108
ISSN 1899-6477 Numer 4 (24) Lipiec-Sierpień 2012 Akademik i dyplomata w dolinie Wisłoka GRAŻYNA KAZNOWSKA ŻYCIE TO JEST TEATR... w Bieszczadach WYWIADY Andrzej Mleczko Krystyna Mazurówna Na okładce Prof. Roman Kuźniar VIP TYLKO PYTA ROZWAŻNY I ROMANTYCZNY O ekonomii z braćmi Cwynar LUDZIE NAUKI kultura Świat szkła w Krośnie Portret dwumiesięcznik podkarpacki Budownictwo Rzeszów, Hala Podpromie 7 - 9 września reportaż Biznes na szpilkach ANALIZA ŚWIAT NIE LUBI POLAKÓW EURO 2012: CYWILIZACYJNY PÓŁSKOK MOTO 21. RAJD RZESZOWSKI

VIP Biznes&Styl

  • Upload
    sagier

  • View
    233

  • Download
    6

Embed Size (px)

DESCRIPTION

NR 4 (24) Lipiec - Sierpień 2012

Citation preview

Page 1: VIP Biznes&Styl

ISSN 1899-6477

Numer 4 (24)

Lipiec-Sierpień 2012

Akademik i dyplomata w dolinie Wisłoka

GRAŻYNA KAZNOWSKAŻYCIE TO JEST TEATR... w Bieszczadach

WYWIADYAndrzej MleczkoKrystyna Mazurówna

Na okładceProf. Roman Kuźniar

VIP TYLKO PYTAROZWAŻNY I ROMANTYCZNYO ekonomii z braćmi Cwynar

LUDZIE NAUKI

kultura

Świat szkła w Krośnie

Portret

dwumiesięcznik podkarpacki

BudownictwoRzeszów, Hala Podpromie

7 - 9 września

reportaż

Biznes na szpilkach

ANALIZAŚWIAT NIE LUBI POLAKÓW

EURO 2012: CYWILIZACYJNY PÓŁSKOK

MOTO21. RAJD RZESZOWSKI

Page 2: VIP Biznes&Styl
Page 3: VIP Biznes&Styl

VIP BIZNES&STYLLipiec – Sierpień 2012

RAPORTY I REPORTAŻE

53 AnalizaŚwiat nie lubi Polaków

56 Kobieta aktywnaBiznes na szpilkach

66 Anna Koniecka o poczuciu humoruSpuśćmy powietrze z balonu

86 EURO 2012Cywilizacyjny półskok

KULTURA

42 KrosnoŚwiat szkła i kultury

48 PrzemyślXI Festiwal Kultury Japońskiej

24-29Dr hab. Andrzej Cwynar: W naszym przypadku działa efekt synergii. Jesteśmy dwiema połówkami, ale trochę innymi, i ta fuzja sprawia, że współpraca układa się naprawdę fajnie.

LUDZIE NAUKI

18 Prof. Roman Kuźniar, doradca prezydenta Bronisława KomorowskiegoAkademik i dyplomata w dolinie Wisłoka

VIP TYLKO PYTA

24 Aneta Gieroń i Jaromir Kwiatkowski rozmawiają z dr. hab. Andrzejem Cwynarem i dr. Wiktorem Cwynarem, ekonomistami z Instytutu Badań i Analiz Finansowych w Rzeszowie Rozważny i romantyczny

SYLWETKI

30 Grażyna KaznowskaŻycie to jest teatr... w Bieszczadach

72 Krystyna MazurównaW życiu byłam na wozie i pod wozem…

Dr Wiktor Cwynar: Bliźniactwo nigdy nam nie przeszkadzało, niczego nie

utrudniało zwłaszcza, że od najmłodszych lat mamy diametralnie różne charaktery i sposoby reagowania.

Page 4: VIP Biznes&Styl

50Lipiec – Sierpień 2012

FELIETONY

34 Jarosław A. SzczepańskiCztery godziny z Kazimierzem Górskim

36 Krzysztof MartensZłudzenie głębi

PORTRET POLAKA

50 Andrzej Mleczko

MODA

76 Łagodne przejście

STYL ŻYCIA

80 Towarzyskie zdarzenia

FINANSE

90 Fundusze pożyczkowe i poręczeniowe wspomagają mikro i mały biznes

MOTORYZACJA

94 Rajd Rzeszowski już po raz dwudziesty pierwszy

INWESTYCJE

98 Włoskie ogrody i potężne kompleksy mieszkalno-handlowe zmienią Rzeszów

5672

30

66

98

94

76

424 VIP B&S LIPIEC-SIERPIEŃ 2012

Page 5: VIP Biznes&Styl

OD REDAKCJI

redaktor naczelna

O „aferze taśmowej” w Polskim Stronnictwie Ludowym w ostatnich tygodniach powiedziano tak dużo, że dodatkowe komentarze są już chyba zbędne.

Niezbędne jest jednak wyciąganie wniosków. Pamiętam, jak w ostatnich latach dwukrotnie na lotnisku w Jasionce spotkałam Aleksandra Grada, byłego ministra skarbu, byłego posła PO, który, mieszkając w okolicach Tarnowa, akurat podrzeszowskie lotnisko upodobał sobie dużo bardziej niż zatłoczony terminal w Krakowie. Zdawał się sympatycznym i skromnym człowiekiem. Wszystko to zresztą bez znaczenia. Znaczenie ma kultura polityczna, a właściwie jej brak w polskim życiu publicznym. Niedawno przeczytałam, że były minister Grad, który w czerwcu zrzekł się także mandatu posła, został właśnie prezesem zarządów spółek PGE Energia Jądrowa i PGE EJ 1, wchodzących w skład Polskiej Grupy Energetycznej i zajmujących się programem energetyki jądrowej. Pensja nowego prezesa wynosi ponad 100 tys. zł miesięcznie. Nie wiem, czy to jest żenujące, ale na pewno smutne. Po pierwsze, daleka jestem od populizmu, by uważać, że na odpowiedzialnych stanowiskach w administracji rządowej albo w spółkach skarbu państwa powinno się zarabiać marne pensyjki, ale kilkanaście, kilkadziesiąt tysięcy zł miesięcznie jest chyba uczciwą propozycją. Zgadzam się, że setki tysięcy złotych płaci się wybitnej klasy specjalistom, autorytetom i profesjonalistom, którzy potrafią zarobić dla firmy miliony. Ale czy uczciwe jest wypłacać ponad 100 tys. zł z państwowych pieniędzy byłemu posłowi i ministrowi? Czy ktokolwiek wierzy, że na takich posadach, na marginesie: z politycznego nadania, zdobywa się najwyższej jakości wiedzę i doświadczenie menedżerskie, które potem bez mrugnięcia oka można wycenić na ponad 100 tys. zł miesięcznie?

Przy okazji zastanawiam się, co w takiej sytuacji powinno się mówić np. młodemu matematykowi z okolic Rzeszowa, Wiesławowi Ziai, twórcy znakomitego serwisu matematycznego www.e-zadania.pl, z którego korzystają miliony młodych Polaków w kraju i za granicą, a któremu ciągle brakuje dofinansowania i wsparcia, by serwis rozwinąć w potężny, niezwykle pożyteczny portal. Niestety, nauka nie jest tak spektakularna ani widowiskowa jak polityka. Dlatego może rację ma prof. Roman Kuźniar, doradca prezydenta Bronisława Komorowskiego, który powtarza, że zawsze trzeba wymagać od siebie i od innych, bo inaczej nie ma jakości. – Kto jak nie my i nie teraz mamy być jak amerykańska Ivy League (Liga Bluszczowa) – mówi profesor Kuźniar. – Tylko praca buduje wyniki i prestiż. A polityka i życie publiczne? Nie muszą być, nawet nie powinny być, dla każdego.

Page 6: VIP Biznes&Styl

REDAKCJA

redaktor naczelna Aneta Gieroń [email protected] tel./fax: 17 862-22-21

zespół redakcyjny Jaromir Kwiatkowski [email protected] Anna Olech [email protected] Katarzyna Grzebyk [email protected] fotograf Tadeusz Poźniak [email protected]

skład Artur Buk

współpracownicy Anna Koniecka,i korespondenci Paweł Kuca, Antoni Adamski Jarosław Szczepański, Krzysztof Martens, Jerzy Borcz

REKLAMA I MARKETING

dyrektor ds. promocji Inga Safader-Powroźnik [email protected] tel. 17 862-22-21

dyrektor ds. reklamy Adam Cynk [email protected] tel. 17 862-22-21 tel. kom. 501 509 004

biuro reklamy Grażyna Janda [email protected] tel. kom. 502 798 600

Przemysław Worwa [email protected] tel. kom. 512 760 033

ADRES REDAKCJI

ul. Cegielniana 18c/235-310 Rzeszów

tel. 17 862-22-21fax. 17 862-22-21

www.vipbiznesistyl.ple-mail: [email protected]

WYDAWCA

SAGIER PR S.C.ul. Cegielniana 18c/2

35-310 Rzeszów

www.facebook.com/vipbiznesistyl

Page 7: VIP Biznes&Styl
Page 8: VIP Biznes&Styl

11 lipca 1942 roku w Rzeszowie urodził się jeden z największych europejskich muzyków jazzowych, Tomasz Stańko.Trębacz, kompozytor, autor muzyki filmowej i teatralnej. Wielokrotny laureat pierwszego miejsca w ankietach czytelników Jazz Forum. Zdobywca sporej, jak na muzyka jazzowego, liczby Fryderyków. Jeden z nielicznych polskich jazzmanów, mający na koncie złote i platynowe płyty. Pierwszy polski muzyk nagrywający dla najlepszej europejskiej wytwórni płytowej ECM. Pierwszy laureat Eu-ropejskiej Nagrody Jazzowej w 2003 r. Pierwszy polski jazzman, którego dostrzegli krytycy najbardziej opiniotwórczego magazynu jazzowego na świecie „Down Beat”. Tomasz Stańko posiada też szereg odznaczeń państwowych, a lista jego osiągnięć jest bardzo dłu-ga. Aby zakończyć to wyliczanie, nadmienię jeszcze tylko, że jako jedyny polski muzyk (nie licząc emigrantów) ma własne mieszkan-ko na Manhattanie.

Tomasz Stańko działa na polskiej scenie jazzowej nieprzerwanie od 1962 roku, na europejskiej od 1970, kiedy to zadebiutował na Berliner Jazztage, rzucając na kolana słuchaczy i krytykę. Jest pierwszym polskim jazzmanem, który od lat 70. współpracuje z euro-pejską awangardą jazzową. Bezkompromisowe free, któremu hołdował w latach 70., ustąpiło elektronicznym eksperymentom lat 80. Lata 90. przyniosły natomiast ugruntowanie pozycji Stańki w Europie i na świecie. Dotychczasowy styl i brzmienie trąbki – agresyw-ne, chaotyczne, chropawe – Stańko przekształcił w pełne artystycznego wyrazu i muzycznej estetyki narzędzie do wyrażania własnej, jakże wciąż interesującej osobowości.

Od drugiej połowy lat 90. cała działalność artystyczna Stańki jest pasmem nieustających, międzynarodowych sukcesów. Wszystko zaczęło się od „Litanii” (1997), a płyta „From the Green Hill” (1998) już na zawsze umocniła pozycję Tomasza Stańki jako jedynego, polskiego trębacza należącego do ścisłego i dość wąskiego grona mistrzów europejskiej sceny jazzowej. Pierwsza trasa koncertowa ze-społu Stańki po USA (2002) była dużym sukcesem, który zaowocował kolejnymi zaproszeniami. Żaden polski jazzman nie ma na swo-im koncie tak dużej liczby koncertów zagranych w najbardziej prestiżowych klubach USA (np. Birdland), co T. Stańko.

Lata mijają, a Stańko jest cały czas awangardowy, postmodernistyczny. Jego styl gry jest od lat rozpoznawalny, a to najważniejsza rzecz u artysty. Jest też Stańko dużym estetą. Nosi specjalnie dla siebie projektowaną biżuterię, garnitury i buty szyte na miarę. Lubi do-brze wyglądać. Nie przesadzę zbyt, jeśli powiem, że Tomasz Stańko to w Europie ktoś na miarę amerykańskiego Milesa Davisa. Zna-ne jest wielkie zamiłowanie Milesa do modnych strojów. Zarówno Miles, jak i Stańko odebrali solidne wykształcenie muzyczne. Obaj trębacze zawsze mieli nowoczesne myślenie o muzyce i chęć wyrażania siebie poprzez nowe, często eksperymentalne projekty. Obaj trębacze to introwertycy. Miles chował się za brzmienie swojej trąbki z tłumikiem, Stańko odwrotnie, swoją nieśmiałość uzewnętrzniał muzyczną dekonstrukcją i furią. Każdy z nich wypracował oryginalny, niepodrabialny styl gry. Miles kilkakrotnie wytyczał nowe kie-runki w jazzie, a Stańko jest wciąż progresywny i jak stare wino, coraz smaczniejszy. Kontynuując krótkie porównanie obu trębaczy, myślę, że Stańko to jednak osobowość o wiele silniejsza niż Miles. Polakowi przyszło żyć przez wiele lat za żelazną kurtyną, czego wielu artystów nie było w stanie przejść mentalnie. Stańko był niezłomny. I Davis, i Stańko wielokrotnie ocierali się o śmierć. Używ-ki towarzyszyły im przez większość życia. Miles odszedł nagle i zbyt wcześnie, Stańko całkowicie wyzwolił się z wszelkich nałogów i wciąż uszczęśliwia nas swoją intrygującą, nierzadko mistyczną wręcz muzyką. Tomasz Stańko gościł na łamach VIP-a w numerze li-piec-sierpień 2009 r. w cyklu „VIP tylko pyta”. ■

Tekst Elżbieta LewickaFotografia Tadeusz Poźniak

Muzyka

70. urodzinyTomasza Stańki

Page 9: VIP Biznes&Styl
Page 10: VIP Biznes&Styl

Torebki w Odrzykoniu, nieopodal Krosna, na Podkarpaciu? Większość zagadniętych przeze mnie kobiet kręci z niedowierza-niem głową. Wszystkie one mocno by się zdziwiły, gdyby zobaczyły ponad 22 tys. osób na fanpage’u Zuzi Górskiej i setki zaintere-sowanych wchodzących każdego dnia na stronę jej sklepu internetowego. Gdy na Facebooku pojawia się nowy model torebki z pra-cowni Zuzi Górskiej, w kilka minut ponad 500 osób jest obecnych w jej wirtualnym butiku.

Bo historia Zuzi Górskiej jest czymś w rodzaju opowieści jak z „Piekła” uczynić raj. Dosłownie tak. Wszystko ma bowiem swój początek w niewielkim, odludnym przysiółku Piekło, oddalonym ledwie kilka kilometrów od legendarnego zamczyska Fredrów w Odrzykoniu. Kilka lat temu właśnie tutaj, w ponadstuletnim, drewnianym domu na wzgórzu zamieszkała Zuzia Górska z mężem i dwójką dzieci. Lekarstwem na życie w samotni miał być blog – „Szycie jest piękne”. Szybko się okazało, że historię młodej ko-biety żyjącej w pięknym, ale dzikim miejscu, wychowującej dzieci, mającej zwykłe problemy, ale niezwykłe marzenia i kochającej estetyczną stronę życia, śledzi co miesiąc ponad 20 tys. osób. Cztery lata temu na blogu zaczęły się też pojawiać fotografie pierw-szych pantofli, bucików dziecięcych i kopertówek uszytych przez Zuzię Górską. I tak jak blog stawał się coraz popularniejszy, tak uszyte rzeczy zaczęły się coraz bardziej podobać.

– Kto by pomyślał, że jeszcze niedawno bałam się uszyć zasłonki do kuchni – uśmiecha się Zuzia Górska. – Ale szycie zawsze gdzieś we mnie było, kocham to robić. A parafrazując mojego tatę, każdy ma w sobie jakiś talent, najważniejsze to umieć go odkryć.

Najważniejszą próbą dla młodej krawcowej, projektantki torebek, było skonfrontowanie uszytych rzeczy z klientami. Te wysta-wione do galerii szybko się sprzedawały, to dodawało wiary, że nie warto rezygnować z szycia. W 2010 r. Zuzia Górska odważyła się założyć własną firmę i już cały rok 2011 wspólnie z jeszcze jedną krawcową bardzo mocno działały w pracowni krawieckiej za-łożonej w niegdysiejszym mieszkaniu Zuzi i jej rodziny na krośnieńskim Rynku.

Prawdziwy rozwój firmy nastąpił na początku 2012 r., gdy Zuzia Górska zdecydowała się otworzyć własny sklep internetowy. Nagle z cichych marzeń, by robić około 30 torebek na miesiąc, które pozwoliłyby na opłacenie wszystkich podatków i skromny roz-wój firmy, zrobiło się 350 zamówień na torebki w miesiącu.

– Ciągle nie mogę w to uwierzyć – mówi Zuzia Górska. – Ale żeby rozwijać firmę, zdecydowałam się na zatrudnianie kolejnych osób. W tej chwili w pracowni w szycie, projektowanie, wysyłkę zaangażowanych jest 8 osób. Produkcja zorganizowana jest w po-nadstuletniej Starej Szkole w Odrzykoniu, z którą także związana jest niecodzienna historia. Do tej szkoły chodziła prababcia Zuzi Górskiej. Tak, tak, bo choć Zuzia Górska urodziła się w Warszawie, uczyła się w tej samej szkole muzycznej co Anna Maria Jopek i córki Czesława Niemena, nawet studia ukończyła w stolicy, to od kilku pokoleń jej rodzina związana jest z Podkarpaciem i okoli-cami Odrzykonia. Może dlatego tak bardzo lubi ten moment, w którym klienci chcą się umówić na odebranie torebki osobiście i ro-bią mocno zdziwioną minę, gdy dowiadują się, że pracownia nie mieści się w Warszawie, ale w podkarpackiej wsi pod Krosnem. ■

Tekst Aneta GierońFotografie Tadeusz Poźniak

Odrzykoń? Tak, oczywiście, piękny fredrowski zamek na wzgórzu. To pierwsze i najważniejsze skojarzenie z tą rozległą

miejscowością na rogatkach Krosna. Odrzykoń ma jednak szansę stać się sławny także siłą młodych kobiet. Kołem zamachowym ich działania jest Zuzia Górska. Autorka najpopularniejszego w Polsce bloga o szyciu – „Szycie jest piękne” i założycielka w Starej Szkole w Odrzykoniu „Pracowni Twórczej Zuzi Górskiej”, w której szyje stylowe, eleganckie torebki w setkach sztuk, trafiające do klientek z Warszawy, Poznania, Wrocławia i Krakowa.

Styl życia

z torebkąDziewczyna

Zuzia Górska.

Page 11: VIP Biznes&Styl
Page 12: VIP Biznes&Styl

Partnerzy medialni:

Sponsorzy główni Gali VIP-a:

Mecenas Gali VIP-a:

Listę najbardziej wpływowych osób w naszym regionie magazyn VIP Biznes&Styl po raz pierwszy opublikował w styczniu 2012 r. Ranking od pierwszej edycji zdobył tak duże zainteresowanie i uznanie, że magazyn VIP postanowił rokrocznie publikować listę najbardziej wpływowych na Podkarpaciu, jednocześnie dzieląc konkurs na cztery kategorie, a zwycięzców obdarowywać statuetkami VIP, wykonanymi przez znakomitego podkarpackiego rzeźbiarza, Macieja Syrka.

Wielka Gala VIP-a, połączona z wręczeniem statuetek oraz recitalem Lory Szafran, odbędzie się 24 listopada 2012 r. w Filharmonii Podkarpackiej. Nagrody przyznane zostaną w czterech kategoriach: VIP Polityka 2012, VIP Biznes 2012, VIP Kultura 2012 oraz VIP Odkrycie Roku 2012. W kolejnych wydaniach magazynu VIP oraz Trendy Podkarpackie prezentujemy 10 nominowanych osób w każdej z kategorii, z wyjątkiem Odkrycia Roku, które ma być największą niespodzianką w rankingu naszego magazynu.

Także Czytelnicy magazynu VIP Biznes&Styl mogą typować i głosować we wszystkich czterech kategoriach, wysyłając zgłoszenia na adresy mailowe: [email protected] oraz [email protected].

Tekst Aneta GierońFotografia Tadeusz Poźniak

NOMINACJE

Najbardziej wpływowi na Podkarpaciu 2012

Ranking VIP Biznes&Styl

VIP KULTURA

Aneta Adamska, założycielka, reżyserka i scenarzystka teatru „Przedmieście” z Rzeszowa. Pomysłodawczyni festi-walu „Źródła pamięci. Grotowski, Kan-tor, Szajna”. Laureatka wielu nagród i wyróżnień w Polsce i za granicą.

Iga Dżochowska, założycielka Centrum Kultury Japońskiej i Fundacji Polsko--Japońskiej „YAMATO” w Przemyślu. Od 11 lat organizatorka Festiwalu Kul-tury Japońskiej w Krasiczynie.

Jerzy Ginalski, archeolog, dyrektorMuzeum Budownictwa Ludowego w Sa-noku. Twórca „Miasteczka Galicyj-skiego”, czyli małego miasteczka z prze-łomu XIX i XX w. w sanockim skansenie.

VIP POLITYKA

Zbigniew Rynasiewicz, od 2005 r. posełPlatformy Obywatelskiej. Przewodni-czący sejmowej Komisji Infrastruktury. Obecnie przewodniczący Regionu Pod-karpackiego PO.

Małgorzata Chomycz-Śmigielska, wo-jewoda podkarpacka. Od 2006 r. dyrek-tor biura podkarpackiej PO, w 2007 r. została wicewojewodą, a w grudniu 2010 r. po raz pierwszy objęła urząd wojewody.

Stanisław Ożóg, od 6 lat poseł Prawa i Sprawiedliwości. W latach 1992-1998był burmistrzem Sokołowa Małopol-skiego, od 1999 r. do 2005 r. zajmował stanowisko starosty rzeszowskiego.

VIP BIZNES

Wojciech Inglot, prezes przemyskiej fi rmy kosmetycznej „Inglot”, sprzeda-jącej kosmetyki w ponad 250 sklepach na całym świecie. Absolwent Wydziału Chemii Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Adam i Jerzy Krzanowscy, założyciele i współwłaściciele fi rmy „Nowy Styl”, która wyprodukowała ponad 50 mln krzeseł i jest największym wytwórcą fo-teli oraz krzeseł w Europie Środkowej.

Wojciech Materna, prezes i założyciel Stowarzyszenia „Informatyka Podkar-packa”, skupiającego kilkadziesiąt fi rm informatycznych z naszego regionu. Stowarzyszenie dąży do współpracy z fi rmami z sąsiednich województw.

Listę najbardziej wpływowych osób w naszym regionie magazyn VIP Biznes&Styl po raz pierwszy opublikował w styczniu 2012 r. Ranking od pierwszej edycji zdobył tak duże zainteresowanie i uznanie, że magazyn VIP postanowił rokrocznie publikować listę najbardziej wpływowych na Podkarpaciu, jednocześnie dzieląc konkurs na cztery kategorie, a zwycięzców obdarowywać statuetkami VIP, wykonanymi przez znakomitego podkarpackiego rzeźbiarza,

Wielka Gala VIP-a, połączona z wręczeniem statuetek oraz recitalem Lory Szafran, odbędzie się 24 listopada 2012 r. w Filharmonii Podkarpackiej. Nagrody przyznane zostaną w czterech kategoriach: VIP Polityka 2012, VIP Biznes 2012, VIP Kultura 2012 oraz VIP Odkrycie Roku 2012. W kolejnych wydaniach magazynu VIP oraz Trendy Podkarpackie prezentujemy 10 nominowanych osób w każdej z kategorii, z wyjątkiem Odkrycia Roku, które ma być

Statuetka VIP-a autorstwa Macieja Syrka.

Page 13: VIP Biznes&Styl
Page 14: VIP Biznes&Styl

Wiesław Ziaja trzy lata temu opracował i uruchomił matematyczny serwis, który już rewolucjonizuje pogląd na tę zdemo-nizowaną od zawsze naukę. On sam matematykę uwielbia od zawsze. Wprawdzie początkowo wybrał budownictwo na Politechnice Rzeszowskiej, ale szybko przeniósł się na matematykę, którą ukończył w Wyższej Szkole Pedagogicznej

w Rzeszowie, ponad 10 lat temu przekształconej w Uniwersytet Rzeszowski. Młodego nauczyciela matematyki w V Liceum Ogólno-kształcącym i Gimnazjum Sportowym w Rzeszowie oraz Społecznym Liceum Doliny Strugu w Chmielniku od dawna intryguje opty-malne połączenie samej matematyki z najnowocześniejszymi sposobami jej nauczania. Internet zrewolucjonizował świat, zrewolucjo-nizował także naukę. Cztery lata temu Ziaja wpadł na pomysł założenia matematycznego serwisu, który w łatwy i dostępny sposób uczyłby matematyki uczniów od podstawówki aż do matury. Był rok 2008, kiedy młody matematyk wystartował w wyścigu o unijne pieniądze. Plan był ambitny, stworzenie dużego portalu z ogromną ilością filmików edukacyjnych, zatrudnienie kilku nauczycieli do tworzenia wirtualnej szkoły matematycznej i... marzenia zderzyły się z rzeczywistością. Wiesław Ziaja nie miał 250 tys. zł na wkład własny. Samodzielnie napisał wniosek, zredukował wszystkie możliwe koszty i udało mu się zdobyć nieco ponad 60 tys. zł.

– Wszystkie pieniądze z dnia na dzień wydałem na zakup sprzętu, oprogramowania, reklamę serwisu. Zostało ledwie kilka tysię-cy – wspomina Ziaja. Mógł na wszystko machnąć ręką, zacząć zarabiać spore pieniądze na korepetycjach, przygotowaniach do ma-tury, ale on się uparł. Przez ostatnie trzy lata Wiesław Ziaja sam rozbudowuje coraz lepszy serwis www.e-zadania.pl, na którym jest obecnie około 3 tys. filmików. Prawie 2000 filmów rozpracowuje matematykę na poziomie licealnym, około 800 rozwiązuje zada-nia gimnazjalne i około 200 tłumaczy matematyczne zadania dla uczniów szkoły podstawowej.

– Robię to za własne pieniądze. Od początku wierzyłem i ciągle wierzę, że to jest świetny pomysł. Serwis jest genialnym narzę-dziem do powszechnej nauki matematyki, na pewno może być też dochodowy. W jego rozwój włożyłem prawie 100 tys. zł z pry-watnych pieniędzy – opowiada Ziaja. – Można się zastanawiać, po co to robię? Po co mi to, skoro na korepetycjach świetnie bym dorobił i miałbym spokój? Ale nie miałbym tej satysfakcji, że zrobiłem wartościową, coraz bardziej popularną i myślę, że już nie-długo dochodową rzecz.

Matematyczny serwis codziennie odwiedza kilka tysięcy osób, w maju były ich prawie 4 mln. Średnio wychodzi około 150 tys. osób miesięcznie, a statystyki rosną. Serwis www.e-zadania.pl jest jednym z najlepszych i najbardziej rozbudowanych serwisów edukacyjnych w Polsce. W 2011 r. został wyróżniony na międzynarodowym konkursie Medea Awards 2011, który wspiera inno-wacyjność i promuje dobre praktyki wykorzystywania mediów do celów edukacyjnych oraz nagradza profesjonalizm w produkcji i projektowaniu multimedialnych materiałów naukowych. – Tylko jak niewiele z tego wynika – gorzko podsumowuje Ziaja. – Gala Medea Awards organizowana była w Brukseli i fajnie, że ktoś zauważył takiego niepoprawnego marzyciela jak ja, ale nawet nie bar-dzo miałem pieniądze, by pojechać odebrać wyróżnienie. Uczniowie, przygotowania do matury, nieustanne dopracowywanie serwi-su, w końcu bilet lotniczy, który nie jest najtańszy...

W błędzie jest jednak każdy, kto przypuszcza, że młody matematyk zaczyna wątpić w swój pomysł. Wierzy, że w końcu znaj-dzie sponsorów, którzy wesprą jego zamysł oraz liczy na zainteresowanie poważnych partnerów biznesowych. – W głowie mam już plan na 10, może nawet 15 tys. filmików w serwisie, do tego zadania do pobrania dla nauczycieli. Nie wykluczam rozbudowy serwi-su o kolejne filmy z pokrewnych nauk ścisłych, czyli z fizyki i chemii – wylicza Ziaja i ciągle myśli o kolejnych nowościach. – Ten serwis musi się udać. ■

Tekst Aneta GierońFotografia Tadeusz Poźniak

SUKCES

Matematyka jest fenomenalna, to nie żart. A już na pewno nie żartuje Wiesław Ziaja, nauczyciel matematyki, twórca świetnego serwisu matematycznego

www.e-zadania.pl, na którym uczniowie mają aż 3 tys. filmików. Wynika z nich, że nie ma takiego zadania matematycznego, którego nie dałoby się wytłumaczyć i rozwiązać. Twórca serwisu, który tylko w maju tego roku odwiedziły prawie 4 mln osób, pochodzi z Chmielnika, uczy w rzeszowskich szkołach i swoim pomysłem zachwycił już Europę. Ale to co jest proste w świecie, w Polsce już niekoniecznie. Wiesław Ziaja ciągle nie może przekonać do siebie inwestorów, którzy bardziej niż polskim fenomenem zachwycają się amerykańskim portalem edukacyjnym Khan Academy, który nijak nie przystaje do rodzimego serwisu matematycznego.

Matematyka? Łatwiejsza niż myślisz

Wiesław Ziaja.

Page 15: VIP Biznes&Styl
Page 16: VIP Biznes&Styl

W 1968 roku, na stronie piątego numeru komiksu „Kapitan Żbik” zatytułowanego „Diadem Tamary”, znalazło się nazwisko nowego, młodego rysownika. Był to Grzegorz Rosiński, 27-letni absolwent warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych. Z czasem rysunki Rosińskiego zaczęły zdobić nie tylko kolejne numery „Kapitana Żbika”, ale i komiks „Pilot śmigłowca” oraz znane magazyny „Relax” i „Alfa”. Pod koniec lat 70. XX wieku nazwisko polskiego rysownika zatrzęsło komiksem europejskim: Rosiński w duecie z belgijskim scenarzystą Jeanem van Hamme stworzył uwielbianego na całym świecie Thorgala. Latem 2012 roku nazwisko Rosiński prawdopodobnie było najczęściej wymienianym w Stalowej Woli. Tamtejsze Muzeum Regionalne zorganizowało pierwszą w Polsce retrospektywną wystawę prac mistrza komiksu. Mistrza, który tutaj się urodził i spędził wczesne dzieciństwo, a niedawno odnowił więzi z miejscem urodzenia.

Grzegorz Rosiński nie lubi podróżować. Jest bardzo zapracowany. Nie ma czasu na wakacje wspomnieniowe. Nie lubi opuszczać swojego domu w Szwajcarii, ale Stalowa Wola od zawsze gdzieś w nim siedzi i jest obecna w jego twórczości – przyznał podczas otwar-cia swojej wystawy w Muzeum Regionalnym. Miasto długo musiało czekać na jego odwiedziny. Stalowa Wola kilka lat temu przyzna-ła mu honorowy tytuł „Ambasadora Stalowej Woli”. W czerwcu 2012 r. mistrz przyjechał tutaj kolejny raz, razem z synem Piotrem, ku-ratorem wystawy „Grzegorz Rosiński – mistrz ilustracji i komiksu”.

Dłonie muszą być brudneRosiński, uznawany za czołowego twórcę komiksu w Europie, kreując postaci, nie korzysta z wygodnego narzędzia, jakim jest kom-

puter. Maluje i rysuje instynktownie. Bazuje na własnej wyobraźni i dłoniach. Mówi, że kiedy ręce są brudne, jest dobrze – o czym się mogli się przekonać uczestnicy „Sztukobrania” w muzeum, gdy narysował kilka portretów.

Mistrz komiksu w swojej twórczości nie ogranicza się do konkretnego stylu i tematyki. Jest jak ka-meleon, co sam potwierdził w wywiadzie dla portalu Paradoks: Jeżeli tekst jest niegłupi, w konkretnym klimacie (…), to ja się zmieniam. Ściągam skórę, nakładam drugą, nie mam problemu z przejściem do czegokolwiek”. Jak również „Wszystko zależy od scenariusza, który mam ilustrować. To nasuwa środki wyrazu, które będą najbardziej adekwatne do wykorzystania. Ja mam pragnienia warsztatowe należyte do opowiadanej historii. To nie tylko odnosi się do tej sfery. Przecież, gdy jadę polować na lwy, inaczej się ubieram aniżeli wtedy, gdybym polował na foki na Antarktydzie (…).

Kilkaset prac w muzeum i w plenerze

Na stalowowolskiej wystawie znajduje się bogaty wybór wczesnych dokonań ilustratorskich mi-strza, jego projektów okładek do książek i płyt oraz rysunków satyrycznych; osobna prezentacja obej-muje polskie komiksy Rosińskiego ze szczególnym uwzględnieniem serii o Kapitanie Żbiku i Pilo-

cie śmigłowca oraz innych rysunków publikowanych w magazynach „Relax” i „Alfa”. Nie zabrakło także jego pierwszych komiksów z „okresu belgijskiego”. Światowy dorobek komiksowy artysty reprezentują plansze ko-miksowe, projekty postaci oraz okładek jego sztandarowego cyklu Thorgal, a także komiksów o tematyce hu-morystycznej (Fantastyczny rejs), fantastyczno-naukowej (Yans), fantasy (Szninkiel oraz Skarga Utraconych Ziem) i historyczno-przygodowej (Western oraz Zemsta hrabiego Skarbka). Na wystawie znajdują się również obrazy namalowane przez Rosińskiego. Część prac jest pokazana na wystawie plenerowej w formie wielkopo-wierzchniowych wydruków. Wystawa jest znakomita. Koniecznie trzeba ją zobaczyć.

Wystawa prac Grzegorza Rosińskiego w Muzeum Regionalnym w Stalowej Woli czynna jest do 19 sierpnia. ■

Tekst Katarzyna GrzebykFotografie Piotr Rosiński

Spod jego ręki wyszedł Thorgal

Rosiński w Stalowej Woli

Grzegorz Rosiński.

Kapitan Żbik.

Thorgal.

Zemsta Hrabiego Skarbka.

Page 17: VIP Biznes&Styl
Page 18: VIP Biznes&Styl

Od dawna nie dziwią już nikogo wozy telewizyjne jeżdżące o różnych porach dnia i roku do wsi Pastwiska u podnóża Wzgórz Rymanowskich i Pogórza Bukowskiego w dolinie Wisłoka, gdzie pod lasem swój dom ma prof. Roman Kuźniar, doradca prezydenta Bronisława Komorowskiego, dyplomata, zapalony wędrowiec, traper, ale przede wszystkim krośnieński i podkarpacki swojak. Po raz pierwszy prof. Kuźniara spotkałam rok temu w Sanoku, gdy z ratownikami górskimi świętował 50. urodziny Bieszczadzkiej Grupy GOPR. Trochę wymizerowany, z opatrunkiem na dłoni cieszył się ze zdobycia Elbrusu, najwyższego szczytu Kaukazu, gdzie przy zejściu z góry przeżył załamanie pogody, noc spędzoną pod szczytem, akcję ratowniczą i dobrodziejstwo pomocy rosyjskich GOPR-owców. Tegoroczne spotkanie odbyło się już w mniej dramatycznych okolicznościach – ręka prof. Kuźniara jest w pełni zdrowa, on sam zaś w swoim mateczniku, w dolinie Wisłoka, szykuje się właśnie do wymyślonego przez siebie II Beskidzkiego Rajdu Śladami Dwóch Kardynałów ks. Stefana kard. Wyszyńskiego i ks. Karola kard. Wojtyły. Start 4 sierpnia ze wsi Pastwiska, dalej przez Rudawkę Rymanowską, Puławy Górne, Tokarnię, Karlików, Kamień i meta w Komańczy.

Tekst Aneta GierońFotografie Tadeusz Poźniak

SZTUKA dyplomacji

Akademik i dyplomata w dolinie Wisÿoka

Prof. Roman Kuźniar w swoim domu w Pastwiskach.

Page 19: VIP Biznes&Styl

VIP B&S LIPIEC-SIERPIEŃ 2012 19

Pastwiska, Krosno, Bieszczady, dla prof. Kuźniara to wszystko są nieprzypadkowe miejsca. Ma je schodzone, zjeżdżone od podszewki. Urodził się w Przemyślu, ale to akurat miejsce było dla jego rodziców tylko przystan-kiem w podróży. Ojciec, wywodzący się ze Wzdowa pod Brzozowem (kiedyś siedziba Małopolskiego Uniwersy-tetu Ludowego, od 6 lat przeniesionego do Woli Sęko-wej) w latach 50. prowadził ośrodek zdrowia pod Kalwa-rią Pacławską. Mama prof. Kuźniara, pochodząca ze słyn-nej Biłki Królewskiej nieopodal Lwowa, tej samej, skąd wywodziła się rodzina śp. prof. Stefana Mellera, ministra spraw zagranicznych, w Przemyślu kończyła szkołę pie-

SZTUKA dyplomacji

Akademik i dyplomata w dolinie Wisÿoka

lęgniarską. Tych dwoje szybko jednak uznało, że na stałe osiedlą się w Krośnie.

– Ojciec był szalenie wykształconym człowiekiem, zagorzałym antysowietą, w czasie wojny walczył w AK, a potem przypłacił to 10 latami więzienia, z czego pięć lat odsiedział – wspomina prof. Kuźniar. Jednocześnie śmie-je się do wspomnień, gdy ojciec dowiedział się, że młody Roman zamierza studiować na Wydziale Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego, w la-tach 70. uważanym za kuźnię komunistycznych kadr. Prze-łknął tę wiadomość, bo wiedział, że chłopak od dziecka fas- cynuje się polityką międzynarodową i nie zamierza robić kariery politycznej.

– Pamiętam nawet taką zabawną sytuację z egzami-nów wstępnych na studia, gdzie miałem same piątki i nagle przewodniczący komisji egzaminacyjnej pyta mnie, co ja, absolwent Technikum Górnictwa Naftowego i Gazownic-twa w Krośnie, chcę robić na takich studiach? – Panie pro-fesorze, myślę, że są jakieś związki pomiędzy naftą, ropą naftową a polityką światową! – odpowiedziałem. – I on przyznał mi rację – wspomina prof. Kuźniar.

Zdecydowane poglądy, niepokorność wyniósł z domu. Do dziś pamięta, jak mama bez mrugnięcia okiem oddawa-ła jedną czwartą swojej pensji na stosy gazet prenumero-wanych przez przyszłego doradcę prezydenta Komorow-skiego, który marzył o polityce światowej i podróżach.

– Zawsze wierzyła, że coś z tego będzie. Mama była równie ciekawa świata jak ja, niewiele zarabiała, ale cały rok odkładała pieniądze, by gdzieś wyjechać na wakacje. W tamtych czasach zjeździła wszystkie kraje byłego blo-ku wschodniego, uwielbiała zmiany i ruch. To ona dbała o wykształcenie, maniery, wiecznie uczyła mnie kinder- sztuby. Była fanką „Przekroju” i rubryki Jana Kamyczka na ostatniej stronie, która w tamtych czasach uczyła Pola-ków savoirvivre'u – wspomina Roman Kuźniar.

Może dlatego dla nikogo nie było zdziwieniem, że on sam w technikum próbował wszystkiego: tańczył w zespo-le folklorystycznym, należał do harcerstwa i ze swoją dru-żyną pożarniczą wygrywał wojewódzkie mistrzostwa, ko-chał sport, piesze wędrówki w Bieszczadach, do tego jako przyszły wiertnik na praktykach pod Rymanowem pobił re-kord w głębokości szybu – 5 tys. 403 m, który to wynik przez długi czas był najlepszym w Polsce.

Był nastoletnim chłopcem, gdy zakochał się w Ru-dawce Rymanowskiej, w tej dolinie Wisłoka, o której do dziś mówi, że jest jego miejscem na ziemi. Wystarczy-ło, że tylko raz pojechał tam na wakacyjną kolonię, zo-baczył tę kompletną dzicz, przepiękne, dziewicze tereny, bogobojne, ale szalenie hermetyczne wsie zielonoświąt-kowe, żeby związać się z tym miejscem na zawsze; dziś dużo mniej oczywiście dzikim, a dużo bardziej cywilizo-wanym. Kilka lat szukał w tamtej okolicy ziemi, znalazł dopiero we wsi Pastwiska. W 2007 r. stanął tutaj dom ►

Z Krosna do Warszawy i z Warszawy do Pastwisk

Page 20: VIP Biznes&Styl

20 VIP B&S LIPIEC-SIERPIEŃ 2012

prof. Kuźniara, w którym bywa często, nawet kilkanaście razy w roku, w którym pisze, wypoczywa, w którym świet-nie się czuje.

– Moja żona niekiedy się złości, gdy słyszy, jak na py-tanie, skąd pochodzę, zawsze mówię, że z Krosna, choć to w Warszawie spędziłem największą część mojego życia – śmieje się profesor.

Z okolicami Rudawki Rymanowskiej, Pastwisk, Wi-słoczka związana jest też osoba kardynała Karola Wojty-ły. To właśnie w dolinie Wisłoka późniejszy Jan Paweł II w późnych latach 70. biwakował z rodziną Półtawskich.

– Pustelnia pani Wandy Półtawskiej jest nie więcej niż dwa kilometry od mojego domu w Pastwiskach, ale do-kładna lokalizacja pozostaje tajemnicą – śmieje się pro-fesor Kuźniar. I to właśnie w jego domu w Pastwiskach w 2010 r. prezydent Bronisław Komorowski spotkał się z legendarną przyjaciółką Jana Pawła II i jej rodziną. – Za-wsze 2 listopada świętujemy urodziny pani Wandy – doda-je profesor. – Od lat się przyjaźnimy i zawsze jak oboje je-steśmy nad Wisłokiem, to biorę plecaczek, butelkę czerwo-nego wina, wędzony ser i godzinami dyskutujemy. Niekie-dy pani Wanda udziela surowych reprymend, ale mało jest wspanialszych osób.

Pastwiska są dla profesora Kuźniara najlepszym miej-scem do rozmyślań, pisania książek, pracy naukowej, czyli tego, co było i jest jego żywiołem. – Urodziłem się i umrę na uniwersytecie – żartuje. Dyplomacja, obrzeża polity-ki, doradzanie prezydentowi Bronisławowi Komorowskie-mu, wcześniej ministrowi obrony narodowej Bogdano-wi Klichowi, to są fascynujące, ciekawe, ważne doświad-czenia, ale najważniejsza była i jest praca naukowa. W tej chwili w Pastwiskach powstaje książka o związkach pol-sko-europejskich, o wykształcaniu się naszej tożsamości i o tym, jak bardzo tożsamość europejska przenika tożsa-mość polską. Kiedyś było takie powiedzenie: dokąd gotyk, dotąd Europa. Najdalej na wschód istniejące budowle go-tyckie są w Wilnie i we Lwowie, na Rusi gotyku nie było, czyli do tego miejsca przenikała kultura europejska. A tak na marginesie! Krosno ma dwa piękne gotyckie kościoły. Wniosek z tego prosty: Krosno jest bardziej europejskie niż by się nam mogło zdawać.

Profesor Kuźniar przyznaje, że na jego naukowe pasje i aspiracje ogromny wpływ miał prof. Józef Kukułka, zna-komity logik, pierwszy w Polsce twórca teorii stosunków międzynarodowych, erudyta rodem spod Jarosławia, który był niesłychanie surowym i wymagającym nauczycielem. Podobną opinię ma dziś profesor Kuźniar.

– A jak może być inaczej? – odpowiada profesor. – Za-wsze powtarzam moim studentom, że uniwersytet nie jest obowiązkowy. Jak się nie wymaga, nie ma jakości. A kto jeśli nie my, jak nie teraz, jak nie Uniwersytet Warszawski ma być jak Ivy League? (Liga Bluszczowa, w skład któ-rej wchodzi osiem elitarnych amerykańskich uniwersyte-

tów m.in. Columbia University, Harvard University, Prin-ceton University, Yale University). Nie wszyscy muszą być jak Zbigniew Brzeziński albo Henry Kissinger, ale wszy-scy muszą chcieć się uczyć, muszą się starać, bo tylko pra-cą buduje się wyniki i prestiż.

Profesor doskonale pamięta, jak sam wstawał nad ra-nem, by zdążyć do Instytutu Francuskiego w Warszawie zapisać się na lektorat, albo jak zabiegał o korepetycje z angielskiego u metodystów. – To były najlepsze szkoły – wspomina profesor. – A ja miałem świadomość, że zaj-mowanie się polityką międzynarodową bez znajomości ję-zyków, choćby angielskiego i francuskiego, byłoby nie-porozumieniem. Pracę magisterską i doktorską pisałem z Charles’a de Gaulle’a. Czas do roku 1990 wypełniony był pracą ze studentami, wykładami na uczelni, publikacjami, w latach 70. podróżami autostopem po Europie. To były szalone czasy, gdy do Zagórza dojeżdżało się pociągiem, potem autobusem do Barwinka, a z granicy była zawsze nadzieja, że stopem uda się objechać pół Europy. Z ple-cakiem wypełnionym konserwami, śpiworem i namiotem zwiedzało się Paryż, Wiedeń, Berlin, Monte Carlo, Rzym.

– Lata 80. były najtrudniejsze. Wtedy uczelnia była ostoją, dużo się też wędrowało po Bieszczadach, Tatrach, Beskidach, tam się skupiało fajne towarzystwo, był klimat do dyskusji – wspomina prof. Kuźniar.

Przełomowy był rok 1990. Prof. Roman Kuźniar był wtedy doktorem habilitowanym, miał stabilną pozycję na Uniwersytecie Warszawskim, był „młodym zdolnym”. – To, że trafiłem wtedy do dyplomacji, było naturalnym procesem. Zmienił się w Polsce ustrój, potrzebowano no-wych ludzi i sięgano po nowe kadry, które mogłyby robić nową polityką zagraniczną. Ja od kilkunastu lat zajmowa-łem się polityką zachodnią. Z Ministerstwa Spraw Zagra-nicznych przyszło zaproszenie, bym zajął się problematy-ką praw człowieka, Rady Europy. Minister Krzysztof Sku-biszewski powiedział, że moim zadaniem będzie wprowa-dzić Polskę do Rady Europy. Człowiek czuł euforię, nagle wszystko, o czym czytałem, pisałem, uczyłem, mogłem re-alizować w praktyce – opowiada prof. Kuźniar.

W latach 1994 - 1998 był ministrem pełnomocnym w Stałym Przedstawicielstwie RP przy ONZ w Genewie. To była normalna placówka dyplomatyczna, tyle tylko, że przy organizacjach międzynarodowych nie nazywa się jej ambasadą, ale stałym przedstawicielstwem. – Byłem mi-nistrem pełnomocnym, kilka lat później zostałem ambasa-dorem tytularnym w podzięce za to, co udało mi się zro-bić w dyplomacji – śmieje się były ambasador. Tam też mi-nister Kuźniar sporo namieszał, gdy na początku kadencji wygłosił w Komisji Praw Człowieka ONZ krytykę inter-wencji Rosji w Czeczenii.

– Omal nie wyleciałem z placówki, bo nasz ambasa-dor nie zapoznał się z tym tekstem, a później musiał sta-wić czoło Rosjanom, którzy ostro protestowali. To był ►

SZTUKA dyplomacji

Liga Bluszczowa zależy od nas samych

Od profesora do ambasadora w Genewie

Page 21: VIP Biznes&Styl
Page 22: VIP Biznes&Styl

22 VIP B&S LIPIEC-SIERPIEŃ 2012

swego rodzaju skandal dyplomatyczny na skalę europej-ską, ale ja udawałem, że nic się nie stało, zwłaszcza że zro-biłem to sprytnie i najostrzejsze słowa pod adresem Ro-sji poszły poza oficjalnym przemówieniem na kartce, któ-re było dystrybuowane uczestnikom obrad. Rosjanie zro-bili awanturę do ministra spraw zagranicznych w Warsza-wie, że Kuźniar chce rozbić integralność terytorialną Fede-racji Rosyjskiej. W końcu sprawa rozeszła się po kościach – wspomina profesor.

Ta niepokorność, kontrowersyjność wypowiedzi pro-fesora Kuźniara została mu wypomniana przy okazji no-minacji na doradcę prezydenta Bronisława Komorowskie-go ds. międzynarodowych. – Jak się pochodzi z tych oko-lic co ja, to się lubi chodzić pod prąd – śmieje się Roman Kuźniar. – Ja nie mam instynktu stadnego, lubię chodzić własnymi ścieżkami. Zarówno prezydent Komorowski, jak i wcześniej minister Klich wiedzą i wiedzieli, że moje my-śli są nieuczesane. Ja, jeśli chodzi o temperament, pozo-staję akademikiem, człowiekiem uniwersytetu, mam pro-blem z dopasowaniem się do bieżących potrzeb politycz-nych. Akademik ma myśleć dalekowzrocznie, jego wypo-wiedzi mają być oparte na analizie, inna jest logika polity-ki, a inna badań naukowych – dodaje.

W latach 2003 - 2005 prof. Kuźniar był dyrektorem Akademii Dyplomatycznej Ministerstwa Spraw Zagranicz-nych, zaś w 2005 r. został dyrektorem Polskiego Instytu-tu Spraw Międzynarodowych. Akurat w tej nominacji było pewne rozliczenie się z historią, jako że konkurs na szefa PISM Roman Kuźniar wygrał już w 1990 r. Wtedy minister MSZ, Krzysztof Skubiszewski, wolał na tym stanowisku kogoś starszego i nominację dostał prof. Antoni Kamiński.

– 15 lat później historia zatoczyła koło – śmieje się pro-fesor. – Rzeczywiście, stanąłem na czele PISM, ale to już coś trochę innego niż dyplomacja, to raczej obrzeża i zaple-cze intelektualne dla dyplomacji. Instytut koncentruje się na budowaniu dobrej atmosfery wokół polityki zagranicz-nej, pisze analizy, wydaje książki, uprawia politykę bez po-lityki.

Będąc dyrektorem PISM, prof. Kuźniar znów zasłynął z mocno kontrowersyjnej wypowiedzi. W 2007 r. sporzą-dził poufny raport na temat tarczy rakietowej, który do-stało kilka najważniejszych osób w państwie. Stwierdził w nim, że tarcza wzmocni bezpieczeństwo USA, ale nie Polski. – Do dziś uważam, że jako jedyny wówczas wie-działem, o czym mówię, inni nie mieli zielonego pojęcia o tarczy. Nawet nie wiedzieli, że ta tarcza nie będzie słu-żyć ochronie naszego terytorium. Szczyty niekompeten-cji – dodaje po latach profesor. Na reakcje nie trzeba było długo czekać. Kilkanaście dni po owym raporcie premier Jarosław Kaczyński odwołał prof. Kuźniara ze stanowiska dyrektora PISM.

– Powrotu do dyplomacji już nie planuję. Szkoda cza-su – zastrzega się były ambasador. – Praca na uniwersy-

SZTUKA dyplomacji

tecie i bycie doradcą prezydenta są dla mnie wystarczają-co absorbującymi zajęciami. – I tak już niewiele czasu zo-staje mi na własne pasje: na bieganie, a przecież startowa-łem w maratonie nowojorskim, chodzenie po górach, a to kocham najbardziej. Cudowne, mistyczne zajęcie. Do tego moje ukochane Bieszczady, Tatry, wyprawa w przyszłym roku w Andy i tyle, tyle innych jeszcze spotkań i dyskusji.

No właśnie, dyskusji. Godziny w towarzystwie prof. Kuźniara to nieustanne analizowanie rzeczywistości, fas- cynujące zastanawianie się nad rolą i znaczeniem Polski w Europie. W końcu uświadamianie sobie, czym jest pokój i polityka bezpieczeństwa na początku XXI wieku na kon-tynencie europejskim. Bo co z tego, że współczesny świat może się zdawać bezpieczny jak nigdy wcześniej w swojej historii. Stan bezpieczeństwa niekoniecznie jest dany raz

Dyplomacja już zamkniętym rozdziałem

22 VIP B&S LIPIEC-SIERPIEŃ 2012

swego rodzaju skandal dyplomatyczny na skalę europej-ską, ale ja udawałem, że nic się nie stało, zwłaszcza że zro-biłem to sprytnie i najostrzejsze słowa pod adresem Ro-sji poszły poza oficjalnym przemówieniem na kartce, któ-re było dystrybuowane uczestnikom obrad. Rosjanie zro-bili awanturę do ministra spraw zagranicznych w Warsza-wie, że Kuźniar chce rozbić integralność terytorialną Fede-racji Rosyjskiej. W końcu sprawa rozeszła się po kościach – wspomina profesor.

Ta niepokorność, kontrowersyjność wypowiedzi pro-fesora Kuźniara została mu wypomniana przy okazji no-minacji na doradcę prezydenta Bronisława Komorowskie-go ds. międzynarodowych. – Jak się pochodzi z tych oko-lic co ja, to się lubi chodzić pod prąd – śmieje się Roman Kuźniar. – Ja nie mam instynktu stadnego, lubię chodzić własnymi ścieżkami. Zarówno prezydent Komorowski, jak i wcześniej minister Klich wiedzą i wiedzieli, że moje my-śli są nieuczesane. Ja, jeśli chodzi o temperament, pozo-staję akademikiem, człowiekiem uniwersytetu, mam pro-blem z dopasowaniem się do bieżących potrzeb politycz-nych. Akademik ma myśleć dalekowzrocznie, jego wypo-wiedzi mają być oparte na analizie, inna jest logika polity-ki, a inna badań naukowych – dodaje.

W latach 2003 - 2005 prof. Kuźniar był dyrektorem Akademii Dyplomatycznej Ministerstwa Spraw Zagranicz-nych, zaś w 2005 r. został dyrektorem Polskiego Instytu-tu Spraw Międzynarodowych. Akurat w tej nominacji było pewne rozliczenie się z historią, jako że konkurs na szefa PISM Roman Kuźniar wygrał już w 1990 r. Wtedy minister MSZ, Krzysztof Skubiszewski, wolał na tym stanowisku kogoś starszego i nominację dostał prof. Antoni Kamiński.

– 15 lat później historia zatoczyła koło – śmieje się pro-fesor. – Rzeczywiście, stanąłem na czele PISM, ale to już coś trochę innego niż dyplomacja, to raczej obrzeża i zaple-cze intelektualne dla dyplomacji. Instytut koncentruje się na budowaniu dobrej atmosfery wokół polityki zagranicz-nej, pisze analizy, wydaje książki, uprawia politykę bez po-lityki.

Będąc dyrektorem PISM, prof. Kuźniar znów zasłynął z mocno kontrowersyjnej wypowiedzi. W 2007 r. sporzą-dził poufny raport na temat tarczy rakietowej, który do-stało kilka najważniejszych osób w państwie. Stwierdził w nim, że tarcza wzmocni bezpieczeństwo USA, ale nie Polski. – Do dziś uważam, że jako jedyny wówczas wie-działem, o czym mówię, inni nie mieli zielonego pojęcia o tarczy. Nawet nie wiedzieli, że ta tarcza nie będzie słu-żyć ochronie naszego terytorium. Szczyty niekompeten-cji – dodaje po latach profesor. Na reakcje nie trzeba było długo czekać. Kilkanaście dni po owym raporcie premier Jarosław Kaczyński odwołał prof. Kuźniara ze stanowiska dyrektora PISM.

– Powrotu do dyplomacji już nie planuję. Szkoda cza-su – zastrzega się były ambasador. – Praca na uniwersy-

SZTUKA dyplomacji

tecie i bycie doradcą prezydenta są dla mnie wystarczają-co absorbującymi zajęciami. – I tak już niewiele czasu zo-staje mi na własne pasje: na bieganie, a przecież startowa-łem w maratonie nowojorskim, chodzenie po górach, a to kocham najbardziej. Cudowne, mistyczne zajęcie. Do tego moje ukochane Bieszczady, Tatry, wyprawa w przyszłym roku w Andy i tyle, tyle innych jeszcze spotkań i dyskusji.

No właśnie, dyskusji. Godziny w towarzystwie prof. Kuźniara to nieustanne analizowanie rzeczywistości, fas- cynujące zastanawianie się nad rolą i znaczeniem Polski w Europie. W końcu uświadamianie sobie, czym jest pokój i polityka bezpieczeństwa na początku XXI wieku na kon-tynencie europejskim. Bo co z tego, że współczesny świat może się zdawać bezpieczny jak nigdy wcześniej w swojej historii. Stan bezpieczeństwa niekoniecznie jest dany raz

Dyplomacja już zamkniętym rozdziałem

Page 23: VIP Biznes&Styl

VIP B&S LIPIEC-SIERPIEŃ 2012 23

SZTUKA dyplomacji

na zawsze. Warto o tym pamiętać także w takim kraju jak Polska. Po pierwsze, jesteśmy krajem brzegowym, mamy potężne sąsiedztwo na wschód od nas, które jest nie do końca zdefiniowane, jeśli chodzi o jego przyszłość i in-tencje. W Rosji jeszcze nic nie jest do końca rozstrzygnię-te. Polska jako kraj będący w strukturach NATO i Unii Europejskiej ma swoją bezpieczną pozycję, ale jedno-cześnie jesteśmy na skraju gigantycznego obszaru, z któ-rego to sąsiedztwa wynika wiele rzeczy, które nie rodzą się i nie zmieniają z dnia na dzień. Dlatego posiadanie przez nas systemu szybkiego ostrzegania jest niezbędne, zwłaszcza jeśli graniczy się z drugą co do wielkości mili-tarną potęgą świata.

– Rosja w dalszym ciągu nie zdefiniowała się, czy jest z nami, czy przeciwko nam. Rosja, tak jak w XVI wie-

ku, definiuje się w opozycji do Europy – tłumaczy prof. Kuźniar. – Nakłady na obronność naprawdę nie są fana-berią, są wyrazem naszego rozsądku. Także dlatego, że je-steśmy członkiem bloku państw, których obowiązkiem jest udzielać sobie nawzajem pomocy. Tak jak my mamy pra-wo liczyć na pomoc NATO, tak NATO ma prawo liczyć na wsparcie Polski. Także samo posiadanie pewnego poten-cjału militarnego, pewnych zdolności wojskowych wpły-wa stabilizująco na otoczenie, zwłaszcza w takim poło-żeniu geograficznym jak Polska. Dlatego dyskusje o tym, czy więcej pieniędzy na mleko dla dzieci w Bieszczadach, a coraz mniej na obronność są dla mnie nie do przyjęcia. Świadczą o skrajnej niewiedzy i nieodpowiedzialności. A co do dzieci w Bieszczadach, to mleka mają aż nadto – pointuje prof. Kuźniar. ■

Prof. Roman Kuźniar w dolinie Wisłoka.

VIP B&S LIPIEC-SIERPIEŃ 2012 23

SZTUKA dyplomacji

na zawsze. Warto o tym pamiętać także w takim kraju jak Polska. Po pierwsze, jesteśmy krajem brzegowym, mamy potężne sąsiedztwo na wschód od nas, które jest nie do końca zdefiniowane, jeśli chodzi o jego przyszłość i in-tencje. W Rosji jeszcze nic nie jest do końca rozstrzygnię-te. Polska jako kraj będący w strukturach NATO i Unii Europejskiej ma swoją bezpieczną pozycję, ale jedno-cześnie jesteśmy na skraju gigantycznego obszaru, z któ-rego to sąsiedztwa wynika wiele rzeczy, które nie rodzą się i nie zmieniają z dnia na dzień. Dlatego posiadanie przez nas systemu szybkiego ostrzegania jest niezbędne, zwłaszcza jeśli graniczy się z drugą co do wielkości mili-tarną potęgą świata.

– Rosja w dalszym ciągu nie zdefiniowała się, czy jest z nami, czy przeciwko nam. Rosja, tak jak w XVI wie-

ku, definiuje się w opozycji do Europy – tłumaczy prof. Kuźniar. – Nakłady na obronność naprawdę nie są fana-berią, są wyrazem naszego rozsądku. Także dlatego, że je-steśmy członkiem bloku państw, których obowiązkiem jest udzielać sobie nawzajem pomocy. Tak jak my mamy pra-wo liczyć na pomoc NATO, tak NATO ma prawo liczyć na wsparcie Polski. Także samo posiadanie pewnego poten-cjału militarnego, pewnych zdolności wojskowych wpły-wa stabilizująco na otoczenie, zwłaszcza w takim poło-żeniu geograficznym jak Polska. Dlatego dyskusje o tym, czy więcej pieniędzy na mleko dla dzieci w Bieszczadach, a coraz mniej na obronność są dla mnie nie do przyjęcia. Świadczą o skrajnej niewiedzy i nieodpowiedzialności. A co do dzieci w Bieszczadach, to mleka mają aż nadto – pointuje prof. Kuźniar. ■

Prof. Roman Kuźniar w dolinie Wisłoka.

Page 24: VIP Biznes&Styl

Ane

ta G

iero

ń i J

arom

ir K

wia

tkow

ski r

ozmaw

iają

...

ROZWAŻNYi romantyczny

Page 25: VIP Biznes&Styl

...z dr. hab. Andrzejem

Cw

ynarem i dr. W

iktorem C

wynarem

, braćmi-bliźniakam

i, ekonom

istami z Instytutu B

adań i Analiz Finansow

ych działającego w W

yższej Szkole Informatyki i Z

arządzania w R

zeszowie

Fotografie Tadeusz Poźniak

Page 26: VIP Biznes&Styl

26 VIP B&S LIPIEC-SIERPIEŃ 2012

Aneta Gieroń, Jaromir Kwiatkowski: Który z Panów jest starszy?Wiktor Cwynar: Ja. Podobno o 20 minut.Podobieństwo między Panami jest uderzające. Czy było ono powodem zabawnych, a może kłopotliwych sytu-acji?Andrzej Cwynar: Zabawne, niecodzienne sytuacje się zdarzają, ale nie przypominam sobie, by któraś z nich za-kończyła się większą hecą. Bardzo często mylą nas studen-ci, zwłaszcza od czasu, gdy pracujemy razem. Niekiedy bawimy się tymi sytuacjami, pozwalamy naszym rozmów-com dokończyć kwestie i dopiero po kilku dobrych chwi-lach wyprowadzamy ich z błędu, że Andrzej to jednak nie Wiktor, a Wiktor to nie Andrzej. Konsternacja bywa nie-kiedy duża.

Od lewej: Andrzej i Wiktor Cwynarowie.

Studenci bywają na tyle sprytni, że przychodzą do jed-nego z Panów na egzamin, a po chwili zarzekają się, że egzaminować miał ich drugi z wykładowców bliźniacze-go duetu Cwynarów?Andrzej Cwynar: Miałem niedawno taką sytuację, że stu-dentka napisała do mnie e-maila z prośbą o wyjaśnienie, dla-czego otrzymała na egzaminie ocenę niedostateczną. Trochę mnie to zdziwiło, bo szybko okazało się, że ta pani nie figu-ruje na moich listach studentów i egzaminu u mnie nie zda-wała. Po czym otrzymałem następnego e-maila ze sprosto-waniem, że pomyliła mnie z bratem i przeprosinami.Pokusa, by już od wczesnego dzieciństwa wykorzysty-wać w najróżniejszych sytuacjach, zwłaszcza w szko-le, uderzające podobieństwo pomiędzy Panami, bywa-ła duża?

Dr hab. Andrzej Cwynar, absolwent marketingu i zarządzania w filii Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Rzeszowie, założyciel i dyrektor Instytutu Badań i Analiz Finansowych w Rzeszowie, redaktor naczelny Finansowego Kwartalnika Internetowego „e-Finanse”. Autor i współautor ponad 100 krajowych i zagranicznych publikacji z zakresu zarządzania wartością przedsiębiorstw. Niezależny doradca przy wdrożeniach programów podnoszenia wartości przedsiębiorstw w branżach: chemicznej, górniczej i energetycznej.

Dr Wiktor Cwynar, absolwent finansów i bankowości na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie. Pełni funkcję wicedyrektora Instytutu Badań i Analiz Finansowych i zastępcy redaktora naczelnego Finansowego Kwartalnika Internetowego „e-Finanse”. Jest też partnerem w Polskim Funduszu Inwestycji. Wcześniej sprawował między innymi funkcję rektora WSB-NLU w Nowym Sączu i Warszawskiej Wyższej Szkoły Ekonomicznej. Prowadzi zajęcia z finansów dla studentów Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie oraz dla menedżerów na studiach podyplomowych i MBA. Jego komentarze gospodarcze można śledzić w serwisie www.ibaf.edu.pl (http://ibaf.edu.pl/pressroom,IBAF-w-mediach,felietony_w.cwynar.html).

Page 27: VIP Biznes&Styl

VIP B&S LIPIEC-SIERPIEŃ 2012 27

Wiktor Cwynar: Nigdy tego nie robiliśmy. Natomiast na-uczyciele w szkołach traktowali nas bardzo często jako ca-łość, zwracając się do nas np. „Andrzeje” albo „Wiktorzy”. Notorycznie mylili nasze imiona i zdarzały się, choć rzad-ko, sytuacje, że zapytany był Andrzej, a odpowiadał Wiktor.Andrzej Cwynar: Prawda jest taka, że nigdy nie stara-liśmy się tego wykorzystywać. Przyzwoitość brała górę (śmiech).Ale pokusa zawsze pozostaje pokusą…Andrzej Cwynar: Nawet jeśli bywała, to udawało się ją zwalczyć.Uderzające podobieństwo oznacza identyczne osobowo-ści?Wiktor Cwynar: Przez całą szkołę podstawową podobnie się ubieraliśmy i rzeczywiście mogliśmy sprawiać wraże-nie bardzo do siebie podobnych – zewnętrznie i wewnętrz-nie. Jednak od czasu szkoły średniej mocno zaczęliśmy za-znaczać swoją odrębność. Bliźniactwo nigdy nam nie prze-szkadzało, niczego nie utrudniało, zwłaszcza że od naj-młodszych lat mamy jednak diametralnie różne charakte-ry i sposoby reagowania. Andrzej Cwynar: Jesteśmy trochę jak samochód. Wiktor pełni rolę motoru, ja hamulca, ale przecież nie ma sprawne-go samochodu bez silnika i hamulca. Ze strony Wiktora jest więcej ruchu, siły sprawczej, mnie cechuje większa rozwa-ga, zdrowy rozsądek. Jesteśmy czymś w rodzaju „rozważ-nej i romantycznej” (śmiech).Rozbijacie Panowie mit, że bliźniacy to jednakowe cha-raktery i temperamenty…Andrzej Cwynar: Sporo się pod tym względem różnimy.Wiktor Cwynar: Ale na pewno bardzo dobrze się uzupeł-niamy.Pochodzicie z ziemi krośnieńskiej…Wiktor Cwynar: Tak. Urodziliśmy się w Brzozowie, a mieszkaliśmy w Jabłonicy Polskiej, gdzie osiedli nasi rodzice. To mała miejscowość, dwieście kilkadziesiąt nu-merów. Bez poczty i policji. Do liceum uczęszczaliśmy w Krośnie, do słynnego „Kopernika”.Wybierając studia, wybraliście dwa różne miasta. Co przesądziło o rozdzieleniu się? Większość bliźniaków chce, by ich droga życiowa przebiegała blisko siebie…Wiktor Cwynar: Takie decyzje podjęliśmy wówczas bar-dziej ze swoimi sympatiami. Ja z dziewczyną wybrałem Uniwersytet Ekonomiczny w Krakowie, kierunek finan-se i bankowość. Andrzej ze swoją obecną żoną zdecydo-wał się studiować w Rzeszowie, na filii Uniwersytetu Ma-rii Curie-Skłodowskiej, na kierunku zarządzanie i marke-ting. I mimo że to były różne miasta, to studiowaliśmy pra-wie to samo, zajmowaliśmy się podobnymi sprawami, na-wet prace dyplomowe pisaliśmy z podobnej tematyki. Na odległość też mocno się nawzajem inspirowaliśmy.Wybór podobnego kierunku studiów wiążą Panowie z bliźniactwem czy raczej ze wspólnymi pasjami?Andrzej Cwynar: Decyzja o kierunku studiów była przede wszystkim naszym świadomym wyborem. Zastana-wialiśmy się, jakie będziemy mieli szanse na rynku pracy po ukończeniu studiów ekonomicznych i nie wyglądało to najgorzej. To był rok 1994, gospodarka rynkowa dopiero

się rozwijała, zapotrzebowanie na specjalistów było duże. Na pewno ten wybór nie wynikał tylko z naszych pasji, bo te były również inne. Ja od wczesnego dzieciństwa intere-sowałem się astronomią, nawet przez jakiś czas jeździłem do Krosna na spotkania Polskiego Towarzystwa Miłośni-ków Astronomii. Wiktora to w ogóle nie interesowało, on pasjonował się zamkami, pałacami, dworami. Robił foto-grafie, zbierał wycinki prasowe. Od zawsze wspólne mieli-śmy tylko fascynacje muzyczne. Oceny na świadectwach mieliście podobne?Andrzej Cwynar: Bardzo podobne, choć ja, jako ten spo-kojniejszy i sumienniejszy korzystałem z efektu „aureoli”. Wiktor miewał gorsze oceny, w dużej mierze jednak bez-podstawnie. Wiktor Cwynar: Była nawet kiedyś taka sytuacja, że ja wróciłem do domu po zakończeniu roku szkolnego bez świadectwa z czerwonym paskiem czy dyplomu, a Andrzej wrócił z wyróżnieniem (śmiech).Jak przetrwaliście Panowie rozłąkę podczas studiów? Odczuwaliście tęsknotę za sobą? Pytamy o to, bo jest rzeczą powszechnie znaną, że bliźniaków łączy szcze-gólna emocjonalna więź…

Najważniejsze z nich to…?Andrzej Cwynar: Rozumienie się bez słów. Nawet w pra-cy nie musimy sobie specjalnie niczego tłumaczyć.Wiktor Cwynar: Natychmiast wyczuwamy swoje nastro-je, emocje, jakieś kłopoty, problemy.Andrzej Cwynar: W naszym przypadku działa efekt sy-nergii. Jesteśmy dwiema połówkami, ale trochę innymi i ta fuzja sprawia, że współpraca układa się naprawdę fajnie. Ostatni rok, który w pracy spędziliśmy wspólnie, udowod-nił, że możemy robić wiele ciekawych rzeczy, których nie robiliśmy wcześniej.Po studiach, mimo że przekonaliście się, iż bycie na od-ległość Wam nie służy, nadal funkcjonowaliście osobno. Dopiero od roku pracujecie razem, w Rzeszowie…Wiktor Cwynar: To był splot wielu okoliczności. Po stu-diach w Krakowie, w 1999 r. trafiłem do Wyższej Szko-ły Biznesu – National-Louis University w Nowym Sączu, gdzie zostałem asystentem. To była dla mnie duża szan-sa zawodowa. Pamiętam, że przed podjęciem pracy w No-wym Sączu byłem też na rozmowie z prof. Tadeuszem Po-miankiem, rektorem Wyższej Szkoły Informatyki i Zarzą-dzania w Rzeszowie, która istniała wówczas od 3 lat. ►

VIP tylko pyta

Andrzej Cwynar: Mężczyznom trudno mówić o takich rzeczach. Ale cóż, spróbujemy (śmiech). To był trudny czas i na pewno dla nas obu było dużym przeży-ciem. Wtedy nie było jeszcze telefonów komórkowych, do-piero wchodziły na rynek, a połączenia kosztowały mają-tek. Pamiętam, że pisaliśmy do siebie listy. Wtedy też po-jawiły się myśli, co zrobić, żeby znów być razem. Mimo wszystko to było bardzo potrzebne doświadczenie. Sporo nauczyliśmy się o sobie samych i o życiu. O tym, jak ono wygląda bez brata bliźniaka. Dostrzegliśmy, że korzyści z bycia blisko siebie jest sporo.

Page 28: VIP Biznes&Styl

28 VIP B&S LIPIEC-SIERPIEŃ 2012

Tamte rozmowy nie zakończyły się współpracą, ale po la-tach, w 2011 r,. historia ponownie sprowadziła mnie do Rzeszowa i do WSIiZ. Lata spędzone w Nowym Sączu to było bardzo ciekawe doświadczenie. Przeszedłem tam wszystkie szczeble kariery administracyjnej, od 2008 do 2009 r. pełniłem nawet funkcję rektora WSB-NLU. W czasie, gdy Pan pełnił funkcje administracyjne, Pana brat mocno rozwijał się naukowo: obronił doktorat, od niedawna ma też tytuł doktora habilitowanego. Rozu-miemy, że to mocno inspiruje i Pan wkrótce też będzie chciał zrobić habilitację…Wiktor Cwynar: Na pewno. Ambicje są u nas rodzinne (śmiech).Pan, Panie Andrzeju, od czasu studiów konsekwent-nie jest związany z Rzeszowem. Czy na początku ka-riery naukowej zazdrościł Pan bratu, że trafił na uczel-nię, która w tamtym czasie cieszyła się dużym presti-żem, natomiast WSIiZ dopiero budowała swoją markę?Andrzej Cwynar: Już na studiach postanowiłem związać się z Rzeszowem, który stawał się coraz lepszym miejscem do życia. Polubiłem to miasto. WSIiZ była naturalnym wy-borem. Z Wiktorem od zawsze blisko współpracowaliśmy. Ja zapraszałem go do projektów realizowanych w Rzeszo-wie, on aktywizował mnie przy pomysłach realizowanych w Nowym Sączu. Sam pomysł, że Wasze życie zawodowe będzie skoncen-trowane na pracy naukowej, to też była wspólna decy-zja po skończeniu studiów?Andrzej Cwynar: Już na studiach o tym myśleliśmy. Na piątym roku publikowaliśmy pierwsze artykuły naukowe.Ale dlaczego wybraliście akurat pracę na uczelni? Pod koniec lat 90. w Polsce powstawało wiele prywatnych firm. Nie myśleliście o własnym biznesie albo o pracy w korporacji?

Andrzej Cwynar: Dla mnie bardzo ważny był jeszcze je-den czynnik. Praca naukowa kojarzyła mi się z dyscypliną, właściwie z samodyscypliną, a ja wcześniej byłem chyba typem „kujona” (śmiech).Wiktor Cwynar: No nie, Andrzeju, nigdy nie byłeś kujo-nem, nigdy nie wkuwałeś żadnych regułek. Po prostu od samego początku bardzo odpowiedzialnie podchodziłeś do swoich obowiązków jako uczeń, a potem student…Bliźniactwo jednak się w Panach odzywa. Brat broni brata...Andrzej Cwynar: Na pewno nie ma między nami zazdro-

ści, kibicujemy sobie nawzajem. To nie problem, że ja je-stem dyrektorem, a Wiktor jest wicedyrektorem Instytutu Badań i Analiz Finansowych. Oczywiście, mieliśmy oba-wy, jak będzie się układać współpraca w ramach jednego zespołu, ale efekt końcowy jest bardzo korzystny.To „dwa w jednym” jest dużą siłą?

Panie Wiktorze, skoro po latach spędzonych w Nowym Sączu i Warszawie ostatecznie zdecydował się Pan na Rzeszów, to czy to oznacza, że stolica Podkarpacia może być dobrym miejscem do uprawiania nauki dla mło-dych naukowców, ale już z konkretnym dorobkiem?Wiktor Cwynar: Na pewno. WSIiZ daje duże możliwo-ści nawiązywania kontaktów z naukowcami z wielu stron świata. Nawet jeśli jest to kontakt sporadyczny, to jest on wartościowy, bo są to naukowcy bardzo wysokiej klasy. To nie jest tak, że w Nowym Sączu tego nie było. O wybo-rze Rzeszowa zaważyła jednak kwestia perspektyw rozwo-ju w wielu wymiarach.My od początku naszej kariery naukowej bardzo ściśle współpracujemy ze Szkołą Główną Handlową w Warsza-wie, tam robiliśmy doktoraty. Ja zawsze chciałem miesz-kać w mieście, które nie jest molochem, ale ma pewne ce-chy wielkomiejskie. W Nowym Sączu były problemy ko-munikacyjne; pociąg, samolot najbliżej były w Krakowie. Rzeszów natomiast jest wygodnym miastem do mieszka-nia i gwarantuje dobre połączenie z resztą Polski. Z lotniska w Jasionce kilka razy dziennie można polecieć do Warsza-wy, liczę, że szybko będzie tu autostrada. Rzeszów jest więc miastem, które nie ogranicza mobilności. Warto też zauważyć, że – oprócz lepszych warunków ko-munikacyjnych w porównaniu z Nowym Sączem, o któ-rych mówił pan Wiktor – również uczelnia rzeszowska w ostatnich kilkunastu latach zyskała spory prestiż…Andrzej Cwynar: Nie ma co do tego wątpliwości. My-ślę także, iż rokowania na przyszłość są co najmniej bar-dzo dobre.Wiktor Cwynar: WSIiZ jest uczelnią pod wieloma względa-mi wyjątkową. W Nowym Sączu głównym źródłem docho-dów była dydaktyka. Tu jest zupełnie inaczej. Rzeszowska uczelnia jest zdywersyfikowana pod względem źródeł do-chodów, co jest dużą wartością w trudnych czasach. Jest duży udział studentów z zagranicy, głównie z Ukrainy. W Nowym Sączu też ich było sporo, ale to nie była taka skala. Rzeszów jest Panów miejscem docelowym?Wiktor Cwynar: Tak. Kupiliśmy obok siebie działki. Będę miał dzięki temu wymarzonego sąsiada (śmiech).Andrzej Cwynar: Niedługo się wprowadzam. To będzie dom-bliźniak?

VIP tylko pyta

Wiktor Cwynar: Jeśli chodzi o pracę, za-wsze ceniłem sobie elastyczność, możliwość decydowania o tym, jak i kiedy pracuję. Niekoniecznie odpowiadało mi wtłoczenie w bardzo sztywne ramy. Praca na uczelni po-zwala na aktywne działanie na rzecz własnego rozwoju i na rzecz instytucji, w której się pracuje. Duża aktywność naukowa przekłada się też na duże korzyści dla uczelni. Gdy wybiera się pracę w korporacji, nie do końca ma się przekonanie, że pracuje się na siebie i dla siebie.

Wiktor Cwynar: Na pewno. W pracy zajmuje-my się trochę innymi rzeczami, ale jeśli jeden ma problem ze zrobieniem czegoś, to może o tym otwarcie drugiemu powiedzieć. Nie mamy z tym problemu, nie wstydzimy się. To bywa niekiedy problemem w pracach zespołów, gdzie ktoś nie potrafi przyznać się do swoich błędów, słabości, czy nietrafionych decyzji.

Page 29: VIP Biznes&Styl

VIP B&S LIPIEC-SIERPIEŃ 2012 29

Wiktor Cwynar: Nie, dwa domy wolno stojące. Andrzej Cwynar: Projekt domu jest ten sam, choć będą inne wykończenia.Samochody też macie takie same?Andrzej Cwynar: Nie, inne. Jesteśmy zdrowi (śmiech).Zajmujecie się Panowie popularyzacją ekonomii i wie-my, że macie na tym polu spore ambicje…

To spory sukces, gdy instytut z Rzeszowa organizuje konferencję w GPW…Andrzej Cwynar: Uważaliśmy, że w tym przypadku, po-dobnie jak w przypadku innych naszych projektów, sięga-nie po półśrodki nie jest dla nas. Kluczowa teza, którą po-stawiliśmy na tej konferencji, brzmiała, że Polacy wiedzą mało na tematy ekonomiczne, w związku z czym trzeba im „dać ostrogę”, by to się zmieniło.Przedłużeniem tej tezy jest pytanie o skutki ignorancji ekonomicznej…Andrzej Cwynar: Rzeczywiście, za mało zwraca się uwa-gę na to, jakie mogą być skutki małej świadomości ekono-micznej. Jeżeli chodzi o produkty bankowe, mamy praw-dziwe „Bizancjum”. Ktoś, kto nie opanował ekonomicz-nego elementarza, łatwo może się w tym pogubić. A wtedy będzie unikał decyzji finansowych, skazując się na finanso-we i ekonomiczne wykluczenie, choć mógłby osiągać lep-sze rezultaty w zarządzaniu swoim budżetem.Jeżeli tak wielu ludzi w Polsce tak mało zarabia, to czym mają zarządzać?Andrzej Cwynar: To jeden z mitów dotyczących spraw fi-nansowych. Nawet jeśli nie mamy dużo, to to, co mamy, powinno być przedmiotem przemyślanych decyzji, popar-tych wiedzą ekonomiczną.Edukację ekonomiczną trzeba zaczynać od dzieci. Ale jak to robić? Poprzez formy zabawowe?

Plus przystępny podręcznik dla rodziców…Andrzej Cwynar: Oczywiście. Rola rodziców jest kluczo-wa. Trudno budować świadomość finansową dzieci, jeżeli nie mają jej rodzice.Wiktor Cwynar: Edukację ekonomiczną dzieci można za-cząć od rozmowy, co to jest pieniądz, do czego służy. Nie

chodzi o uczenie ich formuł, ale o to, by zaczęły kojarzyć pojęcia ekonomiczne.A starsi ludzie? Bardzo wielu z nich boi się banków, nie ma nawet swojego konta. Czy można ich trochę „oswo-ić” z tą rzeczywistością?Wiktor Cwynar: Tak samo, jak można ich oswoić z kom-puterem. Czy warto edukować ekonomicznie typowych humani-stów, którzy chodzą „z głową w chmurach”?Wiktor Cwynar: Nie ma przesady w stwierdzeniu, że za chwilę umiejętność posługiwania się elementarzem finan-sowym będzie tak potrzebna jak umiejętność pisania czy czytania. Andrzej Cwynar: Dzisiejszy świat ma mocno finansowy wymiar. Trudno uciec przed wyborami finansowymi czy szerzej: ekonomicznymi. Musimy się adaptować.Rozumiemy, że ta edukacja ma dotyczyć nie tylko fi-nansów, bo finanse to tylko wycinek ekonomii. Czego jeszcze?

Jak chcecie dotrzeć do dorosłych z edukacyjnym prze-kazem?Wiktor Cwynar: Proponujemy zajęcia w ramach Labo-ratorium Finansowego. Przeznaczone są one nie tylko dla studentów. Mieliśmy zapytania w tej sprawie nawet z Uni-wersytetu Trzeciego Wieku. W laboratorium faktycznie można nauczyć się „na żywym organizmie” zasad jego działania. Podczas zajęć są podejmowane konkretne decy-zje, od razu można ocenić, co się zdarzyło, dlaczego i do-wiedzieć się, jak zachować się następnym razem. Inwestu-je się kapitał, wycofuje się go, otwiera się fundusz, zmie-nia go itd. Nie ma przy tym tego napięcia, które towarzyszy podejmowaniu decyzji, bo kapitał jest wirtualny.Jaka jest możliwość wzięcia udziału w zajęciach?Andrzej Cwynar: Od niedawna mamy młodego współ-pracownika, który jest opiekunem laboratorium i ma tam regularnie dyżury. Nie ma żadnych przeszkód, by zaintere-sowane osoby przyszły na taki dyżur. Obserwując powodzenie zajęć w ramach Politechniki Dziecięcej przypuszczamy, że może być pewne zaintere-sowanie ze strony najmłodszych…Andrzej Cwynar: Ale to byłyby raczej zorganizowane grupy niż pojedynczy rodzice z dziećmi. Jesteśmy zainte-resowani taką formą popularyzacji. Zależy nam na tym, by nasze działania przyniosły skutki w dłuższej perspektywie czasowej. ■

VIP tylko pyta

Andrzej Cwynar: Rozumienia procesów eko-nomicznych. Finanse są bowiem osadzone w pewnym kon-tekście. Do zrozumienia tego, od czego zależy np. wartość naszej emerytury, potrzebne jest oswojenie się ze sporą liczbą pojęć wykraczających poza sferę finansową: makro-ekonomicznych, mikroekonomicznych, a nawet psycholo-gicznych, umożliwiających zrozumienie, jak skonstruowa-ny jest przekaz medialny instytucji finansowej i jak na nas oddziałuje.

Andrzej Cwynar: Rozmawiamy w tej chwi-li z Krajowym Rejestrem Długów na temat ewentualne-go wspólnego projektu. KRD opracował grę „Mały kon-sument”, adresowaną do przedszkolaków, dzięki której mogą się oni uczyć, czym jest pieniądz, na czym polega sensowne wydawanie pieniędzy. Myślę, że w przypadku tej grupy docelowej wskazane są akurat takie formy edukacji.

Andrzej Cwynar: Zgadza się. W grudniu ub.r. zorganizowaliśmy jako Instytut Badań i Analiz Finanso-wych konferencję, która odbyła się w siedzibie Giełdy Pa-pierów Wartościowych w Warszawie i była poświęcona głównie edukacji finansowej.

Page 30: VIP Biznes&Styl

30 VIP B&S LIPIEC-SIERPIEŃ 2012

Nie ma Grażyny Kaznowskiej – chemiczki, ale jest znakomity Teatr Formy PARRA z Ustrzyk Dolnych, co-raz bardziej popularny Teatr w Drodze „Agrada”, w koń-cu niecodzienny, oryginalny Dom Twórczy „LEGRAŻ” w Bóbrce koło Soliny, gdzie koncentruje się życie szalo-nej Grażynki. W fantazyjnym, krwistoczerwonym turbanie na głowie wita w drzwiach każdego, kto zapuka do tego miejsca. Sama dała się uwieść Bóbrce prawie 25 lat temu, wspólnie z Leonem Chrapką stworzyli tutaj dom, gdzie żyje dwoje bardzo niezależnych artystów, którzy jak ma-gnes ściągają do siebie wędrowców z całej Polski, już nie-koniecznie artystów.

– Jestem z Krosna, ale pokochałam Bieszczady, w koń-cu nigdzie indziej nie znajdę gór wchodzących do jezio-ra, tak pięknych kamieniołomów jak bóbrczańskie, w koń-cu ludzi tak pomieszanych kulturowo, wyznaniowo i naro-dowo jak tutaj. Uwielbiam ten nasz tygiel – śmieje się Gra-żyna Kaznowska.

Sama o sobie mówi, że jako zodiakalny Strzelec i nu-merologiczna Piątka skazana jest na nieustanny ruch, dzia-łanie, podróże. I rzeczywiście – z tym polemizować nie

PORTRET

Od przeznaczenia można uciekać, ale niekoniecznie uciec. Grażyna Kaznowska miała być stateczną chemiczką, ukończyła technikum chemiczne i pierwszy rok chemii organicznej w Wyższej Szkole Inżynieryjnej w Bydgoszczy. W końcu powiedziała: dość. Nie przemysł czy praca w laboratorium, ale taniec i teatr były jej żywiołem od dziecka. I trudno, żeby było inaczej, skoro przed szeroką publicznością zadebiutowała już jako pięciolatka w miejscu wyjątkowym, bo w kościele w trakcie podniesienia Hostii, kiedy panowała absolutna cisza, a ona na środku kościoła wykonała układ muzyczno-taneczny. Tamten popis małej Grażki na długo stał się najpopularniejszą anegdotą rodzinną i na długo zapamiętali go wierni zgromadzeni w krośnieńskim kościele.

Tekst Aneta GierońFotografie Tadeusz Poźniak

sposób. Od dziecka fascynował, wzruszał ją taniec. Wy-stępowała w zespole tanecznym, marzyła o szkole śred-niej przy Państwowym Zespole Ludowym Pieśni i Tań-ca „Mazowsze”, ale racjonalność zwyciężała nad szaleń-stwem. Rewolucja przyszła po pierwszy roku spędzonym na wydziale chemii organicznej w Państwowej Wyższej Szkole Inżynieryjnej w Bydgoszczy. W tamtej dziewczy-nie już bez większego kłopotu można doszukać się dzisiej-szej Grażyny. Szalonej, znanej w Bieszczadach, koloro-wej, ekstrawaganckiej, czasem zadumanej, gdy pędzi sa-mochodem, rozmyślając o kolejnych artystycznych projek-tach. Tak najlepiej wypoczywa i tworzy. Żartuje, że gdyby wszystko straciła, na życie zawsze może zarabiać jako za-wodowy kierowca.

MAŁY WIELKI TEATR FORMY PARRA

Od prawie piętnastu lat (za rok okrągła rocznica) jest kołem zamachowym Teatru Forma PARRA z Ustrzyk Dol-nych. Zdawać by się mogło: mały, prowincjonalny, ►

Życie to jest teatr... w Bieszczadach

Page 31: VIP Biznes&Styl

VIP B&S LIPIEC-SIERPIEŃ 2012 31

PORTRET

Grażyna Kaznowska.

Page 32: VIP Biznes&Styl

32 VIP B&S LIPIEC-SIERPIEŃ 2012

PORTRET

amatorski teatr. Nic bardziej mylnego. Teatr może i ama-torski, ale stworzony przez niezwykłych młodych ludzi: licealistów, studentów, przyjaciół teatru; utalentowanych, żywiołowych, twórczych, bez kompleksów występujących na festiwalach i przeglądach w Polsce i Europie, które wy-grywają, na których zdobywają wyróżnienia, których są ważnym elementem. Zanim jednak powstał Teatr Formy PARRA, Grażyna Kaznowska, jak na społecznicę przysta-ło, w wielu miejscach sprawiła spory ferment. Była mło-dziutką studentką pedagogiki kulturalno-oświatowej połą-czonej z kulturoznawstwem w rzeszowskiej Wyższej Szko-le Pedagogicznej, gdy została kierownikiem wydziału kul-tury w Komendzie Chorągwi ZHP w Krośnie. Nie trzeba było długo czekać, a 2 - 3 tysięcy zuchów z całego byłego województwa krośnieńskiego zjeżdżało na zlot w ramach wioski indiańskiej w Sanoku albo na historyczne spotka-nie z królem Władysławem Jagiełłą w Bieczu. Gdy w tam-tych czasach w Iwoniczu-Zdroju otwierano Klub Między-narodowej Prasy i Książki, zaangażowano do niego młodą Kaznowską. Dzięki niej w uzdrowisku powstał m.in. Prze-gląd Działalności Artystycznej, na który zapraszała więk-szość bieszczadzkich twórców. W tamtym czasie poznała też Leona Chrapkę, utalentowanego malarza z bojkowski-mi korzeniami, z którym los ją połączył w Bóbrce koło So-liny w Domu Twórczym LEGRAŻ. Mimo że czas okazał się nieprzychylny dla tej fascynacji, nadal jako dwoje nie-zależnych już artystów prowadzą to oryginalne bieszczadz-kie miejsce.

– 25 lat spędzonych w Bóbrce jest dla mnie otwarciem się na własną twórczość – opowiada Grażyna Kaznow-ska. – To ukochane studia – reżyseria teatralna ukończona w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej we Wrocławiu, to w końcu szalony, ale wspaniały czas w szkole w Orelcu.

Jaka to była szkoła na początku lat 90.? Właściwie trud-no opisać. Wystarczy powiedzieć, że jej entuzjastą i założy-cielem był Staszek Orłowski, fantastyczny człowiek, pasjo-nat Bieszczadów, wizjoner, który do małej, wiejskiej szkół-ki ściągnął takich samych marzycieli jak on, m.in. Andrze-ja Pałubickiego, absolwenta Cambridge, nauczyciela języ-ka angielskiego, entuzjastę harcerstwa; Marylę Orłowską, matematyczkę, absolwentkę Uniwersytetu im. Mikoła-ja Kopernika w Toruniu i wielu innych świetnych nauczy-cieli. W tamtych czasach szkoła była na wskroś nowocze-sna, żeby nie powiedzieć awangardowa. Lekcje odbywały się bez dzwonków, dzieci uczyły się według opracowanych bloków tematycznych, nie zaś w ramach wąskich przed-miotów, program realizowany był na podstawie autorskich programów. Aż trudno uwierzyć, ale ta mała bieszczadz-ka szkoła nie podlegała lokalnemu kuratorium oświaty, ale bezpośrednio Ministerstwu Edukacji. W szkole w Orelcu przez kilkanaście lat pracowała też Grażyna Kaznowska. Prowadziła lekcje języka polskiego, ale przede wszystkim realizowała autorski program edukacji przez teatr. Szybko powstał też Teatr Oreleckiej Młodzieży TOM-90. Teatr za-łożony w 1990 r. przetrwał 10 lat. Taka była idea: pokazać młodzieży, jak szukać swojej drogi, a potem pozwolić roz-wijać się jej samodzielnie. To był też czas, kiedy w Bóbrce odbywały się Bieszczadzkie Biesiady Teatralne, a w bóbr-

czańskich kamieniołomach gromadziły się setki osób na nocnych imprezach Światło i Dźwięk.

OFF KULTURA W USTRZYKACH DOLNYCH

– Ciągle brakowało mi jednak czegoś, co pozwoliłoby na rozwój własnych fascynacji teatralnych – mówi Graży-na Kaznowska. – I dobrze się stało, że w 1997 r. dałam się namówić Bogdanowi Augustynowi, ówczesnemu dyrekto-rowi Domu Kultury w Ustrzykach Dolnych, na założenie Teatru Formy PARRA.

Teatr, który powstał z myślą o warsztatach teatralnych dla młodzieży licealnej i studenckiej z okolic Ustrzyk Dol-nych, szybko stał się znakomitym teatrem amatorskim sku-piającym młodych, utalentowanych ludzi od Sanoka, po-przez Lesko, na Ustrzykach Dolnych i nie tylko kończąc. Dziś PARRA to zarówno młodzież, jak i ludzie dorośli, nie-jednokrotnie rozsiani po całej Polsce, także poza jej grani-cami. PARRA to teatr alternatywny i offowy, teatr plastycz-ny, teatr ruchu i tańca, animacji przedmiotu, osoby i wy-obraźni, czasami też plenerowy i dramatyczny. Przez pra-wie 15 lat tworzyło go ponad 100 osób, w tym czasie uda-ło się zrealizować 30 premier, grubo ponad 100 spekta-kli zagranych w kraju, kilkadziesiąt poza Polską, od Kry-mu, przez Bawarię, Grecję po Brukselę. Ale amatorski te-atr na prowincji wiąże się nie tylko z ambicjami, młodymi artystycznymi zapaleńcami; czasem, a może najczęściej, to jest walka o przetrwanie, o pieniądze na spektakle, wyjaz-dy, warsztaty, to jest trwanie na przekór racjonalnej mate-rii. Niekiedy łatwiej i szybciej o uznanie w metropolii, niż o entuzjazm wykrzesany na prowincji, niż zapełnienie wi-dzami niewielkiej czasem sali, gdzie bilet na spektakl kosz-tuje mniej niż bilet do kina.

Najważniejsze premiery? – zamyśla się Grażyna Kaz- nowska. – Wszystkie spektakle są ważne. Ale bardzo istot-ne pozostają: „Dlaczego” i „Jestem człowiekiem”. Od „Dlaczego” wszystko się zaczęło. Historia dziewczyny, która popełniła samobójstwo, autentyczne zdarzenie opo-wiedziane przez Agatę Rappe, wyjątkową osobę, aktorkę z pierwszego składu PARRA. Dziś Agata jest znakomitą te-rapeutką tańca w Poznaniu, wspólnie prowadzimy niekie-dy działania i warsztaty teatralne. Tamten spektakl był mi o tyle bliski, że ja nie lubię dopowiedzeń, happy endów na scenie, a tamta historia była wyjątkowo prawdziwa, wzru-szająca. Przedstawienie kończy się, gdy jedna z aktorek wynosi na scenę dziewczynę ociekającą wodą i kładzie ją przed widzami. Potem aktorzy już nie wychodzą, nie kła-niają się widowni, cała wymowa jest w tej leżącej dziew-czynie. Pamiętam, jak na festiwalu w Malborku młodzi wi-dzowie, wzruszeni i oszołomieni, podchodzili do leżącej, mokrej aktorki i głaskali ją po policzku, włosach, całowali w ramię. Do dziś pamiętam tamte emocje.

„Jestem człowiekiem” to spektakl niezwykły, bo wy-kreowany z …. bezsilności, a który okazał się szalenie ory-ginalny. Zrealizowany kilka lat temu, gdy do Teatru For-my PARRA trafiło kolejne młode pokolenie pasjonatów teatru. Zupełnie niedoświadczeni młodzi ludzie na jed-

Page 33: VIP Biznes&Styl

VIP B&S LIPIEC-SIERPIEŃ 2012 33

PORTRET

nej z prób mieli napisać na kartkach odpowiedzi na pyta-nia: W jaki sposób obrażają ich rówieśnicy? W jaki spo-sób oni obrażają kolegów? Jak młodzi ludzie obrażani są przez dorosłych? Jak młodzież, choćby w myślach, obra-ża dorosłych? Jak traktują ich nauczyciele? Jak ucznio-wie traktują nauczycieli i co ma na nich wpływ ze świa-ta zewnętrznego? Odpowiedzi były porażające. Ale wyszła z tego szczera opowieść, zrodził się z tego spektakl o mło-dych ludziach, często osaczonych, nierzadko niszczonych przez dorosłych. Z tej też grupy młodzieży wyrosła młoda, zdolna aktorka, Dagna Cipora, dziś absolwentka łódzkiej „Filmówki”, która w tym sezonie dostała angaż na główną rolę w Teatrze Muzycznym w Chorzowie.

W DRODZE DO LEGRAŻ I „AGRADY”

Sukcesy Teatru Formy PARRA cieszą, ale też inspiru-ją. Właśnie dlatego dwa lata temu ze współpracy Adama Snarskiego z Grażyną Kaznowską powstał Teatr w Dro-dze „Agrada”. Teatr autorski ludzi dorosłych, artystów offo-wych, którzy kochają i znają teatr. „Agrada” ma w swoim re-pertuarze pięć spektakli, z którymi występuje w całej Polsce.

Zawsze jednak najważniejszym miejscem na ziemi była i jest dla Grażyny Kaznowskiej Bóbrka. Piękna, niewiel-ka wieś położona blisko Jeziora Solińskiego. To tutaj eks-

centryczna pani domu z LEGRAŻ wcielała w życie swo-je społecznikowskie pasje. Gdy dwadzieścia lat temu mało kto poważnie myślał w Bieszczadach o agroturystyce, ona wspólnie z Leonem Chrapką w ich pięknym domu szyko-wała gościnne pokoje dla ludzi, którzy chcieliby spędzić wakacje w wyjątkowym, twórczym miejscu, gdzie można malować na szkle, robić kwiaty z bibuły, a w sobotni wie-czór zobaczyć monodram w wykonaniu Grażyny Kaznow-skiej. To dzięki niej dziś przy drodze w Bóbrce stoją rzeź-by zachęcające do odwiedzin w artystycznych zagrodach i galeriach, a na turystach zarabia tu już nie kilku, ale po-nad trzydziestu gospodarzy.

– Realizuję się w działaniu – uśmiecha się Grażyna Kaz- nowska, głaszcząc tak oryginalnie rudego kota, że jestem gotowa uwierzyć, że w działaniu i owszem, ale absolut-nie niesztampowym. I jakby na potwierdzenie moich myśli Kaznowska pokazuje porozkładane wśród bibelotów, ob-razów, plakatów teatralnych, pięknych drewnianych belek pomalowanych na żółto, laptop i telefon komórkowy. Musi być online, bo lada moment wyjeżdża na Krym, na festiwal „Akermański Polonez”, gdzie znów zawędruje do magicz-nego, tatarskiego Bakczysaraju przypominającego mia-steczko z „ Baśni tysiąca i jednej nocy”. „Jam cała jest te-atrem – teatr jest całą mną” – to jest moje motto życiowe, od tego zaczyna się moja strona internetowa, to jestem cała ja – Grażyna Kaznowska. ■

Page 34: VIP Biznes&Styl

34 VIP B&S LIPIEC-SIERPIEŃ 2012

BĄDŹMY szczerzy

Jarosław A. SzczepańskiDziennikarz, historyk filozofii, coraz bardziej dziadek.

Cztery godziny z Kazimierzem Górskim

O Euro 2012 powoli zapominamy, szczególnie o sportowych „osiągnięciach” naszej reprezentacji, i słusznie – nie ma, nieste-ty, co rozpamiętywać. Zaraz po mistrzostwach prezes Grzegorz Lato wyparł się po prostu swoich niedawnych obietnic, że jak Polacy nie wyjdą z grupy, to on przestanie być prezesem. Aku-rat! Bardzo bym się zdziwił, gdyby słowa dotrzymał, bo to by oznaczało, że pan Lato zdobył się na jakąś honorową refleksję, że z punktu widzenia elementarnych zasad przyzwoitości jest on jeszcze do uratowania. Nic z tego. W ogóle to przykre, że Grze-gorz Lato, król strzelców niezapomnianego Mundialu w 1974 roku w RFN, przejdzie do historii polskiego futbolu nie jako wy-bitny piłkarz, ale raczej jako nieudaczny, choć nieprawdopodob-nie butny, zadufany w sobie prezes PZPN, konserwujący wszyst-ko, co w tej organizacji obrzydliwe.

Gdy tak obserwowałem tę butę prezesa wyzierającą z każde-go niemal gestu, grymasu twarzy, otoczonego gorylami z nieod-łączną „wypasioną” służbową limuzyną w tle, natrętnie powracało mgliste już wspomnienie sprzed lat blisko... czterdziestu.

Było tak – późna wiosna 1975 roku, godzina ok. 15, stacja Warszawa Wschodnia, peron 3, a na peronie pociąg oso-bowy do Lublina, który tę trasę pokonywał mozolnie przez cztery godziny, zatrzymując się na wszystkich stacjach. Był to pociąg, którym podróżowali przede wszystkim pasażerowie stali, czyli wracający nim codziennie z pracy, oraz desperaci, którzy nie zdążyli na jakiś lepszy pociąg, jadący do Lublina przynajmniej pół godziny krócej, a nie chcieli czekać jeszcze paru godzin. Był to najgorszy wówczas pociąg z Warszawy do Lublina. Dobrze chociaż, że miał w składzie wagon 1 kla-sy, co nie tyle oznaczało jakiś szczególny komfort jazdy, ile chroniło przed potwornym tłokiem.

Do tego właśnie pociągu wsiadłem i zająłem miejsce w prze-dziale, w którym czytał gazetę jeszcze jeden pasażer, dużo star-szy ode mnie, choć był wtedy znacznie młodszy niż ja teraz. Pa-miętam jak dziś: ubrany w brązowy garnitur, dość sfatygowany, ciemną koszulę z krawatem. Usiadłem naprzeciw niego i bardzo długo mu się przyglądałem. Nie mogłem oderwać oczu od jego twarzy. Chyba to zauważył, więc zagadałem: – Wie pan, w ży-ciu nie widziałem faceta tak podobnego do trenera Kazimie-rza Górskiego, jak pan. Towarzysz podróży parsknął śmiechem: – Coś takiego? Nie przypuszczałem, że jestem do siebie aż tak podobny. Ja po prostu Górski jestem – i wyciągnął rękę na po-witanie. Szczerze mówiąc, też tak myślałem, ale ta sceneria…

Przecież wtedy to już był Wielki Kazimierz Górski, trener „srebr-nej jedenastki” z mistrzostw świata w piłce nożnej! Autor naj-większej niespodzianki tego pamiętnego turnieju! Trener Deyny, Gadochy, Szarmacha, Tomaszewskiego, Laty wreszcie! I oto sie-dzę z tym człowiekiem twarzą w twarz, a przed nami bite cztery godziny podróży do Lublina. To było chyba raz jedyny w życiu, gdy dziękowałem Opatrzności, że pociągi PKP jeżdżą tak powo-li. Pan Kazimierz okazał się bardzo miłym, życzliwym światu czło-wiekiem, z dużym poczuciem humoru i dystansu do samego sie-bie. No i nieprawdopodobnie skromnym. Zapytałem go, rzecz ja-sna, dlaczego zamiast służbowym autem z kierowcą, podróżuje takim podłym pociągiem? Nie szkoda mu czasu choćby? – Pro-szę pana, jazda służbowym samochodem nie jest moim hobby. Chyba że nie ma innego wyjścia. Ale dzisiaj? Ile bym zaoszczę-dził czasu? Godzinę? No, może półtorej. Ale za to byłbym odgro-dzony od świata. Dojechałbym do tego Lublina, tam bym wpadł od razu w objęcia tamtejszych działaczy, a tak mam szansę po-rozmawiać z kimś, z kim jeszcze nie rozmawiałem. Ja, wie pan, nie chcę być skazany wyłącznie na towarzystwo ludzi, których świat kręci się wokół piłki i to w specyficzny sposób. Przypadko-wo spotkani ludzie też chcą ze mną rozmawiać o piłce, ale jakoś inaczej to odbieram. Ludzie mają ciekawe spostrzeżenia. Nieraz złapałem się na tym, że czegoś, o czym usłyszałem, nie zauwa-żyłem i pewnie bym nie zauważył. Takie spotkania wzbogacają moją wiedzę o futbolu. Pana to dziwi, że niby ja wiem o futbo-lu więcej? Może i wiem. Ale wiem, że ludzi warto posłuchać. Po-trafią zaskoczyć opiniami i dać do myślenia. Tak myślę sobie, że jakbym uznał, że się na piłce znam najlepiej w świecie, to by już było po mnie.

Pan Kazimierz jechał wtedy do Lublina po to, by następne-go dnia obejrzeć w Świdniku mecz tamtejszej drugoligowej Avii z również drugoligowym Widzewem, a w szczególności zoba-czyć, co pokaże na murawie młody, utalentowany zawodnik Wi-dzewa – Zbigniew Boniek. Zaplanował, że pochodzi sobie po Lublinie i Świdniku, a że był już powszechnie rozpoznawalny, to miał nadzieję na ciekawe rozmowy z przypadkowo spotkanymi ludźmi – nie działaczami PZPN, choć z nimi też, ale to już, że tak powiem, ex definitione.

Myślę, że sukces Kazimierza Górskiego i to, że uwielbiali go nie tylko kibice, ale też piłkarze, polegał w gruncie rzeczy na tym, że on po prostu lubił i szanował ludzi. Był odporny na dzia-łanie wody sodowej. Tej, co „uderza”. Czy wyobrażacie sobie Państwo, że kiedyś, za wiele, wiele lat ktoś nazwie jakiś sta-dion imieniem Grzegorza Laty albo pana Kręciny? Ja też nie. ■

Page 35: VIP Biznes&Styl
Page 36: VIP Biznes&Styl

36 VIP B&S LIPIEC-SIERPIEŃ 2012

Krzysztof Martensbrydżysta, polityk, dziennikarz, trener. Człowiek renesansu o wielu zainteresowaniach i pasjach. Dzięki brydżowi obywatel świata, który odwiedził prawie wszystkie kontynenty i potrafi się dogadać w wielu językach. Sybaryta lubiący dobre jedzenie i szlachetne czerwone wino.

AS z rękawa

Złudzenie głębi

Jesteśmy stworzeni, żeby widzieć trójwymiarowo. Nazywa się to ,,złudzeniem głębi”, a jest oszukiwaniem kory wzroko-wej. Kręci się film z dwóch kamer ustawionych obok siebie, a podczas projekcji widz interpretuje te podwójne obrazy jako jeden obraz trójwymiarowy.

Często latam samolotami i korzystam z usług różnych linii lotniczych. W czerwcu wybrałem się do Dublina na mistrzo-stwa Europy w brydżu sportowym. Ryanair skusił mnie lo-tem bezpośrednim Rzeszów – Dublin. Przy zakupie biletu szybko okazało się, że atrakcyjna cena jest złudzeniem. Do-datkowo płaciłem za walizkę, a płacenie kartą kredytową pociągało za sobą dodatkowe koszty narzucone przez „ta-nią” linię lotniczą. Wyposażony w bilet elektroniczny uda-łem się na rzeszowskie lotnisko. Okazało się, że powinie-nem odprawić się online i za to niedopatrzenie musiałem zapłacić 195 zł. W samolocie wszyscy pasażerowie zosta-li ciasno upakowani, a kilka pierwszych rzędów pozosta-ło wolnych. To były miejsca, za które trzeba było dodatko-wo zapłacić. W drodze powrotnej byłem bardziej przezorny. Odprawiłem się online – wykupiłem miejsce w pierwszym rzędzie i udałem się na irlandzkie lotnisko. Kolejna pułap-ka – powinienem posiadać osobiście wydrukowaną kartę pokładową.

W lotniskowym biurze Ryanair odmówili mi tej drobnej przysługi – chyba że zapłacę karę tak jak za brak odprawy on-line. W kantorku obok uczynny urzędnik innej firmy zrobił to za darmo. To nie był koniec moich przygód. Miałem ze sobą laptopa i w strefie wolnocłowej zrobiłem drobne zakupy. Tuż przed wejściem do samolotu musiałem zapłacić 50 euro za po-siadanie „dwóch” bagaży podręcznych. Usiadłem sam. Niedłu-go cieszyłem się komfortem. Za chwilę miałem tak samo cia-sno jak inni, gdyż dwóch pasażerów załatwiło sprawę ze ste-wardesami i przesiadło się do pierwszego rzędu.

Muszę przyznać, że na tle wszystkich moich lotniczych do-świadczeń przygoda z Ryanairem była jak film nakręcony przez uszkodzoną kamerę.

Wróciłem po dwóch tygodniach do Polski, do emocji zwią-zanych z Euro 2012.

Odniosłem podobne wrażenie – oglądałem film nakręcany równocześnie przez dwie kamery. Jedna z nich przedstawiała bardzo pozytywny obraz ogromnego sukcesu, zbudowane au-tostrady, zmodernizowane lotniska i dworce kolejowe. Druga zaś – niedokończone inwestycje, nieopłaconych i bankrutują-cych wykonawców, fatalny stan polskich kolei. Przygnębiające było oczekiwanie tej „uszkodzonej” kamery na zamach terrory-styczny, zawalenie się stadionu, wykolejenie pociągu czy też serię katastrof lotniczych.

Starcie polskich i rosyjskich kiboli też pokazywano z dwóch punktów widzenia. Według wielu komentatorów, była to zwykła zadyma, tak zwana „ustawka”, mało ważny incydent. Zdarza-ło się przedstawianie tego niemiłego zdarzenia w nieco innym świetle: „Żałuję, że policja nie zabroniła marszu Rosjan i honoru Polski musieli bronić „kibole”. Brawo dla nich! Nie dajmy sobie pluć w twarz” – napisał na Twitterze Maciej Maciejowski, war-szawski radny PiS. Ciekawa wizja – bandyci skandujący „Bóg, Honor, Ojczyzna” w koszulkach z symbolami „ Polski Walczącej” i unoszący dłonie z typowym gestem dla „Solidarności”.

Dziesiątki tysięcy ludzi oglądających wspólnie mecze w at-mosferze radości i święta piłki nożnej zrobiło na mnie ogrom-ne wrażenie. Powstała wspólnota, coś dobrego nas połączyło.

Ocena mediów zachodnich była entuzjastyczna. Wbrew po-zorom, bardzo nam pomogła negatywna kampania, która mia-ła miejsce przed mistrzostwami na zachodzie Europy. Sol Camp-bell straszył zabitymi na ulicach w Polsce i na Ukrainie; BBC – ra-sistami i kibolami. Włosi – rozgrzebanymi drogami i stadionami.

Nieco później druga kamera przekazywała nieco inne infor-macje – niechętny zazwyczaj Polakom „Daily Mail” dono-sił: „Zachwycający Kraków okazuje się idealnym miejscem dla Roy’a Hodgsona i jego gwiazd” i jeszcze: „Wybór hote-lu, miasta, zakwaterowanie tuż przy Rynku Głównym, baza treningowa... Nie można było wybrać lepiej”.

Opuszczające nasz kraj ekipy piłkarskie jednym głosem mó-wiły – dziękujemy Polsce i Polakom. Na tle katastroficznych za-powiedzi Polska okazała się banalnie normalnym krajem i to spodobało się wszystkim najbardziej. Złudzenie głębi jednak pozostało. ■

Page 37: VIP Biznes&Styl
Page 38: VIP Biznes&Styl

38 VIP B&S LIPIEC-SIERPIEŃ 2012

Lena ŚwiadekŁatwiej chyba napisać czego nie robiła, niż co robiła. Pisarka, dziennikarka, modelka, choreograf, podróżniczka, biznes coach. Obecnie pisze i współtworzy dwujęzyczny magazyn GoodLifePoland. Niepoprawana optymistka, uwielbia podróże i spotkania z ciekawymi ludźmi.

Jechać na fali życia

MĘSKIE, żeńskie, nijakie

Góry to dla mnie coś takiego, co napawa mnie zachwy-tem i cichą pokorą dla piękna i siły, jakie w nich widzę. To także nauczyciel cierpliwości, który bardzo szybko przybliża koncepcje, m.in. mierzenia siły na zamiary. I bezcenny lekarz, co wlewa w policzki świeże rumieńce, w oczy iskry, a w żo-łądek zdrowy apetyt. Po górskim spacerze smak pajdy chle-ba z oscypkiem i pomidorem to ist-na poezja, co by częściowo tłuma-czyło, dlaczego Zakopane tak obro-dziło w poetów.

Kiedy sobie siedzę w zaprzyjaź-nionej bacówce z widokiem na Gie-wont, obserwując przechadzające się na łące konie, to aż mi się chce pisać, choć inaczej i o innych rzeczach.

Nie chce mi się w obliczu gór i prostoty szczęścia, jakie daje mi bliskość natury, pisać o karie-rze w wielkim mieście, o ambicji, i torze z przeszkodami, jaki trze-ba pokonać, aby zdobyć szczyt, bo na szczęście już zro-zumiałam, że nie chodzi tylko o to, aby gdzieś dojść, ale przede wszystkim o to, aby cieszyć się drogą i wszyst-kim, którzy się jeszcze w tej kwestii wahają, polecam film Ocean Spokoju.

Wracając do tematu, pragnę dziś opowiedzieć Wam o kobiecie, która nie tylko zwiała z wyścigu szczurów, ale nawet nauczyła się jechać na fali życia, ciesząc się każdą, najmniejszą chwilą i zrobiła to nie w wieku 30 lat, co wy-daje się, choć nie do końca prawdziwie, sprawą prostszą, ale w wieku 50 lat.

Ale od początku. Ania Brandysiewicz, bo o niej mowa, zaczynała, podobnie jak wiele ambitnych kobiet, w wielkiej korporacji, którą notabene sama zaszczepiała na rynku pol-skim jako jeden z dyrektorów firmy Xerox. Inteligentna, pra-cowita, samotna matka dwojga dzieci, szybko pięła się po

szczeblach kariery, ale jak to zwykle bywa, po drugiej stro-nie medalu, szybko też rosła góra obowiązków na jej bar-kach. I z czasem nowotwór w jej piersi. Kiedy dostała wyni-ki badań i zdjęcie guza wielkości grejpfruta na piersi, wie-działa, że musi się zatrzymać i coś zmienić. Już wcześniej zaczęła używać precyzji inżynierskiego umysłu, aby badać

mechanizmy działania naszych świa-domych i podświadomych poglą-dów. Zauważyła, że pozytywne my-śli wpływają fizycznie na nasze ciało i znajdują odbicie w naszej rzeczywi-stości w konkretnych sytuacjach. Te-raz nadszedł czas na zastosowanie tej wiedzy w praktyce. Ania wzię-ła kilka miesięcy urlopu i udała się w podróż... w głąb siebie. Z bru-talną uczciwością przyglądała się wszystkim swoim negatywnym po-glądom, które, podobnie jak nowo-twór, zjadały ją od środka. I stop-niowo, krok za krokiem, korygowa-

ła je. Po 5 miesiącach była zdrowa. Była też zdecydowana, że czas zrezygnować z pracy, zmienić miejsce zamieszkania i zacząć wreszcie żyć tak jak zawsze chciała. Zdrowie fizycz-ne, zrozumiała, było tylko wynikiem zdrowia wewnętrznego.

Dziś Ania mieszka w Kalifornii, w pięknej posiadłości poło-żonej na zboczu doliny, gdzie pomaga innym w odkrywa-niu ograniczających ich poglądów jako terapeuta. Podró-żuje po Stanach i Polsce z wykładami i swoją najnowszą książką, Sztuka życia świadomego, którą gorąco polecam.

Na koniec chciałabym Was zostawić z jednym zdaniem, które „kupiłam” od Ani: „Kiedy robisz to, co kochasz, nie przepracujesz ani jednego dnia w swoim życiu”. Widziałam, że to u niej działa: jej pasja i radość były zaraźliwie, a suk-ces to efekt uboczny, który cieszył, a nie przytłaczał.

I tego Wam życzę. ■

Anna Brandysiewicz.

Page 39: VIP Biznes&Styl
Page 40: VIP Biznes&Styl

40 VIP B&S LIPIEC-SIERPIEŃ 2012

Jaromir KwiatkowskiDziennikarz VIP Biznes&Styl, mąż, ojciec i dziadek. Ukończył studia ekonomiczne oraz – podyplomowo – teologię rodziny i dziennikarstwo. Śmieje się, że ten pierwszy dyplom wykorzystuje najrzadziej. Pasjonat najnowszej historii Polski, fan jazzu, rocka progresywnego i „krainy łagodności”.

Wyścig z czasem o emeryturę

BEZ żartów

Pracownica mojego banku zaproponowała mi udział w programie oszczędnościowym, w którym w ciągu 20 lat mógłbym oszczędzić znaczną sumkę na emeryturę. Cóż, produkt jak produkt, banki serwują takie produkty finan-sowe, by zarobić, choć potencjalny emeryt najpierw dobrze się zastanowi, zanim pogardzi możliwością poprawienia swojego zabezpieczenia finansowego na przyszłość. Często więc interes banku i klienta spotykają się.

Działanie banku jest mniej czy bardziej rutynowe. W przy-padku niedawnej wypowiedzi wicepremiera Waldemara Pawlaka na temat systemu emerytalnego można mówić nie tyle o rutynie, co o zaskakującej szczerości. Pawlak, zapytany na sejmowym korytarzu przez dziennikarkę TVN CNBC, co by poradził młodym ludziom, którzy wiedzą, że będą pracować o siedem lat dłużej, stwierdził: „Muszę panią zmartwić, bo ja nie za bardzo wierzę w państwowe emerytury. Staram się zabezpieczyć sobie przyszłość przez oszczędności i dobre relacje z dziećmi, bo wydaje mi się, że to będzie pewniejsze niż te różne państwowe chimeryczne rozwiązania”.

Trudno się nie zgodzić z konstatacją wicepremiera, że najlepszym zabezpieczeniem na starość są dobrze wy-chowane dzieci. Pamiętam, jak nieżyjący już Stanisław Steczkowski, nestor słynnej muzycznej rodziny, w 2000 roku, podczas koncertu kolęd rodzin Steczkowskich i Pospieszalskich w rzeszowskim kościele księży sale-tynów, mówił, że o swoją przyszłość jest spokojny, bo ma dużo dzieci (dziewięcioro), które dobrze wychował, więc wierzy, że nie dadzą mu zginąć.

Zasada, by polegać na dzieciach, jest lepsza, bo bardziej „ludzka”, niż lokowanie oszczędności (jeżeli ktoś je ma) np. w nieruchomościach. Tym niemniej zdziwienie musi budzić fakt, że Waldemar Pawlak w cytowanej wypowiedzi ewi-dentnie „chlapnął”. Sytuacja, kiedy rząd powtarza, że aby zapewnić obywatelom godziwe emerytury trzeba podnieść wiek emerytalny, a wicepremier tegoż rządu otwartym teks- tem mówi, że nie wierzy w system, który firmuje, prowokuje pytania o wiarygodność deklaracji tego gabinetu. Stawiam

dolary przeciwko orzechom, że w tym przypadku to Pawlak wie, co mówi, a cała reszta to propaganda. Zwłaszcza, że całkiem wielu ekonomistów prognozuje, iż za kilkadziesiąt lat stopa zastąpienia pensji emeryturą spadnie z obecnych 70 do 30 proc., a zatem będziemy otrzymywać emerytury głodowe.

Wielu osobom trudno będzie jednak rozstać się z doty-chczasowym sposobem myślenia, suflowanym przez niek-tóre media: dziecko nie tylko dużo kosztuje, ale to także agresor, który zniszczy Twoją karierę. Trzeba sobie też jasno powiedzieć: wiara, że nie warto przemęczać się wychowy- waniem dzieci (co najwyżej model 2 plus 1) oraz że będzie Cię stać na wygodne życie na emeryturze – to rzeczy wzajem-nie sprzeczne.

OK, wiem, wychowanie jednego dziecka wiele kosztuje. Jak szacuje Centrum im. Adama Smitha – ok. 200 tys. złotych. Ale te pieniądze, dobrze wydane, stanowią re-alne zabezpieczenie na przyszłość. Paradoksalnie więc, coraz większa niewydolność systemu emerytalnego może spowodować wzrost dzietności.

Po drugie, warto oszczędzać. Na tyle, na ile nas stać. Może więc wejdę do tego programu oszczędnościowego, który proponuje mi mój bank?

PS Myśląc o dodatkowym zabezpieczeniu emerytalnym, zawsze czułem się „za wcześnie urodzony”. Kiedy miałem dwadzieścia kilka lat, w ogóle o tym nie mówiono, a i wiel-kich możliwości w tym zakresie nie było. Dla dzisiejszych dwudziestoparo-trzydziestolatków problem ich emerytury to kosmos odległy o wiele lat świetlnych, a jeżeli nawet nie, to okazuje się, że ich możliwości nie są wcale o wiele większe od naszych. Albo są zatrudnieni na „śmieciówkach”, albo – jeżeli nawet są tymi szczęśliwcami, którzy mają stałą pracę i stabilny dochód, to jest on obciążony kredytem mieszkanio-wym, bo jak inaczej pozwolić sobie na własne M? Szanow-ni Młodzi, popatrzcie na swoich staruszków i wyciągnijcie wnioski. I pomyślcie o swojej przyszłości wtedy, gdy nie grozi Wam jeszcze przegrany wyścig z czasem o wysokość Waszych pieniężnych zasobów na emeryturze. ■

Page 41: VIP Biznes&Styl
Page 42: VIP Biznes&Styl

42 VIP B&S LIPIEC-SIERPIEŃ 2012

Krosno:

Centrum Dziedzictwa Szkła w Krośnie to program unikalny. Poprzez nawiązanie do tradycyjnej lokalnej

specjalności ma przyciągnąć turystów i pokazać im także coś więcej: kulturę miasta zwanego niegdyś

„małym Krakowem” oraz atrakcje najbliższych okolic.

Tekst Antoni AdamskiFotografie Tadeusz Poźniak

świat szkła i kultury

VIP kultura

Page 43: VIP Biznes&Styl

VIP B&S LIPIEC-SIERPIEŃ 2012 43

Krosno:

Tradycje szklarskie Krosna liczą niemal 90 lat. W roku 1923 krakowska Spółka Akcyjna „Polskie Huty Szkła” za-kupiła ziemię od hrabiny Cecylii Kaczkowskiej. Hutników sprowadzono z Żółkwi k. Lwowa, z Piotrkowa Trybunal-skiego oraz ze Śląska. Produkcję rozpoczęto w styczniu na-stępnego roku. Wytwarzano szkło użytkowe, jak i oświetle-niowe. W II połowie lat 20. krośnieński zakład zatrudniał już 1200 robotników. W 1929 r. na Powszechnej Wystawie Krajowej w Poznaniu, Eugeniusz Kwiatkowski – minister przemysłu i handlu RP, przyznał hucie złoty medal wraz z dyplomem „za całokształt wytwórczości”. W czasie woj-ny zakład przejęli Niemcy, którzy wycofując się w 1944 r. spalili zabudowania fabryczne. Odbudowane w ciągu roku podjęły produkcję. Upaństwowiony zakład został rozbudo-wany. W 1958 r. rozpoczęła produkcję Huta Szkła Tech-nicznego „Polanka”, która wraz z Zakładem Szkła Gospo-darczego „Krosno” stworzyła jedno przedsiębiorstwo: Kro-

śnieńskie Huty Szkła. W następnych latach powstały ko-lejne fabryki: dwie huty szkła gospodarczego „Krosno II” (1962) i „Krosno III” (1970) oraz Zakład Włókna Szkla-nego (1971). Po przekształceniach własnościowych działa-ją obecnie Krośnieńskie Huty Szkła S.A. Są największym producentem szkła gospodarczego w kraju oraz poważnym eksporterem do całej Europy Zachodniej i do USA. Spec- jalnością Krośnieńskich Hut Szkła są wyroby ręcznie for-mowane. Od lat 80. XX wieku powstają w mieście i jego najbliższych okolicach prywatne huty szkła gospodarcze-go i artystycznego. W ostatnim dziesięcioleciu dołączyły do nich studia oraz pracownie artystyczne. W ten sposób powstało Podkarpackie Zagłębie Szklane. W ostrej walce konkurencyjnej krośnieńskie produkty wygrywają jakością i oryginalnym wzornictwem.

Jeszcze niedawno, po likwidacji sklepu firmowego Kro-śnieńskich Hut Szkła w Rynku, przez kilka lat w centrum miasta nie można było kupić miejscowych wyrobów. Sy-tuacja ta należy do przeszłości. W czerwcu br. uroczyście otwarto Centrum Dziedzictwa Szkła. Najważniejszym ele-mentem projektu jest zespół pawilonów zbudowany na kil-ku poziomach w dawnym wale obronnym, z głównym wej-ściem od Rynku, na skrzyżowaniu z ulicą Blich. Najważniej-szym miejscem ekspozycji jest czynny piec hutniczy, w któ-rym na oczach zwiedzających powstają ręcznie formowane wyroby artystyczne. Za pomocą piszczela – długiej żelaznej rurki, nabiera się z pieca porcję płynnego szkła. Gęstą prze-źroczystą masę można zabarwić na jednolity kolor (za po-mocą pudrów) lub w efektowne cętki (poprzez użycie gra-nulatów). Masie szklanej nadaje się kształt poprzez wydmu-chiwanie. To prawdziwa sztuka. Można się o tym przekonać samemu, gdyż hutnicy zachęcają, by pójść w ich ślady. Ama-torskie próby najczęściej skazane są na porażkę: wydmucha-ny wyrób jest niekształtny, jego ścianki zbyt grube lub cień-sze niż powłoka choinkowej bańki. Dlatego nieudane wyro-by lądują w pojemniku ze stłuczką, która zostanie powtórnie przetopiona na masę szklaną.

Turyści prowadzeni są następnie do warsztatów, gdzie odbywa się wykańczanie wyrobów. To mylące określenie, bo właściwie w tym dziale następuje ich kreowanie. Z róż-nokolorowych cieniutkich rurek podgrzewanych palnikiem formowane są niewielkie zwierzątka – najmniejsze wielko-ści guzika. Szklarz-artysta nadaje miniaturkom indywidual-ny wyraz. Przy innym warsztacie pracownica maluje na róż-nokolorowych bańkach pejzaże tak misternie, iż szkoda na-rażać je na stłuczenie wieszając na choince. Lepiej ekspo-nować je na specjalnym drucianym stojaku. Grawer prze-nosi na szklaną powierzchnię reprodukcję konnego portre-tu Józefa Piłsudskiego pędzla Wojciecha Kossaka, którą na-stępnie utrwala za pomocą precyzyjnych rylców. Drobne detale nanosi za pomocą wierteł dentystycznych. W dziale witraży kolorowe płytki spajane są tradycyjnie za pomocą ołowiu lub metodą Louisa C. Tiffany’ego (1848 - 1933), ►

CENTRUM szkła

Szklarski kunszt

Page 44: VIP Biznes&Styl

44 VIP B&S LIPIEC-SIERPIEŃ 2012

amerykańskiego projektanta, który w okresie secesji zrewo-lucjonizował sztukę dekoracyjną. Wedle jego wskazań szkla-ne płytki owijane są taśmą miedzianą i spajane za pomocą cyny. Pozwala to na tworzenie witraży przestrzennych, np. abażurów do lamp. W rozbudowanej i unowocześnionej przestrzeni dawnej hali targowej czynne są wystawy czaso-we. Niedawno otwarto ekspozycję słynnego szkła z wrocław-skiej Akademii Sztuk Pięknych. W planie m.in. malarstwo na szkle Zdzisława Beksińskiego (odkryte dopiero po śmierci artysty) ze zbiorów Muzeum Historycznego w Sanoku.

W zachodniej pierzei Rynku mieści się unikalny zaby-tek, nigdy dotąd nie udostępniany turystom. To wychodzą-ce poza fasady kamienic dawne kupieckie piwnice, zbudo-wane w XVI - XVII wieku. Tutaj oglądamy pokaz „Szkła w fizyce”, adresowany przede wszystkim do dzieci i mło-dzieży. Przyświeca mu popularna idea edukacji poprzez za-bawę. Zwiedzający mogą zapoznać się z fizycznymi wła-ściwościami szkła i jego zastosowaniem w życiu codzien-nym. Zainstalowano oryginalne eksponaty, np.:

ogromny kryształowy kalejdoskop, w którym poja-wia się także efekt rozszczepienia światła – tęczowe kra-wędzie obrazów,

kryształową piramidę – obrazującą zjawisko roz-szczepienia światła; poszczególne jej ściany wydają się

przybierać różne kolory, mimo że piramida wykonana jest z białego kryształu,

kulę plazmową wypełnioną gazem, przez którą prze-chodzą wiązki świetlne,

ławę świetlną wykonaną z wiązek światłowodów, która pokazuje zachowanie światła o różnych kolorach przy prze-chodzeniu przez przewód wykonany z włókien szklanych.

W kolejnej piwnicy przedprożnej stoi – jako eksponat poglądowy – przeniesiony z jasielskiej huty nieczynny dziś piec szklany oraz ręczna prasa, na której wytłaczano szkla-ne ochrony do reflektorów samochodowych, w tym do kul-towej Syreny100. Praca przy prasie była tak ciężka, iż za-trudniano przy niej więźniów. O pracy szklarzy od lat 20. do 70. informują arcyciekawe zdjęcia dokumentalne, któ-re oglądamy w powiększeniu na monitorach. Zaplanowa-no kolejną atrakcję na miarę techniki XXI wieku. Niedłu-go zwiedzających będzie w podziemiach witał hologram: trójwymiarowa postać hutnika. Postać będzie interaktyw-na: jeżeli dotkniemy ją palcem, hutnik odsunie się, reagu-jąc jak żywy człowiek.

Zaledwie kilkunastu wytwórców szkła cieszy się świa-tową renomą. Wszyscy oni współpracują z Krosnem. Naj-starsza z nich marka to Murano. Nazwa jednej z weneckich wysp, gdzie piece hutnicze działają od X wieku. Od tysią-

CENTRUM szkła

Uczyć i bawić

Krosno w Wenecji

i w Hollywood

Page 45: VIP Biznes&Styl

VIP B&S LIPIEC-SIERPIEŃ 2012 45

ca lat ich najpiękniejsze na świecie szkło trafia na dwory królewskie i do rezydencji możnowładców. Tradycje Mu-rano pokazuje przebogate Muzeum Szkła. Za sprzedaż ta-jemnicy miejscowych warsztatów zdrajcy wbijano w ser-ce kryształowy sztylet. Muzealny budynek – tak jak inne gmachy w Wenecji – posadowiony jest na dębowych pa-lach wbitych w dno zatoki. Zwiedzający czują – tak jak np. podczas wizyty w Pałacu Dożów – że posadzka po-rusza się. Z tego powodu gabloty z drogocennymi ekspo-natami przytwierdzone są do sufitu. To w tych – pracowi-cie skopiowanych dla potrzeb filmu – wnętrzach rozegra-ła się scena walki Jamesa Bonda z napastnikiem. W jej wyniku wszystkie (skopiowane) eksponaty zostały znisz-czone, lecz agent Jej Królewskiej Mości zwyciężył. Może warto wyświetlać tę scenę w Krośnie jako przykład, jak ze szkłem postępować nie należy? Teraz najstarsza i najsłyn-niejsza marka europejska zleca niektóre swoje wyroby kro-śnieńskim hutom szkła. Murano daje własne wzornictwo, firmując i sprzedając polskie wyroby jako własne. Czy jest na świecie sprawiedliwość?

Irlandzka firma Waterford (założona w 1783 r.) zleciła Polakom to, czego nie potrafiła wykonać sama: zatopienie w paterze płatków złota. Złoto ma niższą temperaturę top-nienia, toteż w czasie prób rozpuszczało się w masie szkla-nej. Ta sztuka udała się dopiero krośnieńskim hutnikom, o czym świadczy pokazywany z dumą eksponat. Francuska wytwórnia Villeroy&Boch (działająca od r. 1748) znana ze starych fajansów, produkuje dziś całe zastawy stołowe – wśród nich także zlecane Polakom kieliszki. Z Krosnem współpracuje również duńska firma Eva Solo. Produkuje

ona szkło stołowe oraz dekoracyjne. Eva Solo współpracu-je również z Hollywood, gdzie jej wyroby (w tym również te z Krosna) wykorzystywane są w produkcji filmów scien-ce fiction. Inni partnerzy Krosna to: Zwiesel i Leonardo z Niemiec, belgijski Henry Dean, angielskie: Svaja, LSA International oraz renomowana sieć supermarketów Mark-s&Spencer a także Marianne Guedin Paris i wiele innych.

Stanisław Borowski, urodzony w 1944 r. we francu-skim Moutiers, pochodzi z rodziny polskich emigrantów. W latach 60. trafił do Krośnieńskich Hut Szkła, gdzie roz-wijał i doskonalił swój talent. W 1981 r. jego prace znalazły się w elitarnej setce w prestiżowym konkursie niemieckie-go magazynu Neues Glas-New Glass Review. Przed Pola-kiem otworzył się świat ogromnych możliwości twórczych. Przeprowadził się do Niemiec, gdzie w latach 80. osiągnął sukces artystyczny. W 1990 r. w Hennef niedaleko Bonn Stanisław Borowski wraz z synami: Pawłem i Stanisławem Janem, założyli firmę Glass Studio Borowski. Skromny warsztat stał się z czasem jedną z najbardziej znanych na świecie pracowni szkła artystycznego. Prace Borowskiego kupił m.in. były prezydent USA Jimmy Carter oraz akto-rzy: Whoopie Goldberg i Nicolas Cage. Wiele z nich zdo-bi dziś najznamienitsze galerie, muzea i prywatne kolek-cje, m.in: Corning Glass Museum w Nowym Jorku, Glass Museum we Frauenau i Rheinbach, Musee des Arts ►

CENTRUM szkła

Legenda rodziny Borowskich

Page 46: VIP Biznes&Styl

46 VIP B&S LIPIEC-SIERPIEŃ 2012

CENTRUM szkła

Decoratifs w Paryżu i Muzeum Narodowe we Wrocławiu. Od 1992 r. Studio Borowskich działa na Dolnym Śląsku – w Tomaszowie Bolesławieckim. Studio dzieli swe wyro-by na trzy kolekcje: produkowane w krótkich seriach „Stu-dio-Line”; rzeźby i lampy ogrodowe „Outdoor-Objects” oraz limitowane i unikatowe „Artist Edition” (cena tych ostatnich kompozycji dochodzi do 50 tys. euro). Jeszcze kilka miesięcy temu organizatorzy Centrum nie wiedzieli, czy Stanisław Borowski przyzna się do swoich krośnień-skich korzeni. Dziś w jednej z zabytkowych piwnic ekspo-nowane są prace artysty i jego synów.

Wrażenie, że krośnieńskie szkło bazuje na firmach z zewnątrz byłoby mylne. Ostatnia piwnica poświęcona jest miejscowym twórcom. Dokonano ich ostrej selekcji w myśl zasady, iż „w sztuce nie ma demokracji”. Interesu-jąca twórczość krośnieńskich artystów zasługuje na osobną publikację. Zobaczyć możemy szkło kilku pokoleń twór-ców. Od tradycyjnych, misternych dekoracji Stanisława Mola – zdobnika (kuglera), który swą pracę w KHS roz-począł w roku 1957, poprzez artystów średniego pokole-nia: Jerzego Maraja i Henryka Rysza, na szklanych kompo-zycjach młodych artystów, takich jak np. Patrycja Dubiel, Agnieszka Leśniak-Banasiak czy Mateusz Maraj skoń-czywszy.

Centrum Dziedzictwa Szkła jest placówką oświatową oraz kulturalną. Odbywa się tu cykl „Spotkań z artystą”, który zainaugurował Mateusz Maraj. W sali, gdzie pracu-je piec hutniczy, planowane są koncerty. Na tarasie, obok planowanej kawiarni, przez teleskop prowadzone będą ob-serwacje astronomiczne (w wybrane dni Centrum będzie czynne do godz. 24).

Koszt inwestycji wyniósł niecałe 16 mln zł – z tego z funduszy unijnych 7,2 mln zł, zaś z budżetu państwa 1,2 miliona. Przy tak poważnych programach zazwyczaj na-

stępują cięcia oszczędnościowe. W Krośnie stało się ina-czej. Samorząd dodatkowo sfinansował odnowienie atrak-cji turystycznej: XVII-wiecznej wieży kościoła farnego, która jest symbolem miasta. Jesienią oddane zostanie po konserwacji unikalne wnętrze kościoła farnego: jednego z najwspanialszych – i najmniej znanych w kraju – zabyt-ków polskiego gotyku i wczesnego baroku. Obecnie koń-czy się modernizacja płyty Rynku, przy którym mieści się Centrum.

Szkło nie jest jedyną atrakcją Krosna, którego prze-szłość i współczesność – a także zabytki pobliskich miej-scowości – mają przyciągać turystów polskich, słowackich i zachodnioeuropejskich.■

Więcej informacji na stronach internetowych:www.miastoszkla.pl

www.facebook.com/miastoszkla

Page 47: VIP Biznes&Styl

„Śmierć pięknych saren”Teatr im. Wandy SiemaszkowejPremiera: 29 września

Sztuka oparta na opowiadaniach Oty Pavla, ukazująca losy żydowsko-czeskiej rodziny z Pragi. Nietuzinkowy, kierujący się własnym kodeksem honorowym ojciec – sprzedawca odkurzaczy – sprawia, że życie trzech jego synów jest magiczne i obfituje w najróżniejsze przygody, ciągle dostarcza powodu do uśmiechu. Pełna pasji, radości i zwyczajnego ludzkiego szczęścia egzystencja zostaje zakłócona przez wybuch drugiej wojny światowej. „Śmierć pięknych saren” to opowieść o tym, co w życiu najważniejsze i najpiękniejsze.

Reżyseria i adaptacja: Paweł Szumiec. Obsada: Joanna Baran, Mariola Łabno-Flaumenhaft, Małgorzata Machowska, Małgorzata Pruchnik, Robert Chodur, Michał Chołka, Paweł Gładyś, Marek Kępiński, Wojciech Kwiatkowski, Piotr Napieraj, Robert Żurek.

Lata dwudzieste, lata trzydzieste14 września 2012 r., piątek, godz. 19.00sala koncertowa FPCeny biletów: 35 zł pełnopłatny, 25 zł ulgowy

Orkiestra Symfoniczna Filharmonii PodkarpackiejTomasz Chmiel – dyrygent

Filharmonia Podkarpacka

Teatr im. Wandy Siemaszkowej

Soliści: Adrianna Bujak-Cyran, Jacek Wójcicki

W programie przeboje takie jak: „Powróćmy jak za dawnych lat”; „Miłość Ci wszystko wybaczy”; „Ta ostatnia niedziela”; „Tango milonga”; „Ach, te baby”; „Ada! To nie wypada”; „Już taki jestem zimny drań”.

Sforza Italia!28 września 2012 r., piątek, godz. 19.00sala koncertowa FPCeny biletów: 30 zł pełnopłatny, 20 zł ulgowy

Orkiestra Symfoniczna Filharmonii PodkarpackiejPieralberto Cattaneo – dyrygentMario Carbotta – flet

W programie: G. Rossini – Uwertura do opery „Wilhelm Tell”F. Borne – Fantazja na tematy z opery „Carmen”P. Morlacchi – II pastero SvizzeroF. Mendelssohn – IV Symfonia A-dur „Włoska” op. 90

Pozostałe spektakle:Mój boski rozwód: 8 i 9 wrześniaSzalone nożyczki: 14, 15 i 16 wrześniaEdukacja Rity: 15 i 16 wrześniaAnia z Zielonego Wzgórza: 20 i 21 wrześniaSprzedawcy gumek: 22, 29 i 30 wrześniaOżenek: 22 i 23 września

Jacek Wójcicki.

Małgorzata Pruchnik.

Mariola Łabno-Flaumenhaft.

Page 48: VIP Biznes&Styl

KULTURA

7 września, godz. 19.00 – plenerDawnych wspomnień czar – koncert z udziałem znanych artystów estrady lat 60. i 70.

8 września, godz. 19.00 – plenerOd Broadway’u do Hollywood – musical w wykonaniu Opery Śląskiej w Bytomiu z gościnnym udziałem Grażyny Brodzińskiej i Andrzeja Lamperta

9 września, godz. 17.00 – plenerUsta milczą, dusza śpiewa – Koncert z udziałem Opery Śląskiej i Opery Krakowskiej – koncert charytatywny na rzecz Hospicjum w Krośnie

10 września, godz. 17.00 – sala Muzeum Marii KonopnickiejW hołdzie Marii Konopnickiej – koncert kameralny poświęcony 170. rocznicy urodzin Marii Konopnickiej i 55-lecia Muzeum w wykonaniu artystów Opery Śląskiej w Bytomiu, Opery Krakowskiej i aktorów Starego Teatru w Krakowie

„Ciemny las”. Premiera sztuki Andrzeja Stasiuka w reżyserii Macieja PatronikaSanocki Dom KulturyPremiera: 31 sierpniaSpektakle również w dniach 1, 2 września

Sztukę „Ciemny las” Andrzej Stasiuk napisał na zamówienie Schauspielhaus Graz. Mia-ła ona premierę we wrześniu 2006 roku. Twórca powiedział o niej tak: „To tylko dal-sza część opowieści o najazdach Hunów, Awarów oraz Protobułgarów…”. Tę sztukę, w reżyserii sanoczanina Macieja Patronika, aktora, reżysera i autora filmów dokumen-talnych, na co dzień pracującego w Paryżu, będzie można zobaczyć pod koniec sierpnia w Sanockim Domu Kultury. W głównych rolach wystąpią aktorzy wyłonieni w drodze castingów spośród młodzieży z okolic Sanoka, Leska i Ustrzyk Dolnych.

Grażyna Brodzińska.

VIII Polski Festiwal Narodowy w Żarnowcu7-10 września 2012

XI Festiwal Kultury Japońskiej „Letni Powiew Japonii”Zespół Zamkowo-Parkowy w Krasiczynie5 sierpnia

Cztery godziny obcowania ze wspaniałą kulturą japońską to zapewne zbyt mało, by móc ją dobrze poznać, ale wystarczająco dużo, by się nią zafascynować, a nawet w niej zakochać. Okazja ku temu będzie już 5 sierpnia w Zespole Zamkowo-Parkowym w Krasiczynie, gdzie po raz jedenasty odbędzie się Festiwal Kultury Japońskiej. W jego otwarciu weźmie udział ambasador Japonii w Polsce, Makoto Yamanaka. Podczas festiwalu publiczność będzie mieć okazję posłuchać tradycyjnych pieśni japońskich, podziwiać japoński taniec ludowy i uczestniczyć w nim oraz brać udział w ceremoniale zakładania kimona. Nie zabraknie również: ceremonii parzenia zielonej herbaty, pokazów aikido, pokazu mody japońskiej, warsztatów kaligraficznych i pokazu malowania twarzy „Gejsza”. Odbędzie się także projekcja filmów poświęconych kulturze i zabytkom Kyoto oraz naturze i ogrodom japońskim.

Maciej Patronik.

18 - 19 sierpnia, Przystań KOZŻDługodystansowe Mistrzostwa Polski Południowo-Wschodniej w klasach Delphia 24, Sport, T3, T2, T1, Omega – „Prodental Cup”.

25 - 26 sierpnia, OWR Stomil Zjawa Regaty o „Puchar Marszałka Województwa Podkarpackiego”. 25 sierpnia wystąpi zespół „Orkiestra Dni Naszych”.

Imprezy Żeglarskie na Jeziorze Solińskim

8 - 9 września, WZW JaworRegaty o „Puchar Prezydenta Miasta Rzeszowa, Puchar Wójta Gminy Solina, Puchar Prezesa PGE Energia Odnawialna Oddział w Solinie, Puchar ZCB Hadykówka, Puchar Grupy Żywiec”.

20 października, WZW Jawor Zakończenie Pucharu Soliny 2012 – „Bal Żeglarza”.

Page 49: VIP Biznes&Styl

Tę płytę znam na pamięć od pierw-szej do ostatniej nuty. Zapytają Państwo: cóż to za cudo? Ano, istne cudo, jakiego na polskim rynku muzycznym dotąd nie było. Płyta nosi tytuł „Adieu”. Jej twórcą jest Adam Strug, być może zupełnie nie-znany Państwu artysta. Wszystko, co ro-bił do czasu wydania płyty „Adieu”, mia-ło mocno niszowy charakter i trafiało do wąskiego grona odbiorców czy wręcz koneserów. Adam jest z wy-kształcenia etnomuzykologiem. Zajmuje się przede wszystkim od-najdywaniem i wykonywaniem polskiej muzyki tradycyjnej zacho-wanej w przekazie oralnym. Jest znawcą polskich pieśni religijnych oraz muzyki dawnej tworzonej na Kurpiach i w Łomżyńskiem. Sam także komponuje, pisze teksty, scenariusze, tworzy muzykę teatral-ną i filmową.

Płyta „Adieu” jest pierwszą w dorobku A. Struga pozycją o cha-rakterze, powiedzmy, komercyjnym. „Adieu” powinna leżeć na pół-ce z muzyką etno. Poczynając od nagrania tytułowego na wzór ro-mansu rosyjskiego w biesiadnym stylu, poprzez stosowane ska-le orientalne bliskie i dalekowschodnie, skończywszy na egzotycz-nych instrumentach używanych tu przez muzyków, wszystko na tej płycie ma posmak muzyki etnicznej. To wielokulturowy, kolorowy i wonny melanż, w którym zdecydowanie dominuje nuta Orientu. Teksty do piosenek (skomponowanych przez A. Struga) w połowie

W lipcu Muzeum Rzemiosła udostępniło turystom wieżę kościoła farnego w Kro-śnie – charakterystyczny element architektury i pejzażu tego miasta. Zbudowa-na w latach 1637 - 51 staraniem Roberta Wojciecha Portiusa, krośnieńskiego

mieszczanina szkockiego pochodzenia, bogatego kupca, już z daleka przyciąga uwagę nie-powtarzalną baniastą kopułą. Kiedy podejdziemy bliżej, możemy podziwiać detale późno-renesansowej kamieniarki w obramieniach okien i tarczę zegara, pochodzącego ze znanej miejscowej fabryki Michała Mięsowicza. To jeden z czterech zachowanych w Krośnie cza-somierzy Pierwszej Krajowej Fabryki Zegarów Wieżowych, która zdobywała medale na wystawach przemysłowych we Lwowie i Krakowie, a także w Paryżu (1908).

Słynne są krośnieńskie dzwony, z których najpotężniejszy – Urban, liczy prawie 5 me-trów w dolnym obwodzie. Odlany w 1639 r. przez ludwisarzy Stefana Meutela i George’a Oliviera (Anglika sprowadzonego przez Portjusa), należy do największych dzwonów w Polsce. Odlewnia dzwonów znajdowała się w Krośnie lub w Preszowie. W przyszłym roku Muzeum Rzemiosła zorganizuje w wieży ekspozycję zegarów. W kopule – na dwóch poziomach – czynna będzie galeria sztuki współczesnej. Remont przeprowadziły władze miejskie z pieniędzy samorządowych, nie czekając na ewentualny przydział funduszy unij-nych. Stworzenie nowej atrakcji turystycznej miało znaczenie priorytetowe.

Krośnieńska wieża nie jest pierwszą tego rodzaju atrakcją turystyczną. W Przemy-ślu w wieży ratuszowej od dekady czynne jest unikalne w kraju muzeum dzwonów i fa-jek. W ubiegłym roku miejscowe władze kościelne udostępniły zwiedzającym wieżę ka-tedralną, skąd można podziwiać wspaniałą panoramę miasta. Do połowy wysokości wie-ży wjeżdża się nowoczesną windą.

Dla Rzeszowa charakterystyczna jest sylweta wieży kościoła farnego. Niestety, udo-stępnienie jej nie jest i nie będzie możliwe. Nikt na taki pomysł nie wpadł i długo jeszcze nie wpadnie. Pocieszyć się możemy tytułem Stolicy Innowacji. ■

Tekst Antoni Adamski

Moje Ulubione

MUZYKA architektura

Elżbieta Lewicka, absolwentka Akademii Muzycznej w Katowicach, krytyk muzyczny, dziennikarka Radia Rzeszów.

WIEŻA FARNA w krośnie

napisał sam wokalista, a resztę pozostawił poetom (m.in. cudowne-mu B. Leśmianowi). Gościnnie na płycie śpiewają doskonali Ma-niucha Bikont i Mietek Szcześniak, a grają z wielkim znawstwem tematu najlepsi polscy muzycy, m.in. przedstawiciele słynnego kla-nu Pospieszalskich, Marcin i Szczepan. Swego rodzaju ewenemen-tem jest granie tego typu muzyki przez chicagowskiego perkusistę, Franka Parkera, który na płycie gra tak, jakby Orient i korzenną pol-skość w muzyce znał od zawsze.

Na płycie „Adieu” dominuje liryka miłosna. A. Strug z dużym wyrafinowaniem i znawstwem, choć prostym językiem, pisze o za-wiłych związkach miłosnych, o pokusach i o tym, co nieuniknione. Piosenki mają tradycyjną, zwrotkowo-refrenową formę, są łatwe do zaśpiewania i przebojowe. Tak, tak! Proszę włączyć tę płytę na wa-kacyjnych spotkaniach w plenerze lub w domu. Mocno trzymam kciuki za Adama Struga i bardzo jestem ciekawa, czy Polacy doce-nią wartość Jego najnowszej płyty. „Adieu”! ■

Wieża farna w Krośnie.

Page 50: VIP Biznes&Styl

Andrzej Mleczko – rocznik 1949, urodzony w Tarnobrzegu, absolwent Liceum Ogólnokształcą-cego w Kolbuszowej. Jeden z najwybitniejszych polskich rysowników. Popularność i uznanie przyniosły mu rysun-ki satyryczne. Na koncie ma ich ponad 15 tysięcy. Andrzej Mleczko to także świetny publicysta (Nagroda Kisiela 2010), a jego wybitne działania w dziedzinie kultury i sztuki zostały uhonorowane Nagrodą Miasta Krakowa (2010). Artysta ma też na swoim koncie m.in. odznaczenie państwowe Gloria Artis (2005). Jego rysunki i książki można ku-pić w Galeriach Mleczki: krakowskiej na św. Jana i warszawskiej przy ul. Marszałkowskiej. Przy odrobinie szczę-ścia Andrzeja Mleczkę można spotkać w którejś z jego galerii, bowiem artysta swój prywatny i zawodowy czas po-święca między innymi na doglądanie interesów w Krakowie i Warszawie.

Humor ma w sobie smutek i tragedięZ Andrzejem Mleczką rozmawia Elżbieta Lewicka

Foto

graf

ia A

ndrz

ej D

raga

n.PORTRET Polaka

Page 51: VIP Biznes&Styl

VIP B&S LIPIEC-SIERPIEŃ 2012 51

Na jednym z ostatnich Pana rysunków widać stado uśmiechniętych hien biegnących na konferencję prasową. Oj! Chyba nie lubi Pan dziennikarzy?

Zawsze jestem rozdarty wewnętrznie, ponieważ właściwie całe moje środowisko i przyjaciele to są dziennikarze. Ale czym innym są indywidualne, miłe przypadki, a czym innym jest działanie mediów w całości,

które moim zdaniem jest skandaliczne i robi więcej złego niż dobrego. Zacznę od kanałów informacyjnych, gdzie panuje absolutna nieumiejętność odróżniania rzeczy istotnych od nieistotnych.

Z jednej strony mamy informację o ważnej konferencji NATO i na tej samej częstotliwości informację, że zderzyły się dwa samochody pod Kłodzkiem albo urodziło się cielę z dwoma ogonami. Druga sprawa to infantylizm

i brak odpowiedniego poziomu komentarzy. Brakuje kompetentnych komentatorów. Ciągle się kłócę o to z moimi przyjaciółmi, podając za chlubny przykład kanały informacyjne BBC czy CNN.

Podstawowa różnica jest taka, że tam praktycznie nie występują politycy (chyba że w dyskusjach przedwyborczych). Politycy nie są od tego, żeby bez przerwy występować w telewizji i nawzajem obrzucać się błotem, tylko są po to, żeby za nasze pieniądze zapieprzać na swoim „odcinku pracy”. Jeszcze jeden minus telewizji polskiej to ogromna

polskocentryczność. Koncentrowanie się na własnym podwórku jest ważne, tylko tu znowu brak proporcji.

Poprzez swoje rysunki doskonale komentuje Pan otaczającą nas rzeczywistość. Skąd Pan tak dużo wie o Polakach? Podgląda Pan, podsłuchuje?

Tu jest błąd w pytaniu: ja nie komentuję spraw bieżących – wspomniana konferencja prasowa nie odbyła się przecież dzisiaj. Mnie interesuje, żeby mój rysunek był zrozumiały za kilka czy kilkanaście lat. Ja oczywiście bardzo cenię sobie

kolegów, którzy przez swoją twórczość komentują np. coś głupiego, co jakiś polityk powiedział w danym momencie, ale ja mam inną wizję swojej twórczości.

Cechą prawdziwej twórczości jest m.in. jej ponadczasowość…Przez skromność nie wypadało mi tego powiedzieć (śmiech).

Narysował Pan orła, który leży na kozetce u psychoanalityka i z tragiczną miną oznajmia: „Kiedy zorientowałem się, że jestem symbolem Polski, wpadłem w depresję”.

Czy Panu, jako obywatelowi tego kraju, również udziela się emocja orła?

Zweryfikuję Pani pytanie. Ktoś powiedział mądrze, że poczucie humoru czy ironia mają zawsze głęboko w sobie smutek i tragedię. To jest po prostu rodzaj naturalnej obrony u ludzi inteligentnych. Jedni przed absurdem istnienia

uciekają w metafizykę, a inni starają się wybrnąć z tego idiotyzmu, jakim jest życie, przy pomocy poczucia humoru. Ale wracając do pytania. Po pierwsze, nie potrafię, a właściwie nie chcę oceniać własnych rysunków.

Od oceniania są inni. Nie ma nic bardziej żenującego od tego, kiedy pisarz mówi, co chciał przekazać czytelnikowi. To odbiorca sztuki powinien odczytywać intencje twórcy. Ale dla mnie jedno jest pewne: wartością nadrzędną jest żart,

pewien błysk dowcipu, który pojawi się w rysunku. I prawdę mówiąc, jest dla mnie sprawą drugorzędną, w co czy kogo ten żart godzi. Jest takie powiedzenie: Cygan dla żartu dał się powiesić. I tak jest trochę w moim

przypadku. Oczywiście, z tej masy rysunków wychodzi mój światopogląd i nie da się tego ukryć, natomiast nadrzędną wartością dla mnie jest tu perfekcyjne wykonanie techniczne i możliwie jak najbardziej

inteligentny i błyskotliwy w swojej wymowie obrazek.

Pozwoli Pan, że zacytuję: „Moja praca i mój charakter są lekko depresyjne”.Wymaga pani ode mnie autoanalizy, a ja uważam, że im artysta mówi mniej o swoich problemach, tym lepiej.

Ale to był cytat z Mleczki... Pan to powiedział.No tak... Mówiąc szczerze – czasem udzielam wywiadów i się produkuję tylko z jednego powodu.

Moi współpracownicy mówią mi: Panie Andrzeju, jeżeli Pan nie chce, żeby Pańska galeria zbankrutowała, to naprawdę musi się Pan pokazywać! Więc ja zaciskam zęby, robię dobrą minę do złej gry i gdzieś się produkuję, ale z drugiej

strony uważam, że te moje rysunki powinny bronić się same – bez pomocy autora.

„Wino, kobiety i śpiew” to tytuł jednej z Pana książek. Dowiedziałam się od naszych wspólnych znajomych, że wino, kobiety to i owszem, ale śpiew?

Czyli nie śpiewa Pan, bo nie lubi, nie potrafi albo się wstydzi?A co ma piernik do wiatraka?! Przecież rysunek nie jest o mnie!

Oj, wiem, ale... znajomi chcieliby może dopasować do Pana ten śpiew i nijak nie mogą. Dlaczego?No dobrze, powiem. Kiedy w szkole podstawowej na lekcji muzyki wydałem z siebie odgłosy sugerujące śpiew, pan nauczyciel powiedział: „Mleczko! To ja już Ci będę dawał trójkę do końca, tylko Ty nie śpiewaj”. To była szkoła ►

PORTRET Polaka

Page 52: VIP Biznes&Styl

52 VIP B&S LIPIEC-SIERPIEŃ 2012

w Kolbuszowej. Tam też skończyłem liceum i niedawno miałem uczestniczyć jako członek komitetu honorowego w obchodach 100-lecia tej szkoły, ale po drodze przytrafił mi się wypadek i nie dojechałem. Wielka szkoda.

Mnie interesują Pana predyspozycje wokalne w kontekście Euro 2012. Ciekawa jestem, czy Pan potrafi wykonać hymn UEFA 2012?

Podczas mistrzostw piłkarskich nie będę śpiewał niczego, ponieważ nie jest to mój żywioł, natomiast ten hymn podkreśla to, co już, niestety, od dawna wiem – zresztą powiedziałem to w programie u Tomka Lisa. Uważam, że

polska kultura jest, niestety, kulturą plebejską.

Czyli jaką?Nie wiem, czy będę dobrze zrozumiany... brakuje mi w szeroko pojętej polskiej kulturze wyrafinowania. Brakuje mi

tego „Japończyka”, który przez 40 lat coś konsekwentnie i precyzyjnie wykuwa na przykład w metalu. Niedawno przeczytałem o jednym mieszkańcu Japonii, który przez całe życie – a ma już 80 lat – robi sushi. Doszedł więc do absolutnej perfekcji i tam, gdzie mieszka, uważany jest wręcz za pół-boga. Kultura francuska jest wysublimowana

i wiele innych, natomiast nasza jest wprawdzie sympatyczna, ale przaśna. I ten bigos, i ta kapusta jest może urokliwa, ale gdyby oprócz tego pojawił się ktoś, kto od 40 lat kisi tę kapustę tak genialnie, że przyjeżdżają ją kupować

z zagranicy, to bym się ucieszył!

A może Polacy po prostu nie potrafią mieć szacunku do dobrego rzemiosła i ludzi takich, jak rzeczony Japończyk. Czy Pan się czuje w Polsce szanowany?

Nawet powiedziałbym, że czuję się zdziwiony. Po wielu latach konsekwentnego tworzenia rysunków, które podobno są kontrowersyjne, nie mam chyba żadnych wrogów i przeciwników. Ale wracając do pytania... Może na to wszystko

potrzeba czasu. Przecież już widać jakieś postępy i zmiany w Polsce.

Nie martwi Pana tragiczny poziom szeroko pojmowanej polskiej kultury?Miłosz, którego tzw. określone koła odsądzały od czci i wiary, powiedział kiedyś, że całe polskie życie intelektualne

można by zmieścić w dwóch wagonach kolejowych. Jak na mój gust, to dość mało. Brakuje mi intelektualnego fermentu, dyskusji twórczych i otwartych, a nie pseudodyskusji, zwłaszcza politycznych, polegających jedynie na

okopywaniu się i umacnianiu własnych pozycji. A przede wszystkim brakuje mi luzu i dystansu.

A co z inspiracjami artystycznymi?Tworzenie sztuki to jest kwestia talentu, a nie inspiracji. Można mieszkać na bezludnej wyspie i napisać genialną

książkę bez jakiegokolwiek kontaktu z resztą świata. Szczególnie mocno irytuje mnie, kiedy słyszę od ludzi: ale Ty masz fajnie, bo się tyle idiotyzmów dzieje w Polsce i Ty masz inspiracje. W krajach, gdzie nie występują tego typu

„inspiracje”, są świetni rysownicy i inni artyści. Mnie także nie potrzeba do mojej pracy ani Kaczyńskiego, ani Ziobry czy innych tego typu wybryków natury, ponieważ kiedy wchodzę do księgarni w Nowym Jorku, to widzę tam mnóstwo

świetnych albumów satyrycznych, które stworzyli artyści żyjący w krajach zdecydowanie bardziej „poukładanych” niż Polska. Więc nie o inspiracje tu chodzi, tylko o talent.

Czy powie Pan coś dobrego o Polsce i Polakach?Kiedyś za komuny zrobiłem taki rysunek: stoi dwóch facetów na obskurnej ulicy i jeden do drugiego mówi:

„Góry, morze, pola, lasy... jaki to mógłby być piękny kraj!” Ja o Polsce mogę powiedzieć w jednym zdaniu i dobrze i źle, tzn. jest to wyjątkowo piękny kraj, który jest wyjątkowo zapaskudzony wytworami radosnej twórczości jego mieszkańców. Przejechałem w Kanadzie 3000 km i nie spotkałem tam żadnej reklamy! W Skandynawii jest zakaz

stawiania przydrożnych reklam. Polska wygląda, jakby ktoś ją osrał reklamami, które w tym wielkim chaosie prawdopodobnie w ogóle nie spełniają swoich funkcji. To jest po prostu tzw. syf. Dlaczego jadąc przez Toskanię czy nawet Czechy, z przyjemnością podziwiamy krajobraz? Tam każde miasteczko ma swój porządek, początek

i koniec. A w Polsce jedziemy przez np. piękne z natury swej Podhale i mamy wrażenie, że chyba ktoś chce innym robić na złość. Podobno Platforma chce dać pełne przyzwolenie na każde budowanie w Polsce. Przecież to będzie

horror. A słyszałem też, że w Szwajcarii przed postawieniem jakiejkolwiek budowli trzeba zrobić najpierw jej makietę. Przychodzi architekt, mieszkańcy i zastanawiają się wspólnie, czy ta budowla nie zasłoni górki jakiejś, nie zaburzy harmonii krajobrazu i dopiero po wszystkich ustaleniach wydają pozwolenie na budowę. Patrząc oczyma architekta

i rysownika wciąż, niestety, stwierdzam, że Polska to wyjątkowo piękny i równocześnie brzydki kraj.

Dlatego Pan tutaj mieszka?Mieszkam dlatego, że już jestem w tym wieku, kiedy nie bardzo można sie przenieść. Wie Pani... gdybym kiedyś mógł

przewidzieć... gdybym miał ten rozum co dziś, pewnie bym chociaż jedną nogą spróbował mieszkać gdzie indziej chociażby po to, by mieć pole manewru. A dziś jedno jest pewne: starych drzew się nie przesadza! ■

PORTRET Polaka

Page 53: VIP Biznes&Styl

VIP B&S LIPIEC-SIERPIEŃ 2012 53

W Irlandii Północnej mieszka około 30 tysięcy Pola-ków. Gdzieś w tle konfliktu, a może bliżej niż z pozoru można sądzić, jest walka o miejsca pracy. Ale dla irlandz-kiego protestanta Polak to przede wszystkim synonim ka-tolika, więc zbiera cięgi za historyczne przewiny wszyst-kich katolików, chociażby nawet był agnostykiem. To tak w wielkim uproszczeniu.

POLKA jest tańsza

Z wakacyjnego przeglądu dowcipów (żeby nam się podróżowało raźniej i żebyśmy wiedzieli czego się spo-dziewać w różnych stronach świata) – nihil novi sub sole. Im dalej od Europy i Ameryki Północnej, tym dla nas le-piej. Dla Amerykanów Polacy to wciąż idioci, a dla Niem-

ców – złodzieje. Amerykańskich dowcipów szkoda powta-rzać. Stereotyp Polaka – złodzieja wciąż żyje w niemiec-kim dowcipie z brodą: „Jeżeli wybierasz się do Polski na wakacje Hans, to pamiętaj, że twój mercedes już tam jest”. Mimo że Hans już dawno przesiadł się do mniej paliwożer-nej maszyny, a kradzieżą aut trudnią się częściej inne nacje z dawnego Bloku Wschodniego.

„Nie kupuj zmywarki, Polka jest tańsza” – żart norwe-ski. Pogratulować poczucia humoru. A swoją drogą, trze-ba cholernie kogoś nie lubić, żeby z pracowitości uczynić mu zarzut.

Według sondażu TNS Emnid, wśród najbardziej nielu-bianych nacji w Niemczech na pierwszym miejscu są wy-mieniani Polacy (publ. 2007 r., Tygodnik Wprost).

Ale! Z badań Instytutu Spraw Publicznych wynika, że Polska wprawdzie kojarzy się Niemcom najczęściej ►

ANALIZA

Oceniając nas cudzoziemcy, podobnie jak my, kierują się na ogół stereotypami, zastępując nimi brak wiedzy, a często nawet prostej refleksji nad tym, co „wiadomo ze słyszenia”. Gdy negatywne opinie – one przyklejają się do ucha najchętniej – zaczynają

ciążyć na wizerunku całej nacji, psują biznesy albo nawet stają się pretekstem do porachunków jak ostatnio w Irlandii Północnej, gdzie wobec Polaków wybuchła kolejna

fala nienawiści, powraca pytanie – dlaczego?

Tekst Anna Koniecka

Jak nas widzą cudzoziemcy (w świetle badań i sondaży)

Świat nie lubi Polaków

Page 54: VIP Biznes&Styl

54 VIP B&S LIPIEC-SIERPIEŃ 2012

jeszcze z kradzieżami i cywilizacyjnym zacofaniem, lecz – jak twierdzą autorzy raportu ISP „Niemcy o Polsce i Pola-kach (2000 - 2006)” – ten wizerunek się stopniowo zmie-nia. Na lepszy. W 2000 r. aż 44 proc. Niemców twierdziło, że Polacy są zacofani, zaś w 2006 r. już „tylko” 32 proc. Za nieuczciwych uważa Polaków o 7 proc. mniej Niemców niż w 2000 r. (28 proc.). Wzrosło też o 8 proc. w porówna-niu z tamtym okresem wyobrażenie Niemców o przedsię-biorczości Polaków.

No tak. Polak potrafi – jako hydraulik zwłaszcza. Taki wizerunek sobie zafundowaliśmy sami! Ale żeby oddać sprawiedliwość: – Czy wyobrażają sobie Państwo akcję billboardową, sławiącą naszą tęgą myśl intelektualną? Kto miałby użyczyć twarzy przedsięwzięciu? Połowa parlamen-tarzystów? Wszyscy?! Według sondażu OBOP sprzed sze-ściu lat, 41 proc. Brytyjczyków uważa Polaków za całkiem dobrze wykształconych. Zatem chyba druga opcja – max.

Ale to nie koniec dobrych wiadomości jeśli chodzi o przełamywanie stereotypów. Chociaż to, o czym za chwilę, nie wszystkich Polaków ucieszy.

TERAZ Rosjanie!

Dlaczego nie lubimy jakiejś nacji, albo uważamy ją za sympatyczną?

Portal badoo.com przeprowadził sondaż na „najfaj-niejszą” nację wśród 30 tys. osób z 15 krajów. I co się okazało?

Wśród „najfajniejszych” znaleźli się Amerykanie, Bra-zylijczycy, Hiszpanie, Włosi, Francuzi, Brytyjczycy, Ho-lendrzy, Meksykanie, Argentyńczycy i Rosjanie. A Po-lacy? – na końcu listy, wśród najmniej fajnych narodów. Kogo najbardziej lubią ludzie? Amerykanów! A Rosjan lu-bią bardziej niż Polaków!

No, to już więcej oliwy do ognia dolać się nie da – zwa-żywszy na panującą w Polsce rusofobię. Jawną i skrywa-ną, co widać zwłaszcza wtedy, gdy ugrupowania politycz-ne aspirujące do rządzenia Polską, ale te rządzące rów-nież, muszą chwilowo poszukać sobie zewnętrznego wro-ga. I tak się jakoś składa, że jest nim przeważnie Rosja i Rosjanie.

Coś na pocieszenie. Czesi nas lubią – w czeskich son-dażach deklaruje sympatię do Polaków ponad połowa Czechów.

Tymczasem Instytut Spraw Publicznych po raz kolejny burzy stereotypy dotyczące stosunku Rosjan do Polaków. Oni – cieszyć się, czy płakać – już nas nie nienawidzą. Nie uważają też nas za wrogów czy niewdzięczników histo-rycznych. Tak wynika z badań ISP przeprowadzonych pod koniec ubiegłego roku w rosyjskich miastach i wioskach, wśród różnych grup społecznych – żeby badanie było re-prezentatywnie OK.

Badania w Rosji Instytut przeprowadził wspólnie z mo-skiewskim Centrum Analitycznym Lewada. Tym samym, które jeszcze kilka lat wstecz wskazywało, że ponad 20 proc. Rosjan uważa Polaków za wrogów. Rosjanie mają – jak to określa Agnieszka Łada z Instytutu Spraw Publicz-nych – neutralny lub delikatnie pozytywny wizerunek na-szego kraju. Stereotypy, że myślą o nas źle, są nieprawdzi-we. Rosjanie nie kojarzą nas też ani z historią, ani z polity-ką. Widzą nas przede wszystkim jako sympatyczny, bratni naród słowiański.

36 proc. Rosjan deklaruje sympatię wobec Polaków, niechęć wyraża 13 proc., 51 proc. nie czuje ani sympatii, ani niechęci – wynika z najnowszych badania Instytutu Spraw Publicznych.

Przyjrzyjmy się bliżej wynikom badań (cyt. za pu-blikacją ISP „Polska i Niemcy w oczach Rosjan 2012`”. Publikacja powstała w ramach projektu: „Postrzega-nie Polski i Niemiec w Rosji – badania wizerunkowe”, realizowanego we współpracy z Fundacją Współpracy Polsko-Niemieckiej oraz przy wsparciu polskiego Mini-sterstwa Spraw Zagranicznych).

ROSJANIE O POLSCE:Najbliższy europejski sąsiad/państwo europejskie/„nasi” (6,1)Bratni naród/bracia – Słowianie/zaprzyjaźniony naród (2,1)Inne cechy (negatywne) (1,7)Poczciwi, życzliwi mieszkańcy/dobry i otwarty naród (1,0)Piękny kraj/piękne miasta/piękna przyroda/piękna? (0,9)Przebiegły naród/złośliwi/nie ufam Polakom (0,8)Dumni (0,3)Niewdzięczny naród (0,2)Agresywna wobec Rosji/nieżyczliwa Rosjanom (2,1)Napięte stosunki między Rosją i Polską (1,0)

WNIOSKI:„Większość ww. skojarzeń wskazuje, że obraz Pol-

ski i jej mieszkańców w rosyjskim społeczeństwie jest pozytywny. W grupie skojarzeń obejmujących kraj i społeczeństwo wspominano, że Polska to najbliższy

ANALIZA

Przyjaźń polsko-rosyjska.

Page 55: VIP Biznes&Styl

VIP B&S LIPIEC-SIERPIEŃ 2012 55

europejski sąsiad, kraj o pięknych krajobrazach i mia-stach oraz o pięknej przyrodzie, do którego wyjeżdża się na wypoczynek i w celach turystycznych, gdzie mieszkają piękne kobiety.

Z kolei sami Polacy w opinii badanych Rosjan to bratni naród, „nasi”, „bracia – Słowianie”, „naród za-przyjaźniony”, pokrewny, językowo i duchowo bliski. Wśród wymienianych cech znajduje się wiele ocen pozytywnych: poczciwi, życzliwi mieszkańcy, dobry i otwarty naród, kulturalny i inteligentny. Poza wyraź-nie dobrymi ocenami zdarzają się także opinie neu-tralne: zwykły kraj, lud, naród, zwykli ludzie. A tak-że kilka negatywnych, mówiących, że Polacy to na-ród niewdzięczny i dumny, że są przebiegli i złośliwi. Pośród polskich miast wymienia się Warszawę i Kra-ków, a wśród skojarzeń – także katolicyzm i krewnych w Polsce” – piszą autorzy publikacji ISP.

A także: że Rosjanie są najbardziej otwarci na Pola-ków w rolach turysty, sąsiada i współpracownika.

Informacja, że określony towar został wyproduko-wany w Polsce, zachęca do jego zakupu jedną piątą ba-danych Rosjan.

Teraz Niemcy!

Na uwagę zasługuje interesujący zabieg – Rosjan zapy-tano nie tylko o stosunek do Polaków ale równocześnie o to, jak postrzegają Niemców. Tak więc mamy obraz dwóch są-siadów i o dwóch sąsiadach – Rosjanach i Niemcach.

WNIOSKI: Niemcy cieszą się w oczach Rosjan większą sympatią

niż Polacy. Zdecydowana większość (91 proc.) responden-tów nie ma nic przeciwko, by Niemcy przyjeżdżali do Ro-sji jako turyści. Trzy czwarte twierdzi, że Niemiec mógł-by być ich sąsiadem i współpracownikiem w firmie czy przyjacielem (71 proc.). Ponad połowa zaakceptowałaby Niemca/Niemkę jako zięcia/synową i nie ma nic przeciwko nadawaniu im rosyjskiego obywatelstwa (58 proc.)., a tak-że, by szefem w pracy był Niemiec. Najbardziej niechętni ankietowani są wobec posiadania polskiego szefa, ale i tu-taj większa grupa gotowa jest go zaakceptować niż odrzu-ca taką możliwość.

O Niemczech i Niemcach Rosjanie wiedzą więcej niż o Polsce. Polska nadal pozostaje dla Rosjan krajem mało znanym – mimo bliskości geograficznej, słowiańskich ko-rzeni, powiązanej historii i rosnącego polskiego eksportu do Rosji (jego wartość w latach 2000 - 2011 wzrosła ponad dziewięciokrotnie). Na pytanie: „Co Ci się kojarzy, jak sły-szysz słowo Polska, Polacy”, jedna trzecia rosyjskich res- pondentów nie potrafiła odpowiedzieć lub przyznawała, że nie ma żadnych skojarzeń. (Tak samo jak się pyta Austria-ków – zero skojarzeń, nie istniejemy dla nich – A.K.)

27 proc. badanych Rosjan potwierdza tezę, że Polska jest dla obywateli Rosji europejskim „średniakiem”, nie-

mającym kluczowego wpływu na kształt polityki europej-skiej. Ale o Niemcach mają wręcz przeciwną opinię.

Dlaczego Rosjanie tak mało wiedzą o Polsce

Źródła, z których Rosjanie czerpią wiedzę i opinie o Polsce:

– głównym jest dla co drugiego ankietowanego szkoła (jak widać za wiele tam aktualnej wiedzy o Polsce nie ma)

– media: programy telewizyjne dotyczące Polski (39 proc.) oraz artykuły w prasie (26 proc.)

– Internet: dopiero na siódmym miejscu jako źródło wiedzy; uwaga – badania były prowadzone także na rosyj-skiej wsi, gdzie Internet dla ludzi starszych prawie w ogó-le nie istnieje.

Jedynie 4 proc. badanych jako źródło wiedzy wskazało pobyt w Polsce, czyli niewielka część miała szansę skon-frontować stereotypy z polską rzeczywistością.

Co z tego, że wiemy, co o nas myślą?

Badania w Rosji zostały zakrojone na bardzo szero-ką skalę. Objęły wiele dziedzin i wiele zagadnień, któ-rych w tym artykule nie udało się poruszyć. Pragmatycz-nie rzecz ujmując, już ta pierwsza lekcja była na tyle długa, że pora na wnioski. Jest ich bardzo wiele, ale szczególnie ważny z punktu widzenia polskich interesów wydaje się je-den: potrzebny jest dialog na górze i większa otwartość na dole. To znaczy, żeby zwyczajni Rosjanie mieli więcej oka-zji do przekonania się na własne oczy, jak u nas jest, i wię-cej aktualnych materiałów źródłowych u siebie. To pozor-nie jest tylko sprawa Rosjan. To jednak również nasza, z ja-kich podręczników i czego się uczą młodzi Rosjanie, skoro podają, że podstawowym źródłem wiedzy o Polsce i Pola-kach jest u nich szkoła. A co do dialogu na górze – badania były prowadzone wśród zwyczajnych obywateli, nie tych „na urzędach”, a poglądy elit nie muszą być zbieżne z sze-roko pojętą opinią publiczną. I nie są. Stąd tak celna wyda-je się uwaga pochodząca od zwyczajnych obywateli, że ich państwo ma dużo lepsze relacje z państwem niemieckim niż z polskim. Skoro to aż tak widać na dole... ■

ANALIZA

Sympatia polsko-niemiecka.

Page 56: VIP Biznes&Styl

56 VIP B&S LIPIEC-SIERPIEŃ 2012

KOBIETA aktywna

Prywatnie są żonami i matkami. Znamy je jednak z zupełnie innej strony: jako właścicielkę Centrum Handlowego Millenium Hall i prezesa klubu ekstraligowego (Marta Półtorak), właścicielkę salonu Mercedesa i członka rady dealerów tej marki (Danuta Czach), wiceprezesa i dyrektora zarządzającego firmy zajmującej się dostawą sprzętu lotniczego

dla lotnictwa cywilnego i wojskowego (Anna Kolisz) i właścicielkę zakładu produkującego naturalny olej rzepakowy (Jadwiga Kuźniar). Przedstawicielki tych skrajnie różnych – i, dodajmy, mało kobiecych branż – związane są z prowadzonymi przez siebie firmami od początku ich istnienia na rynku. Wszystkie tworzyły marki firm wspólnie z mężami, a ich osiągnięcia to dowód na to, że biznes w szpilkach może być nie tylko piękny, ale kreatywny, doceniany w Polsce i na świecie, dochodowy i dający poczucie spełnienia.

Tekst Katarzyna GrzebykFotografie Tadeusz Poźniak, Archiwum Firmy Ankol

Biznes na szpilkach

Marta Półtorak.

Page 57: VIP Biznes&Styl
Page 58: VIP Biznes&Styl

58 VIP B&S LIPIEC-SIERPIEŃ 2012

KOBIETA aktywna

Jadwiga Kuźniar miała 18 lat, gdy przyszła do Spółdzielni Rolniczej w Gaci na obowiązko-wą po szkole średniej praktykę. Praktyka pew-nie zakończyłaby się terminowo, gdyby nie fakt, że wpadła w oko szefowi spółdzielni, Lucjanowi Kuźniarowi (obecnie członkowi Zarządu Woje-wództwa Podkarpackiego – przyp. red.) To, co miało trwać kilka miesięcy, stało się przygodą i rolą życia trwającą już 32 lata. W tym czasie zdążyła z praktykantki awansować na księgową, urodzić i wychować czworo dzieci, potem jesz-cze ukończyć studia ekonomiczne, by w 2010 roku przejąć stery nad prowadzoną razem z mę-żem firmą. Zakład Tłuszczowy Białoboki, któ-rego jest właścicielką, produkuje naturalny olej rzepakowy tłoczony metodą „na zimno”, cha-rakteryzujący się wysoką zawartością witami-ny E oraz jedno- i wielonienasyconych kwasów tłuszczowych. Olej ten został w lipcu br. wpi-sany na Listę Produktów Tradycyjnych i moż-na go kupić w większości sklepów i marketów w regionie. Zakład eksportuje również duże ilo-ści oleju do Czech i na Słowację.

Jadwiga Kuźniar od zawsze pomagała mężo-wi w prowadzeniu firmy, a jej rola ograniczała się nie tylko do księgowości, ale również do po-dejmowania kluczowych decyzji. W 2010 roku małżonkowie postanowili otworzyć linię pro-dukcji oleju spożywczego i właśnie wtedy Luc- jan Kuźniar powierzył prowadzenie firmy żo-nie. – Czasem mu marudziłam, że tyle pracuję, a wszędzie słyszę tylko „Lucjan Kuźniar”. I mąż pewnego dnia przepisał firmę na mnie. Od tej pory radzę sobie sama, ale zawsze mogę pole-gać na jego wiedzy i doświadczeniu oraz na mo-ich pracownikach, do których mam duże zaufanie – mówi Jadwiga Kuźniar.

Myliłby się jednak ten, kto sądzi, że Jadwiga Kuź-niar dostała firmę w prezencie albo że mąż spełnił jej ka-prys. Właściwszym określeniem byłoby: zapracowała na nią własnymi rękami. I bynajmniej nie jest to przenośnia. Zanim firma zaczęła produkować olej jadalny, zajmowa-ła się różnymi branżami (wytwórnia pasz, masarnia i uboj-nia, produkcja oleju na biopaliwa). Jadwiga Kuźniar wło-żyła w nią – oprócz wysiłku intelektualnego – także wysi-łek fizyczny. Często musiała wstawać zza biurka i praco-wać np. w szklarni.

Po dwóch latach prowadzenia firmy Jadwiga Kuźniar już ma sprecyzowane plany jej rozwoju. – Pomysłów i kre-atywności mi nie brakuje. Chciałabym urozmaicić asorty-ment, produkując olej słonecznikowy oraz oleje smakowe, np. z ziołami – zdradza.

Firma Danuty i Ryszarda Czach, autoryzowanego dea- lera marek Mercedes, Mazda, Lancia i Jeep, funkcjonuje

na rzeszowskim rynku od 38 lat i od samego początku zaj-muje się motoryzacją. Danuta Czach przyznaje, że w mo-mencie otwierania firmy zupełnie nie znała się na motory-zacji i samochodach. Zresztą, w tamtych latach posiada-nie jakiegokolwiek samochodu było swego rodzaju luksu-sem. – Nie znałam marek samochodów, nie miałam pojęcia o rodzajach silników itp. Zajmowałam się sprawami admi-nistracyjnymi i księgowymi. Bardzo interesowało mnie za-rządzanie, więc zaczytywałam się w branżowej literaturze, o którą było trudno nawet potem, w latach dziewięćdziesią-tych. Pasję motoryzacji zaszczepił we mnie mąż, wszyst-kiego uczyłam się od podstaw. Uczę się do dziś, ponieważ współczesny biznes wymaga ciągłego dokształcania. Kon-kurencja na rynku sprawia, że prowadzenie biznesu wiąże się z dużą kreatywnością, przez co jest bardziej fascynują-ce – przyznaje pani Danuta.

Dziś Danuta Czach w Rzeszowie zarządza ponad 80-osobowym zespołem, ale z jej opiniami i decyzjami li-czą się nie tylko pracownicy i zarząd rodzinnej firmy. Od 12 lat zasiada w radzie dealerów Mercedesa i jest jedyną kobietą w pięcioosobowym gronie wybieranym spośród ok. 50 dealerów i serwisów tej marki w Polsce. Bycie ko-bietą bynajmniej jej tego nie ułatwia. ►

WŚRÓD SAMOCHODÓW, w męskim gronie

Danuta Czach.

Page 59: VIP Biznes&Styl
Page 60: VIP Biznes&Styl

60 VIP B&S LIPIEC-SIERPIEŃ 2012

KOBIETA aktywna

W 1989 roku Marta i Mariusz Półtorakowie postanowi-li wspólnie założyć biznes związany z przetwórstwem two-rzyw sztucznych. Firma – pod znaną dziś w Polsce i Eu-ropie nazwą Marma Polskie Folie – wystartowała dwa lata później. O tym, że biznes jest wspólny, świadczy na-wet nazwa pochodząca od imion małżonków. W jednym z wywiadów Marta Półtorak zdradziła, że czasem sprze-czają się, czyje „Mar” jest pierwsze, ale nigdy nie rywa-lizują o to ze sobą. Branża, którą wybrali, z jednej strony była trochę przypadkowa, ponieważ oboje są z wykształce-nia elektronikami. Jednocześnie był to okres w gospodarce,

gdy w Polsce i Europie Wschodniej brakowało wszystkiego, w szczególności folii, opakowań i produktów przetwórstwa tworzyw sztucz-nych. Najpierw postawili na handel takimi to-warami, potem zdecydowali się na produkcję.

– Mąż jest wizjonerem, więc produkcja i wdrażanie nowych technologii należało do niego. Mnie przypadły bardziej przyziemne obowiązki, jak finanse, kadry, marketing i pro-mocja. Od początku dzieliliśmy się obowiąz-kami i chyba to zadecydowało, że firma w cią-gu dwudziestu lat tak się rozwinęła. Z małej firmy założonej przez dwójkę młodych ludzi bez doświadczenia w biznesie Marma Polskie Folie stała się jedną z największych firm w Eu-ropie zajmujących się przetwórstwem tworzyw sztucznych – wyjaśnia prezes koncernu Grupa Marma Polskie Folie.

Po dwudziestu latach istnienia firma skupia kilka zakładów: w Kańczudze, Kędzierzynie- -Koźlu, Nowej Dębie i Bielsku-Białej oraz za-trudnia około 2 tysięcy pracowników. Choć jej właścicielami są małżonkowie, to Marta Półtorak stała się twarzą Marmy. Dlaczego? – Niechcący – uśmiecha się prezes Półtorak. – Prawdopodob-nie przez moją rolę i obowiązki w firmie, które sprawiają, że jestem bardziej widoczna.

Marta Półtorak, prywatnie fanka speed- waya, jest również pierwszą kobietą w Polsce, która jest prezesem klubu ekstraligowego. Jej firma od ośmiu lat wspiera sekcję żużlową Sta-li Rzeszów. Trzeba dodać, z powodzeniem, bo nie przypadkiem dzięki temu wsparciu zawod-nicy rzeszowskiej drużyny zaczęli triumfo-wać w indywidualnych i drużynowych pucha-rach świata. W lutym 2010 roku prezes Półto-rak stała się właścicielką jednej z najgłośniej-szych inwestycji ostatnich lat – założona przez nią spółka Develop Investment kupiła Cen-trum Handlowe Millenium Hall, które z powo-du długów głównego inwestora nie mogło do-czekać się dokończenia budowy. Obecnie jest to największy tego typu budynek na Podkarpa-

ciu, i – jak mówi jego właścicielka – spotyka się z ogrom-nym uznaniem obcokrajowców.

Firma ANKOL z Mielca, zajmująca się dostawą sprzę-tu lotniczego dla lotnictwa cywilnego i wojskowego, to „dziecko” Anny i Czesława Koliszów. 20 lat temu, po pię-cioletnim pobycie we Lwowie, gdzie Czesław Kolisz był szefem serwisu lotniczego, Anna Kolisz założyła firmę, da-jąc jej nazwę od swojego imienia i nazwiska. – Będąc za granicą odkryłam swoje potrzeby. Chciałam samodziel-nie tworzyć, mieć coś własnego i możliwość podejmowa-nia niezależnych decyzji. Mimo że byłam pedagogiem ►

MARMA, CZYLI MARTA I MARIUSZ. A może Mariusz i Marta?

LOTNICZE SUKCESY małżonków z Mielca

Anna Kolisz.

Page 61: VIP Biznes&Styl
Page 62: VIP Biznes&Styl

62 VIP B&S LIPIEC-SIERPIEŃ 2012

KOBIETA aktywna

z powołania, uznałam, że potrzebuję cze-goś więcej niż tylko nauczanie dzieci i zarządzanie małą grupą ludzi – mówi wiceprezes i dyrektor zarządzający AN-KOL-u. – We Lwowie ocierałam się o sprawy związane z przemysłem lotni-czym. Mój mąż w tej branży odnosił naj-większe sukcesy. Postanowiłam, że nasza firma będzie firmą handlową o spec- jalizacji lotniczej.

Przez pierwsze dwa lata firma funk-cjonowała w mieszkaniu państwa Ko-liszów, w pokoju ich syna Eryka, któ-ry wyjechał na studia. Anna Kolisz zaj-mowała się wszystkim sama, mąż wspie-rał ją zdalnie z zagranicy. – Byłam dyna-miczna i odważna, miałam dużo pomy-słów, wiary i nieustanną chęć nie tylko do działania, ale także uczenia się – wspo-mina wiceprezes ANKOL-u. – Byłam otwarta na handel wszystkim, z czym mogłam sobie poradzić, m.in. ze sprze-dażą ubrań roboczych, akumulatorów, opon, ziemniaków i wielu innych towa-rów. Największą transakcją była wtedy realizacja dużego kontraktu z Odessą na taśmy transporterowe do portu morskie-go. Byłam dumna, patrząc na odjeżdża-jące wagony załadowane towarami zaku-pionymi w Wolbromiu, na których wid-niał napis ,,ANKOL”. Robiło to wraże-nie i wręcz uskrzydlało.

Od tamtego kontraktu zaczęły się sukcesy. Czesław Kolisz wrócił ze Lwo-wa i, jak mówi Anna Kolisz, dał fir-mie charyzmę, która na trwałe wpisała się w DNA ich życia firmowego i pry-watnego. Małżeński tandem doskona-le się uzupełnia: pani Anna zajmuje się finansami, zaso-bami ludzkimi, administrowaniem i zarządzaniem opera-cyjnym, pan Czesław wnosi doświadczenie i znajomość branży. Od 15 lat rodziców wspiera Eryk Kolisz.

Nasze rozmówczynie podkreślają, że najważniej-sza jest dla nich rodzina. – W tradycji, kulturze i natu-rze to właśnie kobieta jest tą osobą, która opiekuje się ogniskiem domowym i wychowuje dzieci. Trzeba umieć dokonywać właściwych wyborów. Zawsze na pierwszym miejscu jest rodzina, a dopiero potem aspiracje zawodo-we. Ja miałam to szczęście, że mojej rodziny nie spotkał żaden kataklizm życiowy, więc nie miałam większych trudności, żeby pogodzić te dwie sfery – mówi prezes Grupy Marma Polskie Folie.

Jadwiga Kuźniar wiele lat życia poświęciła wychowy-waniu dzieci, nie rezygnując z obowiązków zawodowych.

– Biznes jest dla mnie bardzo ważny, ale podstawą jest dla mnie rodzina. To, że mam męża i dzieci i że lubimy spę-dzać ze sobą czas to mój największy sukces. Od zawsze ra-zem z mężem wpajaliśmy dzieciom, że w życiu liczą się najbliżsi, a nie pieniądze. Uczyliśmy ich też szacunku do pracy – mówi właścicielka Zakładu Tłuszczowego Biało-boki.

Anna Kolisz, która twierdzi, że jej praca jest wciągają-ca jak narkotyk, źródła sukcesów w pracy upatruje w uda-nym życiu rodzinnym. – Podejmuję wyzwania, jakie sta-wia współczesny świat kobiecie. Udaje mi się łączyć pry-watne pasje z biznesem, tworząc wokół siebie i swojej ro-dziny przestrzeń, w której znajdują miejsce zwierzęta, przyroda, zapachy i piękne barwy. Jest ona swoistym po-mostem w zachowaniu równowagi między życiem zawo-dowym i prywatnym.

Na prowadzeniu firmy nie cierpi również rodzina Da-nuty Czach. – Wspólny biznes nas łączy. Firma jest ro-dzinna, więc wszyscy jesteśmy zaangażowani w jej rozwój – mówi jej właścicielka, prywatnie matka dwóch synów. ►

RODZINA jest najważniejsza

Jadwiga Kuźniar.

Page 63: VIP Biznes&Styl
Page 64: VIP Biznes&Styl

KOBIETA aktywna

Właścicielka salonu mercedesa przyznaje, że bycie ko-bietą-szefową firmy pomaga w relacjach z pracownika-mi, zwłaszcza gdy w gronie pracowników są mężczyźni. Jej zdaniem, kobieta-szef łagodzi relacje z pracownika-mi; poza tym mężczyźni czują się bardziej dotknięci, gdy kobieta zwróci im uwagę, niż gdyby zrobił to mężczyzna. Uważa jednak, że w zarządzaniu firmą najlepiej sprawdza się duet. – Patrząc z perspektywy 38 lat prowadzenia fir-my oraz ostatnich lat, gdy należę do rady dealerów, mogę potwierdzić, że kobieta musi ciągle coś udowadniać. Za-wsze musi powiedzieć więcej niż mężczyzna, żeby prze-konać resztę; wykonać więcej pracy; wykazać się większy-mi kompetencjami – wylicza Danuta Czach. – Mężczyźni niczego nam nie utrudniają, ale w świecie motoryzacji ko-bietom jest trudniej przebić się pod względem merytorycz-nym, bo jest to specyficzna branża.

Marta Półtorak i Anna Kolisz twierdzą, że płeć nie ma znaczenia w zarządzaniu biznesem. – To predyspo-zycje danej osoby decydują, czy sprawdza się na danym stanowisku. Fakt, że jestem kobietą, w żaden sposób nie przeszkadza w prowadzeniu jakiejkolwiek działalno-ści – mówi prezes Półtorak, przyznając jednocześnie, że jako kobieta musi się bardziej starać, by udowodnić swo-je kompetencje. – Gdy kobieta osiąga pozycję w bizne-sie, zwykle jest to okupione większym staraniem, więk-

szą pracą. Musi też liczyć się z zarzutami, czy na pewno sama do tego doszła i w przyzwoity sposób. Może pomo-gli jej w tym rodzice, może mąż, a może kochanek? Zbyt mało daje się wiary w to, że każdy z nas może w jakiejś dziedzinie osiągnąć sukces.

Anna Kolisz dodaje: – W biznesie nie dzielę ludzi ze względu na płeć. W nim są potrzebni zarówno mężczyź-ni, jak i kobiety. Umiejętne połączenie chociażby różnic w mentalności, postawach kobiet i mężczyzn daje większy wachlarz skuteczności w zarządzaniu. Polskie kobiety biz-nesu są niezwykle ambitne i pracowite. Jednak muszą mieć wsparcie kochanego człowieka i rodziny, co jest niezwykle ważne. Kobiety posiadają umiejętność doboru odpowied-niej strategii porozumienia się z różnymi osobami, a korzy-ści z kobiecego stylu zarządzania są ogromne.

Jadwiga Kuźniar zapytana o to, czy jako kobieta biz-nesu musi dobitniej udowadniać swoje racje, odpowiada: – Nie muszę niczego udowadniać, nie czuję się dyskrymi-nowana, a w biznesie mam poczucie spełnienia.

Kluczem do sukcesu w przypadku naszych rozmów-czyń jest nie tylko udane życie rodzinne i ugruntowana po-zycja zawodowa oraz pozycja ich firm na rynku. Zgodnie przyznają, że są szczęśliwe i spełnione w biznesie oraz bar-dzo lubią swoją pracę, która daje im radość i satysfakcję. Czy właśnie nie o to chodzi? ■

KOBIETA łagodzi obyczaje

SZCZĘŚLIWE i spełnione

Reklama

Page 65: VIP Biznes&Styl
Page 66: VIP Biznes&Styl

66 VIP B&S LIPIEC-SIERPIEŃ 2012

Śmiech jest zaraźliwy. Leczy ciało i oczyszcza duszę, mówią na Dalekim Wschodzie. U nas się mówi, że śmiech to zdrowie albo że humor jest na wagę złota.

Medyczna wartość śmiechu: pomaga rozładować na-pięcie psychiczne i fizyczne. Obniża poziom hormonu stre-su – kortyzolu, mózg zaczyna wydzielać większe ilości en-dorfin – hormonów szczęścia.

Biznesowa wartość śmiechu: żyjemy w czasach perma-nentnego kryzysu. Firmy oszczędzają do bólu. Zamiast za-rabiać! Na przykład na nastrojach załogi. Z badań, na któ-re powołują się socjolodzy biznesu, wynika, że praca w do-brej atmosferze daje lepsze efekty ekonomiczne nawet o 30 procent. Czyli śmiech to nie tylko zdrowie, to także pie-niądz. Całkiem konkretny, lecz w firmach kiepsko zarzą-dzanych dbanie o dobrą atmosferę w pracy uważane jest za kosztowną, nawet szkodliwą fanaberię. Stres jest tam narzędziem utrzymania kontroli nad pracownikami, więc podkręca się go, a nie łagodzi. I to działa! Obawa przed bezrobociem jest wskazywana przez pracowników (przez menedżerów również) jako czynnik najbardziej stresogen-

POCZUCIE humoru

ny. Dopiero na drugim miejscu jest wskazywane niezado-wolenie z charakteru wykonywanej pracy, na trzecim – ne-gatywny wpływ lidera.

Rynek pracy: warto zwrócić uwagę, że pojawia się co-raz więcej ofert, w których pracodawca wymaga (!) poczu-cia humoru od przyszłego kandydata np. na doradcę finan-sowego, czy w ogóle w handlu. Osoby z poczuciem humo-ru łatwiej nawiązują kontakty, są bardziej lubiane w pra-cy. Są odporniejsze na porażki. Bezcenne w dzisiejszych czasach.

Poczucie humoru – przekonują socjolodzy biznesu i magowie od karier, jest konieczne, żeby odnieść sukces na polu biznesowym, na innych polach zresztą też, nawet na tych najbardziej zachwaszczonych. Dlatego np. polity-cy i inni aktorzy, dla których życie jest sceną, biorą ko-repetycje z poczucia humoru. Osobiście albo per procura. W praktyce wygląda to przeważnie tak: satyrycy piszą mo-

Na egzamin do akademii śmiechu trafiłam zupełnie przypadkowo. Był wczesny lipcowy ranek w Pekinie. Na skraju starego parku grupa ludzi, przeważnie w średnim wieku, ustawiła się w półkole. Dołączyłam do nich, zachęcona przez mężczyznę w białym płóciennym garniturze, który najwidoczniej dowodził towarzystwem. Doszło jeszcze kilku przechodniów. Będzie lekcja tai chi?

Codzienne widywałam ćwiczących ten magiczny „taniec” i zazdrościłam, że potrafią się tak wyłączyć – ćwiczą nieraz na skrawku trawnika tuż przy ulicy i nie przeszkadza im, że inni się gapią. Przepraszam. Tylko cudzoziemcy. Dla miejscowych to element chińskiego krajobrazu. Tradycja. Powód do szacunku. No więc staliśmy tak, ustawieni w półkole, ale nic się nie działo. Już miałam odejść, gdy nagle mężczyzna w białym garniturze wystąpił kilka kroków naprzód, podniósł ręce do góry, jakby miał dyrygować orkiestrą i... zaczął się śmiać. Reszta grupy mu zawtórowała, najpierw nieśmiało, potem coraz głośniej. Niektórzy zanosili się ze śmiechu tak, że łzy ciekły im po policzkach. Trwało to ze dwa kwadranse, może ciut dłużej, aż śmiech zacichł powoli i ludzie się porozchodzili. Choć początkowo wydało mi się to dziwaczne, śmiałam się razem ze wszystkimi. Po prostu nie mogłam się powstrzymać! Na koniec poczułam się jakoś tak... lekko. A kiedy Pan, Pani ostatnio się śmialiście?

Tekst Anna KonieckaFotografie Tadeusz Poźniak

Humor a polityka

Page 67: VIP Biznes&Styl

VIP B&S LIPIEC-SIERPIEŃ 2012 67

Jak to jest z naszym poczuciem humoru? Czy my jeszcze (już?) potrafimy się śmiać? Zdania są podzielo-ne. Poddajmy zatem analizie dwie opinie skrajne:

1. emocjonalną – wynikającą z prostych obserwacji wolontariuszki Arline z Buffalo /USA/, która powiela schemat myślenia cudzoziemców o Polakach;

2. ekspercką – Łukasza Błąda. Młodego socjologa z Rzeszowa, który zajmuje się humorem w trzech wy-miarach: naukowym, estradowym oraz publicystycznym. Czyli wie, o czym mówi, gdy mówi o poczuciu humoru.

Ale wpierw dopuśćmy do głosu emocje. Arline, wolontariuszka z Buffalo, urzędniczka,

w średnim wieku. Gdy pełna dobrych chęci przyjechała przed laty do Rzeszowa pierwszy raz żeby w ramach pro-gramu Pomost International uczyć na wakacyjnych kur-sach angielskiego, nie kryła zaskoczenia: „Czemu wy jesteście takie smutasy?!”. „Czemu ludzie na ulicy wy-glądają, jakby wszyscy byli chorzy?!”

POCZUCIE humoru

nologi nie tylko aktorom, w czym nie ma nic nadzwyczaj-nego – nie każdy aktor musi urodzić się Mrożkiem, naj-ważniejsze, żeby umiał zagrać Mrożka. Satyrycy „podkrę-cają” też wystąpienia politykom. I wymyślają grepsy, żeby ocieplić ich wizerunek, nadać „ludzką twarz”. Polityka to jest gra. Przeważnie komedio-farsa. Żeby prosty lud to ku-pił – jak mawia skrajnie prawicowy polityk na „ku”.

Każdy amerykański prezydent ma sztab satyryków, którzy wymyślają mu „śmieszne sytuacje”. Ostatnio wy-myślili, żeby Barack Obama zjadł loda miętowego. Strasz-

nie śmieszne. I jak przybliża do wyborców. Z pewnością pomoże w reelekcji.

Kto podkręca pod żyrandolem anegdoty naszemu pre-zydentowi – nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że Lech Wałęsa powinien się podzielić amerykańskim sukcesem z początków swej prezydentury z Jackiem Kalabińskim, co prawda nie satyrykiem, lecz dziennikarzem, który tak bły-skotliwie tłumaczył a’vista przemówienie Wałęsy zaczy-nając od słów: „My, Naród...”, że Amerykanie oszaleli na jego punkcie. I to szaleństwo trwa. ►

Jeszcze gorzej wypadła finałowa odsłona Pomostu (International). Zaproszona na pożegnalne party do mo-jego mieszkania na osiedlu Baranówka, Arline zareago-wała na widok blokowiska z wyczuciem typowym dla amerykańskich pionierów przemierzających Dziki Za-chód: – To ty, dziennikarka, mieszkasz w slumsie?!

I co? Należało może jeszcze dołożyć do tej terapii szo-kowej, że prócz smutku ulicznego wypisanego na twa-rzach oraz dekadenckich upodobań inteligencji do slum-sów, my, Polacy posiadamy jeszcze parę innych skaz wi-zerunkowych? Że TEŻ chętniej śmiejemy się z innych niż z siebie, rechoczemy złośliwie, z satysfakcją, gdy komuś „się przytrafia”, a nie nam. I – jak trujące ziele uprawia-my śmiech triumfalny (gdy dołujemy przeciwnika), sarka-styczny (gdy nie nam gratulują sukcesu) albo uśmiechamy się kąśliwie, krzywo, półgębkiem, udając aprobatę (np. dla durnego dowcipu przełożonego, ale najlepiej jakby się zbłaźnił zawodowo, co daj Boże, amen). Śmiech beztro-ski? – W dzieciństwie. Później – zapomnij!

Faktycznie tacy paskudni w kwestiach humoralnych jesteśmy? To pytanie do socjologa. Do satyryka również.

Jacy jesteśmy Polacy – ponuracy

Page 68: VIP Biznes&Styl

68 VIP B&S LIPIEC-SIERPIEŃ 2012

Anna Koniecka: Ciągnie się za nami opinia Polaków-ponuraków. Pan też uważa, że nie potrafimy się śmiać?

Łukasz Błąd: Nie jesteśmy z natury ani jakoś szczególnie wesołkowaci, ani szczególnie ponurzy. Dużo lepiej się ba-wimy jednak, gdy nas to nie dotyczy. Jesteśmy trochę prze-wrażliwieni na swoim punkcie. Polacy, moim zdaniem, mają znacznie krótszy niż Brytyjczycy czy Czesi dystans do sie-bie. Na przykład do swojej historii w ujęciu komicznym, bo czy ktoś się u nas odważy zażartować „ze świętości narodo-wej” i zrobi komediowy film o Armii Krajowej? Taki w stylu „'Allo 'Allo”, jak zrobili Brytyjczycy o dokonaniach, a wła-ściwie niedokonaniach francuskiego ruchu oporu.

Tylko że Francuzi, chociaż obśmiani bezlitośnie przez Brytyjczyków, nie słali not protestacyjnych do rzą-du brytyjskiego. A pamięta Pan histerię, rozpętaną po tym, jak niemiecka prasa satyryczna napisała złośli-wą notatkę o braciach Kaczyńskich? Całe szczęście, że do wojny polsko-niemieckiej nie doszło. To się chy-ba bierze z kompleksów, że nawet najmniejszą kryty-kę obnosimy jak życiową klęskę. A ten wieczny strach – co inni powiedzą? Jak nas ocenią? Chociaż ci inni nawet nie wiedzą często o naszym istnieniu. Poland? Holand? – Wsio rawno. A my przeżywamy! Napina-my się! Wciąż zdajemy ten niekończący się polski eg-zamin. Normalne?

Wytaczanie dział przeciwko komizmowi zwykle nie koń-czy się dobrze, bo raz obśmianemu trudno wrócić do powa-gi. Patos i śmieszność to rodzeństwo. Pierwsze łatwo prze-chodzi w drugie. Dlatego żart rozbrajaj żartem. Prezydent robi błąd ortograficzny w poważnym tekście, ale samobi-czującym humorem, przepraszam – „ hómorem” – się wy-wija. A prezes Kaczyński, odkąd rozdawał kacze maskot-ki, ma spokój z tym tematem. Leszek Miller potrafi przez kwadrans z uśmieszkiem odbijać piłeczki Monice Olejnik. Leszek Uśmieszek taki. Gdy prezes Pawlak mówił, że za-trudnianie dzieci działaczy jest kontynuowaniem dzieła ro-dziców, wtedy – myślę – wszystkie kabarety mu zazdrości-ły grepsu. A to najwyższy poziom uznania w branży. Tylko że on to mówi na serio. „Nie napinaj się, bo ci żyłka pój-dzie i mnie twoja krew zaleje” – padało w kabarecie. By-cie prześwietnym za wszelką cenę bywa kosztowne. Śle-dząc opinie obcokrajowców przybywających u nas choć-by ostatnio, na Euro, zwróciłem uwagę, że mówili często: „Przestańcie nas pytać, co nam się u was podoba. Przestań-

cie nas pytać, czy jest OK”. Spodobało mi się zwłaszcza, jak jakiś Niemiec powiedział: „Przestańcie już tropić, co się wam nie udało. Więcej dumy, Polacy! Więcej dumy!”. Rzeczywiście, jest coś takiego w Polakach, zwłaszcza ze starszego pokolenia, że nie czują się dość pewni siebie, na-wet jeśli robią dobrze to, co robią. My mamy albo nadmiar, albo niedobory ciśnienia. Od jednego ciemnieje w głowie, a od drugiego się mdleje. Trzeba brać leki, napić się nie można i smutno się robi...

Zawsze zazdrościłam Amerykanom pewności siebie. U nich wszystko jest naj... Taki wizerunek Ameryki sprzedają. A my, co? „Gęby wiecznie pełne pretensji”.

To jest właśnie to, co nas w pewien sposób „wyróżnia” od innych nacji – skłonność do narzekania. To jest chyba naj-bardziej rozpoznawalna cecha Polaków. Posłuchajmy sami siebie: przez osiem miesięcy mamy klimat chłodny, ale pod dwóch dniach upałów już ich mamy dość! Szóstka w Lot-to? Jezu, co ja z tym zrobię? Okradną mnie, podatek zabio-rą... Świetnie to obrazuje postawa znajomego z monologu Krzysztofa Daukszewicza. Gdy dowiedział się, że Wajda dostał Oscara, skomentował to krótkim „szkoda, że nie z fi-zyki”. Profesor Janusz Czapiński nazywa to kulturą narze-kania. Może powinniśmy ją oswoić jak polskiego hydrau-lika. Na bilboardach w całej UE: „Kraków – zobacz dzieło da Vinci, ale tylko jedno”, „Polen – najtańsza żywność, tyl-ko nie można płacić kartą i kolejki przy kasach”. „Poland – przyjedź sobie ponarzekać”. A w programie wycieczki dziurawe drogi, fatalna pogoda i nikt nie zna angielskiego.Widzę po studentach, że ta tendencja do narzekania w mło-dym pokoleniu się przełamuje, i niestety, coraz trudniej o takie atrakcje. O, znowu narzekanie. Też to mam. Kole-żanka namawiała mnie ostatnio, żeby nakręcić coś na festi-wal filmów optymistycznych, fajny pomysł, ale stwierdzi-łem, że się nie uda. A studenci pewnie kręcą…

Pokolenie nieskażone peerelem, to ma Pan na myśli?

W pewnym sensie. Dzisiaj młodzi Polacy intensywnie po-dróżują po świecie, kontaktują się z innymi nacjami, widzą różne style życia. Co ciekawe, nasi studenci wyjeżdżają-cy na stypendia Erasmusa najbardziej sobie cenią kierunek na południe Europy. Do Hiszpanii, Portugalii, gdzie mimo całego tego kryzysu, zawirowań, żyje się łatwiej. Weselej. Nieustająca fiesta! Obserwując, jak Hiszpanie świętowali ostatnio zwycięstwo swoich piłkarzy na Euro, można było

POCZUCIE humoru

Spuśćmy powietrze z balonuRozmowa z Łukaszem Błądem, socjologiem, który uprawia humor w sposób praktyczny

Page 69: VIP Biznes&Styl

VIP B&S LIPIEC-SIERPIEŃ 2012 69

odnieść wrażenie, że u nich, odwrotnie niż u większości lu-dzi, praca jest dodatkiem do życia. To się podoba młodym. Potencjalna możliwość wyboru takiego stylu życia powo-duje lekki (?) przypływ optymizmu. Jednak szklanka jest wciąż bardziej do połowy pusta niż pełna.

Śmiech to jest zbyt poważna sprawa, żeby o nim po-ważnie mówić, więc się zapytam inaczej: z czego jesz-cze oprócz „świętości narodowych” w Polsce nie wol-no się śmiać? Formalnie cenzury nie ma. Ale ja twier-dzę, że jest. Wewnętrzna. Która chroni, za przeprosze-niem, tyłek na posadzie albo układ polityczno-bizneso-wy. Jest cenzura obyczajowa – OK. Szanuję. Ale jest też światopoglądowa dyktatura, zamykająca usta satyry-kom. Szkoda.

To chyba najwyraźniejsze było przy wartościach chrześci-jańskich. Ale satyryczne teksty antyklerykalne czy po pro-stu humoreski dotyczące duchowieństwa już nie są u nas

żadną sensacją. Choć wielu traktuje je na równi z tymi się-gającymi treściowo do zagadnień wiary, doktryny. A to jed-nak nie to samo.Teoria komizmu mówi, że komiczna jest deformacja, od-stępstwo od normy, coś takiego jednak, co nie wywołuje silnego negatywnego przeżycia. Więc jeśli mówimy o tabu, w pierwszej kolejności przychodzi na myśl niepełnospraw-ność, kalectwo. Otóż nie! Na którejś z Rybnickich Nocy Kabaretowych (cykliczny festiwal w Rybniku pod nazwą „Ryjek”), gdzie kabarety przygotowują skecze premiero-we na zadane tematy, publicysta Dariusz Filak, który jeź-dzi na wózku, wymyślił kategorię „Wózek inwalidzki roku 3025”. No i wszystkie kabarety potraktowały temat w spo-sób humorystyczny. Dało się...

Osobliwe poczucie humoru. Nie czuje Pan zażenowania?

Też pisałem tekst w tej kategorii – fajny skecz. Po pro-stu trudno wyznaczyć granice satyry i humoru. Co rusz ►

POCZUCIE humoru

Łukasz Błąd Wykłada w Wyższej Szkole Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie. Jest autorem artykułów naukowych m.in. o komizmie wizerunkowym polityków. Pisze doktorat na Uniwersytecie Warszawskim u prof. Jerzego Chłopeckiego o ciągłej szarpaninie błazna z władcą, czyli satyrze politycznej, wygrzebywanej z programów kabaretowych i telewizyjnych. Występował w kabarecie „Kaczka Pchnięta Nożem”, obecnie solowo. Pisze cotygodniowy felieton dla słuchaczy III Programu Polskiego Radia. W Radiu Rzeszów prowadzi „Strefę Kabaret”. Jest autorem scenariuszy i gospodarzem imprez biznesowych.

Page 70: VIP Biznes&Styl

70 VIP B&S LIPIEC-SIERPIEŃ 2012

przesuwa ją stand-up, dla którego to konwencja. W Cho-rzowie funkcjonował kabaret „Absurdalny”, który two-rzyły osoby niepełnosprawne intelektualnie, dla których ta działalność kabaretowa była formą terapii. Ja widziałem ten kabaret i na początku byłem bardzo mocno zakłopota-ny, nie będąc pewnym, czy to, co oglądam, to jest dystans aktorów do siebie samych...Kiedyś w dyskusji kabareciarze uznali, że tematem tabu jest na pewno pedofilia. Ale jeden z kabaretów wykonał publicznie, na jednym z przeglądów, piosenkę na ten te-mat. Mam nagranie z tego przeglądu, gdzie jest wykony-wana ta piosenka i publiczność wyje ze śmiechu. Reago-wała w sposób spontaniczny. Później było też wiele nawią-zań do poznańskiego chóru… A potem zwykle jest: spraw-dzam – z kogo się śmiejecie? Z siebie się śmiejecie. I re-fleksja: Jezu, ja się faktycznie z tego śmiałem!

A nasze podkarpackie tabu? Z czego /kogo nie odważył-by się Pan żartować na scenie?

Wszystko zależy od formy. Są granice dobrego smaku i jako satyryk staram się ich nie przekraczać. Nie można stawiać gospodarzy czy ich gości w niekomfortowej sytu-acji, prowadząc imprezę lokalną, biznesową. Trzeba grać fair. Banalny przykład: wiem z doświadczenia, że lekarze nie przepadają za dowcipami o lekarzach...

A politycy?

Dzisiaj polityka jest tylko jednym z tematów. Chętniej się-gamy po satyrę obyczajową czy humor absurdalny. Nie ma dużego zapotrzebowania na satyrę polityczną ani na sa-tyryków wyrazistych politycznie, opowiadających się po stronie jakiegoś jednego ugrupowania politycznego. Tak jak było za peerelu. Podział był czytelny: byliśmy „my” i „oni”. Dziś kabareciarze, humoryści, satyrycy czują się bezpieczniej, gdy nie są kojarzeni z żadną opcją.

Boją się? Czego?

Albo ich to nie interesuje, albo słusznie obawiają się do-tkliwego zaszufladkowania i zagospodarowania przez jed-ną opcję. Albo nie opłaca się to ze względu na tempo dez-aktualizacji. Poza tym polityka się skomplikowała i kompe-tencja odbiorców ogranicza zasięg. I nie jest to już zakazany owoc jak w poprzednim okresie. Zresztą kabarety „z tam-tych czasów” też się mitologizuje. Jakie to były wspania-łe, nie to, co teraz. Tak się mówi. To ja się zapytam tak: kto tak naprawdę zna repertuar dzisiejszych kabaretów? Kto ma możliwość oglądać je na żywo? To nie jest to samo, co leci na okrągło, dla niektórych – do znudzenia, w telewizji. Śmiem twierdzić, że to jest zupełnie inny sposób przeżywa-nia kontaktu ze sztuką kabaretową. Inna jakość.

Lepsza?

Ujmę to tak: nie jest to kultura wielkiej i permanentnej bie-siady telewizyjnej, schlebiającej masowym gustom. Słowo

POCZUCIE humoru

„biesiada” zostało skutecznie zabite. Zaręczam, że kabare-ty, które nie przekonują nas w telewizji, na żywo, w cało-ściowym programie byłyby dobrze odbierane. Brakuje im-prez zamkniętych, na których widz jest nastawiony na słu-chanie. I wciąż boleję, że Podkarpacie nie ma sceny kaba-retowej. Uważam to za osobistą porażkę.

Co bawi świat biznesu rzeszowskiego? Organizatorzy mają jakieś specjalne życzenia? Coraz częściej jestem proszony, żeby poprowadzić impre-zę bez tego całego zadęcia, tytułomanii, powitań, podzię-kowań, nudnych przemówień, słowem, żeby spuścić trochę powietrza z balonu, żeby to było lżejsze w formie. A nie „klapa – order, klapa – order”. Proszą zwłaszcza organiza-torzy młodszego pokolenia. Na Podkarpaciu uderza, nie-stety, skłonność do pompatyczności, do celebry, obficie skropionej wodą święconą, co prowadzi do desakralizacji samego obrzędu poświęcenia.

Coś Pana ostatnio rozśmieszyło?

– Powiem Pani, co mnie ostatnio strasznie denerwuje. Bo potem mnie śmieszy, że się tak zaperzam. A robię to, gdy prezydent miasta zaprasza... na festiwal, wójt gminy za-prasza... na dni gminy. Przepraszam, czy oni to finansują z własnych pieniędzy? Myśląc kategoriami odpowiedzial-ności za miasto, gminę, powiat, który reprezentuję, to po-winienem promować tę markę, miasto, ten powiat. Czy-li – to miasto X zaprasza na imprezę, gmina Y organizuje.Albo taka rzecz: na zdjęciu, zamieszczonym w gazecie z otwarcia chyba stadionu, naliczyłem piętnaście par no-życzek do przecinania wstęgi! Żeby wszyscy ważni sobie ciachnęli. Jestem na to cięty proporcjonalnie do liczby no-życzek. A po co na Podkarpaciu rozwiesza się bilboardy re-klamujące Podkarpacie?

Dla przejezdnych, którzy tkwią w korkach.

– O, proszę... Zachowujemy się jak typowi narzekacze. No to się zrehabilituję. Całkiem niedawno ulicą 3 Maja szedł pan obwieszony koszykami wiklinowymi, ptaki klepaki i inne cudaki też miał. Urzekł mnie sposobem akwizycji nie przesadzonym: „Panie, kup pan koszyk, bo już mi się tego nie chce nosić” – powiedział, gdy go mijałem.Byłem w nowym Multikinie w Rzeszowie – wchodzę do toalety, są pisuary ekologiczne, bezobsługowe, bezwodne, a na pisuarach są reklamy. Hasło: „Teraz trzymasz w dło-niach cały świat”... Na ulicy Lisa-Kuli jest szyld: „Krawiectwo męskie, dam-skie, „duchowieństwa”. Z pozytywnych – najlepsze: ktoś przykleił do szyby w skle-pie zoologicznym kartkę: „Proszę nie pukać w szybę do zwierzątek, bo i tak nie odpukają”. I wszyscy sprawdzają, że faktycznie! Ale z drugiej strony fajnie, że w sposób humory-styczny można coś takiego podać. Bo to zabawne. A „Zabra-nia się podejmowania działań pukaniowych wobec inwenta-rza żywego pod karą…” to już tylko śmieszne… ■

Page 71: VIP Biznes&Styl
Page 72: VIP Biznes&Styl

72 VIP B&S LIPIEC-SIERPIEŃ 2012

Witam ponownie w Rzeszowie! Co Panią tym razem do nas sprowadza?Jestem w Rzeszowie po raz drugi, ale na pewno nie ostat-ni. Bardzo dobrze się tutaj czuję, a tym razem przyjecha-łam nie jako artystka, lecz jako matka artystki. Moja córka Ernestine Bluteau jest pianistką i występowała tutaj z reci-talami. Dała recitale w Mielcu, Hyżnem, Rzeszowie, bę-dziemy też w Dębnie i we Wrocławiu. Ernestine gra, a ja jako wierna matka jeżdżę z nią i zapowiadam jej koncerty.Czyli wciela się Pani w kolejną rolę swojego życia – rolę menedżerki?Można to tak nazwać. Popieram działalność rodzinną i przede wszystkim staram się, jak mogę, pomagać trójce moich dzieci, które są muzykami. Jestem na wszystkich ich koncertach, bez względu na to, czy są w Tokio, Nowym Jorku, Hyżnem czy Paryżu.Czy to znaczy, że poświęca Pani swój czas bardziej dzie-ciom, niż sobie?Nie, nie! Właśnie jestem po nagraniach do kolejnej edy-cji programu telewizyjnego „Got to Dance”, które trwały przez osiem dni od 9 rano do północy, podpisałam umowę na wydanie mojej drugiej książki, kończę właśnie trzecią i mam jeszcze sporo innych zajęć.Ostatnio ma Pani w Polsce świetną passę – mam na my-śli głównie „Got to Dance”, w którym jest Pani jurorką. Ten program ma dużą oglądalność i cała Polska teraz wie, kim jest Krystyna Mazurówna. Kto Pani zapropo-nował udział w tym programie?Moja wieloletnia znajoma Nina Terentiew, którą cenię i szanuję. Kiedy złożyła mi propozycję, nie wahałam się ani chwili.Zastanawiam się, czy gdyby Pani wyglądała „normal-nie”, to czy też interesowałyby się Panią media i zwy-kli ludzie?Już 50 lat temu, kiedy telewizja polska była w powijakach, nagrywałam tam programy. I już wtedy moja osoba wzbu-dzała kontrowersje z powodu odbiegającego nieco od ogó-

NIE tylko taniec

Krystyna Mazurówna, urodzona w 1939 r. we Lwowie. Absolwentka elitarnej Szkoły Baletowej w Warszawie, solistka Teatru Wielkiego. W 1967 r. założyła pierwszy w Polsce prywatny zespół tańca nowoczesnego. Niedługo później ówczesne władze Polski „zasugerowały” Krystynie Mazurównie wyjazd poza

granice kraju. Swoje miejsce znalazła w Paryżu, gdzie mieszka i pracuje od 45 lat. Do Polski wraca przy okazji realizacji różnych projektów – jest m.in. autorką choreografii do programu „You Can Dance” oraz członkiem

jury w projekcie telewizyjnym „Got to Dance”. Do Rzeszowa po raz pierwszy przyjechała z okazji tegorocznego, marcowego Zlotu Krystyn. W lipcu Krystyna Mazurówna znów gościła w Rzeszowie.

łu stylu ubierania i zachowania. Pozostałam temu wier-na na zawsze. Jestem sobą, nikogo nie udaję i to na ogół – choć nie zawsze – przynosi dobre rezultaty.Największa przykrość, jaka Panią spotkała z powodu bycia sobą?Przede wszystkim to, że nie pozwolono mi kontynuować mojej pracy w Polsce, kiedy po latach osobistych sukcesów scenicznych założyłam pierwszy w kraju prywatny zespół tańca nowoczesnego „Fantom”. To był rok 1967. Zespół tworzyli najlepsi, młodzi artyści Teatru Wielkiego w War-szawie, na czele z moim partnerem Gerardem Wilkiem. Złożyli wypowiedzenia ze swoich etatów i przeszli do mo-jego zespołu. To się bardzo nie podobało ówczesnym wła-dzom i zaczęto przede mną roztaczać perspektywy atrak-cyjnych wyjazdów, a to do Nowego Jorku, a to do Lon-dynu. Ale ja odmawiałam i chciałam pracować w Polsce. Więc ktoś z władz wpadł na pomysł, aby wszystkich mo-ich tancerzy wcielić do przymusowej służby wojskowej, a mnie kazano opuścić kraj. To była dla mnie najbardziej przykra sytuacja, która zaważyła na całym moim dalszym życiu. Dziś na pewno mogę powiedzieć, że niczego nie ża-łuję, bo mieszkam w Paryżu od 45 lat, poznałam cały świat, mogłam się sprawdzić w bardzo różnych życiowych i za-wodowych rolach. Dzięki temu uzyskałam całkowitą wol-ność i radość życia, która jest u mnie coraz większa.Afirmuje Pani dość zwariowany styl życia: sporo obo-wiązków zawodowych, nieustające podróże, dyspozy-cyjność medialna. Cały czas musi Pani być na tip-top! Nie męczy to Pani nic, a nic?Ależ bardzo przyjemnie jest być na tip- top, a nie w rozdep-tanych kapciach i starym szlafroku, z grubą warstwą kremu na twarzy! Poza tym – tu nie ma słowa „muszę”. Ja uwiel-biam gdzieś gonić, podróżować i mieć – jak pani to mówi nowe obowiązki. To są dla mnie wciąż nowe przygody i ta-kim stylem życia zaraziłam też moje dzieci. Cała trójka to artyści, żadne z nich nie ma stałego etatu, nigdy nie wie-dzą, czy coś zarobią i ile zarobią. Ale są szczęśliwe i co ►

BYŁAM NA WOZIE I POD WOZEM, ALE NIGDY DO NIKOGO NIE MIAŁAM O TO PRETENSJI!

Z Krystyną Mazurówną rozmawia Elżbieta Lewicka

Page 73: VIP Biznes&Styl

VIP B&S LIPIEC-SIERPIEŃ 2012 73

Krystyna Mazurówna.

Foto

graf

ia T

adeu

sz P

oźni

ak.

Page 74: VIP Biznes&Styl

74 VIP B&S LIPIEC-SIERPIEŃ 2012

NIE tylko taniec

rusz dzwonią do mnie: mamo, mam nagranie! Mamo, będę robić nową płytę, mam trzy koncerty! A ja gonię za nimi na te koncerty, siadam zawsze w pierwszym rzędzie, pierw-sza biję brawo na wypadek, gdyby ktoś nie chciał tego ro-bić i płaczę ze wzruszenia.A nie chciałaby Pani teraz założyć zespołu baletowego w Polsce?Miałam balet w Paryżu, od lat tworzę układy choreogra-ficzne do projektów baletowych wystawianych na polskich scenach, ostatnio też dla telewizji, ale nie chcę tworzyć zespołu w Polsce. Tak więc chętnie przyjadę zrobić cho-reografię i popracować tydzień, dwa, trzy, ale generalnie wolę być wolnym strzelcem i bardzo chętnie wracam do mojego ulubionego trybu życia, czyli ciągłych zmian, po-dróży, poznawania nowych sytuacji i ludzi.A może jest Pani egocentryczna i musi (przepraszam: CHCE) ciągle być w centrum zainteresowania? Więk-szość tzw. celebrytów jest wręcz uzależniona od ciągłe-go skupiania uwagi innych na sobie…Nie. Ja bardzo lubię być w cieniu, na przykład kiedy zapo-wiadam koncert mojej córki, nie pcham się na scenę, żeby tańczyć i skupiać uwagę widzów na sobie.Ale to właśnie Pani osoba zwraca w takim momencie większą uwagę publiczności!Ale ja mam nastroszone włosy i makijaż w trzech kolorach, a Ernestine jest osobą skromną, bez makijażu i naprawdę świetnie gra na fortepianie. Ona mnie ciągle traktuje jak przybysza z kosmosu, a ja podziwiam jej skromność i tak się nawzajem tolerujemy.A propos tolerancji... jedna z moich córek poprosiła mnie kiedyś przed wyjściem na wywiadówkę: mamu-siu, ubierz się normalnie. Jak było u Pani?Jest pani świetnie ubrana! Zauważyłam to od razu.Ale w Rzeszowie z tym nie tak łatwo... ciągle słyszę ko-mentarze – często niepochlebne, oczywiście za moimi plecami.Myślę, że na taki stan rzeczy ma wpływ szerokość geogra-ficzna, w której pani żyje. W Paryżu czy Londynie nikomu, moim dzieciom też, nie przyszłoby do głowy nawet pomy-śleć, a co dopiero obgadywać, że jestem jakoś nienormalnie ubrana. Po prostu każdy ubiera się tak, jak uważa za stosow-ne. Można w środku lata chodzić w futrze i nikt na ciebie nie zwraca uwagi, nie potępia. Na tym polega wolność oby-watelska, że każdy może wyrażać siebie i swoją osobowość przez swój ubiór, uczesanie, zachowanie, przez to, co mówi i sposób, w jaki mówi. W Paryżu nikt na mnie nie zwraca uwagi, w Nowym Jorku podchodzą czasem ludzie i pytają: jaki to numer farby? Świetny kolor włosów, a ta sukienka od jakiego projektanta? W Polsce, niestety, z powodu mo-jego wyglądu spotykam się z wieloma przykrymi uwagami. Np. na ulicy panowie podchodzą i oburzonym głosem mó-wią: Proszę pani! Jak pani wygląda, przecież w pani wie-ku to nie wypada! Kiedyś szła naprzeciw mnie jakaś starsza pani (tak ze dwadzieścia lat młodsza ode mnie), na mój wi-dok stanęła jak wryta, postawiła swoje zakupy na chodniku i krzyknęła: Ależ proszę pani, tak nie można! Na co ja od-powiedziałam: ależ można, można, niech pani też spróbu-je! Ale najgorzej jest w Moskwie. Tam plują na mój widok.

Polacy mieszkają w centrum cywilizowanej Europy, mają dostęp do wszystkich światowych mediów i am-bicje bycia nowoczesnymi ludźmi, a jednak kiepsko to-lerują choćby czyjś odmienny wygląd. Co zrobić, żeby to zmienić?Trzeba walczyć. Ostatnio przyszłam na nagranie do tele-wizji w mini spódniczce, a młody kamerzysta pyta: do ja-kiego momentu można nosić takie spódniczki? A ja na to: do 55. On zbity z tropu pyta: a to pani jeszcze nie ma tylu? Odpowiedziałam, że nie – dziś mam 54,8 (oczywiście mia-łam na myśli kilogramy, a on wiek kobiety). Jest trochę le-piej niż 20, 30 lat temu. Myślę, że to idzie w dobrą stronę. Polacy mają wiele wspaniałych osiągnięć w wielu dziedzi-nach, widać ciągłe zmiany na lepsze, ale jedyne, co naj-trudniej zmienić, to mentalność. Tu rzeczywiście jest jesz-cze wiele do zrobienia!Paryż to miasto o wielkich tradycjach artystycznych. Jak Pani widzi to niezwykłe miasto po 45 latach miesz-kania w stolicy Francji?Paryż rzeczywiście jest niezwykły i magiczny, ale tra-dycje, o których pani wspomniała, trochę mu ciążą. Pa-ryż idzie trochę opornie w stronę nowoczesności. Są tam najlepsi artyści świata, ale, wbrew pozorom, oni tam nie mieszkają, tylko przyjeżdżają na występy. A młodzi pary-żanie, zdolni artyści muszą wyjeżdżać z Paryża na prowin-cję, żeby tam zdobyć pozycję, wypracować nazwisko i do-piero wtedy wracają, ale na zaproszenie jako uznani arty-ści. Paryż jest wspaniały, ale ja o wiele bardziej lubię at-mosferę Nowego Jorku, gdzie jest energia przez 24 godzi-ny na dobę, więc kiedy wracam stamtąd do Paryża, to jest to wieś! O drugiej w nocy już restauracje zamykają. A jeśli ktoś jest głodny o czwartej rano, to co ma zrobić? Ostatnio w Warszawie chciałyśmy z córką zjeść kolację po 21 i też lokale już były zamykane. To są właśnie schematy, z któ-rych trzeba wychodzić, bo nie wszyscy idą do pracy na 7 i nie wszyscy kładą się spać po 21. Nowy Jork jest „czyn-ny” 24/24.Żeby żyć tak, jak bohater filmu „All that Jazz”, trzeba używać wspomagaczy, czy – jak kto woli – dopalaczy. Jak z tym u Pani?Niczego nie używam, bo ja właściwie jestem wielkim tchó-rzem – nawet herbaty nie piję, nie mówiąc o kawie. Piję tylko kawę bez kawy z cukrem bez cukru. Paliłam papiero-sy mając lat 13, ale pół roku później już rzuciłam. Nie uży-wam więc żadnych wspomagaczy, bo dla mnie takowe to są nowe kontrakty i wszelakie propozycje. One powodu-ją u mnie napływ adrenaliny i to jest mój naturalny wspo-magacz.O Pani szalonym, czy – jak kto woli – nietypowym (a ja powiem: ciekawym) życiu można przeczytać w książ-ce „Burzliwe życie artystki”, niebawem ukaże się kolej-ne wydawnictwo Pani autorstwa o charakterze autobio-graficznym. Zastanawiam się, czy to, co Pani pisze, jest w 100 procentach prawdziwe, czy mocno podkolorowa-ne. Wkręca Pani trochę swoich czytelników?Wszystko, o czym piszę, jest prawdą, bo nie mam na tyle dużej wyobraźni, aby te wszystkie historie wymyślać. Uważam, że życie każdego człowieka, każde spotkanie jest

Page 75: VIP Biznes&Styl

VIP B&S LIPIEC-SIERPIEŃ 2012 75

NIE tylko taniec

szalenie interesujące, tylko trzeba to umieć wyłapać, za-uważyć. Jak Pani wie, wielokrotnie byłam i na wozie, i pod wozem, ale nigdy do nikogo nie miałam o to pretensji. Za-ciskałam zęby i tak długo pracowałam, aż mi się zaczynało powodzić. I dalej moim ulubionym zajęciem jest przeska-kiwanie kolejnych życiowych poprzeczek.Taką postawę wynosi się z domu czy wypracowuje w ży-ciu?W moim przypadku to stało się samo. Urodziłam się tuż przed wojną we Lwowie i miałam bardzo trudne dzieciń-stwo, któremu cały czas towarzyszył strach, czy rodzice przeżyją i co w ogóle będzie. Później rodzice się rozsta-li i od trzynastego roku życia byłam właściwie zdana na samą siebie. Mieszkałam trochę w hotelu, trochę w inter-nacie czy u koleżanki i to mnie właściwie zbudowało, bo nikt nie pilnował, czy mam lekcje odrobione itd. W związ-ku z tym postanowiłam zostać najlepszą uczennicą i byłam ohydnym kujonem.Wszystko wskazuje na to, że Krystyna Mazurówna była i jest niezatapialna…Chyba rzeczywiście tak jest, bo – pomijając wszystkie moje wcześniejsze życiowe przygody – kiedy skończyłam 50 lat, rozwiodłam się z mężem, zostawiłam mu wszystko, łącznie z pełnym kontem bankowym i zaczęłam znów od począt-ku. Pracowałam jednocześnie na kilku stanowiskach: ekspe-dientki, informatorki w metrze, hostessy, modelki. Po pew-nym czasie uskładałam na tyle konkretną sumę pieniędzy, że mogłam kupić mieszkanie. A później następne i kolej-ne. W końcu praca w nieruchomościach stała sie moim hob-by. Kolejne mieszkania kupowałam już na nazwiska dzieci, żeby coś miały, kiedy umrę. Nawet, jeśli okażą sie fatalnymi artystami, to będą miały z czego żyć.Ciekawią mnie Pani osobiste wybory życiowe, czyli mężczyźni, z którymi miała Pani dzieci i wspólne ży-cie. Jaki typ mężczyzny ma szansę zdobyć serce Krysty-ny Mazurówny?Nie preferuję jednego, określonego typu mężczyzny. Nie-ważne, czy byłby on wysoki, czy niski, przy kości, czy szczupły. Może być łysy. Nieważne. U mnie najważniej-szym kryterium wyboru mężczyzny jest fascynacja – na przykład nieprzeciętnym, męskim umysłem. Taki był oj-ciec mojego pierwszego syna, Krzysztof Teodor Toeplitz. Miał wiele zalet, ale na ojca się nie nadawał, czego wcze-śniej nie dało się przewidzieć. Dla mnie najważniejsza jest osobowość mężczyzny.A co Pani miała do zaproponowania swoim mężczy-znom? Za co Panią kochali?W ogóle trudno im było wybełkotać, że mnie kochają. Ostatni mąż powiedział to dopiero po rozwodzie, po 13 la-tach bycia razem. „Przecież ja Cię kochałem” – wyznał. „To dlaczego mi tego nigdy nie powiedziałeś?” – zapyta-łam. „Bo nigdy o to nie pytałaś” – odpowiedział.Może Pani po prostu mężczyzn onieśmielała?Może... przecież muszę mieć jakąś wadę. Ale w każdym ra-zie nigdy się ze mną nie nudzili. Do dzisiaj codziennie rano wpadam na nowy pomysł, wymyślam sobie życie.Projektuje Pani własne życie do plus nieskończoności?Tak. Teraz miałam pomysł, żeby przyjechać z córką do Pol-

ski i asystować jej w tournée koncertowym, w następnym miesiącu jadę z synem i jego synkami do Marakeszu. Moi wnukowie uwielbiają się ze mną bawić w różne przebie-ranki (już są skrzywieni zawodowo), więc będziemy się bawić do woli.Ale w Marakeszu jest potworny upał. Nie będzie się Pani malować?Ależ będę! Siłą charakteru utrzymam mój makijaż do 2 w nocy.A kąpiele morskie?Nie będę się kąpać. Ani w morzu, ani w basenie. Do wody wchodzę najwyżej po kolana, bo nie umiem pływać.???No tak! Pływanie było zakazane w szkole baletowej. Nie wolno nam było pływać, jeździć na łyżwach, nartach, na koniu, bo wtedy pracowały inne, niż w balecie grupy mię-śni. Nic nam nie było wolno. W związku z tym ja nic nie umiem. Pozostało przesiadywanie na kanapie, które jest bardzo nudne, więc ja wciąż wymyślam sobie nowe za-jęcia.Pani życie jawi się nam jako fantastyczna przygoda, w której Pani, grając główną rolę, zawsze wychodzi na swoje. Ale nie wierzę, że nie było w takim życiu osobi-stych, emocjonalnych, wewnętrznych porażek…Oczywiście, że były! Największe wtedy, kiedy robiłam coś wbrew własnej woli. Na szczęście nigdy nie zapisa-łam się do PZPR, chociaż powiedziano, że jeśli się zapiszę, to dostanę główną rolę Czarnego Łabędzia w Operze War-szawskiej, gdzie byłam tancerką. Oznajmiłam, że nie wie-działam, że czarne łabędzie powinny być partyjne i tej roli oczywiście nie dostałam. Ale ponieważ tej roli nie dosta-łam, to nigdy nie dowiedziałam się, jak to smakuje – więc nie mam czego żałować. Ale na przykład mój Tatuś, które-go wielbiłam i szanowałam, powiedział kiedyś: „Krysiu! Podobno Ty z jakimś panem mieszkasz, jak tak można bez ślubu. Bardzo Cię proszę, dziecko, weź ślub!”. I ja głupia, posłuszna Ojcu, wzięłam ślub. Małżeństwo trwało 3 mie-siące, rozwód 3 lata i to był jeden z największych błędów mojego życia.W Pani kolorowym, świetnym życiu miał miejsce m.in. epizod z wybitną osobowością, jaką niewątpliwie była Josephine Baker. Mnie zawsze fascynowała ta postać. Proszę o niej opowiedzieć. Czy była gwiazdą?Absolutnie nie! Była niesamowitą, pełną sił żywotnych ko-bietą. Poznałam Josephine, kiedy wróciła na scenę po wie-lu latach przerwy, po przejściach rodzinnych. Występowa-ła prawie nago, z bananami na biodrach, nie chciała play-backu, tańczyła do upadłego. Próby w teatrze trwały co-raz dłużej, a Josephine kupowała czekoladki, rozrzucała je i mówiła: jeszcze jedna próba! na pewno podbijemy Paryż! Więc próbowałyśmy do upadłego, a ja akurat wtedy mia-łam nowe niemowlę, czyli moją córkę, i mąż przynosił mi ją co 3 godziny do karmienia. Josephine Baker zwracała sie do mnie Belle Polonaise – Piękna Polka. Josephine mó-wiła: Belle Polonaise! Chodź, wypijemy kieliszek w barze, a reżyser mrugał: ona nie może, bo ma małe dziecko. Na to Josephine: No tak! Ale ja mogę. Reżyser: Ty też nie powin-naś. A Josephine: Więc dobrze, kupię czekoladki! ■

Page 76: VIP Biznes&Styl

76 VIP B&S LIPIEC-SIERPIEŃ 2012

Basia Olearka prezentuje:

Nieuchronnie zbliża się koniec lata, a wraz z nim chłodniejsza i dość szara pogoda. Ale zanim na dobre rozpocznie się je-sienna słota, będziemy mieć jeszcze trochę czasu, by nacie-

szyć się kolorowymi letnimi strojami. Wiele Pań na pewno kupiło lub jeszcze kupi letnie stroje na wyprzedażach. Nie muszą one jednak cze-kać ze swoją premierą aż do czerwca przyszłego roku. Proponuję, by-śmy spróbowały „wmontować” je w cieplejsze kombinacje i tym sposo-bem łagodnie przejść do jesiennej, ciemniejszej kolorystyki. ►

Łagodneprzejście

Page 77: VIP Biznes&Styl
Page 78: VIP Biznes&Styl

Aktualne trendy w modzie pozwalają nam na dużą swobodę nie tylko w łączeniu kolorów, lecz także fasonów, a nawet części gardero-

by przynależnych pozornie tylko do jednej pory roku. Lato rozpieściło nas pięknymi soczystymi kolorami, które nie tylko poprawiają humor, lecz także odejmują sporo lat. Mam nadzieję, że Panie nie zrezygnują z nich całkowicie w jesieni, lecz włączą je do swojej gardero-by chociaż jako detal.

W czasie przejściowym świetnie mogą sprawdzić się wysokie kozaki lub botki, założone na gołe nogi. Dadzą one naszym stopom potrzebną, ciepłą osłonę i jednocze-śnie pozwolą wyeksponować opalone łydki i uda.

Lekkie sukienki będą dobrze prezentować się ze skórzanymi kurtkami, które nie tylko ochronią nas przed chłodem, lecz pozwolą nadać romantycznej sukience nowy, niebanalny charakter.

Lekki trencz może w okresie przejściowym pełnić rolę szmizjerki. Połączony z długimi kozakami i bosy-mi, opalonymi nogami prezentuje się bardzo kobieco.

Do łask powrócą wraz z jesienią także legginsy. Sklepy oferują nam dużą ich różnorodność. Pamiętajmy jednak, że te kolorowe dobrze prezentować się będą tyl-ko na bardzo szczupłych nogach. Paniom o obfitszych kształtach radzę wybierać te bardziej stonowane.

Mając takie możliwości w komponowaniu wczesno-jesiennej garderoby bardziej komfortowo wejdziemy w tę dość często smutną i szarą porę roku. ■

Tekst, stroje i stylizacje

Basia OlearkaFotografie

Paweł Olearka Modelka

Marta Lebioda

Page 79: VIP Biznes&Styl
Page 80: VIP Biznes&Styl

TOWARZYSKIE zdarzenia Miejsce:Millenium Hall i Hotel Hilton Garden Inn w Rzeszowie.Pretekst:III Forum Innowacji.

Od lewej: Krzysztof Zamasz, wiceprezes TAURON Polska Energia S.A.; Maciej Owczarek, prezes ENEA S.A.; Dariusz Lubera, prezes TAURON Polska Energia S.A.; Grzegorz Wrona, wiceprezes TAURON Wytwarzanie S.A.

Zygmunt Berdychowski, przewodniczący Rady Programowej Forum Ekonomicznego w Krynicy.

Prelegenci panelu „Jeden klaster – wiele wspólnych interesów”, od prawej: Marta Półtorak, prezes Marma Polskie Folie; Marek Darecki, prezes WSK Rzeszów; Dionizy Smoleń, manager Public Sector, Deloitte Consulting; prof. Bogusław Smólski, Wojskowa Akademia Techniczna.

Jan Bury, poseł PSL, przewodniczący Rady Programowej Forum Innowacji.

Od lewej: prof. Andrzej Drop, rektor Uniwersytetu Medycznego w Lublinie; prof. Maciej Małecki, wiceprezes Polskiego Towarzystwa Diabetologicznego, UJ; prof. Tomasz Guzik, prezes Towarzystwa Internistów Polskich, UJ.

Od prawej: Stanisław Sieńko, wiceprezydent Rzeszowa; Paweł Walawender, prezes BD Center Sp. z o.o.

Od lewej: Dariusz Szymczycha, sekretarz stanu w kancelarii prezydenta A. Kwaśniewskiego, starszy konsultant Pressdor; Adam Góral, prezes Asseco Poland SA.

Od prawej: Bartłomiej Ślawski, dyrektor zarządzający Huawei Enterprise Business Group; Krzysztof Witoń, pełnomocnik zarządu ds. rozwoju sieci szerokopasmowych ORANGE Polska; Jarosław Wajer, Partner, Business Advisory Services Ernst&Young Business Advisory.

Prelegenci panelu „Atom, węgiel, ropa, gaz, słońce i wiatr – dokąd zmierzamy?” Od prawej: Giles Dickson, vice president for Governmental Relations, Alstom Power; Tomasz Karaś, dyrektor Dep. Strategii i Grupy Kapitałowej PGNiG; Günter Schlagowski, prezes Polskiego Instytutu Budownictwa Pasywnego i Energii Odnawialnej, Niemcy; Zbigniew Kubacki, dyrektor Dep. Energii Jądrowej, Ministerstwo Gospodarki.

Miasteczko Innowacji.

Page 81: VIP Biznes&Styl

TOWARZYSKIE zdarzeniaMiejsce:Millenium Hall i Hotel Hilton Garden Inn w Rzeszowie.Pretekst:III Forum Innowacji.

Miasteczko Innowacji.

Prelegenci panelu „Innowacje w medycynie”, od prawej: dr Kazimierz Widenka, ordynator Oddziału Kardiochirurgii w Rzeszowie; prof. Andrzej Drop, rektor Uniwersytetu Medycznego w Lublinie; prof. Maciej Małecki, wiceprezes Polskiego Towarzystwa Diabetologicznego.

Od lewej: Józef Król, prezes REVISION-RZESZOW; Stanisław Głodowski, właściciel firmy GC-Energy sp. z o.o.; Krzysztof Zborowski, prezes Elektrociepłowni Kozienice, wiceprezes ENEA SA; Maciej Owczarek, prezes ENEA SA; Stanisław Potyra, wiceprezes ds. Strategii i Rozwoju Elektrowni „Kozienice”SA.

Prof. Włodzimierz Lewandowski, główny fizyk Międzynarodowego Biura Miar w Sevrès pod Paryżem.

Od lewej: Antoni Magoń, dyrektor regionu południowo-wschodniego Banku PEKAO SA; Marta Półtorak, prezes Marma Polskie Folie; Adam Góral, prezes Asseco Poland SA.

Od lewej: Krystyna Woźniak-Trzosek, redaktor naczelna miesięcznika ekonomicznego Polish Market; Zygmunt Berdychowski, przewodniczący Rady Programowej Forum Ekonomicznego w Krynicy; Maciej Owczarek, prezes ENEA SA; Henryk Majchrzak, prezes PSE-Operator S.A.

Wydawcy i dziennikarze Magazynu VIP Biznes&Styl, od lewej: Katarzyna Grzebyk i Jaromir Kwiatkowski, dziennikarze; Aneta Gieroń, redaktor naczelna; Inga Safader-Powroźnik, dyr. ds. promocji.

Od lewej: Tadeusz Ferenc, prezydent Rzeszowa; Alicja Wosik, wicewojewoda podkarpacka; Stanisław Sieńko, wiceprezydent Rzeszowa.

Od lewej: Wojciech Materna, prezes Stowarzyszenia Informatyka Podkarpacka; Marzena Furtak-Żebracka, dyrektor Wydziału Promocji i Współpracy Międzynarodowej w Urzędzie Miasta Rzeszowa; Grzegorz Wisz, prezes PKEO Stowarzyszenia Podkarpacka Energetyka.

Od lewej: Antoni Magoń, dyrektor regionu południowo-wschodniego Banku PEKAO SA, prof. Andrzej Drop, rektor Uniwersytetu Medycznego w Lublinie.

Page 82: VIP Biznes&Styl

TOWARZYSKIE zdarzeniaMiejsce: Filharmonia Podkarpacka w Rzeszowie.Pretekst: Finał konkursu AGRO POLSKA.

Od lewej: Lucjan Kuźniar, członek Zarządu Województwa Podkarpackiego; Wilhelm Beker, prezes zarządu Okręgowej Spółdzielni Mleczarskiej w Oleśnie.

Alicja Wosik, wicewojewoda podkarpacka.

Od lewej: Roman Stachyra, właściciel firmy Bartnik Żuromiński; Józef Kiełtyka, właściciel PPH KIEŁTYKA; Wilhelm Beker – Prezes Zarządu Okręgowej Spółdzielni Mleczarskiej w Oleśnie; Szczepan Gawor, właściciel firmy GAWOR Jakość i Tradycja – Produkcja Wędlin; Alicja Wosik, wicewojewoda podkarpacka; Lucjan Kuźniar, członek Zarządu Województwa Podkarpackiego; Ryszard Dynowski, dyrektor handlowy Przedsiębiorstwa Wielobranżowego LASKOPOL; Andrzej Szlachta, poseł PiS.

Lucjan Kuźniar, członek Zarządu Województwa Podkarpackiego.

Roman Stachyra, właściciel firmy

Bartnik Żuromiński.

Zbigniew Wodecki.

Od lewej: Adam Panek, dyrektor Powiatowego Urzędu Pracy w Rzeszowie z żoną; Jacek Grabowski, kierownik Centrum Informacji i Planowania Kariery Zawodowej WUP Rzeszów.

Od lewej: Dariusz Goszczyński, zastępca dyrektora Departamentu Promocji i Komunikacji w Ministerstwie Rolnictwa i Rozwoju Wsi; Katarzyna Gmyrek, zastępca dyrektora Konkursu AGRO POLSKA Stanisław Cabaj, właściciel firmy MATEO; Roman Holzer, wiceprezydent Rzeszowa; Henryk Buda, właściciel firmy Wyrób i Sprzedaż Wafli; Krzysztof Rusek, kierownik Zakładów Mięsnych ROLMAT; Maciej Karczewski, manager Przedsiębiorstwa Prywatnego KAR; Andrzej Szarek, właściciel Zakładu Przetwórstwa Mięsnego SZAREK; Antoni Kogut, prezes zarządu Rzeszowskiej Spółdzielni Mleczarskiej RESMLECZ; Dariusz Kucz, dyrektor handlowy BACÓWKA - Towary Tradycyjne.

Od lewej: Henryk Nicpoń, główny specjalista ds. promocji TVP Rzeszów; Robert Bielówka, dyrektor konkursu Agro Polska.

Page 83: VIP Biznes&Styl

Miejsce:NTB Active Club w Głogowie Małopolskim.Pretekst: Piknik Viking Cars – dealera VOLVO.

TOWARZYSKIE zdarzenia

Od lewej: Tomasz Tkaczow, właściciel Viking Cars; Bogusława Twardzik, właścicielka NTB Active Club; Jacek Nieduży, dyrektor Marketingu i Sprzedaży Viking Cars.

Od lewej: Renata Rachwał, doradca Cafardini; Stanisław Piekarczyk, doradca Cafardini; Marek Cichoński, lekarz ortopeda.

Od lewej: Paweł Łańcut, Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa; Paweł Polański, wicekanclerz Podkarpackiej Szkoły Wyższej w Jaśle; Walentina Dressler z córką Karoliną, właścicielki firmy Chianti Vini.

Od lewej: Piotr Habało, lekarz ginekolog, z żoną Agnieszką Habało, key acconut manager Abbott, z córeczką Marcelinką.

Od lewej: Paweł Pawłowicz, lekarz ginekolog i Piotr Habało, lekarz ginekolog.

Reklama

Miejsce: Filharmonia Podkarpacka w Rzeszowie.Pretekst: Finał konkursu AGRO POLSKA.

Page 84: VIP Biznes&Styl
Page 85: VIP Biznes&Styl
Page 86: VIP Biznes&Styl

86 VIP B&S LIPIEC-SIERPIEŃ 2012

Andrzej Mainka, zastępca burmistrza Opalenicy, śmieje się, że „5 minut”, jakie miała ona w mediach podczas Euro 2012, zrobiło dla jej promocji więcej niż sama Opalenica mogłaby zrobić w ciągu 30 lat, wydając na relacje medialne cały swój budżet przeznaczony na promocję. To niespełna 10-tysięczne miasteczko położone 40 km od Poznania na prawie miesiąc stało się domem dla reprezentacji Portugalii, która mieszkała w tamtejszym ekskluzywnym hotelu Remes.

Tekst Jaromir KwiatkowskiFotografie Tadeusz Poźniak, Urząd Miejski Opalenica

Euro 2012 Cywilizacyjny półskok

Miliony dla UEFA i PZPN, zadłużone miasta, niedokończone

autostrady, jeden z najdroższych stadionów w Europie, ale także

wspaniała atmosfera i polska gościnność.

Piłkarskie mistrzostwa Europy – próba bilansu.

Drużyna Portugalii w Opalenicy.

Page 87: VIP Biznes&Styl

VIP B&S LIPIEC-SIERPIEŃ 2012 87

– O Opalenicy mówiły prawie wszystkie media, trzy portugalskie telewizje pokazywały nas codziennie – mówi w rozmowie z VIP-em Andrzej Mainka. Piłkarze zrewan-żowali się za gościnne przyjęcie miłym gestem: podczas ostatniego otwartego treningu rozwinęli potężny baner w portugalskich barwach narodowych, z napisem „Dzię-kujemy Opalenicy!”.

Zdaniem zastępcy burmistrza, to, że dzięki Euro 2012 zintegrowali się mieszkańcy, dla których reprezentacja Portugalii stała się „naszą drużyną z Opalenicy”, że otwo-rzyli się na świat, że uaktywnili się miejscowi przedsię-biorcy, jest ważniejsze niż doraźne korzyści. Foldery rekla-mujące tamtejsze tereny inwestycyjne już dały efekt w po-staci kilku wizyt przedsiębiorców, deweloperów czy przed-stawicieli sieci supermarketów, zainteresowanych inwesty-cjami w Opalenicy.

Przykład podpoznańskiego miasteczka pokazuje korzy-ści z Euro 2012 w skali mikro. Lecz popatrzmy na sprawę szerzej. Kiedy 5 lat temu Polska i Ukraina otrzymały pra-wo zorganizowania piłkarskich mistrzostw Europy, w me-diach do znudzenia powtarzano, że jest to największa od dziesięcioleci (a może stuleci) szansa na dokonanie cywi-lizacyjnego skoku. Czy te nadzieje się spełniły? Czy opty-mizm z opalenickiej mikroskali da się przenieść na skalę makro – ogólnopolską? Odpowiedź pozytywna wcale nie jest taka oczywista.

Pierwszy raport o Euro 2012 pojawił się już na począt-ku lipca, czyli tuż po zakończeniu rozgrywek. O dziwo, nie w polskich mediach, lecz w berlińskim dzienniku „Die Tageszeitung”. Napisano tam, że „to była najdroższa im-preza, jaką kiedykolwiek tu (tzn. w Polsce – przyp. aut.) świętowano”. Poziom wydatków, jakie poniosła Polska w związku z mistrzostwami, niemiecka gazeta oszacowa-ła na 25 mld euro (ponad 100 mld zł), czyli 6,5 proc. pol-skiego PKB (polscy autorzy szacowali te wydatki ciut ni-żej, od osiemdziesięciu kilku do dziewięćdziesięciu kilku miliardów złotych). „Letnia bajka się nie ziściła – mogli-śmy przeczytać w „Die Tageszeitung” – ku temu zabra-kło dobrej pogody, drużyna narodowa była zbyt słaba, a zakończenie występów polskiej reprezentacji w ME na ostatnim miejscu w grupie – zbyt gorzkie (…). I co świat zobaczył w Polsce? Głównie banalnie normalny, eu-ropejski kraj, który w modnych miejscach jest równie dro-gi, jak Berlin”. Dziennik oszacował, że za piłkarski tur-niej „każdy Polak zapłacił bezpośrednio lub pośrednio około 650 euro – ponad dwukrotnie więcej, niż przeciętny, miesięczny dochód w Polsce”.

W chwili obecnej we wszelkich analizach możemy posługiwać się jedynie danymi szacunkowymi. Te, któ-re już pojawiły się w mediach, nie nastrajają optymi-stycznie.

PO EURO 2012

Jak podaje Katarzyna Hejna z portalu Onet Biznes, w najbardziej prawdopodobnym wariancie zakładano, że Polskę odwiedzi w czerwcu ponad 800 tys. turystów i ki-biców. Pierwsze podsumowania wskazywały, że było ich znacznie mniej – ok. 500 - 600 tys. W mediach podawa-ne są również różne szacunki, ile goście z zagranicy wyda-li podczas pobytu w Polsce: od 600 do 900 mln zł. Nawet przyjmując do rozważań najbardziej optymistyczny wa-riant, łatwo policzyć, że przeciętny zagraniczny kibic wy-dał w naszym kraju średnio co najwyżej 1,5 tys. zł. Biorąc pod uwagę, że w tej kwocie znajdują się ceny noclegów i wyżywienia, nie możemy powiedzieć, że nasi goście byli nazbyt rozrzutni. Później próbowano to tłumaczyć tym, że drużyny z najbogatszych krajów w fazie grupowej rozgry-wały mecze na Ukrainie i tam udawali się ich kibice.

Podczas Euro pokazywano w polskiej telewizji wie-le wypowiedzi zagranicznych kibiców zachwyconych na-szym krajem, którzy zapowiadali, że wrócą tu w przyszłym roku na dłużej. Oby tak się stało. I oby jeszcze zachęcili do tego innych. Byłby to odłożony w czasie, choć na pewno pożądany, efekt Euro 2012.

Na Euro wybudowaliśmy, kosztem ponad 4,3 mld zł, cztery stadiony: w Warszawie, Poznaniu, Wrocławiu i Gdańsku. Sam Stadion Narodowy w Warszawie kosz-tował prawie 2 mld zł. Pomińmy już perypetie związane z jego wykończeniem, ważniejsze jest to, iż jest to jeden z najdroższych stadionów Europy. Jedno miejsce kosztu-je na nim ok. 32,5 tys. zł i koszt ten ustępuje jedynie no-wemu Wembley. Jeżeli chodzi o całkowity koszt budowy w liczbach bezwzględnych, Narodowy jest sklasyfikowa-ny poza pierwszą dziesiątką najdroższych stadionów świa-ta. Jednak, zdaniem polskiego architekta Edmunda Obiały, który budował stadiony m.in. w Anglii, Australii i Zjedno-czonych Emiratach Arabskich, komentatorzy – porównu-jąc koszty Narodowego z londyńskimi obiektami Wem- bley czy Emirates Stadium – nie biorą pod uwagę wysokie-go kosztu wykupu gruntów w obu tych ostatnich przypad-kach. Obiała w wywiadzie dla PAP powiedział także, że je-żeli uwzględnimy o wiele niższy koszt pracy robotników w Polsce niż w krajach wysoko rozwiniętych, warszawski obiekt można uznać za najdroższy stadion świata i „rekor-dzistą będzie długo”.

Największym wyzwaniem po Euro jest dalsze zagos- podarowanie Narodowego. Wiadomo, że stadion może się utrzymać wtedy, gdy regularnie grają na nim dobre dru-żyny, które ściągają wielką liczbę widzów. W Warszawie miejscowe drużyny mają swoje stadiony i trudno oczeki-wać, że będą chciały grać na Narodowym. Pozostałe obiek-ty mają o tyle lepiej, że będą na nich grali miejscowi, choć i tak samorządy będą zmuszone do ich dofinansowania. Obiekt w stolicy ma ogromne zaplecze biurowe, więc po-jawił się pomysł, by tam umieścić nową siedzibę PZPN, ale Związek ogłosił, że będzie się budował gdzie indziej.

Narodowemu pozostaje więc organizacja wielkich im-prez i koncertów. Lecz czy to wystarczy, by stadion na ►

„Die Tageszeitung”: „Najdroższa impreza w historii Polski”

Przyjechało mniej zagranicznych kibiców

Kłopot z Narodowym

Page 88: VIP Biznes&Styl

88 VIP B&S LIPIEC-SIERPIEŃ 2012

PO EURO 2012

siebie zarobił (koszty wyniosą szacunkowo ok. 30 mln zł rocznie)? Można wątpić. A to oznacza, że Narodowy może generować straty. I oby nie podzielił losu stadionów w Por-tugalii, która organizowała Euro 2004. Z 10 obiektów wy-budowanych lub zmodernizowanych na tę imprezę tylko trzy były w stanie na siebie zarobić. Niektóre zadłużone stadiony zajęli komornicy. Pogrążona w kryzysie Portuga-lia na gwałt szuka pomysłu, co z nimi zrobić, rozważając nawet rozebranie nierentownych aren.

Okres przygotowań do Euro miał być czasem wielkie-go skoku infrastrukturalnego. Czy tak się stało? Można tu mieć mieszane uczucia. Niewątpliwie, największym suk-cesem było przyspieszenie niektórych inwestycji (lotniska, autostrady, obwodnice, transport miejski itp.), które i tak by były, tyle że później. Na nie poszła lwia część naszych wydatków w związku z Euro.

„Najlepiej poszło z budową terminali lotniczych. Te, które zbudowano we Wrocławiu, Gdańsku i Poznaniu, są na światowym poziomie i będą one trwałą wizytówką” – napisał Bogusław Kowalski w tygodniku „Niedziela”. Dobre i to.

O wiele gorzej wygląda sprawa z autostradami. Mimo wysiłków w ostatnich tygodniach przed Euro, żadna z głównych autostrad nie została „zapięta na ostatni gu-zik”. Niektóre odcinki, zwłaszcza na A2 pomiędzy Łodzią a Warszawą, miały jedynie zapewnioną tzw. przejezdność (z ograniczeniem prędkości do 70 km/h), a infrastruktura wokół nich była jedynie prowizorką. Na dodatek na budo-wę A2 cieniem położył się skandal związany z upadłością kilku firm-liderów kontraktów i niepłaceniem przez nie podwykonawcom, co wielu z nich doprowadziło na skraj bankructwa. Nas na Podkarpaciu najbardziej interesuje to, że autostrada A4, łącząca Polskę z Ukrainą, nie jest jeszcze gotowa i będzie wielkim sukcesem, gdy zostanie ukończo-na w przyszłym roku.

Kiedy Polsce i Ukrainie przyznawano organizację Euro, w największą euforię wpadli właściciele firm budowlanych. Spodziewali się bowiem wielkich kontraktów na budowę stadionów, autostrad i dróg ekspresowych, hoteli, a także na modernizację lotnisk, linii kolejowych i dworców.

Co z tego wyszło? Polski Związek Pracodawców Bu-downictwa przedstawił niedawno raport, którego konklu-zja brzmi następująco: „Zamiast wzmocnienia sektora bu-dowlanego, dzięki inwestycjom związanym z Euro 2012, pojawiło się ryzyko upadłości wielu firm – wręcz zapaści całej branży i utraty nawet 150 tysięcy miejsc pracy w tym sektorze”. Choć trzeba też zaznaczyć, że wśród ekono-mistów pojawiają się i takie opinie, iż nie jest temu win-ne Euro 2012, tylko agresywna walka firm budowlanych o kontrakty, która spowodowała, że w przetargach składa-no oferty finansowo ledwo „zapięte” (by przebić konkuren-cję niższą ceną), a więc obarczone dużym ryzykiem.

Jak się okazało, poważne kłopoty finansowe mają mia-sta, w których były rozgrywane mecze Euro 2012. Zacią-gnęły one wysokie kredyty na inwestycje związane z tur-niejem, które będzie trzeba spłacać w najbliższych latach.

„Największe zadłużenie ma Poznań, wskaźnik ten wy-nosi blisko 72 proc., a po odliczeniu wydatków na progra-my unijne ponad 52 proc., parę miejsc dalej na tej liście jest Gdańsk, gdzie te wskaźniki wynoszą odpowiednio po-wyżej 64 proc. i 54 proc., następny jest Kraków 64 proc. i 56 proc., a później Wrocław ze wskaźnikami 62 proc. i 56 proc. Ponad 50 proc. wynosi także zadłużenie Warsza-wy, choć była ona w znacznie lepszej sytuacji niż pozosta-łe miasta, bo warszawski stadion budowało ministerstwo sportu. Miasta te jednak ukrywają całość swojego zadłu-żenia, ponieważ sporą część inwestycji związanych z Euro 2012 realizowały miejskie spółki i to one pożyczały pie-niądze pod zastaw swojego majątku” – napisał na swoim blogu poseł PiS Zbigniew Kuźmiuk, doktor nauk ekono-micznych.

Ustawa o finansach publicznych dopuszcza zadłuże-nie w wysokości maksymalnie 60 proc. budżetu. Powyżej tego progu samorządy muszą wprowadzać plany oszczęd-nościowe, które z reguły uderzają po kieszeni mieszkań-ców. Już jesienią można się zatem spodziewać w niektó-rych miastach np. wzrostu opłat za żłobki i przedszkola, za przejazdy miejską komunikacją, za wodę, ścieki i śmieci, a w nieodległej perspektywie – wzrostu lokalnych podat-ków. Do tego trzeba dodać jeszcze wydatki z miejskich kas na utrzymanie czterech stadionów (szacunkowo ok. 100 mln zł rocznie).

„Te mistrzostwa były jak Wielka Orkiestra Pomocy – z tą różnicą, że tym razem zbierano na rzecz Platiniego, Laty i spółki” – napisał w „Gazecie Polskiej Codziennie” socjolog, prof. Zdzisław Krasnodębski. Przed turniejem szacowano, że wpływy UEFA z tytułu sprzedaży praw do transmisji, praw handlowych, biletów itd. wyniosą 1,4 - 1,5 mld euro. Z pierwszych szacunków wynika, że tak właśnie było i że wpływy były o 200 mln euro wyższe niż cztery lata temu, kiedy piłkarskie rozgrywki organizowały Austria i Szwajcaria. Mimo to – jak ogłosił 16 lipca podczas kon-ferencji prasowej w Kijowie Martin Kallen, dyrektor mi-strzostw w Polsce i na Ukrainie – UEFA zarobiła w tym roku mniej niż 250 mln euro, o które wzbogaciła się po Euro 2008. Jak wyjaśnił Kallen, powodem tej różnicy jest fakt, że organizacja poprzednich mistrzostw nie wymaga-ła tak dużej pomocy finansowej ze strony UEFA. Wniosek: dla UEFA byłoby lepiej, gdyby Euro organizowali bogatsi.

UEFA przyznała też nagrody finansowe federacjom piłkarskim z krajów, których reprezentacje uczestniczy-ły w mistrzostwach. 9 mln euro otrzyma PZPN. Mniej-sze nagrody (po 8 mln) otrzymały jedynie piłkarskie fe-deracje z Holandii i Irlandii, których reprezentacje wypa-dły w swoich grupach jeszcze gorzej niż Polska. Najwięcej

Terminale się udały, autostrady mniej

Zapaść w branży budowlanej

Miasta toną w długach

Zarobiła UEFA, kluby i piłkarze

Page 89: VIP Biznes&Styl

VIP B&S LIPIEC-SIERPIEŃ 2012 89

PO EURO 2012

– 23 mln euro – otrzymała oczywiście federacja hiszpańska (reprezentacja Hiszpanii zdobyła tytuł mistrza Europy).

Na udziale polskich reprezentantów w turnieju zarobi-ły również kluby, w których grają oni na co dzień. Najwię-cej – ponad 640 tys. euro – Borussia Dortmund, w której grają Robert Lewandowski, Jakub Błaszczykowski i Łu-kasz Piszczek. Ponad 600 tys. euro zasili konto Lecha Po-znań, ponad 530 tys. – Legii Warszawa.

Nie można też zapomnieć o premiach dla poszczegól-nych zawodników, których wysokość ustalił tuż przed mi-strzostwami PZPN: po 15 tys. euro startowego za mecze grupowe oraz 500 tys. euro (po 250 tys. za mecz) do po-działu pomiędzy 23 zawodników za dwa remisy w grupo-wej fazie rozgrywek.

Dzięki turniejowi przez miesiąc o Polsce wiele mówiło się w europejskich mediach. Takiej kampanii promocyjnej nie bylibyśmy w stanie, jak przekonuje wielu komentato-rów, zrobić za żadne pieniądze. Za dobrą organizację byli-śmy chwaleni przez wielu cudzoziemców. Kibice z zagra-nicy mogli odkryć, że Polacy to normalny, europejski, ra-dosny, otwarty, a przy tym bardzo gościnny naród, skła-dający się nie tylko „ze złodziei samochodów, prostytutek i sprzątaczek”.

Niektórzy komentatorzy uważają, że efektem Euro było „patriotyczne wzmożenie” objawiające się np. mnó-stwem narodowych flag na balkonach, samochodach itp. Nie przeceniajmy wagi tego gestu, bo był on raczej płyt-

ki. Świadczą o tym zarówno medialne relacje pokazujące, jak po przegranym meczu z Czechami wiele biało-czerwo-nych flag zostało wyrzuconych do śmietników, jak również fakt, że tymi flagami nie dekorujemy tak gęsto swoich bal-konów w narodowe święta.

Według Andrzeja Sadowskiego, ekonomisty, wicepre-zydenta Centrum im. Adama Smitha w Warszawie, jedy-nym powodem, dla którego warto było ponieść gigantycz-ne wydatki związane z Euro 2012, jest mocniejsze zwią-zanie Ukrainy z Zachodem, ważne dla bezpieczeństwa na-szego państwa. – To zaskakujące, że ten element nie poja-wił się zarówno w myśleniu polskiego rządu, jak i opozycji – powiedział Sadowski w rozmowie z dziennikarzem VIP-a. – A przecież niepodległa Ukraina, znajdująca się w ob-rębie wpływów europejskich, a nie rosyjskich, zwiększa nasze poczucie bezpieczeństwa.

Zdaniem wiceprezydenta CAS, z ekonomicznego punktu widzenia organizacja Euro 2012 była zupełnie nieracjonalna. – Tego typu imprezy z reguły przynosiły straty – twierdzi Sadowski. – Grecy zorganizowali olim-piadę w 2004 r. i nie tylko w niczym im to nie pomo-gło, a wręcz przeciwnie – zwiększył się poziom ich dłu-gu. Wiele wskazuje na to, że również olimpiada w Londy-nie zakończy się poważną stratą. Nie wiadomo, dlaczego polscy politycy cały czas powtarzali, że Euro 2012 to bę-dzie finansowy sukces.

Co naprawdę przyniosło nam Euro 2012, przekonamy się pewnie dopiero w perspektywie kilku lat. ■

Prawie 1,5 mln kibiców na stadionach

Mecze Euro 2012 oglądało na stadionach Polski i Ukrainy ponad 1,44 mln kibiców, co dało średnią

46 471 widzów na mecz. Największa widownia była na

Stadionie Olimpijskim w Kijowie podczas meczu Szwecji z Anglią:

obejrzało go 64 640 widzów. W Polsce najwięcej

widzów – 59 070 – było na meczu otwarcia pomiędzy Polską i Grecją

na Stadionie Narodowym w Warszawie.

Wielka kampania promocyjna i „patriotyczne wzmożenie”

Euro 2012 – koszt naszego bezpieczeństwa

Strefa kibica na Euro 2012 w Rzeszowie.

Page 90: VIP Biznes&Styl

Na przełomie czerwca i lipca 2010 r., w ramach Dzia-łania 1.1 Wsparcie kapitałowe przedsiębiorczości, Sche-mat A – Wsparcie kapitałowe przedsiębiorczości Regio-nalnego Programu Operacyjnego na lata 2007-2013, Urząd Marszałkowski wyłonił w drodze konkursu i podpisał umowy o dofinansowanie z pięcioma funduszami pożycz-kowymi i dwoma funduszami poręczeniowymi (patrz ram-ka). Wybór instytucji, po złożeniu przez nie projektów do Departamentu Wspierania Przedsiębiorczości, został doko-nany na podstawie oceny formalnej tych projektów, oce-ny merytorycznej dokonanej przez niezależnych eksper-tów oraz oceny strategicznej dokonanej przez Zarząd Wo-jewództwa Podkarpackiego.

PRZYGOTOWUJĄ SEKTOR MŚP DO FINANSOWANIA PRZEZ BANKI

Pracownicy Urzędu Marszałkowskiego podkreślają, że pośrednicy finansowi odgrywają istotną rolę we wspiera-niu działalności mikro, małych i średnich firm. – Oferta fun-duszy pożyczkowych kształtuje nowe źródło finansowania, obok źródła tradycyjnego, które stanowi działalność kredy-towa banków, natomiast fundusze poręczeniowe pełnią spe-cyficzną rolę, przybierając formę pośrednika na linii przed-siębiorca – instytucja finansująca. Fundusze pożyczkowe i poręczeniowe przygotowują sektor MŚP do efektywne-

go finansowania w przyszłości ze strony systemu bankowe-go, przez co kreują dobrą historię pożyczkową (kredytową) istotną dla dalszego rozwoju MŚP oraz wzrostu konkuren-cyjności i innowacyjności firm z tego sektora – wyjaśniają urzędnicy z Departamentu Wspierania Przedsiębiorczości.

– To jest potrzebna forma wspierania przedsiębiorców – ocenia działania Urzędu Marszałkowskiego Zdzisław Klo-nowski, prezes Agencji Rozwoju Regionalnego „MARR” z Mielca, jednej z instytucji, która otrzymała dofinansowa-nie. – Wiadomo, że im więcej instrumentów finansowych, tym łatwiejszy dostęp przedsiębiorców do pieniędzy.

ALTERNATYWA, ALE NIE KONKURENCJA

Krzysztof Leśniak, konsultant z Leżajskiego Stowarzy-szenia Rozwoju, podkreśla, że ta instytucja ma spore do-świadczenie w działalności pożyczkowej dla przedsiębior-ców, bo prowadzi ją od 2002 r. – Świadczymy różne usługi związane z przedsiębiorczością, więc prowadzenie fundu-szu pożyczkowego stało się naturalnym rozwinięciem na-szej oferty – stwierdza Leśniak.

LSR udziela pożyczek maksymalnie do 120 tys. zł na okres do 5 lat. Od czasu podpisania z Urzędem Marszałkow-skim umowy o dofinansowanie do końca czerwca br. stowa-rzyszenie udzieliło 81 pożyczek na kwotę prawie 5 mln zł.

Ponad 1000 pożyczek łącznie na kwotę ponad 34,5 mln zł oraz prawie 100 poręczeń na 14,5 mln zł udzieliło do końca czerwca br. siedem instytucji finansowych doka-pitalizowanych dwa lata temu łączną kwotą ponad 60 mln zł z Regionalnego Programu Operacyjnego na lata 2007 - 2013. – Celem naszego działania jest wsparcie rozwoju istniejących przedsiębiorstw poprzez zwięk-szenie dostępności do zewnętrznych źródeł finansowa-nia, tj. poprzez rozbudowę i wzmocnienie istniejących oraz stworzenie nowych instrumentów zapewniających dostęp do kapitału dla sektora MŚP – tłumaczą w De-partamencie Wspierania Przedsiębiorczości Urzędu Marszałkowskiego.

Tekst Jaromir KwiatkowskiFotografia Tadeusz Poźniak

FINANSE

Urząd Marszałkowski dofinansował dwa lata temu z programu regionalnego pięć funduszy pożyczkowych i dwa fundusze poręczeniowe

Wspomagają mikro i mały biznes, wypełniają lukę w systemie bankowym

Wioletta Kowal.

90 VIP B&S LIPIEC-SIERPIEŃ 2012

Page 91: VIP Biznes&Styl

Głównie mikroprzedsiębiorcom, bo – jak tłumaczy przedsta-wiciel LSR – taka jest specyfika Leżajska i okolic.

– Nie wszyscy przedsiębiorcy mają możliwość uzyska-nia kredytu w banku – mówi Krzysztof Leśniak. – My je-steśmy alternatywą, ale nie na zasadzie konkurencji, lecz uzupełnienia oferty rynku komercyjnego. Banki mają wskaźniki finansowe, na podstawie których podejmują decyzję o udzieleniu kredytu. My kładziemy większy na-cisk na osobiste podejście do klienta, szukamy zalet, które powodują, że warto udzielić mu pożyczki, mimo iż firma działa krótko lub osiąga kiepskie wyniki.

– Pomagamy wypełnić lukę pomiędzy przedsiębior-cami, którzy mają ugruntowaną pozycję na rynku i swo-bodny dostęp do kredytów bankowych, a tymi, którzy do-piero w biznesie „raczkują” – podkreśla Bernadetta Pel-czar, kierownik funduszu pożyczkowego Podkarpackiej Izby Gospodarczej w Krośnie. Od grudnia 2010 r., kiedy PIG udzieliła pierwszych pożyczek, wsparła 23 przedsię-biorców na kwotę ponad 1,2 mln zł. Głównie były to firmy z powiatu krośnieńskiego, choć PIG może działać na tere-nie całego województwa.

Mielecka ARR „MARR” pożyczyła od początku trwa-nia programu małym i średnim firmom, głównie z powia-tów mieleckiego, kolbuszowskiego i dębickiego, 10,4 mln zł. – Wydaliśmy wszystkie pieniądze, które otrzymaliśmy z Urzędu Marszałkowskiego, ze zwrotów udzielamy kolej-nych pożyczek – mówi prezes Zdzisław Klonowski.

Fundusze pożyczkowe działają bowiem tak, że spłata zo-

bowiązań powoduje, iż te same pieniądze mogą być wyko-rzystane więcej razy na wsparcie działalności kolejnych firm.

DO TRZYKROTNOŚCI DOFINANSOWANIA

Podkarpacki Fundusz Poręczeń Kredytowych Sp. z o.o. w Rzeszowie od podpisania umowy z Urzędem Marszał-kowskim w czerwcu 2010 r. do końca czerwca br. udzielił firmom z woj. podkarpackiego 72 poręczeń na kwotę pra-wie 11 mln zł. PFPK udziela poręczeń do 70 proc. kwoty pożyczki lub kredytu.

– Wspieramy szczególnie mikro i małe firmy, które mają problemy ze spełnieniem bankowych kryteriów za-bezpieczenia zobowiązań. A tak się zdarza często – mówi Wioletta Kowal, kierownik ds. marketingu i administracji PFPK w Rzeszowie.

Również w przypadku funduszy poręczeniowych te same pieniądze mogą być wykorzystane więcej razy na wsparcie działalności kolejnych firm. Wioletta Kowal pod-kreśla, że w przypadku PFPK korzystne jest to, iż pieniędz-mi otrzymanymi w ramach umowy z Urzędem Marszał-kowskim fundusz może „obrócić trzykrotnie”, tzn. udzie-lić do końca trwania programu, czyli do 30 czerwca 2015 r., poręczeń do wysokości trzykrotnej kwoty otrzymanego dofinansowania (odliczając koszty administracyjne, jest to ok. 27 mln zł). Za poręczenia udzielane w ramach RPO obowiązują niższe stawki opłat. ►

FINANSE

Reklama

Page 92: VIP Biznes&Styl

KORZYSTAJĄ GŁÓWNIE MIKROPRZEDSIĘBIORCY

Fundusze pożyczkowe od początku realizacji projek-tów do 30 czerwca 2012 r. udzieliły łącznie 1001 pożyczek na łączną kwotę ponad 34,5 mln zł. Po lwią część poży-czek sięgnęli mikroprzedsiębiorcy (czyli firmy zatrudnia-jące poniżej 10 pracowników). Przez te dwa lata otrzyma-li 979 pożyczek na kwotę ponad 29 mln zł. 21 małych przedsiębiorców (zatrudniających poniżej 50 pracowni-ków) otrzymało ponad 5 mln zł. Udzielono też jednej po-życzki średniemu przedsiębiorstwu (50 - 250 pracowni-ków) w kwocie 400 tys. zł.

Fundusze poręczeniowe od początku realizacji pro-jektów do 30 czerwca 2012 r. udzieliły łącznie 98 porę-czeń na kwotę ponad 14,5 mln zł. Z tej formy wspar-cia również najczęściej korzystali mikroprzedsiębiorcy

FINANSEGDZIE PRZEDSIĘBIORCA MOŻE SZUKAĆ INFORMACJI

Leżajskie Stowarzyszenie Rozwoju (Leżajsk) – www.lsr.pl Regionalna Izba Gospodarcza (Stalowa Wola) – www.rig-stw.pl Agencja Rozwoju Regionalnego „MARR” S.A. (Mielec) – www.marr.com.pl Podkarpacka Izba Gospodarcza (Krosno) – www.pigkrosno.pl Fundacja Wspomagania Wsi (Warszawa) – www.fundacjawspomaganiawsi.pl „Poręczenia Kredytowe” Sp. z o.o. (Warszawa) – www.poreczeniakredytowe.pl Podkarpacki Fundusz Poręczeń Kredytowych Sp. z o.o. (Rzeszów) – www.pfpk.com

Fundusze poręczeniowe

„Poręczenia Kredytowe” Sp. z o.o. (Warszawa) - 10 mln zł Podkarpacki Fundusz Poręczeń Kredytowych Sp. z o.o. (Rzeszów) – 10 mln zł

(60 poręczeń na kwotę ponad 7,3 mln zł). Małym przed-siębiorcom zostały udzielone 32 poręczenia na kwotę po-nad 5,5 mln zł, natomiast średnim – 6 poręczeń na kwo-tę 1,6 mln zł. ■

INSTYTUCJE DOKAPITALIZOWANE Z PODKARPACKIEGO PROGRAMU REGIONALNEGO

Fundusze pożyczkowe

Leżajskie Stowarzyszenie Rozwoju (Leżajsk) – kwota dofinansowania 10 mln zł Regionalna Izba Gospodarcza (Stalowa Wola) – 10 mln zł Agencja Rozwoju Regionalnego „MARR” S.A. (Mielec) – 10 mln zł Podkarpacka Izba Gospodarcza (Krosno) – 2,7 mln zł Fundacja Wspomagania Wsi (Warszawa) – 9,99 mln zł

Reklama

Page 93: VIP Biznes&Styl

GDZIE PRZEDSIĘBIORCA MOŻE SZUKAĆ INFORMACJI

Leżajskie Stowarzyszenie Rozwoju (Leżajsk) – www.lsr.pl Regionalna Izba Gospodarcza (Stalowa Wola) – www.rig-stw.pl Agencja Rozwoju Regionalnego „MARR” S.A. (Mielec) – www.marr.com.pl Podkarpacka Izba Gospodarcza (Krosno) – www.pigkrosno.pl Fundacja Wspomagania Wsi (Warszawa) – www.fundacjawspomaganiawsi.pl „Poręczenia Kredytowe” Sp. z o.o. (Warszawa) – www.poreczeniakredytowe.pl Podkarpacki Fundusz Poręczeń Kredytowych Sp. z o.o. (Rzeszów) – www.pfpk.com

Page 94: VIP Biznes&Styl

Rajd Rzeszowski stanowi 8. rundę Pucharu Europy Centralnej CEZ-FIA, 4. rundę Platinum Rajdowych Samo-chodowych Mistrzostw Polski, 5. i 6. rundę DMACK Ty-res Rajdowych Samochodowych Mistrzostw Słowacji i 5. rundę Rajdowego Pucharu Polski. Jest największą cyklicz-ną sportowa imprezą na Podkarpaciu. Niesłychanie wido-wiskową – wąskie i kręte odcinki, szybkie samochody, bra-wurowi kierowcy i lejący się podczas ogłaszania wyni-ków szampan co roku gromadzą tłumy, zarówno na starcie, przy trasach, jak i na mecie podczas ogłaszania wyników. By popatrzeć na popisy rajdowców, do Rzeszowa i oko-lic przyjeżdżają kibice i media z całej Polski. Impreza jest bardzo wysoko oceniana także przez samych zawodników, którzy doceniają wysoki poziom organizacyjny oraz uroz-maiconą i trudną technicznie trasę.

Jędrzejko zamiast Noworóla21. edycja może sugerować, że rajd w ubiegłym roku

obchodził okrągły jubileusz. Nic bardziej mylnego. W hi-storii rajdu nie odbyła się 13. edycja (przesąd zadecydował, że po dwunastej edycji zorganizowano od razu czternastą; z liczbą 13 nie startuje też żaden z zawodników); rajd nie wystartował też w 1992 roku, jakby wynikało to z prostej rachuby. Ponadto przez lata trasa rajdu omijała stolicę Pod-karpacia. Żeby jeszcze bardziej podkreślić skomplikowaną

historię imprezy, trzeba zaznaczyć, że I Nocny Rajd Rze-szowski odbył się 12 grudnia 1970 roku i wiódł z Rzeszo-wa przez Krosno i Przemyśl. Rajd ten miał jeszcze trzy edycje (do 1974 roku). Kolejne odbywały się od 1976 do 1979 roku. Rajd (jako 7. Rzeszowski Rajd Samochodowy) odżył dopiero 20 lat później – w 1999 roku, dzięki zaanga-żowaniu Zdzisława Grzyba, Marka Dobrowolskiego, Ada-ma Skomry, Romana Holzera, Jana Jędrzejki i Andrzeja Makarana. I nieprzerwanie trwa do dziś, co roku groma-dząc sporą publiczność.

Organizacja rajdu to potężne wyzwanie logistyczne. Przez cały rok pracuje nad tym siedem osób: Zdzisław Grzyb, Jaro-sław Noworól, Jan Jędrzejko, Marek Dobrowolski, Damian Dobrowolski, Andrzej Makaran i Marcin Fiejdasz. Podczas samego rajdu liczba osób zaangażowanych w organizację i bezpieczeństwo rajdu zwiększa się do ok. 500.

Przez ostatnie pięć lat dyrektorem rajdu był Jarosław No-woról, wiceprezes ds. sportu Automobilklubu Rzeszowskie-go. W tym roku musiał zrezygnować z tej funkcji, ponie-waż kilka miesięcy temu został powołany do Głównej Ko-misji Sportu Samochodowego. W praktyce oznacza to, że będąc dyrektorem rajdu, jako członek GKSS musiałby oce-niać sam siebie. Kierownictwo rajdem przejął Jan Jędrzej-ko, wieloletni działacz i wiceprezes Automobilklubu Rze-szowskiego, mający ogromne doświadczenie organizacyjne.

Na kilka miesięcy przed rajdem w rzeszowskim oddziale Polskiego Związku Motorowego dzwoni telefon. – Kiedy w tym roku organizujecie rajd, bo mam mieć w sierpniu wesele i nie wiem co robić – pyta młody, męski głos. – A chce się pan żenić, czy musi? Jeżeli to drugie, to niech się pan nie martwi, zgramy terminy i będzie miał pan wymówkę – zwykł wtedy żartować Zdzisław Grzyb. Takie telefony zdarzają się co roku, bo tradycyjnie na początku sierpnia odbywa się Rajd Rzeszowski, największa cykliczna sportowa impreza na Podkarpaciu. Mieszkańcy miejscowości, przez które biegnie trasa rajdu, muszą dostosować swój rytm dnia do rytmu rajdu. Niektórzy narzekają na utrudnienia, ale większość z niecierpliwością czeka cały rok, by znów zobaczyć najlepszych zawodników w akcji. A że trasy są wąskie i kręte, naprawdę jest na co popatrzeć.

Tekst Katarzyna GrzebykFotografie Paweł Hoffman

Grzanie opon i zmiana warty, czyli 21. Rajd Rzeszowski

Bryan Bouffier i Xavier Panseri.

94 VIP B&S LIPIEC-SIERPIEŃ 2012

Page 95: VIP Biznes&Styl

MOTORYZACJA

Nowy dyrektor rajdu zapowiada, że będzie chciał utrzymać dobrą passę poprzednich edycji, ale w dalszej perspektywie widzi na tym stanowisku kogoś innego. Kogo? – Stawiamy na ludzi młodych – podkreśla Jan Jędrzejko.

Nowością w tym roku będzie specjalna strefa, gdzie za-wodnicy będą mogli rozgrzewać opony. – Normalnie w ru-chu drogowym, także na rajdzie, grzanie opon jest zabro-nione. Jednak zawodnicy wielokrotnie sugerowali nam, że na ciepłej oponie dużo bezpieczniej się jedzie, więc w tym roku damy im taką możliwość – mówi Zdzisław Grzyb. Ja-rosław Noworól dodaje, że nowością będzie także powrót do tradycji sprzed kilku lat, czyli do czwartku jako pierw-szego dnia rajdowego. Honorowy start imprezy i miejski superoes odbędzie się w czwartek, 9 sierpnia, sprzed Gale-rii Nowy Świat. W czasie rajdu w mieszczącym się w ga-lerii klubie Kula będzie funkcjonował klub rajdowy. Meta rajdu, w dniu 11 sierpnia, będzie usytuowana w tradycyj-nym miejscu przed rzeszowskim ratuszem.

Rajd daje zyski lokalnym przedsiębiorcomOrganizatorów imprezy cieszy fakt, że mieszkańcy

miejscowości, przez które wiedzie trasa rajdu, nie tylko przyzwyczaili się do utrudnień w ruchu, ale nawet dopytu-ją się, czy aby kolejna edycja nie ominie ich miejscowości. – Kilka razy w roku zdarzają nam się telefony z pytaniem o termin rajdu. Dzwonią głównie osoby, które planują ślub. Trasa rajdu nie oznacza jednak, że ludzie zostają odcięci od świata. W przypadku takich wydarzeń jak wesele czy inna

ważna okoliczność, trasa rajdu może zostać odblokowana – przyznaje Zdzisław Grzyb. – Co więcej, władze samo-rządowe chcą, by rajd przebiegał na terenie ich gmin. Rajd to korzyść także dla lokalnych przedsiębiorców. Na impre-zę wydajemy w tym roku 2,5 tysiąca akredytacji. Te osoby muszą gdzieś spać i coś zjeść, więc sklepy, punkty gastro-nomiczne, hotele i agroturystyka, jakie znajdują się na raj-dowej trasie, zyskują klientów.

Żeby podkreślić fakt, jak rajd ożywia ruch w sekto-rze gastronomiczno-hotelarskim, Jarosław Noworól po-daje przykład z organizowanego przez Automobilklub Rzeszowski rajdu Baja Carpathia. – Rajd odbywał się ►

Maciej RzeÎnik.

Reklama

Page 96: VIP Biznes&Styl
Page 97: VIP Biznes&Styl

w Stalowej Woli i Nowej Dębie, w okolicy wszystkie miej-sca noclegowe zostały wykupione. Wolne miejsca były naj-bliżej w Sandomierzu.

Kajetanowicz, Rzeźnik, Bębenek, Grzyb i Chmielewski

Jan Jędrzejko podkreśla, że sprawna organizacja raj-du wynika z dobrej współpracy z wieloma innymi instytu-cjami. – Wspiera nas Politechnika Rzeszowska, która udo-stępnia nam miasteczko akademickie, gdzie zlokalizowane jest biuro rajdu i biuro prasowe, park zamknięty i park ser-wisowy, gdzie mechanicy w kilka, kilkanaście minut potra-fią zrobić z samochodem to, co u zwykłego mechanika trwa nawet dwa dni. Wysoce cenimy sobie duże zaangażowanie władz samorządowych w organizację rajdu, współdziała-nie z policją związane z bezpiecznym przebiegiem impre-zy oraz marketingową współpracę ze sponsorami – pod-kreśla dyrektor.

W rzeszowskim rajdzie wezmą udział najlepsi polscy rajdowcy. Wśród nich m.in.: Kajetan Kajetanowicz, Mi-chał Bębenek, Wojtek Chuchała, Tomasz Kuchar oraz no-tujący świetne wyniki zawodnicy reprezentujący Podkar-pacie: Maciej Rzeźnik, Grzegorz Grzyb i Janek Chmie-lewski. W imprezie pojedzie kilka samochodów WRC. Na zwycięstwo liczy każdy ze startujących. Może dominacja Bryana Bouffiera, który wygrywał przez ostatnie dwa lata, zostanie przerwana i trofeum znów trafi do przedstawicie-la Automobilklubu? ■

MOTORYZACJA

PROGRAM 21. RAJDU RZESZOWSKIEGO

Czwartek, 9 sierpniaUroczyste otwarcie rajdu – godz. 18.30

Rzeszów, Galeria Nowy Świat, ul. Krakowska

Start rajduOS 1 Rzeszów, Galeria Nowy Świat,

ul. Krakowska - godz. 19.03

Piątek, 10 sierpniaOS 2 i 5 Żarnowa (13,54 km) – godz. 10.33 i 14.20OS 3 i 6 Blizianka (11,4 km) – godz. 11.15 i 15.02OS 4 i 7 Lubenia (25,48 km) – godz. 11.45 i 15.32

Sobota, 11 sierpniaStart – godz. 8.00, Kampus Politechniki RzeszowskiejOS 8 i 11 Niechobrz (12,91 km) – godz. 8.41 i 12.28OS 9 i 12 Pstrągowa (11,57 km) – godz. 9.11 i 12.58OS 10 i 13 Przylasek (15,43 km) – godz. 10.20 i 14.07

Meta i rozdanie nagród – godz. 15.25 – Rynek w Rzeszowie

Reklama

Page 98: VIP Biznes&Styl

98 VIP B&S LIPIEC-SIERPIEŃ 2012

Na Euro 2012 miały być gotowe piękne podwiesza-ne ogrody bernardyńskie, które powstają na terenie nale-żącym do oo. bernardynów, między bazyliką oo. Bernar-dynów, Podkarpackim Urzędem Wojewódzkim a pomni-kiem Walk Rewolucyjnych. Wbrew wcześniejszym zapo-wiedziom, nie udało się to.

Podwieszane ogrody w stylu włoskim będą zasadzo-ne na stropie, podtrzymywanym przez ogromne słupy. W środku ogrodów powstanie plac pod ołtarz polowy. Będą też trawniki, labirynty z krzewów, a nawet zagajnik z drzewami owocowymi. Ogrodzenie parku pokryją pną-cza. Teren będzie wyposażony m.in. w efektowne, wbudo-wane w posadzkę oprawy oświetleniowe. Do ogrodu wstęp będzie wolny, więc każdy mieszkaniec będzie mógł korzy-stać z uroków inwestycji. Inwestorzy nie zapomnieli o kie-rowcach – pod ogrodami znajduje się ogólnodostępny płat-ny parking na prawie 200 samochodów. Parking jest już

W listopadzie zostanie oddany do użytku City Center, okazały kompleks handlowo-biznesowo-rozrywkowy, powstający w miejscu dawnego hotelu Rzeszów. Pod koniec roku mają być gotowe podwieszane ogrody bernardyńskie zaprojektowane w stylu włoskim. To dwie największe inwestycje roku 2012 w Rzeszowie. Kolejne dopiero powstają, jak np. Capital Towers nad Wisłokiem, w bliskim sąsiedztwie mostu Zamkowego, albo dopiero planowana jest ich budowa: kompleks Res-Vita przy zbiegu ulic Witosa i Wyspiańskiego. W Rzeszowie, na Staromieściu, ma powstać Bella Dolina, a w Świlczy Ikea, ale terminy rozpoczęcia tych inwestycji nie są jeszcze znane.

Tekst Katarzyna GrzebykFotografie Tadeusz Poźniak

gotowy, jednak na razie nie można go otworzyć. Będzie to możliwe dopiero po zakończeniu odbiorów. Koszt inwesty-cji szacowany jest na ok. 30 mln zł. W większości są to fun-dusze unijne i właśnie z tego powodu inwestycja musi być zakończona jeszcze w tym roku.

CITY CENTER W MIEJSCU HOTELU RZESZÓWInwestycją, o której dużo się mówiło na długo przed

rozpoczęciem budowy, a która zmieni oblicze centrum Rzeszowa, jest City Center. Decyduje o tym jej lokalizacja w samym centrum miasta, w miejscu – dla wielu mieszkań-ców sentymentalnym – gdzie przez lata istniał legendarny już hotel Rzeszów, symbol miasta. Po wyburzonym kilka lat temu hotelu straszyła dziura.

– Życie miasta koncentruje się w jego centrum, dla-tego lokalizacja jest bez wątpienia naszym największym atutem. Wszystkie konferencje i spotkania biznesowe

INWESTYCJE

WŁOSKIE OGRODY I POTĘŻNE KOMPLEKSY MIESZKALNO-HANDLOWO-ROZRYWKOWE

ZMIENIĄ WYGLĄD RZESZOWACity Center.

Page 99: VIP Biznes&Styl

VIP B&S LIPIEC-SIERPIEŃ 2012 99

INWESTYCJE

w największych miastach w Polsce koncentrują się w ich centrach, mamy nadzieję, że tak będzie i w Rzeszowie – mówi Daniel Słuchocki, wiceprezes ds. komercjaliza-cji City Center. – Nasz obiekt na pewno zmieni oblicze Rzeszowa, biorąc pod uwagę także jego nowoczesną ar-chitekturę. Projekt budynku został opracowany przez rze-szowską pracownię MWM Architekci i jest wynikiem na-szych wspólnych poszukiwań niepowtarzalnych rozwią-zań architektonicznych.

Pod nazwą City Center kryje się nowoczesny, wielo-funkcyjny kompleks handlowo-biznesowo-rozrywkowy. Znajdzie się w nim Galeria Rzeszów z ponad dwustoma bu-tikami i lokalami handlowo-usługowymi wiodących marek polskich i międzynarodowych oraz liczne punkty gastrono-miczne. Hotel Rzeszów z centrum biznesowym Feniks zo-stały stworzone z myślą o klientach biznesowych. Nato-miast dla wszystkich spragnionych rozrywki będzie prze-znaczony multipleks kinowo-rozrywkowy z kinem Helios, klubami fitness i squashem. Jedną z największych atrak-cji będzie restauracja zlokalizowana na trzeciej kondygna-cji obiektu, z widokiem na panoramę Rzeszowa. Na zaku-py do City Center będzie można wybrać się od 9 listopada.

WIEŻE NAD WISŁOKIEMNad Wisłokiem, w bliskim sąsiedztwie mostu Zamko-

wego, gdzie jeszcze kilka lat temu na łące stał drewniany domek, trwa budowa Capital Towers. Inwestycja ma być największym centrum apartamentowo-biurowo-usługo-wym w Rzeszowie. Dogodna lokalizacja – 10 minut space-rem od rzeszowskiego Rynku, 5 minut od Filharmonii Pod-karpackiej i zaledwie 2 minuty do hali sportowo-rekreacyj-nej na Podpromiu – to, zdaniem inwestora, jeden z czyn-ników, który zapewni użytkownikom Capital Towers pre-stiż, spokój i wygodę. W skład kompleksu Capital Towers wchodzi: najwyższy budynek w Rzeszowie, liczący 25 kondygnacji, budynek z 18 kondygnacjami, trzy budynki 8-kondygnacyjne i jeden 4-kondygnacyjny oraz ok. 1500 miejsc postojowych.

W pierwszym etapie inwestycji, który jest obecnie re-alizowany, znajdzie się najwyższy (17 pięter i 54 m wyso-kości) budynek mieszkalny w południowo-wschodniej czę-ści Polski, oferujący apartamenty od 34 mkw. oraz presti-żowe penthousy o wielkości do 232 mkw. Najdroższe są oczywiście apartamenty położone na najwyższych pię-trach. W wieży Capital Towers są takie cztery. Dwupozio-mowe, cztero- i pięciopokojowe, o powierzchni 78,5 mkw. oraz 152 i 232 mkw. z kilkudziesięciometrowymi tarasa-mi. Ceny penthouse’ów wahają się od 2 do blisko 3 mln zł. Największy apartament wciąż jest do kupienia – za prawie 3 mln zł. Dwa mniejsze, za ok. 2 mln, zostały sprzedane.

– Z przestrzennych wnętrz apartamentów i miesz-kań przez panoramiczne szyby, stanowiące zewnętrzną część elewacji budynku, rozciąga się widok na całą oko-licę, w której nie ma równie wysokiego budynku – infor-muje Katarzyna Karkut, koordynator ds. sprzedaży Capi-tal Towers. – Każdy apartament wyposażony jest w me-chaniczną wentylację, która zmniejszy koszt związany z utrzymaniem odpowiedniej temperatury zarówno zimą,

jak i latem. Prace przy tym budynku planujemy ukończyć jeszcze w 2012 roku.

W końcu III kwartału 2012 roku planowane jest rozpo-częcie drugiego etapu budowy kompleksu, w którego skład wchodzić będzie 7-piętrowy budynek mieszkalny o wysokim standardzie wykończenia, położony tuż nad brzegiem Wisło-ka, gdzie mieszkańcy – poza tarasami – będą mieć do dys-pozycji ogrody zimowe. W kolejnej części drugiego etapu rozpocznie się budowa budynku biurowo-usługowego, m.in. z powierzchniami przystosowanymi pod usługi medyczne.

Capital Towers spowoduje również zmiany komunika-cyjne w centrum Rzeszowa. – W przyszłości zostanie po-szerzona ul. Podwisłocze na odcinku znajdującym się przy Capital Towers. Miasto planuje również przedłużenie tej ulicy aż do kładki, która będzie łączyć ją z ul. Wierzbową. Kładka również będzie przebudowana i powstanie na niej dodatkowy pas ruchu. Realizacja inwestycji ma się rozpo-cząć w 2013 roku – dodaje Katarzyna Karkut.

RES-VITA W 2013 ROKUW przyszłym roku ma być gotowy kompleks Res-Vita,

wspólna inwestycja spółki Res-Vita i klubu sportowego CWKS Resovia u zbiegu ulicy Wyspiańskiego z aleją Wito-sa. Kompleks (powierzchnia handlowa wielkości 43,2 tys. m kw.) ma składać się z dwóch części. W pierwszej, trzy-poziomowej, ma zostać otwarty m.in.: market budowlany i spożywczy, sklep sportowy i salon RTV-AGD oraz lodo-wisko ze sztuczną nawierzchnią, skatepark i klub fitness. ►

Capital Towers.

Page 100: VIP Biznes&Styl

Reklama

INWESTYCJE

Wschodnią stronę tej części zajmie kino na 1000 miejsc, dyskoteka oraz zespół konferencyjny o powierzchni 2100 mkw. Druga część kompleksu, od strony stadionu Uniwer-sytetu Rzeszowskiego, to hotel ze 154 pokojami oraz klub kibica z restauracją i kawiarnią.

IKEA PLANUJE INWESTYCJE W ŚWILCZY I STALOWEJ WOLI

Jedną z największych inwestycji w regionie miała być budowa Ikei w Świlczy. Miała, bo nadal nie wiadomo, kie-dy to się stanie. W 2009 roku dyrektor generalny Ikea na Polskę zapowiadał w Świlczy, że zakupy w podrzeszow-skim centrum będzie można robić w 2014 roku. Dziś ta data wydaje się mało realna; wprawdzie Ikea ma zakupione na terenie Świlczy grunty i ustalony plan zagospodarowa-nia przestrzennego pod inwestycję, jednak władze gminy nie wiedzą, kiedy koncern planuje rozpocząć budowę. Na pytanie dotyczące terminu rozpoczęcia budowy pod Rze-szowem nie uzyskaliśmy odpowiedzi także w centrum pra-sowym inwestora.

Szwedzki koncern meblowy posiada w Świlczy 60-hek-tarową działkę pomiędzy krajową czwórką a linią kolejo-wą, na której, według wcześniejszych zapowiedzi inwesto-ra, ma powstać sklep Ikea ze szwedzką restauracją i placem zabaw dla dzieci oraz centrum handlowe (z kinem, barami oraz sklepami odzieżowymi i wyposażenia wnętrz) o łącz-nej powierzchni handlowej wynoszącej około 120 tysięcy

mkw. Przed centrum ma powstać parking na 4000 samo-chodów, a w nowym obiekcie znajdzie pracę około 2500 osób. Koszt inwestycji szacowany jest na ok. 200 mln zł. Ikea planuje inwestycję w innym mieście na Podkarpaciu. Niedawno przedstawiciele szwedzkiego koncernu podpisa-li porozumienie z prezydentem Stalowej Woli w sprawie budowy fabryki w tamtejszej strefie ekonomicznej. W fa-bryce mają powstawać płyty klejone z drewna sosnowe-go; pracę ma tu znaleźć kilkaset osób. Fabryka ma powstać w ciągu 36 miesięcy.

BELLA DOLINA NA BOŻE NARODZENIE 2014 ROKU?

Po wakacjach francuska firma Mayland miała rozpo-cząć budowę centrum handlowego Bella Dolina – olbrzy-miego, lecz niskiego obiektu o powierzchni 87 tys. mkw. Czy rzeczywiście pierwsza łopata zostanie wbita jesienią, jak zapowiadano w kwietniu, nie wiadomo – dział public relations na ten temat milczy. Bella Dolina, zlokalizowa-na na Staromieściu, ma się zdecydowanie różnić od istnie-jących w mieście galerii. Ma być parterowa, ale rozłoży-sta, z mnóstwem zieleni wewnątrz i na zewnątrz. W galerii mają się znaleźć stoiska znanych marek odzieżowych, lo-kale gastronomiczne oraz największy w regionie hipermar-ket. Według zapowiedzi inwestora z kwietnia tego roku, w centrum Bella Dolina będzie można zrobić zakupy na Boże Narodzenie 2014 roku. ■

Page 101: VIP Biznes&Styl
Page 102: VIP Biznes&Styl

Targi mają w naszym regionie bogatą, dwudziestolet-nią historię. Pierwsze edycje na początku lat 90. XX wieku organizowała spółka InterRES International Fair. W 2004 roku, na podstawie porozumienia między podmiotami, po-wołano Międzynarodowe Targi Rzeszowskie, które od tego momentu kontynuowały działalność wystawienniczą Inter-RES-u. Jest to data w pewien sposób przełomowa, zwłasz-cza dla targów budowlanych, ponieważ po kilku latach przerwy powróciła druga, jesienna edycja targów.

Z RESPANU PRZEZ POLAM DO HALI NA PODPROMIU

– Pierwsze targi budowlane zorganizowane zosta-ły w lutym 1994 roku w hali Respanu. Na przestrzeni lat zmieniało się miejsce organizacji imprezy. Rok później tar-gi przeniosły się do hali Polamu w Miłocinie. Znajdująca się tam ogromna hala po dawnych Zakładach Lamp Wyła-dowczych Polam, o powierzchni ok. 10 tys. mkw., stwa-

BUDOWNICTWO

Rekord to ponad 300 wystawców i dwadzieścia tysięcy zwiedzających. Dane te pozwalają Targom Budownictwa, Wyposażenia Wnętrz i Ogrodów EXPO DOM, jakie dwa razy w roku organizowane są w Rzeszowie, uchodzić za największą imprezę wystawienniczą na Podkarpaciu i zajmować miejsce

w czołówce branżowych imprez w kraju. Robert Bielówka, dyrektor targów, przyznaje, że mimo niełatwych dla branży czasów, każda kolejna edycja cieszy się sporym zainteresowaniem. Dlaczego? Udział w targach

to dla każdej firmy dobra forma promocji i nawiązania kontaktów handlowych z nowymi kontrahentami, zaś dla zwiedzających – którymi w dużej mierze są prywatni inwestorzy – możliwość porównania w jednym

miejscu wielu ofert z różnych branż i skorzystania z porad fachowców.

Setki wystawców i tysiące zwiedzających na targach budowlanych

rzała duże możliwości wystawiennicze – wspomina Robert Bielówka, dyrektor targów. – Był to bardzo dobry czas dla imprezy, ponieważ w Polsce dopiero tworzyła się sieć dys-trybucji i wielu producentów i importerów materiałów bu-dowlanych przyjeżdżało na imprezy targowe w celu poszu-kiwania przedstawicieli regionalnych. Momentem szczyto-wym był 1998 rok – targi budowlane zajęły wtedy większą część hali. Skalę tamtych targów można porównać do wio-sennej edycji targów organizowanych obecnie.

Pod koniec lat 90. kryzys na rynku spowodował zała-manie się rynku targowego. Dodatkowo targi musiały opu-ścić halę Polamu i przenieść się do Rzeszowa. W skrom-niejszej wersji, tylko z edycją wiosenną, odbywały się w pawilonach wystawowych na stadionie Resovii. Odda-nie w 2002 roku do użytku hali na Podpromiu, zaadapto-wanej do celów wystawienniczych (m.in. poprzez elek-trycznie chowane trybuny), ułatwiło organizatorom przy-gotowanie imprezy z większych rozmachem. – Dwa lata później Międzynarodowe Targi Rzeszowskie wprowadziły

Rzeszowskie Targi Budowlane.

102 VIP B&S LIPIEC-SIERPIEŃ 2012

Page 103: VIP Biznes&Styl

BUDOWNICTWO

drugą, jesienną edycję. W 2006 roku targi zajęły całą halę, czyli blisko 7 tys. mkw. Mamy również do dyspozycji duże połacie powierzchni na zewnątrz – dodaje dyrektor targów.

RZESZOWSKIE TARGI W KRAJOWEJ CZOŁÓWCE

Rzeszowskie targi budowlane mogą pochwalić się wy-soką frekwencją zarówno jeśli chodzi o wystawców, jak i zwiedzających. Podczas gdy na branżowych imprezach w Polsce (w miastach dużo większych niż Rzeszów) licz-ba wystawców nieznacznie przekracza setkę, w Rzeszo-wie udaje się zgromadzić dwa, a nawet trzy razy więcej. Wystawcy to przede wszystkim firmy regionalne związa-ne z branżą budowlaną, wyposażeniem wnętrz, projekto-waniem i wyposażeniem ogrodów, deweloperzy, producen-ci materiałów i maszyn z całej Polski oraz wystawcy z za-granicy, którzy chcą promować swoje towary i usługi na naszym rynku. Wielu z nich uważa, że targi w Rzeszowie są najlepszymi po tej stronie Wisły.

– Organizowanie targów i pozyskiwanie wystawców to ciężka praca, ponieważ czasy nie są łatwe. Dlatego stałym wystawcom oferujemy systemy bonusowe, zachęcając do organizacji większych powierzchni wystawienniczych, po-magamy w akcjach promocyjnych – mówi Robert Bielów-ka. – Kiedy zapytaliśmy naszych wystawców, po co tak na-prawdę przyjeżdżają na targi budowlane do Rzeszowa, efek-ty handlowe podali na drugim miejscu. Ich zdaniem, głów-

nym powodem jest budowanie marki firmy i oferowanych produktów. Udział w targach to świetna akcja marketingo-wa. Oczywiście, problemy na rynku spowodowały w niektó-rych firmach cięcia w wydatkach na marketing i promocję, ale pojawiają się nowi wystawcy, którzy właśnie w promocji widzą szansę na poprawę swojej pozycji.

Krystyna Ceglarz, właścicielka firmy deweloperskiej Szerbud z Rzeszowa, potwierdza, że firma wystawia się na targach budowlanych od wielu lat. – Dzięki temu zwiedza-jący targi mogą zapoznać się z naszą ofertą, zobaczyć ►

Stoisko firmy Szerbud. Od lewej: Artur Szlosek, Jacek Ceglarz i Renata Polańska.

Reklama

Page 104: VIP Biznes&Styl
Page 105: VIP Biznes&Styl

BUDOWNICTWO

makietę, pospacerować wirtualnie po osiedlu domów jed-norodzinnych – prawie dotknąć budowanych rzeczy. W na-szym odczuciu, od kilku lat zmienił się trend i zamiast sa-memu wiele lat budować wymarzony dom – można po-wierzyć budowę dobremu deweloperowi. Z myślą o takich osobach, które również odwiedzają targi, zaczęliśmy pre-zentować tam swoją ofertę – mówi Krystyna Ceglarz.

Właścicielka Szerbudu potwierdza, że udział w targach przekłada się na efekty handlowe. Klienci zainteresowani kupnem mieszkania czy domu otrzymują na miejscu kom-pleksową informację i zdarza się, że po targach przycho-dzą do firmy podpisywać umowę kupna – sprzedaży. Efek-ty handlowe to nie jedyny powód uczestnictwa w targach. – Spotykamy się z naszymi partnerami, np. projektanta-mi i wykonawcami, wymieniamy uwagi i doświadczenia, mamy okazję zobaczyć w jednym miejscu ciekawe oferty innych firm i nowe rozwiązania, których poza targami pew-nie nie zobaczylibyśmy z braku czasu. Na targach panuje sympatyczna, rodzinna atmosfera – dodaje Krystyna Ceg- larz. – Udział w targach to również forma promocji, staje-my się rozpoznawalni, klienci nas identyfikują.

Firma Greinplast jest obecna na targach budowlanych od wielu lat i bierze udział zarówno w wiosennej, jak i je-siennej edycji imprezy. – Przez pierwsze lata powodem naszej obecności na targach była głównie chęć pozyska-nia nowych klientów i kontrahentów oraz prezentacja na-szej oferty, a więc produktów do systemów ociepleń, farb, gruntów, klejów do płytek, zapraw i systemów dekoracyj-

nych. Teraz wystawiamy się na targach głównie dlatego, żeby ugruntować pozycję naszej marki oraz zaprezentować nowe produkty zgodnie z trendami w nowoczesnym bu-downictwie. Udział w targach to również pozytywne dzia-łanie wizerunkowe dla firmy – zauważa Dariusz Chyła z Greinplastu. – Ponieważ bierzemy udział także w targach budowlanych w Lublinie, możemy przyznać, że atutem rzeszowskiej imprezy jest perfekcyjna organizacja, spora frekwencja zwiedzających i wyjątkowa atmosfera.

Wśród zwiedzających dominują prywatni inwesto-rzy, którzy budują lub remontują domy i mieszkania, ►

Stoisko firmy Greinplast.Od lewej: Łukasz Zieliński, Grzegorz Toton.

Reklama

Page 106: VIP Biznes&Styl

BUDOWNICTWO

a w targach uczestniczą m.in. dlatego, że w jednym miej-scu mają zapewniony dostęp do wielu ofert w konkuren-cyjnych cenach, gdyż wystawcy zwykle na okoliczność tar-gów przygotowują specjalne rabaty targowe. Zwiedzający-mi są również przedstawiciele różnego rodzaju firm związa-nych z branżą budowlaną, którzy szukają kontrahentów, oraz przedstawiciele imprez targowych z całej Polski.

Targi budowlane już dawno przestały być imprezą jedy-nie wystawienniczą. Każda edycja ma swoją imprezę towa-rzyszącą, konkursy dla odwiedzających i wystawców oraz konkurs o Złoty Medal Podkarpackiego Rynku Budowla-nego. Podczas tegorocznej jesiennej imprezy odbędzie się m.in. festiwal wnętrz. Wezmą w nim udział architekci, pro-jektanci oraz przedstawiciele firm zajmujących się wyposa-żeniem wnętrz, którzy będą udzielać odwiedzającym bez-płatnych konsultacji. Mimo że jesienna edycja dopiero we wrześniu, organizatorzy już myślą nad kolejnymi. Założe-niem dyrektora targów jest, by każda kolejna edycja była lepsza od poprzedniej.

– Na samym początku wysoko postawiliśmy sobie po-przeczkę, więc cały czas szukamy nowych pomysłów i roz-wiązań. W hali na Podpromiu zrobiło się ciasno, mamy pewne kłopoty logistyczne, dlatego bacznie przyglądamy się planom powstania Centrum Kongresowo-Wystawienniczego w Ja-sionce i funkcji, jaką ma pełnić – dodaje Robert Bielówka. ■

Tekst Katarzyna GrzebykFotografie Tadeusz Poźniak

Stoisko firmy Multistone. Dawid Adamski.

Reklama

Page 107: VIP Biznes&Styl
Page 108: VIP Biznes&Styl

ISSN 1899-6477

Numer 4 (24)

Lipiec-Sierpień 2012

Akademik i dyplomata w dolinie Wisłoka

GRAŻYNA KAZNOWSKAŻYCIE TO JEST TEATR... w Bieszczadach

WYWIADYAndrzej MleczkoKrystyna Mazurówna

Na okładceProf. Roman Kuźniar

VIP TYLKO PYTAROZWAŻNY I ROMANTYCZNYO ekonomii z braćmi Cwynar

LUDZIE NAUKI

kultura

Świat szkła w Krośnie

Portret

dwumiesięcznik podkarpacki

BudownictwoRzeszów, Hala Podpromie

7 - 9 września

reportaż

Biznes na szpilkach

ANALIZAŚWIAT NIE LUBI POLAKÓW

EURO 2012: CYWILIZACYJNY PÓŁSKOK

MOTO21. RAJD RZESZOWSKI