jak wszyscy należałem do partii. W prywatnych rozmowach często poruszałem tematy banderowskich mordów i wywózek na Sybir. Często wspominałem moją siostrę, którą też wywieziono na Syberię. Winą jej było to, że mieszkała na gruntach wykupionych od hr. Baworowskiego, który w Bieniawie miał swój majątek. Nie było jej dane wrócić do Polski, zmarła na Syberii. Ale o tym nie można było mówić. Wśród moich kolegów znalazł się „ubowski” konfident - por. Włodarczyk. Doniósł na mnie i z partii zostałem wyrzucony. Nie miał nawet odwagi przyjść na to zebranie, na którym mnie z partii wyrzucono, by spojrzeć mi w oczy. Potem działałem w ZSL-u, a jeszcze później w PSL-u.

Katarzyn – sistra Pana Kazimierza – zmarła na Syberii

Page 13: namysłowskie spotkania kresowe 3/13/2014

Był Pan po wojnie w Bieniawie? Tak, byłem tam w 1975 roku. Od razu poznałem moją wieś. Chodziłem po ścieżkach mojego

dzieciństwa. I choć wiele budynków jeszcze nie odbudowano po zniszczeniach wojennych, to trafiłem we wszystkie miejsca, które pamiętałem z lat młodości. Niewielu moich rówieśników pozostało w Bieniawie. Polacy stąd wyjechali, wielu Ukraińców zginęło w czasie wojny, walcząc w szeregach Armii Czerwonej, w Armii Polskiej i w UPA. Ale ci, którzy tu pozostali przyjęli mnie bardzo dobrze. Zapraszali do swych domów, gościli czym mogli. Często, nawet nocą chodziłem po okolicy i nigdy nic złego mnie nie spotkało. W rozmowach z nimi mówiłem po ukraińsku, choć wiele słów już zapomniałem. Raz usłyszałem – Kazik, mów po polsku, nie bój się! Odpowiedziałem im, że

ja nie mówię po ukraińsku dlatego, że się boję. Po prostu chcę sobie odświeżyć ten język, bo chcę jeszcze pojechać do Tarnopola i do Lwowa i nie chcę tam zwracać na siebie uwagi. Mogłem się wtedy poruszać tylko po terenie powiatu trembowelskiego, w którym znajdowała się Bieniawa. Takie wtedy były czasy. Chciałby Pan jeszcze raz zobaczyć swoją Bieniawę?

Mógłbym tam iść na piechotę, nawet dzisiaj, ostatni raz pochylić się nad grobem ojca. Pomodlić się. Ale zdrowie już nie pozwala. Dlatego zapamiętam moją wieś taką, jaką pamiętam z lat mojego szczęśliwego dzieciństwa spędzonego na Słonecznym Podolu, nad rzeką Strypą. Cmentarz w Bieniawie. Grobowiec Franciszka Moskala – ojca Pana Kazimierza – stan obecny

Dziękujemy za rozmowę. Rozmawiał Arkadiusz Oleksak Zdjęcia ze strony Biestrzykowice.pl i ze zbiorów prywatnych Pana Kazimierz Moskala

Historia pewnego zdjęcia, opowiedziana przez Pana Kazimierza.

Zdjęcie to wykonane zostało

w Bieniawie, ok. roku 1938. Widnieją na nim członkowie

koła ministrantów z miejscowego kościoła, z proboszczem parafii ks. Władysławem Żygielem

Na zdjęciu od lewej stoją ministranci: Zbigniew Bieniawski, Kazimierz

Moskal, Kazimierz Murawski, ks. Władysław Żygiel,

Wincenty Dworecki, Jan Urban i Józef Muzyka

Page 14: namysłowskie spotkania kresowe 3/13/2014

Ciekawie potoczyły się losy osób znajdujących się na tej fotografii. I tak po kolei - Zbyszek Bieniawski został wywieziony z rodziną na Syberię. Stamtąd trafił do Armii Andersa. Latał w dywizjonach lotniczych jako strzelec pokładowy. Po wojnie wyjechał do Kanady, gdzie żyje do dziś. Nieraz do mnie zadzwoni. Kilka razy odwiedził mnie w Namysłowie.

Następny. Kazik Murawski został wywieziony na roboty przymusowe do Niemiec. Po wojnie wrócił do Polski. Mieszkał w Bąkowicach. Potem wyjechał do Jeleniej Góry i mój kontakt z nim się urwał.

Ks. Władysław Żygiel urodzony koło Złoczowa, po święceniach kapłańskich w roku 1933, dwa lata później objął parafię Matki Bożej Różańcowej w Bieniawie, dekanat Podhajce, w archidiecezji lwowskiej. Sprawując posługę kapłańską w czasie prześladowań Polaków przez sowietów, Niemców i Ukraińców, doczekał się wyroku śmierci wydanego na niego przez ukraińskich nacjonalistów. Mimo świadomości grożącego mu niebezpieczeństwa, nie opuścił swoich parafian w najcięższym momencie. Pomagał wszystkim, zarówno Polakom, jak i Ukraińcom. Długo wierzył, że nikt nie zrobi mu krzywdy. Gdy NKWD wyrzuciło go z budynku parafii, ukrywali go w swoich domach parafianie. I właśnie wtedy, 10 lutego 1944 roku, gdy przebywał w domu państwa Szpulaków, został zamordowany przez członków bandy UPA, złożonej z miejscowych wyrostków. Morderca, który oddał do niego śmiertelne strzały miał tylko 17 lat. Nie dożył szczęśliwej starości. Dręczony wyrzutami sumienia, odebrał sobie życie. W chwili śmierci ks. Władysław Żygiel miał 39 lat. W 2001 roku, w Świerczowie koło Namysłowa odbył się drugi pogrzeb ks. Żygiela. Pan Zbigniew Szpulak, który w chwili tragicznej śmierci księdza miał kilka miesięcy i znajdował się w sąsiedniej izbie, mimo wielu trudności (min. łapówka wręczona na granicy ukraińskim celnikom), doprowadził do sprowadzenia szczątków ks. Żygiela i ustawienia pomnika i tablicy na cmentarzu w Świerczowie. Spełnił tym ostatnią wolę swej matki.

Ks. Władysław Żygiel i jego grób na cmentarzu w Świerczowie

Dalej na zdjęciu widnieje Wicek Dworecki, który został powołany do Ludowego Wojska Polskiego. Latał na samolotach jako strzelec pokładowy. Po zakończeniu wojny i po demobilizacji osiadł w Świerczowie i pracował w tamtejszym GS-ie.

Z kolei Janek Urban wraz z całą rodziną ukrywał w swoim domu w Bieniawie, rodzinę żydowską. W schronie wykonanym pod podłogą kuchni, przez blisko rok, rodzina Urbanów skrywała Żyda Abrama z trzema synami. Wszyscy oni przeżyli wojnę i po jej zakończeniu wyjechali do Stanów Zjednoczonych. Po wojnie Urbanowie osiedlili się w Świerczowie. Jednak nie na długo, bo Abram, w podzięce za uratowanie życia swoich bliskich, całą rodzinę Urbanów sprowadził do USA i pomógł im rozpocząć nowe życie.

Page 15: namysłowskie spotkania kresowe 3/13/2014

I ostatni - Józek Muzyka wstąpił do I Armii Wojska Polskiego. Był czołgistą. Jako żołnierz I Brygady Bohaterów Westerplatte walczył w bitwie pod Studziankami. Zrobił karierą w wojsku. Po wojnie dosłużył się stopnia pułkownika. Był min. dowódcą garnizonu w Rzeszowie i w Lublinie, gdzie obecnie mieszka. Nieraz jeszcze do mnie zadzwoni.

Tak więc wszystkim nam ministrantom z tego zdjęcia, dane było przeżyć wojnę. Nasze losy nie odbiegają od typowych losów naszych rówieśników, w czasie tej okrutnej wojny. Nie przeżył tylko ks. Władysław Żygiel. Ale wrócił do nas i ciągle żyje w naszej pamięci.

Opowiedział Kazimierz Moskal

Dzieci z Jaremcza na wypoczynku w Polsce

W miesiącu lipcu na zaproszenie burmistrza Namysłowa Pana Krzysztofa Kuchczyńskiego, dzieci z naszego partnerskiego miasta na Ukrainie przebywały na dziesięciodniowym wypoczynku w Ośrodku „Wisła” w miejscowości Sokolec koło Nowej Rudy. Razem z opiekunami przyjechało 50 osób. Kierownikiem tak licznej grupy była Pani dyrektor szkoły w Jaremczu - Halyna Budeiczuk. W Sokolcu dzieci i młodzież przebywały wraz ze swymi rówieśnikami z Namysłowa. W czasie pobytu nasi goście zwiedzili piękne Góry Sowie, Błędne Skały, zabytkowe kopalnie węgla, Muzeum Lalek. Mogły też odwiedzić Kłodzko i Kudowę Zdrój. Pobyt w Sokolcu uzupełniały częste wizyty na basenie i codzienne dyskoteki. Ukraińcy mieli okazję poznać historię i kulturę naszego kraju. W czasie tych kilkunastu dni nawiązało się wiele nowych przyjaźni, były też okazje by doskonalić się w posługiwaniu językami obcymi, których młodzież uczy się na co dzień w szkole. Naszym gościom szczególnie przypadła do gustu nasza kuchnia, gdyż mieli okazję spróbować wiele polskich tradycyjnych dań, które specjalnie dla nich przygotowywali przemili gospodarze. A kiedy kolonie dobiegły końca i przyszedł czas pożegnań, oprócz deklaracji długiej przyjaźni, zaproszeń do Polski i na Ukrainę, w oczach wielu pojawiły się wstydliwie skrywane łezki. Pożegnaniom nie było końca. Wielu Jaremczan było w Polsce po raz pierwszy. Wszyscy oni wywieźli z naszego kraju niezapomniane wrażenia. Zapewniając o bardzo mile spędzonym tu czasie, zapraszali do siebie na Ukrainę. I choć nie jest to najbardziej odpowiedni czas na składanie wizyt naszym ukraińskim przyjaciołom, to wierzymy, że zawiązane przyjaźnie przetrwają próbę czasu i jeszcze kiedyś spotkamy się razem w Ich pięknym kraju.

Dzieci i młodzież z Jaremcza na wycieczce w Kłodzku

Page 16: namysłowskie spotkania kresowe 3/13/2014

Naszych gości z Jaremcza odwiedził zastępca burmistrza Namysłowa Pan Andrzej Galla.

W czasie wspólnego wieczorku, odśpiewano tradycyjne ukraińskie i polskie pieśni, a następnie ruszono do wspólnej zabawy.

Jak nasi goście zapamiętali swój pobyt w Polsce, świadczą ich wspomnienia, które od nich otrzymaliśmy:

Nazywam się Juilia Klymiuk. Przyjechałam do Polski z Ukrainy. Miałam nadzieję, że zdobędę tu wiele nowych wrażeń i poznam nowych przyjaciół. Nie pomyliłam się. Przyjechaliśmy do pięknego Ośrodka Wypoczynkowego „Wisła” w Sokolcu koło Nowej Rudy. Czekało tu na nas wiele atrakcji. W trakcie codziennych wycieczek zobaczyliśmy zabytkowe kopalnie w Nowej Rudzie, zamek „Grodno”, muzeum zabawek, byliśmy na „Szczelińcu”, w Kłodzku i Kudowie Zdroju. Prawie codziennie chodziliśmy na pobliski basen. Każdy dzień przynosił nam wiele zadowolenia i

Page 17: namysłowskie spotkania kresowe 3/13/2014

nowych wrażeń. Poznałam tu wielu nowych polskich znajomych, z którymi spędzaliśmy wiele niezapomnianego czasu. A kiedy przyszedł moment, by się z nimi pożegnać, było nam wszystkim bardzo smutno, bo zdążyliśmy się już zaprzyjaźnić. Odjeżdżając uroniliśmy wiele łez. Jestem szczęśliwa, że miałam okazję tu być i dziękuję wszystkim dzięki którym mogłam tu przyjechać.

Nazywam się Weronika Faletryna. Miałam okazję przebywać na kolonii letniej w Sokolcu w Górach Sowich. Czekałam z niecierpliwością na ten moment. Byłam przyjemnie zaskoczona, kiedy zobaczyłam ośrodek wypoczynkowy, w którym zamieszkamy. Bardzo smakowały nam posiłki, które tutaj jedliśmy, szczególnie te własnej produkcji, przygotowywane przez naszych gospodarzy, na przykład dżemy własnej roboty. Już pierwsza wycieczka dostarczyła nam wielu wrażeń. W zabytkowej kopalni w Nowej Rudzie, dowiedzieliśmy się, jak ciężko pracują pod ziemią górnicy. Jednym z najbardziej ulubionych miejsc, gdzie spędzaliśmy czas, był pobliski basen. Codzienne wycieczki pozwoliły nam poznać piękne góry, miasta pełne zabytków. Wiele czasu spędziliśmy na zakupach w dużych sklepach. Poznałam tu wielu nowych przyjaciół, których nigdy nie zapomnę. Zwłaszcza cieszę się, że poznałam zastępcę burmistrza naszego partnerskiego miasta Namysłowa. Długo też nie zapomnę niepowtarzalnych dyskotek, które zapełniały nam prawie wszystkie wieczory. Już po trzydniowym pobycie tutaj zrozumiałam, że ja też jestem cząstką tej wielkiej europejskiej rodziny. A teraz, kiedy nasz wypoczynek prawie się skończył, jest mi smutno i ciężko, że musze wyjeżdżać, pozostawiając tu moich nowych przyjaciół. Pierwszy raz mogłam wypoczywać w takim ośrodku i z takimi ludźmi. Nigdy tego nie zapomnę. Na zawsze pozostanie to w mojej pamięci, jako część mojego dzieciństwa i krok w dorosłe życie. Dziękuję wszystkim organizatorom i naszym opiekunom, dzięki którym mogłam tu być! Było naprawdę super!

Idealne lato – to pojęcie może znaczyć dla każdego coś innego. Dla mnie ważne jest to, aby spędzić je ciekawie i aktywnie, pojechać nad morze albo pospacerować górskimi szlakami. Lecz ważniejsi są ludzie, z którymi będę te wakacje spędzać, a ci których tutaj spotkałam byli fantastyczni. Tu w pięknym ośrodku „Wisła” w Sokolcu, znalazłam nowych przyjaciół, malowniczą i ciekawą okolicę. Bardzo spodobała mi się życzliwość Polaków, którą odczuwaliśmy na każdym kroku. Opowiadali nam wiele o swoim kraju, swojej historii, tradycjach, a nawet o polskiej kuchni. Te wakacje chyba zapamiętam na zawsze. Tyle ciekawych miejsc, tylu wspaniałych ludzi. Tego nie można zapomnieć. Właśnie dzięki tym wakacjom poznałam Polskę i chyba się w niej zakochałam – Chrystyna Andrijikw.

Mam na imię Tania. Jestem Ukrainką. W tym roku miałam wyjątkową okazję pojechać do Polski, aby spędzić tam wakacje. Nigdy wcześniej nie wyjeżdżałam z mojego kraju, więc czekałam na ten moment z niecierpliwością. Kiedy przyjechaliśmy do ośrodka „Wisła” w Sokolcu w Górach Sowich, najpierw spróbowaliśmy tradycyjnych polskich dań, które nam bardzo smakowały. Podczas pobytu w Polsce zobaczyłam wiele ciekawych miejsc, o których będę pamiętać do końca życia. Ważną rolę odegrali nasi polscy opiekunowie, którzy uczynili wiele, by nasz pobyt tutaj uczynić niezapomnianym. Bardzo spodobały mi się wycieczki do Aquaparku i na pobliski basen. Wywożę stąd wiele niezapomnianych wrażeń, wiele nowych znajomości i przyjaźnie, które mam nadzieję trwać będą bardzo długo.

W tym roku, latem miałam okazję odwiedzić ośrodek wypoczynkowy „Wisła”, położony w malowniczej, górskiej miejscowości Sokolec koło Nowej Rudy. Przez dziesięć dni wypoczywaliśmy z naszymi polskimi przyjaciółmi. Czas wypełniały nam górskie wędrówki, wycieczki szlakiem ciekawych zabytków i wizyty na basenie. Najbardziej utkwiła mi w pamięci wizyta w stary zamku

Page 18: namysłowskie spotkania kresowe 3/13/2014

„Grodno”, w którym czuło się atmosferę starych legend i mijających stuleci. Bardzo ciekawa była wizyta w Muzeum Lalek, gdzie dowiedzieliśmy się dużo ciekawych rzeczy, a także mogliśmy porównać stare zabawki, którymi bawili się nasi rodzice i dziadkowie oraz te współczesne. Urzekły mnie też Góry Sowie, w których się znajdowaliśmy. Jakże inne od tych naszych w Jaremczu, ale równie piękne. Cieszę się bardzo, że miałam okazję spędzić trochę czasu z naszymi polskimi przyjaciółmi. Chcę też szczerze podziękować tym wszystkim ludziom, którzy zajmowali się nami podczas pobytu w Sokolcu i sprawili, że nasz pobyt tam stał się niepowtarzalnym i niezapomnianym. Dni spędzone w Polsce pozostaną na zawsze w mojej pamięci. Dziękuję. Nataliia.

Nazywam się Ksenia Budejczuk. Miałam przyjemność odwiedzić ośrodek wypoczynkowy „Wisła” w Sokolcu. W pamięci pozostanie mi wiele pozytywnych emocji i niezapomnianych wrażeń. Długo będę wspominać moich nowych polskich przyjaciół. Tutaj wspaniale wypoczęłam, dzięki czemu nabrałam nowych sił do nauki i pracy. Myślę, że jeszcze nie raz zobaczymy się w Jaremczu, gdzie macie wielu przyjaciół i w Namysłowie, gdzie my ich znaleźliśmy. Arkadiusz Oleksiak Tłumaczenie wypowiedzi dzieci z Jaremcza – Viktoria Żuk, studenyka trzeciego roku polonistyki na Uniwersytecie Iwana Franki we Lwowie.

HYMN NA CZEŚĆ LWOWA Henryk Zbierzchowski

Gdy ranka złoty róż swe blaski śle na łów,

W zielonym wieńcu wzgórz jak wizja błyszczy Lwów.

W tym mieście mieszka lud, co wiernym jest po zgon. To Orląt naszych gród,

to jest na trwogę dzwon.

Gdy wróg ze wschodnich twierdz u Polski stanął wrót,

Dzwonieniem wszystkich serc obrony wskrzesił cud.

I gdy ze szczytów drzew listopad liście strząsł,

Swych dzieci oddał krew, ze śmiercią poszedł w pląs.

Lwie serce ma nasz Lwów, jak przed wiekami miał, Obrońców stanął huf i Bóg zwycięstwo dał.

Na Kresach trzymasz straż przez wieków prawie sześć!

Cześć Ci, o Lwowie nasz, obrońcom Twoim cześć!

Page 19: namysłowskie spotkania kresowe 3/13/2014

Książka „Krotoszyn koło Lwowa” już do kupienia!

Publikując kolejny fragment książki „Krotoszyn

koło Lwowa” autorstwa Stanisława Czyżowicza i

Mariusza Czarneckiego, informujemy, ze cała

książka ukazała się drukiem i jest już do nabycia.

… u nas, w Krotoszynie.

W domu i w zagrodzie

Budynek, który służył celom mieszkaniowym krotoszynianie nazywali chałupą. Był on drewniany i

pokryty strzechą. Dopiero w XX w. zaczęto budować domy murowane, pokryte blachą lub dachówką.

Sposób budowy chałup w Krotoszynie był charakterystyczny dla wielu osad przenoszonych lub

lokowanych na prawie niemieckim w ziemi lwowskiej. Wystąpiły tu również cechy podobne do cech osad

na prawie polskim i ruskim.

Budynki stawiano w ogrodzie, sytuując je na początku działki; w głębi ogrodu znajdowały się

budynki gospodarcze. Za ogrodami rozpościerały się grunty uprawne. Wielkość chałup była różna, ale

najczęściej wynosiła ok. 50 m. kw. Budynki stawiano na planie prostokąta, krótszym bokiem (zwanym

zaczołkiem) od strony drogi, natomiast ściana frontowa była skierowana na południe.

W polisie ubezpieczeniowej z 1930 r. jest opis budynku mieszkalnego Walentego Bryckiego. Dom o

ścianach wykonanych z wałków oblepionych gliną i kryty strzechą miał wymiary 12,3 m. x 4,5 m.

Pomieszczenia miały wysokość 2,4 m.

Do budowy chałup wykorzystywano najczęściej drewno dębowe. Świadczą o tym np. XVIII-

wieczne rejestry.

Najczęstszym sposobem stawiania budynku było budowanie w słup. Budowę rozpoczynano od

położenia podwaliny, czyli ułożonych poziomo, często na polnych kamieniach, drewnianych belek.

Następnie stawiano narożne słupy, na których opierało się wiązanie dachu. Dla wzmocnienia drewnianego

szkieletu, między narożne słupy a oczep, czyli poziomą belkę, na której opierał się dach, wstawiano ukośnie

belki zwane mieczami. Przestrzeń między konstrukcyjnymi słupami wypełniano ustawionymi pionowo

drągami, przeplatając je gałęziami i oblepiając gliną. Plecionkę robiono również z wałków słomy

zmieszanej z gliną. W celu wyrównania ścian w lepiance i nadania im gładkości stosowano strychulec.

Ściany, zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz malowano na biało wapnem.

W ścianach osadzano okna i drzwi. Niewielkie okna osadzano najczęściej od strony wschodniej i

południowej. Okna były najczęściej czteroszybowe, rzadziej sześcioszybowe. Okna miały podstawę krótszą

i najczęściej były osadzane pojedynczo. Do rzadkości należało osadzenie dwóch okien obok siebie. Do

budynku prowadziły drzwi, osadzone powszechnie w 1/3 długości ściany dłuższej. Były one zawieszone na

metalowych zawiasach, ale jeszcze w XVIII w. powszechne było osadzanie drzwi na drewnianych

biegunach.

Page 20: namysłowskie spotkania kresowe 3/13/2014

Najczęściej występowały dachy czterookapowe kryte strzechą. Do wykonania strzechy używano

długiej, żytniej słomy. Skręcano ją w snopki zwane kiczkami i mocowano do łat. W zależności od sposobu

przymocowania kiczek, tworzyły one gładką powierzchnię lub schodkową. Schodkowanie najczęściej

występowało na krawędziach dachu. Na kalenicy ustawiano drewniane koźliny, w celu ochrony dachu przed

wiatrem.

Zabudowania w Krotoszynie

Do rzadkości w Krotoszynie należały domy budowane na zrąb, czyli z ułożonych poziomo

drewnianych belek, łączonych w narożach na zamki. Do uszczelniania szczelin między belkami używano

mchu, słomy lub sieczki zmieszanej z gliną.

W chałupach nie było drewnianych podłóg. Zastępowała ją specjalnie utwardzona polepa, wykonana

z mieszaniny sieczki, plew, trocin i gliny.

Do odprowadzenia dymu z pieca służyły kominy. Do rozpowszechnienia się ich budowy w

chłopskich chatach przyczyniła się ustawa o policji ogniowej z 1786 r.

Do lat czterdziestych XX w. zachowała się Krotoszynie tylko jedna kurna chata, w której dym z

paleniska uchodził przez otwór w dachu.

W celu ocieplenia budynku w okresie zimy, budowano zagaty. Była to konstrukcja zbudowana z

kołków ustawionych na zewnątrz budynku przy jego ścianach. U dołu kołki mocowano na przyzbie,

ziemnym wale usypanym wokół chałupy, często przykrytym deskami. W górze, mocowano je do okapu.

Powstała przestrzeń wypełniana była najczęściej słomą. Zagaty były rozbierane na wiosnę.

W Krotoszynie występowały dwa główne typy układu pomieszczeń w budynku mieszkalnym.

W pierwszym typie, sień rozgraniczała mieszkanie na dwie części. Z sieni, jedne drzwi prowadziły

do pierwszej, mniejszej izby, która często była komorą, a drugie drzwi - do drugiej, większej izby. Często,

w tylnej części sieni wydzielano miejsce na piekarnię lub kuchnię.

Drugi typ układu przestrzennego był bardziej rozbudowany. Do sieni, która znajdowała się w rogu

budynku prowadziły drzwi z zewnątrz, umocowane na dłuższej ścianie, otwierane do środka. Za sienią,

znajdowała się komora, usytuowana przy ścianie szczytowej, do której wchodziło się z sieni. Drugie drzwi

w sieni prowadziły do kuchni, która zajmowała środkową część budynku. Z kuchni przechodziło się do

izby.

Taki układ wewnętrzny budynku istniał w domu rodzinnym Józefa i Franciszki Ciepłych i został

przedstawiony poniżej, na podstawie relacji ich córki Heleny Czyżowicz.

Page 21: namysłowskie spotkania kresowe 3/13/2014

Z dworu, do niewielkiej sieni pozbawionej okna, prowadziły otwierane do wewnątrz drzwi. W sieni

stały żarna, beczka, miotły oraz drabina, po której wchodziło się na strych. Z sieni wchodziło się do

komory, w której było jedno małe okienko. Komora stanowiła miejsce magazynowe i była spiżarnią.

Znajdowały się w niej drewniane paki na zboże, worki z mąką, beczki z kapustą i ogórkami, garnki

ze smalcem, bańki z kwaśnym mlekiem, a pod powałą na drążkach zwisały uwędzone kiełbasy i szynki.

Tutaj przechowywano dzieżę na drewnianych nogach i balię. Z sieni wchodziło się do kuchni. Znajdowały

się w niej dwa czteroszybowe okna, po jednym na każdej dłuższej ścianie chałupy. Pod oknem, od strony

północnej stał szlaban. Był to mebel służący w dzień do siedzenia, a na noc, po rozłożeniu, za łóżko. W

kuchni stały dwie ławy: jedna przy ścianie sąsiadującej z komorą, a druga pod oknem w ścianie frontowej.

W rogu, przy ścianie graniczącej z sienią stał kredensik na naczynia. W kuchni znajdowały się dwa piece:

piekarski, służący do pieczenia chleba oraz kuchenny do gotowania i smażenia. Oba piece znajdowały się

przy ścianie odgradzającej kuchnię od izby. Były tak ustawione, że wejścia do paleniska w obu piecach

znajdowały się w kuchni, natomiast ich pozostałe części były już w izbie. Takie umieszczenie pieców

pozwalało na ogrzanie dwóch pomieszczeń. Nad piecem piekarskim wisiał bandur, którego rolą było

odprowadzenie dymu wydobywającego się z pieca piekarskiego. W dolnej, kuchennej części tego pieca

znajdowała się wnęka, zwana grubką, w której można było umieścić opał. Między drzwiami prowadzącymi

z kuchni do izby a piecem kuchennym, w ścianie był otwór, w którym stała lampa oświetlająca jednocześnie

oba pomieszczenia. Pod tym otworem, przy piecu, stał podręczny stolik.

W tylnej, wysokiej na niecałe dwa metry części pieca kuchennego, znajdującej się już w izbie, była

blatrura, która umożliwiała przechowywanie przez dłuższy czas ciepłych posiłków. Pod nią znajdowała się

wnęka w której przechowywano czernidło i szczotkę do butów. W górnej części tego pieca znajdowało się

zagłębienie umożliwiające suszenie. Natomiast, tylna część pieca piekarskiego, tzw. zapiecek, był

miejscem, który służył do spania. Małe dzieci spały na przypiecku, czyli ławach ustawionych wokół pieca

lub w nogach śpiących w łóżku rodziców. Drewniane łóżko na wysokich nogach stało w rogu izby. Jego

spód stanowiły deski, na których rozłożona była grubo słoma, przykryta prześcieradłem. W dzień, na

prześcieradle były ułożone dwie poduszki, które przykrywała pierzyna. Całość nakryta była kapą, na której

dla ozdoby znajdowały się dwa jaśki - małe poduszki. Między piecem a łóżkiem stała dwudrzwiowa szafa

na ubrania. Niektóre części garderoby, bielizna, obrusy i pościel znajdowały się w skrzyni, która stała w

przeciwległym niż piec kącie izby. Ponadto, w skrzyni było korytko na nici, igły, tasiemki.

W izbie znajdowały się dwa okna. Jedno, większe w ścianie frontowej, a drugie, mniejsze w ścianie

szczytowej. Przy oknie mniejszym stał stół, a obok niego krzesła. Na ścianach izby wisiało pięć obrazów o

tematyce religijnej, między innymi obraz Serca Pana Jezusa, Serca Matki Boskiej i świętego Michała. Sufit

stanowiła powała wykonana z desek, osadzonych na tramie, na którym wieszano lampę oświetlającą

pomieszczenie lub dekoracje, np. pająki wykonane ze słomy i kolorowych bibułek.

Krotoszyn. Rodzina Szotów w jednej z izb swojego domu.

Page 22: namysłowskie spotkania kresowe 3/13/2014

W domach rzemieślników znajdowało się wydzielone miejsce, w którym ustawiano warsztaty, np.

tkacki lub szewski. Ponadto, w większości domów musiało znaleźć się miejsce dla kołowrotka, służącego

do wyrobu przędzy oraz kołyski dla niemowląt.

W niedalekiej odległości za chałupą znajdowały się pomieszczenia gospodarcze: chlewy, obora i

stajnia. Były to budynki drewniane, pokryte strzechą, często połączone ze sobą, z przybudówkami. Oprócz

świń, krów i koni w budynkach tych przetrzymywano również drobne zwierzęta: króliki, kury, kaczki i gęsi.

Obok pomieszczeń dla zwierząt stała stodoła. W niej, w tzw. sąsiekach, składano zwożone z pól snopy,

które później młócono na klepisku. W stodole gromadzono również siano. Dla niemieszczących się w

stodole snopów budowano brogi, czyli ruchome daszki, przesuwane na czterech wkopanych w ziemię

drągach, zwanych brożynami. W niektórych gospodarstwach istniała jeszcze jedna stodoła, wybudowana za

ogrodem i sadem, bliżej pól. W obejściu gospodarskim znajdowała się także studnia, z której czerpano wodę

dla potrzeb domowych i gospodarskich. Do przechowywania roślin okopowych wyznaczano miejsca na

kopiec, a niekiedy budowano ziemianki. Zwykle, przy chałupie, od strony drogi, znajdował się niewielki

ogródek z kwiatami.

W okresie międzywojennym wydawano zezwolenia na budowę budynków murowanych. W

pozwoleniu na wzniesienie budynku mieszkalnego przez Pawła Budzińskiego przedstawiono warunki

zabudowy. Długość budynku miała wynosić 9 m., a szerokość 7,5 m. Na parterze były 4 pomieszczenia o

wymiarach podłóg: pokój - 3,45 m. x 5,30 m., komora - 2,60 m. x 3,45 m., sień - 3,40 m. x 3,40 m., kuchnia

- 3.40 m. x 4.69 m. Zalecano budowanie budynku szczytem do drogi, w odległości trzech metrów i

zużytkowanie tej przestrzeni na ogródek. Ściany zewnętrzne i nośne miały być wykonane z cegły i gliny,

dach pokryty blachą, a fundamenty o głębokości 1 metra izolowane papą. Wysokość budynku do okapu

dachu miała wynosić 3,5 metra, a do kalenicy 6 metrów. Wysokość pomieszczeń powinna wynosić 2,5

metra. W budynku przewidziano 5 okien o wymiarach 1 m. x 1,5 m., w tym co najmniej jedno z lufcikiem

oraz drzwi o wymiarach 0,85 m. x 1,9 m. W budynku przewidziano 1 piec do ogrzewania i 1 piec kuchenny

z kominami wyprowadzonymi poza dach. Podłoga na strychu miała być pokryta gliną o grubości 7

centymetrów lub cegłą na płask na zaprawie.

Opracowano na podstawie już wydanej monografii „Krotoszyn koło Lwowa” autorstwa Stanisłąwa

Czyżowicza i Mariusza Czarneckiego.

I Namysłowski Jarmark Kresowy

Dnia 10 sierpnia w ramach Słowiańskiego Święta w Namysłowskim Grodzie, odbył się na namysłowskim rynku - I Namysłowski Jarmark Kresowy. W czasie imprezy organizowanej przez Namysłowski Ośrodek Kultury oraz namysłowski oddział Towarzystwa Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich, licznie zgromadzona publiczność miała okazję podziwiać występy zespołów przybyłych z lwowskiego Centrum Twórczości Dzieci i Młodzieży „Haliczyny”, pod kierownictwem znanego i lubianego w Namysłowie Pana dyrektora Jarosława Leskiva. W czasie dwugodzinnego koncertu na scenie wystąpił zespół „Time Out” prezentując tańce nowoczesne oraz zespół wokalny dziewcząt i chłopców, śpiewający ukraińskie pieśni ludowe. Koncert zakończył występ gwiazdy koncertu - laureata ukraińskiej wersji „Bitwy na głosy” – Nazara Savko, który wraz ze swoim zespołem przyjechał na tę okazję specjalnie ze Lwowa. Ponieważ dopisała pogoda, na rynku, pod ratuszem zgromadziło się wiele osób, które żywo reagowały na popisy naszych ukraińskich gości. W trakcie imprezy można było spróbować, specjalnie przygotowanych na tę okoliczność „pierogów ruskich”, które cieszyły się wielkim wzięciem. Namysłowianie mogli też spotkać się z Panem Stanisławem Czyżowiczem, który prezentował ledwie wydaną książkę o swojej rodzinnej wsi Krotoszyn koło Lwowa. Ze

Page 23: namysłowskie spotkania kresowe 3/13/2014

względu na to, iż wielu mieszkańców tej wsi osiedliło się w okolicach Namysłowa, książka ta cieszyła się dużym zainteresowaniem.

Na scenie zespół „Time Aut”

Jarosław Leskiv – zastępca dyrektora Lwowskiego Centrum Twórczośc i młodzi lwowscy

artyści

Licznie zgromadzona publiczność oklaskiwała młodych artystów ze Lwowa

Tego dnia czekała grono zainteresowanych osób jeszcze jedna atrakcja. Na zaproszenie namysłowskiego oddział Towarzystwa Miłośników Lwowa i Kresów Południowo – Wschodnich specjalnie do Namysłowa, ze Stanisławowa, przybyli na warsztaty „pisania” ikon konserwatorzy zbytków, artyści malarze Państwo Anna i Jarema Ilin. W salach namysłowskiego muzeum zebrała się grupa osób, która miała okazję pierwszy raz w Namysłowie zapoznać się z procesem powstawania ikon. W spotkaniu wziął udział Pan

Page 24: namysłowskie spotkania kresowe 3/13/2014

Kazimierz Drapiewski, który z prowadzącymi warsztaty szybko znalazł wspólne tematy, przełamując początkową barierę językową i w naturalny sposób, fachowo tłumaczył skomplikowane, nie dla wszystkich od razu jasne arkana tej sztuki. Zgromadzeni mogli podziwiać dzieła ukraińskich artystów. Własnoręcznie „napisane” ikony oraz prace konserwatorskie prowadzone przez nich min w Ławrze poczajowskiej oraz Ławrze Peczerskiej w Kijowie. Na koniec zaproszono naszych gości do ponownego przyjazdu do Namysłowa, za rok, aby kontynuować rozpoczęte warsztaty i zaprosić do udziału w nich wszystkie zainteresowane osoby.

Warsztaty z udziałem naszych gości – Anny i Jaremy Ilin

Artyści w fachowej rozmowie

W następnych dniach pobytu naszych gości w Namysłowie, gdzie przebywali cały tydzień na zaproszenie Dyrektora Szkoły Podstawowej nr 4, Pana Piotra Lechowicza, przyszedł czas na wypoczynek oraz poznanie naszego pięknego miasta.

Na zwiedzających, największe wrażenie wywarła panorama okolicy podziwiana z Bramy Krakowskiej, odremontowany budynek Izby Regionalnej oraz Muzeum Młynarstwa.

Nasi goście odwiedzili również galerię malarską Pana Zbigniewa Nytki, podziwiając dziesiątki jego obrazów poświęconych naszemu miastu. Niektóre osoby zostały obdarowane

Page 25: namysłowskie spotkania kresowe 3/13/2014

przez Pana Nytkę obrazami jego autorstwa, co zwiedzający potraktowali, jako wspaniałe pamiątki z Namysłowa.

Korzystając z uprzejmości komendanta Komendy Powiatowej Państwowej Straży Pożarnej, Ukraińcy po raz kolejny mogli zwiedzić naszą jednostkę. Zastępca komendanta brygadier Henryk Seruga i dowódca jednostki Radosław Kilan, zapoznali gości z warunkami pracy i specyfiką pracy namysłowskich strażaków. Na koniec odbył się pokaz sprawności i wspinaczki zorganizowany przez strażaków.

Wizyta gości ze Lwowa u Namysłowskich strażaków

Ale to nie był koniec. Uczestnicy wycieczki zostali zaproszeni nad zbiornik wodny do

Michalic, gdzie strażacy zapoznali wszystkich z technikami ratowania osób tonących oraz zaprosili na przejażdżki łodzią i pontonem po zalewie, z czego wszyscy bardzo chętnie skorzystali.

Na koniec można było zwiedzić zabytkowy 400 – letni kościółek w Michalicach, który wywarł na wszystkich duże wrażenie. Teraz pozostało już wracać do Namysłowa i zakończyć ten pełen wrażeń dzień.

Dni pozostałe do końca pobytu w naszym mieście dzieci i młodzież ze Lwowa spędzili korzystając z pięknej pogody, na naszym basenie oraz mogli zwiedzić Wrocław.

Wyjeżdżając z naszego miasta wszyscy zapewniali, że za rok ponownie przyjadą do Namysłowa. Jak co roku czekać tu będzie na nich wielu przyjaciół.

Jako ciekawostkę można dodać, że Marta, jedna z młodych artystek ze Lwowa, gościła w Namysłowie po raz ósmy. Co roku przyjeżdża do naszego miasta i jak mówi nie wyobraża sobie, by w przyszłym roku też jej tutaj nie było. To chyba najlepiej świadczy o tym, że

Page 26: namysłowskie spotkania kresowe 3/13/2014

współpraca pomiędzy Namysłowem i wieloma miastami ma sens, przynosi i przynosić będzie w przyszłości konkretne efekty. A inwestując w przyjaźń młodego pokolenia Polaków i Ukraińców, możemy być spokojni o przyszłość wzajemnych stosunków pomiędzy naszymi narodami.

A. Oleksiak B.

Moje serce zostało we Lwowie Marian Hemar

Stryjski park tonął cały w jaśminach, Zapach bzów po ogrodach się snuł,

Jeden tramwaj pod górę się wspinał, Drugi z góry katulał się w dół.

Rój gołębi wiecował na Rynku,

Król Jan III z pomnika się śmiał, Fiakry stały przed Georgem w ordynku,

Batiar nocą sztajerka mi grał...

Moje serce zostało we Lwowie, W moim mieście zieleni i wzgórz,

A ja chodzę po świecie i ten żal ciągle mam, I zapomnieć nie mogę, że kiedyś, że tam...

Moje serce zostało ze Lwowie, Dzieli nas tysiąc lądów i mórz,

Zatrzymałem się w drogi połowie, Chciałbym iść, a tu dojść ani rusz.

Jeszcze dziś, jeszcze wciąż mi się zdaje,

Chociaż obcy pod stopą mam bruk, Że to wczoraj jechałem tramwajem,

Który wolno pod górę się wlókł...

Że to wczoraj w pasażu Hausmana Za dwie szóstki kupiłem kiść bzu,

Że to wczoraj w gałęziach kasztana Lwowski słowik mi śpiewał do snu...

Moje serce zostało we Lwowie,

W moim mieście kasztanów i bzów, A ja chodzę wśród ludzi samotny przez świat,

Tyle dni i tygodni, miesięcy i lat.

Zatrzymałem się w drogi połowie, Okradziony z mych marzeń i snów,

Ale czekam na dzień, gdy we Lwowie Ze swym sercem połączę się znów.

Page 27: namysłowskie spotkania kresowe 3/13/2014

„Pisanie ikon musi wypływać z głębi duszy” Rozmowa z Anną i Jaremą Ilin, ikonopisarzami ze Stanisławowa

Państwo Anna i Jarema Ilin Temat związany z powstawaniem ikon jest w Polsce stosunkowo mało znany. Czy możecie powiedzieć nam coś o ikonach?

Anna Ilina: Malowanie, a raczej „pisanie” ikon, ma podkreślać sakralny, liturgiczny charakter ikony. To umiejętność wymagająca cierpliwości, uduchowienia, a przede wszystkim poznania pisma świętego. Oprócz tego, że trzeba poznać warsztat „pisania” ikon, trzeba być też teologiem i artystą. Ikona to obraz sakralny, wywodzący się z kręgu kultury bizantyjskiej. Najczęściej przedstawia postacie świętych, sceny biblijne oraz sceny z życia świętych. Ikony mają za zadanie przybliżyć człowiekowi biblię, pogłębić jego duchowość, pośredniczyć w modlitwie i sprawić, że czujemy w tym miejscu obecność świętego. Dlatego nie jest to zwykły obraz religijny, a proces jej powstawania to czynność święta. To swego rodzaju natchnienie. Pierwszy i podstawowy warunek jej powstania.

Tworzenie ikon to swego rodzaju powołanie, jak to się stało, że „piszecie” ikony”?

Jarema Ilin: Od najmłodszych lat odwiedzałem klasztory i cerkwie, służyłem do mszy w cerkwiach i to mnie natchnęło. Mistyka tych miejsc, życie duchowe zakonników, ikony na ścianach, nastrój przeżywania uroczystości sakralnych, głębia i tajemniczość obrządków religijnych, urzekły mnie. Natchnęły do tego stopnia, że postanowiłem zagłębić się w poznaniu pisma świętego i zatopić w głębokiej modlitwie. Latem jeździłem do klasztorów, oddając się służbie bożej. Pewnego razu, zobaczyłem samotnego mnicha malującego w celi klasztornej ikony. Patrzyłem na niego jak zahipnotyzowany. Ten moment, kiedy mu się przyglądałem, nastrój tej niesamowitej chwili, wywarł na mnie ogromne wrażenie. Sprawił, że choć miałem tylko 8 lat, postanowiłem, że ja też będę „pisał” ikony. Że to jest moje powołanie. Od tej pory, patrząc na ikony, myślałem, że moje ikony muszą być jednak inne. Takie wyjątkowe, prawdzie. Muszą wypływać z głębi mojej duszy.

Anna Ilina: Ja od najmłodszych lat lubiłam malować różne obrazki, a zwłaszcza portrety. Uczęszczałam w niedzielę do przyklasztornej szkółki, gdzie uczyłam się wiedzy o życiu Chrystusa. Nigdy jednak nie myślałam o malowaniu ikon. Kiedyś, ktoś mnie zapytał, czy nie chciałabym sama tworzyć ikony? Odpowiedziałam, że nie, bo osoba malująca ikony, musi

Page 28: namysłowskie spotkania kresowe 3/13/2014

mieć w sobie coś boskiego. Ikona musi być odzwierciedleniem stanu jego duszy. Ja uważałam, że nie jestem tego godna. Pewnego razu, gdy byłam u babci na wakacjach, a miałam wtedy 13 lat, zaintrygowała mnie wisząca na ścianie ikona Matki Boskiej. Długo się w nią wpatrywałam. Im dłużej na nią patrzyłam, tym bardziej czułam wewnętrzną potrzebę modlitwy. Nawet nie zauważyłam kiedy wzięłam kartkę papieru i zaczęłam rysować. Tak powstał mój pierwszy obraz Matki Boskiej. Jednak nikomu go nie pokazałam, bałam się. Dopiero kiedy mama szukała czegoś w szafie i znalazła mój rysunek, z niedowierzaniem zapytała – czy ja to sama narysowałam?. Od tego czasu, mama cały czas motywuje i wspiera mnie w mej drodze i powołaniu. I za to będę jej wdzięczna do końca życia. Jakich wrażeń chcecie dostarczyć odbiorcom Waszej sztuki?

Jarema Ilin: Ludzie często nie zauważają ile piękna zawierają ikony. Ile pracy, czasu i cierpliwości trzeba było włożyć w osiągnięcie poziomu, na jakim tworzone są ikony. Często ludzie oglądają je jak obrazy w galerii. Nie rozumieją ich sensu. A przecież ci, którzy „piszą ikony” mają w sobie taki dar boży, by przelać treści Pisma Świętego na swoje obrazy. Ikonopisarze swoimi pracami pomagają człowiekowi poprzez pogłębienie wiary i modlitwy osiągnąć taki poziom duchowości, aby być maksymalnie blisko Boga. Gdy ja uczyłem się „pisać” ikony, to nim pozwolono mi to robić, musiałem osiągnąć pewien stopień uduchowienia. Udowodnić, że jestem już gotowy. Dopiero wtedy pozwolono mi namalować ikonę. Jaki ja byłem dumny, że mogę to już robić. Czy na Ukrainie są specjalne szkoły, które uczą sztuki pisania Ikon?

Jarema Ilin: Tak teraz są już takie szkoły. Ale, by pogłębić swoją wiedzę musiałem rozpocząć naukę w Rosji, gdyż tylko tam była możliwość profesjonalnej nauki. Mogłem też odbyć staż we Francji, gdzie dużo się nauczyłem. Obecnie takie szkoły funkcjonują w Charkowie i Połtawie. Razem ukończyliśmy szkołę ikonopisarzy przy klasztorze św. Łukasza Ewangielisty, którego uważa się za autora pierwszych ikon. Niełatwo jest taką szkołę ukończyć. Na naszym roku naukę rozpoczynało 15 osób. Ukończyli tylko nieliczni, ci którymi naprawdę kierowało powołanie. Ikonopisarze są narzędziami aniołów zesłanymi na ziemię, by pomagać ludziom chwalić Boga. Bardzo często bywa tak, że patrzysz na swoją ikonę i nie możesz uwierzyć, że to ty ją namalowałeś. Cieszysz się że robisz to dla ludzi, że pomagasz im zrozumieć swego Pana Boga i zbliżyć się do niego. I to jest sens naszego powołania.

Anna Ilina: U nas w mieście nie było nikogo, kto potrafił w sposób właściwy tworzyć ikony. Sama więc dużo o tym czytałam i próbowałam „pisać” ikony. Z czasem poznawałam coraz więcej ludzi, którzy robili to profesjonalnie. Od nich wiele się nauczyłam. Już w 9 klasie wiedziałam, że właśnie to chcę robić w swoim życiu. I właśnie tym chcę służyć Bogu. Dzisiaj oprócz tego, że piszemy ikony, jesteśmy też konserwatorami zabytków.

Gdzie dzisiaj można podziwiać wasze prace?

O, jest ich już dosyć dożo. To Ławra Poczajowska, czyli Ławra Zaśnięcia Matki Bożej, prawosławny klasztor koło Krzemieńca. Najważniejszy ośrodek prawosławia na Wołyniu, a drugi po Ławrze Pieczerskiej w Kijowie, w której zresztą też wykonywaliśmy prace konserwatorskie. Na terenie Ukrainy nasze prace można znaleźć m.in. na Zakarpaciu, na

Page 29: namysłowskie spotkania kresowe 3/13/2014

Podolu, Wołyniu, w Kijowie, w Ługańsku i w wielu innych miejscach. W Rosji w Piterie w rejonie moskiewskim i w Sarańsku. W Polsce w prywatnych rękach, znajduje się wiele naszych ikon. W Namysłowie też.

Aniu, wiem że przyjechałaś do nas po raz pierwszy, Jarema był już w Namysłowie, zapytam więc Ciebie, jakie wrażenia wywozisz z naszego miasta?

Anna Ilina: Jestem zauroczona waszym miasteczkiem. I mówię to szczerze. Wywiozę stąd wiele wrażeń. Tak tu spokojnie. Wszędzie jest zielono i bardzo czysto. Jeździcie równymi drogami. Ale przede wszystkim spotkałam tu wspaniałych ludzi. Już po tych kilku dniach czuję się u Was, jak u siebie. Pragnę podziękować za zaproszenie i takie takie przyjęcie. Bardzo chciałabym przyjechać tu jeszcze raz. Czyli widzimy się za rok, by dokończyć rozpoczęte warsztaty „pisania” ikon?

Anna Ilina: Obiecać nie mogę, bo raz daną obietnicę należy zawsze dotrzymać. Ale obiecuję, że zrobię wszystko, aby wrócić do Namysłowa.

Rozmawiał Arkadiusz Oleksak Tłumaczenie Małgorzata Hass

Ikona Matki Bożej Poczajowskie, autorstwa Jaremy Ilina

Page 30: namysłowskie spotkania kresowe 3/13/2014

NASZ FOTOPLASTIKON Dzisiaj foto-relacja z koncertu zespołów Centrum Twórczości Dzieci i Młodzieży „Haliczyny” we Lwowie.

Rynek w Namysłowie. 10.08.2014 r.

Zespół „Time Out”

Page 31: namysłowskie spotkania kresowe 3/13/2014

Fragmenty koncertu

Page 32: namysłowskie spotkania kresowe 3/13/2014

Studio piosenki – Nadii i Nazara Savko

Page 33: namysłowskie spotkania kresowe 3/13/2014

Młodzi artyści na scenie

Page 34: namysłowskie spotkania kresowe 3/13/2014

Marta i Dasza z zespołem śpiewają ukraińskie pieśni ludowe. Marta (z leewej) ósmy raz w Namysłowie, Dasza po raz pierwszy

Page 35: namysłowskie spotkania kresowe 3/13/2014

Gwiazda wieczoru – laureat ukraińskiej wersji „Bitwy na głosy” – Nazar Savko

Page 36: namysłowskie spotkania kresowe 3/13/2014

Koncert zgromadził wielu widzów

Page 37: namysłowskie spotkania kresowe 3/13/2014

Nastka – maskotka koncertu i Marta z Heleną – Lwowianki zakochane w Namysłowie

Page 38: namysłowskie spotkania kresowe 3/13/2014

OGŁOSZENIA ZARZĄDU NASZEGO ODDZIAŁU

1) Ze względu na aktualną sytuację na Ukrainie, wstrzymujemy do odwołania wszelkie czynności związane z organizacją wyjazdów na Kresy.

2) Następne wydanie naszego biuletynu ukarze się w połowie grudnia. Będzie to numer świąteczny. Osoby zainteresowane prosimy o jego osobisty odbiór w siedzibie naszego oddziału. Ratusz, parter (obok siedziby VECTRY) W każdą środę i piątek W godz. 10.00 – 12.00.

Przypominamy naszym członkom o terminowym regulowaniu składek członkowskich.

Na okładce oryginalny pamiątkowy obrazek z lipca 1934 roku, wydany z okazji święceń kapłańskich i mszy prymicyjnej,

ks. Zygmunta Mikluszki z Przemyślan. Ks. Zygmunt był stryjem członka naszego oddziału TMLKPW – Pana

Lesława Mikluszki.

UWAGA !!! Już do kupienia

Książka Pana Stanisława Czyżowicza

i Mariusza Czarneckiego - „Krotoszyn koło Lwowa”

O G Ł O S Z E N I A

Wysokość składek członkowskich za okres jednego miesiąca: 1zł – dla młodzieży i studentów, 2zł – dla emerytów i rencistów, 3zł – dla osób pracujących. Członkowie zarządu pełnią dyżury w każdą środę i piątek w godzinach 10.00-12.00, w ratuszu – w nowym biurze, na parterze (obok siedziby Vektry) Telefon kontaktowy Zarządu TMLiKPW – 601 376 630 Strona internetowa – www.namyslow-kresy.pl Adres e-mail – [email protected] Numer konta BS Namysłów 89 8890 0001 0008 9685 2000 0001

Page 39: namysłowskie spotkania kresowe 3/13/2014

UWAGA KONKURS !!!

Osoba, która pierwsza opisze prawidłowo, co znajduje się na zamieszczonej niżej fotografii otrzyma od nas cenną nagrodę. Znających odpowiedź prosimy o kontakt telefoniczny z numerem 601 376 630 do dnia 15 października 2014 r.

Jednocześnie informujemy, iż zagadkę z poprzedniego numeru prawidłowo rozwiązał Pan Roman Kania

Gratulujemy!

TOMASZ OZIĘBŁY

Page 40: namysłowskie spotkania kresowe 3/13/2014

MAGENTA

CAŁA STRONA