48
JANUSZ ŁOZOWSKI KWANTOLOGIA STOSOWANA 5 opowiastki filozoficzno-fizyczne dla dzieci dużych i małych copyright © 2015 by Janusz Łozowski wszelkie prawa zastrzeżone ISBN 978-83-942582-1-4 [email protected] 1

Kwantologia stosowana 5

Embed Size (px)

Citation preview

JANUSZ ŁOZOWSKI

KWANTOLOGIA STOSOWANA 5

opowiastki filozoficzno-fizyczne dla dzieci dużych i małych

copyright © 2015 by Janusz Łozowskiwszelkie prawa zastrzeżoneISBN [email protected]

1

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 5.1 – Jak rozległy jest Kosmos?

Głupie pytanie - oczywiście, że nieskończenie.Ja tam pojmuję, że są byty w sobie ograniczone, że spojrzy taki za okno, a nawet w siebie, jak ma czas na takie fanaberie, no i powie w swojej pysze, że wszystko skończone. Że się zaczyna, dorasta po trudach i męce, a później ręce rozkłada i zasiada na kanapie. A na koniec się kończy. Czyli wszystko musi być skończone.Ja tam rozumiem taką życiową postawę, nawet doceniam i wyceniam – ale nie przeceniam.

Wiadomo, po horyzont wszystko sobie płynie czasem i przestrzenią, wszystko się zmienia, siwieje, włosy wypadają, a w ogóle światowy zakres mało przyjemny w odczuwaniu. No i z tego można wyprowadzić poprawne wnioskowanie, że i ten tutejszy świat się skończy. On się kiedyś tam zaczął, podobno nawet jajogłowi datę tego początku byli ustalili, ale też i przez to się skończy. To wiadomo, to jasne – w tym taka zasadnicza fizycznie mądrość się przejawia.

Tylko że, to też wiadomo, jak coś się zaczyna i się kończy, to tak w sobie samym przecież to się nie dzieje. Niby po horyzont widać, ale co dalej - nie wiadomo, co się tam kryje - nie wiadomo, jak to daleko się rozciąga – nie wiadomo. Wiadomo, że jest tutejsze i że się w sobie rozciąga, że wszystko się od wszystkiego oddala, i to w narastającym pędzie. Czyli aktualność w sobie puchnie, ciśnienie nie spada, a ogólnie stabilizacja panuje i żyć pozwala. Choć w tym zawierucha spora i po wszystkiemu ona idzie. No, może i tak. Ale ja tam w takie proste tłumaczenia nie wierzę, dla mnie to naciągane, dla mnie to tłumaczenie na siłę, żeby się w obrazku zmieścić. Skrawek tu dodać, tam uciąć przeszkadzające, no i całość można pokazać. Że łatka na łatce, że umysłowość liniowa i przyczynowo-skutkowa się w sobie skręca – cóż, nie dorosła do tej wizyjnej hipotezy, matematycznego wzoru i głębi analizy nie sięga w swoim naturalnym zdrowym rozsądku. To dalsze i głębsze, fizyczni powiadają, to takie nietutejsze, w sobie dziwaczne, rozumowi mocno zaprzeczające, a poza tym nieoznaczone i skryte. I w ogóle nie ma co się starać to zrozumieć, bo to rozdygotane statystycznie, więc nieprzewidywalne z samej swojej zasady.

Ja tam, powtarzam, w takie banalnie skomplikowane tłumaczenie nie zamierzam się wmyślać, niech to żądni przygód czynią, ja tam tylko w prostotę mogę się zapatrzyć.Bo czy może to inaczej iść? Czy tutejsza skończoność to już będzie wszystko? Tak na zawsze - i to na takie logiczne "zawsze" - takie z głębi rozumności płynące, niczego i nigdzie więcej? To poważnie i fundamentalnie warto przedyskutować, nawet samemu ze sobą.

Jedno jest pewne: tutejszy wszechświat jest skończony. Zaczął się i puchnie, więc się skończy. Tylko nie o to chodzi. W pytaniu jest

2

odniesienie do Kosmosu – a ten jest nieskończony.I o to właśnie tu chodzi. O rozróżnienie na zakres fizyczny tego i tylko tego świata, czyli to wszystko, co jakoś widoczne przyrządem i poznawalne – oraz na zakres logiczny, na wszystko w bezkresie i w wieczności. Sedno pytania zawiera się w tym i wynika z tego, że do tej pory nie zostało przeprowadzone rozdzielenie pojęć "kosmos" i "wszechświat", że są to terminy stosowane wymiennie. A to nie to samo, zasadniczo nie to samo.

Otóż, jeżeli opis poprowadzić tak, a z pozycji wewnętrznej zrobić tego inaczej nie można, przecież do obserwacji teraz i zawsze jest tylko ten egzemplarz świata – otóż, jeżeli opisywać to jako proces nieskończony, bo tak podpowiadają wzory oraz logika, to wszechświat jest sam dla siebie i wszelkie tu obecne też jest samo dla siebie. A ponieważ w gabarytach się rozciąga, a co więcej, bez widocznego uszczerbku w stanie wewnętrznym, to musi się to dziać w owym bycie nieskończonym i jedynym. Taki wniosek podbudowuje fakt skończonego obszaru postrzegania, który realnie nigdy dla obserwatora się nie powiększy. I jest zagwozdka.Z logiki i filozofii wynikający bezkres zderza się tutaj z ujęciem fizycznym, z wszelkimi ustaleniami, których nie tylko, że nie można – ale których podważyć się nie da, bo to namacalny fakt i konkret wielorako sprawdzony. Z jednej strony jest ustalenie, że skończyć to się nie może, a z drugiej jest ustalenie, że skończy się, i to na pewno – z jednej strony jest rozszerzanie, a z drugiej jedyność tutejszego świata. I trzeba to pogodzić. Efekt? Cóż, skutkuje to wszystkimi rozpowszechnianymi ujęciami, w których wszechświat rozpada się do nieskończoności, wszelakie się od wszelakiego oddala – słowem, smutek spełnionych przepowiedni i hipotez snuje się ekranowo.

Co tu dużo gadać – bzdura.A wynika to z prostego, ale trudnego do korekty z pozycji wewnątrz i zawierania się w zmianie – korekty poglądu, że wszechświat to nie kosmos. Niby proste, a niewykonalne dla fizyka. Bo jak biedaczek ma podzielić coś, co w jego opisie jest wszystkim? No, nie sposób. To jedność i jedyność, więc niepodzielna. Kosmos i wszechświat w tym spojrzeniu to jedność, i to nieskończona. Niby fizycznie prezentuje się jako skończony - ale jest jeszcze logika i wzory, a tu wieczny i bezkresny kosmos. No i jest zmieszanie, jest zamieszanie – i jest nieporozumienie.

A wystarczy te pojęcia rozdzielić, wyznaczyć zakres występowania i działania "wszechświata" i zakres "kosmosu". Do pierwszego odnieść wszystko zmienne, a przez to skończone – do drugiego logiczne oraz stałe, nieskończone i wieczne. I kłopot z głowy.Jak to zrobić? Na bazie fizyki przejść do Fizyki. Proste? Proste.

Bez dwu zdań, to rzeczywiście jest banalnie proste, przecież tutaj istniejące w żadnym przypadku nie może być sprzeczne z bezkresem i jego właściwościami – bo by nie zaistniało. To punkt pierwszy tej analizy. - A skoro tutejsze jest pochodne tamtego i dalszego, to w sobie musi zawierać rytm zmiany, która jest zawsze i wszędzie. - A

3

to dalej oznacza, że wszelkie tu obserwowane i wyznaczane dokonuje się tak, jak wszelakie. - A to znów oznacza, że wystarczy pilnie i dokładnie obserwować, co tu się dziej, żeby wyznaczyć zasadę zmian wszelkich. I co z tego wynika? Że, to po drugie, wszechświat zmienia się tak, że można to opisać z zewnątrz. Pozostając wewnętrznie w układzie, którego nigdy się realnie nie opuści, ale w oparciu o wypracowanie reguły zmiany, można opisać, zdefiniować proces tak, jakby się to oglądało z zewnątrz. A tym samym wykazać początek, środek, a także koniec tego tutejszego wspólnego domu. Proste? Proste.

Czyli, jeżeli wszelkie tutejsze procesy, jakoś rozróżnialne w tle struktury zmieniają się tak, że po przekroczeniu pewnego poziomu w tle świata zanikają – to na tej podstawie, jako zasadzie, można w przypadku wszechświata również powiedzieć, że i takowa struktura w swoim tle się rozpada i zanika. Jeżeli każda zmienna w sobie forma ewolucyjna tylko do pewnego punktu jest stabilna i posiada ostro w środowisku wyznaczona granicę, nawet jeżeli ta granica w logicznym ujęciu żadną oczywistością nie jest – to taka konstrukcja zanika i degraduje się do jednostek składowych.Mówiąc inaczej, fizyczny konkret traci brzegowo elementy, a kiedy brak sił podtrzymujących, definitywnie się rozpada. A przedłużenie toru elementów tworzących, w ujęciu logicznym, biegnie w bezkresną wieczność. - Na brzegu ewolucji, to, co za brzeg uznaję, jest stan ostatni, kiedy jednostki budujące są w takim oddaleniu, że element od elementu jest oddalony na jednostkę. I jest to ostatnia łączna z konstrukcją warstwa. Dalej jest już rozpad i oddalanie się. Już faktycznie do nieskończoności.

I właśnie tak to realizuje się w ostatniej warstwie wszechświata – kwant po kwancie, warstwa po warstwie układ traci zasoby. Kiedyś to się zbiegało w te formę pod naciskiem zewnętrznym, aktualnie się w nieskończoność Kosmosu oddala. I już nigdy tu nie wróci. Nigdy.Proste? Proste.

Ale żeby to się mogło tak do tej bezkresności oddalać, to musi ona być. To również jest proste. Tutaj się zmienia i zanika, ale żeby to mogło tak zachodzić, to musi być tor, "przestrzeń", w której to może się dziać. Czyli musi być Kosmos – musi być tło i dopełnienie do tutejszego. Tło z maksymalnie już prostymi elementami, z zerem i jedynką, NIC i COŚ. I w wiecznym ruchu w ramach nieskończoności. Żeby tutejsza skończoność mogła zaistnieć i się chwilowo zmieniać, musi być zewnętrzny do niej nieskończony Kosmos, to konieczność – to Fizyczna konieczność. Jeżeli nie wprowadzę podziału na tutejszy i lokalny tym samym w bezkresie wszechświat i na Kosmos, to nigdy z paradoksów się nie wyplączę, zawsze pozostanę więźniem fizyki i zmieszanej z nią logiki. I koniec. Żeby skorzystać z podpowiedzi, której udzielają wzory, nie należy rezygnować z rozlicznych, a też koniecznych symboli nieskończoności, tylko należy je przenieść na jeden poziom wyżej, do Kosmosu. Po co wyrzucać składnik, skoro na dalszej drodze przyda się znakomicie. Ale jeżeli tego nie zrobię i się upieram przy wszechświecie, jest zmieszanie. I koniec.Wyjście jest oczywiste i jedyne: nieskończoność, wieczność ruchu i

4

jedność reguły. Nic więcej, nic mniej. Pytanie wstępne dlatego prezentuje się jako nieprzemyślane, wręcz głupie, ponieważ wszechświat bez dopełniającej go nieskończoności jawi się jako niemożliwy – lokalna zmienność dlatego może tworzyć poszczególne fakty, że całościowy układ powstał, przekształca się i zaniknie. Kiedy traktuję to jako jednostkę i jedyność, relacje i związki tworzą logiczną łamigłówkę bez rozwiązania – kiedy świat w opisie jest bez tła, obserwacja ulega fiksacji na wyróżnionym, zaś reszta, ta najważniejsza, to znika z pola widzenia. Dość długo, do pewnego momentu to poznawcza konieczność. Analiza i postrzeganie wyodrębnia bardziej oczywiste, jaskrawsze, zmysłowo i przyrządowo wyraźne w kształcie i skupieniu. Ale przychodzi moment na powiedzenie i na uzmysłowienie sobie, że widoczne to daleko nie wszystko – że to dopełniające i pomijane wcześniej tło jest tutaj elementem co najmniej równorzędnym, a w logicznym ujęciu staje się wręcz najważniejsze. Jeżeli takiego przewartościowania nie dokonam – polegnę.

Wszechświat bez tła nie istnieje. A Kosmos jest tłem bezkresnym.

5

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 5.2 – Dostawka do umysłu.

Człowiek to brzmi krótko. Wiadomo.Znacie mnie, wynalazczy jestem, życiowo generalnie zaradny, koniec z drugim końcem generalnie udaje mi się związać, choć, tak prawdę mówiąc, to różnie bywa. Sami wiecie, jak to jest. Czasami człowiek musi się solidnie rozumem nawyginać, żeby te końce chciały się na jako taką zbieżność ułożyć. Sami wiecie.Ale ja nie o żalach serdecznych chciałem, tak jakoś mi początkowe zdanie słowne wylazło, życie ciężkie generalnie, sami rozumiecie. No, ale czasami swoje barwy też pokazuje, kalejdoskopem wrażeń się w człeczynie odbija, podziwiać pozwala, zmysłami na wszelki sposób można to odebrać... ech, sami rozumiecie.No i czasami tak człowieka najdzie, tak się na to wszystko głęboko zapatrzy, uczuciem ogarnie, że, sami rozumiecie, żal mu się robi, jak pomyśli, że to za jakąś tam chwilkę się finalnie skończy i już uczuć się do niczego i nikogo nie będzie wysyłało. Przykre to, nie ma co, sami rozumiecie.

No i mnie, nie ma co ukrywać, takie generalnie pomyśliwanie naszło było - tak, rozumiecie, filozoficznie się mnie zrobiło. Na duszy i w ogóle tak się ułożyło, że ho-ho. Aż samego mnie to poruszyło, aż sam się temu zadziwiłem. Cóż, są tematyczne sprawy na świecie, co to i normalnym się mogą ukazać. Bo trzeba wam wiedzieć, że tak na co dzień takim czymś to się nie zajmuję, graniczne zainteresowanie to nie ja, moja działka to materialna realność pospolita, podobnie użyteczna i zarobkowa. Sami rozumiecie, żyć trzeba, taki koniec z końcem... prawda, mówiłem.No, ale mnie wówczas, a niedawno to było, tak właśnie górnomyślnie było poraziło, na analizowanie brzegowego zaistnienia człeczego i podobnego naszło, po skrajnościach mnie rzuciło. Fakt, trochę się wolnego czasu zebrało, akuratnie materialnego syzyfa pchać w górę pilnie nie trzeba było, to sobie przysiadłem na trawce, twarzyczkę do słoneczka wystawiłem, no i te myślenie o dalekim uskuteczniłem. Może nie w tempie nadmiernym, bo taka lekka senność bytu mnie też w ten czasowy odcinek naszła, ale gdzieś się to po mózgowiu sobie pałętało. A nawet, rozumiecie, efektami obrodziło... Bo ja, znacie mnie, wynalazczy jestem.

Sprawę generalną, mówię wam, przemyśliwałem, świat i człowieka pod lupę rozważań wprowadziłem. I sukces odnotowałem. Myślowy, prawdą to jest, ale przyszłościowo ważny, to też prawdą jest. Ja tam, tak to się składa i z samego tego wynalazka to filozoficznie wynika, z tego nic nie wyciągnę, to poza moją generalną granicą się lokuje, ale satysfakcję mam. Bo przeniknąłem, bo wiem, jak to się ma robić - i w ogóle. W ogólności, rozumiecie, wynalazczość na chwilę obecną się swoimi elementami nakłada i w niej odciska, ale są i takie projektowe, a też podobne konstrukty, co to dopiero po wiekowym leżakowaniu swe

6

cielesne możliwości odnajdą w realności. No i nie inaczej ten mój wynalazczy koncept się prezentuje, to przyszłościowa wizja. Czyli tak gratisem go sprzedaję i nic za niego nie chcę. Jak sobie to w materię sami ubierzecie, jak to zastosujecie, wasz zysk życiowy – a jak nie, trudno się mówi, smakiem się obejdziecie. Bo wy już to wiedzieć będziecie, że tak można, jak i ja wiem.

No więc, sami rozumiecie, filozofem się tak czasem, a i niechcący zupełnie, każdy człowiekowaty staje. No i mnie tak naszło na takie i ogólne rozumowanie, jak sobie w tej senności odpoczynkowej moją problematykę techniczną w porozumieniu ze światem komputerowym tak unaoczyniłem. Sami rozumiecie, takie elektroniczne bydlę, jak się konstruktorom w kreśleniu coś tam nie sprawi, potrafi człowieka w takie zdenerwowanie wprowadzić, że może i bydlę kopnąć, a nawet i inne bydlę pogryźć... Albo ono jego, kiedy człowiek z objawianiem i usiłowaniem nerwowym sobie pofolguje.No i, sami rozumiecie, w tej rozleniwiającej senności myśl mnie w chwili przebłysku naszła, żeby tak sobie generalnie życie światowe ułatwić, żeby tak sobie te wszelkie kontaktowe puszki metaliczne i podobnie zbudowane, co to nas pojedynczo i zbiorowo do technologi różnej a użytecznej podłączają, żeby to, sami rozumiecie, tak tam sobie w przeszłość historyczną to rzucić, żeby to już nie było do niczego i zupełnie potrzebne. Sami rozumiecie, wizja osobistego i bezpośredniego podłączenia do tego wszystkiego mnie naszła.

Cóż, powiecie, może to i dobra myśl, generalnie postępowa, mocno i na każdym kroku sprawunki wspierająca. I tak dalej, sami jakoś to już chwytacie, sedno sensowne pomysła widzicie.Tylko że, też dalej to powiecie, jak to zrobić? Jak taką ogólnie i trafną wizję w coś namacalnego oblec? I tu, widzicie, jest pies z pogrzebaczem, że tak powiem. W tym sęk deskowy się zawiera, żeby w takim elemencie użyteczność wzbudzić i żeby to nie była tylko taka sobie a muzom pojęciowa kombinatoryka. No i rozumiecie, gdybym to ci ja był filozoficznym typem, co to w myśleniu mocny, ale fakty fizyczne przeganiał, bo przeczące one są w rozmyślaniu ogólnie detalicznym, to pewnie na wizji by się takoś zakończyło. Tylko, rozumiecie, ja wynalazczy jestem, za problemem się w dal myślową udałem, no i, już mówiłem, udało się. Ja tam się i na wyżynach teoretycznych obeznaję, ale, jak trzeba, to i zejść w materialną breję potrafię, przerzucę z kupki na kupkę, albo też wbiję gwoździka w ścianę... czyli, rozumiecie, potrafię dojrzeć w popiele diamentowy okruszek.No i, rozumiecie, tego pożytecznego temata też przeniknąłem.

Rozumiecie, sprawa do prostych nie należy, kłopotami na każdej się półce pojęciowej prezentuje tak mocnymi, że aż hej i ho. No bo to, tak sami zauważcie, każda osobnicza bytność inna. Niby taka sama, ale przecież ten swój i tylko swój odcisk ma. Czyli myślenie się niby tak samo dzieje, ale inaczej. No i jak tu takie coś do tego świata techniką napędzanego podłączyć? No, nie da się. Po prostu i w ogóle się nie da. A przecież o to w całości chodzi, żeby niczego w podłączaniu innego nie trzeba było. Żeby tak było, że jak sobie człeczyna pomyśli o jakimś temacie, "pstryk" mu się zrobi w główce

7

- no i się z tematem wybranym taki osobnik połączy. I jest jasność tematyczna. Wszystko na zażądanie, od razu i bez ograniczenia. Nic innego, żadnego dodatku elementowego. Chcesz to, masz, chcesz coś odmiennie innego, masz. A jak się znudzisz, to ciszą sobie taką w mózgowie zaaplikujesz. I odpoczniesz pierwszoplanowo, choć przecie gdzieś głęboko to wszystko cały czas pełną parą działa. Jakby tako się zadziało, że konieczność nastąpi, to znów się "pstryk" realem zadzieje, no i dalsza aktywność może biec. Sami rozumiecie, ważne to po ogólności i szczegółami.

Tylko że, tak to idzie, taka potrzebność techniczna prosta w sobie nie jest, nie od razu ona może konstrukcyjnie wyskoczyć i swoją w życiu moc pokazać. Gdyby tak było, rozumiecie, takie coś już dawno filozoficznie przestało by być omawiane, a się materialnością jaką pokazało. A tego nie ma, choć powinno, rozumiecie. Bo myśleć sobie człeczyna może o czymś takowym, myśleć do tej... sami rozumiecie, a i tak z takiego ogólnego zmyślania żadnego "pstryka" realnie nie złoży. Bo to, rozumiecie, nie pójdzie, żadnym sposobem tak to nie pójdzie. Co najwyżej osobnik się zdenerwuje, coś słownie albo też przedmiotowo rzuci w dal, no i zaśnie myśleniem głęboko wymęczony. Nie inaczej. A wszystko, zakarbujcie sobie w pomyślunku, przez to, że tego złączenia rozumnego z przyciskiem się zrobić nie da. Nigdy tego "na wprost" w rzeczywistości nie będzie.

Tak, wiem, oczywiście, że wiem. Robi się od kiedyś tam podobne, a i bardziej pogmatwane eksperymenta. Podsadza głowę ochotniczą pod urządzenie, w kabelki oplata, no i, sami widzieliście, niby się to łączy tak ze światem poza cielesnością. Ech, naiwność z tego aż po oczach bije, braki w rozpoznaniu rzeczywistości wyłażą i straszą. Bo to, powtarzam, ślepe jest, droga bez tunelu nawet, tylko ściana fizyczna za zakrętem się kryje. Przecie to żadne tam łączenie, to taki sam przyciskowy element, jak ten, co go w ścianie sobie można obejrzeć. Elementa składowe nowocześniejsze, fakt, ale zasada już z niebotycznie dalekiej przeszłości w tym użyta. Tak to idzie, coś takiego to ręką machnąć i posprzątać. Ciekawe, przyznam, jest, na badanie fundusze można pobrać, wykresik jaki pokazać, światełko w telewizorze uruchomić, jakieś inne poruszyć, słowem pospolitych i w tematyce nieobeznanych do rozdziawienia otworu gębowego zmusić. Tylko że to cyrkowość banalna, nic warte popisy.

Więc, jak to tak porobić, żeby się technicznie nie pogubić, ale i zysk mieć z takiego podłączenia? Co począć, jak żywot w przyszłość nakierować, pytacie?Wyjście z dylemata jest, powiem na zachętę. Ale proste to ono nie tak proste. Tylko innego nie ma i nie będzie. Tak to idzie. Prawdę wam zapodaję, jest światłość na końcu tego etapu dziejowego, ale i koszta nieliche trzeba w to wetknąć, darmo to nie pójdzie. Jak ze światem naokólnym pomyślunek żąda połączenia bezstratnego, to się na niejakie i wielkie trudności musi pogodzić. Tak to idzie.

Bo to tak idzie, rozumiecie, że każda bytność to osobisty i jeden w nieskończoności kod. Więc jak go odczytać? Prawda, macie rację, jednego osobowego osobnika się da, kompania laborantów przy takim

8

się poprzemieszcza w czasie i przestrzeni, no i się kod życiowy na każdym poziomie takiego pozna. Tylko, wiadomo, tu nie o osobniczy detal chodzi, ale o zbiorowy hurt człowieczy. Przecie każdy chce w takim technologicznym wyścigu zaistnieć, coś sobie na zażyczenie w umyśle poczytać - albo i obejrzeć. Albo ze znajomą poplotkować, bo tak akuratnie go emocjonalnie naszło. No i, rozumiecie, kto takie zakodowanie zdekoduje, jak tę ścianę abstrakcyjną zmóc praktycznie i użytecznie?Jak jest zagmatwanie analityczne i logiczne zapętlenie, warto się na moment zatrzymać, popatrzyć w przestrzeń, nawet senność lekką i pożyteczną przeprowadzić, no i temat tak prześwietlić. A co, znam to, mi to skutecznie pomaga na zastój umysłowy.

Dylemat całościowo i filozoficznie, powtarzam, banalny, wszystko w technice się generalnie będzie musiało ułożyć. Ale, rozumiecie, od czegoś trzeba w realizacji projekta wyjść. A tym "czymś" jest taka uwaga, że trzeba osobnika od początku "nagrywać". Sami rozumiecie, jak już taka pokraka raczkuje po podłodze, to sprawa przegrana, to już musztarda po konsumpcji. Przecież toto coś tam sobie pomyśliwa niemożebnie, już kombinuje. Wniosek jest oczywisty, jak słońce na czystym nieboskłonie: trzeba osobnika od jego "zerowej" karty na urządzenie nagrywać. Tak to idzie.Tak po prawdzie, to o żadne tam nagrywanie nie biega, tak obrazem tu rzucam, żeby to strawne pojęciowo było, tylko że realność musi tak pobiec, żeby "urządzonko" zawsze i na stałe zapisywać w sobie całe, detalicznie całe rozumowanie osobnikowate prowadziło. Całe, powiadam, od początku po koniec. - I o to w tym biega, o to idzie hazard życiowy.

Sami rozumiecie, wszystko, musowo wszystko w takiej "przystawce" i archiwum musi się z osobnika znaleźć, tylko tak kodowanie unikalne można pokonać. Sami wiecie, że jak się gdzieś tam w światowości te dane komputerowe zbiera, to notowane to jest wielokrotnie, a tutaj przecież o super istotny konkret chodzi, nie jakieś tam zdjęciątko z wakacji, tu osobniczy kwant rozumowy trzeba zanotować. Tu żadnej brakującej cegiełki nie śmie w rozliczeniu ubyć, bo to wszystko w całość się świadomego istnienia musi złożyć, nie inaczej. Sami rozumiecie, że takie "zgrywanie" prowadzić stale, zawsze, i w każdym emocjonalnym zawirowaniu trzeba, nie ma zmiłuj. Że pachnie to kłopotami na odległość już dziś, sami wiecie, a w bliskiej tam przyszłości jeszcze się do potęgi podniesie. I którejś tam potęgi. Jednak wyjścia z tego nie ma, każdy i zawsze musi być podpięty i w najdrobniejszym myślowym swoim zawahaniu zapisywany, i najlepiej w wielokrotnym miejscu. Bo podziurawiona osobowość to żadna osobowość.

Ale jak już sobie techniczni z działaniem "przystawki" poradzą, no i jak problematyczność stałego złączenia każdego z każdym, a takoż ze wszystkim uda im się zmóc... ech, to się dopiero świat rysuje, to niecodzienność się na horyzoncie pojawia...No bo, sami rozumiecie, to już inny świat będzie, niby ten sam, a jednak zupełnie inny. Fakt i prawda, ciekawe to będzie, chciałoby się to zobaczyć, posmakować przez czas jakiś, owego "pstrykania" w

9

każdym miejscu i czasie doznać... Ech. Ale, po prawdzie, czy się w tym człowiek dzisiejszy by odnalazł, czy by rozsmakował? Dziś tego się nie przeniknie. Dla nas, sami rozumiecie, to ciastko za szybą, i to opancerzoną na zawsze. Może to i byłoby fajne, może i byłoby miłe... Ale, po prawdzie nie wiem. I się nie dowiem. Może to nawet i lepiej jest, tak sobie filozoficznie pomyśliwam. Ale nie wiem...

Dlatego, sami rozumiecie, jakoś tak bez żalu dogłębnego pomysła na kontaktowanie się ponad wszystkim daję, co mi tam, filantropijnie to potraktuję. Przecie i tak nic nie tracę, zysków z tego zaliczyć nie zaliczę, a też podatku nie pobiorą. Wynalazek pierwsza klasa i przydatny w każdym kierunku. A skoro taki, to i realnie się tutaj objawi, swoją przydatność wielowątkową pokaże. Że nie dziś, a też i dla nikogo z życiem się objawiających? Są wynalazki na wczoraj, są na dziś, ale są i na pojutrze, "przystawka" tak przyszłościowo właśnie się pokazuje.

Idźcie i korzystajcie z tego wszyscy. Jeżeli chcecie.

10

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 5.3 – Jednostka czy zbiór?

Ciężkie czasy. Wiadomo, nigdy lekko nie było, zawsze się trzeba z realnością zmagać i materię po kątach rozrzucać.Ja tam generalnie na rzeczywistość się nie krzywię, swoje robię i jak karzą, to z miejsca na miejsce ciężarki przenoszę - jak karzą, to postawię albo rzucę gdzieś pod ścianą. Wiadomo, przejmować się kapitalistyczną nowomową nie ma co. Jednak dzisiejsze czasy, takie to prawdą prawdziwe, szczególnie problematycznie się objawiają i w myśleniu dylematami się prezentują. I to w każdym kierunku, gdzie by swój wzrok nie pokierować. No bo to tak idzie, że wszędzie nie ma oczywistości oraz stałości, wszędzie się nieostrość pokazuje. Losowość nauka w świecie ustala i wzorami na prawdopodobieństwo studentów mocno straszy, bo takie w sobie skomplikowane to wzory. Słowem, nic pewnego nikomu się nie wydaje, nawet jak się komu coś wydaje.

I jest problem. Trzeba powiedzieć, że jest. Nie można go zmilczeć ani hałasem telewizyjnym przydusić, nie można. Bo jak to tak się w świecie dzieje, że bez logiki się dzieje? Że jeżeli jest nawet tam jakaś logiczność w tym wszystkim głębokim, to zupełnie niejasna i przypadkiem zarządzana. To, trzeba to głośno powiedzieć i omijać w myśleniu nie można, że to kłopot jest. Znaczny kłopot. Owszem, nie ma co zawartością talerza z obiadem się zajmować, tu wszystko się w logikę normuje, ale gdzieś tam i daleko może już jakieś wredne i niepokojące się gnieździć, no i kłopot.Powiadają tacy jedni, że to kwantowo się dzieje. Czyli kwantem tu, kwantem tam, i statystycznie bez głębszego sensu. Owszem, wzorami się opanować to można, zapisać na wykresie też się daje, i funkcją matematyczną pokrętnie wytłumaczyć to poniektórzy potrafią - niby jasność jest. Ale, co i dlaczego tak się dzieje, tego po prawdzie nie wiadomo, nie da się tego oznaczyć i w przebiegach poznać, bo w podprogowości bytu kryje się. A człowiek tak ma, że jednak chciałby w tym się połapać, rozeznać dla satysfakcji.A przecież wszystko z owych kwantów się bierze, gdzie eksperyment nie ustawić, tam kwant w kwant i kwantem pogania. Tylko, widzicie, tak do końca i na logiczność nie wiadomo, cóż za dziw ten kwant.Czy to jednostka, czy zbiór? Tego do końca nie wiadomo. Ja tam swe ciężarkowe elementy zawsze jednostkowo przerzucam, coś tu, coś tam – i jest jasność. Ale przecież w głębokiej analizie to zbiór – dla mnie jednostka tak a tak ciężka, ale naukowo to zbiór. A może to i jednostka i zbiór? I jak to ugryźć myśleniem?

Po prawdzie trzeba powiedzieć, że fizyczni z kwantami sprawują się dobrze, i że tak to musi być. Policzą drogę satelitarną, sprawdzą z wzorkiem - i się zgadza. Czyli mechanika elementów pokazuje się w swojej matematyczności pewnikiem i światowe zawirowania wyznacza do któregoś miejsca po przecinku. Ale i tu są zwątpienia: co tak realnością się pokazuje? Niby jest

11

jasność, ale taka zamazana, zafalowana, daleka w swoim zachodzeniu – słowem, pokrętna. Cóż tu powiedzieć, nawet sami jajogłowi, co te wzroki wypichcili, nawet oni ich końcowej formy nie byli pewni. A i dziś nie są.No i jest problem. Może nie taki z pierwszych stron, snu to z oczu normalsom nie spędza, ale jest.

Pierwsze i gruntownie najważniejsze pytanie, które taki ciężarkowy powinien zadać sobie jest takowe, czy owe przerzucane ciężarki to w sobie kwantowa jednostka, czy zbiór? Niby banalne pytanie, niby to naukowi już objaśnili, a nawet na kawałki podzielili i drobnicy na światowym podatomowym poziomie się dopracowali – ale to nie o to w tym wszystkim chodzi, tu pytanie o "ciężarki" takie logiczne idzie i filozoficzne. Ciężarek przecież zawsze jest ciężarkiem, co by tu nie brać do analizy. Czy kawałek wielkogabarytowej materii będę w zapamiętaniu chwytał, czy atomowy pył materialny – to zawsze tak w sobie ciężarek, to zawsze coś. I nigdy inaczej. I wygląda tak, że zbiór, że złożenie. Bo jakby tego nie kawałkować i badać, zawsze coś mniejszego w tym jest.

Dlatego w analizie od spojrzenia trzeba wyjść, od obserwującego, a nie od świata. Przecież to ja, ciężarkowy, widzę, a świat nic nie wie na mój temat, świata to... sami wiecie, jak obchodzi. To ja w tym swoim zapatrzeniu ustalam, że ciężarek do przerzucenia z kąta w kąt, to tyle a tyle, i że dalej już inne. Ale, po prawdzie, to w sobie fałsz, niedokładność obserwacyjna, która po oczach bije. No, może nie tak od razu, trzeba się przyjrzeć, ale bije.No bo, sami powiedzcie, co ja widzę, jak widzę? Ciężarek, powiecie w ogólności, no i generalnie to wy będziecie mieli rację w takowym swoim stwierdzeniu. Ale jakby nie w pełni to tylko ciężarek. Bo to jak przyłożyć do tego kawałka materii przyrząd, na ten przykład z mikroskopem albo podobnie sprzęgnięty, to co tym ciężarkiem teraz będzie? Ha? Gdzie to się zaczyna i gdzie kończy, ha? Odejdzie tak na krok człowiek i spojrzy, no i widzi ciężarek, nawet sobie to na urządzeniu pomierzy i zważy pod każdym względem. Ale znów się tak na bliskość najmniejszą zbliży, i co, jest ciężarek, czy bardziej w sobie dziwna materialna konstrukcja?

No, po prawdzie, w takim "zbliżnym" spojrzeniu, w takim detalami i szczegółami materialnymi, ten mój ciężarkowy element do rzucenia w dal przemysłową, to ani wyraźnie ze świata wyróżnialne, ani tak w sobie jednoznaczne. I nawet diabli wiedzą, jak to na takim niskim poziomie w relacjach z innymi faktami ustalić. Niby granica jest i ona wyraźna, a jak się wgłębić, to żadnej granicy tu nie ma i się wszystko ze wszystkim łączy – a ciężarek okazuje się ważyć wiele i nieskończenie wiele. Badam kawałek, a na dnie okazuje się, że mam w analizie wszystko. No i jest zagwozdka.

Powiecie, że to złudzenie, że pozór, że nie ma czym się przejmować i że mam dalej te swoje ciężarki dźwigać, bo każdy je w życiorysie dźwiga i nie zajmuje się byle czym. Powiecie, że temat może i tak w sobie ciekawy, ale zbędny – że jest w całej okolicy coś, niech i sobie będzie, jest wyraźne i z granicą, niech sobie będzie. A że w

12

tej tam głębi filozoficznej i fizycznej jakieś dziwne to i kwantem zapełnione? A pies to trącał w każdym kierunku.

Nie powiem, można i tak. Tylko, widzicie, nie wiem, jak wy, ale ja bym chciał wiedzieć, czy za rogiem nie czai się coś obleśnego, czy też jakaś gadzina nie wychyli się z zakresu nieoznaczonego – czy w kolejnym kroku nie trafię w nieprzyjemność materialną. Tak mam, że bym chciał wiedzieć. Jak rzucam we skazane miejsce te ciężarki, to zerkam, czy tam coś żywego nie wegetuje, czy przypadkiem inny byt ciężarkowy nie zasłabł i potrzebuje pomocy – nie wiem, jak dla was, ale dla mnie to istotne. Powiecie, że to insza inszość, że mieszam porządki i że tak robić się nie godzi. A nie, mylicie się. Ciężarki ciężarkami, ale sprawa w tym, że bez wiedzy, jak to wszystko wokół urządzone, czy to jest zbiór, czy jednostka, bez tego dalej w rozeznaniu się nie pójdzie, to sedno zagadnienia.

Ot, taka sprawa, pozornie odległa od tematyki kwantowej – czy fakt zwany płaszczyzną, to jednostka, czy zbiór?Nie rozumiecie? Już mówię. Płaszczyzna, to, co się za płaszczyznę uznaje, to symbol jednorodnego tła, które tworzą identyczne sobie kwanty. Taka, widzicie, logiczna konstrukcja, która ma oddać, że w świecie jest stan jednorodności. - I teraz rzeknijcie, co tu jest "ciężarkiem"? Gdzie tu wyznaczyć granicę elementu? I co będzie tym elementem?Powiecie, że to niemożliwe, że skoro wszystko sobie z bezkresnego zakresu do bezkresnego sobie w detalu równe, to żadnym sposobem tu niczego wyróżnić nie można. Tak powiecie i będziecie mieli rację w każdym słowie. Bo nie można. W płaszczyźnie niczego wyodrębnić nie sposób, wszystko "po horyzont" nieskończenie takie samo. I teraz zastanowicie się, dlaczego w tym naszym świecie "ciężarki" można zauważyć, a nawet chwycić i przenieść dalej? Po pierwsze to skutek własności tego świata, a po drugie własności i zdolności w obserwacji osobnika.

Tak, w sensie logicznym wszystko wokół to jednorodna płaszczyzna, którą tworzą jednakie sobie kwantowe jednostki – takie coś, co już niczym drobniejszym być nie może. I to takie coś pędzi sobie przez bezkresną wieczność, czyli samo się przerzuca z miejsca na miejsce i nic zazwyczaj owego czegoś w tym pędzie nie hamuje. - Bo niczego hamującego w Kosmosie nie ma.Tylko że, widzicie, niekiedy w tej wieczności nieskończonej tak to się dzieje, że zbiera się lokalnie większa ilość tych elementarnych ciężarków i wówczas powstaje na przykład wszechświat, albo lokalny byt rozumujący. Po prostu, jak taka sferyczna zmiana jest zapchana jednorodnymi elementami, czyli kwantami, to wystarczy ją docisnąć, a uzyska się większe lokalnie skupienie. I powstanie atom, czy już wzmiankowany twór dźwigający duże ciężary. Banał ewolucyjny.

Ale, zauważcie, i daję to wam pod głęboka rozwagę, logicznie, tak filozoficznie to biorąc, to zawsze tylko jednorodne tło kwantowe, w którym się coś lokalnie i na chwilę zbiegło w większą strukturę i zaraz zaniknie, wtopi się ponownie w tło. To, że jest, że można

13

to obserwować, mierzyć i przerzucać – to stan chwilowy, żadnym tam przypadkiem trwałość. Że istnieje dłużej od naszego całościowego i ulotnego bytu, to fakt, ale to nie oznacza, ze jest trwałe. Także się zmienia, także powstaje i zanika – tylko skala zmiany jest tak cirka plus odrobinę większa. No i skoro to jest, tak czy owak, element tła, a tylko lokalnie w postaci "ciężarka", to powiedzenie, że to jest tylko ciężarek i że ostro wyznaczony w środowisku – to po prostu nieporozumienie, żeby nie użyć "ciężarkowego" określenia. Ja coś w otoczeniu widzę, ale to moje, obserwującego zaliczenie ustala, że to jest takie a takie i że dalsze to już nie należy do elementu. Kiedy laborant bada na ten przykład atom i wyróżnia taką konstrukcję, a zarazem idące od tego atomu promieniowanie określa jako fakt zewnętrzny, że choć z tego atomu się wywodzi, to coś innego – to nie tylko się myli, ale przede wszystkim fałszuje obraz rzeczywistości. Atom, taki stan w realności, ale w dopełnieniu z promieniowaniem, to jest całościowa ewolucja w toku zachodzenia. Mogę, to zrozumiale, wyróżnić jedynie "atom" i go badać, ale to nie jest wszystko, brakuje dopełnienia – brakuje tła, które warunkuje ten zaistniały fakt. Że tego tła nie widać? Oczywiście. Tło dlatego jest tłem, że uzupełnia obraz - on dlatego jest właśnie widoczny w postaci "ciężarka", że jest to tło i jest jednorodne. Jeżeli elementem obserwacji jest najmniejsze z najmniejszych fizycznie, to nie znaczy, że poniżej nie ma elementu jeszcze mniejszego – bo jest. I tworzy tło.

W jednorodnym tle łatwo zauważyć "atom", ale dlatego można zrobić takie rozróżnienie, że tło jest – ale zarazem to skutkuje tym, że analiza odnosi się do postrzeganego elementu, a zupełnie pomija w opisie tło. Tylko, tak naprawdę, to właśnie pomijane tło jest tym najbardziej istotnym kwantem myślenia i rozumienia – składa się z kwantów, ale i jest kwantem. Na końcu zastanawiania się nad całym otaczającym bytem nie co innego, jak tło wysuwa się na plan główny i jedynie istotny. Tło, jednokwantowe tło jest wieczne, a wszelkie "ciężarkowe" produkcje tu tylko na chwilę.

No i właśnie na takim tle, w takim odniesieniu ponownie trzeba się pochylić nad pytaniem, czy kwant to jednostka, czy zbiór?Po prawdzie, na ten moment to specjalnie się schylać nie trzeba, w swojej głębi to oczywistość. Kwant jest tym, co za taki stan uznam w swoim postrzeganiu świata. Kwant to jednostka, jeżeli tak sobie to wykalkuluję, jeżeli tak określę "ciężarek". Ale ten sam ciężki i masywny element wszechświata będzie zbiorem, jeżeli zacznę się w niego wbijać i drobić w celu mi wiadomym. Zaliczenie elementów do konkretnego ciała i wyznaczenie granicy tego ciała, to moja, tylko moja decyzja. Podjęta w oparciu o posiadane możliwości zmysłowe i techniczne. W ujęciu logicznym to zawsze stan umowny, nigdy pełny, a przez to złudny. Dowolny fakt w otoczeniu, czy ja sam, to zbiór w jednym odniesieniu, albo jednostka w innym. - Jestem jednostką i kwantem w zbiorze podobnych sobie kwantów i składam się na tło tej struktury, to z takich mi podobnych kwantów w społeczeństwie tworzy się grupa, plemię, naród. Ale zarazem jestem zbiorem elementów, i to na przeróżnych poziomach. Tworzy mnie zbiór komórek, atomy są w tym jeszcze większym zbiorem kwantów – a ilość logicznych jedynek

14

jest tej skali, że ociera się o nieskończoność. To ja, każdorazowo ja, kwant w zbiorze i zbiór kwantów. Ale co jest kwantem, a co się okaże zbiorem – o tym decyduje moje działanie. Świat to jedność i nigdy inaczej, a podział to ja i moje możliwości. Świat to zmiana w trakcie zachodzenia, ale jak się zmienia, w jakim rytmie, o tym decyduję samodzielnie i w oparciu o jednostki, które sam ustalę.

Jednostka zawsze jest jednostką, to oczywistość, ale jakie posiada konkretne rozmiary, co tą jednostką jest – to ustalam ja. Czy się będzie to objawiało gabarytem planety, czy całego wszechświata lub nieskończoności – albo, na drugim końcu, atomu, elektronu, fotonu – albo środkiem, czyli moim istnienie – to nie ma znaczenia. To w liczeniu jest zawsze jednostka i kwant zmiany. To zawsze jednostka i kwant.Na najniższym poziomie jest kwant, na najwyższym jest kwant – i w każdym wyróżnionym jest kwant. Kwant to wielce użyteczne narzędzie analizy jednorodnego tła, a w konsekwencji świata. Kwant do kwantu i zbuduje się "ciężarek". Na przykład moje "ja".

Kwanty to fizycy, ukłony – ale kwant to filozofia.

15

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 5.4 – podprogowy – nadprogowy.

Kosmos.NIC i COŚ – zero i jedynka – próżnia i energia – nieskończoność i wieczność – ruch, bezustanne przemieszczenia się "czegoś" poprzez nicość – Fizyka i Ewolucja.Kosmos, logiczne i konieczne dopełnienie do zmiennego zakresu oraz chwilowości i skończoności rejestrowanej w dostępnym obserwatorowi zakresie. Maksymalny poziom pojmowania.

Wszechświat.Strumień energii + strumień energii = wykreślona w Kosmosie sfera. Warstwy kwantowe dociskają z zewnątrz sferę i spychają, wpychają w jej zakres kolejne jednostki. Narasta wewnętrzne ciśnienie, rośnie zagęszczenie, a elementy zbliżają się do siebie.W punkcie węzłowym toczącej się zmiany, w policzalnym momencie, w którym odległości między elementami osiągają wartość krytyczną – w sferze może i musi dojść do "zapłonu". Momentalnego w obserwacji z wnętrza zdarzenia w formie pojawienia się fizycznych faktów. Czyli fotonów, jako pierwszych z całej piramidy. W miarę trwania dopływu kwantów, w kolejnych punktach węzłowych procesu, tworzą się dalsze i wszelkie możliwe poziomy ewolucyjne i ich elementy.Zaistnienie każdego poziomu i jednostek je budujące oznacza, że w sferze ponownie zostaje uwolniona przestrzeń oraz że nie dochodzi do zatrzymania i zaniku zmiany. Nowa jednostka, rozbudowana i skomplikowana wobec poprzedniego i dominującego stanu, "opada niżej" - jako ciężka i zasobna zostaje "wytrącona" z układu. Zarazem fizycznie pozostając w sferze. I się zmienia, już tylko w ramach swojego poziomu.Nacisk zewnętrzny trwa do punktu środkowego. W tym momencie ustaje dopływ elementów z pola rodzicielskiego – i sfera, na skutek braku czynnika hamującego w środowisku, zaczyna zwiększać swoje rozmiary i wybucha. Warstwa po warstwie kwanty tworzące oddalają się – stąd do nieskończoności.Od środka zmiany procesem odpowiedzialnym za utrzymanie stałego i stabilnego zagęszczenia i ciśnienia – mimo ubytków – jest idący z "dołu", z zakresu podprogowego, nacisk-docisk warstw kwantowych z rozpadu osobliwości brzegowych. "Ciśnienie ujemne" zaczyna działać z chwilą zaniku nacisku zewnętrznego i zapewnia trwałość struktury – mimo jej przyspieszającego rozpadu.

Obserwator.Byt środkowy. W każdym rozumieniu środkowy. Fizycznie ulokowany w powierzchownym ujęciu z boku i przypadkowo – logicznie w środku, w samum środku zmiany. Ani o kwant wcześniej, ani później. Istnieje w środku, powstaje w środku procesu i obserwuje stan środkowy – i nigdy tego położenia nie opuszcza. Obserwator rejestruje fakty z pozycji wewnętrznej lub zewnętrznej, raz jako fizyk, drugi raz jako filozof. Wyróżnia w środowisku i w

16

tle elementy, dzieli jednolity w jego skwantowanej formule proces, wyznacza jego stan graniczy – i nazywa. Oraz ustala powiązania, w całości zbioru szuka związków, które prowadzą do zaistnienia tego faktu i wpływają na kolejne zjawiska.

Fizyk.Kim jest fizyk? To zawarty w zmianie obserwator. Skutek tej zmiany i jej rejestrator. Obmacuje na wszelkie dostępne sposoby okolicę i definiuje zależności. Również bada tę okolicę w zakresie, który mu jest dostępny. Bada bez brzegów.Co "widzi" fizyk? Wszechświat jako zmianę w toku zachodzenia. Jako byt pochodny tej zmianie - i na zawsze w niej obecny – postrzega z punktu wyróżnionego proces, postrzega ze środka, ale i od środka. W efekcie odbiera wszechświat w jego elementach skomplikowanych, w zjawiskach powyżej progu.Dla fizyka "świat", to, co za świat uznaje, pojawia się w zakresie poznawanym nagle, "wybucha" promieniowaniem, a później jasnością – i jest zdarzeniem rozchodzącym się w chwili początkowej w każdym z kierunków praktycznie jednocześnie. Dla fizyka wszechświat zaczyna istnieć od wysokiego w całości zmiany progu skomplikowania – a to dlatego, że "elementem jedynkowym", że kwantem poznania jest stan z założenia już rozbudowany i późny w dziejach. Nie można zbadać i skorzystać z zakresu niższego, bowiem najmniejsze z najmniejszych w zakresie fizycznym jest znacząco duże wobec najmniejszego.Fizyk nie może włączyć w swój eksperyment brzegu zmiany, jej stanu początkowego i końcowego, ponieważ jest zmianą – i opisuje zmianę. Stan końcowego zatrzymania, moment startu procesu, to znajduje się poza badaniem; kiedy nie ma zmiany, nie ma fizyka – kiedy zmiana i kolejne jej fazy zachodzą, fizyk może działać. Poznanie fizyczne, prowadzone od środka zdarzeń, dąży do brzegu, a więc do nieskończoności – z oczywistym stwierdzeniem, że leżącego na brzegu punktu nie osiągnie. Nigdy.Dlatego odrzucenie nieskończoności z wzorów, renormalizacja, jest zabiegiem poprawnym i skutecznym, ponieważ na terenie fizyka tego nieskończonego etapu nie ma – i nawet nie musi on być. Wzory mówią swoje, odnoszą się do Kosmosu, natomiast fizyk musi to odciąć, bo w innym przypadku zlicza bezkres. Zabieg jest poprawny w obszarze fizycznym – ale fałszuje obraz całościowy; metoda dobrze sprawdza się w procesie lokalnym, a jednocześnie odcina od zrozumienia, co i dlaczego się dzieje.

Filozof.Kim jest filozof? To "produkt" fizyki, cieleśnie na zawsze zawarty w materialnym obszarze zmiany, to byt środkowy procesu ewolucji i w pełni jej podległy – zarazem zewnętrzny do zachodzących zdarzeń. Filozofem jest każdy obserwator, niezależnie od położenia, który w stosunku do obserwowanej zmiany jest zewnętrzny. Jeżeli rejestruje początek, środek, koniec procesu, czyli całość - jest filozofem. W jego obserwacji - nie ma znaczenia, czy zmysłowej, czy jako proces logicznej konstrukcji – w jego postrzeganiu zawiera się zjawisko z brzegami. Umiejscowienie zewnętrzne pozwala na rejestrację wszelkich faktów – umiejscowienie wewnętrzne tylko części. Obserwacja wewnętrzna ma

17

znaczenie fundamentu i punktu oparcia, z którego i na którym można prowadzić działanie poznawcze – obserwacja zewnętrzna jest zyskiem poznawczym, rekonstrukcją całości na podstawie obrazu fragmentu. I pozwala powiązać ze sobą szczegóły. Co "widzi" filozof? W przypadku wszechświata, odmiennie do fizyka, widzi wszystkie etapy zmiany. Od pierwszego "zakreślenia" sfery w bezkresie, przez kolejne fazy narastania wewnętrznego ciśnienia i zagęszczenia elementów – poprzez "zbrylanie" się materii w ciała i struktury – aż po stan środkowy i zaistnienie obserwatora. Oraz to dalsze, drugostronne zachodzenie zmiany, już bez docisku idącego z pola kwantowego.Dla filozofa wszechświat, proces tworzący wszechświat to w żadnym punkcie dziw, niezwyczajność, żaden wybuch - czy ciśnienie ujemne. To w każdym momencie policzalny i przewidywalny tok zmiany, która ma umocowanie w nieskończoności-wieczności Kosmicznej Ewolucji. Z jego perspektywy to, co dla fizyka jest nagłym zaistnieniem świata i jego fizyki – dokładnie ten sam fakt i proces, to prosta, nawet banalna w swoim rytmie, o ile dopływ kwantów i ten rytm istnieje, procedura. Jak rośnie gęstość ośrodka, to przy dalszym dopełnianiu sfery musi wystąpić "zaiskrzenie" – musi. Jeżeli cała konstrukcja nie może się rozpaść, a nie może - jeżeli kwanty nie mogą uciekać na boki, a nie mogą, bo blikują to tworzące ten świat energetyczne i skwantowane strumienie, to w puckie węzłowym jeden choćby więcej kwant sprawi, że całość wytworzy w sobie warunki do złączenia się jedynek czegoś – w "coś". Na przykład foton czy atom. I inne.Cały proces, mimo że to dokładnie ten sam proces, dla filozofa ma inny, zasadniczo inny przebieg niż dla fizyka. Wybuch postrzegany jest jako stopniowe dochodzenie do wielkości krytycznej, następnie szybki fakt ustalania się nowych warunków i zaistnienie wszędzie w układzie tego samego stanu – oraz dalsze analogiczne progi, punkty węzłowe.Co dla fizyka dzieje się "nagle", dla filozofa jest rozciągnięte w liczne etapy i stany pośrednie – i jest warunkowane brzegiem. A w szerszym ujęciu tłem, środowiskiem, w którym zmiana zachodzi. Dla filozofa nie ma faktu wyróżnionego w tym nieskończonym przebiegu, jest stan chwilowy i ścisłe powiązany z całością. "Wszechświat" to energetyczne zapętlenie oraz lokalny fakt, który się zaczął, już przeszedł środek – i się skończy.

Podprogowy – nadprogowy.Ponieważ fizyk jest konstrukcją zawsze wewnętrzną, a zarazem może rejestrować tylko i wyłącznie fakty skomplikowane, zawierające się we wszechświecie, we wszechświecie bez brzegów – to z tego wynika oczywistość, że jest fizyczny próg postrzegania. Że istnieje stan, poziom, wartość ciśnienia i zagęszczenia wewnętrznego w sferze, od którego może toczyć się fizyczne badanie.Wszystkie wcześniejsze etapy z historii wszechświata są odcięte z poznania, są poza obserwacją. Jak zaobserwować fakty, których w tym działaniu nie ma – to niemożliwe; jak działać na elementach, kiedy tych elementów jeszcze nie ma – to niemożliwe. Ale z tego samego powodu, niemożności sięgnięcia do stanu brzegu – również nie można operować faktami poniżej pewnego progu, ponieważ ich nie ma. Nie ma tu i teraz. Nie tylko nie było kiedyś, w fazie

18

początkowej wszechświata – ale nie ma aktualnie. Nie ma z powodu, że one się każdorazowo dopiero tworzą. Elementy fizycznego poznania i działania, atomy czy fotony, to nie fakt kiedyś tam zaistniały i później obrabiany na różne sposoby – to dynamiczny proces tworzenia się i zanikania, łączenia i rozpadu struktury, którą w zewnętrznym ujęciu obserwator odbiera jako coś w formyle "atom" lub "foton". Owszem, idea, "pomysł" na taki fakt, możliwość zaistnienia takiego faktu – to zaszło we wszechświecie w odległej fazie dociskania sfery, ale to by początek zbioru, nigdy nie jednostki. Zbiór istnieje tak długo, jak istnieją jednostki go tworzące, ale jednostki wchodzące w zbiór powstają i zanikają jako fakty w ramach zbioru. Człowiek, możliwość zaistnienia człowieka w dalekiej przeszłości się wytworzyła w ramach całej ewolucji, ale w ramach takiego zbioru poszczególne jednostki rodzą się i umierają w kolejności i następczo.Dlatego aktualnie i w każdej chwili, fizyk ma do dyspozycji fakt z zakresu ponad progiem, nigdy niższym. Musi zebrać się odpowiednia liczba kwantów czegoś, zbliżyć się do siebie na odległość kwantową – i dopiero wówczas może fizyk to zaobserwować pomiarem. Również z tego samego powodu nie zarejestruje etapu rozpadu do stanu kwantów – ponieważ dzieje się to już poza najmniejszym dostępnym mu faktem badawczym.Na początku wszechświata – ale i w każdej jego chwili, na zasadzie początku konkretnego elementu świata – są te same procesy, zmiana toczy się tak samo, z tych samych kwantów i zawsze według tej samej reguły. Dlatego początek jest wszędzie – i koniec jest wszędzie. I środek jest wszędzie. I każdy inny etap jest wszędzie. I przebiega zawsze tak samo. To jedność i jednorodność.

Próg.Zakres podprogowy, na podobieństwo zakresu podświadomego, nie może być poznany, jednak jest i głęboko wpływa na zachodzące w zakresie nadporgowym procesy. To fundament, warunkuje poznanie i wpływa na to, co dzieje się powyżej progu. I co może zaistnieć. Dla fizyka próg to początek rejestracji, kiedyś tam oraz teraz tu. Dla filozofa to wyróżniony punt węzłowy zmiany, ale jeden z wielu analogicznych. Fizycznie próg początkowy i końcowy to ten sam stan, elementy się tu znajdujące są detalicznie takie same – filozoficznie, w ujęciu logicznym, to krańcowo odległe sobie fakty budujące zmianę. Fizyk widzi chaotyczną mieszaninę jednorodnych elementów – filozof stan maksymalnie uporządkowany, który prezentuje się jako losowy. Itd.

Punkt widzenia zależy od miejsca siedzenia.

19

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 5.5 – Promieniowanie reliktowe?

Bywa, wiecie, że spojrzy człek na coś - i zacznie się zastanawiać. No, bywa.Niby wszystko znane, niby po nieskończoność przeniknięte - ale jak się rozejrzeć, to jeszcze kilka spraw wymaga tematycznie zapodania szczegółów.

Taka, wiecie, mikrofalówka. Powiecie, że to nic, żadne tam w sobie ciekawe urządzonko, że stoi w kącie, że włożyć, pstryknąć - i jest podgrzewanie, i jest smakowanie. To kawałek czegoś, powiecie, czym ludzka normalność się nie zajmuje.

Ale nie, jest pytanko: jak to jest, że to zagrzewa? Znów powiecie, że to żadne tam pytanko, przecież jest kabelek, jest napięciowy w ścianie prąd, no i jest pstryczek. Tylko że, widzicie, to mało tak w sobie precyzyjna odpowiedź, ona nawet zupełnie nieprecyzyjna tak w sobie jest. Pytanko o energetyczne zasilanie w podstawy świata i wszechświata sięga, maksymalnie głęboko. Tu nie o wtyczkę chodzi i pstryczek, ale fakt podgrzewania tego wszystkiego. O energetykę po całości, o elektrownię, która to wszystko podtrzymuje w ciepłocie. Urządzonko napędza taka tam sobie elektryka, wiadomo, ale pytanie jest, widzicie, co napędza, a zwłaszcza, jak napędza tło oraz jego mikrofalowe ciepło? W tym, rozumiecie, sedno zapytania.

Rozejrzyjcie się, jest świat – no, jest, tak na oko zwyczajność i wszystko jasne – prawda? No, prawda. A, widzicie, nieprawda. Świat się w sobie rozpędza, wszystko od wszystkiego ucieka, a ciepłota w całości się utrzymuje, ciśnienie się utrzymuje, warunki generalnie do akceptacji, słowem, kupy to się trzyma. Tak na oko, na prostą w sobie logikę biorąc, jak balon rozłazi się w każdym kierunku, to w nim wszystko rzednie, wewnętrzna pustka się wytwarza i okoliczność robi się taka, że żadnej okoliczności już być nie może, prawda? No, prawda. A, widzicie, nieprawda. Na teraz to nieprawda. Może ona i kiedyś w przyszłości będzie prawdą, jednak na dziś nie jest. I jest zapytanie do świata: dlaczego owo nie jest prawdą i co się za tym kryje? Gdzie zasilanie tego wszystkiego?

Na logikę biorąc, jak taka sferyczna baloniastość światowa się po wszystkiemu rozpędza, jak się w sobie rozszerza, to i wychłodzenie w niej powinno narastać, taka, widzicie, zimniejsza i zimniejsza w konstrukcji trupio zimna stabilność powinna się robić. A się robić nie robi, drgania jeszcze całkiem żwawe, tu i ówdzie nawet płodne, życiem obradzające. Dziwne, przyznacie.

Nie, mówicie, niczego w tym dziwnego, mówicie. Przecież to w sobie wiadome, policzone, ustalone, z wzorów wywiedzione do cyferki tej tam ostatniej. I zgodne po całości. Tak mówicie, a też podtykacie pod zmysłowe wizjerki ustalenie, że ciepłota reliktowa się tutaj i

20

wszędzie przyrządowo pokazuje, nawet telewizyjnie można to sobie w ułomnej ciekawości obserwować – że, słowem, mikrofalówka światowa się należycie sprawuje i że jeszcze się podgrzewanie długo znośnie sprawować będzie.Dla was wszystko jasne, dla was to śladowa pozostałość po dawnym w dziejach wybuchowym fakcie ewolucyjnym, dla was liczbowa wartość i wzorkowata zgodność świadczy o zjawisku – i o wszystkim.

Niby tak, niby jasne. Ale nie do końca. Jest miejsce na zadumanie się o tym wszelakim.Bo czy to pewne, że tutejsze zaczęła wzmiankowana wybuchowość? Że to tak gromko puknęło po nieskończoności i się lokalnie aktualność zapoczątkowała – a dalej to sobie stygło i stygnie do dziś. No i w pomiarze to odpowiednią wartością się pokazuje. Widzicie, to pewne nie jest. Nie jest. - Zupełnie nie jest pewne.

Dalej trzymacie się swego? Co? - Wybuch i tak dalej?Na początek postawcie sobie taką hipotezę - że "wybuchu" nie było, tak to sobie wstępnie załóżcie. Można? Można. Załóżcie sobie dalej taki rytm, że obserwowane co prawda układa się w spojrzeniu jakoś podobnie do eksplozji, jednak przecież to nie musi prezentować się aż tak prosto. Może? No może. A dalej zastanówcie się. Jest Kosmos i jest nieskończona wieczność, plus COŚ i NIC. I to elementarne COŚ sobie pędzi w tymże Kosmosie, tak od zawsze do zawsze. Bo nic i nigdzie tego nie zatrzyma, wszak w absolutnej pustce żadnego hamowania być nie może. Zgadza się? No zgadza. - A dalej jest chwilowe zapętlenie takiego "czegoś", takie lokalne w tej nieskończoności sferyczne zawirowanie, zbiegnięcie w strukturę, losowo czy jako efekt tego wiecznego kołowania, to jest na ten moment nieistotne. Może tak być? No może. - A dalej jest w tym sferycznym zapętleniu czegoś w sobie "pompowanie" kwant w kwant i warstwa kwantowa w warstwę, takie, rozumiecie, idące z zewnątrz dociskanie kolejnymi strumieniami energii sferę. Może tak być? No może. - Znów nie ma na tę chwilę znaczenia, z czego ten nacisk się w procesie wyróżnionym bierze i jak przebiega, to na inną okazję. Ale istotne jest to, że takie zewnętrzne w stosunku do tej sfery w toku zmiany zasilanie energetyczne jest, że "kabelek" podłączony i "mikrofalówka" nie stoi bezczynna w kącie. Może tak być? No może. - A dalej jest wzrost ciśnienia w sferze, bo jak ciśnie, to się w środku zagęszcza, kwant czegoś do innego kwantu się zbliża, nie ma dziwów i żadnych tam zaskoczeń, prosta logicznie w sobie mechanika elementów. A ja się zbliża coś do czegoś, to rośnie w siłę, czyli się rozrasta, pęcznieje, pogrubia się, zbryla – czy jakoś podobnie wyrażając to słownikowo. Jest tak? No jest. - A jak się zbryla, to się staje namacalne, mierzalne, zauważalne, i w ogóle fizycznie w badaniu możliwe do uchwycenia. Wcześniej było jednostkowe i sobie w tej sferycznej wyróżnionej w nieskończoności strukturze odległe, a więc niepoznawalne i podprogowe, ale od pewnego poziomu ścisku w układzie, nie od dowolnego poziomu, a dokładnie policzalnego, robi się tak, że kwant od kwantu też jest odległy na kwant, na jednostkę i przez to wespół zespół mogą przedostać się w nadpoziom. Osobno, czyli samodzielnie, są zbyt słabi i niezauważalni, ale razem tak - w połączeniu sił już dają się wymacać. Rozumiecie?

21

A przecież ciśnienie rośnie, nacisk nie ustaje. Dlatego co pewien okres, znów ściśle policzalny, tworzą się w sferze warunki, które umożliwiają takie zbliżenie elementów, że budują się kolejne fakty z piramidy możliwości, wszelkie promieniowanie i materia, wszystko to, co sobie rozrysowujecie w podziałki i tabelki. Na końcu gdzieś pokątnie fizycznie - ale środkowo logicznie - tworzy się takie coś rozumnie obserwującego. Czyli świadomy siebie i świata byt. To nie jest byle co, choć i przeceniać nie warto, osobliwość jest wpisana w ten proces jako konieczność. Ponownie zaznaczam, że nie miejsce w tej opowiastce na szczegóły, to w innym punkcie, "pompowanie" wszechświata jest oczywistością w tej hipotezie i logiczną, policzalną koniecznością, ale obecnie to nie sedno opisu. Natomiast ważne jest podejście, spojrzenie, które wyłuskuje w bezkresie taką konstrukcję.I tu, zauważcie, mogą być dwa kierunki definiowania: zewnętrzny i wewnętrzny. Można opis prowadzić tak, jak powyżej, ale również od środka, jak to czyni fizyk zapatrzony w zjawisko i przyrządy. Więc w efekcie jako "wybuch". Bo co jest istotnego w takim narastaniu w sferze ciśnieniu? Że wstecznie prowadzony opis tego procesu, a nie może być przecież inny, że takie postrzeganie tego zbliżania się w sferze jednostek kwantowych – że to musi przybrać postać "wybuchu" i rozprzestrzeniania się wszechkierunkowego i jednorodnego w swoim tym eksplodowaniu. Musi.Postawcie się w sytuacji kogoś, kto wcześniej zaprezentowany rytm zjawiska postrzega wewnętrznie, zastanówcie się, co widzi. Niby z zewnątrz jest banalne dociskanie i elementy zbliżają się – i jest moment "zapłonu". Czyli nastaje chwila, kiedy może "mikrofalówka" się uruchomić – "pstryczek" zadziałał i w każdym kierunku, prawie że jednocześnie, mkną fotony promieniowania. A później, w miarę, i fotony światła, i kolejne. - I jak, widzicie to? Widzicie w takim wewnętrznym odbiorze to zjawisko? Przecież taki obserwator, nawet i po epokach ewolucji, będzie to rejestrował w formie wybuchu – bo dla niego to będzie wybuch, bez dwu zdań. Rozumiecie? Z zewnątrz i w opisie zewnętrznym to stopniowalne dociskanie elementów oraz ich również stopniowalne pojawianie się w formie kolejnych "zbryleń" - ale od wewnątrz to moment praktycznie natychmiastowy. Wcześniej tu nic nie było. A za moment, od kiedy można coś zauważyć, od kiedy w badaniu jest element do badania – od tego momentu świat wybucha w jego istnieniu i mierzeniu. Rozumiecie?Ten sam proces, raz banalnie prosty, a raz dynamicznie inflacyjny – opis takiej zmiany i jego zobrazowanie jest pochodne położenia w nim osobnika, który taki opis prowadzi, rozumiecie? To, że jednemu wybucha nie oznacza, że drugiemu też musi – bo obaj mają rację. W ich osobistym spojrzeniu na dziejowe widowisko jest racja i pełnia opisu. Ale, widzicie, tak po prawdzie, to dopiero obaj łącznie ten opis mogą uznać za prawdziwy. Nie ma opisu z zewnątrz bez tego się wewnętrznie dziejącym – choćby dlatego, że najpierw trzeba się tu i teraz pojawić, a to może się zrealizować wewnątrz, żeby sobie w logicznym działaniu, na bazie fizycznej obserwacji, wypracować to zewnętrzne ujęcie. Rozumiecie?Ale oba, oba ujęcie łącznie i w porozumieniu są dopiero pokazaniem tego, co się dzieje i jak się dzieje. Zauważcie, że "wybuch" jest

22

i nie jest wybuchem. Zależenie od umiejscowienia punktu obserwacji ten sam fakt można opisywać odmiennie. Rozumiecie?

Rozumiecie? Wyciągacie z tego wnioski? Dalej z obserwowanego oraz mierzonego wyodrębniacie promieniowanie tła na zasadzie, że relikt i pozostałość, co? A przecież widzicie, że wybuchu nie było. – No, że mogło nie być, żeby trzymać się zaproponowanej na tę pogawędkę konwencji hipotezy. Całość ta sama, wszystko po szczegóły to samo, a wybuchu żadnego nie było. Wybucha dla obserwatora, ale niczego w zmianie takiego nie było – i co? Czym w takim razie jest promieniowanie tła? Reliktem na pewno nie, a więc czym?

Powiecie, że może to i ziarenko prawdy w sobie zawiera, że nawet i jesteście gotowi się zastanowić, że może i kiedyś tam wyciągniecie z tego wnioski, ale tak na dziś to się zastanawiacie. Że skoro to w ciągłym "dopompowywaniu" się dzieje, to dlaczego obecnie taki w tym pęd do przyszłości, i to narastający? I dlaczego to stygnie w całości, skoro ciśnienie się utrzymuje i zagęszczenie też dobrze w modelach i realnie się sprawdza?Widzicie, dobre pytanie, zagadnienie w jego uwarunkowaniach ściśle pokazuje – podstaw, widzicie, sięga.

Bo czy w tej hipotezie, jak już sobie tak gaworzymy, nie można na ten przykład założyć, że pompowanie to już przeszłość? Można? No, można. A nie można założyć, że to pompowanie nie tak sobie, ot, z dnia na dzień i losowo się skończyło, ale że to w policzalnym oraz wielce istotnym momencie ustało? No, można. A nie można złożyć, że jak już zewnętrznego do tutejszego wszechświata nacisku nie ma, to tenże sferyczny wszechświatowy tok zmiany się rozszerza – że się w swojej pierwszej części zagęszczał, a teraz, po przejściu środka, on się tak w sobie rozrzedza? Można to założyć? No można. A można dalej założyć, że mimo przyspieszającego do nieskończoności teraz wybuchu wszechświata, bo go nic nie hamuje w Kosmosie, że w tymże wybuchu chwilowo ciśnienie nie spada poniżej krytycznej wartości z tego powodu, że jest obecnie "podpompowywane" od środka? No można. A można założyć, że elementem obecnie dostarczającym zasobów jest nie co innego, jak rozpadanie się czarnych osobliwości, ponieważ w tutejszym układzie nie ma już siły, która taki obiekt może trzymać w ryzach? No można. I co z tego, powiecie, założyć można wiele, tylko związku widzieć nie widzicie. A powinniście. Wszechświatowa sferyczność w takiej hipotezie jest obecnie w fazie rzeczywistego wybuchu – choć to wybuch szczególny, w praktycznie absolutnej pustce. Bez definiowania, co to znaczy i jak się objawia absolutna pustka, intuicyjnie jest to uchwytne, a nawet wytłumaczalne. No i w takim wszechkierunkowym wybuchu kwant po kwancie i warstwa po warstwie energetyczne zasoby wcześniej tu "wpychane" zewnętrznym naciskiem pola rodzicielskiego, teraz się w bezkres oddalają. A cały układ się rozszerza. Do środka, do stanu środkowego całego procesy był nacisk i zagęszczanie, a teraz jest wybuch i rozrzedzanie. Fizyczna banalna procedura.

23

Tylko jest dodatkowy, integralnie powiązany z promieniowaniem tła element analizy: czym ono jest, co wartość tej ciepłoty oznacza w układzie, który generalnie już wybucha?Oczywiście w takiej sferze musi spadać ciśnienie i musi się także wszystko od wszystkiego oddalać. Bo skoro brzeg całości wybucha i się oddala, to i wewnętrzne elementy również, nie ma zmiłuj. No i tym samym całość stygnie. Ale jakby nie dramatycznie, jakby nie tak nagle. Ciśnienie spada, ale nie z sykiem i wichrem – i jest pytanie: dlaczego? Co sprawia, że mimo tego wybuchu, chwilowo bo chwilowo, ale stabilizacja, no i że to się daje podziwiać?

Odpowiedź w założeniach już padła: czarne dziury. To oczywiste. To absolutnie oczywiste. Taka tam sobie osobliwość nie rozpada się w inny wszechświat, nie jest białą czy czarną – tylko tutejszą. A to dalej oznacza, że jak się rozpada, to się rozpada podprogowo, więc jednostkami kwantowymi, więc nie do obserwacji – ale skutecznie i ciągle. I zasila tutejsze wewnętrzne pole kwantowe od dołu, takimi najmniejszymi z najmniejszych elementów. Wcześniej było pompowanie z góry wszechświata, a od połowy pompowanie idzie z dołu. Efekt w obserwacji dokładnie ten sam: stabilizacja i powolne oddalanie się wszystkiego od wszystkiego. Powolne w ujęciu obserwatora, to tak w uściśleniu – bo to przecież aż furczy kwantowo.Cóż, obiekt w obserwacji wewnętrznej spory, choć taka obserwacja w sobie wielokrotnie musi być zapętlona – obiekt w obserwacji takiej zewnętrznej też niczego sobie, więc i elementy obserwację mogą się pojawić w piramidzie możliwości, a i obserwator przy okazji sobie swoje analizy fizyczne i logiczne może prowadzić. Trochę to trwa. Do środka trwa i od środka trwa. A że w żadnym innym rejonie tego zdarzenia obserwator się nie pojawi, to i przy okazji zadziwienie w nim narasta i narasta, aż do emocjonalnych westchnień to idzie i się słowami rozpycha. Zupełnie niepotrzebnie się rozpycha, przecie to fizyczna banalna procedura. Co, może nie?Dlatego, tak przy okazji powiem, dajcie już sobie spokój z ujemnym ciśnieniem, bo ono zupełnie normalnie logiczne w sobie, to tylko w waszym spojrzeniu takie coś jest niezwyczajne. Jak się od środka i w dół spogląda, to "wybijające" spod podłogi źródło musi wydać się zadziwiające. A nawet niepokojące, bo z zakresu niemierzalnego się to wyłania. Tylko, widzicie, żadnej w tym sensacji, tylko defekt w postrzeganiu, taka, widzicie, krótkowzroczność badawcza.

No i teraz ponownie na tapecie nasz "mikrofalówka" się pokazuje, z czym to jeść?A, widzicie, sprawa już również prosta, zwyczajna, oswojona. Wszak kiedy to ciśnienie jest w brakach uzupełniane, jak te kwantowe się elementy ze sobą, mimo generalnego oddalania, dalej mogą trzymać w łączności funkcjonalnej, czyli coś może się zlepiać w większe już grudki – to na pograniczu widzialnego i mierzalnego może się taka tam w sobie elementarna wielkość cieplna pokazać. Albo wirtualnie inna jednostka. Nic nadzwyczajnego. Prawdą jest, że ubytki licznie się dzieją i tempo tracenia przyspiesza, bo jak średnica sfery się zwiększa, to nawet tempo oddolnego pompowania nie nastarcza – więc całościowa temperatura musi spadać, ale i prawdą jest i to, że ten

24

proces nie dzieje się i nie może dziać się w formie dynamicznego i nagłego wybuchu. To wybuch, zgoda, ale pod kontrolą – sam siebie w tym wybuchaniu kontroluje.Czyli we wnętrzu stabilizacja, czyli mikrofalowe elementy tła mogą i muszą powstawać. I jest to pochodna, to stan współzależny do tej całościowej ewolucyjnej sytuacji. Im rzadsze zagęszczenie kwantów, tym mniejsza zdolność do tworzenia się elementów fizycznych, tym w zbiorze mniejsza ilość zderzeń elementów – i tym samym "bilard" z kwantowych kuleczek mniej skuteczny. Im dalej od środka, tym stan zagęszczenia mniejszy, tym dalsza droga do pokonania – ale również tym samym wypadkowa, łączna liczba faktów w tle spada. I tym samym uśredniona, łączna wartość tych drgań niższa. A skoro ciepło to te drgania i rozedrganie struktury, to spadek takich zdarzeń oznacza w ciele osobniczym, tu we wszechświecie, nakierowanie w oczywistym kierunku: na cmentarzysko. Ciało stygnie, stan trupa i zaniku też blisko. Jasność w temacie, prawda?

Też przy okazji. Najniższa mierzona wartość tła oznacza, że takie w układzie panuje zagęszczenie elementów. Wcześniej było większe i ciepłota była wyższa, teraz spada, bo ciśnienie spada. Ale chodzi o wartość uśrednioną, dla całości. Lokalnie gęstość może być dużo większa lub dużo mniejsza. No i stąd zakres temperatur – od "zera" po ileś tam, ile może być. Z oczywistym zastrzeżeniem, że mierzone zero nie jest absolutne – ono jest wartością najniższą fizycznie w pomiarze dostępną. A to wszak nie oznacza, że niżej nie ma drgań i nie ma ciepłoty. Jest jak najbardziej. I jest do wyznaczenia. Ale nie pomiarem, tylko logicznym namysłem. Proste? No, proste.

Promieniowanie tła to nie przekaz z przeszłości – to aktualność.

25

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 5.6 – Rytm zmiany.

Wszystko płynie, ktoś i kiedyś powiedział. I miał facet rację.Nie ma znaczenia, czy to życiowy padalec, czy profesorska gnida, a może inna ludzka bytność, każdy taki spojrzy w świat i wszędzie mu w widzenie zmienność wejdzie, niczego stałego a elementarnego, nic podobnego nie wypatrzy. Zmiana po wszystkim się snuje, a wszystko ruchem się przedstawia – i zawsze tak.

Ale, widzicie, jest pytanie, takie logicznie podbudowane: czy taka zmiana to sobie losowo hula, chaotycznie – a może w tym sens jest, może reguła? Bo jeżeli przypadek po każdym idzie, to jak to idzie, że sensownie idzie? A jeżeli jest w tym rytm, to jaki – jak dojść rytmiki zmienności?Wiadomo, światowa rzeczywistość to coś przemierzające w niezwykłym pędzie nicość, to dowodzenia już nie wymaga. No i jest zawsze stan chwilowy, takie "teraz" światowe – no i tylko to jest. Żadnego nie ma byłego i przyszłego, tylko ten tykający aktualnie zegar, taka w kwantach sekunda to już wszystko. A że to się w pomyślunku tego i owego w jakiś atom czy gwiazdę zamienia, to banalne zbieractwo się tak umysłowo objawia, takie chorobliwe gromadzenie informacji. Coś się przemieści z miejsca na miejsce, zmysłowa wtyczka to odbierze i prześle dalej – no i mózgowie po licznych sumowaniach to sobie tym a tym przedstawi. Im więcej punktów informacyjnych złapie i lepiej zeskanuje otoczenie, tym wyrazistszy obraz świata uzyska - tym się dalej w rzeczywistości przemieści. Oczywistość.

Ale, widzicie, pytanie dalej się domaga wyjaśnienia, dalej trzeba się zastanowić, dlaczego takie działanie jest możliwe i czy proces jest jakimś rytmem opisywalny. - Świat tyka sobie kwantami, raz tu pokaże się cząstka, raz tam, świat zmienia się nieustanie i nic o osobniku to obserwującym nie wie. Zachodzi, i pięknie, i dobrze – ale jak zachodzi i dlaczego tak to zachodzi, to nigdzie nie jest w świecie napisane, to obserwator musi sobie samodzielnie policzyć i wykalkulować. Zmiana jest skwantowaną ciągłością, biegnie z kiedyś do zawsze, no i trzeba to tak opisać, żeby się wszystko zgadzało z każdym. Proste.

Skoro tak, to trzeba zadać sobie pytanie, taką hipotezę postawić w formie pytania, co będzie tworzyć falę zmiany? Czym jest element w zmianie, i czy zawsze jest tym samym elementem?Sprawa, widzicie, niby prosta, a jednak skomplikowana. Powiecie w swojej naiwności, że taki elementem jedynka czegoś będzie. I fakt, racja w tym jest – ale jednak nie do końca. Bo jaka jedynaka to ma być, co? Jeden atom to jedynka, czy nie? A planeta, a człowiek, a wszechświat – to jedynka czy nie? A jeżeli nawet jeden człowiek i jeden wszechświat, to który moment z takiej konstrukcji, obecny, a może wczorajszy, a może jutrzejszy – co? Przecież w takiej jednej

26

faktograficznej konstrukcji, kiedy ją badać szczegółami, znajduje się mnogość pomniejszych jedynek, aż po najmniejsze jakoś jeszcze mierzalne. A to przecież, tego też nie trzeba dowodzić, to żadne w sobie najmniejsze z najmniejszych - że do takiej jednostki daleko, no i ona leży poza pomiarem. Więc co uznać za jedynkę, co?

Fakt, logicznie to sprawa zasadniczo prosta, jest to najmniejsze z najmniejszych, tam gdzieś na dole każdego czegoś się to znajduje i sobie się przemieszcza o jednostkę, a efektem tego jest wszystko – i zmiana. Fakt, tak jest i logicznie inaczej być nie chce. Kosmos w jego nieskończonym bezkresie i wiecznym ruchu, to właśnie taka w dal pędząca jednostka czegoś. I już.Ale – ale kiedy się taka jednostka zaplącze w sferę wszechświata, się lokalnie w nieskończoności wprzęgnie w budowanie struktury, no i pomniejszych wewnętrznie struktur, to tej jednostki jako takiej w badaniu i obserwacji nie ma, to zawsze jest zbiór. No i tutaj to pytanie nabiera znaczenia: jaka jednostka buduje postrzeganie? Że nie logicznie najmniejsza, to oczywistość, ale jaka?

No i tu, widzicie, pojawia się jedynie możliwa odpowiedź, że taką jedynką będzie to, co za taki fakt uzna obserwator. Tak, dokładnie tak. Przecież to jest ciągła zmiana, która dokonuje się kwantami niższego poziomu. Wyróżnienie, co jest jedynką, proces zaliczenia tego do "atomu" czy "planety", takie działanie to czyn obserwacyjny, akt pomiaru plus ustalenie granicy pomiaru. To jest "obiektem", co obserwator uznaje za obiekt – to pochodna zdolności mierzenia i wiedzy, co się mierzy. Co innego będzie jedynką miary dla osobnika uzbrojonego w zmysłowe doznanie, np. oko, co innego w obserwacji mikroskopem takim czy innym. Zawsze, zawsze decyduje o podzieleniu ciągłego procesu na jednostki obserwator. To on, o ile może wyodrębnić, powiązać w wyraźny fakt z jednolitego tła, to dla niego stanowi ów fakt – i tym samym jedynkę poziomu. To jest stan nadprogowy, który okazuje się elementem składowym zbioru podobnych faktów.

Czy to oznacza, że w otoczeniu nie ma odrębnych bytów, że wszystko jest chwilowe w swoim wystawaniu z otoczenia? I tak - i nie.W logicznym ujęciu rzeczywiście nie sposób pominąć tła, to warunek zrozumienia rzeczywistości. - W takim głębokim zobrazowaniu nie ma niczego bez tła, bez otaczającego środowiska. W tym rozumieniu to wszystko razem stanowi rzeczywistość i razem musi być analizowane – to konieczność. Wyróżnienie może być na chwilę, żeby zrozumieć zależności, ale chwile później trzeba to zespolić z tłem, żeby się nie zagubić w detalach.Tylko że, z drugiej strony, to te "detale" są wszystkim, czym może się rozum zainteresować w świecie – to detale są wszystkim, co mu podsyłają zmysły, to detale są wszystkim, co widać w dowolny sposób i w każdym kierunku. I zawsze w tych detalach jest wielkość mała i najmniejsza z możliwych, czyli jedynka wyróżnionego procesu. Byt w jego istnieniu i w poznawaniu zawsze ma do czynienia z elementem o nieostro wyodrębnialnych z tła granicach, zawsze musi się namęczyć z ustaleniem, co do czego przynależy, ale w jego działaniu właśnie takie jedynkowe zbiory są jedynie dostępne i na nich przeprowadza

27

operacje. I przede wszystkim od nich wychodzi w analizie powiązań w świecie. Że tło jest niezbędnym dopełnieniem, to wiedza późna i bardzo późna, początkowo i długo liczy się jakoś tam zauważalna w tle struktura. I to ona jest dla obserwatora jedynką. - Być może w dalszym działaniu powiąże ją z otoczeniem i innymi jedynkami, ale może być i tak, że na zawsze pozostanie w obserwacji powierzchni i głębokich powiązań nie stwierdzi. I jego prawo. Jeżeli w działaniu się to sprawdza, jeżeli pokonuje zakręty, wszystko dobrze. Jednak dobrze byłoby poznać aż do podstaw, żeby coś niespodziewanego nie zaskoczyło i nie zburzyło obserwacji – dobrze byłoby.

Jedynką jest wszystko to, co za jedynkę zmiany uzna obserwator. To może być człowiek, ale i gwiazda, i wszechświat – nie ma granicy w tym ustalaniu. To może być człowiek z całym jego życiowym zbiorem, a więc bez rozróżniania na elementy składowe - ale to może być, w innym już liczeniu, dzień z życia w skali lat, też jednostka. Może być jedynką sekunda istnienia, ale i zbiór w postaci całego ciągu i pokolenia jednostek. I tak dalej. Zależnie od tego, co wyróżni i z jaka intencją obserwator, to będzie jednostką składową zliczania takiego zbioru. W jednolitym i ciągłym tle nie jest ważne, jak to dzielę, ważne jest to, że w ogóle fakt podziału się dokonuje. Bo w ten to sposób zachodzi porządkowanie, ustalanie rytmu zmiany i jej reguły.To warto podkreślić: nie ma znaczenia jednostka użyta do zliczania i znakowania rytmu, najważniejsze jest samo działanie porządkujące i szeregujące zmianę. Nie ma znaczenia, gdzie w jednolitym tle przeprowadzę granicę - to sam akt wyznaczania linii granicznej jest istotny. To działanie i rytmicznie ustalona jednostka "cechuje" tło i nadaje znaczenie tak wyróżnionemu. I pozwala zrozumieć ów wyróżniony fakt.

Takimi jednostkami reguły mogą być jedynki i pochodne matematyczne – to może być pojęcie – to może być znak nutowy – to może być fakt fizyczny – to może być obraz – wiersz – budynek – roślina – imię i nazwisko... Nie ma znaczenia użyta abstrakcja, to zawsze jest fakt i jedynka. I zawsze to jest abstrakcja. To zawsze złożenie, które z tła coś wyodrębnia. - I to zawsze jest operowanie jedynką. Nawet o tym nie wiedząc, taki użytkownik abstrakcji operuje jedynką i na końcu też ma jedynkę w postaci jakiegoś ustalenia. Zawsze, zawsze operuje się jedynką i zawsze skutkiem jest jedynka.

Widzicie, jedynka może mieć gabaryty wszechświata, a być logicznie jedynką, może być najmniejszym z najmniejszych, ale będzie jedynką i jednostką obrachunkową – nie ma znaczenia "wielkość" jedynki, bo to zawsze jest jedynka. A skoro tak, skoro każdorazowo jedynka jest jednostką do niczego w działaniu redukowalną, czyli niepodzielnym faktem, to pojawia się pytanie, czy można prowadzić operacje na takich jedynkach - a jak można, to jak to zrobić?I tu, jako konieczność, wyłania się działanie, najprostsze z tych najprostszych. Skoro działanie dotyczy najprostszych elementów, to i operacje na tych elementach muszą być skrajnie proste.

28

Czyli coś takiego: jeden plus jeden równa się dwa. - Dwa plus dwa równa się cztery. - Cztery plus cztery równa się osiem.I to wszystko. Niczego więcej nie potrzeba. To jest rytm najniżej w rzeczywistości zachodzący, fundamentalnie podstawowy. I wszystko inne jest tego pochodną.

Istotne w tak wyznaczonym rytmie zmiany jest to, że wypełnienie na poziomie możliwości ruchu, a więc dopełnienie do jednostki, że to skutkuje przejściem na poziom wyższy – albo opadnięcie na niższy, o ile obserwacja dotyczy kierunku rozpadu. I teraz, już na tym dla procesu nowym poziomie, w tym obszarze to, co uprzednio dopełniło się do maksymalnego stanu posiadania i stało się zbiorem, to w tym nowym środowisku znów jest jedynką elementarną, jednostka liczenia i obrabiania. I znów w rytmie generalnym - i w jego wielokrotności – przebiega jego przekształcanie się. Znów wchodzi w relacje, znów jest elementem najmniejszym z najmniejszych. W maksymalnej skali, na samym dole i na samej górze zmiany, w tych strefach granicznych i logicznie pojmowalnych, realizuje się taki sam i zarazem podstawowy rytm, a wszystko pomiędzy jest pochodną.

Rytm zmiany jest jeden i zawsze ten sam, natomiast jego produkcje, realne upostaciowania – nieprzeliczalne.

29

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 5.7 – Umysł zurbanizowany.

Problem jest, ludkowie. Naukowy i ogólnie. Bo to, zauważcie, tak się w tej, tego tam, ewolucji powyczyniało dziejowo, że wszystko się w coś innego zmienia, albo zjada - no i w, takim tam, stabilnie zmiennym porządku się trzyma. Regularnie i podług reguły, rozumiecie, się kombinuje. Logika w tym jest, a co, głęboka i badawczo zgłębiona, a co, nawet zanotowana w księgach, a co. Logika, rozumiecie, co to ją rozum ustala w trudzie poznawczym i ogólnie ustala.

Ale problem, ludkowie jest, z onym rozumem jest. Rozum rozumuje, a co, nawet rozumnie się to objawia, przenika wszystko daleko - albo i dalej. Poznaje gwiazdy i, takie tam, kwazary, albo też ziarenka świata na logikę chwyta i je prześwietla – gdzie sięgnie, ład oraz regułę ustala. Ale, ludkowie, problem jest.Bo to, rozumiecie, rozum rozumuje, ale te rozumnie wykryte prawdy, rozumiecie, samego rozumu nie sięgają, tak to się dzieje. Prawda i fakt oczywisty, coś tam biologiczni, pospołu z fizycznymi i resztą ferajny laboratoryjnej, coś tam takowi w głowiastej konstrukcji z trudem ustalają. A to plasterek po plasterku pod mikroskop duży a zmyślny wtykają, a to prądowe iskierki na ekranach śledzą i na ich podstawie, rozumiecie, to lub tamto o rozumnym bycie mówią. To się szeroko dzieje i pleni w każdym zakątku – ale, ludkowie, problemat jest. Oj, jest.

No bo, rozumiecie, jak tak może być, żeby osobnik rozumem wszystko bliskie i dalekie ponazywał, w liczby i tabelki upchał – ale sam siebie przebadać do końca nie może. Bo nie może. Rozumiecie? Co to w łepetynie w pokoleniowej sztafecie poznawczej się ustali, jakieś wzgórki czy zakręty psychole wykryją, to zaraz przyjdzie kolejny i powie, że to zgrubne i chwilowe, bo całość i tak zmienna, że się w każdym pokoleniu inaczej układa. I nawet w każdym osobniku inaczej się układa. I problem, ludkowie, jest.

Jak tu, rozumiecie, tego rozuma rozumnie zrozumieć? Jak go złapać w zmianie i stabilnie w owej zmianie opisać? Wmyśli się w siebie jakiś byt literacko rozedrgany, elementy elementów psychiki swojej czy osobnie innej opisze, detalami w podświadomości będzie obracał i najwcześniejsze wspomnienia smakowania ciasteczek notował – ale poza to nie wyjdzie. Bo jak, ludkowie? Z drugiej strony naukowo w zupie komórkowej się ktoś inny zanurza w nadziei na rozpoznanie i wyczyn, na nagrodę znaną liczy – ale nie wychodzi. Bo jak wyjść to ma, ludkowie? Problem jest. Jak rozeznać to, co rozeznanie prowadzi? Czy można i czy się da tak porobić, żeby poznać siebie w poznawaniu?

Rozum, ludkowie, to takie urządzenie, które do jednego zasadniczo się sprowadza: w chaosie świata związki wykrywa. Gdzie zerknie, to

30

powiązanie widzi, tak z natury on ma. I dobrze generalnie na tym w życiu wychodzi. Fakt i prawda, czasami bokiem mu to wychodzi, jak nadmiernie długo w jedne konstrukcje pojęciowe zawierzy. - Wówczas świat mu boleśnie zmianą swoją do pomyślunku daje, że trzeba to i owo w wymyślonym zmienić. Ale, ludkowie, tak w ogólności rozumnie się to wszystko sprawdza. Nie do końca wiadomo, dlaczego ono się w tym sprawdzaniu sprawdza, ale tak jest.

Więc, ludkowie, jak się sprawdza, to może poszukać czegoś jakiegoś w świecie, co by rozum poznać pomogło. W siebie rozum nie wejdzie i zależności głębokich nie rozpozna, z zasady ewolucyjnie się po powierzchni zawsze będzie ślizgał i gmatwał. A skoro w siebie nie wniknie, to może z siebie wyjść powinien - co, ludkowie? Może poza sobą ma szukać tego, co w nim się dzieje. Co, ludkowie?Prawda i fakt, głową muru się nie przebije, ale kiedy brak innych narzędzi pod ręką, warto spróbować. Co, ludkowie?

Co zrobić, kiedy nic nie można zrobić? Trzeba wyjść z siebie i się rozejrzeć. I warto to, ludkowie, dosłownie potraktować, i warto to przeprowadzić krok po kroku.Jak, ludkowie, gdzie szukać czegoś rozumnie podobnego, skoro nic i nigdzie bardziej skomplikowane nie istnieje? Czy jest coś, co się jako model rozumnie sprawdzi w badaniu rozumu? - Jest, ludkowie, w świecie bliskim on ci jest. Co to, pytacie, gdzie, pytacie i myślą po okolicy biegniecie. Rozejrzyjcie się wokół, pomędrkujcie silnie a logicznie. I co? Już zoczyliście w odległości bliskiej-dalekiej konstrukt rozumnie rozumny, ale nie rozum? Ha?Co to za model, pytacie? - Miasto.

Miasto to nie to, wołacie, że "obiekt" nie odpowiada, wołacie, że pomysł nie ten i tego. I że w ogóle. Ludkowie mili, zerknijcie wy z uwagą natężoną i przyjrzyjcie się należycie, i szczegół w szczególe dojrzyjcie, i ogół budowlany w jego aktualności i historyczności zauważcie – i w każdym aspekcie logiczności rozumnej takiego czegoś przejrzyjcie ów miejski byt. Bo może z tego jakiś myślowy skutek się wykluje i zamiar rozumnego przepatrzenia umysłu w rozumie usadowionego jakoś tam wspomoże. To warto uskutecznić, ludkowie, warto wnioski z tego eksperymentalnie osobistego zwiedzania "rozumu" wyciągać.

Ech, ludkowie, dalej noskami kręcicie, twarzyczki w niedowierzaniu wyginacie, model wam nie odpowiada, powiadacie. Ech. - A wezwijcie wy przed oczka swoje takie miejskie betonowe i ludzikami zapchane środowisko życiowe, i analizujcie. Przecież, ludkowie, zauważcie, że tu każdy poziom funkcjonalnie i krok po kroku możecie sobie na przeróżne sposoby rozpoznać, to nie rozum skryty w bańce głownej, ale hektarami w poziomie i pionie zabudowana tkanka, którą można w celu informacyjnym przebyć. I to na bieżąco poznać, i zrozumieć w aktualnym odmienianiu. Tu wszystko widać i słychać (a także, fakt, czuć węchowo). A uwzględnijcie, ludkowie i takie coś, że miasto to produkt jakoś tam rozumnych, a nawet w pełni rozumnych. To takoż zasiedlone jest istotami, co to za rozumnych się mianują, więc i o "osobowości" w

31

onym obiekcie można rozprawiać. Ale, ludkowie, to najważniejsze w takim modelowaniu, tu wszelkie możliwe funkcje, które odnajduję w umyśle, występują. Wszelkie, szczegółowo wszelkie.

Rozum, prawda?, to struktura logiczna, co to buduje się od podstaw i sensownie - umysł również. Miasto to komplikacja w narastaniu, w skali czasu i przestrzennie - umysł również. Miasto to centrum i okolice; ulice, place, zaułki – infrastruktura i służby specjalne, rozrywka i zdrowie; i cmentarz(e); budowle punktowe, zbiorowe, raz w górę, raz w dół, raz w bok; jadłodalnie oraz zanieczyszczenia (i ścieki, i odprowadzanie śmieci); transport indywidualny i zbiorowy – podziemny, naziemny i lotny; ścieżki spacerowe i wąskie, ale też wielopasmowe trakty; infostrady powolne, szybkie oraz maksymalnie szybkie; miejsca świeckie i wyróżnione; budowle już stojące, ale i w trakcie budowania, ale i gruzowisko, ale też warstwy archiwalne, nie odwiedzane i zapomniane; dobrze, źle czy podstępnie działające jednostki; wybuchy terrorystyczne i policyjne akcje; ruch normalny i uprzywilejowany; pochody zadowolonych i niezadowolonych ze swego istnienia i warunków; działania energetycznie zasobne, emocjonalne - ale i chłodne, przemyślane; archiwa, biblioteki, punkty wymiany towarów, urzędy, miejsca do snu i pracy, punkty widokowe, lokale z renomą i wstydliwe; i tak dalej, i tak dalej. - Umysł wszystko to zawiera.

A spójrzcie, ludkowie, na miasto poprzez historię, jak tylko się w przeszłości można rozeznać.Co było na początku? Ot, łaziło po świecie kiedyś tam praszczurze jakieś istnienie, zoczyło na swoje historycznie tamtejsze oczęta w miejscu jakimś, że ładne ono, że zasobne w dobro jakoweś, że sobie tam rzeczka płynie i płyciznę posiada zdatna do przejścia, że tak losowo w tym miejscu ścieżki innych bytujących się krzyżują – no i to tamto kiedyśniejsze jestestwo postanowiło w tej okolicy pięknej się zatrzymać. I osiadło.A weźcie pod uwagę swoją, ludkowie, że tako samo w mózgowi się to objawia, elementa budulcowe inne, ale analogicznie i funkcjonalnie takie same. Przecież, ludkowie, w onym rozumnym konstrukcie takoż się miejsca wybrane "geologią" i mapową topografią znajdują. A to koniec zmysłowego kanału gdzieś jest, a to szlaki przepływu danych się zbiegają lub rozbiegają, a to dopływa źródlana woda (czy dane informatyczne), a to zużyta wsiąka w podglebie. Są w umysłowiu tak samo "chatki" rozrzucone w oddaleniu i rzadko się komunikujące, a są też "dzielnice" we wzajemnym powiązaniu funkcjonalnym, które w czasie i przestrzeni łączą wpierw ścieżki, później trakty mniej i więcej uczęszczane, aż po "autostrady" zapchane elementami. Idzie to historycznie, zauważcie, ludkowie, w mieście i w rozumie takoż samo, od jakoś tam losowością determinowanego zdarzenia, miejsca w całości świata wybranego, ale nie zupełnie dowolnego – aż po ład i maksymalną logiczność; na początku jest wielość możliwego ułożenia w otoczeniu, a dalej wcześniejsze warunkuje następne.Fakt, ludkowie, różnie to się poprzez historię dzieje. A to, bywa, wyschnie rzeczka, sąsiad sam albo z pobratymcami najedzie wioskę czy już miasteczko, kierunki przemieszczania się z towarami biec w inna stronę zaczną – słowem, bywa, wszystko popada w zapomnienie i

32

piasek historii to zakrywa. Było, minęło. W każdym przypadku tak w dziejowym rozdawnictwie istnienia się dzieje - czy miasto, czy też rozumna konstrukcja, zawsze tak samo.Zauważcie to, ludkowie, i przemyślcie to, ludkowie. Z tej czasowo odległej chwilowej godziny taki bytowy twór to jeno projekt, albo i hipoteza do sprawdzania poprzez wieki. To może, ludki, to może, ale nie musi się zrealizować i skutecznie działać. Ilość czynników w świecie, które taki byt mogą w mgnieniu oka wykasować ze zbioru istnień, to jest takiej skali, że wypada podziwiać, iż coś tu oraz ówdzie się wczepiło w świat i że się utrzymało. I że się rozwinęło w sprawną konstrukcję. Ech. I jeszcze raz ech.

Zwróćcie uwagę, ludkowie, że końce zmysłów (też części osady) się osobno w dogodnym miejscu tworzą. Idzie to tak, że początkowo owe "dzielnice" budują się, jako że w okolicy dużo miejsca, odlegle od siebie i są samorządne; co innego dzieje się w centrum, "na zamku" - a co innego w strefie brzegowej, na podzamczu. Ten sam organizm, ale autonomia spora, a przenikanie się warstw (społecznych) mocno utrudnione. Jednak w miarę przybywania budynków i zapełniania się środowiska, pojawia się konieczność porządkowania przestrzeni. Jak i czasu. I pojawiają się służby odpowiedzialne za porządek. Bo musi być ład zabudowy i ład ruchu po szlakach, i inne łady. Np. miary i wagi. Służby są ważne, przyznacie. Można zasadnie rzec, że od ich pracy przetrwanie zależy. Żeby przez bramę wejściową można było dużo interesantów na zamek przepuścić (np. z darami), musi w strumieniu energii porządek być, sami przyznacie. Inaczej wejście się zatka, a z tego rewolta jakowaś może powstać; zator czy korek w strukturze to wielce niebezpieczne zdarzenie.

Widzę, ludkowie, że dalej noskami kręcicie, że jeszcze umysłowości w mieście nie dostrzegacie. Że umysł to coś więcej, mówicie, że w rozumie może są i owe kanały wodne i ściekowe, że drogi i budowle białkami budowane – ale, powiadacie, to tak wszędzie się dzieje, a przecież rozum rozumem się rozumnie objawia, to coś więcej i dużo więcej niźli materialna, niechby nawet ciekawa zabudowa.Rację macie, ludkowie mili, rozum to materia z dodatkiem, a jakże. I nikt zdrowy na rozumie temu zaprzeczać nie zaprzecza. Tylko że, ludki rozumne, zerknijcie wy w miasto modelowe, przejrzyjcie się w jego lustrzanym odbiciu – i co, postrzegacie rozumność?Przecież, zauważcie, jak już miejska architektura cielesna się w formę i formułę upostaciuje, w poziomie i pionie zabuduje, jak już się ułoży to wieloma czasowymi i przestrzennymi warstwami – to się w tym "duch" poczyna, "osobowością" miejską objawia, "atmosferą" i podobnie paruje. Widzicie?, czujecie? Mury pną się do góry, ale z nimi przyrasta treść, zauważcie, i to ściśle z kształtem i stanem powiązana. Jak miasto sensownie rozplanowane, skrzyżowania dobre i sprawne przepustowo, jak zaopatrzenie funkcjonuje – to na twarzach zakwaterowanych zadowolenie się odbija, liściastość zielną mogą z okien podziwiać i ptaszyska dokarmiać, i w ogóle jest znośnie, i w ogóle idzie żyć. Warstwa wyższa, nadmaterialna się buduje, i ma to znaczenie w tej ogólności; miasto materią obrasta, a osobnikom się dostatniej żyje.

33

I znów, ludkowie, analogia się sprawdza, tym razem w tak ważnym i rozumnym już zakresie. Przecież, zauważcie, wszelkie dające się w osobniczo rozumnej umysłowości zoczone fakty, to można odszukać w wielkomiejskim modelu, i to prosto. Ośrodków kształcenia mnogość tu, wszędzie abstrakcjami niematerialnie obecnymi się materialnie w strukturze przerzuca. Zapisków czy innych melodycznych wątków, w swojej postaci symbolami tylko zanotowanymi, tego wiele i bardzo wiele, czy to sala szkolna, czy teatralna, czy zbiegowisko – każdy kierunek miasta abstrakcja i znaki znaczą. Aż do przesytu, aż się to śmietniskiem pojęciowym wydaje, kiedy chaotycznie podtyka się w zmysłowe kanały. A wszystko to "duch", materią ociekający duch tak opisywanego zbiorowiska.I co, ludkowie, dostrzegacie związki? Już miasto oczami duszy swej za powiększony do iluś tam razy umysł postrzegacie?

Ale, ludkowie, to nie koniec tej miejskiej architektonicznej i dla rozumu pouczającej wycieczki eksperymentalnie uczestniczącej, jest jeszcze dalsze. I też ważne. Bo – zauważcie - na dziś miasto jest jeszcze na etapie daleko nie takim, jako się umysłowość każdego i w życiu pokazuje. Tak na oko, ludkowie, miasto w obecnym rozdęciu swoim jeno połowy możliwości się dopracowało, ma jeszcze wiele do zapełnienia.Ot, spójrzcie na wyciągnięte przez laborantów z rozumu obrazki, na krzaczaste i niebywale powiązane konstrukcje, które do istnienia i funkcjonowania powołuje osobnicza aktywność. Tego poziomu dziś nie ma w mieście – ale jutro, jutro może być. Rozum poczyna i zmienia się w niewielkim układzie, ale sięga maksymalnego poziomu zabudowy i komplikacji – a skoro osiąga, to znaczy, że miasto również taki lub podobny sposób zabudowy uzyska. To tylko kwestia czasu, różnie pojętych zasobów i toczącej się zmiany. Reguły są te same, użyte w procesie elementy te same – więc efekt również musi być ten sam. - Rozwój miasta ma przed sobą liczne możliwości zagęszczania się. I tak to się potoczy.

Warto czerpać z wzorców, które się wielorako sprawdziły.

34

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 5.8 – Układ okresowy pierwiastków.

Na początek nieco literatury obrazkowej, co sobie żałować.Scena pierwsza.Pustkowie. Kamera ustawiona na daleki plan, obejmuje szeroki zakres zjawisk. Dominują szarości. - Gdzieś daleko i niewyraźnie majaczą góry, niebo zachmurzone i ciężkie, mało atrakcyjne. Obraz przesuwa się wolno, na ekranie pojawiają się kadry z nieprzyjaznym terenem, raczej skalistym, lokalnie widać rachityczne drzewa lub kępy traw, tak samo wątłej. Po horyzont niczego ciekawego ani też nikogo nie widać.Zmiana ostrości i kadrowania. Odległe wcześniej elementy stają się wyraźniejsze, pojawiają się szczegóły krajobrazu. Niezauważenie i nieco przypadkowo, w szarości tła można wyodrębnić poruszający się punkt – wyłania się postać wędrowca. Przeciętnej postaci, niezbyt atrakcyjnej budowy, w nieokreślonym i zniszczonym stroju. - Idzie bez celu, nie wiadomo skąd ani dokąd; istota bez przeszłości i bez przyszłości; sam wobec otaczającego świata.

Scena druga. W kadrze pojawia się dom na pustkowiu. Najpierw jako daleki, słabo dostrzegalny fakt w przestrzeni, później wyraźniejszy. Jednak nawet z dużej odległości można zauważyć, że jest mocno zniszczony oraz w złym stanie. Okna pozbawione szyb, drzwi bezwładnie zwisają, jakby w oczekiwaniu na swój koniec. - Wszędzie widać, że dom od długiego czasu poddawany jest naporowi sił natury i łatwo się domyśleć, że nikogo w nim ani w okolicy nie ma.Wędrowiec zbliża się, rozgląda i ostrożnie przekracza próg, który nieprzyjemnie trzeszczy. Kamera wędruje wraz z przemieszczającym się wzrokiem człowieka. Wszędzie pusto i typowe ślady świadczące, że dawno nikogo tu nie było. Puste, brudne pomieszczenia, żadnych sprzętów, na ścianach naderwane tapety, plamy zacieków oraz plamy po kiedyś tam wiszących obrazach. Panuje półmrok. Przez szpary w ścianach wdzierają się świetlne smugi, które drgają wraz z kurzem i dopełniają ponure wrażenie.W jednym z przemierzanych pokoi wzrok wędrowca wyłuskuje z szarego tła leżące na podłodze fotografie. Zbliżenie. Wolny ruch kamery. Wszędzie widać bezładnie rozrzucone zdjęcia różnych osób, mocno już wyblakłe i zniszczone, najpewniej mieszkańców. Wędrowiec zmęczony siada na podłodze i obserwuje obrazki. Leniwie sięga po najbliższe zdjęcie i w zamyśleniu bawi się nim. Początkowo znudzonym ruchem przerzuca elementy albumu rodzinnego mieszkańców domu, później z rosnącym zaangażowaniem. W miarę trwania (długiej) sceny praca staje się intensywna i coraz bardziej zorganizowana - oraz przemyślana. Cięcie.

Scena trzecia. Kolejny kadr filmu przedstawia to samo pomieszczenie i tego samego osobnika, ale obecnie w trakcie intensywnego krzątania się. Kamera

35

pokazuje wnętrze pomieszczenia. Zmiana w stosunku do poprzedniej sceny jest wyraźna i rzuca się momentalnie w oczy. Można dostrzec ułożone i uporządkowane fotografie. Widać w licznych zbliżeniach szeregi jakoś podobnych sobie osobników, można zauważyć linie oraz ciągi obrazków, na których znajdują się mężczyźni lub kobiety. W innym miejscu pojawia się struktura rodzinna, którą rozpoczyna w zamierzchłej przeszłości "praszczur", stateczny osobnik z wąsami i stroju odpowiednim do jego epoki; można zauważyć, że pokolenia to "wznoszą" się ponad powierzchnię ziemi w trakcie poszczególnych i kolejnych "odsłon"-fotek, to znów po pewnym czasie wtapiają się w grunt-tło. - Widać różne i głębokie związki między pokoleniami i rodzinami, związki "poziome" i "pionowe". - Wysiłek porządkowania nabiera sensu, krystalizuje się wielokierunkowy ład.W trakcie usilnej pracy nad "albumem rodzinnym" poprzedników coraz mniejszą rolę zaczyna odgrywać to, jak (w co konkretnie) są ubrani poszczególni osobnicy i jakie wykonują konkretne gesty, kto z kim jest w bliskich stosunkach i zależnościach. Ten etap porządkowania odchodzi w przeszłość, a zaczyna dominować ułożenie według pytania nadrzędnego: "dlaczego?" Dlaczego są tak "ubrani" i dlaczego są ze sobą w "związkach", w całości obrazu nabierają znaczenia głębokie cechy wzajemnych relacji i zależności. Czyli tworzy się "genetyka materialna" rodziny.

Scena czwarta i ostatnia.Scena przedstawia wędrowca z uśmiechem przyglądającego się efektom swojej pracy rozłożonej na płaszczyźnie podłogi.

Czym w istocie jest powyższy opis/zapis? Łatwo zgadnąć. To idące w czasie i poprzez kilometry zmaganie człowieka z otoczeniem, wpierw identyfikowanie elementów, które tworzą środowisko, a w kolejności dalszej szukanie/ustalanie między nimi wszelkich powiązań, przede wszystkim fizycznych i chemicznych. Sceneria może literacko mało atrakcyjna, jednak trud porządkowania materii oczywisty. Od stanu pojedynczych i wyróżnialnych w tle składników, przez chaos zbioru, po płaski ład rubryk znanej tabelki. Stan aktualny wiedzy jest na poziomie "podłogi", płaszczyzny.Tak nakreślona intryga "okresowo-układowa" oczywiście wciąga - to dobry zadatek na kryminał. I to rzeczywiście jest kryminał, pisany przez wielu. Metody dedukcyjne, szukanie wszelkich śladów, nawet tak drobnych, jak pojedyncze cząstki, praca koncepcyjna, a nawet i agenturalna (lub w naszpikowanym przyrządami laboratorium), to się składa na pościg za wspomnianym ładem. Dziś związki ustalone oraz przewidywalne. I mimo że co pewien czas pojawia się doniesienie o nowej fotografii materialnego bytu, a po prawdzie tylko "strzępku fotografii" (przecież pojedynczy atom trudno inaczej określić), to wydaje się, że praca została zakończona. Niekoniecznie.

Czym jest aktualnie obserwowany "układ okresowy"? Warto i trzeba zadać takie pytanie, a odpowiedź może zaskoczyć. - "Układ" to stan chwilowy, "kadr" z filmu.Zaskakujące? Dlaczego, nie powinno być żadnego zaskoczenia. Wszak wszystko, co można wyróżnić w otoczeniu, zawsze i wszędzie, jest

36

procesem, to po pierwsze, a po drugie, posiada część wcześniejszą i późniejszą – zawsze jest "ciąg pokoleń", a nie jedno i zupełnie nie wiedzieć z czego i dlaczego poczęte. Jednostka, jeden fakt w świecie, to niecodzienność ("cud"), która domaga się niezwykłego i rozbudowanego tłumaczenia, zbiór stabilnie się odmieniający przez swoje "cegiełki", przechodzenie jednego w drugie – to norma i stan oczywisty, ewolucja w trakcie zachodzenia. Układ okresowy atomów nie może się z tej zasady wyłamywać.

Czym skutkuje takie podejście? - Ciąg pokoleń pierwiastków, i to w dużej-licznej skali. O tym, że jesteśmy potomkami dawno zamarłych gwiazd, nie trzeba się rozwodzić, choć to emocjonalnie porusza. Kiedy uświadomić sobie, że krążąca w ciele krew (i samo ciało) jest bezpośrednim następstwem tego, że były pokolenia słońc, które się zapaliły, zgasły i dalej rozproszyły w taki sposób, że na peryferyjnej planetce skłębiły się różnopierwiastkowo, to robi wrażenie (zwłaszcza kiedy można o tym porozmawiać). Ale to nie jest wszystko. Teraźniejsza materialna i atomowa forma zjawisk to "stan chwilowy", "zdjęcie" z albumu, więc musi być dopełnione o pozostałe fakty (przed i po).Dlatego, na tym się opierając, mogę powiedzieć, że nadszedł czas modyfikacji szacownego zabytku, mimo jego funkcjonalnej sprawności i przyzwyczajenia. Postulat jest oczywisty: należy zmienić sposób prezentacji, to na początek - a w dalszym kroku dobudować widok o postulowane etapy, których już nie ma lub jeszcze nie ma. - I nie chodzi w tym działaniu o urodę tabelek czy zabawę, ale o oddanie w detalach głębokiego sensu energetycznej zmiany.

Warto zaznaczyć, to na początek, że od czasu wytworzenia konkretnej formy "układu" nieco lat minęło. Wiadomo, że oprócz dwu wymiarów i płaskiego świata jest jeszcze trzeci, nawet czwarty, a lokalnie ten i ów o n-wymiarowaniu rzeczywistości rozpowiada. Dlaczego więc tak istotne zobrazowanie własności świata ma być płaskie niczym kartka; dlaczego dwa, a nie trzy wymiary oddają zależności składników? - I dlaczego nie dodać do obrazu zmian w historii, czyli czasu? Fakt, wcześniej były trudności techniczne, ale obrazowanie procesów dziś jest łatwe i przyjemne, czy stoi więc coś na przeszkodzie, żeby dla wygody, atrakcji i lepszego zrozumienia przekształceń pokazać to w wielowymiarowej złożoności? Jak to zrobić? Prosto. Są pierwiastki z grupy gazowej, będą u góry. Później idzie zbiór atomów, które tworzą litosferę. A najniżej, w kolejności mas, te najcięższe, metaliczne. Wszystkie dziś poznane elementy materii ułożone tak, że tworzą nie płaszczyznę kartki, ale sferę – planetarny glob. Zachowana zostaje ilościowa i jakościowa struktura układu, ale ułożenie elementów oddaje stratyfikację globu i zajętość oraz rozmieszczenie konkretnych pierwiastków. Można w takim modelu wyróżnić powłoki i podpowłoki, kolejne warstwy – ale i ruch, zmianę góra-dół (i odwrotnie), wpływanie i wypływanie pod i nad wyróżnioną powierzchnie; można pokazać generalne procesy, a więc łączenie i rozpad; jest "siatka kartograficzna" oraz bieguny sfery, itd. Ilość szczegółów zależy od zapotrzebowania, maksymalnie opis może zawierać wszystkie wykryte parametry i zależności."Sfera"-układ okresowy pierwiastków. Z jednej strony abstrakcyjne

37

ustalenie zasad współdziałania atomów i ład rubryk – a po drugiej fizyczne, bardzo konkretne upostaciowanie, dynamicznie zmienne.Nie można zapominać, że w takim modelu jest ciągły ruch i wszystko płynie, że jest ciśnienie wewnętrzne, zewnętrzne, że ciągle narasta temperatura (w zależności od analizowanego poziomu), że całość tego świata się "gotuje" i "bulgocze"; że są zjawiska magnetyczne - ale też elektryczne, chemiczne; że występuje rotacja składników oraz całego "globu". Itd.

Ciekawe? I owszem. Ale to tylko etap na drodze do pełnego ujęcia, ważny i poglądowy, ale jeden z wielu. Pytanie: czy takie ułożenie układu zamyka dalszą pracę? I odpowiedź: nie. To wymaga podkreślenia, tak zestawione elementy, wszystko, co daje się w otoczeniu wyróżnić, to oczywiście "rodzina", spokrewniony ze sobą ciąg składników. Ale to tylko "wycinek" większej całości, to wycinek znacznie większej całości. Znaleziony "album zdjęć" jest wszystkim, co pokazuje "mieszkańców", dookreśla ich właściwości i pokrewieństwo – ale tylko, ale wyłącznie w obrębie tej "rodziny", nie uwzględnia etapów-pokoleń "sprzed albumu" oraz tych "po" (wszak owa rodzina miała jakąś przyszłość, już poza albumem).

Warto pociągnąć analogię ze zdjęciami, ponieważ jest nośna. Kiedy się pojawiły fotografie? Niedawno. Wcześniej były portrety, szkice, naskalne rysunki. A jeszcze wcześniej? Przecież zaistniały liczne pokolenia, których nigdy nie poznamy, ale które należą do rodziny, i to na zasadzie koniecznej. Fakt, są badania archeologiczne, ale to jest działalność "na szczątkach", w zakresie rwanym. A dalej?Jest jeszcze okres - i to jest ważne - którego w "fotografowaniu rodziny" żadnymi metodami się nie uchwyci, to czas "przed". Przed pojawieniem się "osobników". - Trudno zaprzeczyć, że był i głęboko wpływał na to, co się działo. Oczywiście jest chemia, fizyka, a w zakresie biologicznym genetyka, można ustalić zależności pomiędzy komórkami, genami, składowymi genów. Tylko że, to istotne, takie działanie wykroczyło już poza "album rodzinny", i trzeba mieć tego świadomość. Mówiąc inaczej, dzisiejszy stan materii musi być uznany za zbiór "zdjęć" z albumu rodzinnego. Ale jednego "pokolenia", to warstwa z całości, jedna ze zbioru. To czasoprzestrzennie powiązana ze sobą "grupa rodzinna", ale przed nią były inne rodziny, po niej nadejdą kolejne.

Jak owe "zakryte" pokolenia opisać? To odległa historia, nie ma nawet szczątków z tego okresu, czy pozostaje się poddać, uznać, że to ciemność? - A po drugie, czy to ciągle ten sam "dom rodzinny"? Odpowiedzią jest genetyka, "genetyka materii".Zgoda, może nazbyt literackie nazwanie, ale niewątpliwie wygodne. Ponieważ od razu kieruje myślenie w odpowiednią stronę. Odpowiedzią na problem jest logika. Dlaczego? Bo w tym przypadku wspomóc może wyłącznie konstrukcja logiczna, tu zaczyna się wielka rola Fizyki. Na bazie fizyki, na bazie zgromadzonego materiału dowodowego (owe wszelkie "szczątki-fotografie") trzeba wyprodukować, wydedukować "układ okresowy pierwiastków wszelakich". Przeszłych, aktualnych, przyszłych. Stan dzisiejszy w tym ujęciu to tylko cienki "pasek"

38

całości. Ważny, bo to punkt naszego startu do analizy i pojmowania świata (i "opoka", na się której stoi), ale to wycinek z całości. Ile może taki "raport" liczyć stron-elementów? To łatwo ustalić, ale nie jest obecnie w temacie.

Czy to działanie konieczne, czy to nie jest sztuka dla sztuki oraz wykroczenie poza eksperyment?Jest konieczne. I nie dlatego należy to zaakcentować, że analogia poniosła, a skojarzenia wybuchły obrazami, ale to konieczność, jak najbardziej codziennie życiowa, ten etap musi być rozpoznany, bo warunkuje tutejsze – żeby zrozumieć tu i teraz, trzeba zrozumieć wszędzie i zawsze.Jak przeprowadzić pełne opisanie własnego istnienia bez przodków? Można tak postąpić, zakazu nie ma. Ale to będzie "ujęcie chwili", nigdy nie pełna wiedza o rzeczywistości. Każdy byt (każdy, żywy i dowolny) nosi w sobie "zapis" poprzednich (wszelkich) etapów, jego genowy garnitur szyty jest pokoleniami. Ale "materialny garnitur" także powstaje "pokoleniami", pokoleniami kolejnych "układów". Ten obecny jest elementem "z ciągu" - "pierwiastkiem", kwantem układu nadrzędnego. Fizycznie niczego więcej nie ma i nie będzie, ale to nie oznacza, że to całość – i to nie oznacza, że tej całości nigdy nie będzie można poznać. fizycznie nie, ale Fizyką tak.

Jeden fakt czy element to dziw, niezwykłość, coś odbiegającego od reguły, co domaga się cudownego uzasadnienia, ale zbiór podobnych, choć różniących się bytów, to norma i normalność. Każdy zajmuje w otoczeniu miejsce po swoich przodkach, a później ten sam "kawałek podłogi" zagospodarują potomkowie, w każdym przypadku obszar zajęty generalnie jest ten sam, ale jego zawartość ciągle się zmienia. - Po jednej stronie wyłaniają się z niebytu wrzeszczące berbecie i rosną, i rozpychają się "w moim" do tego momentu świecie. W środku owego "domu" znajdują się rodzice i trzymają to w ryzach, a gdzieś pokątnie i na drugim brzegu wtapiają się w tło pokolenia dziadków. Wszechświat wypełnia głównie materia aktualna, jest w nim trochę przeszłej, a lokalnie pojawia się już przyszła (czyli ta, która za chwilę zdominuje okolicę). I tę brzegową drobnicę widać w dokładnie wykonanych "fotografiach"-doświadczeniach.

Ale to jednak nie koniec. Musi być dodany zakres zjawisk leżących poza tym ujęciem. Wcześniejsze warunkuje istnienie następnego, a zarazem determinuje; nie ma chaotycznego ciągu, jest następowanie krok po kroku i zawsze zgodnie z przynależnym "numerem". Genetyka tworzy się w trakcie istnienia nosiciela. A skoro tak, i to jest wniosek fundamentalny, można na fundamencie obecnego rozpoznania reguły powstawania i cech materii zrobić to, co nigdy w taki sposób nie zaistnieje łącznie. Czyli chodzi o stany materii, kiedy obserwatora nie było - lub kiedy nie będzie. Trzeba to zrobić, ponieważ owe "inne albumy" składają się na "bibliotekę albumów".

Prawda, to abstrakcja. To abstrakcyjny układ okresowy pierwiastków. Z jednym elementem realnym i namacalnym - dziś. Wchodzi na salony materia abstrakcyjna i domaga się zauważenia. Fizyk nie ma tu nic

39

do roboty, to zajęcie dla "fizyki filozoficznej". Fizyk w swojej doskonałej materialnej mieszaninie poznaje-rejestruje każdy fakt, wszystkich obywateli, ale tylko tych aktualnych. Na jednym brzegu jest grabarzem oraz archeologiem, na drugim akuszerem – po jednej stronie ostatni gasi świeczkę, a po drugiej obwieszcza nowinę. Że nadchodzi nowe i czas się na ławeczce posunąć. I dalej się w takim działaniu nie posunie, bo tego "dalej" dla niego nie ma. Logicznie jest i domaga się wpisania w "album" na zasadzie konieczności, ale fizyk tego nie chwyci w żaden przyrząd. Dlatego pozostaje dopełnić obraz filozoficznym namysłem, na bazie fizyki filozoficznie całość "obfotografować" i funkcjonalnie zestawić. I można to zrobić.

Głównym, fundamentalnym zadaniem umysłu poznającego otocznie jest "dobudowanie" do murów pojedynczej celi obrazu całego więzienia. I jest to zadanie wykonalne. Bo chwila warunkowana jest przeszłością - a zarazem warunkuje przyszłość. Zaś całość zawsze, zawsze jest tylko abstrakcją.

Całość zawsze jest tylko abstrakcją.

40

Kwantologia stosowana – kto ma rację?Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).

Część 5.9 – Stała kosmologiczna.

Dnia... Miejscowość... Niepotrzebne skreślić.RAPORT POKONTROLNY.Obiekt badany: umysł.Autor: osobowość wewnętrzna ("ja").Adresat raportu: osobowość wewnętrzna, osobowość zewnętrzna - oraz całościowa.Współpraca okresowa: dział zmysłów, dział archiwizacji, zespół ds. przetwarzania danych.Współpraca epizodyczna: osobowość chwilowa, osobowość zadaniowa.Cel raportu: wyjaśnienie, zapoznanie, przedstawienie, nakłonienie, uwrażliwienie, ustalenie, analiza, efektywność, poszerzenie.Własność: Osobowość.Raport został wykonany w jednym egzemplarzu. Udostępnianie osobom postronnym i rozpowszechnianie zawartych w nim ustaleń możliwe, po wcześniejszym uzgodnieniu.

Wyjaśnienie wstępne: zastosowana w tytule raportu terminologia ma głębokie uzasadnienie, ale została użyta na zasadzie niezbędnego zapożyczania. Wszelkie skojarzenia są zasadne, jednak zaleca się doczytanie do końca i osobiste przetrawienie zebranych informacji. Za ewentualne nieprawidłowe zdekodowanie autor nie odpowiada.

Powody podjęcia kontroli: Zasadniczym powodem niniejszej kontroli było stwierdzenie licznych nieprawidłowości, zwłaszcza w ostatnim okresie rozliczeniowym (tak w przybliżeniu, plus minus, dziesięć lat). - W wyszczególnionym, a zarazem ważnym życiowo czasookresie, napływały do centrali mniej lub bardziej niepokojące sygnały o wadliwej lub tylko niesprawnej na styku z realnością zewnętrzną aktywności osobniczej. Objawiało się to w sposób różnoraki, od banalnego zapominania, gdzie obecnie znajdują się klucze do mieszkania, aż po mylenie znajomych. Było w tym wiele oczywistej losowości obserwacji, tego aspektu działania w środowisku nie można pominąć, lecz statystyczna nadreprezentacja wzmiankowanych niedogodności wymusiła akcję kontrolną. Która, już na wstępie trzeba to stwierdzić, okazała się zasadna, potrzebna, a nawet niezbędna. Wnioski pokontrolne, które zostały zaprezentowane w punkcie ostatnim, są dobitnym tego uzasadnieniem.

Plan kontroli:Plan weryfikacyjny początkowo obejmował wszelkie aspekty, ponieważ nie było wiadomo, na co szczególnie nakierować uwagę sprawdzającą. To, z oczywistych powodów, po prostu niemożliwości ogarnięcia tak szerokiego tematycznie zakresu - to okazało się nie do utrzymania. I dlatego, już w toku kontroli, plan podlegał modyfikacjom, a też zawężeniu. I tak, autor własną decyzją skreślił z badań obszar leżący daleko poza osobowością, a nawet poza osobą. To obszar ważny, autor ma w

41

temacie pełne rozeznanie, ale dla tej konkretnej kontroli nie ma w podejmowaniu tego zakresu badawczego żadnego celu. Jeżeli autor ma to uzasadnić choćby zdawkowo, to podnosi taki fakt, że całość bytu zewnętrznego jest dana i zadana. Że, cytując klasyka, świat trzeba poznać i się dostosować, albo się zginie. Autor wysnuwa z takiego postawienia sprawy, że to nie otoczenie jest ważne, ale własna, a więc wewnętrzna strefa – że świat jest bolesnym weryfikatorem tego wewnętrznego zakresu i jego produkcji, ale nie podlega niniejszej akcji kontrolnej. Dlatego osobowość wewnętrzna, czyli autor raportu, do dalszego i pełnego sprawdzania zakwalifikowała swoje działanie, wychodząc z oczywistego założenia, że najciemniej pod latarnią, a także inne a ważne działy, które obsługują terytorium wewnętrznie bliskie, albo lokują się na styku z otoczeniem. W takim to obszarze ostatecznie zostało wyróżnionych kilka rejonów do skontrolowania.Autor zdaje sobie sprawę, że być może nie jest to pełny raport, to zostało przed chwilą wprost wyrażone, jednak pozostaje otwarty na ewentualne słowa krytyki lub sugestie poszerzenia frontu kontroli w kolejnej edycji sprawdzającej. Bowiem jednym z istotnych ujęć i wniosków z obecnego działania jest to, że podobna akcja kontrolna nie powinna się ograniczyć do jednorazowego czynu, ale być ciągłą praktyką.

Punkt pierwszy kontroli: dział zmysłów.Już zestawienie wstępne powodów kontroli, czyli życiowe problemy w kontakcie z otoczeniem, już ten aspekt sugerował, a wręcz w sposób oczywisty ukierunkowywał pierwsze sprawdzenia właśnie w tym dziale – przecież podstawowym w interakcji. Co ustaliła kontrola? Po pierwsze i najważniejsze, co wyszło już w trakcie wstępnego rekonesansu, dział zmysłów nie działa dobrze. A nawet, i to nie jest stwierdzenie na wyrost, zarządzanie istotnym w całości odcinkiem jest niedostateczne. Nawet jest jeszcze gorzej w tym zakresie. Autor chwilowo powstrzymuje się od radykalnych lub daleko idących stwierdzeń, ale niewątpliwie jest źle. Nie ma co już rozwodzić się nad mało aktywnym działaniem wspomagającym pracę tak ważnych wtyczek do świata, czyli higieniczne oglądanie ekranu tego czy owego, nie ma co podnosić długiego przesiadywania i zalegania na kanapie, to są okoliczności poniekąd zewnętrzne i niełatwe do zmiany. Acz, autor ma tego pełną świadomość, leżą w jego zakresie, można nad nimi popracować.Najważniejsze z ustaleń kontrolnych na odcinku zmysłów odnosi się jednak do ich fizycznego stanu i funkcjonowania, a tu jest, można tak to ująć, źle. I się pogarsza. Fakt, kierownictwo działu, które trzeba przyznać dość ofiarnie i z determinacją godną lepszej sprawy w kontroli uczestniczyło w pełni i na bieżąco, otóż kierownictwo działu zmysłów na swoja obronę, i to chyba nawet zasadnie, przedstawiało liczne monity kierowane do centrali, pokazywało i cytowało pisma, w których wprost i dosadnie było mówione, że infrastruktura ulega przemianom, że się starzeje i działa coraz mniej sprawnie. To prawda, kontrola potwierdziła i zarazem to uwypukliła, ale mimo tego zastany stan budzi znaczące i głębokie zaniepokojenie. W tym tempie, przy utrzymaniu się zmian i narastania defektów (a przecież nie można wykluczyć przyspieszenia

42

zjawisk), to można powiedzieć, że będzie kiepsko. Że ciemność się rysuje na horyzoncie.Trzeba odnotować również i to, że z centrali zwrotnie na zmysłowy odcinek przychodziły wyjaśnienia i zapewnienie. Mowa w nich jest o akcjach i pobudzeniach, nawet wspomina się o błagalnym, mocno już podejrzanym w swojej słownej treści zachowaniu motywowanego jakoś tam poglądami o ponad-realności, jednak to w żadnym zakresie mieć wpływu na stan działu nie miało. Poszczególne poddziały, a już ten wzrokowy szczególnie, zgłaszają ustawiczną dewastacje sprzętu oraz narastanie nieostrości w odbieraniu otoczenia. Że to skutkuje, że to zagraża, że stwarza problemy, oczywistość. Stąd niniejsza akcja kontrolna przecież się wzięła.Również trzeba dodać, że w ramach tego działu została podjęta dość głęboko przeprowadzona weryfikacja połączeń i kanałów technicznych łączących zmysły z dalszym obszarem, bowiem ten fragment narzucał się jako oczywistość do przejrzenia; nie znalazło to w założeniach wstępnych umiejscowienia, ale wynikło samoistnie. - I co się tutaj okazało? Może nie należy tego określać jako dramat, na chwilę dziś i teraz nie stwierdzono znacznego ubytku transferu danych, ale że i tutaj dają się we znaki braki w wyposażeniu, że odczuwalne już w całym układzie niedoinwestowanie także na tym odcinku powoduje nie takie dokładnie procedowanie, jak przewiduje to norma dla takiego zakresu – to oczywistość.

Punkt drugi kontroli: dział przetwarzania danych.Kolejno ważnym działem, który został poddany sprawdzeniu, to była komórka wewnętrzno-zewnętrzna, czyli dział przetwarzania. Dlaczego i co było powodem wyróżnienia tego działu? Zachodziło podejrzenie, że zatrudnione tam jednostki i całe komórki nie są kompetentne, a może nawet zupełnie źle wykonują powierzone zadania. Co się okazało, jak wygląda prawda? Nieprawidłowości, to wniosek generalny, były - nawet liczne. A to, że już na etapie wprowadzania danych stosuje się przestarzałe, a wręcz archaiczne metody analogowe – że obróbka przebiega powolnie i na nośnikach chemicznych, z małą ilością czynności energetycznie wydajniejszych – że kodowanie danych, przecież niebywale wrażliwy w dalszym etapie odcinek działania osobowego, że to nie spełnia na dziś norm zabezpieczających, że jest, mówiąc prawdę, powierzchowne i zgrubne. A nawet, że utrudnia to ostatecznie wyjście na zewnątrz w porozumieniu, jednostkowość osobniczego kodowania uniemożliwia w interakcji z otoczeniem wymianę pogłębioną. W zakresie bliskim się to jeszcze sprawdza, ale w planie długookresowym prowadzi, może do nieporozumień prowadzić. O pożądanym kiedyś tam podłączeniu, jakoś technicznie zabudowanego urządzenia, o czymś takim w opisywanych i analizowanych okolicznościach wręcz nie ma mowy.Nie to jednak w tym dziale stanowi punkt szczególnej troski, wady powyżej opisane, przynajmniej teoretycznie, można usunąć, jeszcze na dziś, przy zastosowaniu odpowiednich metod, szkolenia i podobne czynności - to wydaje się podatne na korektę. Zasadniczy dylemat w funkcjonowaniu działu kontrola widzi w samej zasadzie działu, więc w obrabianiu danych.Tu, trzeba szczerze powiedzieć, zaległości i zaniedbania są takiej skali, że są tożsame z wiekiem osobniczym. Po prostu autor musi tu

43

stwierdzić, że sięga to momentu zaistnienia i że tego już żadnym i rozpoznanym działaniem nie można skorygować. Ponieważ zastosowane praktycznie kodowanie danych i sposób ich obrabiania, to jest sam autor, że tak został zapisany w dziale archiwalnym i tak się na co dzień przelicza. A co jeszcze gorsze, zanurzone i zamocowane jest to w fizycznej warstwie, która podlega nieuchronnym zmianom, więc wszystko się od wszystkiego w tej zakodowanej galaktyce oddala, no i trudności "załapania wątku" będą się pogłębiały. Wniosek z tej części kontroli jest oczywisty, konieczny i niezbyt optymistyczny: tego się zmienić nie da, trzeba się dostosować.

Punkt trzeci kontroli: archiwum.Sprawdzenie tego zakresu od początku leżało w zamiarach kontroli i było szczegółowo rozrysowane. W załączniku pierwszym do raportu to zostało pokazane, autor tam odsyła zainteresowanych. Tutaj wspomni tylko, że czas poświęcony na sprawdzenia zajął dokładnie połowę z całości działań, odpowiednio do rangi tego działu. Zresztą wyniki wprost uzyskane i wypływające z analizy rozszerzonej i skrosowanej tematycznie, to tylko uwypukla fakt, że było to potrzebne.Trzeba powiedzieć wprost, nie można tego ukryć ani zagadać, prawda musi dotrzeć na poziom świadomości: archiwum jest w złej kondycji. I to się pogarsza.Tak, cały obszar zebranych danych podlega przelicznym modyfikacjom i reorganizacjom, nie zawsze sensownie przeprowadzanych. Osobowość wewnętrzna nie neguje konieczności działań ulepszających, dobowy i roczny przyrost danych wymaga ustawicznego uzupełniania katalogu i nanoszenia poprawek, ale stwierdzone liczne błędy, wręcz poważne w skali czasu zaniedbania, to skłania autora raportu do głośnego już wołania o przemyślenie tak zbierania danych, tak ich obrabiania – i tak archiwizowania. To nie może być napływ chaotycznie bezładny i w byle jakim powiązaniu, przecież taki strumień informacji musi, musi się "pokręcić", "zwichrować", itd. Zamiast uporządkowanego i przejrzystego, więc łatwo dostępnego archiwum, tworzy się zbiorowy stan nieuporządkowania, z którego w razie potrzeby trudno realnie coś pomocnego wydobyć i dalej wykorzystać. Bezład na wejściu musi skutkować na wyjściu chaosem.Sprawa druga, archiwum, jak pozostałe działy, jest wyposażone dość ubogo i niedoinwestowane. Brak dopływu świeżej, dotlenionej krwi i środków odżywczych, to ostatnio patologiczna norma. Że to skutkuje i niesie zagrożenie? Cóż, autor wielokrotnie już o tym wspominał, efekt jest taki, jaki jest. Przykro to stwierdzić, ale własne i do siebie kierowane zalecenia są ignorowane. Nawet podbudowane nauką i logiką argumenty, nawet one są zbywane, upychane po katach, a za to dominuje znane "jakoś to będzie". Że to skutkuje? No...Sprawa trzecia, w powiązaniu integralnym z drugą. Brak ulepszonego działania powoduje, że poszczególne "półki" i całe rejony archiwum wydają się stracone do użytku. W ramach akcji sprawdzającej autor próbował dotrzeć do dawno i kiedyś pozyskanych danych, które muszą być w zasobach, to pewnik, jednak dotarcie do nich okazywało się w licznych próbach utrudnione. To co najmniej. Albo zupełnie się to nie powiodło, ponieważ pod zapamiętanym adresem niczego już zbadać się nie dało. Prawdopodobnie adres był błędny, ale nie można także wykluczyć sytuacji, że rejon z informacją oddalił się tak dalece w

44

czasie i przestrzeni, że jest poza horyzontem. I tym samym strata jest na wieczność.W innym przypadku informacja była już tylko szczątkowo dostępna, a więc wnosić z tego można, że czas połowicznego rozpadu danych już się dopełnił, a struktura nadpisana kodem straciła ważność, przez co również jest niedostępna. - Albo, to także możliwe tłumaczenie, na ten sam adres naniesiona, dokwaterowywana została kolejna porcja pojęć i wywołuje to oczywiste zamieszanie w trakcie odzyskiwania. Nie można wykluczyć także przypadkowego działania czynników jakoś zewnętrznych, czyli promieniowania takiego lub innego, co wytwarza przecież w zbiorze "dziury" i inne ubytki. Sprawa wygląda w miarę wiarygodnie, dlatego wymaga dalszych badań. W trakcie działań testujących stwierdzono w kilku przypadkach, ale rzeczywiście w kilku, "efekt soczewkowania". Co objawiało się dość jednoznacznym od strony literatury przedmiotu zwielokrotnieniem w rejestracji tego samego faktu, ale powodowało, czego podkreślać i nagłaśniać nie potrzeba, błędne działanie.Również na tym etapie doszło do odebrania z dalekich rejonów, być może z brzegu doznań, stosunkowo licznych tzw. "sygnałów", których w żaden sposób nie udało się powiązać z doświadczeniem życiowym i zebranym zasobem informacyjnym. Zachodzi graniczące z pewnością i wiedzą przekonanie, że były to omamy, które tworzyły błędnie albo w sposób zdeformowany działające elementy układu. Nie zdołano ich namierzyć, być może są to jakieś "wirusy", jednak z uwagi na fakt, że wywołuje to zaniepokojenie, w zaleceniach końcowych temat jest omawiany jako pilny do sprawdzenia i wyczyszczenia. Czy powyższe dowodzi bałaganu w prowadzeniu archiwum? To także, to jeden z zasadniczych wniosków. Ale nie tylko. Autor zwraca uwagę i to podkreśla, że archiwum, które przecież jest autorem jako takim, przecież wszystkie zgromadzone w zasobach i neuronalnie zapisane w strukturze białkowej dane to autorska osobowość – że ten obszar ma w sobie głęboko wpisaną dysfunkcję. I to jest poważny problem.

Punkt czwarty kontroli: osobowość.Autor, czyli osobowość, pozwala sobie wyodrębnić ten punkt, który jako zasadniczy wypływa z ustaleń kontrolnych, ponieważ wprost się do osobowości odnosi i do całościowego tym samo funkcjonowania w świecie. Wszelkie wcześniejsze ustalenia i raporty z miejsca akcji – to jest ważne, ale ten punkt jest najważniejszy. I powinien być w sposób szczególny podniesiony. I zauważony, co zrozumiałe.O co chodzi? O łatwowierność umysłu i osobowości jako takiej. - O to, że bezkrytycznie przyjmuje napływające z otoczenia dane, że je sprawdza powierzchownie, że weryfikacja jest uboga i szybka. To w tym kryje się obserwowany przez osobowość i powodujący rozliczne, a też niekiedy dramatyczne problemy dostęp do zewnętrznego świata. Tak, autor raportu potwierdza, że osadzona na danych archiwalnych osobowość autora, na skutek zabagnionego stanu archiwum, takoż na skutek złego lub błędnego kodowania (lub dekodowania) danych, itd. - że to wszystko skutkuje odczuwanym spadkiem adekwatności kontaktu z otoczeniem. Tak jest. A nawet będzie gorzej.Ale autor zasadniczy problem widzi w tym, że osobowość nie nadąża w swojej koncepcji świata za zmianami, które ją samą tworzą – coś tam w otoczeniu "widzi", innymi zmysłami odnotowuje, ale w żadnym

45

przypadku nie trafia na poziom świadomego obrabiania danych myśl, że wszelkie tak odbierane informacje "skażone" są przez odbieranie i obrabianie – że to osobowość je tak przetwarza. Cóż bowiem ma do kłopotów osobniczych świat? Po prawdzie nic. Autor to podkreśla, i jest to po prostu fakt. Świata na zewnątrz zupełnie nie obchodzi, czy autor-osobowość przeżyje kolejny zakręt dziejów, czy nie, to z tej perspektywy zupełnie obojętny stan. Co innego dla mnie, autora tego obrazu świata w sobie. Jeżeli się pomylę, to zrobienie kroku po ulicy może skutkować wypadkiem drogowym, albo też dopadnie mnie nisko przelatujący terrorysta. Wszystko może się w otoczeniu stać, i muszę to uwzględnić w swoim autorskim modelowaniu otoczenia. Bo to rzeczywiście może być wszystko – wszystko, na co zezwala prawo ewolucyjne.Więcej, zawarte w archiwum dane, które są mną w każdym elemencie, to również może wywoływać nieporozumienia albo i kłopoty. Przecież pies sąsiada, który mnie zna od lat, może zwąchać coś mało miłego i zwariować – i będą problemy. Sąsiad może dostać wścieklicy i coś powie. Pogoda z przewidywalnej zrobi się nieprzewidywalna, atomy, zamiast krążyć zgodnie z teorią, gdzieś się rozbiegną w dal. Itd. Nic, nic w tej po horyzont obserwowalnej i odbijającej się we mnie okolicy – nic nie jest pewne i dane raz na zawsze. Nawet stałe na oko prawa fizyki, co trzeba również podkreślić, któregoś pięknego dnia mogą się odmienić.Więcej jeszcze, co ten raport czyni szczególnie istotnym – nawet w archiwum nie ma niczego pewnego, w mojej osobowości nie ma żadnego stałego faktu. Zasób się zmienia i przekształca, czyli coś dodaje się lub wypada, i trzeba brać to pod uwagę. A skoro wypada z bazy danych, to jedynie stała dla osobowości, dla świadomości jest taka konstatacja, że nie ma niczego, nawet w niej samej, co posiadałoby znamiona stałości. Nie ma niczego stałego poza faktem zmiany. - Jedyną stałością jest zmiana.Czyli, autor tę myśl dedykuje sam sobie, wniosek co do działania w świecie jest taki, że "stałą kosmologiczną" musi być nieufność, do wszystkiego i zawsze. Nieufność wobec tego, co widzę poprzez swoje i zarazem ciągle starzejące się zmysły – do tego, co podpowiada mi jakoś tam zakodowana informacja – do tego, co już znalazło się w zbiorach i stanowi bibliotekę życia. - Ale także do tego, i przede wszystkim do tego, co się aktualnie autorowi świata jakoś wydaje o tymże świecie. Każda moja myśl aktualnie i na poziomie świadomości faktami obecna, oprócz owej faktograficznej zawartości powinna też posiadać nadrzędną uwagę: nie ufaj! sprawdź! weryfikuj! Sprawdzaj do końca świata i jeden dzień dłużej.

Autor ma oczywiście świadomość, że prowadzić to może w przypadkach skrajnych do paraliżu decyzyjnego, zaniechania działania. Bo skoro nic pewnego nie widzę, to znaczy, że wszystko jest złudzeniem i że trzeba usiąść i poczekać na koniec. Mimo tego zalecenie totalnej i na każdym kroku kontroli jako nakazu, to pozostawia w raporcie, to życiowa konieczność, nie ma odwołania. Jednak z mnożeniem działań sprawdzających nie można przedawkować, to nie tylko grozi brakiem ruchu, ale jest również i po prostu stratą energetyczną, wydatkiem zbędnym. Jeżeli widzę na swojej drodze ścianę, to nie będę jej po

46

ileś tam razy obmacywał, by się przekonać ostatecznie, że istnieje i że jest twarda. Można chwilowo zaufać, że zmysły podpowiadają mi trafnie i że jest tak, jak się wydaje, że jest. I wykonać kolejny krok (byle nie w ścianę). Co oczywiście nie zwalnia od czujności i podejrzliwości. Zanim ten krok wykonam, muszę sprawdzić – odnieść obraz ściany do "obrazu" z archiwum i jeżeli one się nałożą, są do siebie z grubsza zgodne, wzmiankowany kroczek zrobić. Ale jeżeli w obrazie jest coś odmiennego, lepiej się wstrzymać, zastanowić, jak to możliwe – i dopiero po analizie iść dalej. Proste?Niby proste, ale w życiu trudne do ciągłego prowadzenia. Tylko że, to całość raportu pokazuje, konieczne. Życiowo konieczne.

Wnioski i zalecenia pokontrolne:1. Zasadniczym, najważniejszym wnioskiem pokontrolnym jest ten, że kontrola była konieczna. Ilość nagromadzonych błędnych odczytań ze świata jest już tej skali, że refleksję nad tym faktem poprowadzić trzeba. Oraz zastanowić się nad sobą trzeba. 2. W powiązaniu z wnioskiem numer jeden trzeba stwierdzić, że nie może to być działanie o charakterze akcyjnym, doraźnym. Wnioskiem mocno czytelnym z całości zgromadzonego materiału jest ten, że to powinno być działanie ustawiczne, codzienne, zawsze obecne poprzez wszelkie czynności osobnicze i osobowościowe.3. W powiązaniu z wnioskiem numer jeden i dwa paść musi, że pełne i sprawne poruszanie się w świecie jest możliwe tylko w przypadku, kiedy zebrany o tym świecie materiał będzie do niego adekwatny, a też na bieżąco weryfikowany. Żeby się tak stało, muszą poprawnie w tym świecie uczestniczyć zakończenia zmysłowe, muszą one spełniać nałożone na nie normy – ale zarazem osobowość świadomie musi dbać o przestrzeganie zaleceń i regulaminów.4. W powiązaniu z całością materiału paść musi, że osobowość, więc autor jako taki, to konstrukcja w trakcie zmiany, a przez to stan niestabilny, z defektami, z narastaniem błędnych elementów. A to w konsekwencji prowadzi do zaburzeń w pracy całości.5. Istotnym wnioskiem jest ten, że należy wzmocnić kontrolę oraz egzekucję pracy poszczególnych działów. Obserwowana tu i ówdzie w układzie samowolka organizacyjna, niekiedy nadmierna samodzielność urzędnicza (lub przeciwnie, wyuczona bezradność), to może wnosić zamieszanie lub obstrukcję – należy to zwalczać. W załączniku dwa są na ten temat zawarte szczegółowe punkty, ale tu warto wspomnieć o przeprowadzaniu szkoleń, o uwrażliwieniu na procesy, o działaniu wspomagającym fizjologię i fizykę. 6. Istotnym wnioskiem jest również ten, że na każdym wyróżnionym etapie pozyskiwania, obrabiania i przechowywania danych występuje zagrożenie deformacji i przeinaczeń, trzeba mieć tego świadomość.7. Odnośnie zespołu danych na temat świata, więc archiwum, wniosek jest taki, że należy traktować go na zasadzie-regule ograniczonego zaufania. Nic innego, jako osobowość, nie mam do porównań, ale też muszę wiedzieć, że to może wnosić błędne "obrazy".8. Wniosek pokontrolny główny: umysł krytyczny.Jako autor, jako osobowość, jako świadomość własnego w przestrzeni przebywania, a zarazem odmienia się w czasie – jako byt zmiennie w owym nadrzędnym stanie zawarty – jako ktoś taki muszę mieć pełną

47

świadomość tego, że się zmieniam. I że to niesie konsekwencje. I to zasadnicze konsekwencje: wszystko płynie, zmienia się i ja się zmieniam. I nie jest to banalne ustalenie.Wynika z niego potrzeba nieufnego, krytycznego – przede wszystkim pod własnym adresem krytycznego stosunku. "Stała kosmologiczna" to nie własność świata, ale moja, bytu te własności obserwującego (a po prawdzie tworzącego). To własność mojego umysłu. - Stałą jest i być musi krytycyzm, nieufność, niepewność co do otoczenia. W tym, co zrozumiałe, do otoczenia w postaci własnego archiwum danych, a więc do siebie samego. Świat nie jest pewnością i się zmienia, ale i "ja" nie jest pewnością, bo się zmienia. Dlatego w mojej chwili "teraz", jako owa stała, musi być rozważne i krytyczne działanie – tylko takie i aż takie.To powinno wystarczyć do pokonania kolejnego dnia. I może jeszcze kilku.

Poziom przyswojenia wniosków zostanie zweryfikowany w kolejnym raporcie.

48