53
Kwantologia stosowana - kto ma rację? Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie). część ... - NIC-i-COŚ. - ... masz rację, forma i styl opisu, sposób prezentacji tematu jest bardzo istotny, i nie chodzi wyłącznie o zrozumienie. Powiem nawet więcej, w naszym pięknym grajdołku to głównie forma decyduje o tym, czy przekazywana treść zostanie zaliczona do poważnych oraz godnych zauważenia, czy pozostanie na marginesie i będzie przywoływana tylko okazjonalnie. Jeżeli słownictwo jest zagmatwane, wielopiętrowe, a do tego obco brzmiące, to taki zbiór zdań mniej lub bardziej sprawnie gramatycznie powiązanych wydaje się z samej swojej pokrętności ważny i szacowny; czyli mało rozumiem, dlatego musi to być istotne. Język klarowny, przystawalny do posiadanych pojęć - no nie, to nie uchodzi w poważnej dyskusji. - Coś mi się zdaje, że... - To było tak ogólnie, ku pokrzepieniu serc - i nie wyciągaj z tego daleko idących wniosków. Jednak rzeczywiście uważam, że formuła opisu jest niezwykle ważnym, wręcz zasadniczym elementem zrozumienia - że zastosowany język decyduje o odebraniu przekazu lub nie. I dlatego staram się tak prowadzić nasze rozmowy, żeby były maksymalnie - na ile mnie stać - bliskie zebranym (poprzez nasze istnienie) obrazom świata, a z drugiej strony odnosiły się do zakresu poznawanego. Jeżeli więc w tym momencie nasza rozmowa ponownie musi - a musi, z uwagi na istotę oraz znaczenie tego obszaru - zahaczyć o Kosmos i fundament rozumienia, to nie mogę w tej granicznej strefie stosować pojęć wstępnie już rozbudowanych, odnosić się np. do energii, kwantów czy pól, żeby odwołać się tylko do fizycznego, tak ci bliskiego (i znanego) słownictwa. Maksymalna prostota omawianej treści zakłada, wręcz wymusza maksymalną prostotę opisu, żadna nadmiarowość nie jest tu wskazana ani potrzebna. - Dlatego "coś" i "nic"? - Tak. Z tym, że stosuję zapis z wielkich liter - chodzi właśnie o graniczny i skrajny element pojmowania, wykraczający poza tak zwany wszechświat; dalej w analizie pójść nie można, i to w żaden sposób. - Dlaczego? - Zauważ, jest całe spektrum możliwości obserwacji, postrzegasz fakt, na przykład kamień czy podobnie, tylko że kiedy tę jednostkę świata zbadasz w kolejnym kroku za pomocą jakiegoś działania, rozbijesz czy w inny sposób rozdrobnisz (albo odniesiesz do zakresu nadrzędnego), to stwierdzisz, że w tym działaniu nie ma kresu - dla ciebie będzie to nieskończony ciąg działań, nigdy brzegu "drobienia" nie dojdziesz. Z powodu? Ponieważ w twojej obserwacji (działaniu) nie ma jednostki tworzącej, nie ma elementarnego składnika, który - logicznie biorąc - musi się w świecie znajdować. I jest kłopot. Kłopot, którego bez odniesienia do tła (do otoczenia-środowiska) nie rozwiążesz, bez tego elementu rozumowania z paradoksów opisu nigdy się nie wydostaniesz. - Na przykład dylematu, czy podział jest, czy nie jest skończony, bez poszerzenia analizy o tło zagadnienie jest nierozwiązywalne, bez punktu odniesienia to niemożliwe. - Tło jako konieczność. 1

Kwantologia ... - NIC-i-COŚ

Embed Size (px)

Citation preview

Kwantologia stosowana - kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

część ... - NIC-i-COŚ.

- ... masz rację, forma i styl opisu, sposób prezentacji tematu jest bardzo istotny, i nie chodzi wyłącznie o zrozumienie. Powiem nawet więcej, w naszym pięknym grajdołku to głównie forma decyduje o tym, czy przekazywana treść zostanie zaliczona do poważnych oraz godnych zauważenia, czy pozostanie na marginesie i będzie przywoływana tylko okazjonalnie. Jeżeli słownictwo jest zagmatwane, wielopiętrowe, a do tego obco brzmiące, to taki zbiór zdań mniej lub bardziej sprawnie gramatycznie powiązanych wydaje się z samej swojej pokrętności ważny i szacowny; czyli mało rozumiem, dlatego musi to być istotne. Język klarowny, przystawalny do posiadanych pojęć - no nie, to nie uchodzi w poważnej dyskusji.- Coś mi się zdaje, że...- To było tak ogólnie, ku pokrzepieniu serc - i nie wyciągaj z tego daleko idących wniosków. Jednak rzeczywiście uważam, że formuła opisu jest niezwykle ważnym, wręcz zasadniczym elementem zrozumienia - że zastosowany język decyduje o odebraniu przekazu lub nie. I dlatego staram się tak prowadzić nasze rozmowy, żeby były maksymalnie - na ile mnie stać - bliskie zebranym (poprzez nasze istnienie) obrazom świata, a z drugiej strony odnosiły się do zakresu poznawanego.Jeżeli więc w tym momencie nasza rozmowa ponownie musi - a musi, z uwagi na istotę oraz znaczenie tego obszaru - zahaczyć o Kosmos i fundament rozumienia, to nie mogę w tej granicznej strefie stosować pojęć wstępnie już rozbudowanych, odnosić się np. do energii, kwantów czy pól, żeby odwołać się tylko do fizycznego, tak ci bliskiego (i znanego) słownictwa. Maksymalna prostota omawianej treści zakłada, wręcz wymusza maksymalną prostotę opisu, żadna nadmiarowość nie jest tu wskazana ani potrzebna.- Dlatego "coś" i "nic"?- Tak. Z tym, że stosuję zapis z wielkich liter - chodzi właśnie o graniczny i skrajny element pojmowania, wykraczający poza tak zwany wszechświat; dalej w analizie pójść nie można, i to w żaden sposób.- Dlaczego?- Zauważ, jest całe spektrum możliwości obserwacji, postrzegasz fakt, na przykład kamień czy podobnie, tylko że kiedy tę jednostkę świata zbadasz w kolejnym kroku za pomocą jakiegoś działania, rozbijesz czy w inny sposób rozdrobnisz (albo odniesiesz do zakresu nadrzędnego), to stwierdzisz, że w tym działaniu nie ma kresu - dla ciebie będzie to nieskończony ciąg działań, nigdy brzegu "drobienia" nie dojdziesz. Z powodu? Ponieważ w twojej obserwacji (działaniu) nie ma jednostki tworzącej, nie ma elementarnego składnika, który - logicznie biorąc - musi się w świecie znajdować. I jest kłopot. Kłopot, którego bez odniesienia do tła (do otoczenia-środowiska) nie rozwiążesz, bez tego elementu rozumowania z paradoksów opisu nigdy się nie wydostaniesz. - Na przykład dylematu, czy podział jest, czy nie jest skończony, bez poszerzenia analizy o tło zagadnienie jest nierozwiązywalne, bez punktu odniesienia to niemożliwe.- Tło jako konieczność.

1

- I to zawsze. Nie ma znaczenia, co analizujesz, każdorazowo musisz to odnieść, umiejscowić - powiązać z tłem, bo zawsze jest jakieś tło wobec wyróżnionego faktu. Zgoda, możesz tło w opisie pomijać, możesz nawet nie wiedzieć, że dalszy zakres zjawisk dopełnia postrzegane, ale tło zawsze jest, umożliwia i warunkuje twoje działanie w każdym zakresie. Czy ustalasz fakt w postaci "kamienia", czy produkujesz w zapale poznawczym abstrakcję "jednostka logiczna zmiany" - zawsze do tak ustalonego składnika (czy to świata, czy twojego myślenia) jest dopełniające tło. A co jest tym tłem, to już pochodna twoich starań oraz możliwości.- W sensie absolutnym to będzie NIC? Tłem granicznym jest NIC?- Tak. Każdy wyodrębniony przez ciebie fakt dopełniony jest tłem, w zakresie fundamentalnym jest to "nicość", NIC. - A co więcej, co ma znaczenie, NIC dopełnia zawsze, wszędzie, na każdym poziomie świata wyróżniony fakt - o tym jeszcze w trakcie tej rozmowy przyjdzie się wspomnieć kilka razy.- Ależ we wszechświecie nie ma próżni, otaczająca nas próżnia to nie jest próżnia w sensie logicznym.- Prawda, ale błędna. To nie żart... Zgoda, tu wokół (i po horyzont) nie ma wolnego kawałka, tu wszystko zapchane po ostatnie - zapchane w takim stopniu, żeby jeszcze był możliwy ruch, żeby nie było zastoju. "Fałszywa próżnia", czy jakby tego nie definiować, to wyznacza nasze działanie, postrzeganie oraz rozumienie tego wszystkiego. Tylko że logicznie to nie jest wszystko, to część tego wszystkiego, co składa się na nas i nasz świat. Ponieważ jest jeszcze "pustka absolutna", NIC... W tym momencie dosłownie kilka zdań o poznaniu, o działaniu, które jako fizyk prowadzisz, sprawa później wróci, i to w szerszym ujęciu. Jak biegnie twoje "obmacywanie" świata? Wyróżniasz element, proces - dowolny stan w rzeczywistości (w tym, co uznajesz za rzeczywistość) i działasz w oparciu o te elementy. I to jest dla ciebie wszystko, niczego więcej nie ma. Jest "fakt" i jest eksperyment na/w nim - a wszystko "poza" już w zakres pomiaru (postrzegania) nie wchodzi, w twoim działaniu tego "poza" nie ma. - Nawet więcej, nie może być, bo dlaczego masz dopisać do elementu jego brak i badać ten brak? Ciebie interesuje tylko-i-wyłącznie "widoczne", a pustka-brak to nie twój zakres operacji. - Zresztą, po drugie, jak zmierzyć brak czegoś, to niemożliwe. To już nie jest fizyka.Tylko że, weź to pod uwagę, twoje działanie zawsze odnosi się oraz operuje zbiorem - dla ciebie zawsze dostępny w badaniu jest zbiór, skomplikowany wewnętrznym rozkładem elementów zbiór, nigdy jednostka - tej nie możesz sięgnąć. Jednostki granicznej i tworzącej pomiar nie sięgniesz, to niemożliwe.Co nie znaczy, to również oczywiste, że jakiejś jednostki (na tu i teraz analizowanym poziomie) nie postrzegasz, bo postrzegasz. Tylko że to jest zawsze stan skomplikowany, rozbudowany i zmieszany - to jest jednostka dla ciebie i na ten moment badania, ale to nie jest "jednostka elementarna"...Dla ciebie tym samym zawsze dostępne jest COŚ (i poza nie nigdy się w eksperymencie nie wychylasz, nawet o tym nie myślisz) - tylko że to wielkie i zmieszane "coś". W twojej powierzchownej i rozwleczonej w czasie i przestrzeni obserwacji (a innej fizycznie nie ma) - dla ciebie w tym mało dokładnym oraz mało wprawnym ujęciu (bo fizycznym,

2

bez poszerzenia o zakres logiczny), w tym ujęciu NIC nie występuje, bo na jakiej podstawie i jak by się miało w tym działaniu znaleźć? Przyrządem nicości nie zbadasz, pustka jest poza odnoszącym się do "czegoś" czynem badawczym.- Nawet jako tło?- Nawet jako tło. Fizycznie dla ciebie tego zakresu nie ma - wszak skupiasz się, powtarzam, przecież możesz operować tylko "czymś" oraz w ramach tego czegoś. W twoim pomiarze miejsca na NIC nie ma. Ono, co zrozumiałe, tam jest, i to w sposób absolutnie konieczny - jednak jest nie do ustalenia metodą fizyczną, jedynie dostępną dla ciebie metodą...Owszem, już wiesz, że zawsze jest jakieś tło, że musi być dopełnienie do postrzeganego, żeby to można było wyjaśnić w jego złożonościach i zależnościach. Dlatego też ustalasz te swoje różne "etery" (czy dziś "pola"), a w konsekwencji musisz - sam to przyznasz - traktować to jako byty matematyczne, za pomocne w opisie konstrukcje, jednak nie wiadomo do jakiego stopnia realne. I gmatwasz się w analizie, i co rusz ustalasz sprzeczności - a tu ten świat przecież jest, i nawet działa...- Znów wpadasz w ton, że fizyka nie może tego lub tamtego, że sama, bez filozofii, sobie nie poradzi - to denerwujące. Nie chcę przez to powiedzieć, że takie postawienie sprawy nie ma sensu, jednak dajemy sobie radę, to i owo udało się poznać. - Jeszcze o tym porozmawiamy, dzisiejszy temat jest bogaty w różne odniesienia, które muszą zostać wyraźnie, wręcz dobitnie nazwane - ale rzeczywiście warto to zrobić w strawnej i logicznej kolejności. Którą, mam taką nadzieję, uda mi się zachować. Jeżeli zboczę, cóż - interweniuj.- W tym możesz na mnie liczyć.- Chodzi o to, że dotarcie do najbardziej skrajnego i granicznego w świecie zakresu (a wiec do fundamentów rzeczywistości) - to wymaga wprowadzenia, a dalej operowania maksymalnie prostymi elementami, to konieczność. To tak, jak ustalić aksjomaty w matematyce i operować nimi, cały gmach jest na tym oparty... A nawiasem, odniesienia do matematyki będą w tej pogadance nagminne, to nieuniknione. Po pierwsze z szacunku dla takiego sposobu opisu, a po drugie, że w tym obszarze można szukać inspiracji dla tutejszego działania (wszak składniki tego rozumowania są tu obecne "od zawsze" i są już solidnie doprecyzowane - choć niekoniecznie uświadamiane w powiązaniu z otoczeniem). A po trzecie, warto matematyczny produkt skonfrontować z fizycznym światem, czyli realną zawartością opisu. Bo abstrakcja abstrakcją, jednak coś się za nią kryje.- Cóż za odmiana, do tej pory preferowałeś abstrakcje słowne, a tu, proszę, matematyka.- Słowa są nam bliższe, dlatego je wybieram w pierwszej kolejności. W słownym (w tak naturalnie naturalnym) języku łatwiej prowadzić i analizę, i opis - prowadzić ją dla siebie i dla innych. Kiedy operuję językiem, który dobrze znam, a również odbiorca opanował go w stopniu pozwalającym na zrozumienie treści, to - pozostając na tym wspólnym poziomie - można się porozumieć, bo jest baza (fundament) do wymiany danych. I o to chodzi. Co mi (lub innym) po niebywale nawet pięknym i skomplikowanym języku, jak nikt więcej go nie zna - jeżeli w takim formułuję swoje zdania i uwagi, to taki komunikat trafia w pustkę,

3

dosłownie w pustkę, i nie ma odzewu. Ja coś mówię, a mówię w ramach zbioru pojęć maksymalnie bliskich tobie i mnie, czyli jest wspólnota, jest "kanał" przenoszący sygnał (zestawiamy go między sobą z kwantów języka) - i jest przekaz treści. Ja wiem, co mówię, a ty wiesz, co do ciebie dociera. Wspólny poziom jest warunkiem przesłania wiadomości; jak jest bardzo bliski (na ile tylko możliwe, identyczny nigdy nie będzie) - to lepszy, skutecznie dociera do odbiorcy.I to się sprawdza. Im bardziej ogólny i odnoszący się do doznawanej wspólnoty świata język, tym jego zasięg większy - banał, ale jakże często zapominany przez różnych takich, co to przemawiają do "ludu" z wysokości swojej "katedry" (albo ambony), przemawiają w dostępnym sobie (i dla nich zrozumiałym żargonie), a następnie dziwią się, że słuchacze ich nie rozumieją... Każdy specjalistyczny żargon, każdy lokalny język jest sprawny (i potrzebny) w zakresie, do którego się odnosi - ale musi (musi!) być tłumaczony "na ludzkie", kiedy chcesz treść przekazać komuś, kto nie jest wtajemniczony i tego języka nie zna; porozumienie wymaga operowania na/w tym samym poziomie. Co nie oznacza, przyznasz, że nie warto skorzystać z innego zasobu "słów", że nie warto poszerzyć pola obserwacji. Zwłaszcza jeżeli w takim szerszym ujęciu znajdą się długo i skutecznie wypracowywane pojęcia - jak coś się sprawdziło, to znaczy, że niesie ze sobą treść. Ponieważ obecna rozmowa dotyczy skrajnych, granicznych zagadnień, a te było "od zawsze" obecne w matematyce (nawet jeżeli matematyczni o tym nie wiedzieli), to warto posiłkować się ich osiągnięciami. Nie zamierzam ograniczać się do jednego punktu widzenia, to zawsze źle rokuje opisywaczowi - najmniej dwa, a najlepiej kilka obserwacyjnych punktów ustala prawdę. Ot taka myśl, co by uwzględnić w maszerowaniu przez rzeczywistość zmatematyzowaną drogę.A po kolejne - matematyka i jej abstrakcje to też słowa, "znaki" do symbolicznego (umownego) definiowania zmiany. To swoisty język, ale na pewno język, więc generalnie mieści się w proponowanym sposobie opisu.- Stąd NIC i COŚ.- Na samym dnie rozumowania o świecie, w fundamencie logiki, już bez definiowania, czy chodzi o zakres fizyczny czy Fizyczny, zastosowany tutaj termin "świat" oznacza już wszystko (co w dowolny sposób można ująć pojęciem, myślą po prostu) - i właśnie dlatego, że są różnorodne języki opisu, że odnoszą się do jakiegoś zakresu oraz stosują różne abstrakcje - z tego powodu na dnie rozumowania konieczne okazują się maksymalnie proste, a przez to wspólne dla wszystkich dróg poznania elementy. I tymi elementami są NIC oraz COŚ. Czyli "fakty", kwanty, jednostki rozumowania, których niczym nie można zastąpić, absolutnie do niczego innego redukowalne składowe.- Przecież COŚ można opisywać na różne sposoby.- Nie COŚ, ale zależności. To są już zależności "czegoś" i "niczego", i to będzie musiało się w kolejnym kroku rozmowy pojawić, to ważny składnik definiowania świata. Jednak w tym momencie niezwykle mocno podkreślam, że wprowadzone dwa elementy rozumowania stanowią granicę, poza którą nie ma jak się przedostać - "dalszego" (co by sobie pod to nie podkładać) nie ma w żadnej postaci... Owszem, możesz sobie powiedzieć, że odrzucasz "COŚ" i że tym samym masz NIC - banalne działanie, które zawsze w takich okolicznościach się pojawia (i również pojawiało się w naszych rozmowach). Tylko że

4

skutki takiego działania, do których jeszcze wrócimy, te skutki są istotne: negujesz swoje istnienie. A to przecież nie koniec sprawy, to nie usuwa dylematów. Bo kiedy odrzucasz COŚ, to krokiem dalszym musi być zanegowanie NIC, przecież to równie ważny składnik takiego działania - a jak, powiedz, jak odrzucić NIC? Jak zanegować takowy element rozumowania?... A jak nawet to zrobisz, bo to przeprowadzić można (nie z takimi czynami mierzy się umysł - i to niekoniecznie w stanie wskazującym) - to pojawia się najważniejsze pytanie, które można (i trzeba) w takich okolicznościach zadać: co zamiast NIC?... Co zamiast NIC? ... Kiedy dokonujesz operacji na podstawowych elementach logicznych - i tym samym fizycznie negujesz energię i próżnię (albo matematycznie jedynkę i zero) - kiedy odrzucasz taki fundament własnego działania, to zaraz pojawia się pytanie, a co zamiast pustki? Owszem, COŚ można usunąć, bowiem w zapasie jest jeszcze NIC, ale konsekwentnie również trzeba odrzucić owo NIC, zanegować pustkę, ponieważ to jest ten sam ciąg rozumowania, to samo działanie logiczne.W konsekwencji pojawia się oczywista, mam nadzieję, że już oczywista dla ciebie myśl i refleksja, że takiego czynu nie można przeprowadzić - że nie możesz usunąć z analizy NIC. Nie możesz, ponieważ NIC jest, z samej swojej "nicości", nieredukowalne - NIC jest fundamentalnym składnikiem rozumowania, którego w żaden sposób nie usuniesz. Nie usuniesz nicości, ponieważ nie masz żadnego innego elementu do działania, usuwając NIC, negujesz wszelkie działanie. I siebie samego na dokładkę, rozumiesz?... NIC, a dalej i w powiązaniu COŚ (przecież istniejesz i składasz się z tego COŚ), to są krańcowe i do niczego już redukowalne pojęcia, które opisują rzeczywistość - to fundament. Dla ciebie, dla fizyka, NIC (pustka pojęta absolutnie) to nie jest obiekt badań, jednak logicznie to konieczność, bez takiego elementu objaśnienie świata, już takie do końca-dna logiki, bez tego jest to niemożliwe....- Przyjmuję do wiadomości, ale proszę o uzasadnienie.- Zaznaczyłem, że wszystkie przez wieki oraz dziś stosowane pojęcia, wspominane siły, energie, kwanty czy pola, zwał jak zwał, to zawsze jest i musi być złożenie, a też skomplikowanie - to lokalny, zawsze do danego zakresu możliwości poznawania świata odnoszący się termin. Raz, na przykład, stosuje się "eter", a po kilku wiekach "pole", to tak dla urozmaicenia w nazewnictwie - żadna odmiana, sam rozumiesz, przecież chodzi o to samo... Nie machaj, to to samo, różnica pojawia się tylko w ilości szczegółów, które są zawarte w opisie, ale głęboka treść jest taka sama: zakres dopełniający poznawane, jednak badaniem nieuchwytny. A nawet, jak w przypadku "pola", jest sporne, czy mowa o konkrecie, czy o "bycie matematycznym". - Czyli komplikacja rośnie w siłę (i dobrobyt obracających takim pięciem), obraz zagęszcza się ilością "pikseli", jednak treść pozostaje ta sama; rośnie zbiór detali i zależności między nimi, jednak wiedza ogólna (o świecie) pozostaje na tym samym poziomie.- Szczegóły są ważne.- Ależ ja nie zamierzam ich wyrzucać - są nie tylko ważne, decydują wręcz o zrozumieniu (wiedza ogólna bez "suplementu", dopełniającej tę wiedzę instrukcji obsługi, jest bezużyteczna w sensie praktycznym). Podkreślam jedynie, że "tkany" w taki sposób obraz świata, właśnie

5

poprzez te poziomy i ich szczegóły, on się zwyczajnie gmatwa oraz na różne sposoby zapętla, dlatego trudno się w nim skutecznie poruszać, o zrozumieniu nawet nie wspominając. Stąd, zauważ, to tak dojmujące dla wielu dłubiących w rzeczywistości odczucie, że w miarę poznawania otoczenia ono okazuje się zapchane detalami i coraz bardziej skomplikowane, wręcz wydaje się, że to tak musi być: na początku prostota i kilka elementów, a później to już trudniej i trudniej. I, co więcej (co poraża i wprowadza zwątpienie), być może nigdy finał takiego poznawania.Tylko takie pytanie: czy owa trudność jest w tym onym świecie, czy w poznającym, w jego sposobie opisu i metodzie działania? Czy świat w podszewce to splątanie i zagmatwanie, czy przeciwnie, prostota - i to maksymalna prostota?- Niech zgadnę, twoim zdaniem w poznającym?- Tak, ale... Sprawa nie jest taka prosta. Dlatego tak podkreślam, że wszelkie "piksele", szczegóły poznania są ważne, ponieważ bez nich nie można przejść na kolejny poziom poznania; to "kwanty", cegiełki wiedzy usypują pagórek, na który może się wdrapać obserwator. A po kolejne - z niego rozejrzeć. Im więcej takich "kamyków", tym dalszy widok. Problem tylko w tym, żeby w pewnej chwili ustalone szczegóły zebrać i zbudować na ich podstawie całościowy obraz.- I to, pragnę podkreślić, jest czynione. Nawet z sukcesami. Sam to potwierdzisz.- W ramach zakresu fizycznego, w ramach tzw. "wszechświata" - tak, masz rację, tu się to sprawdza. Ale aktualnie, zauważ i uwzględnij, docieramy do granicy (i zarazem obszaru maksymalnego), gdzie takimi szczegółami poznania stają się jednostki - czyli kwanty. Mówiąc inaczej, poznawcze "drobienie" otoczenia - tak w głąb, tak w dal - tu te drogi mierzenia rzeczywistości spotykają się, na/w tej granicznej strefie najmniejsze i największe fakty stają się jednym i tym samym (zbiegają w jedność). Czyli początek okazuje się istnieć wszędzie, koniec zbudowany jest z tych samych elementów co początek - i wszędzie, i zawsze (i w każdym przebiegu) można się owych "jedynek" czegoś doszukać. Wszystko łączy się ze wszystkim - i to poprzez wszystko. To już widać, to już wiadome - tylko metody prezentacji, tylko reguły oddającej tę wszechłączność nie ma.- I sposobem ma być prostota opisu?- To konieczność. Choćby po to, żeby można to było opisać. A dalej przetłumaczyć (a dalej wykorzystać) w innych sposobach definiowania - żeby to można było wyrazić w innych "językach". Nie krzyw się, chodzi o to, żeby teraz, w/na tym skrajnym zakresie, ponownie sięgnąć do najprostszych elementów opisu i z nich - ale z całym bagażem wypracowanych szczegółów i odnosząc się do nich - żeby w takim zestawieniu wypracować maksymalne, a przede wszystkim z tymi szczegółami niesprzeczne ujęcie... Co więcej, i podaję ci to jako argument za tym tokiem rozumowania i postępowania, kwantem jest to, co za kwant uznam, zauważ i uwzględnij ten fakt w postępowaniu. W tym przypadku chodzi mi o kwanty języka, o jedynki znakowania świata, abstrakcyjnego ujmowania rzeczywistości. I więcej: o wszelkie "jedynki" dowolnego języka. Przecież nie ma znaczenia formuła wyrażania - to może być codzienny

6

i potoczny język, może być literacki, może być matematyka ze swoim zbiorem symboli - albo dowolnie inny. Każdy język jest elementem tego świata, rzeczywistości po prostu - i dlatego w każdym jakąś jedynkę sobie ustalisz. A to na poziomie "litery", a to "wyrazu" - a to na poziomie "zdania", całej "książki" lub "biblioteki"; zawsze masz w opisie jednostkę zliczania tak wyróżnionego zbioru. Czyli osobnik opisujący świat i zawierając się w nim - nawet o tym nie mając pojęcia - elementy tego świata (oraz "składnię") stosuje, nie może się z tego świata wyprowadzić. Jest jego składową, dlatego reguły i jednostki zmiany musi stosować - nie ma wyjścia. I dlatego "język" jest skutecznym narzędziem opisu. Byt, żeby zrozumieć otoczenie (i żeby samemu być zrozumianym), musi reguły świata stosować. On musi, ale i każdy inny uczestnik świata (co by pod pojęcie "uczestnik" nie podkładać). Po prostu obserwator zawiera w sobie cechy świata i je stosuje - i więcej: jest odbiciem i "klonem" świata i jego reguł. Dlatego powstający język, żeby był sprawny, musi formować się w świecie oraz oddawać jego własności - inaczej go nie będzie; nie ma języka "nie z tego świata", ponieważ sprzeczność nie istnieje...A to dalej oznacza, i o to chodziło mi w tej przydługiej wypowiedzi, że w sposobie opisu również można wyróżnić kwant tego opisu, element nieredukowalny - czyli aksjomat, który należy przyjąć (tu: ustalić logicznie), ponieważ niczego więcej wypracować nie można. Czy będzie chodziło o zgłoskę czy literę, czy o dowolnie inny znak dowolnego języka - nie ma znaczenia, jest kwant tego zbioru, a dalej operacje na nim i z jego pomocą. Tak samo, jak z cegły budujesz dom, tak z "cegiełki" języka budujesz abstrakcyjny "dom" - obraz świata wobec ciebie zewnętrznego. Język zawiera się w świecie, więc oddaje jego reguły - a to oznacza, że można w opisie oprzeć się na języku (każdym języku) - i że będzie to skuteczne. Zresztą i tak niczego więcej nie masz do dyspozycji, to zawsze kwanty (abstrakcje) takiego czy innego języka.Skoro proces zawsze jest ten sam - i w świecie, i w tobie, i w języku - to możesz tak postępować...Czyli, idąc tym tokiem rozumowania i żeby wyrazić to w jednoznaczny sposób, nie mogę zastosować skomplikowanego pojęcia, owych "pól" na przykład, ponieważ to jest któreś tam piętro poznania, konieczne - ale wewnętrzne wobec maksymalnej strefy, o którą tu chodzi, a przez to mało przydatne; to szczebelek poznania, ale nie jego fundament. Owe wszelkie inne pojęcia ciągną ze sobą bagaż skojarzeń i odnoszą się do konkretnego czasu, miejsca wypracowania, osobnika, który je wprowadził, dlatego są obciążone tymi uwarunkowaniami. Natomiast w przypadku "COŚ" (w powiązaniu z "NIC") - tu tego nie ma, w dowolnym systemie znaków nie ma zaburzającej odbiór nadmiarowości; tych pojęć, i to w żadnym języku, zredukować do prostszego nie można. Można je inaczej zapisać, inaczej wymówić, jednak kodowana za ich pomocą treść jest granicznie fundamentalna. Żeby maksymalnie prosto zdefiniować otoczenie, kwantem opisu, który będzie do przyjęcia dla każdego, musi być maksymalnie proste, a zarazem maksymalnie ogólne pojęcie.- Więc "COŚ"?- Czy masz bardziej elementarne i jednocześnie tak szerokie nazwanie świata oraz składowych świata? Moim zdaniem nie ma - uważam, że nie ma równie silnego i podstawowego.

7

"COŚ", taki termin, to z jednej strony kwant rozumowania, jednostka już do niczego mniejszego sprowadzalna (wszak jedynka to "coś") - a po drugiej kwant maksymalny i graniczy, przecież nie można w jednym znaku zawrzeć więcej. "COŚ" to wszystko, całość wszelakich elementów, i to dowolnie wyróżnialnych w tle. "COŚ", po prostu coś innego od "NIC" - to jest ten poszukiwany (na różne sposoby) i konieczny kwant opisu, w tym przypadku wewnętrznie podwojony kwant rozumowania. A dlatego jest to podwojony kwant, że chodzi o "stan" COŚ-NIC, tylko tak poprowadzone zdefiniowanie nie wnosi sprzeczności, to jedynie możliwe ujęcie. Dowód poniżej.- A dlaczego nie "energia", na przykład?- Ponieważ, jak powiedziałem, są "naleciałości" i skojarzenia z tym terminem związane - a nawet wzory, które coś takiego dookreślają. A po drugie, co w naszej rozmowie ma istotne znaczenie, takie pojęcie już wstępnie zawęża zakres stosowania do fizyki, a obecnie rozchodzi się o Fizykę, o wszelkie sposoby opisu i postrzegania rzeczywistości. Każdy inny termin jest "genetycznie obciążony", co skutecznie jego stosowanie ogranicza... Owszem, takie "obciążenie" również dotyczy zaproponowanych słów, jednak one - przez swoją skrajną zawartość - odnoszą się do wszystkiego, a przecież o to mi chodzi.Na początku jest tylko i wyłącznie NIC i COŚ, to jednostka-element rozumowania, wszystko inne jest pochodną. I naprawdę niczego więcej nie potrzeba do opisania rzeczywistości (w każdym jej przejawie, w wszelkich stanach i własnościach). Jest zero i jeden w matematyce, próżnia i jednostka w Fizyce, wszelkie pozostałe "fakty" są jedynie przypisem, to wynikające jako konieczność zdarzenia, a całość układa się samoistnie.Z zero i jeden wyprowadzisz matematykę, operując NIC i COŚ uzyskasz Fizykę....- To nie wystarczy, uważam, że "COŚ" potrzebuje doprecyzowania, i to głębszego. A "NIC" jest co najmniej dyskusyjne.- Wiem. Dla ciebie, dla fizyka, który operuje "czymś" oraz odnosi się do "czegoś", dla kogoś takiego trudno zaakceptować NIC - uznać, że jest tu i wszędzie. Pustkę w jej wszechświatowym - więc "fałszywym" rozedrganiu i rozumieniu - tu nie ma problemu, ale NIC (czyli pustkę tak pustą, że aż pustą), z tym jest kłopot, powtarzam, uzasadniony. Bo w ramach fizyki tej-takiej pustki nie ma, jest zmieszanie, ale nie pustka absolutna.Co więcej, nawet dla logika, który operuje i odnosi się do fizycznego i codziennego ("namacalnego") zakresu świata (i ten zakres uznaje "za wszystko"), również dla kogoś takiego akceptacja "niczego" jest kłopotem - bo nie widzi, nie rejestruje wokół pustki definiowanej logicznie. Przecież jej nie ma w ramach fizyki. Filozof, ograniczając się tylko do "banalnej" fizyki, ma te same kłopoty, co ty - jeżeli nie zbuduje Fizyki, polegnie w dociekaniach.Tylko że to nie oznacza, zauważ, że pustki nie ma w granicznym, więc w poza fizyczny eksperyment wykraczającym obszarze, że bez takiego dopełnienia można się w analizie obyć. Bo nie można. Chodzi o tło, o maksymalne otoczenie do COŚ. A tło, wiadomo, z zasady jest poniżej progu poznania i dopóki nie jest niezbędne w opisie, to pozostaje w cieniu i niezauważone...A jeżeli chodzi o "własności" i zależności "COŚ", to przejdziemy do

8

tego w dalszej części, to musi się pojawić. Upieram się jednak, że zastosowany termin jest dlatego najlepszy, że na tym fundamentalnym poziomie jest najogólniejszy, nie zawiera i nie odnosi się do żadnych własności. One, prawda, są skutkiem tego dwoistego stanu NIC-COŚ, i samoistnie wyłonią się w dalszym toku opisu, jednak pozostając tylko w ramach terminu (tylko w obrębie "jedynki", czyli "coś") - tutaj nie ma i być nie może żadnych dodatkowych elementów... Mówić inaczej, "COŚ" dlatego jest opisywalne (poznawalne w dowolny sposób), że jest logiczne dopełnione drugim "stanem", który sobie definiujemy jako "NIC". Czyli że do jedynki matematycznej można, a nawet trzeba dodać zero - pustkę (brak "czegoś"). Dodać dla wygody opisywacza i dla klarowności opisu, dodać dlatego, że to wspomaga i warunkuje działania konstrukcyjne i zrozumienie... Niby NIC, a takie istotne...Bez "zera" nie zbudujesz żadnej matematyki, nie sformułujesz żadnego języka i nie będziesz mógł go używać. - Dlaczego? Ponieważ w każdym języku jest "znak" oraz jego otocznie, czyli "cisza", pustka. To na takim tle (i w takim tle) można stosować "język"; bez ciszy nie ma języka, bez pustki nie ma ewolucji "czegoś". Bez "NIC" nie ma "COŚ"....- Tylko jak zdefiniować NIC?- Dobrze, przechodzimy do komplikowania naszego obrazu i dodawania kolejnych "pikseli". Może nie wszystko już padło, ale ogólny schemat już chyba akceptujesz?- Mniej więcej.- Na dnie, w fundamencie rzeczywistości - w ujęciu językowym, a tylko takie jest nam realnie dostępne - tu znajduje się, i to we wzajemnym połączeniu, "COŚ"-"NIC", to punkt wyjścia czy dojścia analizy. Dalej w naszym wgryzaniu w otoczenie się nie posuniemy, nie można. Można to różnie nazywać, jednak nie chodzi o taką czy inną etykietkę, na potrzeby tego zapisu stosuję takie terminy i mam nadzieję, że są już przez ciebie akceptowalne; nie ma znaczenia "dźwięk", liczy się symbolizowana przez pojęcie treść.- Akceptuję. Do pewnego stopnia.- Na ten moment to mi wystarczy... Już padło, że NIC i COŚ są wobec siebie zależne, że to jedność wewnętrznie podwojona. Dlatego tak, że nie można, nie sposób tego opisywać w rozdzieleniu. Przecież, weź to pod uwagę, żeby zdefiniować "COŚ", więc namacalny konkret, muszę to odnieść do tła - w tym przypadku do NIC. Powód? Tylko w ramach tła, tylko w ramach takiego "zerowego" poziomu, tylko do takiego zakresu mogę się w tym działaniu odwołać - przecież "czegoś" do "czegoś" nie przyrównam, bo to to samo. Zgoda, mogę opisać - tak najbanalniej w świecie "zauważyć" owo COŚ (zauważyć w tym przypadku oczywiście logicznie, jednak w/na innych zakresach jak najbardziej realnie; "zasada tła", powtarzam, dotyczy każdego faktu) - ale mogę to wyróżnić dlatego, że "jest coś innego" wobec COŚ. - Że nazywam to "NIC" (niczym), a co to ma za znaczenie? Umożliwia opis, umożliwia postrzeganie - więc "jest", nawet jeżeli to "jest" trzeba opatrywać znakiem umowności, bo "NIC" z zasady nie ma postaci. Zero jest logicznie absolutnie koniecznym "faktem", bez niego opis byłby niemożliwy. COŚ jest widoczne, ale jest widoczne dlatego, że jest NIC - jedynka matematyczna dlatego jest widoczna (i zrozumiała), że jest "zerowe"

9

tło. I to dopełniające działanie tło jest takim nawet wówczas, kiedy stosujący matematykę, a tak było na wczesnym etapie dziejów - kiedy nawet stosowacz matematycznych znaków nie ma o tym pojęcia; wiedza, że jest-istnieje zero nie jest potrzebna, aby poprawnie nim operować - świat zawiera zero, i to wystarczy.Czyli byt matematyczny dokonuje operacji na jakiś (i jakoś) dla niego dostępnych jedynkach - pozyskuje wynik tych operacji, nawet one się zgadzają z widocznym (oraz innymi językami) - jednak dlatego to się zgadza, że "w stałej pamięci" świata jest owo zero, czyli nic. Zero warunkuje działanie, jest w każdym fakcie, ale pozostaje w cieniu - dosłownie w cieniu, przecież nie można oświetlić NIC. - Matematyk mówi prozą, ale o tym nie wie?- Stosuje nicość, to konieczność jego operacji, jednak albo pomija ją, bo niepotrzebna lub wręcz przeszkadzająca, albo nawet nie wie, że "miejsce zerowe" we wzorze to pustka, i do tego nieskończona. Po prostu renormalizuje znaczki - i się zgadza....I tu przechodzimy do kolejnych dookreśleń, komplikujemy tak pozornie banalnie prosty obraz. Jest sobie NIC i COŚ... Zauważ, fundament maksymalnie prosty - tak prosty, że logicznie prostszy być nie może, niczego prostszego nie wypracujesz, ale analiza tego obrazu, poprzez wprowadzanie własności i zależności między takimi kwantami rozumowania - to powoduje, że ujęcie zaczyna się zaciemniać, kolejne poziomy wynikają z poprzednich jako konieczność i budują świat (to, co masz za swój świat), jednak całość jest niewyraźna - i domaga się objaśnienia...Pytanie: dlaczego NIC musi być zdefiniowane jako niekończone?- Bo nie ma granic.- To zbyt ogólne stwierdzenie, acz poprawne... NIC, z samej swojej nicości, jest nieskończone - z NIC nic nie można zrobić. Przecież tego nie podzielisz, nie dodasz NIC do NIC, nie wyznaczysz granic, więc początek ani koniec się do NIC nie odnosi, itd. NIC z samej swojej nicości jest nieskończone, i nie może być inne. - A co więcej, przyjmując i wprowadzając ten element do opisu Kosmosu, już tylko z tego faktu wynika, że Kosmos jest nieskończony - przecież, to zrozumiałe, element zbioru dookreśla zbiór.- Z NIC zawsze są kłopoty.- Myślisz o tych różnych kwantyfikatorach, które trzeba stosować do opisu czegoś "takiego"? Fakt, są potrzebne. Ale dlatego, weź to pod uwagę, że opis prowadzi się z pozycji "coś", czyli z wnętrza zmiany i jako byt skomplikowany. Dlatego trzeba odnosić się do dostępnego, do znanego oraz fizycznie "dotykalnego". A w konsekwencji wymaga to "dodatków", że tak to określę - NIC trzeba opisywać wraz z czymś, bo inaczej jest nieuchwytne, niezrozumiałe, tak zwyczajnie "niewidoczne" (jakby to w tym przypadku śmiesznie nie brzmiało). I jeszcze więcej, tu zaczyna się opis tego nicościowego "stanu", to wstęp do dalszego - ale trzeba to przejść. I to pomimo, że nawet w samej warstwie językowej analiza przysparza ogromu kłopotów. Bo jak sensownie mówić o niczym? - Zajmuję się "niczym", powiesz, a na sali śmiech. Ale, widzisz, można. Można coś o NICzym powiedzieć.- Że jest nieskończone?- Że bezkresne. Że nie można, że nie ma jak tego "zakresu" podzielić; że jest jednostką i jednością. I jest fundamentem logiki.

10

NIC nie można ruszyć z posad, to opoka - nieruchoma, nieskończona, wieczna. I tylko taka.- Ale przecież COŚ to zmiana, ewolucja, przekształcanie się - gdzie tu miejsce na NIC?- NIC można zdefiniować, to już padło - i należy to zrobić. I należy takie pojęcie wprowadzić jako absolutną konieczność do Fizyki. Oraz do wszelkiego pojmowania, filozoficznego w szczególności. Dlatego, że inaczej nie byłoby tak podkreślanej przez ciebie zmiany - tego, co uznajesz za zmianę. Samo i w sobie COŚ przecież nie może się zmienić, bo jak? Zauważ, że COŚ, że takie maksymalnie ogólne i szerokie pojęcie, mimo że się w nim "wyczuwa" fizyczne (i konieczne) wewnętrzne "rozdrobnienie" na elementy składowe (po prostu trudno to postrzegać i traktować jako jedność; obraz zawsze jest "ziarnisty", nawet jeżeli to się pomija) - ten "stan" świata, logicznie biorąc, jest jedynką oraz jednością. COŚ, mimo elementów składowych i "pokawałkowania", to to samo - w nieskończoność.Jedynka, analogicznie jak zero, jest jednością - przecież w jedynkę niczego nie wciśniesz, jedynki nie podzielisz. Samo dla siebie COŚ jest jedynką. O ile COŚ nie odniesiesz do NIC i pozostaniesz w ramach "czegoś" - to, przyznasz, nie możesz nic o COŚ powiedzieć, bo jak? Jak wpiszesz w "jedynkę" (oraz jedność) zmianę? Podzielisz "coś" bez odniesienia do tła?- Ułamki i tak dalej.- No nie, przyjacielu, mówimy o fundamencie, nie o skomplikowaniu - wszelkie składowe "jedynki" to poziom wewnętrzny (i rozbudowany). I tylko w ramach zbioru możesz tak definiować, w ramach "wszechświata" czy podobnie... To oczywiście zawsze jest jedynka, np. kamień - tak sobie określasz fakt, a następnie dzielisz w zapamiętaniu fizycznie czy matematycznie. Tylko że to są poziomy wewnętrzne i zawierające się w ramach mocno skomplikowanego zakresu, i dlatego poddające się podziałowi. Natomiast w/na brzegu są tylko i wyłącznie jednostki - niepodzielne jedynki "czegoś".- Może.- Nie może, tak jest. Granica zbioru dlatego jest jego skrajnym, a w efekcie wyraźnym w tle stanem, że tworzą go najmniejsze elementy tego zbioru - jednostki.- Nie w fizyce.- Ale Fizycznie, ale logicznie jak najbardziej... Mniejsza o to. W tym miejscu należy wprowadzić, ponownie na zasadzie konieczności (i to absolutnej konieczności), tak przez ciebie podkreślaną zmianę - czyli ruch. Bo w Kosmosie ruch jest oczywistością-i-koniecznością, nie ma zatrzymania... I wynika to wprost i bezpośrednio z tych dwu wstępnie przyjętych elementów rozumowania. Jeżeli jest NIC i COŚ, to musi być zmiana-ruch.- Z powodu?- Banalne, proste, naturalne: jedynka COŚ w ramach NIC - to musi się "osuwać", przemieszczać, być w nie-skończonym ruchu. Jedynka "się osuwa", spada, opada - znów nie ma znaczenia słowo, tu chodzi o jednoznacznie wynikający z faktu "istnienia" NIC ruch. Musi być w Kosmosie zmiana, ponieważ NIC nie może COŚ zatrzymać, wyhamować czy ograniczyć w ruchu - i to potencjalnie (logicznie) nieskończonego ruchu.

11

Nieskończonego w rozumieniu "przestrzeni" (czyli bezkresnego) - w rozumieniu "czasu" (czyli wiecznego) - ale również nieskończonego w rozmienieniu prędkości. Bo skoro nie ma niczego (hamującego), to w takim odniesieniu prędkość jest-musi być nieskończona. - Ale...- Pomijam tu oczywiście dylematy, jak i wobec czego wyznaczyć taką prędkość, to zagadnienie w tej chwili nie ma znaczenia, jednak tak to musi być logicznie prezentowane. Że "realnie" taki ruch musi być jakoś ograniczony, choćby przez zderzenia z innymi jedynkami (których jest nieskończenie wiele), to prawda, tylko że na gruncie "czystej" analizy logicznej jest to prędkość pojęta maksymalnie....- Zaraz, "COŚ" to nieskończoność jedynek - czy jedność i jedynka? To dla mnie nie jest jasne.- To kolejny poziom analizy, która - jak widzisz - wychodząc od tak prostego ustalenia, że jest COŚ i NIC, poprzez ustalenie, że to COŚ w tym NIC musi się poruszać (więc pozwala obserwatorowi w odległym planie o tym mówić, przecież byt wykorzystuje zmianę do prowadzenia operacji pojęciowych i działa w ramach zmiany) - otóż można w tym momencie i na takiej podstawie stwierdzić, że COŚ to nieskończoność, że podobnie do NIC, zawierając się w ramach jedynki i tylko odnosząc się do niej, nie sposób - nie ma jak wprowadzić granicy. W zbiorze granicą jest najmniejszy stan tego zbioru, ale jeżeli jest to zbiór jednoelementowy, to granicą tego zbioru jest tenże element - jeżeli jest to COŚ, wszystkim pojętym-zdefiniowanym jako COŚ (nawet będąc w logicznym, Fizycznym rozproszeniu), to ten fakt jest jednostką oraz jednością...- Uff, ale ci zdanie wyszło - a przecież to takie proste...- Analogią, która pozwala to uchwycić, jest odniesienie do "twarzy" i zbioru twarzy. W jednym przypadku, zauważ, jest logiczny znak, a więc "symbol", pojęcie zbiorcze odnoszące się do dowolnej twarzy, a w drugim już konkretna i osobnicza twarz; z jednej strony logiczny symbol, z drugiej fizyczna jednostka. - COŚ w jednym ujęciu jest dla ciebie w postrzeganiu (i rozumieniu) konkretnym kwantem i jednostką najmniejszą z najmniejszych opisywanego zbioru, a w drugim stanowi jedność takich kantów, jest wszystkim łącznie.O COŚ możesz myśleć jako o zbiorze nieskończonym, z jedynkami gdzieś "na dnie" - albo o zbiorze jednoelementowym, gdzie "wszystko" inne od NIC ujmujesz łącznie i jako jedność - logiczną jedność. I w tej jedności prowadzisz, starasz się prowadzić działania. Ale to zawsze jest COŚ - coś innego od NIC.- Pokrętne. - Możesz wypracować pojęcie nieskończoności? Możesz. Bezkres jest w definiowaniu świata abstrakcją maksymalną, podpowiada go konstrukcja logiczna opisująca zmianę, wnosi go matematyczny wzór - nie można się bez niego obyć (nawet usunięcie z wzoru jest czymś motywowane). A pojęcie "bezkres" jest - niech będzie, że to rozumienie potocznie i dalekie od precyzji - tożsame z "wszystko", z "nieskończonością" - że oznacza "nie ma niczego więcej". Czyli, jeżeli po jednej stronie masz nieskończoność, a po drugiej "wszystko", to te maksymalne pojęcia są równoważne, to to samo. Bo NIC jest jedno, ale i COŚ jest jedno - w sensie logicznym COŚ to jednostka...

12

COŚ, z samej swojej jedności-jedyności fundamentalnie pojętej (wszak nie ma innego "czegoś"), taki "fakt" jest jednością i jedynką. COŚ w Kosmosie jest jedno oraz jedyne. A skoro jedyne, to nieskończone.- Ale są różne jedynki...- Czekaj, nie gorączkuj się, są, jak najbardziej są. Ale aktualnie omawiane to ważny element rozumowania, dlatego staram się to określić dokładnie, na ile mnie stać... Zauważ, COŚ - w sensie logicznym - to jedność i jedyność w Kosmosie. Dlaczego? Ponieważ nie ma i nie może być niczego innego w bezkresie - inne i odmienne od COŚ to sprzeczność, konflikt logiczny. A przede wszystkim Fizyczny. COŚ z samej zasady jest jedno, wieczne i zawsze takie same. - Zgoda, występuje w różnych stanach skupienia, w różnym rozmieszczeniu w bezkresie, ale jest jedno. A logicznie jest jedynką rozumowania. - Tyle słów, a przecież nie ma żadnego problemu, aby stwierdzić, że jest jedynka lub jej nie ma.- W tym kłopot, o taki sposób rozumowania i postrzegania idzie w tej analizie, przydługiej, nie zaprzeczam, ale koniecznej. Chodzi o to, że postrzegasz "jedynkę" z zewnątrz, ustalasz taki fakt umieszczając się poza "faktem". Widzisz jedność dlatego, że nieświadomie odnosisz to do tła - wprowadzasz w swój opis tło, w tym przypadku bezkresne. I inaczej nie możesz postąpić.Ale zarazem, zobacz, redukujesz w swoim działaniu pustkę, bo jej nie zauważasz, bo niepotrzebna. I następnie na tej podstawie - już tylko w ramach "czegoś" ustalasz, że jest jedynka. Cała operacja dlatego była możliwa, że stosowałeś "zero", tylko że ty widzisz i odnosisz się do "jedynki", a to co najmniej niepełny obraz, by nie powiedzieć, że fałszywy. - I nie wynika z niego nieskończoność jedynki?- Jednoznacznie nie wynika. Mogę to postulować, uznawać, że nie może być inaczej, bo skoro NIC jest nieskończone, to dlaczego COŚ miałoby mieć inny "stan" - mogę twierdzić, że skoro COŚ jest jednostką, to z tego wprost wynika nieskończoność tego pojęcia, itd. Jednak chyba sam czujesz, że to nie jest tak oczywiste jak w przypadku zera. A w tym dowodzie na nieskończoność COŚ chodzi o to, żeby opis wyłącznie w oparciu o taki element poprowadzić, tylko odnosząc się do COŚ. I żeby było jasne, że COŚ jest nieskończone z samego swojego "bycia" w Kosmosie.Oczywiście chodzi umownie o opis, przecież pozostając-zawierając się w ramach jedynki nie można wykonać żadnego ruchu - w "jedności" (tu: w jedynce) nie ma składowych i tym samym nie ma oraz być nie może żadnego ruchu-działania...Jeszcze inaczej - można podejść do tego od tej strony, że "jedynka" (co by nią nie było) jest całością i wszystkim, ale również jest (o ile potrafię to ustalić) sumą wszystkich jedynek - że to logicznie jedność, ale Fizycznie (lub tylko potencjalnie) zbiór. I ten łączny stan - mimo jego faktycznego upostaciowania (w rozproszeniu lub nie) - jest jednością, kwantem prowadzonych operacji. Ten "zbiór" można zdefiniować jako "COŚ" - to jest jedynka. Jak nie możesz podzielić na elementy składowe, jak nie rozróżnisz w jednostce kwantów, to masz jedynkę. Tylko jedynkę. To może być ogromna jedynka, nawet potencjalnie zawierająca w sobie "wszystko", ale to w opisie jest jedynka - bo jak nie ma możliwości

13

wydzielenia elementów, to takie "coś" jest jednym i jedynym...To, że można w ramach COŚ (na/w kolejnych etapach poznania) składowe wyróżnić, to - po pierwsze - efekt, skutek, rezultat "istnienia" NIC, a po drugie wprowadza to ustalenie, że COŚ liczbą składowych, które się na to składają, jest nieskończone. Dlaczego? Skoro NIC jest nieskończone, to żeby "zapełnić" pustkę i żeby przebiegało to na zasadzie zero-jeden-zero-jeden..., to "czegoś" również musi być nieskończenie wiele - strony tego równania muszą być sobie równe (i nieskończone). Czyli, tak jak jedynka COŚ (więc suma logiczna "czegoś" - wszelkie kwanty łącznie, tu: "zbrylone" w jednostkę) może dopełnić bez reszty "jedynkę" NIC, bo żadnej "reszty" nie ma (jest wówczas tylko NIC i COŚ, zero i jedynka) - tak samo jedynki logiczne COŚ (najmniejsze z najmniejszych) mogą zapełnić NIC bez reszty. Te nieskończoności są sobie równe.Nie wiem, czy to cię przekonuje, jednak na ten moment niech wystarczy - może nie w jednym akapicie dalszej rozmowy to się doprecyzuje, ale kolejne cegiełki znajdą się i dodadzą do ogólnego obrazu.... - Tylko że to prowadzi do absurdu, wyklucza zmianę.- Nie, ale doceniam twoją spostrzegawczość. Jeżeli COŚ jest, jak to padło, nieskończone - jeżeli NIC jest nieskończone - i jeżeli są to równe sobie nieskończoności (bo inne przecież być nie mogą, acz jest pewien niuans, o czym za chwilę) - to tym samym COŚ wypełnia NIC w nieskończoności dokumentnie, po prostu zajmuje miejsce "po całości", to wynika z odniesienia do siebie tych zakresów. A skoro tak, to w taki sposób definiowanym Kosmosie nie może być ruchu, przecież COŚ samo w sobie zmienić się nie może (tylko "jest"). Mimo rozmieszczenia zero-jedynkowego elementów składowych (i to, zauważ, niezależnie od stanu-formy COŚ, czy jednostka, czy zbiór jednostek), na skutek tak zaistniałej równowagi, ruch-zmiana w zapełnionym logicznie zakresie nie może się zdarzyć - bo skoro wszystko już obsadzone, to ruchu nie ma...- Co było do udowodnienia.- Tryskasz humorem, mój drogi, tylko że popełniasz błąd. Konieczny w tym zakresie, dlatego się nie stresuj, jednak warto spojrzeć szerzej na sprawę.Nieprzypadkowo kilka razy nadmieniłem, że chodzi o jedność podwojoną wewnętrznie. A podkreślam ten aspekt zagadnienia z tego powodu, że jest kluczem do zrozumienia świata i nas w nim... Otóż, kiedy ustalasz w otoczeniu fakt i kiedy ograniczysz się tylko do niego, kiedy opis prowadzisz w taki sposób, że odnosisz się tylko do jednej strony, a więc albo zafiksujesz się na COŚ, albo na NIC (widzisz jednostronnie i z jednego punktu) - to taki tok działania prowadzi cię do zapętleń i absurdów, z których się nie wydobędziesz. I dzieje się tak nawet wówczas, kiedy o tym wiesz - nawet wiedza o stronnym opisie nie uwalnia od paradoksów. Dlaczego? Ponieważ nasze operowanie pojęciami tak przebiega, musimy składać obraz w jedność po kawałku, ale on z tego powodu długo nie może się ustabilizować. A skoro, jak tutaj, sprawa dotyczy brzegu, jednoznaczność jest tym bardziej kłopotliwą do wypracowania...Zastanów się, jeżeli NIC jest nieskończone i COŚ jest nieskończone, to nie oznacza, że do wyjaśnienia ruchu w Kosmosie należy wprowadzić

14

podwojenie NIC, że nicość to "nieskończoność razy dwa" (lub więcej) - ponieważ inaczej sprzeczność w dowodzie. Znów daje o sobie znać to stronne widzenie zmiany i świata.Dlaczego nie dwie nieskończoności? Nie są potrzebne. W definiowaniu zależności NIC oraz COŚ wystarczy jedna nieskończoność. Istniejesz, a to znaczy, że sprawa jest rozwiązywalna i nie ma zatrzymania (ani wiekuistej stabilizacji)...- Tak to mi się składa. Czyli że jedna nieskończoność jest okupowana przez COŚ, a obok, jako tło, jest druga nieskończoność, tylko że w podwojeniu. Bo jeżeli jest to "jeden do jednego", jeżeli "zakresem" COŚ i NIC to to samo - to skąd ten ruch?- Nie, jest tylko jedna i jedyna nieskończoność; Kosmos jest jeden i nieskończoność jest jedna. I jest to "stan" maksymalnie i absolutnie jednoznacznie (na wieczność) ustalony, jest wartością graniczną: jest nieskończony. Nie ma innej tak oczywistej wartości, nieskończoności nie można ani powiększyć, ani zmniejszyć, koniec, kropka. Tego logicznego poziomu w żadnym ujęciu nie wolno ruszać, to fundament absolutny.- A ruch? A różne dziwy w analizie? - Jak najbardziej zasadne. Tylko że nie chodzi o tzw. nieskończoność aktualną, czyli "przestrzeń absolutną". - A o co? - O nieskończoność potencjalną, o "czas absolutny" (w innym nazwaniu wieczność). Chodzi o sumę "stanów aktualnych" - o sumę "tyknięć" w Kosmosie. To również już wiesz: nieskończony ruch w nieskończonym Kosmosie to wieczność - bezkresna i tocząca się "w dal" zmiana musi realizować się wiecznie. To wprost wynika z przyjęcia w fundamencie NIC i ruchu COŚ w tym NIC. Dziwy, tak emocjonalnie i na różne sposoby opisywane, to domena wieczności, zasiedlanie tego samego kawałka podłogi przez "gości hotelowych" dokonuje się następczo...- Dobrze, ale jeżeli jest "po równo" na każdą ze stron tego opisu, to skąd zmiana? To nie jest dla mnie oczywiste.- Wspomniałem, jest niuans tego opisu. A nawet dwa, ale tutaj trzeba wspomnieć o pierwszym z nich. Chodzi o równowagę w formule: "prawie równowaga". Natomiast drugi jest taki, że każda chwila aktualna jest dopełniona koleją i dalszymi. Kosmos to NIC i COŚ, to nieskończona jedność wewnętrznie podwojona. Skoro tak, to teoretycznie może zajść sytuacja, że COŚ w NIC rozłoży się równomiernie, że będzie to ciąg zero-jeden-zero-jeden..., takiej okoliczności nie można wykluczyć, w wiecznym bezkresie może się tak zdarzyć.- Jednak jesteśmy. Obserwuję, więc jestem.- I to jest najlepszy dowód, że Ewolucja w Kosmosie zachodzi.- Dlaczego?- Teoretycznie, wracam do powiedzianego, skoro COŚ jest jedno i się dzieli na elementy składowe, a tych elementów jest nieskończoność - to takie jedynki (najmniejsze z najmniejszych, kwanty czegoś), one mogą tak zapełnić NIC, że nie będzie wolnego toru do zmiany - więc jak to się dzieje, że taka sytuacja nie zachodzi? ... A nawiasem, żebym nie zapomniał - i jako konieczny wtręt do opisu, łączy się bezpośrednio z tematem - sam już chyba widzisz, że NIC to nie jest banał, że to nie taki tam sobie "stan". Może i nieuchwytny

15

językowo, może i jest potrzebny i dopełnia logiczną analizę, ale w gruncie rzeczy można go pominąć, bo to takie nic... Sam dostrzegasz, że to nie jest i nie może być tak, że kiedy wrzucić do NIC "grudkę" czegoś, to taka grudka gdzieś tam (w dal) spokojnie się przemieści - nic z tego. Wielki błąd.Takie podejście do NIC (nicości) to zasadniczy błąd w postrzeganiu, NIC to "dynamiczny" - destrukcyjny dla COŚ "obszar".- Dynamiczny? NIC ma własności?- Nie chwytaj za słówka, przecież muszę to jakoś zdefiniować i ubrać w pojęcia, bez tego nie ma zrozumienia. NIC jest stanem dynamicznym, ale w odniesieniu i w odwołaniu do COŚ, przecież samo z siebie jest niedefiniowalne. Podobnie jak jedność COŚ.Czyli, jeżeli w Kosmosie jest COŚ, dajmy na to "zbrylone" (w chwili obecnej powodu tego zsumowania się jednostek nie podnoszę, to dalej się pojawi) - to taka bryłka czegoś nie tylko musi się przemieszczać szybko (i bardzo szybko), ale też rozpadać. Powód, pytasz o powód? Otóż jeżeli COŚ zawiera w sobie elementy składowe, a z każdej twojej obserwacji świata (czy siebie w nim) wynika, że COŚ jest złożeniem - to taka grudka wrzucona w NIC, ona nie tylko będzie przemieszczać się "do nieskończoności", ale przede wszystkim będzie się jednocześnie degradowała do składników. Musi się rozpadać.- Bo nic nie hamuje.- Właśnie. Ruch w nicości jest konieczną oczywistością, ponieważ nie ma czynnika hamującego, ale również rozpad struktury skomplikowanej jest oczywistą koniecznością, bo nie ma czynnika hamującego. Wrzucona w NIC gruda czegoś nie może tak sobie i do nieskończoności oddalać się, ponieważ to nie jest obojętne oraz pomijalne otoczenie - nicość to "czynnik" zasadniczy, który tę grudkę niszy, po prostu "rozdrabnia" do maksymalnie prostego elementu. Wszystko złożone musi się w takiej nicościowej okolicy rozpadać (i to szybko, "wybuchowo"), rozpadać do momentu, że już dalej nie może. - Grudka czegoś może się rozpadać tak długo, jak może.A to przy okazji załatwia logiczny dylemat, czy podział COŚ jest, a może nie jest skończony. Jest nieskończony dla obserwatora zawartego w zmianie, czyli fizycznego; pozostając wewnątrz świata brzegu dojść nie można, nie można sięgnąć jednostki tworzącej. Ale jednocześnie podział jest logicznie skończonym - bo nie ma podziału dalej niż do stanu najmniejszego elementu; jest jedna nieskończoność, dlatego nie można jej dopełnić nieskończonym ciągiem (na to samo miejsce i w tym samym czasie nie można wprowadzić, "zameldować" kolejnej jedynki). Może być wielokrotność podziału (kolejne etapy w wieczności), i taki ciąg jest niewyczerpywalny (w rozumieniu: nieskończony - nie kończący się), ale nie ma podziału nieskończonego "w pionie". Nie ma, bowiem "na dole" jest punkt, element najmniejszy z najmniejszych, a górną granicą jest suma wszystkich jedynek czegoś, czyli COŚ. COŚ w Kosmosie jest jedno i nieskończone, ale również składowe tego zakresu (tu: suma jedynek) jest zbiorem nieskończonym. Jednak tylko nieskończonym, nie większym.- A mniejszym?...- Ech, no tak, to jest ten wspomniany niuans. Po prostu nie może być dokładnie po równo (do kwantu, do jednostki nieskończoności), bo by nie było zmiany. Skoro jest, to oznacza, że NIC jest więcej niż COŚ. Dokładnie o jednostkę więcej. Czyli, żeby to wyrazić w matematycznych

16

symbolach, że COŚ to nieskończoność minus jeden, a NIC to tylko/aż nieskończoność. - Lub odwrotnie.- Nie upieram się przy takim opisie. Prowadzone tu analizy odnoszą się do strefy granicznej i przebiegają na maksymalnym skraju logiki, dlatego dopuszczam myśl, że błędnie to wyceniam. Ale nie pasuje mi ujęcie, przyznam, że jest więcej "czegoś" ("czynnika męskiego", COŚ), stawiam na "bierny", na NIC. W każdym razie taka nierównowaga musi logicznie występować, przecież o tym dyskutujemy. ...- A dlaczego tak usilnie podkreślasz podwojenie?- Dobre pytanie, idziemy dalej w analizie...

Dlaczego podkreślam podwojenie? Ponieważ inaczej tworzy się logiczne zapętlenie, absurd. Kiedy analizujesz i opisujesz rzeczywistość tylko z pozycji COŚ (i konsekwentnie pomijasz NIC), to ani istnienia zmiany i jej formy nie wyjaśnisz, ani lokalnego zgęszczenia COŚ (na przykład we własne "ja") nie zdefiniujesz - ani nie masz sposobu wykazać, że takie lokalne fakty (zbrylenia) mogą występować w nieskończoności. Bo na jakiej podstawie, przecież nie masz punktu odniesienia. Co więcej, można logicznie przyjąć, i to nie jest sprzeczne z regułą (to kolejne nawiązanie do tematu nieskończoności COŚ), że wszystkie jednostki "czegoś" zbiegły się w jednostkę, że nie tylko logicznie traktujesz to jako jedność, ale że Fizycznie to jest jednostka. Co, można tak zrobić? Można. I, zastanów się, jak "w takich okolicznościach" przeprowadzisz swoje analizy, co z czym i do czego porównasz? Jeżeli COŚ to wszystko, a ty niczego innego nie bierzesz do opisu, to ustalisz (lub wykonasz) "w takim czymś" ruch, dojrzysz zmianę, jakieś wnioski wyciągniesz? To jedność oraz wszystko, więc nic o tym nie możesz powiedzieć, nie ma tu żadnej aktywności - nawet sam siebie w takiej jedności żadnym sposobem nie wyodrębnisz, ponieważ w jedynce nie ma niczego, nawet twojej myśli (o cielesnej postaci nie wspominając).Tylko, zastanów się (poważnie się zastanów), czy to oznacza, że to Kosmos się zbiegł, zsumował w jednostkę?...No nie. Dlaczego? To tylko i jedynie zgromadziła się połowa Kosmosu, "zbryliło się" w jednostkę COŚ, jednak NIC dalej (i na zawsze) jest nieskończone. NIC jest jedno i nieskończone i w tym ujęciu dopełnia (na zasadzie koniecznej) zbrylone COŚ - ale jest bezkresne, więc Kosmos pozostaje niezmiennie bezkresnym. Punkt w postaci COŚ, sam w sobie i dla siebie nieskończony, dopełniony w tle jest nieskończonością NIC. I dlatego zmiana, po tym chwilowym zbiegnięciu, może dalej się toczyć.Kosmos - jako stan logicznie nadrzędny i wewnętrznie podwojony - to nie podlega już żadnej odmianie, nie może. To ostateczny (w opisie "w górę", tu: hierarchicznie) zakres-stan logiczny - nie ma niczego wyżej-dalej...Czyli ponownie należy zanotować ustalenie, że zmiana w Kosmosie nie może wyhamować i że Ewolucja musi biec. Jednak bez podwojenia takie stwierdzenie nie jest możliwe - bo albo prowadzisz je w cyklicznym zapętleniu i nakładasz na nieskończoność kolejne nieskończoności (bo nie wiesz, że chodzi o wieczność), albo dochodzisz do granicy i tym samym ciągu dalszego nie ma. Pozostając w ramach jednej strony nigdy się nie dopracujesz, dlaczego możesz o tym pomędrkować. Co najwyżej

17

wyprodukujesz multum sprzecznych oraz wzajemnie wykluczających się obrazów - i na tym się zatrzymasz. Bo jak znaleźć drogę, kiedy nie ma punktu odniesienia?Skoro jednak jesteśmy - a to jest argumentem rozstrzygającym - to znaczy, że COŚ jest dopełnione NIC, że Kosmos to nie to albo to, ale to i to. To NIC-COŚ. To dwuelementowa jedność...- NIC i COŚ jako fundament?- I to absolutny, już do niczego innego sprowadzalny. I co więcej, w łącznym zapisie, jako zero-jeden. A nawet, żeby podkreślić ten stan, trzeba to pisać jako "zerojeden", może niepoprawnie z uwagi na reguły gramatyczne, ale jako oddanie treści... Czyli nie jest to nawet dwuelementowość, więc dwa odrębne składniki, które dopiero logika i głęboki namysł zespala w jedność, ale chodzi o łączny fakt. I dopiero taka jedynka definiuje (oraz oznacza) kwant działania. I rozumowania tym samym.- Zawsze?- W każdym przypadku, nie ma odwołania. A w sposób szczególny mam na myśli obecnie matematykę - z uwagi na jej funkcjonalność, a przede wszystkim skuteczność. Z czego ona wynika? A no z tego, że w każdym wzorze i w każdym przeprowadzonym działaniu analizującym świat przy pomocy matematycznych znaczków, w tym działaniu zawarte jest zero. Jest i współtworzy każdą jedynkę i każdy znak wzoru. Oczywiście trudno prowadzić operacje na zerze, to jest niemożliwe po prostu, ale to zero, jako składnik integralny i niezbywalny - pustka i nicość w tym działaniu są zawarte, zawsze w nim występują. Dlatego matematyk może zero pomijać, ponieważ zawsze nim operuje - zero jest "w stałej pamięci świata". I dlatego wynik jest poprawny.- Jednak fizycznie liczy się COŚ...- Skoro każde działanie (w tym objaśniające rzeczywistość) - każdy czyn fizyczny (a takim jest też działanie objaśniające) zawiera jużpustkę (i zawiera zawsze), to można zaniedbać ten powtarzający się element dowodu, dla skuteczności można NIC pomijać, a koncentrować się na COŚ, zwłaszcza że COŚ jest po prostu widoczne i namacalne. Ale w granicznych zakresach - a o tym teraz mówimy - tu trzeba (i to jako absolutną konieczność) wprowadzić wcześniej wyrzuconą pustkę - bez tego działanie jest niewytłumaczalne; brak zera we wzorze nie podważa wzoru, on się sprawdza, ale dlatego się sprawdza, że to zero w nim podprogowo tkwi. Logicznie i filozoficznie NIC musi się w analizie świata znaleźć, bo bez pustki świata by nie było oraz rozumowania o świecie by nie było. NIC to fundament, i to ten najważniejszy. NIC z logiki nie tylko, że nie wolno usuwać - nie można tego zrobić. COŚ można (teoretycznie) zanegować, jednak NIC negacji nie podlega....I jeszcze jedno, na zasadzie dygresji, tylko pozornie niezwiązane z tematem oraz odlegle od omawianego - jest jednak niebywale istotne w budowaniu obrazu całości, dlatego trzeba o tym wspomnieć: granicami mojego świata jest mój język.- Nie powiem, że to bardzo odkrywcze stwierdzenie.- Muszę je tutaj przywołać, ponieważ jest tak samo fundamentalne, jak wszelkie ustalenia odnoszące się do Kosmosu (oraz jego składowych). Konieczna jest wiedza i świadomość, że poza zbiór abstrakcji, który jako jednostka (i społeczeństwo) wypracowałem - że nigdy nie wyjdę

18

poza taki zbiór znaków nazywających-kodujących zmianę, że niczego więcej poza tym zbiorem nie ma. To, jak "naprawdę" gdzieś-tam czy tu-obok realizuje się zmiana, jak naprawdę wygląda przekształcanie się kwantów czegoś w pustce Kosmosu - to nie jest istotne. A nawet więcej: nie jest bezpośrednio dostępne w żaden sposób. Zmiana się toczy, jestem jej wytworem i składową, na co dzień i od święta z tego korzystam - i dobrze. Czy to biegnie tak, jak sobie wyobrażam, czy zupełnie inaczej, a co to ma za znaczenie? Jeżeli mogę w oparciu o te wyobrażenia zrobić krok i nie trafiam w ścianę czy materialne zapadlisko, to znaczy, że moje znaki kodujące jakoś odpowiadają stanom świata, coś o zakresie poza moim bytem mówią - i jest to warunkiem działania. I wystarczy.Liczy się jedynie to, czy wyprodukowane symbole języka potwierdzają się w/na kolejnych etapach życia i czy przeprowadzony w taki sposób czyn znakujący otoczenie nie tworzy zagrożenia. Jeżeli potwierdza się, to znaczy, że coś o COŚ (i NIC) mówi, że oddaje zależności. Ale muszę mieć świadomość, że to zawsze (i na zawsze) jest całość mojego zasobu - nie wypracuję niczego więcej... Abstrakcje to ja, i zawsze tylko ja.- Ale język to tylko jeden ze sposobów opisu świata, są inne - nie muszę odwoływać się do słownika, żeby przekazać wiadomość, to równie dobrze mogą być obrazy.- Jeżeli tak podkreślam granice języka i zbioru abstrakcji w opisie (pojmowaniu otoczenia), to mam na myśli cały zbiór pojęć i wszelkie języki. Tu nie chodzi o konkretny i "słownikowy" język, samo słowo "język" pojawia się tu w najszerszym z możliwych znaczeń: to dowolny znak i system znaków symbolizujących zmianę.Nie ma przecież znaczenia, czy tym-takim językiem są wyróżnione (na podbudowie zmysłów) i pozyskane z otocznia kolejne obrazy płynącej rzeki, czy jest to zbiór w postaci dźwiękowej lub zapisanej i przez to nazywający mniejszy albo większy fragment świata - nie ma żadnego znaczenia, czy chodzi o matematyczny symbol, o fizyczny kwant (czy Fizyczne COŚ). Nie ma znaczenie, ponieważ to zawsze jest abstrakcja, czyli dodatek, narzut na postrzeganą-doznawaną zmianę zachodzącą w obserwatorze lub w świecie, który obserwuje. Wszelkie znaki, wszelkie sposoby znakowania są "językiem", to elementy uniwersalnego języka, z których powstaje całościowy już język służący poznaniu. Wszelkie wyprodukowane poprzez historię języki służą na/w kolejnych etapach do podzielenia nieskończonej i wiecznej zmiany w Kosmosie, do jej nazwania i oswojenia - po prostu zrozumienia. I są wszystkim, czym dysponuję. "Nazywanie", definiowanie wychodzi od wielkich, ale przez to jaskrawo widocznych faktów w otoczeniu, przechodzi w miarę nabywania sprawności (i narzędzi) do coraz niżej położonych rejonów, aż dociera do granicy, do fundamentów logiki - i ostatecznie wyróżnia w Kosmicznej jedności NIC oraz COŚ (a dalej ustala zależności tych składowych). I niczego więcej nie można zrobić - i niczego więcej w świecie nie ma - i niczego więcej nie można w języku wyrazić. Ten język, co ważne, buduję dla siebie, przecież zmiana się toczy i nic o takim działaniu nie wie. To ja ją dzielę na kwanty, na "moje" kwanty (efekt mojego sposobu postrzegania i możliwości technicznych). Później je w emocjonalnym wzmożeniu nazywam w lokalnym narzeczu - a jeszcze w kolejnym kroku nimi operuję (ustalam zależności). I zawsze

19

są to jedyne znaki, którymi dysponuję - niczego więcej nie ma, nie było, nie będzie...Ale, co trzeba podkreślić, to zawsze jest jeden i tylko jeden język, niezależnie od czasu zaistnienia, sposobu wyrażania - i niezależnie od tego, kto go tworzy. - Dlaczego? Ponieważ konstruowanie "języka" przebiega w jednej rzeczywistości, na jednym i tym samym nośniku - i dzieje się to w otoczeniu jednej nicości. I wyraża się w prostym jednym rytmie... A że lokalnie ma to postać obrazu, w innym przypadku dźwięku oznaczającego słowo, czy jest dowolnym znakiem w zbiorze, który coś dla mnie oznacza - to drobnostka.Każdy wyróżniony w świecie fakt to "litera" albo "wyraz" języka, za pomocą którego wyraża się zmiana, wszystko wokół to elementy-treść tego języka. I wszystkie one są dla mnie abstrakcjami. Dlatego abstrakcjami, ponieważ notuję je, poznaję w złożeniu, jako sumę zdarzeń, które zaistniały i już są historią. Doznaję zmiany w sposób bezpośredni, uczestniczę w niej - problem jednak w tym, że o fakcie zaistnienia zmiany dowiaduję się dalece po jej zrealizowaniu; zmianę doznaję, ale poznanie to odległy etap działań. Doznaję to, co jest - widzę to, co było. I muszę mieć świadomość, że tak odbieram świat.- Wszystko jest językiem oraz abstrakcją? - Tak. Wszelkie, absolutnie wszelkie tak zwane fakty, wszystko, co w dowolny sposób w otoczeniu lub w sobie wyróżniam - wszelkie byty nie byty, czy zależności i własności, wszelkie pozornie dla mnie trwałe składowe świata, np. kamień czy komórka mojego ciała - to zawsze w moim spojrzeniu i rozumowaniu abstrakcja. Widzę, rejestruję taki fakt w postaci zbioru, ustalam jego istnienie w formule złożenia - coś z nieskończonego strumienia kwantów w ruchu wyodrębniam, od tego do tego miejsca-momentu wyznaczam granicę - i nazywam, traktuję za jednostkę lub zbiór jednostek (w zależności od tego, na czym skupię uwagę). Ale to ja, obserwator tej zmiany, to ja tak czynię, to moja decyzja i sposób działania te granice tworzy i decyduje, że w nich to a to się znajduje. - To nie świat produkuje "kamień" czy "literę", to ja jestem twórcą takiego "faktu". Kamień jest zbiorem atomów, dalej i w podszewce jest połączony z innymi a drobniejszymi elementami - a jeszcze dalej i głębiej jest wytworem "pola". Czyli w tym ciągu nie ma niczego definitywnie wydzielającego i ograniczającego - "kamień" jest kamieniem dla mnie, i tylko dla mnie... Przecież ktoś inny, w innym czasie i z innymi możliwościami podziału strumienia kwantów będzie to widział i ujmował odmiennie, na przykład zaliczy wzmiankowany kamień do zbioru w formule widocznej obok góry kamieni - albo dowolnie inaczej przypisze fakt do innego elementu otoczenia. To moja decyzja i moje możliwości budują świat, budują język, którym znakuję rzeczywistość. I są tylko-i-wyłącznie abstrakcjami.Obrazy są kwantami "języka obrazowego", słowa języka mówionego, itd. Abstrakcje zmysłowe dlatego są ważne i wymagają wyróżnienia w toku opisu, ponieważ są pierwsze w poznawaniu świata, są wcześniejsze o krok od uogólnienia - warunkują kroki następne, jednak w logicznym sensie każdy z języków jest tym samym: znakuje zmianę dokonującą się w świecie lub w obserwatorze. Język słownikowy to późny w osobniczym istnieniu sposób definiowania zmiany, a jeszcze kolejnymi są filozofia i matematyka, najbardziej

20

skrajne w symbolicznym nazywaniu i znakowaniu systemy. Ale to tylko język, zawsze język - metafora, symbol, znak zmiany i jej składowych jakoś tam wyodrębnionych. Zauważ, że każdy byt to swoista językowa "wieża babel" oraz wielość systemów językowych (tak cielesnych, tak pojęciowych). Co więcej, te systemy trzeba wzajemnie do siebie odnosić i tłumaczyć, co przecież nie jest prostym i szybko osiąganym w rozwoju etapem.

I jeszcze po kolejne, trzeba takie działania tłumaczące-objaśniające prowadzić aż do zbudowania jednego, maksymalnego już języka opisu, w którym wszelkie wypracowane elementy są składową. To odnosi się do każdego osobnika i każdej zbiorowości. - Bez uzgadniania języków nie ma istnienia; konstrukcja poddana sprzecznym sygnałom rozsypie się. - Czyli podział na język i inne sposoby znakowania jest chwilowy i umowny?- Oczywiście, wynika to z obecnego sposobu rozumienia oraz dzielenia jedności. I musi w pewnej chwili zostać zarzucone, na końcu musi się okazać jednością. Nie ma języków, jest tylko język i składające się na niego abstrakcje....- Odniosę się do powiedzianego, czy to znaczy, że nie ma niczego, co jest obiektywne, to byt poznający - poprzez budowę systemu znaków - tworzy język, a w konsekwencji świat?- Przecież to padło wprost (a historycznie znane jest "od zawsze"). Rozumiem jednak, że takie stwierdzenie może wywoływać emocje, wszak "coś" w otoczeniu jest i je postrzegam - dlatego traktuję jako stan obiektywny.Tylko że, zauważ, z tego nie można wyprowadzić wniosku, że to jest dokładnie to, co mi się wydaje, że postrzegam. Dlaczego? Już tylko z faktu skończonej prędkości przenoszenia się sygnałów wynika, że widzę przeszłość (nie fakt, tylko "echo" faktu). A po drugie, rejestracja nie jest biernym odbiorem sygnału, ale rozbudowanym (i to na różnych piętrach) opracowywaniem strumienia energii. Zmysły, owszem, są "w świecie" zanurzone i są efektem zmiany, ale treść, którą przenoszą - tę treść poznajemy daleko po jej zaistnieniu... To my i zawsze dla siebie taką treść tworzymy (składamy w "fakt"), to działanie twórcze i osobnicze. I nigdy inne.Zmiany (w jej przebiegu) nie poznamy inaczej jak poprzez symbole tej zmiany, a te są w nas i dla nas. Nic poza tym nie istnieje. I musimy mieć tego świadomość. Prawdą jest to, co sami uznajemy za prawdę. I jeżeli ustalenie się potwierdza, jest prawdziwe. A że odległe wobec tego, co "widzimy" w fundamencie? To nie ma znaczenia, ponieważ tego w żaden inny sposób nie poznamy.Możemy to przeczuwać, możemy o tym nawet mówić, tylko co z tego? Nic, absolutnie nic. Dla nas dostępne są "znaki" symbolizujące zmianę i tylko w oparciu o nie możemy prowadzić analizy. To oczywiście nie jest złudzenie, nie żyjemy w symulacji (albo jakoś podobnie), świat jest jak najbardziej Fizycznie realny. Tylko że to nie oznacza, zauważ, że jest poznawalny fizycznym eksperymentem "do samego dna" - bo nie jest. To "dno" (świata, ale też rozumowania o nim) jest, ale "paluszkami" tego nie chwycisz.Kwanty logiczne zmiany są wszędzie, w świecie i w nas - ale są poza pomiarem, a nam dostępny jest tylko symboliczny i zawsze rozbudowany w skomplikowaniu daleki ich "pogłos" (zawsze zdeformowane cienie).

21

Nam są dostępne tylko "zbrylenia", fizyczne konkrety, które doznajemy w aktualności, ale poznajemy daleko po zaistnieniu i jako abstrakcje. Nasza prawda jest dalekim efektem procesu, tylko że to jedyna prawda; dla nas świat poza jaskinią nie istnieje.A nawet, tak po prawdzie - w ogóle nie istnieje. To tylko nasza, z wnętrza "jaskini" prowadzona obserwacja - to mówi o jakimś zakresie "poza". Ale jest tylko jaskinia i jej prawda, nic więcej.Tak, nie ma niczego obiektywnego. Ostateczną paradą jest to, że nie ma żadnej "prawdy ostatecznej" - prawdą jest to, co sobie o świecie wypracujemy. I nie ma innej prawdy. I nie może być innej prawdy. ...- To wszystko, koniec opisu zależności?- Nic podobnego, dopiero poruszyliśmy kilka tematów wiążących się z proponowanym tu podejściem do Kosmosu i rzeczywistości. I to tylko wstępnie, i to w formie ogólnej, przecież to tylko szkic.Powtarzam, z przyjęcia, że jest NIC i COŚ, z tego wynika wszystko to, co sobie sam czy wespół z innymi w rzeczonej sprawie jesteś zdolny wytworzyć - w tym tak prostym założeniu jest wszystko, czym zajmuje się dowolny język czy nauka, nie ma wyjątków.- Grawitacja też? - Dlaczego grawitacja?- Tak mi się skojarzyło. Bo jeżeli w Kosmosie tworzą się "zgęstki" czegoś, to musi być przyczyna, która za tym stoi - czysta losowość nie połączy na trwałe, a raczej na wystarczający okres swobodnych i niezależnych jednostek, nie widzę żadnej siły w takim zakresie, która do tego doprowadzi. A przecież rozmawiamy o tym.- No tak, dobre pytanie. I znajduje się jak najbardziej w tematycznym ciągu, prędzej czy później trzeba by o tym powiedzieć... Cóż, nie ma rady, przechodzimy w naszym dialogowaniu do kolejnych uwarunkowań - co było opisem ogólnym już padło, teraz szczegóły.- Do gry wchodzi fizyka.- Powoli kolego z fizycznych, to ciągle Fizyka - tu eksperyment (a więc macanie różnopłciowej materii) nie ma zastosowania, do wtykania paluszków w struktury (wszech)świata jeszcze daleko.- Skoro tak, to co "spaja" kwanty? Proste pytanie, prawda?- Nie odniosę się do zaczepki, acz pytanie jest rzeczywiście proste (w sensie jednoznaczne). Co nie oznacza, że można to zbyć szybko i w kilku zdaniach. Ewolucja sobie z dylematem radzi bardzo skutecznie i właśnie prosto, jednak opis tego krok po korku i w zbiorze abstrakcji posiadanych - no cóż, to musi przybrać postać nawet nie strumienia kwantów, ale rzeki - albo wręcz oceanu słów.- Mnie się nigdzie nie spieszy. Ale jeżeli zaczniesz przynudzać, to się nie zdziw, jak się zdrzemnę.- Na pewno nie zaśniesz, intryga wciąga, zapewniam.- Skoro wciąga...- Odwołam się do obrazu Kosmosu, który już musiałeś sobie zbudować, a który jest skutkiem naszej dotychczasowej rozmowy. Że to "realnie" wygląda inaczej, to zaznaczyłem, ale sprawa jeszcze wróci, ponieważ są ważne szczegóły. Aktualnie schemat zmiany i relacje NIC oraz COŚ prezentują się następująco. NIC otacza, dopełnia COŚ, oba elementy są nieskończone i razem tworzą podwojoną jedność Kosmosu. A to oznacza, że COŚ przemieszcza się, a nawet pędzi w tym NIC jednostkami najmniejszymi z najmniejszych - i

22

się "od czasu do czasu" w tymże Kosmosie jedynki "czegoś" zderzają. Bo jak jest nieskończoność oraz jest zapełniona nieskończoną liczbą czegoś, to to COŚ musi się zderzać - nie może być inaczej. Jak padło, sprawa w czystej statystyce.O jakich "przedziałach czasu" i o jakich skalach tu mówimy? Ech, to również nie ma znaczenia - na pewno jakiś. To może być niebywale, nieskończenie wielki odcinek "czasu" (a też "przestrzeni") między zderzeniami - to może być nieskończenie mały odcinek "czasu" - ale pewne jest, że to nie może być zero "czasu", że proces dokonuje się bez etapów pośrednich.Zapewne nie muszę podkreślać, że abstrakcje "czas", "proces", "etap" są w tym przypadku umową, odniesieniem do naszego świata i analogią - jednak muszę tak prowadzić opis, ponieważ nie mam innych pojęć do działania. - A po drugie, co istotniejsze, inaczej tego zrobić nie mogę, bo nie zrozumiem.Czyli jest "co jakiś czas" zderzenie, losowo albo nie, ale jedynki czegoś się zderzają. A jak się zderzają, to się zagęszczają. Bo skoro jedynek jest nieskończenie wiele, to zderzenia też są liczne. To nie jest nieskończony zbiór zdarzeń, jednak COŚ lokalnie zderza się w ilości znacznej, i o to chodzi.- I dlatego są zbrylenia w Kosmosie...- Tak, to kolejny etap definiowania tego zakresu - to konsekwencja dopełniania się NIC i COŚ.- Czyli znów o braku czynnika hamującego?- Nie tylko. Jeżeli jest zmiana, a ona wprost wynika z przywołanego przez ciebie ustalenia o braku oporu, to tym samym w nieskończoności musi to skutkować lokalnymi zagęszczeniami - po prostu innym, wobec otoczenia, zbiegnięciem się jedynek czegoś. Jak jest ruch, to nie ma zmiłuj, musi "po jakimś czasie" tak się w bezkresie zadziać, że w jednym "punkcie" jest czegoś więcej, w innym mniej - to czysta statystyka, tak na tę chwilę to zdefiniujmy. Jak puścisz po stole bilardowym bile, to one będą się zderzały, a dalej ustali się na mgnienie stabilny układ. Na mgnienie, ponieważ zawsze jest wobec tak wyróżnionego faktu otoczenie, wolny tor ruchu - więc jakieś zaburzenie oddziała i wpłynie na stan układu.Czyli będzie rejon wyróżniony zagęszczeniem, a w innym będzie pusto - banał Fizyczny; są w nieskończoności wyróżnione miejsca, w których liczba elementów jest większa niż w środowisku. Czy jest to czysta losowość, czy przebiega w rytmie nadrzędnym oraz fundamentalnym (a przebiega), to nie ma obecnie znaczenia, istotne jest to, że takie "wyspy" COŚ w NIC są - i że rozdziela je pustka. Plus, co ważne, że wszelkie elementy zawsze pozostają w ruchu. Tak rozumiana i postrzegana nieskończoność Kosmosu jest warunkiem poprawnego zdefiniowania. ...- I to tak samo z siebie się zderza?- Jednak nie przysnąłeś. Powiedziałem, że jest w tym pewna głębsza regularność, ale do niej dopiero dojdziemy - reguła zmiany jest tu efektem przyjętych elementów rozumowania, ale trzeba dojść do tego w kolejnych krokach, inaczej pojawią się sprzeczności. Aktualnie nie mogę wprowadzić rytmu, bo skąd-dlaczego miałby się stworzyć? Zmiana biegnie, COŚ pędzi poprzez NIC - wokół niczego więcej, to co powoduje zbiegnięcie w "grudkę" i tworzy rytm skupiania?...

23

W tym punkcie analizy wystarczy statystyka - losowości zanegować nie możesz.- No.- Jakby długo "czasowo" nie przebiegała zmiana, prędzej czy później w nieskończoności - tylko opierając się na losowych zderzeniach - w Kosmosie zaistnieje (w takim "bilardzie" jedynek) "wyspa" czegoś, i będzie znacząco "gęściejsza" od pustego środowiska. Musi, musi się tak stać.- No.- Zbryli się, to fakt. I wystarczy do tego prostackie zderzanie się o siebie jednostek.

Ale, i tu jest problem, to przecież nie znaczy, że na długo - bo jak nic nie hamuje... Już to znasz. Zderzenia zderzeniami, coś się zagęściło, tylko że kłopot w tym, że na chwilę, na mgnienie, bo nie ma ośrodka oporowego do oddalania się elementów... A jak jest wolny tor ruchu, to jedynki nie mają powodu utrzymywać się w stabilizacji oraz bliskości - uciekają, oddają się stąd do wieczności.- Nie ma siły spajającej? Skoro to już zbiór, to powinno pojawić się scalanie elementów.- Nie, żadna siła w tym momencie nie może się pojawić, nie ma żadnej przyczyny, która by to wprowadzała. A przede wszystkim nie ma jeszcze żadnego nośnika, który by taką siłę przenosił. Dlaczego? Wszelakie twoje siły, pola czy podobne, to jeszcze daleka przyszłość, na tym poziomie rozumowania ich nie ma. W zmianę tak mało skomplikowanego zakresu nie możesz wpisać niczego rozbudowanego, ani jakoś wielkiej jednostki, ani żadnej tak zwanej siły - w tym obrazie tego nie ma i być nie może. - Więc co? Tylko zderzenia i nic więcej, a my to skąd? Cud mniemany czy inny czynnik sprawczy?- Nieskończoność to fajny wynalazek do opisu, w nim zawiera się to, o co pytasz. To nie cud ani nawet statystyka - to konieczność, która zawiera się w pojęciu nieskończoności. Nieskończoności Kosmosu, ale i nieskończoności NIC oraz COŚ.- Więcej światła.- Fragment pejzażu, który razem wyprodukowaliśmy przed chwilą, co by oddać sprawę zderzeń-zdarzeń w Kosmosie - obecnie ten fragment sobie w twórczym zapale poznania rzeczywistości zwielokrotnij, i to tak w nieskończoność. Bo skoro tych zagęszczonych "wysp" jest dużo, i to nieprzeliczalnie dużo (acz nie nieskończenie dużo) - to kiedy dochodzi do oddalania się strumieni kwantów od tych wysepek, a to musi po prostu przybrać postać strumienia, jakoś "uporządkowanego" strumienia kwantów...- Przecież to dzieje się w każdym kierunku od zbrylenia.- Tak, ale już w sposób jakoś uszeregowany, to już nie jest czysta losowość. Dlaczego? Przecież taki zbiór tworzą jednostki i oddalają się jednostki - czyli jest to rytm jeden-zero-jeden... i tak dalej, zbiór rozpada się jednostkami, które tworzą w każdym kierunku ciąg łączny zmiany, więc strumień kwantów. I ten strumień elementów, np. w wycinku, który będziesz obserwował, jest rzeczywiście takim strumieniem, następowaniem po sobie kwantów czegoś w rytmie zero-jedynkowym. - Fakt, w szerszym ujęciu to sfera (bo nic z żadnej strony nie hamuje i deformuje), ale w tym wycinku,

24

który jest istotny do dalszego opisu, tu jest strumień jednostek w uporządkowaniu - strumień uporządkowany samą zachodzącą zmianą (nie ma żadnego innego czynnika porządkującego). Zagęszczona zmiana w trakcie rozpadu tworzy uporządkowany rytm oraz "uwarstwienie".- Może, ale to w niczym nie zmienia sytuacji - dlaczego pojawia się stabilna okresowo konstrukcja?- Te inne, dopełniające "wyspy" czegoś w okolicy - widzisz je? Tak po nieskończoność, widzisz?... Rozpada się jeden zbiór, ale rozpadają się również inne - gdzieś i tam tworzą się w nieskończoności kolejne zbiory, jednak w tym zakątku nieskończoności tak się zadziało, że kilka (wiele) zbiorów właśnie się rozpada - zaistniały na moment, a obecnie, warstwa po warstwie, się rozpadają.- I co?- I wszechświat - to droga do zbudowania się struktury, którą można ująć formułą "wszechświat".- Dlaczego?- Tu oczywiście są liczne uwarunkowania, jak będzie czas wrócimy do sprawy, ale w skrócie wygląda to tak, że kiedy te strumienie kwantów oddalają się od zbiorów, a te zbiory są wobec siebie w zdefiniowanej i użytecznej (po prostu bliskiej) odległości - to w pewnym punkcie te strumienie muszą się spotkać, ich tory ruchu się przetną.- I zderzenia, i dalej to samo.- Otóż nie, mój drogi, sytuacja znacząco się zmieniła. Wcześniej była statystyka zderzeń - obecnie jest reguła zdarzeń.- Powód, proszę o powód.- Skwantowanie zmiany, wspomniany rytm zero-jeden. I, co ważne, że te strumienie przez pewien okres działają... Wyobraź sobie jedynkę czegoś w takim strumieniu, i pytanie: jaka jest jej sytuacja? Przed sobą ma kwanty, za sobą ma kwanty, z boku ma kwanty - a więc żadnego wolnego toru ruchu, powstała sytuacja dramatycznie ogranicza wybór. O ile wcześniej, w nieskończoności, ten wybór jest także potencjalnie nieskończony, ponieważ żaden kierunek nie jest zamknięty, to w tym momencie można tylko-i-wyłącznie przemieszczać się w ramach zmiany, w ramach strumienia i tylko w zbiorze.Mówiąc inaczej, jest ściana takich samych jedynek w każdą stronę i tym samym uporządkowany ruch. A w jakim kierunku to może biec? I tu odpowiedź jest oczywista i tak fizycznie znacząca: do przodu, zawsze do przodu.- Ale to jeszcze nie jest wszechświat.- Nie jest, ale się właśnie zaczyna. Dlaczego? Bo te kolejne warstwy kwantów, naciskane przez kolejne warstwy, które ciągle (i ciągle) w ten punkt Kosmosu z tamtych, już rozpadających się zbiorów docierają - one po prostu naciskają, cisną, ograniczają możliwe ruchy. A jak jest nacisk, to jest zagęszczanie się. A jak coś się zagęszcza, to zaczyna się budować lokalny wszechświat. Ruch "do przodu" w tym przypadku oznacza przecież zagęszczenie, bo kwanty są wpychane w ten punkt, ich wzajemne odległości spadają - z teoretycznie nieskończonej do obecnie bardzo skończonej. A nawet i minimalnej, takiej "na styk". Jeżeli ten nacisk otoczenia zachodzi wystarczająco długo - a to jest warunkiem zasadniczym - to w ramach tak wytworzonej w Kosmosie sfery (lub innej podobnej konstrukcji),

25

to już wewnętrznie (w środku) tworzą się warunki do trwałego, w jakiś ramach trwałego istnienia elementów. Już mocno złożonych elementów - takich w zakresu użytecznego dla ciebie, fizycznych.- I pojawiają się siły?- Zależności, o żadnej grawitacji to ty mi nie mów, bowiem niczego takiego w tym ujęciu nie ma - wystarczy przecież nacisk otoczenia, a świat i jego elementy się tworzą. To nie siła spaja, ale nacisk z zewnątrz wymusza zbliżenia. Opis ma być maksymalnie prosty, wszelkie zbędne dodatki trzeba odcinać brzytwą.... - Mam uwagę, a raczej wątpliwość. Przecież taki nacisk środowiska, czyli tych wcześniejszych względem "wszechświata" wysepek czegoś - ten nacisk może być bardzo różny, więc i skutek może być dowolny.- Punkt dla ciebie, uwaga pierwsza klasa. A nawet druga. - Żartujesz, pytam poważnie.- Nawet nie pomyślałem, że to dowcip, sprawa rzeczywiście jest z tych podstawowych. Nacisk, jego postać i okres trwania, to decyduje o tym, co powstanie i jak długo utrzyma się w stabilizacji, tak dla ciebie ważnej. Cóż bowiem po świecie, który co prawda jakoś się tam zagęści i zrealizuje, kiedy nie będzie nikogo, kto taki fakt stwierdzi - nie będzie obserwatora i ustalenia, że świat (oraz Kosmos) są elementami rozumowania...- Są więc uwarunkowania.- I to liczne, bardzo liczne. Aż chciałoby się powiedzieć, że wręcz nieskończenie liczne. Tak, to nie przesada. Nasze zaistnienie ma w swojej fundamentalnej warstwie nieskończoność wespół z wiecznością jako składowe, dokładnie tak. - Oczywiście w tej rozmowie w żadnym przypadku nie zdołamy poruszyć wszystkiego, nie o to przecież chodzi. Dlatego mogę w tym miejscu jedynie wspomnieć, że musi być w otoczeniu tak tworzącej się sfery nowego wszechświata symetryczna i znacząca liczba wcześniejszych zbiorów czegoś - że one nie mogą być odległe dowolnie, a wręcz przeciwnie (to jest ściśle uwarunkowane) - to nie może być różnorodny zbiór zjawisk, ale podobny sobie (różnice będą skutkowały nierównomiernym działaniem na sferę, w efekcie któryś z kierunków może prędzej od innych się otworzyć - i zmiana oczywiście tam się potoczy, i wszechświat się "wypali"). Itd. Dopiero symetrycznie rozłożony zbiór i symetryczne (i długotrwałe) działanie strumieni kwantów może skutkować takim światem, który na zaistnienie obserwatora pozwoli - to rzadkie, choć przecież realnie zachodzące w nieskończoności zdarzenie.

Najczęściej, też zrozumiałe, w takim działaniu powstanie struktura "zwichrowana", "kaleka", daleka od symetrii - ten wniosek podtrzymuje mocno statystyka. Ale ponieważ to nieskończoność - to "od czasu do czasu" - COŚ wespół z NIC zbudują taki świat, gdzie będzie można na tematy przeróżne sobie porozmawiać. Np. o Kosmosie...- Mniejsza o te "niedorobione" konstrukcje, mamy wszechświat - taki już nasz.- Znów cię ponosi. Na tę chwilę mamy dopiero zadatek na wszechświat, żeby powstało to, co ty (jako fizyk od wszelakiej materii) uznajesz za wszechświat - do tego ciągle daleko. Ponownie zastrzegam, że mogę tu jedynie zasygnalizować kolejne progi oraz uwarunkowania, że ten (samo)komplikujący się układ zdarzeń zawiera w sobie mnogość warstw, przejść i zależności - fakt i oczywistość, one muszą zajść (to wymusza

26

procedura zmiany), jednak żadnego z elementów tego obrazu nie może brakować, bo świata nie będzie. I w opisie też ich brakować nie może, bo inaczej procesów się nie zrozumie.- Czyli?...- To zagęszczanie się elementów, zagęszczanie pod naciskiem kwantów docierających ze środowiska - to powoduje, że wewnętrznie w takiej sferze odległość kwantu od kwantu spada, banalna konsekwencja tego, że jest dopływ jednostek. A jak się zagęszcza, to rośnie ciśnienie, też oczywistość - a jak rośnie ciśnienie wewnątrz, to w "pompowaniu" sfery musi zajść moment, kiedy jest ono krytyczne: że dopompowanie o kolejną jednostkę zmieni sytuacje. Wcześniej było jeszcze miejsce na elementy, a po "dopompnięciu" już nie ma w co "palca wcisnąć" - wytwarza się graniczna stabilizacja. Kwanty nie mogą uciec, ruch jest zawsze "do przodu", więc w trakcie tego zagęszczania będą tworzyły się kolejne poziomy krytyczne, czyli odległość kwantu od kwantu będzie "na jednostkę". Mówiąc inaczej, "poziom krytyczny" oznacza, że jednostki są jeszcze wyróżnialne, a już krok dalej dwie jednostki łączą się w jednostkę i w całości sfery pojawia się miejsce do dalszego zagęszczania.- I tych progów będzie kilka.- To jest ścisła (i policzalna) gradacja "w pionie": może zaistnieć tylko to, co może; może zagęszczać się tak dalece, jak może. Czyli będą progi i poziomy świata, już fizyczne poziomy... Dlaczego? Bo, zauważ, w tym dociskaniu oraz w/na kolejnych poziomach, w takim pompowaniu sfery budującego się świata (co ważne, jednak dopiero od pewnego poziomu zagęszczenia) może zaistnieć to, co dla ciebie jest obiektem eksperymentu - taki foton, na przykład. A jeżeli nacisk i dopływ jednostek nie ustaje, to powstanie cała piramida możliwości, od najmniejszego fizycznego skomplikowania, aż po maksymalne. I tą "szczytową" strukturą będzie obserwator....- I wszechświat trwa, aż "ustaje zasilanie"...- I tak, i nie. Zmiana w formule "wszechświat" znajduje się dopiero w stanie "połowicznego rozpadu". Chodzi o to, że kiedy ustaje dopływ elementów z otoczenia, kiedy kwantowe "pole rodzicielskie" wyczerpuje się (nie ma przecież wiecznego zbioru, musi skończyć się jego rozpad) - to sfera wszechświata jest już w pełni ukształtowana, układ w tym punkcie osiąga poziom-etap "dorosłości": otrzymał wszystko, co było możliwe z otoczenia, elementy zostały w sferę wciśnięte, dosłownie wtłoczone - ale obecnie, kiedy nacisk ustał-zanikł, teraz ta sfera, ponieważ nie ma czynnika hamującego (itd.), ona zaczyna degradować się - po prostu się rozpada. Ciśnienie idące z zewnątrz zanikło, to wszechświat "wybucha" - taki banał ewolucyjny.- I ten wybuch przyspiesza?- Jak nic nie ciśnie, to wybucha - a jak wybucha i przez to zwiększa swoje rozmiary, to wybucha coraz szybciej. Wybucha do nieskończoności. Kwantową warstwą po warstwie wszechświat, to lokalne zagęszczenie, traci pozyskane kiedyś zasoby do otoczenia. I dzieje się to w sposób uporządkowany, jako tworzenie się rytmu i jednocześnie realizacja tego rytmu. O tym rytmie to my jeszcze sobie nieco powiemy.- Rozsypie się, ale jeszcze nie teraz, jeszcze potrwa?

27

- Tak cirka i plus minus (choć to ściśle policzalne) połowa drogi przed tutejszym światem do zaniku, jeszcze sobie to i owo zobaczymy. A nawet użyjemy.- Nie jest źle.- Z naszego punktu widzenia to bez znaczenia, ten opis to tak sobie i dla wyjaśnienia, dlaczego i jak się dzieje, żeśmy się byli zadziali - chodzi o ten całościowy fakt. Przecież nasze zaistnienie to maleńki fragment tego procesu, konieczny w takim zdarzeniu, ale to niebywale mały fragment. Jesteśmy pochodną zachodzącej zmiany, ale to bardzo mocno zależna od całości pochodna. Jednak, trzeba to powiedzieć dość wyraźnie, zanim całość się "złuszczy", nas dawno już nie będzie. A nawet ślad po nas zaniknie. Pocieszające w tym jest to, że skoro zaistnieliśmy z "kwantowego pyłu" - to kiedyś-gdzieś kolejny świat się zbuduje, być może - czemu nie - nawet z obserwatorem... Wówczas nasze pole wszechświatowe będzie "polem rodzicielskim" - a może i "polem dziadków", któż to wie....Ale to nie wszystko o wszechświecie, jest jeszcze kilka spraw, które trzeba zasygnalizować, one nawet w zgrubnym szkicu muszą się pojawić, to niezbędne. - Środek, wiem, że powiesz o środku - tego sobie nie odpuścisz.- Nie odpuszczę, to w końcu najważniejsze ustalenie, które można o zmianie z analizy COŚ i NIC pozyskać. Jesteśmy efektem środka i to z niego, w podwójnym znaczeniu, postrzegamy i opisujemy świat. Stąd, nawiasem, takie kłopoty w tym działaniu.- Wszechświat się kiedyś tam był zaczął od stanu pierwszej warstwy, przeszedł już środek, bo wybucha w narastającym tempie, dlatego na horyzoncie jest ostatnia warstwa jedynek. - A później to już "ciąg dalszy". Tylko że bez nas.- Tak to wygląda. W ramach prostej nieskończonej, a tak zdefiniować można zmianę w Kosmosie, jest punkt wyróżniony - miejsce zerowe, i to miejsce okupujemy wspólnie i każdy z osobna. To nasze miejsce w nieskończoności - to z tego punktu definiujemy i świat, i prostą - i siebie. Co było wcześniej, to "minus nieskończoność", co będzie po nas, to "plus nieskończoność" - a ja-my to ten "zerowy" punkcik, tylko ten punkcik. Wszechświat jest odcinkiem w ramach takiej prostej, ale my też jesteśmy odcinkiem w ramach prostej i w ramach wszechświata - a nawet którymś tam odcinkiem odcinka, wszak tworzy nas cała piramida elementów i zależności. Co więcej, ten punkt też jest środkiem zmiany tworzącej wszechświat - w obu kierunkach ewolucji oznaczającej tę strukturę, w każdą stronę jest "tyle samo" zmiany. Do punktu zero było tyle a tyle (policzalne), ale i dalej będzie tyle samo. Nasze zaistnienie oraz istnienie jest skutkiem tej środkowej pozycji i zależy od niej. Obserwujemy świat ze środka, w najlepszym momencie zmiany sfery wszechświata, jednak ma to swoje konsekwencje. Z jednej strony postrzeganie umożliwia (w innym się nie zaistnieje), ale z drugiej je utrudnia, ponieważ wiele faktów się na siebie nakłada, liczne obrazy cząstkowe sumują się w jeden i całość przez to jest "rozmyta".Postrzegamy ze środka, dlatego wydaje się to takie "dopasowane" oraz "zestrojone". A to nic innego, jak przemieszczanie się COŚ w NIC -

28

to lokalne zagęszczenie w postaci skwantowanego procesu. Tylko tyle. Nic więcej. Ale przyjemne, trzeba przyznać...- Już ci przeszło, podbudowałeś się emocjonalnie? Bo chciałbym o te inne tworzące się w Kosmosie zbiory spytać, jak to przebiega? I co z tego wynika?- Uważam, że nie przesadzam z tym podkreślaniem środka, przecież w nim się realizujemy. Że to oczywisty i konieczny w nieskończoności fakt, to nie zmienia oceny-wyceny tego punktu. Weź pod uwagę, że na każde zaistnienie, a my zaliczamy się do tego zbioru, na każdy byt w dowolnej formule jego "bycia", przypada nieprzeliczalna (i nawet po wielekroć nieprzeliczalna) liczba bytów niezaistniałych, więc doceń ten "zerowy punkt" w bezkresie.- Doceniam, doceniam...- A co do tworzenia się tych innych światów w Kosmosie, to sprawa w liczbie strumieni kwantów ("czegoś"), które można wprowadzić w taki proces. Najlepszym, z analizy logicznej wychodzi, że najlepszym (i to z wielu punktów oceny najlepszym) będzie taki świat, który buduje się z ośmiu linii. Dlaczego? Strumienie energii docierają równomiernie i z każdej strony, a to gwarantuje, że w "punkcie przecięcia" tworzy się jednokwantowa warstwa sfery. A później kolejne warstwy. Jedynki czegoś są wciskane w ten świat i jednocześnie go budują. Osiem linii tworzących jest optymalnym zbiorem, nie mniej, nie więcej.- Dlaczego? Dlaczego nie więcej? Że mniej, to mogę zrozumieć, zbyt mało elementów, niesymetryczne rozłożenie, więc wolny tor do zmiany - do wybuchu. Ale jeżeli osiem buduje stabilną strukturę, to może i szesnaście, może trzydzieści dwa? To również symetryczne wielkości. W nieskończoności, że zacytuję ciebie, przy nieskończonej ilości i zawsze w ruchu elementach...- Zastanawiałem się nad tym, wychodzi, że jednak musi być osiem - i nie więcej.To znaczy, w bezkresie oczywiście może się więcej zbiorów spotkać, jak powiedziałeś, tego wykluczyć nie można. A co ważne, one również będą na siebie działały i razem będą powoływały do istnienia jakiś świat. Problem w tym, że to nie będzie stabilny świat.- Dlaczego, podaj uzasadnienie.- Nadmiar. Brak jest powodem tworzenia się "struktury ułomnej" (np. głód deformuje ciało), ale również nadmiar jest powodem schorzeń - nadmiar tworzących linii zaskutkuje światem, w którym zagęszczenie będzie zachodziło zbyt szybko, a kwanty będą się o siebie potykały. I to nie jest metafora, potraktuj to dosłownie. Kiedy zmiana biegnie w ograniczonej przestrzeni, to zbyt duże (w stosunku do pojemności) zagęszczenie jednostek tworzy zawirowania, problemy - elementy się zderzają i wzajemnie wytrącają z rytmu. Itd.A to rytm jest czynnikiem zasadniczym, żeby powstało coś stabilnego. Muszą być elementy, które ten rytm budują, ale i ten rytm musi być, żeby elementy się uzgodniły (zsynchronizowały). Cóż, kiedy pojawia się nadmiar zasobów, buduje się ciało chaotyczne, a na pewno słabe w konstrukcji.A jeżeli to cię nie przekonuje, to uwzględnij fakt, że zbyt szybkie zapełnienie sfery, a to będzie miało miejsce w przypadku wielu linii, to spowoduje zapchanie świata - i ewolucja zastopuje, skończy się. Bo jak nie ma możliwości do ruchu...- To nie wyczerpuje tematu, przecież można manipulować odległością

29

zbiorów, może być ich więcej i będą dalej, nie będą sobie wchodzić w paradę.- Można, fakt. Ale - nie przesądzając skutków - trzeba to po prostu sprawdzić (policzyć, zasymulować) - uważam, że wszechświat, taki do użytku zdatny wszechświat, z większej liczby nie powstanie. Osiem to jest to.- Nie mam argumentów na takie coś, trzeba sprawdzić....- Dodam, i potraktuj to jako wstęp do dalszej rozmowy, że światy w ramach Kosmosu, ich liczba oraz "dobroć", to nie przypadek, to jest zależne od umiejscowienia w zmianie. Czyli, jak w ramach wszechświata nie ma przypadkowego momentu dla bytu, tak samo w Kosmosie nie ma przypadkowej "chwili" do zaistnienia świata o cechach umożliwiających obserwację.- Oż kurczę, zatkało mnie. Rytm nieskończoności?- Tak, musi być. Żeby ten kawałek można wytłumaczyć, musi być prosty i zarazem maksymalny rytm zmiany. Ale są, co zrozumiałe, liczne tego uwarunkowania.- Dawaj, brzmi ciekawie.- To żadna tam niezwykłość, wszystko - powtarzam i podkreślam - to efekt wstępnie przyjętych elementów, tu nic nie jest nadmiarowe, a wszystko niezbędne - jedno wynika z drugiego i warunkuje dalsze; ciąg zależności jest maksymalnie prosty, a zarazem konieczny.- Chwila na reklamę była, teraz szczegóły proszę.- W telegraficznym skrócie wygląda to tak...- Szczegóły. Skrót sam sobie zrobię.- Będą, zapewniam, tylko dalej, za stronę lub kilka, teraz warto to wyliczyć... Otóż liczba światów, takich zdatnych do użytku, jak to powiedziałem, to jest warunkowane położeniem w zmianie przebiegającej w Kosmosie. Skąd rytm zmiany? Za moment do tego wrócimy, generalnie chodzi o "kołowrót dziejów", tak to można zdefiniować w języku. Że ciut literackie ujęcie, prawda, ale oddaje to, co chcę powiedzieć. Nie ma w nieskończoności tzw. przypadku, jest "mieszanina doskonała" jedynek - nie ma dowolności, jest porządek.Fakt, jest maksymalne zmieszanie wszystkiego ze wszystkim, Fizycznie nie ma żadnej kolejności zdarzeń - ale logicznie taki porządek jest. On jest w Kosmosie (w nieskończoności, w toczącej się zmianie), ale przede wszystkim jest w obserwatorze, w bycie tę zmianę opisującym.- Niejasne, kręcisz.- Bynajmniej, sprawa w tym, że inaczej nieskończonego-wiecznego ciągu zmian nie opiszesz, w żaden sposób nie zdefiniujesz. Zauważ, jeżeli w swoim działaniu ograniczysz się do rejestrowanego (w dowolny sposób postrzeganego), czyli do Fizycznego (fizycznego w ramach wszechświata) zakresu, jeżeli na tym skoncentrujesz uwagę, to zdarzeń nie opiszesz - bo jak, w jaki sposób? Jak wszystko zmieszane ze wszystkim, i to w idealnej proporcji, to jak to opisać? - Można, się robi.- Zewnętrznie, tylko w ujęciu "z zewnątrz", jako ustalanie zasady w mieszaninie. Ale reguły wytworzenia się tej mieszaniny nie ustalisz - na pytanie, "dlaczego jest tak, jak jest?", na to pytanie nigdy, w mieszaninie pozostając, nie odpowiesz - nie ma sposobu.Jeżeli nie odwołasz się do uporządkowania, do myśli, że w tym jest porządek - jeżeli tego porządku nie narzucisz na zmianę, to świata w

30

jego zmianie nie poznasz. A jak nie zdefiniujesz rytmu zmiany, to na zawsze pozostanie dla ciebie nieodgadniona... Czy w Kosmosie jest rytm? - Można na to pytanie odpowiedzieć w taki sposób, i będzie to logicznie poprawne, że skoro zawierasz się w tym zbiorze (a zawierasz się), to budując sam dla siebie rytm postrzeganej zmiany, wprowadzając uporządkowanie - to tym samym reguła zdarzeń w Kosmosie się zawiera... Tylko że takie postawienie sprawy, tak myślę, cię nie zadawała.- Umiarkowanie.- Otóż to. Choć osobiście uważam, że to poważny argument... Czy jest rytm nieskończonej zmiany? Tak, ale zawsze (i tylko) w połączeniu z obserwatorem. I to nie jest, wbrew pozorom, powtórzenie przed chwilą powiedzianego. Dlaczego? Ponieważ musi być obserwator, żeby stwierdzić, że istnieje reguła - rola obserwatora jest w tym działaniu fundamentalna. Kiedy nie ma strony w działaniu, takie działanie nie zachodzi.Czyli rytm jest, ale to, że ten rytm jest, to jest tylko w tobie, w bycie analizującym. To obserwator ustala ten rytm. Zmiana zachodzi, po prostu COŚ przemieszcza się w NIC - a skutki?, wiadomo, wszystko wokół. Jeszcze inaczej, ponieważ to istotne. Żeby w nieskończoności się nie zagubić, muszę zmianę uporządkować, nadać rytmikę, zbudować zasadę; muszę w jednolity i nieskończony strumień kwantów wprowadzić schemat. Proces biegnie, ale jak biegnie, według jakiej zasady oraz co jest kwantem tej zmiany - to już ja. W/na zmianie napisów z objaśnieniem nie ma, "przypisy" to moja robota.I dotyczy to wszechświata, dotyczy Kosmosu - dotyczy dowolnej zmiany, którą w sobie lub w świecie postrzegam.- W Kosmosie też?- Oczywiście, i to na zasadzie koniecznej. Bo jak inaczej bezkresną i wieczną zmianę zrozumiesz - to niemożliwe. Co najwyżej powiesz, że jest tak rozumiany ciąg zjawisk, też oczywiście wartość, jednak nic więcej. A przecież ty chcesz zrozumieć.- Średnie jako argument.- Przyjmij, na ten moment wprowadź w zobrazowanie, że jest rytm tak definiowanej zmiany, że w jego ramach są lepsze i gorsze chwile do budowania się światów - że w ramach "kosmicznego cyklu" są zakresy, w których budują się stabilne konstrukcje, ale są i takie, w których dominują "zwichrowane"; raz struktury budują się łatwo, innym razem trudniej (ponieważ elementy są oddalone).Ale są uwarunkowania, jak powiedziałem. W takim opisie dopatrzyć się można konieczności, on musi zajść - jak jest zmiana, to w jej ramach zagęszczenia muszą powstać; w nieskończonym-wiecznym zderzaniu się jednostek czegoś to pewnik. Cykl tworzenia się światów musi być, to zapewnia Fizycznie pojęta losowość.To jest konieczność, ale wynikająca z samej zmiany, w żadnym razie nie można tego wyprowadzić poza przekształcenia (zwłaszcza w jakieś dziwaczne) - rytm zmiany jest efektem samej zmiany. Z punktu widzenia fizyka nie ma znaczenia przyczyna zaistnienia reguły, czy chodzi o "czystą losowość", czy nie - liczy się rezultat: reguła. Natomiast dla Fizyka to informacja podstawowa, warunkuje zrozumienie.Fakt, banalna zmiana położenia "czegoś" w "niczym", to będzie dla ciebie tylko proste, wręcz "prostackie" (nieskończone) "obijanie" się

31

jednostek o siebie - ale kiedy obraz poszerzysz, kiedy prześledzisz w długim zakresie "czasu i przestrzeni", okazuje się, że jest rytm. Zmiana, tak na oko chaotyczna (i tylko chaotyczna), przebiega według reguły, jest uporządkowana.Sama zmiana - tylko sama zmiana-ruch w nieskończoności-wieczności - to wystarczy, żeby wytworzył się rytm...I dalej. Jeżeli to cykl, to jest w nim "minimum" i "maksimum", jest stan "brzegu" i "środka". Czyli, tak samo jak we wszechświecie, także w Kosmosie można wyróżnić środek cyklu, najlepszy zakres do budowania się światów. - Tak, w "czasoprzestrzeni absolutnej" jest etap-punkt wyróżniony.I teraz istotne: o ile we wszechświecie oznacza to początkowo, że w tak wyznaczoną sferę jednostki są wciskane (że tworzy się zawartość, kolejne zgęstki) - że następnie proces przechodzi przez środek, co skutkuje zmianą kierunku (z zapaści, scalania się, do wybuchu) - aż dochodzi do rozproszenia w środowisku tej konstrukcji... Ważne jest tu to, że o ile tak to wygląda dla "wszechświata", o tyle w Kosmosie przejście do kolejnego etapu biegnie "na okrągło" - "po kole" (stąd określenie, że chodzi o "kołowrót dziejów").

Powód? Przecież jest jedna nieskończoność. - Czyli kiedy jeden cykl się kończy (jakby go nie liczyć), to od razu (dosłownie bez żadnej przerwy) przechodzi w kolejny - elementy nie przemieszczą się nigdzie dalej, bo nie ma "dalszego". Jedna strona przechodzi płynnie w drugą, a także kolejne, żadnego w zmianie zatrzymania. Tylko "lokalne i gdzieś" zagęszczenia w rytmie, budowanie się i zanikanie według ścisłej kolejności.- Skąd i dlaczego kolejność?- Moment, zmierzam w tym kierunku, chodzi o nieskończoność, jednym słowem tego nie zdefiniujesz... Ważne teraz jest to, że w takiej zmianie - zauważ to i doceń - środek jest zawsze (tak samo jak każdy inny punkt zmiany). Tu wszystko, cała paleta możliwości występuje jednocześnie... W jednym miejscu zmiana osiąga punkt szczytowy, czyli środek, a tuż obok, dosłownie tuż obok może być element należący do końca tak opisywanego cyklu. Fizycznie jest to mieszanina doskonała, którą tylko twoja decyzja porządkuje; logicznie jest następstwo faktów, a Fizycznie mieszanina. Identycznie jak we wszechświecie, tylko skala i jednostki obrachunkowe inne.- Wieczny środek?- Nie, wieczna zmiana w nieskończonym Kosmosie - czyli COŚ w ruchu poprzez NIC. Wszystko inne to konsekwencje. Spójrz, żeby uporządkować zmianę, musisz nanieść (tu: narzucić) na nią zrozumiały dla ciebie schemat, pochodny wobec tego, że "na dnie" jest skwantowany (zero-jedynkowy). I to od razu upraszcza działanie, po prawdzie dalsze to pochodna, jedynka "czegoś" w otoczeniu NIC - i wszystko oczywiste. Ale taki sam rytm, też jako pochodna tego najniższego, musi znajdować się "w górze", maksymalnie w górze opisu (bo jako na dole, tako i na górze). Przecież nie ma znaczenia, czy jednostką jest najmniejsze z najmniejszych, czy największe z największych, rytm, maksymalnie już prosty i zarazem ogólny, ten rytm musi odnosić się do każdego faktu i każdej zmiany. I ty ten ustalony rytm nanosisz na nieskończoną i wieczną zmianę. I ustalasz, że jest cykl, "zakres" od jakiegoś punktu do przeciwnie w

32

przyjętym schemacie położonego. To może być różny schemat, najlepiej zobrazować to prostą (albo w zamknięciu, okręgiem). Jeżeli ma to być ujęcie następcze, jeżeli zmianę postrzegasz w taki sposób, że jedno ustalasz "przed" kolejnym, to linia prosta jest do tego idealna, to twój obraz zmiany. Jeżeli preferujesz "zapętlenie" i cykliczność, to oczywiście okrąg i powiązanie początku z końcem. - A, po prawdzie, jak tam sobie to przedstawisz, to twój wybór, istotne jest to, żeby zrozumieć.W ujęciu następczym najlepiej prostą, ponieważ w jej ramach zawarty jest punkt zerowy, punkt obserwacyjny, a to z niego i w nim te swoje analizy prowadzimy, dlatego musi być. W ujęciu cyklicznym też masz ten punkt, ale dopełniony stwierdzeniem, że skoro to jedna i wieczna nieskończoność, to przeciwległe elementy prostej, w tymże bezkresie, się ze sobą stykają... Wrócimy do tego.Ale, i teraz istotne w takim dowodzeniu, każdy taki cykl w Kosmosie, to nie tylko ten jeden cykl, takich cykli jest przecież nieskończenie wiele, skoro jednostek jest nieskończenie wiele, to i cykli również. A to oznacza, że ustalając jeden pełny cykl, masz obok każdy inny, każde inne ułożenie cyklu - ty na jednym prowadzisz opisy i z niego (i poprzez niego) ustalasz regułę, a obok biegnie inny, i ten inny może być w dowolnym momencie. Itd.I znów ważne: te wszystkie cykle razem - wszystkie razem! - tworzą to, co określiłem "mieszaniną doskonałą". W takiej zmianie i w takim jej rozumieniu jest zawsze wszystko, nie ma znaczenia, co wyróżnisz, tu znajdziesz każdy punkt prostej. - I te jedynki-kwanty "czegoś", pozostające w nieskończono-wiecznym ruchu, "tkają" "czasoprzestrzeń absolutną" - Kosmiczny "czas" obrazuje się poprzez zmianę położenia jednostek. - Więc środek...- Środek jest zawsze, jak i każdy inny punkt - w ramach Kosmicznego cyklu realizuje się wszystko, i to jednocześnie. Co nie znaczy, podkreślam, że w tym samym miejscu. Przez dowolny w nieskończoności punkt można przeprowadzić nieskończenie wiele jedynek - ale nie jednocześnie, następczo jak najbardziej, jednak nie w tym samym momencie... Lokalnie tworzą się "wyspy" kwantów, jest większe zagaszenie, które wytwarza losowość - ale jednocześnie tak pojęta losowość skutkuje w poszerzonej obserwacji rytmem.- Wyskalowana zmiana?- Tak, Kosmiczna zmiana podlega skalowaniu. Ale skalowanie to dzieło bytu obserwującego, musi to przeprowadzić, żeby zrozumieć. Przecież zmiana objaśnienia nie potrzebuje - po "jednej stronie" się "topi", po drugiej buduje - a Fizycznie te strony są tuż obok. Tak wygląda Ewolucja....Mieszanina doskonała w Kosmosie, obecnie o tym, i to w szczegółach. Mówiłem, że to będzie, ponieważ sprawa fundamentalna, to ciąg dalszy dopiero co powiedzionego.- Rozgadałeś się.- Chciałeś, masz... Przede wszystkim warto podkreślić zgodność obrazu wszechświata (tego, jak postrzegasz tak zwany "wszechświat") i wizji Kosmosu, czyli zakresu nadrzędnego wobec tobie dostępnego - to jest tożsame. Skala, zgoda, jest inna, jednak elementy opisu identyczne.

33

Inne zresztą być nie mogą, sprzeczność jest wykluczona. Dlaczego? Bo nie zaistnieje, to po pierwsze. Gdyby wszechświat miał choćby jeden element odmienny względem Kosmosu, nie pojawi się. I znaczenia nie ma, czy chodzi o elementy tworzące, czy o zasady tworzące - tu jest pełna zależność... A po drugie, żebym mógł opisać zmianę w każdym zakresie (niezależnie czy chodzi o wszechświat, czy o Kosmos), muszę stosować na każdym kroku te same abstrakcje, ponieważ innych nie zrozumiem. Co więcej, to muszą być abstrakcje stąd i teraz, a więc bliskie mojemu zasobowi danych, każde odległe ujęcie wprowadza trudność w dotarciu do celu, wręcz go uniemożliwia.A jak moje symbole zmiany mają się do niej w sensie "głębokim"? To też nie ma znaczenia. Sprawdzają się - więc są dobre, kiedy potykam się o kanty (i kwanty) świata i błądzę, muszę w dopasowywaniu pojęć do otoczenia się poprawić. I nie ma w tym działaniu kompromisu, to moje być albo nie być.- Nie jest dla mnie jasny powód takiej "deklaracji programowej", co się za tym kryje?- To oczyszczanie przedpola, zwłaszcza w odniesieniu do matematyki - ponieważ ten język obecnie chciałbym mocno eksploatować, oczywiście w sensie ogólnym, odwołując się do najbardziej fundamentalnych ujęć tego zakresu. Matematykę postrzega się jako świat idealny, niezmienny, odwieczny - czyli, że nas nie było, była matematyka, nas nie będzie, a matematyka swoje zasady zachowa. Znasz to, te wszelkie "byty matematyczne" i tym podobne. Zależność wszechświata od Kosmosu (ale również Kosmosu od wszechświata, kiedy chodzi o nazywanie i analizowanie), to ma istotne znaczenie w odniesieniu do matematyki, jednak jest zazwyczaj rzadko uświadamiane. A ja zamierzam o takich zależnościach obecnie mówić. Z powodu? Ponieważ ma to istotne konsekwencje tak dla matematyki, tak dla dowolnego języka opisującego rzeczywistość.- Matematyka tworzona?- Wnioski padną, jednak na ten moment powiem, że pojęcie "mieszaniny doskonałej", wprowadzone jako konieczność, odnosi się i do Kosmosu, i do wszechświata - a nawet do każdego zakresu, który wyróżnisz w świecie; jak jest kwant i zbiór kwantów, co by tym kwantem nie było, możesz w takim zbiorze fizycznie ustalić "mieszaninę", a logicznie uporządkowanie. I o takim zmieszaniu w Kosmosie pogadamy tu i teraz, a o wszechświecie "przy okazji".- Jest więc sobie "mieszanina", i ...?- Dla ciebie, dla fizyka (dla bytu skomplikowanego i lokującego się powyżej progu), w dowolny sposób postrzegane fakty (elementy świata) są rozmieszczone równomiernie, to mieszanina doskonała. Znaczenia nie ma lokalne ułożenie jednostek, większe lub mniejsze zgrupowanie, nie o takiej mieszaninie mówię - chodzi o brak uporządkowania zbioru z uwagi na kolejność. Coś ustalasz, foton, atom, komórkę - nieistotne. Tylko zauważ, dla ciebie, przez sam fakt, że to jest (jakby tego nie rozumieć) - to jest ważne; liczy się, że jest. Tak wyróżnione fakty są logicznie równoważne przez swoje "bycie".Jeszcze inaczej, ponieważ chodzi o istotny składnik rozumowania: w twoim oglądzie rzeczywistości wszelkie elementy to zbiór jednorodny. W tym sensie jednorodny, że foton czy atom od kolejnego podobnego w zbiorze faktu, to niczym się nie różni; "atom to atom", powiesz - i

34

prawidłowo, dla ciebie to już wszystko. Ustalasz kolejność tworzenia się takich struktur, nawet definiujesz to wzorem czy regułą, jednak nie pytasz, dlaczego tak się zadziało - ani nie pytasz, czy ten a ten (konkretny) "atom" to przed tym drugim powstał, czy kolejność była odwrotna. Nie pytasz o to, ponieważ dla ciebie takie pytanie nie ma znaczenia, element jest - "bo jest". Dla ciebie wszystko jest równo ważne, nie ma gradacji, jest wzmiankowana "mieszanina"; to konkret, który możesz-musisz badać.- COŚ tylko jest, eksperyment dotyczy tego, co jest, nie odnosi się do nieobecnego. A badając otoczenie, to oczywiste, i tak wprowadza się porządek.- Nie chodzi o to, że NIC dopełnia COŚ, to naturalnie zmieszanie, i to maksymalne. Tu idzie o uporządkowanie elementów tworzących świat, o "znumerowanie" w/na prostej nieskończonej - o logiczny ład, ale w postaci Fizycznego chaosu. Kiedy mówię o zmieszaniu, to mam na myśli kolejność występowania jednostek w nieskończoności. Konkretnych już jednostek. Dla ciebie temat bez znaczenia, jest poza działaniem, bo ty badasz wyłącznie zmianę i korzystasz ze skomplikowanych elementów w ruchu. I dobrze. Ale obecnie chodzi o zagadnienie, "jak to się dzieje, że się dzieje" - o "kolejkowanie do piachu". - I odpowiedzią jest "mieszanina"?- Tak. Z tym, że fizyka zajmuje się skutkami takiego zmieszania, a filozofia ustala jego regułę - czyli definiuje przyczynę.- Ciekawe.- Nie byłbym pewien, że dla każdego jest to ciekawe, ale skoro o tym rozmawiamy - cóż, jest ciekawe... Dobrze, pytanie: czy pojęcie mieszaniny to konieczność? Tak, inaczej opis zmiany jest niemożliwy... Zauważ, ustalasz fizyczne reguły, ale przyczyna (za)istnienia świata i jego prawidłowości są niedostępne dla ciebie. Powód? Ponieważ działasz ponad progiem, powyżej granicy oznaczającej "wyłonienie" się fizyki - a Fizyki nie sięgasz. Prawda, w kręgu dostępnym uzasadnienia zjawisk szukasz i dążysz na wszelkie sposoby do poznania oraz ustalenia reguł(y) zmian, ale z samej zasady, że chodzi o konstrukcje (skomplikowane), już z tego powodu nie możesz sięgnąć do fundamentów. One są, ale na zawsze poza twoim zasięgiem. To już Fizyka, filozofia - logiczny namysł nad rzeczywistością.Ale ty jesteś bytem ciekawskim, jako człowiek chciałbyś wiedzieć, co, jak, kiedy, dlaczego - więc dążysz, starasz się, budujesz coraz to większe machiny, żeby coraz mniejsze elementy poznać - ale, ech, taka twoja fizyczna przypadłość, nie wyjdziesz poza skomplikowanie, nie sięgniesz jednostki tworzącej, bo ona tworzy poznanie. Proste.- No.- Jak zawsze przy takim akapicie dodam, że bez fizyki poznanie jest niemożliwe, to tak dla precyzji i sprawiedliwości. Fizyka (zmysły) jest pierwsza, a później trzeba się w otoczenie wkminiać.- Niech ci się szczęści za dobre słowo...- Po co wprowadzać pojęcie "mieszaniny", skoro fizyka się sprawdza, i to nawet w szerokim zakresie?- I jaka odpowiedź na to wielkie pytanie?- Odpowiedź już padła: bez takiego narzutu na zmianę nie można dojść przyczyny. Jeżeli nie wprowadzę w nieskończoną zmianę porządku, nawet sam dla siebie, tej zmiany nigdy w pełni nie zdefiniuję, nie ustalę

35

reguły i nie zrozumiem. Kosmos to NIC i COŚ, i nieskończona zmiana. Więc jak w taką abstrakcję wprowadzić porządek? Nie można, fizycznie w nieskończoność zmiany nie można wprowadzić żadnego ładu i stałości, ponieważ fizyka korzysta ze zmiany, jest jej skutkiem i zawiera się w niej. Tylko zewnętrzny do zmiany rytm może ją zdefiniować - a to lokuje się już poza fizyką; reguła zmiany jest poza zmianą (również wówczas, gdy do jej zbudowania zostanie użyty zmieniający się element, nawet jeżeli tworzy ją zmienny byt w zmiennym świecie).- Tak jakby.- Nie tryskasz radością poznania, nie doceniasz?- Wmyślam się.- I poprawna reakcja... Żarty na bok, temat ważny. Żebym mógł zmianę nieskończoną zdefiniować, cóż, nie ma rady, muszę w strumień kwantów wprowadzić porządek. On sam dla siebie jest uporządkowany realizacją zero-jedynkową, to wprost i jako konieczność wynika z przyjęcia NIC i COŚ za elementarne składniki rozumowania, ale warto (i trzeba) tę analizę poprowadzić dalej i nanieść (nadpisać) na kwanty numery. Kwant, jedynka nie różni się niczym od każdej innej jedynki, ale to nie znaczy, że tworzące prostą nieskończoną jedynki są w dowolnym miejscu tej prostej, nic podobnego - mają swoje ulokowanie i, co ma znaczenie w tym momencie, swój numerek. Fizycznie takie podejście się nie liczy, jest spoza eksperymentu i poza zapotrzebowaniem, jednak logicznie jest fundamentem działania. Fizyk może o tym nie wiedzieć, filozof opisujący zmianę musi uznać "znumerowanie" za podstawę działania - ponieważ zmiany inaczej nie wyjaśni, żadnego ciągu przyczynowo-sutkowego nie stworzy. A przecież takiego (idącego w nieskończoność) ciągu stara się dopracować... - Obserwator tworzy rytm?- Dokładnie, to opisywacz zmiany ustala regułę. - Zmiana jest zawsze skwantowana, ale to obserwator ustala, że ta zmiana jest i zachodzi, to po pierwsze, a po drugie, nadaje elementom tej zmiany (kwantom) znak. Po prostu nazywa - porządkuje według jakiegoś kryterium. Nie ma znaczenia, o jaką metodę porządkującą chodzi, liczy się sam akt porządkowania. Liczy się działanie, ponieważ jego efektem jest reguła zmiany. To może być reguła odnosząca się do najbliższego i jaskrawo widocznego elementu świata (np. kamienia), ale to może być maksymalna reguła, już z "kamykami" najmniejszymi z najmniejszych. Poznawanie i nazywanie, czynność tworzenia reguły ma to do siebie, że kiedy w ruch zostanie wprowadzona, musi dojść fundamentalnego "kamyka" (o ile proces nie ulegnie zatrzymaniu z jakiś powodów).Co więcej, na każdym etapie porządkowania element jednostkowy (i dla obserwatora ostateczny) jest kwantem - jedynką. Bo zawsze jest jakiś kwant najmniejszy z najmniejszych rozumowania i opisywania świata, zmienny w czasie, zależny od zdolności poznawczych, ale jest. I jeszcze więcej, ponieważ to każdorazowo jednostka, byt poznający zna prawdę o świecie, każdy poznający zna prawdę. Że kwant-element opisu jest raz wielkości "kamyka", raz "wszechświata", to nieistotne.- I dlatego można znumerować nieskończoność.- I dlatego trzeba znumerować nieskończoność, to wymóg zrozumienia. Inaczej nawet nie możesz postąpić, bo inaczej nie zaistniejesz ani nie przetrwasz. Każdy byt "numeruje" świat nawet o tym nie wiedząc - nadaje nazwę, porządkuje od-do, opisuje wierszami czy matematyczną strofą; takie działanie jest zawsze porządkowaniem, ustalaniem kwantu

36

opisu, a dalej operowaniem nim. Bez porządkowania, bez ustalenia, co było, co jest i co będzie, bez takiego czynu nie ma ani obserwatora, ani działania, ani świata. Bo jak nie ma obserwatora zmiany, to nie ma zmiany, już mówiłem.Muszę w jednolity ciąg zjawisk wprowadzić porządek, czyli coś uznać za jednostkę i kwant (i wielokrotność takiego kwantu), muszę wyznaczyć (ustalić, przyjąć), że któryś jest pierwszy, któryś ostatni (w ramach dostępnego mi zakresu) - muszę maksymalnie wprowadzić nieskończoność w zmianę (bo przecież się nie kończy, istnieję) - i muszę na koniec w tak spreparowaną "siatkę kartograficzną" wprowadzić zrozumiałe dla mnie symbole kolejnych elementów (znumerować, nazwać), co warunkuje dalsze działanie.Powtarzam, muszę to wszystko zrobić, ponieważ inaczej jednolitego i nieskończonego strumienia zmian nie zdefiniuję. To ja porządkuję i dla siebie, to ja wyznaczam jednostki i zbiory jednostek (ich stany skupienia, "zbrylenia") - to ja i dla siebie tak czynię, i jest to absolutna konieczność.- Niech będzie, że konieczność.- Sam kiedyś do tego dojdziesz... Jest tylko "mieszanina", i to ja tę mieszaninę porządkuję. I pytanie: jak, w oparciu o jakie "znaki" najlepiej przeprowadzić takie działanie?- Matematyczne.- Bo są pod ręką, bo zostały przepatrzone na wszelkie sposoby - bo się sprawdziły, itd. A że przy okazji i matematykom można coś o ich abstrakcjach powiedzieć, związać ze światem, ubrać w fizykę, to już dodatek do działania, nadmiarowy zysk....- Punkt czy prosta?- Kwanty. Mamy już jedynkę (COŚ sobie pędzi poprze NIC), dlatego do dalszego opisu trzeba zastosować prostą. Jako symboliczne oddanie, że jedynka-kwant przemieszcza się "punkt po punkcie".- Nieskończoną prostą.- A, widzisz, tu zaczynają się schody.- Co?- Owszem, masz rację, najlepiej nieskończoną zmianę zobrazować za pomocą prostej nieskończonej. Jednak są zależności w tym działaniu, i one są teraz ważne - bo opisujemy szczegóły.- Prosta nie jest prostą?- Tak daleko się nie posunę, ale powiem, że to zależy. Od czego? Od obserwatora. Od jego metody porządkowania świata, a nawet od momentu porządkowania (epoki). Ale przede wszystkim jest to zależne od punktu odniesienia - tego, co jest tłem analizy. Czyli maksymalnie od NIC, w którym i wobec którego wszelkie COŚ się przemieszcza.- Proszę o więcej.- Już się robi, panie kolego... Mieszaninę doskonałą w Kosmosie (w tak zdefiniowanym zakresie) najlepiej zobrazować za pomocą prostej. Skoro pojawia się nieskończoność zmiany w analizie, to oczywistym i wręcz narzucającym się ujęciem jest taka abstrakcja. A prosta, to za wiedzą szkolną, "jest jednym z podstawowych pojęć geometrii, przypadek szczególny nieograniczonej z obydwu stron krzywej, o nieskończonym promieniu krzywizny w każdym punkcie" - chyba zacytowałem poprawnie. Najlepszą prostą do takiego działania będzie prosta z wyróżnionym punktem zerowym. Dlaczego? Ponieważ jestem-jesteśmy - ponieważ punkt

37

uznany za zero to nasze położenie - ponieważ to z niego, i tylko z niego i w nim możemy indywidualnie czy zbiorowo działać. To nasze miejsce w bezkresie.- Rozumne zero.- A jak, my to "myśląca pustka" - doceń ten punkt... Prosta biegnie z minus nieskończoności (to zakres za nami), do plus nieskończoności (to przed nami), a w "punkcie zerowym" znajdujemy się my.- Doceniam.- Ten punkt zerowy to wszystko czym dysponujemy, to dosłownie punkt, tak zwane "teraz". Niczego więcej nie ma, przeszłość się zrealizowała i na zawsze ustaliła, przyszłość dopiero będzie, więc nie ma jak tam zajrzeć (to w przyszłości się zbuduje), dlatego do naszej dyspozycji jest punkt zerowy prostej.Mówiąc inaczej, geometryczne ustalenie, że jest taka prosta, którą w matematyce zastępuje zbiór liczb całkowitych - to oddanie w takim języku naszego istnienia (czy dowolnego, wybranego za punkt zerowy faktu-bytu), to zdefiniowanie nieskończoności z punktu widzenia tego, kto to prowadzi. - Ale zbiór liczb całkowitych nie jest jedynym sposobem opisu.- Do tego dążę, uwaga jak najbardziej zasadna. Zanim o tych innych możliwościach, jeszcze kilka słów o prostej nieskończonej, ponieważ ma to znaczenie. Chodzi o numerację, o narastanie od nieskończoności do zera, a później do plus nieskończoności. To jest uporządkowanie chaosu, jego znumerowanie. Nie ma na ten moment znaczenia, co się za tym realnie w świecie kryje, chodzi o abstrakcję, która wprowadza i tworzy porządek. Tu i teraz porządek samej matematyki, a przy okazji coś innego można tak opisać (to ten wspomniany zysk, który z takiego działania daje się wiekami czerpać). Sprawa w znumerowaniu, w logicznej kolejności następowania elementów zbioru. One są wielokrotnością jedynki, to po pierwsze, a po drugie odstęp między nimi też jest jedynkowy. A po trzecie, to jest linia, logicznie liniowe (tu: w kolejności, następcze) zaistnienie w ramach zbioru elementów.Coś jest pierwsze (nawet jeżeli to jest w minus nieskończoności) - coś w środku (czyli punkt zerowy) - coś będzie w plus kiedyś-gdzieś. Masz porządek w chaosie? Masz. A że raz pod "numerki" podstawiasz sobie kamyczki, innym razem atomy lub wszechświaty, nieważne, reguła porządkująca jest i się sprawdza: zmianę rozumiesz. - Rozumiem.- I o to chodzi. Nie ma znaczenia metoda znakowania, liczy się zysk z jej stosowania. A ten jest oczywisty: nieskończoność można opisać.- Są inne proste, inne zbiory.- Są, i teraz o nich... Pytanie: czy prosta bezkresna jest ujęciem naszej pozycji w zmianie i czy poprawnie opisuje zmianę?- Sam przed chwilą...- Jest poprawnym ujęciem, ale i błędnym. Spokojnie. Jak wiesz lubię aforyzmy, oddają prawdę, jednak niekiedy trzeba się w nie wgryźć, co by tej prawdy dojść - podobnie w tym przypadku. Prosta nieskończona oddaje zmianę i nas w niej, ale to jeszcze nie wszystko - to jeden ze sposobów opisu, który może i musi wytworzyć obserwator. Ale sprawa teraz w tym, jak działa i co przyjmuje za punkt odniesienia, jakimi możliwościami dysponuje. Bo nie jest tak, że matematyka konstruując abstrakcję ustala prawdy o świecie, i to takie, że ho-ho. Matematyka

38

(każdy język) ustala prawdy na temat świata, ale produkuje je, i to jest ważne, konkretny byt-obserwator - nie ma działania w oderwaniu od działającego i od uwarunkowań. Nie ma i nie może być ustalenia bez tego, kto te ustalenia przeprowadza.- Czyli każdego.- Ależ oczywiście. Każdy byt sam dla siebie, na własną rękę oraz w zakresie mu dostępnym takie ustalenia prowadzi, a że one są zbieżne ze światem i ustalają rytm zmiany - to już padło, inne być nie mogą, inne nie zaistnieją.- Jednak postrzeganie zmiany jako prostej (od minus do plus), to ma sens; jest następowanie zdarzeń, to nawet dość bolesne doznanie.- Zgadzam się z tobą, tak można i trzeba opisywać zmianę, zwłaszcza kiedy przyjmuje się własne (za)istnienie za punkt zerowy i wyróżniony - zwłaszcza kiedy działa się w/na krótkim zakresie zmiany.- Czy to oznacza, że należy wyjść poza prostą?- Tak i nie, zależy. Przed chwilą, może nadmiernie emocjonalnie, to wyraziłem: to obserwator decyduje, co ustala, wobec czego - oraz co z tego wynika. Jeżeli postrzega zmianę jako nieskończoną, tak jest, zmiana biegnie od minus do plus nieskończoności; jak ujmuje procesy inaczej i to się potwierdza, tak jest. Dlaczego może takie abstrakcje wypracować i je stosować? Ponieważ nieskończona zmiana tak wygląda w zgeometryzowanym ujęciu. A skoro takie abstrakcje są pod ręką, na opis i działanie pozwalają, to czemu z nich nie skorzystać - głupi nie skorzysta... Tylko to nie jest wszystko, to element rozumowania, jednostka-kwant rozumowania. Bo są jeszcze wspominane przez ciebie inne proste, czy zbiory w matematyce. Na przykład zbiór liczb naturalnych, żeby się odgnieść do tego oczywistego w powszechnym rozumieniu "terytorium" matematyki (zbiór liczb naturalnych to fundament, resztę wprowadza człowiek).- Ale...- Jest ciąg dalszy, nie gorączkuj się. Otóż jest również prawdą, że nie tylko w taki sposób, czyli następczy, można opisywać zmianę, na przykład jest jeszcze cykliczność. I teraz pytanie: gdzie w prostej nieskończonej cykliczność, gdzie zapętlenie, i co to z matematycznego punktu widzenia oznacza?- Gdzie?- Powoli, kolego, to było pytanie na rozgrzewkę, jak się maszeruje, to się gdzieś dojdzie. Mówiłem, metoda działania nie ma znaczenia, liczy się samo maszerowanie, cel i tak się trafi. Zwłaszcza że jest jeden i jedyny.- Obstawiam cykliczność.- Pomińmy osobiste preferencje, omawiamy najbardziej fundamentalne zależności w zmianie, nie będziemy też analizować innych możliwości. Więc jak, zmiana jest cykliczna czy następcza?- Oba warianty wchodzą w grę, który wybrać, oto pytanie.- Oba warianty, tu zgoda, ale nie na zasadzie to lub drugie, ale oba łącznie. Zmiana jest i cykliczna, i liniowa, a co więcej taka, jaką w swoim zbiorze abstrakcji ustalisz. Te różne światy tuż obok, przechodzenie między obszarami przez takie jakieś nie z tego świata - wszystko, wszystko jest oddaniem zmiany w toku jej zachodzenia. Jak wybierzesz sobie punkt obserwacji i zbiór aksjomatów (albo dogmatów), to tak opis poprowadzisz, tak też prawdy

39

o świecie dojdziesz. Że ona będzie zamazana przez te abstrakcje, że nie dojrzysz głębokiej, fundamentalnej treści, że zawsze będziesz po powierzchni się ślizgał? Cóż, prawda - tylko niedostępna dla ciebie, na zawsze w abstrakty zanurzonego... Wszelkie drogi opisu są poprawne, tylko żeby to ustalić, trzeba poza nie wyjść, znaleźć jednostkę opisu, która to umożliwi - takie COŚ i NIC....- Następczość i cykliczność razem, jak?- Już wiesz, że jest jedna nieskończoność - już wiesz, że zmiana, że przemieszczenie się kwantu "czegoś" w nicości (próżni), że to tworzy wieczność - już wiesz, że nieskończoność można opisać inaczej, jako nieskończoność aktualną to zdefiniować, albo w jeszcze innym ujęciu jako "przestrzeń absolutną"; już wiesz, że nieskończoność potencjalna w poszerzonym obrazie to "czas absolutny", czyli właśnie wieczność. Już to wiesz i przyjmujesz, bo nie można wprowadzić stopniowalności nieskończoności (ponieważ prowadzi to do sprzeczności). U kresu-dnie rzeczywistości, czy u kresu-góry rzeczywistości - czyli niezależnie od kierunku opisu, masz jedność, podwojoną z NIC i COŚ jedność. I to jest dla ciebie ostateczny wniosek.- A dziwy nieskończoności?- To wszystko już działanie obserwatora. Poprawne, jednak z błędnym założeniem, że nieskończoność zniesie wszystko, a nawet więcej. Nie, nieskończoności nie zwiększysz ani nie zmniejszysz, wszelkie dziwy załatwia zmiana, ruch "czegoś" w "niczym". Wieczność to "spotęgowana nieskończoność", kropka.- I jak to się ma do prostej?- Wprost i detalicznie. Skoro jest jedna nieskończoność, to nie ma żadnego mędrkowania. Minus nieskończoność prostej i plus, te po dwu stronach punktu zerowego leżące zakresy zmiany - a definiujesz tak prostą tylko z uwagi na swoje położenie (lub dowolnie wybrany fakt) - te zakresy zmiany "po drugiej stronie" wybranego punktu "stykają" się, minus i plus nieskończoność - skoro to ta sama nieskończoność - łączą się, zbiegają, zamykają w okrąg. Tworzą, jak wcześniej padło, "kołowrót dziejów".Tak odległe w ujęciu liniowym (prostym) punkty - bo znajdujące się "w nieskończoności" - one się pokrywają, logicznie są maksymalnie od siebie odległe, jednak Fizycznie są tym samym i jednością.

Plus i minus (nieskończoności) to ten sam "punkt" - coś maksymalnie odległe logicznie jest Fizycznie obok siebie.To ty wybierasz punkt zerowy prostej, każdy byt wybiera-ustala taki punkt (czy jest takim punktem) - ale "naprzeciwko" niego (tylko "w nieskończoności") jest dokładnie symetryczny punkt wyróżniony, który oznacza, że poddana analizie zmiana "tam" się zamyka, dopełnia, scala, łączy (zaczyna-kończy) - itd. W tym ujęciu plus i minus nieskończoności to twoje zadziałanie - to ty tak nazywasz i ze swojego punktu widzenia tak definiujesz zmianę. Sam dla siebie tak gmatwasz opis, choć to oczywiście skutek twojej ulotności i postrzegania "do horyzontu". Że jest dalsze i że zamyka się w okrąg - cóż, tego w zakresie fizycznym nie ma i być nie może. To jest w ramach Fizyki, nie fizyki, przypominam.- Prosta jest nieskończona ponieważ jest okręgiem - zmiana się nie kończy, dlatego opis musi operować symbolem nieskończoności?

40

- W nieskończoności prosta zamyka się w okrąg, a rejestrowana, tak zastanawiająca (niekiedy boleśnie odczuwana) następczość zmian, te kolejne numery (np. pokolenia) na/w prostej, to tylko-zawsze odcinek, niewielki oraz z uwagi na możliwości obserwatora wyróżniony zakres w zmianie. Natomiast sama zmiana, ponieważ realizuje się "po okręgu", jest nieskończona. - Ale również dlatego taka jest, że przebiega w nieskończoności Kosmosu i jest przez to wieczna (nie kończy się) - "czasoprzestrzeń absolutna" to gwarantuje. ...- Jeżeli, jak mówisz, prosta zamyka się w okrąg, to tym samym, tak to widzę, zbiór liczb całkowitych nie istnieje.- Istnieje, bo opisywacz tak chce - a czy istnieje naprawdę? A co to prawda? - Co ustalę za prawdę.- I tak mamy odpowiedź. - Ale warto się pochylić nad zbiorami, tu w postaci zbioru liczb całkowitych i, jak teraz to się wyłania, zbioru liczb naturalnych. To nawet interesujące... Jeżeli liczby całkowite to wytwór obserwatora, to jak się ma sprawa z liczbami naturalnymi? Tu - wydaje się - wszystko jest oczywiste: są. Mam ten przysłowiowy kamyk, mam drugi i kolejne, czyli zbiór jak najbardziej naturalny (układa się w "kopczyk"). Tylko jest pytanie: czy na pewno tak?- Na pewno, to opoka.- Cóż, skoro dla ciebie to "opoka"... Uważam jednak, że warto się z tematem zmierzyć, choćby dla relaksu oraz uciechy szarych komórek. - I znów pytanie: w jaki sposób, jak można zbudować (wyznaczyć) zbiór liczb naturalnych? - Jeden plus jeden, plus jeden...- Pięknie, bardzo pięknie - a czy zastanawiałeś się kiedyś, co ty tak "jedynkując" robisz?- Buduję nieskończony zbiór liczb naturalnych.- Tak ci się wydaje, abstrakcje robią ci psikusa.- Że jak?- Dobrze, jaszcze raz: jak powstaje zbiór liczb naturalnych?... Nie odpowiadaj - jest działaniem. Podkreślam: działaniem. Kiedy tak sobie pięknie dodajesz jedynkę do jedynki, a łączny stan nazywasz dwójką czy dziesiątką, czy nieskończonością - to zachodzi zmiana, działasz, coś z czymś wiążesz. Zauważ, dokonujesz aktu, to czyn (proces) w trakcie - rozumiesz?- Staram się.- To, co masz za zbiór liczb naturalnych, tak naturalnie traktowany jako oczywistość i wydający się fundamentem działań w matematycznym zakresie - ten zbiór nie jest "dany", on powstaje w trakcie działania obserwatora; nie ma zbioru-faktu poza bytem, który taki zbiór ustala, rozumiesz?- ...- Inaczej, zbiór liczb naturalnych możesz tak naprawdę zbudować na dwa sposoby - pierwszy to dodawanie lub odejmowanie jedynek, a drugi przesuwanie jednostki w kolejne położenie. (Łączenie-rozpad toczy się do wiecznej jedynki, a ruch jest nie-skończony.)Jak masz "grudkę" czegoś, to możesz ją powiększyć o drugą podobną - albo rozbić na dwie podobne; dodawanie i odejmowanie jest działaniem rzeczywiście lustrzanym i podstawowym. Ale jest i drugi sposób, masz

41

jedynkę czegoś i ją sobie z punktu do punktu przemieszczasz, zawsze o jednostkę. I te punkty, które układają się w prostą, numerujesz i nazywasz w sobie znanym języku.Tylko że, zauważ, to zawsze jest działanie - to nie jest odkrywanie, to tworzenie. Przebiega jako zmiana, jest zmianą w trakcie zachodzenia, oddaje (i symbolizuje) zmianę. I poza zmianą nie istnieje. Nie ma zbioru poza takim działaniem - ponieważ nie ma kogoś, kto to stwierdzi. Ani nie ma samego zbioru, bo skąd miałby być, kiedy ani dodawanie czy odejmowanie się nie zadziało - ani nie było (wybranej) jednostki w przemieszczeniu.Zbiór liczb naturalnych to twoja, wynikająca z działania abstrakcja. I poza tobą nie istnieje. Co więcej - ponieważ takie działanie przebiega w jednej, wiecznej i nieskończonej (Kosmicznej) zmianie, to nawet nie możesz sobie tego poza zmianą wyobrazić - bo nie ma "dalej" niż ta zmiana. Skoro jest tylko nieskończona zmiana, to nie ma żadnego "zakątka", w którym ona nie obowiązuje (i tam się takie-coś-dziwaczne gnieździ)...Rozumiesz?- ...- Kolejne ważne, a łączące się z postrzeganiem prostej oraz zbiorów. Na/w takiej prostej realnie (Fizycznie) nie dwa, ale nieskończenie wiele punktów zerowych się znajduje. Dlaczego? Znów (i do znudzenia) trzeba powiedzieć, że to działający i tworzący zbiór byt decyduje, że jest jeden punkt lub więcej, że te akuratnie sobie wybiera - a pozostałe pomija (albo nie zauważa). W rzeczywistości każdy punkt (numer, kwant) jest przedzielony pustką, zerem. Powód? W trakcie budowania zbioru, zupełnie nieświadomie i zupełnie ten fakt w przywołanym przez ciebie "jedynkowaniu" ignorując - jednak wprowadzasz zero w konstrukcję. A nawet ono samo (w miejsce wolne) się wciska. Bo bez zera nie ma zbioru, bez pustki twój opis nie ma wartości, jest niezrozumiały. Kiedy wszystko jest złączone, to masz tylko jedynkę ("czegoś"). Tylko że, przypominam, o jedynce nic bez tła nie powiesz, żadnego działania nie przeprowadzisz... Ale kiedy działasz, to znaczy, że już masz te zera jako przerwy - że masz rytm (skwantowanie). Zero-i-jeden to absolutnie konieczny schemat opisu, nawet kiedy się o tym nie wie.- Jednak takie usunięcie zera, nawet bez wiedzy o tym, ma sens. To po prostu się sprawdza.- A ma, jak najbardziej - tylko są konsekwencje. Redukcja zera się sprawdza, idzie działanie do granicy (logiki czy fizyki) - i stop, dalej się nie da. Bo kiedy nie ma działania (kiedy jest "cisza" oraz ustaje ruch), to jak dalej się przemieścić - nie można. Brak zera w takim schemacie się mści, nie ma dalszego, jest nieskończoność. A w nieskończoności, cóż, taki kłopot, nie ma drogi, wszak wszystkie są równoważne. Więc gdzie się udać?Prosta czy zbiór to tylko abstrakcja, ale dlatego zrozumiała, że w sobie zero zawiera, i nie tylko w punkcie zerowym, ale obok każdego wyróżnionego elementu. Prawda, NIC nie sposób zobaczyć czy uchwycić, jednak w/na prostej, w tych kolejnych "numerkach", ono tam jest - i obserwację umożliwia. Bez zera elementów prostej nie rozróżnisz, nie

42

stwierdzisz, że istnieją. Prosta jest symbolem wiecznej-nieskończonej zmiany - tylko że "z przerwami" (które są symbolem pustki). Ale one są przez "siłę abstrakcji" redukowane tak skutecznie, że stają się niezauważalne. Wyuczone sposoby postrzegania świata, przyzwyczajenie i nawyk decydują, że nie widzimy zera, choć ono, przyjrzyj się, tak wyraźnie przez nas samych na przysłowiowej kartce jest zaznaczane. Pisząc na dowolnym nośniku i w dowolnym języku wprowadzamy przerwy, literka-znak tekstu jest przedzielona (dla zrozumienia, dla jasności) pustką-zerem - jednak my tego nie widzimy, pomijamy. Koncentrujemy się na "czarnym", a "białe" tło znika. Mamy (pustkę) przed nosem, a pomijamy... Prawda, te "znaki niczego" - które samoistnie się tworzą - je można wyrzucić z analizy i zobrazowania, przecież one i tak zawsze w tym obrazie się znajdują, rugowanie zera oraz kompresowanie "czegoś" w prostą czy zbiór (czy dowolny fakt-byt), to ma sens. Żeby jednak z tego w dalszym działaniu wynikał pożytek, trzeba mieć świadomość, że taki czyn redukujący nastąpił, bez tego nie wyjdziesz z paradoksów. Ograniczanie analizy do jaskrawo widocznego (do COŚ) oraz pomijanie niewidocznego (NIC), to skutkuje. Skutkuje niezrozumieniem....Dalej...- Jest dalsze?- Powtórzę się, ale to istotne: to jest szkic, nasza rozmowa ze sobą to jedynie szkic sytuacyjny, zasygnalizowanie zależności, a nie ich pełna i szczegółowa lista, o wyczerpującym omówieniu nie wspominając. Jest wiele spraw, które wypadałoby poruszyć, ale ponieważ nie czas po temu, ponieważ w innych obszarach jakoś już zostały opracowane, to ich nie tykam. Jednak kilka tematów muszę jeszcze zasygnalizować.- Dobrze.- Wracamy do "mieszaniny doskonałej" oraz jej rozumienia. Mamy oto jedną prostą zamkniętą w nieskończoności w okrąg - wszystko jasne. Tylko że takich prostych, zauważ, jest nieskończenie wiele, przecież symbolizują jedynki "czegoś" w kołowaniu, a takich jedynek jest nie mniej, ale i nie więcej niż nieskończenie. Co to oznacza?- Płaszczyznę.- To też, prawda, tylko że akuratnie nie o to mi chodziło. Zresztą jak płaszczyznę, to i sferę, tego nie trzeba podkreślać. Chodzi w tym momencie o to, że mamy i cykl generalny, kiedy będziemy te wszystkie jedynki (jako COŚ) traktować łącznie, ale i mamy nieskończenie wiele cykli, jeżeli w analizie będą jedynki absolutne (kwanty logiczne). Cykl generalny z sumy jedynek, logicznie jedność - i nieskończenie wiele cykli, które "tkają" "czasoprzestrzeń absolutną"; przecież to te jedynki w ruchu wyznaczają taką abstrakcję, są nią. Raz zbiegnie się to w zbiór jednostek (i lokalnie zagęści) - a raz będzie się do nieskończoności rozbiegało. Ale ponieważ to cykl, to opisywalny. Ta prosta zatrzaśnięta w okrąg zawieraniem się w nieskończoności, taka prosta jest "znumerowana", jest w niej kolejność tworzenia się bytów i światów - a jest znumerowana dlatego, że jest prostą; abstrakcja prostej zawiera w sobie (z definicji) następowanie punktów-numerków, to logiczny porządek.I dlatego, jeżeli Kosmiczną zmianę obrazuję taką abstrakcją, również w niej muszę ustalić "kolejkowanie", kolejność zaistniałych numerów. Jak w każdym procesie, także w nieskończoności-wieczności nie chaos

43

panuje, tu nie ma dowolności - to "mieszanina doskonała" następstw. Fizycznie to chaos, a logicznie ład, to logiczny ład upostaciowany na Fizyczny chaos. Widzisz bezład, a to porządek.Wszystkie cykle jedynkowe łącznie tworzą Ewolucję w ramach Kosmosu. Czyli po jednej stronie generalnego cyklu coś się wyłania i składa w zbiorowość (zbryla się) - a po drugiej, dokładnie "naprzeciwko", zapada w niebyt, rozpada się do jedynek składowych - scala się albo topi - scala i topi... Jednocześnie, przecież to jedna nieskończoność, jeden Kosmos.- I Fizycznie jedność?- W tym cymes tego opisu - to Fizyczna jedność. Opis sięga granicy logiki, jest na maksymalnym poziomie (w górze oraz w dole) - ale z tego wyłania się obraz jedności, Fizycznej jedności. I "mieszaniny" tym samym. Wszystko zmieszane ze wszystkim w idealnych proporcjach. Dlaczego zmieszane, spytasz - ależ to oczywiste: to jedność. - I dowód zamyka się w koło, i sam siebie tłumaczy.- To nie takie banalne, a na pewno nie powód do żartów. Przecież jak zmiana jest cyklem i przebiega po okręgu, to również jej abstrakcyjne zobrazowanie (i dowód na to) także musi ten cykliczny i następczy jednocześnie schemat w sobie zawierać - abstrakcje, przypominam, nie są spoza, są elementem zmiany i opisują zmianę.- Oj tam, oj tam.- Jedność Kosmosu, jedyność nieskończoności oraz COŚ wraz z NIC - co z tego wynika?... Że tak przez nas skrupulatnie zliczane (w zbiorze liczb naturalnych) jednostki, tak pracowicie numerowane-nazywane w ich położeniu na/w prostej-okręgu, że one są Fizycznie w owej "mieszaninie doskonałej" rozłożone wszędzie - że ją tworzą. Są nią."Mieszanina doskonała" to Fizyka - to "zbiór liczb naturalnych"; w ujęciu logicznym znumerowana prosta - w ujęciu Fizycznym mieszanina. A oba ujęcia wzajemnie się dopełniają i warunkują...Konsekwencją takiego rozumienia jest to, że choć jest to numer "iks" lub "iks ileś tam", to te dwa iksy - przecież nic temu nie stoi na drodze (nie ma czynnika hamującego) - te dwie jedynki z odległych, z potencjalnie maksymalnie odległych pozycji na/w prostej, że będą dokładnie obok siebie. Nic, powtarzam, nie przeszkadza analizującemu tak bardzo sobie obce położeniem logicznym "fakty" odszukać w bliskości, nawet bliskości maksymalnej. Coś z "archaiku" będzie sąsiadowało przez zero z bytem aktualnym, albo i - czemu nie - z przyszłości (dopiero znajdzie się w ramach wyróżnionego bytu). To od zdolności obserwatora oraz jego metody porządkowania (wyróżniania) zbiorów zależy, czy przypisze, w zborną jedność połączy fakty, czy będzie widział (ustalał) chaos i rozproszenie; to od jego ostrości postrzegania zależy, co z kwantów nieskończoności zaliczy do swojego lub dowolnego bytu, a co pominie i co zginie w wieczności jako zbędny balast.Porządkowanie Kosmosu to działanie dla obserwatora, to wspomożenie w analizie - nieskończoność nic o takim zabiegu nie wie. W bezkresie jest COŚ i NIC - i zmiana. I dlatego w takim nieskończonym-wiecznym "bilardzie" elementów, poszczególne "numerki" są mieszane ciągle i tym samym zmieszane doskonale, to chaos pełny, nie ma doskonalszego. Fizycznie dowolny składnik prostej może sąsiadować z dowolnym - nie ma zahamowań.

44

To logiczny ład będący Fizyczną mieszaniną. Warto to sobie wyobrażać (i definiować) w taki sposób....A teraz, przy takim rozumieniu-podejściu do prostej i do Fizyki (i Ewolucji), zobacz jakie to niesie konsekwencje w pojmowaniu np. tak zwanego "czasu", czyli wyskalowanej zmiany, te konsekwencje są ważne i rozliczne.- Że "czas" jest kołowy?- Nie tylko, to jeden z wniosków, sam z siebie mało istotny. Jak jest cykliczność, to musi być opis w postaci wyłaniania się i zanikania "na linii horyzontu" elementów, oczywistość. Że również następczy i liniowy opis się sprawdza - to drobnostka.Nie, istotą jest tu konstatacja, że wszelkie rozumienie zmiany (tu przywołanej w formule "czasu") - że rozumienie dowolnego ustalenia o rzeczywistości, dowolnego zbioru abstrakcji (wyrażonego w dowolnym języku) - czyli te wszelkie, tak pozornie sprzeczne względem siebie wnioski, że aż wykluczające się i znoszące (aż po stwierdzenie, że to nie może tak być, że to animacja, symulacja, złudzenie) - te liczne i konkurujące, i domagające się od bytu obserwującego opowiedzenia po jakiejś stronie "pewniki", "ostateczne prawdy", "dowody" - wszystko to, zauważ i doceń, wszystko to okazuje się być jednym ustaleniem, wszelkie obrazy-języki są jednym obrazem i jednym językiem. Nie ma, nie ma, rozumiesz, tego albo tego - nie ma wniosku pierwszego i jedynego, nie ma wiedzy ostatecznie pewnej tylko w jednym ujęciu, bo inne "to błądzenie i odstępstwo". Nie ma jednej prawdy i jednego wniosku - wszystkie ujęcie są prawdą. Wszystkie ustalenia pozyskane ze świata łącznie-jednocześnie-razem są prawdą. - Wszystkie drogi prowadzą do celu...- Wszystkie drogi łącznie są celem - wielością w jedności...W tym momencie odnoszę się do "czasu", zmiany w jej rytmie, ale to przykład, zobrazowanie zagadnienia. Przez wieki zostały wypracowane różne, tak zdawałoby się konkurencyjne ujęcia - i dobrze, tak musiało być, to poprawne schematy. Że wydają się dla "płaszczaka" sprzeczne w obserwacji prowadzonej nieomal z punktu w Ewolucji - to wynika z chwilowej (i ulotnej) pozycji obserwacyjnej oraz ograniczania się do lokalnego świata i jego horyzontu. Kiedy jednak analiza (logiczna) dociera do granicy (COŚ-i-NIC), kiedy opuszcza "piękny grajdołek" i jego sprzeczności - w poszerzonym ujęciu okazuje się, że wszelkie wypracowane zobrazowania zmiany (i świata) są poprawne. I więcej: nie mogą być inne. Jeszcze więcej: razem są ostatecznym opisem. Nie, że któryś jest oddaniem piękna obrazu, ale wszystkie - liczy się każdy "piksel" i detal. I jeszcze więcej, nie można, nie da się skonstruować niczego innego, nawet nie można pomyśleć niczego, co byłoby sprzeczne ze światem. Nie ma ustalenia niedopasowanego do rzeczywistości. Jeżeli aktualnie nie widać zastosowania dla wypracowanego twierdzenia, jeżeli nie ma śladów potwierdzających wzór i trzeba się zastanawiać, czy aby nie chodzi o "konstrukt matematyczny", nic nie szkodzi, pewne jest, że gdzieś-kiedyś przez kogoś (lub samoistnie) takie ustalenie-wzór się znajdzie (zaistniało, istnieje lub zaistnieje).- Wszystko jest możliwe?- Nie, nie wszystko. Wszystko w granicach prawa. A to prawo wynika z mieszaniny "czegoś" i "niczego".

45

To, w jaki sposób zmiana jest postrzegana, co się wyróżnia, które jedynki (i ile) są włączone w ustalenie, to decyzja obserwatora, od niego zależna. I operacje na takim zbiorze należą do niego. Może ustalić-wyróżnić istnienie zbioru liczb całkowitych, jego prawo, potwierdzone zajmowaniem punktu zerowego - ustali zbiór naturalnych liczb, poprawny odczyt zmiany - stwierdzi, że zbiór liczb całkowitych to szczególny przypadek zbioru liczb naturalnych, też prawda - będzie dowodził, że zbiór liczb naturalnych to wyskalowana zmiana i nigdy stałość i żaden wieczny abstrakt, jak najbardziej słuszne, trafne i prawdziwe. Itd. Nie ma znaczenia konkretne działanie porządkujące, ważne jest, że się odbywa. Dlaczego? Ponieważ wynik musi być poprawny. Jak się wyjdzie od "kamyka" i doda do drugiego, to na końcu i tak pojawi się Kosmos i jego składowe. Jeżeli proces poznawczy się toczy, to wynik musi być. I na pewno będzie do świata zgodny. Inny nie zaistnieje....- A zero? Rola NIC, co o tym powiesz? Przyznam, że nie wszystko jest dla mnie oczywiste.- Sporo już padło, ale rzeczywiście warto temat poprowadzić dalej, jest istotny. Zwłaszcza w odniesieniu do matematycznych, tak bardzo dziś hołubionych operacji... Przede wszystkim - tak to należy rozumieć - zero, pustka (NIC) jest w każdym czynie, abstrakcji, języku, wszędzie. Nie ma elementu świata czy elementu opisu świata, który by nicości nie zawierał, bez pustki w "zapisie" nie byłoby i zapisu, i jego zrozumienia, i opisującego - oczywista oczywistość.- Zero matematyczne jest wszędzie. - Żeby tylko. Otacza jedynkę (dowolną jedynkę Fizyki czy fizyki) z każdej strony, tak zgrubnie można to wyrazić, a dalej wyobrażać. Ale to pierwsze przybliżenie. Na/w matematycznej prostej zero jest tylko i zaledwie skromnym punktem - ot, jakoś tak niby z konieczności (po wiekach stosowania) się tam znalazło, jest warunkiem opisu, ale nie bardzo wiadomo do czego służy i co z nim zrobić. Jest, a jakby go nie było. I faktycznie nie ma go dla obserwatora, kiedy tenże skupia się na widocznym - czyli na szeregu kolejnych znaczków (obrazów, liter, liczb). Tylko że, tak realnie i w głębokim ujęciu NIC, matematyczne zero, znajduje się wszędzie, wszelkie punkty prostej są "zanurzone" (otoczone) zerem - to najbardziej powszechny "element" rzeczywistości (i rozumowania o rzeczywistości). I dlatego może być pomijany (skoro jest wszędzie, to nie muszę tego uwzględniać)... A przy okazji taka uwaga: konstruowanie zbioru liczb naturalnych jest uznaniowe: można wprowadzić do tej abstrakcji zero, jednak trzeba o tym wyraźnie zaznaczyć. A można się zerem nie przejmować, powstająca abstrakcja (tu zbioru) i tak będzie poprawna. Dlaczego?- Bo zero (pustka) jest wszędzie.- Otóż to. Nie można opisać nicości, ale także nie ma sensu dodawać do każdego punktu (ustalonej liczby lub faktu) komentarza, że zero obok się znajduje, nawet nie próbuje się takiego opisu. I dobrze, po co komplikować. Fizyk renormalizuje nadmiar znaczków, matematyk nie gorszy, nie mając pojęcia o takim redukcjonizmie w fizyce, tylko z uwagi na to, "że się zgadza", powtarza taki czyn-gest w posiadanym zbiorze symboli (dochodzi do tego ustalenia inną drogą). Że to się sprawdza na krótkim dystansie? Kiedyś brak się uzupełni.

46

Ale właśnie, kiedy dociera się do granicy, zero-pustka ponownie musi wyłonić się z tła i - na równych prawach do "czegoś" - trzeba takie pojęcie wprowadzić...Co więcej, co w nawiązaniu do tworzenia zbioru liczb naturalnych musi być podkreślone, co nawet w samej matematyce się zauważa, działanie tworzące zbiór, więc wspomniane "jedynkowanie" - to stawia pod znakiem zapytania sam zbiór.- Co?- Nie zbiór jako taki, liczby są użyteczne, ale jego rozumienie oraz schemat konstruowania. Zbiór jest zyskiem poznawczym, jednak pojawia się pytanie: czy jest zbiorem "n"-elementowym, czy jednoelementowym? Powiesz, że jest taki i taki, zależnie od decyzji obserwatora. I to poprawne stwierdzenie, tylko obecnie nie o to chodzi.- Jest nieskończony.- Tworzenie zbioru to działanie, niezależnie od sposobu wyznaczania to zmiana... Zauważ, nawet sami matematycy to podnoszą - operujesz jednostką. Dodajesz lub odejmujesz (lub przemieszczasz) i traktujesz tak wyskalowaną zmianę jako zbiór. - I do tego niezmienny, i już na zawsze stabilny. I zachwycasz się...A to było działanie twórcze i jedynka w ruchu (co by nią nie było). Nie nieodmienny zbiór, a wręcz przeciwnie, tylko zmiana, którą jakoś notujesz (np. w swojej pamięci). Usuwasz zero, a rezultat traktujesz jako stałość (i "widzisz stałość"), ale to zmiana.- Więc czym jest ten nieskończony zbiór?- Nie nieskończony, ale wieczny zbiór. - To zmiana dokonująca się w nieskończoności, czyli "wyskalowana zmiana" - czyli "czas absolutny". "Zbiór liczb naturalnych", tak zdefiniowany szereg "etykietek", to wieczność, to nie jest nieskończoność....- Więc jedynka jest zbiorem nieskończonym? To wygląda...- COŚ jest nieskończone, jedno i jedyne - i jest zbiorem, dowód na przednich stronach. Może być jedynką i tylko potencjalnie zbiorem - może być zbiorem i potencjalnie jedynką, jednak co akuratnie jest w centrum opisu, o tym decyduje obserwator w oparciu o swoje wybory. Zbiór liczb naturalnych to "zliczane" jedynki - ty sobie operujesz jednostką, a ustalasz zbiór; dodasz albo odejmiesz kwant (albo jego wielokrotność), ale działasz tylko jedynką "czegoś".Zbiór liczb naturalnych jest jednoelementowy, tylko jednoelementowy. Złożenie ponad jedynkę jest już działaniem jedynkami i jest zmianą (zachodzi "w czasie")...To, wbrew pozorom, jest istotne - ma odniesienie do zrozumienia i nieskończoności, i Kosmosu - i w ogóle. W czym rzecz? Jeżeli na zbiór liczb naturalnych spojrzysz tak, że to stałość, czyli biegnie w nieskończoność na zasadzie, że zawsze można do wyznaczonej wielkości dodać jedynkę (i tym samym nigdy nie będzie największej wartości), to możesz spytać i oczywiście spytasz: "a co dalej"? - Skoro jest "n + 1", skoro można liczbę zwiększyć, to co to oznacza? Będzie dalsze wobec nieskończoności? I jest emocjonalna, przede wszystkim emocjonalna zagwozdka. Bo skoro zbiór jest nieskończony, a ty dodajesz jeszcze kolejną jedynkę, to co to znaczy? Czy będzie następny Kosmos, czy kolejna nieskończoność, czy zwielokrotnienie nieskończoności, czy nieskończoność "puchnie" w nieskończoność - jak to pogodzić z ustaleniem, że jest jedna-jedyna

47

nieskończoność i że jej nie powiększysz ani nie pomniejszysz?- No jak?- Przed chwilą padło: "n + 1" nie jest powiększaniem, wielokrotnością nieskończoności, to działanie w wieczności. Jest tylko jedna i jedyna, i jednostkowa nieskończoność Kosmosu (NIC + COŚ = Kosmos). Jedynka "czegoś" jest nieskończona, NIC również - dlatego wszelkie matematyczne czy logiczne operacje to już zmiana, to już "w czasie" - to już wieczność. I możesz sobie dodawać kolejne jedynki do jedynek, bo to czynność, operacje na/w zbiorze.Liczb naturalnych jest tylko na zbiór jednoelementowy, i tą liczbą jest jedynka. Z zerem w tle, tego chyba nie muszę dodawać.Jeżeli w taki sposób nie spojrzysz na zbiór, jeżeli potraktujesz go za niezmienny i jedynie w nim będziesz się obracał, to popadniesz w sprzeczności, z których się nie wyswobodzisz...I jeszcze, "2+2", żeby ponownie odwołać się do takiej abstrakcji. To zbiór, strumień kwantów, które przemieszczają się w nieskończoności z punktu do punktu. One zbliżyły się do siebie, ty to wyróżniasz (to konkretne zbliżenie wyróżniasz; przecież to może być zbliżenie tylko w twojej obserwacji, a dla kogoś innego bez związków) - i uznajesz za stan łączny. Porządkujesz otoczenie z wybranego punktu i według przyjętego schematu. Tylko że to są właśnie jednostki w bliskości, nigdy jedna jednostka (jedynki nie postrzeżesz), to jest zbiór jednostek w zbliżeniu i w połączeniu (oraz w ruchu). Ale dlatego działanie porządkujące jest możliwe, że te jednostki są - są blisko siebie (są blisko dla ciebie i w twojej skali). I to można zauważyć w odniesieniu do tła. Ważne jednak jest to, że to są odrębne jednostki, przecież z chwilą, kiedy ich wzajemna odległość tak spadnie, że dla ciebie zleją się w jedność (znów chodzi o twoją skalę obserwacji), to już nie będzie zbiór, ale jednostka. W efekcie będziesz mógł-musiał wprowadzić w działanie (w operacje na elemencie) takie ustalenie, że to jednostka. Dlaczego? Ponieważ to, co jest zbiorem, a co jest jednostką, to wynika z tego, w jak sposób rejestrujesz zmianę (wzrokiem, dowolnym zmysłem - albo technicznie lub logicznie). A ponieważ to ty, obserwator, w zbiorze nieskończonym ustalasz rytmy, reguły i abstrakcje, tak na przykład matematyczne, to dlatego "dwa plus dwa", w zależności od tego, kto to ustala, może raz dotyczyć jednostki najmniejszej z najmniejszych, a raz zbioru skali wszechświata; elementy tego działania ustalasz ty, byt porządkujący świat.Ponieważ zmiana jest skwantowana, to również zmatematyzowana jest jej reguła - zarazem dlatego istnieje zmatematyzowana reguła, że zmiana przebiega jako skwantowana. Nie ma matematyki bez zmiany, ale i nie ma zmiany bez matematyki - to jedność (wewnętrznie podwojona)....Dalej i po kolejne - na co w tym kontekście warto zwrócić uwagę? Że opis mieszaniny doskonałej (jako mieszaniny liczb), że to ujęcie z wiecznością w tle. Bezkresna nieskończoność, w niej przemieszczające się jednostki czegoś, w efekcie buduje się cykliczny, wieczny ciąg zjawisk. Tu minus spotyka się "po drugiej stronie zera" z plus - a jedna i druga nieskończoność prostej (również przez zero) łączą się ze sobą - i że zmiana jest w tym obrazie zawsze i wszędzie.I to już wszystko. Tak, nie ma żadnego "więcej" i żadnego "dalej".

48

Ale rozumiem emocje, one napędzają działanie - są działaniem, a przez to oznaczają nas. My jesteśmy zmianą, zmieszaniem "czegoś" i "niczego", i z tego wynika ciągłe poszukiwanie "dalszego" (i pytanie o to dalsze). To główny i jedyny powód emocji. Dlaczego? Ponieważ docierając do granicy, już absolutnej granicy logiki, nie zadowalamy się odpowiedzią, że nie ma dalszego, że nieskończoności nie można powiększyć. Jak to, dziwimy się, przecież jest "n+1", przecież jest ciąg nieskończony, jest to nie-kończące się (liniowe oraz cykliczne) "kołowanie". "Dalsze" być musi, podpowiada nam całe życiowe doświadczenie (tak osobnicze, tak zbiorowe) - dalsze na pewno istnieje, bo...- Dziwisz się?- Nie, w najmniejszym stopniu się nie dziwię. Przeciwnie, ten fakt podkreślam. Bo inaczej nie może być. Jesteśmy na zawsze zanurzeni w zmianie, przekraczamy co rusz jakieś granice (dni, kresek, zwyczajów) - dlatego ustalenie, że jest granica, której nie można przekroczyć, to wykracza poza doznanie, a racjonalność z wielkim trudem się tu przebija. Jak zawsze było coś do pokonania, to pewnie i tutaj.- A tu szlaban, koniec.- Tak, koniec. Koniec obrazowania "stanu rzeczy", jednak nie koniec opowiadania o nim, a już zwłaszcza argumentowania na rzecz takiego zobrazowania. Bo są jeszcze wspomniane emocje. Czyli trzeba takiego jednego z drugim albo utwierdzić w posiadanych przekonaniach (ma do nich prawo), albo wyprowadzić na drogę (prawdy), bo to powinność wobec błądzącego... Tylko że są te emocje...- Jak ukoić myśl, jak powiedzieć, że "dalej" to złudzenie umysłu?- Co zamiast NIC? - Jak ktoś upiera się, że nieskończoność to mało, że to nie wszystko, że jest takie-jakieś (wiadomo jakie), trzeba mu zaserwować fundamentalne zagadnienie do rozważenia (ze sobą albo i w zbiorowości): co zamiast pustki? Spytać, jak wyobraża sobie brak nicości? Czym zastąpić w analizie brak czegokolwiek? Czegokolwiek, podkreślam. Nie chodzi o próżnię wszechświata, ale o logicznie skrajny "stan", w którym "nie ma niczego" - próżnię doskonałą. A na gruncie matematyki: co można zastosować zamiast zera?- Myślisz, że zapatrzony w dogmaty będzie się nad tym zastanawiał?- Aż tak naiwny to nie jestem. Jednak czasami - dla higieny - warto spróbować...A wracając do zera-i-pustki - kwantów (NIC i COŚ) nie można ulepszyć, można uszczegółowić (czyli mieszać w proporcjach oraz ustalać reguły tego mieszania). Kiedy więc wyrugować pustkę ze zbioru, to zsumowane COŚ jest jednostką - elementem, kwantem, jednością. I dopełniane jest przez zero (też "jednostkowe"; NIC jest jedno). Dlatego, przyjmując za fundament logiki NIC i COŚ (oraz ich stan nieskończony), a dalej w żaden sposób się nie posuniesz, to skutkiem tego jest jedność tych dwu składników rozumowania. Jeżeli więc, jak w tym zakątku rozmowy, opisujemy to za pomocą wypracowanych w matematyce znaków (odnosimy do matematycznych abstrakcji oraz ich zależności i wielokrotności) - to w wyniku takiego działania pojawić się musi połączenie odrębnych, a nawet nierównoprawnie postrzeganych wcześniej pojęć. Na dnie logiki jest jedność w postaci-formule 0-1, nieskończoność-wieczność....- Dobrze, przyjmuję. Jednak w tym momencie pojawia się pytanie: czym jest nieskończoność, co to jest bezkres? Jeżeli nieskończoności nie

49

można zwiększyć, to czy jest nieskończonością, czy nasze rozumienie tej abstrakcji jest poprawne i pełne?- Ech, powtarzam, to są logiczne łamigłówki, z których nigdy się nie wydostaniesz, o ile potraktujesz strony tego działania rozdzielnie. Nie ma czegoś takiego jak nieskończoność, nie ma czegoś takiego jak wieczność - jest połączenie tych elementów. Odnotowuję twoje rozterki i je szanuję, bo sam takich doświadczam, ale zarazem wiem, z czego wynikają. To rozum-umysł tak działa, i nie może inaczej. A dlatego zmaga się z tym dylematem, że - zawsze w zmianie pozostając - stara się nieskończoność opisać z zewnątrz, a to niemożliwe. Zazwyczaj, a po prawdzie w każdym innym przypadku, można "stanąć" z boku analizowanej zmiany (nawet jeżeli dotyczy to wszechświata) - i jako "byt idealny" opisać procesy. Powtarzam, tak się dzieje zawsze i odnosi się do każdego faktu. Obserwator fizycznie zanurzony jest w zmianie, jednak logicznie umiejscawia się poza nią (sumuje, pamięta składowe procesu) - i takie działanie jest warunkiem poznania. Ale nie w tym przypadku, to nie dotyczy nieskończoności (Kosmosu). Tak zwany "wszechświat" potencjalnie, a myślowo nawet skutecznie, możemy opuścić - czyli ustawić się na pozycji obserwatora z innego układu odniesienia i dokonać eksperymentu (bo to zmiana, miała początek i będzie jej koniec, to można uchwycić w granicach). Nieskończoność jednak takiemu działaniu nie podlega, w tak zdefiniowanym zakresie byliśmy-jesteśmy-będziemy. I rozum się szamoce.A dlatego się szarpie, zmaga i trudno mu przyjąć konsekwencje, że te pojęcia traktuje rozdzielnie. "Widzi" COŚ lub NIC, ale nie łącznie - widzi strony Kosmicznej zmiany (sfery) oddzielnie, następczo w ich powiązanym logicznie przekształcaniu się... I jest to konieczne, że jeszcze raz to podkreślę, inaczej nasz centralny organ działać nie może. Musi to sobie na strony podzielić, poznać detale oraz krok po kroku prześledzić zmianę, przecież skomplikowanej całości najbardziej nawet przenikliwym spojrzeniem nie prześwietlisz. Najpierw w całości postrzegany "eksponat" trzeba rozdrobnić na składowe i je poznać w zależnościach, a następnie ponownie złożyć w funkcjonalną całość, nie ma innej drogi. Również w przypadku Kosmosu.Problem jednak w tym, że obecnie analizowana "całość" jest wszystkim i nieskończonym, i postrzegamy tę sferę od środka. I żadnego punktu wybranego nie ma, i żadnego pomocnika do obserwacji nie ma. I nawet logika tu się kończy, nawet ta najbardziej fundamentalna.Nie ma bezkresu w oderwaniu od zmiany, nie ma nieskończoności pojętej samoistnie, "n plus jeden" dlatego jest możliwe, że jest zmiana. Jak potraktujesz to osobno, to zapętlisz się na wieczność. Dlatego pytanie o nieskończoność i jej "postać" traci sens, tu nie o nieskończoność czy wieczność chodzi, ale o jedność tych różnych w codziennym odbiorze pojęć. To jedność.Nie ma sensu mówić ani pytać o nieskończoność bez jej dopełniania w postaci wieczności, tak samo o wieczności nie można rozprawiać bez dopełnienia w postaci bezkresu. W tej fundamentalnej strefie, choć to emocjonalnie trudne, a logicznie równie kłopotliwe do dowodzenia, te pojęcia się warunkują - są stanem łącznym. ...- I dlatego nie ma żadnych "bytów matematycznych"?- W odniesieniu do powiedzianego można spytać, przecież to kryje się za twoim pytaniem: czym jest matematyka? Czy to opis, czy narzędzie

50

opisu - czy odkrywana, czy tworzona? Odpowiedź na tak sformułowane pytanie jest ciekawa. Jeżeli pojmujesz matematykę jako "proste", "kółka", "kwadraty", takie i owaki "bryły", traktujesz jako "1+1=2", "e=mc2" - jeżeli tak postrzegasz matematykę, to jest to tylko narzędzie opisu. To wyrażone w specyficznym języku relacje, zależności, skomplikowane struktury, a ty, jako obserwator, tworzysz i język to oddający, i jego gramatykę. Jeżeli natomiast widzisz matematykę jako zero-jedynkowy stan, jako nieredukowalne już do niczego elementarne skwantowanie (znumerowanie) rzeczywistości - to w tym ujęciu matematyka (oraz filozofia w innym zakresie) jest oddaniem stanu świata - Kosmos w tym znaczeniu jest matematyczny. Zero-jeden to matematyka, wszystko powyżej to skomplikowanie. Powyżej to już obserwator.Tak, nie ma czegoś takiego jak "byt matematyczny". Abstrakcje tego rodzaju są oczywiście poprawne (bo błędne nie zaistnieją), jednak w szerszym ujęciu okazują się albo niedokładnym zrozumieniem zjawisk, albo chwilowym (tu i teraz) obowiązującym opisem. A dlatego nie ma żadnych "bytów bez nośnika", ponieważ nie ma niczego stałego. Nawet kiedy ci się tak wydaje, nawet kiedy w analizie świata dotarłeś "do nigdy się odmieniającego" (i tak to definiujesz) - nawet, kiedy to postrzegasz na zasadzie, że mnie nie było, a "dwa plus dwa" dawało cztery i mnie nie będzie, a wynik tego działania się potwierdzi - to nie oznacza, że dobrze poprowadziłeś opis (i że "już wiesz").Dlaczego popełniasz błąd? Ponieważ, zauważ, twoje ujęcie, ustalenie (o "bytach matematycznych"), ono zawiera zmianę - budowało się jako zmiana, zawiera się w zmianie (w zmiennym świecie) - ale również, i przede wszystkim, oddaje zmianę. Przecież "treść" takiej abstrakcji zmianę zawiera (zbiór liczb naturalnych jest zmianą, a więc wszelkie nadbudowane na tym konstrukcje także są zmianą). - Wniosek o bytach zawiera zmianę, ponieważ produkuje się w tobie, bycie zmiennym - w głowie i w myśleniu, które zaistniały i przebiegają jako zmiana. W każdym podobnym, pozornie suchym i "utrwalonym" na zawsze pojęciu, w nim jest zmiana - i nie istnieje bez zmiany. "Dwa" (liczba, pojęcie taki stan oznaczające) to "fakt" zawierający zmianę - działanie tworzące liczbę "dwa" jest zmianą oraz wynik jest zmianą (mimo pozornej odwieczności i niezmienności). - Zawsze w tym, co postrzegasz jako niematerialny, matematyczny byt, jest zmiana. - Abstrakcja zawiera pustkę i tym samym oddaje zmianę?- Dowolna abstrakcja, już nawet nie ograniczając się do matematyki, czy to słowo, czy obraz, czy cokolwiek - to zawsze i tylko "coś" w powiązaniu z "nic". Banalny zapis na kartce, czy nasza rozmowa, żeby to było zrozumiałe, musi zawierać pustkę, przerwę - każda w wyrazie litera, żeby można ją było wyodrębnić z tła, musi być zapisana tak, że to tło jest zauważalne - zauważalne, ale logicznie pomijalne (a przez "centralny ośrodek nerwowy" wycinane na zasadzie, że zbędne i przeszkadzające; stąd złudzenia w odczycie świata, iluzjonistyczne sztuczki). Fizycznie musi być znak, po prostu puste miejsce (które jest znakiem), żebyś treść odczytał-odebrał. Ty jako działający, ty jako umysł - ty ten pusty znak w trakcie odczytu redukujesz (albo czasami wprowadzasz, kiedy to konieczne) i nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy, to automatyzm odczytu-zapisu. Jak najbardziej potrzebny, warunkuje obserwację czy komunikację, ale w strefie granicznej trzeba

51

to uwzględnić. Bo inaczej nie ma zrozumienia.Ty, jako byt skomplikowany i dorosły, który długo uczył się takiego (redukującego) odczytywania świata, nawet nie wiesz, że w "przekazie" zawarta jest pustka, umysł usuwa ten stan bez twojej wiedzy - choć funkcjonuje dlatego, że ta pustka w/na każdym kroku się znajduje. Ta pustka jest "w stałej pamięci" procesu i dlatego może być pominięta w bieżącej aktywności.Tylko że to skutkuje. Tym, że widzisz-ustalasz jedność tam, gdzie w fundamencie jest skwantowany ciąg zmiany, gdzie jest nic-i-coś. Lub, odwrotnie, widzisz wielość tam, gdzie jest jedność. W swoim odczycie świata dostrzegasz połowę sygnału, dokładnie połowę - a drugą, cóż, ignorujesz. I dlatego popełnisz błąd - i dlatego "widzisz" byty niematerialne i niezmienne; i dlatego matematyka wydaje ci się pozbawiona zmiany i zawsze taka... Błąd....Zauważ jeszcze to (oraz uwzględnij w swoim postrzeganiu-rozumieniu rzeczywistości), że niezależnie co i jak czynisz, jakie operacje w świecie przeprowadzasz, zawsze aktywnie i w odniesieniu (i w oparciu o zasoby i możliwości) - ty i tylko ty dzielisz świat na elementy i zbiory elementów, wprowadzasz regułę w nieskończony-wieczny strumień zjawisk. Wszelkie i dowolne operacje na dowolnych abstrakcjach to ty - tylko ty. Jeżeli traktujesz matematykę (to tylko skrajny przykład, chodzi o każdy język) - jeżeli uznajesz matematykę dogmatycznie, a więc jako niezależny i oderwany od zmiany twór (i który zawsze jest takim), nie tylko że popełniasz błąd, ale sam dla siebie obraz świata fałszujesz. I takim "zafałszowanym" obrazem działasz - ze skutkami, co zrozumiałe. I dlatego błądzisz, to chyba też rozumiesz.Matematyka, dowolny system znaków kodujących zmianę (świat), to twoja decyzja i twoja odpowiedzialność. Musisz wiedzieć, że matematyczny znak to nic innego, jak twoje wyodrębnienie w ramach jednolitego tła elementów tego a nie innego zbioru, wyodrębnienie i nadanie mu nazwy (znumerowanie lub inne dookreślenie) - i dalej działanie na takim znaku oraz takim znakiem. Nie ma "dwójki" w świecie, nie ma "koła", "pierwiastka" itp. - takie abstrakcje są tylko w tobie - to zmysłowa produkcja lub przeprowadzona w oparciu o przyrządy, i to ty widzisz tak w konkretnej chwili. Wszelkie matematyczne symbole, a następnie coraz bardziej skomplikowane konstrukcje, to mieszanina tych znaków i ich odnoszenie do siebie - to ty ustalasz, że takie a takie fakty opisuje taki lub inny wzór.Matematyka, wszelkie języki, to mieszanie elementów, mieszanie COŚ i NIC, dalsze jest tego konsekwencją - to z "proporcji" zastosowanych składników wynika obraz świata...- Mówię "nieskończoność", a w domyśle "wieczność".- Tak, chodzi o fundamentalnie obecną zmianę. Nie sposób pomyśleć o nieskończoności bez zmiany. Jak widzisz nie sposób zbudować zbioru liczb bez zmiany, mimo że w odbiorze, w pojmowaniu wydaje się czymś stabilnym i oczywistym - i tylko takim. Coś trwałego i nieodmiennego (wiecznego) okazuje się zmienne, ale samo pojęcie "nieskończoność" już nie, tego nie można ruszyć, to fundament logiki. Nieskończoność jest jedna, acz wewnętrznie podwojona.- I niech sobie będzie...- Ale jest jeszcze pewne ustalenie, które wiąże się z postrzeganiem

52

Kosmosu, w tym nieskończoności-wieczności. Chodzi o podejście do tak zwanej "nieskończoności aktualnej" (co odnosiłem do "przestrzeni absolutnej") oraz tak zwanej "nieskończoności potencjalnej" (co znów odnosiłem do "wieczności") - czyli analogiczne elementy rozumowania o zmianie jak przestrzeń i czas w ramach wszechświata. Istotne jest tu to, że "przestrzeń absolutna" okazuje się być ubogo prosta, jednostkowa i mało skomplikowana wobec "czasu absolutnego". Powód? Nieskończoność jest jedna i jedyna - tylko "jest". Natomiast to, co interesujące i ważne z każdego punktu widzenia, na przykład nasze istnienie, to rozgrywa się w ramach zmiany, czyli wieczności. To w wieczności jest mnogość zdarzeń-zderzeń, to w wieczności stanów nieskończonych jest nieskończenie wiele - to wieczność okazuje się złożona. A nieskończoność jest "tylko nieskończona".

"Silniejsza", w znaczeniu: konsekwencji ("płodności"), okazuje się wieczność, to "w czasie" jest różnorodność aż do nieskończoności, a w "banalnej" nieskończoności jest co najwyżej różnorodność skupienia jednostek, a i tak tworzonych dlatego, że jest zmiana.- Czy to nie zabawa pojęciami?- Oczywiście, ale podaję to jako odwrócenie pojmowania. Co wydawało się nieskończenie potencjalnym, jest jednością, a co było logicznym dodatkiem, formą opisu (czyli "czas"), to okazuje się maksymalnie - nieskocznie bogate w konkrety.To nieskończoność aktualna jest skrajnie uboga wobec nieskończoności potencjalnej - ale za to jest warunkiem tej drugiej.- A razem to nieskończoność-wieczność...- Kosmos. NICCOŚ.

cdn.

Janusz Łozowski

copyright © 2016 by Janusz Łozowskiwszelkie prawa zastrzeżoneISBN [email protected]

53