16

The Poland Times Lipiec Sierpień

Embed Size (px)

DESCRIPTION

 

Citation preview

Page 1: The Poland Times Lipiec Sierpień

Antypaństwowe sprzysiężenie kelnerówStrona 3

StanisławMichalkiewiczZnany polski publicysta oraz autor wielu książek

VIP VIP VIPStrona 3

JanPietrzakZnany polski satyryk i publicysta

PRessingStrona 10

Chrześcijańska Akademia Teologiczna w Warszawie

Ks. prof.Marek Uglorz

I po Ruchu Narodowym...Strona 4

prof. AdamWielomskiwww.konserwatyzm.pl

American Civil WarAmerykańska Wojna Domowa

Dokładnie 151 lat temu w dniach 1-3 lipca 1863r. miała miejsce najkrwawsza bitwa stoczona na terytorium obecnych Stanów Zjednoczonych, pod Geysburgiem. Jej rozstrzygnięcie zadecydowało o losach tego kraju. Temat ten żywy jest po dziś dzień i budzi nadal szereg kontrowersji. Więcej na str. 8, 11, 14 i 15.

Exactly 151 years ago, between July 1st and 3rd, the bloodiest bale fought on the United States’ territory took place near Geysburg. The fate of this country depended on this very bale. This topic is still discussed and is still controversial. More on pages 8, 11, 14 and 15.

Wybory MissThe Poland Times

Wybierz i wygraj -szczegóły na str. 9

bezpłatny miesięcznik/free monthly newspaper nr 12/13 lipiec-sierpień/july-august 2014 www.thepolandtimes.com

AL - AZ - CA - CT - CO - FL - HI - MA - NJ - NM - NY - UT - Ontario - Québec

- dr Bartosz Józwiak - cykl o Słowianach- Anna Maria Paszkowska - Karta Polaka- Mateusz Piłka - Europejska Strefa Wolnego Handlu

W tym numerze:

Nasi południowi bracia

Czesi

W następnym numerze:

Page 2: The Poland Times Lipiec Sierpień

The Poland Times2Słowo od redaktora naczelnegoEditor in Chief’s Note

Szanowni Państwo,

Nadszedł czas by wyjechać na upragniony wypoczynek, odreago-wać od codziennych trudów. Lato bardzo temu sprzyja, mamy jednak nadzieję, że wakacyjne wydanie The Poland Times umili Wam te chwile. Dwunasty numer powoduje de facto zamknięcie w klamrę całą naszą roczną działalność wydawniczą. Cieszymy się, że jesteście ciągle z nami. Niemniej jeżeli życzycie sobie dalszego rozwoju i zwiększe-nia częstotliwości ukazywania się pisma, prosimy o wsparcie finanso-we. Szczegóły na str. 3.

Wakacyjny numer poświęcamy

niezwykle ważnemu dla USA wydarzeniu jakim była wojna secesyjna. Ten konflikt Północy z Południem jest nadal żywy, istnieje w świadomości społeczenej nie tylko Amerykanów, ale także rzeszy obcokrajowców, a w szczególności Polaków. Największym tego dowo-dem są liczne inscenizacje batali-styczne związane z okresem amery-kańskiej wojny domowej. Narosło wokół niej szereg mitów, jak choćby to, iż była spowodowana stosunkiem niechęci północy do niewolnictwa. Nic bardziej mylnego. Mamy nadzie-ję, że zainteresujemy Was wspomnianym tematem, który jest według nas niezwykle atrakcyjny i warto się z nim zaznajomić. W szczególności dla nas, emigrantów. Zatem w z całego serca polecamy teksty M. Dworskiego oraz M. Wirtela.

Wojna secesyjna nie jest jednak jedynym tematem, który poruszamy w tym wydaniu pisma. Prócz stałych pozycji znanych autorów jak Jan

Pietrzak, Stanisław Michalkiewicz, czy ks. prof. Marek Uglorz serdecz-nie polecamy artykuły Anny Marii Paszkowskiej o Karcie Polaka z naszego działu o Kresach. Nie zapominajmy o dr Bartoszu Józwia-ku czy prof. Adamie Wielomskim, a także o komentarzach politycznych dr Artura Górskiego (PiS) oraz Artura Dziambora (KNP).

Ponownie zachęcamy do udziału w naszym konkursie, wyborze Miss The Poland Times. To już ostatnia szansa! Kolejne wydanie we wrześniu, wraz z rozstrzygnięciem konkursu. Przypominamy także o koloniach dla polskich dzieci w Utah, które mogą być okazją do wspaniałego i aktywnego wypoczyn-ku Naszych pociech!

Z życzeniami przyjemnej lektury,

Krystian Żelazny

Ladies and Gentlemen,

The time has come to leave for

desired vacations, get isolated from everyday hardships. Summer is great for such things however, we hope that the vacation issue of The Poland Times will accompany you during this time. The twelfth issue conclu-des our yearly activity. If you wish to see the further expansion and the increase of frequency of appearance of TPT, please support us financially. Details on page 3.

We devote this issue to the American Civil War, a very important event in the American history. The conflict between the North and the South is still on. It exists in the social aware-ness not only American, but also foreign, especially Polish. The proof of this are the numerous stagings of battles related to the time of Ameri-can Civil War. A lot of myths arose, including the official reason of the war- slavery. This is not true at all. We hope that this topic will interest you, which, according to us, is very attractive and is worth reading. Especially for emigrants. We encourage you to read the articles written by M. Dworski and M. Wirtel.

The Civil War is not the only topic that appears in this issue. Besides our constant, well known publicists like Jan Pietrzak, Stanisław Michalkie-wicz or Fr. Prof. Marek Uglorz, we encourage to read the articles by Anna Maria Paszkowska about Pole’s Card from the section about confines. Don’t forget about Dr. Bartosz Józwiak and Prof. Adam Wielomski, as well as about the political interview with Dr. Artur Górski (PiS) and Artur Dziambor (KNP).

We once again encourage you to vote in Miss The Poland Times Contest, it’s your last chance! Our next issue will appear in September along with the results of the contest. We also remind about the camp for Polish kids in Utah, which could be a great adventure for your loved ones!

Enjoy Reading,

Krystian Żelazny

KrystianŻelaznyredaktor naczelnyeditor-in chief

Redaktor NaczelnyEditor in ChiefKrystian Żelazny

Zastępcy Redaktora NaczelnegoV-ce Editor in ChiefRobert Słówko vel Bert Wörtchen (East)Zbigniew Żelazny (West)

Dyrektor ds. marketinguDirector of MarketingAndrzej Gałuszka (Polska)Katarzyna Żak (USA)

Dyrektor ds. dystrybucjiDirector of DistributionCezary Żelazny

Skład i korektaComposition and CorrectionAgnieszka DeleskaKrzysztof Bankert

Obsługa informatycznaIT supportNatalia Kmieć

TłumaczeniaTranslationsRadosław Żelazny

KontaktContactUSA: Telefon (PL): +1 917 331 0212Telephone (US): + 1 609 529 3959

Canada: Telephone: +1 613 274 2661e- mail: [email protected]

WydawcaPublisherCaesar Polonia Publishing, Corpadres: 5918 Catalpa Ave. Ridgewood, NY 11385

Wszystkich chcących zamieścić reklamę na łamach pisma, prosimy o kontakt telefoniczny bądź emailo-wy.

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść artykułów, która jest prywatną własnością intelektu-alną autorów tekstów.

In order to place advertisement with us, please contact us via email of phone.

The Editorial does not take responsibility for the content of articles, which is the private intellectual property of the authors.

www.facebook.com/ThePolandTimes

www.ThePolandTimes.com

Lektury dla rodziców cz. II

Choć książka Janusza Korczaka pt. „Jak kochać dziecko” zawiera wiele jego myśli i trafnych spostrzeżeń, a autor, pisząc ją, starał się przekazać swoją wiedzę na temat relacji dorosłych z dziećmi, to jest ona według niego niedokończona. Jest to bowiem temat tak obszerny, że nie da się go wyczerpać w jednej lekturze. Dlatego autor przekazuje nam ciąg dalszy swoich myśli w kolejnym utworze pt. „Prawo dziecka do szacunku”. Młody człowiek jest w nim rozumiany jako nadzieja na przyszłość. Dlatego Korczak apeluje o jego zrozumienie i właściwe traktowanie. Okres dzieciń-stwa jest bowiem najważniejszym

etapem życia człowieka, który kształtu-je jego osobowość. Dlatego tak ważne jest, aby traktować dziecko poważnie – nie jako mało rozumną istotkę, która tylko plącze się i przeszkadza, a jako młodego człowieka, któremu należy wskazać właściwą drogę. Jednak aby to uczynić, potrzeba długich obserwacji w celu poznania dziecka i odkrycia jego potrzeb.

Korczak w swojej książce zwraca szczególną uwagę na to, że dzieci są bardzo emocjonalne i uczuciowe. Potrafią zmartwić się drobnostką i wylać potok łez nad niewielkim niepowodzeniem, a jednocześnie cieszyć się z byle powodu. Sprawy dla dorosłych nic nie warte, dla dzieci mogą być cenniejsze, niż skarb. Ponad-to dzieci nie widzą zagrożenia, są spontaniczne, nie rozważają nad konsekwencjami. Dorośli natomiast wręcz przeciwnie: przesadnie doszuku-

ją się niebezpieczeństw i próbują uchronić przed nimi dziecko ciągłymi zakazami i pouczeniami.

Co więcej, rodzice często zamiast wspierać dziecko w jego decyzjach, podcinają mu skrzydła. Zamiast żyć dniem dzisiejszym, myślą wciąż o tym, co będzie jutro. Mówią: ”dzieci i ryby głosu nie mają”, „poczekaj aż dorośniesz”. I dzieci czekają, choć same nie wiedzą na co. Myślą, że czeka je coś lepszego, kiedy w końcu znajdą się w świecie dorosłych, tak mądrych, takich lepszych od nich. Rodzice stają się ich autorytetami i powodują, że dzieci dążą do dorosłości, bo widzą w niej coś wspaniałego. Tym samym tracą piękne dzieciństwo, bo nie zauważają jego pozytywów. Człowiek wciąż na coś czeka. Będąc rodzicami powinniśmy pokazać dziecku, że lepiej jest cieszyć się tym, co już mamy, niż czekać na jutro, które może nie nadejść. Dzieciństwo to piękny czas. Rodzice powinni to dzieciom uświada-miać, zamiast wciąż przekonywać je o

ich niższości.

Od zawsze dla nas – ludzi – większe, znaczyło lepsze. Małe dziecko stając na stole cieszy się: „Jestem duży, jestem większy od ciebie”. Czasem wzrost uniemożliwia dzieciom wykonywanie nawet najprostszych czynności. Jednym słowem – nie jest dobrze być małym. To, co duże, budzi szacunek i podziw. Małe dziecko, to dziecko słabe, które dorosły jest w stanie powstrzymać siłą, tym samym pozbawiając je niezależności, narzuca-jąc mu swoją wolę. Dziecko musi ulegać dorosłym, bo jest słabsze i od nich zależne. Nie umie samo o siebie zadbać, potrzebuje pomocy rodziców, którzy stoją na straży diety, snu i odpoczynku. To im dziecko zawdzię-cza wychowanie, wiedzę i umiejętno-ści, których go nauczyli. Dzieciństwo jest beztroskie, pozbawienie zmartwień, bo za dzieci martwią się rodzice. Nie oznacza to jednak, że trzeba je kontrolować, nie odstępując nawet na krok. Dziecko, tak samo jak

dorosły potrzebuje czasem wolności i prywatności. Dzieci żyją ‘po swojemu’, a nie tak, jak chcieliby dorośli. Z natury nie chcą słuchać. Można powiedzieć, że jak koty wolą „chodzić własnymi ścieżkami”.

Książka ta jest więc apelem do rodziców i wychowawców, aby starali się zrozumieć potrzeby dziecka. Korczak przybliżając nam tajniki dziecięcej psychiki oraz perspektywę patrzenia dziecka na świat, stara się wyjaśnić rodzicom dlaczego ich pozornie słuszne zachowania działają na niekorzyść dziecka, które wymaga opieki i ochrony, lecz najbardziej potrzebuje szacunku.

Ostatnim utworem, o którym należy wspomnieć w tym temacie jest opowia-danie pt. „Kiedy znów będę mały”. Można nazwać ją bajką dla dorosłych, ponieważ skierowana jest szczególnie do nich, aby lepiej zrozumieli jak wygląda świat dziecka.

Ciąg dalszy na str. 4

KlaudiaBagińskaAbsolwentka I LOw Łomży

Page 3: The Poland Times Lipiec Sierpień

3publicystyka - polska

Antypaństwowe sprzysiężenie kelnerów

No to już się wyjaśniło tło „afery taśmowej”, jaka przez ostatnie dni wstrząsała III Rzecząpospolitą. Okazało się, że straszliwe sprzysię-żenie zawiązali kelnerzy - co w następstwie niezwykle energicznego śledztwa ponad wszelką wątpliwość ustaliła niezależna prokuratura i słynni na cały świat ze swego profesjonalizmu agenci ABW. Co prawda, ci sami abewiacy, nie mówiąc już o funkcjonariuszach Biura Ochrony Rządu, jakoś nie zauważyli spisku kelnerów, którzy naszych Umiłowanych Przywódców musieli nagrywać całymi miesiąca-mi, a może nawet latami - ale wiado-mo, że nie ma rzeczy doskonałych, a poza tym - czy ktoś mógł przewi-dzieć, że przeciwko III Rzeczypo-spolitej i rządowi premiera Tuska, który jest przecież naszą najukochań-

szą duszeńką i faworytem Naszej Złotej Pani z Berlina, zbuntują się akurat kelnerzy? Tego nikt przewi-dzieć nie mógł, a zresztą - nie było takiego rozkazu. Rozkaz był, żeby tropić i łapać „faszystów”, co to objawili intencję rozsadzenia „układu okrągłego stołu”, więc abewiaki nastawiły się na „faszy-stów”.

Tymczasem okazało się, że faszyści - faszystami, ale III Rzeczypospolitej zagraża niebezpieczeństwo również ze strony kelnerów. Co tu ukrywać - III Rzeczypospolitej niebezpieczeń-stwo zagraża ze wszystkich stron; i ze strony „faszystów” i ze strony kelnerów i ze strony robotników i ze strony chłopów i ze strony inteligen-tów i ze strony wierzących i ze strony niewierzących i ze strony żywych i ze strony umarłych... Doprawdy nie wiadomo, czym by się to wszystko mogło skończyć, gdyby pan premier Tusk, który jest naszą duszeńką oraz faworytem Naszej Złotej Pani, nie został oświecony przez kogoś starszego i mądrzejszego, że

powinien przede wszystkim bronić państwa przed demontażem. A od czego zaczyna się demontaż państwa? Wiadomo - od dymisji ministrów. Najpierw jeden, potem drugi, trzeci, dziesiąty i oto my tu sobie gadu-gadu, a państwa już nie ma!

A przecież i bezpieczniackie watahy i Umiłowani Przywódcy mają ponakręcane rozmaite lody, pozaczy-nane różne biznesy, które wymagają utrzymania ciągłości państwa! Toteż pan premier Tusk, rada w radę uradził z wicepremierem Piechociń-skim, co to ma stuprocentową zdolność koalicyjną, żeby wstrzymać się ze wszystkimi krokami aż do końca wakacji. Do końca wakacji abewiaki do spółki z niezależną prokuraturą powinny wyłapać wszystkich kelnerów i w ten oto prosty sposób III Rzeczpospolita zostanie ocalona.

Warto zwrócić uwagę, że z hipotezą kelnerską jako pierwszy już tydzień temu wystąpił nasz Kukuniek, czyli

były prezydent naszego nieszczęśli-wego kraju Lech Wałęsa. Czy to proroctwa go wspierały, czy też informację o projektowanym sposo-bie rozładowania afery podsłucho-wej przekazał mu w zaufaniu znajomy oficer - to nie jest aż takie ważne, bo ważniejsze jest oczywi-ście to, że i abewiaki i niezależna prokuratura w podskokach posłusz-nie podążają wskazanym tropem.

Ma on jeszcze i tę zaletę, że poprzez kelnerów prowadzi do rozmaitych biznesmenów. Ci biznesmeni, zwłaszcza jeśli nie należą do bezpieczniackiej sitwy, to prawdziwa zakała ludzkości! Sami już nie wiedzą, ile mają pieniędzy, a jak trzeba zapłacić łapówkę, czy - dajmy na to - bezpieczniakom haracz za ochronę, to narzekaniom nie ma końca. Ale i na nich przyjdzie kryska, bo nie ma przecież tego złego, co by na dobre nie wyszło. Ta afera podsłuchowa wprawdzie zostanie zakończona wesołym oberkiem, kelnerzy pójdą siedzieć, ale chyba trzeba będzie zrobić jakieś roszady na politycznej scenie? A przy takich roszadach nigdy nie wiadomo, w kogo strzeli piorun. Tedy na wszelki wypadek lepiej już

teraz, zawczasu, pomyśleć o szybkiej ścieżce ewakuacji. Zamiast oczeki-wać na uderzenie pioruna, przezor-niej jest samemu zejść z linii strzału. No dobrze - ale gdzie zejść? A gdzieżby indziej, jeśli nie do biznesu? Dzięki kolegom z bezpieki można będzie zapewnić sobie całkowitą bezkarność i aż do natural-nej śmierci używać życia całą paszczą!

No dobrze, łatwo powiedzieć: pójść do biznesu - ale jak to zrobić, skoro w biznesie rozpierają się biznesme-ni? Ano, nie ma rady; trzeba będzie tych wszystkich biznesmenów rozkułaczyć. Popodłącza się ich według przygotowanej listy do spisku kelnerów, a potem wszystko im się poodbiera i w ten oto sposób abewiaki będą miały nie tylko szybką ścieżkę ewakuacji, ale i pierwszy milion na początek. Toteż nie ma co wiele gadać, tylko trzeba energicznie stabilizować państwo.

Artykuł ukazał się także w tygodniku „Nasza Polska”

StanisławMichalkiewiczZnany polski publicysta oraz autor wielu książek

www.ThePolandTimes.comThe Poland Times

VIP VIP VIP

Przyśpiewki z lokalu Sielanka, obecnie Sowa i przyjaciele/

W saloniku dla VIP-ów dziś wykwintna biesiada.

Urzędowa elita lubi tutaj podjadać.Ośmiorniczki przepyszne, trunek nerwy łagodzi,Gość specjalny to ceni i sowicie nagrodzi.

Refrenik (po każdej zwrotce, wesolutko): VIP VIP VIP BOR cham life MSW WSI NBP GRUA rachunek za komfort i przysmaki te rzadkieZ budżetowej jest kasy, czyli z naszych podatków.

Cieszmy się, że ustami swoich przedstawicieliSpożywamy te frukta i wcinamy desery.

W elitarnym nastroju dania wysmakowane Rozkwitają na stole , bezszelestnie podane.Są warunki stosowne by deal zrobić nielichyI dopieścić interes przy wytrawnym kielichu.

Można błysnąć tu, kurwa, osobistą

kulturąI popisać się żartem albo i grubą rurą.Bankier chwali się głośno, jaki w spodniach ma długi Na co zgodnie rechoczą biesiadnicy i sługi.

W takiej to atmosferze zrozumienia i wdziękuSprawy wagi państwowej się załatwia od ręki.Ty mi zmienisz ustawę, ja ci zmienię ministra,Dogadane, klepnięte, prosty deal,

sprawa czysta.

Tylko czasem dla hecy VIP room nieco się zmienia W studio nagrań dźwiękowych specjalnego znaczenia.To kolesie z resortu robią jaja dla draki,By za nudno nie było przejedzonym ważniakom.

Refrenik…

JanPietrzakZnany polskisatyryk ipublicysta

Przelewów możecie dokonywać bezpośrednio na konto bankowe, albo za pomocą Pay Pal pod adres e-mailowy [email protected]

Polish& Slavic Federal Credit Union Routing/ABA Number: 226082022 1216323

Można wysyłać także czeki na adres redakcji:Caesar Polonia Publishing Corp

5918 Catalpa Ave. Ridgewood- NY 11385

Szanowni Państwo, Jesteśmy z Wami już od 22 maja 2013r. Jest nam niezmiernie miło z tak licznie spływających do nas gratulacji i podziękowań za pracę jaką wkładamy w tworzenie naszego patriotycznego dzieła powstałego z myślą o Polsce i Polonii. Stworzyliśmy przez ten czas coś zgoła oryginalnego i wykraczającego poza lokalne ramy. Jako jedyne polskie pismo ukazujemy się zarówno

w USA jak i Kanadzie. Jako jedyni posiadamy stale aktualizowa-ną, informacyjną stronę internetową. Żadne inne bezpłatne pismo polonijne nie współpracuje z takimi sławami publicy-stycznymi jak Rafał Ziemkiewicz, Jan Pietrzak czy Stanisław Michalkiewicz. Wkład naszej pracy jest też odpowiednio dostrzeżony przez użytkowników portali społecznościowych, w tym w szczególności Facebook'a, gdzie posiadamy liczne subskrypcje.

Pismo jest bezpłatne, a redakcja pracuje pro publico bono. Żebyśmy się nadal tak pomyślnie rozwijali niezbędne są jednak środki finansowe na pokrycie kosztów druku i kolportażu. Jeżeli widzicie Państwo potrzebę dalszej egzystencji polskich bezpłat-nych mediów w formie jaką zaprezentowaliśmy w ciagu minio-nego roku, prosimy o wsparcie poprzez dokonania darowinny, bądź też wykupienia reklamy na łamach The Poland Times.

Wszystkim patriotycznie nastawionym rodakom z góry serdecz-nie dziękujemy za jakąkolwiek forme pomocy.

Redakcja TPT

Apel o wsparcie

Page 4: The Poland Times Lipiec Sierpień

The Poland Timespublicystyka - polska

Nie ukrywam, że jestem pod wraże-niem wyniku, który w wyborach do Parlamentu Europejskiego osiągnął Ruch Narodowy. Nigdy nie spodzie-wałem się, że ta gromadka młodych ludzi i Artura Zawiszy osiągnie 1 procent poparcia wyborczego.

Od początku byłem bowiem pewien, że liczba oddanych na RN głosów będzie zbliżona do liczby uczestni-ków Marszu Niepodległości.

Ale nie doceniłem faktu bardzo niskiej frekwencji w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Przy stałej ilości elektoratu na poziomie 0,7%, przy frekwencji niższej o połowę niż zwykle, można było otrzymać 1% społecznego poparcia. Jako politolog powinienem był ten czynnik przewidzieć. Mea culpa.

Z punktu widzenia politycznego wynik 1% to jednak oczywista klęska, która była łatwa do przewi-dzenia. Nie jest możliwe stworzenie partii skierowanej wyłącznie do zradykalizowanej młodzieży (głów-nie płci męskiej), złej na system, że nie daje jej pracy i perspektyw życiowych, pod hasłem nacjonali-zmu i rewolucji narodowej, gdzie słowa te pozbawione są jakichkol-

wiek treści.

Środowisko Janusza Korwin-Mikke-go było w stanie przez wiele dziesię-cioleci utrzymywać się mimo kolejnych porażek. I to nie tylko dlatego, że regularnie brało dwa razy więcej głosów, niż wziął teraz RN. Środowisko to zachowywało spoistość, ponieważ było spojone wspólną doktryną - często być może traktowaną nazbyt dogmatycznie - ale dającą jej jedność. RN doktryny takiej nie wytworzył i, moim zdaniem, nie jest do tego intelektual-nie zdolny. To nie jest ONR przed-wojenny, skupiający intelektualną elitę studentów. To ruch Winnickiego i Zawiszy. Dziś z tym większą siłą i pewnością ogłaszam, że Ruch Narodowy stracił rację bytu i powinien ulec rozwiązaniu. Można tu przypomnieć stary tekst: "Kończ Waszmość i wstydu oszczędź".

Z tego co się orientuję, to liderzy RN najsilniej przeżywają fakt, że ich "naturalny elektorat" zagłosował na Kongres Nowej Prawicy. Ja dodał-bym, że nie tylko zagłosował. KNP jest zdolna wypełnić zapotrzebowa-nie społeczne, z którego zrodził się RN, mimo że formalnie rzecz biorąc KNP nie jest partią nacjonalistyczną czy narodową. Polska nie potrzebuje dziś jednak nacjonalizmu typu etniczno-plemiennego, gdyż proble-my z mniejszościami narodowymi mają charakter marginalny. Podsta-wowe problemy to walka z oligar-chią symbolizowaną przez, utrzymy-

wanie z budżetu państwa, systemowe partie polityczne oraz sprzeciw wobec zacieśniania dalszej integracji europejskiej.

KNP, posługując się tutaj retoryką silnego państwa minimum, pośred-nio głosi postulaty te same, co RN: rodzaj rewolucji antyoligarchicznej. W kwestii unijnej jest znacznie radykalniejszy niż RN, który chciał-by ustanowić specjalnego komisarza do spraw energetycznych, tym samym stojąc na pozycjach bliskich PiSowi, czyli faktycznie pro-bruksel-skich. Nie wspominam już o kwestii atlantyckiej, gdzie – rozmijając się z poglądami swojego elektoratu – przynajmniej część kierownictwa

RN stoi na stanowisku pro-amery-kańskim, faktycznie zbliżając się do pozycji neokonserwatywnych i pro-izraelskich. Chcę przez to powiedzieć, że KNP jest partią zdecydowanie bardziej euroscep-tyczną, narodową i antyunijną niż RN, której poglądy w tej kwestiach są bardzo niewyraźne i nie zmienią tego słowne wygibasy Artura Zawiszy.

W sytuacji, gdy mamy państwo jednolite narodowościowo, to charakterystyczna dla KNP obrona suwerenności państwa faktycznie jest tym samym, czym dla narodow-ców jest obroną suwerenności narodu. Antysocjalistyczna rewolu-

cja KNP jest po części tym samym, co "rewolucja narodowa", tyle, że miałaby się odbyć wedle jakiegoś racjonalnego programu, a nie zlepka haseł. W tej sytuacji trzeba sobie zadać pytanie, czy wyborczo wybatożony Ruch Narodowy w ogóle jest komukolwiek i do czego-kolwiek potrzebny? Czy przypad-kiem jego postulaty, i to w formie zdecydowanie bardziej zaawansowa-nej intelektualnie, nie są już wyraża-ne przez Kongres Nowej Prawicy? Po co komu RN w obecnej postaci i – przede wszystkim – z obecnym kierownictwem?

I po Ruchu Narodowym...4 www.ThePolandTimes.com

prof. AdamWielomskiwww.konserwatyzm.pl

Lektury dla rodziców cz. IICiąg dalszy ze str. 2

Janusz Korczak przestawia nam historię mężczyzny, który odbył „podróż” do młodości. Mężczyzna ten, gdy był mały często myślał o tym co będzie robił, kiedy dorośnie. Wymarzył sobie domek dla rodziców, z ogródkiem i z altanką obrośniętą dzikim winem. Planował kupić dużo książek, kupić farby i malować, zaplanował, że będą mieli kury i gołębnik, a także srokę, którą nauczy mówić oraz kucyka i trzy psy albo dwa psy i kota. Mężczyzna wspomina: -„Raz się nawet pytałem -Mamo, czy czerwona wstążka lepsza dla psa, czy kota? A mama powiedziała: -Znów spodnie podarłeś. Ojca się zapytałem: -Czy każdy staruszek musi mieć ławeczkę pod nogi, jak siedzi? Ojciec powiedział: -Każdy uczeń musi mieć dobre stopnie i nie stać w kącie. No i przestałem się pytać. Już potem sam wszystko.”

W tym krótkim fragmencie pokazany jest bardzo istotny i częsty błąd, jaki popełniają dorośli. Ignorują oni pytania

dzieci, bo uważają je za zbędne, nieistotne, nie zdając sobie sprawy z tego jak ważne są odpowiedzi na nie dla dziecka. Takie ignorowanie może urazić pociechę, sprawić, ze zamknie się w sobie.

Bohater w swoich planach na przyszłość nie zapomina o rodzicach. Przejawia się tu jego miłość i przywią-zanie. Zaplanował sobie, ze będą oni częścią jego przyszłości i będą mu towarzyszyć tak, jak teraz, kiedy jest mały. Nawet kiedy zamarzył sobie, żeby mieć żonę, to chciał, zamieszkać z nią w domu rodziców albo w sąsiednim domku, aby rodzicom nie przeszkadzał hałas, jaki będą robić jego dzieci. Myśląc o żonie chciał, aby była taka, jak mama. Bowiem rodzic dla dziecka jest autorytetem.

Nietrudno zauważyć, że wizja przyszłości chłopca jest trochę naiwna. Młodzieniec nie zdaje sobie jeszcze sprawy z tego, że w dorosłym życiu wcale nie jest tak łatwo, jak może się wydawać. Nie wie, że jego plany mogą okazać się niemożliwe do zrealizowa-

nia. Wszystko wydaje mu się dziecin-nie proste.

Kiedy bohater w końcu dorasta, okazu-je się, że życie wcale nie jest takie, jak sobie zamarzył i choć niektóre jego plany doszły do skutku, wcale nie jest mu dobrze. Mężczyzna ma wiele zmartwień, a jego rodzice nie żyją. Gdy był dzieckiem, myślał o przyszłości, a teraz – zupełnie na odwrót - zastanawia się co by robił, gdyby znów stał się dzieckiem. Stwierdza, ze gdyby wtedy wiedział, jak wygląda dorosłe życie, wcale nie chciałby dorosnąć. Uważa, że dzieci mają sto razy lepiej, a dorośli są nieszczęśliwi. Wcale nie jest tak, jak myślał, że dorośli mogą robić co chcą. Wręcz przeciwnie – wolno im mniej, niż dzieciom, bo wielu rzeczy dorosłym po prostu czynić nie wypada. Mają za to więcej obowiązków i masę zmartwień. Rzadziej są weseli i już nie płaczą, lecz ciężko wzdychają.

Bohater westchnął głęboko z żalu, że już nigdy nie będzie mały… i nagle pojawił się krasnoludek, który domyślił się jakie ma pragnienie i postanowił je spełnić, ofiarując mu podróż do czasów dzieciństwa.

Już pierwszego dnia w szkole chłopca spotyka wiele nieprzyjemnych przygód. Wówczas przypomina sobie ile problemów mają dzieci i że ich życie wcale nie jest takie beztroskie, jak się dorosłym wydaje. Przez to, że dorośli zapominają o tym, jak to jest być małym dzieckiem, przestają rozumieć potrzeby i zmartwienia młodych ludzi. Idealizują świat dziecka, narzekając przy tym na trudy dorosłości i nie postrzegając jej pozyty-wów. Taka podróż w czasie z pewno-ścią dałaby każdemu z nas wiele do myślenia. Po powrocie do rzeczywisto-ści na pewno inaczej, niż do tej pory, postrzegalibyśmy świat.

Korczak podkreśla także, że dzieci bardzo różnią się od dorosłych i przez to również często trudno im zrozumieć siebie nawzajem. W bardzo trafny sposób opisuje tę odmienność cytat:„Dziecko to jak wiosna. Albo słońce, pogoda i już bardzo wesoło i pięknie. Albo nagle burza, błyśnie, zagrzmi i piorun uderzy. A dorosły – jakby we mgle. Smutna mgła go otacza. Ani dużych radości, ani dużych smutków. Szaro i poważnie. Bo przecież pamię-tam. Nasza radość i smutek pędzi jak wicher, a ich się tylko snuje.”

Opowiadanie Janusza Korczaka jest bardzo dynamiczne i interesujące. Bohater każdego dnia przeżywa wiele przygód. Nie jest to jednak zwykła historia. Jest to raczej powieść psycho-logiczna. Ma ona na celu przypomnieć dorosłym ich własne dzieciństwo, aby zrozumieli jak wygląda świat oczami dziecka i uświadomić ich, że jest ono również pełne zmartwień i zawodów. Po przeczytaniu tej książki już żaden dorosły nie powie, że chciałby znów być dzieckiem, a żadne dziecko nie zapragnie dorosłości. Opowieść ta zmusza do głębokich refleksji. Największa puentą z niej płynącą jest fakt, że na wszystko w życiu jest czas i zamiast wspominać to, co było lub myśleć o tym, co jeszcze przed nami, powinniśmy żyć chwilą i cieszyć się tym, co obecnie posiadamy.

Powyższy artykuł jest tylko zalążkiem tego, czego mogą nauczyć nas książki Janusza Korczaka, dlatego zachęcam nie tylko obecnych, ale także przyszłych rodziców, pedagogów oraz osoby, które po prostu lubią dzieci do ich przeczytania. Z pewnością pomogą nam one zrozumieć te młode istoty i tym samym zacieśnić nasze relacje.

Page 5: The Poland Times Lipiec Sierpień

5publicystyka - świat

EFTAKryzys finansowy który miał początek w 2008 roku dowiódł, iż wszystkie państwa które stosują praktyki ograni-czania wymiany towarowej są bardziej podatne na negatywne skutki załama-

nia. Kryzys uwidocznił również, iż kraje należące od obszarów wolnego handlu i unii celnej lepiej sobie radzą w pokonywaniu trudności gospodar-czych.

W ostatnim czasie wiele się słyszy z ust polityków unijnych o konieczności dalszej integracji, zacieśniania współ-pracy gospodarczej, unii bankowej, wzmacnianiu centralnych organów decyzyjnych jadących stanowić

jednolite jądro zwartej i gotowej na wszelkie przeciwności, nowej, lepszej Unii Europejskiej. Powstaje tylko pytanie czy konieczne było powoływa-nie często ociężale funkcjonującego, wiecznie skłóconego biurokratycznego molocha, niezdolnego do szybkiego reagowanie na zagrożenia i kryzysy przed jakim staje ta organizacja. Czy dla zaprowadzenia pełnej swobody w handlu, obrocie towarowym, przepły-wie usług i ludzi niezbędna jest potężna instytucja polityczna oparta na central-nym planowaniu i coraz to nowych quasi planach gospodarczych w postaci budżetów unijnych.

Przyjrzyjmy się przez chwilę innej organizacji - EFTA – Europejskiemu Stowarzyszeniu Wolnego Handlu. Należą do niej Norwegia, Islandia, Szwajcaria i Lichtenstein. Stowarzy-szenie powstało z zamiarem konkuro-

wania z ewoluującymi i zacieśniający-mi współprace Wspólnotami Europej-skimi, które z czasem wchłaniały poszczególnych członków EFTA. Pomimo, iż stowarzyszenie ostatecznie utraciło większość członków, w tym zwłaszcza członków – sygnatariuszy to pozostaje swoistą alternatywną wizją wymiany handlowej pomiędzy państwami, stojąc w wyraźnym kontra-ście do Unii Europejskiej. Wszystkie państwa EFTA charakteryzują się zdecydowanie wyższym poziomem zamożność niż średni poziom w Unii Europejskiej. Również dochód na poszczególnych mieszkańców państw członkowskich stowarzyszenia znaczą-co przekracza ten unijny.

Na poziomie rozważań i futurologii można zastanawiać się co by było gdyby zamiast Unii Europejskiej Europę zdominowało Europejskie

Stowarzyszenie Wolnego Handlu. Z pewnością wpłynęło by to na poprawę efektywności gospodarczej państw, mocniej stymulowało wymianę handlową, wpłynęło na poprawę konkurencyjności europy, oraz sprzyja-ło powstaniu realnego wolnego rynku. EFTA jest bowiem wolna od aparatu biurokratycznego UE, oraz co być może jest najistotniejsze, w stowarzy-szenie nie było by sterowane poprzez interesy polityków z szeregu państw, chcących przekształcić organizację w narzędzie do realizacji własnych ideologii.

Jedno jest jednak pewne. Kraje należą-ce do EFTA, są jednymi z najzamoż-niejszych na świecie, rozwijają się dynamicznie oraz nie są dręczone przez przeciągające się coraz to nowe kryzysy gospodarcze.

MateuszPiłkadoktorant AP w Krakowie

www.ThePolandTimes.comThe Poland Times

Kącik monarchistyczny

Minęło ponad trzysta lat odkąd Polska miała legalnego monarchę i ponad dwieście od detronizacji Romanowów, a cały czas ktoś w polityce myśli o przywróceniu monarchii. I bardzo dobrze, bo to wspaniały ustrój. Jeden z niszowych, monarchistycznych pomysłów wyszedł od posła Platformy Obywatelskiej, Jacka Żalka. Stwierdził on, że dobrym kandydatem na polski tron byłby urzędujący prezydent Bronisław Komorowski. Pomysł to, w opinii wielu, kuriozalny, ale dobrze na jego przykładzie widać czemu monar-cha lepszy jest od prezydenta.

Głównym plusem monarchii, który miał na względzie pan poseł Żalek, był

fakt, że monarchia jest zazwyczaj tańsza, gdyż nie trzeba raz na cztery lata finansować kosztownych wyborów z kieszeni podatnika. Uważał również, że musi to być ktoś, do kogo społeczeń-stwo ma zaufanie. Bronisław Komo-rowski znajduje się na szczycie wyników badań sondujących zaufanie społeczne do polityków. Tutaj kluczo-wym słowem jest „polityk”. Bo sondaże nie są ważne, gdy pomyślimy, jak na przygotowania do koronacji zareagowaliby polityczni przeciwnicy pana prezydenta. Czy jesteśmy w stanie wyobrazić sobie burzę, która miałaby wówczas miejsce. Czy, znając poziom sporu, jaki zwykli wieźć nasi demokratyczni politycy, jesteśmy w stanie przewidzieć, ile szlamu zostało-by wylane na naszego przyszłego monarchę? Czy z burzy tej i szlamu tego wzniósłby się w końcu władca, który potrafiłby zjednoczyć wszystkich Polaków i stać się ich nowym symbo-lem? Śmiem twierdzić, że nie.

Tutaj monarcha ma wyraźną przewagę nad prezydentem. Jego zadaniem jest reprezentować cały naród. O wiele prościej osiągnąć to, gdy nie ma się za sobą kampanii politycznej, w której i ostateczny zwycięzca wiesza psy na swoich konkurentach, a konkurenci ci wcale mu w tym nie ustępują. Władza w demokracji rodzi się ze sporu, więc siłą rzeczy prezydent jednoczy maksy-malnie połowę społeczeństwa, którą udało mu się zjednać. Drugą połowę zwykle drastycznie do siebie zraził. Władza królewska przechodzi z jednego sprawującego ją człowieka na drugiego w pokoju. Syn by otrzymać koronę nie musi przecież rozpętać burzy medialnej przeciwko ojcu. Relacja syn — ojciec też nie pozostaje tu bez znaczenia. W obecnych realiach możemy zaobserwować proces, w którym nowy prezydent, zaraz po objęciu urzędu, stara się zdyskredyto-wać swojego poprzednika w oczach społeczeństwa. Często zdarza mu się przy tym zaprzepaścić to, o co poprzed-nik jego walczył, bo ma on już inne pomysły. Możemy też domyślać się, że

chętnie zastawiłby jakąś pułapkę na swojego następcę, który zwykle wywo-dzi się już z innej opcji politycznej. Jak przyjemnie patrzyłoby się byłemu prezydentowi na swojego następcę--oponenta, który natknął się niespodzia-nie na trudną sprawę i sonarze jego lecą na łeb, na szyję, bo biedak nie może sobie z nią poradzić. Czy król próbował będzie zdyskredyto-wać dokonania swojego poprzednika? Nie, gdyż jest jego synem i dziedzicem. Czy będzie zastawiał polityczne sidła na następcę? Nie, bo będzie nim jego potomek. Troska o państwo, jaką wykazują monarchowie, idzie w parze z troską o rodzinę. Głównym minusem Bronisława Komo-rowskiego jako kandydata na polski tron jest właśnie to uwikłanie w bezpardonową walkę o bieżące korzyści demokratycznej polityki. Gdyby nie ono — nie byłby takim złym kandydatem. Posiada tytuł hrabiowski, co prawda nadanym przez austriackich i rosyjskich zaborców, ale coś tam jest. Posiada rodzinne koneksje z innymi

rodami panującymi. Trzeba by, co prawda, postawić przy nim sztab ludzi, którzy staraliby się wyeliminować możliwość popełniania słynnych gaf prezydenckich. Piękno monarchii polega również na tym, że dokładnie wiedzielibyśmy, kto byłby następcą jego wysokości i od razu można by następcę tego poddać gruntownej edukacji, w zakresie protokołu dyplomatycznego i kierowania państwem. W ciągu trzech pokoleń mielibyśmy już bardzo dobrą monar-chię. Kończąc rozważania nad pomysłem pana posła Jacka Żalka: Wspaniale, że wśród współczesnych, polskich polityków jest jeszcze żywy duch monarchizmu. Wspaniale, że o nim, od czasu do czasu, mówią. I za razem bardzo źle, że myślą, iż tron jest miejscem dla demokratycznego polityka. Zawikłanie w walkę partyjną jest jedną z nie wielu rzeczy, która absolutnie uniemożliwia godne sprawowanie funkcji królewskiej.

MichałMrózTowarzystwo monarchistyczne

Page 6: The Poland Times Lipiec Sierpień

6 kresy

Panslawizm i słowianofilstwo, a polskie koncepcje polityczne w XIX w. Część 1

Przeciętny student wraca z nocnej zmiany jak zawsze zmęczony. Szósta rano, niedziela. O tej porze przejście podziemne w centrum jest niemal puste. W tym skupisku pieszych – otoczony niezliczoną ilością twarzy, mieszanką kultur i ras – ciągle słyszy języki obce i lekko zmodyfikowany polski. Z mocnym wschodnim akcentem. Pewien gość właśnie zapytał go, czy z Kartą Polaka jest uprawniony do ulgi w ZTM. „Chyba tak” – odparł, zastanawiając się, ilu cudzoziemców bez korzeni polskich otrzymuje taki dokument, ażeby mieć np. tańszy przejazd transpor-tem. Są oczywiście przyczyny o wiele poważniejsze: biznes za granicą, praca, w końcu obywatel-stwo. O tym „The Poland Times”

opowie poniżej.

Na Kresach coraz częściej ubiegają się o Kartę Polaka osoby, które na co dzień nie przyznają się do polskości, a nawet te, które z polskością w ogóle nie są związane. W Internecie pojawiają się ogłoszenia firm, które proponują „pomoc” w jej uzyskaniu. „I takich firm jest naprawdę mnóstwo” – podkreśla Konsul Generalny RP we Lwowie Jarosław Drozd.

Nagminnie przekraczane są upraw-nienia przez działaczy organizacji polonijnych na Ukrainie. Mają oni szerokie pole do popisu: gdy nie ma możliwości dowiedzenia związków z Polską, jednym z warunków niezbędnych do przyznania Karty jest opinia organizacji polonijnej potwierdzająca zaangażowanie w jej działalność. Często prezesi niektó-rych organizacji wykorzystują swoje uprawnienia celem uzyskania korzy-ści majątkowych. Za odpowiednią

opłatą wystawiają potwierdzenia osobom nie mającym żadnych związków z Polską, kompletnie nie znającym języka polskiego.

Istniejąca od 2008 roku Karta Polaka przyznawana jest obywatelom państw byłego Związku Radzieckie-go, którzy deklarują przynależność do Narodu Polskiego. Skupiając się na pozytywnych aspektach, warto przede wszystkim wspomnieć o jej materialnych korzyściach. Doku-ment ten pozwala na bezpłatne ubieganie się o wizę, prawo do legalnej pracy w Polsce, na prowa-dzenie działalności gospodarczej oraz na studiowanie na takich samych zasadach jak obywatele polscy. Oprócz tego posiadacze Karty mają 37-procentową (!) ulgę na przejazdy środkami publicznego transportu oraz mniej popularne wśród współczesnej młodzieży, ale aktualne – darmowy wstęp do muzeów. Biorąc pod uwagę sentyment obywateli RP do Kresów Południowo-Wschodnich, jak się powie, że się ma Kartę, to można posłuchać ciekawych opowieści w środkach lokomocji o babciach i

dziadkach ze Lwowa, czy Grodna, którzy zostawili tam swoje najlepsze wspomnienia.

W przeciwieństwie do Ukrainy na Litwie Karta Polaka nie jest takim atrakcyjnym dokumentem. Jest raczej symbolicznym dowodem przynależności do narodu polskiego. Chociaż ten symbolizm ma i swoje konsekwencje. Na przykład Polacy – urzędnicy zazwyczaj oskarżani są o nielojalność na rzecz państwa litewskiego. To, co dla obywatela Ukrainy jest korzyścią, ułatwiającą przekroczenie granicy, dla obywatela Litwy się nie liczy, ponieważ i tak korzysta z praw Unii Europejskiej. Tak więc „walor graniczny” ma istotne znaczenie. Czy więc uprosz-czenie uzyskania wizy przez obywa-teli Ukrainy może powstrzymać „biznes” Kartami Polaka?

Co dotyczy ostatnich wiadomości, MSZ zapowiada, że okres potrzebny do uzyskania obywatelstwa przez posiadaczy Karty Polaka zostanie skrócony do dwóch lat. Każdy kresowy mieszkaniec z Kartą Polaka marzy o możliwości uzyskania

polskiego obywatelstwa, podobnie jak mieszkańcy Zakarpacia otrzymu-ją dziś obywatelstwo węgierskie – niedługo zostaną w pełni zadowoleni z posiadania owego dokumentu.

Napływ robotników i studentów z terenów wschodnich angażuje znane firmy do podjęcia ambitnych decyzji. Dramatyczne wydarzenia na Ukrainie budzą współczucie i odruch solidarności. O losy swoich bliskich po wschodniej stronie granicy niepo-koi się bardzo wielu Polaków oraz Ukraińców mieszkających i pracują-cych w Polsce. Aby ułatwić im kontakt z krewnymi i przyjaciółmi, Orange obniża ceny połączeń z Ukrainą w najpopularniejszych ofertach na kartę do 19 groszy za minutę.

Tak wyglądają skutki fałszowania dokumentów potwierdzających polskie pochodzenie. Władza jakoś łagodnie reaguje na podobne rzeczy – a nawet wprowadza dodatkowe ulgi. Dziwnie to się toczy. Mimo tego obcokrajowcy są zadowoleni.

www.ThePolandTimes.com The Poland Times

Cena pochodzenia

Mimo wyraźnie antypolskiego charakteru panslawizmu znalazł on zwolenników także i w Polsce. Zainteresowali się nim np. nieliczni konserwatyści, którzy w odrodzeniu Słowiańszczyzny pod egidą Rosji widzieli ochronę przed idącymi z Europy Zachodniej siłami rewolu-cyjnymi. Na takich właśnie pozycjach stał choćby Walery Wielo-głowski (1805-1865), organicznik, ultramontanin, „brat zewnętrzny” Zgromadzenia Zmartwychwstańców. W latach sześćdziesiątych XIX w. wydawał on pismo „Ognisko”, w którym ukazywał panslawizm jako lepszą alternatywę w stosunku do katastrofy, jaką ściągają na Polskę inicjatorzy bezmyślnych powstań. Zapominając jednak o przestrogach innego ultramontanina i „brata zewnętrznego” Zmartwychwstań-ców, Jana Koźmiana (1814-1877), który kilkanaście lat wcześniej w eseju „Dwa bałwochwalstwa w Polsce niebezpieczne” (1849) dowo-dził, iż „bałwochwalstwo słowiań-skiej idei” prowadzi do tego samego, co „bałwochwalstwo rewolucji”, czyli do zatracenia ducha narodu. Taka opinię potwierdza także Tadeusz Grużewski (1870-1938), członek Ligi Narodowej i Stronnic-twa Narodowo-Demokratycznego oraz publicysta „Przeglądu Wszech-polskiego”, pisząc w 1908 r. na

łamach „Votum Separatum” (antyro-syjskiego pisma drukowanego w Petersburgu przez Władysława Studnickiego): „Panslawizm to nie jest wcale stara ugoda, to nie reduk-cja aspiracji narodowych do legalnych ram danego ustroju, to coś znacznie głębszego i zasadniczego. To podporządkowanie poczucia narodowego poczuciu plemiennemu, to nie początek końca, ale sam koniec zbiorowej samowiedzy narodu historycznego. To degradacja narodu do stanowiska szczepu słowiańskiego”.

Najbardziej antypolskie stanowisko wśród panslawistów zajmował Iwan Aksakow. Dowodził on w swoich pismach, że kwestia polska stanowi kluczowy problem w polityce wewnętrznej i zewnętrznej Rosji. Jednak jego poglądy ulegały ciągłej ewolucji i choć nabierały charakteru coraz bardziej szowinistycznego, to w okresie przed Powstaniem Stycz-niowym dopuszczał on istnienia autonomii kulturalnej dla Królestwa Polskiego. Odrzucał jedynie polskie pretensje do guberni zachodnich, czyli Litwy i Rusi, uznając je za anachroniczne, niesprawiedliwe i służące interesom nielicznej szlachty polskiej. To złagodzenie stanowiska było pokłosiem zmiany koncepcji podejścia do kwestii polskiej, jaka uformowała się wraz mianowaniem na Namiestnika Królestwa Polskiego Wielkiego Księcia Konstantego Romanowa, będącego pod wpływem umiarkowanych zwolenników panslawizmu oraz koncepcji Polski realizowanej przez Aleksandra

hrabiego Wielopolskiego. Wykre-ował się wtedy swoisty „sojusz” w ramach koncepcji pewnej formy autonomii Królestwa Polskiego w ramach Imperium Rosyjskiego, który zdawał się w oczach panslawistów rozszerzać ich koncepcję wspólnoty słowiańskiej pod carskim berłem także i na trudny obszar Polski.

Aleksander hrabia Wielopolski (1803 - 1877) już w 1846 r. wyarty-kułował swoją koncepcję polityczną, pisząc „List szlachcica polskiego do ks. Metternich”, w którym postulo-wał oparcie się Polski o Imperium Rosyjskie (przeciw Prusom i Austrii). Kontynuując ten kierunek, w 1848 r. współorganizował galicyj-skie stronnictwo konserwatywne oraz uczestniczył w kongresie słowiańskim w Pradze. 27 marca 1861 został mianowany dyrektorem głównym prezydującym Komisji Rządowej Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego. Na tym stanowisku ukrócił samowolę urzęd-ników carskich, zastępował ich Polakami, a także opracował plan pomnożenia liczby szkół elementar-nych i średnich. Ważnym sprzymie-rzeńcem dla Wielopolskiego w jego działaniach był w jakimś sensie brat cara Aleksandra II, Wielki Książe Konstanty Mikołajewicz Romanow (1827 - 1892), który już od 1860 r., kiedy został przewodniczącym komitetu ds. włościan, zaangażował się w prace przy projektach wielu liberalnych reform, np. zniesienia poddaństwa, uwłaszczenia chłopów, reformy sądownictwa, zniesienia kar cielesnych itp. Był nawet autorem

projektu wprowadzenia przedstawi-cielstwa obywateli z wyboru do Rady Państwa. Z tych względów oraz dobrych kontaktów w środowi-sku umiarkowanych panslawistów Konstanty stawał się idealnym realizatorem ich projektów. Kiedy w 1862 r. został mianowany namiestni-kiem Królestwa Polskiego wprowa-dził autonomię Królestwa oraz powoływał Polaków na stanowiska gubernatorów cywilnych. Wielopol-ski już wcześniej przywrócił zaś Radę Stanu Królestwa Polskiego i wprowadził reformy porządkujące system administracji. Jednak pokłó-cony z rewolucyjnymi kręgami polskimi, jak też niechętnymi Polakom władzami rosyjskim w Warszawie musiał w 1861 r. wyjechać do Petersburga. Tam zyskał stosowną protekcję dla swoich koncepcji i wrócił do Warsza-wy w czerwcu 1862 r., jako naczel-nik rządu cywilnego Królestwa Polskiego. Niestety dla Wielopol-skiego i rosyjskich panslawistów sytuacja zaczęła się odwracać. 3 lipca 1862 czeladnik krawiecki Ludwik Jaroszyński strzelił do wielkiego księcia Konstantego, a 7 i 15 sierpnia 1862 roku Ludwik Ryll i Jan Rzońca próbowali dokonać zamachu na Wielopolskiego. W tej sytuacji zaniepokojone grożącą konfrontacją zbrojną stronnictwo białych zaproponowało jeszcze Wielopolskiemu współpracę, ten jednak odmówił i 1863 r. dla powstrzymania działań konspiracyj-nych zmierzających do powstania zarządził tzw. brankę. W odpowiedzi opozycja zadecydowała o rozpoczę-

ciu powstania. Wielopolski był przekonany, że powstanie uda się stłumić w ciągu kilku tygodni i można będzie powrócić do dzieła reform. Jednak wobec niepowodzeń w walce z nastrojami rewolucyjnymi utracił zaufanie cara i otrzymał dymisję ze stanowiska. W lipcu 1863 r. opuścił Warszawę. Uprzedzony do polityków polskich i rosyjskich oraz do społeczeństwa polskiego resztę życia spędził w Dreźnie. W tym samym czasie zakończyła się także misja Wielkiego Księcia Konstante-go, który w sierpniu 1863 r. złożył rezygnację, a z końcem października został odwołany do Petersburga.

Wybuch powstania styczniowego pogrzebał koncepcję oddolnego budowania Polski w ramach pansło-wiańskiego imperium Romanowów. Posłużył także za idealne potwier-dzenie zarzutów przeciw Polsce i zachęcił Rosjan do układania mniej lub bardziej wymyślnych uzasadnień dla zdecydowanego rozwiązania kwestii polskiej. Wielopolski zaś stał się postacią tragiczną i kontrowersyj-ną. Tym samym upadła chyba najbar-dziej kompleksowa próba wciągnię-cia Polaków w orbitę panslawizmu. Polska pozostała w orbicie świata łacińskiego, ale też straciła na dłuższy czas ważną możliwość organicznej odbudowy strukturalno--społecznej w ramach zaboru rosyjskiego.

dr BartoszJózwiakUniwersytetGdański

Anna MariaPaszkowskaKurier GalicyjskiRadio Lwów

Page 7: The Poland Times Lipiec Sierpień

The Poland Times 7Comiesięczny wywiad polityczny

polityka www.ThePolandTimes.com

1. Ostatnimi czasy największym wydarzeniem politycznym w Polsce jest tzw. „afera taśmowa”. Przyglądając się jej zza oceanu może śmieszyć przede wszystkim jedno. Organy ścigania nie przesłuchują zamieszanych w aferę ministrów tylko skupiają się na łapaniu osób „odpowiedzial-nych” za ujawnienie taśm. Czy to nie jakaś patologia?

A. Górski: Afera taśmowa to jest całkowita kompromitacja władzy i służb. Najpierw ministrowie dają się nagrać w restauracjach, jak małe dzieci. A służby nie chronią najważ-niejszych osób w państwie. Podczas tych spotkań ludzie władzy mówią rzeczy tak kompromitujące, językiem tak skandalicznym, że natychmiast powinni podać się do domisji lub zostać zdymisjonowani. Nie ma czegoś takiego, jak prywatne rozmowy ministrów czy szefa NBP, który w rozmowie proponuje zmianę ministra finansów w zamian za wsparcie budżetu państwa. Następ-nie służby wkraczają do redakcji tygodnika, by odzyskać taśmy z nagraniami, zapominając, że jest coś takiego jak nadzwyczajny status mediów i ochrona źródeł informacji. I oczywiście wychodzą z niczym, co jest jeszcze bardziej kompromitują-ce. Generalnie afera taśmowa odsłoniła patologie władzy, pokaza-ła, jak władza oszukuje obywateli i jak działa nie dla dobra państwa, tylko w interesie rządzącej PO.

A. Dziambor: Jest coś nienormalne-go w tym, że wszyscy wszystkich podsłuchują. Kiedyś była to domena służb specjalnych, naszych albo obcych. Tyle tylko, że kolekcje nagrań trzymało się po to aby kogoś szantażować albo złapać na przestęp-stwie, a w tym przypadku mamy do czynienia z nagraniami mającymi ośmieszyć rządzących i pokazać tzw. „kuchnię polityczną”. Dowiedzieli-śmy się kto kogo nie lubi, jakiego języka używają na co dzień Ci, których postrzegamy za wyjątkowo kulturalnych i jak przepycha się ustawy. Ludzie nie powinni wiedzieć jak się robi kiełbasę i politykę! Z małymi wyjątkami, jak np. słowa Sławomira Nowaka, nie ma tam nic co powinna badać prokuratura. Dojście do tych, którzy zdecydowali

się na tak długo prowadzoną i staran-nie przygotowaną akcję przeciwko rządowi, wydaje się być konieczne. W przeciwnym wypadku dojdziemy do absurdalnej sytuacji, w której nikt z nikim nie będzie mógł bezpiecznie rozmawiać.

2. Przechodząc do ich treści, czy uważa Pan podobnie jak minister Sienkiewicz, że „Polska istnieje już tylko w teorii”?

A. Górski: To twierdzenie jest bulwersujące, szczególnie w ustach ministra spraw wewnętrznych, który musi widzieć rozkład państwa pod tymi rządami, zawłaszczanie instytu-cji państwa przez PO, swoiste ich "prywatyzowanie". Może mieć też na myśli to, że wobec procesów zachodzących w Unii Europejskiej Polski jest coraz mniej. Ale mnie zastanawia w tej chwili co innego. Tusk twierdzi, że podsłuchy to atak na państwo, na Polskę. Niech polity-cy PO zdecydują się, czy państwo nie istnieje, jak powiedział Sienkiewicz, czy jest prowadzony atak na państwo. Oczywiście Tusk naduży-wa słowa "państwo". Podsłuchy to nie jest atak na państwo, a jedynie na ten konkretny rząd. Upadek rządu nie będzie oznaczał upadku państwa, a wręcz przeciwnie - ratunek dla państwa, które jest drenowane przez ten rząd, instrumentalnie traktowane przez PO. Prawo i Sprawiedliwość zrobi wszystko, aby obalić ten szkodliwy rząd, aby powstrzymać postępujący upadek autorytetu Polski na arenie międzynarodowej.

A. Dziambor: To zdanie wyrwane z kontekstu rzeczywiście brzmi skandalicznie, szczególnie z ust ministra. Ja bym powiedział, że państwo źle funkcjonuje, bo zamiast rezygnować z finansowego kontrolo-wania swoich obywateli, wprowadza co chwilę jakieś nowe prawa i ograniczenia. Bezsilność Państwa wobec konieczności podejmowania odważnych kroków postrzegam jako ostateczny dowód na to, że żaden rząd w tym ustroju nie jest w stanie mądrze rządzić. Dlatego ustrój należy zmienić, a ludziom na czele albo wytłumaczyć jak mają skutecz-nie zarządzać, albo ich wymienić.

3. Kilka lat temu podobna afera wybuchła u naszych węgierskich Bratanków. Czy przewiduje Pan podobny scenariusz nad Wisłą jaki zaistniał nad Dunajem, czyli obale-nie rządu i ponad 80% w następ-nych wyborach dla opozycji?

A. Górski: Tusk twierdził na począt-ku, oceniając nagrania, że sprawa jest poważna i jej nie bagatelizuje. Teraz, zgodnie z sugestiami piarow-ców, bagatelizuje je całkowicie. Bezczelnie mówi: "Polacy, nic się

nie stało". Mówi nawet więcej, że te skandaliczne rozmowy to przejaw atriotyzmu jego ministrów. Wydaje mu się, że ludzie są idiotami, że można Polakom wszystko wmówić. Tusk nie ma za grosz honoru, sam nie poda się do dymisji, ale też nie boi się odwołania, bo ma zapewnione poparcie posłów koalicji PO i PSL, co daje mu stabilną większość. Dlatego obawiam się, że na scena-riusz węgierski musimy poczekać do wyborów w przewidzianym terminie. Mam nadzieję, że wówczas nie sprawdzi się powiedzenie, że Polacy mają krótką pamięć i PO poniesie totalną, zasłużoną klęskę, z której już się nie podniesie.

A. Dziambor: Partia rządząca zdecydowanie zbliża się do zakoń-czenia swojej misji, ale nie sądzę aby było aż tak pięknie jak na Węgrzech. Polacy mają problem z głosowaniem i przenoszeniem swoich sympatii, po tym jak przez ostatnie 10 lat wszędzie ładowano im do głowy, że można być tylko za PO albo za PiS i że te dwie ekipy różnią się wszyst-kim i się nienawidzą. Prawda jest oczywiście zupełnie inna, ale co innego prawda, a co innego w co ludzie wierzą. Czas pokaże, do wyborów mamy ponad rok.

4. W czerwcu prezydent USA Barack Obama odwiedził nasz kraj. Czy z tej wizyty może wynik-nąć coś dobrego dla naszego kraju, czy jest to kolejna wizyta typu „poklepania wasali”?

A. Górski: Wizyta prezydenta Baracka Obamy w Polsce od samego początku miała charakter kurtuazyj-ny. Nie należało oczekiwać żadnych konkretnych deklaracji. Jeśli padła z ust prezydenta Obamy zapowiedź dalszego wsparcia militarnego, to należy pamiętać, że będzie miała ona wymiar jedynie symboliczny. Inna rzecz, że biorąc pod uwagę interesy amerykańskie na świecie, głównie na Bliskim Wschodzie, trudno sobie wyobrazić znacząco większą, militarną obecność USA w Polsce,

co wywołałoby negatywną reakcję Rosji. Partnerem Polski jeśli chodzi o gwarancje bezpieczeństwa jest raczej NATO niż USA, choć to nasz największy sojusznik. Tylko pojawia się pytanie, jakby administracja amerykańska obozu demokratów zachowała się podczas realnego konfliktu na granicy Polski. W przypadku konfliktu na Ukrainie skończyło się na ostrych słowach, ale tylko na słowach. W tym kontekście pytam, odwołując się do niedawnej "nagranej" wypowiedzi ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego: czy nic nie wart jest ten sojusz i tylko stwarza złudne pozory bezpieczeństwa? Pytanie zostawiam bez odpowiedzi.

A. Dziambor: Nie widzę konkretów po tej wizycie, a więc pozwolę sobie postrzegać tę wizytę jedynie jako sygnał dla naszych polityków, że wszystko jest ok. – Waszyngton patrzy i widzi problemy Europy, może się włączymy, a może nie. Takie nieznaczące wizyty są oczywi-ście potrzebne, ale nie należy przypi-sywać im za każdym razem tak wielkiej wagi.

5. W Iraku po 11 latach od wojny, w której to wyniku wojska amery-kańskie rozpoczeły wieloletnią okupację tego kraju wybuchło ogromne powstanie. Co ciekawe mało się o nim mówi w mediach, a powstańcy są określani mianem terrorystów. Czy mamy tutaj do czynienia z jawną hipokryzją, gdzie przeciwnicy USA to terrory-ści, a ich sojusznicy zwani byliby powstańcami jak to miało miejsce niedawno w Syrii?

A. Górski: W samym pytaniu jest już postawiona teza. Ja sprawę widzę nieco inaczej. Przede wszystkim z punktu widzenia oficjalnych, legalnych władz w Bagdadzie powstańcy z samozwańczej armii Islamskiego Państwa Iraku i Lewan-tu to rebelianci, a ich działania mają charakter terrorystyczny. Zresztą wobec ludności są takie dość często.

Należy pamiętać, że jest to konflikt między sunnickimi dżihadystami a rządzącymi Irakiem szyitami. Nieza-leżnie od tego, jak oceniamy rządy szyitów i ich współpracę z USA, zwycięstwo ortodoksyjnych islami-stów spowoduje powstanie oficjalnej bazy dla islamskiego światowego terroryzmu. Nie jest to w interesie ani USA, ani Europy, ani pobliskiego Iranu. Już wiemy, że poza próbami mediacji ze strony amerykańskiej nie będzie interwencji zbrojnej USA na rzecz obecnego rządu. Takiej ewentualnej interwencji sprzeciwił się Iran i wydaje się, że klucz do zakończenia tego konfliktu jest w tym kraju. Jednak raczej szykuje nam się dalsza destabilizacja na Bliskim Wschodzie, co oczywiście niepokoi Izrael, którego przyszłość i byt polityczny może w dłuższej perspek-tywie czasowej stanąć pod znakiem zapytania.

[email protected]

A. Dziambor: USA zbyt długo funkcjonuje jako strażnik pokoju na świecie. Zmęczenie taką postawą pojawia się, gdy okazuje się, że kraj, któremu właśnie siłowo wprowadzo-no „demokrację”, jest gotowy nie przyjąć woli swojego wybawcy. W tej chwili najgorsze co może przyda-rzyć się Stanom to udowodniony brak skuteczności, stąd nie ma się co dziwić, że oficjalne określenia są nacechowane polityczną wolą tych, którzy je relacjonują.

[email protected]

Page 8: The Poland Times Lipiec Sierpień

8 temat numeruwww.ThePolandTimes.com The Poland Times

Wojna secesyjna z innej perspektywy

Niezbyt często spotykamy się z wydarzeniem historycznym, które budziłoby tak zróżnicowane emocje w jego ocenie. Owiane tajemnicą bądź historyczną ignorancją, związa-ną z forsowaniem odgórnie określo-nej polityki dziejowej, stanowi podstawowy fundament przeszłości Stanów Zjednoczonych. Wojna Secesyjna jest do dziś wyznaczni-kiem dwóch różnych interpretacji wizji państwa i roli społeczeństwa w nim funkcjonującym. Dwie strony konfliktu wyznaczyły odpowiednią dla siebie gamę wartości, o których słuszność trzeba było zawalczyć argumentem siły.

Warto jednak zacząć od odrzucenia powszechnej interpretacji Civil War. Konflikt z 1861 roku trzeba poddać historycznym faktom bez zbędnych, de facto propagandowych, naleciało-ści. Ich odrzucenie jest niezbędne do merytorycznego zauważenia szeregu zjawisk wpływających na całościo-wy obraz konfliktu zbrojnego. Przygodę z wojną secesyjną należy rozpocząć od przeanalizowania szerszego spectrum przyczyn, które to złożyły się na jej wybuch.

Na początku lat sześćdziesiątych XIX wieku północ i południe Stanów Zjednoczonych były dwoma całkowicie różnymi regionami. Na Północy dominowały procesy industrializacji i urbanizacji co skutkowało rozwojem przemysłu. Południe było regionem rolniczym, niemniej bardzo ważnym w kontek-ście całej gospodarki Stanów Zjednoczonych. Bawełna, jako dominujący produkt Południa, stanowiła 57% eksportu całego państwa. Z procesów społecznych wynikały również istotne aspekty światopoglądowe, gdzie konserwa-tywne Południe gardziło industrialną i nader modernizującą się Północą, co wpływało na rozwój mentalności mieszkańców obu regionów. Ponadto kolejną kwestią, która według wielu współczesnych historyków, m.in. Andrzeja Chwalby, stanowiła podstawę ideową konfliktu było niewolnictwo. Warto w tym momen-cie podkreślić, iż wbrew powszech-nym opiniom nie stanowiło ono zarzewia sporu. Wojna secesyjna nie toczyła się o niewolnictwo. Była to rzecz marginalna, która dopiero z czasem przybrała na znaczeniu w imię forsowanej polityki historycz-nej mającej na celu zdyskredytować Południowców.

Rzeczywistym powodem secesji

była polityka Waszyngtonu, którą określić można jako zwrot ku większemu centralizmowi tym samym pomniejszającemu rolę władz stanowych. Konkretyzując – chodziło o taryfy celne. Północ chciała wspomagać rozwijający się przemysł za pomocą ceł ochronnych. Zmuszało to Południe do płacenia więcej za produkty przy jednocze-snym zwiększeniu stawki podatko-wej celem finansowania rządu centralnego. Ponadto stany Południowe obawiały się, że wprowadzenie ceł spowoduje, że Europa zarządzi cło m.in. na bawełnę co znacząco uderzałoby w rozwój ich gospodarki.

Odważna publikacja Charlesa Adamsa „When in the Course of

Human Events: Arguing the Case for Southern Seccesion” ukazała całościową genezę wojny opierając się na szerokiej bazie źródłowej przez co wielu współczesnych mieszkańców U.S.A. zrewidowało swój stosunek do genezy konfliktu. Adams podkreślił, że zarówno liderzy Północy, jak i Południa kłamali powołując się na niewolnic-two jako powód do wojny. Północni przywódcy szukali moralnego pretekstu do agresywnej wojny, podczas gdy mieszkańcy Południa potrzebowali bardziej konkretnego zagrożenia niż północne cła, aby uzasadnić swą polityczną niezależ-ność. Była to retoryka przeznaczona dla masowej konsumpcji. Nawet Karol Marks, odnosząc się do amery-kańskiego konfliktu, podkreślił, że „Wojna między Północą a Południem jest wojną o taryfy. Wojna nie jest prowadzona w imię żadnej zasady, nie dotyka kwestii niewolnictwa, a w rzeczywistości chodzi wyłącznie o żądzę władzy Północy”.

Warto zastanowić się dlaczego cezurą dla rozpoczęcia konfliktu jest rok 1860. W tym roku na urząd Prezydenta wybrano Abrahama Lincolna, który był zwolennikiem

kreowanej polityki celnej. Przed wojną obiecał on zostawić niewol-nictwo w stanie nienaruszonym, nie będąc tym samym zwolennikiem abolicjonizmu. Dopiero wojna, a raczej jej przebieg, wpłynęły na zmianę postawy prezydenta.

Atmosfera po elekcji Lincolna była napięta. Południowcy wiedzieli, że ich marginalizacja na rzecz Północy w Kongresie może po wyborach przybrać jeszcze skrajniejszy odcień. Wobec tego, 20 grudnia 1860 roku Karolina Południowa, powołując się na konstytucję, wystąpiła z Unii. W ciągu kilku miesięcy podobnie uczyniło 10 kolejnych stanów tworząc tym samym, 4 lutego 1861 roku, Skonfederowane Stany Amery-ki. Prezydentem Konfederatów

został Jefferson Davis rezydujący w Richmond.Przyjęli oni własną konstytucję, która gwarantowała wolnych handel, znosiła prace publiczne i częściowo ograniczała władzę ustawodawczą i wykonawczą. Nie znosiła niewolnic-twa lecz pod tym względem nie różniła się od oryginalnej konstytu-cji, która chroniła prawo do posiada-nia niewolników.

Llewellyn H. Rockwell, historyk zajmujący się wojną secesyjną, zauważył, że Południowa próba dokonania pokojowej secesji spod federalnej kontroli praktycznie nie różniła się niczym od pierwotnej amerykańskiej walki o niepodległość przeciwko Wielkiej Brytanii. Tym samym nie mamy żadnych meryto-rycznych podstaw do twierdzenia, że założenie Konfederacji było zdradą stanu i działaniem wpływającym na szkodę Unii, która to we własnej interpretacji poczytała to bezpośred-nią przyczynę do rozpoczęcia działań wojennych. Kwestia niewolnictwa cały czas pozostawała w tle będąc uzupełnieniem działań poszczegól-nych stron. Niezwykle ciekawym jest ukazanie tego aspektu na przykładzie dowództwa obydwu

kontyngentów. Wojskami Południa dowodził gen. Robert E. Lee, który był abolicjonistą i zwolnił swoich niewolników w czasie trwania konfliktu. Wojska Unii były pod dowództwem gen. Ulysses’a Grant’a, który posiadał niewolników przez całą wojnę a po jej zakończe-niu powiedział ”gdybym uważał, że ta wojna toczyła się o wyzwolenie niewolników, to zrezygnowałbym ze służby wojskowej i zaoferowałbym swoja szablę przeciwnej stronie”. Ukazuje to, jak wspomniałem wcześniej, częściową obojętność i nieistotność niewolnictwa jako ewentualnej genezy wojny. Pierw-szym etapem zmagań była ofensywa wojsk konfederackich. Wojska Karoliny Południowej zaatakowały Fort Sumter powodując wycofywa-

nie się żołnierzy Unii. Następnie pierwsza bitwa pod Bull Run ukazała słabość wojsk Północnych, którzy doznali sromotnej klęski. Dowódz-two Konfederatów związane z wybit-nymi oficerami z West Point niezwy-kle dynamicznie rysowało pierwsze miesiące konfliktu. Wojska Południa były lepiej zorganizowane i spraw-niejsze niż żołnierze Unii. Warto wspomnieć, że Północ otrzymała wsparcie od Rosji, która oficjalnie ogłaszając neutralność dostarczała Jankesom broń i amunicję. Przy jednoczesnym posiadaniu przemysłu zbrojeniowego – potencjał militarny ich wojsk znacząco przewyższał Konfederatów. Ponadto dysponując marynarką wojenną kontrolowali oni akwen atlantycki utrudniając handel Stanom Południowym. Mimo to, Konfederatom ze zmiennym szczęściem udawało się pokonywać wojska Unii. Wobec groźby porażki prezydent Lincoln wydał proklama-cję, w której ogłosił, że jeśli do 1 stycznia 1863 roku stany Konfedera-cji nie powrócą na łono Unii, to wówczas ich niewolnicy otrzymają wolność i będą mogli zaciągać się do armii U.S.A. Spodziewano się negatywnej odpowiedzi co miało oznaczać, że odpowiedzialność za

najbliższe miesiące poniesie Południe. Odpowiedź Prezydenta Daviesa nie pozostawiła żadnych złudzeń. Abraham Lincoln ogłosił akt o zniesieniu niewolnictwa. Dla Południa nie miał on większych reperkusji, gdyż pozostawali oni wciąż poza Unią, natomiast z 4 niewolniczych stanów Północy zgłaszali się niewolnicy chcący wesprzeć armię Stanów Zjednoczo-nych. Okres ten związany był z rosnącą przewagą militarną Unii. Objawem tego stanu rzeczy była między innymi bitwa nad Antietam we wrześniu 1862 roku, którą wojska Konfederatów przegrały co nie oznaczało jednak przerwania działań ofensywnych. W bitwie pod Chancellorsville wojska Konfedera-tów pokonały jednostki Josepha Hookera otwierając sobie drogę na Waszyngton. Planując atak na stolicę doszło do powstrzymania gen. Lee w bitwie pod Gettysburgiem. Trzydnio-wa bitwa w lipcu 1863 roku spowo-dowała pierwszy odwrót Konfedera-tów, stanowiąc moment przełomowy w całym konflikcie. Inicjatywa leżała po stronie gen. Granta. Wojska Północy stosowali taktykę spalonej ziemi powodując upadek morale wojsk konfederackich oraz pojawie-nie się problemu głodu na Południu. Pod koniec 1864 roku wojska Półno-cy podeszły pod stolicę Konfedera-tów – Richmond. Wycofywanie się armii gen. Lee spowodowało, że znaleźli się oni w Wirginii gdzie miało dojść do ostatecznego starcia pod Appomattox. Wojska konfedera-tów zostały jednak otoczone wobec czego podpisały akt kapitulacji 9 kwietnia 1865 roku. Niemniej nie zakończyło to wojny gdyż poszcze-gólne oddziały nadal walczyły w różnych regionach. Ostatni skapitu-lował oddział w Teksasie – 2 czerwca 1865 roku. W drugiej połowie 1865 roku całe Południe zostało zajęte przez wojska Unii i zarządzane było przez gubernatorów wojennych.

Stany Południowe nie zdołały obronić swojej suwerenności. Ludność Południa została zdziesiąt-kowana a ich stany doszczętnie zniszczone dzięki polityce stosowa-nia spalonej ziemi. Elita rządzących w Waszyngtonie, po zabójstwie prezydenta Lincolna, przygotowała XIII poprawkę do konstytucji gdzie zakazano niewolnictwa oraz wystę-powania z Unii pod jakimkolwiek pretekstem. Z kolei XIV poprawka nadawała Murzynom prawa polityczne i wolności obywatelskie. Uczynienie tego aktu było pierw-szym krokiem do budowy powszech-nej postawy jakoby niewolnictwo było główną przyczyną wszczęcia wojny gdzie szlachetna Północ wystawiła pomocną dłoń do uciemię-żonych mieszkańców Południa.

MichałDworskistudentKatolickiegoUniwersytetuLubelskiego

Page 9: The Poland Times Lipiec Sierpień

Wybór Miss The Poland Times!

Page 10: The Poland Times Lipiec Sierpień

10 religia

PRessingPo obejrzeniu kolejnego meczu piłki nożnej, w wykonaniu polskiej reprezentacji, postanowiłem napisać kilka słów o szkodliwości pressingu (w piłce nożnej jest to umiejętność gry z dala od własnego pola karnego, polegająca na agresywnym kryciu zawodników przeciwnej drużyny) w codziennym życiu, w przeciwień-stwie do wielu boiskowych korzyści, wynikających z umiejętnej gry pressingiem. Widząc męczących się piłkarzy, pomyślałem, że w życiu często coś bywa na opak. Na boisku było co prawda widać pressing. Problem polegał na tym, że zamiast w ten sposób grać z przeciwnikiem, polscy piłkarze wywierali pressing na siebie i w efekcie reprezentacja, grająca z większym dystansem, ograła polską drużynę.

W codziennym życiu pressing jest wywieraniem na siebie presji w związku z oczekiwaniem jak najlep-szych efektów własnej pracy i zacho-wań, a to zawsze odcina człowieka od prawdziwego i czystego źródła życia, twórczości i radości działania. Wielu jest przekonanych, że do wszystkich swoich zadań musi przygotowywać się możliwie jak najlepiej. Potrzebuje dużo czasu, zanim zadanie będzie wyglądało tak,

aby byli zadowoleni z efektów.

Wygląda to rozsądnie i etycznie, lecz w ten sposób prawie nigdy nie możemy skończyć pracy i tracimy przy tym radość życia i działania. Nie mamy wówczas żadnej satysfak-cji z bycia kreatywnym i szukania nowych rozwiązań oraz możliwości, wykonując swoje zajęcia. Chodzi

więc o to, aby w pewnym momencie umieć sobie zdecydowanie powie-dzieć: „Dość. Już wystarczająco dużo czasu, sił i zdolności poświęci-łem na przygotowanie się do zadania i nadszedł czas realizacji”.

Skąd pochodzi ta presja, aby wyko-nywać wszystko możliwie jak najlepiej? Kto wywiera na nas taką

presję? Często wymawiamy się i winą obarczamy tych, którzy zlecają nam zadania. Wskazujemy na rodziców, nauczycieli, pracodaw-ców, itp. Jednak mnie to nie przeko-nuje. Ostatecznie każdy sam wywie-ra na siebie presję i ugina przed różnymi wyobrażeniami oraz roszczeniami, pochodzącymi z nas samych bądź czasem rzeczywiście z oczekiwań innych. Mamy wtedy prawo powiedzieć: „Nie muszę spełniać wszystkich oczekiwań Inni mogą wyrażać swoje oczekiwania, ale ja jestem wolny i to ode mnie zależy, czy na nie odpowiem”.

W takiej sytuacji jest na przykład wielu księży Przed każdym kazaniem wywierają na siebie presję, ponieważ chcą koniecznie kierować się wszystkimi oczekiwaniami słuchaczy. Jedni chcą przemawiać do ludzi wykształconych, inni do prostych. Niektórzy chcą trafić szczególnie do młodych i szukają na siłę niekonwencjonalnego oraz

nowoczesnego języka. Tylko, czy nie tworzą sobie nieprawdziwych wyobrażeń o słuchaczach? Jestem przekonany, że tworzą sobie obrazy zamiast skoncentrować się na konkretnych słuchaczach i mówić im o tym, co poruszyło ich własne serce. Często jest to poprzeczka własnych zamiarów i celów, która każe im robić coś szczególnego. Tymczasem słuchacze natychmiast zauważają, czy kaznodzieja chce zrealizować jakąś wizję, która nie ma żadnego związku z ich życiem, czy też jest autentycznym mówcą Ewangelii, przepuszczalnym dla działania Ducha Świętego.

To samo można zauważyć u pozosta-łych ludzi, zajmujących publiczne stanowiska: u polityków, przywód-ców, ale też sprzedawców i róż¬nych przedstawicieli handlowych. Wśród nich można spotkać wielu, którzy żyją pod presją. Widać po nich, że bardzo przejęli się tym, aby jak najlepiej wypaść przed innymi. Wtedy jednak nie są sobą, nie są

autentyczni, nie czerpią z prawdzi-wych źródeł życia i twórczości. Wywierając na siebie presję osiąga-nia jak najlepszych efektów są tylko aktorami, starającymi się dobrze odegrać swoją rolę. Tracą dużo energii, z której jest mało efektów, jak miało to miejsce na boisku, ponieważ koncentrują się na prawi-dłowej prezentacji, a nie na prawi-dłowej relacji do samych siebie.

Politycy chcą mieć możliwie jak najlepsze słupki popularności, przed-stawiciele handlowi jak największy utarg, dlatego starają się efektyw¬nie reklamować siebie, logo partii, produkty swojej marki, ale tracą przy tym swoją indywidualną i niepowta-rzalną osobowość, wewnętrzny spokój i radość życia. Zamiast artystycznie tworzyć świat, wywiera-ją na siebie presję i niszczą w sobie twórczego ducha. Nie pamiętają albo nie wiedzą o tym, że ponieważ trudno znaleźć w nich autentyczną osobowość, bardziej odstraszają aniżeli przyciągają i zamiast zachę-cać po prostu zniechęcają.

Czy muszę jeszcze dodawać, że często małżeńskie relacje cierpią na tym najbardziej, bo zamiast męża, żona ma przed sobą przedstawiciela handlowego, który pragnie sprzedać swój towar i swoje usługi, a zamiast żony, mąż męczy się z perfekcyjną panią domu albo matroną, oddaną świętemu Bogu?

Niestety jest to powszechna choroba współczesnego pokolenia. Wielu bezustannie myśli o dobrym wizerunku i pracuje nad public relations (w skrócie PR), zamiast pogłębiać i poszerzać dystans do siebie, na czym najbardziej zyskały-by relacje z innymi!

Ks. Prof.Marek UglorzChrześcijańskaAkademiaTeologiczna wWarszawie

www.ThePolandTimes.com The Poland Times

Świętość vs. tajność„Przed ciosem, co jak piorun spadł, nie chroni nas parasol, w przyrodzie nic nie ginie wszak, to tylko kwestia czasu” śpiewa w jednym ze swoich utworów z serialu „Zmiennicy” Ś.P. Przemysław Gintrowski. Do koncep-cji tego felietonu doskonale będzie pasował również cytat z fragmentu Ewangelii, który Kościół nasza Matka proponował nam do rozważa-nia w dwunastą niedzielę zwykłą, a mianowicie słowa Chrystusa o tym, że „nie ma bowiem nic zakrytego, co by nie miało być wyjawione, ani nic

tajemnego, o czym by się nie miano dowiedzieć”. Z pewnością, każdy czytelnik domyśla się o czym będzie ten tekst. Chciałbym jednak spojrzeć na sprawę afery taśmowej z nieco innej perspektywy.

Nie ma zbrodni doskonałych, podob-nie jak nie ma doskonale zakamuflo-wanego kłamstwa, które nie miałoby wyjść na jaw. Nie można wierzyć w to, że coś co daje nam korzyść, a jednocześnie jest nieuczciwe, nie upadnie i nie stanie się przyczyną naszego upadku. Parafrazując amerykańską policję z filmów hollywoodzkich: „Wszystko co powiemy, będzie użyte przeciwko nam”. To powinni wiedzieć również polity-

cy, szczególnie Ci pretendujący do bycia elitą i stwarzający wrażenie profesjonalnych. To, że to tylko wrażenie nie ulega wątpliwości po ostatnich doniesieniach tygodnika Wprost. Linia obrony jest chyba nawet bardziej żałosna od kompro-mitacji szczytów władzy. Tu powstaje pytanie: jaka powinna być elita? Gabriel Maciejewski wielokrotnie powtarza, że władza jest święta, albo tajna. Święta, czyli nienaganna, podejmująca sprawie-dliwe decyzje, myśląca racjonalnie w kategoriach interesu całego Narodu, popełniająca błędy, ale umiejąca się do nich przyznać i ponieść konse-kwencję złego zarządzania państwem. Niestety w Polsce władza jest tajna. Nie oznacza to, że za

rządem stoją tajne siły w rodzaju masonerii i międzynarodowej finansjery, choć....kto wie? Taśmy prawdy pokazały, że jest to władza utajniająca prawdziwe poglądy i informacje przed obywatelami, których traktuje się jako gorszy, „murzyński” element, niegodny poznać rzeczywistej prawdy o polity-ce. W to wszystko genialnie wpisuje się przedstawiona przez Rafała Ziemkiewicza koncepcja państwa neokolonialnego. Wróćmy jednak do głównego wątku. Każda działalność powinna być jawna, czyli święta. Oczywiście, istnieją sfery życia publicznego, których jawność winna być ograni-czona. Tymi dziedzinami są sprawy związane m.in. z wywiadem, czy

specjalnymi jednostkami wojskowy-mi. Czasami sytuacja wymaga tajności. Wojenna konspiracja to jeden z przykładów takiego warian-tu. Wyjątki potwierdzają regułę, dlatego uczciwość nakazuje działa-nie jawne, ujawniające prawdziwe intencje i tok myślenia. Dobrym przykładem korzystnego wpływu jawności na jakość relacji i życia społecznego jest Internet. Ile bezsen-sownych kłótni i wyzwisk udałoby się uniknąć, gdyby każdy pisał pod swoim nazwiskiem?* Zakończmy cytatem z Ewangelii: „Nie zapala się światła i nie stawia pod korcem”. Jeśli robimy coś dobrego, to po co to zakrywać? Nic nas nie ochroni przed prawdą.

MichałŁosiakstudentzarządzania naUJK w Kielcach

Page 11: The Poland Times Lipiec Sierpień

11historia www.ThePolandTimes.comThe Poland Times

USA vs. CSAPółnoc, Południe, świat

Ważnym aspektem wojny secesyjnej były relacje międzynarodowe obu stron konfliktu.

W wygodniejszej sytuacji była Unia (Północ) reprezentująca legalne władze, uznane na światowej arenie od 1783. Konfederacja (Południe) znajdo-wała sie natomiast w sytuacji "rebeliantów" czy też "separatystów", którzy dopiero musieli zabiegać o poparcie (czy wręcz uznanie) ze strony innych państw.

Żadne z ówczesnych państw półkuli zachodniej nie miało możliwości odegrania istotnej roli w konflikcie. Teoretycznie możliwość (i motyw!) działania miałby niedaleki Meksyk, któremu Amerykanie odebrali w 1848 połowę terytorium, w tym Teksas i Kalifornię. Meksyk jednak był daleko słabszy od Amerykanów (o czym dobitnie sie przekonał właśnie w 1848), poza tym akurat przeżywał okres rewolucji i wojny domowej – nie pierwszej i nie ostatniej w swojej historii.

Kanada natomiast (wówczas kolonia brytyjska) życzyła sobie pozostać na uboczu konfliktu. Mieszkańcy tego kraju obawiali sie w prawdzie ekspan-sji Unii, dominował jednak pogląd, że lepiej i bezpieczniej zachować neutral-ność, niż grać na niekorzyść sąsiada.

Zbuntowanej Konfederacji pozostawa-ło więc liczyć na pomoc Europy, która importowała z Południa tanią bawełne (zbieraną przez murzyńskich niewolni-ków), a z Unią mogła mieć sprzeczne interesy. Pomoc Europy była warun-kiem sukcesu dla Południa – Północ bowiem górowała liczebnością wojsk w stosunku 2:1, a produckją broni w stosunku 30:1.

Wejdą, nie wejdą ?

W praktyce liczyło sie zdanie dwóch mocarstw europejskich : Wielkiej Brytanii i Francji (Hiszpania bowiem "wypadła z gry" na zachodniej półkuli w pierwszej ćwiartce XIX wieku – w omawianej dobie pozostały jej tylko Kuba i Puerto Rico). Te właśnie państwa miały na tyle silną armię (i flotę !) żeby ich interwencja mogła zaważyć na losie wojny. Dotyczyło to

zwłaszcza Imperium Brytyjskiego – największego wówczas państwa na kuli ziemskiej, z najsilniejszą flotą wojenną. Imperium Brytyjskie (konkretnie Kanada) bezpośrednio graniczyło ze stanami Unii.

Warto tu wspomnieć o doktrynie Monroe (od ówczesnego prezydenta USA) ogłoszonej już w latach 20. XIX wieku. Głosiła ona, że europejskie mocarstwa nie mają prawa mieszać sie w sprawy półkuli zachodniej (świeżo wyzwolonych od brytyjskich/hiszpań-skich/portugalskich rządów). W tej sytuacji brytyjska lub francuska interwencja po stronie Konfederacji - oznaczałaby wojne z Unią na pełną skale. Tego akurat chcieli uniknąć mieszkańcy Kanady, graniczącej z Unią, a dążącej ówcześnie do autono-mii w ramach Imperium (co osiągneli tuż po wojnie, w 1867 tworząc Dominium Kanady pod władzą Korony Brytyjskiej). Nie doszło więc do wsparcia Brytyjczyków dla Konfedera-cji, co przesądzało sukces Unii na morzu (w postaci udanej blokady Południa).

Na dobitkę w Europie trafił sie kryzys nieurodzaju, a import zboża z Północy okazał sie ważniejszy od importu bawełny z Południa. W tej sytuacji

Wielka Brytania chcąc niechcąc zachowała neutralność.

Francuski cesarz Napoleon III sam związał sobie ręce interwencją w ... sąsiednim Meksyku (wspierając habsburskiego cesarza Maksymiliana przeciw miejscowym republikanom Benito Juareza). Po kilku latach meksykańskiej awantury (przegranej zresztą z kretesem) przyszło sie Francuzom zwijać do Europy. Szansa

na wsparcie Konfederacji została stracona.

Mr President i Jeho Carskoje Wieliczestwo

Państwem najbardziej konsekwentnie wspierającym Unie było ... Imperium Rosyjskie. Pod względem społecznym i ustrojowym ówczesna Rosja (monar-chia absolutna) i Ameryka(republika federalna) różniły sie jak ogień i woda. Tym niemniej istniały pewne podobieństwa. Otóż ówczesny liberalny cesarz Aleksander II wyzwo-lił w 1861 rosyjskich chłopów (niemal tak jak przeydent Lincoln amerykań-skich Murzynów w 1863), znosząc ich przypisanie do ziemi. Poza tym, rosyjski car (jak i amerykański prezydent) zmagał sie z "rebeliantami" (a dokładnie z polskim powstaniem styczniowym). Na dobitkę rosyjski władca nie znosił Anglików (za upoko-rzenie w wojnie krymskiej) i robił wszystko na korzyść ich konkurenta i rywala, tzn. Unii. W 1863 Rosja wysłała nawet dwie eskadry floty (jedną na Atlantyk, drugą na Pacyfik) z demonstracyjnym wsparciem dla Unii (choć ostatecznie nie wzieły udziału w walkach).

W 1867 to właśnie zwycięskiej Unii (a

nie znienawidzonemu Imperium Brytyjskiemu) cesarz Rosji sprzedał odległą Alaskę – wtedy uważaną za bezwartościową. Dwóch wybitnych władców – tego z Waszyngtonu i Petersburga – połączył poza tym tragiczny los (obaj zginęli w zamachu).

Warto nawiasem wspomnieć, że cesarz Aleksander II chyba wszędzie poza Polską zostawił po sobie dobrą pamięć jako "car-oswoboditiel". Tak zapamię-

tali go Rosjanie (których ogromną większość stanowili wyzwoleni wieśniacy), Finowie (którym nadał szeroką autonomie), Bułgarzy (tych wyzwolił od Turków po zwycięskiej wojnie). Zupełnie jak prezydent Lincoln – dla południowych plantato-rów tyran i złodziej ich czarnej "własności", dla dzisiejszej amerykań-skiej historiografii – jeden z wybitniej-szych przywódców państwa.

Piórem i szablą

Wprawdzie żadne państwo europejskie nie wysłało armii na amerykańską wojne, nie zabrakło jednak pojedyn-czych ochotników. Niemieckich oficerów (głównie z Prus) walczyło po stonie Unii kilkudziesięciu, nie zabrakło również Włochów i Polaków (w tej liczbie gen. Krzyżanowskiego).

Europejska opinia publiczna (coraz ważniejszy aktor w dobie prasy, telegrafu i świeżych praw wyborczych) była podzielona. Byli tacy, którzy popierali Unie ze względu na wyzwole-nie Murzynów – inni wspierali Konfe-deracje ze względu na prawo stanów do samostanowienia.Do pierwszych należał wybitny włoski rewolucjonista Garibaldi, wśród drugich wyróżniał sie brytyjski liberał lord Acton.

W każdym razie nie doszło do europej-skiej interwencji w wojnie secesyjnej, co skazywało słabsze Południe na porażke. Ponownie zjednoczona Ameryka dokończyła kolonizacje Dzikiego Zachodu, pod koniec stulecia wygoniła Hiszpanów z resztek ich imperium – a pół wieku po wojnie sama interweniowała zbrojnie w Europie, i od tej pory już 100 lat jest tam jednym z najważniejszych graczy.

Michał AndrzejWirtelUniwersytet Ekonomiczny w Krakowie

Stany gdzie w 1861r. wystepowało niewolnictwo

Page 12: The Poland Times Lipiec Sierpień

12 historiawww.ThePolandTimes.com The Poland Times

Rzeczpospolita czasów walki z reformacją najczęściej nazywana jest państwem bez stosów. Od czasów unii Polski z Litwą bowiem na terenie obu państw znaleźli się przedstawiciele wielu wyznań, przede wszystkim katolicy i prawo-sławni. Społeczeństwo przyzwycza-iło się do obecności w swoim środo-wisku wyznawców innych religii. Sytuacja zmieniła się w czasie reformacji, kiedy nastąpił rozłam w Kościele katolickim. Podczas gdy w całej Europie walczono okrutnie z reformacją (warto tu przypomnieć francuską rzeź hugenotów w 1572 roku, zwaną Nocą Św. Bartłomieja), w Polsce ich zwolennicy żyli razem w pokoju, o którym mieszkańcy innych państw mogli tylko marzyć. Nie oznaczało to jednak, że w Rzeczypospolitej nie wydawano aktów przeciwko heretykom. Zygmunt I Jagiellończyk wydał w 1520 i 1523 roku dekrety zabraniają-ce sprowadzania do Polski pism Lutra pod groźbą banicji i konfiskaty dóbr oraz ustanawiające karę śmierci i przepadku mienia za wyznawanie nauk reformatorów, sprowadzanie, czytanie i rozpowszechnianie ich dzieł.

Zaczęły się toczyć procesy o herezje. W Krakowie do połowy XVI wieku wytoczono ich około trzydzieści, jednak kończyły one się przeważnie upomnieniem. Za wszelką cenę starano się uniknąć jakichkolwiek egzekucji. Zygmunt I Stary zakazał w 1534 roku szlachcie wyjeżdżania i posyłania dzieci na studia do zarażo-nych herezją krajów pod groźbą konfiskaty dóbr i kary śmierci. Jednakże, wbrew temu dekretowi, studenci nadal zapisywali się na uniwersytety np. w Wittenberdze i Królewcu, kwestie wyznaniowe spychając na dalszy plan. Podczas swoich podróży obserwowali kraje wyniszczone po wojnach religijnych i wracali do Polski z przekonaniem, że tolerancja religijna jest siłą państwa. Zygmunt August wydał w 1550 roku przywilej, w którym zobowiązywał się do zachowania jedności wyznaniowej państwa oraz zabronił dopuszczać do senatu i urzędów zwolenników herezji. Wezwał starostów do pilnego ścigania ich i karania. W 1556 roku nakazał starostom zabronić wprowa-dzania nowinek religijnych, a wszystkich ich zwolenników wygnać z królewskich miast i wsi. Później zabronił wprowadzania jakichkol-wiek zmian w sprawach religii. Dekrety Zygmunta Augusta przeciw-ko różnowiercom nie zostały wcielo-

ne w życie, a właśnie za jego panowania ruch reformacyjny krzewił się w Rzeczypospolitej bez większych przeszkód. Stało się tak, ponieważ społeczeństwo było od pokoleń przyzwyczajone do tego, że obywatele wyznają różne religie. Co się tyczy szlachty, podsumował ją świetnie w 1547 roku Jan Mączyń-ski, pisząc: Przeciw szlachcie ani duchowieństwo, ani sam król nie był w stanie nic postanowić. Jeśli któryś z władców polskich chciałby skonfi-skować dobra albo umieścić w więzieniu szlachcica, spotkałby się z oporem całej warstwy. Kalwinizm dodatkowo był bardzo atrakcyjny dla tej warstwy społecznej, ponieważ uznawał jej wyższość nad resztą społeczeństwa. Należy tutaj pamię-tać, że żaden sejm nie uchwalił

ustawy przeciwko różnowiercom, ale były to edykty królewskie, które dodatkowo naruszały obowiązującą od 1505 roku ustawę nihil novi. Sądy, złożone ze szlachty, nigdy nie skazałyby jednego ze swoich herbo-wych współbraci. Na przeszkodzie skutecznej walce z reformacją stanęły zatem słabość władzy wyko-nawczej oraz opanowanie jej przez szlachtę. Król także, widząc wynisz-czenie gospodarcze innych państw po wojnach religijnych, nie chciał wszczynać wojny domowej i dopusz-czać do takiej sytuacji we własnym kraju. Mimo tolerancji religijnej panującej w zwyczajach społeczeń-stwa polskiego, przez wiele lat nie uregulowano prawnie kwestii różno-wierców. Stało się to w 1573 roku, kiedy uchwalono ustawę zwaną konfederacją warszawską, w obliczu elekcji Henryka Walezjusza na tron Polski. Tolerancja religijna miała uchronić państwo przed rozłamem na tle wyznaniowym. Konfederacja potwierdzała utrzymanie przez ruch reformacyjny jego dotychczasowych zdobyczy. Czytamy w niej:

A iż w Rzeczypospolitej naszej jest różnorodność niemała z strony wiary krześcijańskiej, zabiegając temu, aby się z tej przyczyny miedzy ludźmi

rozruchy jakie szkodliwe nie wszczę-ły, które po inszych królestwach jaśnie widziemy, obiecujemy to sobie spólnie za nas i za potomki nasze na wieczne czasy pod obowiązkiem przysięgi, pod wiarą, czcią i sumieniem naszym, iż którzy jestechmy różni w wierze, pokój miedzy sobą zachować, a dla różnej wiary i odmiany w Kościelech krwie nie przelewać ani się penować odsądzeniem majętności, poczciwo-ścią, więzieniem i wywołaniem i zwierzchności żadnej ani urzędowi do takowego progressu żadnym sposobem nie pomagać. I owszem, gdzie by ją kto przelewać chciał, z tej przyczyny zastawiać się o to wszyscy będziem powinni, choćby też za pretekstem dekretu albo za postępkiem jakim sądowym kto to

czynić chciał.

Akt konfederacji nie wymienił konkretnie żadnego z wyznań, czym dopuszczał istnienie w Rzeczypo-spolitej wszystkich Kościołów, sekt i odłamów religijnych. Co zatem doprowadziło do wygnania z Polski ariańskiej ludności szlacheckiej?

Między rokiem 1562 a 1565 miała miejsce tzw. schizma ariańska, w wyniku której Kościół kalwiński podzielił się na Zbór Większy, nadal wierny Genewie, i Zbór Mniejszy, którego wyznawcy potocznie zwani są arianami, a sami określali się jako bracia polscy. W pierwszym okresie swojej działalności głosili bardzo radykalne hasła społeczno – polityczne, nie mogli zatem liczyć na większy napływ szlachty. To samo dotyczyło także luteranizmu, który silnie akcentował potrzebę podpo-rządkowania się władzy panującego, a nie świeckim seniorom zboru.

Socynianie odrzucili filozoficzne rozróżnienie między osobą i naturą. Twierdzili, że Syn Boże nie może być jednej natury z Ojcem, gdyż wtedy nie byłby Synem, ale Ojcem. W ich opinii, trzy osoby pociągają za sobą trzy natury. Jeżeli są trzy osoby,

realnie się między sobą różniące i każda z nich jest Bogiem Najwyż-szym, to wynika z tego, że jest trzech Bogów Najwyższych. Teolodzy katoliccy starali się wyjaśnić zagad-nienie boskości Chrystusa swoim adwersarzom, ale stanowisko antytrynitarzy w tej kwestii było bezkompromisowe.

Arianie przez wiele lat dążyli do zawarcia unii wyznaniowej z kalwi-nami, co jednak nie doszło do skutku z powodu zbyt dużych różnic w poglądach, które ujawniły się podczas długoletniej polemiki teologicznej. Poważne konsekwen-cje dla zboru braci polskich miały wydarzenia, zapoczątkowane podczas bezkrólewia po śmierci Zygmunta III. W 1632 roku kanclerz wielki koronny Jakub Zadzik wniósł do ksiąg grodzkich warszawskich manifest. Dokument ten wyłączał arian, jako negujących bóstwo

Chrystusa, z grona dysydentów. Taką właśnie uchwałę podjął sejm w 1648 roku. Klauzulę konfederacji warszawskiejdessidentes de religio-ne uzupełniono o przymiotnik Christiana. Określenie dysydenci zacieśniono do tych wyznań, które stanęły do ugody sandomierskiej w 1570 roku – kalwini, luteranie i bracia czescy. W praktyce oznaczało to pozbawienie arian opieki prawa. Różnowiercy nie zareagowali, pokazując, że nie przyznają się do żadnej wspólnoty z socynianami. Wydarzenia bezkrólewia w tym czasie pokazały, jak bardzo osamot-nieni są bracia polscy.

Omawiając genezę aktu banicji z 1658 roku, stałym i głównym zarzutem przeciwko arianom było ich masowe przejście na stronę Karola Gustawa w obliczu najazdu szwedzkiego. Nad tą polityczną zdradą rozwodziła się polemika antyariańska z okresu potopu. Miano im również za złe negatywny stosunek do państwa polskiego, wyrażający się w odmowie pełnienia służby wojskowej, płacenia podat-ków i obejmowania urzędów sędziowskich.

W latach pięćdziesiątych ubiegłego

wieku wierzono, iż braci polskich wygnano głównie dlatego, że swą radykalnie społeczną działalnością i uprawianą w tym duchu propagandą, stwarzali poważne zagrożenie dla ustroju feudalnego. Wolano nie pamiętać, że tylko kilkunastu przed-stawicieli pierwszej generacji arian próbowało wcielić w życie tą propa-gandę. Warto przypomnieć, że żaden z polemistów antyariańskich połowy XVII wieku nie podjął zarzutu radykalizmu społecznego.

Chcąc pogrążyć wyznaniowego przeciwnika sugerowano, że bracia polscy sprzyjają Porcie Ottomańskiej i zawierają z nią polityczne sojusze, a w swoich świątyniach czczą diabła. W latach potopu pojawiło się oskarżenie o wysługiwanie się Karolowi Gustawowi. Jednakże, pod sztandarami najeźdźcy znalazła się większość katolickiej szlachty, która nie była wcale przeciwna detroniza-cji Jana Kazimierza i koronowaniu na króla władcy Szwecji, pod warun-kiem, że ten przyjmie katolicyzm. Niezręcznie więc było oskarżać arian o masową zdradę.

Zwolennicy kontrreformacji chętnie wysuwali argument, jakoby arianie swoją propagandą pozyskiwali sobie wyznawców innych religii. Tymcza-sem wszystkie kierunki reformacji miały na swoim koncie podboje wyznaniowe, których ofiarą padali katolicy. Gdyby arianie nie byli polską szlachtą oraz mieszczań-stwem, ale ludnością napływową, daleką od nawracania innych na swoją wiarę, to zapewne przetrwali-by do czasów oświecenia. W ten sposób przetrwali holenderscy anabaptyści na Żuławach, czy luterańska i niemieckojęzyczna ludność Gdańska, Torunia i Elbląga.

Najprawdopodobniej najważniejszą przyczyną z tych, które spowodowa-ły lub przyspieszyły akt banicji z 1658 roku, był wstrząs, jaki doświad-czyło społeczeństwo, a przede wszystkim szlachta, podczas zwycię-skiej z początku inwazji na Polskę sił Karola Gustawa. Państwo, które było uważane przez swoich obywateli za potęgę, w szybkim tempie znalazło się pod okupacją wojsk szwedzkich. Od czasów potopu ksenofobia w Polsce stała się zjawiskiem masowym, ciągle potężniejszym. Naród szlachecki poczuł się zagrożo-ny i upokorzony. Zaczęto szukać powodów tej porażki. Można by pomyśleć, że szlachta upatrzy je w wadliwym ustroju politycznym oraz niechęci do utrzymania silnej i dobrze wyszkolonej armii. Jednakże Sarmaci woleli wierzyć w doskona-łość instytucji ustrojowych państwa. W umysłach obywateli oraz w pismach z tego okresu pojawił się pogląd, że wszystkie nieszczęścia, które spadły na Rzeczpospolitą po 1648 roku, włącznie z potopem szwedzkim, są karą od Boga za tolerowanie w państwie innych wyznań chrześcijańskich, a nawet

Przyczyny wygnania arian z PolskiLeszek Bober

www.historykon.pl

Śluby Jana Kazimierza - Jan Matejko

Page 13: The Poland Times Lipiec Sierpień

13historia www.ThePolandTimes.comThe Poland Timesodmiennych religii. Jedynym wyjściem było wygnanie innowier-ców. Banicja luteranów była niemoż-liwa, ze względu na mieszkańców bogatych i potężnych miast pruskich. Kalwinistów chronił m.in. wzgląd na współwyznawców w innych państwach. Myślano nad wygnaniem Żydów, usuniętych już z wielu krajów europejskich, ale szlachta polska była u nich zadłużona. Zdecy-dowano się na wygnanie najsłabszej liczebnie i najbardziej niecierpianej przez katolików i protestantów grupy.

W tekstach współczesnych edyktowi banicji wymienia się kilka tych samych przyczyn początkowego triumfu Szwedów. Były nimi głównie przyczyny wewnętrzne, czyli wady samych Polaków – zamiłowanie do zbytku, pycha, prywata i skłonność do anarchii. Ks. Szymon Starowolski pisał:

Obłuda i niesforność, swawola zbytecznaPycha, nieposłuszeństwo i chciwość statecznaWszystkich stanów ludzi i herezyje sprośneA przytem opresyje żołnierskie nieznośneUtrapioną ojczyznę gwałtem umorzyły

Skupiano się przede wszystkim na wadach ludzkich, nigdy na złym ustroju państwa, który uniemożliwiał stworzenie zasobnego skarbu i potężnej armii. Wśród przyczyn klęski czołowe miejsce zajmowała tolerancja wobec heretyków, szczególnie arian. Winą obarczano także krzywdy wyrządzone Kościo-łowi katolickiemu. Lament utrapio-nej Matki Korony Polskiej stwierdza, że najazd szwedzki i sukcesy Karola Gustawa są konsekwencją wojny jaką szlachta wypowiedziała Bogu, Kościołowi i księżom. To ich dobra plądrowano, nakładając na kler ogromne podatki i niszcząc wsie

duchowne. Główną winę stanowiło przestrzeganie konfederacji warszawskiej, uchwalonej po to, żeby w Polsce mogły znaleźć schronienie wszelkie sekty i aby każdemu można było imię Pańskie, jako się komu podoba, bluźnić i poddanych jeszcze do tego przymu-szać. Starowolskiemu wtórował bezimienny poeta, pisząc: Wszyscy ci przenajświętszą Trójcę bluźnią srodze, jakoż nas nie masz karać, sprawiedliwy Bodze.

Wespazjan Kochanowski pisał, że poza Polską nie ma innego kraju, w którym arianie tak śmiało bluźniliby Bogu:

A my ich okrywamy konfederacyją,I tać przywiodła żołnierzaŻe króla swego Jana KazimierzaOdstąpił (…)

Mimo tak wielu argumentów, wysuwanych w ówczesnych pismach, prawie żaden nie znalazł się w treści aktu banicji arian z 1658 roku. Konstytucja ta została oparta jedynie na motywacji religijnej. Akt przypomina o tym, że prawo pospoli-te nie pozwalało dotąd krzewić się sekcie ariańskiej. Ponieważ dośćnie-dawno szerzyć się poczęła, jej wyznawcy zostali skazani na opusz-czenie terytorium Rzeczypospolitej. W ten sposób akt odwołuje się do charakterystycznego dla szlachty poczucia legalizmu oraz jej niechęci do wprowadzania nowych praw, niezgodnych z tradycją. Obie strony również dobrze wiedziały, że bracia polscy działali w Rzeczypospolitej już od co najmniej stu lat. Oczywi-ście, nie był to pierwszy tego rodzaju akt nietolerancji wobec arian. Wcze-śniej wydawano dekrety, które likwidowały gminy ariańskie,

zamykały ich szkoły i drukarnie. Bardzo głośne było wydarzenie, kiedy zlikwidowano znany ariański ośrodek – Raków. Dekrety te jednak nigdy wcześniej nie uderzały w szlachecką społeczność, która przecież zawsze była chroniona przez przywileje. Akt o banicji był pierwszym incydentem, kiedy wygnano z Polski także szlachciców. Oczywiście, bracia polscy starali się zerwać sejm w 1658 roku m.in. poseł Tomasz Iwanicki próbował zastoso-wać prawo veta, co miało nie dopuścić do uchwalenia ustawy. Protestu nie uznano, prawdopodob-nie dlatego, że arianie byli wtedy pozbawieni prawa zasiadania w parlamencie. Nie ujęli się za nimi także uczestniczący w sejmie protestanci. Rok po uchwaleniu aktu banicji szlachta ariańska złożyła na sejmie petycję, odwołując się do solidarności herbowej współbraci,

którzy nie mogą dopuścić, aby tak wiele szlachty polskiej musiało nieszczęśliwe tułactwo cierpieć albo na progach domów swoich szyje podawać.Petycja ta jednak nic w tej sprawie nie zdziałała. Zdaniem Mirosława Korolki dekret stanowił pierwsze w naszych dziejach zastosowanie pojęcia odpowiedzial-ności zbiorowej.

Po latach przyznano, że banicja arian nastąpiła z naruszeniem przywilejów szlacheckich. Z otwartością pisał na ten temat jezuita Tomasz Młodzia-nowski: Odkąd Polska Polską stoi, nigdy tak szlachta na krew szlachec-ką nie nastąpiła, jako przez tę konsty-tucyją. Później jednak utrzymywał, że to właśnie wygnanie arian pozwo-liło na zwycięskie odparcie najazdów szwedzkich, tatarskich, kozackich, moskiewskich i węgierskich.

O tym, jak wielki wstrząs przeżyło społeczeństwo w czasie najazdu szwedzkiego, świadczy zaostrzenie rygorów prawnych wobec jego domniemanych sprawców. Wykona-nie aktu banicji skrupulatnie dopilno-wano, choć wydawane wcześniej przez trybunał koronny ustawy zakazujące istnienia ariańskich drukarń oraz szkół w znacznym stopniu pozostały niezrealizowane. Arianom dano trzy lata na wyprowa-dzenie się z terenów Rzeczypospoli-tej, który to czas skrócono później do lat dwóch.

Choć konfederacja warszawska z 1573 roku formalnie nadal obowią-zywała, to jednak edykt banicji braci polskich faktycznie przekreślał ważność tej ustawy. W jeszcze większym stopniu czyniła to uchwa-lona w 1668 roku konstytucja sejmo-wa, zakazująca, pod karą przewidzia-ną za apostazję, porzucania katolicy-zmu. Akty z 1658 i 1668 roku skutecznie podkopały długoletnią tradycję tolerancji religijnej w Rzeczypospolitej.

Szwecja. Kraj, gdzie nie kupisz butelki wódki na każdym rogu, tak, jak jest to u nas. Kraj, gdzie – kiedy nagle w niedzielę wieczorem najdzie Cię ochota – nie kupisz w pobliskiej żabce butelki wina. I to nie tylko dlatego, że nie ma tam Żabek... Kraj, gdzie nie można kupować „czteropa-ków”, a promocje w stylu „drugie piwo gratis” są zabronione. Kraj, gdzie określenie "sklep monopolo-wy" to nie tylko zwyczajowa nazwa z zamierzchłej przeszłości; tam

państwo naprawdę ma monopol na sprzedaż mocniejszego alkoholu! A czym jest mocniejszy alkohol? W tym „mocne piwo”? Według szwedz-kiego ustawodawstwa każdy napój, który ma więcej, niż... 3,5% alkoho-lu. A mimo to kraj ten nie może sobie poradzić z plagą alkoholizmu.

Kolejną ciekawostką jest to, że w tamtejszych sklepach monopolo-wych, zwanych Systembolaget, piwa nie mogą być sprzedawane z lodów-ki. Tzn. w teorii mogą, ale tamtejsze prawo zabrania dyskryminacji czy promowania jednej marki alkoholu kosztem innej w Systembolaget, więc nie ma wyjścia – albo wszystkie butelki i puszki muszą znaleźć się w lodówce, albo żadna... W lokalach,

które sprzedają alkohol, MUSI być serwowane jedzenie. Mało tego – butelki piwa nie można w restauracji kupić na wynos. Obostrzeń tego typu jest tam znacznie, znacznie więcej – a mimo to kraj ciągle nie może poradzić sobie z plagą alkoholizmu. Bimbrownictwo staje się sportem narodowym, a promy do Danii czy Polski są wypełnione alkoturystami. I nic w tym dziwnego. Z alkoholem jeszcze nikt nie wygrał!

Niemniej w przypadku piwa impor-towanego komercyjnie do Szwecji sprawa jest o tyle ciekawa, że niektó-re browary warzą specjalne odmiany swoich flagowych piw w wersji lżejszej, tj. poniżej 3,5% alkoholu. I tak np. Angielski Wychwood, znany chociażby z warzenia dostępnego u nas piwa Hobgoblin, czyli ciemnego ale o mocy 5,2%, w Szwecji sprzeda-

je Hobgoblina 3,5%. I przyznam się, że o ile takiego Hobgoblina wolał-bym nie próbować (oryginał zacho-wałem w pamięci jako dobre piwo i nie chcę psuć sobie wspomnień), o tyle przywiezionego mi przez kolegę lagera Pripps Bla, o mocy nie przekraczającej tych magicznych 3,5%, chętnie spróbuję.

Carslberg Sverige, Pripps Bla

Niczego sobie po tym piwie nie obiecuję. Zdziwię się, jeśli nie będzie cienki jak dupa węża – puszkowy, niedrogi (jak na szwedzkie warunki), niskoekstraktywny koncerniak. Ale może nie mam racji? Może ten tradycyjnie wódczany kraj (zalicza-ny do tzw. Vodka Belt) zaskoczy mnie pozytywnie lekkim, pijalnym lagerem? Niedoczekanie moje. Piana opadła niemalże do zera w kilkana-

ście sekund. Wysycenie jest tak mocne, że w moim żołądku już po kilku łykach toczy się epicka batalia. Zapachu jest tyle, ile i smaku - czyli równie mało. Jakaś śladowa słodowość, kwaskowatość jak w wodzie gazowanej i to właściwie tyle! Nawet w taki upał jak dziś picie tego nie sprawiło mi przyjemności; równie dobrze mogłem nalać sobie Nałęczowianki. Już nasze koncernia-ki mają więcej smaku; nawet pite przeze mnie niedawno Tyskie 3,5% zdawało się przy tym być smakową bombą... No, może przesadzam, ale przynajmniej cokolwiek dało się o nim powiedzieć. a o Pripps Bla - nie. Płaskie, nudne, wodniste i bezsma-kowe.

Pripps Bla, czyli piwo wprost ze Szwecji

WojciechTrząskiznawca piwaabsolwentUniwersytetuŚląskiego

Page 14: The Poland Times Lipiec Sierpień

The Poland Timesspołeczeństwo

Wojna secesyjna była niewątpliwie jednym z najkrwawszym konfliktów w historii Ameryki. Pochłonęła blisko 620 tys. ofiar, czyli ponad dziesięciokrotnie więcej niż wojna w Wietnamie oraz o połowę więcej niż II wojna światowa[*] i kosztowała obie strony ponad 6 miliardów dolarów. A jednak jej apologeci przekonują nas nie tylko o tym, że była słuszna, ale wręcz konieczna, gdyż – jak zręcznie ujął to Marek Król – toczyła się wyłącznie o ideały równości i demokracji[1]. Abstrahu-jąc od rzeczywistych przyczyn wojny secesyjnej (dla której kwestia niewolnictwa z całą pewnością nie była kluczowa), wypada zauważyć, że naiwne pytanie o celowość wojny secesyjnej jest jednocześnie pytaniem o sens i cenę takich warto-ści jak „równość” i „demokracja”, oraz o to, czy siła militarna jednego państwa powinna być ich gwarantem w innym państwie. Skoro zaś stawka jest tak wielka – a idzie przecież o legitymizację całego obecnego ładu demo-imperialnego – nie należy się dziwić, że całe rzesze „dworskich” intelektualistów pospieszyły, aby „naukowo” dowieść, że niewolnic-two w stanach południowych było nadzwyczaj zyskowne, i że w związ-ku z tym do jego zniesienia koniecz-na była militarna interwencja obcego państwa, jakim była już wtedy Unia. W argumentacji tej widać jak na dłoni stary i dobrze znany argument etatystów o zawodności rynku – to przecież rynek „wyprodukował” niewolnictwo i rynek zadecydował o jego opłacalności, a gdyby nie ingerencja państwa, w tym przypad-ku akurat nieco bardziej brutalna niż zwykle, być może Murzyni do tej pory harowaliby zakuci w kajdany na plantacjach bawełny. Rzecz w tym, że niewolnictwo w stanach południo-wych nie było wcale „produktem rynku”, ale raczej rezultatem ingerencji państwa i to nie „rynek”, ale prawodawstwo państwowe było odpowiedzialne za jego zyskowność.

Mit „rynkowego” niewolnictwa

Właściwie można by odnieść wraże-nie, że żyjemy otoczeni przez niewolników. Dziś „niewolnicą” jest pani kasjerka z Biedronki, „niewol-nikiem” zaś pan rencista „zmuszony” przeżyć za marne 600 zł miesięcznie. „Zniewolona” przez „brak perspek-tyw” jest też młodzież, przez „nierówny status kobiet” feministki, a środowiska gejowskie przez „brak tolerancji”. Oczywiście cel takich sztuczek semantycznych jest jasny:

im więcej zniewolonych, tym większe pole do popisu dla wyzwoli-cieli, którzy tylko liczą na to, aby móc wyzwolić każdego od wszyst-kiego (w pierwszej kolejności od nadmiaru pieniędzy, rzecz jasna). Nie wolno jednak dać się zwieść – niewola jest asymetryczną, opartą na przemocy relacją pomiędzy panem i sługą. Pani kasjerki nikt nie zmusza do podjęcia pracy w supermarkecie; jest to jej dobrowolny i suwerenny wybór (choć najczęściej oczywiście podyktowany palącą potrzebą zarobienia pieniędzy – jak zresztą każda praca). O niewoli można mówić tylko i wyłącznie wtedy, gdy prawo własności jednego człowieka do jego własnej osoby i ciała zostaje pogwałcone przez innego człowieka.

Pytanie o to, czy niewolnictwo mogłoby wykształcić się samodziel-nie na wolnym rynku należy uznać za jedno z gatunku tych źle postawionych. Ludzie posiadają wolną wolę, co oznacza, że w każdej chwili podejmują świadome decyzje, określając tym samym swój stosunek do otoczenia – wybierają co i jak produkować oraz z kim i w jaki

rodzaj relacji wchodzić. Mogą się sobie kłaniać na ulicy i zapraszać na imieniny, lecz mogą się także zabijać i krzywdzić, a żaden system organi-zacji społecznej, dopóki umożliwia w ogóle jakikolwiek rodzaj kontaktu, nie wyklucza z góry żadnego zacho-wania. Tyczy się to również ładu własności prywatnej, który jest wprawdzie rezultatem zrozumienia przez ludzi faktu, że dobrowolne

wymiany i poszanowanie praw własności prowadzi do wyższej produktywności niż przemoc lub wyzysk, ale nie łączy się wcale ze stworzeniem nowego, lepszego, człowieka – homo privatusa – który nie wiedziałby nawet na czym polega agresja. W tym wypadku nie sama potencjalna możliwość zwrócenia się ku agresji i przemocy jest najważ-niejsza, ale fakt, że są one zupełnie niekompatybilne z ładem własności prywatnej. A zatem choć nie można wykluczyć, że na rynku dojdzie do pobicia czy zniewolenia pana A przez pana B, to z całą pewnością naturalne mechanizmy rynkowe szybko uczynią taki niecny proceder nieopłacalnym i doprowadzą do jego marginalizacji lub zaniku. Przemoc i agresja mogą więc tryumfować tylko mając ochronę prawa państwowego. Na takiej właśnie zasadzie, pod ochroną specjalnej struktury instytu-cjonalno-legislacyjnej funkcjonuje dziś np. kradzież („prawo” jednych do pieniędzy drugich) czy przymus („prawo” jednych do zmuszania innych, by świadczyli określone usługi, na przykład ochraniali granice). Okazuje się, że bardzo

podobne czynniki stały za zyskow-nością niewolnictwa w stanach amerykańskiego Południa.

Prawna instytucjonalizacja niewo-li

Choć handlarze niewolników nie zasługują raczej na obronę, często przypisuje się im więcej niż faktycz-nie mieli za kołnierzem. Dotyczy to

w szczególności zarzutu, jakoby to oni „wprowadzili” niewolnictwo w Afryce i Ameryce. W rzeczywistości jednak niewolnicy, którzy docierali na amerykańskie plantacje byli już na ogół niewolnikami zanim opuścili swój rodzimy kontynent. Niewolnic-two istniało bowiem w społeczno-ściach afrykańskich na długo przed przybyciem tam białego człowieka i stanowiło właściwie jeden z filarów tamtejszego systemu społecznego-[2]. Wiele plemion toczyło ze sobą walki, a nawet całe wojny, niekiedy tylko w celu zdobycia jeńców, których później można było z dużym zyskiem sprzedać – nie tylko białym kupcom – jako niewolników.

Podobne nieporozumienie dotyczy roli dopiero rodzącego się wówczas kapitalizmu w instytucjonalizacji niewolnictwa. Twierdzenie, że to rynek przemienił Murzynów w niewolników jest oczywiście bardzo wygodne dla współczesnej doktryny lewicowej, bo przecież jeśli to rynek „wymyślił” kiedyś niewolę, to zapewne jest jej gwarantem również i teraz, czego przykładem mają być kasjerki z Biedronki, renciści, itd.

Dzisiejsze „niewolnictwo” nie jest jednak wcale niewolnictwem, gdyż nie opiera się na przemocy fizycznej i nie warto się więcej nad tym faktem rozwodzić. Warto natomiast odnieść się do roli, jaką kapitalizm miał rzekomo odegrać w sprowadzeniu niewolnictwa do Ameryki.W atlantyckim handlu niewolnikami głównymi rozgrywającymi były faktycznie wielkie kompanie handlo-

we, takie jak Holenderska Kompania Wschodnioindyjska czy angielska Królewska Kompania Afrykańska (Royal Company of Adventurers for the Importation of Negroes), ale nie zmienia to faktu, że z wolnym rynkiem miał on niewiele wspólne-go. Kompanie handlowe były kapita-listyczne tylko z nazwy, gdyż sposób ich zorganizowania odpowiadał raczej strukturom parapaństwowym. Posiadały one na ogół własną armię i flotę, prawo bicia pieniądza, a także zagwarantowany prawnie monopol handlowy oraz prawo reprezentowa-nia interesów imperium, w konse-kwencji czego stawały się po prostu agendami państwa w odległych zakątkach świata.

Najpoważniejszym i jednocześnie najbardziej „naukowym” argumen-tem na rzecz wojny secesyjnej nie jest jednak kwestia początków niewolnictwa, ale teza o jego rzeko-mej zyskowności, na którą dowodem mają być dane historyczne świadczą-ce o tym, że ceny niewolników wzrosły w latach 1802–1860 z 900 do prawie 1800 dolarów, i wzrosłyby jeszcze bardziej, gdyby im na to pozwolić (tzn. nie wszczynać wojny). Chociaż ten ostatni wniosek jest już zdecydowanie mniej oczywi-sty – metodom ilościowym w historii gospodarczej można zarzucić wiele od strony czysto merytorycznej – warto przez chwilę zastanowić się, co sprawiało, że ceny niewolników były tak wysokie (rosnące), a tym samym, że niewolnictwo było tak opłacalne.

Wysoka cena jakiegoś towaru może być wynikiem nałożenia się na siebie wielu czynników, ale w przypadku zasobów niespecyficznych – takich jak prosta praca na roli – nie prowa-dzi raczej do zwiększonych profitów dla sprzedawcy, gdyż konsumenci zamiast kupować droższy produkt przerzucają się z reguły na jego substytuty. Fakt, że jakieś dobro drożeje, stanowi też sygnał dla potencjalnych producentów, aby poszukać lepszych i tańszych jego substytutów. Z tych teoretycznych uwag wynika, że rosnące ceny niewolników wcale nie stanowiły dla handlarzy i plantatorów gwarancji zyskowności. Należy raczej przypuszczać, że ze wzrostem cen niewolników wzrosłaby też natych-miast konkurencja ze strony wolnej siły roboczej, co przyczyniłoby się do wyparcia, a przynajmniej osłabie-nia niewolnictwa. Oczywiste jest przecież, że praca wolnego człowie-ka jest bardziej produktywna niż niewolnika, a jeśli do tego ma być tańsza „w eksploatacji”, to nic nie stoi na przeszkodzie, aby „rynkowo” wyparła droższą konkurencję. I rzeczywiście do pewnego stopnia miało to miejsce.

Ekonomika niewolnictwa i wyzwolenia14 www.ThePolandTimes.com

Juliusz Jabłecki

www.mises.pl

Niewolnicy na plantacji bawełny

Page 15: The Poland Times Lipiec Sierpień

The Poland Times społeczeństwo 15www.ThePolandTimes.com

Południowi plantatorzy byli w pełni świadomi faktu, że ich niewolnicy nadają się tylko do wykonywania relatywnie prostych czynności. Każda bardziej skomplikowana praca wymagałaby wykształcenia, a to z kolei nie tylko zwiększałoby koszty posiadania niewolnika, ale także stwarzało ryzyko, że – mówiąc wprost – ów zmądrzeje i zapragnie wolności. Z tych właśnie powodów w latach 1790-1810 stopniowo wzrastała liczba wyzwalanych niewolników, którzy powiększali grono wolnych robotników i tym samym jeszcze bardziej zwiększali konkurencję dla niewolnictwa, przyczyniając się do kolejnych wyzwoleń. Gdyby temu samonapę-dzającemu się rynkowemu proceso-wi pozwolono spokojnie funkcjono-wać przez kolejne lata do roku 1860, trzeba by uwolnić dwa razy więcej niewolników, niż w ogóle ich było. Jednakże w 1800 r. stopa wyzwoleń znacznie się obniżyła, a w latach 1830-1860 spadła nawet do zera za sprawą stanowych przepisów, które zabraniały zwracania wolności niewolnikom.

Jakkolwiek trudno może w to uwierzyć, prawo własności do kupowanego niewolnika nie było wcale nieograniczone, gdyż krępo-wał je wydawany przez legislaturę stanową zakaz wyzwolenia go, niezależnie od warunków, na jakich miałoby się to odbyć. Niewolnik nie mógł się wykupić, a właściciel nie mógł, pod groźbą srogiej kary, zagwarantować mu wolności nawet w testamencie. Niewolnicy byli więc tak na dobrą sprawę własnością legislatury stanowej. Na wszystkich białych spoczywał też obowiązek (za jego niedopełnienie także groziły kary) uczestniczenia w specjalnych patrolach, nad których organizacją czuwali lokalni sędziowie i przedsta-wiciele miejscowej elity politycznej. Patrole takie polegały najczęściej na rozstawianiu wart na drogach, sprawdzaniu przepustek napotka-nych Murzynów lub niezapowiedzia-nych kontrolach na plantacjach, a wszystko po to, aby zapobiec uciecz-kom niewolników na Północ.

Naturalnym skutkiem tego rodzaju obostrzeń prawnych było zmniejsze-nie populacji wolnych Murzynów. Jeśli bowiem właścicielom nie wolno było wyzwolić swoich niewolników, a na uciekinierów czekały brutalne i najczęściej nieprzebierające w środkach patrole, to odsetek wolnych czarnych był w każdym okresie mniejszy niż potencjalnie mógłby być. A zatem również konkurencja dla niewolnictwa była mniejsza niż mogłaby być, czyli, innymi słowy, żywot niewolnictwa był sztucznie przedłużany.

Innym skutkiem anty-abolicjoni-stycznych przepisów było „uspołecz-nienie” kosztów posiadania niewol-ników. Redystrybucja polegała w tym wypadku na tym, że koszty

pilnowania niewolników pokrywali obok plantatorów częściowo także ludzie nie posiadający niewolników zmuszani przez prawo stanowe do odpracowania swoich dyżurów na patrolach (skala tego przerzucania kosztów była dość znacząca, gdyż tylko około 25% Południowców posiadało niewolników). A ponieważ zawsze dostaje się więcej tego, co się subsydiuje – w tym wypadku niewol-nictwa – liczba niewolników miast zmniejszać się, konsekwentnie rosła.

Oba przepisy prawne pomyślane były tak, aby nawzajem się wspierać. Zakaz wyzwalania niewolników sprawiał, że większość Murzynów była w niewoli, co znacznie ułatwia-ło zadanie patrolom. Istnienie patroli zaś zmniejszało prawdopodobień-stwo ucieczki, podnosząc tym samym wartość kapitałową niewol-ników i sztucznie podnosząc ich ceny.

Polityka niewolnictwa

Opłacalność niewolnictwa nie miała zatem nic wspólnego z wolnym rynkiem. Wysokie ceny były skutkiem przepisów stanowych, które ograniczały prawa właścicieli niewolników (po części również ich samych skazując na rodzaj niewoli, jakim był przymus uczestniczenia w patrolach) i pogarszały sytuację samych zniewolonych, bardzo utrudniając odzyskanie wolności. Jeśli jednak niewolnictwo było uzależnione od czynników stricte politycznych, egzogenicznych w stosunku do rynku, to czy jego zniesienie nie wymagało przypad-kiem również czegoś „zewnętrzne-go”, jakiegoś egzogenicznego bodźca, np. w postaci interwencji militarnej państwa ościennego?

Historia uczy, że takie „interwencje państw ościennych” przynoszą na ogół rezultaty przeciwne do zamie-rzonych i choć główny cel zostaje osiągnięty, to sytuacja wcale się nie poprawia, a często nawet pogarsza. Prawo naturalne – prawo każdego człowieka do swojej osoby i własno-ści – okazuje się być silniejsze od potencjałów militarnych najwięk-szych nawet potęg światowych i, choć czasem niespiesznie, to jednak konsekwentnie natura rzeczy dopomina się o jego poszanowanie. Najbardziej chyba oczywistym przykładem potwierdzenia tej tezy jest zainicjowany w Polsce upadek „eksperymentu komunistycznego”, polegającego na całkowitym zaprze-czeniu naturalnemu prawu wszyst-kich ludzi do wolności i własności. Prawu, po które ci ostatni mimo wszystko wyciągnęli rękę, widząc, że sowiecki kolos sam zaczyna chwiać się pod własnym ciężarem. W pewnym sensie podobnie wyglą-dała sytuacja na amerykańskim Południu w przededniu wybuchu wojny 1861–1865. Kodeksy stanów południowych niewątpliwie utrudniały niewolnikom uzyskanie

wolności, lecz nawet one nie byłyby w stanie zatrzymać postępującego trendu emancypacji, który paradok-salnie przybrał jeszcze na sile po oddzieleniu się Południa od Północy.

Federalnym odpowiednikiem stanowych przepisów anty-abolicjo-nistycznych był (popierany przez Abrahama Lincolna) Fugitive Slave Act z 1850 r., który zobowiązywał rząd (czyli w praktyce wszystkie stany) do ścigania niewolników i zwracania ich „prawowitym” właści-cielom oraz wymierzania kar wszyst-kim białym, którzy w takich uciecz-kach pomagali. Oczywistym rezulta-tem tej ustawy, podobnie jak tych wspomnianych wcześniej, było „uspołecznienie” kosztów posiada-nia niewolników, a więc tym samym sztuczne podwyższenie ich wartości. Jednakże cała ta instytucjonalna fasada poczynając od 1860 r. powoli sama chyliła się ku upadkowi, głównie zresztą z powodów ekono-micznych (rynkowych). Proces ten rozpoczął się w stanach przygranicz-nych, gdzie niewolnictwo było najmniej opłacalne z powodu relatywnej łatwości ucieczki niewol-ników na Północ. Nota bene dlatego właśnie secesja Południa była raczej czymś, co prawdziwi abolicjoniści powinni powitać z radością[3], ponieważ zwalniała ona Północ z obowiązku zwracania niewolników stanom południowym, sprawiając, że ich utrzymanie było znacznie bardziej kosztowne. Oczywiście emancypacja nie musiała odbyć się natychmiast we wszystkich stanach Południa naraz. Jednak gdy tylko niewolnictwo zanikałoby w jednym stanie, natychmiast trudniej byłoby je utrzymać w innych, co stopniowo doprowadziłoby do likwidacji anty-abolicjonistycznych przepisów i pokojowego zniesienia niewolnic-twa w całej Ameryce Płn.

Skutki wojny

Zamiast rynkowej emancypacji, wybrano jednak inną, pozarynkową drogę – długą, wyniszczającą wojnę, która, choć przyniosła wiele strat, osiągnęła ten jeden cel, który się jej na ogół (nie do końca zresztą słusznie) przypisuje: doprowadziła do zniesienia niewolnictwa i nadania Murzynom praw obywatelskich (przede wszystkim prawa wyborcze-go). Ze wszech miar zwycięstwo Północy w wojnie secesyjnej było jednak przegraną Ameryki – przegra-ną tradycji suwerenności stanów, przegraną amerykańskich podatni-ków i przede wszystkim przegraną tych, którzy na wojnie tej mieli rzekomo zyskać najwięcej – czarnych niewolników.

W czasie Wielkiego Kryzysu ktoś wpadł na pomysł wysłania kilku dziennikarzy na Południe, aby spisali wspomnienia ostatnich żyjących jeszcze niewolników, wówczas już osiemdziesięcio- i dziewięćdziesię-cioletnich staruszków. Tak powstała

skompletowana przez George’a P. Rawicka 19. tomowa „mówiona” historia niewolnictwa opublikowana pod tytułem The American Slave: A Composite Autobiography. Co ciekawe, zdecydowana większość wypytywanych nie czuła nawet cienia wrogości w stosunku do byłych właścicieli. Wręcz przeciw-nie, z rozrzewnieniem wspominali oni czasy, kiedy biały człowiek troszczył się o wszystko – o pracę, jedzenie, opiekę medyczną, itd. Choć można oczywiście powiedzieć, że przypomina to współczesną, powszechną w Polsce szczególnie wśród ludzi starszych tęsknotę za PRL, to jednak rzetelność wywiadów zdaje się znajdować potwierdzenie w przeprowadzonych w 1900 r. badaniach całej czarnej populacji Południa, które wykazały, że sytuacja niegdysiejszych niewolni-ków jest pod wieloma względami – pracy, opieki medycznej, stabilności rodzinnej, moralności oraz stopy przestępczości – zdecydowanie gorsza niż była przed wyzwoleniem. Nie powinno to zresztą specjalnie dziwić. Wyzwoleni przez armię Unii niewolnicy zostawali „goli i weseli”. Obiecywano im wprawdzie posiadłości ich byłych panów, ale w praktyce większość ziem w posiada-niu rządu federalnego trafiała do imigrantów, bądź mogących dobrze za nie zapłacić przedsiębiorstw. Nie umiejący czytać ani pisać, nieprzy-gotowani do życia ani troski o samych siebie i kompletnie bezradni w rzeczywistości splądrowanego i wyniszczonego wojną Południa, Murzyni musieli zapomnieć o obiecanych im mułach i 40 hektarach ziemi i zadowolić się wolnością.

Gwałtowna emancypacja oraz polityka władz Unii wpłynęła także na stosunki rasowe między czarnymi i białymi, które wbrew powszechne-mu przekonaniu na Północy nie były wcale o wiele lepsze, a jak zauważył wnikliwy badacz amerykańskiego społeczeństwa, Alexis de Tocquevil-le, nawet gorsze w stanach, które zniosły niewolnictwo niż w tych, gdzie ono jeszcze istniało. W prakty-ce rzecz sprowadzała się do tego, że na Południu Murzyni byli niewolni-kami prywatnymi, a na Północy publicznymi[4]. Armia Unii budziła zresztą taki postrach na Południu, że wielu niewolników zamiast przyłą-

czać się do „wyzwolicieli” stawało w obronie farm i plantacji swoich właścicieli (czy raczej bezbronnych właścicielek, jako że mężczyźni byli zwykle na wojnie), na ogół doskona-le zdając sobie sprawę, że to właśnie czarne kobiety pierwsze staną się ofiarami chuci żołnierzy z Północy. Ostatecznie jednak wygrana Unii i polityka „rekonstrukcji” całkowicie zniszczyły tę solidarność. Ogromne pieniądze wyłożono z budżetu celem zarejestrowania czarnych wyborców, odbierając przy tym prawa wyborcze rzeszy białych Południowców zaangażowanych wcześniej w „rebelię” przeciwko Unii. Murzyni rejestrowani byli zazwyczaj jako wyborcy partii republikańskiej, która zabezpieczyła sobie tym sposobem monopol polityczny na plądrowanie Południa, co jak nietrudno zgadnąć nie podobało się samym Południow-com (którzy za niepłacenie podatków tracili nierzadko całe rodzinne włości). Byli niewolnicy stali się narzędziem politycznym republikań-skich polityków i to na nich skupiła się cała frustracja ograbianego Dixie-landu. Przykładem może tu być niesławny Ku Klux Klan, który początkowo był jedynie organizacją mającą na celu odstraszenie czarnych od głosowania na republikanów, co nie było w tamtych czasach niczym niespotykanym, gdyż np. w stanach Nowej Anglii, w której Murzynom wolno było głosować, w praktyce za wzięcie udziału w wyborach groził lincz. Bliski przyjaciel Lincolna i późniejszy redaktor jednej z waszyngtońskich gazet, generał Donn Piatt, stwierdził trafnie, że „wszelki antagonizm rasowy na Południu zrodził się z cwaniackich prób położenia łap na skarbie państwa przy pomocy murzyńskich głosów”. Nic dodać nic ująć.

Walka o zniesienie niewolnictwa była walką o władzę i pieniądze. I tylko w tym sensie była uzasadniona i konieczna, co być może tłumaczy, dlaczego dzisiaj mówienie o tym jest uznawane za niepoprawne politycz-nie. Rzecz w tym, że tak jak w przypadku wyzwolenia niewolników z amerykańskiego Południa, tak i w każdej wojnie o wyzwolenie są tylko jedni pewni zwycięzcy – wyzwoli-ciele. Cała reszta najczęściej w ten czy inny sposób traci (i płaci).

Page 16: The Poland Times Lipiec Sierpień